- Bezdomność: 1
- Błądzenie: 1
- Błoto: 1
- Bóg: 1 2
- Choroba: 1 2 3 4
- Ciało: 1
- Cierpienie: 1 2 3
- Cud: 1
- Dziecko: 1 2
- Dziewictwo: 1 2
- Grób: 1
- Kobieta: 1
- Kondycja ludzka: 1 2
- Krew: 1
- Lekarz: 1
- Miłość: 1
- Miłość silniejsza niż śmierć: 1
- Ofiara: 1 2 3
- Okrucieństwo: 1
- Pan: 1
- Polityka: 1
- Poświęcenie: 1
- Pozycja społeczna: 1 2
- Przemijanie: 1
- Przyjaźń: 1
- Rozpacz: 1 2
- Rycerz: 1 2
- Sen: 1 2
- Sługa: 1 2
- Szatan: 1
- Śmierć: 1 2 3 4
- Święty: 1 2 3
- Ucieczka: 1
- Upadek: 1 2
- Vanitas: 1
- Wierność: 1
- Wieś: 1
- Zbawienie: 1 2 3 4 5
Uwspółcześniono:
1. Fleksję przymiotników, liczebników i zaimków w N. i Msc., np. tem > tym, np. tem > tym; przytem > przy tym; srebrzystemi > srebrzystymi; jednem > jednym; uduchowionem > uduchowionym; jakiemś > jakimś, wielkiemi > wielkimi; rajskiem > rajskim; owem > owym; swem > swym; Henrykowem > Henrykowym; uporczywem > uporczywym; czemkolwiek > czymkolwiek; niczem > niczym; waszem > waszym; naszem > naszym; największem > największym; nagiem > nagim; długiem > długim; twojem > twoim itp.
2. Pisownię łączną/rozdzielną, np. jaknajmniej > jak najmniej; niemniejszą > nie mniejszą; bylejakich > byle jakich; Cóżto > Cóż to; jakto > jak to; Dla tego > dlatego; dla czego > dlaczego; jakgdyby > jak gdyby; nienawiedziłaby > nie nawiedziłaby; niewiadomo > nie wiadomo; odemnie > ode mnie;
pośpiesz że > pośpieszże;
zdala > z dala;
oddawna > od dawna;
rzecby można > rzec by można;
Żalby mi było > Żal by mi było;
na niem > na nim;
przedemną > przede mną; przede wszystkiem > przede wszystkim; przytem > przy tym;
nie dobrze > niedobrze;
Możebyś > Może byś;
Chodu-m zapomniał > Chodum zapomniał;
napewno > na pewno;
nakształt > na kształt;
z pod > spod;
na prawdę > naprawdę.
3. Pisownię partykuł, np. niebył-li > nie byłli; pragniesz-li > pragniesz li; nagim-li ciałem będziesz > nagim li ciałem będziesz; bój-że > bójże; powiedz-że > powiedzże itp.
4. Interpunkcję, np. obcych języków i szeptów i gruchań > obcych języków i szeptów, i gruchań;
Nie! nie! bez żartów (…) > Nie, nie! Bez żartów (…);
czyż przeto godzi się mówić: przebaczcie > czyż przeto godzi się mówić: «przebaczcie»;
Bogatszą jesteś, niźli on > Bogatszą jesteś niźli on;
bych pomówili z sobą, jako męże > bych pomówili z sobą jako męże;
Przecz wy na Boga? chronicie się w pustkę > Przecz wy, na Boga, chronicie się (…);
(…) waszym szczęściem? przecz pozostawiacie (…) > (…) waszym szczęściem? Przecz pozostawiacie (…);
Weź krawieckie/ do rąk nożyce, i draśnij go w skórę > (…) nożyce i draśnij go w skórę;
i szczęściem i bogobojnością > i szczęściem, i bogobojnością;
dziś jutro skostnieć > dziś, jutro skostnieć;
(…) a zaś gdyby nawet było — na Boga! ja bym to wymazał! > (…) a zaś gdyby nawet było — na Boga — ja bym to wymazał!;
Zanim rok przeminie, cierpienie moje zemrze, ach! i ileż spadnie (…) > Zanim rok przeminie, cierpienie moje zemrze! Ach! I ileż spadnie (…);
Sza! Sza! > Sza, sza!; Panie! Panie! > Panie, panie!;
—: > : —
5. Pisownię joty, np. dyjabłem > diabłem itp.
6. Pisownię dźwięczną/bezdźwięczną: Z pod > Spod; z pośród > spośród; nizkiego > niskiego; blizko > blisko; rzeźko > rześko; znaleść > znaleźć; przemódz > przemóc;
strzedz > strzec; ledz > lec; módz > móc.
7. Pisownię wielką/małą literą: Łaski > łaski; Wasza Miłość > wasza miłość.
8. Zapis i pisownię skrótów, np. o. Benedykt > ojciec Benedykt; j.w. > jw.
9. Inne zmiany ortografii, np. Ktoż > któż; tłómaczyć > tłumaczyć; tętęcie > tętencie; puhaczem > puchaczem; ktoż > któż; słyszyć > słyszeć; codzienie > codziennie; oddźwierny > odźwierny.
Poprawiono błędy źródła:
(nagłówki i didaskalia) Hotfryd > Gotfryd;
Grygita > Brygita;
Brygito > Brygita;
Gotfyd > Gotfryd;
Ottegeba wchodzi > (…) wychodzi;
(tekst główny) naówczas lekarz pokazał pokazał mu bliznę > naówczas lekarz pokazał mu bliznę;
wrzody niobowe > (…) hiobowe;
odbiegł go dalego > (…) daleko;
zakapturzongo > zakapturzonego;
powiedźcie > powiedzcie;
uspakającym > uspokajającym;
W tym nowym promieniu, który mi błyszczał spod powieki dziecka — żyje! > (…) żyję!;
wśród białych śnieżków, obsypanych śniegiem > wśród białych świerków (…);
Róbcie co ze ze sobą > Róbcie co ze sobą;
samotne dziecko… Daję znaki!/ Dokąd mnie wabią > (…) Daje znaki! (…);
chrobliwym > chorobliwym;
dwowa > dwoma;
O takich rajach niegdyś, lube dziecię, chybaś nie śniło! > O takich rajach nigdyś (…);
dzielnie się trzymał się w górach > dzielnie się trzymał w górach;
Przynieś je tu do mnie > (…) mnie. (wstawienie kropki: błąd źródła)
Gerhard HauptmannBiedny HenrykBaśń niemieckatłum. Jan Kasprowicz
OSOBY DRAMATU:
- Henryk von Aue
- Hartmann von der Aue
- Brygita
- Ottegeba
-
Ojciec Benedykt, mnich
- Ottaker
-
Rycerze, służba zamkowa
AKT PIERWSZY
Ogródek dzierżawcy Gotfryda. Dom zwrócony szczytem do sceny z drzwiami i schodami po lewej. Opodal stary cis, pod nim stół kamienny z ławką darniową. Spod cisu widać rozległe pola zielone. Na przedzie łany zżęte, na horyzoncie wzgórza leśne. Tu i ówdzie pojedyncze grupy sosen.
SCENA PIERWSZA
Gotfryd
Zmiata liście z kamiennego stołu.
Ottaker
Pachołek w zbroi, lat około czterdziestu, gotów do wsiadania na koń, wchodzi po cichu do ogrodu, starając się jak najmniej czynić hałasu ostrogami i szyszakiem; zobaczywszy Gotfryda, staje zmieszany; blada jego twarz, czarną okolona brodą, mieni się
[1] wskutek zaambarasowania
[2].
Gotfryd
1Pochwalon Jezus Chrystus.
Ottaker
Gotfryd
A dokądże wy tak wczesną godziną?
Ottaker
Ot! Przejechać się, abo
[3] i na łowy —
Gotfryd
5A pan się bez was obędzie… co?…
Ottaker
Drapie się w głowę zaambarasowany.
Z biedą —
A zresztą — może… Wiecie — mam zlecenie…
Pomyślcie tylko o… to niby znaczy,
jeśli Bóg zechce i jakoś się uda,
10ba — a i wówczas, choćby i najgorzej
miało się wszystko stać, to juścić wrócę —
jednak…
Gotfryd
Ja waści wcale nie rozumiem —
Czyżby się komu z waszych miało zdarzyć
15jakie nieszczęście?
Ottaker
Sza, sza! Nie inaczej —
muszę pojechać… matka — a i siostra —
tak — trudna rada… Pojmiecie. A zresztą
zmierzę się z diabłem! Gdybyć
[4] jeszcze żyli
20ci, com ich ubił
[5] w krainie pogańskiej,
łatwo by mogli to poświadczyć…
Gotfryd
Cóż to
z wami się dzieje? Czyście chorzy? — Mówcie!
Ottaker
Nie! Chroń nas Boże od wszelkiej zarazy,
25od złych upławów i grzesznych zakażeń.
Jeszczemcić
[6] zdrowy i w krwie
[7] swojej czysty,
i mam nadzieję, że taki zostanę.
Świat ten zepsuty i pełen szatanów,
ale mą tarczą i opieką Chrystus.
30Krwią niejednego Turczyna kupiłem
odpust dla siebie — niejedną szmacinę
rzuciłem klechom, a zasię
[8] me piersi
chroni kawałek krzyżowego drzewa
ze Ziemi Świętej: ale jakaś groza
35przychodzi na mnie — tak! Muszę odjechać —
jakieś złe znaki widziałem dziś we śnie —
a człek śmiertelny strzeże swego skórska.
Odchodzi.
Gotfryd
Patrząc za odchodzącym.
Przebóg! Srokosza wyprowadza z stajni —
już go i dosiadł i już — w cwał pogonił.
SCENA DRUGA
Z domu wychodzi Brygita, a za nią Ottegeba. Brygita, poważna, nie bardzo po chłopsku wyglądająca matrona, Ottegeba zaś — to blade, bezkrwiste dziecko, prawie dziewica o wielkich, ciemnych oczach, popielatych włosach z czerwono- i żółto-złotymi połyskami. Matka i córka niosą bieliznę stołową i naczynia.
Brygita
40Gdzież ja mam nakryć dla jego miłości?
Gotfrydzie!… Słuchaj!…
Gotfryd
Budząc się z zadumy.
Brygita
Juści
[9], wołałam: piwo już zagrzane,
ryba gotowa, śmietana ubita…
45Gdzieżby to nakryć dla jego miłości?…
Gotfryd
Wskazując na stół kamienny.
O — tu jest miejsce od pradawnych czasów…
Prawda, dziecino? — Tu rad on siadywał?…
Ottegeba
Tak, ojcze… warto może trochę miodu…
Miałeś natopić…
Gotfryd
Zdziwiony.
50Któż ci to we włosy
wplótł tę wstążeczkę?…
Ottegeba
Gotfryd
Tak, dziecko —
tę — ot! — Czerwoną wstążeczkę…
Ottegeba
Zarumieniona, zmieszana.
Gotfryd
Niecierpliwie.
Ottegeba
Milczy.
Brygita
A widzisz! Czym ci nie mówiła,
że się na ciebie zgniewa, gdy to ujrzy!?
Ottegeba
Blednie, walczy z płaczem, zrywa wstążeczkę z włosów, rzuca ją na ziemię i ucieka.
SCENA TRZECIA
Brygita
Chciała tym uczcić jego miłość… Teraz
60wstydzi się tego.
Gotfryd
Uważaj na dziecko,
takie natręctwo może mu się sprzykrzyć.
To już nie chłopiec, jak wówczas — przed laty,
kiedy się lubił bawić z nią — z dziewczynką…
Brygita
65Niewesołego, zda mi się, umysłu
nasz miłościwy…
Gotfryd
Nie wiem. Kto go wczoraj
widział o świcie, jak jeźdźcom, zebranym
na łów, wskazywał rękojeścią szabli,
70z uśmiechem w oczach, na naszą sadybę
i jak ich potem żegnał przewesoło,
mógł był pomyśleć
[10] sobie, że wspaniały,
szlachetny młodzian wzdyć
[11] nie wie, co znaczy
choćby cień troski. Za tom dziś zobaczył
[12]
75męża, któregom nie znał
[13]…
Brygita
że o tym czasie przybył w ten zapadły
kąt nasz — mówiono przecie, że się żeni…
Gotfryd
Wielcy tej ziemi mają swe humory.
80Co nam do tego.
Brygita
Juści
[15]… Tylko, widzisz,
wczorajszej nocy przebrał nieco miarę
jego pachołek i między czeladzią
tajemnym słowem dziwne stroił żarty
85i o Mojżesza rozprawiał zakonie
[16],
według którego myją chore domy,
by je uzdrowić od jadu i trądu.
Gotfryd
Brygita
Gotfryd
90Słuchaj, Brygito, zamknij uszy swoje
dla wstrętnych plotek. Pan nasz miłościwy
w wielkich dotychczas łaskach i honorach,
sługa cesarza
[17], a zatem nie bardzo
przez Piotrowego lubian
[18] namiestnika
[19] —:
95klechy zakonne roznoszą po ludziach
przeróżne kłamstwa, a nie ma tak płaskich,
by u motłochu nie znalazły wiary.
Brygita
Zda mi się, idzie aleją olchową.
Gotfryd
Brygita
100Pochylony idzie, nie jak zwykle.
Gotfryd
Nie wpatruj się tak — możeć to wziąć
[20] za złe.
Brygita
O! Spójrz! — Jak wryty, w zorzę wlepił oczy.
Gotfryd
On… Ja się teraz oddalę; a ty go
poproś do stołu, wielce obyczajnie,
105lecz krótko, potem zwolnij się i odejdź.
Brygita
SCENA CZWARTA
Henryk von Aue wchodzi powoli i zamyślony; postać to wspaniała, rycerska; włosy spadające w swobodnych kędziorach, broda rudawa, ścieka wskos; wielkie, błękitne, niespokojne oczy w bladym nieco obliczu.
Brygita
Henryk
Podnosi ku niej oczy, zdaje się, jakby ją dopiero teraz zauważył, mówi prędko i od niechcenia.
Brygita
Stół waszej miłości…
110Małoć
[21] jest na nim — tyle, co dać może
nasz kąt zapadły.
Henryk
Zda się, wczoraj wieczór
słyszałem dzwonki mułów na folwarku.
Brygita
Henryk
Brygita
Potrząsając głową.
Henryk
Szkoda, otukno
[22] mi do moich książek.
Brygita
Czy wasza miłość ma jakie życzenie?
Henryk
Brygita
Takie, które zdołam
120spełnić?
Henryk
Brygito, które spełnić zdołasz?
Nie!… Może później — zobaczym — tak! — Może…
dobrze… dziękuję…
Brygita
SCENA PIĄTA
Henryk
Sam, kładzie dłoń na pień wiązu, spogląda ku jego koronie i mówi do siebie z tłumionym wzruszeniem.
125W koronie jeszcze stoi wiąz i, jakby
ulany z spiżu, strzela nieruchomie
[24]
w chłodne powietrze jasnego poranku;
bliskiego mrozu ostre, srebrne tchnienia
już może jutro obedrą go z liści —
130on się nie ruszy: — wszystko, na czym tylko
spocznie twe oko, zdaje się w pokorze
na wolę Stwórcy — wyjąwszy człowieka,
tak, tak— wyjąwszy mnie!… O wróć, spokoju,
wszak niedalekoś
[25]… Na cichych, zielonych
135leżysz murawach, tchy twe zawiewają
ku moim skroniom od ciemnego runa
jodeł — od czarnych, snać
[26] odwiecznych jodeł
mego dzieciństwa… tak, w dziedzinie mojej,
śród gór tych moich i ty przemieszkujesz —
140przeto mi bratem bądź i przyjacielem!
SCENA SZÓSTA
Gotfryd
Zjawia się we drzwiach swego domu.
Witamy u nas waszą miłość, panie —
Henryk
Gotfryd
w całym mym życiu, niźli
[28] ten, o panie!
145Wszakże na pierwszym spotyka się kroku
z najmilszym gościem i mym godnym panem.
Lecz wasza miłość wielce nas zawstydza,
a przedsię
[29], panie, mnie — bo juścić
[30] przy was
tom ci ja
[31] śpiochem i złym gospodarzem.
Henryk
150Nie troszcz się o mnie, przyjacielu! — Usiądź,
umiałem sypiać wśród najdzikszej wrzawy —
w obozie, w polu, na dworach książęcych,
gdzie dzień i nocą skrzypiały w zawiasach
wrótnie
[33] zamkowe… przy tętencie kopyt,
155przy knechtów
[34] krzykach jak pień takem leżał
[35]
i spał… Tu cisza, a przecież w tej ciszy
głośno obzywa
[36] się me wnętrze… Widzisz —
gdy tam, na łąki i na trzęsawiska
księżyc rozlewa swe umarłe światło
160i gdy z nim razem chyba jaki świerszczyk
czuwa pod miedzą, tutaj w mojej głowie
wciąż wre i huczy od harców rycerskich,
od zbrojnych pląsów, od haseł wojennych,
obcych języków i szeptów, i gruchań,
165których nie zdołam przemóc. —
Gotfryd
niedobrze spali tej nocy?
Henryk
Przytułkiem
jest sen, a gorze
[37] tym, co bez przytułku!
170
Gotfryd
Henryk
Nie, nie! Bez żartów: od dawnych już czasów
przyzwyczajenie wypędza mnie z łoża
zwykle przed świtem, często o północy…
175A jeśli tutaj doświadczycie tego,
proszę, niech was to nie dziwi, przebaczcie!
Gotfryd
Waszej miłości dom ten, gdzie mieszkamy,
i waszym grunt ten, na którym on stoi —
czyż przeto godzi się mówić: «przebaczcie» —
180raczej nas zbudźcie, gdy czuwać raczycie.
Henryk
Śpijcie w spokoju — wy, co na ten spokój
zasłużyliście dnia przeciężkim znojem.
Na co wam moje czuwanie? Dziękuję!
Z wdzięcznością dzisiaj poznaję znów w tobie,
185com jako chłopiec dobrze znał — twe serce!
Alem nie przyszedł, aby kraść to serce
ani rabować jego ustroń złotą —
proszę cię tylko, zechciej mi pozwolić,
bym przy ognisku twoim mógł zostawać
190
Godfryd
Po chwili milczenia.
Może wasza miłość
chce, abym odszedł?
Henryk
Siadaj!
Źle tłumaczysz,
195com ci powiedział. Chodź tu! Jest mi błogo
na twoje siwe znów poglądać włosy
i znów, po tylu, tylu długich latach —
słyszeć ten miły, luby głos ojcowski.
Nie troszcz się o to, jeśli ci się wydam
200człowiekiem obcym — na lichym zagonie,
który uprawiasz: tak, jam się powłoszczył
[40],
przecież za uścisk — jeśli mi go twoja
dłoń nie poskąpi — niemiecka uściskiem
zapłaci ręka.
Gotfryd
Chce na klęczkach obiema rękami chwycić prawicę Henryka, którą ten gwałtownym cofa ruchem.
205Co? Tyś się powłoszczył,
panie mój miły? Brońże
[41] słodki Chryste!
Jeśli nie wyście
[42] wzorem niemieckiego
dziś obyczaju, zwierciadłem niemieckiej
cnoty rycerskiej, to gdzież nam się godzi
210w krajach niemieckich szukać dziś dworskości,
męstwa i dumy, i tej niewzruszonej
Was mi zwać niemieckim,
was zwać mi czystym, jak czystą zostanie
215ta wzrosła z czystej krwi niemieckiej jodła.
Źreniczne gwiazdy namiestnika Rzymu
nie płoną jaśniej od waszych i Frydryk
z nie mniejszą dumą stałby ponad lnianą
przędzą tej waszej głowy niż nad jego.
Henryk
220Ha… to być może! Brylant, jak powiadasz,
będzie brylantem, choćby nawet Łazarz
nosił tę obręcz, śród której on płonie.
prędko odbiega od tego
225Lecz dosyć na tym… Usiądź, opowiadaj
o innych sprawach. O tym, co tam gdacze
kogut z kurami pomiędzy stodołą
i stajnią — dla mnie słodsza to biesiada,
niżeli pienia królewskie Waltera.
230Ile masz koni? Krów? Czy się odpłaca
ten łan za ciężki twój mozół? Odpowiedz!
Jakieś miał żniwa? Jakieś zebrał ziarna,
owoce, wino? To, widzisz, są wieście
[45],
których dziś łaknę, stary: — o Turczynie,
235o chrześcijaństwie, Gwelfach, Ghibelinach
[46]
i namiestniku rzymskim ty mi nie mów…
Gotfryd
Nieobyczajną wzdyć
[47] jest moja mowa —
sam ci
[48] to widzę. Lecz gdy was niegodna,
proszę też bardzo — niechże wasza łaska
240raczy rozważyć, czy chodząc w tym kole
powszednich zajęć, mogłem się zaprawić
w dworski obyczaj?
Henryk
Tam, ten kraj najwyższy,
gdzie się uprawny zagon styka z lasem —
245czyż to nie pola wyki
[49]?
Gotfryd
Henryk
Gdyśmy się wczoraj — ja wraz z mym konikiem —
spuszczali na dół tuż przy owym skraju,
słyszałem ciche Zdrowaś bądź Maryja,
250nucone chórem przez głosy dziecięce,
a równocześniem ujrzał nieopodal,
śród zwału głazów, maleńki pożarek.
Pozostawiwszy konia, zbliżyłem się
ostrożnie k'miejscu
[50] — i oto com spostrzegł
[51]:
255gromadkę chłopców spostrzegłem i dziewcząt,
jak się sprawiali naokoło ognia —
wydało mi się to wszystko czarownym
jakimś widziadłem. I mówię: a cóż to,
moje panięta małe, tak prażycie,
260co gotujecie tak po ciemku? Naraz,
ledwiem to wyrzekł
[52] — zgrajka się rozpierzchła —
przy ogniu tylko została dzieweczka,
wyprostowana, niepewna, milcząca,
spoglądająca mi w oczy. «Ty — pytam —
265takeś nuciła?» Lecz ona milczała.
