- Chciwość: 1
- Melancholia: 1
- Nauka: 1
- Prawda: 1
- Religia: 1
- Rozum: 1
- Światło: 1
- Wolność: 1
Uwspółcześnienia:
Pisownia łączna i rozdzielna, np.:
zwolna -> z wolna,
napowrót -> na powrót,
jakto -> jak to,
ladajakim -> lada jakim,
jażbym -> jaż bym,
dopieroby -> dopiero by,
nademną -> nade mną,
cześćby złożyły -> cześć by złożyły,
jużby -> już by,
jeszczebym -> jeszcze bym
Ubezdźwięcznienia:
blizka -> bliska,
zczerniałem -> sczerniałym,
pomódz -> pomóc.
Pisownia joty, np.:
studyum -> studium,
Inkwizycyi -> Inkwizycji,
historyi -> historii,
djablątka -> diablątka.
Zmodernizowano końcówki fleksyjne Msc. i N. lp i lm: -em, -emi: czem -> czym, otwartem -> otwartym, z wyjątkiem pozycji rymowych.
Pisownia małą i wielką literą:
rzeczpospolita Wenecka -> Rzeczpospolita Wenecka; Bóstwo -> bóstwo.
Użyto pisowni wielką literą w zdaniach po wykrzyknikach i pytajnikach, pozostawiając jednak zapis emocjonalny, wykrzykniki i pytajniki wstawiane w funkcji przecinków w środku zdania.
Dostosowano interpunkcję do współczesnych zasad, w szczególności pominięto przecinki w porównaniach prostych. Pozostawiono zapis emocjonalny: wykrzykniki i pytajniki wstawiane w funkcji przecinków w środku zdania.
Inne:
dyssekcyi -> dysekcji.
Maria KonopnickaZ przeszłości. Fragmenty dramatyczneVesalius[1]
1O pracach lekarskich i anatomicznych Vesaliusa mamy obszerne studium Adriana Burggraeve'a[2]; lecz wiadomości ściśle biograficzne nader są szczupłe. Ograniczają się one niemal do kilku powszechnie znanych szczegółów.
2Oto treść ich główna: Vesalius należał do rodziny, która od miejsca pochodzenia, Wesel[3], przybrała swoje nazwisko. Nauk słuchał w Löwen i w Paryżu, poświęcając się głównie anatomicznym pracom. Około 1544 r. miewał publiczne odczyty w Bazylei, Padwie, Bolonii i Pizie. Główne jego dzieło, Corporis humani fabrica[4], ukazało się w Bazylei w 1543 r. Był kolejno przybocznym lekarzem Karola V[5] i Filipa II[6]. To wysokie stanowisko nie ochroniło go od prześladowań Inkwizycji, która na mocy bulli[7] Bonifacego VIII, zakazującej pod klątwą dysekcji[8] ciał ludzkich po śmierci[9], niezmordowanego tego badacza przyrody uwięziła i na śmierć skazała[10]. Później dopiero, łagodząc pierwotny wyrok, zmieniono karę śmierci na pokutną do Ziemi Świętej pielgrzymkę, skąd przyzwała Vesaliusa Rzeczpospolita Wenecka, chcąc mu na powrót[11] powierzyć katedrę anatomii w Padwie po śmierci Fallopiusza[12] w 1560 r. Vesalius w powrocie rozbił się z okrętem około wyspy Zante[13] — i tam umarł z głodu. Cuvier[14] w swojej historii nauk przyrodzonych[15][16] takie mu daje świadectwo: „Padł on, jak Sokrates, ofiarą tej walki, to utajonej, to otwartej, którą ciemnota i fanatyzm po wszystkie czasy toczyły z badaczami przyrody i prawdy”.
*
Obszerna komnata w maurytańskim[17] stylu; w pośrodku[18] wielki stół, na którym leży ksiąg kilka; jedną z nich zamyka pogrążony w myślach Vesalius. Przed nim stoi przyjaciel jego Silvio; w głębi stary sługa. Wieczór. Rzecz dzieje się w Madrycie w XVI wieku.
