Trudno sobie dziś wyobrazić, że niedawno jeszcze domagać się trzeba było, by placówki oświatowe były otwarte dla kobiet. W głowie się nie mieści, że kobiety nie głosowały w wyborach! A w międzywojniu, kiedy te prawa już sobie wywalczyły, dzięki działaczkom takim jak Kazimiera Bujwidowa, z owych nowo uzyskanych praw — jako fanaberii i upadku obyczajów — wyśmiewały się środowiska endeckie i Roman Dmowski osobiście, nie uważał on bowiem kobiety za samodzielną istotę ludzką, głosił to chętnie, a otaczające go grono wielbicielek chichotało zachwycone. „Lata dwudzieste, lata trzydzieste, wrócą piosenką, sukni szelestem…” — może lepiej nie.
Zmieniają się czasy, pisze autorka niniejszej broszury pochodzącej z 1909 r., zmieniają się też pytania stawiane w tzw. „kwestii kobiecej”. Kiedyś były to pytania o człowieczeństwo kobiet w ogóle, potem pytania o sens posiadania przez kobiety praw wyborczych, a dziś… No właśnie. Nadal jest parę zasadniczych pytań. Nie dla wszystkich jest np. oczywiste, że mąż pracujący poza domem i dostający za to pieniądze nie ma żony „na utrzymaniu”, skoro ona swoją pracą utrzymuje dobrostan tegoż domu i jego mieszkańców: na równi są pracującymi partnerami.
Broszura Bujwidowej zawiera też krótki rys historyczny walki o prawa kobiet, na świecie i w Polsce. Pouczająca to podróż w świat tak niedawno jeszcze boleśnie realny.