Spis treści
Kamizelka
1Niektórzy ludzie mają pociąg do zbierania osobliwości kosztowniejszych lub mniej kosztownych, na jakie kogo stać. Ja także posiadam zbiorek, lecz skromny, jak zwykle w początkach.
2Jest tam mój dramat, który pisałem jeszcze w gimnazjum na lekcjach języka łacińskiego… Jest kilka zasuszonych kwiatów, które trzeba będzie zastąpić nowymi, jest…
3Zdaje się, że nie ma nic więcej oprócz pewnej bardzo starej i zniszczonej kamizelki.
4StrójOto ona. Przód spłowiały, a tył przetarty. Dużo plam, brak guzików, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej są ściągacze. Ten, na którym znajduje się sprzączka, jest skrócony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na całej długości, jest pokłuty zębami sprzączki.
5Patrząc na to od razu domyślasz się, że właściciel odzienia zapewne co dzień chudnął i wreszcie dosięgnął tego stopnia, na którym kamizelka przestaje być niezbędna, ale natomiast okazuje się bardzo potrzebny zapięty pod szyję frak z magazynu pogrzebowego.
6Wyznaję, że dziś chętnie odstąpiłbym komu ten szmat sukna, który mi robi trochę kłopotu. Szaf na zbiory jeszcze nie mam, a nie chciałbym znowu trzymać chorej kamizelczyny między własnymi rzeczami. Był jednak czas, żem ją kupił za cenę znakomicie wyższą od wartości, a dałbym nawet i drożej, gdyby umiano się targować. PamięćCzłowiek miewa w życiu takie chwile, że lubi otaczać się przedmiotami, które przypominają smutek.
7Smutek ten nie gnieździł się we mnie, ale w mieszkaniu bliskich sąsiadów. Z okna mogłem co dzień spoglądać do wnętrza ich pokoiku.
8Jeszcze w kwietniu było ich troje: pan, pani i mała służąca, która sypiała, o ile wiem, na kuferku za szafą. Szafa była ciemnowiśniowa. W lipcu, jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, zostało ich tylko dwoje: pani i pan, bo służąca przeniosła się do takich państwa, którzy płacili jej trzy ruble na rok i co dzień gotowali obiady.
9W październiku została już tylko – pani, sama jedna. To jest niezupełnie sama, ponieważ w pokoju znajdowało się jeszcze dużo sprzętów: dwa łóżka, stół, szafa… Ale na początku listopada sprzedano z licytacji niepotrzebne rzeczy, a przy pani ze wszystkich pamiątek po mężu została tylko kamizelka, którą obecnie posiadam.
10Lecz w końcu listopada pewnego dnia pani zawołała do pustego mieszkania handlarza starzyzny i sprzedała mu swój parasol za dwa złote i kamizelkę po mężu za czterdzieści groszy. Potem zamknęła mieszkanie na klucz, powoli przeszła dziedziniec, w bramie oddała klucz stróżowi, chwilę popatrzyła w swoje niegdyś okno, na które padały drobne płatki śniegu, i — znikła za bramą.
11HandelŻydNa dziedzińcu został handlarz starzyzny. Podniósł do góry wielki kołnierz kapoty, pod pachę wetknął dopiero co kupiony parasol i owinąwszy w kamizelkę ręce czerwone z zimna, mruczał:
12 13 14— Pan dobrodziej ma co do sprzedania? — zapytał wchodząc.
15— Nie, chcę od ciebie coś kupić.
16— Pewnie wielmożny pan chce parasol?… — odparł Żydek.
17Rzucił na ziemię kamizelkę, otrząsnął śnieg z kołnierza i z wielką usilnością począł otwierać parasol.
18— A fajn[1] mebel!… — mówił. — Na taki śnieg to tylko taki parasol… Ja wiem, że wielmożny pan może mieć całkiem jedwabny parasol, nawet ze dwa. Ale to dobre tylko na lato!…
19— Co chcesz za kamizelkę? — spytałem.
20— Jake kamyzelkie?… — odparł, zdziwiony, myśląc zapewne o swojej własnej.
21Ale wnet opamiętał się i szybko podniósł leżącą na ziemi.
22— Za te kamyzelkie?… Pan dobrodziej pyta się o te kamyzelkie?…
23A potem, jakby zbudziło się w nim podejrzenie, spytał:
24— Co wielmożnego pana po take kamyzelkie?!…
25 26Żydowi błysnęły żółte białka, a koniec wyciągniętego nosa poczerwieniał jeszcze bardziej.
