François VillonWielki Testament(1461)tłum. Tadeusz Boy-Żeleński

I

W trzydziestym życia mego lecie,
Hańbą do syta napoiony,
Ni źrały mąż, ni puste dziecię,
Mimo iż ciężko doświadczony
Kaźnią, ścirpianą z ręki krwawey
Tybota, pana Ossyńskiego...
— Biskup iest — pełen czci y sławy —
Mnie ta nie będzie za świętego.

II

Nie iest biskupem mym ni panem;
Ni ziarnam nie miał zeń, ni plewy;
Anim mu sługą, ni poddanym,
Ani o iego stoię gniewy;
Wodą y kęsem chleba suchym
Karmił mnie zacnie całe lato,
Na chłód przyodział mnie łańcuchem:
Niechay go Bóg wypłaci za to.

III

A gdyby ktoś mi chciał przyganić,
Y rzec, iż ciężkiem miotam słowem:
Nie chcę ia (wiedzcie) xiedza zranić;
Ba, cóż: w ozwaniu się takowem,
Tyle wam ieno słyszeć trzeba:
Ieśli on był mi miłościwy,
To niechay Iezus, xiążę Nieba,
Takiż mu będzie w żywot żywy!

IV

Ieśli był srogi y sierdzisty,
Więcey, niż mówić się przygodzi,
Niechay Bóg, sędzia wiekuisty,
Tąż samą miarą mu nagrodzi!...
Lecz Kościół nam zaleca pilnie,
By modlić się za nasze wrogi:
Kaiam się tedy, y niemylnie
Rzecz całą ślę przed boskie progi.

V

Tak, modlić się zań będę szczerze,
Na cnego Kotra mistrza duszę;
Ano, lekuchne to pacierze:
Do xiążki nierad się przymuszę.
Pikardzki pacierz mu ukropię;
Gdy nie zna — widzisz mi niezgułę! —
Iedź pilnie na naukę, chłopie,
Do Yl we Flandryey lub do Duę,

VI

Ieśli chce, aby się za niego
Modlić — ha! świadkiem wszytcy święci!
Mimo, iż wszem nie krzyczę tego,
Spełnione będą iego chęci;
Wnet Psałterz w dobrą porę chwytam,
Chocia oprawą mało zdobny,
Y siódmy werset pilnie czytam,
Psalm: Deus laudem... dość sposobny...

VII

Do Syna modlę się Bożego,
Którego wzywam w każdey doley,
Iżby dotarła aż do Niego
Prośba ma, ieśli on zezwoli;
Który mnie wspiera nieustannie,
Y wydarł z ręki mnie katowi
Chwała mu, y Nayświętszey Pannie,
Y cnemu królu Ludwikowi!

VIII

Niechay mu szczęście da Iakuba,
Salomonową cześć y chwałę;
Męstwa ma dość, od pięt do czuba,
Y siły takoż nie za małe.
Niech na tym biednym kręgu świata,
Iako iest długi y obszerny,
Matuzalema żyie lata,
Y trwa w pamięci ludu wierney.

IX

Dwanaście dziatek niech mu służy,
Chłopców, z krwie królów purpurowey,
Tak dzielnych, iak ów Karol Duży,
Wszczętych w żywocie cney królowey;
Iako ów Marcin święty dobrych.
Toż dla Delfina los podobny:
Na ziemi żywot czynów chrobrych,
W Raiu zbawienia kęs nadobny.

X

Chocia niewiele ia posiadam
Mienia, którego bych mógł zażyć,
Póki rozumu pełnią władam,
Z tego, czem raczył mnie obdarzyć
Bóg (ludzie mało! ), w mey niedoley
Spisuię ów testament walny,
Na znak ostatniey moiey woley,
Iedyny y nieodwołalny.

XI

Piszę go w sześćdziesiątym roku
Y pierszym, kiedy mnie wyzwolił
Dobry król z kaźniey y wyroku,
Y znów ku życiu mnie pozwolił;
Za co, póki mi serce biie,
Zawżdy on będzie móy dobrodziéy,
Y czcić go będę, póki żyię:
Dobra przepomnieć się nie godzi.
Tutay poczyna Wilon wchodzić w materię pełną erudycii y dobrej wiedzy.

XII

Prawdać, iż, po bolesnych iękach,
Ucisku srogim a mitrędze,
Po ciężkich smutkach, wielkich mękach,
Mozołach długich y włóczędze,
Cierpienie, bakalarstwo wraże,
Rozum otwarło mi, do biesa,
Barziey, niż wszytkie komentarze
Nad Arystotem Awerresa.

XIII

Iak często, śród nasrogszey zimy,
Mnie, odartemu gorzey dziada,
Bóg, co Emauskie wsparł pielgrzymy
(Iak Ewangelia opowiada),
Ukazał drogi kres pocieszny,
Nadzieią krzepiąc moią żałość:
Chociaby człek by iak był grzeszny,
Bóg karci ieno zatwardziałość.

XIV

Iam grzesznik, złego iadem struty,
Iednak Bóg nie chce mey katuszy,
Lecz nawrócenia y pokuty,
Y widzi, aża z szczerey duszy,
Czy z nagabywań k’niemu dążę;
Toć, ieśli weźrzy w me sumienie,
Snadno z występku mię rozwiąże
Y ześle na mnie przebaczenie.