Gotfryd
Wybaczcie dziecku, miłościwy panie —
To była córka moja, Ottegeba,
dziwne stworzonko, które mnie i matce
bezsenną noc już sprawiło niejedną.
Henryk
270Dziwne stworzonko… masz słuszność!…
Gotfryd
I, panie,
wyście ją znali, na koń ją braliście
nie po raz jeden — o, za dawnych czasów —
bo choć już wtedy lubiła się płoszyć,
275jak ta przepiórka, gnieżdżąca się w życie,
wy ją umieli wywabić i przy was
swojsko jej było od razu.
Henryk
Tak!.. Wówczas. —
Wówczas — pamiętam dobrze, gdym wieczorem
280z wesołych wracał łowów, przemęczony,
jednak rozbawion
[53], zawsze ta dziewica
pierwsza mi w oko wpadała — radośniem
[54]
witał ją wówczas jako moją żonkę.
Tak! Wówczas, wówczas! Jak mi biło serce,
285jakie mi muszki latały po głowie. —
Wiem, wiem! A teraz takem się oddalił
[55]
od owej chwili promiennej młodości,
że Ottegeba, moja żonka drobna,
kiedym ją ujrzał, tak mi była obcą,
290jakby jej nigdy nie lizała twarzy
i miłych rączek Dyjana, ma suczka,
jakbym ja nigdy nie gładził jej włosów,
jakbym jej nigdy dla miłej rozrywki
nie grał na rogu piosenek myśliwskich,
295jakem to przecież czynił
[56] nie raz jeden!…
SCENA SIÓDMA
Ottegeba
Przynosi plaster miodu.
Gotfryd
Henryk
Ottegeba
Henryk
Patrzcie tylko —
300Umie przemawiać — umie, nie jest niema!
Miło mi bardzo, a gdy wiem już o tym,
więc, moje dziecko drogie, musisz usiąść
tam na tej ławie — musisz się tłumaczyć.
Znów zamyślona? Czybyś mnie się bała?
305O nie bójże
[57] się, jestem tak łagodny —
snać
[58] nie uwierzysz, jakim ja łagodny
[59]!
Jak ci się wiedzie?
Ottegeba
Nie wie, co z sobą począć.
Henryk
Ottegeba
Prawie ginie z zakłopotania.
Henryk
Tobie wciąż się dobrze wiedzie,
a cesarz Frydryk w złocistej koronie
nad trud i walkę nie zna nic innego.
Bogatszą jesteś niźli on, me dziecię,
315nie mówiąc o mnie. Nigdy ci się tutaj,
na tym pustkowiu nie dłuży?
Ottegeba
Zaprzecza potrząśnieniem
[60] głowy.
Henryk
Co robisz,
aby odegnać nudy? Powiedzże
[61] mi!
Ottegeba
Nie odpowiada — odwraca się w wielkim zakłopotaniu, a w końcu mówi.
Henryk
320Modlisz?… Bardzo pięknie —
Do której z świętych modlisz się najchętniej?
Ottegeba
jw.
Przyprowadziła już mię raz do zdrowia
nasza Najświętsza Panienka…
Henryk
Do zdrowia
325przyprowadziła cię już raz? Mnie rani—
zadawa
[62] rany! Wierzaj mi, że umie
zadawać rany.
Ottegeba
Henryk
Nie — mówisz?
330Nie?… Pragnieszli
[63] mnie pouczyć, więc poucz…
Ottegeba
Czyni głową gwałtowny ruch zaprzeczający.
Gotfryd
Niech wasza miłość wybaczy. Niedawno
powstała z ciężkiej choroby…
Henryk
Dlaczego
chowa swą prawą rękę?
Gotfryd
Henryk
Gotfryd
Ottegeba
Gotfryd
Ej, uporczywa panienko! Pan każe,
340więc — proszę — pokaż prawą dłoń…
Brygita
Poza nim.
Ottegeba
Chce się oddalić.
Brygita
Poza nim.
Gotfryd
Henryk
Gotfryd
Odchodzi.
Henryk
Powiedzże
[64] mi jeszcze:
znasz mnie?
Ottegeba
Kiwa przesadnie głową.
Henryk
Ottegeba
Henryk
350
ma swoją dziurę, ptak ma gniazdo swoje,
i lisy mają swe jamy, a człowiek,
którego pragniesz uważać za pana,
jest bez przytułku — ziem
[65] się pod nim pali,
355gdziekolwiek tylko postawi swe stopy,
niby piekielny ogień.
— Przecz
[66] się śmiejesz?
Ottegeba
Która wybuchnęła krótkim, chorobliwym śmiechem, opanowuje się i znowu blada i zalękniona pyta się z bojaźliwymi oczy
[67].
Henryk
Powiedzże mi, jak ja się nazywam?
Ottegeba
Drżąco.
Henryk
360Tak — dobrze — Henryk — a jak jeszcze?
Ottegeba
Zowiesz się Henryk grabia z Aue, panie.
Henryk
Bóg wie to jeden — tak — tak się nazywam,
tak! — A od kiedy znasz mnie — co?
Ottegeba
Drżąc.
Od kiedy?
365Od… od dwóch lat już…
Henryk
Od dwóch lat?… Zda mi się
iże
[68] się mylisz, bo ostatnim razem —
— na moje słowo twierdzę to rycerskie —
byłem w tym domu przed laty dziesięciu,
370zasię
[69] od tego czasu ani chwili…
Ottegeba
W największym zakłopotaniu.
Henryk
A tak — byłaś
mała! Więc z czasem nie bardzo się liczysz.
Przed dwoma laty, moje dziecko drogie,
375ten gość ubogi, którego tu widzisz
przy kromce chleba, legał
[70] w marmurowych,
pięknych przybytkach, przy szemrzących studniach,
gdzie złote rybki spływały w baseny,
a jeśli kiedy chciał oszołomioną
380wodzić źrenicą, to ją zwracał w stronę,
skąd się przewonne kłębiły kadzidła —
o tam! W Azzahry
[71] czarowne ogrody.
O takich rajach nigdyś, lube dziecię,
chybaś nie śniło
[72]! O rajach, gdzie ginąć
385z upajającej rozkoszy, gdzie bambus
chwieje się w schroni
[73] samotnej pod ciemnym
sklepiskiem
[74] cedrów, gdzie krzaki azalii
niby kwieciste ścielą się poduszki.
Kwiecia błękitną krwią zda ci się morze,
390ach, całujące marmurowe stopnie,
na nim się lekkie kołyszą gondole,
lśniące od złota, klejnotów, purpury. —
Śpiew jakiś słyszysz — śpiewa niewolnica —
i w tym jest tęskne, smętne rozkwiecenie —
395nad cyprysową schyla się cysterną
i z zdroja
[75] czerpie srebrzystymi wiadry
[76]…
I opływają cię obce wyrazy,
stopione w duszy spłomienionej fali.
Chłoniesz je w siebie z wszystkimi woniami,
400które zachodni wiatr przywiewa k'tobie
[77],
z coraz to słodszą pieszcząc cię miłością.
Lecz dosyć o tym! Teraz jestem tutaj
a nie w Palermie
[78] ani też w Granadzie —
i proszę ciebie, opowiadaj dalej,
405co li wiesz
[79] o mnie po tak długim czasie,
który tak krótką zdaje ci się chwilą.
Ottegeba
Przerażona.
Henryk
Nie wierzę temu —
Nic nadto więcej, tylko nic?… Jak mało!
410niemal za mało na twe piękne oczy —
a teraz pytam ci się na sumienie,
ty Ottegebo mała, ty ma święta
z świętych jasnością ze lnu i jedwabiu:
jakże ja ciebie zwałem w owych czasach?
415Jakże ja ciebie zwałem — powiedzże mi —
wówczas, gdyś do mnie lgnęła stokroć bardziej
niźli do matki — jakżeż ja cię zwałem?
Ottegeba
Stoi odwrócona od niego w największym zakłopotaniu, wije się, gryzie fartuch lub chustkę, wybucha śmiechem, który jednak w tej chwili tłumi przerażona. Przy tym kurczy się i dopiero po ponownych zachętach wydobywa z siebie z trudem i po cichu następujące słowa.
Henryk
Owszem! Owszem!
420Ty moja mała żono!… Nuż naprawdę
zwać cię tak będzie jakiś dzielny wieśniak,
jak ja cię wówczas nazywałem żartem.
Ottegeba
Przerażona, śmiertelnie pobladła, ucieka.
Henryk
Ottegeba
Staje drżąca.
Zdawało mi się, że mnie ojciec
425woła.
Henryk
Pozostań, siadaj. Albo może…
straciłem przez co twą łaskę? Co? Powiedz! —
Żal by mi było.
SCENA ÓSMA
Ottegeba odchodzi. Gotfryd wraca.
Gotfryd
Wzdycha.
Trudno przyjść do ładu
430z taką dziewczyną! Pomyśl wasza miłość:
matka ją zaszła przy krajaniu plastrów —
ot, zabawiła się sama w bartnika —
skłute ma ręce, piersi i ramiona.
Szalony wybryk ten spełniła przez to,
435żem ja zapomniał stawić dzban na stole,
o co błagała mnie już dzisiaj w nocy.
Henryk
Równocześnie zdumiony i rozweselon
[80].
Jak to? Więc gwoli
[81] drobinki słodyczy
dla mnie pozwala na to, aby pszczoły
skłuły jej ciało? —
440śmieje się w głos
Zatem idź, Gotfrydzie,
sprowadź mi tutaj mojego pachołka,
niechże mi z sakwy przyniesie łańcuszek
z złotym księżycem — dam go mojej żonie.
445Mówię bez żartów! — Czemu jeszcze stoisz?
Gotfryd
Wahająco.
Panie, pachołek wasz pojechał.
Henryk
Jak to?
Pojechał — mówisz? Kto?…
Gotfryd
Henryk
450Cóż to ma znaczyć — pojechał? Kto śmiał go
wysłać?
Gotfryd
Myślałem, panie, że wy o tym
wiecie.
Henryk
Opanowawszy się z głębi wnętrza.
Winienem wiedzieć, ale nie wiem.
455wstaje, przechadza się powoli, pobladły, tłumiący w sobie wielkie wzruszenie
Tak… cierpliwości! Miej i ty cierpliwość
ze mną! Posłuchaj! Dlaczegom powrócił
[82]
do tej tu waszej, zielonej, balsamem
jodeł pachnącej mogiły — ty kiedyś
460musisz dowiedzieć się o tym, lecz jeszcze
nie dziś!… Na Boga! Przyjmij mnie tymczasem,
jakbym Henrykiem nie był von der Aue —
raczej pielgrzymem, który o przytułek
błaga was dzisiaj, o schron — i o spokój.
Gotfryd
Henryk
Gdybym miał tu przybyć
panem, nie byłbym przychodził… Czyż wierny
zawsze pachołek może odbiec pana?
Ni go uduszę za to, ni go zelżę! —
470Nie! Łaski tylko pożądam od ciebie!
Nie po dzierżawnem
[83] zjechał
[84] w twą zagrodę
ni dziesięciny: błagam o jałmużnę,
o datek z łaski, o twe miłosierdzie!
Godfryd
Żali
[85] mię
[86] uszy zawodzą, o panie?!
475Bogaty Henryk grabia von der Aue
prosi lichego wieśniaka i sługę
o datek z łaski i o miłosierdzie? —
Henryk
Bogaty Henryk von der Aue stał się
biednym Henrykiem von der Aue — oto,
480co ci na teraz wystarczyć powinno.
Ale nadejdą dzionki i godziny!
Ach! Długie dzionki i długie godziny!
Wówczas na harfy jednostajnych strunach
pieśń ci wyśpiewam — bez końca: do syta
485i do przesytu znajdziesz w niej odpowiedź,
gorżką
[87] odpowiedź na to wszystko, o co
pytać mnie będą oczy twe i słowa.
Zostanę z wami — tygodnie! Miesiące!
Lata!… A jeśli opuszczę was kiedy —
490lecz o tym cicho… Nie ma takich ciemni,
aby się kiedyś nie porozpraszały…
Niech ci to starczy… Cierpliwości!… Serce,
zbawione ciszy, musi szukać ciszy!
Dajże mi, zacny człowieku, co leży
495na twojej skroni! Obsyp mnie bogactwem
z skarbca twojego spokoju: bo tego
łaknie ma dusza więcej niźli skarbów
Odchodzi wolnym krokiem.
Gotfryd
Głębokim wzrokiem śledzi kroki odchodzącego.
— Wchodzi Brygita.
Brygita
Pan odszedł w tej chwili?
Gotfryd
Brygita
Ni jego, ni dziecka!
Leży i płacze, jęczy i przysięga:
jako
[90] wyzwolić go musi.
Gotfryd
Brygita
505Pytajcie — mówi — ojca Benedykta.
AKT DRUGI
Kuchnia w domu dzierżawcy Gotfryda. Wielki, sadzą okryty kominek. Na ścianach czyste naczynia metalowe i gliniane, prócz tego kilka sztuk zbroi i miecze. W kącie krucyfiks i obrazy świętych. Długi stół z ławkami. Na prawo od kominka fotel skórzany z podłożem skóry jeleniej. Nad kominkiem i na lewej ścianie skóry jelenie, turze, łuki. Pora zimowa.
SCENA PIERWSZA
Brygita
Z zakasanymi rękawami napełnia podaną jej przez ojca Benedykta sakwę chlebem, serem itd. Ojciec Benedykt nie ma jeszcze lat pięćdziesięcia
[91]; energiczną, ogorzałą twarz okalają siwe włosy; habit na nim wytarty.
Benedykt
Nie wiem o niczym. I dajcie pytaniom
człek był rycerny. Gdy ojciec mój konał,
wieśniak, lecz wielce czczony i zamożny,
510rzekł mi przy końcu: «A bądź wierny panu»,
nie tylko temu, który jest na niebie —
to chciał powiedzieć — lecz i kochanemu,
ziemskiemu panu, który mu przez lata
spory pomagał zebrać mająteczek,
515pił razem wino i z odkrytą głową
za jego trumną szedł jak pielgrzym jaki.
Brygita
Powiedzcie jedno: czy on jest pod klątwą?
Benedykt
Nic wam nie powiem, nic a nic, boć przecie
i wy powody macie — tak, powody,
520by mu być wdzięcznym. Widzicie, my tutaj
prawie nie żyjem
[92] na świecie — nikt o nas
tu się nie troszczy, bądźmy więc głuchymi
w naszej wierności.
Brygita
Kiedyż znów mam dziecku
525kazać przyjść do was?
Benedykt
Kiedy tylko chcecie.
Ilekroć ona zawita w me progi,
jasność napełnia mą celę ponurą
i rozszerzają się ściany mej leśnej,
530ciasnej kapliczki, Zbawiciel oddycha
i uśmiech zjawia się na uściech
[93] Maryi,
a ja, przytłoczon
[94] ciężarem mych grzechów,
znów się podnoszę i, jakby rozszerzon
[95],
mogę znów patrzeć w dobrotliwe oczy
535naszego Stwórcy.
Brygita
Potrząsając głową.
Ojcze, rada słucham,
ale ja nie wiem — tak, nie umiem pojąć,
co wy mówicie. Dziecko się zmieniło;
jakiś ją dziwny trzyma duch w uwięzi —
540nawet i tutaj, w tych ostatnich czasach,
tylko to nie jest owy
[96] duch pobożny,
o którym prawisz.
Benedykt
Być może. Nas biednych,
kiedy archanioł z snu grzesznego budzi,
545i pan ciemności również nie próżnuje —
on i na waszą naciera dziecinę.
Dlatego, proszę — drogi do świątyni,
drogi do łaski i opieki bożej
550wy dziecku temu dziś nie zagradzajcie!
Tak to wygląda, jak gdyby aniołów
nieprzeliczone, niewidzialne ręce
ciągły
[97] ją z sobą do ołtarza; wówczas
gdy tak spoczywa w rajskim zachwyceniu,
555w jedno się z Bogiem stapiając w najgłębszych
tajniach swej duszy — wówczas — ja to czuję —
spełnia się tutaj jeden z owych cudów
które nas, ludzi, wiodą do innego,
do prawdziwego życia.
Brygita
560Niech się dzieje —
niechże się dzieje wola Boga. Amen.
Ach! Gdyby tylko była więcej święta
pomiędzy nami. Lecz tu jest ponura
i zamroczona w duchu, tak że nieraz
565myślę ze strachem, czy też Bóg w tym dziecku
nie chciał mnie skarać? Ja nie mogę, ojcze,
na żadną dobyć się skruchę, niczego
nie mogę dziś już żałować, tak kocham
to moje dziecko; wiem to — zatwardziałość
570grzechu jest wielką. Niech Bóg mnie ukarze —
mnie niech ukarze, nie dziecko.
Benedykt
Nieco zakłopotany.
Tak, prawda!
Myśmy grzesznicy. Grzesznymi jesteśmy
już z łona matki. Ale Bóg, gdy zechce,
575może ku chwale swojej wszystko zmienić,
wszystko obrócić na dobre, chociażby
w największej było poczęte słabości
i grzechu: dziecka tego czysta dusza
i nieskalane usta niechaj będą
580przed jego tronem nie oskarżycielem,
lecz pośrednikiem.
Oboje odchodzą.
SCENA DRUGA
Wchodzi Ottegeba, blada, cicha. Kładzie na stos gałązki jedliny, które przyniosła ze sobą. Kilka z nich odrywa, podchodzi do krucyfiksu, całuje go i wieńczy. Wchodzi ponownie Brygita, spostrzegłszy Ottegebę, bada ją wzrokiem, nadsłuchuje szmeru za sceną i mówi.
Brygita
Cóż te nasze dziewki
tak hałasują na klepisku? —
Ottegeba
Zamyślona, po cichu, z wewnętrznym wyrażeniem.
Biedak,
585trądem dotknięty, żebrze na podwórzu.
Brygita
Kto znowu żebrze? Mów wyraźniej… Słyszysz?
Ottegeba
Tak, moja matko, jeden z ludzi bożych.
Brygita
Jego to słychać kołatkę? — Niech idzie,
by go nie spotkał pan Henryk…
Ottegeba
Brygita
Ottegeba
Nic… Dlaczego, matko,
ma się nie spotkać z nim nasz pan?
Brygita
Dla tego
595i dla owego… Milcz, nie pytaj więcej.
Ottegeba
Pan Henryk, matko, pisze w swej komorze.
cisza
Ojciec Benedykt mówi: gdyby ludzie
nie buntowali się przeciwko Bogu,
600nie odpychali jego łaski świętej
i jego świętej miłości, i gdyby
nieposłuszeństwem i mową bluźnierczą
nie wyszydzali jego miłosierdzia
i bezgranicznej dobroci, przenigdy
605nie nawiedziłaby ziemi ta klęska.
Brygita
Krząta się koło talerzy i garnków, przy tym badawcze rzuca spojrzenie na Ottegebę.
Złe dzisiaj czasy. Wiara oraz wierność
znikły ze świata. I w tym ma on słuszność.
Ottegeba
Powiada, matko, iże jad szatana
całe dziś toczy chrześcijaństwo. Pan Bóg
610chciał to pokazać w obrazie i stąd też
ciało każdego dotkniętego trądem
jest tego — mówi — zwierciadłem.
Brygita
Ottegeba
Nieraz też płacze nasz ojciec Benedykt,
615smaga swe plecy i mówi, że znać już
Bóg się w swym gniewie na zawsze odwrócił
od tego świata…
Brygita
Żegna się.
Niechże pochwalony
będzie nam Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel.
Ottegeba
Z większym niepokojem.
620Ojciec Benedykt mówi, że już bliskim
Sąd Ostateczny i że koniec świata
czyha już na nas. Nie lękasz się, matko?
Brygita
Lęku i trwogi doznajemy wszyscy
Ottegeba
625Żar i dym, i duszne —
mówi — wapory
[99], wojny i zarazy
zieją ze studzien przepaści… Anioły
moru
[100] po wszystkich kroczą miastach… Grzesznik
nie ujdzie żaden miecza ich mściwości.
Brygita
630Przyjdzie zapłata, przyjdzie w samą porę —
po co już teraz trwożyć się i lękać?…
Ottegeba
Czarna zaraza
[101] — mówi — nie oszczędza
nawet i książąt.
Brygita
Ottegeba
635Żaden zamkowy
mur, żadna baszta nie chroni od trądu.
Brygita
Ottegeba
tenże z cesarza córką tańczył w sali —
640onać
[102] już była jego potajemną
oblubienicą! Wtem lekarz cesarski
cicho na niego zawoła i kazał
iść mu za sobą. Weszli do komnaty
i rzekł mu lekarz — rzekł: «pokaż mi rękę!»
645A gdy mu rękę dał ten pan i książę,
naówczas lekarz pokazał mu bliznę
na jego białej ręce i powiedział —
to mu powiedział: «panie, twa najcięższa
przyszła godzina — bądźże teraz mężny —
650jesteś nieczysty!»
Brygita
Cóż to są za bajki.
Śnisz?
Ottegeba
Nie! I fletni nie słyszał już więcej
ani fujarek…
Brygita
655Nie pleć, nie pleć, dziecko!
Niechcący rzuca ze stołu, przy którym jest zajęta, długi nóż kuchenny. Ottegeba drży z przerażenia i stłumiony wydaje okrzyk.
