Spis treści
-
Od Autorki
- Rozdział pierwszy. Dzieci pana Carr
- Rozdział drugi. Raj
- Rozdział trzeci. Dzień niepowodzeń
- Rozdział czwarty. Kukuryku
- Rozdział piąty. Na poddaszu
- Rozdział szósty. Serdeczne przyjaciółki
- Rozdział siódmy. Odwiedziny kuzynki Heleny
- Rozdział ósmy. Jutro
- Rozdział dziewiąty. Ponure dni
- Rozdział dziesiąty. Święty Mikołaj i święty Walenty
- Rozdział jedenasty. Nowa lekcja do nauczenia się
- Rozdział dwunasty. Dwa lata później
- Rozdział trzynasty. Na koniec
- Bóg: 1
- Choroba: 1 2 3
- Cierpienie: 1 2 3 4
- Dzieciństwo: 1 2 3 4 5
- Dziecko: 1 2 3
- Gra: 1
- Kłamstwo: 1
- Kobieta: 1
- Książka: 1
- Marzenie: 1 2 3
- Miłość: 1
- Młodość: 1
- Nadzieja: 1
- Nauczycielka: 1
- Niebezpieczeństwo: 1
- Obyczaje: 1 2 3
- Odwaga: 1
- Ogień: 1
- Opieka: 1
- Piękno: 1
- Pozory: 1
- Prawda: 1 2
- Próżność: 1 2 3
- Przyjaźń: 1 2 3 4
- Przyroda nieożywiona: 1
- Radość: 1
- Rozkosz: 1
- Strój: 1
- Szkoła: 1 2 3 4 5
- Tęsknota: 1
- Uroda: 1
- Walka: 1
- Wina: 1
- Zabawa: 1 2
Informacja o dokonanych zmianach
I. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie:
Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne: wytłomaczyć > wytłumaczyć, sprobować > spróbować, fizyognomii > fizjognomii, zadowolnić > zadowolić, wziąść > wziąć, dollara > dolara, bronzową > brązową, kłócie > kłucie, podejrzywała > podejrzewała, obówie > obuwie, biórka > biurka, doktór > doktor, oczki > oczka, jerzyny > jeżyny, wschody > schody, wkoło > wokół, pomięszaną > pomieszaną, zmięszały > zmieszały, stronnicę > stronicę.
Pisownia małą/dużą literą, np.: biblia > Biblia.
Pisownia łączna/rozdzielna, np: niema > nie ma, niebardzo > nie bardzo, byłto > był to, takbym > tak bym, dopókiby > dopóki by, odemnie > ode mnie, gdzieindziej > gdzie indziej, wogóle > w ogóle, zrana > z rana, dla tego > dlatego.
Pisownia joty, np.: pensyonarki > pensjonarki, rekreacyi > rekreacji, biblijotece > bibliotece, barjer > barier, konwalija > konwalia, materyałami > materiałami.
Udźwięcznienia/ubezdźwięcznienia, np.: z pod > spod, francuzkiej > francuskiej; blizko > blisko; śpichlerzu > spichlerzu; zwycięztwa > zwycięstwa; pomódz > pomóc; nizkie > niskie; uledz > ulec, przegryść > przegryźć.
Fleksja, np.: ośm > osiem, siedm > siedem; ciemnem > ciemnym; samem > samym; tem > tym; czem > czym; wszystkiem > wszystkim; niczem > niczym; twem > twym; przykrem > przykrym; słowy > słowami; usty > ustami.
Składnia i poprawa tłumaczenia.
Przystosowując tekst do lektury dla młodczych czytelników, w wielu miejscach dokonano korekty szyku zdania w tłumaczeniu źródłowym dla uzyskania czytelności myśli lub naturalnego brzmienia zdania po polsku. Poprawiono również błędy gramatyczne i logiczne oraz nieprawidłową łączliwość wyrazów w zdaniach.
Interpunkcja została uwspółcześniona zgodnie z obowiązującymi zasadami.
II. Podstawa wydania (Co Kasia robiła, tłum. Z. Grabowska, Warszawa 1875) została skolacjonowana z oryginałem (dostępnym tutaj: https://www.gutenberg.org/files/8994/8994-h/8994-h.htm). Poprawiono ewidentne błędy przekładu, usunięto wstawki pochodzące od tłumaczki oraz dodano brakujące w podstawie fragmenty, m.in. uzupełniono tłumaczenie o wstęp od autorki.
Co Kasia robiłatłum. Zofia Grabowska
Od Autorki
1Nie tak dawno siedziałam na łące, w miejscu, w którym płynął strumyk. Było gorąco. Niebo było bezchmurne, a białe chmury — niczym wielkie łabędzie unosiły się tam i z powrotem. Tuż naprzeciwko mnie znajdowała się kępa zielonych krzewów z ciemnymi, miękkimi kolcami, a wśród nich jedna czerwona stroiczka[1], która sprawiała wrażenie przeglądającej się w wodzie. Ale stroiczka nie wydawała się próżna.
2Widok ten był tak uroczy, że siedziałam tam chwilę, rozkoszując się nim. Nagle w pobliżu mnie dwa głosiki zaczęły mówić lub śpiewać, nie mogłam określić, co to dokładnie było. Jeden z głosów przypominał wrzask, drugi był niższy i brzmiał zdecydowanie i przekornie. Najwyraźniej spierały się o coś, bo cały czas powtarzały te same słowa: „Kasia to zrobiła! Nie! Kasia tego nie zrobiła. Zrobiła. Nie zrobiła. Zrobiła. Nie zrobiła. Zrobiła! Nie zrobiła!”. Myślę, że powtórzyły to co najmniej sto razy.
3Podniosłam się, aby zobaczyć rozmówców, i na jednej z pałek dostrzegłam dwa malutkie zielonoskóre stworzonka. Wydawały się mieć problemy z widzeniem, oba nosiły okulary ochronne. Miały po sześć nóg: dwie krótkie, dwie niezbyt krótkie i dwie bardzo długie. Te ostatnie przypominały resory do powozu — kiedy stworzonka wstały, nogi zaczęły z pośpiechem poruszać się dokładnie tak jak resory w staroświeckim dyliżansie. Prawdę mówiąc, gdybym nie była tak duża, myślę, że mogłabym usłyszeć ich skrzypienie. Dopóki obserwowałam te stworzątka, nie powiedziały nic więcej, ale kiedy tylko się obróciłam, znów zaczęły się sprzeczać tymi samymi słowami: „Kasia to zrobiła! Kasia tego nie zrobiła! Zrobiła. Nie zrobiła!”.
4Wracając do domu, pomyślałam o innej Kasi, Kasi, którą kiedyś znałam, która planowała zrobić mnóstwo wspaniałych rzeczy, a w ostateczności nie zrobiła żadnej z nich, tylko coś zupełnie innego, coś, co na początku w ogóle jej się nie podobało, ale w sumie było o wiele wspanialsze niż te wszystkie rzeczy, o których marzyła. I z czasem, kiedy ta historia zaczęła mi się układać w głowie, postanowiłam ją dla Ciebie spisać. Zrobiłam to i zatytułowałam ją na pamiątkę moich dwóch małych przyjaciół z łąki. Oto ona: historia o tym, co zrobiła Kasia.
Rozdział pierwszy. Dzieci pana Carr
5Kasia Carr mieszkała na końcu miasta Burnet, w domu wysokim, obszernym, białym, z zielonymi żaluzjami i bramą, nad którą róże i powojniki tworzyły gęsty łuk. Cztery duże akacje ocieniały wyżwirowaną drogę prowadzącą do głównego wejścia. Z jednej strony domu było zagajenie, z drugiej stosy drzewa, stodoły i lodownia. Z tyłu ogród warzywny spuszczał się ku południowi, a dalej widać było pastwisko przedzielone strumykiem, orzechy amerykańskie i cztery krowy: dwie czerwone ze spiczastymi rogami, jedną żółtą i jedną białą o imieniu Stokrotka.
6Rodzina Carr składała się z sześciorga dzieci: czterech dziewcząt i dwóch chłopców. Kasia, najstarsza, miała lat dwanaście; Filipek, najmłodszy — lat cztery; inne były pośrodku.
7Doktor Carr, ich ojciec, był to człowiek zacny, prawy i tak zajęty obowiązkami, że całe dni, a czasem i noce, spędzał poza domem u chorych. Dzieci te nie miały matki, umarła bowiem, gdy Filipek był niemowlęciem, na cztery lata przed początkiem naszej powieści. Kasia pamiętała ją bardzo dobrze, ale dla reszty dzieci było to smutne i słodkie imię wymawiane w niedzielę albo przy pacierzu, lub gdy ojciec był szczególnie w dobrym usposobieniu.
8Miejsce matki, którą tak mało pamiętali, zajęła ciotka Iza, siostra ich ojca. Zaczęła się nimi zajmować, gdy matka udała się w tę daleką podróż, z której jeszcze przez długie miesiące dzieci miały nadzieję, że powróci. Ciotka Iza była to osoba małego wzrostu, z twarzą spiczastą, chuda i dosyć już stara. Odznaczało ją szczególne zamiłowanie do porządku i czystości; usiłowała być dobra dla swych wychowanków, ale bardzo ją drażnili i zdawali się trudni do wychowania, gdyż sama, będąc dzieckiem, ani trochę nie była do nich podobna. Ciotka Iza była niegdyś cichą, schludną istotką, która, niczym Curly Locks[2], lubiła spokojnie i długo przesiadywać w bawialnym pokoju[3], wyszywać, być głaskana po głowie i nazywana „dobrą dziewczynką” przez starsze osoby. Kasia zaś co dzień darła sukienkę, nie cierpiała szycia i nie dbała o to, żeby nazywano ją dobrą, a co się tyczy Józi i Elżbietki, to się rzucały jak rącze[4] koniki, kiedy ktoś chciał je pogłaskać. To wszystko bardzo trapiło[5] ciotkę Izę i trudno jej było wybaczyć, że jej siostrzeńcy są tak „niezrozumiali” i tak niepodobni do grzecznych chłopców i dziewcząt ze szkoły niedzielnej, a takie dzieci najbardziej lubiła i najlepiej rozumiała.
9Doktor Carr również ją trapił, chciał bowiem, aby dzieci jego były odważne, śmiałe, zachęcał do skoków i ruchliwych zabaw, chociaż stąd wynikało obrywanie guzów i darcie sukienek. Prawdę mówiąc, ciotka Iza w ciągu całego dnia tylko przez pół godziny bywała z nich w pełni zadowolona, mianowicie przed śniadaniem, kiedy z jej nakazu wszystkie siedziały na małych krzesełkach, ucząc się wersetów z Biblii przypadających na bieżący dzień. Cały ten czas chętnym okiem na nie spoglądała, były bowiem jak spod igły[6] — miały tak czyste ubrania, tak porządnie uczesane główki! Ale wraz z odezwaniem się dzwonka, ustawała jej uciecha, od tej chwili „nie można było na nie patrzeć” według jej wyrażenia. Sąsiadki z wielkim politowaniem rachowały[7] sześćdziesiąt białych wykrochmalonych sukienek suszących się co poniedziałek rano, i rozważały między sobą, jak często trzeba prać dla tych dzieci i jak trudnym zadaniem musi być dla biednej panny Carr utrzymywanie ich tak schludnymi, choć pannie Carr wcale nie wydawały się schludne i w tym była największa bieda.
10— Józiu, idź na górę umyć ręce! Henrysiu, podnieś kapelusz z ziemi i powieś go na gwoździu! Nie na tym gwoździu, na trzecim od brzegu! — Takie to rzeczy mówiła ciotka Iza przez cały dzień. Dzieci słuchały się jej bardzo, ale nie były do niej przywiązane. Nazywały ją „ciotką Izą”, nigdy „ciocią”, a zarówno chłopcy, jak i dziewczęta dobrze wiedzą, co ta różnica znaczy.
11Chcąc wam przedstawić młodszych członków rodziny pana Carr, nie wiem, czy mogłabym znaleźć lepszą sposobność[8], niż wtedy, kiedy pięć z tych sześciu osóbek siedzi na dachu od lodowni niby kurczęta na grzędzie. Ta lodownia należała do ich ulubionych schronień, a był to tylko długi dach położony nad dołem wykopanym w ziemi. Ponieważ znajdowała się na środku bocznego dziedzińca, zdawało im się, że najkrótszą drogą do jakiegokolwiek miejsca jest wspiąć się po jednej ścianie, a spuścić się drugą. Lubiły także dostawać się na wierzchołek, a zachowując siedzącą pozycję, spuszczać się powoli po gorących dachówkach na ziemię. Ma się rozumieć, że źle na tym wychodziły buty i ubrania, ale mniejsza o to — wszakże sprawy butów i całego ubrania spoczywały na głowie ciotki Izy, a ich rzeczą było ślizgać się i figlować[9].
12Józia, najstarsza po Kasi, siedziała pośrodku. Była to ładna, miła, zaokrąglona dziewczynka, miała długie, ciemnoblond warkocze i niebieskie, załzawione oczy. Pomimo jej wielkiej wesołości, z powodu tych oczu i miękkiego, dźwięcznego głosu, wszyscy byli skłonni rozpieszczać ją i stawać po jej stronie. Pewnego razu, będąc jeszcze bardzo mała, uciekła z lalką Kasi, a gdy siostrzyczka ją goniła, chcąc odebrać lalkę, Józia trzymała zdobycz mocno i wzbraniała się oddać. Doktor Carr, który nie zwracał na to wielkiej uwagi, usłyszał tylko rozpaczliwy ton Józi wołającej „Nie oddam! Ja chcę lalkę!” Nie pytając o nic, wykrzyknął ostro: „Wstydź się Kasiu, natychmiast oddaj siostrze jej lalkę”, co też Kasia bardzo zadziwiona uczyniła; Józia zaś miała tryumfującą minę zadowolonej kotki. Józia była wesoła, łagodna, trochę niedbała i bardzo mało skoncentrowana na sobie, chociaż trzeba przyznać, że miała szczególną zdolność do rozmaitych gier, a przy tym była bardzo zabawna i pocieszna mimo cichego zachowania. Wszyscy ją kochali i ona kochała wszystkich, a najbardziej Kasię, w której widziała najmądrzejszą osobę na świecie.
13Mały Filipek siedział na dachu obok Józi, obejmującej go ręką, za nim umieściła się Elżbietka, szczupłe, opalone, ośmioletnie dziecko. Miała piękne, ciemne oczka i główkę pokrytą krótkimi lokami. Biedna Elżbietka! Brakowało jej odpowiedniej pary w rodzinie — nie należała do starszych ani do młodszych dzieci. Największym jej życzeniem i najwyższą ambicją było trzymać się blisko Kasi, Józi i Cesi Hall, znać ich tajemnice i nosić bileciki do stacji pocztowych, które urządzały sobie po rozmaitych kryjówkach. One jednak nie chciały jej i zwykły mówić, żeby się „poszła bawić z dziećmi”. Przykro mi przyznać, że gdy się temu opierała, one same uciekały, korzystając ze swych dłuższych nóg. Biedna Elżbietka pozostawiona w tyle płakała gorzkimi łzami, a będąc zbyt dumna, żeby się często zadawać z Henrysiem i Joasią, największą uciechę miała w śledzeniu starszych dzieci. Lubiła wykrywać ich tajemnice, a zwłaszcza pocztowe kryjówki, sprawiające jej najdotkliwszą przykrość. Mając oczka bystre i żywe jak ptaszek, tak długo podglądała, świdrowała, śledziła i czuwała, aż nareszcie w jakimś dziwacznym i niespodziewanym miejscu, na przykład w pniu drzewa, na zagonie szparagów albo na wierzchołku drabiny, wyszpiegowała papierowe pudełko z paczką kartek, kończących się zwykle tymi słowami: „Tylko niech Elżbietka się nie dowie”. Biegła wówczas do dzieci, rzucała im pudełko przed oczy, mówiąc wyzywająco: „Macie waszą pocztę!” i za każdym razem zbierało jej się na łzy. Biedna Elżbietka! Prawie w każdej rodzinie są takie osamotnione dzieci! Chociaż Kasia miała najpiękniejsze na świecie zamiary, by stać się bohaterką i pocieszać smutnych, jednakże biegając swawolnie[10] tu i tam, nie spostrzegała, że należałoby osładzać dolę opuszczonej siostrzyczki — i dlatego Elżbietka miała ciągle zbolałe serduszko.
14Henryś i Joasia siedzieli na dwóch krańcach dachu. Sześcioletni Henryś był to blady, pulchny chłopiec z poważną twarzyczką i z resztkami konfitur na rękawach od kurtki. Joasia, którą dzieci lubiły nazywać „Jan” albo „Jaś”, była wspaniałym dzieckiem, o rok młodszym od Henrysia. Jej oczy były pełne dobroci, a różowe, szerokie usta zawsze gotowe do śmiechu. Ta dwójka przyjaźniła się z sobą bardzo, chociaż Henryś wyglądał jak dziewczynka ubrana przez pomyłkę za chłopca, a Joasia jak chłopczyk w sukience pożyczonej od dziewczynki. Gdy tak siedzieli, chichocząc i gawędząc, Kasia ukazała główkę w oknie pierwszego piętra i zawołała z tryumfem, pokazując w ręku stos pończoch:
15— Hurra! Robota skończona i ciotka Iza pozwala wybrać się na przechadzkę! Czy nie sprzykrzyło[11] się wam czekać? Nie jestem temu winna, to dziury były takie duże i przytrzymały mnie długo. Śpiesz się, Józiu, zbierz rzeczy! Za chwilę zejdziemy z Cesią!
16Dzieci, zerwawszy się radośnie, zsunęły się z dachu. Józia wzięła parę koszyków, Elżbietka poszła po swego kota, a Henryś i Joasia obładowali się pękami zielonych gałęzi. Gdy już byli gotowi, skrzypnęły boczne drzwi i Kasia z Cesią Hall weszły na podwórze.
17Muszę wam coś powiedzieć o Cesi — była to wielka przyjaciółka dzieci pana Carr i mieszkała w sąsiednim domu. Podwórza tych domów były przedzielone od siebie tylko zielonym płotem bez żadnej furtki, Cesia spędzała zatem dwie trzecie czasu z rodziną doktora i należała niejako do jego gromadki. Była ładna, wytworna, o eleganckich manierach, jasne i połyskliwe włosy miała zawsze najładniej uczesane, twarzyczkę delikatnie zarumienioną, a drobne rączki czyste. Jakże się różniła od mojej biednej Kasi! Jej włosy były zawsze w nieładzie, a suknie, zaczepiane o gwoździe, darły się same i pomimo dużego wzrostu i wieku, była tak roztrzepana i naiwna jak sześcioletnie dziecko. Kasia była najdłuższą dziewczynką na świecie. Jakim sposobem tak rosła, tego nikt zgadnąć nie zdołał, ale sięgała już ojcu do ucha i o głowę była wyższa od biednej ciotki Izy. Ile razy pomyślała o swym wzroście, stawała się nieśmiała i niezgrabna i tak się czuła, jak gdyby składała się z samych ostrych kątów, łokci i stawów. Szczęściem miała głowę tak pełną planów, zamysłów i marzeń różnego rodzaju, że nie miała czasu często przypominać sobie, jak jest wysoka. Dzieciństwo, Dziecko, MarzenieByło to dobre, kochające dziecko, pomimo roztrzepania i pięknych postanowień wznawianych co tydzień, a nigdy niespełnianych. Miewała napady poczucia odpowiedzialności za młodsze dzieci i pragnęła dawać im dobry przykład, ale przy pierwszej lepszej okazji zwykle o tym zapominała. Dni jej przelatywały jak wiatr, bo gdy się nie uczyła, nie szyła lub nie naprawiała, zawsze takie rozkoszne zamiary snuły jej się po głowie, że chciałaby mieć dziesięć par rąk, żeby je uskutecznić. Ta ruchliwość umysłu nabawiała ją często kłopotu. Lubiła stawiać zamki na lodzie i marzyć o dokonaniu czegoś takiego, co ją wsławi tak dalece, że wszyscy będą pragnęli słyszeć o niej i poznać ją. Wątpię, żeby sobie ułożyła w głowie, co to za nadzwyczajna będzie rzecz, ale zamyślając się o tym, często zapominała wyuczyć się lekcji albo zasznurować buciki, za co potem miała naganę od ciotki Izy. W takich razach pocieszała się myślą, że kiedyś będzie piękna, kochana i słodka jak anioł. Zanim by to jednak nastąpiło, miały w niej zajść różne zmiany — i tak: czarne oczy miały się przerobić na niebieskie, nos miał się przydłużyć i wyprostować, a usta, zbyt szerokie dla bohaterki, miały się stać pączkiem różowym, lecz dopóki by te cudowne rzeczy nie nastąpiły, starała się jak najmniej myśleć o swych rysach.
Rozdział drugi. Raj
18Przyroda nieożywionaMiejscem, do którego wybierały się dzieci, był bagnisty gaj położony blisko domu, za polem. Chociaż niewielki, wydawał się duży, bo drzewa i krzaki rosły tak gęsto, że nie można było dojrzeć, gdzie się kończy. W zimie grunt był mokry i błotnisty i nikt tam nie chodził — tylko krowy nieobawiające się zamoczenia nóg. Za to w lecie woda wysychała i wówczas było świeżo, zielono, pięknie, bo wszystko zdobiły dzikie róże, sasafrasy i ptasie gniazda. Gdzieniegdzie wiły się kręte, wąskie ścieżki wydeptane przez bydło chodzące tu i tam. Dzieci nazywały to miejsce „rajem” — wydawał im się rozległy i tajemniczy niby las z zaczarowanej krainy. Na drodze do raju stało kilka drewnianych barier: Kasia i Cesia przeskoczyły je, a młodsze dzieci przechodziły spodem. Wydostawszy się za bariery, już byli prawie w polu i wszyscy razem zaczęli biec aż do samego lasu. Tam stanęli z zabawnym zakłopotaniem na twarzach, było bowiem rzeczą ekscytującą[12] pójść do raju pierwszy raz po długiej zimie. Któż wie, co czarodziejki mogły zrobić przez czas ich nieobecności?
19— Którą ścieżką pójdziemy? — spytała nareszcie Józia
20— A gdybyśmy głosowali? — rzekła Kasia. — Ja wybieram Drogę Pielgrzyma i Wzgórze Trudności.
21— Ja także — wtórowała Józia, bo zawsze była tego samego zdania, co Kasia.
22— Droga Spokoju jest ładna — odezwała się Cesia.
23— Nie, nie! Pójdziemy Drogą Sasafrasów — wołali Joasia i Henryś.
24Jednakże — jak zwykle — Kasia wzięła górę. Postanowili najpierw spróbować Drogi Pielgrzyma, a potem zwiedzić całe swe królestwo i zbadać, czy coś się wydarzyło po ich ostatniej obecności. Ruszyli więc w drogę: Kasia i Cesia na czele, a Henryś z pękiem gałęzi podążał ostatni.
25— Patrzcie, nasz drogi krzak różany ocalał! — wykrzyknęły dzieci, stanąwszy na szczycie Wzgórza Trudności, gdzie na pniu ściętego drzewa kołysał się krzak róży wypuszczający świeże zielone liście. Ten krzak był czarodziejską rzeczą dla ich główek. Układali historie o nim i byli w nieustannej trwodze, że jakaś zgłodniała krowa upodoba go sobie[13] i zje.
26— Tak, tak — rzekła Kasia, głaszcząc palcem listek — był w wielkim niebezpieczeństwie jednego wieczoru tej zimy, ale ocalał.
27— Cóż to było? Opowiedz! — wołały dzieci, bo opowieści Kasi słynęły w całej rodzinie.
28— Był to wieczór Bożego Narodzenia — mówiła Kasia tajemniczo — bogini różanego krzaku zachorowała, strasznie zaziębiwszy głowę, a bogini topoli rosnącej ponad nią powiedziała, że ziółka z sasafrasów dobre są przeciw zaziębieniu. Ugotowała sobie zatem pełen kubek z żołędzi, po czym skryła się w ciemnym i miękkim miejscu w lesie i usnęła. Wśród nocy, gdy mocno chrapała, powstał szmer i przyleciał straszny, czarny byk z płomiennymi oczami. Zobaczywszy nasz biedny krzak róży, chciał go przegryźć na pół, ale w tej chwili wyskoczył spoza pnia mały, tłusty człowieczek. Łatwo się domyślić, że był to święty Mikołaj — tak mocno uderzył on byka laseczką, że ten ryknął strasznie i przednim kopytem macał, czy ma jeszcze nos. Wprawdzie go nie stracił, ale uczuł taki ból, że znów ryknął i co prędzej uciekł w las. Wówczas święty Mikołaj obudził boginię, mówiąc, że jeżeli nie będzie lepiej czuwała nad krzakiem różanym, to sprowadzi inną, ją zaś wyśle do pilnowania ciernistej, drapiącej jeżyny.
29— Czy tu naprawdę jest bogini? — zapytał Henryś, który słuchał tego opowiadania z otwartymi ustami.
30— Naturalnie — odrzekła Kasia, a nachyliwszy się do Henrysia, dodała ze szczególną słodyczą w głosie — to ja jestem boginią, Henrysiu.
31— Ee! — odrzekł tenże. — Ty jesteś żyrafa, papa tak powiada.
32Droga Spokoju nazywała się tak z tego powodu, że była ciemna i chłodna. Wysokie krzaki prawie łączyły się nad nią, a drzewa dawały chłód nawet w południe. Rósł tam także jakiś piękny biały kwiat, którego dzieci nie umiały właściwie nazwać, zatrzymały się więc chwilę, żeby porobić z niego bukiety, po czym Joasia i Henryś oblekli się korzeniami sasafry, dlatego nim zaszli na miejsce przeznaczenia, mieli słońce nad głowami i nastało południe.
33— Zaczynam być głodny — odezwał się Henryś.
34— Nie wolno ci być głodnym, póki nie skończymy altany! — zawołały dziewczęta z przestrachem, bo trudno go było uspokoić, gdy miał czekać na jedzenie. Śpieszyły się ze swą robotą, która też niewiele czasu zabrała, szło bowiem tylko o rozwieszenie gałęzi na sznurach do skakania, przywiązanych do topoli zamieszkiwanej przez boginię, która doradziła tej drugiej ziółka z sasafry.
35Po ukończeniu altany wsunęli się wszyscy do niej. Było tam bardzo ciasno i oprócz dzieci pomieścić się tam mogły zaledwie koszyki i kotek — wątpię, żeby się znalazł kącik na jedną osobę więcej albo nawet na drugiego kota. Gdy Kasia —- siedząca w środku — rozwiązała duży koszyk i odkryła wieko, dzieci chciwie zajrzały do wnętrza.
36Najpierw ukazały się imbirowe ciastka, które położono na trawie, żeby czekały na swoją kolej, potem biszkopty smarowane masłem i przekładane zimną baraniną, po trzy sztuki dla każdego, nareszcie dwanaście jaj gotowanych na twardo i warstwa grubych kawałków chleba z masłem i piklowanym mięsem. Jak widzicie, ciotka Iza pamiętała o śniadaniu w „raju” i wiedziała, czego się spodziewać po apetytach.
37Dzieciństwo, RozkoszAch! Jakże wszystko smakowało w tej altanie, gdzie świeży wietrzyk poruszał liśćmi od topoli, gdzie się przedzierały promienie słońca, zapachy leśne i śpiew ptasząt w górze! Żadne przyjęcie dla dorosłych nie sprawiłoby takiej przyjemności! Każdy kąsek budził rozkosz i gdy znikła ostatnia okruszyna, Kasia wydobyła drugi koszyk, w którym — o radosna niespodzianko! — było siedem ciasteczek z konfiturami, upieczonych na spodkach, miały przyrumienione wierzchołki, chrupiące cukrowe brzegi, smak skórki pomarańczowej i różnych dobrych rzeczy razem pomieszanych.
38Powstał ogólny okrzyk i nawet poważna Cesia była uradowana, a Henryś i Joasia tupali nogami z uciechy. Siedem par rąk sięgnęło razem do koszyka i siedem szeregów zębów wzięło się niezwłocznie do dzieła. W mgnieniu oka znikł wszelki ślad ciasteczek i zapanowała chwilowa cisza.
39— Co będziemy teraz robić? — zapytała Józia, podczas gdy Filipek przewracał koszyki do góry dnem, żeby się przekonać, czy już nie ma nic do zjedzenia.
40— Nie wiem — odrzekła Kasia, zamyślając się, i powstawszy, w na wpół siedzącej postawie, oparła się o amerykański orzech, który zwieszał gałęzie prawie nad głowami dzieci.
41— Bawmy się w dorosłe osoby — rzekła Cesia — i mówmy, co będziemy robili, kiedy to nastąpi.
42— Dobrze — odparła Józia. — Cóż ty będziesz robiła, Cesiu? Powiedz pierwsza.
43— Będę miała czarną jedwabną suknię, różowe róże przy kapeluszu i długi szal z białego muślinu. Będę zupełnie tak wyglądała jak Minerwa Clark, będę bardzo dobra, tak dobra jak pani Bedell[14], tylko jeszcze ładniejsza. Wszyscy kawalerowie będą pragnęli, żebym się z nimi przechadzała i jeździła konno, ale nie będę o nich dbała, bo jak wiecie, będę zawsze nauczać w szkole niedzielnej i odwiedzać ubogich. Pewnego dnia, gdy pochyliwszy się nad starą kobietą, będę ją karmić galaretką, przejdzie poeta, zobaczy mnie i — wróciwszy do domu — napisze o mnie poemat — tak zakończyła Cesia z tryumfem.
44— Ee! — wykrzyknęła Józia — to mi się wcale nie podoba. Ja będę piękną panią, najpiękniejszą panią na całym świecie. Będę mieszkała w żółtym zamku z żółtymi filarami u portyku[15] i z taką czworokątną rzeczą na wierzchołku jak u pani Sawyer, moje dzieci będą tam grywały teatr, urządzę też lunetę w oknie do wyglądania. Będę co dzień nosiła złote i srebrne suknie, diamentowe pierścionki, i będę miała białe atłasowe fartuszki do ścierania kurzu i dotykania brudnych rzeczy. Na środku podwórza będzie staw z perfum Lubina, więc ile razy będę potrzebować, pójdę nabrać we flaszeczkę. Nie myślę o uczeniu w niedzielnej szkole jak Cesia, bo tego nie lubię, ale co niedzielę stanę w bramie i powracającym uczennicom skropię chusteczki perfumami Lubina.
45— Ja chciałabym to samo! — zawołała Elżbietka, porwana tym świetnym obrazem. — Tylko mój staw będzie większy, a ja będę jeszcze piękniejsza — dodała.
46— To być nie może — odezwała się Kasia ze swego wzniesienia — Józia będzie najpiękniejszą panią na świecie.
47— Ale ja będę jeszcze piękniejsza od najpiękniejszej — upierała się biedna Elżbietka. — Będę także duża i będę wiedziała wszystkie tajemnice. Wszyscy będą grzeczni i nie będą uciekać ani kryć się przede mną, i nie będzie żadnych poczt ani żadnych przykrych rzeczy.
48— A ty Joasiu, co sobie planujesz? — zapytała Józia, chcąc odwrócić rozmowę, bo głos Elżbietki zaczynał być płaczliwy. Ale Joasia nie miała wyraźnego wyobrażenia o swojej przyszłości, zaśmiała się tylko, wyszczypała mocno rękę Henrysia, ale nic więcej. Henryś okazał się mniej tajemniczy:
49— Ja chciałbym jeść co dzień indyka i ciastka na mleku, ale nie gotowane, tylko pieczone, rumiane z wierzchu, z sosem jak od budyniu, a będę taki duży, że nikt nie powie „dla małego chłopczyka wystarczą trzy kawałki”.
50— Ach Henrysiu, ty świnko — zawołała Kasia; dzieci wybuchnęły śmiechem, co obraziło Henrysia.
51— Pójdę zaraz do ciotki Izy i powiem, jak mnie nazwałaś — rzekł ze złością.
52Ale Joasia stworzona do roli pojednawczyni, śmiało chwyciła go za rękę i prośbami, błaganiem, tak go ułagodziła, że odstąpił od zamiaru, tym bardziej, że dzieci przyrzekły nie śmiać się więcej.
53Dzieciństwo, Marzenie— Teraz twoja kolej, Kasiu — odezwała się Cesia — powiedz nam, co ty będziesz robiła, jak dorośniesz.
54— Nie wiem na pewno. Będę piękna, ma się rozumieć, będę dobra, jeżeli zdołam, tylko nie taka dobra jak ty, Cesiu, gdyż byłoby mi przyjemnie z kawalerami przechadzać się i czasem jeździć konno. Chciałabym też mieć wielki dom i wspaniały ogród, wszyscy mieszkalibyście u mnie i bawilibyśmy się w ogrodzie, a Henryś jadałby pięć razy dziennie indyka, jeżeliby mu się to podobało. Mielibyśmy jedną maszynę do cerowania pończoch, drugą do porządkowania szuflad i nigdy byśmy nie szyły, nie robiły podwiązek na drutach ani też nic takiego, co nam niemiłe. Oto jaka bym chciała być — teraz wam powiem, co bym chciała robić.
55— Czy to nie jedno? — zapytała Cesia.
56— Zupełnie coś innego — odparła Kasia. — Widzicie, ja bym chciała zrobić coś wielkiego. Jeszcze nie wiem co, ale jak dorosnę, to sobie obmyślę.
57Biedna Kasia zawsze mówiła, „jak dorosnę”, zapominając, że już bardzo urosła.
58— Może będę pływać statkami i ratować życie ludziom jak ta dziewczyna w książce albo może będę pielęgnować chorych w szpitalu jak panna Nightingale[16]. Albo stanę na czele krucjaty i jeździć będę na białym koniu w zbroi i z hełmem na głowie, z poświęconą chorągwią w ręku. Albo, jeżeli nie będę robiła tych wszystkich rzeczy, to chciałabym malować obrazy, śpiewać lub… rzeźbić…? Jakże się to nazywa? Wiecie — robienie figur z marmuru. W każdym razie koniecznie zrobię coś. A gdy ciotka Iza to zobaczy i wyczyta o mnie w gazetach, powie: „Drogie dziecko! Ja zawsze wiedziałam, że ona się stanie ozdobą rodziny!”. Bo ludzie bardzo często mówią, że „zawsze wiedzieli”. — Taką to roztropną uwagę dodała Kasia na koniec.
59— Ach Kasiu, jak to będzie pięknie! — zawołała Józia, klaszcząc w ręce. Ona tak wierzyła w Kasię, jak w Biblię.
60— Nie przypuszczam, żeby gazety były tak głupie i pisały o tobie, Kasi Carr — odezwała się zazdrośnie Elżbietka.
61— Owszem, będą pisały — rzekła Józia, dając Elżbietce szturchańca.
62Tymczasem Joasia i Henryś umknęli na jakąś tajemniczą wędrówkę.
63— Jaki Henryś był zabawny ze swoim indykiem! — zauważyła Cesia i wszyscy wybuchnęli znowu śmiechem.
64— Jeżeli mu nie powiecie — rzekła Kasia — to pokażę wam jego dziennik. Pisał go przez dwa tygodnie, a potem zaprzestał. Znalazłam go dziś w dziecinnym pokoju.
65Gdy wszyscy obiecali dotrzymać tajemnicy, Kasia wydobyła dziennik z kieszeni. Oto jak się zaczynał:[17]
66„12 marca. Postanowiłem pisać dziennik.
6713 marca. Jadłem na obiad pieczeń wołową, kapustę, kartofle z przyprawą z jabłek i leguminę[18] z ryżu. Nie lubię takiej leguminy z ryżu, jaka u nas bywa. Sok do herbaty.
6819 marca. Nie pamiętam, co robiłem. Oboje z Joasią wzięliśmy swoje paszteciki do szkoły.
6921 marca. Nie pamiętam, co robiłem. Krajane kluski na śniadanie. Dorota za mało je przysmażyła.
7024 marca, niedziela. Peklowane mięso na obiad. Uczyłem się Biblii. Ciotka Iza powiedziała, że jestem łakomy. Postanowiłem nie myśleć tak wiele o jedzeniu. Chciałbym wyrosnąć na lepszego chłopca. Nic nadzwyczajnego do herbaty.
7125 marca. Nie pamiętam, co robiłem.
7227 marca. Nie pamiętam, co robiłem.
73 7431 marca. Nie pamiętam, co robiłem.
75Kwiecień. Postanowiłem nie pisać dziennika.”
76Na tym skończyły się zapiski i dzieci śmiały się tak długo, że nareszcie zaczęły padać długie cienie i Marianna zawołała je na herbatę.
77Przykro było zbierać puste koszyki, wracać do domu i czuć, że się skończyła długa, rozkoszna sobota, i nie powtórzy się przez cały tydzień. Ale pocieszały się tą myślą, że Raj zawsze zostanie i że kiedy tylko Kasia i ciotka Iza pozwolą, przeskoczą tylko kilka bardzo łatwych zapór, i nie bojąc się anioła z płomiennym mieczem, który mógłby je zatrzymać w drodze, wejdą do swojego Edenu[19] i obejmą go w posiadanie.
Rozdział trzeci. Dzień niepowodzeń
78Szkoła pani Knight, do której uczęszczały Kasia, Józia i Cesia Hall, znajdowała się na przeciwnym niż dom pana Carr końcu miasta. MIeściła się w niskim jednopiętrowym budynku z podwórzem z tyłu, gdzie uczennice spędzały przerwy. Na nieszczęście, tylko o jedne drzwi dalej stała szkoła panny Miller, równie liczna i popularna, i także z podwórzem w tyle. Ściana z desek oddzielała te dwa place przeznaczone do zabawy.
79Pani Knight była kobietą wysokiego wzrostu, łagodnego usposobienia, powolnych ruchów, a twarz jej przypominała spokojną i zadowoloną krowę. Panna Miller przeciwnie — miała czarne oczy, czarne loki nad czołem i była bardzo ruchliwa i ostra. Między tymi szkołami toczyła się nieustanna wojna o wartość nauczycieli i nauk. Uczennice pani Knight z jakiejś niewiadomej przyczyny uważały siebie za osóbki dobrze wychowane, nie ukrywając przy tym opinii, że wychowanki panny Miller są wulgarne — za co te ostatnie odpłacały się im pięknym za nadobne[20]. Przerwy schodziły im na wykrzywianiu się przez szpary i wierzchołek ściany, gdy się tam któraś zdołała dostać, co nie było łatwą rzeczą, bo ściana była wysoka. Pensjonarki pani Knight również umiały stroić miny pomimo „dobrego wychowania”. Ich podwórze miało wielką wyższość z powodu drewnianej budy, której pochyły dach sterczał nad posiadłością panny Miller, na nim to dziewczęta zwykły siadać rzędami, z nosem zwróconym do sąsiedniego podwórza i drażnić nieprzyjaciółki szyderczymi uwagami. Nazywały się wzajemnie Knightówny i Millerytki, a taka wojna wrzała między nimi, że nieraz było niebezpiecznie spotkać się na ulicy Knightównie z Millerytką. Łatwo się domyślić, jak to wszystko dobrze wpływało na ułożenie i moralność panienek.