XV

Y, iak ów piękny Romans Róży
Powiada (ba, nie bez powodu!),
W samym początku swey podróży,
Iż trzeba płochość serca z młodu
Darować, ieśli wiek znów męski
Iest statecznieyszy, mnimam przecie,
Iż ci, co pragną moiey klęski,
Nie chcą mnie widzieć w męskiem lecie.

XVI

Gdybych znał, iż publiczney sprawie
Może się to by na co przydać,
Iak mi Bóg miły, byłbych prawie
Sam siebie gotów na śmierć wydać.
Nikomu ia nie życzę złego,
Żywli kto, czy iuż zbawion duszy:
Ni w przód, ni w tył dla ubogiego
Góra się z mieścca nie poruszy.

XVII

Za Alexandra króla pono,
Człeka, zwanego Diomedesem,
Przed berło pańskie przywiedziono,
Skutego w łańcuch het, z kretesem;
Ten ci Diomedes, nicdobrego,
Zgarniał po morzu, co dołapił:
Za to był stawion przed sędziego,
Iżby na śmierć się szpetną kwapił.

XVIII

Cysarz tak ozwie się surowo:
«Czemuś iest zbóycą morskim, bracie?»
Aż tamten, mało robiąc głową:
«Czemu mnie zbóycą nazywacie?
Dlatego, że na iedney łodzi?
Gdybych miał statków choć ze dwieście
Nie byłbych, iako iestem, złodziey,
Lecz cysarz, iako wy iesteście».

XIX

«Ale co chcecie! Z doley moiey
(Przeciw losowi człek nie zradzi!)
Co mnie tak ciężko niepokoi,
Płynie to, co wam we mnie wadzi;
Daruy mi tedy biedne życie,
Y wiedz, iż nędza nazbyt sroga
(Tak powiedaią pospolicie)
To nie iest ku zacności droga».

XX

Gdy cysarz dobrze to rzeczenie
Diomedesowe w myśli zważył:
«Dolę twą (prawi) wnet odmienię
Lichą na dobrą». Y tak zdarzył.
Zbóyca, opatrzon hoynie złotem,
Żył odtąd zacnie, pełen chwały;
Walery nam zaświadcza o tem,
Wielkim wołany przez Rzym cały.

XXI

Gdyby Bóg kiedy mi dozwolił
Usłyszeć tak wspaniałe słowo,
Gdyby był szczęścia mi pozwolił,
Naówczas, skoro bych na nowo
W grzèch popadł, niechbych od pochodni
Wraz smolnej zginął bez honoru:
Potrzeba ludzi pcha do zbrodni,
A głód wywabia wilki z boru.

XXII

Żałuię czasu mey młodości:
— Barziey niż inny iam weń szalał! —
Aż do mych lat podeszłych mdłości
Iam pożegnanie z nią oddalał;
Odeszła; ba, ni to piechotą,
Ni konno; pomkła iako zaiąc;
Tak nagle uleciała oto,
Nic w darze mi nie ostawiaiąc.

XXIII

Odeszła, a ia tu ostałem,
Ubogi w rozum y nauki;
Smutny, zmurszały duchem, ciałem,
Próżen rzemiosła, mienia, sztuki.
Nalichszy z moich (prawda szczera),
Świętey zbywaiąc powinności,
Krewieństwa mego się wypiera
Dla braku trochy maiętności.

XXIV

Tem nie zgrzeszyłem, bym grosz trwonił
Na smaczne kąski, tłuste dania;
Anim za cudzem ia nie gonił,
By złotem płacić me kochania;
Z ludzim korzystał nie za wiele,
Tak świadczę (co tu wiele baiać!)
Czegom nie winien, mówię śmiele:
Nad grzech nie lża się człeku kaiać.

XXV

Zaiste, nieraz miłowałem,
Y miłowałbych ieszcze chętnie;
Lecz serce smutne z wygłodniałym
Brzuchem, co skwierczy zbyt natrętnie,
Odwodzą mnie z miłosnych dróżek.
Ktoś inny, syty, swey ochocie
Folguie za mnie: Amor-bożek
W pełnym wszak rodzi się żywocie!

XXVI

Wiem to, iż, gdybych był studiował
W płochey młodości lata prędkie,
Y w obyczaiu zacnym chował,
Dom miałbych y posłanie miętkie!
Ale cóż? Gnałem precz od szkoły,
Na lichey pędząc czas zabawie...
Kiedy to piszę dziś, na poły
Omal że serca wnet nie skrwawię...

XXVII

Nadtom brał wiernie, co powiada
Mędrzec, y Pismam wierzył słowu:
«Baw się, używay, synu (gada),
W młodości swoiey»; ale znowu
Indziey zaświadcza barzo iaśnie,
Że «czas młodości kwietnych latek,
(To iego słowa, takie właśnie!)
Ot, sama głupiość y niestatek».

XXVIII

Dnie moie tako się rozbiegły,
Iako Hiob mówi, w lnianem płótnie
Nitki, gdy słomy garść zażegłey
Tkacz przytknie doń: y żar okrutnie
Wnet strawi płótna sztukę całą,
Niedoszły ludzkiey szmat odzieży...
Nic mi iuż ciężkiem się nie zdało,
Śmierć bowiem wszytko wnet uśmierzy.