27— Da wielmożny pan… rubelka! — odparł roztaczając mi przed oczyma towar w taki sposób, ażeby okazać wszystkie jego zalety.
28 29— Pół rubla?… taky ubjór?… To nie może być! — mówił handlarz.
30 31— Niech wielmożny pan żartuje zdrów!… — rzekł klepiąc mnie po ramieniu. — Pan sam wi, co taka rzecz jest warta. To przecie nie jest ubjór na małe dziecko, to jest na dorosłe osoby…
32— No, jeżeli nie możesz oddać za pół rubla, to już idź. Ja więcej nie dam.
33— Ino niech się pan nie gniewa! — przerwał mięknąc. — Na moje sumienie, za pół rubelka nie mogę, ale — ja zdaję się na pański rozum… Niech pan sam powie: co to jest wart, a ja się zgodzę!… Ja wolę dołożyć, byle to się stało, co pan chce.
34— Kamizelka jest warta pięćdziesiąt groszy, a ja ci daję pół rubla[2].
35— Pół rubla?… Niech będzie już pół rubla!… — westchnął wpychając mi kamizelkę w ręce. — Niech będzie moja strata, byle ja z gęby nie robił… ten wjatr!…
36I wskazał ręką na okno, za którym kłębił się tuman śniegu.
37Gdym sięgnął po pieniądze, handlarz, widocznie coś przypomniawszy sobie, wyrwał mi jeszcze raz kamizelkę i począł szybko rewidować jej kieszonki.
38 39— Możem co zostawił w kieszeni, nie pamiętam! — odparł najnaturalniejszym tonem, a zwracając mi nabytek dodał:
40— Niech jaśnie pan dołoży choć z dziesiątkę!…
41— No, bywaj zdrów! — rzekłem otwierając drzwi.
42— Upadam do nóg!… Mam jeszcze w domu bardzo porządne futro…
43I jeszcze zza progu, wytknąwszy głowę, zapytał:
44— A może wielmożny pan każe przynieść serki owczych?…
45W parę minut znowu wołał na podwórzu: „Handel! handel!…” — a gdym stanął w oknie, ukłonił mi się z przyjacielskim uśmiechem.
46Śnieg zaczął tak mocno padać, że prawie zmierzchło się. Położyłem kamizelkę na stole i począłem marzyć to o pani, która wyszła za bramę nie wiadomo dokąd, to o mieszkaniu stojącym pustką obok mego, to znowu o właścicielu kamizelki, nad którym coraz gęstsza warstwa śniegu narasta…
47Jeszcze trzy miesiące temu słyszałem, jak w pogodny dzień wrześniowy rozmawiali ze sobą. W maju pani raz nawet — nuciła jakąś piosenkę, on śmiał się czytając „Kuriera Świątecznego”[3]. A dziś…
48Do naszej kamienicy sprowadzili się na początku kwietnia. Wstawali dość rano, pili herbatę z blaszanego samowaru i razem wychodzili do miasta. Ona na lekcje, on do biura.
49UrzędnikPracaBył to drobny urzędniczek, który na naczelników wydziałowych patrzył z takim podziwem jak podróżnik na Tatry. Za to musiał dużo pracować po całych dniach. Widywałem nawet go i o północy, przy lampie, zgiętego nad stolikiem.
50ŻonaMałżeństwoŻona zwykle siedziała przy nim i szyła. Niekiedy spojrzawszy na niego przerywała swoją robotę i mówiła tonem upominającym:
51— No, już dość będzie, połóż się spać.
52 53— Ja… jeszcze tylko dokończę parę ściegów…
54— No… to i ja napiszę parę wierszy…
55Znowu oboje pochylali głowy i robili swoje. I znowu po niejakim czasie pani mówiła:
56 57Niekiedy na jej słowa odpowiadał mój zegar wybijając pierwszą.
58Byli to ludzie młodzi, ani ładni, ani brzydcy, w ogóle spokojni. O ile pamiętam, pani była znacznie szczuplejsza od męża, który miał budowę wcale tęgą. Powiedziałbym, że nawet za tęgą na tak małego urzędnika.
59Małżeństwo, MieszczaninCo niedzielę około południa wychodzili na spacer trzymając się pod ręce i wracali do domu późno wieczór. Obiad zapewne jedli w mieście. Raz spotkałem ich przy bramie oddzielającej Ogród Botaniczny od Łazienek. Kupili sobie dwa kufle doskonałej wody i dwa duże pierniki, mając przy tym spokojne fizjognomie mieszczan, którzy zwykli jadać przy herbacie gorącą szynkę z chrzanem.
