Spis treści
-
Bardzo krótki wstęp
- Rozdział pierwszy
- Rozdział drugi
- Rozdział trzeci
- Rozdział czwarty
- Rozdział piąty
- Rozdział szósty
- Rozdział siódmy
- Rozdział ósmy
- Rozdział dziewiąty
- Rozdział dziesiąty
- Rozdział jedenasty
- Rozdział dwunasty
- Rozdział trzynasty
- Rozdział czternasty
- Rozdział piętnasty
- Rozdział szesnasty
- Rozdział siedemnasty
- Rozdział osiemnasty
- Rozdział dziewiętnasty
- Rozdział dwudziesty
- Rozdział dwudziesty pierwszy
- Rozdział dwudziesty drugi
- Rozdział dwudziesty trzeci
- Rozdział dwudziesty czwarty
- Rozdział dwudziesty piąty
pisownia łączna / rozdzielna: a no > ano, codzień > co dzień, Ku-ku > Kuku!, ktoby > kto by, możnaby > można by, naogół > na ogół, napewno > na pewno, nietylko > nie tylko, niema > nie ma, niesposób > nie sposób, poco > po co, to też > toteż, zukosa > z ukosa;
pisownia wielką / małą literą: biuro towarzystwa kolonii letnich > biuro Towarzystwa Kolonii Letnich, cygan > Cygan; turczynka > Turczynka, żyd > Żyd;
pisownia joty, np.: armij > armii; pozycye > pozycje; pozycyi > pozycji; pretensyi > pretensji; waryat > wariat;
spółgłoski dźwięczne / bezdźwięczne, np.: blizki > bliski, dowódzców > dowódców, módz > móc, nizki > niski, z po za > spoza;
fleksja, np.: niemi > nimi, którem > którym, żelaznemi > żelaznymi;
pisownia poszczególnych wyrazów i zmiany leksykalne: psztykał > prztykał, śpieszą się > spieszą się, stacya > stacja, tłomaczył > tłumaczył, wykonywują > wykonywają; Vivat! > Wiwat!, zamięszania > zamieszania; Pragski > Praski
interpunkcja, np.: Dłubanie w nosie, czynność mająca licznych zwolenników i na ogół niewinna, staje się karygodną w godzinie walk o honor fortecy, i oburzyć musi każdego (…) > Dłubanie w nosie, czynność mająca licznych zwolenników i na ogół niewinna, staje się karygodną w godzinie walk o honor fortecy i oburzyć musi każdego (…); — Jestem — woła Soból i pcha się przez tłum energicznie, zarumieniony ze wzruszenia, staje uśmiechnięty, i pytająco patrzy w oczy. > — Jestem! — woła Soból i pcha się przez tłum energicznie, zarumieniony ze wzruszenia, staje uśmiechnięty i pytająco patrzy w oczy; I psztykałem palcami — dodał, i pokazał jak psztykał. > I prztykałem palcami — dodał i pokazał, jak prztykał; Pani gospodyni zawsze przez współczucie dołoży coś do talerza ponad program, i niejeden z psich figlów uszedł mu na sucho. > Pani gospodyni zawsze przez współczucie dołoży coś do talerza ponad program i niejeden z psich figlów uszedł mu na sucho [usunięto przecinek przed „i”]; Kto się spóźni, ten nie pojedzie na wieś, więc się pilnują i rodzice i dzieci. > Kto się spóźni, ten nie pojedzie na wieś, więc się pilnują i rodzice, i dzieci; Dziękujemy ci, dobre słońce i lesie zielony i łąko wesoła. > Dziękujemy ci, dobre słońce i lesie zielony, i łąko wesoła; Teraz wiozą aptekę i wodę i miski do obmywania rannych. > Teraz wiozą aptekę i wodę, i miski do obmywania rannych. [dodano przecinek przed drugim „i”]; Raz jeszcze powtarzam: niewielka kara milszą będzie dla oskarżonego, niż kłamliwe usprawiedliwienie jego przewinień. > Raz jeszcze powtarzam: niewielka kara milszą będzie dla oskarżonego niż kłamliwe usprawiedliwienie jego przewinień; Nie chcę — mówi Rubin, bo myśli, że lepsza czwórka w ręku, niż dwie piątki na sęku. > Nie chcę — mówi Rubin, bo myśli, że lepsza czwórka w ręku niż dwie piątki na sęku; Oto jedna z trójek, wpadłszy na wzniesienie ze sztandarem, nie zdążyła go wprawdzie zabrać, ale ułamała kawałek drzewa z jednym gwoździem i