XXIX

Gdzież są kompany owe grzeczne,
Których chadzałem niegdy śladem;
Tak mowne, śpiewne, tak dorzeczne
W trefnym figielku, w słowie radem?
Iedni pomarli, leżą w grobie;
Nie tu iuż po nich nie ostało;
Dusze niech Bóg przygarnie sobie,
Ziemia niech strawi grzeszne ciało.

XXX

Z żywych dziś iedni, Bogu chwała,
Możni panowie, z biedy szydzą!
Drugim — po prośbie iść bez mała,
Y chleb za szybką ieno widzą;
Z inszych znów zakonniki godne,
Ba, ba! Kartuzy, Celestyny,
Trepki obuli se wygodne...
Różnie los sadza ludzkie syny.

XXXI

Możnym Bóg zsyła moc dobrego,
Żyią w spokoiu y swobodzie;
W nich nie ma przeinaczać czego,
Ani co rzec o tym narodzie;
Lecz biedakowi, co, wpółżywy,
Jak ia, do gęby czego włożyć
Nie ma, Bóg winien bydź cierpliwy:
Nad takim iakże mu się srożyć?

XXXII

Ci maią winka y pieczyste,
Ptaszęta, rybki, leśne zwierzę,
Sosy y smaki zawiesiste,
Iayca kładzione, z octem, świeże;
Nie są podobni do murarzy,
Którym trza służyć w wielkim trudzie:
Tu się pomocnik nie nadarzy;
Sami se zżuią, dobrzy ludzie.

XXXIII

Ot, w puste wdałem się baybaiu,
Bez inszey racyey y przyczyny;
Nie iestem sędzią, panem kraiu,
By karać lub odpuszczać winy;
Ze wszytkich iam nayułomnieyszy;
Niech będzie Iezus pochwalony!
Przeze mnie im się nie umnieyszy!
Tak sobie bzdurzy człek szalony.

XXXIV

Zostawmyż oną materyię,
O uciesznieyszey mówmy sprawie;
Nie każdy rad z tey beczki piie:
Przykra iest y nieluba prawie.
Nędza markotna, boleściwa,
Zawżdy obrazy szpetne kryśli,
Zawżdy w sądzeniu iest zelżywa:
Gdy nie śmie w słowach, boday w myśli.

XXXV

Biedakiem iestem iuż od młodu,
— Ot, niebożęta leda iacy! —
Ociec móy był z biednego rodu,
Toż praszczur, co był zwan Horacy.
Bieda nas ściga aż do trumny,
Gdzie zewłok przodków mych złożony:
Nie sterczy tam grobowiec dumny,
Nie uźrzysz bereł ni korony.

XXXVI

Kiedy nad moią biedą kwilę,
Serce me często tak mnie pieści:
«Człeku, nie krzywduy sobie tyle
Y nie dopuszczay tey boleści.
Ieśliś nie dosyć użył sobie,
Zaliż nie lepiey pod łachmanem,
Bydź żywym, niźli leżeć w grobie,
Z tem, żeś był kiedyś wielkim panem?

XXXVII

Bydź niegdyś panem!... Cóż ia baię?
Panem! Ba! Iako Dawid prawi,
Nie masz go! Ani przeznasz kraie,
Ni zgadniesz mieścce, kędy bawi.
A zresztą, chudziak ia ubogi,
Nie mnie rozprawiać tak podniosło:
Niech o tem sądzą theologi;
To kaznodziei iest rzemiosło.

XXXVIII

Nie iestem, wiem to aż za wiele,
Synem anioła — brednie czyste! —
Diademu nie mam z gwiazd na czele;
Ociec móy umarł, świeć mu Chryste;
Ciało spoczywa w ciasnym grobie...
Y matka, biedna kobiecina,
Niedługo życia wróży sobie;
Wnetki schowaią też y syna...

XXXIX

Wiem, że bogate y ubogie,
Mądre, szalone, świeckie, xiedze,
Hoyne y skąpe, tanie, drogie,
Małe y duże, pychy, nędze,
Damy z kołnierzem w zmyślne rurki
— Iakietamkolwiek godło czyie —
Iedwabie czy siermiężne burki:
Wszytko dołapi śmierć za szyie.

XL

Umarł y Paris y Helena;
Kto bądź umiera, w męce schodzi:
Czy mu serdeczna pęknie wena,
Czy wnątrze żółcią się zasmrodzi,
Skona, złym potem uznojony!
Nikt nie wspomoże nieszczęsnego,
Bo nie masz siestry, dzieci, żony,
By chcieli stanąć w tem za niego.

XLI

Śmierć go otrząśnie y pobladzi,
Nos mu przygarbi, napnie żyły,
Szyię mu wezdmie y rozsadzi,
Ścięgna y nerwy odrze z siły.
Ciałko niewieście, tak wybornie
Gładkie, ach, więcey niźli trzeba!
Musisz-że mąk tych czekać kornie?
Tak, abo żywcem iść do nieba.