Dziwna budowa! Z tęczy i z mgły cała…
Bez żadnych podstaw, jako rajskie ptaki,
5Które — jak mówią — przyroda skazała,
By na piór swoich zawieszone złocie,
Nie tknąwszy ziemi, w błękitnych zórz szlaki
Leciały — gniazda nawet ścieląc w locie…
Dziwna budowa!… Człowiek myśl swą ciska
10W jakąś odległość mroczną i niejasną,
Zanim ją zmierzyć i ogarnąć umie,
I wszelką próżnię treścią swoją własną
Wypełnia, w marzeń pomieszanych tłumie
Coraz to nowe wznosząc gmachy błędu,
15Tak, jakby proste przyrody zjawiska,
Jakby natura zbyt była mu bliska
I nie dawała umysłom rozpędu…
Cóż są te księgi, z których pokolenie
Nasze swą mądrość czerpie jak ze zdroju?
20Próbka wiecznego ducha niepokoju,
Której na imię jest czczość i marzenie…
Gdzie rzeczywistość taka jest na świecie,
Coby w systemie tym miała swą duszę?…
Idź, marzycielu! strój lutnię poecie!
25— Na innej drodze ja zwyciężyć muszę!
SILVIO
Czyż warto walczyć?… Mistrzu, pomyśl o tem!
Madryt wre cały; zazdrośni twej sławy
Wielkie twe imię obrzucają błotem,
A przyjaciele szepcą je z bojaźnią…
30I gdyby nie to, żeś króla tak bliski,
Już by się w burzę rozgrzmiały te błyski
Głuchej zawiści, co grożą ci kaźnią —
I straszną łuną dzień zwiastują krwawy.
VESALIUS
Silvio, tyś jednym z głosów tych, co we mnie
35Walkę namiętną długie wiodły lata
O berło woli mojej nadaremnie…
O przyjacielu!
Prawdakto raz okiem ducha
Dojrzy cudowną budowę wszechświata,
Kto raz się dotknie zasłony przyrody
40I w majestacie myśli się zasłucha,
Ten poprzez tłumów groźby i przekleństwa,
Przez piekło ognia, przez ocean wody
Z wzniesionym czołem pójdzie — i dosięże
[19]
Tajemnic bytu, choćby je miał ziemi
45Rozświecić stosem własnego męczeństwa —
Tak w imię prawdy, bracie, walczą męże!
SILVIO
VESALIUS
Niechaj ginę z nimi,
Lecz niech myśl moja, jak smuga świecąca,
50Świadczy ludzkości, żem wzlatał do słońca.
SILVIO
Strzeż się, Andreo! Miasto pełne wieści,
Że znów w tym domu, w podziemnej kaplicy,
Wydarty grobom trup leży niewieści.
Lud się odgraża…
VESALIUS
55Cieniów służebnicy!…
Słuchaj mnie, Silvio! Gdybym mógł pierś własną
Otworzyć, by w niej wyśledzić drgające
Życie, nim oczy we mgłach mi zagasną;
Gdybym mógł domysł raz nazwać pewnikiem —
60I krzyk ostatni mieć tryumfu krzykiem,
Wbiłbym w nią nóż ten… ha! nożów tysiące!
SILVIO
Mistrzu, ze słów swych wykuwasz koronę
Dla swojej głowy… Lecz zważ, czy to warto
Strawić wiek męski nad ciemną tą kartą,
65Która ci życie śmiercią znieważone
Przedstawia w dzikim rozkładu chaosie?
Dumać, z utkwionym w czoło sfinksa
[20] okiem —
I — bogdajbym
[21] był fałszywym prorokiem,
Znaleźć zagadki swej słowo — na stosie?
VESALIUS
70Ty bluźnisz, bracie! Przyroda jest niema
Dla tych, co pytać nie mają odwagi.
Lecz — kto oburącz sfinksa tego chwyta
I śmiało patrzy w zagadki oblicze,
Choćby go tłumów szarpały zniewagi
75I grzmiało nad nim wieków
anatema[22],
Ten pojmie słowo bytu tajemnicze
I pierwszych przyczyn hieroglif wyczyta.
SILVIO
Walka ta straszna jest — i jest wątpliwą.
Wspomnij, Andreo, tych, co już w przeszłości
80Zażegli
[23] jasne pochodnie ludzkości…
Gdzież są — i jakie z posiewu ich żniwo?
Aleksandryjska szkoła! Wielkie słowo!
Lecz powiedz, kto dziś wie — po latach tylu —
O sławnym w wieku swoim Herofilu?…
[24]
85Wszak po Galenie
[25], nawet po Mondinim
[26]
Wszystko musiałeś zaczynać na nowo…
A kto zaręczy, że to, co dziś czynim,
Nie będzie kiedyś nazwane nicością?
VESALIUS
Mylisz się, Silvio! Ta praca zagasła
90To ostudzone ogniwa łańcucha,
Którego nowe przeguby i skręty,
Nazwane jutrem myśli — i przyszłością,
My dziś w ognisku wykuwamy ducha.