strzępem płótna, nie większym, niż pół centymetra. > Oto jedna z trójek, wpadłszy na wzniesienie ze sztandarem, nie zdążyła go wprawdzie zabrać, ale ułamała kawałek drzewa z jednym gwoździem i strzępem płótna, nie większym niż pół centymetra [usunięto przecinek przed „niż”]; Bo taki delikatny, jak książę. > Bo taki delikatny jak książę; Mogłeś zażądać piątki ze sprawowania, jak inni. > Mogłeś zażądać piątki ze sprawowania jak inni; kraje piasek, jak ostry nóż > kraje piasek jak ostry nóż [usunięto przecinek przed „jak”]; Chłopcy nie wiedzieli, że Anszel nie urodził się złym, ani kłótliwym. > Chłopcy nie wiedzieli, że Anszel nie urodził się złym ani kłótliwym. [usunięto przecinek przed „ani”]; — Dlaczego nam nie powiedziałeś? zapytano ze zdziwieniem > — Dlaczego nam nie powiedziałeś? — zapytano ze zdziwieniem; Czy on nie dowodzi również — twierdzi obrona, że sztandaru zdobyć nie mogliście? > Czy on nie dowodzi również — twierdzi obrona — że sztandaru zdobyć nie mogliście? [dodanie pauzy dialogowej]; Jestem — woła Soból > Jestem! — woła Soból, Kuku! [dodanie wykrzyknika]; Niech się bawi, — mówi starszy, — on mały jeszcze, ma osiem lat dopiero > Niech się bawi — mówi starszy — on mały jeszcze, ma osiem lat dopiero, Byłem ich dozorcą, nic z głowy wymyślać nie będę, — powtórzę tylko, com widział i słyszał. > Byłem ich dozorcą, nic z głowy wymyślać nie będę, powtórzę tylko, com widział i słyszał [usunięto przecinek przed pauzą dialogową]; Bo ja wiem. > Bo ja wiem? Ślimak, ślimak, wysadź rogi, > Ślimak, ślimak, wysadź rogi: [zmiana przecinka na dwukropek, ujednolicono zapis w powtórzonym wierszyku]
dnia 20-go lipca > dnia 20 lipca; [poza cytatami liczby i daty zapisano słownie]
Rozenzwaig > Rozenzwajg, Pressman > Presman, Gurkiewicz > Górkiewicz [ujednolicono pisownię nazwisk, wybrano formę występującą częściej];
Zadaniem sanitariuszów pomagać wstać leżącym > Zadaniem sanitariuszów jest pomagać wstać leżącym [dodano „jest”]; mimo wszystkie troski i kłopoty > mimo wszystkich trosk i kłopotów.
Zmieniono sposób rozdzielania elementów wyliczeń w dyspozycjach rozdziałów z kropki i myślnika na samą kropkę (ujednolicenie formy z utworem „Józki, Jaśki i Franki”).
W tytule rozdziału: ósmnasty > osiemnasty (ujednolicenie formy z utworem „Józki, Jaśki i Franki”).
Mośki, Joski i Srule
Bardzo krótki wstęp
1Na ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie jest niski, stary dom z dużym podwórkiem. Na podwórku zbierają się dzieci, które mają wyjechać na wieś, a w starym domu mieści się Biuro Towarzystwa Kolonii Letnich[1].
2Dzieci wyjeżdżają pod opieką dozorców[2] do różnych wsi i o każdej można by całą książkę napisać.
3Opowiem wam teraz, co robili na kolonii w Michałówce[3] chłopcy żydowscy. Byłem ich dozorcą, nic z głowy wymyślać nie będę — powtórzę tylko, com widział i słyszał.
4Rozdział pierwszy
5Pociąg odchodzi dopiero za godzinę, a już dziesiątki kolonistów kręcą się po dworcu, bujają swymi płóciennymi workami i niecierpliwie oczekują, kiedy zaczniemy ustawiać ich w pary i odprowadzimy do wagonu.
6Kto się spóźni, ten nie pojedzie na wieś, więc się pilnują i rodzice, i dzieci.
7Wczoraj ustawialiśmy się parami na podwórku na Świętokrzyskiej, więc wiadomo, kto w grupie którego dozorcy będzie wywołany z kajetu[4].
8I przyglądają mu się uważnie: jaki on, dobry czy zły, wolno czy nie wolno będzie drapać się na drzewa, kamieniami ciskać w wiewiórki i wieczorem hałasować na sali? Tak myślą, rozumie się, ci tylko, którzy już byli na kolonii.