Ballada o paniach minionego czasu

Powiedz mi, gdzie y w iakiey ziemi
Iest Flora, rzymska krasawica;
Archippa, cud między cudnemi,
Tais, stryieczna iey siestrzyca?
Ty, Echo, co głos wracasz skory,
Gdy pomknie nad strumienia biegi,
Mów, gdzie są Piękne dawney pory?...
Ach, kędyż są drzewiejsze śniegi!
Powiedzcie, kędy iest uczona
Helois, dla miłości którey
Abeylart Piotr, zmienion w kapłona
Żal swóy w klasztorne zamknął mury?
Podobnież, gdzie ta monarchini,
Co, śmiertelnemi szyiąc ściegi
Worek, gachowi grób zeń czyni?...
Ach, kędyż są drzewiejsze śniegi!
Królowa Blanka, iak liliia,
Syrenim głosem zawodząca,
Berta o wielkiey stopie, Liia,
Bietris, Arambur, Alys wrząca,
Iohanna, co w mężczyźńskiey szacie
Anglików gnała precz szeregi,
Gdzież są? Wy mówcie, ieśli znacie?...
Ach, kędyż są drzewiejsze śniegi!

Przesłanie

Nie pytay, kędy hoże dziewki
Idą stąd, y na iakie brzegi,
Iżbyś nie wspomniał tey przyśpiewki:
Ach, kędyż są drzewiejsze śniegi!

Ballada o panach dawnego czasu, prowadząca daley ten sam przedmiot

Co więcey? Gdzie iest Kalist trzeci,
Ostatni dziedzic swego tronu,
Przez Chrystusowe czczony dzieci?
Y Alfons, władca Aragonu;
Y Artus, diuk Bretaniey chrobry,
Y ów Burboński xiąże grzeczny,
Y Karol siódmy zwany Dobry?...
Kędy Szarlemań iest waleczny!
Gdzie król ów Szkocki bywa młody
Co, iako prawią, miał pół gęby
Czerwone w leśney kształt iagody,
Od czoła prawie aż po zęby;
Król Cypru, xiążę wiekopomne,
Hiszpaniey król ów nieprzezpieczny,
Którego miana iuż nie pomnę?...
Kędy Szarlemań iest waleczny!
Nie chcę iuż więcey gadać, głupi:
Wszytko to ieno dym y mara;
Nikt się od śmierci nie wykupi
Za berło ani za talara;
To iedno ieszcze: król Bohemii
Lancelot, y ów długowieczny
Dziad iego, gdzie są?... Pan Bóg z niemi!...
Kędy Szarlemań iest waleczny!

Przesłanie

Gdzie Klakin, zacny pan Bretoński?
Gdzie iest Owerniey graf dorzeczny,
Gdzie dobry xiążę Alansoński?...
Kędy Szarlemań iest waleczny!

Ballada w teyże samey materyey

Gdzież są te święte apostoły,
Ubrane w alby, strojne w mitry
Y opasane w święte stoły,
By niemi czarta za kark chytry
Chwytać, gdy skrada się zdradliwie?
Śmierci otwarte w krąg wierzeie:
Precz znika z ziemi to, co żywie,
Hey, iak ten wichr, co w polu wieie...
Gdzie iest ów z Konstantynopola
0 złotey garzści cysarz zbożny?
Gdzie Francyey iest maiestat króla,
Nad insze króle wielgomożny,
Co wzniósł klasztory y świątynie,
W Bogu pokładłszy swe nadzieie:
Niegdy tak barzo czczony, ninie...
Hey, iak ten wichr, co w polu wieie...
Gdzie ów z Wiieny y Grenobli
Delfin waleczny, niebosiężny?
Gdzie ów z Dyżonu, Salins, Dobli,
Panów y xiążąt huf orężny?
Gdzie ich dworzanów ciżba płocha,
Heroldy, dworki, darmożreie?
Małoż napchali do bandziocha?...
Hey, iak ten wichr, co w polu wieie...

Przesłanie

Xiążeta, nie uydziecie doli,
Co w spolne spycha was koleie,
Czyli was mierzi to, czy boli...
Hey, iak ten wichr, co w polu wieie...

XLII

Skoroć papieże, króle władne
— Iak inszy lud urodzon w męce —
Pomarły, y są dzisiay żadne,
Y zdały władzę w inne ręce,
Ia, nędzarz, ia, ladaco płoche,
Nie miałbych umrzeć? Wyrok boży!
Bylebych zaznał wczasu trochę,
Śmierć mnie uczciwa nie zatrwoży.

XLIII

Świat ten, zaiste, nie iest wieczny,
Iako łupieżca możny mniema;
Wszytkich nóż czeka obosieczny:
Lepszey pociechy ponoś nie ma
Staremu, co za młodu słynął
Z uciesznych figlów y trefności:
Wierę, ze wzgardą bych go minął,
Gdyby na starość trwał w tey mdłości.

XLIV

Dzisiay mu skomleć boday chleba,
Do tego dola go przymusza;
Przed śmiercią drżeć mu wciąż potrzeba;
W męczeństwie żywie iego dusza:
Ha! Gdyby nie przed Stwórcą trwoga,
Straszna by wzięła go ochota:
A czasem, wręcz zadrwiwszy z Boga,
Nędznego zbawi się żywota.