80Jednego poranku, wkrótce po owej przechadzce do Raju, Kasia spóźniła się, nie mogąc znaleźć swoich rzeczy. Znikła jej gdzieś „algebra”[21], jak się zwykła wyrażać, zginęła tabliczka do pisania i oberwała się szarfa od kapelusza. Kasia biegała, szukała, trzaskała drzwiami, aż się ciotka Iza zniecierpliwiła i rzekła:
81— Jeżeli nazywasz „algebrą” tę brudną książkę z jedną tylko okładką i zabazgraną na wszystkich kartkach, to znajdziesz ją pod kuchennym stołem. Filipek powiedział przed śniadaniem, że to świnka — i nic dziwnego, bo przyznaję, że zupełnie tak ona wygląda. Nie rozumiem, jakim sposobem można tak niszczyć swoje szkolne książki, nie minął jeszcze miesiąc, jak ci ojciec kupił nową algebrę, a spojrzyj na nią teraz, nie możesz jej już brać ze sobą. Chciałabym, żebyś się zastanowiła, ile kosztują książki. Tabliczki nie widziałam, ale masz tu szarfę od kapelusza — rzekła, wyjmując ją z kieszeni.
82— Ach dziękuję! — powiedziała Kasia, zapinając ją spiesznie szpilką.
83— Kasiu Carr! — krzyknęła prawie panna Iza — Co ty robisz? Zapinasz wstążkę od kapelusza! Zmiłuj się, jakiegoż ty szaleństwa nie popełnisz! Stójże spokojnie! Nie kręć się! Nie ruszaj się, póki nie przyszyję porządnie!
84Niełatwo było stać spokojnie i nie ruszać się, bo ciotka Iza hałasowała, łajała i niekiedy, w chwili zapomnienia, kłuła igłą w brodę. Kasia znosiła to, jak mogła najlepiej, przestępując ciągle z nogi na nogę, i czasem tylko zżymnęła się[22] jak zniecierpliwiony konik. Odzyskawszy wolność, wpadła szybko do kuchni, porwała algebrę i wyleciała jak trąba powietrzna ku bramie, gdzie poczciwa Józia czekała cierpliwie, chociaż sama była już gotowa i strach ją ogarniał, że się spóźni.
85— Musimy biec — zawołała zdyszana Kasia — ciotka Iza mnie zatrzymała, taka była okropna!
86Biegły jak się dało najprędzej, ale czas biegł jeszcze szybciej i zanim uszły połowę drogi, zegar wybił dziewiątą i znikła wszelka nadzieja stawienia się w porę. Zmartwiło to bardzo Kasię, bo chociaż się często spóźniała, zawsze pragnęła przyjść wcześnie.
87Zatrzymując się w biegu, rzekła:
88— Powiem ciotce Izie, że to z jej winy, tego już za wiele. — I podążyła do szkoły w bardzo cierpkim usposobieniu.
89Wiadomą jest rzeczą, że gdy się dzień w ten sposób zacznie, to się też i źle skończy. Cały ranek nie wiodło się. Pomyliła się Kasia dwa razy przy lekcji gramatyki i straciła dobre miejsce w klasie; potem znów gdy przepisywała wypracowanie, tak jej ręka drżała, że jej pismo, niezbyt ładne, stało się prawie nieczytelne i pani Knight kazała jej wszystko przepisać na nowo. To pogorszyło jeszcze usposobienie Kasi i prawie nie pomyślawszy, szepnęła do Józi: „Jakież to nieznośne”. Następnie gdy przed przerwą wszystkim dziewczętom, które rozmawiały w trakcie lekcji, kazano wstać z miejsc, tak ją sumienie ruszyło, że się musiała podnieść wraz z innymi i skutkiem tego zobaczyła czarny znak przy swym nazwisku na liście uczennic. Stanęły jej łzy w oczach, więc z obawy, żeby dziewczęta nie zobaczyły tego, wyskoczyła na podwórze, kiedy tylko odezwał się dzwonek, i wdrapała się na dach od szopy, gdzie siedziała odwrócona plecami do szkoły, usiłując powstrzymać łzy i uspokoić twarz, zanim reszta dzieci nadejdzie.
90U panny Miller zegar spóźniał o cztery minuty względem zegara u pani Knight, dlatego sąsiednie podwórze było puste. Był to dzień gorący, ale rozkoszny, bo go chłodził wiatr, który nagle zerwał Kasi kapelusz, na wpół tylko związany, i przerzucił przez dach. Chciała go schwytać w locie, ale za późno. Raz, dwa, trzy razy zakręcił się w powietrzu, potem znikł za szopą, a Kasia, śledząc go okiem, zobaczyła zwinięty kłębek fiołkowego koloru na samym środku nieprzyjacielskiego podwórza.
91Zabawa, Walka, DzieciństwoTo było okropne! Nie szło o stratę kapelusza, bo Kasia była zupełnie obojętna na losy swego ubrania, ale o sposób, w jaki go straciła. Za chwilę Millerytki wyjdą na zewnątrz — już jej się zdawało, że widzi, jak rozpoczynają wojenny taniec wokół nieszczęśliwego kapelusza, noszą go na kiju, podrzucając jak piłką, ciskają o ścianę i zupełnie obchodzą się z nim jak Indianie z jeńcem wojennym. Czy można to ścierpieć? Nigdy! Lepiej umrzeć! I z uczuciem osoby, która woli śmierć niż utratę honoru, Kasia zacisnęła zęby i szybko zsunąwszy się z dachu, uchwyciła się ściany, po czym śmiałym skokiem dostała się na podwórze panny Miller.
92W tej chwili dzwonek oznajmił przerwę i jedna z małych Millerytek, która siedziała przy oknie i przez parę minut umierała z chęci udzielenia ciekawej nowiny, wykrzyknęła:
93— Kasia Carr na naszym podwórzu!
94Wszystkie Millerytki wybiegły, tak duże, jak i małe. Ich gniew i oburzenie z powodu tej śmiałej napaści nie dadzą się opisać. Ze wściekłym krzykiem rzuciły się na Kasię. Ale i ona była żwawa, porwawszy więc odzyskany kapelusz, już wdrapała się do połowy ściany.
95Słuszny wzrost bywa czasem dobrą rzeczą. Tym razem doskonale Kasi posłużyły długie nogi i ręce, w jednej chwili znalazła się na wierzchołku ściany. Właśnie gdy tam stanęła, jedna z Millerytek schwyciła ją za nogę i o mało nie ściągnęła jej bucika.
96O mało, ale niezupełnie, dzięki mocnej nitce, jaką ciotka Iza przyszyła guziki. Kasia wyrwała się silnym ruchem i doznała tej przyjemności, że napastniczka musiała się cofnąć, ona zaś z okrzykiem tryumfu i przestrachu skoczyła między gromadkę Knightówien. Przysłuchiwały się one z otwartymi ustami wrzawie, a potem stały zdumione tym niezwykłym widokiem, że jedna spomiędzy nich wraca żywa z nieprzyjacielskiego obozu.
97Nie zdołam opowiedzieć, jakie nastąpiło zamieszanie. Knightówny przejęte były dumą i tryumfem — Kasia ściskana, całowana, musiała ciągle opowiadać swoje dzieje, a szereg uradowanych dziewcząt siedział na dachu od budy, szydząc z zawstydzonych Millerytek.
98Gdy po chwili nieprzyjaciel zgromadził siły i zaczął nacierać na ścianę, jedna z większych dziewcząt podniosła na rękach Józię uzbrojoną w młotek, aby mogła nim uderzać po napastniczych palcach ukazujących się na dachu. Tak serdecznie dopełniały tego, że Millerytki co prędzej umykały na dół i znalazłszy się w bezpiecznym oddaleniu, groziły zemstą. Bądź co bądź był to dzień wielki i pamiętny dla szkoły. W miarę jak się to wszystko działo, Kasia gorączkowała się swoją przygodą, pochwałami i pieszczotami starszych dziewcząt tak bardzo, że prawie nie wiedziała, co robi i mówi.
99Wiele uczennic mieszkało zbyt daleko od szkoły, żeby chodzić do domu w południe, zwykły więc przynosić w koszyczkach śniadanie i pozostawać w szkole cały dzień. Kasia i Józia zaliczały się do nich. Tego dnia po śniadaniu poszły wszystkie bawić się do klasy, a nieszczęśliwa gwiazda Kasi natchnęła ją pomysłem nowej gry, którą nazwała „grą w rzeki”.
100Odbywała się ona, jak następuje: każda z dziewcząt, przybrawszy nazwę jakiejś rzeki, wyznaczała swój bieg, wijąc się przez pokój pośród stołów i ławek, z cichym, głuchym szmerem, naśladującym szmer wody. Cesia była rzeką Platte, Marynia Brooks, słuszna panna — Missisipi; Alicja Blair — Ohio, Józia — Penobscott i tak dalej[23]. Miały zalecone, aby co minutę wpadać jedna w drugą, tak bowiem dzieje się z rzekami według słów Kasi. Ona sama była Oceanem Wielkim i przeraźliwie hucząc, wskakiwała raz po raz na podwyższenie, zajmowane zwykle przez panią Knight. Od czasu do czasu, gdy inne były na końcu pokoju, nagle wołała: „Teraz zlewają się wody!”. W tej chwili wszystkie rzeki rzucały się, skakały, piszczały, krzyczały, dążyły, płynęły ku Oceanowi Wielkiemu, on zaś huczał głośniej niż one wszystkie i robił krótkie skoki w górę i na dół, chcąc przedstawiać fale uderzające o brzegi.
101Takiej wrzawy, jaką spowodowała ta piękna gra, nigdy jeszcze nie słyszało miasto Burnet. Przypominał ryk byka, kwik świni, gdakanie indyków i śmiech dzikich hien. W dodatku rzeki te stukały meblami i tupały o podłogę nieprzykrytą dywanem. Przechodnie zatrzymywali się, dzieci płakały, jakaś stara jejmość zapytała, czemu nikt nie idzie po policjanta, Millerytki zaś przysłuchiwały się ze złośliwą przyjemnością i mówiły każdemu, że pensjonarki pani Knight zwykle tak hałasują w czasie przerwy.
102Pani Knight, wracając z obiadu, zadziwiła się bardzo, widząc tłum ludzi przed szkołą. Zbliżywszy się, usłyszała wrzawę, która ją prawdziwie przestraszyła, gdyż przemknęła jej przez głowę myśl, że zamordowano kogoś w jej szkole. Śpiesznie otworzyła drzwi i z wielkim zgorszeniem ujrzała salę w najwyższym nieładzie. Krzesła i stoły poprzewracane leżały na ziemi, atrament płynął po podłodze, a wśród tego zniszczenia wzburzone rzeki rwały się, rzucały i Ocean Wielki z rozognioną twarzą skakał jak szalony na podwyższeniu.
103— Co to znaczy? — jęknęła biedna pani Knight, nie mogąc prawie mówić z przerażenia.
104Na dźwięk tego głosu rzeki ucichły, Ocean Wielki szybko położył koniec swym skokom i zsunął się z podwyższenia. Zdawało się, że wówczas dopiero dziewczęta spostrzegły, co się dzieje z salą. Mniej śmiałe schowały się za stoły, zuchwalsze udawały, że nie czują winy, a dla pogorszenia stanu rzeczy uczennice, które poszły na obiad do domu, zaczynały powracać i zdumione obrazem zniszczenia pytały cichym szeptem: „Co się stało?”.
105Pani Knight zadzwoniła dzwonkiem. Gdy dziewczęta się uciszyły, musiały podnieść krzesła i stoły, a ona sama zaś przyniosła suche szmaty do wyczyszczenia atramentu z podłogi. Wszystko to zostało wykonane w głębokim milczeniu, a wyraz twarzy pani Knight był tak surowy i poważny, że nowa chmura poczucia winy spadła na umysły grzesznych rzek, a Ocean Wielki chciałby się znaleźć o tysiące mil stąd.
106Gdy wszystko wróciło do porządku i dziewczęta usiadły na swych miejscach, pani Knight rozpoczęła przemowę:
107— Nigdy w życiu nie byłam jeszcze tak oburzona — rzekła. — Zdawało mi się, że mogę ufać, iż wracając po przerwie zastanę grzeczne panienki. Nie przyszło mi na myśl, żebyście mogły nieprzyzwoitym postępowaniem gorszyć i straszyć ludzi, a mnie tak bardzo zasmucić. Jest to zły przykład dla sąsiedztwa — przez co rozumiała współzawodniczącą szkołę, gdyż właśnie przed chwilą panna Miller przysłała od siebie dziewczynkę z zapytaniem, czy się ktoś nie skaleczył i czy ona może w czymś pomóc. Ma się rozumieć, że to pogorszyło sprawę. — Spodziewam się, że jesteście zmartwione. Na pewno jesteście zmartwione i zawstydzone. Łatwo odgadnąć, że czeka na was kara, ale pomyślę jeszcze jaka.
108Następnie poleciła, żeby zastanowiły się nad sobą i jeżeli któraś z nich poczuwa się do większej odpowiedzialności, żeby to szczerze wyznała.
109OdwagaKasi mocno biło serce, ale wstała śmiało i rzekła:
110— Ja urządziłam tę grę i byłam Oceanem Wielkim.
111Pani Knight ze zdumieniem patrzyła na nią przez chwilę, a potem powiedziała uroczyście:
112— Bardzo dobrze Kasiu, usiądź — co też Kasia uczyniła, jeszcze bardziej zawstydzona, lecz spokojniejsza w duszy. PrawdaPrawda ma jakiś powab, ułatwiający wypowiadanie jej nawet w najtrudniejszym położeniu, o czym przekonała się i Kasia.
113Popołudnie było długie i przykre, pani Knight nie uśmiechnęła się ani razu, lekcje się wlokły, a Kasia czuła się zmęczona po zapale i popołudniowej ekscytacji. Dostała niejednego szturchańca przy zlewaniu się wód i prawie bezwiednie uderzała sobą o krzesła i stoły. Wszystko to odezwało się i ogarnął ją taki ból głowy, że nie mogła patrzeć, przy tym jakiś ciężar czuła na sercu.
114Po skończonych lekcjach pani Knight wstała i rzekła:
115— Te panienki, które brały udział w południowej zabawie, pozostaną tutaj.
116Wszystkie inne wyszły, zamknąwszy drzwi za sobą. Była to okropna chwila, której dziewczęta nigdy nie zapomniały, równie jak odgłosu zamykanych drzwi, gdy ostatnia z uczennic odchodziła.
117Nauczycielka, SzkołaNie mogłabym powtórzyć, co im powiedziała pani Knight — było to coś bardzo przejmującego — i zanim skończyła, większa część dziewcząt płakała. Karą za ranne przewinienie miało być to, że przez trzy tygodnie będą pozbawione przerwy, ale smutek pani Knight był jeszcze dwa razy przykrzejszy od tego wyroku, przynajmniej tak opowiadała Cesia swojej matce. Szlochające grzesznice wyszły jedna po drugiej ze szkoły. Gdy większość się oddaliła, pani Knight, przywoławszy Kasię na podwyższenie, powiedziała kilka słów wyłącznie do niej. Nie okazała się wprawdzie bardzo surowa, ale Kasia była tak skruszona i rozżalona, że po krótkiej chwili płakała jak fontanna albo jak ocean, który naśladowała rano.
118Wrażliwa pani Knight, zmartwiona jej łzami, wybaczyła jej od razu, a nawet ucałowała ją, co skłoniło biedny „ocean” do większego łkania. Szlochała przez całą drogę do domu, a wierna Józia, idąc obok niej, z rozpaczą prosiła, żeby przestała płakać. Na próżno też starały się podtrzymywać kawałki jej sukni, podartej przynajmniej w dwunastu miejscach. Kasia nie mogła powstrzymać płaczu i szczęśliwie się stało, że ciotki Izy nie było w domu, bo tylko niańka Marianna zobaczyła ten jej smutny stan, a do niej właśnie należało czuwać nad dziećmi i w każdej chwili być gotową na ich usługi.
119Tak wyprzytulała i ucałowała wówczas Kasię, jakby to była Joasia lub Henryś. Wzięła ją na kolana, obmyła rozpaloną głowę, ugładziła włosy, przyłożyła do ran kupalniku[24], ubrała w całą sukienkę, tak że przy herbacie biedne dziecko, z wyjątkiem czerwonych oczu, miało wygląd taki jak zwykle i ciotka Iza nie zauważyła nic szczególnego.
120Dziwnym trafem Doktor Carr był w domu tego wieczoru. Była to zawsze wielka uroczystość dla dzieci i Kasia czuła się bardzo szczęśliwa, gdy po rozejściu się młodszych dzieci do łóżek, zostawszy z ojcem sam na sam, opowiedziała mu całe zdarzenie.
121— Papo — odezwała się, siadając mu na kolanach, co (choć była dużą dziewczynką) sprawiało jej wielką przyjemność — dlaczego pewne dni są tak szczęśliwe, a inne tak nieszczęśliwe? Dziś na przykład źle się zaczęło i wszystko się nie wiodło, a w inne dni zaczynam dobrze i wszystko potem idzie jak się należy. Gdyby mnie ciotka Iza nie zatrzymała rano, nie dostałabym znaku, nie byłabym zła i przez to uniknęłabym innych zmartwień.
122— Ale dlaczego cię zatrzymała ciotka Iza?
123— Żeby mi przyszyć wstążkę do kapelusza.
124— Jak się to stało, że była oderwana?
125— Podobno z mojej własnej winy — rzekła Kasia ze wstydem. — Odpruła mi się jeszcze w czwartek, a ja jej nie przyszyłam.
126— Widzisz, że początkiem nieszczęść dnia tego nie była ciotka Iza. Czy słyszałaś kiedyś, dziecko, tę starą opowieść: Przepadł gwóźdź przepadła i podkowa?
127— Nie, nigdy! Proszę mi ją powiedzieć! — zawołała Kasia, gdyż lubiła powiastki, jakby była trzyletnim dzieckiem.
128129
— Ach papo! — wykrzyknęła Kasia i uściskała go, zsuwając się z kolan. — Rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. Kto by pomyślał, że zupełna drobnostka jak nieprzyszycie wstążki spowoduje takie skutki? Ale zdaje mi się, że się już nie narażę na podobne przykrości, bo zawsze będę pamiętać, że gdy:
Rozdział czwarty. Kukuryku
130Przykro mi wyznać, że moja biedna, nierozważna Kasia zapomniała i naraziła się na nowe przykrości, nie dalej jak w następny poniedziałek.
131Poniedziałki bywały zwykle burzliwe w domu pana Carr: przypadało wtedy pranie, ciotce Izie trudniej było dogodzić, a służące były opryskliwsze w porównaniu do zwyczajnych dni. Sądzę, że po części było to winą dzieci, które — po spokojnie spędzonej niedzieli — stawały się szczególnie ruchliwe, hałaśliwe i skłonne do płatania złośliwych figlów.
132Dziecko, Obyczaje, Uroda, KobietaDla Józi i Elżbietki niedziela zaczynała się niejako w sobotę wieczór, gdy się kładły spać, a zmoczone włoski miały pozakręcane w papiloty, żeby nazajutrz zwijały się w loki. Elżbietce kręciły się naturalnie, więc ciotka Iza nie widziała potrzeby zwijania ich mocno, ale grube, twarde włosy Józi potrzebowały być mocno ściśnięte, żeby się choć trochę zwijały, dla niej więc wieczór sobotni był umartwieniem. Leżąc w łóżku, rzucała się, kręciła, próbowała kłaść głowę w tę i w ową stronę, ale w jaki bądź sposób ułożyła się, twarde papiloty i szpilki dręczyły ją i zadawały ból. Gdy usnęła nareszcie, miała twarzyczkę spuszczoną, nosek schowany w poduszkę, z czym było jej niewygodnie i dlatego źle spała. Z powodu tych cierpień Józi wywoływanych papilotami wszystkie historie układane dla młodszych dzieci tak się zaczynały: „Włosy pięknej księżniczki były twarde, ale nigdy, nigdy nie zawijano ich w papiloty!”.
133Niedziela zawsze się zaczynała od czytania którejś z opowieści biblijnych, po czym podawano na śniadanie pieczony groch, które to dwie rzeczy mieszały się razem w główce Henrysia. Następnie dzieci przygotowywały się do lekcji w szkole niedzielnej[25], a gdy to ukończyły, zajeżdżała duża kariolka[26] i udawano się do kościoła oddalonego o milę drogi. Był to wielki, staroświecki budynek z galeriami, krużgankami i z długimi ławkami o wysokich czerwonych siedzeniach. Chór znajdował się w samym końcu za krótką zieloną firanką. Gdy się zaczynało kazanie, odsłaniały ją dzieci, żeby pokazać, że są gotowe do słuchania, potem spuszczały ją znowu. Kasia zgadywała, że tam za tą zieloną firanką musi toczyć się jakaś zabawa, że muszą zajadać kandyzowane skórki pomarańczowe albo czytać książki szkoły niedzielnej — i często żal jej było, że nie siedzi z nimi.
134Ławka pana Carr była tak wysoka, że oprócz Kasi żadne z dzieci nie dotykało podłogi nawet końcem palców. Gdy im zdrętwiały od tego nóżki i dokuczyło przykre kłucie, wsuwały się całe na ławkę. Siedząc w ukryciu, musiały przecież szeptać między sobą. Ciotka Iza martwiła się, potrząsała głową, ale to niewiele pomagało, zwłaszcza gdy Filipek i Henryś spali, oparłszy główki na jej kolanach, i musiała ich podtrzymywać rękami, żeby się nie zsunęli z ławki. Gdy poczciwy staruszek doktor Stone mówił: „Na koniec bracia moi…”, zaczynała ich budzić. Było to nieraz ciężkie zadanie, ale wykonywała je z powodzeniem, tak że podczas ostatniego hymnu obaj już stali w ławce zupełnie obudzeni i żwawi, i brali książkę z hymnami, udając, że śpiewają wraz z innymi.
135Po kościele następowała niedzielna szkoła, którą dzieci bardzo lubiły, potem szły do domu na obiad, składający się co niedzielę z zimnego peklowanego mięsa, pieczonych kartofli i budyniu ryżowego. Po południu szły do kościoła tylko wtedy, gdy miały ochotę, w przeciwnym razie zagarniała je Kasia, żeby odczytać głośno „Niedzielnego Gościa” — religijną gazetę przez nią prowadzoną. W części była ona pisana, w części drukowana na wielkim arkuszu zdobionym u góry ołówkiem, w środku znajdował się napis: „Niedzielny Gość”. Czytanie zaczynało się od nudnej rozprawy, zwanej przez osoby dorosłe „Słowem od redakcji”[27], a traktującej „o posłuszeństwie”, „o grzeczności” lub „o punktualności”. Dzieci zawsze się niecierpliwiły, słuchając tego, w części — jak sądzę — z tego powodu, że Kasia przedstawiała jako coś łatwego te cnoty, które jej samej trudno było wprowadzać w czyn. Potem szły anegdoty o psach, słoniach, wężach, brane z historii naturalnej i niezbyt zajmujące, gdyż słuchacze już je znali na pamięć. Następnie jeszcze było parę hymnów albo oryginalny wiersz, a na końcu rozdział O Maryni i jej siostrach. Straszna to była historia, w której Kasia umieszczała tyle morałów i robiła tak osobiste przycinki do swego otoczenia, że trudno było to znieść. Pewnego razu wywołało to nawet bunt w dziecinnym pokoju. Trzeba wam wiedzieć, że kilka tygodni przedtem Kasia, zbyt leniwa, by przygotować nowego „Niedzielnego Gościa”, zmusiła dzieci, by siedząc rzędem, słuchały dawnych numerów od samego początku. Marynia przedstawiała się znacznie gorzej przy odczytywaniu tak wielkich fragmentów, a Józia i Elżbietka, zastanowiwszy się pierwszy raz nad całością, nie chciały więcej słuchać. Skorzystały więc z pierwszej sposobności i całą historię rzuciły w ogień, patrząc, jak się pali, z zabawnym przestrachem, lecz i z rozkoszą. Nie śmiały przyznać się do tego uczynku, ale trudno go było ukryć, gdy Kasia biegała, szukając straconego skarbu, podejrzewała je i złościła się.
136Niedzielne wieczory schodziły zwykle na deklamowaniu hymnów przy ojcu i ciotce Izie. To sprawiało dzieciom wielką przyjemność, bo na każde z nich przychodziła kolej, a zupełna wrzawa powstawała, gdyż każde chciało sobie zarezerwować ulubiony hymn. W ogóle niedziela była przyjemnym i wesołym dniem i taka też się wydawała dzieciom, ale z tego powodu, że ją spędzały spokojniej od innych dni, zazwyczaj poniedziałek był pełen życia i figlów. Co chwilę gotowe były wybuchnąć jak butelka szampana, gdy się ją odkorkuje.
137Ów poniedziałek, o którym mówimy, był dżdżysty[28], nie mogły więc wyjść na powietrze, co było zwykłym ratunkiem dla podnieconych główek. Młodsze dzieci, zamknięte całe popołudnie w dziecinnym pokoju, nieznośnie hałasowały. Filipek nie był do końca zdrowy i brał lekarstwo — ulubione przez ciotkę Izę, która zawsze miała je pod ręką. Butelka ta była duża i czarna, z papierową receptą wokół szyjki, dzieci drżały na jej widok.
138Gdy Filipek przestał jęczeć i krzyczeć, rozpoczęła się na nowo zabawa. Ma się rozumieć, że lalki także zachorowały, nie wyłączając żółtego krzesełka Joasi, które ona za lalkę uważała i któremu dała imię Karolek. Zawiązywała mu stary fartuszek na grzbiecie i brała zwykle z sobą do łóżka — nie w środek, bo przeszkadzałby, ale bliziutko siebie. Oznajmiła, że Karolek jest bardzo chory i musi wziąć takie same lekarstwo jak Filipek.
139— Daj mu trochę wody — doradził Henryś.
140— Nie — odparła stanowczo Joasia — to musi być coś czarnego i z flaszki, bo inaczej nie pomoże.
141Pomyślawszy chwilę, przeszła przez korytarz do pokoju ciotki Izy. Nie było tam nikogo, ale Joasia wiedziała, gdzie znaleźć lekarstwo. Wysunęła trochę szufladę, wspięła się i wydobyła je. Dzieci były uradowane, gdy powróciła z flaszeczką w jednej ręce, a z korkiem w drugiej, i zaczęła nalewać porządną dozę na siedzenie krzesełka, które nazywała jego łonem. — No, no, mój biedny chłopcze — rzekła, głaszcząc po ramieniu, to jest po poręczy — przełknij, to ci pomoże.
142Właśnie w tej chwili weszła ciotka Iza i z wielkim zdumieniem zobaczyła, że coś czarnego i lepkiego spływa na dywan. Było to lekarstwo, którego Karolek nie chciał połknąć.
143— Co to jest? — zapytała ostro.
144— Moje bobo jest słabe — wyjąkała Joasia, ukrywając nieszczęsną flaszeczkę.
145Ciotka Iza uderzyła ją po głowie naparstkiem, mówiąc, że jest niegrzecznym dzieckiem, skutkiem czego Joasia rozpłakała się i rozdąsała. Ciotka Iza wytarła plamy, odebrała lekarstwo i — wynosząc je do swego pokoju — rzekła:
146— Nigdy nie widziałam nic podobnego! Ale w poniedziałki zawsze tak bywa.
147Jakie figle wyprawiały się potem w dziecinnym pokoju, tego nie zdołam opowiedzieć. Z wieczora dał się słyszyć krzyk i ze wszystkich stron domu zbiegli się ludzie, pytając: „Co się stało?”. Oto zatrzasnęły się drzwi od dziecinnego pokoju i nie można było wyjść. Ciotka Iza nakazywała przez dziurkę od klucza, żeby jej otwarto, ale taka tam była wrzawa, że nieprędko zdołała usłyszeć odpowiedź. Nareszcie Elżbietka, łkając gwałtownie, objaśniła, że Henryś zamknął drzwi, a teraz klucz nie chce się obracać i nie mogą otworzyć. Wreszcie zapytała z płaczem:
148— Czy mamy tu zostać na zawsze i umrzeć z głodu?
149— Ależ nie, ty głupiutkie dziecko — zawołała ciotka Iza. — Boże mój, Boże! Czego te dzieci nie zbroją! Przestań płakać Elżbietko, czy słyszysz? Wyjdziecie stamtąd za kilka minut.
150Wkrótce dał się słyszeć ruch za żaluzją i służący Aleksander stanął za oknem na wysokiej drabinie, kłaniając się dzieciom. Zapomniały o strachu, pobiegły otworzyć okno, skakały i kręciły się wokół Aleksandra, gdy wszedł i otworzył drzwi. Wydawało im się tak piękną rzeczą wydobyć się w ten sposób, że Henryś zaczął się chełpić swoim dziełem.
151Ale ciotka Iza inaczej patrzyła na tę rzecz. Wyłajała ich porządnie i powiedziała, że są męczącymi dziećmi, którym nie można ufać ani chwili, gdy są poza zasięgiem wzroku, i że bardzo żałuje, iż obiecała pójść na wieczorną naukę.
152— Zanim powrócę — dodała — gotowiście podpalić dom albo zabić kogoś.
153— Nie zrobimy tego, nie zrobimy! — zawołały dzieci wzruszone tym strasznym obrazem, ale w dziesięć minut zapomniały o wszystkim.
154Przez cały ten czas Kasia rozpływała się w bibliotece nad Jerozolimą wyzwoloną[29] Tassa. Książka ta została napisana po włosku, ale przetłumaczono ją na język angielski — nie była przeznaczona dla małej dziewczynki, ale Kasia ją bardzo lubiła.
155Pisano w niej o królach, damach, olbrzymach i bitwach. KsiążkaCzytając, robiło się jej raz zimno, drugi raz gorąco, chciała koniecznie coś złamać albo krzyczeć, albo kogoś uderzyć. Z natury lubiła czytać i do tego zachęcał ją ojciec — zamykał tylko niektóre książki, a z reszty biblioteki pozwalał jej korzystać. Czytywała rozmaite rzeczy: podróże, kazania i stare magazyny. Nie było niczego tak trudnego, żeby nie wytrwała ona do końca, a prawdziwie zajmujące książki tak ją pochłaniały, że nie wiedziała, co się dzieje wokół. Gdy znajome dziewczynki spodziewały się jej na herbatę, chowały wszystkie powieści, bo inaczej zagłębiała się w książce, a wtenczas daremnie ktoś by ją wołał i ciągnął za suknię, bo niczego nie widziała ani słyszała, póki nie nadszedł czas pójścia do domu.
156Owego popołudnia czytała więc Jerozolimę, dopóki się nie ściemniło. Idąc potem na górę, spotkała ciotkę Izę w kapeluszu i szalu.
157— Gdzieś ty była? Wołam cię od pół godziny.
158— Nie słyszałam — odrzekła Kasia.
159— Ale gdzie byłaś? — nalegała ciotka Iza.
160 161Ciotka Iza skrzywiła się, ale znając usposobienie Kasi, nic nie powiedziała.
162— Idę na herbatę do pani Hall i na wieczorną naukę — odezwała się znowu. — Niech się Józia przygotuje do lekcji, Cesię odeślijcie wcześnie, jeżeli przyjdzie jak zwykle, i połóżcie się wszyscy o dziewiątej godzinie…
163— Dobrze — odparła Kasia, lecz zdaje się, że nie bardzo słuchała, tylko była zajęta tą myślą, jak dobrze, że ciotka Iza zaraz wyjdzie. Panna Carr była bardzo obowiązkowa i rzadko odchodziła od dzieci, nawet wieczorem, ale gdy się to czasem zdarzało, doznawały wrażenia nowości i swobody, co było równie niebezpieczne, jak i przyjemne.
164Jestem pewna jednak, że tym razem Kasia nie miała złych zamiarów, jak wszystkie wrażliwe osoby rzadko broiła z rozmysłem, tylko robiła to, co jej przyszło do głowy. Kolacja odbyła się pomyślnie i wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie to, że gdy dzieci się wyuczyły lekcji i nadeszła Cesia, zaczęły mówić o „kukuryku”.
165Gra ta cieszyła się u nich wielką popularnością rok temu. Sami ją wymyślili i dobrali tę dziwaczną nazwę ze starej czarodziejskiej bajki. Był to rodzaj ciuciubabki, ale zamiast jednej osobie zawiązywać oczy, wszyscy poruszali się po ciemku. Jedno z dzieci zostawało w sieni, dobrze oświetlonej od schodów, inne zaś kryły się w dziecinnym pokoju. Schowawszy się, wołały: „Kukuryku!”, dając hasło dziecku będącemu w sieni, żeby weszło szukać. Ma się rozumieć, że wchodząc ze światła nie mogło nic widzieć, tamte zaś też niewiele widziały. Bardzo było zabawne przyglądać się z ciemnego kąta postaci, która się potyka, obraca w lewo, w prawo, podczas gdy inne po kolei wymykają się cichym krokiem do sieni zwanej „pałacem wolności”, wykrzykując tam wesoło, „Kukuryku! Kukuryku! Kukuryku!”. Kogo schwytano, ten zajmował miejsce szukającego. Przez długi czas ta gra była rozkoszą dla dzieci, ale tak wiele rzeczy zrzucały na ziemię i tłukły w dziecinnym pokoju, że nareszcie ciotka Iza nakazała, żeby się więcej nie bawiły w ten sposób. Minął już może rok od owego czasu, ale wspomniawszy o tej grze, pomyślały, aby spróbować jej znowu.
166— Zresztą nie przyrzekaliśmy — rzekła Cesia.
167— Wcale nie i papa nigdy nie zakazywał — dodała Kasia, dla której „papa” był jedynym autorytetem, tym bardziej, że zauważyła, iż nieraz opierał się ciotce Izie.
168Poszli więc na górę, Henryś i Joasia chociaż na wpół rozebrani, zostali dopuszczeni do zabawy, a Filipek usnął w innym pokoju.
169Doskonale się bawili: Józia od razu wskoczyła na kominek i usiadła, a Kasia, która była szukającą i macała żywiej niż zwykle, śmiało porwała Józię za nogę i nie mogła pojąć, skąd ona się tam wzięła. Henryś dostał mocnego szturchańca i rozpłakał się, Kasia zaczepiła sukienką o róg biurka i rozdarła ją okropnie. Ale to były zbyt codzienne rzeczy, żeby zatruły grę w „kukuryku”. Im dłużej trwała zabawa, tym bardziej wzrastały szał i wesołość. Wśród tego podniecenia nie przyszło im na myśl, że już późno, wtem dał się słyszeć trzask i głośny turkot kariolki przed bocznym wejściem. Ciotka Iza wróciła z nauki.
170Jakiż powstał popłoch, jakie zamieszanie! Cesia ześlizgnęła się ze schodów jak węgorz i na skrzydłach trwogi poleciała do domu. Gdy pani Hall rozstała się z ciotką Izą i z hałasem zamykała frontowe drzwi doktora Carr, mógł ją uderzyć jakiś daleki łoskot jej własnych drzwi, ale nie była podejrzliwą kobietą, a jak tylko weszła na górę, ubranie Cesi było porządnie ułożone na krześle, ona zaś leżała w łóżku prawie już śpiąca, tylko trochę bardziej zarumieniona niż zwykle.
171W tymże czasie ciotka Iza szła po swoich schodach. Jakiż przestrach miał zapanować w dziecinnym pokoju! Kasia z przeczucia wsunęła się podstępnie do swego pokoiku i z największym pośpiechem ułożyła się w łóżku. Innym dzieciom było znacznie trudniej radzić sobie, bo ich liczna gromadka rozchodziła się w różne strony, a nie było lampy do przyświecania. Henryś i Joasia wsunęli się w pościel na wpół rozebrani, Elżbietka znikła, a Józia, nie mając już na to wszystko czasu i słysząc w sieni kroki ciotki Izy, uczyniła okropną rzecz, bo upadła na kolana z twarzą ukrytą w krześle i zaczęła odmawiać pacierz.
172Ciotka Iza, wszedłszy ze świecą w ręku, stanęła na progu zdumiona tym widokiem. Potem usiadła, czekając końca, lecz Józia ze strachu modliła się ciągle z rozpaczą. Nareszcie ciotka Iza odezwała się bardzo cierpko:
173— Dosyć już Józiu, możesz wstać! — WinaJózia podniosła się z miną winowajczyni, bo znacznie gorzej było udawać, że się modli niż nie słuchać ciotki Izy i nie leżeć w łóżku o dziesiątej godzinie. Zdaje mi się jednak, iż Józia wówczas nie rozumiała tego.
174Ciotka Iza wzięła się zaraz do rozbierania jej i zadała przy tym tyle pytań, że po niedługiej chwili poznała prawdę i dowiedziała się wszystkiego. Surowo zgromiła Józię i zostawiwszy ją, żeby obmyła spłakaną twarzyczkę, poszła do łóżka, gdzie Joasia i Henryś zaczynali usypiać, chrapiąc jak mogli najgłośniej. Coś niezwykłego ją uderzyło, przyjrzała się więc bliżej, podniosła kołdrę i przekonała się, iż są na wpół ubrani i mają na sobie szkolne obuwie. Po tym odkryciu ciotka Iza tak mocno szarpnęła małych przestępców, że obudziłaby nawet parę koszatek[30]. Henryś i Joasia mimo woli musieli się też ocknąć, znieść klapsy, naganę i rozebrać się, a ciotka Iza przez ten cały czas stała nad nimi jak smok. Otuliwszy ich wreszcie, spostrzegła, że nie ma Elżbietki.
175— Gdzie moja biedna Elżbietka? — wykrzyknęła.
176— W łóżku — odparła Józia pokornie.
177— W łóżku — powtórzyła ciotka bardzo zdziwiona, a pochyliwszy się, pociągnęła mocno łóżeczko na kółkach i okazało się, że Elżbietka w ubraniu i nawet w trzewiczkach, tak szybko usnęła, że szarpanie, szczypanie, wołanie ciotki Izy obudzić jej nie zdołało. Ciotka zdjęła z niej sukienkę, rozsznurowała buciki, ale dziewczynka cały czas spała i ona jedna uniknęła zasłużonej nagany za ów okropny wieczór.
178Kasia nie udawała, że śpi, gdy ciotka Iza weszła do jej pokoju. Obudziło się w niej przygłuszone sumienie i leżała w łóżku bardzo zmartwiona, że nabawiła innych i siebie przykrości, i nie dotrzymała ostatniego postanowienia, iż będzie przykładem dla młodszego rodzeństwa. Tak się czuła nieszczęśliwa, że surowe słowa ciotki Izy sprawiły jej niejako ulgę i chociaż płakała, póki jej sen nie ogarnął, to raczej od ciężaru własnych myśli niż dlatego, że została połajana.
179Nazajutrz płakała jeszcze bardziej, gdyż pan Carr przemówił do niej surowiej niż kiedykolwiek. Przypomniał, że matka rzekła, umierając: „Jak Kasia dorośnie, to będzie matką dla młodszych dzieci”. Biedna Kasia! Szlochała, jak gdyby jej serce miało pęknąć i chociaż nic nie przyrzekła, sądzę, że już nigdy nie była tak lekkomyślna jak owego dnia.
180Co do innych dzieci, to ojciec przywołał je razem i dał im wyraźnie do zrozumienia, że mają się już więcej nie bawić w „kukuryku”. Tak rzadko zakazywał jakiejkolwiek gry, nawet hałaśliwej, że te słowa sprawiły prawdziwe wrażenie na strwożonej[31] gromadce i nigdy już nie bawili się w „kukuryku” aż do dziś dnia.