Brygita
Ottegeba
Brygita
Ottegeba
Nachyla się, cała się trzęsąc i dzwoniąc zębami, podnosi nóż z ziemi i kładzie go na stole.
Brygita
Ottegeba
Potrząsa głową, jakby nieobecna.
660Matko, ty wierzysz… by Izaak wiedział,
kiedy go ojciec chciał dać na ofiarę,
co z nim Abraham zamierzał uczynić?
Brygita
Nie, on nie wiedział… Ale na cóż ci to?
Przecz
[103] się w tak strasznych zatapiasz powieściach?
665Dziękować Bogu, że dzisiaj już od nas
krwawych nie żąda ofiar jak naówczas.
Ottegeba
nie wydał syna swego, by odkupił
nasze przewiny — czyż nie patrzał na to,
670jak nasz Zbawiciel kroczył na Golgotę?
Komu Bóg daje siły, by za bliskich
choćby najcięższe ponosił cierpienia,
ten — jak powiada nasz ojciec Benedykt —
spośród tysiąca wybran
[104] jest i szczęśliw
[105].
675A zaś potęga ludzkiej krwie
[106], niewinnej
i dobrowolnie wylanej, jest — mówi —
czystą krynicą ludzkiego zbawienia
i ma już tutaj taką moc cudowną,
że, widzisz, nawet skóra trędowatych,
680krwią tą skropiona, staje się w tej chwili
niepokalaną i czystą…
Brygita
Ottegeba
A czy wiesz, matko, co opowiadają
nasi parobcy?
Brygita
Ottegeba
Gdyby na świecie
wszystko się działo po sprawiedliwości,
wówczas on dawno już powinien żebrać
z kołatką i o kiju…
Brygita
Ottegeba
Na polu mieszkać, opuszczony
i odepchnięty przez wszystkich…
Brygita
Idź, dziecko,
695idź przygotować podwieczerz
[107]… Pan chory,
ale na duszy… A gdyby na sobie
miał ten okropny śnieg trądu, to któż go
mógłby ocalić?… Ani ksiądz, ni lekarz,
ani ofiarna krew…
Ottegeba
Płacząc z wzruszenia.
700A jednak, matko,
w krainie włoskiej, daleko, w Salernie
[108],
żyje mnich taki, który krwią uzdrawia.
Brygita
Ottegeba
Ottaker. Poprzysiągł,
705a brat Benedykt to potwierdził.
Brygita
Dobrze,
wszystko być może… Ale dość już tego.
Nie chcę już o tym słyszeć — ani słowa.
A ty spokojnie idź do swej roboty…
710Nikt tu nie chory — nie trzeba ofiary.
Cokolwiek mógł ci, łatwowierne dziecko,
ten rozpuszczony nagadać parobek,
pan stąd niebawem wyjedzie uzdrowion
[109].
Ottegeba
Rozpaczliwym wybucha płaczem.
Ach! Matko, matko! Gdy on nas opuści!
Brygita
715Kto? Hrabia Henryk?… Daj Boże… I czego
płaczesz? Czy sądzisz, że nasza chatyna,
nasz kaczy stawek i ogród warzywny
to w sam raz miejsce dla takiego pana?
Ottegeba
Łkając.
Ja, matko, pójdę… pójdę do klasztoru…
720Myślisz, że mogę zostać żoną chłopa…
Brygita
Na wszystko, córko, będzie czas i rada.
Wszystko się stanie według woli Boga,
który z latami pychę tę przytłumi…
Lecz ja ci mówię: gdy się kiedyś zjawi
725dzielny młodzieniec ze krwią chłopską w żyłach
i o twą rękę poprosi rodzica,
winnaś pokornie podziękować Bogu…
SCENA TRZECIA
Dzierżawca Gotfryd wprowadza Hartmanna von der Aue. Prosty to rycerz, o kilka lat starszy od Henryka, z posiwiałą już brodą. Ubrany w lekki pancerz, miecz, ostrogi, z zawieszonym przez ramię długim płaszczem futrzanym.
Gotfryd
Wejdźcie, rycerzu! Rozgrzejcie się, panie!
Wesoły tutaj płonie ogieniaszek —
730a wam potrzeba ciepła…
do Brygity
Gdzie już pan nasz?
Matko, to, widzisz, jest pan Hartmann z Aue,
pana Henryka sługa i powiernik…
735Spora to jazda dotąd z zamku z Aue
o takiej porze… Siadajcie.
Hartmann
Dziękuję.
Powietrze ostre i wiatr od północy
miałem wprost siebie, tylko że mój gniadosz
740dzielnie się trzymał w górach; w mgłach staliśmy
niejednokrotnie, śród tumanów śniegu
nie widać było ani śladu drogi,
myśmy się jednak przedzierali naprzód —
ot, krok za krokiem. Rozkosz to jedyna
745tak się na wiernym przedzierać koniku
i zamyślony pchać się naprzód w góry
wśród białych świerków, obsypanych śniegiem,
kiedy żadnego nie usłyszysz głosu
prócz zimnych, ostrych poświstów i skrzypień
750zlodowaciałych gałęzi.
do Ottegeby, przyjaźnie
A chociaż
umilkły małe, wesołe ptaszęta,
śnieg pod kopytem dźwięczy trzaskający,
755tak że człek słucha i duma, i słucha,
i prawie do cna gubi się w zamysłach
jak Piotr Badawiec, kiedy mu nuciła
rajska ptaszyna, a zasię lat tysiąc
tak ci
[110] mu przemknął niby jedna chwilka.
Brygita
Hartmann
To młodziutkie dziewczę
to wasza córka?…
Brygita
Hartmann
I (wszak mam słuszność?) pana Henrykowa
765mała małżonka?…
Brygita
Tak, za dawnych czasów,
gdy większym była dzieckiem, niż jest dzisiaj,
a jego miłość, pan nasz, był chłopięciem,
do krotochwili i żartów jedynym,
770nieraz tym mianem raczył ją nazywać.
Gotfryd
I dzisiaj robi to samo… Toć wczoraj,
tu, przy kominku, gdy mu Ottegeba,
dała stołeczek pod nogi, powiedział —
wszak słyszeliście: — «dzięki, Ottegebo,
775moja ty mała małżonko!»… Nieprawda?
Brygita
Hartmann
Tak, prawda! A ty, moje dziecko,
nie pozwól sobie zabierać tej nazwy —
onać przystoi
[111]. Nie z urągwiska,
780nie z żadnej pychy, jak wy znać mniemacie
[112],
dobra kobieto, zwie ją pan nasz swoją
małą małżonką; lecz ważko i szczerze,
w tych oto listach, wielbiących to dziewczę
i jej troskliwość, i opiekę nad nim.
Ottegeba
Chwyta rękę matki i tak ją ściska z zakłopotania i zdumienia, że Brygita omal nie krzyczy.
Brygita
785Co ci się stało, dziecko? Tak ściskałaś
rękę, że aż mi ścierpła.
Ottegeba
Śmieje się, zasłania sobie oczy łokciem i ucieka.
Gotfryd
Tak, przyznaję,
że warta skromnej pochwały — ot dawniej
były już w głowie same krotochwile…
Brygita
790Dolejże wody do wina, Gotfrydzie —
wiesz, jak ten trunek idzie jej do głowy.
Brygita odchodzi.
SCENA CZWARTA
Hartmann
A teraz powiedz: jakże mu się wiedzie?
Gotfryd
Patrzy na Hartmanna, wzdycha i mówi.
Jak mu się wiedzie? Zbyt duże pytanie,
a i odpowiedź, panie wzdyć
[113] trudniejsza,
795niźli
[114] sądzicie… Zresztą nie wiadomo:
nieraz wygląda rześko i ochoczo,
jak w owych czasach, gdy jeszcze był zdrowy,
a potem znowu wydaje się chory,
o, bardziej chory, niżby kto przypuścił.
800Niejednokrotnie myślę, że go skryty
ból jakiś szarpie, o którym wy może
macie wiadomość; innym znowu razem,
kiedy przypadkiem wzrok mnie jego spotka,
rozpłomieniony chorobliwym żarem,
805tak mi się serce ściska i głos jakiś
mówi mi w wnętrzu, że Pan Bóg pokarał
tego człowieka najstraszliwszą karą.
Hartmann
Wiecie, że pan mnie tu przyzwał?
Gotfryd
Hartmann
810Więc przyzwał mnie tu — a wam, mój Gotfrydzie,
nic nie wyjawił zresztą
[115]?…
Gotfryd
Nic, nic, panie.
Wiedzcie, że pan nasz żyje jak pustelnik —
a i samotny, pod wielką klauzurą:
815gdy Ottegeba przyniesie mu obiad,
to czasem powie do niej dwa słóweczka —
i to jest wszystko przez dzień cały… zresztą
szpera po księgach, mało sypia w nocy,
a tylko za dnia; a jeśli go kiedy
820spotkam na miedzy albo gdzie śród jego
niemych przechadzek i zdejmę kapelusz,
za pozdrowienie dziękuje mi z dala
i baczy na to, bym się nie przybliżył.
Tak schodzą całe tygodnie — i nikt z nas,
825ani Brygita, ani ja, nie mamy
sposobu mówić z nim, prócz Ottegeby.
Lecz i ja nieraz usłyszę od niego
jakoweś szorstkie słowo.
Hartmann
Mnie się widzi —
830a mówię o tym do was w zaufaniu…
tak ja przynajmniej sądzę z jego listów:
że policzone są już dni, Gotfrydzie,
które pod waszym ma przepędzić dachem.
Gotfryd
Spostrzegłem ja to, że tu coś się święci —
835myśmy to czuli… toć wczoraj dopiero
tu na tym krześle siedział pan nasz miły
i tak ponuro mówił i tak dziwnie,
a potem znowu naraz tak przyjaźnie,
iże byliśmy bliżsi łez — prawdziwie,
840niby w godzinie pożegnania… tak więc
ma się to spełnić, cośmy przeczuwali.
W którym z swych zamków myśli pan zamieszkać?
Hartmann
Dokąd się udać zamierza, ja nie wiem —
ale powinien pokazać się ludziom,
845do swego zamku w Aue wrócić winien,
bo snać
[116] uchodzi już za straconego.
Ludzie naokół głużą
[117], przebąkują,
a krewniak jego, Konrad, nazbyt głośno,
rozprawia o tym, kark do góry pręży,
850pod bramą Aue dzwoni ostrogami
i tak się sprawia
[118], jakby już od dawna
imię Henryka stało obok grobu
Wilhelma Grave w zamkowym krużganku.
Gotfryd
My, panie, wielce stracim
[119], gdy on pójdzie —
855a wierzyć trzeba, że pójdzie… Patrzajcie:
byt nasz to wieczna jednostajność w ciasnym,
ograniczonym kole; precz
[120] od świata,
w tę gorżką
[121], leśną wtłoczeni dolinę,
której nam dzięki dobroci Henryka
860nikt nie zaprzecza, żyjemy jednako
dzisiaj i jutro, te same słyszymy
dźwięki i głosy, a jeśli w zieleni
zamknięta dusza zawoła na człeka,
echo li
[122] z ciemnych odpowiada borów.
865Dziwnym, co mówisz, a przecież to prawda:
ten chory człowiek i gość, tak ponury
niejednokrotnie, uroczystym blaskiem
napełnia dom mój, pokąd u nas bawi.
A teraz znowu czeka na nas z dala
870ziejące widmo powszedniości w szarej,
powłócznej
[123] szacie. Przy troskach i trudach,
przy wszystkich naszych gorzkich udręczeniach
był to jednakże szczytny czas i górny,
który się teraz kończy.
Hartmann
875
Mnie, co mu byłem towarzyszem w polu
i przyjacielem? Com przebył z nim morza,
nie odstępował go przez całe lata?
Wyście go w świetnym nie widzieli blasku —
880tego słodkiego, wspaniałego męża,
jaśniejącego cesarza Frydryka
łaską promienną. Kiedy się cisnęły
wyniosłe damy w śmiejących piorunach
jego błękitnych źrenic, niemal zmysły
885tracąc z miłości — księżne i grafinie —
naokół jego poręk: rękawice,
borty
[124] i chustki — tak się rozsierdziły
pomiędzy sobą, że trzy krewne
[125] dwory
nie mogły znowu pojednać zwaśnionych.
890Był jako gwiazda, opromieniająca
boską światłością głowę Fryderyka,
a myśmy wszyscy używali darów,
które płynęły na nas z jej obrzasków
[126]…
Ba — rzec by można: w cesarskim obozie
895mówiono nieraz więcej o Henryku,
o Henrykowym słowie, jego pieśni,
o Henrykowym strzelcu i lekarzu,
o jego koniu, charcie i sokole,
niż o cesarza świętym majestacie,
900który przenigdy nie zasiadł do stołu,
gdy Henryk z Aue nie był mu u boku.
Gotfryd
Zaniepokojony znowu.
SCENA PIĄTA
Henryk
Wszedł prędko i znienacka, zaniedbany, opuszczony, blady.
Hartmann
Który był przedtem usiadł, zrywa się na nogi, przerażony wyglądem Henryka.
Łaskawy, najmilejszy panie!
Henryk
Czyni mimowolnie ruch powstrzymujący, przy tym ściąga twarz, jak gdyby głośne zachowanie się Hartmanna sprawiało mu ból fizyczny. Potem mówi z wymuszonym chłodem.
Hartmann
Henryk
Hartmann
Źle ukrywając głębokie wzruszenie.
Jak wam się wiedzie, najmilejszy panie?
Henryk
Krótko.
do Gotfryda
Gotfrydzie! Gdzie jest Ottegeba?
Gotfryd
Henryk
Gotfryd wychodzi.
SCENA SZÓSTA
Henryk
Siada na krześle, odwraca twarz przez pół, rzuca przelotne spojrzenie na pasującego się z wzruszeniem Hartmanna i mówi ochrypłym, jak gdyby z długiego milczenia zardzewiałym, spokojnym, wymuszonym głosem.
Dlaczego stoisz? Siadaj przyjacielu!
Jak się masz, Hartmann?… Jakie wieści, druhu?
Hartmann
Mój najmilejszy, mój łaskawy panie…
Henryk
Głębokim, cichym, drżącym głosem, który czasami przechodzi w powściągane przemocą wzburzenie.
915Co? — Najmilejszy i łaskawy panie?…
Na cóżże mi to? Mniemasz, żem cię po to
przyzywał tutaj, abyś, łamiąc ręce,
zwał mnie łaskawym, najmilejszym panem.
Jeśli masz dla mnie wolną jednę chwilę,
920przysuń to krzesło do ognia i siadaj,
bych
[128] pomówili z sobą jako męże.
Hartmann
Przysuwa krzesło, ale zanim usiadł, przyklęka, chcąc ucałować rękę Henryka.
Henryk
Gwałtownie cofa rękę.
Dajże mi spokój. To błazeństwo, siadaj!
Hartmann
Wstaje, odwraca się przez pół i niepostrzeżenie ociera sobie oczy.
Henryk
PrzyjaźńA więc przybyłeś, zacny przyjacielu,
Kiedy ode mnie dawno stronią inni!…
925Więc się nie boisz? Nie lękasz?
przelotnym mierzy Hartmanna spojrzeniem
I cóżeś
pomyślał sobie, dzielny mój Hartmannie,
gdyś list otrzymał? Czy może sądziłeś,
930że jakąś nową wręczę ci piosenkę
i że posłańcem będziesz mej tęsknoty
do którejś z czystych białogłów?… Przenigdy,
mój druhu! Wielem przebolał z miłości
srogo, lecz dzisiaj to wszystko minęło!
935Ból ten utonął dzisiaj w innym bolu —
ba! Jakichkolwiek doznałem udręczeń,
wszystko to dzisiaj na dnie tego bolu,
tak że o owej zatoniętej męce
muszę dziś myśleć jak o utraconym,
940wielkim bogactwie!… Ale dosyć tego!
Nieźle mi idzie! A cóż tam kochani
mówią krewniacy o tym, że już całe
żyję miesiące w głębi Czarnolasu
[129],
niby ten jamnik, ukryty w swej jamie?
945Cóż oni na to? W jakimże też świetle
widzą to wszystko?
Hartmann
O panie Henryku!
Jeżeli można ran i mnie, i sobie
oszczędzić proszę wyliczania wszystkich
950zajść i wydarzeń, które się spełniły —
które się spełnić musiały od chwili,
gdyście tak nagle zerwali ze światem.
Henryk
Mówią zapewne, że będąc pod klątwą,
jako przyjaciel cesarza
[130], ponoszę
955także przekleństwo boże… Czy nie prawda?
Hartmann
Henryk
Mów śmiało!
Kłamstwo z wszystkimi zatrutymi strzały
[131]
nie sięgnie prawdy, dlatego też — wierzaj —
960wolno mi kłamstwu urągać… ty jednak
zda mi się, tego nie rozumiesz…
wchodzi Ottegeba
Jeśli
zechce ktoś mówić, że Henryk pan chodził
965niby pohaniec Turczyn, że na głowie
lśnił mu jedwabny turban, a zaś czystej
krwi był arabskiej jego mleczny ogier,
kroczący dumnie pod znakiem proroka,
pod rozdźwięczonym, w złociste księżyce
970zdobnym buńczukiem — i że chrześcijański
Pan Bóg go za to ubrał w znak z Aleppo
[132]: —
gdyby tak, widzisz, zechciał ktoś powiedzieć,
nie nakłamałby dosyć!…
Hartmann
Cóż to, panie
975ten znak z Aleppo?
Henryk
Nic! Znajdziesz to w księgach,
czytaj — dość tego…
do Ottegeby
Bliżej, Ottegebo…
980Pospieszże
[133], dziecko, do mojej komory —
na moim stole znajdziesz pergaminy,
moją pisane ręką, opatrzone
w moje pieczęci… Przynieś je tu do mnie.
Ottegeba
Ottegeba wychodzi.
Henryk
985To dziecko jest, widzisz,
nieokupionym dla mnie niewolnikiem —
wszystkie najlichsze moje poddańczuchy,
wszyscy rzezańcy, wszystkie moje ciury
nie mogły większej pełnić dla mnie służby,
990niż ona co dzień dobrowolnie sprawia.
I gdybym co dnia miał sto… O nie! …tysiąc
przeróżnych życzeń, tak byłyby one
pustą igraszką dla jej gorliwości,
która, niesyta, patrzałaby na mnie
995żebraczym wzrokiem psiego przywiązania.
Na czym mi zbywa? Ot, że moja broda
podobna nieco, jak mówią, do wiechcia?
Że nie wonieje ambrą ani piżmem,
jak to bywało na cesarskim dworze?
1000Tym ci jest lepsza moja woń przed Bogiem,
co snać
[134] arabskich nie lubi zapachów!…
Żem jest podobien
[135] raczej do zwierzęcia?…
Owszem! Więc może kiedyś zacznę lenieć
[136]
i, już to nieraz bywało, z zwierzęcia
1005naraz wyłoni się święty…
Hartmann
Mój panie
i przyjacielu, mój ty najmilejszy,
łaskawy panie! Dajcie się nakłonić
i ogłoście się wolnym ode klątwy.
1010Jeżeli jakieś ukryte katusze
żrą wasze serce, raczcie, miłościwy
i najmilejszy panie, kres położyć
tajemniczościom, abych
[137] razem z wami
mógł się uzbroić przeciwko ukrytym
1015nieprzyjaciołom… Cóż was nawiedziło?
Henryk
Z odpierającym, uspakajającym ruchem, z trudem.
Nic, przyjacielu… powiedz, czy Gehazes
[138]
nie byłli
[139] sługą Elizeuszowym?
Hartmann
Henryk
Wiesz, dlaczego
1020o to się pytam?
Hartmann
Nie, za mało, panie,
biegły ja w piśmie…
Henryk
Owszem, będziesz wiedział
do Matki Boskiej Gromnicznej.
1025cisza
Miej tylko
cierpliwość ze mną, ty waleczny mężu!
Wszakże spowiednik musi mieć cierpliwość.
Wiedz tylko o tym, że szybkimi kroki
[140]
1030spieszę z pielgrzymką, jak pątnik do Mekki —
ale nie pytaj, do jakiego celu.
Hartmann
Panie Henryku! Nie jako przyjaciel
do przyjaciela, przemawiacie do mnie,
lecz ja chcę wniknąć w was i nie ustąpić
1035ani na włosek z mej obranej drogi;
nie myślę spocząć, póki się nie dowiem,
co wam tak skrycie, tak wyżera z duszy.
Co wam się stało? Co was wytrąciło,
panie Henryku, tak nagle z kolei?
1040W tryumfującym jaśnieliście blasku
wielkiej radości! A dziś…? Ledwie ziemi
dotykaliście stopą, a zaś anioł
trzymał nad wami swój puklerz
[141] we wszystkim,
coście czynili — w gonitwie i boju. —
1045Wracacie, sławą okryci, z podróży
na chwałę Boga — pył spieszył przed wami,
częstszy biegł rozgłos!… A wy, zamiast zbierać
żniwo z posiewu tej waszej dzielności,
dopuściliście, aby w polu gniło
1050zboże złociste!… Żali
[142] szczodrobliwa
nie kierowała k'wam
[143] się dłoń cesarza?
Nie biło dla was jego wdzięczne serce?
Żali łaskawość jego nie obraca
1055książęcych Staufów latorośli
[146]? Mówcie:
przecz
[147] wy, na Boga, chronicie się w pustkę
przed waszym szczęściem? Przecz pozostawiacie
to, co się nigdy powrócić nie może?
Henryk
Odwraca się i patrzy nań długo i z wielką boleścią. Chce mówić, lecz głos mu zamiera — musi kaszleć i zaczyna na nowo.
1060wielce łomliwe
[148] — tak Koran powiada
i tak naprawdę jest — i tegom doznał
[149]!
