- Czas: 1 2
- Kondycja ludzka: 1
- List: 1
- Miasto: 1
- Noc: 1
- Przemijanie: 1
- Ptak: 1
- Wojna: 1
Tadeusz GajcyDo potomnego
1Jestem jak ty zapewne: nisko,
a jeszcze niżej źdźbło i kret.
Niebo różową idzie kreską
i na papierze zgina brew;
5krzesło pode mną, dachu jęzor
spływa ceglasty, dłonie czyni
podobne nocy. Są godziny,
że martwe palce cicho leżą
jak gdyby śpiąc, uwierzyć trzeba,
10że obraz ten to na powietrzu
odbicie ptaka albo drzewa
i tylko cień spłowiały z wierzchu
przemawia za mnie. Oto świat,
w którym struchlałym krokiem mierzę
15ziemię kulistą ponoć. Maszt
gwiaździsty nocą skrzypi rzewnie
i w górze jest jak czujne zwierzę,
co martwym okiem liczy czas.
Niewiele wiem jak ty zapewne:
20
a nad nią z brązu postać stoi
i domy z prawej, domy z lewej,
w których o twarzach nam podobnych
w pościelach leżą, oczy mrużą
25ludzie znużeni jak obłoki
w sen zapatrzeni niby w lustro.
Lecz inny dzień:
Ptakzgiełkliwą mową
pchają lot ptaka, jeśli czasem
odważy się i skrzydłem bosym
30dotknie tej ziemi. Wciąż miarowo
noszą swe ręce zaciśnięte
przy ciałach sennych i nad głową
nie widząc planet nieforemnych
depcą rośliny bardzo piękne,
35odmienne kształtem od fal ziemi.
Niewiele rzeczy martwych znam:
w mieście jest ogród barwnych lamp,
świergoce trąbka, tramwaj syczy
i w salach pełnych świateł różnych
40pieni się jadło tajemnicze
i błyska metal głośnych muzyk.
Są światy dwa i znasz je także:
wystarczy rzęsą oczy przykryć,
a widać tło błękitne, gwiazdę
45wysoko nad nim, ruch zieleni
nad tajemniczym ptaków krzykiem.
Więc ciałem rosnąc jak korzeniem
przystajesz nad krawędzią jawy
i ruszasz wargą jakbyś śpiewał,
50a milczysz przecież, serce ważysz
miłości pełne i zdziwienia.
Jak łatwo w świecie tym ogarnąć
potrafię ciebie, słowo słyszę,
jak słyszysz ty, gdy ciemną wargą
55spływa wysokie i ogniste.
Bez nieba jest królestwo drugie,
które wydało mnie i głos.
Naftowe wieże srebrnym łukiem
błyskają tutaj, fabryk łańcuch
60o wieżach sztywnych jak o palcach
przeciera chmury. Niby kos
na prostych torach pociąg gwiżdże
i czesze senną, lekką grzywę
na drutach silnych. Gdy popatrzę
65jak dym przewija się i pasma
obłoków giną w trawach krótkich,
to jest jak we śnie, gdy ręka ruchem
niewiedzy pełnym obok szuka,
kiedy za oknem jak ampułka
70świeci latarnia. Ciemne brwi
uchodzą wtedy jak jaskółka
i ciało ciągle nieruchome
jest jak ciosany nocą płomień
w złudzeniu tym.
75Jedna jest ziemia, która niesie
ciebie i mnie, i jedna młodość;
w niej nauczony lęku — pięści
wznosiłem krnąbrne ponad głową
i w szczęk żelaza zasłuchany
80mijałem dzień po dniu jak krzyże
jak ty — podniesiesz na mnie kamień
lub rzucisz z wzgardą ziemi grudę.
Kochałem tak jak ty zapewne,
ale mi serca dano skąpo
85na miłość moją niepotrzebną,
bowiem stawały nad epoką,
której imiona dajesz teraz
olbrzymia śmierć i przerażenie.
Nie żebym uląkł się lub płakał,
90nie żebym czekał już skazany
na trwałość kruchą — szukam w gwiazdach
zarysu twego. Między nami
jak dłonie dwie złączone są
pamięci nasze i miłości,
95a jeden tylko wspólny dom,
który nade mną w tobie rośnie.
Piszę — jak grabarz dół wybiera
na ciała bezruch, dłoni rozpacz
i słowo małe staje nieraz
100jak krzyż lub wieniec. Jeśli zostać
dane mu będzie — ręka twoja
otworzy je i sercem spełni,
a czas, co młodość ku jesieni
przechyla twardo — twarz wywoła
105kamienną już i nocną wiecznie.
I teraz noc. Dalekie niebo
jaskrawe krzyczy niby paw.
Wysoka świeca jak ołówek
na stole moim. Ojca twarz
110w żałobnej ramie… Szeptem mówię
a wiem, że głos mój silny nazbyt
wysoko idzie. Uśmiech gwiazdy
miłości pełen i ironii
niedbałym cierniem wokół skroni,
115i cisza, w której śpiących oddech
nasila się, fujarką ciecze,
źrenicom zwartym każe odejść
na krawędź rzeczy nieczłowieczej.
Kiedy spłowieje chmury brzeg
120zahuczą dzwonki i weselne
młyny potoczą koła swe,
błazen zapieje, skrzypce pełne
melodii będą. Śpiew i gwizd
poniesie człowiek w przestrzeń znaną
125i swej ojczyzny wierny syn
rozkoszy sennej odda ciało.