60W ogóle biednym ludziom niewiele potrzeba do utrzymania duchowej równowagi. Trochę żywności, dużo roboty i dużo zdrowia. Reszta sama się jakoś znajduje.
61Moim sąsiadom, o ile się zdaje, nie brakło żywności, a przynajmniej roboty. Ale zdrowie nie zawsze dopisywało.
62ChorobaJakoś w lipcu pan zaziębił się, zresztą nie bardzo. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności dostał jednocześnie tak silnego krwotoku, że aż stracił przytomność.
63Było to już w nocy. Żona, utuliwszy go na łóżku, sprowadziła do pokoju stróżową, a sama pobiegła po doktora. Dowiadywała się o pięciu, ale znalazła ledwie jednego, i to wypadkiem[4], na ulicy.
64Doktór, spojrzawszy na nią przy blasku migotliwej latarni, uznał za stosowne ją przede wszystkim uspokoić. A ponieważ chwilami zataczała się, zapewne ze zmęczenia, a dorożki na ulicy nie było, więc podał jej rękę i idąc tłumaczył, że krwotok jeszcze niczego nie dowodzi.
65— Krwotok może być z krtani, z żołądka, z nosa, z płuc rzadko kiedy. Zresztą, jeżeli człowiek zawsze był zdrów, nigdy nie kaszlał…
66— O, tylko czasami! — szepnęła pani zatrzymując się dla nabrania tchu.
67— Czasami? To jeszcze nic. Może mieć lekki katar oskrzeli.
68— Tak… to katar! — powtórzyła pani już głośno.
69— Zapalenia płuc nie miał nigdy?…
70— Owszem!… — odparła pani, znowu stając.
71Trochę się nogi pod nią chwiały.
72— Tak, ale zapewne już dawno?… — pochwycił lekarz.
73— O, bardzo… bardzo dawno!… — potwierdziła z pośpiechem. — Jeszcze tamtej zimy.
74 75— Nie… Ale jeszcze przed Nowym Rokiem… O, już dawno!
76— A!… Jaka to ciemna ulica, a w dodatku niebo trochę zasłonięte… — mówił lekarz.
77Weszli do domu. Pani z trwogą zapytała stróża: co słychać? — i dowiedziała się, że nic. W mieszkaniu stróżowa także powiedziała jej, że nic nie słychać, a chory drzemał.
78Lekarz ostrożnie obudził go, wybadał i także powiedział, że to nic.
79— Ja zaraz mówiłem, że to nic! — odezwał się chory.
80— O, nic… — powtórzyła pani ściskając jego spotniałe ręce. — Wiem przecie, że krwotok może być z żołądka albo z nosa. U ciebie pewnie z nosa… Tyś taki tęgi, potrzebujesz ruchu, a ciągle siedzisz… Prawda, panie doktorze, że on potrzebuje ruchu?…
81— Tak, tak!… Ruch jest w ogóle potrzebny, ale małżonek pani musi parę dni poleżeć. Czy może wyjechać na wieś?
82— Nie może… — szepnęła pani ze smutkiem.
83— No — to nic! Więc zostanie w Warszawie. Ja będę go odwiedzał, a tymczasem — niech sobie poleży i odpocznie. Gdyby się zaś krwotok powtórzył… — dodał lekarz.
84— To co, panie? — spytała żona blednąc jak wosk.
85— No, to nic. Mąż pani wypocznie, tam się zasklepi…
86— Tam… w nosie? — mówiła pani składając przed doktorem ręce.
87— Tak… w nosie! Rozumie się. Niech pani uspokoi się, a resztę zdać na Boga. Dobranoc.
88Słowa doktora tak uspokoiły panią, że po trwodze, jaką przechodziła od kilku godzin, zrobiło się jej prawie wesoło.
89— No, i cóż to tak wielkiego! — rzekła, trochę śmiejąc się, a trochę popłakując.
90Uklękła przy łóżku chorego i zaczęła całować go po rękach.
91— Cóż tak wielkiego! — powtórzył pan cicho i uśmiechnął się. — Ile to krwi na wojnie z człowieka upływa, a jednak jest potem zdrów!…
92— Już tylko nic nie mów — prosiła go pani.
93Na dworze zaczęło świtać. W lecie, jak wiadomo, noce są bardzo krótkie.