Nie chcę ja dłużej mieszkać w wydmuchanej
skorupie jaja… A może byś zechciał
chełpić się, bracie, swoim człowieczeństwem?
1065Może byś pragnął powiedzieć o człeku,
że jest obrazem Boga?… Weź krawieckie
do rąk nożyce i draśnij go w skórę,
a krew pocieknie. Szewskie wbij mu szydło
ot — puls — na włosek — tu lub tam — gdziekolwiek,
1070a bezustannie, jak woda ciekąca
sączyć się będzie twa duma, twe szczęście,
szlachetny umysł i złuda boskości,
twoja nienawiść, miłość i bogactwo,
i twoja żądza czynu, i nadgroda
[150] —
1075tak, jednym słowem, wszystko, co, obłudnej
sługa pomyłki, zwałeś swym dobytkiem!
Czy będzie w tobie cesarz, sułtan, papież —
nic to: w grobowy zawinięty całun,
nagim li ciałem będziesz
[151], które musi
1080dziś, jutro skostnieć…
Hartmann
Ponury w ten sposób
przemawia umysł.
Henryk
Chodum zapomniał
[153] od pląsów tanecznych —
1085mowy się niemal zbyłem
[154], rozśpiewany
tryumfalnymi hymny
[155] — może życie
ramiona miało wzniesione do góry
w wielkiej ufności i wierze — modlitwą
było i szczęściem, i bogobojnością…
1090Ale gdym wrócił, czczą przepełnion
[156] złudą,
że Bóg mi blisko, kiedym seraficzną
[157]
rozbrzmiewał pieśnią z wewnętrznej uciechy,
iżem dokonał
[158] pobożnego czynu —
tak więc z niewiernym gdym powrócił
[159] mieczem:
1095na moim tropie kładły się już brudne
psy mego losu i krwi pożądliwe,
powietrze w okrąg rozdzierały wyciem…
Gdzieś ty, myśliwy, coś mi to uczynił?
Chodź, zdaj mi sprawę!…
Wstaje i przechadza się.
Ottegeba
Przynosi pergaminy i czeka w milczeniu.
Henryk
Bierze pergaminy z rąk Ottegeby.
Hartmann
Panie, panie!
Anim ja klechą
[160], ani sługą klechów,
wszak wy to wiecie… Ale moją duszę
dziwnie i strasznie ranią wasze słowa.
1105Cokolwiek wam się przydarzyło, panie,
czymkolwiek dotknął was przedwieczny Sędzia: —
z pokorą, panie, znieście ten krzyż ciężki.
Henryk
Jestem lennikiem cesarza i ongi
[161],
posłuszny słowu kardynała z Ostii
[162],
1110wziąłem z nim razem krzyż… I krzyż ten odtąd
został mi wierny. Ongi był wyszyty,
na moim płaszczu, a dzisiaj głęboko
wżarł mi się w krzyże, w krew i szpik — i tylko
śmierć mnie od niego uwolni — cóż więcej,
1115mój przyjaciela, możesz chcieć? Poniechaj
wszelkich litanij — dla mnie szkoda czasu.
do Ottegeby
Idź, moja mała małżonko! Dziękujęć
[163],
ale się oddal! Chcesz mi białe
1120zgotować ręce z wełny
[164] — spiesz się, spiesz się,
bo może będzie za późno! Co teraz
wyjawić muszę temu rycerzowi,
dla jego tylko jest ucha.
Ottegeba odchodzi
1125Patrz, druhu,
w tym pergaminie kryje się mniej więcej
to, co od świata jeszcze żądać może
wasz Henryk z Aue… Cicho… Nie przerywaj
i bacz
[165] uważnie na wszystko, co powiem…
1130Posłańcem będziesz moim i to pismo
w ręce Bernarda złożysz, mego stryjca.
To moja wola ostatnia… Bądź cicho,
mój przyjacielu. Człek jest zbyt kwapliwy
[166] —
tak mówi Koran. Co mnie nawiedziło,
1135czego doznałem — nie badajcie tego!
Myślcie, że wiedny byłem i widzący,
lecz nie badajcie, com widział i jakem
[167]
stał się widzący… Nie dociekaj tego…
Bo nie poniesie tak cię duch twój zbożny
1140w głębi tej głuszy, byś mógł ją przeniknąć.
To, co dla waszej potrzebne jest wiedzy,
tom wam napisał
[168] — zresztą pozostawcie
mnie co mojego
[169]… Ja znów dobrowolnie
i bez wahania pójdę swoją drogą,
1145bo iżbym miał się wzorem innych kalek
targać, jak Łazarz, w ulicznej kałuży,
chełpić się hańbą swoją, swymi wrzody,
chrapliwym jękiem wabić psy, ażeby
lizały rany moje — tego nie ma
1150w księdze mych losów, a zaś gdyby nawet
było — na Boga — ja bym to wymazał!…
Żegnaj, mój druhu! Zanim rok przeminie,
cierpienie moje zemrze! Ach! I ileż
spadnie już wonnych, balsamicznych deszczów
1155na grób mej nędzy!… Żegnaj! Żegnaj! Żegnaj!
po krótkiej, straszliwej przerwie, gwałtownie
A teraz, druhu, podnieś płaszcz swój czysty
i — precz! — Uciekaj!… Mówię ci: uciekaj!…
Z trzewików strząśnij prochy i uciekaj!
1160A jeśli kto cię pochwyci za suknię,
by cię zatrzymać, zostaw mu ją w ręku
i — precz!… Uciekaj!…
Hartmann
Przerażony.
Henryk
Mówię ci: nie patrz poza siebie,
1165tylko uciekaj!… Nie dotykaj mnie się!
Bo tak niebiosa mnie uszczęśliwiły,
że cieczą zionę naokół zatrutą!
Takim bohater, że bohaterowie
precz uciekają przed moją niezbrojną
1170ręką: dotknięcie tej ręki gotuje
coś straszniejszego niźli śmierć… Ta dziewka,
moim przelotnym dotknięta spojrzeniem,
umiera z wstrętu, gdy mnie zauważy.
Ottegeba
Weszła na scenę blada jak wosk, wargi jej drżą, wzrokiem osłupiałym śledzi szalejącego Henryka.
Henryk
1175miecz podnieś głownią do góry i ubij,
ubij mnie, mówię, ubij!… Uwolnijcie
mnie i was razem ode mnie… A cóż wy
czynicie wówczas, kiedy w wasz podwórzec
wściekły pies wpadnie?… Czemu się wahacie?
1180Miejcie odwagę!… Bijcie!… Bez namysłu!…
wpada Gotfryd i Brygita
Wy — wszyscy! Wszyscy chodźcie tu i patrzcie!
Pan Henryk z Aue, co po trzykroć na dzień
mył sobie ciało, co z rękawa każdy
1185zdmuchiwał proszek, możny diuk i grabia,
zdobywca podwik
[170] i strojniś, ma dzisiaj
szczęście posiadać wrzody hiobowe,
okrywające go od stóp do głowy.
Stał się, żyjący, odrobiną ścierwa,
1190porzuconego na wstrętnym śmiecisku
[171],
gdzie może sobie poszukać skorupy
i zeskrobywać trąd…
Na twarzy Ottegeby objawia się wewnątrz jakieś dziwne, radosne, prawie niebiańskie zachwycenie. Gdy Henryk upadł, z duszy wyrywa się tryumfalny okrzyk wewnętrznego wyswobodzenia; rzuca się do stóp Henryka i ręce jego okrywa pocałunkami.
Ottegeba
Najdroższy panie!
Pomnijcie, panie, o baranku bożym
[172]!
1195Ja wiem… ja pragnę… mogę dźwigać grzechy…
Jam ślubowała… Musisz być okupion.
Zasłona.
AKT TRZECI
Dzika puszcza. Olbrzymie drzewa iglicowe i drzewa liściaste o zabarwieniu jesiennym. — W głębi jaskinia, do której prowadzi polana. Wejście obramione ociosanymi z gruba słupami. Pod słupami suche liście, narzędzia kuchenne, siekiera, łuk etc. — Wieczór jesienny.
SCENA PIERWSZA
Henryk von der Aue, opuszczony, zdziczały, z nieobciętym włosem, z zaniedbaną brodą, kopie rydlem głęboki dół na polanie. Lewą rękę ma zawiązaną.
Ottaker (knecht Henryka), w rynsztunku, tak jak zeskoczył z konia, zjawia się na krawędzi skały, trzymając się bacznie w pewnym od Henryka oddaleniu.
Ottaker
Woła.
Hej-że! Hej! Hola!… Słuchaj no ty!… Hejże!
Henryk
Słucha. Pod nosem.
Hejże! Hej! Hola! Daj mi święty spokój!
Ottaker
Co ty tam robisz, kosmaty niedźwiedziu?
Henryk
jw.
1200Dół sobie kopię na wieczne zbawienie.
Ottaker
Czy może szukasz wody?… Może skarbów?
Henryk
Do siebie.
Nigdym nie kopał za bogatszym skarbem.
głośno
Chodź, przypatrzże się
[173], jeśli masz odwagę!
Ottaker
Waha się.
1205A może jesteś jednym z ludzi bożych?
Hej żołędniku! Kwap się
[174]! Bardzo proszę!
Henryk
Chwyta łuk i mierzy w Ottakera.
Tak się pokwapię, że mnie popamiętasz!
Ottaker
Henryk
Ottaker
1210Szara
wesz!… Jadowity ukąsił cię pająk!
Strzelaj, jeżeli chcesz skwitować z życia.
Henryk
Z życia i śmierci. Będę strzelał, drabie!
Ottaker
Jedno słóweczko: czart niech się rozprawia
1215z tobą, gdy zdechniesz! Powiedz: czy tu mieszka,
w tej dzikiej puszczy, biedny Henryk?
Henryk
Ottaker
Ano taki — zwierz z parszywą skórą —
1220poza tym lwom on krewny i sokołom.
Henryk
Ottaker
Ktom
[175], brachu, nie ma nic do rzeczy,
Rycerz, iż burzęm już przebył
[176] niejedną.
Henryk
A tchórz największy pod słońcem.
Ottaker
Henryk
Ottaker
Co powiadasz? Zmówże no Ojcze Nasz.
Udaje, jakby chciał się rzucić na Henryka.
Henryk
Dwa Ojcze Nasze! Czemu nie przychodzisz? —
Ottaker
Gdzież bym mordował taką nędzę?!… Słuchaj,
1230idź swoją drogą, a ino
[177] mi powiedz,
czy tu nie ugrzązł trędowaty grabia
z Aue, co uszedł z swojego folwarku?
Henryk
Co, grabia z Aue — zbiegł — z swego folwarku?
Czy tarantula ukąsiła ciebie?
Ottaker
Z dzikim śmiechem, wskazującym, że jest podchmielony.
1235Nie oszalałem! Gdyż bym go inaczej
przecie nie szukał!
Henryk
Ottaker
Henryk
Zbliż się! —
1240Chodź! Dam ci spokój! Bez podstępu, szczerze!
Hm! Trędowaty grabia?… Opowiadaj!
Ottaker
Siada na cyplu skały.
A zatem spokój i zgoda… A ino
wara ode mnie… uważaj…
SługaO jakie
siedem mil drogi stąd, na trzęsawiskach,
1245leży folwarczek — w ręku czynszownika
trędowatego mego pana — wiecie,
któremu godnie dochowuję wiary.
Tak!… Nie wyłupiaj tak ślepiów!… Z nim razem
w kraj cim ja ongi pojechał
[178] murzyński,
1250ogniam się mnogo nakrzesał
[179] z pohańczych
[180],
wiecie, szyszaków
[181] i turban niejeden
zwaliłem z konia, niejedna też stalka
prysła na stronę dzięki mnie, powietrze
krając, miast szyi mojego panicza.
1255Tak jest! Na koniec dotknęło go wstrętne,
wiecie, choróbsko. A czemu? Ot, z mego
kpił amuletu, drwił z wszelkich zamawiań
i zażegnywań! Ale o tym cicho!
Ja mu zostałem wierny! Tak! Z nim razem
1260ugrzązłem w chłopskiej sadybie, aż oto
on się ulotnił, zbiegł mi, uciekł w góry.
Henryk
Teraz go szukasz?… Czego chcesz od niego?
Ottaker
Jezus-Maryja-Józef! Głupi jesteś —
Nie chcę niczego!… Chroń mnie Panie Boże
1265od jego jadów… Niech sobie zatrzyma
to, co posiada… Jadę z nowinami.
rzuca mu pieniądze
Masz tu miedziaka! A jeśli go spotkasz,
to coś mu powiesz, bo juścić
[182] hołota
1270z hołotą zawsze się zetknie.
Henryk
Zatrzymaj
swoją sakiewkę… Marny tchórz cię oblazł —
drżysz, abyś czasem, broń Boże, nie spotkał,
którego szukasz. Ja mam za trzy grosze
1275być twym posłańcem?!
Ottaker
Pociągnąwszy głęboko z skórzanego worka.
Co?… He?… Ja — Ottaker —
niby się boję?… Patrzcie go!… Toć przecie
właśnie onegdaj
[183] mówił nam pan Hartmann —
rycerz bez trwogi, rycerz nienaganny —
1280który na Aue dzierży dzisiaj władztwo
w imię naszego pana — oto mówił:
«kto też pomiędzy wami ma najwięcej
niby kurażu
[184], aby iść wytropić
niedźwiedzia w jamie?». Tak ci
[185] ja, wyszedłszy,
1285roześmiałem się: «ja — powiadam — ja mam
dosyć kurażu i ja go wytropię».
Henryk
Cicho, z ponurą ironią.
Wierny pachołku, chodź w moje objęcia.
Ottaker
Gdy Henryk poszedł ku niemu na kilka kroków, skoczył na równe nogi, cofając się.
Henryk
Nie bój się niczego!
1290Ja ci
[186] to jestem, twój oparszywiały
pan z Aue.
Ottaker
Panie! Łaski! Nie potępiaj!
Po wszystkie czasy wszak ci wierny byłem
waszej miłości, oprócz tej godziny,
1295kiedym odjechał od was. My chronimy
włady wasz zamek w Aue! Noc niejedną
leżałem ongi przed waszym namiotem
z ręką do miecza przymarzniętą, panie,
aby spokojnie mogła i bezpiecznie
1300spać wasza miłość. Nigdym od waszego
nie uciekł
[187] boku! Błagam: skruszonemu
przebaczcie winę grzesznikowi! Wyście,
panie, pod klątwą, ale rycerz Hartmann
mówi, iż żaden klecha nie ma władzy,
1305by wam zagrodzić drogę łaski. Chora
jest wasza miłość, więc rycerz powiada,
że gdy Bóg zechce, to będziecie zdrowy.
Zginąłeś, panie, bez wieści… Umarłym
świat was ogłosił i wasz krewniak Konrad,
1310ale nas tysiąc i dwustu przysięgło
sobie i naszej Przenajświętszej Pannie,
że staniem murem za was, bo żyjecie…
Henryk
Z udaną serdecznością.
Jużem zapomniał
[188] wszystko i przebaczył —
ni słowa więcej — jużem ci darował!…
1315Wierny mi byłeś i wierny zostałeś…
Chodź, ty mój dzielny! Znam twoją odwagę!
Niby wilk jaki szarpałeś na kęsy
ciało twych wrogów — bez drżenia. Chodź, druhu,
w te moje progi; stalą i krzemieniem
1320rozniecę chrust ten, będę ci nie panem,
lecz twoim sługą…
Ottaker
W gwałtownej z śmiesznością graniczącej walce.
Henryk
Jak gdyby nic nie zauważył.
Ottaker
Henryk
jw.
Ottaker
Henryk
Jest mym sługą! Zostań
taki mój rozkaz.
Ottaker
Po ponownej ciężkiej walce.
Na Boga! Nie mogę!
1330Weź, panie, łuk ten i wpakuj mi strzałę
w ciemię.
Henryk
Co? Strzałę? Tobie, pielucharzu,
ścierki na ciebie, paska albo końskiej
derki, nie strzały!
1335podnosi obie ręce do góry
Raz! Dwa! Trzy i cztery!
Umykaj!
Ottaker
Panie! Róbcie co ze sobą,
leczcie się, panie, umaczajcie ręce
1340we krwi dziecięcej, jak to czynią inni —
miejcie odwagę!…
Henryk
— Pięć i sześć!… Dość tego!
Bohater! Pyskacz! Popatrz się, jak umiesz
zmykać!
Biegnie z podniesionymi rękami w stronę Ottakera, który w panicznym ucieka strachu.
SCENA DRUGA
Henryk
Sam, dzikim wybucha śmiechem, śmiech ten o mało że nie przybiera bolesnego, prawie łkającego piętna; atoli Henryk mityguje się, milczy, a potem mówi.
1345Tak! Cisza! Dobrze!… To me państwo…
dzielny mnie chroni pancerz — świat mój znowu
dla mnie się tylko otwiera… Tak, dla mnie…
jam nie samotny… Nie, samotność serca
mego nie zmiażdży! Nie zdusi mnie! Nigdy!…
Być pogrzebionym w lodowym krysztale
pustej przestrzeni!… Nie jestem samotny!…
Milczenie… cisza… w okrąg ani głosu…
Nie zberczą dzwonki, nie chrupią czerepy…
Morze wszechświata… swoboda!… Wyżyny
i wszystkie głębie — przeczyste, rozległe,
milczące — w chłodnej jasności…
Grób, Śmierć, VanitasI cóż mi
jeszcze potrzeba?…
Do dzieła!
kopie dalej grób
Z zgniliznyś
1350powstał i znów się obrócisz w zgniliznę —
O śnie żywota! O głębszy śnie śmierci…
O ty żebraku i królu!… O śmierci,
wiecznie milcząca, wiecznie zadumana,
ty w tej brunatnej szacie sypkich grudek,
1355cóżże
[189] ty możesz wiedzieć? Czyż na oślep
nie pcha nas w życie straszna ręka kata,
nas, bezlitośnie spłodzonych w lubieżnym,
jurnym szaleństwie? Czyż zdradliwy poszept
grzechu nie wabi co noc w sieć rozkoszy
1360tysiące głupców?… Życie czyż jest kaźnią?
Czy my chodzimy w jarzmie? Czy ty, śmierci,
jesteśli
[190] groźnym dozorcą tej kaźni
i furtyjanem, który li zagradza
[191]
wyjście!?… A!… Szczebiot! Myśmy wszyscy niemi,
1365od urodzenia my niemi, na szlaku
niemi wojennym — niemi wobec człeka
i — alboż głazy mówią?… Głazy krzyczą!…
Bracia!… Jam nic jest… nic — nawet w cierpieniu!…
droga krzyżowa i… szczęście!
SCENA TRZECIA
Ojciec Benedykt
Pustelnik, zjawia się na krawędzi polanki.
1370Bóg wspieraj,
biedny Henryku!
Henryk
Nadsłuchuje, do siebie.
Zberkający dzwonku!
Czerepie! Głosie ludzki!
Benedykt
Wchodzi z wolna polaną i Henrykowi, spokojnie kopiącemu dalej, kładzie z tyłu rękę na ramieniu.
Henryk
Benedykt
Henryk
Kopię grób!… Ty czego
pragniesz?
Benedykt
Uczynek spełnić dobry… Masz tu
1380wino, owoce, mąkę, świeży bochen
pszennego chleba.
Henryk
Wynoś się! Uciekaj,
bo cię, mój klecho, przygwożdżę, jak sowę,
nad mą chałupą. Syp się — w mysią dziurę,
1385jak szczur brunatny!
Benedykt
Miłościwy panie —
trafiłeś w sedno.
Henryk
Rozwiej się w powietrzu,
bym cię już więcej nie widział, lub spraw to,
1390bym ja się rozwiał i tyś mnie już więcej
na swoje oczy nie ujrzał… Nie jestem
ni tym ni owym, ni panem ni sługą —
dla ciebie — słyszysz? Nie jestem ni zdrowym
ani też chorym; nie jestem dla ciebie
1395niepostrzyżonym ani postrzyżonym,
ty postrzyżeńcze — rozumiesz: ja jestem
niczym! Rozumiesz? Niczym!
Benedykt
myślał o sobie człek zbłąkany, zawsze
1400będzie on dzieckiem Boga.
Henryk
Nagle podskoczywszy, odkłada rydel na bok.
Co ty mówisz?
Chodź no
[193] tu do mnie, księżuniu, i siadaj,
jeżeli lubisz paskud, plug i wrzody…
Uwierzę w tego, kto mnie dziś rozśmieszy!…
1405Witam…. hm… dziecko Boga… co ty mówisz?!
Ktoć to powiedział
[194]?… Wyłóż to dokładniej!
Ja jestem dzieckiem, a to ma kołyska…
na pergaminie wszystko to zapiszę
[195].
Benedykt
W ciężkim strapieniu jesteś, biedny mężu —
1410wiem — gorzka ciebie nawiedziła dola…
Henryk
Zowiesz mnie biednym… Któż tu, mój księżuniu,
może być nazwan
[196] biednym?… Chodź tu bliżej —
do tego głogu — tutaj w te pokrzywy
i te krwawniki — wybałusz te ślepie
1415i patrz: gdzie tylko dojrzeć jesteś mocen
[197],
to wszystko moje, ty marny żebraku!
Od Hozzenwaldu aż po Raumuenzachthal,
od cesarskiego stołbia
[198] aż po morze
szwabskie — te lasy górskie, te dolinne
1420zboża — to wszystko moje! A choć dzisiaj
wszystko sprzątnięte i puste, owoce
w moich się piętrzą spichlerzach
[199]. Mym las ten —
mą trawa, ryba w strumyku, iglica
i liść na drzewie; w liściu każda żyła
1425i każde włókno. Patrz — to babie lato
na twym habicie mój ci
[200] uprządł pająk.
