Spis treści
- Bijatyka: 1
- Choroba: 1
- Ciało: 1
- Cierpienie: 1
- Hańba: 1
- Honor: 1
- Ironia: 1
- Kara: 1 2
- Kobieta: 1
- Kondycja ludzka: 1 2 3 4
- Krzywda: 1
- Ogród: 1
- Okrucieństwo: 1
- Pozycja społeczna: 1
- Prawo: 1
- Rozpacz: 1
- Sąd: 1
- Strach: 1
- Sumienie: 1
- Śmierć: 1
- Ucieczka: 1
- Uroda: 1
- Urzędnik: 1 2
- Walka: 1
- Więzienie: 1 2 3 4 5 6
- Więzień: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Władza: 1 2 3 4 5
- Wolność: 1
- Wzrok: 1
I. Podług księgi
1Był dzień jesienny, cały złoty i modry od gasnącego słońca i cichej pogody. Około trzeciej po południu przed gmachem więziennym zatrzymał się wóz z kapustą.
2— Bra-ma!… — Bra-ma!… — krzyknął przeciągle parobek, siedzący na nim w czerwonym lejbiku[1] i samodziałowym[2] spencerze[3].
3Nikt się jednak z otwieraniem bramy nie kwapił.
4— Bra-ma!… — krzyknął znów parobek i zaklął, bo mu się konie kręcić zaczynały.
5Chwilę trwała cisza. Nikt bramy nie otwierał.
6— Nada głośnieje[4] — przemówił flegmatycznie sołdat[5], stojący przed budką na warcie.
7— Bra-ma!… — wrzasnął parobek z całej swojej siły.
8— A prr!… A gdzie!… — dodał, ściągając batem lejcową[6], która mu się zaplątała w półszorkach[7]. — Ażeby cię!
9Zeskoczył po orczyku[8] na ziemię. Okręcił lejce na kłonicy[9] i pięścią jak taranem zaczął walić w bramę.
10Rozległo się wielkie echo po sklepionym wnętrzu, przez długą wszakże chwilę nikt nie przybywał.
11Zaczłapały wreszcie jakieś ciężkie kroki, a razem ze zgrzytem klucza, obracanego w zamku, dał się słyszeć głos cierpki i gniewliwy.
12— Czego walisz! Czego walisz! Czego próżno pazury obijasz? Jak mam otworzyć, to i bez twego walenia otworzę!
13— A niechże was, z takim otwieraniem! A prr!… A prr… — wołał parobek, biegnąc znów do koni, które w bok z wozem skręciły.
14Chwycił lejce i, wywijając batem nad końmi, wjechał w bramę, której wierzeje z łoskotem uderzyły o ściany, a z bramy w podwórze do połowy woza. Nie mógł dalej, bo zawaliły mu w poprzek drogę skrzynie od kartofli. Zaopatrywano się na zimę i to spowodowało pewne zamieszanie w cichym zazwyczaj dziedzińcu więziennym.
15Więzienie, Ogród, Więzień, Kondycja ludzkaZamieszanie to żywo zajmowało aresztantów, wypuszczonych właśnie do ogródka na popołudniową przechadzkę. Właściwie mówiąc, nie była to przechadzka, ale raczej kręcenie się w kółko i popychanie wzajemne, gdyż miejsca bardzo mało, a więźniów stu przeszło. To, co się nazywało ogródkiem, także niewiele do ogrodu było podobne. W jednym z kątów podwórza, obudowanego dokoła murami więziennego gmachu, niskie drewniane sztachety grodziły szczupły kawałek gruntu, podzielony dwiema krzyżującymi się uliczkami na cztery równe prostokąty. Najdłuższa, załamana w rogach ogródka, drożyna biegła pod sztachetami do furtki, na wprost której w przeciwległym kącie stała tak zwana altana, rodzaj okrągłej, przejrzystej, z wąskich deszczułek zbitej szopy, z czterema wewnątrz ławkami i podtrzymującym krokwie słupem.