XLV

Ieśli mu młodość była kwietna,
Dziś dni nadeszły szare, brzydkie;
Zawżdy iest stara małpa szpetna,
Y takoż iey figlasy wszytkie.
Gdy milczy, w onym smutnym czasie,
Powiedzą: «Koniec iuż błaznowi»;
Gdy gada, milczeć każą zasię,
Iż nie ma smaku w tem, co mówi...

XLVI

Tak one biedne kobiecięta,
Stare ze wszytkiem y bez soku,
Patrząc na młode, na dziewczęta
Rade, budzące radość w oku,
Pytaią Boga, czemu, czemu,
Tak wcześnie dano im się zrodzić?
Bóg milczy: bowiem, po dobremu,
Niełacno racyą im wygodzić.

Żale piękney płatnerki dobrze już siegniętey przez starość

Zda mi się, iakbych słyszał skargi
Płatnerki piękney — gdzie te czasy! —
Iak żali się zwiędłemi wargi
Y het, do dawney wzdycha krasy:
«Ha! Ty starości, coś tak wcześnie
Z nóg mnie zwaliła, ty niedobra?
Cóż dłoń mą trzyma, bych boleśnie
Wnet się nie pchnęła miedzy ziobra?»
«Zabrałaś mi tę iurną pychę,
Iaką czerpałam z mey urody,
Nad kupce, klechy, żaczki liche;
Naówczas bowiem stary, młody,
Wszelki człek dałby, co bych chciała,
Choćby y dusił grosz natwardziey,
Bylebych zwolić mu przystała
Tego, czem dziad dziś wszawy gardzi!»
«Ha! Nieiednemum odmówiła
— Ileż-to czasu stradanego! —
Dla chłopca, com go ulubiła
Y com ta mogła, pchałam w niego;
Ienszym płatałam to y owo,
Tegom kochała, do stu katów,
A on, ieśli mi dobre słowo
Rzekł czasem, to dla mych dukatów!»
«Ile chciał, mógł mnie poniewierać,
Deptać — ot, tak iuż człek się wlubił —
Mógłby mi kazać chrusty zbierać,
Byleby czasem przyhołubił,
Wraz przepomniałam mey niedoley!...
Świntuch, chorobą żarty sprośną,
Ściskał mnie... Wspomnieć serce boli!
Cóż mi ostawił? Wstyd rzec głośno...
«Umarł — iuż dawno! — Leży w grobie,
A ia szedziwa tu ostałam;
Gdy wspomnę, w oney szczęsney dobie
Czem byłam, a czem dziś się stałam,
Gdy w wieczór nagą się oglądam
Y widzę się tak odmienioną,
Nędzną, wyschniętą, śmierci żądam,
Taka mi wściekłość szarpie łono».
«Cóż się z tem czółkiem stało ślniącem,
Kosą blond, brwią wygiętą w górę,
Spoźrzeniem radem a palącem
Co lazło chłopu het, za skórę?
Z tym noskiem zgrabnym, wdzięczną bródką,
Uszkami zmyślnie wyciętemi,
Z tą buzią, taką iasną, słodką,
Z pięknemi wargi rumianemi?»
«Co się zrobiło z karczkiem gładkim,
Ramionkiem krągło utoczonem,
Z cycuszkiem drobnym, z iędrnym zadkiem,
Wyniosłym, schludnym, wręcz stworzonym
Na harców czułych przystań lubą;
A lędźwie, a ten słodki Raik,
Między ud parą krzepką, grubą,
Niby zaciszny, śleczny gaik?»
«Czoło zmarszczone, włosy siwe,
Brwi oszedziałe, oczy szkliste,
Niegdy wesołe, rozkoszliwe,
Niecące w krąg szaleństwo czyste;
Nos zakrzywiony, szpetny zgoła,
Uszy kosmate y pobladłe,
Gardziel obwisła iak u woła,
Broda y usta w głąb zapadłe:»
«Otoć piękności kres człowieczey!
Wyschnięte ręce y ramiona,
Łopatki wcale nic do rzeczy,
Szpetnie zmarszczony brzuch, wymiona,
Biedra nie lepsze też od brzucha;
Raik? Tfy! Udo, niechay zginę:
Nie udo, ale gałąź sucha,
Pstro nakrapiana w centki sine».
«Tak dobrych czasów żałuiemy,
Gromada starych wiedźm, siedząca
W kuczki, w żałości grzęznąc niemey,
Łachmanów kupa, ot, cuchnąca;
Niby konopnych sznur paździerzy,
Co ledwo zatli się, iuż gaśnie;
Niegdy kwiat ziemi, cudny, świeży:
Otoć samicza dola właśnie».

