tłum. Leonard Sowiński
Hupalowszczyzna
Zaszło słońce; Ukraina
Płomieniała, tlała,
Po budynkach, zamknąwszy się,
Szlachta zamierała.
Wskroś po siołach szubienice,
Trup wisi przy trupie —
Sami starsi, a tak szlachty
To kupa na kupie.
Po ulicach, po rozdrożach
Psy i kruki wszędzie
Jedzą szlachtę, oczy dziobią;
I nikt nie odpędzi.
Nie ma komu: zostało się
Bydło i dzieciaki;
Baby nawet z ożogami
Poszły w Hajdamaki.
Ot, takie to było licho
Po wszej Ukrainie!
W piekle gorzej być nie może...
A za co lud ginie?
Jednej matki, jedne dzieci, —
Żyć by i nie sarkać.
Nie, nie chcieli, nie umieli,
Trzebaż się potargać!
Trzeba krwi braterskiej... za co?
Za to, że u brata
Jest w komorze i we dworze
I wesoła chata!
„Zduśmy brata! spalmy chatę!”
Rzekli, wykonali.
Wszystko dobrze; lecz na karę
Sieroty zostali.
We łzach rośli, i urośli;
Ręce, Bogu dzięki,
Rozwiązane — krew więc za krew
I męki za męki.
Serce boli, skoro wspomnisz:
Słowian starych dzieci
Krwią się spili, a kto winien?
Księża, Jezuici.
Wędrowali Hajdamacy
Lasami, jarami;
A za nimi i Hałajda
Z drobniutkimi łzami.
Już minęli Woronówkę,
Wierzbówkę; w Olszanę
Wjeżdżają już. — „Spytać może,
Spytać o Oksanę?
Nie zapytam, niech nie wiedzą,
Na co wiedzieć mają?”
A tymczasem Hajdamacy
Olszanę mijają.
Zapytuje u chłopczyny:
„Tytara zabili?”
— „Ba, nie, diad’ku; ojciec mówił
Że jego spalili
Ot ci Lachy, co tam leżą,
I córkę porwali.
Nie dosłuchał... „Nieś mnie, koniu!
I cugle opuścił.
„Czemuś, Boże, gdym nie wiedział,
Zginąć nie dopuścił?!...
A dziś chociażbym i umarł,
To z trumny powstanę
Lachów męczyć. Serce moje!
Oksano! Oksano!
Gdzie ty?”
Zamilkł, rozżalił się,
Pojechał powoli.
Ciężko, ciężko biedakowi
Wydrzeć się niedoli.
Dognał swoich. Ot i futor
Borowika... jadą...
Karczma tleje ze stodołą
A Lejby ni śladu.
Uśmiechnął się mój Jarema,
Serce się ścisnęło,
Tutaj, tutaj, pozawczoraj
Przed Żydem się gięło,
A dziś... a dziś... żal mu prawie,
Że licho minęło.
Hajdamacy ponad jarem.
Zboczyli ze szlaku.
Napędzają niedorostka
W łatanym kubraku,
W łapciach, z torbą idzie sobie —
„Słuchaj no, biedaku!
Chodź no, tutaj!”
— „Ja nie biedak!”
— „Któż ty?”
— „Hajdamaka.”
— „Ależ brudny i paskudny!”
Ten oczy wytrzeszcza.
„Skąd ty jesteś?”
— „Z Korolówki.”
— „A czy znasz Budyszcza?
I jezioro koło Budyszcz?”
— „Ba, i jeszcze czego!
Ot tam ono! ot tym jarem
Traficie do niego!”
— „A widziałeś Lachów dzisiaj?”
— „Nigdzie ni jednego..
Ale wczoraj dość ich było;
Wianków nie święcili;
Przeszkodzili potępieńcy.
Za tośmy ich bili,
Ja i ojciec nożem świętym, —
A matka nie zduża
I to chciała.”
— „Dobrze, chłopcze!
Naż ci za to, druże,
Ten dukacik, ale nie zgub.”
Wziął go nasz ubogi,
Popatrzył się: „Bóg wam zapłać!”
— „No chłopcy, do drogi!
Ale cicho, bez hałasu.
Hałajda! tu, bliźej!
Ot, w tym jarze jest jezioro
I las trochę wyżej,
A w lesie skarb. Gdy przyjedziem,
Każ, by otoczyli.
Może kogo strzec podziemia
Lachy zostawili.”
Przyjechali, naokoło
U lasu stanęli;
Patrzą się — nikogo nie ma...
„Djabli ich nie wzięli!
Ile gruszek urodziło!
Bijcie do stu katów!
Prędzej! żwawo! dobrze, chłopcy!”
Rój konfederatów
Posypał się z drzew na ziemię,
Jak gruszki lecieli.
Pozbijali, pokończyli,
Aż się diabli śmieli.
Loch znaleźli, skarb zabrali,
U Lachów kieszenie
Przewietrzyli — i ruszyli
Na wrogów zginienie.