94Choroba przeciągnęła się znacznie dłużej, niż myślano. PracaMąż nie chodził już do biura, co mu tym mniej robiło kłopotu, że jako urzędnik najemny nie potrzebował brać urlopu, a mógł wrócić, kiedy by mu się podobało i — o ile znalazłby miejsce. Ponieważ gdy siedział w mieszkaniu, był zdrowszy, więc pani wystarała się jeszcze o kilka lekcji na tydzień i za ich pomocą opędzała domowe potrzeby.
95Wychodziła zwykle do miasta o ósmej rano. Około pierwszej wracała na parę godzin do domu, ażeby ugotować mężowi obiad na maszynce, a potem znowu wybiegała na jakiś czas.
96Za to już wieczory spędzali razem. Pani zaś, aby nie próżnować, brała trochę więcej do szycia.
97Jakoś w końcu sierpnia spotkała się pani z doktorem na ulicy. Długo chodzili razem. W końcu pani schwyciła doktora za rękę i rzekła błagalnym tonem:
98— Ale swoją drogą, niech pan do nas przychodzi. Może też Bóg da!… On tak się uspokaja po każdej pańskiej wizycie…
99Doktór obiecał, a pani wróciła do domu jakby spłakana. Pan też, skutkiem przymusowego siedzenia, zrobił się jakiś drażliwy i zwątpiały. Zaczął wymawiać żonie, że jest zanadto o niego troskliwa, że on mimo to umrze, a w końcu zapytał:
100— Czy nie powiedział ci doktór, że ja nie przeżyję kilku miesięcy?
101 102— Co ty mówisz? — rzekła. — Skąd ci takie myśli?
103 104— Oo, chodźże tu do mnie, tu!… — mówił gwałtownie, chwytając ją za ręce. — Patrz mi prosto w oczy i odpowiadaj: nie mówił ci doktór?
105I utopił w niej rozgorączkowane spojrzenie. Zdawało się, że pod tym wzrokiem mur wyszeptałby tajemnicę, gdyby ją posiadał.
106Na twarzy kobiety ukazał się dziwny spokój. Uśmiechała się łagodnie, wytrzymując to dzikie spojrzenie. Tylko jej oczy jakby szkłem zaszły.
107— Doktór mówił — odparła — że to nic, tylko że musisz trochę wypocząć…
108Mąż nagle puścił ją, zaczął drżeć i śmiać się, a potem machając ręką rzekł:
109— No, widzisz, jakim ja nerwowy!… Koniecznie ubrdało mi się, że doktór zwątpił o mnie… Ale… przekonałaś mnie… Już jestem spokojny!…
110I coraz weselej śmiał się ze swoich przywidzeń.
111Zresztą taki atak podejrzliwości nigdy się już nie powtórzył. Łagodny spokój żony był przecie najlepszą dla chorego wskazówką, że stan jego nie jest zły.
112Bo i z jakiej racji miał być zły?
113ChorobaBył wprawdzie kaszel, ale — to z kataru oskrzeli. Czasami, skutkiem długiego siedzenia, pokazywała się krew — z nosa. No, miewał też jakby gorączkę, ale właściwie nie była to gorączka, tylko — taki stan nerwowy.
114W ogóle czuł się coraz zdrowszy. Miał nieprzepartą chęć do jakichś dalekich wycieczek, lecz — trochę sił mu brakło. Przyszedł nawet czas, że w dzień nie chciał leżeć w łóżku, tylko siedział na krześle ubrany, gotowy do wyjścia, byle go opuściło to chwilowe osłabienie.
115 116Pewnego dnia kładąc kamizelkę uczuł, że jest jakoś bardzo luźna.
117— Czybym aż tak schudł?… — szepnął.
118— No, naturalnie, że musiałeś trochę zmizernieć — odparła żona. — Ale przecież nie można przesadzać…
119Mąż bacznie spojrzał na nią. Nie oderwała nawet oczu od roboty. Nie, ten spokój nie mógł być udany!… Żona wie od doktora, że on nie jest tak znowu bardzo chory, więc nie ma powodu martwić się.
120W początkach września nerwowe stany, podobne do gorączki, występowały coraz silniej, prawie po całych dniach.
121— To głupstwo! — mówił chory. — Na przejściu od lata do jesieni najzdrowszemu człowiekowi trafia się jakieś rozdrażnienie, każdy jest nieswój… To mnie tylko dziwi: dlaczego moja kamizelka leży na mnie coraz luźniej?… Strasznie musiałem schudnąć i naturalnie dopóty nie mogę być zdrowym, dopóki mi ciała nie przybędzie, to darmo!…
122Żona bacznie przysłuchiwała się temu i musiała przyznać, że mąż ma słuszność.