Rozdział piąty. Na poddaszu
181— Doprawdy — rzekła panna Pettingill, odkładając robotę — te dzieci coś znowu zbroją! Po co one tam poszły?
182Panna Pettingill siedziała w pokoiku na tyłach domu, jak zwykle gdy przychodziła raz w tydzień naprawiać i przerabiać garderobę u państwa Carr. Była to najlepsza i najzabawniejsza staruszka, jaka kiedykolwiek chodziła szyć dziennie. Jej okrągła twarz przypominała bardzo ładne jabłko pieczone, tak była pomarszczona i poorana tysiącznymi bruzdami. Była mała i żwawa, nosiła czepki na złą stronę, zupełnie w tym samym kolorze, co zakurzony grzbiet psa nowoflandzkiego. Oczy miała zamglone i nosiła okulary, ale mimo to była doskonałą robotnicą. Wszyscy lubili pannę Pettingill, chociaż ciotka Iza powiedziała raz, że „ma za długi język[32]”. Zrobiła tę uwagę, będąc w złym humorze, wcale się nie spodziewając, że Filipek pójdzie zaraz do panny Pettingili z prośbą, żeby pokazała język, co chętnie uczyniła. Reszta dzieci tłoczyła się, żeby także zobaczyć, nie spostrzegły wprawdzie, żeby różnił się czymś od innych języków, ale Filipek upierał się, że widzi coś ciekawego. „Musi w tym coś być, kiedy jest zawieszony w taki dziwaczny sposób”.
183Panna Pettingill przynosiła z sobą rozmaite skarby i dzieci cieszyły się jej przybyciem, bo rozpakowanie jej rzeczy było czymś takim jak bajka czarodziejska albo cyrk. Panna Pettingill obawiała się bardzo złodziei i do połowy nocy leżała rozbudzona, nadsłuchując, czy nie przychodzą. Za nic w świecie nie zostawiłaby, wychodząc z domu, swego „srebra”, tak imponująco zwykła bowiem nazywać sześć starych łyżeczek do herbaty, cienkich, błyszczących i spiczastych, i nóż do masła, którego rękojeść świadczyła, że jest on dowodem wdzięczności za ocalenie życia siedmioletniemu Hurielowi Jobson, gdy chorował na mocną anginę. Panna Pettingill dumna była ze swego noża, który wraz z łyżeczkami podróżował w koszyczku zawieszonym u niej na ręku i nigdy nie był spuszczany z oka, chociażby szyła w najporządniejszym domu na świecie.
184Oprócz koszyka ze srebrem, panna Pettingill brała z sobą Tomka, prążkowatego kota. Tom był bardzo piękny i znał swoją wartość. Panował nad swą opiekunką z żelazną siłą woli i zawsze siedział na kołyszącym się krześle, chociażby takie było tylko jedno w pokoju. Panna Pettingill zwykła mówić, że jej to obojętne, gdzie sama siedzi, ale Tom jest delikatny i potrzebuje wygód. Nosiła z sobą także rodzinną Biblię, jakąś szczególną poduszeczkę do szpilek z czerwonego merynosu[33], parę fotografii starych państwa Pettingill: Piotra Pettingill, który zatonął w morzu, pani Porter, która nazywała się Maria Pettingill, męża pani Porter i wszystkich dzieci Porterów. Zabierała także dużo pudełek i słoików oraz cały szereg flaszek i butelek wypełnionych domowymi lekami oraz ziółkami. Nie mogłaby usnąć, nie mając ich przy sobie, „bo — zwykła mówić — trudno przewidzieć, czy mnie co nagle nie napadnie i czy nie umrę z braku odrobiny imbirowego balsamu albo mięty”.
185Dzieci pana Carr robiły zawsze tyle hałasu, że trzeba było czegoś nadzwyczajnego, żeby panna Pettingill rzuciła robotę jak obecnie i pobiegła do okna. Istotnie przerażający był zgiełk; Henryś wołał „Hurra!”, reszta tupała nogami, strasznie krzycząc rozradowanym głosem. Panna Pettingill wyjrzawszy na dół, zobaczyła wszystkich sześcioro – nie, siedmioro — bo i Cesia była, wydobywających się z drewnianej budy, gdzie za drzwi służył duży, rozwarty łuk, i z hałasem biegających po dziedzińcu. Kasia niosła na czele czarną butelkę bez korka, inni zaś trzymali w każdej ręce coś na kształt ciasteczka.
186— Katarzyno Carr! Katarzyno! — krzyczała panna Pettingill, pukając głośno w szybę — Czy nie widzisz, że deszcz pada? Powinnaś się wstydzić, że pozwalasz braciszkom i siostrom wychodzić i moknąć w taką niepogodę.
187Ale jej nikt nie słyszał i dzieci znikły w drwalni, gdzie było tylko widać z daleka migające sukienki i spodenki na czymś, co się zdawało drabiną opartą o szopę. Pomrukując, panna Pettingill cofnęła głowę i zajęła się naprawą alpakowego[34] pledu Kasi, który się rozdarł na samym środku przedniego brytu[35]. Dziwna rzecz, że Kasia zawsze darła ubranie w tym miejscu!
188Gdyby oczy panny Pettingill mogły sięgnąć trochę dalej, zobaczyłaby, że dzieci wspinają się nie na drabinę, tylko na drewniany słup z kołkami powbijanymi o stopę[36] jeden od drugiego. Tylko wielkim skokiem można było się dostać z jednego kołka na drugi. Młodsze dzieci nie mogłyby się tam wdrapać, gdyby Józia z Cesią nie podtrzymywały ich z dołu, a Kasia nie ciągnęła z góry, korzystając z długiej ręki. Nareszcie znaleźli się wszyscy na wierzchołku, a potem w rozkosznym ustroniu[37], które zaraz opiszę.
189Wyobraźcie sobie niski, ciemny spichrz[38] bez okien i z maleńkim tylko światłem pochodzącym z dziury w podłodze, o którą był oparty koniec słupa. Unosiła się tam silna woń plew od zboża, chociaż zboża już nie było, za to dużo kurzu i pajęczyny po kątach, wilgotne plamy na ścianach, bo dach zawsze trochę ciekł, gdy deszcz padał.
190Nie pojmuję, z jakiej przyczyny dzieci tak lubiły to miejsce w niedzielę, gdy nie mogły się bawić na dworze. Ciotka Iza nie mniej była zaciekawiona ich upodobaniem. Gdy sama była młoda (a sięgało to czasu tak mglistego i dawnego, że aż niewiarygodnego dla jej siostrzeńców), nie miewała tak dziwacznych chęci, by włóczyć się po dziurach, kątach i kryjówkach. Chętnie zakazałaby dzieciom chodzić do spichrza, ale ponieważ doktor Carr nie miał nic przeciwko temu, ograniczała się tylko do opowiadania historii o dzieciach, które połamały nogi na różne okropne sposoby, wspinając się na słupy i drabiny. Nie robiło to jednak żadnego wrażenia na nikim, prócz małego Filipka, i samowolna gromadka wdrapywała się na słup, kiedy tylko przyszła jej ochota.
191— Co tam jest w butelce? — zapytał Henryś, dostawszy się do spichrza.
192— Nie bądź ciekawy — odrzekła surowo Kasia — dowiesz się w swoim czasie. Jest to coś doskonałego, możesz mi wierzyć.
193Uspokoiwszy Henrysia, mówiła dalej:
194— Najlepiej wszyscy zrobicie, oddając mi ciasteczka, bo inaczej z pewnością zostaną zjedzone przed ucztą, a w takim razie wiecie dobrze, iż nie będzie z czego zrobić uczty.
195Wszyscy oddali jej ciasteczka, tylko Henryś, który swoje napoczął, wszedłszy na drabinę, nie miał na to wielkiej ochoty. Był jednak zbyt przyzwyczajony słuchać Kasi, żeby się sprzeciwić. Postawiono w kącie dużą butelkę, a wokół niej ułożyli stos ciasteczek.
196— Dobrze, już dobrze – odezwała się Kasia, która jako najstarsza i największa kierowała zawsze zabawą. — Jeżeli jesteśmy już gotowi, to może się rozpocząć uroczystość. Pierwszym dziełem będzie Tragedia w Alhambrze panny Hall.
197— Nie — zawołała Józia — najpierw przeczytajmy Sinego Czarodzieja, czyli Edwitę z Hebrydów, wiesz którą, Kasiu.
198— A nie mówiłam, że się z tym zdarzył okropny wypadek?
199— Cóż takiego? — wykrzyknęli wszyscy, gdyż Edwita była ulubioną historyjką w całej rodzinie. Zaliczała się do periodycznych[39] powieści, które Kasia zwykła pisać. Rzecz szła o damie, o królu, o błękitnym czarodzieju i o pudlu zwanym Bob. Powieść ta ciągnęła się od tak dawna, że wszyscy zapomnieli początku i nie mieli nadziei dożyć końca, mimo to wiadomość o jej nieszczęśliwym losie była jak grom z jasnego nieba.
200— Opowiem wam, jak to się stało — rzekła Kasia. — Stary sędzia Kirby odwiedził dziś rano ciotkę Izę. Ucząc się w małym pokoiku, widziałam, jak wszedł, wyciągnął duży fotel i usiadł, a ja wtedy o mało nie krzyknęłam: „Niech pan tam nie siada!”.
201 202— Nie domyślacie się? Wsunęłam Edwitę między oparcie a siedzenie, była to wyborna kryjówka, bo siedzenie jest głębokie, ale zrobiła się tak gruba paczka, a sędzia Kirby zajmuje tak wiele miejsca, że bałam się jakiejś biedy. Zaledwie usiadł, papier zaczął trzeszczeć, on zaś podskoczył, wołając: „Co to jest?”. Potem macał, macał, aż znalazł paczkę i włożył okulary, żeby się jej przyjrzeć, wtem weszła ciotka Iza.
203— Cóż dalej? — wołały dzieci, cisnąc się wokół Kasi.
204— Ciotka Iza także włożyła okulary, przymrużyła po swojemu oczy i oboje z sędzią przeczytali kawałek: pamiętacie, kiedy Bob kradnie błękitne pigułki, a czarodziej próbuje wrzucić je do morza. Nie wyobrazicie sobie, jak to było zabawne słyszeć ciotkę Izę czytającą głośno Edwitę. — Kasia zanosiła się od śmiechu na to wspomnienie. — Gdy przyszła do słów „Ach Bobie! Mój anielski Bobie!”, wsunęłam się pod stół i wpakowałam serwetę w usta, żeby się powstrzymać od głośnego wybuchu. Wkrótce usłyszałam, jak ciotka Iza przywołała Dorotę i rzekła, dając jej papiery: „Masz tę bazgraninę, wrzuć ją zaraz w ogień”. Mnie zaś powiedziała, że jej zdaniem z pewnością przed dwudziestym rokiem życia dostanę się do szpitala wariatów. Tego już za wiele! Nawet ostatni rozdział przepadł! — dodała Kasia, na wpół śmiejąc się i na wpół płacząc. — Mam przynajmniej tę pociechę, że nie znalazła czarodziejskiej bajki, gdyż była głębiej wsunięta.
205— Teraz zaczynajmy! Panna Hall będzie łaskawa podnieść się — rzekła mistrzyni ceremonii.
206Panna Hall zmieszała się, posłyszawszy swe pełne nazwisko, i wstała z rumieńcem na twarzy.
207— „Kiedyś, kiedyś dawno temu — czytała Cesia — światło księżyca spoczywało nad komnatami Alhambry, a król chodził niecierpliwie po korytarzu, myśląc, że już nigdy nie nadejdzie”.
208— Kto, księżyc? — zapytała Józia.
209— Ma się rozumieć, że nie, tylko dama, w której się kochał. Następny wiersz objaśniłby, kto to taki, ale przerwałaś — odparła Cesia. — „Miała na sobie srebrny turban z diamentowym półksiężycem. Gdy się przesuwała po korytarzu, promienie biły jak gwiazdy. »Przyszłaś nareszcie, Zulejko« — »Tak, mój panie«. W tej chwili dał się słyszeć chrzęst stali. Wszedł ojciec Zulejki w pełnej zbroi i wyciągnął miecz, co również uczynił tamten. Po krótkim czasie obaj leżeli nieżywi i sztywni w blasku księżyca. Zulejka wydała głośny krzyk i rzuciła się na ich zwłoki. Ona także umarła! I tak się skończyła Tragedia Alhambry”.
210— To ładne — powiedziała Kasia, oddychając głęboko — ale bardzo smutne! Jakie ty piękne historie piszesz, Cesiu! Tylko wolałabym, żebyś nie zabijała zawsze ludzi. Czy król nie mógł zabić ojca? A prawda, Zulejka nie poszłaby wówczas za niego, ale ojciec mógł… cóż to za kłopot! Dlaczego musi ktoś koniecznie być zabity? Dlaczego wszyscy nie rzucili się sobie wzajemnie w ramiona i nie pogodzili się?
211— Ależ Kasiu — wykrzyknęła Cesia — to nie byłaby tragedia. Wszakże wiesz, że tytuł był Tragedia w Alhambrze.
212— Dobrze, dobrze — powiedziała co prędzej Kasia, bo Cesi usta zaczęły się nadymać, a ładna, różowa twarzyczka zaczerwieniła się, jak gdyby się jej na płacz zbierało. — Może to ładniej, że wszyscy pomarli, tylko twoi panowie i panie zawsze umierają, więc chciałam odmiany.
213Następnie Kasia, przejrzawszy swoją notatkę, rzekła:
214— Teraz kolej na Pieska, poemat Józi Carr.
215Dzieci zachichotały, ale Józia wstała poważnie i wyrecytowała ten oto wiersz[40]:
216Pepito, rozkoszne stworzenieSpokojne, łagodne, milutkie,Ma włosy kręcone w pierścienie,Ma uszki ruchliwe i krótkie;Ma łapki i długi ogonek,I głosik dźwięczący jak dzwonek.Amator bułeczki i mleka,Wróg dziadów, żab, ptaków i kotów,Na starych znajomych nie szczeka,Dla obcych zachrypnąć jest gotów.Podziela igraszki dziecinne —Pepito, stworzenie niewinne.Dziś jednak do zabaw brak chęci;Figielki Pepity ustały,Ogonkiem zalotnie nie kręci,Pochmurny i smutny dzień cały,Porzucił przymileń tysiące,Aż wreszcie… zdechł biedak na łące.Pod dużym, cienistym jaworemW grób cichy Pepitę złożono,I co dzień tam chodzą wieczorem,Łzą roszą darninę zielonąI mówią z rozpaczą: «o! czemu!Pepito się objadł spleśniałego kremu!»
Poemat przyjęto gromkimi oklaskami: dzieci śmiały się, krzyczały, klaskały, aż się echo rozchodziło po spichrzu. Józia zachowała jednak poważną minę i usiadła tak spokojnie jak przedtem, tylko z tą różnicą, że się jej tworzyły i znikały dołki w kącikach ust. Dołki te były po części tylko naturalne, a po części — przykro mi to wyznać — sama je sobie co dzień robiła kredą, mając zwyczaj mazać się nią w trakcie lekcji.
217Gdy wrzawa ucichła, odezwała się Kasia:
218— Teraz następują wiersze z Pisma Świętego, deklamowane przez panny: Elżbietę i Joannę Carr. Podnieś główkę, Elżbietko, i mów wyraźnie. Joasiu, nie możesz przecież chichotać, gdy przyjdzie twoja kolej.
219Ale Joasia po tym zaleceniu śmiała się jeszcze bardziej, zatykała sobie usta i patrzyła przez szpary palców. Elżbietka za to z wielką godnością i z uroczystą powagą sędziego zaczęła deklamować:
220Za kary grzechu anioł promienistyAdama z Ewą wygnał z rajskich wrót;I gdy przez błękit przechodzili czysty,Na świat, gdzie na nich czekał pracy trud,Wzrok ich padł z żalem na te rajskie drzewa,Które liść z kwiatem różnobarwnym krył.Zapłakał Adam, wtórowała Ewa —Taki na ziemi pierwszy koncert był.
Henryś parsknął w tym miejscu, lecz poważna Józia wstrzymała go, mówiąc:
221— Nie śmiej się, to przecież z Biblii. No Joasiu, teraz twoja kolej.
222Ale Joasia zatykała sobie usta i trzęsła ramionkami ze śmiechu. Nareszcie, po wielkich usiłowaniach, uspokoiwszy twarzyczkę, wypowiedziała co następuje, ale z takim pośpiechem, jak gdyby się bała wybuchnąć.
223Osioł Balaama, gdy Anioła zoczył[41],Z przestrachu przemówił i na bok odskoczył;Lecz któż to zjawisko wytłumaczyć zdoła,Że prorok Balaam nie widział Anioła?
Potem znów zasłoniła twarz paluszkami, a Elżbietka deklamowała dalej:
224
— Chodź, Joasiu — rzekła Kasia, lecz niepoprawna[42] Joasia znowu śmiała się i można z niej było wydobyć tylko następujący wiersz:
225
Te wiersze stanowiły cząstkę wielkiego projektu, nad którym Józia z Elżbietką pracowały przeszło rok. Był to nowy układ Pisma Świętego dla dzieci, który chciały wydrukować, dać czerwoną okładkę z fotografiami obu autorek i z tytułem: Poetyczna Biblia dla młodzieży.
226Gdy przyszła kolej na Henrysia, pozwolono mu wybrać utwór do wygłoszenia, co okazało się niefortunne: miał on bowiem dziwny, raczej ponury gust. Tym razem zadeklamował wesoły hymn, zaczynający się od tych słów:
227
Wypowiedział to głosem grobowym i dramatycznym, cmokając przy tym ustami:
228
Starsze dzieci słuchały z jakąś osłupiałą trwogą. Przyjemnie im było czuć zimne dreszcze na plecach, przysuwały się do siebie coraz bardziej, gdy głuche tony Henrysia odbijały echem w ciemnych kątach spichrza. Jednakże na Filipku zrobiło to zbyt silne wrażenie — przy końcu wiersza cały tonął we łzach.
229— Ja tu nie chcę zostać dłużej i słuchać jęków! — wołał, szlochając.
230— Ach ty niegodziwy[43] chłopcze! — rzekła Kasia, tym bardziej rozgniewana, że jej samej się to podobało. — Widzisz, co narobiły twoje straszne hymny, które nas wszystkich trwożą śmiertelnie, a Filipka pobudzają do płaczu! — dała Henrysiowi szturchańca, ten zaczął szlochać, a ponieważ Filipek jeszcze płakał, Joasia także rozpłynęła się we łzach przez współczucie: jednym słowem zdawało się, że smutny będzie koniec uczty w spichrzu.
231— Pójdę powiedzieć ciotce Izie, że was nie kocham — oznajmił Henryś, wsadzając już nogę w dziurę w podłodze.
232— Nie pójdziesz — rzekła Kasia, chwytając go za rękę — zostaniesz, bo zaraz rozpocznie się uczta. Filipku, przestań płakać. Joasiu, nie bądź gąską, tylko podaj ciasteczka!
233Słowo „uczta” zrobiło wrażenie na umysłach biesiadników. Filipek rozweselił się zaraz, a Henryś przestał się zbierać do wyjścia. Uroczyście postawiono w środku czarną butelkę, a uśmiechnięta już Joasia podała ciasteczka z ząbkowanymi brzeżkami i z kminkiem w środku. Każde dziecko dostało dwie sztuki tych smacznych ciasteczek. Gdy ostatnie zostało zjedzone, Kasia włożyła rękę do kieszeni i wśród głośnych oklasków wyjęła, jako dodatek wieńczący ucztę, siedem długich, ciemnych lasek cynamonu.
234— Czy to nie doskonały pomysł? Kucharka była dziś w bardzo dobrym humorze i pozwoliła mi sięgnąć samej do pudła, więc wybrałam najdłuższe laski, jakie tylko były. Cesiu, napij się pierwsza z butelki, bo ty jesteś gościnią.
235Okazało się, że tą „doskonałą” rzeczą był ocet rozrobiony wodą. Chociaż się nagrzał, smakował im bardzo, dlatego że pili prosto z butelki i w spichrzu. Zresztą nie nazywali tego napoju octem, ma się rozumieć, że nie! Każde nadało swojej porcji inną nazwę, jak gdyby ta butelka, jak u Signora Blitza, mieściła w sobie dwanaście rzeczy naraz. Józia nazwała napój ten malinowym sokiem, Henryś imbirowym syropem, a romantyczna Cesia miodem — tłumacząc, że o ile jej się zdaje, jest to rzecz bardzo dobra, zrobiona z wosku pszczelego. Gdy ostatnia kropla została wypita i ostatni kawałek cynamonu schrupany, biesiadnicy znowu wrócili do porządku, aby wysłuchać deklamacji Filipka, zawierającej się w tym jednym wierszu:
236
Zajmujący ten poemat powtarzał co niedzielę, o ile mogli zapamiętać. Potem Kasia oznajmiła, że już koniec literackiej części uczty i że się będą bawić w jazdę dyliżansami[44]. Chociaż z powodu ciasnoty nieraz uderzyli się o dach, tak im było wesoło, że na odgłos dzwonka wzywającego na herbatę, wszyscy wykrzyknęli „Ach Boże!” z największym żalem. Przypuszczam, że ciasteczka i ocet odebrały im apetyt, bo wcale nie byli głodni, a Henryś bardzo zadziwił ciotkę Izę, gdy spoglądając z niesmakiem na stół, rzekł: „Fe, tylko placek ze śliwkami, ciastka parzone i korzenne biszkopty! Nie chcę wcale kolacji”.
237— Co temu dziecku? Musi być chore — rzekł pan Carr, ale Kasia mu objaśniła:
238— O nie papo! Tylko wyprawiliśmy ucztę w spichrzu.
239— Czy dobrze się bawiliście? — spytał ojciec. Ciotka Iza mruknęła coś niechętnie, ale dzieci wszystkie razem odpowiedziały:
240Rozdział szósty. Serdeczne przyjaciółki
241— Ciotko Izo, czy mogę poprosić Imogenę Clark, żeby spędziła u nas niedzielę? — zawołała Kasia, wpadając do domu pewnego popołudnia.
242— Któż to jest Imogena Clark? Nigdy jeszcze nie słyszałam jej nazwiska — odpowiedziała ciotka.
243— Ach, to najmilsza w świecie dziewczynka! Krótko chodziła do szkoły pani Knight, ale się bardzo przyjaźniłyśmy. To zupełna piękność, ciotko Izo. Ręce ma białe jak śnieg i nie większe jak to. Taka szczupła jest w pasie, jak żadna z uczennic, i przy tym tak prawdziwie dobra, i taka poświęcająca się, i niesamolubna. Wątpię, żeby miała choć odrobinę przyjemności w domu! Pozwól mi ją zaprosić!
244— Skąd wiesz, że jest taka dobra i poświęcająca się, skoro ją krótko znałaś? — zapytała ciotka Iza niezbyt obiecującym tonem.
245— Ona mi wszystko mówi! My teraz zawsze przechadzamy się z sobą w czasie przerw. Wszystko o niej wiem i taka jest miła! Jej ojciec był bardzo bogaty, ale teraz są biedni i Imogenie naprawiano dwa razy buciki tej zimy. Zdaje mi się, że ona jest kwiatkiem swej rodziny. Nie możesz sobie ciotko wyobrazić, jak ją kocham! — mówiła Kasia sentymentalnie.
246— To prawda, nie mogę — odparła ciotka Iza — nigdy nie mogłam znieść twoich nagłych przyjaźni i wolałabym, żebyś nie zapraszała tej Imogeny czy jak się tam nazywa, dopóki nie znajdę sposobności zapytać kogoś o nią.
247Kasia załamała ręce z rozpaczą.
248— Ach ciotko Izo! — zawołała — Imogena wie, że przyszłam prosić cię o to i stoi teraz w bramie, czekając na odpowiedź. Pozwól tylko ten jeden raz! Tak się strasznie będę wstydziła, jeśli nie pozwolisz!
249Ciotka Iza, poruszona zasmuconą miną Kasi, odrzekła:
250— Jeżeli już ją zaprosiłaś, to naturalnie nie mogę odmówić, ale pamiętaj, Kasiu, żeby się to więcej nie zdarzyło. Nie chcę, żebyś zapraszała dziewczęta, a potem dopiero pytała mnie o pozwolenie. Ojciec wcale nie będzie zadowolony, bo uważa bardzo na to, z kim się zaprzyjaźniasz. Przypomnij sobie, jak się skończyło z panią Spenser.
251Dzieciństwo, PrzyjaźńBiedna Kasia! Zawsze wplątywała się w jakieś kłopoty przez swą skłonność do gwałtownego zakochiwania się w nowych osobach. Odkąd zaczęła chodzić i mówić, „serdeczne przyjaciółki Kasi” były przedmiotem żartów całego domu.
252Ojciec zaczął utrzymywać spis tychże, ale ich liczba tak wzrastała, że zrozpaczony odstąpił od tego zamiaru. Pierwszą na liście była mała Irlandka Marynia O'Riley — mieszkała przy ulicy, którą Kasia chodziła do szkoły. Nie był to zakład pani Knight, tylko szkoła podstawowa, do której obecnie uczęszczali Henryś i Joasia. Marynia zwykle robiła babki z piasku przed domem matki, a pięcioletnia wówczas Kasia zatrzymywała się często, żeby jej pomagać. To wspólne wyrabianie pieczywa tak je zbliżyło z sobą, że Kasia postanowiła przyjąć to dziecko za swoje, porwać je i ukryć w bezpiecznym i tajnym kącie.
253Zwierzyła się Józi z tym zamysłem, ale nikomu poza nią. Obie, uszczęśliwione rozkoszną tajemnicą, zaczęły codziennie wieczorem po kolacji odkładać kawałki chleba i ciastek. Powoli zebrał się wielki stos czerstwych skórek i innych przysmaków, które zanosiły na poddasze. Schowały także jabłka podarowane im przed dwoma tygodniami, a z watowanych piernatów[45] i poduszek wziętych z domku lalek usłały łóżko w dużym, pustym pudle. Gdy wszystko było gotowe, Kasia opowiedziała swój plan ukochanej Maryni i z łatwością namówiła ją, żeby uciekła do nowego mieszkania.
254— Nie powiemy papie ani mamie, dopóki nie wyrośnie duża — powiedziała Kasia do Józi — wówczas sprowadzimy ją na dół i jakież będzie ich zadziwienie! Nie nazywaj jej już Marynią, bo to nieładnie, tylko Suskhanną, Suskhanną Carr! Pamiętaj Maryniu, żebyś nie odpowiadała, jak zawołam: „Maryniu”, tylko jak powiem: „Suskhanno!”.
255— Dobrze — odparła bardzo pokornie Marynia.
256Przez cały dzień wszystko szło cudownie. Suskhanna mieszkała w drewnianym pudle, zjadła wszystkie jabłka oraz świeższe skórki od chleba i była szczęśliwa. Obie dziewczynki wykradały się kolejno, żeby zabawiać „bobo” — tak ją bowiem nazywały, chociaż była większa od Józi. Ale gdy wieczór nadszedł i niańka, porwawszy Kasię i Józię, zaniosła je do łóżeczek, pannie O'Riley poddasze zaczęło się wydawać straszne. Wychyliwszy się z pudła, mogła widzieć stojące po kątach czarne przedmioty, których, jak jej się zdawało, nie widziała w dzień. Były to rzeczywiście skrzynie, miotły, szkandele[46] do wygrzewania pościeli, ale w ciemności przedstawiały się zupełnie inaczej, takie były wielkie i straszne! Biedna Marynia znosiła to, dokąd mogła, ale nareszcie, gdy coś zaczęło skrobać po ścianie blisko niej, straciła całkiem odwagę i krzyknęła pełnym głosem.
257— Co to jest? — odezwał się pan Carr, który wracając właśnie do domu, szedł po schodach.
258— Zdawałoby się, że ten głos wychodzi z facjatki — rzekła pani Carr, działo się to bowiem przed jej śmiercią — chyba któreś z dzieci przez sen wyszło z łóżka i zakradło się na górę.
259Nie, Kasia i Józia były bezpieczne w dziecinnym pokoju, pan Carr wziął zatem świecę i czym prędzej poszedł na facjatkę, skąd dochodziły coraz straszniejsze jęki. Gdy stanął na górze, krzyki ustały. Zajrzał, ale nie było nic widać, wreszcie maleńka główka ukazała się nad brzegiem dużego drewnianego pudła i płaczliwy głosik wyjąkał:
260— Ach panno Kasiu, doprawdy ja tu nie mogę zostać dłużej! Tu są szczury!
261— Któż ty jesteś, u Boga? — zapytał zdumiony doktor.
262— Bobo panny Kasi i panny Józi, ale już nie chcę być dłużej bobem. Chcę pójść do domu i zobaczyć mamę — i znowu biedne dziecko zapłakało.
263Pewnie nigdy w życiu doktor Carr nie uśmiał się tak serdecznie, jak kiedy doszedł całej historii i odkrył, że Kasia z Józią „zaadoptowały” dziecko. Ale okazał się bardzo dobry dla biednej Suskhanny i zaniósł ją na rękach do dziecinnego pokoju. Leżąc w łóżeczku obok dzieci, szybko zapomniała o swym strapieniu i usnęła.
264Małe siostrzyczki były bardzo zadziwione, gdy obudziwszy się nazajutrz rano, spostrzegły swoje bobo śpiące obok nich. Ale radość wkrótce ustąpiła łzom, po śniadaniu bowiem doktor Carr odniósł Marynię do matki, która bardzo się przestraszyła jej zniknięciem i zapowiedział dzieciom, że muszą się wyrzec swych planów związanych z poddaszem. Wielki żal panował w dziecinnym pokoju. Dopiero gdy pozwolono Maryni, aby przychodziła bawić się z nimi, powoli zapomniały o zmartwieniu, a w kilka miesięcy później państwo O'Riley wyjechali z Burnet i taki był koniec pierwszej przyjaźni Kasi.
265Druga była jeszcze zabawniejsza. Jakaś dziwaczna, stara, ponura kobieta mieszkała samotnie w domku niedaleko szkoły. Miała bardzo zły charakter i sąsiedzi opowiadali straszne rzeczy o niej — tak, że dzieci, bojąc się przechodzić koło jej siedziby, miały zwyczaj zawracać, nie dochodząc tam, i przebiegać na drugą stronę ulicy. Tak regularnie to czyniły, że wydeptały ścieżkę w trawie, ale Kasia, nie wiadomo dlaczego, miała pociąg do tego domku. Lubiła tam zaglądać przez drzwi, zawsze jednak będąc gotowa do ucieczki, w razie gdyby baba przyskoczyła z miotłą.
266Pewnego dnia uprosiła dużą główkę kapusty u Aleksandra i rzuciła ją pod drzwi. Starej podobało się to widocznie i odtąd Kasia zawsze się zatrzymywała na gawędę, przechodząc tamtędy. Siadała nawet potem na progu, żeby się przyglądać starej przy robocie. Była to niebezpieczna przyjemność: coś podobnego, jak gdyby ktoś siedział u wejścia lwiej klatki, z tą niepewnością, czy jego majestat lada chwila nie zechce skoczyć, żeby go pożreć.
267Następnie upodobała sobie Kasia dwie siostry, córki pewnego jubilera, Niemca. Były już dorosłe i zawsze jednakowo ubrane, tak że mało kto mógł je rozróżnić. Mówiły bardzo mało po angielsku, a ponieważ Kasia nie umiała ani słowa po niemiecku, znajomość ta ograniczała się do uśmiechów i bukiecików, które Kasia zrywała i podawała im, gdy przechodziły koło bramy. Była zbyt nieśmiała, żeby zrobić coś więcej niż podać kwiatki i uciec, ale to widocznie sprawiało przyjemność bliźniaczkom, gdyż pewnego dnia Józia, wyglądając oknem, zobaczyła, że otwierają furtkę, przyczepiają coś do krzaka i odchodzą szybko. Ma się rozumieć, że zaraz przywołała Kasię i pobiegły zobaczyć, co zawiera paczka. Był to kapelusik dla lalki — śliczny, niebieski, jedwabny kapelusik, przybrany sztucznymi kwiatami. Przypięta była do niego karteczka, skreślona w obcym języku:
268„Dla milutkiej dziewczynki, która jest tak uprzejma, że nam daje kwiaty”.
Można sobie wyobrazić, czy Kasia i Józia były zadowolone.
269Kasia kończyła wówczas szósty rok życia — ile zawarła przyjaźni od owej epoki, tego nie zdołałabym wam powiedzieć: to z węglarzem, to z kapitanem statku parowego, to z kucharką pani Sawyer, miłą staruszką, która ją uczyła gotować, robić ciastka śmietankowe i biszkopty, to z kapeluszniczką ładną i zręczną, którą Kasia uporczywie nazywała „kuzynką Estellą” ku wielkiemu oburzeniu ciotki Izy, to ze złodziejem zamkniętym w miejskim więzieniu, pod którego oknem zwykła stawać, mówiąc litościwie: „Tak mi cię żal, biedny człowieku” albo „Czy zostawiłeś tu taką dziewczynkę jak ja?”. Złodziej miał kawałek sznurka i spuszczał go oknem, a Kasia przywiązywała pączki róż i wiśnie, które podnosił w górę. Znajomość owa była tak zajmująca, że Kasia poczuła się okropnie, gdy poprowadzono tego człowieka do rządowego więzienia. Potem nastąpiła krótka chwila dla Kornelii Perham, miłej i dobrej dziewczyny, której ojciec handlował owocami. Mam obawę, że upodobanie Kasi do śliwek i białych winogron grało istotną rolę w tej przyjaźni. Była to wyborna rozrywka pójść z Kornelią do dużego sklepu jej ojca, gdzie otwierano dla ich przyjemności całe pudła rodzynek i skrzynie z figami i pozwalano podnosić się w górę na windzie, ile tylko chciały. Ale ze wszystkich dziwacznych znajomości Kasi najdziwaczniejsza była z panią Spenser, którą wspomniała ciotka Iza.
270Pani Spenser była tajemniczą osobą, której nigdy nikt nie widział. Jej mąż, człowiek przystojny, ale o niemiłym usposobieniu, przybył z nieznanych stron i wynajął mały domek w Burnet. Wydawało się, że nie miał żadnego szczególnego zajęcia, a bardzo często wyjeżdżał z domu. O żonie mówiono, że jest chora i — wspominając o nim — potrząsano głowami z podziwiem, jak biedaczka może radzić sobie sama jedna, kiedy męża nie ma w domu.
271Ma się rozumieć, że Kasia była za młoda, żeby pojmować te szepty i przyczynę złego zdania ludzi o panu Spenser. Romansowa historia o zamkniętych drzwiach i o tej pani, której nikt nie widywał, zajmowała ją bardzo. Zwykle zatrzymywała się pod oknami, zaglądając ciekawie, aż nareszcie powiedziała sobie, że musi się czegoś dowiedzieć. Pewnego dnia, wziąwszy z sobą trochę kwiatów i ulubioną lalkę Wiktosię, poszła śmiało na podwórze państwa Spenser.
272Zapukała do frontowych drzwi, ale się nikt nie odezwał, zapukała drugi raz, znowu daremnie. Spróbowała otworzyć drzwi, zamknięte były na klucz, wziąwszy więc Wiktosię w rękę, posunęła się dalej. Przechodząc koło bocznych drzwi, spostrzegła, że są uchylone. Zapukała po raz trzeci, a ponieważ nikt się nie ukazał, weszła sama i, przebywszy małą sionkę[47], zaczęła pukać do wszystkich wewnętrznych drzwi.
273Cały dom zdawał się wyludniony. Kasia zajrzała najpierw do kuchni — pusta była i opuszczona, różne naczynia stały wokół, a na kominie nie było ognia. Dalej, w bawialnym pokoju buty pana Spensera leżały na podłodze, brudne szklanki stały na stole, a talerz z kośćmi od jakiegoś mięsa — na kominku. Na wszystkim leżała gruba warstwa kurzu i cały dom tak wyglądał, jak gdyby nie był zamieszkany co najmniej od roku.
274Próbowała otworzyć kilka innych drzwi, ale wszystkie były zamknięte na klucz. Poszła więc na górę i stanęła na ostatnim schodku, ściskając mocno kwiaty, trochę niepewna co dalej robić — wtem słaby głos odezwał się z sypialnego pokoju.
275 276Była to pani Spenser — leżała na łóżku tak bardzo pomiętym i poprzewracanym, jak gdyby nie było posłane z rana. W pokoju panował taki sam nieład i nieporządek jak w całym domu. Koszula i czepek na niej wcale nie były czyste, ale twarz miała miłą i piękne, kręcące się włosy, które spadały na poduszkę. Widocznie była bardzo chora i Kasi tak się jej żal zrobiło, jak jeszcze nikogo na świecie.
277— Kto ty jesteś, dziecko? — zapytała.
278— Córeczka doktora Carr — odrzekła Kasia, idąc prosto do łóżka. — Przyniosłam pani trochę kwiatów — i położyła bukiet na brudnej kołdrze.
279Pani Spenser widocznie lubiła kwiaty, wzięła je do ręki i wąchała długi czas w milczeniu.
280— Jakimże sposobem tu weszłaś? — rzekła na koniec.
281— Drzwi były otwarte — bąknęła Kasia, zaczynając się dziwić swojej śmiałości. — Mówiono, że pani jest słaba, więc zdawało mi się, że dobrze zrobię, gdy przyjdę tu czasem.
282— Dobra z ciebie dziewczynka — rzekła pani Spenser i pocałowała ją.
283Odtąd co dzień Kasia tam bywała. Czasem chora wstała i przechadzała się powoli, ale częściej leżała w łóżku, a Kasia siedziała przy niej. Dom ten nigdy nie wyglądał lepiej niż pierwszego dnia, ale po niejakim czasie Kasia zaczęła przynajmniej czesać panią Spenser i obmywać jej twarz rogiem ręcznika.
284Sądzę, że jej odwiedziny przynosiły pociechę biednej kobiecie, tak bardzo chorej i osamotnionej. Czasami, czując się zdrowsza, opowiadała Kasi swoje dzieje, o tym, jak będąc mała, mieszkała u rodziców, ale o panu Spenserze nie mówiła nigdy. Kasia widziała go raz tylko i taki ją strach ogarnął, że przez kilka dni nie miała odwagi wstąpić do ich domku. Nareszcie pewnego dnia Cesia oznajmiła, że widziała go odjeżdżającego dyliżansem z workiem podróżnym, ośmieliła się więc znowu odwiedzić panią Spenser, która wykrzyknęła, zobaczywszy ją:
285— Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz!
286Kasię ujęło[48] to i ucieszyło, że się stała potrzebna, i odtąd nie opuściła ani jednego dnia. Zanosiła najpiękniejsze kwiaty, jakie mogła znaleźć, jeśli ktoś dał jej ładną brzoskwinię albo kilka winnych gron, to chowała je dla pani Spenser.
287Ciotkę Izę niecierpliwiło to wszystko, ale doktor Carr nie chciał powstrzymywać Kasi i mówił, że w takich okolicznościach dorosłe osoby nie mogą nic uczynić, lecz jeżeli Kasia przynosi pociechę tej chorej pani, bardzo go to cieszy. Kasia także była uradowana i nie mniejsze wyciągała korzyści z tych odwiedzin od pani Spenser, bo żywe współczucie dla tej chorej kobiety czyniło ją tak łagodną i cierpliwą, jak nigdy.