Żądło komara, kiedy mnie ukąsi,
jest moim żądłem, wziętym z moich komór.
Benedykt
Henryk
1430W tym jest sęk! W tym właśnie!
Znudziło mi się grać pana, w jedwabiach
chodzić i ciasnych butach, wyprostowan
[201],
niewolnik służby, błaznów, przyjacieli
[202],
nie widzieć garnka, z którego jadałem…
1435Znudziło mi się stać na szczycie góry,
uginać krzyży, kiedym chciał przemawiać
i, niby ślepiec, nie widzieć człowieka,
z którym mówiłem. Biedny, w jarzmie skuty
rab
[203] do wolności zrywa się — do świata:
1440lecz gdy pan jakiś chce być uczestnikiem
swobody, świata, musi wejść w głąb jego —
tak jak ja — patrzaj!…
Wskakuje, w grób.
Benedykt
Podnieście się, panie,
lub gdy nie chcecie, to uklęknę z wami,
1445by razem serca wznieść w górę, ku Temu,
co był i jest dziś, i będzie — na wieki.
Henryk
Wyskakuje z grobu.
On sam podnosi! Ani ty, mój księże,
ni ja! — Podnosi, jeżeli sam zechce,
a nie na skutek jęków ani według
1450twej mózgownicy! Bo gdyby inaczej
dziać się to miało, gdyby załamane
mogły Go wzruszać ręce, wskazujące
na pogryzione paznokcie, na zżarte,
bezwargie
[204] twarze — gdyby Go nakłonić
1455mogły ku temu krwawe, szukające
Jego litości puste oczodoły
i bełkocące języki, daremnie
usiłujące ukształtować wyraz,
który by zamknął Jego imię: mnichu,
1460raj by naówczas powstał na tej ziemi,
my byśmy byli bogami lub Pan Bóg
nie zmarłby z bolu tylko raz jedyny —
nie! Dziesięć razy marłby i sto razy
i zapomniany leżałby na wieki
1465w trumnie naszego świata… Czy pojmujesz?
Benedykt
Wierzcie mi, panie! Pan Bóg żyw jest — wierzcie!
I jeślibyście chcieli Go naprawdę
szukać…
Henryk
Przychodzisz do mnie, by mi mówić,
1470iże Bóg żywie
[205]? Dobrze! Dzięki! Odejdź!
Bo to, co mówisz, tom sam zgłębił w ciszy…
dla mnie samego: wiem ci
[206], wiem, że żywie
a i zaprawdę! Był on u mnie przedtem,
nim się tu zjawił mnich i Go wypędził.
1475Tak jest — zaprawdę! Choć potrząsasz głową:
Bóg był i jest tu ze mną. Ale Bóg ten
niszczy to oko, co go dostrzec może,
rozdziera serce, co go kochać pragnie,
łamie dziecięce ramiona, co k'Niemu
[207]
1480wznoszą się biedne, a kiedy On przeszedł,
to, co ktoś, uszy mający, usłyszał —
to śmiech szyderczy…
z dzikim śmiechem
Tak jest! Bóg się śmieje!
1485O Bóg się śmieje!
zmieniony, opanowawszy się, szorstko
Kogo szukasz tutaj?
Benedykt
Ciebie! Twojego łagodnego serca
z czasów minionych… szukam rady twojej…
1490
Henryk
A więc spraw się krótko:
Muszę się zająć mym małym puchaczem
i mym pajączkiem, co tak skrzętnie przędzie —
zaczynaj.
Benedykt
1495Panie, jestem wysłannikiem,
upoważnionymli
[209] przez ten mój habit
i przez dzierżawcę Gotfryda.
Henryk
Zrywa się i rzuca kamieniem.
Uciekaj!
Po coś tu przylazł w dziedziniec biednego
1500Henryka? Po co? Strzelcy! Wartownicy!…
Puść psy z obroży!… Nauczę ja ciebie
słuchać!…
SCENA CZWARTA
Gotfryd
Dzierżawca folwarku Henrykowego, wychodzi z krzaków, za które się był ukrył
[210].
Najdroższy panie, ja jestem —
to ja, dzierżawca Gotfryd.
Benedykt
1505On, naprawdę!
I nie przychodzisz tutaj po próżnicy —
ból nas tu przygnał i gorzka niedola.
Henryk
Patrzy na niego osłupiałym wzrokiem, potem spokojnie.
Wstań! Co się stało? Wstań! Któż to ci umarł?
Jakaż to gwiazda spaliła nareszcie
1510swym jadowitym światłem twoje skromne
gniazdo?
Gotfryd
Prawie z płaczem.
Henryk
Dym mi oczy
żre — co? Umarła?
Gotfryd
Benedykt
Gotfrydzie, pozwól!
Ja będę twoim tłumaczem i wszystko
powiem pokrótce… Wszak ci
[211] ja dotychczas
twojego dziecka byłem spowiednikiem!
1520Żyje! — Tak, żyje! Ale od tej pory,
kiedyście, panie, rzucili zagrodę,
prowadzi życie wielce osobliwe —
inne, niż zwykle… strasznie przemienione,
życie, jak gdyby poza krańcem świata,
1525pośród którego oddychamy — życie
nie do pojęcia, niesycone niczym,
a tylko jakby wewnętrznym płomieniem,
który wydrąża jej ciało…
Gotfryd
Nic nie je —
1530odpycha wszelki pokarm, nieruchoma
leży i leży z utkwionymi w niebo
szklanymi oczy
[212], obstając przy jednym —
przy tym jednym — — —
Benedykt
Odpychając Gotfryda.
Cierpliwości, panie!
1535Tak jest — w tej chwili, gdy myśmy tu przyszli,
spowodowani ciężkim jej uporem,
ona, wzgardziwszy trunkiem i jedzeniem,
od pięćdziesięciu spoczywa już godzin
bezwładna, sztywna jak łoże drewniane,
1540które, prócz słomy, nie ma ani krztyny
jakiegoś pierza.
Henryk
Siada i zaczyna skrobać marchew.
Gadajcie wyraźniej!
Jeżeli chora, sprowadzić lekarza…
Będąc lekarzem, sam bym się uzdrowił,
1545Po cóż więc do mnie, bracie łysa-pało?
Weźcie rumianku albo rozchodniku
[213]:
choroby dzieci, chociażby największe,
w rzeczywistości śmieszne mają źródło.
Jestli
[214] czymś więcej ona niźli dzieckiem?
1550Ha! Wówczas idźcie i połóżcie przy niej
to, co dziewice przemienia w niewiasty
kipiące zdrowiem.
Benedykt
Miłościwy panie!
Znam ci
[215] ją dobrze, byłem przy jej łożu…
Henryk
1555Ja znam ją lepiej — wiesz?
Benedykt
Przychodzi do mnie
z wszystkim, co tylko jej dolega.
Gotfryd
Bywał
u mnie codziennie od chwili, gdy ona,
1560ta córka moja, przyszła na świat…
Henryk
Gotfryd
Prawdziwie, pan ma słuszność: lata,
wszystkiego tutaj lata są przyczyną.
1565I dawno wszystko byłoby sprawione,
gdyby nie wy tu, ojcze, i Brygita…
Benedykt
Pomyślcie tylko, coście uczynili —
jak owa próba spełzła wam na niczym.
Gotfryd
Wiem i przed Boga zanosić mi skargi!
1570Gdybym był córkę wychował jak dziewkę
wiejską, czyż oczy spuściłaby na dół,
kiedym jej przywiódł zalotnika?… Panie,
czemu odeszła od nas wasza miłość?
Złe rozpoczęło szaleć z całą mocą
1575owego rana, gdy przyszedłszy do was,
jak zwykle, z dzbankiem świeżutkiego mleka,
łóżko zastała próżne… I jeżeli
dziś nie wrócicie z nami, ona umrze.
Benedykt
W lesie do zimy czekać nie możecie…
1580wszakże ja nawet, jakkolwiek przywykły
do wszelkiej doli, schron mający lepszy
w mojej pustelni i w kaplicy, muszę
ogniska szukać u poczciwych ludzi,
posadnych
[216] murów i pewnego dachu.
Henryk
1585Łysy rajfurze! Błaźnie! I ty stary,
siwy głuptasie! Czego wy tu chcecie?
Żądacie wina z głogów, figi z ostów?
Kimże ja jestem? Gdzież nadmiar mych bogactw,
że przychodzicie, wy, marni żebracy,
1590by się nim dzielić ze mną. Mnie tu szukasz,
szalony trutniu?… Pusty śmiech mnie bierze!
Czy cię śmiertelna nie trafiła trwoga,
kiedym przebywał pod twym dachem? Powiedz!
Czyż przerażenia twego nie widziała
1595czeladź? Czyż z oczu twych i twojej żony
nie biły zgroza i przestrach, i waszych
serc najtajniejsze życzenie? Te serca
czyż nie jęczały z ukrytej kryjówki:
«Idź stąd! Idź sobie, byśmy znowu mogli
1600zacząć oddychać?»…
Gotfryd
Przebóg! Wasza miłość
myli się, panie, myli!
Henryk
Nie! Nie myli!
Dosyć słów pustych, kłamliwych zarzekań,
1605czczej paplaniny dosyć mi w mój kojec
narzucało się wasze miłosierdzie!
Na krótką chwilę pokarm ten wystarczył,
lecz nie na długo… Uciekłem, zabrałem
ostatnie resztki, zgarnąłem to wszystko,
1610co jeszcze ze mnie zostało, i zbiegłem —
zbiegłem przed sobą… tak, książę uciekał,
a za nim poszedł, gnan
[217] straszliwą trwogą,
zmiażdżony sługa, który dotąd żyje.
Krzyczał ci
[218] za mną i jęczał, i młode
1615ofiarowywał mi ciała na sprzedaż —
ciała dziecięce… Wyrażam się jasno…
Czy rozumiecie, co mówię?… Odejdźcie!
Precz mi! Precz z drogi! Wyrażam się jasno!…
Wy — przychodzicie do mnie — przychodzicie —
1620wy jako czyiś spólnicy? — Powiedzcie!
Po co stoicie! Posłuchajcie! Ona
była tu u mnie — zaraz — dnia trzeciego…
Wywęszyła mnie, bo węch ma charcicy…
Tak! Była tutaj… tak! Ja ją widziałem,
1625i to wam mówię, wam — na tego Boga,
który mnie nie zna i na me katusze
żadnej nie zwraca uwagi: to była
najgorsza sztuczka szatana… Lecz podstęp
ten się nie udał!… Śmiałem się, gwizdałem,
1630jak gdyby była drzewem tam, na skraju
tej dzikiej puszczy — takem się zachował
[219],
jakby mnie wcale nie podeszła, w oczy
całą jej nędzę rzuciłem, szalałem
i kamieniami trzymałem ją z dala…
Benedykt
1635Chce was ocalić, panie — oto powód,
że was tu przyszła nawiedzić. Dotarła
wieść do tej biednej — sługa wasz, Ottaker
przyniósł ją pierwszy — że lek krwi uzdrowić
może was, panie. Jakiś mistrz w Salernie
1640chełpi się, panie, że gotów wytępić
waszą zarazę, jeśli młode dziewczę,
jeśli dziewica dobrowolnie, z wiarą
pójdzie pod ostrze jego noża…
Henryk
Jak to?
1645Wy w to wierzycie?
Gotfryd
Ja nie wierzę, panie —
ja nie! Lecz dziecko moje uporczywie
trzyma się tego obłędu — na włosek
nie chce odstąpić od niego… Pomóżcie —
1650pomóżcie, panie, wyrwać ją z obieży
[220]
złego…
Benedykt
Zbyt jesteś pochopny w swym sądzie:
któż tu odgadnąć może, co się dzieje
z wszechmocnej woli Boga, a co zasię
1655idzie z podszeptu szatana… W jej łonie
święta się toczy walka, jakaś siła
pcha ją z ciasnego życia ku ofiarnej
śmierci — zaprawdę, na oścież ku wiecznej
pcha ją światłości w tajemniczy sposób,
1660a któż odgadnie, dla czyjego szczęścia
i wybawienia?
Gotfryd
Nie, dla niczyjego!
Natomiast, ojcze, dla jej własnej zguby.
Benedykt
Bóg nie opuszcza tych, co go szukają!
1665A choćby była w pazurach szatana
zbawienia żądna grzesznica, to jeszcze
na dnie przepaści dostrzeże ją boże
ojcowskie oko. Nie dajcie się zgnębić
małoduszności! Miejcie wiarę w sercu!
1670Prawda: jest upór w niej! I to jest prawda,
że walczy z Bogiem, ażeby z rąk Jego
wymóc dla siebie męczeńską koronę —
ale poza tym:
gratia praeveniens[221]!
Któż śmiałby z góry zaprzeczać wszystkiemu,
1675co widzi w swoich wizjach. Leviticus
[222]
mówi: «Krwią człowiek okupuje życie»…
To samo wszakże szepce coś w jej wnętrzu.
Henryk
Hm! Tak sądzicie? Ona śni… ma wizje…
Mniema, że Bogu miłe są opary
1680krwi, ona wierzy, wierzy, iż zdołamy
krwią utargować cośkolwiek z procentu
od tej lichwiarskiej pożyczki, ciążącej
na naszym wnętrzu. Mylicie się: idźcie!
Ona się myli! Słyszycie? Prócz tego:
1685z czasów, gdym jeszcze błąkał się po księgach,
gdym nie posiadał tej niemej mądrości
duszy, jak dzisiaj, wiem, że jest błazeństwem
takie lekarstwo….
Trzeba jej to rzeknąć
[223] —
1690idźcie! Widzicie: zupełniem spokojny
[224];
w tym przepaścistym tchnieniu głupstwa byłem
— rzecz dziwna — chłodny od razu i zimny
i oto patrzcie, to co teraz mówię,
zdrowe i zimne jest, jakby leżało
1695o tam, w strumieniu, a nie pochodziło
z mojej gorącej piersi: jam bez grzechu!
Powiedzcie to jej, że bez grzechu jestem,
że czysty jestem i niepokalany
i że zaraza w mojej krwi dotychczas
1700ani na chwilę nie umiała splamić
sukni mej duszy. Powiedzcie jej — proszę —
iż krwią nie można prać czystego płótna
i że ktokolwiek chciałby to uczynić,
jest służebnikiem prastarego węża:
1705błędu, nie Boga!
Benedykt
Z zaprzeczającym ruchem głowy.
Chcieć jej to powiedzieć,
to znaczy, panie, niecić ją do tego,
ku czemu rwie się z bolesną rozkoszą,
bo sądzić będzie, jak i ja to sądzę,
1710że tymi słowy pomnażacie winę,
gdyż tylko skrucha i wielka pokora
do wybawienia otwiera wam drogę.
Henryk
Nie wierzcie swojej pokorze, albowiem
zbyt jeszcze pyszni jesteście! Na karku
1715pycha ci siedzi, jak dziewka bezczelna,
kiedy się chylisz i w prochu się tarzasz
przed Bogiem. Czymże ty jesteś, odpowiedz —
że On ma pomnąć
[225] ciebie i twej śmiesznej,
mój przyjacielu, skruchy? Żali
[226] mniemasz,
1720żeś czegokolwiek dokonał bez Niego?
Spójrz! Częstokrotnie staję na tym szczycie
skały i bluźnię, i echo bluźnierstwem
wraz odpowiada i szydem
[227]: my oba —
i ja, i echo — mniemamy przekrzyczeć
1725głosy płaczące i liści szelesty,
i rozhuk
[228] wody — a jednak, a jednak:
o ile my się znajdujemy niżej
popod
[229] poziomem tego, coby można
nazywać grzechem przeciw Bogu.
Gotfryd
1730Panie!
Sam to jej powiedz — — mów z nią sam…. Głos jeden
z waszego łona może ją orzeźwić,
jak chleb, jak woda orzeźwia spragnionych.
Nie wiem, kto dał wam tę czarowną siłę,
1735kto tak przywiązał ku wam to jej serce…
Dosyć, że ona całuje stóp waszych
samotne ślady na polnej ścieżynie,
którąście kiedy chodzili; we waszej
sypia komorze; waszego nazwiska
1740dźwięk ma tę siłę, że od kurczów zbawia
drętwe jej członki… Jeśli przeklinacie,
jak ja przeklinam, leki przeklętego
mistrza, tak chodźcie
[230]: powróćcie jej życie.
Oświadczcie biednej, że lekarz jest kłamcą,
1745że żadna wiedza na świecie i… — — —
Henryk
…żadna
potęga w świecie zdurzyć
[231] mnie nie może —
że saraceński ten lekarz to chłystek,
podlec, poganin, żądny mego złota —
1750i że to wszystko jest kłamstwem!… Jam chory,
ale ja jeszcze nie stałem się głupcem,
co leci w sidła byle jakich głupców
i chce korzystać z krwawego obłędu
dziecka… Tak, wiem ja to i jeszcze więcej…
1755Jam to powiedział — i jeszcze coś więcej.
Cóż tak patrzycie na mnie? Tak jest, mówię —
albowiem była u mnie drugim razem…
Tak, jam ją widział… I ja, niewiedzący,
jak się odgrodzić od piekła, wrzeszczałem,
1760plułem, kamieniem rzucał
[232] i wyciągał
oskorupiałe ku niej ręce, z zgrozą,
przerażon
[233] w tajniach duszy, że niedługo
mógłbym wytrzymać, by się jej nie dotknąć,
by jej nie schwycić, by jej nie pokazać
1765ramion i szyi z tym pulsem bijącym…
Idźcie, powiadam, idźcie! Nie ma rady —
Koniec wszystkiemu!… Wiecie, kiedy na mnie
tak zawołała — głosem, co mi z duszy
wyrywał łkanie: «ja, biedny Henryku
1770chcę cię ocalić» — tak krzyknąłem: «odejdź —
jam trędowaty!»… Lecz w tej chwilim upadł
[234]
i leżał, nie wiem, jak długo… A kiedym
znów się przebudził
[235], ona była przy mnie —
i tak! Bliziutko — stała tu, siedziała,
1775opowiadając, że jest lekarz… lekarz…
że jest… O Jezu!… I że ta ofiara
będzie niebiosom miła… i tak dalej…
i że na świecie niedługo pobawi,
że chce umierać, ja zaś nie mam prawa
1780zamykać przed nią bramicy niebieskiej
i żem powinien podążyć z nią razem
co tchu — w te tropy — do Salerny
[236]. Potem
kiedy już wszystko wyrzuciła z duszy,
kiedy w prostaczej naplotła mi wierze
1785o potępieńczym tym leku, tak byłem
całkiem bezradny. Od razum się zerwał
[237]
i przez wykroty i potok uciekłem —
biegłem i biegłem, aż mi dech zaparło,
aż gdzieś milami od niej — gdzieś daleko
1790padłem na ziemię. I to było dobrze.
Pomyślcie sobie, panowie, rozważcie,
com ja uczynił, żem uciekł! Nie jestem
ubezpieczony od najgorszej klątwy,
zbawion od wszelkiej słabości? Wypędzon
1795z waszego świata, wolny od prawideł,
wiążących nawet książąt… Czyż nie jestem
więcej niż książę?… Rozważcie, pomyślcie:
przybyła do mnie samotna i w moim
wnętrzu wygrzane bije serce: — straszny,
1800przeklęty anioł, który po rycersku
słabiznę Boga ochrania!… Co więcej
chcecie ode mnie? Dobrze! Precz stąd! Ze mną
koniec!… Skończona już moja litania…
Głód mi doskwiera, trza pożywić trupa,
1805którego włóczy za sobą ma tchórzem
oblazła dusza: sam Bóg wie, dlaczego?!
Sam Bóg wie, dokąd?! Dosyć…
Benedykt
Wstrząśnięty i po długim milczeniu.
Żegnaj, panie.
Szukaj przytułku!
1810po cichu i litośnie
Panie, zima będzie
ciężka… Szukajcie przytułku! …
do Gotfryda
Tak, chodźmy,
1815chodźmy, Gotfrydzie.
Gotfryd
Odchodzą.
SCENA PIĄTA
Henryk
Sam.
Odeszli… zamęt… wir… wzburzone kręgi…
nic więcej… dziecko… świat… bohaterowie:
1820wszystko więdnieje, a w zwiędłej pustyni
czaszek samotne dziecko… Daje znaki!
Dokąd mnie wabią na onej dolinie
chrzęszczących kości?… Nic!… nic!… Stawię czoło
zasadzie… Rydel!… Mój rydel?… Sen… Mara…
1825Tam coś leżało… Około południa…
Sam… Ach!… Ja nie wiem… Świat… Co? Dajesz znaki?…
Bóg?… Co…
zaczyna ponownie kopać grób
Ja nie wiem…
1830Szukajcie przytułku!…
Zasłona.
AKT CZWARTY
Wnętrze kaplicy leśnej Benedykta. Po lewej stronie ołtarz z
lampką wieczystą, po prawej brama. Tło: boczna ściana kaplicy
z małymi drzwiczkami w pobliżu ołtarza, prowadzącymi do celi
pustelnika. Na ścianach obrazy, ręce, nóżki z wosku etc. Ołtarz i krzyż uwieńczone kwiatami jesiennymi.
SCENA PIERWSZA
Brygita i Benedykt stoją w pobliżu głównej bramy,
rozmawiając półgłosem. Brygita zbliża się do wejścia, ma chustkę na głowie i krzyż na ramieniu.
Benedykt
Nie, oni kłamią, kłamią bardzo dużo,
któż tam odgadnie, ile na tym prawdy!
Brygita
Trzeba nam wierzyć, Benedykcie… Stary
sługa, co nigdy nie kłamie… co rzadko
1835mówi w ogóle, widział go na własne —
powiada — oczy i gotów jest na to
położyć rękę na krucyfiks…
Benedykt
Dziwy —
niezwykłe dziwy — w rowie — mówisz — pełzał?