16Trochę młodocianych drzewek trzęsło w słońcu ostatkiem złotych liści, a choć nie było najlżejszego wiatru, liście te padały cicho na zarosłe zielskiem rabaty i ścieżki, twardo stopami więźniów ubite. Więzień, Kondycja ludzkaPrzy zbiegu prostokątów stało parę krzaków bladoliliowych astrów, które zdawały się obracać gwiaździste swe oczy za tymi nędznymi postaciami, co się po uliczkach snuły.
17Aresztanci chodzili po dwóch, po trzech, na pięty sobie niemal następując. Większa ich część miała piersi zapadłe i pochylone grzbiety, na których siwe więzienne kapoty wisiały jakby na kółkach.
18Najcharakterystyczniejszą cechą więźnia jest jego postawa. Przy pewnej wprawie można po niej od pierwszego rzutu oka poznać długość odcierpianej kary, tak właśnie jak się po zębach wiek konia podaje.
19Jednoroczni różnią się pomiędzy sobą znacznie chodem, ruchem rąk i ramion, sposobem trzymania głowy i noszenia siwego kubraka, sztywnością szyi, nawet trybem wykręcania się na zawrotach drogi. Drugoroczni mają wszyscy nagięte grzbiety i kark jakby wyłażący naprzód z kołnierza.
20Więzień, Kondycja ludzka, CiałoRóżnice ruchów zacierają się pomiędzy nimi, najsilniejsi tylko zachowują właściwą sobie postawę jeszcze w trzecim roku. Po tym terminie wszyscy się upodabniają. Człowiek przestaje istnieć jako indywiduum, a zamienia się w cząstkę tej szarej, bezbarwnej, bezkształtnej masy, która się nazywa ludnością więzienną. Nogi więźnia stają się wtedy kabłąkowate i wątłe; ustawione przy sobie stopy rozwierają się pod kątem coraz prostszym; naprzód wygięte kolana drżą nieraz, widocznie, chód bywa ciężki, wlokący się, ruchy niedołężne, powolne, a ręce wiszą po obu bokach ciała jakby nadmiernie wydłużone i wyruszone ze stawów. Rzecz dziwna, przeobrażeniu temu podlegają głównie mężczyźni. Kobiety wszystkie prawie zachowują nienaruszoną odrębność swoją przez długie lata i dopiero najstarsze, po wielokrotnych powrotach dogasające tu aresztantki, ulegają niwelującym wpływom więziennego życia.
21Po ruchach i postawie idzie cera. Ta w pierwszym roku bywa blada, śniada, krwista nawet, podlega momentalnym zmianom zabarwienia i w ogóle ma silniejsze, cieplejsze tony. W drugim roku więdnie i żółknie bardzo szybko, skóra wątleje i nabiera pergaminowej suchości i martwoty; w trzecim rzuca się na nią jakiś cień zielonkowaty, zwłaszcza około uszu, ust i oczu; niekiedy barwa żółta, oleista cień ten przemaga, szczególniej na skroniach i czole, które się nieraz tak świeci, jakby napuszczone tłuszczem. W dalszych latach twarz więźnia staje się rozmiękła, przybiera barwę ziemistą i jest wybornym dokumentem do słów genezy, opiewających, iż człowiek ulepiony został z gliny i z mułu ziemi. Zmianom tym podlega większość kobiet na równi z mężczyznami.
22WzrokTrzeciorzędną w charakterystyce zewnętrznej więźnia cechą jest wyraz oczu, spojrzenie. U pierwszorocznych bywa ono zwykle ruchliwe, latające, niespokojne, gorączkowe. Zapalają się w nim i gasną blaski niespodziane, iskry przelotnych wzruszeń, obaw, pomysłów, zalegają je cienie nagłe, głębokie, z siwych czyniąc źrenice zielone, z modrych — czarne. W drugim roku źrenica więźnia blednie, mąci się, zeszkliwia i upodabnia do stojącej w błotnym dole wody. W trzecim matowość spojrzenia wzrasta z dniem każdym, oczy kołowacieją i jakby zaokrąglają się w orbitach, a z głębi ich wyziera ogólne zniedołężnienie albo zwierzęca złośliwość. Z biegiem czasu rozwija się to aż do idiotyzmu w jednym kierunku, aż do prawdziwie małpiej przebiegłości w drugim. Idiotyczne spojrzenie godzi się bardzo dobrze ze spleśniałą jakby cerą więźnia i zwykle z nią chodzi w parze. Bywają wszakże wyjątki, a kiedy w gliniastej, rozmiękłej twarzy zagorzeją źrenice posępnym, czerwonawym ogniem, zjawisko to bywa straszne i zwykle się kończy jakąś katastrofą.