288Pewnego dnia wracając ze szkoły, zatrzymała się tam jak zwykle. Próbowała otworzyć boczne drzwi — zamknięte, tylne — również, nawet wszystkie żaluzje były pospuszczane, co ją bardzo zmieszało.
289Gdy tak zakłopotana stała na podwórzu, jakaś kobieta wychyliła głowę z okna sąsiedniego domu, wołając:
290— Na próżno[49] się panna dobija, bo ci państwo wyjechali.
291 292— Nikt tego nie wie: ten pan wrócił dziś w nocy, a rano przed wschodem słońca sprowadził powóz przed drzwi, ułożył kufry, wsadził chorą panią i puścił się w drogę. Już niejeden dobijał się tu przed panienką, ale pan Pudgett zabrał klucz i nikt nie może wejść, póki się z nim nie zobaczy.
293Aż nadto wiele było w tym prawdy: pani Spenser odjechała i Kasia nie zobaczyła jej więcej. Po kilku dniach wyszło na jaw, że pan Spenser był bardzo złym człowiekiem i robił fałszywe pieniądze — był fałszerzem — jak mówią dorosłe osoby. Policja poszukiwała go, żeby osadzić w więzieniu, i z tego powodu wrócił tak śpiesznie i zabrał swą biedną, chorą żonę. Ciotka Iza płakała ze wstydu, że Kasia bywała w domu fałszerza, ale pan Carr mówił ze śmiechem, że nie przypuszcza, żeby ten rodzaj zbrodni udzielał się, a co się tyczy pani Spenser, to była bardzo godna litości. Ciotka Iza nie mogła jednak dojść do siebie po tym upokorzeniu, a nawet w napadach złego humoru często wznawiała tę starą historię, o której już prawie wszyscy zapomnieli, i tylko Henryś z Joasią bawili się w „pana Spensera prowadzonego do więzienia”. Przez długi czas było to ich ulubioną rozrywką.
294Kasia z żalem zawsze słuchała niechętnych słów ciotki o jej chorej przyjaciółce i dlatego ze łzami w oczach, z ponurą twarzą przyszła do Imogeny Clark, czekającej na nią w bramie.
295— Ach, pewnie twoja arystokratyczna ciotka odmówiła? — zawołała Imogena, chwytając ją za rękę.
296Panna Clark, która nazywała się tak naprawdę Elżbieta, była to dosyć ładna dziewczynka: miała przekrzywione ckliwie usta, błyszczące, ciemne włosy i okrągłe dwa loczki na skroniach. Te loczki musiały być przylepione, bo się nigdy nie poruszały, chociaż się śmiała lub kręciła głową. Z natury była wesoła, ale czytanie romansów przewróciło jej zupełnie w głowie. Po części to właśnie czyniło ją tak ponętną dla Kasi, która przepadała za powieściami i Imogenę uważała za prawdziwą bohaterkę romansu.
297— O nie, bynajmniej — odrzekła Kasia z trudnością, wstrzymując się od śmiechu na tę myśl, że ciotkę Izę nazwano arystokratyczną krewną.
298— Powiedziała, że to będzie… — ale tu odezwało się w Kasi sumienie i zamiast dokończyć frazesu bąkała coś — Hm, hm, hm… Więc przyjdziesz do mnie, prawda, kochanie? Tak się na to cieszę!
299— Ja także — powiedziała Imogena, teatralnie przewracając oczy.
300Odtąd dzieci już o niczym innym nie mówiły, tylko o spodziewanych odwiedzinach Imogeny. W niedzielę rano przed śniadaniem Kasia z Józią zajęły się zbudowaniem pod drzewami pięknej altany ze szparagowych gałęzi i zaniosły tam wszystkie zabawki. Kucharka upiekła im cynamonowe ciastka, kotek miał różową wstążeczkę na szyi, a lalki — nie wyłączając „Karolka” — poubierane były w najładniejsze sukienki.
301Około w pół do dziesiątej przyszła Imogena. Miała jasnobłękitną bareżową[50] suknię z wyciętym stanikiem i krótkimi rękawami, sznur korali we włosach, białe atłasowe trzewiki i żółte rękawiczki. Rękawiczki i trzewiki były całkiem brudne, a bareż[51] stary i poplamiony, ale ogólne wrażenie było tak uderzające, że domowe dzieci, poubierane do zabawy w perkalowe[52] sukienki i białe fartuszki, były olśnione ukazaniem się gościni.
302— Imogeno, wyglądasz zupełnie jak panna z powieści — rzekła naiwnie Kasia.
303Imogena skłoniła główkę i jeszcze bardziej zaszeleściła spódnicami.
304Wraz z tym pięknym strojem przybrała pozę odmienną od codziennej. Pozory, GraWiadomo wam, że niektóre osoby tak robią, idąc w odwiedziny. Można by prawie sądzić, że to inna Imogena, którą wyjmują z pudełka tylko w niedzielę i święta uroczyste. Kręciła się, chichotała, szeptała, przeglądała się w zwierciadle i grała rolę dorosłej osoby i wielkiej damy. Gdy ciotka Iza przemówiła do niej, tak była zmieszana i nieswobodna, że się Józia o mało nie roześmiała. Nawet Kasia, która w ukochanych osobach nie dostrzegała nic złego, czym prędzej pociągnęła ją do dziecinnego pokoju.
305— Chodź do altany — rzekła, obejmując ręką błękitny staniczek.
306— Do altany! — wykrzyknęła Imogena. — Jak to będzie miło!
307Ale gdy doszły do szparagowych gałęzi, jej twarz sposępniała:
308— Ależ tu nie ma ani dachu, ani wieżyczki, ani fontanny! — rzekła.
309— Ma się rozumieć, bo ją same robiłyśmy! — odezwała się Kasia, robiąc wielkie oczy.
310— Tak! — powiedziała Imogena z widocznym zawodem. Kasia i Józia zasmuciły się i widząc, że się gościowi nie podoba altana, starały się obmyślić coś innego.
311Idąc przez podwórze, Imogena stawiała ostrożne kroki w swych białych atłasowych trzewikach, a zobaczywszy słup z powbijanymi kołkami, wykrzyknęła:
312— O, nie idźmy tam, moje drogie, nie idźmy! Nie, nie!
313— Spróbuj, to takie łatwe! — namawiała Kasia, wspinając się ze dwanaście razy, żeby pokazać, że w tym nie ma nic trudnego.
314Ale Imogena nie dała się przekonać.
315— Nie proście mnie! — rzekła z przesadą. — Moje nerwy nie zniosłyby nic podobnego! Zresztą mój strój!
316— Czemu się tak ubrałaś? — powiedział Filipek, który był prostoduszny i lubił zadawać pytania. Joasia zaś szepnęła do Henrysia: „To strasznie głupia dziewczyna, niech sobie idzie, gdzie chce, a my się bawmy osobno”.
317Jedno po drugim wymknęły się wszystkie dzieci, zostawiając Kasi i Józi zabawianie gościni. Próbowały one rozerwać ją lalkami, ale nie miała na to ochoty, chciały usiąść w cieniu i deklamować wiersze, w ten sposób, aby się każdy zaczynał od litery kończącej wiersz poprzedni — ta gra była bowiem ich ulubioną, ale powiedziała, że chociaż wielbi poezję, nie potrafi jej utrzymywać w pamięci. Skończyło się więc na tym, że poszły do sadu, gdzie zjadła dużo śliwek, wczesnych jabłek i zdawała się prawdziwie zadowolona. Gdy już nie mogła jeść więcej, opanowały ją straszne nudy, nareszcie Imogena rzekła:
318— Czy nie przesiadujecie nigdy w salonie?
319 320— W salonie — powtórzyła Imogena.
321— Ona chce zapewne powiedzieć w bawialnym pokoju! — wykrzyknęła Kasia. — Nie, nigdy, chyba że ciotka Iza ma gości na herbacie. Tam jest ciemno i sztywno, zresztą daleko przyjemniej jest bawić się na dworze. Czy sądzisz inaczej?
322— Jak czasem — odrzekła Imogena dwuznacznie — ale zdaje mi się, że byłoby dobrze posiedzieć tam chwilkę, bo mnie strasznie boli głowa od tego nieznośnego słońca.
323Kasia łamała sobie głowę, jak postąpić, gdyż prawie nigdy nie wchodziły do bawialnego pokoju, który ciotka Iza szanowała jak świętość. Wszystkie krzesła były tam w pokrowcach, żeby się nie zakurzyły, a rolety zawsze trzymano spuszczone, chroniąc pokój od moli. Co za myśl, żeby dzieci siadały tam w zakurzonych bucikach! Z drugiej strony przez wrodzoną grzeczność przykro było Kasi nie ulec życzeniu gościni, prócz tego bała się, żeby Imogena nie opowiadała, że Katarzynie Carr nie wolno siadać w najpiękniejszym pokoju, nawet gdy ma gości! Z bijącym sercem wskazała drogę do bawialni, nie śmiała podnieść rolet, więc było prawie zupełnie ciemno i mogła tylko widzieć jak przez mgłę, że Imogena siada na sofie, a Józia z przerażeniem zajmuje taboret od fortepianu. Ciągle się wsłuchiwała, czy nie idzie ciotka Iza i byłoby jej dwa razy przyjemniej w szparagowej altanie, gdzie panowała zupełna swoboda.
324Imogena zaś dopiero tam doszła do siebie i zaczęła mówić, ciągle tylko o sobie. Jakież historie miały się jej niby to przydarzyć! Wszystkie panny z pisma „Młoda Angielka”, razem wzięte, nie doznały tak dziwnych przygód. Kasia i Józia, coraz bardziej zaciekawione, przysunęły się do sofy, słuchając z otwartymi ustami. Kasia zapomniała nadstawiać ucha, czy nie idzie ciotka Iza i chociaż drzwi od bawialnego pokoju otworzyły się, nie spostrzegła tego. Nie słyszała nawet zamykającej się frontowej bramy, gdy ojciec przyszedł na obiad.
325Pan Carr zatrzymawszy się w przedsionku, żeby przejrzeć gazety, usłyszał krzykliwy głos w bawialnym pokoju. Z początku nie zwracał prawie uwagi, lecz uderzyły go następujące słowa:
326— Ach moje drogie, jakże to miło było, jak rozkosznie! Musiałam dobrze wyglądać w białej sukni, z rozpuszczonymi włosami i z jedną różą, tu na wierzchu głowy. On się nachylił do mnie i rzekł cichym, głębokim tonem: „Pani, jestem rozbójnikiem, ale czuję czarodziejską potęgę piękności. Jesteś pani wolną!”.
327Doktor Carr trochę bardziej uchylił drzwi, lecz nie widział nic, prócz niewyraźnych postaci. Po chwili usłyszał Kasię niecierpliwie wołającą:
328— Ach mów dalej, co się potem stało?
329— Po co dzieci poszły do bawialnego pokoju? — zapytał doktor Carr ciotkę Izę, którą zastał w jadalni.
330— Do bawialnego pokoju! — gniewnie wykrzyknęła panna Iza. — Co one tam robią? —- Idąc do drzwi, wołała już z daleka:
331— Dzieci, co robicie w bawialnym pokoju? Wyjdźcie zaraz! Myślałam, że się bawicie na dworze.
332— Imogenę głowa boli — bąknęła Kasia.
333Wszystkie trzy dziewczynki weszły do przedsionka, Kasia i Józia przerażone i nawet bogini, która oczarowała rozbójnika, była nieco zbita z tropu.
334— Przykro mi z tego powodu — rzekła cierpko ciotka Iza — musisz być żółciowa[53], może chcesz trochę kamfory lub czegoś innego?
335— Nie, dziękuję pani — odpowiedziała pokornie Imogena i szepnęła do Kasi — zdaje mi się, że twoja ciotka jest nie bardzo miła, zupełnie podobna do tej starej Jakimy, o której wam opowiadałam, że mieszkała w jaskini rozbójników i zajmowała się kuchnią. Czy pamiętacie?
336— Jesteś bardzo niegrzeczna — z gniewem odezwała się Kasia.
337— O nie unoś się, moja droga, nie bierz tego tak bardzo do serca — rzekła słodko Imogena — wszak ci wiadomo, że nie od nas to zależy, czy mamy przyjemnych krewnych.
338Wizyta Imogeny nie powiodła się wcale. Pan Carr był dla niej bardzo grzeczny przy obiedzie, ale przyglądał się jej bacznie i Kasia widziała komiczne mruganie jego oczu, które się jej nie podobało.
339Miał on bardzo dziwne oczy: widział nimi wszystko i czasem mówił nimi więcej i wyraźniej niż językiem. Kasia zaczynała czuć zmęczenie i wyznała później, że nie wytrzymałaby tego popołudnia, gdyby nie to, że pobiegła dwa czy trzy razy pocieszyć się czytaniem Rozamundy.
340— Czy nie cieszysz się, że już sobie poszła? — szepnęła Józia, gdy stały przed bramą, patrząc na Imogenę idącą do domu.
341— Ach Józiu! Jak możesz tak mówić! — rzekła Kasia, ale dała jej dobrego szturchańca i sądzę, że w głębi serca była szczerze zadowolona.
342 343— Kasiu, weszłaś do pokoju zupełnie jak panna Clark, twoja nowa przyjaciółka.
344— Jak to? Nie rozumiem, co papa chce powiedzieć — odezwała się Kasia mocno zarumieniona.
345— Przypatrz się — rzekł pan Carr. Podniósł w górę ramiona, rozparł łokcie i drobił kroki. Kasia nie mogła wstrzymać się od śmiechu, tak to było zabawne, tak podobne do Imogeny. Potem usiadł i przyciągnął Kasię do siebie, mówiąc:
346— Cieszy mnie to moja droga, że masz kochające serce, ale są rzeczy, które nie powinny wzbudzać uczucia. Ta dziewczynka wcale mi się nie podobała wczoraj. Cóż cię tak bardzo pociąga do niej?
347— Ja jej nie lubiłam już tak bardzo wczoraj — przyznała Kasia pokornie — w szkole bywa czasem znacznie milsza.
348— Rad jestem[54], że tak mówisz i byłoby mi przykro, gdyby ci się podobało jej niedorzeczne zachowanie. Cóż to za brednie opowiadała wam o rozbójnikach?
349— To prawdziwe zdarz… — zaczęła Kasia, lecz spotkawszy się ze wzrokiem ojca, przygryzła usta, miał bowiem bardzo szyderczą minę. Mówiła więc dalej ze śmiechem. — Zapewne to wszystko było zmyślone, ale nas tak zabawiła, jak gdyby się to zdarzyło rzeczywiście. Imogena jest bardzo dobra i wszystkie dziewczęta ją lubią.
350— Przyjaźń, Prawda, KłamstwoZmyślenie jest póty dobre, póki ktoś nie stara się wmówić ci, że jest ono prawdą, bo wtedy zbyt blisko graniczy to z fałszem, żeby mogło być bezpieczne albo nawet przyjemne. Gdybym był tobą, Kasiu, wstydziłbym się trochę przysięgać wieczną przyjaźń pannie Clark. Może być dobra z natury, jak powiadasz, ale sądzę, że za dwa lub trzy lata nie wyda ci się już tak miła. Pocałuj mnie teraz, moja córko, i idź już, bo Aleksander zajechał właśnie po mnie.
Rozdział siódmy. Odwiedziny kuzynki Heleny
351Pewnego popołudnia mała gromadka uczennic wracała do domu w piękny lipcowy dzień. Gdy się zbliżały do mieszkania doktora Carr, Marynia Fiske wykrzyknęła na widok ślicznego bukietu, który leżał na środku drogi.
352— Ach patrzcie! Patrzcie, co tu ktoś upuścił! Ja go sobie wezmę!
353Gdy dotknęła łodygi, bukiet — jakby zaczarowany — zaczął się ruszać, Marynia odskoczyła z przestrachu, on zaś ruszał się coraz szybciej, na koniec znikł pod bramą, a z drugiej strony płotu odezwało się chichotanie.
354— Widziałyście? — wołała Marynia. — Te kwiaty same uciekły.
355— Co za niedorzeczność! — rzekła Kasia. — To te głupie dzieci spłatały jakiegoś figla. — Otworzywszy zaraz bramę, zawołała: — Joasiu, Henrysiu, pokażcie się! Ale nikt nie odpowiedział, ani się ukazał: bukiet leżał jednak na drodze i Kasia, podniósłszy go, pokazała dziewczętom długą, czarną nitkę przywiązaną do łodyg.
356— To ulubiona psota Joasi — rzekła — zawsze z Henrysiem zrywają kwiaty i biorą je z sobą na przechadzkę, żeby dręczyć ludzi. Weź sobie ten bukiet Maryniu, jeżeli chcesz, ale zdaje mi się, że Joasia nie okazuje wiele dobrego smaku w układaniu kwiatów.
357— Czy to nie rozkosz, że już nastały wakacje? — odezwała się jedna z większych dziewcząt. — Co wy będziecie robiły? Bo my pojedziemy nad morze.
358— Papa powiada, że mnie i Zuzię weźmie nad Niagarę[55] — rzekła Marynia.
359— Ja pojadę na wieś do ciotki, która mieszka w bardzo pięknej miejscowości. Jest tam staw i mój kuzyn Tomek nauczy mnie wiosłować — powiedziała Alicja Blair. — A ty Kasiu, co będziesz robiła?
360— Nie wiem, będę się bawić i płatać znakomite figle — odrzekła, rzucając i chwytając w powietrzu swą torbę z książkami. Dziewczętom widocznie te jej spodziewane przyjemności nie wydały się zadowalające, bo patrzyły na nią z żalem. Kasia także poczuła nagle, że dla niej wakacje nie będą tak wesołe jak dla koleżanek.
361— Chciałabym, żeby i nasz papa zawiózł nas gdziekolwiek! — rzekła do Józi, idąc wyżwirowaną ścieżką.
362— Papa jest zbyt zajęty — odparła Józia. — Zresztą nie przypuszczam, żeby wiele dziewcząt mogło spędzić wakacje tak przyjemnie jak my. Helenka Robbins powiada, że dałaby milion dolarów, żeby mieć do zabawy tak miłe rodzeństwo jak nasze. Co się tyczy Maryni i Zuzi, to wiesz, że u nich w domu dzieją się okropne rzeczy, chociaż jeżdżą w różne miejsca. Pani Fiske jest taką dziwaczką! Ciągle tylko woła: „Nie róbcie tego”! Nie mają ani podwórza, ani zgoła nic. Nie chciałabym się z nimi zamienić.
363— Ja także — powiedziała Kasia, pocieszona tymi rozsądnymi słowami. — Ach, czyż to nie miło pomyśleć, że jutro nie ma lekcji? Co za wspaniała rzecz: wakacje! — i znowu podrzuciła torbę, która spadła na ziemię z łoskotem.
364 365— Mniejsza o to, nie będę jej potrzebowała przez osiem tygodni — odparła rozweselona Kasia, wbiegając na schody.
366Otworzywszy frontowe drzwi, pobiegły na górę z okrzykiem: „Hurra! Hurra! Zaczęły się wakacje! Ciotko Izo, zaczęły się wakacje!”. Nagle zostały zmuszone zatrzymać się, bo górna sień była w nieładzie. Z pokoju szanowanego jak świętość dochodziło trzepanie i odkurzanie, stoły i krzesła były porozstawiane wokoło, a łóżko na biegunach zdawało się, że samo przyszło i zatamowało drogę.
367— Jakież to dziwne — rzekła Kasia, próbując przejść. — Co się tu mogło stać? Ach, otóż i ciotka Iza! Ciotko Izo co się tu dzieje? Dlaczego wynosisz sprzęty z bawialnego pokoju?
368— Ach Boże! Czy to już wy? — odrzekła ciotka, bardzo zaczerwieniona i zafrasowana. — No, dzieci, nie macie tu co stać i wypytywać się, bo nie mam czasu na odpowiedzi. Kasiu, nie ruszaj łóżka, bo je pchniesz na ścianę. Jakież z ciebie męczące dziecko! — Kasia trąciła bowiem niecierpliwie łóżko. — Idźcie na dół i nie wracajcie aż po herbacie. Będę miała dosyć zajęcia do tego czasu.
369— Proszę nam powiedzieć, co się tu dzieje, to pójdziemy — wołały dzieci.
370— Kuzynka Helena przyjedzie — odrzekła krótko panna Iza i znikła w błękitnym pokoju.
371Była to ważna nowina. Kasia i Józia zbiegły na dół bardzo ożywione i naradziwszy się chwilę, poszły do spichrza, aby tam pogadać w spokoju i swobodzie.
372RadośćKuzynka Helena przyjedzie! Tak się to zdawało dziwne, jak gdyby królowa Wiktoria[56] w złotej koronie wprosiła się na herbatę albo jak gdyby jakaś osoba z książki, na przykład Robinson Crusoe[57] lub Amelia Herbert, przybyła z kuframi, oznajmiając, że zabawi cały tydzień. W wyobraźni dzieci kuzynka Helena była istotą tak zajmującą i nierzeczywistą jak postać z czarodziejskiej bajki: Kopciuszek lub Sinobrody. Tylko z dodatkiem treści z książek szkoły niedzielnej, bo kuzynka Helena była bardzo, bardzo dobra.
373Nie widzieli jej nigdy jeszcze: Filipek mówił, że musi być bez nóg, bo nie wychodzi z domu i ciągle leży na sofie, ale inne dzieci wiedziały, że powodem tego jest choroba Helenki. Ojciec jeździł do niej dwa razy w roku i lubił opowiadać, jaka jest słodka, cierpliwa i jak ładnie jest w jej pokoju. Kasia i Józia tak długo bawiły się w kuzynkę Helenę, że teraz same nie wiedziały, czy bać się czy cieszyć, że zobaczą ją prawdziwą.
374— Jak ci się zdaje, może zechce, żebyśmy bez ustanku deklamowały hymny? — spytała Józia.
375— Ależ nie — odrzekła Kasia — bo widzisz, ona się łatwo męczy i musi sypiać po południu. Zresztą sama często czyta Biblię. Ach jakże będzie u nas cicho! Ciekawe jak długo zabawi?
376— Jak ją ty sobie wyobrażasz? — pytała dalej Józia.
377— Trochę podobną do Łucji u pani Sherwood[58]: musi mieć niebieskie oczy, loki i długi, prosty nos. Pewnie w ten sposób trzyma złożone ręce, nosi garnirowane[59] szlafroczki i leży cicho na sofie, nigdy się nie uśmiecha, ale ma cierpliwą minę. Cały czas, który tu zabawi, będziemy musiały zdejmować buciki w przedsionku i wchodzić na górę w pończochach, żeby nie robić hałasu.
378— Jakież to będzie zabawne! — zachichotała Józia, a jej poważna twarzyczka rozjaśniła się nadzieją, że będą przerwy w hymnach.
379Czas zdawał się bardzo wolno płynąć owego popołudnia, gdy oczekiwano kuzynki Heleny. Ciotka Iza z wielkim ożywieniem przestrzegała ciągle dzieci, jak się mają zachować, co robić, czego nie robić. Henryś oznajmił, że wolałby, żeby kuzynka Helena została w domu, a Józia i Elżbietka, myśląc to samo, z radością usłyszały, że jest w drodze do wód i zabawi tylko cztery dni.
380Gdy wybiła piąta, wszyscy usiedli przed domem, oczekując powozu, który nareszcie zajechał. Pan Carr siedzący na koźle dał znak dzieciom, żeby się cofnęły. Potem pomógł wysiąść miłej, młodej kobiecie, o której ciotka Iza powiedziała, że jest opiekunką chorej Helenki, następnie tę ostatnią wziął bardzo ostrożnie na ręce i wyniósł z powozu.
381— Oto kurczątka! — odezwał się taki miły i wesoły głos. — Posadź mnie wuju, bo bardzo bym je chciała zobaczyć!
382Pan Carr posadził Helenkę w przedsionku na sofie, opiekunka przyniosła poduszkę i gdy ją ułożono wygodnie, zawołał dzieci.
383— Kuzynka Helena chce was zobaczyć.
384— O tak! — odezwał się czysty głosik. — Więc to jest Kasia? Jakaż to wysoka dziewczynka! A to Józia — rzekła, całując ją — to droga Elżbietka. Macie tak naturalne minki, że mi się zdaje, że was już widziałam! — Ściskała wszystkich nie przez grzeczność dla krewnych, ale jak gdyby ich kochała i tęskniła za nimi całe życie.
385Kuzynka Helena miała coś takiego w twarzy i w obejściu, że dzieci od razu zachowywały się przy niej swobodnie, i Filipek, który na parę minut cofał się w kąt, trzymając rączki za sobą, podskoczył po swoją porcję pocałunków.
386Jednakże Kasia doznała zawodu w pierwszej chwili, bo kuzynka Helena wcale nie była podobna do Łucji z powieści pani Sherwood. Nos miała cokolwiek zadarty, włosy ciemne, niekręcące się, cerę brązowawą, oczy błyszczące, ożywione, gdy śmiała się lub mówiła. Twarz miała szczupłą i z tego tylko można było dostrzec chorobę. Nie składała sztywno rąk i nie miała cierpkiej minki, tylko wesołą i zadowoloną. Zamiast garnirowanego szlafroczka miała podróżną sukienkę z ładnej, szarej materii z różowymi kokardkami, bransoletki i okrągły kapelusz z szarym piórem. Wszystkie marzenia Kasi o „świątobliwej kalece” uleciały na skrzydłach, ale im dłużej przyglądała się kuzynce Helenie, tym bardziej ją lubiła i przekonywała się, że jest daleko milsza od owej urojonej osoby, którą stworzyły z Józią.
387— Ona zupełnie tak wygląda jak wszyscy ludzie, nieprawdaż? — szeptała Cesia, która przyszła zobaczyć nowo przybyłą.
388— T-a-k — odrzekła Kasia niepewnym głosem — tylko jest daleko, daleko ładniejsza.
389Po chwili pan Carr zaniósł kuzynkę Helenę na górę. Wszystkie dzieci chciały także pójść, ale powiedział im, że musi wypocząć, bo jest zmęczona. Poszły więc bawić się na dworze aż do herbaty.
390— Proszę mi pozwolić zanieść tackę! — zawołała Kasia przy herbacie, widząc, że ciotka Iza przygotowuje kolację dla kuzynki Heleny, a jaką smaczną kolację! Kurczęta na zimno, maliny, śmietanę, herbatę w ładnej filiżance z biało-różowej porcelany i taką śnieżną serwetę rozłożyła na tacy!
391— Nie pozwolę, bo wszystko zaraz pozrzucasz — rzekła ciotka Iza, ale Kasia patrzyła tak błagalnie, że doktor Carr odezwał się:
392— Pozwól Izo, bo lubię, kiedy dziewczęta są użyteczne.
393Dumna z tego zlecenia Kasia wzięła tacę i niosła ją ostrożnie przez sień. Na stole stał tam wazon z kwiatami, wpadła więc na świetny pomysł: postawiła tacę, wyjęła jedną różę i położyła ją na serwecie przy spodku z malinami. Widząc, jak to ładnie wygląda, uśmiechnęła się z radości.
394— Dlaczego zatrzymujesz się? — zawołała ciotka z jadalnego pokoju. — Bądź ostrożna Kasiu, doprawdy lepiej by to zrobiła Brygida!
395— O nie, nie — broniła się Kasia — już prawie doszłam.
396I pospieszyła na górę. Nieszczęsny ten pośpiech! Stanąwszy przed samymi drzwiami błękitnego pokoju, nastąpiła na sznurowadło od bucika, które jak zwykle było odwiązane. Poślizgnęła się, zachwiała, chwyciła drzwi, żeby się oprzeć, ale się otworzyły, a Kasia upadła na dywan, z tacą, ze śmietaną, z malinami, z różą i ze wszystkim tworząc wielki stos.
397— Przepowiadałam! — wyrzekła ciotka z dołu.
398Kasia nigdy nie zapomniała, jak kuzynka Helena okazała się wówczas dobra. Leżała w łóżku, więc łatwo zgadnąć, że ją bardzo przestraszył nagły krzyk i łoskot, ale po krótkim zmieszaniu w najsłodszy sposób pocieszała biedną, zgnębioną Kasię i tak umiała obrócić w żart ten wypadek, że nawet ciotka Iza zapomniała o naganie. Potłuczone talerze zebrano, dywan oczyszczono, a ciotka Iza przygotowała drugą tacę, nie mniej ładną jak pierwsza.
399— Proszę, żeby Kasia przyniosła mi jeść — odezwała się wesoło kuzynka Helena. — Jestem pewna, że będzie ostrożna tym razem. Kasiu, proszę o drugą różę na serwecie, zgaduję, że ty ją sama położyłaś, nieprawdaż?
400Kasia zachowała się ostrożnie i wszystko dobrze poszło. Postawiła bezpiecznie tacę na stoliku przy łóżku i z ciepłym, serdecznym uczuciem przyglądała się, jak Helenka je kolację. PrzyjaźńNikt nie budzi w nas takiej wdzięczności jak osoby, które nam dopomagają w odzyskaniu szacunku dla samych siebie.
401Kuzynka Helena nie miała wielkiego apetytu, chociaż chwaliła, że wszystko jest doskonałe. Kasia widziała, że jest bardzo zmęczona.
402Skończywszy jeść, powiedziała:
403— Teraz, jeśli zechcesz wytrzepać poduszkę, ot tak, a tę drugą posunąć, to zdaje mi się, że usnę. Dziękuję ci, tak mi jest zupełnie dobrze. Droga Kasiu, doskonale umiesz służyć chorym. Teraz pocałuj mnie, dobranoc. Jutro będziemy wybornie gawędziły.
404Kasia zeszła na dół bardzo uszczęśliwiona.
405Strój, Choroba, Próżność— Kuzynka Helena jest wyjątkowo miła — powiedziała do Józi — ma na sobie najpiękniejszą w świecie koszulkę z koronkami i żabotami, zupełnie jakby z książki.
406— Czy to nie jest źle zajmować się strojami, kiedy się jest słabą?
407— Nie przypuszczam, żeby kuzynka Helenka mogła uczynić coś złego — rzekła Kasia.
408— Jak powiedziałam mamie, że ma bransoletki, to mama się odezwała, że się boi, czy kuzynka Helena nie jest próżna — odparła Cesia, sznurując usta[60].
409Kasia i Józia bardzo się strapiły tym sądem i rozbierając się, rozmawiały o tym ze sobą.
410— Zapytam się jutro rano Helenki — rzekła Kasia.
411Nazajutrz dzieci wstały bardzo wcześnie, jakże cieszyły się z wakacji! Inaczej musiałyby iść do szkoły, nie zobaczywszy kuzynki Heleny, bo się późno obudziła. Tak się niecierpliwiły zwłoką i tak chodziły na górę słuchać pod drzwiami i zaglądać, czy się porusza, że nareszcie ciotka Iza kazała im się oddalić. Kasia buntowała się bardzo przeciw temu rozkazowi, ale na pociechę poszła do ogrodu zrywać najpiękniejsze kwiaty, żeby je dać kuzynce Helenie, jak tylko ją zobaczy.
412Gdy ciotka Iza pozwoliła jej pójść na górę, Helenka leżała na sofie ubrana już na cały dzień w świeżą, niebieską, muślinową suknię z niebieskimi wstążkami i w zgrabne, brązowe pantofelki z rozetkami[61]. Sofę odwrócono do światła, położono poduszkę z pięknie wytłaczanym pokryciem, której nigdy Kasia nie widziała przedtem, i różne rzeczy ustawiono wokół, nadając pokojowi zupełnie nowy wygląd. W całym domu było zawsze czysto, ale pokoje ciotki Izy nigdy nie wyglądały bardzo ładnie. Dzieci szybko dostrzegają podobne rzeczy, więc Kasia zobaczyła też od razu, że błękitny pokój nigdy jeszcze taki nie był.
413Kuzynka Helena była blada i zmęczona, ale patrzyła i uśmiechała się tak wesoło jak zwykle. Kasia ofiarowała jej nieśmiało kwiaty, które ona przyjęła z radością.
414— Jakie ładne — rzekła — muszę je zaraz włożyć w wodę. Droga Kasiu, czy zechcesz mi podać ten wazonik z biurka i postawić go przy mnie na krześle? Proszę cię, nalej najpierw wody.
415— Ach jaki śliczny wazonik! — wykrzyknęła Kasia, podając biały kubek na złoconej podstawie. — Czy to twój, kuzynko Heleno?
416— Tak, bardzo go lubię i zawsze przy mnie stoi na stoliku, więc wzięłam go z sobą, żeby mi przypominał dom w czasie kuracji. Cóż się tak zdumiewa? Czy to takie dziwaczne, że wazonik podróżuje w kufrze?
417— Nie — odrzekła Kasia z namysłem — tylko zdawało mi się kuzynko Heleno, że to próżnośc otaczać się pięknymi rzeczami, kiedy jest się chorą.
418Helena roześmiała się serdecznie i spytała:
419 420— Cesia tak powiedziała, gdy jej wspomniałam o twej ładnej koszulce.
421 422— Próżność, PięknoPowiem ci, Kasiu, co o tym myślę: piękne rzeczy nie czynią człowieka bardziej próżnym niż brzydkie, chyba że nas psują, budząc próżność lub obojętność na cudze problemy. Choroba, PróżnośćChoroba zaś jest tak przykrą rzeczą sama przez się, że chore osoby muszą być niezmiernie ostrożne, żeby nie wzniecać odrazy. Chora osoba nie może być za bardzo zadbana. Gdy cierpimy na ból krzyża, ból głowy i różne inne bóle — dodała z uśmiechem — to nam nie grozi wielkie niebezpieczeństwo próżności, tylko dlatego że mamy żabot przy koszuli albo kawałek jasnej wstążki.
423Helena zaczęła układać kwiaty, dotykając ich ostrożnie, jak gdyby je kochała.
424— Jakie dziwne dźwięki! — wykrzyknęła nagle.
425Istotnie były to dziwne dźwięki, jakby chrapanie i sapanie morsa przechadzającego się po sieni. Kasia otworzyła drzwi: cóż się tam działo? Oto Joasia i Henryś stali z noskami czerwonymi od przyciskania ich do dziurki od klucza, daremnie próbując zobaczyć, czy kuzynka Helena jest już gotowa do przyjęcia gości.
426— Wpuść ich tu! — zawołała Helena z sofy.
427Weszli więc, a niedługo po nich zjawiły się Elżbietka i Józia. Jakiż wesoły mieli poranek! Kuzynka Helena dowiodła daru opowiadania historii i wymyślania gier, które można było urządzać przy sofie, unikając hałasu, którego źle znosiła. Gdy ciotka Iza przyszła do nich koło jedenastej, dzieci były tak rozweselone, jak nigdy wcześniej, więc ona także wzięła udział w zabawie, rzecz przedtem niesłyszana!
428— Coś ty im zadała, Helenko? — zapytał pan Carr, gdy otworzywszy drzwi, zastał całe grono siedzące na ziemi. Pociągnięty ogólną wesołością sam usiadł także, swawoląc[62] wraz z innymi.
429— Muszę temu położyć koniec! — zawołał nareszcie, widząc, że wszyscy są zmęczeni śmiechem. — Kuzynka Helena musi odpocząć. Odejdźcie stąd i nie wracajcie, póki zegar nie wybije czwartej. Słyszycie pisklęta? Precz, precz! Sio, sio!
430Jak stado ptaków pierzchły wszystkie dzieci prócz Kasi, która rzekła błagalnie:
431— Ach papo, ja się będę zachowywać tak spokojnie! Czy nie mogłabym zostać, póki dzwonek nie wezwie do obiadu?
432— Pozwól, wuju — prosiła Helena, więc też pan Carr przystał na to.
433Kasia usiadła na ziemi, trzymając rękę Helenki i przysłuchując się jej rozmowie z ojcem, chociaż mówili o osobach i rzeczach jej nieznanych.
434— Jak się ma Aleksy? — zapytał nareszcie pan Carr.
435— Teraz zupełnie dobrze — odpowiedziała Helena z najmilszym swym spojrzeniem. — Bardzo był spracowany i zmęczony na wiosnę, niepokoiliśmy się nawet o niego, ale Anna namówiła go, żeby skorzystał z dwutygodniowych wakacji i wrócił zupełnie zdrów.
436 437— Prawie co dzień: mała Helenka także przychodzi co dzień na lekcje, jak wujowi wiadomo.
438 439— O ładna, jeszcze ładniejsza w moich oczach. Taka miła istotka, że to moja największa przyjemność mieć ją przy sobie. Aleksy wmawia mi, że ja kiedyś taka byłam, ale to tak wielki komplement, że nie śmiem go przyjmować.
440Doktor Carr pochylił się, żeby pocałować Helenę i widoczne było, że się nie może powstrzymać od tego. Rzekł tylko „Moje drogie dziecko”, ale w tonie było coś takiego, co zaciekawiło Kasię.
441— Papo — zapytała po obiedzie — kto jest ten Aleksy, o którym mówiła kuzynka Helena?
442 443— Sama nie wiem, tylko kuzynka Helena taką miała minę, a papa ją pocałował i zdawało mi się, że w tym musi coś być zajmującego.
444— Tak jest w istocie — rzekł doktor Carr, biorąc ją na kolana. — Mam ochotę ci to powiedzieć, bo już jesteś dosyć duża, by ocenić, że to piękne, i mam nadzieję, że także dosyć rozumna, żeby nie szczebiotać i nie wypytywać. Otóż, dawno temu kuzynka Helena kochała pewnego Aleksego i spodziewała się go poślubić, będąc jeszcze zdrowa i silna.
445— Ach czemuż go nie poślubiła? — zawołała Kasia.
446— Przydarzył jej się straszny wypadek — odpowiedział doktor Carr. — Długi czas myślano, że umrze, potem zrobiło jej się lepiej i doktorzy zawyrokowali, że może żyć długie lata, lecz będzie musiała leżeć ciągle na sofie i być niepełnosprawna. Aleksy strasznie się zmartwił, chciał się żenić z kuzynką Heleną mimo tego nieszczęścia, zawsze ją pielęgnować i doglądać, ale ona nie przystała to i zwolniła go z danego słowa, mówiąc, iż ma nadzieję, że kiedyś równie mocno pokocha inną i że ją poślubi. Tak się też stało po wielu latach: mieszka z żoną o drzwi od kuzynki Heleny i oboje są jej najlepszymi przyjaciółmi. Córeczkę swoją nazwali też Helenką, zwierzają się kuzynce Helenie ze wszystkich zamiarów i o nikim tyle nie myślą, co o niej.
447— Czy kuzynka Helena nie zazdrości, widząc, że chodzą i ruszają się, a ona nie może?
448— Nie — odrzekł doktor Carr — ona nie zazdrości, bo jest prawie aniołem i kocha innych bardziej niż siebie. Bardzo cieszę się, że mogła tu przyjechać, jest przykładem dla nas wszystkich, Kasiu, i nie mógłbym żądać nic lepszego, niż żeby moje dziewczątka brały z niej wzór.
449„Choroba musi być okropną rzeczą — myślała sobie Kasia po odejściu ojca. — Gdybym musiała leżeć w łóżku cały tydzień, to bym umarła, wiem, że umarłabym”.
