1O, nowe pisma moje! Chcę, by pokonały
Niebiosa!
DzieciństwoPoeta, wierny snowi swemu nie do wiary,
I w Muzy swej wytrwałej wprzężony ramiona,
Pisze na lazurowej podszewce raju.
5
Bluszczem, wiązami, całe skałami owite,
Spójrz na to, co z wysiłkiem czułym twojemu obliczu
Daję w ofierze: lustro z ostokrzewów i buków w półkole,
Osty i buki, kryjące gry nasze, swawole,
10
LasZ przerwą wytchnienia w ciasnej dolince;
Mchom powierzywszy szkolny mój tornister,
Tam z kolegami wyprawiałem zbytki!
Matka, albo służąca, wsparta o listowie,
Haftowała, gawędząc, lub cerowała skarpetki,
15Zbocza nie lękająca się zbytnio parowu,
Gdyż drzewa wysadzone ochraniały kroki.
Od dołu aż do góry listowie głębokie.
Ułamki cienia i słońca kawały,
Oto bielizna wieje na szpalerze,
20Stado: starucha o kiju go strzeże.
My, wyżły omszonej ziemi,
Goniliśmy przez buków korytarze białych,
Najeżone niekiedy w gałązek wachlarze.
RzekaW dole Odeta
[2] o mostach z żelaza licznych
25Płynęła, gardło wiecznie płukająca.
Na tarczy błyskającej rzeki rozpostarty,
Lubiłem poprzez drzew oglądać palce,
Policzki wielkiego żaglowca, złocone od słońca,
Podczas gdy u stóp naszych, wzlatując spod krzaków,
30Trójmasztowce cienkie i ciężkie o Bogu rozmyślać kazały.
Wielką literą piszę dwie nasze dzwonnice,
Okwiecone, we wstęgach, pełne krzyku ptaków,
Pośrodku muszli stopnie na wieżycę,
Białości, noce, zakątki i nagłe wiatru powiewy,
35To było jak inicjał! Wraz z paryżanami
Trwożyliśmy wasze belki, o, wielkie organy!
Pan Jezus mieszka w dole. To była tiara,
Szczyt, latarnia morska, przez archanioły
Podtrzymywana oburącz już od wieków wieka.
40Toleruje się laskę i nogę wszelkiego człowieka,
Dolina zaś byłaby równa odwróconemu dzwonu,
Gdyby nie grube kasztany i dwadzieścia pięć mostów z żelazo-betonu.