9Nie wiadomo jeszcze, dlaczego jedni chłopcy są czysto umyci i ubrani, a drudzy brudni i zaniedbani, dlaczego jedni rozmawiają głośno, rozglądają się wesoło i śmiało, a drudzy lękliwie tulą się do matki lub usuwają na stronę. Nie wiadomo, dlaczego jednych odprowadza matka i ojciec, i rodzeństwo, dają na drogę pierniki, a drugich nikt nie odprowadza i nic na drogę nie daje.
10Za dwa, trzy dni, gdy się poznamy, o wszystkim już wiedzieć będziemy.
11A tymczasem ustawiajmy się powoli.
12— Pierwsza para: Górkiewicz i Krause.
13 14— Nie ma — odpowiadają z tłumu.
15I już ktoś prosi, aby na miejsce tego, który się nie stawił, zabrać na wieś jego dziecko, takie słabe i biedne. Bo nie wszystkie dzieci są wysyłane, bo słabych i biednych jest o wiele więcej niż miejsc na kolonii. Słońca i lasu by dla nich nie zbrakło, tylko brak Towarzystwu pieniędzy na zakup mleka i chleba.
16— Druga para: Soból i Rechtleben.
17— Jestem! — woła Soból i pcha się przez tłum energicznie, zarumieniony ze wzruszenia, staje uśmiechnięty i pytająco patrzy w oczy.
18— Zuch Soból!… Powiedz prawdę: łobuz jesteś czy nie?
19— Łobuz jestem — odpowiada ze śmiechem i zwracając się do siostry, która go odprowadziła, wydaje rozkaz: „Już dobrze, możesz iść do domu”.
20Ośmioletni chłopiec, który pierwszy raz wyjeżdża sam na wieś, który potrafi się przepchać przez tłum dorosłych i staje umyty czysto, uśmiechnięty, gotów do drogi, musi być zuchem i miłym łobuzem. Tak też było. On najprędzej nauczył się słać łóżko, grać w domino, nigdy nie było mu zimno, na nikogo się nie skarżył, budził się uśmiechnięty i z uśmiechem zasypiał.
21— Fiszbin i Miller starszy — trzecia para.
22— Jest — odpowiedział ojciec Fiszbina prędko, jakby się przestraszył.
23Stali obaj blisko, musieli się bardzo pilnować, musiało ojcu bardzo na tym zależeć, by dziecko wyjechało na wieś.
24— Mały Miller i Ejno. Elwing i Płocki.
25Tymczasem przychodzą spóźnieni.
26Górkiewicz chciał całą noc nie spać, aby się nie spóźnić, a rano ledwo go matka dobudziła i na wpół jeszcze śpiącego przyprowadziła na dworzec. On jeden z całej grupy zasnął w pociągu w drodze.
27— Ósma, dziewiąta, dziesiąta para.
28Rozpoczyna się tłok, prośby, pożegnania.
29— Nie rozchodzić się, bo zaraz idziemy.
30 31Para za parą, grupa za grupą, przechodzimy przez dworzec, siadamy do wagonów. Kto zaradny i energiczny, ten zajmuje najlepsze miejsce przy oknie i jeszcze uśmiechnie się do rodziców na pożegnanie.
32Dzwonek drugi i trzeci. Starsi śpiewają piosnkę kolonijną o lesie, wesołych chwilach, które tak mile płyną na wsi. I pociąg rusza.
33 34Zawsze któryś czapkę gubi w drodze. Taki już zwyczaj podróżowania na kolonie.
Rozdział drugi
Chłopcy oddają w wagonie pieniądze i pocztówki do schowania. Na wsi przebierają się w kolonijne białe ubrania.
Nie wychylać się! — Nie pchać się! — Nie śmiecić na podłogę!
36W ciągu pierwszych paru dni chłopcy często słyszą przykre: „nie”, dopóki nie dowiedzą się, czego i dlaczego nie wolno. Potem coraz mniej zakazów, coraz więcej swobody. Choćby chciał nawet dozorca, nie może tak przeszkadzać dobrze się bawić, jak mama, ojciec, babcia, ciocia, a jeszcze nauczycielka lub guwerner[5] w domu dzieci bogatych, czasu mu zabraknie na uwagi, rady i napomnienia. Toteż dzieciom weselej na kolonii niż ich bogatym rówieśnikom w pięknych badach, gdzie każdemu małemu dziecku tylu dorosłych przeszkadza wesoło się bawić.
