- Dziecko: 1
- Emigrant: 1
- Grób: 1
- Kobieta: 1
- Kondycja ludzka: 1
- Księżyc: 1
- Kwiaty: 1
- Lud: 1
- Miasto: 1
- Narodziny: 1
- Obyczaje: 1
- Ojciec: 1
- Podróż: 1 2
- Ptak: 1 2
- Samotność: 1
- Strój: 1
- Śmierć: 1
- Światło: 1
- Tłum: 1 2
- Upadek: 1
- Wspomnienia: 1
- Wygnanie: 1
- Zima: 1
- Zwierzęta: 1 2
Juliusz SłowackiDo Teofila Januszewskiego
1Gdzie dziś Neapol jasny? Kto zasiadł nasz ganek?
Gdzie koczujące światła w pół okręgu zwite
[1],
Od wiatru żagielkami białymi nakryte,
5Jak te, o których prawi gdzieś Szecherazada,
Ptaków z ognistą piersią, z białym skrzydłem stada?
Nad błękitami siedzą. Przy świetle światełko,
Każde ma białe sobie dodane skrzydełko;
Rzekłbyś, że gwiazd znudzonych lazurami plemię
10Bóg skrzydłami uzbroił — i przysłał na ziemię.
Krzyk — życie — otwierane nożami ostrygi —
Z polipów i gwiazd morskich malownicze wzorki —
Siarczaną wodą z hukiem wystrzelone korki —
15Falę ludu, co z sobą po ulicach niesła
Osoby — granem widok płacące i krzesła…
Lubiłeś na to patrzeć, lecz poważnie — z tronu,
Z drżącego nad falami morskimi balkonu,
Którym architekt tkanki podrzeźniał
[2] pajęcze. —
20Ja tymczasem, kolorów przeleciawszy tęczę,
Drący się księżyc wejdzie, na kraterze stanie
I stamtąd białe czoło obróci do świata.
Tak zrodzone na grobie dziecko twego brata,
25Któremu pierwsza grobu lilia rówieśniczką,
Zamyśloną na ludzi spojrzało twarzyczką
Z cichej ojca mogiły… Gdzie nasz lazurowy
Golf? i ciche przy białym księżycu rozmowy?
30Wczoraj widziałem wróble spłoszone na gruszy;
Cała hurma
[3] na bliskie uniosła się drzewka
Tak zgodnie, że raz biała skrzydełek podszewka
Ku słońcu, to znów cała chyli się ku roli
Jak podśrebrzone
[4] liście rozchwianej topoli.
35Lecz ludzie, piorunową spłoszeni ulewą,
Nigdy razem na bliskie nie usiędą
[5] drzewo,
Ale niezgodnym lotem rozchodzą się błędnie,
Ani tam listek róży, gdzie liść lauru więdnie…
40Ty pod strzechę własnego domu, w cień ogrodu,
Ja w nieznane uciekam krainy południa
Przed ścigającą myślą i mrozami grudnia.
A gdy mi już na opak idą roku pory,
Gdy zima kwiatowymi ubrana kolory
45Ani po górach lekkim płatkiem śniegu sypie,
Ani w kryształ ubiera brzozy, ani skrzypie
Pod saniami wieśniaka, ani pod stodoły
Zgania wróble, ni smutno zielone jemioły
Różami świegocących osypuje gilów,
50W kraju porzniętym
[6] wstążką jasną siedmiu Nilów
Mógłbym o spokojnikach zapominać wiejskich,
Pijąc muł Etyjopów zamiast wód letejskich
[7].
Lecz ja przeciwnie — wszystkie widziane obrazy
W myśl kładę jak na wielkie zwierciadło bez skazy
55I chciałbym wam, gdy noc was zimowa zaskoczy,
Tym zwierciadłem Egiptu słońce rzucić w oczy.
Obłąkany nasz okręt zawołał o świcie:
Ziemia! I ziemia wyszła na morza błękicie
Jak złocistego piasku dzierzgany obrąbek.
60Rzekłbyś, że biały siedzi na piaskach gołąbek,
Przypatrując się sobie w zwierciadlanej fali…
A to był pałac wielki Mohameda-Ali.