Strażnica wieków zdaje swoje hasła
95Nowozaciężnym szermierzom wyłomu.
W czasie nie ginie nigdy trud podjęty,
Ani energii przerobionej suma…
A myśl, co w ciszy o wszechświecie duma,
Niech się nie zdaje straconą nikomu…
100Wieki ją przyszłe odnajdą, obaczą —
I o nią wielkie ruchy swe zahaczą.
Słowa! Czcze słowa! Na mego patrona,
Ja z mojej pracy chciałbym widzieć zyski
Na własne oczy — póki zwę się ciałem,
105I za tę cenę krajałbym z ochotą
Nie tylko trupa, ale bullę złotą,
Która zabawki tej zabrania srodze…
Lecz gonić jakieś oddalone błyski,
Paść duszę jakimś bladym ideałem,
110Wiecznym pątnikiem być na prawdy drodze,
Żyć słowem, choćby słowem nieśmiertelnym,
Dios![27] jakem Hiszpan, zbyt to jest subtelnym!
Po co się rzucać jak nurek w głębiny
I wśród współczesnych zwać się już przyszłością?
115Cóż są twe prace? — Głuche podwaliny,
Których wieżyca, co w błękit wybiega,
Nigdy nie uczci — a rzadko dostrzega.
VESALIUS
Więc niech powstaną olbrzymie te duchy,
Co sztandar wiedzy niosą przed ludzkością,
120Choćby mnie blaskiem swoim zaćmić miały!
WolnośćNiechaj się zbudzą potężne te ruchy
Swobodnej myśli, co lecąc do słońca,
Daleko skrzydłem poziomy odtrąca —
Choćbym ja przy nich tak wydał się mały,
125Jak atom pyłu, co w blasku drży płowy…
A gdy się wzniesie gmach wielki, gmach nowy,
W którym myśl szczytem, a murem są czyny,
Niechaj potomni mój kamień grobowy
Dorzucą między głuche podwaliny…
130Ja innej sławy nie pragnę dla siebie.
SILVIO
Słucham, podziwiam — i milcząc, odchodzę;
Męczeńska palma nie nęci mnie zgoła…
Radzę ci, mistrzu, zawiń się w swej todze —
I od dziś ucz się umierać wspaniale…
135To ci się przyda. — Ha! Przez Boga w niebie,
Jeśli cię schwyci trybunał tajemny,
Jeśli w Madrycie, ku większej twej chwale,
Będzie zbyt jasno, jak na wiek tak ciemny,
Pierwszy dam poklask!
Wychodzi.
VESALIUS
po chwili milczenia
Hagonie! czas już; idź, zawołaj Nela,
Rozjaśnij lampę, w oknach spuść makaty;
Potem zstąp cicho — i ruchome kraty
Odsuń w grobowcu…
HAGON
145Och! na Zbawiciela
Mękę i rany! Panie mój dostojny,
Wstrzymaj się! Jak to, chcesz ty z Bogiem wojny?
Grób, panie, każdy w całym kręgu świata,
Jest taką rzeczą, której niebo strzeże,
150Chociażby żadna nie strzegła jej krata…
Czyż chrześcijanin, panie, ma jak zwierzę
Nawet po śmierci nie znaleźć spoczynku
I świecić próchnem swych kości na rynku?
Grób ma też wstydy i dziewictwo swoje;
155Podglądać rzeczy, które śmierć zakrywa,
To zbrodnia ciężka, sprośna
[28], niegodziwa!
Niech Nel odejdzie, panie… ja się boję!
VESALIUS
Hago! rozumiem ciebie, jak myśl własną;
Czuję, jak zgroza w pierś ci rzuca mrowie…
160A jednak — słuchaj! Nim światła te zgasną,
Zapytam śmierci — a ona odpowie.
HAGON
Panie najmilszy! jam biedny i siwy —
I w życiu byłem nie zawsze szczęśliwy,
Karmiąc się czarnym kęsem lada jakim…
165Lecz choćbym nawet stokroć był żebrakiem,
Choćbym nędzarzem był, co łaknie chleba,
I choćby w grobach góry złota były,
Jeszcze bym jednej grudeczki z mogiły
Nie ruszył — tak mi Panie Boże z nieba
170Dopomóż w mojej ostatniej godzinie!
VESALIUS
Więc ja sam pójdę; weź pochodnię, Hago!
Śpieszmy! Noc letnia jak chwilka przeminie.