37Tymczasem pociąg z hukiem przeleciał po sąsiedniej linii. Przestraszyli się, odskoczyli od okien, a potem śmiech, uciecha.
38Jednemu bułka z masłem spadła na podłogę — znów radość.
39— O, jaki mały koń — wołają i wszyscy tłoczą się do okien, by spojrzeć na niezwykłe zjawisko.
40Jest to zwyczajny duży koń, tylko stoi daleko na łące i dlatego wydaje się małym. Poznali swój błąd, gdy het w polu zobaczyli małych ludzi i małe domy.
41Przystanek. Znów śpiewają i powiewają chustkami.
42I rozdzwania się śmiech kolonijny — czarodziejski śmiech, który leczy pewniej niż najdroższe lekarstwa i wychowuje lepiej niż najmądrzejszy nauczyciel.
43— Chłopcy, pocztówki i pieniądze oddawać. — Pierwszy w kajecie — Górkiewicz. Ile masz pocztówek?
44Oddaje do schowania dziesięć groszy i cztery karty pocztowe: będzie na nich co tydzień donosił rodzicom, że jest zdrów i dobrze się bawi.
45Bracia Kruki mają razem dwadzieścia groszy. Każdy z braci otrzymał po cztery grosze od rodziców na drogę i po sześć od dziadka.
46— Proszę pana, prawda, że kartofle w ziemi rosną?
47 48— Bo on przez okno pokazał jakieś liście i mówi, że to kartofle. A przecież kartofle w ziemi rosną, więc nie można ich widzieć.
49— Później sami zobaczycie, jak rosną kartofle — teraz nie ma czasu… Frydman, ile masz pocztówek?
50— Tylko dwie: rodzice powiedzieli, że dwie dosyć. Pieniędzy nie ma wcale.
51Frydman skłamał: ukrył posiadanego czworaka[6], którego mu starszy brat dał przy pożegnaniu.
52Ojciec Frydmana wiele podróżował: był w Paryżu i Londynie — nawet do Ameryki miał jechać. Ale nigdzie nie znalazł szczęścia dla rodziny i wrócił znów do kraju, by wiele bułek upiec dla innych, zanim na bochenek chleba dla własnych dzieci zarobi. I nie wiadomo, w którym z wielkich miast nauczył się mały syn piekarza nie dowierzać ludziom i nie powierzać im miedzianych czworaków. Dopiero w parę dni później oddał na przechowanie swój niewielki majątek — i często zapytywał dla pewności: „Prawda, że pan ma moje cztery grosze?”
53— Czy jeszcze daleko? — pytają się dzieci, bo spieszno im do lasu, do rzeki, do łąki, o których opowiadają tyle dziwów ci, którzy już w zeszłym roku byli na kolonii.
54Na kolonii jest ogromna weranda; cóż to być może takiego — weranda? — Dla wszystkich stu pięćdziesięciu są tylko cztery pokoje — cóż to za wielkie sale być muszą?
55Przejeżdżamy przez most[7]. Most jest zupełnie inny niż ten, który łączy Pragę z Warszawą. Ale ładniejszy, o — ładniejszy znacznie.
56— Chłopcy, wysiadamy. Wszyscy macie worki i czapki?
57 58Na dworcu oczekuje już dwanaście wozów drabiniastych, wysłanych słomą i sianem.
59— Ostrożnie na wozach, żeby któremu noga nie dostała się między koła.
60— Ja będę pilnował, proszę pana.
61 62Słońce wita bladą gromadkę. Dziękujemy ci, dobre słońce i lesie zielony, i łąko wesoła. Dziękujemy wam, dzieci wiejskie, że wybiegacie z chat i uśmiechem pozdrawiacie nasze wozy wysłane sianem.
63— Czy daleko jeszcze, proszę pana?
64— O, tam czernieje nasz las, o, już widać i polankę — o, już i młyn — i czworaki dworskie, i wreszcie — nasza kolonia.
65— Wiwat! Niech żyje kolonia Michałówka! — A więc tak wygląda weranda?
66Wypijają po kubku mleka — i do roboty.
67Myją się po podróży, ubierają w białe kolonijne ubrania, a najbardziej śmieszą ich płócienne czapki. Zabawne czapki, podobne do tych, jakie noszą kucharze. Teraz wszyscy wyglądają jednakowo. A malcy dumni są z otrzymanych szelek.
68— Proszę pana, kiedy dostaniemy chustki do nosa?
69— Chustki jutro, a teraz pakować własne ubrania do worków, worki na plecy — i marsz — do pakamery! — Raz, dwa — raz, dwa. — Tam schowa się worki na cztery tygodnie.