23Takim właśnie spojrzeniem pałającym patrzył w otwartą, nieco widną z jednego kąta w ogródku bramę młody stosunkowo więzień, którego wszakże postawa i cera zdradzały dawnego już aresztanta.
24Więzień, WolnośćNa oko widać było, że siedzi już najmniej cztery, pięć lat może. Musiała to być jednak organizacja wyjątkowo silna, gdyż prosty dotąd i sztywny kark unosił wysoko nad inne jego ogoloną i czarniawą głowę.
25W tej chwili więzień był pochylony nieco ku sztachetom; szeroko rozwarte nozdrza zdawały się wietrzyć powiew ulicy z niepohamowaną żądzą, na szyi pulsowały grube, napięte żyły, w półotwartych ustach widać było zęby drobne, ostre i niezwykle białe. Jedną z rąk wsunął za kubrak i koszulę na pierś, jakby chciał poczuć ciało żywe albo też przygnieść garścią serce, wstrząsane silnym, głuchym biciem.
26Drugą rękę wparł między sztachety, aby się łatwiej utrzymać na kabłąkowatych, widocznie w tej chwali drżących nogach.
27Więzień, CierpienieBaczniejszy spostrzegacz poznałby z łatwością, że więzień przebywa ten punkt krytyczny, w którym cierpienie nie przełamało woli i energii, staje się na dłużej wprost nieznośne, niemożliwe. Potąd — a nie dalej — krzyczy coś w ludzkiej istocie, która doszła do takiego krytycznego punktu; a prawodawstwo kryminalne nigdy dość szeroko uwzględnić, nigdy dość bacznie rozpoznawać nie może tego momentu psychicznego.
28Oparty o sztachety i wychylony z jakąś drapieżną pożądliwością na podwórze więzień znany był powszechnie pod nazwą Cygan.
29Cyganem zwali go towarzysze, strażnicy, kancelaria, nawet w księdze, gdzie zapisywano zarobki, figurował pod tym nazwiskiem; z czasem zapomniano zgoła, czy miał jakie inne, a i on sam zdawał się nie pamiętać o tym. Ponieważ stanął, ci, co szli obok i za nim, stanęli także. Powyciągały się szyje, powznosiły ramiona, jedni się wspinali, drudzy szturchali stojących przed sobą, inni jeszcze przestępowali z nogi na nogę w miejscu, jak to czynią zamknięte w klatkach zwierzęta. Spojrzenia skupiały się w dwóch punktach. Jedni parzyli na wóz, konie i kapustę, drudzy na niańkę od pana sekretarza, która z uśpionym na kolanach dzieckiem siedziała w progu oficyny, kołysząc się z boku na bok i nucąc bezbarwnym głosem jedną z tych melodii, którym katarynki szeroką popularność nadały. Tuż przy niej stała z szaflikiem[10] w ręku Janowa, kucharka, i także na wóz patrzyła. Nieopodal bawił się chłopak stróża. Wielkie głowy, jedne czubate, podłużne, zielonkawe, z lekko postrzępionymi brzegami, zdawały się pękać i otwierać jak tulipanowe kielichy, nie mogąc powstrzymać naporu rozrosłych ośrodków swoich; inne lśniące, białe, płaskie, szczelnie srebrzysto żyłkowanym liściem obciągnięte, leżały na wozie ważne, ciężkie, świecąc z dala jak śnieżne kłęby i skrzypiąc jędrnie za każdym dotknięciem. Pomiędzy nimi tkwiły tu i owdzie na wysoko obnażonych głąbach lekkie i puste szafki z brunatno poplamioną powierzchnią, niewiele co warte i targu, do pełnych kop dodane.
30Kobieta, Więzienie, UrodaCi, co patrzyli na niańkę, nie mniej mieli piękny widok. Dziewczyna była młoda, rosła, a jej rozkwitłe kształty uwydatniała lekka perkalowa[11] spódnica i takiż kaftan. Ciężki żółtawy warkocz spadał jej nisko na kark, a mała różowa chusteczka nie pokrywała białej, lekko słońcem ozłoconej szyi. Rytmiczny ruch, jakim się kołysała z boku na bok, dodawał jej jakby sennego wdzięku.