Rzekłbyś, że przed nim resztki wieśniaczego płota
Sterczą… to była Ali-Mohameda flota.
65Nad tym brzegiem, a z twarzą, jak ją widzę co dnia,
Leżała niesplamiona purpura przedwschodnia;
Na niej stada gwiazdeczek bladego lazuru —
I jedna tylko palma na prawo z marmuru,
Otoczona rojami nieśpiących wiatraków.
70W przezroczu nieba stada wędrujące ptaków,
Tak, jak je ręka boża w jeden łańcuch sprzęże,
Przede mną w czarne, długie wiązały się węże…
Tak mi się ukazały afrykańskie brzegi,
Smutne, obumarłymi południka śniegi
75Zasypane, pod nieba sklepionego łuną,
Długą i rozciągniętą położone struną.
Z niej jak z boskiego łuku na niebieskie stropy
Strzał słonecznych wiązane wypadały snopy.
KwiatyChciałbym się teraz zbliżyć teleskopu szkiełkiem
80Do brzegu — spoić z tęczą kolorów i zgiełkiem.
Chce być człowiek bawiącym oczy twoje kwiatem;
Nawet w ubiorach ludu taka rozmaitość,
Że cię wkrótce dusząca opanuje sytość,
85I szukasz znużonymi oczyma błękitu,
Lecz próżno! — bo dom szczytem przyrasta do szczytu;
Oślarzy za złotego zwąchała milorda
I osiołkami drogę zwężoną przegradza —
90Chwyta — piastuje — z ziemi podnosi — i sadza
Na szybkolotnym ośle, razów mu nie szczędzi,
Aż biegnąc pod złotego orła cię zapędzi.
Szczęśliwy, kto tak gnany pod rozsądek ścisły
Oczy podda i wszystkie razem zwiąże zmysły!
95Nieszczęsny, kto na boczne bramy się ogląda!
Schyl głowy!… osioł wleciał pod juki wielbłąda —
Patrzysz… nad tobą arka tłumoków i skrzyni —
Rozbiłeś się na lądzie — a okręt pustyni
100Jakaś trumna szeroka, czarna — to kobiéta!
Płaszczami rozszerzona na całą ulicę,
Z oczami błyszczącymi, jako dwie gromnice,
Przez dwa białe otwory, z jedwabiu szelestem
Biegnąca… zda się tobie, że pyta: kto jestem?
105W łokciach ufaj jak ryba pływająca w skrzelach,
Rozpychaj tłum — błękitny ustępuje felach
[8].
Tu pilnująca głową równowagi dzbanka,
Wyprężona przy murach staje Egipcjanka,
Podobna kariatydzie
[9] w ścianę wmurowanej ;
110Jej koszula, posłuszna piersi z brązu lanej,
Nad łonem się podnosi i na dół opada,
O każdy kształt jak wodna łamiąc się kaskada.
Tu europejski ubiór, wielki równacz stanów,
Dalej żebrzące stado postaci bocianów
115Goni za tobą, prośbą grzechoczącą klaszcze —
Czarne, wychudłe, w białe obwinięte płaszcze.
Ledwoś wyrobił w tłumie ulicowym szczerby,
Ledwoś dopadł do bramy: —
Zwierzętaprzy bramie, jak herby,
Żywe wielbłądy okiem przerastając kratę,
120Wodą w skórzanych workach zamkniętą skrzydlate,
Stają ci się przed progiem domowym zagrodą,
Odstraszając sączącą się przez skóry wodą.
Nim się myślą o wiekach ubiegłych zasępię,
Bawi mię to, co widzę i słyszę na wstępie:
125Dziś ludzi kolorami rozkwiecone klomby —
Jutro ujrzę pomniki — trumny — katakomby —
Wszystko, co pozostało na tym piasku z wieków
Od Egipcjan przez Rzymian podbitych i Greków.
Dosyć już… dziś znużony arabskimi gwary,
130Siędę
[10] w oknie i będę patrzał na port stary
Wielkiego Aleksandra, gdzie się jeszcze trzyma
Latarnia morska, świecąc puszczyków oczyma.
Aleksandria, 22 października 1836.