Rozdział trzeci
70Takie wszystko dziwne i nowe, tak niepodobne ani do Gęsiej, Krochmalnej, ani Smoczej ulicy.
71Dom parterowy w lesie, ani podwórka, ani rynsztoka. Drzewa jakieś dziwne z kolcami. Łóżka stoją nie przy ścianie, a rzędami, nie w małym pokoju, a w dużej sali, jak ta, gdzie wesela się odbywają. Na obiad była dziwna zielona zupa, a później mleko. Czapki z płótna i szelki do spodni. Wieczorem nogi się myje w długim blaszanym korycie. Trzeba spać samemu w łóżku, poduszka słomą wypchana. I jeszcze okna pootwierane: złodziej wejść przecież może. A mama i tata daleko.
72I Lewek Rechtleben pierwszego zaraz wieczora się rozpłakał.
73Niedługo trwał płacz, bo jakże nie zasnąć po dniu tak pełnym nadzwyczajnych przygód?
74Ale i nazajutrz, gdy po śniadaniu było trochę wolnego czasu, Lewek znów zaczął płakać.
75 76Dlaczego chce jechać do domu? — Może głodny? — Nie, nie jest głodny. — Może mu zimno? — Nie, nie jest mu zimno. — Może sam spać się boi? — Też nie. — Może w domu ma więcej zabawek? — Nie, wcale nie ma zabawek.
77Lewek wie, że tu jest dobrze, bo mu kuzyn i chłopcy na podwórzu opowiedzieli, ale w domu jest mama.
78A więc dobrze: Lewek pojedzie do domu, ale dopiero jutro, bo dzisiaj jest sobota, a w sobotę jeździć nie wolno[8].
79I w niedzielę nie mógł pojechać, bo nie było bryczki. Ale jutro już na pewno pojedzie.
80W poniedziałek Lewek nie płakał, ale chciał jeszcze jechać do domu.
81— Dobrze, po obiedzie pojedziesz, ale mama się zmartwi, gdy wrócisz.
82 83— Bo za drogę będzie musiała zapłacić.
84A ojciec akurat nie robi, bo majster wyjechał — i mama chora, bo się mała siostra urodziła i doktór dużo kosztował.
85Lewek westchnął ciężko i zgodził się grać w domino.
86A potem, wieczorem, znów zaczął trochę płakać, bo przypomniał sobie, że miał na stacji nowy kapelusz, który ojciec chciał zabrać do domu. Ale ojciec pewnie zgubił nowy kapelusz, a kapelusz pół rubla kosztował.
87I podyktował list do ojca, że nie płacze, że nie chce wrócić do domu, że wcale nie tęskni, bo chce być zdrów, żeby tatuś nie miał zmartwienia. I co się stało z kapeluszem?
88Ojciec odpisał, że kapelusza nie zgubił i przyniesie go na stację.
89Lewek dużo razy brał list i oddawał znów do schowania, i przestał zupełnie wybierać się do domu — i coraz mu lepiej wieś się podobała.
90Raz jeszcze miał Lewek zmartwienie: zgubił chustkę do nosa. Jakże jej nie miał zgubić, kiedy tyle szyszek i kamieni nosił w kieszeni? Chustka się prędko znalazła.
91I jeszcze raz jeden strapiony był, ale teraz już z własnej winy: gwizdał i prztykał palcami wieczorem na sali. Kiedy nazajutrz przy śniadaniu pytano, kto wczoraj gwizdał na sali, Lewek pierwszy się przyznał.
92— I prztykałem palcami — dodał i pokazał, jak prztykał.
93Lewek opalił się na słońcu, przybyło mu całych trzy funty[9] na wadze, a kiedy wreszcie wracał do domu, obiecał, że na przyszły rok znowu przyjedzie i wtedy płakać nie będzie ani razu.
Rozdział czwarty
94Gdzie jest stu pięćdziesięciu chłopców, tam musi być wojna. Gdzie ma być wojna, tam musi być forteca.
95Z dawnej fortecy za lasem ślad ledwo pozostał, bo była niska i mała. Teraz powstaną zupełnie nowe cztery boczne forty, wysoki wał dla szpitali, plac dla wziętych do niewoli i okopy pod obóz. A dwa główne wały, broniące dostępu do fortecy, muszą być wysokie przynajmniej na cztery łokcie.
96Mamy dwanaście łopat. Kopacze zrzucają bluzy, zawijają rękawy koszuli i biorą się do pracy. Co dziesięć minut zmiana robotników.