31Cygan nie patrzył wszakże na niańkę, ani na kapustę. Gorejące jego oczy, zrazu w czeluściach bramy utkwione, obiegały teraz podwórze, oblatywały drzwi i okna w wewnętrznych murach więzienia, mierzyły odległość furtki od skrzyni i skrzyni od wozu, wreszcie wpiły się z jakąś dziką przenikliwością w twarz strażnika, który, bokiem do więźniów zwrócony, stał przed altaną i prowadził z kimś spokojną gawędę, brząkając od czasu do czasu kluczami na znak obecności i czujności swojej.
32Tymczasem w bramę wjechał drugi wóz z kapustą.
33— Jechać tam!… Jechać dalej!… — rozległo się wołanie.
34Parobek w czerwonym lejbiku, który dopiero czwartą kopę liczył, odwrócił się i huknął:
35— A gdzież ci to pojadę?… Na łeb?… Nie widzisz, że skrzynia? Ślepyś?…
36— Prrr… prrr… — dało się słyszeć w samym sklepieniu bramy, a wóz zatrzymał się w połowie drogi, że mu tylko koła na ulicy pozostały.
37Obaj parobcy zaczęli teraz hałaśliwie deliberować, jak wykręcić skrzynię, żeby wozy mogły w podwórze wjechać.
38— O laboga! — przemówiła nagle Janowa — tak mi się coś w oczach migło, jakby nasza świnia… A skocz no Józek do chlewiku, obacz, czy się maciora nie wywarła kędy… Ino duchem, na jednej nodze.
39Chłopak w chwilę był z powrotem.
40— Co się tam miała wywrzeć. Taka obżarta, że się ruchać nie może… Układła się w słomie i leży, a prosiaki przy niej jak pijawki wiszą.
41— A tak mi się coś siwego migło między końmi. O tu! — pokazywała Janowa, stanąwszy w pobliżu wąskiego przesmyku, jaki między skrzynią a wozem pozostał.
42— Przewidziało się Janowej i tyle — odrzekła niańka, podejmując na nowo swoją jednostajną piosenkę.
43— Ale!… Co mi się miało przewidzieć? Przecie człowiek nie pijany. Jak Boga kocham, tak akuratnie między końmi coś siwego przeleciało. Pies nie pies, świnia nie świnia, żebym tak zdrowa była.
44W tej chwili strażnik rzucił okiem i nie zobaczył, górującej zwykle nad innymi, czarniawej głowy Cygana.
45— Cygan!… Gdzie Cygan?… — wrzasnął, przeskakując do wpółotwartej furtki.
46Aresztanci spojrzeli po sobie; Cygana nie było.
47Ucieczka, Więzień— A to musi nie co, ino ten ladaco świsnął bez bramę pod wozem — mówiła Janowa, klasnąwszy w dłonie. — Jak mi Bóg miły, takem go widziała. Ino mi się mignął… Jeszcze myślałam, że świnia.
48— A żeby was najjaśniejsze!… — wrzasnął strażnik, chwyciwszy się za głowę.
49W podwórzu sądny dzień nastał. Aresztantów spędzono w jednej chwili w korytarze, pogoń za zbiegiem rzuciła się w ulicę.
50— Łapaj!… Trzymaj!… — rozległo się najpierw z bliska, potem coraz dalej, dalej.
51O sto kroków może od więzienia leżał siwy kubrak, pod murem nieco dalej leżała czapka.
52Nie było teraz wątpliwości, w którą stronę uciekł Cygan. Jakoż w chwilę potem Filip, ojciec Józka, zobaczył Cygana, jak w koszuli i w hajdawerach[12] leciał, jakby go wiatr unosił, ziemi ledwo dotykając stopami…
53Okrzyknęła się pogoń ponownie, a zbieg pędził przed tym okrzykiem, jakby mu w dwoje tyle rączości[13] przybyło.