HAGON
O panie! nie grzesz ty taką odwagą,
Bo się przerazi grób — i trumna wyda
175Sama umarłych… O! co za ohyda
Nie dać trupowi dospać do dnia sądu…
Umarłych krajać… O panie mój miły!
Ten nóż splami ci ręce, jak rdza trądu —
I wszystkie puste przeklną cię mogiły
180Tak, że sam kiedyś, po najdłuższej dobie,
Nie znajdziesz ciszy w własnym swoim grobie!
VESALIUS
Słuchaj, ty wierny, stary! Są na świecie
Dusze, podobne zwichrzonej komecie,
Które gwiazdami nie są — i nie mogą
185Cicho się palić na niebios błękicie,
Ale targane niepokojem burzy,
Lecą ogromną, pełną iskier drogą
I w krwawych snopach ognia, który wróży
Dziwne przewroty, gubią z siebie życie…
190A kiedy takie komety zagasną,
Zostaje po nich łuna… Kto wie, stary,
Czy ja mieć będę mogiłę swą własną,
Pogrzeb i księdza i śpiewy i mary…
HAGON
O panie! oczy te zamglone
195Widziały rzeczy straszne, przeraźliwe…
Smętne orszaki, słupy osmalone —
Czerwone głownie
[29] ludzkie, w ogniu żywe,
Których oddechem był dym, a spojrzeniem
Iskry gasnące pod sczerniałym niebem…
200A wiatr był płaczką, trumną — i pogrzebem…
A ciężka klątwa grobowym kamieniem…
Chceszże ty, panie, ginąć, jak kacerze
[30],
Ohydni Bogu — i umarli wierze?
Chceszże ty oczy moje tak zasmucić,
205Bym ich na słońce nie śmiał już obrócić?…
VESALIUS
Słuchaj mnie stary, masz wnuka, lub syna?
HAGON
Mam córkę, panie — i wnucząt — już troje…
Co za diablątka wesołe — a psotne!
Najmłodszy Gonzalw, prześliczna dziecina!
210Gdy przyjdę, szyję mi rączką oplata,
A drugą siwe moje wąsy targa…
VESALIUS
Widzisz, ja nie mam córki, ani wnuka…
Dom mój jest pusty, a życie samotne,
Myśli — a księgi — to już wszystko moje
215I nie zostawię nic, schodząc ze świata…
No, stary! otrzyj łzy! To nie jest skarga!
Widzisz,
Naukatak czasem serce się oszuka
W swojej miłości, że zamiast rodziny
Kocha samotnych swych badań godziny —
220I cel daleki — który na swym grobie
Chce zamiast syna zostawić po sobie.
Chceszże mi pomóc?
HAGON
A więc, niech tam w niebie
Bóg oczy zamknie — i nie widzi ziemi!
225Panie mój, nigdy nie opuszczę ciebie…
Zostań; sam trumnę rękami własnemi
Otworzę, trupa przyniosę tu z Nelem.
A jeśli czarna uderzy godzina,
Niech nikt nie mówi, że Hagon się lęka
230Być nieszczęsnego pana przyjacielem…
Zginiemy razem… Kocham cię, jak syna!
VESALIUS
Dzielny mój stary! Oto moja ręka!
Hagon oddala się z pośpiechem.
. . . . . . . . . . . . . . . .
O tajemnico, stokroć życia warta!
235Jaż bym się zachwiał u twoich podwoi
[31],
Kiedy przede mną ciemna twoja karta
W nagłym przebłysku objawiona stoi!
Jaż bym się zachwiał, zrobiwszy już tyle!
Czyliż wiek męski zaprzeczy odwadze
240Młodości mojej? — a trwoga — mej sile?
Czyliż sam siebie i cele swe zdradzę?…
Jaż bym się zachwiał? — Mistrzów moich duchy
Wołają na mnie: «Śpiesz!…». W wieków pomroce
Przyszłych pokoleń zaczynione ruchy
245Wołają na mnie: «Śpiesz!…». Bezsenne noce,
W których zbierałem rozbite okruchy
Tajemnic wiedzy, ciszy mi nie dają,
Lecz jak sto haseł: «Śpiesz się! śpiesz!…» wołają.
Do czynu zatem! Na wieków zegarze
250Narodzin światła wybija godzina…
Za sto lat jakich — wzniosą mu ołtarze…
Lecz niech ja pierwszy światu dziś pokażę
Odrodzonego myśli mojej syna.