97Korcarz, siłacz, ze starszym Presmanem stają przy pierwszym forcie; Herzman z Frydensonem i Płocki z Kapłanem we dwie łopaty pracują przy drugim; Grozowski, Margules, Raszer i Szydłowski kopią fortecę.
98Chłopcy młodsi i słabsi budują mniej ważne boczne forty. Beznogi Wajnrauch o kuli ma dozór nad lewą częścią terenu, pilnuje, żeby się Bieda nie pobił z kolegami. Bo i o to przy pracy nietrudno.
99Wozy zbudował nam Józef: pociął deskę na kawały, wyborował otwory i poprzeciągał sznury; wozy niepiękne, ale mocne. A gospodyni, dobra pani Papiesz, dała kilka starych kubłów do piasku.
100Wszystkie szyszki idą tymczasem do wspólnego dołu, później rozdzielone będą na dwie równe części, dla obu stron walczących.
101Przychodzą ze wsi: mały Jasiek z Zochą i Mania z jasnym Stachem. Pomagają szyszki zbierać.
102 103Gdzie praca idzie zbyt wolno, tam przybywa na pomoc nowa partia robotników.
104Trąbka: upłynęło dziesięć minut — więc druga zmiana bierze łopaty.
105Do ubijania ziemi służą kamienie. Kierunek, długość i szerokość rowów wskazują sznurki przymocowane wbitymi w ziemię kołkami. Długa deska służy do wyrównania wałów: kładzie się ją na płask i posuwa to w górę, to na dół; deska kraje piasek jak ostry nóż. Resztę udepcze się bosymi nogami.
106Dziś dopiero początek roboty, która trwać będzie ze dwa tygodnie.
107 108Łopaty coraz równiej wznoszą się i opadają.
109 110Jedzie ostatni transport kamieni, sypią się do dołu ostatnie garście szyszek — amunicji. Teraz chłopcy wkładają znów bluzy, zasiadają wokoło fortecy i słuchają ciekawej opowieści o małym Włochu, z dobrze wszystkim znanej książki Amicisa[10].
111Godzina czwarta się zbliża. Robotnicy ustawiają się parami i z narzędziami pracy na ramionach pod takt wesołego marsza wracają na posiłek do domu. Dyżurni wynoszą na werandę miski z wodą do rąk i ręczniki. Wszystkim bez wyjątku smakuje podwieczorek.
112Jakże nie ma smakować? Toż dziś jajecznica z kartoflami.
113Jedni zgarniają na bok jajecznicę, naprzód zjadają mniej smaczne kartofle, jajecznicę zostawiają na deser.
114Drudzy, mniej przezorni, zjadają naprzód jajecznicę, a później kartofle. Inni wreszcie twierdzą nie bez słuszności, że najlepiej zmieszać i jeść razem, wówczas bowiem kartofle smakują tak samo, jak czysta jajecznica. Każda metoda jedzenia ma swych zwolenników i przeciwników — i dlatego prowadzą się ożywione spory podczas podwieczorku. Czasem proszony jest o rozstrzygnięcie sporu dozorca, który jako człowiek starszy i doświadczeńszy na pewno wie lepiej, jak należy jeść jajecznicę z kartoflami, czasem spór przechodzi w kłótnię, a jeśli mam zupełnie być szczery, zdarza się, że ktoś chce przekonać sąsiada o słuszności swych poglądów za pomocą pięści. Dziwne bowiem zwyczaje panują na kolonii.
115A wieczorem nadciągnęła burza.
116Po błyskawicy uderza grzmot; las odpowiada groźnym pomrukiem. Szyby w oknach sypialni drżą z niepokoju, wicher bije w nie mocno grubymi kroplami deszczu.
117Chłopcy powinni się bać: burza w lesie jest straszna. A jednak usypiają spokojnie, wiedzą, że na kolonii nic złego stać się nie może. Może ten i ów drgnie pod odgłos mocnego grzmotu, ale usypiają, znużeni pracą i walną naradą nad tym, jak jeść należy, razem czy osobno, kartofle i jajecznicę.
118A nazajutrz znów słońce świeciło.
119Ulewa obniżyła, ale i umocniła wały. Najmłodsi też otrzymują łopaty i kopią pod dozorem starszych. Więc Korcarz dozoruje małego Wajca, Froma i Fiszbina; Frydenson kopie z kaszlącym Najmajstrem. Przybywa na pomoc Rotberg i Kulig.