Ballada piękney płatnerki do dziewcząt letkiego obyczaju

«Pomniy ty, młoda Rozaliio,
Co rady żądasz w oney dobie,
Y ty, nadobna Cencyliio,
Teraz iest myśleć czas o sobie.
Bierz ieno chłopów, szaley z niemi,
Bierz pilno, by pirszego z brzegu:
Bo starzy są tu, na tey ziemi,
Iak grosz, co wyszedł iuż z obiegu».
«Y ty, szewczycho Wilhelmino,
W tańcu wszelakim dobrze szczwana,
Też ty, rzeźniczko Katarzyno,
Nie chciey obrażać Stwórcy Pana:
Toć wszytkie, wszytkie, iakże wcześnie
Starość powoła do szeregu!
Tak lube, iako zgniłe trześnie
Lub grosz, co wyszedł iuż z obiegu»...
«Ioaśko, ty tam, młynarzowa,
Omotać się iednemu nie day;
Ty, Zośka, coś iak orzech zdrowa,
Gdzie możesz, krasę swoią przeday;
Minie uroda, gładkość luba
Stopi się w kształt brudnego śniegu:
Tyle wam będzie wasza chluba,
Co grosz, wypadły iuż z obiegu».

Przesłanie

«Patrzcie, dziewczęta; łatam kiecki,
Łzy roniąc przy każdziutkim ściegu,
Iż mnie ostawił los zdradziecki
Iak grosz, co wyszedł iuż z obiegu».

XLVII

Tak oto, do posłuszney młodzi,
Wczoraysza dziewka mądrze gada;
Na złe czy dobre im to schodzi,
Wiernie spisuję, jak powiada,
Ręką Fremina, co prowadzi
Me pióro: pałka roztrzepana...
Niechay go czort, ieśli mnie zdradzi:
Toć wedle sługi sądzą pana.

XLVIII

Owo, kto ima się kochania,
Ten ci ku pewney bieży stracie...
Nieieden, słyszę, mi przygania
To słowo, mówiąc: «Hola, bracie!
Gdy od miłości precz cię żenię,
Pań tych hultaystwo zbyt nieznośne,
Szaleństwem takie iest zwątpienie:
Wszakci są nierządnice głośne.

XLIX

Ieśli kochaią za grosz miły,
My ie kochamy tylko w naiem;
Łupią nas, ile maią siły,
Y wdziecznem sercem świadczą wzaiem.
Z tych każda ieno korzyść goni;
Lecz zacny człek, pomagay Boże,
Ku zacnym damom serce kłoni,
Y szuka szczęścia w tym honorze».

L

Rad słucham, co mi tu świadczycie,
Lecz mędrszy z tego bydź nie umiem;
Ot, wedle tego, co mówicie,
Ieżeli dobrze was rozumiem,
Trzeba miłować godne panie:
Iakże? Skąd wiem ia, czy te gniotki,
Które dziś wszytkim tak są tanie,
Takoż nie strzegły kiedyś cnotki?

LI

Tak, żyły w cnocie y porządku,
Bez skazy y niiakiey zmazy:
Ba, cóż! Toć prawda, iż z początku
Każda z tych panien, bez obrazy,
Wzięła se, zanim się sk... iła,
Ta klerka, owa żaczka, mnicha;
Tak ie potrzeba przynagliła:
Nie uśpić w kieckach złego licha!

LII

Tak wzięły, co pisane komu,
Którey ta przypadł kto do gustu:
Miłować ięły po kryiomu,
Inszy człek nie miał tam dopustu.
Lecz cóż? Niedługo onych statków:
Nieiedna z tego miłowania
W insze się puszcza, y pośladków
Nikomu w końcu iuż nie wzbrania.

LIII

Co ie pcha k’temu? Nie chcąc cześci
Samiczey kalać, tako mniemam,
Że taki snadź iuż los niewieści:
Inszego sądu o tem nie mam;
Ba, powiedaią mądrzy ludzie
Y dobrze sprawę tę znaięcy,
Iż sześciu chwatów, w krzepkim trudzie,
Niż trzech urobi pono więcey.

LIV

Podawać piłkę, rzecz to gasza,
A żeńska chwytać ią do siatki;
Ot, cała słuszność, nasza, wasza,
Takie miłości są zagadki;
Wiary w tych igrach ty nie pytay,
Choćby sto razy ią poprzysiąc,
Y słówko stare pilnie czytay:
«Za iedną rozkosz — bólów tysiąc».

Podwóyna ballada w tymże samym przedmiocie

Miłuycie tedy, ile chcecie,
Weselcie się y trząście zdrowo,
Gdzie potrza y tak dopłyniecie,
Nie ma ta nad czem robić głową.
Miłości dur ogłupia ludzi;
Salomon przez nią wszedł w pogany:
Naymędrszy boday się spaskudzi...
Szczęśliw, kto nie zna, co te rany!
Orfeusz, wdzięczny mistrz na fletni,
Chcąc folgę dać miłosney męce,
Omal nie zginął co naszpetniey
W Cerbera srogiey psiey paszczęce;
A Narcyz, młodzian pięknolicy,
W studni głębokiey pogrzebany
Przepadł dla iakieyś krasawicy...
Szczęśliw, kto nie zna, co te rany!
Sardana, xiążę niezbyt słabe,
Co Kretę wyspę zawoiował,
Rad był się przeinaczyć w babę,
Iżby śród dziewcząt dokazował;
Król Dawid, prorok w świecie rzadki,
Boiaźni bożey zzuł kaydany
Widząc gładziuchne dwa pośladki...
Szczęśliw, kto nie zna co te rany!
Ammon, udaiąc słabość ostrą,
Gdy go z litości hołubiła,
Sprosności czynił z Tamar, siostrą,
Aż się dlań szpetnie przykurwiła;
Herod, za tańce y figielki,
Przez tanecznicę ubłagany,
Ianowi zrobił despekt wielki...!
Szczęśliw, kto nie zna, co te rany!
O sobie biednym też rzec muszę:
Zbito mnie, niby w rzece płótno,
Na goło, drągiem... Na mą duszę,
Tę kaźń któż ziednał mi okrutną,
Ieśli nie Kasia czarnooka?
Wzięły po grzbiecie y kompany:
Ciurkiem płynęła tam posoka...
Szczęśliw, kto nie zna, co te rany!
Lecz, iżby przez to żaczek młody
Dzierlatki młode miał ostawić,
Nie! Chociaby go, łbem do wody,
Iak czarownika miano spławić,
Słodsze mu niż zbawienie własne!
Ba, wierzy im, li obłąkany:
Czarne brwi maią, czy tez iasne...
Szczęśliw, kto nie zna, co te rany!