450MłodośćBiedna Kasia! Zdawało jej się, tak jak wszystkim młodym, że nic łatwiejszego jak umrzeć, gdy się w życiu nie powodzi!
451Ta rozmowa z ojcem uczyniła kuzynkę Helenę jeszcze bardziej interesującą w oczach Kasi. Było to jakby znajdować się w jednym domu z bohaterką „z książki”, tyleż smutnej, co i pięknej historii.
452Owego popołudnia zabawa była często przerywana, bo co kilka minut któreś z dzieci biegło patrzeć, czy jeszcze nie ma czwartej. Gdy wybiła, wszyscy sześcioro pogalopowali na górę.
453— Pewnie będziemy teraz opowiadać historie — rzekła kuzynka Helena.
454Opowiadali więc historie, a opowieści kuzynki Heleny okazały się najlepsze. Jedna była o złodzieju i wywołała rozkoszne dreszcze we wszystkich prócz Filipka, który się tak rozgorączkował, że poczuł w sobie ducha wojownika.
455— Ja się nie boję złodziei — wygłaszał, chodząc wzdłuż pokoju. — Gdyby przyszli, przeciąłbym ich na dwoje, tym mieczem, co mi dał papa. Oni raz przyszli i przeciąłem ich na dwoje, na troje, na pięcioro, na dziesięcioro! Trzeba było to widzieć!
456Ale jeszcze tego wieczoru, gdy młodsze dzieci poszły spać, a Kasia i Józia siedziały w błękitnym pokoju, dał się słyszeć przeraźliwy krzyk u najmłodszych. Józia pobiegła i przekonała się, że to Filipek, siedząc na łóżeczku, woła o ratunek.
457— Tu są złodzieje pod łóżkiem — mówił, szlochając — nawet dużo złodziei!
458— Ależ Filipku, nie ma tu nikogo — rzekła Józia, zaglądając pod frędzlę, żeby go zadowolić.
459— Jest ktoś, mówię ci — utrzymywał Filipek, trzymając się jej mocno. — Słyszałem jednego, gryźli moje skórkowe trzewiczki.
460— Biedny chłopczyk! — powiedziała kuzynka Helena, gdy Józia po uspokojeniu Filipka wróciła zdać sprawę z tego, co się wydarzyło. — To jest przestroga, żeby nie opowiadać o złodziejach, ale dzisiejsza historia skończyła się tak dobrze, że nie myślałam, żeby się ktoś przestraszył.
461Na nic się zdały odtąd zalecenia ciotki Izy, kiedy można chodzić do błękitnego pokoju. Tak samo mogłaby muchom nakazywać, aby odeszły od słoja z cukrem, bądź co bądź dzieci chciały chodzić na górę. Ile razy ciotka Iza weszła, mogła być pewna, że je tam zastanie, o ile się da najbliżej Heleny, tym bardziej, że ona prosiła, żeby im tego nie zabraniać.
462— Tylko trzy lub cztery dni będziemy z sobą — mówiła. — Niech przychodzą, ile chcą, mnie to wcale nie męczy.
463Elżbietka uczepiła się z namiętnym uczuciem tej nowej przyjaciółki. Kuzynka Helena miała bystre oko i od razu spostrzegła tęskny wyraz jej twarzyczki, dlatego starała się być dla niej słodka i czuła. Te względy budziły zazdrość w Kasi, bo się nie chciała z nikim dzielić kuzynką Heleną.
464Ostatniego wieczoru po herbacie wszyscy udali się do błękitnego pokoju, a Helena otworzyła pudło nadesłane właśnie pośpiesznym pociągiem.
465— To jest pożegnalne pudełko — rzekła. — Usiądźcie rzędem, ja będę chowała za siebie ręce i po kolei będę oddawać, co komu przypadnie. Z której ręki wolisz: z prawej czy z lewej? — i z miną mądrej wieszczki wyciągała spod poduszki coś bardzo pięknego. Najpierw ukazał się taki sam wazon, jaki się podobał Kasi. Kasia wykrzyknęła więc z radości, otrzymawszy go w darze.
466— Ach jakiż ładny! Jaki ładny! — wołała. — Zachowam go, póki będę żyć i oddychać!
467— To by się zdarzyło pierwszy raz, gdybyś czegoś nie stłukła w niecały tydzień — odezwała się ciotka Iza.
468Potem wystąpił fioletowy portfelik dla Józi, właśnie jej był potrzebny, bo zgubiła portmonentkę. Potem kuzynka Helena zawiesiła na szyi Elżbietce zgrabniutki medalionik na czarnej aksamitce.
469— Są w nim moje włosy — rzekła. — Elżbietko droga, co ci jest? Nie płacz tak.
470— Ach jesteś ta-ka piękna, ta-ka miła, i od-je-dziesz! — rzekła Elżbietka, szlochając.
471Henryś dostał pudełko z dominem, Joasia tabliczkę do pisania, a Filipek powieść o kotku-złodzieju.
472— To ci przypominać będzie ten wieczór, kiedy złodzieje gryźli twoje trzewiki — rzekła Helena z figlarnym uśmiechem. Wszyscy się roześmiali, a Filipek najgłośniej.
473Kuzynka Helena o nikim nie zapomniała: był notatnik dla pana Carr, tabliczki z kości słoniowej dla ciotki Izy, Złote czyny dla Cesi: książka ta zawierała rozmaite historie o chłopcach i dziewczętach, którzy dokonali zacnych i dobrych rzeczy — Cesia tak była uradowana, że prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu.
474— Ach dziękuję ci, kuzynko Heleno! — rzekła na koniec. Nie była wprawdzie jej krewną, ale tak ona, jak dzieci pana Carr, dzieliły się z sobą ciotkami, wujami i całą rodziną, zarówno jak każdą dobrą rzeczą.
475Nazajutrz nastąpiło smutne rozstanie. Wszystkie dzieci stały przy bramie, powiewając chustkami, gdy powóz odjeżdżał. Kiedy zupełnie znikł z oczu, Kasia uciekła, żeby choć trochę popłakać w samotności.
476„Papa powiada, że pragnie, abyśmy wszyscy byli podobni do kuzynki Heleny — pomyślała i otarła oczy. — Chciałabym spróbować, ale gdybym nawet tysiąc lat próbowała, to nie przypuszczam, żebym kiedyś była w połowie tak dobra. Będę się uczyć i utrzymywać rzeczy w porządku, i tak będę łagodna dla młodszych dzieci! Mój Boże! Gdyby tylko ciotka Iza była kuzynką Heleną, jakby to łatwo było! Mniejsza oto: będę o niej ciągle myśleć i zacznę od jutra!”.
Rozdział ósmy. Jutro
477„Zacznę od jutra” — myślała Kasia, zasypiając tego wieczora. Jakże często wszyscy tak robimy! I jaka szkoda, że gdy ranek nastaje i jutro staje się dziś, tak często budzimy się zupełnie inaczej usposobieni — jesteśmy obojętni lub niecierpliwi, ale bynajmniej nieskłonni do uskutecznienia pięknych rzeczy, które układaliśmy wieczorem.
478Czasami zdaje się, że muszą istnieć złośliwe szatanki, które są skrępowane, póki słońce świeci, ale gdy usypiamy, wsuwają się, żeby nas dręczyć i drażnić. Dlaczego bowiem kładziemy się nieraz w dobrym i łagodnym usposobieniu, a budzimy się w cierpkim? Tak było z Kasią — przed uśnięciem postanowiła być odtąd aniołem i ze wszystkich sił kochać kuzynkę Helenę, a gdy otworzyła oczy, była zła i mrukliwa jak niedźwiedź! Stara Marianna mówiła, że pewno wstała ze złej strony, chciałabym wiedzieć, która to strona, żeby wybierać tę drugą. Jakby dobrze byłoby, gdyby się dało tak zrobić!
479Wiadomą jest rzeczą, że gdy zaczynamy dzień w kwaśnym usposobieniu, różne nieszczęśliwe wypadki powiększają nasze rozdrażnienie. Zaraz z rana stłukła Kasia swój drogocenny wazonik podarowany przez kuzynkę Helenę.
480Stał on z bukiecikiem pąsowych róż na stoliku z ruchomym zwierciadłem. Gdy Kasia czesała się, zwierciadło błysnęło trochę, nie mogła się więc przeglądać. W dobrej chwili obeszłoby ją to bardzo mało, ale ponieważ była skwaszona, opanował ją taki gniew, że pchnęła gwałtownie zwierciadło, które podniosło się w górę. Zrobił się wielki łoskot i Kasia spostrzegła pąsowe róże leżące na ziemi, a piękny podarek od kuzynki Heleny — stłuczony.
481Usiadłszy na dywanie, płakała jak mały Filipek — a ciotka Iza, usłyszawszy jej lament, przybiegła zaraz.
482— Bardzo mi przykro — rzekła, podnosząc zwierciadło — ale spodziewałam się tego, jesteś bowiem nieuważna. Nie siedźże tak niedorzecznie! Idź się ubrać, bo się spóźnisz na śniadanie.
483— Cóż to się stało? — spytał pan Carr, widząc, że Kasia usiadła do stołu z czerwonymi oczami.
484— Stłukłam mój wazonik — odrzekła smutno.
485— Byłaś bardzo nierozważna, stawiając go w tak niebezpiecznym miejscu — odezwała się ciotka. — Mogłaś z góry wiedzieć, że gdy pchniesz lustro, to pójdzie w górę i stłucze wazonik — widząc, że wielka łza Kasi spadła na talerz, dodała: — Doprawdy, jesteś za duża, żeby się zachowywać jak niemowlę, nawet Henryś wstydziłby się tego. Proszę cię, opanuj się.
486Ta nagana wcale nie poprawiła usposobienia Kasi i przez całe śniadanie siedziała nadąsana i milcząca.
487— Co będziecie robić dzisiaj? — zapytał pan Carr, chcąc dać weselszy obrót rzeczom.
488Zabawa, Niebezpieczeństwo, Dziecko, Obyczaje— Będziemy się huśtać! — wykrzyknęli razem Henryś i Joasia. — Aleksander urządził nam doskonałą huśtawkę w drwalni!
489— Nie pójdziecie tam! — odezwała się ciotka bardzo stanowczo. — Nie będziecie się huśtać do jutra! Pamiętajcie dzieci: jutro! I dopiero wtedy, gdy pozwolę.
490Nierozsądnie postąpiła ciotka Iza: lepiej było wytłumaczyć dzieciom, że Aleksander, zaczepiając huśtawkę, złamał hak przytwierdzający ją do dachu, miał wbić inny w ciągu dnia, a tymczasem ostrzegł pannę Carr, żeby nie używać huśtawki, bo to niebezpieczne. Gdyby powiedziała to dzieciom, wszystko poszłoby dobrze, ale ciotka Iza miała tę zasadę, że młodzież powinna słuchać bez wyjaśnień.
491Joasia, Elżbietka i Henryś nadąsali się, usłyszawszy ten zakaz, ale Elżbietka najpierwsza odzyskała dobry humor.
492— Mniejsza o to — rzekła — i tak będę miała zajęcie, bo napiszę list do kuzynki Heleny o czymś.
493 494— O czymś — odpowiedziała Elżbietka, tajemniczo potrząsając głową. — Żadne z was nie dowie się, tak postanowiła kuzynka Helena. Jest to sekret między nami.
495— Nie wierzę — odezwała się cierpko Kasia —- kuzynka Helena nie zwierzałaby sekretu takiej głupiej dziewczynce.
496— Owszem — odparła gniewnie Elżbietka. — Powiedziała, że tak samo można mi się zwierzyć jak dorosłej osobie i nazwała mnie swoją pieszczotką, tak, moja Kasiu!
497— Przestańcie się sprzeczać — rzekła ciotka Iza. — Kasiu, w twojej górnej szufladzie jest okropny nieporządek: nigdy w życiu nie widziałam takiego nieładu. Idź zaraz na górę i ułóż wszystko, zanim się weźmiesz do innej roboty. Dzieci, nie siedźcie dziś na słońcu, bo jest gorąco, poszukajcie sobie cienia. Elżbietko idź do kuchni i powiedz Dorocie, że mam do niej interes.
498— Dobrze — odrzekła Elżbietka z powagą — a potem wrócę pisać list do kuzynki Heleny.
499Kasia poszła powoli na górę, wlokąc się noga za nogą. Był to upalny, nużący dzień, głowa ją trochę bolała, oczy paliły i opadały ciężko od płaczu, wszystko wydawało się nudne i przykre. Mówiła sobie, że ciotka Iza jest bardzo niedobra, kiedy ją zniewala do pracy podczas wakacji i nareszcie niechętnie i mrukliwie otworzyła szufladę.
500Trzeba przyznać, iż ciotka Iza miała rację: żadna w świecie szuflada nie mogła się gorzej przedstawiać. Wszystko tam było: bibuła, lak do pieczętowania i proch do strzelania. Zdawałoby się, że ktoś poprzewracał te rzeczy wielkim kijem. Były książki, pudełka z farbami, kawałki zagryzmolonego papieru, ołówki i szczotki. Niezwinięte pończochy leżały między chustkami do nosa, wstążkami i kołnierzykami. Najcięższe przedmioty przygniatały pomiętoszone mankietki, puste pudełka od papieru leżały na samym wierzchu, a skarby, które się w nich kiedyś mieściły, spoczywały rozrzucone na dnie szuflady i nikły w ogólnej masie.
501Trzeba było wiele czasu i cierpliwości, żeby doprowadzić ten chaos do porządku, ale Kasia wiedziała, że ciotka Iza przyjdzie lada chwila na górę, nie śmiała więc przerwać zajęcia, póki go nie skończy. Gdy dokonała dzieła, była bardzo zmęczona. Schodząc na dół, spotkała Elżbietkę trzymającą w ręku z tabliczkę, którą zaraz schowała za siebie.
502— Nie zaglądaj — rzekła — bo to mój list do kuzynki Heleny. Tylko ja jedna znam ten sekret. Wszystko tu jest napisane i poślę zaraz na pocztę. Patrz, nawet pieczątki nie brakuje — i wskazała róg tabliczki, gdyż istotnie była pieczęć na ramie.
503— Ty mała gąsko! — rzekła Kasia niecierpliwie — nie możesz posłać tego na pocztę. Dajże mi tabliczkę, przepiszę na papierze, a papa ci da kopertę.
504— Nie, nie! — krzyczała Elżbietka, wyrywając się. — Nie ruszaj, zobaczyłabyś, co napisałam, a kuzynka Helena mówiła, żeby tego nie powtarzać nikomu. To tajemnica. Puść tabliczkę, mówię ci! Jak powiem kuzynce Helenie, jaka z ciebie niegrzeczna dziewczynka, to cię nie będzie kochała ani trochę.
505— Weź, weź sobie tę starą tablicę — rzekła Kasia, popychając ją gniewnie. Elżbietka poślizgnęła się, krzyknęła, chciała uchwycić za poręcz od schodów, ale nie mogła, i staczając się coraz niżej, niżej, padła z łoskotem na podłogę w sieni.
506Chociaż nie było to wysoko, bo tylko dwanaście stopni, jednak uderzyła się mocno i krzyczała, jak gdyby ją obdzierano ze skóry. Ciotka Iza i Marianna przybiegły natychmiast.
507— Kasia… mnie… popchnęła… — wołała, szlochając Elżbietka. — Żądała, żeby jej powiedzieć sekret, a ja nie chciałam. To niedobra, niegrzeczna dziewczyna!
508— Spodziewam się, panno Katarzyno, że ci wstyd, iż wywarłaś swój zły humor na biednej siostrzyczce — powiedziała ciotka Iza. — Sądzę, że kuzynka Helena dowie się o tym z wielkim zdziwieniem. Elżbietko, nie płaczże, moja droga. Chodź ze mną na górę, przyłożę ci trochę kopalniku, a Kasia już cię więcej nie popchnie.
509Poszły na górę, a Kasia, zostawszy sama, bardzo była zgnębiona. Wszystko się w niej pomieszało: skrucha, złość, niezadowolenie i rozdrażnienie. W głębi serca czuła, że nie chciała zrobić krzywdy Elżbietce i strasznie się wstydziła tego postępku, ale gdy ciotka zagroziła, że doniesie o tym kuzynce Helenie, tak się rozgniewała, że nie przyznałaby się do prawdy ani sobie, ani innym.
510— Mniejsza o to — mruczała, powstrzymując łzy — Elżbietka jest po prostu mazgajem, a ciotka Iza staje zawsze po jej stronie. Cała rzecz poszła o to, że powiedziałam tej głupiutkiej, żeby nie posyłała na pocztę ciężkiej tablicy.
511Wyszła potem bocznymi drzwiami na podwórze i gdy przechodziła koło drwalni, nowa huśtawka wpadła jej w oko.
512„Jakie to typowe dla ciotki Izy — pomyślała — zakazuje huśtać się, póki sama nie da pozwolenia; pewno wydaje się jej, że jest za gorąco albo coś podobnego. W każdym razie, nie będę na to zwracała uwagi”.
513Huśtawka była doskonała, z szerokim, wygodnym siedzeniem, zawieszona na grubych, nowych powrozach. Krzesełko umieszczono w najlepszym oddaleniu od ziemi, Aleksander miał wyborną rękę do bujania, a drwalnia przedstawiała najpyszniejsze w świecie miejsce do tej zabawy.
514Było tam obszernie, wysoko i nawet drewno nie zawadzało, gdyż było starannie ułożone wzdłuż szopy, by nie przeszkadzać. Ciemno było i chłodno, gdyż ruch huśtawki powodował silny wiatr i poruszał włosy Kasi jakby wielki wachlarz. To wszystko czyniło ją coraz bardziej marzącą i uspokojoną: różne senne myśli snuły jej się po głowie. Bujając się w tę i w ową stronę jak wahadło wielkiego zegara, wznosiła się coraz wyżej ruchem własnej osoby i z lekka dotykała ziemi za każdym mignięciem. To się znajdowała na wierzchołku wysoko sklepionych drzwi, to prawie dotykała poprzecznej belki i przez kwadratowe okienko mogła widzieć gołębie trzepoczące na dachu od stodoły i białe chmury na błękitnym niebie. Nigdy jeszcze nie huśtała się tak wysoko, zdawało jej się, że fruwa, przechylała się i przeginała mocno na krzesełku, żeby się wznosić coraz wyżej i dotykać dachu nogami.
515Nagle, gdy się znajdowała najwyżej, dał się słyszeć silny trzask, huśtawka odczepiła się i zawirowała, rzucając ją w powietrze. Kasia schwyciła za sznur, ale poczuła, że się jej wymyka z ręki. Była coraz niżej, niżej — wreszcie upadła. Wszystko wokół niej pociemniało, potem już o niczym nie wiedziała.
516Gdy otworzyła oczy, leżała na sofie w jadalnym pokoju. Józia klęczała przy niej z bladą, zmieszaną twarzą, a ciotka Iza przykładała jej coś zimnego i wilgotnego do czoła.
517— Co się stało? — zapytała Kasia słabym głosem.
518— Ona żyje, żyje! — wykrzyknęła poczciwa Józia, objąwszy ją za szyję.
519— Uspokój się, moja droga! — rzekła ciotka Iza niezwykle łagodnym głosem.— W okropny sposób upadłaś Kasiu, czy nie pamiętasz?
520— Upadłam? Ach prawda! Spadłam z huśtawki — rzekła i powoli odgrzebała w pamięci wszystko. — Czy się sznur zerwał, ciotko Izo? Nie mogę sobie przypomnieć.
521— Nie, tylko się hak przerwał, był już nadpęknięty i niepewny. Czy nie pamiętałaś, że zakazałam się dziś huśtać? Czy zapomniałaś?
522— Nie ciotko Izo, nie zapomniałam. Ja…. — ale tu umilkła, przymknęła oczy i wielkie łzy spłynęły jej spod powiek.
523— Nie płacz! — szeptała Józia sama zalana łzami. — Proszę cię, przestań! Ciotka Iza nie będzie cię łajać.
524Ale Kasia była zbyt osłabiona i wstrząśnięta, żeby się powstrzymać.
525— Pójdę lepiej na górę i położę się do łóżka — rzekła, lecz gdy spróbowała wstać z sofy, wszystko się wokół niej zakręciło i padła znowu na poduszkę.
526— Ależ ja się nie mogę podnieść! — wykrzyknęła z przestrachem.
527— Boję się, że sobie coś zwichnęłaś — rzekła ciotka Iza, również przelękniona. — Poleż chwilkę spokojnie, moja droga, zanim znów spróbujesz wstać. Ach, otóż i doktor! Jakże jestem rada[63]! — I wyszła go przywitać; nie był to pan Carr, tylko doktor Alsopp mieszkający w bliskim sąsiedztwie.
528— Tak mnie to uspakaja, że pan przyszedł — rzekła ciotka Iza — mój brat wyjechał z miasta i nie wróci do jutra, a jedna z dziewczynek nieszczęśliwie upadła.
529Doktor Alsopp usiadł przy sofie i mierzył puls Kasi, potem zaczął ją opukiwać.
530— Czy możesz poruszyć tą nogą? — zapytał.
531 532 533Poruszenie było jeszcze słabsze.
534— Czy cię boli? — zapytał doktor Alsopp, widząc cierpienie na jej twarzy.
535— Trochę — odpowiedziała, z trudnością powstrzymując się od płaczu.
536— W krzyżu? Czy ból jest wysoko czy nisko? — przez kilka minut opukiwał kręgosłup, obracając ją niewygodnie.
537— Boję się, że sobie coś uszkodziła — rzekł na koniec — ale nie mogę ocenić, w jaki sposób. Może to tylko lekkie skręcenie albo zwichnięcie — dodał, widząc smutek Kasi. — Lepiej wziąć ją jak najszybciej na górę i rozebrać, panno Carr. Zostawię receptę na lek do wcierania. — Wziąwszy kawałek papieru, zaczął pisać.
538— Czy mam pójść do łóżka? Jak długo będę leżeć, doktorze? — zapytała Kasia.
539— Będzie to zależało od tego, jak szybko wyzdrowiejesz — odparł doktor. — Mam nadzieję, że nie będziesz długo leżeć, może tylko kilka dni.
540— Kilka dni! — powtórzyła rozpaczliwym głosem.
541Gdy doktor odszedł, ciotka Iza i Dorota podniosły Kasię i powoli poszły z nią na górę. Było to niełatwe, bo każde poruszenie urażało ją, a najdotkliwsze było uczucie, że jest niebezpiecznie potłuczona. Nie mogła się wstrzymać od płaczu, gdy ją rozebrano i położono w łóżku. Wszystko jej się wydawało takie dziwne i straszne. „Gdyby choć papa był” — myślała, ale doktor Carr pojechał na wieś odwiedzić bardzo chorą osobę i mógł wrócić dopiero jutro.
542Jakież to długie, długie było popołudnie! Ciotka Iza przysłała na górę obiad, ale Kasia nie mogła jeść. Miała spalone usta, a głowa bolała ją intensywnie. Słońce zaczynało dogrzewać, więc w pokoju było gorąco, muchy brzęczały przy oknie i dręczyły ją, siadając na twarzy. Lekkie kłucie przechodziło ją po krzyżu, leżała z zamkniętymi oczami, bo ją raziło światło i różne smutne myśli cisnęły się jej do głowy.
543„Jeżeli naprawdę zwichnęłam krzyż, to będę może leżała cały tydzień” — mówiła sobie. — Ach Boże, mój Boże! Nie wytrzymałabym! Wakacje trwają tylko osiem tygodni i miałam robić takie ładne rzeczy! Jak można być tak cierpliwą jak kuzynka Helena, leżąc bez ustanku? Jakże się ona zmartwi, gdy się dowie! Czy rzeczywiście dopiero niedawno odjechała? Zdaje się, jak gdyby to już było przed rokiem. Ach, gdybym nie była usiadła na tę wstrętną, starą huśtawkę!”. I zaczęła sobie wyobrażać, co by to było, gdyby tego nie uczyniła. Miały pójść z Józią po południu do Raju i mogłyby teraz siedzieć pod cienistymi drzewami! Gdy te myśli przesuwały jej się po mózgu, głowa jej się rozgrzała i leżenie na sofie stawało się coraz bardziej niewygodne.
544Nagle poczuła, że rażące światło od okna przyćmiewa się i że owiewa ją wietrzyk. Otworzyła ociężałe oczy: rolety były spuszczone, a przy łóżeczku siedziała Elżbietka, chłodząc ją wachlarzem z liścia palmowego.
545— Czy obudziłam cię? — zapytała nieśmiało. Kasia spojrzała na nią z przestrachem i zadziwieniem.
546— Nie lękaj się — rzekła Elżbietka — nie będę ci przeszkadzała. Joasi i mnie tak jest przykro, że jesteś słaba! — Gdy to mówiła, usteczka jej zadrgały: — Ale będziemy bardzo spokojnie zachowywać się, nie będziemy trzaskać drzwiami od dziecinnego pokoju ani hałasować na schodach, dopóki nie wyzdrowiejesz. Przyniosłam ci bardzo ładne rzeczy, niektóre od Joasi, a inne ode mnie, a to dlatego, że spadłaś z huśtawki. Patrz! — rzekła, wskazując z tryumfem na krzesło, które przysunęła blisko łóżka, ustawiwszy na nim uroczyście: serwis do herbaty, pudełko ze szklaną przykrywką malowaną w kwiaty, lalkę składaną, przejrzystą tabliczkę i dwa nowe ołówki.
547— To wszystko twoje, weź sobie wszystko! — rzekła wspaniałomyślna Elżbietka. — Jeżeli chcesz, to ci dam także mego Karolka, tylko że on jest bardzo duży i boję się, że tęskniłby za mną. Czy ci się nie podobają Kasiu te wszystkie rzeczy? Może są nieładne?
548Kasi zdawało się, że ma rozpalony węgiel na wierzchu głowy, gdy spoglądała na te skarby, a potem na twarzyczkę Elżbietki rozpromienioną wyrzeczeniem się siebie.
549Chciała przemówić, ale się rozpłakała, co bardzo przestraszyło siostrzyczkę.
550— Czy cię tak bardzo boli? — zapytała z współczuciem.
551— Nie o to mi chodzi — mówiła ze łkaniem Kasia — ale byłam dziś taka przykra dla ciebie, Elżbietko, i popchnęłam cię! Ach, przebacz mi!
552— Już się zagoiło — odrzekła zadziwiona Elżbietka. — Ciotka Iza nalała coś z butelki i guz zaraz się schował. Czy mam poprosić, żeby i tobie przyłożyła? Zaraz pójdę — i biegła ku drzwiom.
553— O nie! — zawołała Kasia. — Nie odchodź! Przyjdź tu lepiej i pocałuj mnie!
554Elżbietka obróciła się, jak gdyby wątpiąc, że to wezwanie jej dotyczy. Kasia wyciągnęła do niej ręce, a Elżbietka rzuciła się w jej objęcia i obie siostrzyczki, duża i mała, zamieniły uścisk, który zdawał się zbliżać jeszcze bardziej ich serca.
555— Ach jakaś ty słodka!— wykrzyknęła Elżbietka, podskakując z radości. — Zdaje mi się, że niedługo będę cię więcej kochała od kuzynki Heleny i papy!
556Ciotka Iza przespała tę noc w pokoju Kasi, która miała gorączkę. Gdy rano powrócił doktor Carr, zastał ją bardzo cierpiącą, rozpaloną i niespokojną. Oczy miała szeroko rozwarte i zgorączkowane.
557— Papo, czy ja mam leżeć cały tydzień? — spytała go zaraz.
558— Tak sądzę, moja droga — odparł ojciec z jakąś znużoną i bardzo posępną twarzą.
559— Boże, mój Boże! — szlochała Kasia. — Jak ja to zniosę!
Rozdział dziewiąty. Ponure dni
560Gdyby ktoś powiedział Kasi owego dnia, że tydzień upłynie, a ona będzie jeszcze leżała w łóżku, cierpiąca i nie wiedząc, kiedy wstanie, to by ją chyba zabiło. Była tak energiczna i gwałtowna, że samo leżenie wydawało jej się najcięższą rzeczą na świecie. Ale leżeć nieruchomo i ciągle cierpieć ból w krzyżu[64], było jeszcze gorzej. Dzień po dniu pytała ojca drżącymi ustami:
561— Czy mogę dziś zejść na dół? — a gdy potrząsnął głową, usta jeszcze bardziej drgały i oczy zachodziły łzami. Ale gdy próbowała podnieść się, ból tak się wzmagał, że mimowolnie padała znowu na miękkie posłanie i materace, tak wygodne dla jej biednych członków[65].
562Nadszedł potem czas, kiedy Kasia nie prosiła o to pozwolenie, bo doznawała takich cierpień, o jakich przedtem nie miała pojęcia. Dni nie różniły się od nocy, zdawało się, że ciotka Iza nie kładzie się nigdy do łóżka, pan Carr był nieustannie w Kasi pokoju, inni doktorzy przychodzili, stawali nad nią, opukiwali kręgosłup i szeptali między sobą. Był to niby długi, straszny sen, z którego pomimo usiłowań nie mogła się obudzić. Od czasu do czasu chciała podnieść się trochę, przysłuchiwać się głosom, zdać sobie sprawę, że Józia lub Elżbietka stoją pod drzwiami i płaczą po cichu albo że ciotka Iza w skrzypiących pantoflach chodzi na palcach po pokoju, ale po chwili wszystkie te rzeczy znikały, wpadała w jakieś ciemne miejsce, gdzie był tylko ból i sen dający zapomnienie o bólu, i to jej się zdawało najlepszą rzeczą na świecie.
563Pominiemy ten czas, bo przykro wyobrażać sobie naszą wesołą Kasię w tak smutnym położeniu. Stopniowo ból zmniejszał się, a sen był spokojniejszy, gdy cierpienie już ustępowało, Kasia rozbudziła się niejako, zaczęła zwracać uwagę na to, co się wokół niej dzieje i zadawać pytania.
564— Jak długo chorowałam? — zapytała pewnego ranka.
565— Wczoraj minęło cztery tygodnie — odrzekł ojciec.
566— Cztery tygodnie! Nie wiedziałam, że to już tak dawno! Czy bardzo byłam chora, papo?
567— Bardzo, moja droga! Ale już jesteś o wiele zdrowsza.
568— Co sobie uszkodziłam, spadając z huśtawki? — zapytała, będąc w niezwykle rozbudzonym usposobieniu.
569— Nie sądzę, żebym mógł ci to wytłumaczyć, moja droga.
570 571— Dobrze. Czy wiesz, że masz długą kość w krzyżu zwaną kręgosłupem?
572— Myślałam, że to kalectwo, bo Józia mówiła, że kuzynka Helena ma kręgosłup.
573— Nie, kręgosłup jest kością złożoną z szeregu mniejszych kości albo węzłów, a w środku jest lina nerwowa nazwana mleczem pacierzowym. Nerwy, jak ci wiadomo, są to rzeczy, którymi czujemy. Otóż ten mlecz pacierzowy jest obwinięty dla zabezpieczenia delikatną oponą. Gdy spadłaś z huśtawki, uderzyłaś się w jeden z tych węzłów i zgniotłaś wewnętrzną oponę, wówczas nerwy zaogniły się i sprawiły dreszcze w krzyżu. Czy pojmujesz?
574— Trochę — rzekła Kasia, niezupełnie rozumiejąc, ale zbyt zmęczona była, żeby się dłużej dopytywać. Odpocząwszy chwilę, odezwała się znowu: — Czy gorączka minęła, papo? Czy mogę już wstać i zejść na dół?
575— Boję się, że nie mogłabyś jeszcze — odrzekł doktor Carr, udając wesoły ton.
576Kasia już więcej nie pytała: minął jeden tydzień, potem drugi, ból prawie ustał, wracając tylko niekiedy na kilka minut. Mogła już spać, jeść i podnosić się na łóżku bez zawrotu głowy, ale te ruchliwe dawniej członki opadały ciężkie i martwe, nie mogła chodzić ani nawet stanąć o własnych siłach.
577— Jakie moje nogi są dziwne, zdają się być zamienione w czarny marmur jak u tego księcia z arabskich powieści. Papo, co może być przyczyną tego? Czy już nigdy nie będą normalnie czuły? — zapytała pewnego ranka.
578— Nieprędko! — odpowiedział doktor Carr, a potem pomyślał: „Biedne dziecko! Niech się lepiej dowie prawdy”, dodał więc głośno: — Boję się, moja droga, że wypadnie ci długo leżeć.
579— Jak długo? Więcej jak miesiąc?? — spytała z przestrachem.
580— Nie mogę dokładnie tego powiedzieć — odparł ojciec. — Doktorzy myślą, podobnie jak ja, że to uszkodzenie kości pacierzowej stopniowo da się wyleczyć, dlatego że jesteś taka młoda i silna. Ale to może potrwać długo, może będziesz musiała leżeć całe miesiące albo i dłużej. Jedynym lekarstwem na takie stłuczenie jest czas i cierpliwość. Przykro mi, moja droga — tu Kasia zaczęła gwałtownie łkać — ale ciebie może podtrzymywać nadzieja. Pomyśl o biednej kuzynce Helenie, która żyje od tylu lat bez nadziei.
581— Ach, papo — jąkała Kasia wśród łkań. — Czy to nie straszne, żeby tyle złego narobiło huśtanie się przez kilka minut? Taka mała rzecz!
582— Prawda, taka mała rzecz! — powtórzył doktor Carr ze smutkiem. — To także była mała rzecz, że zapomniałaś o zakazie ciotki Izy, żeby się nie huśtać. Przepadł gwóźdź od końskiej podkowy w posłuszeństwie Kasi.
583Cierpienie, ChorobaPo wielu latach Kasia opowiadała komuś, że najdłuższe sześć tygodni w jej życiu to były te, które nastąpiły po owej rozmowie z ojcem. Odkąd się dowiedziała, że nie ma dla niej nadziei na szybkie wyzdrowienie, dni wlokły się strasznie, każdy zdawał się nudniejszy i przykrzejszy od poprzedniego. Zniechęciła się do siebie i nic ją nie zajmowało. Ciotka Iza przynosiła jej książki, ale nie chciała czytać ani szyć. Nic jej nie bawiło. Józia i Cesia przychodziły siedzieć z nią, lecz gdy opowiadały, jak się bawią i co robią, tak smutno płakała, że ciotka Iza nie pozwalała im przychodzić często. Bardzo było im żal Kasi, ale jej pokój był taki ponury, a ona taka kwaśna, że nie bardzo przeszkadzał im ten zakaz. Bywały dnie, że Kasia prosiła ciotkę Izę, żeby pospuszczała szczelnie rolety, i leżała po ciemku, myśląc o tym, jak jest nieszczęśliwa i jak smutne będzie jej życie. Wszyscy okazywali jej dobroć i cierpliwość, ale była zbyt samolubnie strapiona[66], żeby zwracać na to uwagę. Ciotka Iza biegała ciągle z dołu na górę i była na nogach przez cały dzień, starając się sprawić czymś Kasi przyjemność, która odpowiadała jej tylko „Dziękuję”, a nigdy nie spostrzegła, że ciotka Iza wydaje się zmęczona.
584Dopóki leżała w łóżku, nie zdołała być wdzięczna za to wszystko, co dla niej czyniono.
585Ale te smutne dni były niczym w porównaniu z nocami, gdy po uśnięciu ciotki Izy, Kasia leżała rozbudzona i miewała długie, rozpaczliwe napady płaczu. CierpieniePrzez cały ten czas zwykła myśleć, że miała spełniać takie piękne rzeczy, gdy dorośnie. „A teraz już nic nie dokonam — mówiła sobie. — Ciągle będę leżeć. Papa powiada, że może stopniowo wyzdrowieję, ale ja wiem, wiem, że to nigdy nie nastąpi. Nawet gdybym wyzdrowiała, to zmarnuję te wszystkie lata: inne dzieci mnie przerosną i wyprzedzą, a ja nie będę mogła być pomocą dla nich ani dla nikogo. O Boże, o Boże mój! Jakież to straszne!”
586Smutny ten stan został przerwany listem od kuzynki Heleny, który doktor Carr przywiózł pewnego ranka i oddał ciotce Izie.
587— Helenka donosi, że powraca do domu w tym tygodniu — odezwała się ciotka Iza przy oknie, gdzie poszła przeczytać list. — Przykro mi, ale uważam, że słusznie robi, nie wstępując tutaj. Dobrze powiada, że jednej chorej dosyć w domu na jeden raz. Niemało mam roboty z Kasią.
588— Ach ciotko Izo! — wykrzyknęła Kasia — kuzynka Helena będzie tędy przejeżdżała, wracając do domu? O, zatrzymaj ją! Poproś choćby na jeden dzień! Ja tak bardzo pragnę ją widzieć, nie umiem wypowiedzieć jak bardzo! Czy nie zechcesz? Proszę cię, proszę, drogi papo!
589Prawie płakała z gwałtownego uniesienia.
590— Dobrze, moja droga, kiedy tak bardzo tego pragniesz — rzekł doktor Carr. — Będzie to kosztowało ciotkę Izę trochę kłopotu, ale tak jest dobra, iż pewien jestem, że ci sprawi tę przyjemność. Czy zechcesz, Izo? — i spojrzał pytająco na siostrę.
591— Ma się rozumieć, że zechcę — odrzekła serdecznie panna Iza. Kasia była tak uradowana, że pierwszy raz w życiu z własnego popędu objęła ją za szyję i ucałowała, mówiąc:
592 593Ciotka Iza wydawała się w najwyższym stopniu ucieszona — kryła ona gorące serce pod niecierpliwym obejściem, tylko Kasia nie dostrzegła tego, dopóki była zdrowa.
594Przez następny tydzień Kasia była rozgorączkowana oczekiwaniem, nareszcie przybyła kuzynka Helena. Tym razem Kasia nie przyjęła jej na progu, ale po krótkiej chwili ojciec przyniósł Helenkę na ręku i posadził w wielkim fotelu obok łóżka.
595— Jak tu ciemno! — rzekła, gdy się ucałowały i pogadały chwilę. — Nie mogę dojrzeć twojej twarzy. Czy większe światło raziłoby ci oczy?
596— O nie! — odpowiedziała Kasia. — Światło mi nie razi oczu, tylko nie lubię, żeby tu słońce zaglądało. Jakoś mi się zaraz gorzej robi.
597— Podnieśże trochę rolety, Józiu — rzekła, co też ona zaraz uczyniła.
598— Teraz widzę — powiedziała kuzynka Helena i ujrzała przed sobą bardzo zgnębione dziecko, z twarzą wychudzoną, z oczami czerwonymi od ciągłego płaczu. Ciotka Iza czesała ją dwa razy tego ranka, ale Kasia targała włosy niecierpliwie palcami, dopóki nie stanęły na głowie jak najeżony krzak. Miała na sobie perkalowy szlafroczek, wprawdzie czysty, ale dziwnie niezgrabny, w pokoju panował porządek, ale krzesła ustawione pod ścianą i szereg flaszek od lekarstw na kominku nadawały mu ponury wygląd.
599— Czy tu nie okropnie? — westchnęła Kasia, gdy się kuzynka Helena rozglądała wokoło. — Wszystko tu okropne! Nie będę zbytnio na to zwracać uwagi, dopóki ty jesteś. Ach kuzynko Heleno, przebyłam tak straszny, straszny czas!