120Z Zarąb Kościelnych[11] przychodzi matka z bladym chłopcem, który uczy się na rabina[12]. Chce się poradzić o zdrowie syna, bo słyszała, że na kolonii słabe dzieci stają się mocne. Dziwi się kobieta, że chłopcy tak ciężko pracują przy budowie fortecy, a jednak są tak weseli.
121A weseli są koloniści, bo śpią na słomie, bo piją mleko, i las tak pachnie, i słońce świeci…
122Kiedy po tygodniu roboty ziemne żywo posunęły się naprzód, trzeba było pomyśleć o budowie kolei. Józef dał najgorszą miotłę i najstarsze grabie.
123Plant[13] kolejowy, równo wysadzony kamieniami i patykami, ciągnie się aż do szosy. Sikora jest dróżnikiem, bo chory na serce i biegać nie może; lokomotywą jest Cudek Gewisgold, bo świszcze jak prawdziwy parowóz.
124Nagromadzono dużo budulca, więc w obawie pożaru organizuje się straż ogniowa.
125Kaski strażackie robią się z chustek do nosa.
126Oddział każdy otrzymuje chorągiewkę i trąbkę. Jest i drabina, i taczka, i sznury, a że węża gumowego brakło, więc zastąpiono go długim korzeniem.
127Pan Mieczysław zbudował głęboki piec w polu z wysokim kominem z kamieni. Naznoszono suchego drzewa, urządzono próbę pożaru.
128Pięć oddziałów straży ustawia się w różnych miejscach. Każdy oddział pod drzewem, na drzewie — czatownia.
129Już dym się unosi z komina, gore suche drzewo. Pędzi oddział Praski, Mirowski, Nalewkowski[14], rozstawiają się topornicy, jedzie zaprzężony w czterech ognistych chłopców pierwszy kubeł wody.
130A policja rozpycha gapiów, wołając:
131— Nie pchać się… Nazad… Czego wam?
132Zupełnie jak na prawdziwym pożarze.
Rozdział piąty
133— Proszę pana, on się pcha — sypie piasek — zabrał łyżkę — nie daje grać — bije się — przeszkadza. — Proszę pana!
134Gdzie jest stu pięćdziesięciu chłopców, tam musi być codziennie trzydzieści kłótni i pięć bijatyk; gdzie są spory i bójki, tam powinien być sąd; sąd musi być sprawiedliwy, cieszyć się powagą i zaufaniem. I taki właśnie sąd mieliśmy w Michałówce.
135Sędziów jest trzech: przez głosowanie wybrali ich spośród siebie chłopcy. Co tydzień głosowanie się powtarza, a jego wyniki podaje tabelka:
136Nazwisko kandydata | W pierwszym tyg. | W drugim tyg. | W trzecim tyg. | W czwartym tyg. |
Presman… | 4 | 13 | 25 | 17 |
Płocki… | — | 6 | 16 | 17 |
Frydenson… | 10 | 13 | 21 | 16 |
Kapłan… | 10 | 5 | 10 | 1 |
Margules… | 10 | — | — | 11 |
Grozowski… | 6 | 11 | — | — |
SądDopiero w trzecim tygodniu, jak widać, wybrali chłopcy sędziów, z których byli zadowoleni, bo zostawili tych samych na czwarty tydzień.
138Sąd odbywa się w lesie albo na werandzie, sędziowie siedzą na krzesłach przy stole, oskarżeni i świadkowie na długiej ławce, a publiczność stoi za ławką. Woźni pilnują porządku. Dozorca, który jest i prokuratorem-oskarżycielem, i adwokatem-obrońcą, zapisuje wszystko do grubego kajetu w czarnej oprawie. Po sprawie sędziowie idą na naradę, a ogłoszenie wyroku oznajmia dzwonek.
*
139Fiszbin rzucił kamieniem w Olszynę i trafił go w nogę, ale niezbyt mocno. Olszyna płakał jednak.
140— Czy rzuciłeś w Olszynę kamieniem?
141 142— Kiedy ludzie widzieli, że Olszyna trzyma się za nogę i płacze.
143— Nieprawda, nie rzuciłem, i Olszyna nie płakał.
144Następuje przesłuchanie świadków. Sąd uprzedza, że kłamstwo surowo jest karane. Ustalono czas i miejsce przestępstwa, ilość i nazwiska świadków.
145 146 147Ponowne dokładne przesłuchanie świadków stwierdza, że Fiszbin zupełnie bez powodu rzucał w Olszynę szyszki i małe kamyki.
148— Czy rzucałeś w Olszynę szyszkami?