LV

Gdyby ta, ktorey’m niegdy służył,
Z wiernego serca, szczerey woley,
Przez ktorą’m tyle męki użył
Y wycirpiałem moc złey doley,
Gdyby mi zrazu rzekła szczerze,
Co mniema (ani słychu o tem!)
Ha! byłbym może te więcierze
Przedarł, y nie lazł iuż z powrotem.

LVI

Co bądź iey ieno kładłem w uszy,
Zawżdy powolnie mnie słuchała
— Zgodę czy pośmiech maiąc w duszy
Co więcey, nieraz mnie cirpiała,
Iżbych się przywarł do niey ciasno
Y w ślepka patrzał promieniste
Y prawił swoie... Wiem dziś iasno,
Że to szalbierstwo było czyste.

LVII

Wszytko umiała przeinaczyć;
Mamiła mnie, niby przez czary:
Zanim człek zdołał się obaczyć,
Z mąki zrobiła popiół szary;
Na żużel rzekła, że to ziarno,
Na czapkę, że to hełm błyszczący,
Y tak zwodziła mową marną,
Zwodniczem słowem rzucaiący...

LVIII

Na niebo, że to misa z cyny,
Na obłok, że cielęca skóra,
Na ranek, że to wieczór siny,
Na głąb kapusty, że to góra;
Na stary fuzel, że moszcz młody,
Na świnię, że to młyn powietrzny,
Na powróz, że to włosek z brody,
Na mnicha, że to rycerz grzeczny...

LIX

Tak moie oto miłowanie
Odmienne było y zdradliwe;
Nikt tu się ponoś nie ostanie,
By zwinny był iak śrybło żywe:
Każdy, ścirpiawszy kaźń nieznośną,
Na końcu będzie tak zwiedziony
Iak ia, co wszędy zwą mnie głośno:
Miłośnik z hańbą przepędzony.

LX

Precz od się ścigam iuż Amory,
Plwam na obłudne te nadzieie;
Mógłby człek skapieć oney pory,
Ni ie to ziąbi, ani grzeie.
Na kołku wieszam me narzędzie,
Galantów iuż nie pódę szlakiem:
Ieżelim bywał wprzód w ich rzędzie,
Gardzę iuż dziś rzemiosłem takiem,

LXI

Sztandar rozwiiam móy swobodno:
Niech idzie za nim, kto łaskawy;
Rzucam materią mało godną,
Y znów do inszey wracam sprawy;
A ieśli na mnie kto zawarczy,
Iż śmiem Amorom hańbę zadać,
Niech za odpowiedź to mu starczy:
«Kto zdycha, wszytko lża mu gadać».

LXII

Wiem, że iuż czas mi w lepsze kraie;
Charkam — materia biała, brzydka —
Plwociny niby kurze iaie:
Cóż stąd? Ba, cóż? To, że Brygidka
Nie chce mnie trzymać iuż za chłopca,
Chociam daleki siwey brody...
Głos, minę mam starego skopca,
Choć w rzeczy ze mnie spiczak młody...

LXIII

Bogu y Tybotowi dzięki,
Co tyle wody dał mi żłopać,
Iż w dole ciemnym z głodney męki
Nogami przyszło ziemię kopać
Skutemi... Z onym dobrym panem
Rachunek przy pacierzu co dzień
Robię: niech Bóg mu... amen, amen,
To, co ta myśli biedny zbrodzień...

LXIV

Wszelako, źle nie życzę iemu,
Ani też iego marszałkowi,
Takoż y panu burgrabiemu,
Dobremu z serca człowiekowi;
Czego samemu życzę panu,
Każdemu też z osobna służce:
Kocham ich, wedle czci y stanu...
Iako psi dziada w wąskiey dróżce.

LXV

Pomnę, gdy z miastem się żegnałem,
Hey, w roku pięćdziesiątym szóstym,
Legacik mały tam spisałem,
Który nieiedni, własnym gustem,
Raczyli nazwać Testamentem;
O moią zgodę w tem nie stoią:
Ha! Nie iest człeka prawem świętem,
By władał nad własnością swoią.