Dość snu! Niech ludzkość powstanie ockniona!
staje w zamyśleniu przed otwartym oknem
255O nocy! bądź mi stokroć pozdrowiona!
Bądź mi pozdrowion, ty uśpiony grodzie!
Bądź pozdrowiony, wielki ty narodzie,
Nad którym wiszą mgły dziejowej cienie…
Bądź pozdrowiona, ludzkości, walcząca
260Z własną niemocą na drodze do słońca…
Ty, co krzyżujesz proroki twe wieszcze,
Co w bólach rodzisz duchowe olbrzymy,
Bądź pozdrowiona! Gdy stosów twych dymy
Krwi purpurowe zagaszą już deszcze,
265Ty prochom moim zwróć to pozdrowienie!
. . . . . . . . . . . . . . . .
Stłumionych żarów pełne i tęsknoty,
Szepcą mi w duszy słowa upojenia!…
270Jestem jak Arab, ginący z pragnienia,
Który z oczyma, wbitymi w niebiosy,
Z błękitów czeka zejścia białej rosy,
By nagą piersią przyjąć jej pieszczoty…
O!… jak mi smutno!… Chciałbym skłonić głowę
275Na czyjeś ramię — i odpocząć w ciszy —
I myślom gorzkim wykraść te godziny,
W których pierś każda snem, lub żądzą dyszy,
I usnąć — jak to miasto marmurowe…
. . . . . . . . . . . . . . . .
280
O nocy, stokroć samotna! O nocy,
Która dla tłumów miękkie ścielesz łoże!
Myśl na twych skrzydłach gwiaździstych ulata
W nieskończoności pełne głębin morze
I szuka pierwszych, wielkich dźwigni świata
285I ginie w własnej niemocy!…
O życie! Wielkie nic, bytem nazwane!
Palących pytań pełne masz źrenice
I w pierś mi ciskasz — jako błyskawice,
Zagadki swoje — nigdy nie poznane…
290Ty myśl człowieka przerzucasz od krańca
Niemych podziwów dla złotej swej księgi
Aż do zwątpienia, smętnego wysłańca
Zbudzonej w duchu świadomych potęgi…
O życie! Twoje kwiaty i owoce
295Są dla tych tylko, co wielbią twe słońce;
Dla myśliciela masz samotne noce
I gorzkich zwątpień amfory trujące.
. . . . . . . . . . . . . . . .
Chwila milczenia.
Hagon i Nel wnoszą trupa młodej kobiety.
NEL
Uf!… ciężka! — Jeśli Pan Bóg na wagę ją bierze,
300To dobry handel robi… Panie, gdzie położyć?
VESALIUS
NEL
Na mego patrona!
Gdyby ta piękna panna miała tutaj ożyć,
Dopiero by to była srodze zadziwiona!
305Piękne mi towarzystwo: obcęgi — i noże —
I noc… A jaka czarna noc!… Panie doktorze,
O czepiec mej prababki z wami się założę,
Żem zarobił reala
[32]… — Hej! słuchaj mnie, Hago!
A przestańże tam klepać, jak tartak, pacierze
310I zabierz tę zasłonę — trupy chodzą nago.
Chce zdjąć zasłonę pokrywającą ciało, w czym mu przeszkadza ruch Vesaliusa, zajętego dobieraniem narzędzi.
VESALIUS
HAGON
NEL
Hę? co? jak?… zwierzę, mówisz?… A ty, mój bałwanie,
Jesteś podszewką zwierza na wywrot
[33]…
HAGON
315O panie!
Każ mu odejść! Niech słowem nie kala tej sprawy!
NEL
Odchodzę już!… odchodzę!… Boże mój łaskawy!
Odchodzę już…
zbliża się do stołu
Panienko, czy tańczysz bolero?
[34]
320Jeśli nie, jesteś zerem; bo trup — jest to zero!
VESALIUS
Oto zapłata twoja; zostaw mnie z Hagonem…
NEL
Idę… idę… odchodzę… Hej, bańki mydlane,
Co się zowiecie ludźmi, dobranoc wam, bańki!
Co za noc! Albo jestem babki mej wrzecionem
[35],
325Albo w całym Madrycie prawić będą niańki
Dzieciom do snu historie o tej nocy!…
HAGON
Przecie
Dobry wiatr przewiał tę błazeństwa chmurę,
Grad słów sypiącą!
