1Mężczyzna na deskorolce
próbuje wjechać na szczyt
asfaltowego pagórka.
Regularna łyżwa, prosta sylwetka,
5stójka na jednej nodze, jaskółka.
Powiedz, mogłabyś w takiej chwili
studiować — dajmy na to —
heglowskie smutki?
A jeśli od tego zależy jego życie?
10Siedząc w domu, bywa się niekiedy
stawianym w głupich sytuacjach.
Lecz czas się zbierać, koniecznie.
Pięć minut w jednym miejscu
to stanowczo za długo, jak na ten stan.
15Szczypanie, „mrówki” pod skórą,
amfiteatr cały w błyskach,
jakby marszczyła się w rogach
posrebrzana tkanina powietrza.
Coś szybkiego przebiega ekran —
20podglądacz patrzy na nas
ze wszystkich stron.
Za linią cisów wybite szyby,
w środku cennik — czyjaś ręka
dopisała na nim „pierdolenie”.
25Nie miałem pojęcia: tutaj, w Łodzi?
Cytadela, park Matejki?
A może przyśniło mi się to miejsce?
Bar, w którym piłem colę,
raz w życiu, piętnaście lat temu, zimą.
30Dasz wiarę? Tylko, co to ja?
Chciałem o coś zapytać,
ale twoja odpowiedź była szybsza!
Ręce trochę się jednak trzęsą,
coś biegnie, kudłate, małe —
35 zając? koziołek! wiewiórka?
Już się nie dowiemy.
Koniec papierosów, rośnie pragnienie,
baton czekoladowy uparcie
dopomina się wejścia na wizję
40(teraz w kolorze czerwonym,
zielonym, niebieskim).
Tylko, kto zrealizuje zamówienie?
Język out, od kiedy leżymy na pagórku.
Raptem otoczyły nas ptaki
45i psy wielkie jak nigdy przedtem.
„Podejdź do nich, spróbuj pogadać,
przekonasz się, będą jaja”.
Ale nie, siedzę i patrzę,
z sercem nagle pełnym podziwu
50dla zmyślności mrówek,
hipnotyzowany przez liście
toczące z wiatrem milczącą wojnę.
I zaraz, jak inni, wybieram zbiórkę —
wstajemy pod rząd, jak na capstrzyk,
55każdy zabiera sweterek
po młodszej siostrze.
I znów kosimy, jedną po drugiej,
pustoszejące alejki,
jak najszybciej chcąc znaleźć się na moście,
60skąd do woli patrzeć można na chłopców
uprawiających hokej na rolkach.
Chmury tak bezceremonialnie
brudzą błękit i samolot wciąż ten sam
krąży nad nami, jak kundel,
65który przymila się, choć przed chwilą
zarobił kamieniem po żebrach.
Och, znaleźć się tam, w górze —
nic, tylko świece, beczki, pętle,
ślizgi na skrzydło!
70Nigdy więcej naziemnych żebrów!
Słyszysz mnie, Adolfie?
Jesteś tam, Richardzie?
Ale oto wesoły buldog Happy,
zażywszy kąpieli w stawie,
75łasi się do moich stóp.
Czy jest tym, czym jest,
czy raczej tym, na co wygląda?
„Te i inne pytania” oraz my, dyletanci…
Tak, ze słonka zupełne już dziś nici,
80zamiast deseru — resztówka.
Harce po bunkrach, kuksańce w trawie
jak lakmus zachodzącej fioletowym światłem.
Chłód szantażem zmusza nas do marszu.
Jeszcze niewidomy, o lasce —
85mija nas, nie myląc kroku,
bezbłędnie prowadzony przez krótkofalówkę!
I już pierwsze bloki, latarnie, tramwaje.
Spotykamy Perełkę i Marka.
Piątka? Przyda się, jasne, gest się liczy!
90Ale już „I jak się czujecie?
Czy ekstra była jazda?” —
nie nazbyt to nachalne?
„Czujemy się… zajebiście!”
„Znaczy dobrze?” I, spłoszeni, poszli.
95PIOTR I PAWEŁ wyskoczył na powierzchnię
zza ich pleców, jak HMS Treasure.
W środku muzeum pop-artu,
film dla dzieci, choć pełen zakazów:
„Prosimy nie ruszać eksponatów”,
100„Dotknięcie grozi śmiercią”.
1 gdzie nie spojrzysz,
lustra z podobizną twojej twarzy!
Więc po wyjściu… ulga.
Mijamy mostek, przyspieszając
105jak legendarna ciuchcia i po chwili
znów jesteśmy w brzuchu matki —
są fajki, jest poduszka, Dylan nuci
tę samą balladkę. Czy chcę herbaty?
I owszem, choć bardziej przydałoby się
110coś poniżej damskiej szyi…
Tymczasem dyskusja schodzi do stóp —
ładniejsze ma Michał?
Moim zdaniem, Małgosia!
Potem tramwajem przepływam
115zaciemnione miasto
jak tuńczyk w puszce ocean,
bez siły w ramionach,
bez tchu w płucach,
przestraszony jak dziecko,
120któremu policja zamknęła matkę,
bo „Kurtką dusiła sierżanta na służbie!”
Sierżantowi spadła czapka!
Strach rośnie w skroniach
jak szron na szybach.
125Boję się drzwi, boję się silnika.
Czuję jakby ktoś dywan trzepał
w zakamarkach mojego mózgu.
Po wbiegnięciu do mieszkania
zatrzaskuję drzwi i zaszyty między
130stołem a lodówką chleb jem łapczywie,
używając dużo masła. Wyobrażasz
sobie? Nie? No, jasne. Bo jak?
Dlaczego? Chciałem inaczej,
„Na wskroś”, i żeby słowa były
135jak łodzie. Cóż, nie wyszło.
Za dużo tego proszku. I tylko uparte
„Rozumiesz?” ciśnie się na usta,
pocę się cały, siadając na stołku,
niezdolny nawet do zdjęcia skarpet
140przystrojonych wieńcem ostów.
Potem, spragniony chłodu, kładę się
na podłogę, zamykam oczy.
Z czego się śmieję? Ze strachu?