Brygita
1840Nie! Stary sługa widział go, jak leżał
w trawie, tuż obok ogrodu, i niby
czyhał na kogoś. Pełznącego w rowie
widział go koźlarz Ignacy.
Benedykt
Więc stary
1845mówi, że z rowu wyskoczył?
Brygita
A jakże —
skoro na niego zawołał, wyskoczył
i uciekł w pole.
Benedykt
Nie mogę uwierzyć —
1850nic pojąć tego nie mogę — a zresztą,
czegóż on może od was chcieć? Toć przecie
nigdyście przed nim domu nie zamknęli —
po cóż więc dzisiaj okrąża zagrodę
niby wilk jaki?
Brygita
1855Nie wiem. I zapewne
nikt tego nie wie. Zdziczał — powiadają —
zeszedł nieomal na zwierzę, a przy tym
jest zrozpaczony i całkiem zniweczon
[238].
Benedykt
Niepodobieństwo!… Mógłby tak podupaść
1860człowiek — — mężczyzna, przyjaciel cesarza,
jego towarzysz broni, com go jeszcze
spotkał niedawno, prawda, że w łachmanach,
lecz wspaniałego, jak dawniej? — Ci ludzie
wietrzą biedaka wszędzie — tak, we wszystkim
1865radzi by widzieć bliskość dotkniętego
klątwą.
Brygita
Żywo.
Toć znacie, ojcze Benedykcie,
to nasze wielkie podwórzowe psisko —
kiedy się wczoraj udali parobcy
1870z nim na zasadzkę, krztynę
[239] po północy,
przyszedł ów człowiek i walił do bramy.
Wtedy to oni puścili nań dogę
[240],
ta jednak, zamiast żeby go opadła,
podbiegła k'niemu, skowycząc z radości,
1875i położyła się u nóg przybysza.
Benedykt
Niech i tak będzie… Dziewczyna jest u mnie —
jest w mojej celi — pod opieką Boga.
I tak na razie jest wolna… Co prawda,
dotychczas jeszcze nie wierzę, co mówisz…
1880a choćby z sprawą biednego Henryka
źle było w świecie…
Brygita
Powiadają nawet,
że go już w mieście Konstancji złożono
śród wielkiej pompy w grobach jego przodków.
Benedykt
1885Choćby niedobrze było z jego sprawą,
choćby nazwisko jego wykreślono
z szeregu żywych… dusza tego człeka
ma, niby plecy potężnych demonów,
dwie pary skrzydeł albo jeszcze więcej:
1890gdy mu opadną białe, co go niosły
w górę, tak
[241] spocznie na ciemnych! Jać mówię
[242],
że go widziałem na krawędzi świata —
takiego świata, gdzie z głębin przepastnych
dozna zawrotu każdy, kto tam stanął,
1895wiedzion odwagą li — męską.
Grób kopał
i raczej gotów lec w tym swoim grobie,
niżby miał skradać się naokół chałup
złodziejskim trybem. Lecz bać się należy
1900iż dziecko, tymi zarażone wieśćmi
i o tych dziwnych słysząc odwiedzinach,
niepokojących dom wasz, może łatwo
dostać się w sidła jakiego łotrzyka.
Brygita
Pójdę… Niech będzie pochwalony Jezus
1905Chrystus. Już ciemno, a droga daleka.
Gotfryd mnie czeka — i tak już za długo
bawiłam tutaj… Więc mogę mu rzeknąć
[243],
że tutaj u was wzdyć
[244] się czuje lepiej.
Benedykt
Sza, sza! Mów ciszej, by nas nie słyszała…
1910Widziałaś sama: ogółem jest dobrze — —
a tylko wierzy wciąż, że on powróci,
i, niby jedna z owych mądrych panien,
czeka na niego, z pełną lampką w ręku,
niby na przyszłość Zbawiciela Pana!
1915Złuda ją trzyma — muszę ją podsycać
i podtrzymywać kłamstwami, jak wówczas,
gdym po raz pierwszy tym pobożnym kłamstwem
zażegnał u niej owy
[245] kurcz febryczny.
Zaradzim
[246] jeszcze temu — tylko czasu,
1920czasu potrzeba — dużo trzeba czasu,
a to wzruszenie ucichnie w jej łonie:
choć może potem, wybranica
[247] niebios,
przywdzieje welon zakonny.
Brygita
Niech wszystko
1925stanie się według woli Pana Boga.
płacze
Cud! Żeby pan nasz już nie żył!
całuje rękę Benedykta
Biedny Henryk.
Benedykt
1930…idź, pociesz
tę twoją duszę… Cóż na pocieszenie
mam ci powiedzieć? Chyba że w mym wnętrzu
kryje się jeszcze coś z pradawnych czasów
owych najgłębszych tajemnic, gdy Pan nasz
1935zjawiał się w krzaku ognistym… lub może
jakowaś wiedza, albo też przynajmniej
silna jakowaś wiara — tak… widzenie,
w którym to dziecko równa się krzakowi
na górze Horeb
[248] — krzakowi, co płonie,
1940lecz się nie spala…
Poza małymi drzwiami słychać klaskanie.
Brygita
Benedykt
Brygita odchodzi.
SCENA DRUGA
Ojciec Benedykt sam, nadsłuchuje, dopóki nie przebrzmią kroki Brygity… Potem przysłuchuje się owym dziwnym hałasom dobywającym się z celi, potrząsa niechętnie głową; podchodzi ku drzwiczkom i puka.
Benedykt
Ottegeba
Z wewnętrz.
Wchodzi z płonącą lampą w ręku. Tymczasem ściemniło się zupełnie.
Benedykt
Odbierając jej lampę.
1945Cóż to znowu?
A gdzie mój zakaz!?
Ottegeba
Z wyrazem zadziwienia na woskowym, uduchowionym obliczu.
Jezus! Maryja! Józef!
Duszę i serce wam oddaję… Jezus,
Maryja, Józef! Bądźcie mi podporą
1950w tej mojej walce ostatecznej! Jezus!
Maryja! Józef!
Benedykt
Słuchaj, moje dziecko:
bądź mi posłuszną, proszę, boś ty mojej
oddana pieczy, jać
[249]muszę za ciebie
1955zdawać rachunek przed Bogiem i twymi
dziś po raz wtóry?
Ottegeba
Całuje drżąca kraj jego rękawa.
Benedykt
Jak to?
1960Nie wiesz? I znowu bezmyślnie okrywasz
ciało świeżymi sińcami?
Ottegeba
Bo, ojcze,
tak mi przyjemnie!
Benedykt
Ottegeba
1965Bo pod razami
mogę oddychać.
Benedykt
Jak to? Czyż bez tego,
dziewico, znaleźć oddechu nie możesz?
Ottegeba
Z westchnieniem.
Benedykt
1970Zapalmy teraz te gromnice,
które w koszyku przyniosła nam matka,
a potem razem zmówiwszy modlitwy,
spożyjem, Bogu dziękując, wieczerzę,
którą nam zesłał w tym samym koszyczku
1975za pośrednictwem rąk twej matki. Chodźmy.
Ottegeba
Stoi spokojnie, wielkie, wilgotne oczy utkwiwszy w krucyfiks.
Benedykt
Ottegeba
Benedykt
Ottegeba
1980By cierpieć i umrzeć.
Benedykt
Daj teraz spokój… Skieruj teraz duszę
ku innym sprawom, chociażby i ziemskim,
trzeba ci tego… Żyć musisz — nieprawda? —
Chcąc służyć Bogu. Tak, musisz zachować
1985życie, jeżeli chcesz, gdy przyjdzie pora,
oddać je Bogu.
Ottegeba
Benedykt
A zatem
bierz — jedz — tu trochę masz wina od ojca.
Ottegeba
Usiadła na stopniach ołtarza, patrzy na sufit.
1990Nie sądzisz, ojcze, że przyjdzie za chwilę?
Benedykt
Tak! — Ale nie ma go już w dawnym miejscu.
Ottegeba
Tam, gdzieś go spotkał i gdzie grób swój kopał?
Benedykt
Tam go już nie ma… Ludzie powiadają,
że chciał raz jeszcze przed śmiercią zobaczyć
1995świat i roiska
[251] wszelkich grzechów ludzkich.
Ottegeba
Lecz wam powiedział… przyrzekł, że tu przyjdzie
przyrzekł na pewno?! —
Benedykt
Owszem — tak, to znaczy:
tak, jako szlachcic taki przyrzec może.
2000Ty moje biedne, trwożne i przeczujne
[252],
drogie stworzenie! Bądź cierpliwa! Dosyć
umartwiłaś się postem i modlitwą
i tym czuwaniem — wątłe ciało twoje
niemal prześwieca w ciemności. Proś nieba,
2005by ci zesłały cierpliwość i spokój,
który łagodność umie wlać w czekanie.
Ottegeba
Benedykt
Ottegeba
Benedykt
2010A po czym
sądzisz, że przyjdzie?
Ottegeba
Bo czuwając dzisiaj
w nocy i za dnia, po dwakroć słyszałam
jakby kołatkę dotkniętego trądem…
2015O — słuchaj — znowu!…
Benedykt
Co? Ja nic nie słyszę.
Nie, moje dziecko, jeżeli pewniejszych
nie masz dowodów i widomszych
[253] znaków
niż uderzanie wichru o tarcice,
2020
Ottegeba
Przyjdzie! Przyjdzie dziś na pewno!
Wiem to… wiem… Patrzaj, wczoraj o północy
jakieś mnie głośne zbudziło wołanie,
które wołało, które mi mówiło:
2025«Czuwajcie! Pan się wasz zbliża!». I kwiatem
przyozdobiłam swą lampkę, oliwy
nalałam do niej i wyszłam — tak, ojcze! —
Ażeby czekać na progu — przed drzwiami.
A gdy tak siedząc, cała zatopiona
2030w swej własnej duszy, nie zważałam, ojcze,
na szalejącą wokół nawałnicę —
naraz… tak straszna zerwała się groza,
jakiej dotychczas nigdy nie zaznałam.
Pokusa — myślę. Ale z przerażenia
2035prawie odbiegły mnie zmysły… Powietrze
napełniło się krzykiem, charkiem
[255], wyciem;
Oddech wichury był niby gorący,
obmierzły oddech z paszczy wilków… Chciałam
precz stąd uciekać, chciałam się ratować,
2040przycisnąć głowę do twej piersi, ojcze,
chwycić się tego ołtarza… a potem
oczy przywarłam obiema rękoma.
A jednak wszystko widziałam wyraźnie,
jak widzę postać twoją. — Samą siebie
2045widziałam, ojcze… patrzyłam, jak w dzikim,
strasznym tryumfie niosły moje ciało —
me nagie ciało — okropne demony
z psimi głowami: długi nóż utopion
był w mojej piersi… Ojcze! Podaj rękę
2050Zawrót mam w głowie… Mnie — o tak! Mnie samą
poczęło chwytać piekło! Grzech się zaczął
kłębić w mym łonie, jakbym skoczyć miała
w ten wir odmętny, bezwstydna, jak piekło!
Potem… skończyła się groza… W tej walce —
2055w tej burzy strasznej trzymała się mężnie
ma czysta wola; i Stwórca ją poznał
i wnet ją spędził jednym tchnieniem łaski:
rozproszył z ziemi te majaki nocy.
I cicho w onej jaskini północnej
2060jęła się cisnąć z wschodu i zachodu —
jak gdyby z studni, jęła tryskać ku mnie
czysta, potężna światłość, a z światłości
wzniosły się w górę dwa milczące, obce
dla siebie słońca, które coraz bliżej
2065schodząc się k'sobie, stopiły się w jedno,
o tam! Na szczycie niebiosów. I w okrąg
stała się czystość: we mnie i wokoło
mnie, na niebiesiech i na ziemi — wszędzie!
I z jednej z gwiazd tych dwóch nad moją głową
2070wraz się narodził jedyny, przesłodki,
święty Zbawiciel! I szum się rozpoczął
spośród tysięcznych chórów usłyszałam
wyraz jak
Sursum corda[256] albo słowo
jak
Gloria in excelsis deo[257], a głos wielki
2075odrzekł donośnie: «Amen: O co prosisz,
wszystko się spełni! Sędziowskich wyroków
już przełamana surowość».
Benedykt
Hm. Prawda!…
Jam nieświadomy i wielce przykuty
2080do rzeczy ziemskich; z mojego więzienia
żadne nie patrzy okno w wieczne światło. —
Ginę w ciemnościach… Ty mię ucz! — On swoją
wygłasza chwałę przez usta nieletnich.
Ottegeba
Śmiejąc się, jakby z wielkiego wewnętrznego szczęścia.
Kiedy mnie nieraz nazywał swą świętą,
2085mniemasz, że myślał o tym?…
Benedykt
Wątpię, dziecko!
Lecz bądźmy cicho!… Nie godzi się igrać
z wyniosłą myślą i owej korony,
która nas czeka może tam w niebiesiech,
2090nie mogę sobie kłaść na głowę — własną,
niegodną ręką… Przypuśćmy, że Stwórca
powołał ciebie, żeś na dobrej drodze,
lecz wówczas, pomna grzesznego sposobu,
który od chwili upadku Adama
2095stał się własnością człowieka, powinnaś
strzec się tym bardziej i w tym większej jeszcze
chodzić pokorze… Przed dawnymi laty
opowiadałem twej matce o pewnym
nieskromnym jeźdźcu, którego tak strasznie
2100oszołomiła, widzisz, miłość ludzka….
to znaczy: który swoją biedną duszę,
zamiast do Boga, przywiązał do człeka,
do białogłowy, co żywiła w sobie
pychę mężczyzny — i patrz, co się stało.
2105Gdy się w swej dumie odwróciła odeń
owa niewiasta, padł zgnębion i złaman
i od tej chwili obmierzły był światu.
Taka przekora jest, dziecko, i w tobie —
i oto boję się wielce, że możesz
2110tak się odwrócić od Boga, jak ongi
jam się odwrócił od świata, jeżeli
zechce odmówić ci tego, ku czemu
z takim uporem kierujesz swe oczy —
ku czemu zmierza wysiłek twej żądzy…
Ottegeba
2115O nie, mój ojcze, nie! Wiem to na pewno.
Benedykt
Maszli
[258] odwagę wnikać w plany Boga?
Któż może wiedzieć, że człeka, którego
od swego tronu odtrącił, uważa
godnym swej łaski?… Patrzaj! Niby żubra
2120albo niedźwiedzia, tak go osaczyli
knechty Konrada Grave, a wszak Pan Bóg
jest może w ścisłym przymierzu z Szatanem,
łowcą dusz biednych, piekielnego morza
2125chytrym piratą
[259], a krwawe lekarstwo
jest może tylko czartowską zasadzką…
A może Pan już odbiegł go daleko…
Ottegeba mdleje.
Benedykt
Może… być może!… To niepewne… Boże!
Cóż ci się stało? Zimno ci?… To wszystko
2130ponad twe siły!… Zlana krwią!… O Święta,
gdy będziesz w niebie, racz pamiętać o mnie!
Idzie z Ottegebą do celi, więcej ją niosąc, niż prowadząc.
SCENA TRZECIA
Kaplica pusta; pali się lampka wieczysta i wiele gromnic. Wtem daje się słyszeć kołatka, potem, jak zbrodniarz, w habicie z kapturem na twarz zsuniętym, zjawia się Henryk. Ma kołatkę i długą laskę z woreczkiem.
Henryk
Zawlókłszy się do ołtarza, pada na stopniach, błagając pomocy. Z wnętrza wydobywają mu się oderwane, rozpaczliwe wyrazy.
Modlić się — modlić… nie mogę! O Boże,
daj mi wyrazy!… Czemu mi nie dajesz
Twoich wyrazów, abym mógł się modlić?
2135Łez!… Łez!… O, daj mi łez!… O, daj mi wody,
bym te ogniste zagasił języki
w pogorzeliska rozsypanych gruzach.
Zabij mnie! Zabij!… Podstępnieś mnie odwiódł,
chytry myśliwcze, od wybrzeża cichej,
2140chłodnej, głębokiej, przeogromnej wody,
kiedym się właśnie, jak bóbr, chciał zanurzyć
na dno to zimne, gdzie już nic nie gore…
Sen, ŚmierćZgaś mnie! Ach, zgaś mnie! Wszelką mękę świata
zgaś w czarnym łonie ciemności!… Przenigdy
2145Ty mnie już nie budź, albowiem to słońce
dręczy mnie swymi zatrutymi strzały…
Snu! Snu mi nie skąp, albowiem me łoże
nie jest już łożem: w mej głowie szaleją
nocą tysiączne żmije słońca: zbaw mnie —
2150
siejesz nienawiść? Czemuś na kształt gradu
rozsypał ślepców po ziemi, ażeby
wzajem szarpali się na kęsy? Czemu
karmisz nas mlekiem troski? Przecz
[261] musimy
2155znosić katusze w płomieniach słonecznych,
nie mając kropli ochłody? O Boże!
Zapomnij o mnie, zapomnij! Ach pomyśl,
żem już nic nie wart, żem przestał być cegłą
Twej tynkowanej krwią budowli! W krwawym
2160gruncie i krwawym spojona cementem
sterczy ta straszna, bolesna budowla,
udręczonego pełna życia — grozą
przejmując biedną mą duszę!… Zapomnij,
zapomnij o mnie, o Ty przeogromny,
2165Ty przeraźliwy budowniczy! Na cóż
przyda się Tobie jedno ziarnko piasku?
Cóż Ci ubędzie, gdy mnie wyobleczesz
spod Swojej męki i Swego zbawienia,
jeśli mnie zwolnisz, jeśli mnie odpędzisz
2170od robocizny i płacy zarazem.
SCENA CZWARTA
Benedykt
Wchodzi z latarką w ręku, staje obok zakapturzonego przy ołtarzu i przerażony pyta.
Czego ty szukasz? Ktoś ty jest?
Henryk
Benedykt
Czego tu szukasz tą późną godziną?
Henryk
Tego, com właśnie pomyślał…
Benedykt
Henryk
Że człowiek jest sitem,
które nie chwyta tego, wiesz, co chwyta.
Benedykt
Henryk
Benedykt
2180Proszęć
[262], tajemniczy człeku,
stoisz na miejscu poświęconym Bogu —
i jeśli szukasz tutaj miłosierdzia,
bądź mi pozdrowion
[263]!… Lecz wyznaj, kto jesteś?
Henryk
Masz sam to zbadać, mnichu, bo ja nie wiem.
Benedykt
2185Możeś ty
[264] jeden — wyznaj — z ludzi bożych?
Henryk
Benedykt
Żegnając się.
Wieczny odpoczynek
daj Panie Boże tym bezsennym duchom,
lecz ty, znać, jesteś człekiem z krwi i kości.
Henryk
2190Ratuj mnie, ojcze! O, ratuj mnie! Ratuj!
Pomówże
[265] z Bogiem Ojcem, twoim panem,
by mnie wybawić chciał od złości ludzkiej.
Tyś jego sługą. Powiedz mu, ażeby
zagwizdać raczył na tę sforę ludzką,
2195która, szalona żądzą krwi i łowów,
nie poprzestaje mnie tropić… Czyż kiedym
zatruwał studnie? Czyliż
[266] z nieczystości
krwi mej i ikry ropuszej lepiłem
kulki i czyż je rzucałem do źródeł,
2200skąd piją ludzie?… Kiedyż jam to zrobił?
Pomóż mi! Ukryj, schowaj, bo inaczej
muszę się spalić!… Zamknij drzwi te — zamknij!
Bom ja niewinien
[267]! — Nie! O, nie otwieraj —
pomóż mi! Ratuj! Ocal! Nienawidzą
2205wszyscy mnie ludzie! Tak z kołatką ręku
w mniszym habicie wyszedłem ukradkiem
na świat, stąpając po nożach, a ludzie
co kroku w twarz mnie smagali biczyskiem.
Ja chcę wyzdrowieć, mnichu! Chcę wyzdrowieć!
2210Uzdrów mnie! Usuń z mojej krwie
[268] tę straszną,
haniebną klątwę! Obsypię cię złotem
po samą szyję, wszak jestem bogaty!
Oczyść mnie, księże! Zmuśże
[269] do milczenia
głos, dzień i noc mi wyjący: «Nieczysty!»,
2215a ja ci oddam wszystkie moje skarby,
wszystkie me zamki rzucę ci pod nogi
pomów z tym panem! Powiedz mu, że dosyć
mam jego razów, poniżeń i męki! —
2220Że mi aż nadto dał już odczuć tutaj,
kim jest i że już nie zostało we mnie
nic do zniszczenia. Powiedz mu to, mnichu!
Powiedz mu, powiedz, że jestem rozdarty,
że zepsowane
[270] jądro mego życia,
2225że psom na strawę już się nie nadaję
i — Bóg jest wielki! Przepotężny! Wielki!
Chwalę Go, chwalę! Nie ma nic nad Niego
i jam jest niczym… lecz ja żyć, żyć pragnę!!!!…
Pada z szlochem do nóg mnicha.
Benedykt
Wyście to może Henryk von der Aue?
Henryk
2230Nie — nie! Tamtego dawno pogrzebiono!
Patrzaj! Wyrokuj: czy on jeszcze żyje.
Zrywa kaptur z twarzy, widać blade, wygłodniałe, zniszczone oblicze.
Benedykt
Cofa się przerażony.
O panie! Panie! To wyście
[271] naprawdę!