VESALIUS
330Duchy rozłamane
Tak przyjmą prawdy rodzące się w świecie:
Jedni z przestrachem odwrócą spojrzenia,
Jak stary Hagon, bojąc się zgorszenia,
Inni, jak Nel ten, pojęciem swem niskiem
335Obejmą tylko to, co jest zjawiskiem
I zmienną formą wiecznego istnienia;
A rzadki myślą uleci tam, w górę,
Gdzie prawa pisze Bóg gromowym błyskiem.
Chwila uroczystego milczenia. Vesalius unosi z wolna zasłonę, pokrywającą trupa
O wielki, cichy śmierci majestacie!
340O blada jutrznio
[36] słonecznego świtu!
O pracownico Boga — i przyrody,
Co stapiasz wszystkie formy i postacie
W zaczyn drgający wieczystego bytu
I ścierasz wszystkie bóle i radości
345Z martwego czoła tchem nieskończoności,
Zaklinam ciebie, o śmierci milcząca,
Przez wieczny spokój twój — i twoją ciszę,
Niech głos natury jasno dziś usłyszę
I niech ta walka, co pierś mi roztrąca,
350Wobec się twojej uciszy pogody!
. . . . . . . . . . . . . . . .
Boże! Ja nie chcę burzyć Twych ołtarzy…
Ja nie chcę wstrząsać świątynią Twej chwały…
Lecz czyż duch, który badać się odważy
355Dzieła Twe, Panie, zwan
[37] będzie zbyt śmiały?
I czyliż mu to poczytasz za zbrodnię,
Że u przyrody jasnego ogniska
Dla wieku swego rozpala pochodnię
I ponad tłumów cień — myślą wybłyska?
360Czyż grzech potęgę twórczą Twej wszechmocy
Rozważać w wiecznych ustawach istnienia?
Czyliż Bóg światła — zwie się Bogiem nocy?
A droga prawdy — drogą potępienia?
Nie! Przyjdą wieki nowe, wyzwolone
365Z niewolniczego dla bóstwa postrachu
I prawd najwyższych słoneczną zasłonę
Śmiało podniosą w tajemnym tym gmachu,
Gdzie Bóg przyrodzie przepisuje prawa,
A pod jej berło byt wszelki poddawa
[38].
370Stłumione dzisiaj rozbudzą się głosy
I nowe prądy w pierś ludzką uderzą…
Nowy widnokrąg rozszerzą niebiosy…
Duchy walczące potęgę swą zmierzą
Z zagadką życia zwikłaną, prastarą
375I wiedzą uczczą to, co dziś czczą wiarą.
Hagon nasłuchuje z trwogą
Dalej, Hagonie! odwagi! Do dzieła!
Uderza nożem w pierś trupa i chwilę pracuje w milczeniu.
HAGON
Panie! ktoś idzie… pochodnia mi drgnęła…
Słychać wrzawę zmieszanych głosów, a po chwili silne uderzenia w bramę.
GŁOS
HAGON
Idą, panie!…
380Ukryjmy trupa…
Usiłuje zarzucić zasłonę na stół.
VESALIUS
zajęty pracą
Uderzenia w bramę ponawiają się.
HAGON
Panie, to zbiry!… Ja trupa zasłonię…
Zagaszę światło…
VESALIUS
Nie, to być nie może,
385Żebym ja teraz właśnie, gdy przyroda
Tajne mi swoje daje posłuchanie
I już mi drogi odsłania przewodnie,
Rzucać miał pracę… Hagon! wznieś pochodnię!
GŁOS
Otwórzcie! Cóż to? szatańska gospoda,
390Którą zdobywać trzeba?
Uderzenia wzmagają się.
HAGON
Wielki Boże!
Drzwi wysadzają… Panie! rzuć te noże!
VESALIUS
Milcz, słaby starcze! Wojownik nie ciska
Sztandarów swoich wśród pobojowiska…
395Niech uzbrojona do czynu prawica,
Jak jutrznia, wiekom idącym przyświeca…
Wznieś tę pochodnię!
HAGON
GŁOSY
Precz z gwałcicielem grobów! — Precz z hieną!
INNE GŁOSY
400Nie dać skry ognia — ni wody kropelki
[39]!
Zburzyć to gniazdo od podstaw do szczytu!
Precz, precz z kacerzem!…
Kamień rzucony w okno przelata
[40] z świstem, raniąc
Vesaliusa.
VESALIUS
O ludu Madrytu!
Noc tę kupuję dla ciebie krwi ceną…
405Królewską ceną…
Wrzawę tłumu zagłuszają silne uderzenia w bramę. We drzwiach, wypartych gwałtownie, ukazuje się Inkwizytor ze swoim orszakiem; dalej ciśnie się tłum.