54Zła jego gwiazda trzymała go wszakże ciągle w prostej linii na oczach goniących. Biegł jak strzała szybko i jak strzała wciąż prosto przed siebie. To go zgubiło.
55Okrzyki goniących dościgały go coraz bliżej, a przestrzeń, która go od nich dzieliła, zmniejszała się co chwila.
56Wtem padł, a choć się w tejże sekundzie niemal porwał z ziemi i znów pędził dalej, znać było, że siły jego bliskie były wyczerpania.
57Biegł wszakże jeszcze chwilę, coraz wolniej, wolniej, nareszcie jakby sam czując, że nie ujdzie — odwrócił się nagle i stanął twarzą w twarz przeciw pogoni.
58Więzień, Walka, Bijatyka, RozpaczBył straszny. Oczy jak pochodnie, twarz trupio ściągnięta, zęby wyszczerzone jakby do kąsania. Na ustach nieco krwawej piany. Filip dopadł pierwszy. Chwycił go Cygan za ożydla[14], zaszamotał nim i cisnął o bruk jakby powięź[15] słomy. Za Filipem przypadli inni. Zbieg bronił się rozpaczliwie. Gryzł, darł, pięściami o łby grzmocił, kopał — był wściekły.
59Aż go nasiedli w sześciu czy w siedmiu jak dzika, a obaliwszy na ziemię, zgnietli mu kolanami piersi, pokrwawili go, poszarpali na nim koszulę i tak zmordowali, że trzeba go było do więzienia na rękach nieść niby martwe brzemię.
60Więzienie, Kondycja ludzka, Pozycja społeczna, WładzaKiedy się ocknął w ciemnej[16], cały drżący i mokry od wylanych na niego kubłów zimnej wody, zawołano go do kancelarii. Jeszcze wszakże pan nadzorca nie zdążył przysiąść i zapalić cygara, które miało mu służyć do umilania przykrej konferencji, jeszcze je ślinił, obracając w pulchnych palcach pomiędzy grubymi i pięknie zarysowanymi wargami, kiedy w progu stanęła pod przywództwem strażnika deputacja poważna, bo z samych recydywistów i najstarszych złodziei złożona.
61Dwóch posługaczy trzymało tymczasem pod pachy Cygana, który ustać na nogach nie mógł, chwiał się cały i co chwila ocierał pot z bladej jak chusta twarzy.
62Pan nadzorca zmarszczył czoło i, wydąwszy policzki, patrzył ku drzwiom pytającym wzrokiem.
63Trzech z deputacji podstąpiło do zielonego stołu i pocałowało „wielmożnego” w rękę.
64— A co to powiecie? — zapytał, udobruchany tą oznaką pokory, dygnitarz.
65Władza, Więzień, Kara, Sąd, Hańba, Honor— A to dopraszamy się łaski wielmożnego pana — przemówił Wiewióra, prowodyr recydywistów, który już zęby zjadł na więziennym chlebie — co byśmy mogli Cygana sami bez się sądzić. Wszystkim on nam wstydu zadał i wszystkich przed oczami wielmożnego pana i ojca naszego w brudną koszulę oblókł. Nie będzie tera żadnej swobodności dla porządnego haresztanta i wszystko się skurczy. Dość już było ciężko (tu głośne stęknięcie pozostałych u drzwi deputantów), tera będzie jeszcze ciężej.
66— Oj, co ciężko, to ciężko! — przerwał piskliwym głosem najbliżej stojący Żeglarek.
67Drugie, jeszcze głośniejsze stęknięcie deputatów u proga.
68— Tak my przyszli prosić i dopraszać się wielmożnego ojca i dobrodzieja, co byśmy mu karę sami wysądzili, wedle naszego zrozumienia i po sprawiedliwości…
69— No — przemówił wahająco pan nadzorca — dobrze to jest, ale cóż wy z nim myślicie zrobić?
70— A zbić, wielmożny panie — odparł Wiewióra głosem szczerego przekonania o doskonałości tego środka. — Na takiego, wielmożny panie, gałgana, to nie ma jak bicie. A co on, wielmożny panie? To on pierwszy się tu popadł i będzie wszystkim zaproszenie oczów robił? Wielmożnego pana martwił? Ojca, matki nie szanował, więzienia nie szanował, to co na takiego jak nie baty?… On i porządnego bata niewart! Żeby jego choroba!