123Chory co dzień wstawał z łóżka i ubierał się, pomimo że bez pomocy żony nie mógł wciągnąć na siebie żadnej sztuki ubrania. Tyle przynajmniej wymogła na nim, że na wierzch nie kładł surduta, tylko paltot.
124— Dziwić się tu — mówił nieraz, patrząc w lustro — dziwić się tu, że ja nie mam sił. Ależ jak wyglądam!…
125— No, twarz zawsze łatwo się zmienia — wtrąciła żona.
126— Prawda, tylko że ja i w sobie chudnę…
127— Czy ci się nie zdaje? — spytała pani z akcentem wielkiej wątpliwości.
128 129— Ha! może i masz rację… Bo nawet… od kilku dni uważam, że… coś… moja kamizelka…
130— Dajże pokój! — przerwała pani — przecież nie utyłeś…
131— Kto wie? Bo, o ile uważam po kamizelce, to…
132— W takim razie powinny by ci wracać siły.
133— Oho! chciałabyś tak zaraz… Pierwej muszę przecież choć cokolwiek nabrać ciała. Nawet powiem ci, że choć i odzyskam ciało, to i wtedy jeszcze nie zaraz nabiorę sił…
134— A co ty tam robisz za szafą?… — spytał nagle.
135— Nic. Szukam w kufrze ręcznika, a nie wiem… czy jest czysty.
136— Nie wysilajże się tak, bo aż ci się głos zmienia… To przecież ciężki kufer…
137Istotnie, kufer musiał być ciężki, bo pani aż porobiły się wypieki na twarzy. Ale była spokojna.
138Odtąd chory coraz pilniejszą zwracał uwagę na swoją kamizelkę. Co parę zaś dni wołał do siebie żonę i mówił:
139— No… patrzajże. Sama się przekonaj: wczoraj mogłem tu jeszcze włożyć palec, o — tu… A dziś już nie mogę. Ja istotnie zaczynam nabierać ciała!
140Ale pewnego dnia radość chorego nie miała granic. Kiedy żona wróciła z lekcji, powitał ją z błyszczącymi oczyma i rzekł bardzo wzruszony:
141— Posłuchaj mnie, powiem ci jeden sekret… Ja z tą kamizelką, widzisz, trochę szachrowałem. Ażeby ciebie uspokoić, co dzień sam ściągałem pasek i dlatego — kamizelka była ciasna… Tym sposobem dociągnąłem wczoraj pasek do końca. Już martwiłem się myśląc, że się wyda sekret, gdy wtem dziś… Wiesz, co ci powiem?… Ja dziś, daję ci najświętsze słowo, zamiast ściągać pasek musiałem go trochę rozluźnić!… Było mi formalnie ciasno, choć jeszcze wczoraj było cokolwiek luźniej…
142No, teraz i ja wierzę, że będę zdrów… Ja sam!… Niech doktór myśli, co chce…
143Długa mowa tak go wysiliła, że musiał przejść na łóżko. Tam jednak, jako człowiek, który bez ściągania pasków zaczyna nabierać ciała, nie położył się, ale jak w fotelu oparł się w objęciach żony…
144-Kłamstwo– No, no!… — szeptał — kto by się spodziewał?… Przez dwa tygodnie oszukiwałem moją żonę, że kamizelka jest za ciasna, a ona dziś naprawdę sama ciasna!…
145 146I przesiedzieli tuląc się jedno do drugiego cały wieczór.
147Chory był wzruszony jak nigdy.
148— Mój Boże! — szeptał całując żonę po rękach — a ja myślałem, że już tak będę chudnął do… końca. Od dwu miesięcy dziś dopiero, pierwszy raz, uwierzyłem w to, że mogę być zdrów.
149Kłamstwo, TajemnicaBo to przy chorym wszyscy kłamią, a żona najwięcej. Ale kamizelka — ta już nie skłamie!…
*
150Dziś patrząc na starą kamizelkę widzę, że nad jej ściągaczami pracowały dwie osoby. Pan — co dzień posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień — skracała pasek, aby mężowi dodać otuchy.
151Niebo, Słońce„Czy znowu zejdą się kiedy oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?…” — myślałem patrząc na niebo.
152Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły.
153