Henryk
Powiedzże
[272] mi to! Utkwij oczy we mnie,
badaj i powiedz, czy to ja… Bo chociaż
2235jestem ja niczym, tylko czymś, co wieczną
gnane wichurą, straszne znosi męki,
to na dnie mego szaleństwa jest przecie
coś, co z chełpliwym szepce mi uporem:
jam kiedyś księciem był i jednym z możnych
2240tej ziemi… Mnichu, powiedz mi, kim jestem!
Wszak to niedawno, jak mnie pogrzebiono
[273]
w grodzie Konstanckim, w grobach moich przodków,
a przecież żyję lub śnię może w grobie?
jakże ty sądzisz: śnię czy żyję? Sen to,
2245że pogrzebiono mnie przy biciu dzwonów,
że sam ci byłem
[274] przy tym, gdy mą trumnę
nieśli z znakami książęcej potęgi?
Senli to
[275], powiedz, był, że iskra ognia
z żarnej pochodni jednego z trabantów
[276]
2250spiekła mi nogę? Żem słyszał, jak kuzyn
Konrad, wychodząc z kościoła, z szyderstwem
krzyczał: «zobaczym, żali
[277] taka świnia
będzie umiała rozburzyć grobowiec?».
Powiedz mi, księże, czy to jest ten Konrad,
2255który mi sprawił trumnę i grobowiec —
ten sam, któregom ciężką bryłą złota
wykupił ongi tam w Maroch? Czy jestem
tym samym, powiedz, który to uczynił?
Lub czy też jestem marnym psem żebraczym,
2260który, gdy w polu pokaże się jakaś
głowa kapusty, dziwnie małpująca
mądrość człowieka, zaraz się przeważa
i drżeć zaczyna, i na siedem stajań
[278]
skrada się z strachu przez rowy i bagna,
2265by tylko w oczy nie spojrzeć Gorgonie
[279]?!
Benedykt
Powiedzieliście mi ongi
[280], w godzinie,
gdy was przenikał jeszcze duch pokoju — —
powiedzieliście mi, że mędrcy świata
mają ze sobą wspólną myśl głęboką,
2270żeśmy się winni zbroić w równowagę;
że ta w nich wspólna nauka, iż człowiek
winien się cały poddać woli bożej…
Henryk
Nagle zmieniony.
Nie! Nie chcę! Gdzież to dziecko?
Benedykt
Przerażony.
Henryk
2275Ta dziewka! Dziecko! — Owa obłąkana —
córka dzierżawcy Gotfryda! Gdzie?…
Benedykt
Po co?
Na co wam ona? Czego chcecie od niej?
Henryk
Co? Czego chcę ja? Na co to pytanie?
Benedykt
2280Chciałbym wybadać, jakie ma zamysły
człek chrześcijański.
Henryk
Dziko.
Benedykt
Henryk
Benedykt
Henryk
Czy może
zbawić mnie przez to dziecko? Jednym słowem:
gdzie ona? Powiedz!
Benedykt
Henryk
Benedykt
Macie w myśli
to nieszczęśliwe i biedne stworzenie,
które w ciemnościach szło, szukając drogi
2295do Pana Boga i zasię zbłądziło
tuż nad krawędzią przepaści?
Henryk
Zbłądziła
czy nie zbłądziła: ona jest u ciebie!
Posłuchaj mnichu! Popatrz mi, księżuniu
2300w oczy — tak, popatrz, abyś każde słowo,
nim je wypowiesz, dokładnie rozważył,
a gdybyś nie chciał zrozumieć przestrogi,
którą na twarzy mej krwawymi głoski
[283]
wyryły ciernie płomienne — naonczas
[284]
2305w klepsydrze twojej piasek już przesypan
[285] —
na łeb na szyję spadniesz w otchłań zguby.
Benedykt
Mnie wasza groźba wcale nie przeraża.
Dziwny jesteście, prawda, i straszliwy
i ten przybytek święty drga od ogni
2310krwawych błyskawic przepaści, lecz Ojciec
ochroni dzieci swoje…
Henryk
Nie ochroni!
Nic nie ochroni cię, jeżeli kłamiesz!
Gdzie ona? Powiedz! Jest tutaj!… Dwie noce
2315jam się zakradał
[286] pod strzechę dzierżawcy
i nie spotkałem nigdzie mej małżonki,
chociażem ucho przykładał
[287] do każdej
marnej szczeliny, chociażem
[288] się chyłkiem,
prawdziwy szlachcic, drapał
[289] poprzez płoty,
2320aby ją ujrzeć… Ona jest u ciebie…
Zdradził to w stajni jeden z mych parobków,
który, po udziech
[290] klepiąc klacz, powiedział:
«Bądźże
[291] posłuszną, a nie jak naszego
córka dzierżawcy, bo inaczej pójdziesz
2325do pustelnika w zaloty»…
Benedykt
Nie!… Panie,
powiedzcie raczej, czemu się jak złodziej
zakradaliście popod dom Gotfryda?
Cóżeście chcieli
[292] czynić z Ottegebą?
Henryk
2330Co chciałem czynić?… Małpy chciałem chwytać
i potem z nimi pójść na dwór cesarski
i przeszachrować je za trzy czerwieńce
[293].
Tak, mój księżuniu, tegom chciał
[294]… Nic więcej! —
Benedykt
Czyście nas sami nie uczyli kiedyś…
Henryk
2335Kimże
[295] ja jestem, bym kogo pouczał?
Ty na podziękę poucz mnie, gdzie ona?…
Benedykt
Nie ma jej tutaj!… Nie ma!
Henryk
Benedykt
Henryk
Benedykt
Henryk
U Boga, mówisz?… Cóż to? Czy umarła?
Benedykt
Nie, kto u Boga, ten żyje.
Henryk
Benedykt
2345Tylko dla świata i jako niebiosów
[296]
oblubienica.
Henryk
Dobrze, mój księżuniu!
Wiem to, tak, wiedzieć o tym powinienem.
Zaciśnij arkan! Mocno! Dość mam tego!
2350wyczerpany i złamany
Po raz ostatni, mnichu: dzień dzisiejszy
wzdyć
[297] mnie pouczył: nikt nie jest tak biednym,
by go biedniejszym nie mógł Bóg uczynić.
Bo jakiż rabuś obrabował kogoś,
2355który nic nie ma?! — Tak, tak, dziecko zmarło,
dziecko nie żyje! Gdy mi Łazarz biały
przyniósł wiadomość, że ona nie żyje,
że serce pękło jej z wielkiego bolu
nad trędowatym panem, z mocą szału
2360krzyk wyrzuciłem, co mi szarpał wnętrze,
a potem zmilkłem — i nie dałem wiary.
Potem me nogi mknęły jak na skrzydłach.
Dokąd? Jam tego nie wiedział… I potem
mknęły i lasem, górą i doliną,
2365przez dzikie gąszcza
[298] i wzdęte potoki,
ażem tu stanął
[299], na tym ostatecznym
progu… Dlaczegom biegł
[300] tak? Jakaż złota
kazała mknąć mi nagroda — odpowiedz —
niby jakiemu biegunowi? Cóżem
2370mniemał
[301] tu znaleźć? Żalić
[302] mnie nie porwał
jakiś wir ognia? Żalić sam nie byłem
żagwią pożarną niby jakiś dziki
jastrząb, lecący z krzykiem i pożogą
wskroś lasów?… Słuchaj, tak mi się zdawało…
2375Przestwór powietrza brzmiał: «Ona nie zmarła!
Nie! Ona żyje! Twa małżonka mała
żyje! Nie zmarła!»… — A jednak umarła…
SCENA PIĄTA
Ottegeba
Zjawia się w drzwiczkach celi i mówi głosem zaledwie dosłyszalnym.
Henryk
Nie widząc jej, nie poznając, tak samo:
Ottegeba
Henryk
Benedykt
Po cichu, gwałtownie.
Idź sobie!… Czego chcesz tu?
Henryk
Mnichu,
któż tutaj mówił?
Benedykt
Ottegeba
Henryk
Ty? Kto? Jeszcze raz! Kto? Kto tu mówił?
Ottegeba
Ja! Ottegeba, twa małżonka mała.
Henryk
Milczy przez chwilę z niesłychanego osłupienia, potem.
Kto?… Kto?… Nieczysty! Nieczysty! — Pozostań!
2390Myślę ja wprawdzie, że jesteśli cieniem
[304],
i wiem ci
[305] o tym — lecz żaden śmiertelnik
wiedzieć nie może, czy ten jad przepastny,
który mam we krwi, nie kazi i duchów
zmarłych… Nie zbliżaj się do mnie! Nie! Zostań!
2395Wiem ci ja o tym, żeś nie jest śmiertelna:
lecz dla mnie, dla mnie mogłabyś… ach! Umrzeć!
A ja pożądam, ażebyś ostatnią
żyła iskierką na dnie moich mrących
ócz… Ty nie jesteś Ottegebą! Nigdy!
2400Czoło twe, prawda, czyste jest i białe,
i tak wyniosłe jak u niej, lecz zasię
[306]
tyś nie jest prochem… Prawda, w głosie twoim
coś mi tak dźwięczy… coś bardziej znanego
niż kołysanki mej umarłej matki.
2405Jednak dzierżawcy ty nie jesteś dzieckiem,
moją ty małą nie jesteś małżonką,
nie siadywałaś mi u stóp i włosem
ran nie suszyłaś ropiących
[307]: — odpowiedz! —
Gdybyś… nie jesteś nią… lecz gdybyś była:
2410jakżeż ja wówczas mam pojąć to światło,
co przeszywało mury mojej kaźni?…
Wówczas ja ślepcem byłem całe życie
i wzrok zyskałem dopiero w przepaści!
I nie przeklinać musiałbym naonczas,
2415lecz błogosławić, składać dziękczynienia,
zamiast oskarżać, dziękczynienia temu,
który prowadził me kroki: i z wyżyn
tronu — raz jeszcze gdybym stanął na nim,
musiałbym sobie grzebać paznokciami —
2420tak, i zębami stopnie do mogiły,
w którą wtrąciła mnie moc niewszechmocna
tą swoją arcymiłosierną pięścią? —
To nie ty…
Salve Regina[308]!… O Boże,
bądźże miłościw dla mnie!…
Pada, złamany, jego szloch zmienia się w głośne łkanie i dusza jego wyswobadza się w łzach.
Ottegeba
Wygląda w dziwnym oświetleniu kaplicy na zjawisko prawie bezcielesne, otoczone glorią. Przystępuje do Henryka, opiera się na jednym kolanie, obiema rękami podnosi głowę jego do góry i całuje go w czoło. On patrzy na nią osłupiały, posłuszny jak dziecko, jakby miał przed sobą zjawisko niebiańskie, a i ojciec Benedykt ukląkł, oszołomiony.
2425Chodź, już późno…
Biedny Henryku? Chodź!…
Henryk
Ottegeba
Benedykt
Ottegeba
2430Obchodzić niebiańskie
me narodziny.
Benedykt
Pod nożem lekarza
z Salerny? —
Ottegeba
Dzięki, ojcze Benedykcie!
2435Pamiętaj o mnie!
Benedykt
A cóż mam powiedzieć
twemu biednemu ojcu?
Ottegeba
Tam! W niebiesiech
mieszka mój ojciec i ja chcę być prędzej
2440niż ty u ojca…
Benedykt
Do Henryka.
Henryk
Jej się zapytaj! Ja nie wiem.
Ottegeba
biedny Henryku! Chodź w drogę, nie zwlekaj!
2445Chceszli
[309] mnie, ojcze, sznurami przywiązać
tę odrobinę krwi, za którą mogę
kupić niebieską koronę?
Henryk
Dziewico!
2450Należysz do mnie…
Ottegeba
Nie! Do Pana Boga!
Biada! Co mówisz? Chodź…
Henryk
Albowiem tyle
dano mi jeszcze życia, ile twoja
2455zaczerpnąć może święta dłoń!…
Ottegeba
zaczerpnę z zdroju zbawienia, lecz nigdy
na waszym świecie… Chodź, chodź! Tak na bożej
uznano Radzie… Muszę! Chcę! Tak, muszę!
2460I ludzkie słowa nie staną mi w drodze.
Benedykt
Jeśli jesteś bożą
oblubienicą, tak cię, jak tu stoję,
zawiodę w mury klasztorne, w tej chwili.
Ottegeba
Henryk
Idę za tobą, dziewico.
Wiedź mnie do życia… prowadź mnie ku śmierci!
Wiedź mnie do rożna świętego Wawrzyńca
[314],
do płomiennego stosu Polikarpa
[315]:
2470przy tobie śmiać się będę z wszystkich katów
i krwi świadectwo dam twojemu słowu.
Zasłona.
AKT PIĄTY
Sala zamkowa w Aue. Przez boczne drzwi w głębi widać kaplicę z ołtarzem etc. — Wiszą w niej proporce i herbowe znaki panów z Aue, sztandary krzyżowe etc. — Na prawo od kaplicy, w tym samym położeniu loggia rzymska. Po lewej stronie sali bogate krzesło tronowe z stopniami. Nad tronem baldachim. Promienny poranek późną wiosną.
SCENA PIERWSZA
Hartmann von der Aue w bogatych szatach, ojciec Benedykt i Ottaker w rynsztunku z aktów poprzednich.
Benedykt
Zajęty rozmową z Hartmannem, podczas której stoi z respektem z dala.
Ponoć w turnieju zginął w Akwizgranie —
jakowyś rycerz ciął go poprzez szyszak.
Ottaker
Hartmann
2475Jeśli jest naprawdę,
jak powiadacie, a i ja te same
dostałem wieści o Konradzie Grave,
wówczas — pokorny sługa rzec to może —
podwójnie dziwne są nam drogi Pańskie.
2480Albowiem teraz… Wiecie, że z trudnością
mogłem utrzymać dla dawnego pana
ten gród warowny! — A więc teraz wiatry
przywiały ku mnie ten list z jego silnej,
męskiej prawicy…
Benedykt
Ottaker
O nie, znam człeka,
który go przyniósł: jest to pewien węglarz
z doliny Zastel.
Hartmann
Ottaker
2490A jużci, jużci
[316]! Wziąłem go na spytki —
ino
[317] że, wiecie, ten hycel uparty
milczy jak kłoda, z której pali węgiel.
Benedykt
A więc sądzicie, że jest już w dolinie
Zastel?
Ottaker
2495Powiesić dam się, jeśli kłamię.
Hartmann
Prawda! Gdzież indziej mógłby on przebywać?
I któż by zresztą pisał list ten — patrzcie!
Jest w nim niejeden ustęp nieco ciemny,
ale odgadnąć można niemal pewno,
2500że może dziś już będzie razem z nami.
Benedykt
A ten — spojrzycie — list mój, napisany
mową łacińską, pochodzi z Wenecji.
Ottaker
Na świętą Annę! Mnie coś się wydaje,
że on żadnego nie napisał listu.
Hartmann
Benedykt
Jasnych słów niewiele:
wprawdziem
[318] go kiedyś — powiada — rozgniewał,
lecz po chrześcijańsku chce mi to przebaczyć…
Ottaker
Dajże nam wszystkim, Boże, odpuszczenie.
Benedykt
2510…ino że mam się okazać posłusznym
i wczesnym rankiem, w dniu świętego Jana,
mam mu zgotowić
[319] kaplicę zamkową
w Aue.
Hartmann
Z pełną przeczucia wesołością.
Jesteście tutaj i możecie
2515wypełnić jego wolę. Weźcie klucz ten —
zawdzięczam Bogu i mym tysiąc trzystu
dzielnym rycerzom i knechtom
[320], żem dotąd
jemu zawdzięczam znowu, żem odzyskał
2520knechtów… więc bierzcie klucz ten i ze skarbca —
o, hrabia Konrad miał k'temu
[323] niemałą
chętkę — przynieście ciężkie, szczerozłote
naczynia mszalne z cesarza Karola
pradawnych czasów.
Benedykt
Bierze klucz.
2525Czynię, jak każecie.
Jak wasza miłość sądzi?… Czy wyzdrowiał?
Hartmann
Wzruszając ramionami.
Jać tego nie wiem, ojcze Benedykcie.
Benedykt
Żali
[324] i do was dotarła wiadomość,
iże cudowny lekarz sprawił swoje?
Hartmann
2530I to, i inne. Po dwadzieścia razy
mówiono o tym, że umarł w Florencji,
w Padwie, Rawennie, że leży — pochowan
[325]
w Monte Kasyno i że się utopił,
że został przebit
[326] sztyletem, że w gardziel
2535Etny się rzucił — a potem stokrotne
chodziły wieści, że go oczyściły
te w Puzzuoli cudowne kąpiele,
że go uzdrowił słynny mistrz w Salernie.
Benedykt
Z westchnieniem.
Czemuż tu wierzyć i coby tu czynić?!
Hartmann
2540Myśleć, jak myślę ja: dochować wiary.
Benedykt
Hartmann
Ojcze Benedykcie!
Jeżeli pan nasz wyzdrowiał, naonczas
powiem, że nieba zesłały mu świętą
2545ową dziewczynę, aby żył, a śmierć jej
niech pozostanie już zrządzeniem bożym.
Benedykt
Owszem. A jednak gorżka
[327] to powinność
dziś go przyjmować: bo com ja w tym czasie
widział i przebył od chwili, gdy dziecko
2550znikło bez śladu… Myśmy go szukali:
Gotfryd, Brygita i ja — wszędzie, wszędzie
po wsiach i miastach, po wszystkich szpitalach,
w zaułkach nędzy i występku — panie,
to się zapomnąć
[328] nie da!… Przy tym, panie,
2555gdybym ja nie był tu spólnikiem
[329] winy!
Lecz w piersi mojej zarył mi się straszny
wyrzut i nie chce umilknąć.
Hartmann
ową dziewczynę od młodości?
Benedykt
2560Panie!
Jak swoją córkę, jak swe własne dziecko!
I obym był ją uważał
[330] za własną!
Abym był dla niej mógł być
[331] jako ojciec!
A tak najemcą byłem, nie pasterzem.
Hartmann
2565Mamże
[332] powiedzieć, co ja o tym myślę?
To Wenus
[333] tak ją ubrała…
Benedykt
Tak, prawda!
Ziemska to była miłość… Beznadziejna
była to miłość, która musi wszelką
2570żywić nadzieję i ból wszelki znosić.
I jam był kiedyś na tej błędnej drodze,
jednak omamion blichtrem niebiańskości,
i teraz, ślepiec, poznać jej nie mogłem.
Hartmann
Ja tak nie myślę, ojcze Benedykcie!
2575Dla mnie to dziecko i dziś jeszcze święte.
To, co się tobie wydało niebiańskim,
zostanie zawsze niebiańskim, a miłość
zawsze jest jedna, ziemska czy niebiańska.
Benedykt
Świecka to mądrość! Owszem! Tylko czemu
2580takem niewiele miał
[334] jej w tych okropnych
godzinach próby!
Hartmann
Szła w śmierć za Henryka.
Czemu? Badałem rzecz tę i powiadam:
W śmierci jej miłość święciła tryumfy:
2585On stał się dla niej miłosnym wyznaniem!
Benedykt
rzecz podziwienia godna, cud miłości!
I ja, zaprawdę, znalazłbym pociechę!
Lecz ja nie wierzę — nie! Ta piękna perła
2590upadła, panie, i zagasła w błocie!
Boże mój! Przebacz panu, mnie — przenigdy!
Hartmann
Do Ottakera, wyglądającego, jakby chciał uciekać.
Ottaker
Czyni ruch przeczący; zostając z niechęcią.
Hartmann
Cóż się stało? Mówże
[335]!
do Benedykta
2595Czy wam jest znany ten pachołek, ojcze?
Benedykt
Hartmann
Nie? Po uszy siedzi w krotochwilach,
którymi chełpi się nie tylko w stajni
wobec parobków i dziewek, lecz także
2600lubi uraczyć nimi małe dzieci.
Ottaker
Niech mnie pioruny!… Panie, nie wiem wcale,
co chcecie mówić?
Hartmann
Klnie się, aż się niebo
kurczy, przysięga, aż ropuchy skaczą,
2605że nigdy biednej córeczce dzierżawcy
o salerneńskim nie mówił lekarzu.
Benedykt
Ottaker
Co? Jak? Kim ja jestem?
A niech mnie czarci!… Panie! Kląć się nie chcę —
2610pozwólcie, panie, odejść mi na szaniec.
Ottaker wychodzi.
SCENA DRUGA
Hartmann
Benedykt
Hartmann
I głowę dziecka nabił poczwarami.
Ta jego czaszka to gniazdo jaj żmiich
[336],
2615z których co chwila jedno się wylęga
pod niespokojnym żarem jego ciała.
On wam nabożnie będzie znosił kłody
na stos dla żydów i dla trędowatych,
cały wypchany jest amuletami,
2620wiarę ma w ptactwo trupie i w złodziejskie
palce i nosi zawsze buteleczkę
krwi ludzkiej w sakwie i klnie się na sprawy
dziwne, nieczyste, zgroźne
[337], tajemnicze.
Benedykt
Tak, świat się roi od demonów… Zawszeć
2625człowieka hańbi przeniewierstwo.
Hartmann
Patrzcie!
jak tchórz, niedawno rzucił się z tej twierdzy
właśnie na wrogów tego pana: straszny
2630dzik rozjuszony, urągliwy śmierci.
SCENA TRZECIA
Ottaker
Wpada gwałtownie na sceną.
A niech mnie diabeł rozsadzi, lecz panie,
teraz mi dajcie urlop.
Hartmann
Ottaker
Precz! Tam w dziedzińcu stoi stary człowiek
2635i, Boże przebacz, jakieś babsko stare…
Do czarta! Lepiej iść między murzyny!
Hartmann
Z okna patrzy w dziedziniec.
Gotfryd! Brygita! Ojcze! Przez Bóg miły
To z Wehrawaldu tych dwoje staruszków.
