- Ciało: 1
- Śmierć: 1 2
- Trup: 1
- Wspomnienia: 1
Tadeusz GajcyDo zmarłej
1
oczy mi mrozem przekłuł;
dochodzi do mnie świergot twych stóp
gołębich: szelest
5sukni najlżejszy, korali dźwięk
okrągły, nikły jak dzwonków pęk
u głowy twojej w kościele.
Ze snu powstaję i cieniem rąk
nierzeczywistych dla mnie i trudnych
10szukam oddechu twojego. Skroń
zgina mnie ciężka jak kamień — i
widzę przez oczy, które mróz przekłuł:
ciało twe drobne tuli się w trumnie
w chłodnej koszuli jak w śniegu.
15Rozumiem teraz błyskawic syk,
wołanie kwiatu, gdy pryska w twarz
kolorem silnym, i garstkę śpiewu
w krzaku pobliskim ciemnym jak głaz.
Lecz język wtedy martwy był. Nie mógł
20odczytać pisma, które u powiek
nosiłem niemy światłu podobne.
Kto wyzwał ciebie miłosną tak,
że ręką zimną, senną jak plusk
odwiodłaś świat ten? Godzina inna
25była i inny księżyc się kładł,
sen gęstniał wonny, więc w oczach rósł,
zagarniał usta. Ciało jak linia
proste zostawił… Kroplami żal
świec sinych pada i stopy parzy
30bezradne, kruche w pościeli tej.
Twarz moja ciemna — noc na mej twarzy
wilgotna, czujna jak z tobą w śnie.
Kto głosem wzywał z ciemności nagłej
i wywiódł ciebie z miejsca miłego
35ciało otworzył i na dnie skały
ziemskiej zostawił? —
Wysoki świat
leży jak słońce ślepe na brzegu
chmur spadających. I dudnią dna
40wód po kamieniach z lawy i srebra,
z komet chodzących świetlisty łuk
tęczy zawisa lekki jak brew
i jak muzyka toczy się huk.
Podziemna przestrzeń wyrasta z głębi:
45drzewa jak ryby, skały jak bór,
szumi jak rzeka zielona węgiel,
bryła otwiera usta do krzyku,
spada gwałtownej ciemności nurt
po mchach żelaznych, grzybach krzemiennych
50i noc kołysze głuchą muzyką.
Dla mnie, dla ciebie, dla wielu z nas.
Ty tylko szmer ten pojęłaś szybciej
i wiesz dlaczego chmur chwiejnych maszt
nie ma krawędzi i czasu nie zna,
55a człowiek milcząc śpiewa jak skrzypce,
dłonie złamane śmiesznie wytęża
i czeka nogą szukając dna.
Chwilą to nazwij albo strumieniem
kolorów wszystkich i woni świeżych.
60Jak pejzaż przeszło obok milczenie
i stoję: w oczach łamie się tło,
niebo faluje krótkie przez rzęsy
i znowu nie wiem patrząc w to miejsce,
jakie w nas struny wyschnięte mrą.
65Podwoję ilość imion daremnych,
uśmiech przypomnę srebrny jak sierp
i nad parzystym widmem twej ręki
oczy zawieszę czarne od świec.
Ale czy dojrzę, ale czy chwycę
70ten dźwięk, tę nutę wybraną z mrozu,
co pada za mną i truje liście
drzew jak posągi rżnięte w złej zorzy?
Pod słońcem małym dogna mnie tchnienie
z jarów śmiertelnych; — stuloną dłoń
75położę wówczas w nagim strumieniu
tych niepojętych wołań za mgłą.
Ale czy znajdę światłem przebity
tę chwilę skąpą, jak okno wąską,
kiedy widnokrąg podobny szybie
80sunął pod chmury perłowy łoskot
i wiódł falistą sukni twej kroplę?
ŚmierćDochodzi do mnie powtórny sen:
jak witraż fiolet u twoich stóp
i ciało czeka chłodne i proste
85nocy, o której tak mało wiem.