A blisko — mur omszały chroni
spokoju tych, co dłoni wierząc
i miłość mierząc ostrzem broni
130upadli w piasek twarzą szczerą.
Szyderczy krzyż imiona proste
ocienia chętnie; jeszcze słychać
bojowy marsz i bliski pocisk,
co grobem był im i kołyską.
135Szeroki obłok drogą sunie,
szczękają osie, bagnet wąski
jak obłamany cierń gałązki
nad ramionami drży i błyska
i pieśń radosna w gęstej łunie
140ma gniazdo trudne i nazwisko.
Ten czas, ta noc, ta ziemia czarna
potrafi zwodzić, serca grono
zaciskać mocno jak ty wargę,
która znów słowo da potomne.
145Jesteś jak ja zapewne: czas
opływa lekko ciało twoje
jak rybę szybką; oczy masz
pojone światłem, co koronę
wijąc nad ziemią twą przemija.
150Może jak ja w swej dłoni chwilę
dymiącą pieścisz, w pierś kierujesz
człowieka, który mową dziwną
na krzyżach także imię pisze.
I może ty znów nad ojczyzną
155posępny szlak pocisku widzisz
i drzewa kształty jak szubienic
skrzypią ci groźnie, ostro lśnią,
a serce dzwoni jak zły pieniądz,
gdy patrzysz chmurnie poprzez noc.
160A wtedy kochać ci wypadnie
niewielki obszar, gdzie piramid
malutkie grudki leżą na dnie,
a z wierzchu zwiędły kwiat lub kamień.
A wtedy — mierząc sercem skąpym
165swój krok i słowo już daremne
podasz jak laur dłonie obie
i kochać będziesz razem ze mną.
niewierne jest: czy liść czy woda
170przecieka poprzez palce; twarz się
odsuwa bliska w cienie gęste
i tak odsuwa się nam młodość
i radość prosta, że jesteśmy.
A wtedy tęsknić nam wypadnie
175i patrzeć w czas jak w księżyc wsteczny,
gdzie płomień huczał, broni granie
głuszyło szmer i brzóz i leszczyn,
a wtedy chmur ponury krąg
będzie nam dziwny, bo nieznany,
180gdy zamiast cienia lotnych maszyn
objawi się pogodny gołąb
i księżyc w trawach niby dłoń
co niegdyś hełmem wieńczył czoło.
185do ciebie piszę — stoi ciemne,
choć zwykłe słońce liże mury
spryskane pismem krwi daremnej.
Człowiek przechodzi tam niewielki
i oczy zwraca żalem zbrojne,
190jak ja do ciebie poprzez wieki
bezbronne słowo i opowieść.
Oto na papier mój upada
jak ćma lub niewiadomy komar
brzęczenie stali. Ślepy granat
195usta położył na powietrzu
i ten jest śpiew, co uczył wcześnie
miłości mojej i pokory.
I ta jest wiedza we mnie mocna
i ten jest tylko chudy śpiew:
200fujarką był mi grom i pocisk
i ogień barwił krzepko sen.
I spełnić więcej się nie może,
bo to już kres i płynność wieczna.
Stalówki mojej sine ostrze
205jak serce trwanie me określa —
i znowu noc. Powieka spada
jak trumny wieko, pióro zaś
wysmukłym krzyżem w palcach rośnie
i ledwie błyska ciemna gwiazda
210jak odblask niklu albo kości.
W tym kraju smutnym pełnym gwiazd
samotne trwanie, młodość chrobra
i sen pod pługiem, co jak orła
złamane skrzydło idzie nisko.
215Dalekie niebo się nachyla
i ufnie błyska lot motyla
lecz człowiek ręce nie jak skrzydła,
a broń śmiertelną z sobą dźwiga.
I nigdy ust nie zmieni w skrzypce,
220a oczu w światło. Ogień czysty
na bark męczeństwo, serca trwogę
przyjmuje w siebie. Własny portret
wśród chmur spalonych siarką widzi.
I wtedy spada jękiem miedzi
225mozolne słowo, warga puchnie
jak mnie, choć znowu szeptem tylko
do ciebie mówię.
I wiem, że chyląc głowę trudną
nad liter bruzdą — widzisz jeszcze
230mój obraz: idę przez powietrze,
a za mną miasto moje idzie.
Niebiosa górą, echo trąb
i mocny oddech tych, co śpią
podwójnym trwaniem: pierwsze chroni
235omszały mur za stosem broni,
a drugie — pościel biała spiętrza.
Ten czas, ta noc i ja bez miejsca
nad tobą ważą się i uczą:
ostatni sen, a boleść pierwsza
240i słona miłość nad ojczyzną.
I znowu noc i ziemia jedna
powiąże nas. Na stole moim
warkoczem jasnym cichnie świeca
i dom nade mną cicho stoi,
245a z głębi czarnej, jakby z mieszka
wychodzą światy. Starczy oczom
powieki małej, aby tło
powstało jasne, gwiazdy szpon
i nierozumny krzyk stworzenia.
250Niewiele wiem jak ty zapewne:
idziemy razem patrząc czujnie:
ty — na gwiaździstym, prostym niebie
szukasz płomienia i mnie w łunie,
ja — odwrócony — serce pełne
255miłości smutnej niosę jak
żołnierz mogiłę pod swym hełmem
niesie przez czas.