Adam AsnykMorskie oko
I
1Ponad płaszczami borów, ściśnięte zaporą
Ścian olbrzymich, co w koło ze sobą się zwarły,
Ciemne wody rozlewa posępne jezioro
Odzwierciedlając w łonie głazów świat zamarły.
5Stoczone z szczytów bryły, mchu pokryte korą,
Po brzegach rumowisko swoje rozpostarły,
Na niem pogięte, krzywe, kosodrzewu karły
Gdzieniegdzie nagą pustkę w wianki swe ubiorą.
Granitowe opoki wyniesione w chmury
10Rzadko tam żywsze blaski słoneczne dopuszczą…
I tajemnicze głębie kryje cień ponury.
Cisza: tylko w oddali gdzieś potoki pluszczą,
Lub wichry, przelatując nad zmartwiałą puszczą,
Swym świstem grozę dzikiej powiększą natury.
II
15Tu myśl twórcza straszliwą pięknością wykwita:
Pięknością niezmierzonej potęgi i siły,
Co gromami na skałach rozdartych wyryta
Świadczy dziś o przewrotach w łonie ziemskiej bryły.
Dziki zamęt! Głazami zasłane koryta
20Zdają się placem boju, gdzie niegdyś walczyły
Północne groźne bogi i krew ofiar piły
Z czary, która w jezioro upadła, rozbita.
Wszystko tu do ostrego tonu się nagina:
Poszarpane gór grzbiety, wody co czernieją,
25Skały, wiszące śniegi, zarośla, mgła sina…
Wszędzie surowa wielkość, przed którą maleją
Sny człowieka, co staje, jak mała dziecina,
Przed skamieniałą dawnych bogów epopeją!
III
Słońce, gdy na zachodzie złotą tarczę skłoni,
30Purpurą zdobi jeszcze skał korony wierzchnie,
Tysiąc tęczowych świateł po szczytach się goni,
Tu zsinieje… tam ogniem zaświeci… znów zmierzchnie.
A w dole na jeziora zamąconej toni,
Odbity blask zakrwawia drżących wód powierzchnię,
35Póki skrwawionej fali płaszcz mgły nie osłoni,
I ostatni rumieniec wieczoru nie pierzchnie.
Wszystko zgasło… świat cały napełniony mrokiem…
Granitowe olbrzymy majaczeją w dali:
Rosną w bezmiar i kształty zmieniają przed okiem…
40Mgła pokryła przepaści szarym swym obłokiem
I jezioro zniknęło… lecz słychać szum fali,
I z gór lecący potok wymowniej się żali…
IV
Noc króluje: na głowę kładzie gwiazd dyadem;
Przez błękity przesiąka niepewna i drżąca
45Jasność jeszcze skrytego dla oczu miesiąca;
Mgły ulatują w górę śnieżnych chmurek stadem.
Wszystko topnieje w świetle niebieskiem i bladem
I ciemność nad otchłanią chwieje się wisząca.
Księżyc przez skał szczelinę wstał nad wodospadem,
50Srebro leje i w przepaść wraz z falami strąca.
Zwolna cała kotlina z śpiących wód topielą
Wynurza się, jak obraz czarodziejskiej księgi…
Wybrzeża przeraźliwym odblaskiem się bielą,
Jakby pokryte zmarłych śmiertelną pościelą;
55Czarne wody w płomienne rysują się pręgi,
Przypominając piekieł dantejskie okręgi.
V
O wielki poemacie natury! któż może
Iść w ślad za twych piękności natchnieniem wieczystem?
Kto uchwyci poranku wzlatującą zorzę
60I zapali rumieńce na niebie gwiaździstem?
Kto wyrzeźbi kamienne wodospadu łoże?
Przemówi szumem fali, wichru dzikim świstem?
Srebrne chmurki zawiesi w szafirów przestworze
I odbije skał ostrza w wód zwierciadle czystem?
65O wielki poemacie! ciebie tylko można
Odczuć i wielbić razem w drgnieniu serca skrytem,
Gdy pijąc wszystkie blaski, źrenica pobożna
W cichym zachwycie tryśnie źródłem łez obfitem,
Gdy na skrzydłach tęsknoty dusza leci trwożna
70I nakrywa się własnych marzeń swych błękitem.