Spis treści
Sentłum. Kinga Stańczak
1 2Był piękny dzień, więc K. chciał wyjść na spacer. Ledwie zrobił dwa kroki, a już znalazł się na cmentarzu, poprzecinanym wytyczonymi w sztuczny, niepraktyczny sposób ścieżkami. K. sunął przez jedną z nich w niezachwianej postawie, jakby niesiony prądem rwącej rzeki. Już z daleka zauważył grób, przy którym chciał się zatrzymać. Świeżo usypana mogiła kusiła go. Czuł, że musi dostać się do niej jak najszybciej, a jednocześnie wiedział, że niezależnie od tego, jak bardzo się pośpieszy, dotrze tam spóźniony. Momentami grób stawał się ledwo widoczny, ponieważ zasłaniały go łopoczące na wietrze, uderzające o siebie z wielką siłą, sztandary. Nie było jednak widać żadnego pocztu sztandarowego. Miejsce sprawiało wrażenie, jakby panowała tam wielka radość.
3K. wpatrywał się w dal. Nagle zorientował się, że jest już u celu — grób znajdował się tuż obok niego, K. prawie go ominął. Pośpiesznie skoczył w trawę. Kiedy się wybijał, ścieżka wyrwała mu się spod stóp, dlatego stracił równowagę i padł na kolana dokładnie przed mogiłą. Stało za nią dwóch mężczyzn, którzy trzymali kamień nagrobny. Gdy tylko pojawił się K., wbili w ziemię kamień, a ten stanął jak wmurowany. Wtem pokazał się trzeci mężczyzna. K. rozpoznał w nim artystę. Wyszedł zza krzaków, ubrany w spodnie i źle zapiętą koszulę. Na głowie miał aksamitną czapkę, w ręce trzymał zwykły ołówek. Nadchodząc, kreślił nim w powietrzu jakieś kształty.
4Uniósł ołówek i oparł go o nagrobek. Pomnik był wysoki, dzięki czemu mężczyzna w ogóle nie musiał się schylać. Musiał jednak skłonić się trochę do przodu, żeby nie zdeptać mogiły, która znajdowała się pomiędzy nim a kamieniem. Stał na czubkach palców i wspierał się lewą dłonią o powierzchnię pomnika. Dzięki jakiejś szczególnie zręcznej sztuczce był w stanie za pomocą najzwyklejszego ołówka wyczarować złote litery. Napisał: „Tu spoczywa…”. Każdą literę kreślił starannie, były one wyryte głęboko, pokryte najszczerszym złotem. Po napisaniu tych dwóch słów, artysta spojrzał na K. Skupiony na powstającej inskrypcji, K. w ogóle nie przejmował się mężczyzną — bacznie obserwował kamień. Artysta chciał pisać dalej, ale nie był w stanie, jakby coś go powstrzymywało. Upuścił ołówek i znów odwrócił się w stronę K. Ten spojrzał na mężczyznę i zauważył, że był on bardzo zakłopotany, jednak sam nie wiedział, dlaczego. Całe jego wcześniejsze ożywienie zniknęło. Przez to K. również popadł w zakłopotanie. Wymieniali się bezsilnymi spojrzeniami. Zaszło okropne nieporozumienie, którego żaden z nich nie mógł wyjaśnić. Mały dzwonek, wiszący w cmentarnej kapliczce, odezwał się właśnie w tym niefortunnym momencie, ale ucichł, kiedy artysta machnął ręką. Po krótkiej chwili dzwonek znów zaczął bić. Tym razem zrobił to bardzo cicho i przerwał bez żadnego szczególnego nakazu, jak gdyby chciał tylko wypróbować swoje brzmienie. K. rozpłakał się, był niepocieszony sytuacją, w której znalazł się artysta. Długo szlochał, ukrywszy twarz w dłoniach. Artysta poczekał, aż K. się uspokoi, po czym doszedł do wniosku, że nie ma żadnego innego wyjścia, jak tylko pisać dalej. Już pierwsza malutka kreska okazała się dla K. wybawieniem. Kreślący ją artysta widocznie zmagał się z jakimś zewnętrznym oporem, pismo nie było tak piękne, jak wcześniej. Brakowało przede wszystkim złota, a linia była naszkicowana niepewnie i niewyraźnie. Sama litera była za to bardzo duża. Było to „J”. Kiedy artysta dokończył, ze złością tupnął nogą tak mocno, że piach dookoła jego stopy wzbił się w powietrze. K. w końcu zrozumiał. Nie miał już czasu, by prosić o wybaczenie. Zagłębił ręce w ziemię, która nie stawiała prawie żadnego oporu. Wszystko zdawało się specjalnie przygotowane. Jej cienka warstwa usypana była tylko dla pozoru, by ukryć wielki otwór o stromych ścianach. K. osunął się w dół, przewrócony na plecy przez łagodną siłę. Z głową wciąż uniesioną, został przyjęty przez nieprzeniknione ciemności. Na nagrobku pojawiło się, ozdobnie wykaligrafowane, jego nazwisko.
5