LXVI

Gdyby nie każdy z oney ciżby
Otrzymał zapis, com przeznaczył,
Życzę, po moim zgonie, iżby
U spadkobierców pytać raczył;
Którzy są, świadczę to niezłomnie:
Moro, Proweniec, Roben, Trygam;
Owi tem pismem biorą po mnie
Nawet to łóżko, kędy ligam.

LXVII

Odwołać, nic nie odwołuię:
Com dał, ma święte bydź, u czarta;
Ponownie stwierdzam y testuię
Spadek zacnego imć bękarta
De la Bar: do trzech wiązek siana
Słomiankę starą mu dodaię,
Na obiad dla dobrego pana:
Raz w życiu niech się syto naie.

LXVIII

Dość iuż, sza! Ani pary z brzucha:
Do testowania iuż się biorę;
Kleryk móy, Fremin, który słucha
(Ieżeli nie śpi), w każdą porę
Zaświadczy oto, co powiadam,
Iż dla nikogo nienawiści
Nie mam, y wszytko, co tu gadam,
Mniemam, po dobru iż się ziści.

LXIX

Czuię, iak serce moie mięknie;
Iuż człek od mdłości ledwie dyszy;
Niech Fremin przy mem łóżku klęknie,
Nikt obcy niechay nas nie słyszy:
Bierz papier, pióro, spisz chędogo,
Wiernie tak, iako ci dyktuię,
A potem odpisz razy mnogo,
Y rozday wszędy: Iuż testuię.
Tutay zaczyna Wilon testować.

LXX

Tak. W imię Oćca przedwiecznego,
Y Syna iego, króla ziemi,
Oćcowi swemu współwiecznego,
Takoż Świętego Ducha z niemi,
Co ród Adama odkupili,
Y, plemię wznosząc wzwyż przeklęte,
Niebo niem samo ozdobili,
Czyniąc z nich wobec Pana święte.

LXXI

Ciałem y duszą ród wszeteczny
Zgubiony był, iż obmierzł Panu:
Ciało w proch, dusza w ogień wieczny:
Iakieybykolwiek płci y stanu;
Wyiątek czynię tu od biedy
Z Proroków (rodzą się, ba, z rzadka),
Nie sądzę bowiem, iżby kiedy
Płomień im dobrał się do zadka.

LXXII

A gdyby rzekł ktoś: «Skąd tak śmiele
Ważysz się prawić swoie baśnie,
Nie będąc zacnem czem w Kościele:
Tobież-to o tem sądzić właśnie!» —
Mówię to w Iezusowym duchu,
Który położył Bogatego
W ogniu, nie wcale w miętkim puchu,
Zaś Trędowatych wyżey niego.

LXXIII

Ba, gdyby palec Łazarzowy
Takoż był żarty od płomienia,
Nie byłby ów, kornemi słowy,
U niego żebrał ochłodzenia.
Opilców los tam czeka srogi,
Pragnienia męki wiekuiste;
Skoro napitek tam tak drogi,
Zbaw nas od złego, Panie Chryste.

LXXIV

Przez imię Boga, iak powiadam,
Y maci iego, Panny słodkiey,
Nie masz wszak grzechu w tem, co gadam,
Ia, chudszy niźli upiór wiotki;
Ieślim od febry nie zczezł marnie,
Cud boży, głoszę to z ochotą!
Insze niedole y męczarnie
Zmilczę, y tak zaczynam oto:

LXXV

Po pierwsze, biedne tchnienie moie
Oddaię wielkiey Troycy świętey;
Na Boże składam ie pokoie
W kościele Panny Wniebowziętey;
Pokornie prosząc zmiłowania
Dziewięci iasnych chórów nieba:
Niechay się łaska ich nie zbrania
Zanieść podarek ten, gdzie trzeba.

LXXVI

Item, me ciało grzeszne zdaię
Ziemi, wielmożney rodzicielce;
Robactwo się ta niem nie naie;
Głód ie wysuszył nazbyt wielce.
Niechże ie przyimie żyzne łono:
Co z ziemi, w ziemię się obraca;
Wszelka rzecz, słusznie mówią pono,
Chętnie do swego mieścca wraca.

LXXVII

Item, dobremu oćcu — więcey! —
Mistrzu Wilhelmu Wilonowi,
Co mnie hołubił niż mać mięcey
Pieszczot nieskąpa dzieciątkowi:
Co mnie z opressyi zbawił wielu,
Y dzisiay ieszcze rad by zbawić:
Błagam was, dobry przyiacielu,
Nie daycie się żałości strawić.

LXXVIII

Ścierp, bym ci xiążki me zapisał
Y Powieść o dyabelskiey bździnie,
Co ią Tabaryn Wit przepisał
(Z prawdomówności w świecie słynie!).
Pod stołem leżą te poszyty:
Mimo że nie iest styl zbyt gładki,
Przedmiot, tak wielce znamienity,
Nagrodzi wszelkie niedostatki.

LXXIX

Item, dla dobrey mey mateńki
(By Pani naszey cześć oddała),
Co wiele ze mną miała męki
(Bóg wie!) y wiele przecirpiała,
Tę modlitewkę do Dziewicy:
W niey cała ufność ma y wiara;
Inszey ia nie mam dziś fortycy,
Ani mać moia, biedna stara!