INKWIZYTOR
W imię majestatu,
Mistrzu Vesalio, jesteś oskarżony
O profanację grobów, sprośne czary —
I jak odstępca od najświętszej wiary,
410Masz być uwięzion
[41] — i oddany katu.
VESALIUS
z boleścią
Hiszpanio biedna! Hiszpanio!… Hiszpanio!…
HAGON
rzuca się ku niemu
INKWIZYTOR
do jednego z siepaczy
HAGON
szarpiąc się
Chcę z moim panem być!… chcę z moim panem!..
415Sercem się ze mną dzielił… chcę więzieniem
Z nim się podzielić!…
STRANIO
A milczże, ty żbiku!
Nie wrzeszcz!… Podzielisz… kajdanów
[42] wystarczy
Dla was obydwóch — i z trzecim szatanem,
420Waszym kumotrem
[43]! Milczże… masz!…
Uderza go pięścią w twarz.
VESALIUS
Nędzniku!
Pies nawet na tak siwą głowę już nie warczy!
INKWIZYTOR
Ohydnej winy zbyt jawne dowody
Widzę na zgrozę oczu — tu — przed sobą…
425Jestże
[44] ta zmarła szatańskim złudzeniem,
Czy też niewiastą, ciałem i osobą?
VESALIUS
Jest ciałem, panie — ołtarzem nauki,
Na którym mądrość rozważam przyrody.
INKWIZYTOR
Bluźniercze słowa! Sto lat już minęło,
430Od sławnej chwili, kiedy Bonifacy,
Tego imienia ósmy, ojciec święty,
Potępił bullą ohydne to dzieło
I najsurowszym wyklął je zakazem…
Tyś wbrew ustawie Boga i Kościoła
435Śmiał świętokradzkim tknąć trupa żelazem…
Zbrodnia to straszna i o pomstę woła:
ReligiaWyklęty jesteś! wyklęty!… wyklęty!…
VESALIUS
Wyklęty? — Z czego? — Czy z błękitów nieba?
Z dobroci Boga? czy z Jego wszechmocy?
440Z królestwa myśli? czy z potęgi pracy?
Z ochłody zdrojów? czy z plenności
[45] chleba?
Z światła poranków?… ze spokoju nocy?…
Wyklęty? — z czego?… z koła nieśmiertelnych
Duchów, co lecą wciąż wyżej — do góry?…
445Z spuścizny wielkich? — czy z nadziei dzielnych?
Z macierzystego pnia całej natury?
Wyklęty?… Ależ patrz, Inkwizytorze!
Nade mną świecą jasne gwiazdy boże,
Ziemia z pod nóg mych nie leci w odmęty…
450Żyję, oddycham… i mówisz — wyklęty?
INKWIZYTOR
Słuchaj! ta klątwa, której tak zuchwale
Śmiesz dziś urągać w bluźnierczym twym szale,
Jest gromem, który w proch rozbija duchy;
Jest mieczem, co cię od wiernych odcina
455I wszystkie twoje obezwładnia ruchy.
Od chwili, w której z siłą piorunową
Nad potępioną twoją zagrzmi głową,
Oddech twój kazi
[46] — a dotknięcie brudzi…
Zwać się przestajesz dziecięciem swej ziemi,
460Bratem w rodzinie, człowiekiem wśród ludzi…
Jesteś nędzarzem, chociażbyś miał złoto…
Choćbyś miał matkę — samotnym sierotą…
I bezpotomnym, chociażbyś miał syna…
I trupem jesteś — między żyjącymi!
VESALIUS
465Jakaż to ciemna i dzika potęga
Po godność ludzką do czoła mi sięga?
Jakaż to władza, posępna i krwawa,
Moje najświętsze wydziera mi prawa?
Jestżeś
[47] ty Bogiem, że słowa twe mogą
470Istotę moją zgnieść — i zdeptać nogą?
Nie! Pókim żywy, nie zadrżę przed nikim…
Ja wolny jestem — tyś jest niewolnikiem!
INKWIZYTOR
Zamilknij, stokroć zuchwały kacerzu!
Słów twoich słuchać nie mogę bez grzechu…
VESALIUS
475Więc inne niebo stwórz — i inne słońce,
Nad głową moją klątwą gorejące…
Inne powietrze stwórz mi do oddechu…
I przestań Boga mego w swym pacierzu
Nazywać ojcem, gdym ci nie jest bratem!