600— Wiem! — odrzekła Helena z politowaniem. — Słyszałam o tym i bardzo mi cię żal. To ciężka próba, moja droga biedaczko!
601— Ale jak ty sobie radzisz? Jakim sposobem jesteś taka słodka, piękna i cierpliwa, kiedy ciągle ci smutno i nie możesz zajmować się niczym, ani chodzić, ani stać? — pytała Kasia ze łkaniem.
602Helena nic nie odrzekła przez krótką chwilę, tylko pieściła jej rękę.
603— Kasiu — odezwała się nareszcie — czy ci ojciec powiedział, że sądzi, iż stopniowo powrócisz do zdrowia?
604— Powiedział, ale to nie nastąpi jeszcze długo, długo! Chciałam zrobić tyle rzeczy, a teraz nic nie mogę!
605 606— Uczyć się, być pomocą ludziom i stać się sławna. Chciałam dawać lekcje dzieciom, bo mama powiedziała, żebym troszczyła się o nie, pragnęłam to spełnić, ale jakże mogę chodzić do szkoły i uczyć się czegoś sama? Jeżeli kiedyś wyzdrowieję, to dzieci już wyrosną i nie będą mnie potrzebowały.
607— Dlaczego miałabyś z tym czekać aż wyzdrowiejesz? — zapytała Helena z uśmiechem.
608— Ależ kuzynko Heleno, cóż ja mogę zrobić, leżąc tu w łóżku?
609— Bardzo wiele. Czy mam ci powiedzieć to, co, jak mi się zdaje, mówiłabym sobie, będąc na twoim miejscu?
610— Proszę, proszę! — zawołała Kasia ciekawie.
611— Powiedziałabym sobie tak: „Kasiu Carr, chciałaś chodzić do szkoły i uczyć się, jak się stać mądra i pożyteczna drugim, masz zatem sposobność. Bóg powołał cię do swojej szkoły, gdzie sam uczy różnych pięknych rzeczy. Może zechce cię zatrzymać tylko przez jeden rok szkolny, a może przez dwa, trzy lub cztery — bądź co bądź musisz jak największą wagę przywiązywać do tej sposobności, bo On sam ci ją daje”.
612— Cóż to za szkoła? — spytała Kasia. — Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć.
613— Jest to szkoła cierpienia — odrzekła Helena ze swym najsłodszym uśmiechem. — Szkoła, CierpienieMiejscem, gdzie będziesz pobierała lekcje, jest ten pokój. Przepisy szkolne są bardzo twarde, ale dobre uczennice po krótkim czasie widzą, jak trafne i pożyteczne. Lekcje takie są niełatwe, ale im więcej będziesz nad nimi pracowała, tym bardziej wydadzą ci się zajmujące.
614— Cóż to za lekcje? — spytała Kasia ze wzrastającą ciekawością i z takim wrażeniem, jak gdyby kuzynka Helena opowiadała historię.
615— Najpierw lekcja cierpliwości: jedno z najcięższych zadań. Nie można nauczyć się jej wiele od razu, ale każda odrobina wyuczona na pamięć, ułatwi następną odrobinę. Dalej, lekcja wesołości, lekcja brania rzeczy z dobrej strony.
616— Czasami nie ma dobrej strony — zauważyła żałośnie Kasia.
617— Owszem, zawsze jest, każda rzecz na świecie ma swoją rękojeść[67]. Czy nie wiedziałaś tego? Z jednej strony, jeżeli ją weźmiesz w rękę, jest ona gładka: rzecz staje się jasna i łatwa. Ale gdy uchwycisz za ostrą stronę, skaleczy cię, a rzecz będzie trudna do podniesienia. Niektóre osoby mają zwyczaj brać zawsze za ostrą część.
618— Czy ciotka Iza jest rzeczą? — spytała Kasia, a kuzynka Helena cieszyła się, że słyszy ją śmiejącą się.
619— Tak, ciotka Iza jest rzeczą i ma gładką, przyjemną stronę, tylko spróbuj ją znaleźć. Dzieci są także rzeczami w pewnym znaczeniu. Wszystkie ich części różnią się między sobą. Wiadomo ci, że ludzie nie są tak jednakowi jak czerwone doniczki do kwiatów. Musimy odczuwać i zgadywać, jaki ktoś jest, zanim go poznamy i zrozumiemy, czym go ująć i jak można go poprowadzić. To bardzo zajmujące i radzę ci spróbować: próbując, nauczysz się różnych rzeczy, które ci pomogą dopomagać innym.
620— Gdybym tylko mogła! — westchnęła Kasia. — Czy są jeszcze inne lekcje w tej szkole, kuzynko Heleno?
621— Nadzieja, SzkołaJest jeszcze lekcja nadziei: ta klasa ma nawet wielu nauczycieli. Jednym z nich jest słońce. Cały dzień siedzi za oknem, czekając sposobności, żeby się wsunąć i ogarnąć swego ucznia. To znakomity nauczyciel, gdybym była tobą, nie chciałabym go wyganiać. Co rano, budząc się, mówiłabym sobie: „Skoro tak powiada papa, to odzyskam zdrowie, może to nastąpi jutro? A jeżeliby dzisiejszy dzień miał być ostatnim mojej choroby, niechaj go spędzę pięknie i niech uczynię mój pokój tak przyjemnym, żeby go wszyscy wspominali chętnie”. Jest jeszcze lekcja porządku. Wiesz, że szkolne pokoje muszą być utrzymywane w ładzie: chora osoba powinna być świeża i powabna jak róża.
622— Ale to taki kłopot! — wymawiała się Kasia. — Ty z pewnością nie wiesz, co to za nudy zawsze być czystą i porządną, bo nigdy nie byłaś niedbała jak ja, kuzynko Heleno, ty się urodziłaś porządna.
623— Doprawdy? — rzekła Helena. — Dobrze, moja Kasiu, nie będziemy się spierać, tylko ci opowiem historię o znanej mi kiedyś dziewczynce, która nie urodziła się porządną.
624— Opowiedz! — zawołała Kasia radośnie. Helena już wywarła na nią dobry wpływ, stała się bowiem weselsza i mniej obojętna.
625Kuzynka Helena mówiła więc dalej:
626— Ta dziewczynka, gdy była młoda, lubiła skakać, biegać, jeździć konno i bawić się wesoło. Pewnego dnia przytrafiło jej się coś smutnego, jakiś wypadek i powiedziano jej, że będzie musiała do końca życia leżeć i cierpieć na bóle w krzyżu, że nigdy już nie będzie chodzić ani robić tego wszystkiego, co ją tak bawiło.
627— Zupełnie tak samo jak my obie — szepnęła Kasia, chwytając Helenę za rękę.
628— Ze mną jest podobieństwo, ale z tobą nie tak bardzo, bo jak ci wiadomo, papa ma nadzieję że ty będziesz zdrowa lada dzień. Owa dziewczynka niewiele sobie z tego robiła, gdy jej pierwszy raz to powiedziano, bo czuła się tak chora, że była pewna, iż umrze. Ale gdy się jej stan polepszył i zaczęła myśleć o długim życiu, jakie ją czeka, było jej jeszcze gorzej niż wówczas, kiedy bardzo cierpiała. Taki ją ogarnął smutek, że nie dbała o to, co się wokół niej dzieje ani jak co wygląda. Nie miała ciotki Izy, żeby wszystkiego doglądała, więc jej pokój był w okropnym stanie — pełno tam było kurzu, nieładu, brudnych łyżek i flaszek od lekarstw. Rolety trzymała pospuszczane, włosy jej się jeżyły na głowie i w ogóle przedstawiała bardzo ponury obraz. Ta dziewczynka miała ukochanego, starego ojca, który przychodził co dzień i przesiadywał przy jej łóżku. Pewnego ranka rzekł:
629„Moja córko, mam obawę, że będziesz musiała długi czas żyć w tym pokoju, otóż chciałbym, żebyś coś zrobiła ze względu na mnie”.
630„Co takiego?” — spytała, dziwiąc się, że może coś jeszcze uczynić dla kogoś.
631„Chciałbym, żebyś wyrzuciła wszystkie flaszki z lekarstwami i uczyniła ten pokój ładnym i przyjemnym dla mnie, żebym tu mógł przychodzić i siedzieć. Widzisz, ja tu będę spędzał dużo czasu, a nie cierpię kurzu ani ciemności. Lubię widzieć kwiaty na stole i promienie słoneczne w oknie. Czy zrobisz to dla mojej przyjemności?”
632„Dobrze” — odparła dziewczyna, ale z westchnieniem i boję się, że pomyślała, iż jej to sprawi okropny kłopot.
633„Chciałbym jeszcze jedną rzecz — żebyś ładnie wyglądała. Czy kaftaniki i szlafroczki nie mogą być tak zgrabnie zrobione jak suknie? Gdy chora kobieta nie jest schludna, przedstawia niemiły obraz. Dla mojej przyjemności poślij po coś eleganckiego i niech cię znowu widzę pięknie wyglądającą. Nie mogę tego znieść, żeby moja Helenka była zaniedbana”.
634— Helenka! — wykrzyknęła Kasia, robiąc wielkie oczy. — Czy to ty byłaś?
635— Tak — odrzekła kuzynka ze śmiechem — to byłam ja, ale nie miałam zamiaru tak szybko wymówić swojego imienia. Gdy ojciec odszedł, kazałam sobie podać lustro: cóż za widok, Kasiu! Włosy wyglądały jak mysie gniazdo, czoło było całe poorane bruzdami, bo z bólu często się marszczyłam, wyglądałam więc jak stara baba.
636Kasia spojrzała na gładkie czoło i błyszczące włosy kuzynki Heleny i rzekła:
637— Nie mogę w to uwierzyć, twoje włosy nie mogły być nigdy potargane.
638— Owszem, były bardziej potargane niż twoje teraz, ale to przejrzenie się w lustrze wyszło mi na dobre, zaczęłam się zastanawiać, jak samolubnie postępuję i zapragnęłam być lepsza. Odtąd, gdy mnie ogarnął ból, gładziłam palcami czoło, żeby się nie marszczyło i starałam się nie zdradzać twarzą cierpienia. Tym sposobem, chociaż teraz jestem o wiele starsza, nie mam zmarszczek, bo jak wtenczas znikły, to już więcej nie wróciły. Z początku sprawiało mi wiele kłopotu starannie utrzymywać pokój i siebie samą, ale po krótkim czasie stało się to nałogiem i przychodziło z łatwością. Zadowolenie drogiego ojca wynagradzało mi wszystko: dawniej dumny był ze swojej ruchliwej, zdrowej córki, ale zdaje mi się, że mu nigdy nie sprawiała tyle pociechy, co ta chora, leżąca w łóżku. Mój pokój był jego ulubionym miejscem i tak dużo spędzał w nim czasu, że wszystko, co mnie tam otacza, jest pamiątką.
639Kuzynka Helena miała łzy w oczach, gdy skończyła mówić, ale Kasia była ożywiona i pogodna. Zdawało się, że czuje ulgę, a zarazem wielkie zdziwienie, że był czas, kiedy Helenka była mniej doskonała niż teraz.
640— Czy doprawdy myślisz, że ja także mogłabym to robić? — zapytała.
641— Co robić? Czesać włosy? — i uśmiechnęła się Helena.
642— O nie! Być porządna, słodka, cierpliwa i dopomagać ludziom. Ty wiesz, co bym chciała powiedzieć.
643— Jestem pewna, że będziesz mogła, jak spróbujesz.
644— Ale co ty byś najpierw zrobiła? — spytała Kasia, której pilno było zacząć, kiedy się jej uczepiła nowa myśl.
645— Najpierw podniosłabym rolety i tak bym urządziła pokój, żeby był mniej był posępny. Czy zażywasz lekarstwa z tych wszystkich flaszek?
646— Nie, tylko z tej dużej z niebieską kartką.
647— Możesz więc poprosić ciotkę Izę, by zabrała resztę. Powiedziałabym też Józi, żeby co dzień przynosiła wiązkę świeżych kwiatów na stół… ale nie widzę białego wazonika.
648— Stłukł się tego samego dnia, kiedy wyjechałaś, tego dnia, kiedy spadłam z huśtawki — rzekła Kasia smutno.
649— Nie martw się tym, moja droga pieszczotko, nie miej tak rozżalonej minki, wiem, gdzie rośnie drzewo owocujące tymi wazonikami i będziesz miała taki sam. Po uporządkowaniu pokoju kazałabym sobie przynieść szkolne książki, gdybym była na twoim miejscu, i uczyłabym się parę godzin co rano.
650— Ach! — wykrzyknęła Kasia, krzywiąc się na tę myśl.
651Kuzynka Helena uśmiechnęła się i rzekła:
652— Wiem, że się wydaje nudną pracą uczyć się geografii i działań arytmetycznych o własnych siłach, sądzę jednak, że gdybyś się przymusiła, byłabyś wkrótce zadowolona. Widzisz, nie straciłabyś tak wiele materiału, nie byłabyś tak bardzo zapóźniona w nauce. Przy tym w nauce jak w ogrodnictwie: plony niełatwo wyrastają, każdy kwiat, jaki zerwiesz, będzie rodzajem zwycięstwa i będziesz go ceniła dwa razy więcej od tego, który cię nie kosztował tyle trudów.
653— Dobrze — powiedziała smutno Kasia — spróbuję, ale to wcale nie będzie przyjemnie uczyć się samej. Czy jeszcze coś więcej, kuzynko Heleno?
654W tej chwili drzwi skrzypnęły i Elżbietka nieśmiało wsunęła główkę do pokoju.
655— Ach, Elżbietko, idź sobie! — wykrzyknęła Kasia. — Rozmawiamy tu z kuzynką Heleną, nie przychodź teraz.
656Kasia nie przemówiła wprawdzie niegrzecznie, ale Elżbietce wydłużyła się twarzyczka i zdradziła doznany zawód, jednakże nic nie mówiąc, cofnęła się i zamknęła drzwi.
657Kuzynka Helena przyglądała się tej scenie w milczeniu i przez kilka minut była zamyślona. Na koniec rzekła:
658— Kasiu, mówiłaś przed chwilą, że jedną z trapiących cię rzeczy w chorobie jest to, że nie możesz być pożyteczna dzieciom. Ja jednak nie widzę przyczyny, żebyś się tym martwiła.
659— Dlaczego? — spytała zdumiona Kasia.
660— Dlatego że możesz być pożyteczna i zdaje mi się, że masz więcej sposobności niż dawniej, kiedy byłaś zdrowa i biegałaś tu i tam, jak to było twoim zwyczajem. Mogłabyś zrobić z nimi teraz prawie wszystko, co byś tylko chciała.
661— Nie rozumiem cię — rzekła Kasia posępnie.
662— Możesz zrobić ze swego pokoju takie rozkoszne miejsce, żeby pragnęły tu przychodzić. Czy nie zastanawiałaś się nad tym nigdy, że chora osoba jest zawsze pod ręką, kto jej tylko potrzebuje, wie, gdzie ją znaleźć i jeżeli jest kochana, to się staje duszą całego domu. PrzyjaźńJak tylko dzieci poczują, że twój pokój jest miejscem, dokąd wszyscy dążą, czy są znużeni, czy szczęśliwi, czy strapieni, czy smutni i że Kasia, która go zamieszkuje, z pewnością przyjmie ich serdecznie, bitwa będzie wygrana. Wiesz bowiem, że się nie ujmuje ludzi, prawiąc im morały, tylko dzieląc z nimi wszystko, pomagając w tym i w owym. A gdy czyjeś życie jest odłożone chwilowo na bok, jak twoje teraz, powinno się to uważać za stosowną chwilę, żeby cudze życie przyjmować na siebie, co jest niemożliwe, gdy się kłopoczemy i zajmujemy własnymi sprawami. Ale nie miałam zamiaru prawić kazania, boję się, że jesteś zmęczona.
663— Ani trochę! — rzekła Kasia, ściskając mocno rękę Heleny w swoich dłoniach. — Nie możesz sobie wyobrazić, o ile lepiej się teraz czuję. Ach, kuzynko Heleno, ja chcę spróbować!
664— Nie przyjdzie to łatwo, zdarzą się dni, kiedy cię będzie głowa bolała, będziesz kwaśna, rozdrażniona i nie zechcesz myśleć o niczym, tylko o sobie. Zdarzą się znów inne, kiedy Józia i reszta dzieci zechcą tu wejść, jak teraz Elżbietka, i poczują, że ich obecność jest ciężarem. Ale musisz mieć to w pamięci, że ile razy zapomnisz się, będziesz niecierpliwa albo samolubna, oziębisz je i odstręczysz od siebie. To są kochające istotki i tak się martwią teraz o ciebie, że niczym nie zdołasz ich rozgniewać, ale powoli oswoją się z twoją chorobą i jeżeli nie zdobędziesz ich przyjaźni, odsuną się, gdy będą starsze.
665W tej chwili wszedł doktor Carr.
666— Ach, papo, wszak nie przyszedłeś po kuzynkę Helenę, prawda? — zawołała Kasia.
667— Owszem, sądzę, że duża chora i mała chora dosyć długo rozmawiały z sobą. Kuzynka Helena zdaje się zmęczona — rzekł ojciec.
668Przez chwilę Kasia zabierała się do płaczu, ale przełknęła łzy: „To moja pierwsza lekcja cierpliwości” — powiedziała sobie i przymusiła się do bladego, wodnistego uśmiechu, gdy ojciec na nią spojrzał.
669— Dobrze moja droga — szepnęła Helena, pochyliwszy się, żeby ją pocałować. — Jeszcze ostatnie słówko, Kasiu. Bóg, SzkołaW tej szkole, do której obie należymy, jest jedna wielka pociecha, mianowicie że nauczyciel zawsze jest blisko. On nigdy nie odchodzi, jeżeli rzeczy wydają nam się zawikłane, jest nieodstępny, żeby nas oświecać i ułatwiać wszystko. Spróbuj myśleć o tym, moja droga, i nie bój się prosić go o pomoc, gdy lekcja wyda się zbyt trudna.
670Kasia miała dziwny sen tej nocy: zdawało jej się, że próbuje uczyć się lekcji z książki, która nie daje się otworzyć całkowicie. Mogła widzieć tylko trochę tego, co jest wewnątrz, ale był to niezrozumiały dla niej język. Daremnie próbowała — nie mogła przeczytać ani słowa, a pomimo to, książka ta zdawała się tak zajmująca, że pragnęła ją koniecznie zgłębić.
671„Ach, gdyby ktoś chciał mi pomóc!” — wykrzyknęła niecierpliwie.
672Nagle jakaś ręka wydobyła się spod jej ramienia i wzięła książkę, która otworzyła się od razu i ukazała stronicę. Potem ręka ta zaczęła palcem wskazywać wiersz po wierszu, a słowa stawały się zrozumiałe i Kasia mogła je czytać z łatwością. Spojrzawszy w górę, zobaczyła nad sobą wielką, piękną twarz, oczy na nią spojrzały, usta uśmiechnęły się.
673„Czemu wcześniej nie poprosiłaś mnie, mała uczennico?” — odezwał się jakiś głos.
674„Jak to! Czyż to o tobie mówiła mi kuzynka Helena?” — wykrzyknęła Kasia.
675Musiała to wypowiedzieć przez sen, bo ciotka, na wpół obudzona, rzekła:
676— Co to jest? Czy potrzebujesz czego?
677Kasia obudziła się i spostrzegła, że jest w łóżku i że pierwsze promienie słońca dostają się do okna, a ciotka Iza, wsparta na łokciu, patrzy na nią z jakimś sennym zadziwieniem.
Rozdział dziesiąty. Święty Mikołaj i święty Walenty
678— Co dzieci dzisiaj robią? — spytała Kasia, kładąc książkę pod tytułem Norwegowie. — Nie widziałam ich od śniadania.
679Ciotka Iza, zajęta po drugiej stronie pokoju szyciem, oderwała wzrok od roboty i rzekła:
680— Nie wiem, może są u Cesi albo gdzieś indziej, pewnie wrócą niedługo.
681Jakoś dziwnie i tajemniczo brzmiał jej głos, ale Kasia nie zauważyła tego.
682— Obmyśliłam wczoraj taki ładny plan — mówiła dalej — żeby dzieci zawiesiły jutro w wieczór swoje pończochy tutaj, nie w dziecinnym pokoju, bym mogła zobaczyć ich podarki. Czy się to da zrobić, ciotko Izo? Tak by mnie to zabawiło!
683— Nie widzę żadnej przeszkody — odparła ciotka z taką miną, jak gdyby powstrzymywała śmiech. Kasia była zaciekawiona, co jej jest.
684Już upłynęły przeszło dwa miesiące od wyjazdu kuzynki Heleny i nastała zupełna zima — śnieg padał na dworze, Kasia widziała gęste płatki snujące się za oknem, ale jej ten widok nie zasmucał, gdyż pokój zdawał się jeszcze cieplejszy i milszy. Był to teraz ładny pokoik: na kominku palił się wesoły ogień, wszystko było czyste i porządne, kwiaty stojące na stoliku odświeżały powietrze i leżąca w łóżku Kasia zupełnie inaczej wyglądała niż owa zgnębiona dziewczyna z poprzedniego rozdziału.
685Jakkolwiek odwiedziny Heleny trwały tylko jeden dzień, przyniosły wiele dobrego. Wprawdzie Kasia nie stała się doskonała od razu, bo się to nikomu z nas nie zdarza, nawet w książkach, ale już i to dobre, gdy się wejdzie na dobrą drogę. Noga jej dochodziła do siebie i chociaż chwiała się biedna Kasia, ślizgała się i często siadała zrozpaczona — trzymała się jednak bardzo dobrze, pomimo że w złe dni mówiła sobie, iż nie robi żadnych postępów.
686Wiele łez kosztowały Kasię te złe dni, kiedy wszystko zdawało jej się ciężkie i ona sama była kwaśna, drażliwa i wypędzała dzieci z pokoju, ale potem jeszcze pilniej usiłowała podnieść się na nowo i sądzę, że choć czasem cofała się, na ogół dobrze wyuczała się swych lekcji.
687Kuzynka Helena była wielką pociechą przez ten cały czas, pamiętała ciągle o Kasi i prawie co tydzień przysyłała jakąś drobnostkę: notatki pisane ołówkiem, kiedy sama leżała na sofie, zajmującą książkę, nowy dziennik albo jakiś ładny przedmiot ze swego pokoju. Pąsowy szlafroczek, który Kasia nosiła, pochodził od niej, jak również pulpit na książkę i rozmaite inne rzeczy. Lubiła też rozglądać się wokół siebie, bo cały pokój przypominał jej kuzynkę Helenę i jej dobroć.
688— Chciałabym mieć coś ładnego do włożenia każdemu w pończochę — odezwała się z zamyśleniem — ale mam tylko ciasteczka do herbaty dla papy i lejce dla Filipka.
689Mówiąc to, wyjęła spod poduszki lejce z jaskrawej wełny z dzwoneczkami przyszytymi gdzieniegdzie. Sama je zrobiła w bardzo krótkim czasie.
690— Ach prawda! Mam różową wstążkę — rzekła nagle. — Mogłabym ją dać Józi. Wiesz, ciociu, że miałam ją na sobie tylko jeden raz i na pewno nie jest poplamiona. Czy będziesz łaskawa przynieść mi ją, ciotko Izo? Jest w górnej szufladzie.
691Wstążka okazała się zupełnie świeża, uradziły więc, że będzie dobra dla Józi.
692— Nie za prędko będę potrzebować wstążki — rzekła Kasia nieco smutnym tonem, lecz dokończyła weselej — a ta jest śliczna. Chciałabym też mieć coś prawdziwie ładnego dla Elżbietki. Wiesz, ciotko Izo, że ona mi się wydaje najmilszą dziewczynką w świecie.
693— Cieszę się, że to spostrzegłaś — powiedziała ciotka, bo szczególnie kochała Elżbietkę.
694— Ona sobie najbardziej życzy teczki, a Joasia sanek. Ale mój Boże! To są takie duże rzeczy, a ja mam tylko dwa i ćwierć dolara.
695Ciotka wyszła z pokoju, a powróciwszy, trzymała w ręku jakiś zwitek.
696— Nie wiedziałam Kasiu, co by ci dać na Boże Narodzenie, bo Helenka przysyła ci takie mnóstwo rzeczy, że chyba już wszystko masz — postanowiłam więc sobie, że ci to ofiaruję, żebyś sama wybrała, co zechcesz. Ale jeżeli masz ochotę obdarować dzieci, to może wolisz teraz dostać? — mówiąc to, ciotka Iza położyła na łóżku szeleszczący pięciodolarowy banknot.
697— Jakaś ty dobra, ciociu! — wykrzyknęła Kasia zarumieniona z radości. Istotnie ciotka Iza stała się dziwnie dobra w ostatnich czasach. Może ją Kasia uchwyciła od dobrej strony.
698Posiadając siedem i ćwierć dolara Kasia mogła być szczodra — dała więc ciotce Izie dokładny opis teczki:
699— Nie idzie o to, żeby była duża, ale koniecznie z niebieskim aksamitem w środku, a do tego proszę kupić kałamarz ze srebrnym wierzchem, papier, koperty i obsadkę do pióra, najładniejszą, jaka się znajdzie. Musi być także zamek i klucz! Nie zapomnij o tym, ciotko Izo!
700 701— Chciałabym, żeby sanki były zielone i żeby się ładnie nazywały, może „Kakatoe”, bo to byłoby ślicznie. Joasia widziała kiedyś sanki tak nazwane i mówiła, że były bardzo ładne. Jeżeli zostanie jeszcze dosyć pieniędzy, cioteczko, to kup mi prawdziwie piękną książkę dla Henrysia, drugą dla Cesi i srebrny naparstek dla Marianny, bo w jej starym jest pełno dziur. Ach, i trochę miętówek. I coś dla Doroty i Brygidy, jakąś drobnostkę, naturalnie. Zdaje mi się, że to już wszystko!
702Czy można się było spodziewać tak wielu rzeczy nawet za siedem i ćwierć dolara? Ciotka Iza musiałaby uciec się do czarów, żeby to wszystko zdobyć, ale dokazała swego i nazajutrz wszystkie te drogocenne paczki nadeszły do domu. Jakże się Kasia cieszyła, rozwiązując sznurki!
703Wszystko odpowiadało jej żądaniu.
704— Nie było sanek „Kakatoe”, więc kupiłam takie.
705— Ładne są i mi też się podobają. Ach schowaj je! Schowaj! — wykrzyknęła z nagłym przestrachem. — Ktoś idzie!
706Ale tym ktosiem był tylko ojciec, który wsunął głowę do pokoju, gdy ciotka Iza obładowana paczkami skradała się przez sień.
707Kasia ucieszyła się, że go schwyci dla siebie. Chciała bowiem naradzić się, co ofiarować ciotce.
708— Może byś kupił, papo, taką książkę, jak ma kuzynka Helenka, bo się ciotce Izie bardzo podobała. Nie pamiętam dokładnie tytułu, było to coś o cieniu. Ale wydałam wszystkie pieniądze!
709— Nie troszcz się o to, poradzimy sobie. Cień Krzyża, czy tak? Kupię po południu — powiedział doktor Carr.
710— Dziękuję ci, papo, proszę, jeżeli można, o brązową okładkę, bo taka była u kuzynki Heleny. Ale niech ciotka Iza o tym nie wie, dobrze? Bądź ostrożny, papo!
711— W razie czego połknę książkę wraz z brązową okładką i ze wszystkim — rzekł ojciec, robiąc zabawną minę, bo cieszył się, że Kasię coś zajmuje.
712Te rozkoszne tajemnice tak pochłaniały jej myśli, że ledwo miała czas spostrzec, że dzieci nie przychodzą w porze, kiedy zazwyczaj często nawiedzały jej pokój. Od trzech dni prawie się nie pokazywały, ale owego dnia przyszły gromadnie po kolacji, z bardzo wesołymi twarzami, jak gdyby się gdzieś doskonale zabawiły.
713— Ty nie wiesz, cośmy robili — odezwał się Filipek.
714— Cicho, Filipku — rzekła Józia surowo, potem rozdała pończochy trzymane dotąd w ręku i wszyscy przystąpili do rozwieszania.
715Henryś powiesił swoją z jednej strony kominka, a Joasia z drugiej, naprzeciwko. Józia i Filipek umieścili swoje na dwóch lichtarzach na biurku — jedną obok drugiej.
716— Ja swoją powieszę tuż przy Kasi, żeby ją mogła najpierw zobaczyć z rana — rzekła Elżbietka, zawieszając pończochy na słupku od łóżka.
717Obyczaje, Ogień, MarzenieNastępnie wszyscy usiedli wokół ognia, żeby napisać swe życzenia na kawałkach papieru i zobaczyć, który się spali, a który wyleci przez komin. Jeżeli frunie w górę, będzie to znakiem, że święty Mikołaj otrzymał go i przyśle żądane rzeczy.
718Joasia pragnęła sanek i serwisu do herbaty dla lalek, i dalszego ciągu szwajcarskiego Robinsona[68].
719720
Napisawszy te listy, wrzucili je w ogień, który właśnie w tejże chwili zamigotał i papiery znikły, ale nikt nie widział, jak się to stało. Joasia utrzymywała, że poleciały w komin, lecz Henryś zaprzeczał.
721Filipek wrzucił swoją kartkę bardzo uroczyście: paliła się chwilę, a potem obróciła się w popiół.
722— Widzisz, nic nie dostaniesz — powiedział Henryś. — Cóżeś ty napisał Filipku?
723 724Dzieci roześmiały się na cały głos.
725— Ja napisałam teczkę, ale kartka spaliła się! — smutno rzekła Elżbietka.
726Kasia wybuchnęła śmiechem, usłyszawszy to.
727728
Gdy wrzuciła swą kartkę w ogień, poleciała prosto w górę.
729— Jakie to dziwne! — rzekła Kasia. — Żadnemu z dzieci nie udało się to tak dobrze.
730Rzecz się tak miała, że Józia, sprytna istotka, wysunęła się z pokoju i otworzyła drzwi przed wrzuceniem życzeń, stąd naturalnie powstał przeciąg i pchnął papier w górę.
731Po chwili nadeszła ciotka Iza i wszystkich wyprawiła do łóżka, mówiąc:
732— Wiem, co będzie z rana, wstaniecie ze świtem i zaczniecie biegać, dlatego teraz trzeba pójść spać.
733Gdy się rozeszli, Kasia przypomniała sobie, że nikt się nie odezwał, żeby dla niej powiesić pończochę. Zrobiło jej się trochę przykro, ale pomyślała: „musieli zapomnieć”.
734Trochę później ojciec i ciotka Iza przyszli napełniać pończochy. Było to bardzo zabawne, bo każdą przynosili Kasi leżącej w łóżku, żeby mogła wkładać, jak się jej podobało.
735Przez palce przewijały się jej: suszone owoce i pomarańcze, a potem paczki różnych kształtów i wielkości, obwiązane wstążeczkami, zawinięte w papier i opatrzone napisem.
736— Co to jest? — spytał doktor Carr, gdy ciotka Iza wsunęła długą wąską paczkę do pończochy Józi.
737— Szczotka do paznokci, Józia potrzebuje nowej.
738Jakże się uśmieli ojciec i Kasia!
739— Nie przypuszczam, żeby święty Mikołaj miał kiedyś coś podobnego — rzekł doktor Carr.
740— Jeżeli tak, musiał to być bardzo nieporządny staruszek — cierpko odparła ciotka Iza.
741Teczka i sanki były za duże, by się pomieścić w pończosze, więc zawinąwszy je w papier, postawiono je między innymi rzeczami. Zanim to wszystko zostało zrobione i ojciec z ciotką Izą odeszli, wybiła dziesiąta. Kasia długi czas przyglądała się dziwacznym kształtom pończoch, kołyszących się przed ogniem kominkowym, nareszcie usnęła.
742Zdawało jej się, że dopiero co przymknęła oczy, kiedy ktoś ją dotknął i obudził. Już był dzień i Filipek w koszulce wskakiwał na łóżko i ją całował! Inne dzieci, na wpół ubrane, tańczyły wokół z pończochami w rękach.
743— Wesołego Bożego Narodzenia! Wesołego Bożego Narodzenia! — wołały. — Ach, Kasiu, jakie to piękne, jakie piękne rzeczy!
744— Ach! — wykrzyknęła Elżbietka, wyszpiegowała bowiem swoją teczkę. — Święty Mikołaj przysłał mi to jednak! Ależ tu napisano: „od Kasi”! Ach, Kasiu, jak to miło! Taka jestem szczęśliwa! — i ściskała siostrę, płacząc z radości.
745Ale cóż to za dziwny przedmiot stoi przy łóżku?
746Kasia spojrzała i zrobiła wielkie oczy. Z pewnością nie było tego wieczorem. Jak się tam dostało? Była to choinka, wsadzona w czerwoną donicę zdobioną w paski, gwiazdki i krzyżyki ze złoconego papieru, co razem wyglądało bardzo wesoło. Na gałęziach wisiały pomarańcze, orzechy, błyszczące, czerwone jabłka, piłki nadziane otrębami i wianki świecących się gruszek, były także paczki obwiązane czerwoną i niebieską wstążeczką. To drzewko tak ładnie wyglądało, że Kasia wydała okrzyk podziwu.
747— To dla ciebie drzewko, dlatego że jesteś chora — wołały dzieci, chcąc ją wszystkie razem ściskać.
748— Samiśmy to zrobili — rzekł Henryś, skacząc wokół na jednej nodze. — Ja przylepiałem czarne gwiazdy do donicy!
749— A ja wsypywałem otręby do piłek — wołał Filipek.
750— Czy ci się to podoba? — spytała Józia, tuląc się do Kasi. — To ode mnie podarek — ten związany zieloną wstążeczką. Chciałabym, żeby był ładniejszy. Czy chcesz, żebym odwinęła?
751Gdy Kasia o to poprosiła, rozmaite rzeczy wysypały się z paczek. Dzieci wkładały własnoręcznie wszystkie drobnostki i nie pozwoliły pomagać dorosłym osobom.
752Od Elżbietki była ściereczka do atramentu z szarym, flanelowym kotkiem na wierzchu. Od Joasi tacka z czerwonej cyny z serwisem do herbaty dla lalki.
753— Czy to nie piękne? — rzekła z uwielbieniem.
754Przykro mi wyznać, że Henryś ofiarował czerwono-żółtego pająka, który kręcił się szybko za poruszeniem sznurka.
755— Nie chcieli, żebym to kupił, ale kupiłem, bo mi się zdawało, że cię zabawi! Czy cię to nie bawi, Kasiu? — zapytał.
756— O, i bardzo! — rzekła, śmiejąc się i mrugając oczami, gdyż Henryś ciągle przed nią obracał pająka.
757— Możesz się nim bawić, jak nas tu nie ma i jak jesteś sama jedna — odezwał się Henryś wysoce zadowolony.
758— Ale nie zauważyłaś, na czym stoi drzewko — odezwała się Józia.
759Był to fotel bardzo duży i niezwykły, z długim wyściełanym grzbietem, kończący się stołeczkiem pod nogi.
760— To podarek od papy — rzekła Józia. — Patrz, przegina się w tył, żeby tworzyć łóżko, i papa powiada, że niedługo będziesz mogła na nim leżeć przy oknie, skąd będziesz widziała, jak się bawimy.
761— Doprawdy? — spytała Kasia z niedowierzaniem.
762Każde wzruszenie i każdy ruch wiele jeszcze ją kosztowały.
763— Przypatrz się, co ci przywiązano do poręczy fotela — rzekła Elżbietka.
764Był to srebrny dzwonek z imieniem „Kasia” na rękojeści.
765— Kuzynka Helena przysłała to, żebyś dzwoniła, jeśli kogoś potrzebujesz — objaśniła Elżbietka.
766Było tam jeszcze więcej niespodzianek: do drugiej poręczy przywiązano piękną książkę pod tytułem: Szeroki świat — z napisem: „dla Kasi od kochającej ją Cesi”. Na fotelu leżała wielka paka suszonych gruszek od pani Hall, a dzieci wiedziały, że te od niej są najdoskonalsze w świecie.
767— Jakże wszyscy są dobrzy! — rzekła Kasia ze łzami wdzięczności.
768Było to przyjemne Boże Narodzenie, dzieci mówiły, że takiego jeszcze nigdy w życiu nie miały, a Kasia, chociaż nie mogła tego potwierdzić, cieszyła się także i była ożywiona.
769Wiele tygodni upłynęło, zanim zdołała usiąść w tym fotelu, ale gdy się przyzwyczaiła, okazał się bardzo wygodny. Ciotka Iza, chcąc ją ubierać rano, przechylała go tak, żeby był na równi z łóżkiem, potem bardzo ostrożnie i powoli przesuwała Kasię na niego. Przewożenie przez pokój zawsze było bolesne, ale jaką rozkosz sprawiało patrzenie przez okno na dzieci bawiące się w śniegu, na przechodzących ludzi, na obłoki snujące się na niebie! Ile w tym było rozkoszy, wiedzą tylko ci, co jak Kasia leżeli sześć miesięcy w łóżku, nie wyjrzawszy ani razu na świat. Z każdym dniem stawała się weselsza i pogodniejsza.
770— Jaki miły był święty Mikołaj tego roku! — odezwała się jednego dnia, rozmawiając z Cesią. — Chciałabym, żeby nas jeszcze nawiedziła jakaś święta osoba, ale nie znam żadnej prócz kuzynki Heleny, która nie może przybyć.
771— Nadchodzi święty Walenty — napomknęła Cesia.
772— Prawda! Co za świetna myśl — zawołała Kasia, klaszcząc w ręce. — Ach, Cesiu, zróbmy coś zabawnego na ten dzień: taka dobra myśl przyszła mi teraz do głowy!
773Dziewczęta przysunęły się do siebie główkami i nastąpiła długa, tajemnicza narada. Jaki był jej skutek, dowiemy się później.
774Walentynki przypadały w następny piątek. Gdy dzieci wróciły ze szkoły w czwartek po południu, ciotka Iza przywitała je poleceniem, żeby poszły na górę ogarnąć się trochę, gdyż Cesia przyjdzie na herbatę.
775— Ależ Cesia przychodzi prawie co dzień! — zauważył Henryś, nie widząc związku między tym faktem a umyciem sobie twarzy.
776— Prawda, ale dziś będziecie pić herbatę w Kasi pokoju — rzekła ciotka Iza — oto są zaproszenia, dla każdego osobne.
777Istotnie, na ładniutkich karteczkach napisano, aby łaskawi byli udać się do pałacu królowej Katarzyny o szóstej popołudniu. To nadało inny pozór całej sprawie. Dzieci pobiegły na górę i po krótkiej chwili, uczesane i umyte, urzędownie zapukały do drzwi „pałacu”. Jak to pięknie brzmiało!
778Pokój wyglądał jasno i zachęcająco, Kasia siedziała w swoim fotelu przy ogniu, Cesia obok, a przed nimi, na okrągłym stoliku przykrytym białym obrusem stały dzbanki z mlekiem, biszkopty, konfitury z poziomek i ciastka przekładane orzechami. W środku znajdowała się forma mrożonych ciastek w kształcie różowych literek i Józia nachyliwszy się, przeczytała głośno „Walentynki”.
