Spis treści
Dzieło sztukitłum. A. W.
1Trzymając pod pachą paczkę, owiniętą w Nr. 223 „Wiadomości Giełdowych”, wsunął się Sasza Smirnow do gabinetu doktora Koszelkowa.
2— Ach, cóż za miły gość! — zawołał doktor. — Jakże się czujemy? Co pan powie nowego?
3Sasza mrugnął oczyma, przyłożył rękę do serca i drżącym głosem zaczął:
4— Mama się kłania i pozdrawia… Jestem jej jedynakiem i pan uratował mi życie, wyleczył z niebezpiecznej choroby… Nie wiemy, doprawdy, jak panu dziękować…
5— Dosyć już, dosyć — bronił się doktor, nie posiadając się z radości. — Uczyniłem tylko to, co każdy inny uczyniłby na moim miejscu.
6— Jestem jedynakiem i pan uratował mi życie… Jesteśmy ludzie biedni i oczywiście, nie możemy opłacić pańskiego trudu i… bardzo nam wstyd, panie doktorze, chociaż jednak mama i ja… jedyny syn… usilnie prosimy przyjąć w dowód wdzięczności… tę rzecz, która… Rzecz bardzo cenna, ze starego brązu… dzieło sztuki.
7— Niepotrzebnie — bronił się doktor — no, i po cóż mi to?
8— Nie, niech pan doktor nam nie odmawia — bełkotał Sasza — rozwijając paczkę. — Odmową obraziłby pan i mamę, i mnie… Rzecz bardzo ładna… ze starego brązu… Mamy ją jeszcze po ojcu nieboszczyku i przechowywaliśmy jak najdroższą pamiątkę. Ojciec mój skupował stare brązy i sprzedawał amatorom. Teraz ja z mamusią zajmujemy się tym samym…
9Sasza rozwinął papier i z dumą postawił przedmiot na stole. Był to nieduży kandelabr ze starego brązu kunsztownej roboty. Wyobrażał grupę: na piedestale stały dwie postacie kobiece w strojach Ewy, w pozach, dla opisu których brak nam śmiałości. Postacie uśmiechały się zalotnie i sprawiały w ogóle takie wrażenie, że można by sądzić, że gdyby nie obowiązek podtrzymywania świecznika, zeskoczyłyby z piedestału i zrobiłyby w pokoju coś takiego, o czym nawet myśleć nie wypada.
10Spojrzawszy na ten dar, doktor podrapał się z lekka za uchem i potarł nos.
11— Tak, rzecz naprawdę prześliczna — wybełkotał — ale jakby to powiedzieć, nie tego… trochę zanadto nieliteracka… To już nie dekolt, lecz licho wie, co takiego…
12 13— Sam wąż-kusiciel nie wymyśliłby nic gorszego… Przecież postawić na stole taką… tego… fantasmagorię, znaczyłoby całe mieszkanie zapaskudzić.
14— Jak pan dziwnie sądzi o sztuce — obraził się Sasza. — Przecież to dzieło sztuki, niech się pan przyjrzy. Tyle w tym piękna, że duszę opanowuje niezwykłe uczucie i łzy duszą w gardle. Patrząc na tak piękną rzecz, zapomina się o wszystkim na ziemi. Niech pan zwróci uwagę, jak wiele w tym ruchu ekspresji…
15— Wszystko to doskonale rozumiem — przerwał doktor — ale niech pan sam osądzi: u mnie tu przecież dzieciaki biegają, bywają damy…
16— Oczywiście, patrząc na to piękne dzieło sztuki z punktu widzenia tłumu — rzekł Sasza — przedstawi się ono zupełnie w innym świetle. Ale niech pan doktor stanie ponad tłumem, tym bardziej, że odmowa głęboko zasmuciłaby mnie i mamusię. Jestem jedynakiem, pan uratował mi życie… Oddajemy panu najdroższą naszą rzecz i… żałuję tylko, że nie ma pary do tego pięknego kandelabra.
17— Dziękuję bardzo, jestem szczerze wdzięczny… Proszę kłaniać się mamusi, ale naprawdę, niech pan osądzi, u mnie tu dzieciaki biegają, damy bywają. Zresztą, niech zostanie, pan tego i tak nie zrozumie.
18— I tłumaczyć nie warto — ucieszył się Sasza. — Niech pan ten kandelabr tutaj postawi, tutaj, koło wazonu. Jaka szkoda, że nie ma pary! Jaka szkoda! Do widzenia, panie doktorze.