INKWIZYTOR
480Za każde słowo odpowiesz — przed katem.
zwraca się do swego orszaku
Niech wejdą
Bianchi[48]!… Trup ten znieważony
Pogrzebu chrześcijan od nas się domaga…
Zakryć tę zgrozę! Podajcie zasłony…
VESALIUS
Myśl też jest szatą — a prawda jest naga.
Wchodzą pokutnicy w białych kapach, z pochodniami a ustawiwszy się wokoło trupa, rozpoczynają chóralny śpiew. Inkwizytor przyklęka i modli się.
BIANCHI
VESALIUS
z uniesieniem
Ojcze wolnych, ludzkich duchów!
Do światła Twego przywołaj błądzące…
Niech imię Twoje wskroś przemian i ruchów
Całej przyrody świeci nam jak słońce!
490Niech wolę Twoją wieszczą nam nie gromy
Srogich zakazów, gróźb i przerażenia,
Lecz wszechświat cudów pełen, tron widomy,
Skąd wznosisz berło wiecznego istnienia…
O! daj nam pokarm godny nas — i Ciebie.
495Nasyć głód wieków mdlejących w pochodzie…
Niech na Twej ziemi, marząc o Twym niebie,
Nie giną duchy w rozpaczliwym głodzie!
Niech w walce pojęć prawda Twa zwycięża
I niechaj nigdy szermierz Twój nie ima
[49]
500Strasznego dziejom i ludom oręża:
Uniesień tłumu — mściwego olbrzyma.
Daj piersiom naszym puklerz
[50] brylantowy!
Daj myślom światło, potęgi swej gońca!
Niech pękną starej ciemnoty okowy
[51]
505I niechaj duchy ulecą do słońca!
Módlcie się, bracia! Ja modlę się z wami…
Chwila milczenia, słychać chór pokutników.
INKWIZYTOR
powstając
Amen! Zabierzcie trupa, pokutnicy!
Niech orszak naprzód rusza z pochodniami…
GŁOSY Z ZEWNĄTRZ
INNE GŁOSY
INKWIZYTOR
Ty, coś śmiał gwałcić Kościoła ustawy,
Nędzny kacerzu i bluźnierco krwawy,
Idź!… niechaj tłum ten z swym urągowiskiem
[52]
Będzie dla ciebie pierwszym stosu błyskiem!
Bianchi wynoszą trupa; siepacze otaczają Vesaliusa; za nimi postępuje Inkwizytor.
VESALIUS
zatrzymując się nagle, patrzy w przestrzeń
515Stójcie! Z błękitów błędna gwiazda leci,
Kreśląc w pomroce złotą paralelę
[53]…
— To myśl, co wyższe ukochała cele
I ginie marnie wśród ciemnych stuleci!…
Tłum otacza orszak, tamując przejście. Inkwizytor stara się uciszyć rosnącą wrzawę.
VESALIUS
Silvio, tyś dla mnie był prorokiem kaźni;
520Pójdź, spojrzyj! Oto idę bez bojaźni…
O! gdyby tłumy mogły okiem gołem
Dojrzeć ten spokój nad skazańca czołem —
Ideałowi, co daje mu siły,
Wzniosłyby ołtarz — i cześć by złożyły…
525
. . . . . . . . . . . . . . . .
Żegnaj mi, życie — i ty, boży świecie!
Żegnaj, ojczyzno moja oddalona!…
Chciałbym do kogoś wyciągnąć ramiona,
Powiedzieć: «Kocham!» i płakać jak dziecię!…
530O! jak samotna była moja droga
Wśród ludzi, zdarzeń i przemian chaosu!
Nie mam na niebie nikogo — prócz Boga —
A tu, na ziemi, nic, nic, oprócz stosu!
Świta!… Dzień nowy bieli się do słońca…
535To mój ostatni dzień! O, stójcie, proszę!…
Umierać idę, jak noc ta mdlejąca,
I śmiercią moją świt ziemi przynoszę!
ŚwiatłoWitaj mi, słońce, jeszcze niezrodzone!…
Witaj, przebłysku purpurowej zorzy…
540Śpiesz się! Niech pierwszy z twych promieni złoży
Na czole moim męczeńską koronę…
Śpiesz się! Niech światła zwycięstwo obaczą
Duchy strudzone, zatrute rozpaczą…
Niech je idei ujrzą męczennicy!
wyciąga z uniesieniem ramiona do wschodzącego od tej chwili słońca
545Światła!… ach, światła!… światła!…
INKWIZYTOR
popychając go gwałtownie