779— Co to znaczy? — spytał Henryś.
780— Wiesz przecież, że dziś świętego Walentego, widać, że Dorota pamiętała i dlatego umieściła ten napis! — odparła Kasia.
781W owej chwili nie mówiono już więcej o Walentynkach, ale skoro ostatnia różowa litera została zjedzona i uprzątnięto kolację, gdy się dzieci rozsiadły wokół ognia, zapukał ktoś głośno do drzwi.
782— Kto to może być? — odezwała się Kasia. — Proszę cię, zobacz Józiu.
783Gdy się otworzyły drzwi, Brygida, powstrzymując się od śmiechu, weszła z kopertą w ręku.
784— List przyszedł do panny Józefy.
785— Do mnie? — zawołała Józia z wielkim zadziwieniem. Zamknęła drzwi i położyła list na stole.
786— Jakże to zabawne! — wykrzyknęła, spojrzawszy na biało-zieloną kopertę. Było w niej coś twardego. Gdy złamała pieczątkę, wypadła zielona, aksamitna poduszeczka do szpilek w kształcie liścia koniczyny z ogonkiem z drutu okręconego zielonym jedwabiem. Do poduszeczki przypięty był papier z tym wierszem:
787Jedni róży zazdroszczą szkarłatów,Inni lubią lilii prątki[69] wiotkie,Ja zaś wolę od tych świetnych kwiatówSkrytą w cieniu drobniutką stokrotkę.Jednych — kruków zachwycają szpony,Inni lubią śnieżyste łabędzie,Dla mnie zawsze ulubionySzaropióry, skromny wróbel będzie.Jednym — rozkosz sprawia szmer kaskady,Inni lubią fontanny szemrzące,Mnie najmilsze zdroju serenady,Co jak wstęga wije się po łące.
Taki był pierwszy podarek od świętego Walentego. Józia była zupełnie oczarowana.
788— Ach któż to mógł przysłać? — wykrzyknęła.
789Ale zanim ktoś zdołał odpowiedzieć, znowu głośno zapukano do drzwi i wszyscy aż podskoczyli. Któż to? Znowu Brygida z listem w ręku!
790— Teraz do panny Elżbiety — rzekła, wyszczerzając zęby.
791Powstało ogólne zamieszanie między dziećmi i rozdarły kopertę w mgnieniu oka. W środku była pieczątka z kości słoniowej, na niej wyryte imię „Elżbieta” staroświeckim angielskim pismem. Były także następujące wiersze:
792Znam wesołą dziewczynkęBardzo drogą mi,Figlarną ma minkę,W oczkach dobroć lśni.Buzia jak makówkaW sam rozkwitu czas,Mała, śliczna główkaDźwiga włosów las.Włosy złotopłowe,Niby zżęty kłos,Ustka jej różowePieszczotliwy głos.Skłonna do dobregoMyśli nie zna złej,Powiedzcież dlaczegoNie mam kochać jej!
— To zupełnie czarodziejska bajka — rzekła Elżbietka, robiąc z zadziwienia oczy wielkie jak spodki, podczas gdy Cesia czytała głośno te wiersze.
793Znowu zapukano. Tym razem była pełna garść listów, dla każdego po jednym, a dla Kasi dwa co ją mocno zdziwiło.
794— Cóż to być może? — powiedziała, ale zajrzawszy do drugiego, spostrzegła pismo kuzynki Heleny i włożyła je do kieszeni, czekając, żeby Walentynki przeczytano najpierw.
795Henrysia list otworzono najpierw: u góry znajdowało się wymalowane ciasteczko — muszę objaśnić, że Henryś był niedawno u dentysty.
796Siedząc w kątku Janek małyJadł ciasteczka i migdały;Nagle chłopcu twarz pobladła,Krzyknął i zaprzestał jadła. —Matka Jasia — dobra, tkliwa,Krzyk słyszała, więc przybywa.«Co ci synku, co ci Janku,Że tak płaczesz bez przestanku?Co ci złotko? Co, kochanie?» —Na tak czułe zapytanie,Wśród łez chłopiec rzekł powoli:«Mamo, ząb mnie bardzo boli,Czuję straszne kłucie, rwanie,Ciastka zjeść nie jestem w stanie».Mama rzecze: «Trudna rada,Boleść mężnie znieść wypada».Janek słuchał rad, z uporemPłacząc ciągle — aż wieczoremUstał potok łez rzęsistyNa fotelu u dentysty.
Dzieci długi czas śmiały się z tego wiersza.
797W kopercie Joasi była papierowa lalka, zwana Czerwonym Kapturkiem i następujący wiersz:
798Piszę do ciebie tych słów kilkaJoasiu miła,Byś nie sądziłaŻe mnie rozdarła paszcza wilka.Gdym zobaczyła straszne zwierzę,Krzyknęłam z trwogi.Wtedy wilk w nogi,A ja zmówiłam trzy pacierze;Gdyż jeśli mam się przyznać szczerze,Samo wspomnienieSprawia mi drżenie,Na myśl o wilku — strach mnie bierze.Dziś robią w domu masło świeże,Nie mam więc czasuPobiec do lasu;Przy tym i babcia wciąż mnie strzeże.Przyjdź do nas, proszę, na wieczerzę,Będziesz widziałaŻem dotąd cała,I że cię zawsze kocham szczerze.
Joasia była niezmiernie uradowana, bo lubiła Czerwonego Kapturka.
799Filipek otrzymał kawałek skóry w swym liście, napisanym bardzo czarnym atramentem na wielkim arkuszu niebieskiego papieru:
800Raz w życiu spełniłem grzech wielki,Gdyś bowiem spał spokojnym snem,Wziąłem skórzane pantofelkiStojące przy łóżeczku twym.Dzisiaj żałując przewinienia,Gdy krótkotrwały minął czas,Pokornie błagam przebaczeniaZa to żem ciebie okraść śmiał.Żeby zaś dowieść prawdziwościKtórą mój każdy wyraz tchnie,Nie przetrzymuję twej własności,Pantofle razem z listem ślę.
— Teraz mego listu wysłuchajcie — rzekła Cesia, która cały czas udawała, że tak jest zdumiona jak inni i że jej trudno doczekać się, by Filipek dokończył. Przeczytała wreszcie głośno:
801Do CesiPowiedz mi, Cesiu miła,Gdybyś ty ptaszkiem była,Co byś robiła?Gdybym ja była ptaszkiemNie znałabym uwięzi,Siedząc w gniazdku pod daszkiem,Lub na wiotkiej gałęzi.Całowałabym różeI bujała w lazurze.
— Według mnie ten wiersz jest najładniejszy ze wszystkich — powiedziała Józia.
802— Mój jest najpiękniejszy, zresztą Cesia nie dostała pieczątki — rzekła Elżbietka, bawiąc się swym podarkiem, który ciągle trzymała w rączce.
803— Kasiu, ty powinnaś najpierw przeczytać swój list, ponieważ jesteś najstarsza — odezwała się Józia.
804— Niewiele w nim jest, tylko to co następuje:
805
— Jaki lichy wiersz — wykrzyknęła Elżbietka z płomiennym wzrokiem — to wstyd doprawdy, Kasiu! Tobie należał się najładniejszy.
806Kasi trudno było wstrzymać się od śmiechu, tak się bowiem rzecz miała, że wiersze dla innych dzieci tyle jej czasu zabrały, iż nie zdążyła już napisać dla siebie, a bojąc się wzbudzić podejrzenie, gdyby jej nic nie przypadło, w ostatniej chwili nagryzmoliła ten stary rym.
807Udając zamyślenie powiedziała:
808— Prawda, że nieładny, ale mniejsza o to.
809— To wstyd — powtórzyła Elżbietka, pieszcząc ją dla wynagrodzenia tej niesprawiedliwości.
810— Czy nie wesoły dzisiaj wieczór? — rzekła Joasia, a Henryś odpowiedział:
811— Bardzo wesoły. Póki Kasia była zdrowa, nie miewaliśmy takich rozrywek, nieprawda?
812Kasia usłyszała te słowa z przykrym, a zarazem rozkosznym uczuciem i pomyślała: „Zdaje mi się, że mnie dzieci trochę więcej pokochały w ostatnich czasach, ale czemuż nie umiałam być dobra dla nich, gdy mi siły i zdrowie służyły!”.
813Skoro wszyscy poszli spać, otworzyła kopertę od kuzynki Heleny, której musiał ktoś donieść o zamierzonej zabawie na Świętego Walentego, bo zamiast listu znalazła Kasia wiersze, kreślone jej wyraźnym, pięknym pismem, i nazajutrz objaśniła Józi, że nie pochodzą od Świętego Walentego, bo zbyt są poważne, ale tak piękne, jakich ten święty nigdy nie napisał. Józia była tego samego zdania.
814Jak sen minęły dziecinne lataW pochyłym dworku, gdzie dobra matkaOdgadywała moje życzenia.Wtedy mi smutek nie chmurzył czoła,Byłam szczęśliwa, byłam wesoła,Nie znając, co to gorycz cierpienia.Odkąd zaczęłam chodzić do szkoły,Już mi nie obce troski, mozoły,Z szczęścia zostały tylko wspomnienia.W szkole jest ładnych panienek wiele,I dwaj poważni nauczyciele.Jeden z nich nosi nazwę cierpienia,A drugi słodkie miano miłości;Na jego twarzy wciąż uśmiech gości,Oko łagodnym świeci płomieniem. —Chciałam go poznać, lecz za grymasyZostałam wzięta do niższej klasy;Tu się musimy uczyć z cierpieniem.
Rozdział jedenasty. Nowa lekcja do nauczenia się
815Długi czas upłynął, zanim dzieci przestały wspominać ze śmiechem ów wesoły wieczór. Henryś oznajmił życzenie, aby co tydzień powtarzać Walentynki.
816— Czy nie przypuszczasz, że zmęczyłby się święty Walenty pisaniem wierszy? — zapytała Kasia. Ale ona sama bawiła się tym żartem i wesołe wspomnienia podtrzymywały ją w długie zimowe wieczory.
817Wiosna była późna tego roku, ale potem nastało gorące lato. Kasi bardzo dokuczał upał, nie mogła zmieniać miejsca i od okna do okna gonić za chłodnym wietrzykiem, jak to robili inni. Długie, palące dni osłabiały ją i przegrzewały. Zwieszała głowę i zdawała się więdnąć jak kwiaty na grządkach. Gorzej jej było nawet niż kwiatkom, bo Aleksander co wieczór polewał je wodą, a jej nikt nie mógł przynieść chłodnego powietrza.
818Niełatwo było zachować humor wśród tych okoliczności i nikt nie mógł potępiać Kasi, że zapominając czasem o swych postanowieniach, była cierpka i grymaśna. Trzeba przyznać, że nieczęsto się zapominała, ale zdarzały się dni zniechęcenia i zgnębienia. Długi rok szkolny nauczył ją panować nad sobą i w ogóle cierpliwie znosiła dolegliwości, ale nie było to w jej mocy, żeby nie chudnąć, nie blednąć. Ojciec zauważył z niepokojem, że gdy lato nastało, owładnęła nią taka ociężałość, że nie mogła czytać, uczyć się ani szyć i długie godziny siedziała z założonymi rękami, z zadumą patrząc przez okno.
819Ojciec próbował ją przewozić, ale ruch powozu, przenoszenie z domu i na powrót sprawiały tyle bólu, że zrezygnowała z tego. Nie było więc innej rady tylko czekać chłodniejszej pory i gdy lato minęło, cieszyli się wszyscy, którzy kochali Kasię.
820Kiedy nastał wrzesień, chłodne poranki i wieczory, świeży wietrzyk, zapach sosnowych lasów i wierzchołków wzgórz, wszystko zdawało się odżywione, nawet i Kasia. Zaczęła na nowo szydełkowe robótki i czytanie, po niejakim czasie zebrała swe książki i próbowała uczyć się według rady kuzynki Heleny, ale po tylu złych tygodniach wydawało się to cięższą pracą niż przedtem. Pewnego dnia poprosiła ojca, żeby mogła brać lekcje języka francuskiego.
821— Zapomnę wszystkiego, co umiałam, Józia zacznie nowy kurs, a ja nie chcę, żeby mnie tak bardzo prześcignęła. Czy myślisz papo, że pan Berger przychodziłby tu? On daje czasem lekcje po domach.
822— Sądzę, że nie odmówi, gdy poprosimy — odparł doktor Carr, ciesząc się, że jakieś życie rozbudza się w Kasi.
823Zawarto więc taki układ, że pan Berger przychodził dwa razy tygodniowo i siedząc przy fotelu Kasi, poprawiał jej ćwiczenia, uczył koniugacji i wymowy. Żywy ten staruszek umiał uprzyjemnić lekcję.
824 825— Starasz się jeszcze bardziej niż przedtem. Jeśli tak będzie dalej, to zostaniesz moją najlepszą uczennicą. A jeżeli to stłuczenie krzyża tak cię motywuje do nauki, zdałby się taki wypadek kilku innym panienkom.
826Kasia roześmiała się, ale pomimo lekcji i pana Bergera, pomimo wysiłku, żeby być wesoła i zajęta, ta druga zima cięższa była od pierwszej. Często tak bywa u chorych osób; na początku podtrzymuje je jakieś podniecenie, ale gdy miesiące miną i wszystko stanie się starą historią, gdy jeden dzień następuje po drugim, a wszystkie do siebie podobne i wszystkie męczące — odwaga łatwo upada i ogarnia nuda. Wioska wydawała się Kasi tak daleka, daleka! Często mówiła w duchu: „Chciałabym, żeby się coś przydarzyło” i coś miało się przydarzyć, ale nie zgadywała co.
827— Kasiu — rzekła Józia, wchodząc pewnego dnia w listopadzie do jej pokoju. — Czy nie wiesz, gdzie jest kamfora? Ciotkę Izę głowa tak boli.
828— Nie wiem, ale poczekaj, Józiu, zdaje mi się, że Dorota przychodziła po nią w tym tygodniu, poszukaj w jej pokoju, to może znajdziesz.
829„Jakie to dziwne! — myślała po odejściu Józi. — Nigdy jeszcze nie słyszałam, żeby ciotkę Izę bolała głowa”.
830— Jak się ma ciotka? — zapytała ojca, gdy przyszedł w południe.
831— Sam nie wiem, ma trochę gorączki i przykry ból głowy. Powiedziałem jej, żeby leżała spokojnie i nie próbowała podnieść się wieczorem. Stara Marianna przyjdzie cię rozebrać, Kasiu. Nie zależy ci na tym, prawda, moja droga?
832— Nie — odrzekła Kasia z przymusem, ale zależało jej, bo ciotka Iza tak dobrze znała jej potrzeby i wymagania, iż nikt jej nie umiał tak dogodzić.
833— Tak dziwnie jest uczyć się każdego drobiazgu — odezwała się do Józi dosyć szorstko.
834Jeszcze się dziwniej było, gdy minął drugi i trzeci dzień, i kolejne, a ciotka Iza nie przychodziła. Dobre rzeczy zyskują na wartości, gdy ustają, a Kasia po raz pierwszy zaczęła rozumieć, jak bardzo nauczyła się polegać na ciotce Izie, dlatego też strasznie tęskniła.
835— Kiedyż ciotka Iza wyzdrowieje? — zapytywała ojca. — Tak mi jej brak.
836— Wszystkim nam jej brak — odrzekł doktor Carr z niepokojem i pomieszaniem na twarzy.
837— Czy bardzo jest chora? — spytała Kasia, bo uderzył ją smutek na twarzy ojca.
838— Tak mi się zdaje — odparł — i zatrudnię pielęgniarkę, żeby się nią opiekowała.
839Okazało się, że ciotka Iza ma tyfus[70]. Doktorzy powiedzieli, że w domu powinno być cicho, odesłano więc Joasię, Henrysia i Filipka do pani Hall; Elżbietka i Józia miały się także tam przenieść, ale tak usilnie prosiły, tak obiecywały sprawować się dobrze, iż wreszcie ojciec pozwolił im pozostać. Drogie te istotki chodziły po domu na palcach, cicho jak myszki, szepcząc między sobą i pielęgnując Kasię, która czułaby się dosyć osamotniona, gdyby nie one, bo wszyscy byli zajęci ciotką Izą.
840Był to czas pomieszania i smutku. Dziewczęta niewiele wiedziały o chorobie, ale posępna twarz ojca, cisza panująca w domu, gnębiły je, a przy tym bardzo tęskniły do dzieci.
841— Ach, Boże! — wzdychała Elżbietka. — Jakże bym chciała, żeby ciotka Iza szybko wróciła do zdrowia!
842— Będziemy dla niej bardzo dobre, jak wyzdrowieje, nieprawdaż? — rzekła Józia. — Już nigdy nie wstawię zabrudzonych bucików w pudło od kapeluszy, bo nie lubi tego, i co wieczór będę chowała wszystkie nasze zabawki.
843— Ja także, jak tylko wyzdrowieje — dodała Elżbietka.
844Żadnej z nich nie przyszło na myśl, że ciotka Iza może nigdy nie wyzdrowieje. Dzieci skłonne są myśleć, że dorosłe osoby są tak silne, że nie może im się nic przytrafić.
845Kasia była bardziej niespokojna, lecz nie rozumiała jeszcze niebezpieczeństwa, było to więc dla niej nagłym i gwałtownym ciosem, gdy obudziwszy się pewnego ranka, spostrzegła, że stara Marianna płacze po cichu przy jej łóżku, zakrywając oczy fartuszkiem. Ciotka Iza umarła w nocy!
846Cierpienie, TęsknotaDaremne były wszystkie ich dobre, pełne skruchy, myśli o niej — zamiary przypodobania się, słuchania jej życzeń i oszczędzania trosk. Po raz pierwszy te trzy dziewczynki, szlochając w swoich objęciach, zrozumiały, jak życzliwa im była ciotka Iza. Jej męczące obejście poszło w zapomnienie, pamiętały tylko, ile dobrego im świadczyła od samego ich dzieciństwa. Jakże im było żal, że ją dręczyły i w ostrych słowach mówiły o niej między sobą. Ale na nic się zdało to ubolewanie!
847„Cóż my będziemy robić bez ciotki Izy?” — myślała Kasia, płacząc wieczorem przed uśnięciem. To pytanie ciągle ją prześladowało, gdy odbył się pogrzeb, a dzieci wróciły od pani Hall i zaczęły żyć po swojemu.
848Przez kilka dni prawie wcale nie widywała ojca. Józia mówiła jej, że się wydaje bardzo zmęczony i rzadko się odzywa.
849— Czy papa jadł coś na obiad? — spytała Kasia pewnego popołudnia.
850— Niewiele: mówił, że nie głodny, a chłopiec pani Jackson przyszedł po niego, zanim skończyliśmy jeść.
851— O mój Boże! — westchnęła Kasia. — Mam nadzieję, że on przynajmniej nie zachoruje. Jaki deszcz pada! Józiu, chciałabym, żebyś zbiegła na dół i przyniosła pantofle papy do wygrzania przy ogniu. Poproś także Dorotę o grzanki z masłem do herbaty, papa lubi grzanki z masłem.
852Po herbacie doktor Carr poszedł na górę, żeby posiedzieć trochę w pokoju Kasi. Często mu się to zdarzało, ale po śmierci ciotki Izy dopiero pierwszy raz.
853Kasia spoglądała na niego niespokojnie. Zdawało jej się, że postarzał się w ostatnich czasach i miał tak smutną twarz, że aż ją serce bolało. Pragnęła uczynić coś dla niego, a nie mogąc nic innego, roznieciła przynajmniej ogień, żeby się jaśniej palił, potem wzięła rękę ojca i uścisnęła mile. Nie było to wiele zapewne, ale sprawiła mu przyjemność.
854— Co robiłaś cały dzień? — zapytał.
855— Nic wielkiego: uczyłam się rano francuskiego, a po szkole Elżbietka i Joasia przyszły tu z robotą, oto wszystko.
856— Myślałem nad tym, jak sobie poradzimy z prowadzeniem domu — rzekł doktor Carr. — Ma się rozumieć, że trzeba zatrudnić kogoś, ale niełatwo znaleźć odpowiednią osobę. Pani Hall wie o jakiejś, która mogłaby się nadać, lecz wyjechała właśnie na zachód i dopiero za tydzień lub dwa możemy mieć od niej wiadomość. Czy sądzisz, że możecie tak pozostać kilkanaście dni?
857— Ach, papo! — wykrzyknęła Kasia ze smutkiem. — Czy koniecznie musimy mieć kogoś obcego?
858— Jakże byś chciała inaczej? Józia jest za młoda na gospodynię, zresztą cały dzień jest w szkole.
859— Nie wiem, bo nigdy o tym nie myślałam — rzekła Kasia z zakłopotaniem.
860Ale odtąd zajmowało to jej umysł cały wieczór i rano, gdy się tylko przebudziła.
861— Papo! — odezwała się, będąc z nim sam na sam. — Myślałam o tym, co mówiłeś wczoraj wieczorem, wiesz, o przyjęciu kogoś do prowadzenia domu i chciałabym, żebyś tego nie robił. Pozwól, żebym ja spróbowała: doprawdy zdaje mi się, że poradzę sobie.
862— Ale jakże? — zapytał doktor Carr bardzo zadziwiony. — Nie widzę sposobu. Gdybyś miała zdrowie i siły, może, ale nawet wówczas byłabyś za młoda na takie obowiązki.
863— Za dwa tygodnie skończę czternaście lat — rzekła, prostując się, o ile tylko mogła w fotelu. — Zresztą gdybym była zdrowa, chodziłabym do szkoły, a tym samym nie mogłabym się tego podjąć. Po całodziennym rozmyślaniu ułożyłam sobie taki plan: Dorota i Brygida są u nas od tak dawna, że doskonale poznały sposób gospodarowania ciotki Izy, a tak dobre z nich kobiety, że tylko niekiedy trzeba powiedzieć im słówko. Dlaczego więc nie mogłyby do mnie przychodzić w razie potrzeby, żebym ja nie schodziła na doł? Józia i stara Marianna będą doglądać i pilnować, czy wszystko dobrze idzie, a papa wybaczy, jeżeli z początku pójdzie trochę krzywo, nieprawda? Bo wszakże ja się będę ciągle przyuczała. Pozwól mi spróbować! Doprawdy będzie mi tak miło mieć się czym zająć, gdy siedzę tu sama. I okaże się to daleko lepsze niż wprowadzanie obcej osoby nieznającej naszych dzieci ani całego domu. Jestem pewna, że mnie to uczyni szczęśliwszą. Proszę cię, papo, powiedz: „dobrze”, proszę cię!
864— To za wiele dla ciebie, za wiele! — odparł doktor Carr, ale niełatwo było oprzeć się prośbom Kasi. Po chwili rzekł zatem:
865— Możesz spróbować, moja droga, chociaż wątpię o skutku tej próby. Powiem pani Hall, żeby poczekała miesiąc z napisaniem do tej osoby, a potem zobaczymy.
866— Biedne dziecko! Niech cokolwiek robi, aby się tylko oderwała od myśli o sobie — szeptał, schodząc ze schodów — za miesiąc chętnie się tego wyrzeknie.
867Ale pomylił się, gdyż po upływie miesiąca Kasia pragnęła próbować dalej; powiedział więc:
868— Bardzo dobrze, możemy próbować do wiosny.
869Było to mniej trudne dzieło, niż sobie wyobrażał: Kasia miała dużo wolnego czasu do myślenia nad każdą rzeczą, a dzieci siedziały w szkole cały dzień — mogła więc urządzać sobie godziny według planu i trzymać się ich stale, a to jest wielką pomocą dla gospodyni.
870Przy tym służące tak się wciągnęły w regularne i punktualne rządy panny Izy, że się zdawało, iż gospodarstwo samo idzie. Kasia słusznie mówiła, że dosyć im powiedzieć niekiedy słówko.
871Zaraz po śniadaniu, po umyciu i wyniesieniu naczyń, Dorota przywiązywała czysty fartuszek i szła na górę po rozkazy. Z początku bardzo to bawiło Kasię, ale gdy już zadysponowała niejeden obiad, zaczęło ją to męczyć. Dotąd widywała potrawy już gotowe, nie mając zatem doświadczenia, nie umiała ich urozmaicać.
872— Niech no sobie przypomnę: pieczeń wołowa, udo baranie, potrawa z kurcząt. Doroto, może lepiej, żebyś upiekła kurczęta. Ach Boże! Żeby też ktoś wymyślił nowe zwierzę! Nie mogę pojąć, gdzie się podziały wszystkie rzeczy do jedzenia!
873Posyłała po książki z przepisami, jakie tylko były w domu i przerzucała je godzinami, w końcu tak straciła apetyt, jakby po przełknięciu dwudziestu obiadów. Biedna Dorota nauczyła się lękać tych książek. Stała przy drzwiach, wykrzywiając swą poczciwą, czerwoną twarz, podczas gdy Kasia czytała głośno kolejny niepraktyczny przepis.
874— To się zdaje doskonałe, Doroto, chciałabym, żebyś spróbowała. Weź garniec ostryg, kwartę siekanej wołowiny, sok z dwóch cytryn, cztery cebule, szklankę wina białego, garstkę macierzanki, garstkę szczypiorku, garstkę suszonych jagód, pokrajaną szalotkę…
875— Proszę panny Katarzyny, i cóż z tego będzie?
876— Jak to, nie wiesz? Musi to być zupełnie zwyczajna potrawa, bo się znajduje we wszystkich prawie przepisach.
877— Nie, panno Katarzyno, nigdy jeszcze o tym nie słyszałam. Panna Carr nie dysponowała mi ślimaków, wcale a wcale!
878— Boże mój! Jakież to drażniące! — Kasi zbierało się na płacz i szarpała kartkami w książce. — A więc musimy spróbować czegoś innego.
879Biedna Dorota! Gdyby nie kochała tak serdecznie Kasi, sądzę, że straciłaby wszelką cierpliwość, ale znosiła te próby łagodnie i czasem tylko pomrukiwała przed Brygidą. Doktor Car był zmuszony jadać różne dziwaczne rzeczy, ale nie zważał na to, a dla dzieci pora obiadowa stała się ciekawa, bo nigdy nie mogły odgadnąć, co jest na stole. Henryś grał tam rolę doktora Livingstona[71] w dżunglii dziwacznych artykułów żywieniowych i zazwyczaj robił pierwszą próbę, a gdy pochwalił, inni szli za jego przykładem.
880Po jakimś czasie Kasia nabrała doświadczenia i przestała dręczyć Dorotę próbami nowych dań. Wrócili do prostych potraw pieczonych i gotowanych, i wszystkim lepiej z tym było. Niebawem zaczął się jednak inny szereg doświadczeń, wpadła jej bowiem w rękę książka „o żołądku” — skutkiem czego ogarnął ją szał zdrowych pokarmów. Prosiła Józię i inne dzieci, żeby zarzuciły cukier, masło, sos do budyniu, ciastka, paszteciki i prawie wszystko, co lubiły. Ryż gotowany wydawał jej się najrozsądniejszą leguminą i raczyła ich nią tak długo, że na koniec Joasia i Henryś uknuli spisek, a doktor Carr był zmuszony wdać się w tę rzecz.
881— Moja droga, przesadzasz nieznośnie — rzekł, gdy Kasia otworzyła książkę, by się wytłumaczyć ze swych poglądów. — Cieszy mnie to, że dzieci jadają zdrowe pokarmy, ale doprawdy łykać gotowany ryż pięć razy na tydzień, to za często.
882Kasia poddała się z westchnieniem. Gdy nastała wiosna, ogarnęła ją znów przesadna troskliwość i ciągle posyłała Józię na dół, żeby zapytać Dorotę, czy się chleb nie przypalił albo czy marynaty nie fermentują w słojach. Męczyła też dzieci, żeby nosiły grube obuwie i ciepłe odzienie, i miała zupełnie taką minę, jak gdyby troski całego świata spoczywały na jej ramionach.
883Były to naturalne błędy osoby początkującej. Kasia miała zbyt wiele gorliwości, żeby się nie poprawić. Z każdym miesiącem gospodarowała lepiej i lepiej, zajęcia szły gładziej i przestały ją gorączkować. Doktor Carr, widząc, że się jej twarz i ruchy coraz bardziej ożywają, poznał, że próba się powiodła. Już nie wspominano o „kimś innym” — a Kasia, siedząc na górze w swym wielkim fotelu, mocno trzymała w rękach rządy w całym domu.
Rozdział dwunasty. Dwa lata później
884Był to przyjemny, czerwcowy poranek: ciepły wietrzyk poruszał gęsto pokryte na wpół rozwiniętym liściem drzewa, które wyglądały jak zielone fontanny rzucone wysoko w powietrze. U doktora Carr frontowe drzwi były na oścież otwarte, z okna bawialnego pokoju dochodziły ćwiczenia fortepianowe, a na progu, pod rozwijającymi się różami siedziała niewielka osóbka gorliwie zajęta szyciem.
885Była to Józia, ciągle mała, chociaż minęły dwa lata, odkąd widzieliśmy ją ostatni raz, i miała teraz lat czternaście. Nigdy nie zapowiadało się, że Józia będzie wysoka. Oczy jej były tak niebieskie i słodkie jak przedtem, a okrągłe jak jabłuszka policzki nie straciły różowej barwy, ale ciemne warkocze upinała już w okrągły węzeł i dziecinna twarzyczka przybrała prawie kobiecy wyraz. Stara Marianna utrzymywała, że panna Józefa wyszła na dorosłą pannę, a „panna Józefa” dobrze o tym wiedząc, szczerze się cieszyła. Radowało ją zaczesywanie włosów w górę i pilnowała, żeby suknie sięgały aż do samych bucików. Nosiła wąskie kołnierzyki zamiast frędzli, a mankietki spinała na ładne guziczki, nade wszystko ulubione, jako dar od kuzynki Heleny. Ojciec mówił, iż jest pewien, że je bierze z sobą do łóżka; był to żart, ma się rozumieć, chociaż w dzień nie można jej było widzieć bez nich. Często spoglądała na te ukochane guziki, szyjąc, a nawet od czasu do czasu kładła robotę, żeby je posunąć w lepsze miejsce albo z upodobaniem pogłaskać je palcem.
886Wkrótce otworzyła się boczna furtka i spoza domu wyszedł Filipek. Wyrósł on na dużego chłopca: jego ładne, dziecinne loczki były obcięte i zamiast sukienek[72] nosił kurtkę i spodenki. Trzymał coś w ręku, ale Józia nie mogła dojrzeć, co to za przedmiot.
887— Co to jest? – zapytała, gdy się zbliżył.
888— Idę na górę spytać się Kasi, czy to już dojrzałe — odpowiedział, pokazując kilka gron, trochę zarumienionych.
889— Naturalnie, że niedojrzałe — odezwała się Józia, biorąc jedną jagodę do ust. — Czy nie poznajesz po smaku? Są zupełnie zielone.
890— Mniejsza o to, jeżeli Kasia powie, że dojrzałe, to je zjem — odrzekł stanowczo i wszedł do domu.
891— Czego chciał Filipek? — spytała Elżbietka, otwierając drzwi od bawialnego pokoju, gdy brat szedł na górę.
892— Pytał się o winogrona, czy są dojrzałe do zjedzenia.
893— Jaki on dziwny teraz z tym zapytywaniem, boi się drugiej dozy soli — rzekła Elżbietka.
894— Tak mi się zdaje — odparła Józia ze śmiechem.
895— Joasia mówi, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak przestraszona, jak wówczas, gdy papa ich zawołał i zobaczyli, że stoi z flaszką w jednej ręce, a z łyżką w drugiej.
896— Tak — mówiła dalej Elżbietka — i wiesz, że Henryś trzymał długo lekarstwo w ustach, a potem poszedł za róg domu i wypluł je! Papa powiedział, że miał wielką ochotę, żeby dać mu drugą łyżkę, ale sobie przypomniał, że on daleko dłużej miał zły smak od innych dzieci, więc dał mu spokój. Mnie się zdaje, że to była straszna kara, a ty jak myślisz?
897— Prawda, ale zarazem pożyteczna, bo żadne nie tknęło już zielonych porzeczek. Czy skończyłaś już swoje ćwiczenia? Ale jeszcze chyba nie upłynęła godzina?
898— O, jeszcze nie, tylko dwadzieścia pięć minut, ale Kasia mówiła, żeby nie siedzieć dłużej niż pół godziny, a potem przelecieć się i znów wrócić. Poszłam dwa razy do bramy i dwa razy na powrót, bo jej obiecałam, że tak zrobię. —- I znowu pobiegła, przerzucając żywo ręce to przed siebie, to w tył.
899— Cóż to robi Brygida w pokoju papy? — zapytała, wróciwszy po raz drugi.
900— Wytrzepuje rzeczy przez okno. Czy tam są służące? Zdawało mi się, że czyszczą jadalny pokój.
901— Jeden i drugi razem porządkują, bo Kasia mówi, że dobrze się stało, iż papa wyszedł i będzie można zdjąć oba dywany. Dziś nie będzie obiadu, tylko chleb z masłem, mleko i szynka; podadzą nam to w Kasi pokoju, dlatego że Dorota także pomaga w robocie, żeby wszystko skończyć i uwolnić papę od zamętu. Kasia robi papie nowy wierzch na poduszeczkę od szpilek, a ja obrębiam do niego falbankę — rzekła, pokazując robótkę.
902— Jak ładnie obrębiasz! — powiedziała Elżbietka. — Ja także chciałabym coś zrobić do papy pokoju. Mam patarafki[73] do umywalni, ale jedna, od talerzyka z mydłem, nieskończona. Czy myślisz, że zrobiłabym ją, gdyby mnie Kasia uwolniła już od ćwiczeń? Mam wielką ochotę poprosić ją o to.
903— Kasia woła! — rzekła Józia, gdy się dzwonek odezwał na górze. — Jeżeli chcesz, to do niej pójdę.
904— Nie, sama pójdę i zobaczę zaraz, czego jej trzeba. — Ale Józia już była w połowie sieni, więc obie pobiegły. Często bywały małe starcia między nimi, bo każda chciała śpieszyć na głos dzwonka. Tak lubiły służyć siostrze!
905Kasia spotkała je przy drzwiach: nie stała na nogach, bo to niestety było jeszcze zupełnie niemożliwe, ale siedziała w fotelu na kółkach, w którym jeździła po pokoju. Była to dla niej wielka wygoda, mogła się bowiem krzątać i otwierać szuflady, nie trudząc nikogo. Od niedawna dopiero mogła korzystać z tego fotela i doktor Carr uważał to za dobry znak, ale nie mówił Kasi, przyzwyczaiła się już do niepełnosprawności i była wesoła, zdawało się więc nierozsądkiem karmić ją niepewną nadzieją.
906Przyjęła dziewczęta pogodnym uśmiechem i rzekła:
907— Józiu, na ciebie dzwoniłam. Boję się, że Brygida poprzewraca wszystko na stole u papy, a wiesz, jak on nie lubi, żeby czegoś tam dotykać. Bądź łaskawa powiedzieć, żeby nic nie ruszała, a jak położą dywan, idź sama wytrzeć z kurzu stół, żeby wszystko było z pewnością na swoim miejscu. Zrobisz to?
908— Ma się rozumieć — odrzekła Józia, która była gosposią z powołania i szczerze lubiła służyć Kasi za pierwszego ministra.
909— Czy mam ci stamtąd przynieść poduszeczkę do szpilek?
910— Proszę cię, bo chciałabym ją wymierzyć.
911— Kasiu — odezwała się Elżbietka — moje patarafki są prawie gotowe, chciałabym je tylko wykończyć i położyć na umywalni papy, zanim wróci. Czy mogę przerwać ćwiczenia i przynieść sobie robotę?
912— Jeżeli będzie dosyć czasu do wyuczenia się ich, zanim przyjdzie panna Phillips.
913— Zdaje mi się, że aż nadto, bo się jej spodziewam dopiero w piątek.
914— W takim razie sądzę, że nie ma przeszkody, ale droga Elżbietko, pobiegnij najpierw do pokoju papy i przynieś mi szufladę ze stołu, bo ją chcę sama uporządkować.
915Elżbietka pobiegła i wróciła wesoło. Postawiła szufladę na kolanach u Kasi, która zajęła się zaraz odkurzaniem i układaniem.
916— Masz poduszeczkę, a teraz będziemy miały wolną chwilę dla siebie, nieprawdaż? Lubię dni, w które nam nikt nie przeszkadza.
917Właśnie gdy kończyła to mówić, zapukał ktoś do drzwi.
918— Proszę wejść — zawołała Kasia i wszedł duży, barczysty chłopiec z poważną i rozumną twarzyczką, niosąc ostrożnie zegar w obu rękach.
919Był to Henryś: wyrósł, dojrzał bardzo od czasu, kiedy go ostatni raz widzieliśmy, i przejawiał różne zdolności, zwłaszcza do matematyki.
920— Oto twój zegar, Kasiu, starałem się tak go nastawić, żeby dobrze bił, ale musisz być ostrożna i nie uderzyć młoteczka, poruszając wahadłem.
921— Doprawdy, zrobiłeś to? Ależ Henrysiu, jesteś geniuszem! Zawsze ci tak dużo zawdzięczam!
922— Teraz jest cztery minuty do jedenastej — objaśniał Henryś —- będzie zatem niedługo bił. Sądzę, że lepiej, żebym tu został posłuchać, czy dobrze nastawiony — i dodał grzecznie — chyba, że jesteś zajęta i wolałabyś, żebym odszedł.
923— Nigdy nie jestem tak zajęta, żeby ciebie nie chcieć przy sobie, mój stary chłopcze — powiedziała Kasia, kładąc rękę na jego ramieniu. — Szuflada już w porządku, czy nie chciałbyś jej zanieść do papy pokoju i wsunąć na miejsce? Masz silniejsze ręce od Elżbietki.
924Henryś poszedł z uradowaną minką, a gdy wrócił, właśnie zaczął bić zegar.
925— A co? Doskonale, nieprawda? – wykrzyknął.
926Ale niestety! Zegar nie zatrzymał się na jedenastce, bił dalej dwunastą, trzynastą, czternastą, piętnastą, szesnastą!
927— Boże mój! — rzekła Józia. — Co to wszystko znaczy? Musi już być przynajmniej pojutrze!
928Henryś patrzył z otwartymi ustami na zegar, który ciągle bił, jak gdyby chciał sobie boki rozsadzić. Elżbietka rachowała[74] bez ustanku, zanosząc się od śmiechu.
929— Trzydzieści, trzydzieści jeden… ach, Henrysiu, trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery!
930— Rzuciłeś na niego czary, Henrysiu! — rzekła Kasia nie mniej rozweselona od nich.
931Zaczęli wszyscy rachować. Henryś porwał zegarek — wstrząsał nim, pukał weń, przewrócił do góry dnem, ale ostre i silne dźwięki nie ustawały, jak gdyby zegar wszedłszy raz na swą drogę, nie chciał z niej zejść, póki się nie zmęczy. Nareszcie, gdy wybił sto trzydziesty raz, zamilkł nagle — a Henryś z zaczerwienioną i zdumioną twarzą patrzył na śmiejące się siostry.
932— To bardzo dziwne — rzekł — ale jestem pewien, że niczym się do tego nie przyczyniłem. Mogę nastawić go jeszcze raz, jeżeli pozwolisz spróbować. Dobrze Kasiu? Przyrzekam nie zepsuć.