19Po wyjściu Saszy, doktor długo drapał się za uchem i rozmyślał.
20…Rzecz doskonała, ani słowa — myślał — wyrzucić — szkoda… a zostawić u siebie — niemożliwe… Hm… To dopiero łamigłówka! Komu by ją podarować?
21Po długim namyśle przypomniał sobie dobrego znajomego, adwokata Uchowa, któremu był winien za prowadzenie sprawy.
22…Doskonale — pomyślał doktor. — Jemu, jako przyjacielowi, nie wypada wziąć ode mnie pieniędzy, więc będę zupełnie w porządku, jeżeli mu coś zaniosę. Odwiozę mu to paskudztwo, jest nieżonaty, lekkomyślny…
23Bez zwłoki przeto doktor ubrał się i pojechał z kandelabrem do Uchowa.
24— Jak się masz, przyjacielu — rzekł, zastawszy adwokata w domu… — Przyszedłem podziękować ci za twoją pracę. Nie chcesz pieniędzy, to przynajmniej weź to. Przepiękna rzecz.
25Ujrzawszy świecznik, adwokat wpadł w nieopisany zachwyt.
26— A to dopiero! — zaśmiał się. — Niech ich diabli! Że też ludzie wymyślą coś podobnego. Nadzwyczajne! Zachwycające! Skąd ci to wydostał? — Wyraziwszy swój zachwyt, adwokat spojrzał lękliwie na drzwi, powiedział:
27— Tylko, bracie, zabieraj swój prezent. Nie mogę tego przyjąć.
28— Dlaczego? — przeląkł się doktor.
29— A dlatego… U mnie tu bywa matka, klienci… nawet przed służącą byłoby mi wstyd.
30— Nie, nie, nie… nie myśl nawet o odmowie, to byłoby świństwo. Obraziłbym się.
31— Żeby choć zamazane było albo listki figowe poprzyczepiane…
32Ale doktor machnął rękami, wybiegł szybko z mieszkania przyjaciela i zadowolony, że mu się udało pozbyć przedmiotu, pojechał do domu.
33Po jego wyjściu, adwokat obejrzał świecznik, obmacał go ze wszystkich stron i podobnie, jak doktor, długo łamał sobie głowę, co zrobić z podarunkiem.
34…Rzecz prześliczna — myślał — wyrzucić — szkoda, a trzymać u siebie — nieprzyzwoicie. Najlepiej komuś podarować… O, zaniosę ją dziś wieczorem komikowi Szaszkinowi. Lubi, kanalia, takie rzeczy, a dziś nawet jest jego benefis…
35Uchow zrobił, jak postanowił. Wieczorem kandelabr, starannie owinięty, wręczony został Szaszkinowi. Przez cały wieczór w garderobie komika było pełno mężczyzn, którzy przychodzili oglądać prezent. Cały czas słychać było w garderobie hałas i śmiech, podobny do rżenia koni. Jeżeli do drzwi zbliżała się która z aktorek i pytała: — „Czy można?” — natychmiast dawał się słyszeć ochrypnięty głos komika: — „Nie, nie, jestem nieubrany!”
36Po przedstawieniu komik wzruszył ramionami i mówił:
37— Gdzież ja to świństwo podzieję? U mnie przecie artystki bywają. Fotografię — to jeszcze do szuflady schować można, a z tym?…
38— A niech pan sprzeda — poradził fryzjer. — Tu niedaleko mieszka jedna staruszka, która kupuje stare brązy. Spytać się tylko trzeba o Smirnową, ją tam każde dziecko zna.
39 40W dwa dni później doktor Koszelkow siedział w swym gabinecie i przyłożywszy palec do czoła, rozmyślał o kwasach żółciowych — nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł Sasza Smirnow. Uśmiechał się i cała jego postać promieniała szczęściem. W ręku trzymał coś owiniętego w gazetę.
41— Panie doktorze — zaczął, nie mogąc złapać tchu. — Niech pan sobie wystawi moją radość. Udało nam się znaleźć parę do pańskiego kandelabra. Mamusia tak się ucieszyła. Jestem jej jedynym synem. Pan mi uratował życie…
42I Sasza, drżąc z wdzięczności, postawił przed doktorem świecznik. Doktór otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale nie powiedział nic: mowę mu odjęło…