71Tu splunął mówca, a retoryczna ta figura pobudziła deputatów do nowych wzdychań u progu.
72Władza, Więzienie, IroniaPan nadzorca bębnił palcami po stole. Był on w położeniu arcydelikatnym. Z jednej strony uśmiechało mu się takie zakończenie tej niemiłej sprawy, z drugiej miał skrupuły co do legalności podobnego jej obrotu. Na szczęście przypomniał sobie, że czytał gdzieś niedawno, jako w Ameryce nieraz sami przestępcy wymierzają karę na swych towarzyszy. To go uspokoiło od razu. Owszem, nadało myślom jego bieg górny i wzniosły. Czuł się inicjatorem nowych idei w społeczeństwie, idei z Nowego Świata. Czuł się humanistą na wielką skalę.
73Wydął tedy świeżo ogolone policzki, co uwydatniło piękny jego podbródek, i odsapnął kilka razy z zupełnym zadowoleniem.
74Cygan tymczasem pochylił głowę na piersi i przymknął zagasłe oczy. Wszystkie muskuły jego bolesnej twarzy drgały. Zdawało się, że jest bliski omdlenia.
75— Dobrze to jest — powtórzył pan nadzorca — ale niechże kara nie będzie lżejsza od tej, jaką bym mu sam naznaczył.
76Mówił to, aby coś powiedzieć. Przekonany był bowiem, że wydaje Cygana w ręce ciężkie i nieubłagane.
77Kara, Okrucieństwo— Niech już wielmożny pan na nas się ubezpieczy — pokłonił się Wiewióra. — Już my go tam tak oporządzim, co by mu się odechciało na drugi raz. Już my go…
78Nie skończył. Pan nadzorca podniósł się z fotela.
79— Jakub! — zawołał na strażnika — wyprowadzić go im na górny korytarz. Niech i insi posłuchają dla swojej nauki. A potem do mnie tu, do kancelarii, to mu sumienie roztrząsnę.
80Jakub zwrócił się lewo w tył, pachołki popchnęli Cygana, a deputacja przystąpiła do ucałowania ręki „wielmożnego”, który teraz dopiero mógł swobodnie zapalić cygaro i przejrzeć dzienniki.
81W chwilę potem na górnym korytarzu rozległ się krzyk ostry, przeciągły.
82
Władza, Więzienie, Urzędnik, SumienieJedną z najmilszych czynności pana nadzorcy było roztrząsanie sumień aresztanckich. Posiadał on cały zapas przemówień moralnych w wielkim religijnym i społecznym stylu, całą kopalnię przestróg wzruszających, cały skarbiec pięknie zaokrąglonych zdań i budujących maksym. Stanowiło to jego specjalność i przedmiot prawdziwego dyletantyzmu[17]. A czynił to wszystko z natchnienia, bez uprzednich przygotowań, improwizował po prostu. Przy improwizacji takiej sam bywał niezmiernie wzruszony, a drżący z lekka głos jego i oczy, mgłą wilgotną zaszłe, pobudzały do skruchy wszystkich, którzy się już do winy przyznali.
83Stąd uważany był za urzędnika prawdziwie użytecznego, a to uznanie zasług pobudzało go do nowych wysiłków krasomówczych.
84Więzień, Choroba, ŚmierćTym razem wszakże wymowa pana nadzorcy nie znalazła odpowiedniego zastosowania. Cygan bowiem zaraz po egzekucji swojej stracił przytomność, a potem wpadł w taką gorączkę, że go jeszcze tej samej nocy do lazaretu[18] przenieść musiano.
85Leżał tydzień, leżał dwa tygodnie, pluł, kaszlał, kwękał, skarżył się, że go w piersiach, to w plecach, kłuje i wychudł strasznie. Zawlókł się nareszcie do swego tapczana i pochylony, zestarzały, więcej do cienia niż do człowieka podobny, pod numer poszedł. Ale tu pogorszyło mu się raptownie. Dostał dreszczów, gorączki, krew mu się ustami rzuciła, aż trzeciej coś nocy umarł nad ranem, nie obudziwszy ani jednym jękiem żadnego ze swoich sąsiadów.