933Kasia wahała się chwilkę, a Józia, ciągnąc ją za rękaw, szepnęła: „Nie dawaj” — ale widząc zasmuconą twarz Henrysia, rozmyśliła się.
934— Dobrze, weź go, Henrysiu. Jestem pewna, że będziesz ostrożny, ale gdybym ja była na twoim miejscu, zaniosłabym go przede wszystkim do Wetherellów i rozmówiłabym się z nimi. Zarazem mógłbyś go nastawić jak należy. Czy nie jesteś mego zdania?
935— Może być — rzekł Henryś — zdaje mi się, że tak zrobię.
936I poszedł z zegarkiem pod pachą, a Józia żartobliwie za nim wołała:
937— Śniadanie o godzinie sto trzydziestej drugiej! Pamiętaj!
938— Nie zapomnę! — odparł Henryś. Dwa lata przedtem nie zniósłby tak spokojnie, żeby się ktoś śmiał z niego.
939— Jakżeś ty mogła pozwolić, żeby znowu zabrał ten zegarek? — powiedziała Józia, gdy się drzwi zamknęły. — On go zepsuje, a tak go lubisz!
940— Zdawało mi się, że go bardzo upokorzę, gdy nie pozwolę mu spróbować jeszcze raz — odpowiedziała Kasia spokojnie. — Nie przypuszczam, żeby go zepsuł, przy tym pomocnik Wetherella bardzo kocha Henrysia, więc mu pokaże, co zrobić.
941— Okazałaś się bardzo dobra — odparła Józia — ale gdyby to był mój zegarek, wątpię, czy bym go dała.
942W tej chwili otworzyły się drzwi i Joasia wpadła, o dwa lata wprawdzie większa, ale poza tym zupełnie taka, jak była.
943— Ach, Kasiu! Bądź łaskawa powiedzieć, żeby Filipek nie mył kurcząt w beczce od wody deszczowej, wrzucił tam wszystkie kurczęta Specklesowej, a teraz zaczyna wpuszczać te od pani Durden. Boję się, że jedno żółte już nie żyje.
944— Naturalnie, że nie powinien tego robić! — rzekła Kasia. — Skąd mu taka myśl przyszła do głowy?
945— Powiada, że są brudne, bo dopiero co wyszły z jajek! I upiera się, że to żółte, co na nich jest, to żółtko od jaja. Mówiłam, że się myli, ale nie chciał słuchać. — I Joasia załamała rączki.
946— Józiu! — zawołała Kasia. — Czy nie pobiegłabyś na dół, żeby mi przyprowadzić Filipka? Ale mów z nim łagodnie, rozumiesz.
947— Ja także mówiłam łagodnie, zupełnie łagodnie, ale to nic nie pomogło — rzekła Joasia, na której krzywda kurczątek widocznie sprawiła głębokie wrażenie.
948— Jaki się figlarz robi z tego Filipka — rzekła Elżbietka.
949— Z figlarzy wyrastają dobrzy i porządni ludzie — odpowiedziała Kasia.
950Po chwili przyszedł Filipek wraz z Józią. Miał trochę wyzywającą minę, ale Kasia wiedziała, jak z nim rozmawiać. Posadziła go na kolanach, co niezmiernie lubił, chociaż wyrósł na dużego chłopca, i mówiła tak serdecznie o biednych, drżących kurczątkach, że mu serce zupełnie zmiękło.
951— Ja nie chciałem im zrobić krzywdy, doprawdy! — rzekł. — Ale wszystkie były brudne i żółte od jajka, rozumiesz, więc myślałem, że będziesz zadowolona, jak je oczyszczę.
952— To nie było jajko Filipku, tylko czyściutkie piórka jak w skrzydełkach kanarków.
953 954— Ależ tak, a teraz kurczątkom zimno, przykro, i tobie by tak było, jakbyś wpadł w staw, a nikt by ci nie podał suchego ubrania. Czy nie chciałbyś pójść je ogrzać?
955 956— W rączkach, bardzo ostrożnie, a potem puściłbyś je na słońce, żeby polatały.
957— Dobrze — powiedział, zsuwając się z jej kolan — tylko pocałuj mnie najpierw, bo ja nie chciałem im zrobić nic złego, ty wiesz! — Filipek bardzo był przywiązany do Kasi i panna Pettingill mówiła, że to zadziwiająca rzecz, jak się to dziecko daje prowadzić. Opieka, MiłośćZdaje mi się, że w tym leżała tajemnica, iż Kasia nie „prowadziła”, tylko starała się zawsze być dobra, kochająca i szanować jego uczucia.
958Zaledwie ucichły buty Filipka na schodach, stara Marianna z niezadowoloną miną wsunęła we drzwi głowę, mówiąc:
959— Panno Katarzyno, chciałabym, żeby pani powiedziała Aleksandrowi, że ma uporządkować drwalnię. Chyba nie wie pani, co się tam dzieje!
960— Zapewne, że nie wiem — odrzekła Kasia z uśmiechem, ale potem wymknęło jej się westchnienie, bo nie widziała drwalni od owego dnia, kiedy spadła z huśtawki. — Bądź spokojna, powiem Aleksandrowi i wszystko tam uporządkuje.
961Marianna odeszła zadowolona, ale kilka minut później wróciła, mówiąc:
962— Jakiś człowiek przyszedł z pudełkiem mydła, panno Katarzyno, i oto rachunek.
963Zabrało to Kasi trochę czasu, zanim znalazła woreczek z pieniędzmi, ołówek i książkę rachunkową. Elżbietka musiała odstąpić swego miejsca przy stole.
964— Ach Boże mój! — rzekła — chciałabym, żeby nam już nikt nie przeszkadzał. Ciekawe, kto teraz przyjdzie?
965Niedługo trwała jej ciekawość, gdyż prawie nie dokończyła jeszcze mówić, kiedy znowu zapukano do drzwi.
966— Czy można? — zapytał jakiś głos. Wśród szelestu spódnic i tupania obcasów weszła pompatycznie Imogena Clark. Kasia nie mogła jej poznać na początku, bo się nie widziały od dwóch lat.
967— Zastałam drzwi otwarte — tłumaczyła się Imogena krzykliwym głosem — i ponieważ zdawało mi się, że nikt nie usłyszał mego dzwonka, odważyłam się przyjść prosto na górę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
968— Bynajmniej — grzecznie odrzekła Kasia — droga Elżbietko, podaj to niskie krzesełko. Usiądź Imogeno. Przykro mi, że nikt nie wyszedł, gdyś zadzwoniła, ale służące porządkują dziś mieszkanie, więc przypuszczam, że nie usłyszały.
969Imogena usiadła i według swego zwyczaju zaczęła krzykliwie mówić, Elżbietka zaś, zza fotela Kasi, robiła przegląd jej stroju. Miała suknię z taniego materiału, ale zrobioną bardzo świetnie i suto, z falbanami i bufami, przy tym naszyjnik dżetowy[75] i długie, czarne kolczyki, które szeleściły i brzęczały za każdym poruszeniem głowy. Nosiła też owe loczki okrągłe, przylepione do skroni, a Elżbietka była zaciekawiona, co je przytrzymuje.
970Powoli wydała się przyczyna jej odwiedzin: oto przyszła z pożegnaniem, państwo Clark wracali bowiem do Jacksonville.
971— Czy widziałaś kiedyś rozbójnika? — zapytała Józia, która zapamiętała tę szczególną historię opowiadaną w bawialnym pokoju.
972— I nieraz — odparła Imogena — odbieram także często listy, a jak pięknie pisze! Żałuję, że nie mam jednego przy sobie, przeczytałabym wam kawałek i wiem, że znalazłybyście w tym wielką przyjemność. Zaczekajcie, może mam w kieszeni. —- Zanurzywszy rękę, szczególnym trafem znalazła od razu, a Józia nie mogła się wstrzymać od podejrzenia, że dobrze o nim wiedziała.
973Ten rozbójnik zdawał się mieć śmiałe, czarne pismo, co się zaś tyczy papieru i koperty, to były zupełnie takie jak u wszystkich ludzi, ale może wpadł mu w ręce sprzedawca materiałów piśmiennych.
974— Może coś znajdę — rzekła Imogena, przebiegając całą stronicę. — Uwielbiona Imogeno…. to nie zajęłoby was… hm, hm, hm… aa, tu coś jest. Byłem na obiedzie w Rock House na Boże Narodzenie. Smutno było bez ciebie. Jadłem pieczonego indyka, pieczoną gęś, pieczoną wołowinę, nadziewane paszteciki, budyń ze śliwkami, orzechy i rodzynki. Bardzo dobry obiad, nieprawda? Ale nic nie smakuje, gdy nie mamy koło siebie drogich nam osób.
975Kasia i Józia spoglądały ze zdumieniem. Takież to słowa pisze rozbójnik?
976— Jaś Billings kupił nowego konia — czytała dalej Imogena — hm, hm, hm, hm. Nie sądzę, żeby was tu mogło coś zaciekawić. Ach prawda! Właśnie, na samym końcu jest wierszyk.
977— Jakie to milutkie, nieprawdaż?
978— Czy on się poprawił? Tak by się zdawało z listu — powiedziała Józia.
979— Czy się poprawił? — wykrzyknęła Imogena, brząkając kolczykami. — On był zawsze najlepszym, jakim tylko być można!
980Nie było co odpowiedzieć. Kasia uczuła, że jej usta drgają ze strachu, że się okaże niegrzeczna i wybuchnie głośnym śmiechem, zaczęła jak najprędzej mówić o czymś innym. Cały ten czas oceniała Imogenę i pytała siebie: „Czy to być może, żebym ją kiedyś lubiła? Jakie to dziwnie! Jakim też papa jest rozumnym człowiekiem!”.
981Zabawiwszy pół godziny, Imogena pożegnała się.
982— Wcale się nawet nie spytała o twoje zdrowie! — wykrzyknęła z oburzeniem Elżbietka. — Dobrze uważałam, że się nie spytała ani razu.
983— Pewno zapomniała, zresztą o niej mówiłyśmy, nie o mnie — odparła Kasia.
984Mała ta gromadka zabrała się znowu do swych zajęć; tym razem minęło pół godziny, a nikt nie przeszkodził. Nareszcie odezwał się dzwonek i Brygida ukazała się na górze z jakąś zmieszaną twarzą, mówiąc:
985— Panno Katarzyno, to stara pani Worrett, musiała przyjść na cały dzień, bo ma worek z sobą. Cóż jej mam powiedzieć?
986— Ach Boże! — odezwała się Kasia niechętnie — Jakie to nieszczęście! Cóż my zrobimy?
987Pani Worrett była to stara przyjaciółka ciotki Izy, mieszkała na wsi około sześciu mil od Burnet. Ile razy sprowadzały ją do miasta interesy lub sprawunki, zazwyczaj przychodziła na śniadanie do doktora Carr. Nie zdarzało się to często i przedtem Kasia nie potrzebowała jej zabawiać.
988— Powiem, że panny są zajęte i nie mogą widzieć się z nią, wszakże dziś nie ma nawet obiadu — rzekła Brygida.
989Dwa lata przedtem Kasia na pewno podskoczyłaby w górę na tę myśl, ale dziś była rozważniejsza.
990— N-ie — odparła — nie chcę tego zrobić, musimy sobie jakoś poradzić, Brygido. Zbiegnij, droga Józiu, jak przystoi dobrej dziewczynce, i powiedz pani Worrett, że w jadalnym pokoju panuje nieład, ale zjemy tutaj śniadanie i że, gdy odpocznie, z przyjemnością zobaczę ją u siebie. Ach Józiu! Daj jej najpierw wachlarz, bo jej będzie tak gorąco. Brygido, możesz nie zmieniać śniadania, tylko dodaj smażone brzoskwinie na wety[76] i zrób dla pani Worret filiżankę herbaty, zdaje mi się, że ją zwykle pija.
991— Nie mogę odprawić tej biednej kobiety, kiedy przybyła z tak daleka — tłumaczyła się Elżbietce, gdy zostały same. — Pchnij trochę fotel w tę stronę, Elżbietko, a te małe krzesełka ustaw pod ścianą, czy pamiętasz, że upadła z takiego ostatnim razem?
992Dosyć czasu upłynęło, zanim się pani Worrett ochłodziła, i dopiero po jakichś dwudziestu minutach, ciężkie, trzeszczące kroki po schodach, oznajmiły, że gość nadchodzi. Elżbietka zaczęła się chichotać, bo ją ta pani zwykle pobudzała do śmiechu, ale zanim otworzyły się drzwi, Kasia zdążyła napomnieć ją wzrokiem.
993Pani Worrett była najtłuściejszą, najgrubszą w świecie osobą. Nikt nie śmiał zgadywać, ile waży, ale wyglądała na tysiąc funtów[77]. Twarz miała niezmiernie czerwoną i w najzimniejszą porę była rozgrzana, a w ciepłe dni zdawało się, że topnieje. W rozwiązanym kapeluszu, z wachlarzem w ręku, przeszła przez pokój, który trząsł się pod jej nogami.
994— Jakże się masz, moja droga? — zapytała, rzucając się na fotel z biegunami.
995— Bardzo dobrze, dziękuję pani — odrzekła Kasia, myśląc sobie, że nigdy jej nie widziała nawet w połowie tak tłustej jak teraz, i pytając siebie, czym ją zabawi.
996— Jak się ma papa? — odezwała się pani Worrett. Kasia odpowiedziała grzecznie, po czym ją samą zapytała o zdrowie.
997— Ja się zaokrąglam! — Słysząc te słowa, Elżbietka wybuchnęła śmiechem i schowała się za fotel Kasi.
998— Miałam interes w banku — mówiła dalej nowo przybyła — i przyszło mi na myśl, że będąc tak blisko, wstąpię do panny Pettingill, żeby ją zabrać z sobą, jeżeli się uda, bo rozszerzyłaby mi czarną, jedwabną suknię. Była zrobiona zupełnie na miarę, ale musiałam nabrać ciała od tego czasu, gdyż nie mogę zapiąć haftek. Niestety, nie zastałam jej, więc cała wędrówka była daremna. Czy nie wiesz, gdzie teraz szyje?
999— Nie — rzekła Kasia, zaledwie wstrzymując się od śmiechu, bo czuła, że fotel pod nią się trzęsie. — W przeszłym tygodniu szyła u nas przez trzy dni sukienkę szkolną dla Joasi, ale odtąd nie słyszałam o niej. Elżbietko, pobiegnij na dół powiedzieć Brygidzie, żeby przyniosła… przyniosła… szklankę wody z lodem dla pani Worrett, bo się zdaje taka zgrzana po przechadzce.
1000Elżbietka, strasznie zawstydzona, wybiegła z pokoju i schowała się w sieni, żeby się pośmiać, po chwili wróciła z zupełnie poważną minką. Podano śniadanie, pani Worrett dobrze podjadła i zdawała się wszystkim zadowolona. Tak jej było wygodnie, że się nie ruszyła do czwartej po południu!
1001Ach, jakże długie wydało się to poobiedzie biednym dziewczętom, które łamały sobie główki, czym rozerwać olbrzymiego gościa.
1002Nareszcie pani Worrett podniosła się z krzesła i zaczęła się wybierać.
1003 1004— Dobrze wypoczęłam i doszłam do siebie. Czy któreś z dzieci nie odwiedzi mnie w najbliższych dniach? Ty zwłaszcza sprawiłabyś mi największą przyjemność, nie każda dziewczynka umiałaby tak mieć staranie o tłustą i starą kobietę i dać jej takie wygody jak ty Kasiu. Chciałabym, żeby ciotka mogła cię widzieć teraz, byłaby zadowolona, wiem dobrze.
1005Te słowa jakoś mile zabrzmiały w uszach Kasi.
1006— Ach, nie śmiejcie się z niej — rzekła, gdy dzieci późnym wieczorem przyszły na górę po wypiciu herbaty w uporządkowanym już jadalnym pokoju, a Cesia także przyłączyła się do nich, ubrana w piękny szal z różowo-białego batystu[78]. — Nie śmiejcie się z niej — mówiła Kasia — to prawdziwie dobra staruszka, nie lubię, gdy z niej żartujecie. Ona temu niewinna, że jest tłusta, zresztą wiecie, że ją kochała ciotka Iza, więc ze względu na nią okazujmy względy jej przyjaciółce. Przykro mi było, gdy przyszła, ale teraz już jestem zadowolona.
1007— Przyjemnie jest, gdy coś przestaje dolegać — odezwała się figlarnie Elżbietka, a Cesia szepnęła do Józi:.
1008 1009— Nieprawdaż? Chciałabym w połowie być tak dobra. Myślę sobie czasami, że mi będzie szczerze przykro, jeżeli kiedyś wyzdrowieje. Taką jest pieszczotką naszą, gdy tu siedzi w fotelu, że nie byłoby tak miło widzieć ją gdzie indziej. Wiem, że to szkaradnie z mojej strony, zresztą nie przypuszczam, żeby się zmieniła i stała nieznośna, rażąca, jak inne dziewczęta, gdyby nawet odzyskała zdrowie.
1010— Ma się rozumieć, że nie — odparła Cesia.
Rozdział trzynasty. Na koniec
1011Jakieś sześć tygodni póżniej, kiedy Józia i Elżbietka były zajęte pewnego dnia na dole, przestraszył je gwałtowny dzwonek Kasi — obie pobiegły dowiedzieć się, czego potrzebuje.
1012Siedziała w swym fotelu z rozpaloną i wzburzoną twarzą.
1013— Ach, dziewczęta! — wykrzyknęła. — Co na to powiecie? Ja stanęłam!
1014 1015— Doprawdy stanęłam! Stałam na nogach o własnej sile.
1016Obie siostrzyczki tak były zadziwione, że nie mogły mówić, więc Kasia wyjaśniała im dalej.
1017— Widzicie, to się stało nagle. Naraz doznałam uczucia, że stanę, gdy spróbuję, i prawie zanim pomyślałam, wydobywszy się z fotela, stanęłam. Tylko trzymałam się mocno poręczy. Taki mnie strach ogarnął, że sama nie wiem, jak powróciłam na fotel. Ach dziewczęta! — Ukrywszy twarz w rękach, Kasia płakała.
1018— Czy myślicie, że będę mogła to jeszcze powtórzyć? — spytała, patrząc wilgotnymi oczami.
1019— Ma się rozumieć — rzekła Józia, a Elżbietka tańczyła wokół, wołając troskliwie:
1020 1021Kasia spróbowała raz jeszcze, ale było już po wszystkim: nie mogła się ruszyć z fotela i zaczęła pytać siebie, czy to nie było snem.
1022Ale nazajutrz, gdy przypadkiem Józia była w pokoju, usłyszała nagły okrzyk i obróciwszy się, ujrzała Kasię stojącą na nogach.
1023— Papo, papo! — wołała Józia, biegnąc ze schodów. — Henrysiu, Joasiu, Elżbietko, chodźcie zobaczyć!
1024Ojca nie było w domu, ale dzieci zgromadziły się tłumnie. Tym razem Kasia powtórzyła próbę z łatwością. Zdawało się, że jej wola była w uśpieniu, ale rozbudziła się, a członki poczuwszy to, stały się jej posłuszne.
1025Gdy ojciec wrócił, nie mniej był wzruszony od dzieci. Chodził ciągle wokół fotela, wypytywał Kasię, kazał jej to wstać, to usiąść.
1026— Czy ja naprawdę będę zdrowa? — zapytała cichym szeptem.
1027— Tak mi się zdaje, moja kochana — odparł doktor Carr, potem porwał Filipka i podrzucił go w górę. Dzieci pierwszy raz widziały, że papa zachowuje się jak mały chłopiec. Wkrótce jednak, widząc, że Kasia ma rozpaloną twarz i zgorączkowane oczy, wyciszył się, odprawił dzieci i usiadł, żeby ją uspokoić łagodnymi słowami.
1028— Sądzę, że to przyjdzie, moja droga, ale upłynie jeszcze dosyć czasu i będziesz musiała mieć wiele cierpliwości. Skoro się okazałaś tak dobrym dzieckiem przez te wszystkie lata, jestem pewien, że nie upadniesz i teraz. Pamiętaj, że lada nierozwaga cofnie cię znowu. Musisz poprzestać na stopniowym polepszaniu zdrowia. Nie ma drogi na skróty w powrocie do chodzenia, również jak do nauki, każde dziecko samo ją wynajduje.
1029— Ach, papo! — rzekła Kasia. — Czekałabym i rok, byleby wyzdrowieć w końcu.
1030Jakże była szczęśliwa tej nocy! Zbyt szczęśliwa, żeby spać. Ojciec zauważył rano czerwone obwódki wokół oczu i potrząsając głową, rzekł:
1031— Musisz być ostrożna, bo inaczej znów się położysz, gorączka cofnęłaby cię na długie lata!
1032Kasia wiedziała, że ojciec ma słuszność, więc była ostrożna, chociaż okazało się to niełatwe, bo nowe życie krążyło w każdym członku.
1033Postęp był powolny, zupełnie jak przepowiadał doktor Carr. Z początku mogła stać tylko kilka sekund, potem minutę, potem pięć minut, trzymając się mocno fotela. Następnie odważyła się puścić fotel i stać sama. Po niejakim czasie stawiała po jednym kroku, pchając fotel przed sobą jak dziecko uczące się chodzić. Józia i Elżbietka czuwały nad nią jak troskliwe mateczki. Było to zabawne i budziło pewne politowanie, gdy wysoka Kasia szła wolnym i niepewnym krokiem, a niższe od niej siostry postępowały za nią w roli opiekunek. Ale Kasia nie widziała w tym nic śmiesznego ani godnego litości, dla niej było to po prostu rozkoszą — najmilszą rzeczą w świecie. Nigdy jednoroczne niemowlę nie było tak dumne ze swych pierwszych kroków jak ona. Stopniowo wzrastała w niej odwaga i puszczała się śmielszym lotem. Józia, wbiegłszy raz na górę do swego pokoju, stanęła zdumiona, widząc, że Kasia tam siedzi rozpalona, drżąca, lecz zadowolona ze sprawionej niespodzianki.
1034— Widzisz — tłumaczyła się jej — ogarnęła mnie żądza odkryć. Od tak dawna nic nie widziałam prócz mego pokoju! Ależ, mój Boże! Jaka ta sień długa. Będę musiała dobrze wypocząć, zanim pójdę do siebie.
1035Odpoczęła dobrze, ale mimo tego bardzo była zmęczona nazajutrz. Jednakże nie zaszkodziła jej ta próba, po upływie dwóch czy trzech tygodni mogła chodzić po całym drugim piętrze.
1036Te wycieczki sprawiały jej tak wielką uciechę jak zajmująca książka, bo obserwowała różne zmiany i wszystko ją dziwiło.
1037— Henrysiu, jaką masz ładną półkę do książek! Kiedy ją kupiłeś?
1038— Tę starą? Już ją mam od dwóch lat, czy ci nie wspominałem?
1039— Może być, ale jej nie widziałam, więc nie zrobiła na mnie wrażenia.
1040Pod koniec sierpnia czuła się tak wzmocniona, że chciała zejść ze schodów, ale ojciec powiedział:
1041— Zaczekaj jeszcze, zmęczyłoby cię to znacznie bardziej niż chodzenie po równej drodze, lepiej odłóż to do czasu, kiedy będziesz zupełnie pewna swej nogi.
1042— Ja tak samo sądzę — rzekła Józia — prócz tego chciałabym uporządkować i upiększyć dom, zanim go zobaczy bystre oko pani gospodyni. Ach, powiem ci coś! Jaka śliczna myśl przyszła mi do głowy! Oznaczysz dzień, a my czekać cię będziemy i urządzi się uroczystość. Cóż to za miła będzie chwila!… A kiedy nastąpi, papo?
1043— Za dziesięć dni będzie mogła zejść bezpiecznie.
1044— Za dziesięć dni! To wypadnie siódmego września, prawda? — rzekła Kasia i dodała ciszej: — Jeżeli można, wolałabym zejść pierwszy raz ósmego, bo to był dzień urodzin mamy.
1045Narada stanęła więc na tym, a Józia wołała radośnie, skacząc i klaszcząc w ręce:
1046— Jeszcze nigdy w życiu nie obiło się o moje uszy nic tak miłego! Kiedy przyjdziesz na dół, papo? Strasznie potrzebuję rozmówić się z tobą.
1047— Zaraz pójdę, bo inaczej oberwiesz mi poły[79] od surduta — odparł ze śmiechem i zeszli oboje, a Kasia wyglądała przez okno w błogim usposobieniu.
1048Szkoła„Ach! — myślała sobie. — Czy to być może? Czy zostanę wzięta do wyższej klasy, jak było w hymnie kuzynki Heleny, i czy na zawsze pożegnam cierpienie? Ale cierpienie wiąże się ściśle z miłością — teraz to widzę. Jak dobry był mój drogi nauczyciel!”
1049Józia zdawała się bardzo zajęta do końca tygodnia. Tłumaczyła się wprawdzie „myciem okien”, ale to nie wyjaśniało jej ciągłego znikania i tajemniczego ożywienia twarzy. Przy tym dochodziło z dołu jakieś stukanie młotem i tarcie drzewa. Dzieciom widocznie zaleciła, żeby czegoś nie mówiły, bo Filipek odezwał się parę razy: „ach, Kasiu!”. A potem umilkł, mówiąc żywo: „O mało się nie zapomniałem!”. Kasia była coraz ciekawsza, ale wiedząc, że owa tajemnica sprawi nie tylko jej przyjemność, postanowiła nie psuć niespodzianki wypytywaniem.
1050Nareszcie nastąpił wieczór poprzedzający ten uroczysty dzień.
1051Gdy Józia weszła do pokoju na chwilkę przed herbatą, Kasia rzekła:
1052— Patrz, panna Pettingill przyniosła mi nową suknię, ubiorę się w nią pierwszy raz, gdy będę schodzić na dół.
1053— Jaka ładna! — odrzekła Józia, oglądając sukienkę z miękkiego, popielatego kaszmiru, ozdobioną wstążkami w tych samych barwach. — Ale Kasiu, ja tu przyszłam zamknąć drzwi. Brygida będzie zamiatać w sieni, a nie chciałabym, żeby tu naleciało kurzu, bo wszakże twój pokój był wyszczotkowany dziś rano.
1054— Szczególna pora do zamiatania sieni! — odezwała się Kasia z zadziwieniem. — Dlaczego nie każesz jej czekać do jutra?
1055— Nie mogę, widzisz… Ona… Zdaje mi się, że ma co innego robić jutro. Wygodniej, żeby zamiotła teraz. Nie wzbraniaj się, Kasiu droga, tylko trzymaj drzwi zamknięte. Dobrze? Przyrzeknij.
1056— Najchętniej — powiedziała coraz bardziej zdumiona Kasia i uległa prośbom Józi. Chciała potem czytać, ale tak była zaciekawiona, że litery skakały jej przed oczami i nie mogła się powstrzymywać od podsłuchiwania. Brygida umyślnie hałasowała szczotką, lecz mimo to zdawało się Kasi, że słyszy inne odgłosy i chodzenie po schodach, otwieranie i zamykanie drzwi, tłumienie śmiechu. Jakież to wszystko wydawało się jej dziwne!
1057— Mniejsza o to — rzekła, zatykając uszy — jutro dowiem się wszystkiego.
1058Nazajutrz dzień był chłodny i miły — ideał wrześniowej pogody.
1059— Kasiu — rzekła Józia, gdy przyszła z ogrodu z pełnymi rękami kwiatów — jaka twoja suknia jest ładna, jeszcze nigdy nie wyglądałaś tak dobrze — mówiąc to, przypięła jej jeden czerwony goździk do stanika[80], a drugi do włosów.
1060— Teraz jesteś już wystrojona! Papa przyjdzie za kilka minut, żeby cię sprowadzić na dół.
1061W tej chwili weszły Elżbietka i Joasia, ubrane równie jak Józia w swe najładniejsze sukienki. Widocznie była to uroczystość dla całego domu. Cesia przyłączyła się także do ich grona, zaproszono ją bowiem, żeby widziała Kasię schodzącą na dół. Ona również miała na sobie nową suknię.
1062— Jakie jesteśmy wystrojone — rzekła Józia, spostrzegłszy, jak świetnie wygląda. — Obróć się Cesiu, jaka szarfa! Strasznie robisz się dorosła, panno Hall!
1063— Żadna z nas nie będzie tak „dorosła” jak Kasia — odparła Cesia ze śmiechem.
1064Na koniec ukazał się pan Carr. Bardzo powoli zeszli ze schodów — Kasia wsparta na ojcu, przy niej Henryś, dziewczęta za nimi, a Filipek na samym przodzie. Dorota, Brygida i Aleksander wychylali głowy z kuchni, żeby ją zobaczyć, a stara Marianna płakała z radości, zasłaniając oczy fartuszkiem.
1065— Ach, frontowe drzwi są otwarte! — rzekła Kasia z uniesieniem. — Jak ładnie! A jaka piękna cerata! Wszakże nowa? Nie było jej, gdy chodziłam jeszcze.
1066— Nie zatrzymuj się przy tym — wykrzyknął Filipek, któremu widocznie pilno było. — To nie jest nowa cerata, już dawno, dawno tu leży! Chodź lepiej do bawialnego pokoju!
1067— Dobrze — powiedział ojciec — obiad jeszcze niezupełnie gotowy, masz więc czas odpocząć trochę. Cudownie to zniosłaś, Kasiu. Czy bardzo się zmęczyłaś?
1068— Ani trochę — odparła wesoło. — Zdaje mi się, że mogłabym zejść sama. Ach! Drzwi od szafy z książkami naprawione! Jak ładnie wyglądają!
1069— Nie zatrzymuj się! Nie zatrzymuj! — powtarzał Filipek, wychodząc z siebie z niecierpliwości.
1070Poszli więc dalej: ojciec otworzył drzwi od bawialnego pokoju, Kasia postawiła jeden krok i stanęła. Rumieniec wystąpił jej na twarz i chwyciła się klamki, żeby nie upaść. Cóż ujrzała?
1071Nie tylko sam pokój, świeże muślinowe firanki i wazoniki z kwiatami, nawet nie tylko szerokie, piękne okno zrobione od słonecznej strony ani nie kuszącą sofę ze stolikiem, widocznie dla niej przygotowane. Nie, znajdowało się tam jeszcze coś innego. Sofa była wysunięta, a na niej, wsparta na poduszkach, z jasnym wzrokiem zwróconym ku drzwiom leżała kuzynka Helena! Zobaczywszy Kasię, wyciągnęła do niej ramiona.
1072Józia i Cesia zgodziły się później na to, że nigdy w życiu nie były tak przestraszone jak w owej chwili, bo Kasia, zapominając o swej niemocy, puściła rękę ojca i zupełnie biegła do sofy.
1073— Ach, kuzynko Heleno! Droga, droga kuzynko Heleno! — wołała. Potem jakoś padła przy sofie, dwie pary rąk i dwie twarze złączyły się i przez pewną chwilę nikt się nie odezwał ani jednym słowem.
1074— Czy to nie ładna niespodzianka? — wykrzyknął Filipek, przewracając koziołka, jak gdyby dla ulżenia swym uczuciom. Joasia zaś i Henryś wykonywali jakiś wojenny taniec wokół sofy.
1075Głos Filipka przerwał zaklęte milczenie i powstał zupełny chaos pytań i wykrzykników.
1076Okazało się, że ten szczęśliwy pomysł sprowadzenia kuzynki Heleny na „uroczystość” zrodził się w główce Józi, podała ten plan ojcu i zajęła się jego wykonaniem. Co za sprytny plan! Kazała Brygidzie zamiatać sień, żeby Kasia nie usłyszała przybycia gościa.
1077— Kuzynka Helena zabawi u nas trzy tygodnie tym razem, czy to nie śliczna rzecz? — pytała Elżbietka, podczas gdy Józia niespokojnie badała Kasię:
1078— Czy na pewno nic nie podejrzewałaś? Ani trochę? Ani odrobinki, ty myślący molu?
1079— Nie, doprawdy nic a nic. Jakże mogłam odgadnąć coś tak rozkosznego? — I znowu z zapałem pocałowała Helenę.
1080Jakże krótki wydał się ten dzień! Tak wiele było do pytania, do patrzenia, do mówienia, że godziny mijały, a wieczór nastąpił jako nowa i wielka niespodzianka dla całego grona.
1081Kuzynka Helena może była ze wszystkich najszczęśliwsza, bo oprócz tego, że Kasię widziała prawie zdrową, cieszyły ją postępy, jakie zaszły w ciągu czteroletniego niewidzenia w kuzynkach, tak przez nią ukochanych.
1082Zajmującą było rzeczą przyglądać się im wszystkim. W Elżbietce i Henrysiu nastąpiła najkorzystniejsza zmiana. Elżbietka zupełnie się pozbyła żałosnej minki i trochę obraźliwego tonu mowy — i wyrosła na raźną, ożywioną dwunastoletnią dziewczynkę. Grymaśna twarzyczka Henrysia zrobiła się otwarta i rozumna, a obejście wesołe i uprzejme, był to jeszcze spokojny i nie bardzo bystry chłopiec, ale zapowiadał się na człowieka wielkiej wartości. Dla niego, równie jak dla innych dzieci, Kasia była widocznie centrum i słońcem. Wszyscy krążyli koło niej i we wszystkim jej ufali. Kuzynka Helena zauważyła, że Filipek, upadłszy raz i uderzywszy się mocno, uciekł się do niej z płaczem i odszedł pocieszony, że Joasia szeptała jej jakąś ważną tajemnicę, a Elżbietka prosiła o pomoc w robótce. Widziała, że Kasia ich przyjmuje słodko, mile — nie nakazuje nic jako starsza siostra ani nie przemawia jak dawniej ostrym tonem. Co więcej, spostrzegła zmianę na jej twarzy, miły wyraz w oczach, szlachetne obejście, przyjemny głos, grzeczność, takt przy dawaniu rad, tak że nie czuło się, iż je daje.
1083— Droga Kasiu — rzekła parę dni po przyjeździe — te odwiedziny sprawiają mi wielką przyjemność! Nie możesz sobie wyobrazić, jak wielką! Tak są odmienne od ostatnich, kiedy ty byłaś taka chora, a wszyscy tacy smutni. Czy pamiętasz?
1084— O pamiętam! Ale nie zapomniałam i tego, jak byłaś dobra i jak wiele mi dopomogłaś. Nigdy, nigdy nie wyjdzie mi to z pamięci!
1085— Cieszę się, lecz bardzo mało zdołałam uczynić. Sama się uczyłaś przez ten cały czas. Kasiu droga, muszę ci powiedzieć, jaki to przyjemny dla mnie widok, że się tak mężnie wyrobiłaś. Spostrzegam to we wszystkich: w ojcu, w dzieciach, w tobie samej. Zdobyłaś sobie miejsce, które, jeżeli pamiętasz, co opowiadałam niegdyś, jedna kaleka próbowała pozyskać: jesteś duszą całego domu.
1086— Ach, kuzynko Heleno, nie mów tego — rzekła Kasia i oczy jej zaszły nagle łzami. — Nie byłam mężna, nie możesz sobie wyobrazić, jak się źle zachowywałam nieraz i jak jestem cierpka i niecierpliwa, niewdzięczna, głupia i ociężała. Co dzień patrzę na rzeczy, które powinny być zrobione, a nie robię ich. To zbyt rozkoszne, że mnie chwalisz, ale nie powinnaś, bo nie zasługuję na to.
1087Chociaż Kasia mówiła, że nie zasługuje, zdaje mi się, że zasługiwała!
Przypisy
Curly Locks — bohaterka książki dla dzieci pt. Mała Curly Locks (ang. Little Curly Locks) autorstwa Petera G. Thomsona. [przypis edytorski]
portyku — przedniej części budowli przed wejściem głównym, zawierającej rząd kolumn. [przypis edytorski]
kupalnik górski a. arnika górska (Arnica montana) — kwitnąca na żółto bylina z rodziny astrowatych, rosnąca dziko w Europie i Ameryce Północnej, stosowana w ziołolecznictwie do gojenia wylewów podskórnych i ran. [przypis edytorski]
szkoła niedzielna — znajdująca się zwykle przy kościele szkoła, w której uczono religii. [przypis edytorski]
Słowo od redakcji — artykuł wstępny („wstępniak”) w czasopiśmie, w którym poruszane są najważniejsze problemy, omawiane aktualne wydarzenia lub główne tematy innych artykułów w numerze. Artykuł wstępny często pisany jest przez redaktora naczelnego lub jego zastępcę. Tekst wstępniaka może znacząco wpływać na opinie czytelników, a nawet na wydarzenia społeczne i polityczne; niekiedy tytuł takiego artykułu lub jego fragment staje się hasłem, sloganem funkcjonującym w powszechnym obiegu. [przypis edytorski]
Jerozolima wyzwolona — poemat opowiadający o średniowiecznych wyprawach krzyżowych. [przypis edytorski]
koszatki — gryzonie znane z tego, że od października do kwietnia zapadają w sen zimowy. [przypis edytorski]
ma za długi język — w dosłownym tłumaczeniu „język wywieszony po środku” (po ang. hung in the middle), wyrażenie oznaczające, że ktoś za dużo mówi. [przypis edytorski]
wiersz „Piesek” — to rozbudowana wersja wierszyka o psie o imieniu Yap; autorką tłumaczenia jest Maria Kamińska. [przypis edytorski]
dyliżans (z fr.) — kołowy pojazd konny używany od połowy XVI w. do połowy XIX wieku do przewozu pasażerów i przesyłek pocztowych. Dyliżans jeździł po stałych trasach, według ustalonego rozkładu jazdy. Jako dyliżanse używano dużych, zamkniętych pojazdów o wagonach mieszczących do kilkunastu osób. Z tyłu pojazdu i na dachu umieszczano przesyłki oraz bagaże, z przodu, na tzw. koźle siedział woźnica kierujący powozem oraz konduktor kontrolujący opłaty. [przypis edytorski]
szkandele — napełniane wodą pojemniki służące jako podgrzewacze do pościeli. [przypis edytorski]
bareż — lekka tkanina z wełny, bawełny, jedwabiu lub mieszaniny tych materiałów; nazwa pochodzi od francuskiego miasta Barèges w Pirenejach, gdzie wyrabiano takie materiały. [przypis edytorski]
Niagara — wielkie wodospady na rzece Niagara, położone w Stanach Zjednoczonych, przy granicy z Kanadą. [przypis edytorski]
królowa Wiktoria (1819–1901) — królowa Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii – rządziła nim przez 63 lata. [przypis edytorski]
Robinson Crusoe — główny bohater przygodowej powieści Daniela Dafoe pt. Przypadki Robinsona Kruzoe. [przypis edytorski]
szwajcarski Robinson — książka z serii pt. Szwajcarska rodzina Robinsonów autorstwa Johanna Davida Wyssa. [przypis edytorski]
tyfus — zakaźna choroba układu pokarmowego, na którą dawniej nie było lekarstwa. [przypis edytorski]
doktor Livingstone — David Livingstone, znany dziewiętnastowieczny lekarz, misjonarz i podróżnik, odkrywca wielu niezbadanych terenów Afryki. [przypis edytorski]
zamiast sukienek — dawniej małe dzieci, niezależnie od płci, nosiły sukienki. [przypis edytorski]