Ottaker wychodzi.
SCENA CZWARTA
Benedykt
Rozumieli
[340] to wasza miłość, panie?
Hartmann
2640Coś niezupełnie. Ale zdaje mi się,
że nie oznacza to nic złego… Teraz
pomyślcie, ojcze, o waszym ołtarzu!
Wszystkie te znaki, a zwłaszcza ostatni,
świadczą wam o tym, iże pan nasz dawny
2645zaczyna znowu dawnym swym sposobem
i według planu dzierżyć ster. Snać
[341] dobry
jakowyś święty począł dzień dzisiejszy,
jemu, po Bogu, myślę się poruczyć.
SCENA PIĄTA
Mnich, lewą ręką przysłaniający sobie twarz kapturem, z laską pielgrzymią w prawej, szybkim krokiem przechodzi przez scenę.
Hartmann
Przerażony, zatrzymuje mnicha.
Dokąd podążasz i jakeś
[342] się tutaj
2650dostał wskroś straże?
mnich daje znak, że chce z nim pozostać sam na sam
Idźcie! Mnie jedynie,
widać, przynosi wieści.
Benedykt odchodzi.
Hartmann
Mnich
Hartmann
Henryk i Hartmann
Milcząc rzucają się w objęcia.
Henryk
Bóg przemówił do mnie:
«Idźże i pokaż się kapłanom!».
Hartmann
Henryk
Dziecko? Poszlij
[343] do lasu i rozkaż
oblubienicy mojej, by ci sama
dała odpowiedź.
Hartmann
Na żywego Boga!
2665Więc dziecko żyje?!
Henryk
Mniemasz, że bym stał tu,
gdyby nie żyła?… Mniemaszli
[344]?
Hartmann
Stanowczo.
Henryk
Tak samo.
Nie, mój Hartmannie!
2670ponownie padają sobie w objęcia; uwolniwszy się z objęć
Ale dość na teraz.
Jak się to stało, że zdrowymi stopy
dotykam znowu tych dawnych kamieni
mojego grodu… cicho! O tym wszystkim,
2675co wiem, com słyszał, przeżył i przecierpiał —
tak, o tym wszystkim cicho! Sposobniejszej
zostawmy porze te sprawy… Hartmannie,
dobry Hartmannie! Cierpliwości!
Hartmann
Wiecie,
2680że w Akwizgranie leży ciężko chory
wasz krewny Konrad? Zmożon
[345] jest w turnieju.
Henryk
Wiem, upadł z konia; umarł, wysadzony
z siodła przez własną szkapę! Aniołowie,
tak, aniołowie potrząsają kubkiem
2685z kośćmi… Lecz o tym cicho, przyjacielu!
Pomówmy teraz o ważniejszych sprawach.
Gdzież dzielny ojciec Benedykt?
Hartmann
Do skarbca
poszedł, by przybrać ołtarz…
Henryk
2690Tak mu powiedz,
aby się spieszył; a w krużganku, drogi,
rozkaż splądrować wszystek krzak mirtowy —
wesele sprawiam — dzisiaj — bez wahania,
a niech odźwierny uwije mi wianek
2695skromny, lecz zasię
[346] taki, by wystarczył
na skronie młodej dzieweczki dzierżawcy.
Hartmann
Henryk
Nic innego,
tylko to właśnie, drogi przyjacielu:
2700i com w swej duszy raz już postanowił,
tego przed ludźmi bronić nie mam w myśli.
Wszystko tak będzie, jako jest. I na tym
koniec.
Z tą chwilą, kiedy pierwszy promień
2705łaski mnie drasnął, gdy zstąpiła ku mnie
ta owa święta, byłem wraz oczyszczon
[347]:
z mojej zatęchłej, potępionej piersi,
znikło od razu wszystko, co w niej było
niskiego; rozwiał się zabójczy opar
2710mej zimnej duszy — zmarły w niej nienawiść
i żądza zemsty, złość i chęć szaleńcza,
by się narzucić ludziom, choćby nawet
z pomocą mordu! Alem był
[348] bezradny!
Oszołomiony czepiłem się ręki
2715mej zbawicielki i w jej aureolę
wciśnięty, szedłem za każdym jej krokiem…
W jej mgławym kole znów mogłem oddychać,
a gdy na skronie kładła mi swą rękę,
tak
[349] sen, co dotąd unikał mych powiek,
2720w mym biednym sercu zamknął mi znów przystęp
wrogim demonom…
zjawia się ojciec Benedykt
Ciebie to ja szukam!
Tak, ojcze, ciebie przede wszystkim! Zbliż się!
2725Pomóż mi, pomóż! Jestem zdrów! Uleczon
[350]!
Jestem u celu, a jednak daleko
od tego celu! Nie mów nic, o, nie mów,
tylko posłuchaj dalej mej spowiedzi…
Wtem spłynął na mnie nowy promień łaski.
2730Cóż mam powiedzieć? W tym nowym promieniu,
który mi błyszczał spod powieki dziecka — —
żyję! O, nie patrz na mnie, stary człeku,
z taką woskową bladością! — Na nowo
odrodziła się moja miłość w zmarłym,
2735posępną grozą przepełnionym świecie.
I znowu w fali świetlnego żywiołu
rozpłomieniły się wzgórza radością,
morze rozkoszą, a niebiańskie dale
szczęściem — i znowu w mej piersi poczęły
2740rwać się do życia i wrzeć świeże siły:
zwarły się we mnie znów w przemożną wolę,
ażeby walczyć, niemal dotykalnie,
przeciwko memu wiądowi
[351]… Lecz jeszczem
nie był wyzdrowion
[352], ale czułem jedno:
2745że wyzdrowieję albo też z nią razem
jednakiej doznam śmierci…
Posłuchajcie!
Wbrew mojej woli, na przekór mym prośbom
wiodła mnie z sobą do Salerny. Chciałem
2750złamać jej śluby — ale mnie przemogła…
Prawda: Południa raje hamowały
nieraz jej kroki; w kwiecistych smaragdach
[353]
gór apenińskich stawała zdumiona,
tknięta ich czarem, albo na błękitnych
2755milkła wybrzeżach, pobladła z boleści
i szczęśliwości… lecz potem… — o, wielką
wydała mi się tą chwilą
[354], w mych oczach
rosła do jasnych rozmiarów serafa
[355]!
Potem zamknęła się, mówię, dla świata
2760i, jakby szarpał ją głód śmierci, znowu
z podwójną mocą ciągła
[356] mnie za sobą
hen na Południe…
Stanęliśmy razem
wobec lekarza: — o tak, mimo wszystko,
2765jakem powiedział… daleko! W Salernie…
Chce umrzeć dla mnie. Dziwił się, odradzał,
nóż pokazywał i tortury — na nic!
Ani na chwilę nie umiały zachwiać
2770słowa lekarza jej wolą: i wtedy
zamknął się razem w komorze — z nią razem.
Ja zaś… tak, nie wiem, co się działo ze mną.
Straszne słyszałem huki — jakaś światłość
błyskawicowa wdzierała się we mnie,
2775paląc i krając mi serce! Straciłem
zmysły! I z dźwierzy
[357] poleciały trzaski,
krew popłynęła z moich pięści obu,
zdawało mi się, że wszedłem przez ścianę!
I oto, mówię, leżała przede mną
2780naga, jak Ewa, silnie przywiązana
do deski… Patrzcie, mężowie, naonczas
[358]
trzeci mnie dotknął promień świętej łaski.
Cud się wypełnił, byłem uzdrowiony!
Wierzaj, Hartmannie! Jak ciało bez serca,
2785jak golem
[359] będziesz, jak twór czarnoksięski,
nie dzieło boże — z gliny lub kamienia,
albo i skruszon będziesz, póki czysty
i nieskrzywiony, nieprzerwany, prosty
strumień boskości nie wyryje sobie
2790drogi do owej niezgasłych tajemnic
pełnej łupiny, kryjącej przed naszym
okiem prawdziwy cud stworzenia: — wówczas,
wówczas dopiero przeniknie cię życie.
I z piersi twojej rozszerzą się nieba,
2795wielkie, bezkreśne
[360], przecinając ściany
twego więzienia — i ty razem z światem,
wyzwolon jego zbawiającą mocą,
wraz się rozpłyniesz w przedwiecznym żywiole
miłości…
2800Sprowadź ją tutaj.
Hartmann odchodzi
Tak, ojcze!
Ona jest tutaj! Ale ty — toć mówię —
już jej nie spotkasz takiej, jaką znałeś.
2805Jeszcze naonczas, kiedym ją odwiązał
od stołu mistrza i uniósł ze sobą
ten dar niebiosów, upadła, złamana.
Naprzód tygodnie długie przeleżała
w ciężkiej gorączce, a potem, powstawszy
2810z łoża boleści, była przemieniona.
Chociaż ją nogi zaledwie udźwigły
[361],
nie chciała żadną miarą dosiąść konia,
któregom dla niej najął do podróży.
Przy moim boku, z wielkim biegnąc trudem,
2815ciężar ołowiu w wątłych mając członkach,
wciąż się zdawała unikać mnie w drodze
i tylko z drżeniem znosić me sąsiedztwo.
Benedykt
Gdzie ona, panie? Prowadźcie mnie do niej!
Racz wasza miłość przebaczyć: ociężał
2820ten ci mój język w tej chwili wdzięczności.
Idzie! — Zostawcie nas sam na sam, panie!
Henryk wchodzi do kaplicy.
SCENA SIÓDMA
Ottegeba
Wchodzi, prowadzona przez Hartmanna. Blada i zmęczona, bosa, w ubraniu pielgrzymim, o kiju.
Ottegeba
Gdzie jestem, panie? Powiedz…
Hartmann
Ottegeba
Hartmann
Ottegeba
Gdzie? W jakiej dziedzinie?
Hartmann
W Szwarcwaldzie, pani, na ojczystej ziemi.
Benedykt
Popatrz się na mnie, już mnie nie poznajesz?
Ottegeba
W uporczywym zamyśleniu.
Przebacz… cokolwiek…
2830z lękliwą radością, rzucając mu się na piersi
Ojcze Benedykcie!
Nie mów nikomu! Nie mów, kim ja jestem!
Pomóż! Bądź wierny! Dobry! Litościwy
bądź mi, mój ojcze, iżby mnie nie zabił
2835ten wstyd bezmierny!…
Benedykt
Cicho, dziecko, cicho!
Ja cię ukryję, jeżeli gdzie indziej
nie masz ukrycia.
Ottegeba
Tak, tutaj przy tobie,
2840w cichej pustelni…
Benedykt
Ottegeba
Przy tobie, ojcze,
w głębokiej puszczy.
Benedykt
Powróćże
[362] do zmysłów,
2845ty moje drogą utrudzone dziecię.
Mylisz się: ptactwo śpiewa o tam, w kniejach!
Tu echo tylko odbija się w zamku.
My nie jesteśmy, dziecko, w moim lesie.
Ottegeba
2850gdzie my jesteśmy… Idźmy głębiej w góry!
Słuchaj… Nie! Później… Idźmy! Nie! Nie jeszcze —
kłamałam… Jestem potępiona, ojcze!
Jestem stracona… ojcze…
Benedykt
Nie, dziewico!
2855Czyn twój przeciwko tobie świadczy, rada
oddałaś życie, by okupić dolę
biednego pana Henryka, atoli
[365]
Bóg ci uczynił, jak Izaakowi —
miłośnie przyjął ofiarę z ołtarza.
Ottegeba
2860Nie! Ja umarłam na ołtarzu! Obcy,
surowy, dziki pochłonął mnie ogień,
który się palił w szpiku moich kości…
Pragnęłam krzyczeć: puśćcie mnie, wy piekła!
Ale ten wyraz milkł na żądnych ustach —
2865Bij, zanim umrę, bij, ty zły lekarzu —
takem jęczała — daremnie! Truciznę
nieprzyjaciela wessały już w siebie
spragnione członki. I nim aniołowie
poczęli śpiewać «hosanna», ma żądza
2870zmarła na piersiach szatana.
Benedykt
Podpierając ją i prowadząc do ołtarza.
Cóż na to
można powiedzieć? Znasz mnie i wiesz dobrze,
iż na szerokiej ziemi nikt mojemu
tak nie jest bliski sercu, jak ty, dziecię.
2875Miej na uwadze słowa spowiednika:
Lekarz, być może, jest czartem, lecz właśnie
pan nasz w ostatniej chwili był powołan,
by cię ratować. I tak to leżałaś
nie na szatańskim łonie, lecz w uścisku
2880tego człowieka, o którego duszę
takeś walczyła
[366], jak on w owej chwili
walczył o twoją.
Ottegeba
W największym wyczerpaniu pada na krzesło.
Kłamałam! Kłamałam!
Nigdym o jego nie walczyła
[367] duszę
2885i przeto
[368] Bóg mnie postawił pod pręgierz.
Zasłania sobie twarz rękami.
Henryk
Wychodzi po cichu z kaplicy i klęka przed nią.
Spójrz wokół siebie! Nie drżyj! Wszak nie jesteś
gołębiem w klatce — a jam nie jest wężem,
abyś drżeć miała przed moim spojrzeniem.
Ale tyś moją, męża, którym jestem,
2890który jest twoim… a nie kusicielem,
nie! To mnie kuszą, kuszą tak jak ciebie!
A choć ty jesteś czystsza, choć wolniejszaś
[369]
od skaz, to ogień i mnie uszlachetnił,
że, jako pierścień z czystego metalu,
2895mogę już dzisiaj służyć za oprawę
dla tego wody najczystszej brylantu,
jakim jest dusza twoja.
oblubienico, powiedz mi słóweczko,
2900ciche słóweczko na ciche pytanie,
a potem możesz wypocząć po strasznych
trudach długiego poranku, co dla nas
skończył się teraz jasnym dniem. Odpowiedz:
żali
[371] nie chciałaś wrócić mi znów życia
2905i w zamian za nie dać twego? Więc teraz
daj mi twe życie: moim jest i moim
było od wieków! Wierną, na śmierć wierną
byłaś mi dotąd służebnicą: dzisiaj
po raz ostatni niechaj znajdzie posłuch
2910u ciebie moja modlitwa: bądź moją
panią! Bądź moją żoną! —
Ottegeba
Rozwarła szeroko oczy, jak w natchnieniu, a potem, jak gdyby oszołomiona wielką światłością, powoli zamknęła je znowu.
Benedykt
W nawałnicy
światła zasnęła, a jednakże jeszcze
widziała glorię.
Henryk
2915Zaślubiny ziemskie
lub wiekuista śmierć!
SCENA DZIEWIĄTA
Ottaker
Zjawił się we drzwiach. Poznaje Henryka, postępuje kilka kroków ku niemu i pada zemdlony.
Henryk
Wstań, Ottakerze!
Wstańże
[372], mój wierny przeniewierco! Łaska
i przebaczenie spływa na nas wszystkich.
2920Walczyłeś! Jam się poznał na twej walce!
Żyw ten, kto walczy, a na dobrej drodze
ten, który, błądząc, ciągle dąży naprzód.
A teraz na znak, drogi przyjacielu,
że jestem twoim tak, jak byłem ongi,
2925gdy ja się będę ubierał w purpurę,
ty jak stróż Grala, staniesz mi przy boku.
SCENA DZIESIĄTA
Benedykt
Spoczywaj, dziecię, spoczywaj!
Ottaker
Stojący obok tronu.
A choćby
miała lat tysiąc wypoczywać tutaj,
2930a ja się ruszył z miejsca — kromia
[373] tego,
iżby mnie zmogła śmierć, to, mój księżuniu,
niech mnie w wieczyste strącą potępienie.
SCENA JEDENASTA
Benedykt
Udał się do kaplicy; widać go zajętego przy ołtarzu. Sala zapełnia się powoli rycerzami zbrojnymi i bez zbroi.
Pierwszy rycerz
Drugi rycerz
Pierwszy rycerz
Drugi rycerz
Ottaker
Pierwszy rycerz
To jest ta sama, panowie… na Boga!
2940…którą widziałem jeszcze wczoraj z góry,
z okna Pallady, jak z studni, pod murem,
o tam, przy bramie, piła nachylona
wodę rękami! — Mówię wam, rękami…
Pierwszy rycerz
Czy to jest może pani Awantura?
Ottaker
2945Panowie, cicho! Świętym jest sen świętej,
przy tym to nasza pani.
Czwarty rycerz
Ogólny, serdeczny śmiech rycerzy.
Piąty rycerz
Ten tuman —
co on powiada? Mary mu się snują —
2950To jakieś dziewczę wędrowne, nic więcej.
Ottaker
Niech was pchły zjedzą!… Niech wam bielmem zajdą
te wasze oczy, pano… — — —
Bogu dzięki:
Żyje!
Pierwszy rycerz
2955Naprawdę! Porusza wargami.
Ottegeba
Nigdym ja dotąd nie słyszała takiej
nawały hymnów…
Drugi rycerz
Ottegeba
Pierwszy rycerz
Ottegeba
Piąty rycerz
Ottegeba
Korona spływa —
Niesie ją tyle, tyle rąk!…
Trzeci rycerz
2965Kim jesteś —
powiedz, dziewczyno…
Ottegeba
Przez sen.
Pierwszy rycerz
Kimkolwiek jesteś, moje dziecko drogie,
przed twym urokiem uginam kolana.
2970Ale nam biedny hrabia z Aue zginął
w dalekim świecie i jest nieżonaty.
Tłumione i wzrastające poruszenie śród rycerzy.
Benedykt
Wychodzi z kaplicy, tajemniczo.
Cicho, panowie! Spokój! Posłuchajcie:
cud ten przywiodła ku nam taka ręka,
że się jej żadna, żadna ludzka wola
2975oprzeć nie może; nigdy też baldachim
nie krył kobiety czystszej, szlachetniejszej…
Korzcie się przed nią! Ona jest tu panią,
musi być panią… A on, zaginiony
w dalekim święcie książę, Henryk z Aue,
2980jest między nami i za chwilę, zdrów już,
stanie się dumnym filarem tej sali.
SCENA DWUNASTA
Rycerze tryumfalne wznoszą okrzyki, albowiem Henryk, w purpurze i przy mieczu wchodzi na scenę przy boku Hartmanna; przed nim trzej paziowie, z których pierwszy niesie na wezgłowiu trzy korony.
Henryk
Dank
[374] wam rycerze! Dank wam! Z odmłodzonej
witam was duszy, lecz z dawną miłością!
Pod tą purpurą kryję blizny… Blizny
2985wzdyć
[375] kosztowniejsze od purpury! Prawdę
po tysiąckrotniem chwytał
[376], a com chwycił
[377],
ranę mi ryło w ciele… Wszystkie strachy,
wszystkiem ja poznał
[378] leki, wszystkie jadne
[379],
krwią rozpienione widziałem zapasy.
2990Sam ci się wiłem
[380] w mękach potępieńców,
aż mnie znalazła miłość, co nas wszystkich
szuka.
zwrócon do Ottegeby
Gołąbka, nieznająca żółci,
2995święta Ottgeba… Ustąpcie się od niej!…
Zbudź się, małżonko!
do paziów
Dajcie mi koronę!
bierze koronę i trzyma nad głową Ottegeby
3000
bez pośrednictwa Bóg zbawiać nie może —
to niech wam starczy…
nakłada jej koronę
A teraz się pytam:
3005Stwórca wybranych swoich koronuje
we śnie — czy chcecie czcić ją jako waszą
panią — goręcej czcić niż mnie — powiedzcie —
pod jej łagodnym berłem żyć czy chcecie?
Czy nam w weselne uderzycie dzwony?
Hartmann
3010Panie! Co mówisz! Nie tylko we dzwony,
ale w spiżowe uderzym
[381] puklerze,
a okna tego starego zamczyska
w wielką, jak usta, rozkrzyczą się radość.
Podnoszą tryumfalne okrzyki.
Henryk
Sposępniał, pospiesznie.
Cicho, bez wrzawy! Bez tej wesołości,
3015co oszałamia, lecz nie budzi — precz z nią,
albowiem ona kazi uroczystość,
przytłacza duszę świętych dni!… Tchórzostwo
słucha dzikiego głosu trąb wrzaskliwych,
a my nie tchórze; mężami jesteśmy
3020i wierzącymi w każdy czas. Rzecz wzniosła
rozumieć radość i być panem nad nią.
Przepastną głębię ma pod sobą okręt,
na którym płyniem, a gdy się pogrąży
nurek w tych bezdniach i wróci z nich cały,
3025wówczas śmiech jego, jeśli się zaśmieje,
wart ci
[382] jest złota. —
Ottegeba
Budzi się.
Benedykt
Henryk
Nie! Miast
[383] się ukorzyć,
3030dumnie się podnieś! …
Ottegeba
Prostuje się z drżącą rozkoszą.
Henryk
Do Benedykta.
Ojciec Benedykt zamienia pierścionki. Przy tym słychać przyciszone dzwony.
Ottegeba
Ach! Tyle wycierpiał,
biedny Henryku!
Henryk
3035Ty więcej ode mnie!
Lecz o tym cicho, ty moja małżonko —
wszak mówi Koran, że po tym, co ciężkie,
nastąpić musi zawsze to, co lekkie.
Ottegeba
Niechaj się stanie, jak chcesz.
Benedykt
Henryk
Przytula Ottegebę w długim pocałunku.
Ottegeba
Henryku! Słodką teraz umrę śmiercią.
Henryk
Drugą koronę wkładając na głowę swoją.
Otom znów panem swojego dziedzictwa.
Śmierć, zmartwychwstanie — oto dwa są dźwięki,
które wybija dzwon wieczności… Wolny
3045jestem od klątwy… Niech się wzbiją w niebo
te moje orły, te moje sokoły!…