86Teraz dopiero zaczęto przebąkiwać, że Wiewióra zanadto mu „dołożył”. Młodsi zwłaszcza „frajery”, których zwykle recydywiści we wzgardzie i poniewierce mają, burzyli się po kątach.
87— Jużci to nie po katolicku tak człeka zbić, żeby go aż ubić — mówił jeden.
88— Przecie go nie ubili na piękne…
89— Nie ubili na piękne, ale w nim wszystkie wątpia[19] het precz oberwali. To jakże miał żyć? Musiał umierać.
90Więzienie, Władza, Urzędnik, Prawo, Strach, KrzywdaTymczasem w kancelarii przygotowywano raport, jako taki a taki więzień na gorączkę czy też febrę umarł. Właśnie podyktował był pan nadzorca powyższe słowa pomocnikowi swemu, kiedy ten rzekł:
91— Kiedyż mu się wyrok miał skończyć?
92— Tak na pamięć nie można wiedzieć — odparł „wielmożny” — ale przecież to wszystko podług księgi idzie. Jakub, podaj no księgę!
93Podał Jakub czarno oprawny wolumin, a pan sekretarz przerzucać go zaczął.
94— A to co? — zawołał nagle i podniósł wzrok na pana nadzorcę, wskazując palcem datę.
95Pan nadzorca spojrzał niedbale przez ramię. Spojrzał i, raptem zerwawszy się z fotela, utkwił przerażone oczy w twarzy pana sekretarza. Chwilę trwało to milczenie, podczas kiedy tych dwóch ludzi przenikało się wzajemnie wzrokiem.
96— Tam do licha! — zawołał wreszcie pan nadzorca, zapomniawszy zupełnie o obecności Jakuba. — A toć się jemu wyrok skończył blisko na dwa tygodnie przed ową ucieczką…
97Stał jeszcze chwilę i patrzył osłupiały przed siebie.
98— Diabli go wiedzieli! — wykrzyknął wreszcie, rzucając się w fotel.
99I nie było już więcej o tym mowy.
100Przez parę wszakże następnych tygodni drzwi kancelarii nie zamykały się prawie. Od samego rana pukanie pod numerami.
101— Czego tam? — pyta niecierpliwie strażnik.
102— Otwierać no! Otwierać! Muszę iść do kancelarii.
103— A co tam? — pyta pan nadzorca wchodzącego aresztanta w towarzystwie strażnika.
104— A to, proszę wielmożnego pana, przyszedłem się dowiedzieć wedle wyroku, bo może mi się już skończył.
105— Cóż znowu! — mówił zmieszany „wielmożny”. — Przecież masz w wyroku dwa lata, a siedzisz dopiero półtora.
106— Tak ci to niby jest, wielmożny panie, ale chciałbym wiedzieć dokumentnie[20] według księgi…
107Pan nadzorca przygryza czerwone, pełne wargi, żeby nie wybuchnąć.
108Po chwili znowu ta sama historia. Za kwadrans — znowu. Dziewięciu, piętnastu, dwudziestu wali naraz we drzwi, wszyscy wołają strażnika, wszyscy chcą iść do kancelarii. Jakub biega od numeru do numeru, krzyczy, prosi, traci głowę, nareszcie najciekawszych prowadzi do kancelarii.
109— Proszę wielmożnego pana, przyszliśmy się dowiedzieć wedle wyroków, bo może już się nam pokończyły…
110— Idźcie do diabła z waszymi wyrokami! — krzyczy w ostatniej pasji pan nadzorca. — A to człowiek nawet spokojnie odetchnąć nie może.
111 112— Ale my chcieli zobaczyć księgę. Ja umiem czytać.
113 114 115Pan nadzorca czuje się złamany. Każe Jakubowi podawać księgę, pokazuje palcem daty, tłumaczy. Aresztanci kręcą głowami z niedowierzaniem. Jeden z nich udaje, że czyta. Wychodzą wreszcie, aby powrócić jutro, pojutrze, za tydzień. O biedny Cyganie! To była twoja pomsta!
Przypisy
orczyk — tu: drążek przy wozie, służący do zaczepienia pasów i łańcuchów od uprzęży. [przypis edytorski]