149 150 151— Bo miałem dużo szyszek i nie wiedziałem, co z nimi zrobić.
152— Dlaczego nie rzuciłeś ich na ziemię?
153— Bo mi było szkoda. (Publiczność się śmieje).
154— Czy między szyszkami na pewno nie było kamieni?
155 156Sąd wziął pod uwagę młody wiek Fiszbina i skazał go tylko na 10 minut kozy[15].
*
157Czasem skarżyły obie strony, jak widać z następującej sprawy. Spór wynikł podczas rannego słania łóżek na sali.
158— Więc było to tak: ja słałem łóżko, a on mnie pchnął. Ja jego odepchnąłem, a on mi rzucił poduszkę. Ja podniosłem poduszkę, a on mnie uderzył.
159— Nieprawda! Ja słałem łóżko, a on kopnął moją poduszkę. Ja jego pchnąłem, a on mnie uderzył pierwszy.
160 161 162W sądzie nie wolno się kłócić.
163 164 165— Proszę odpowiedzieć: tak czy nie?
166 167 168 169— Wszyscy widzieć nie mogli. Prosimy o nazwiska dwóch świadków. Kto stał blisko i widział?
170 171 172— Jak ja stałem i słałem łóżko…
173— Wiemy. Proszę odpowiadać krótko: tak czy nie?
174 175 176— Proszę o spokój. W sądzie nie wolno się kłócić.
177Łóżka obu zwaśnionych stoją obok siebie. Kto kogo popchnął pierwszy, umyślnie czy nieumyślnie, wobec braku świadków ustalić nie sposób. Czy więc nie lepiej się pogodzić, niż czekać na wyrok, który zapewne potępi obie strony, skoro przyznają się do bójki?
178Rozumie się, że w tych warunkach lepiej się pogodzić.
*
179A oto krwawa rozprawa, gdzie rzecz jasna, o zgodzie mowy już być nie może.
180 181„Oskarżony Flaszenberg ma prawy policzek spuchnięty i siedem śladów zadrapań: jeden koło nosa, jeden koło ucha, trzy na policzku i dwa na brodzie. Prócz tego na lewej ręce dwa zadrapania.
182Oskarżony Zaksenberg ma siniak na czole wielkości czterech groszy, nos podrapany i na lewym policzku zadrapanie długości dwóch centymetrów”.
183Początku walki nikt nie widział, a przebieg opisali liczni świadkowie.
184Obie strony bardzo się chciały pogodzić, ale że były tu krwawe ślady bójki, obaj zapaśnicy odsiedzieli po minut piętnaście aresztu kolonijnego.
*
185Sąd kolonijny rozważa też sprawy, gdzie oskarżał sam prokurator-dozorca.
186Oto na ławie przestępców zasiadają: Pływak i Szydłowski.
187Pływak i Szydłowski poszli daleko za kolonię w pole, nie słyszeli dzwonka i spóźnili się na śniadanie.
188— Czy nie wiedzieli, że za las kolonijny sami wychodzić nie mają prawa, bo mogą zabłądzić, utopić się w rzece, krowy mogą ich pobość lub psy pokąsać? — Czy nie wiedzieli, że na śniadanie nie wolno się spóźniać, bo po śniadaniu mamy iść do kąpieli? — I po co poszli za las, kiedy tu mają dość miejsca do zabawy?
189Pływak i Szydłowski poszli kwiaty zbierać.
190— Panowie sędziowie! Chłopcy ci zawinili niewątpliwie. Na śniadanie, obiad, podwieczorek, kolację nie można się spóźniać, nie może stu chłopców czekać na jednego lub dwóch. Nie możemy każdego szukać z osobna w lesie i za nos ciągnąć do stołu. Dlatego jest dzwonek; i dzwonka pilnować się trzeba. Należy więc ich ukarać, a jednak… Pływak i Szydłowski poszli za las kolonijny po kwiaty. Na wsi wolno kwiaty zrywać. Tak ich to ucieszyło, że zapomnieli o jedzeniu; Pływak jest pierwszy raz na kolonii, Szydłowski był w Ciechocinku, ale tam też kwiatów jest mało. Więc może ten raz pierwszy im przebaczyć?
191I sędziowie po krótkiej naradzie uniewinnili obu oskarżonych.
*
192Sąd, DzieckoNajprzyjemniej hałasować wieczorem, gdy leży się już w łóżku. Może i nie przyjemnie nawet, bo spać się chce, oczy same kleją się do snu. Ale czemu nie spróbować, kiedy nie wolno?
193„Jeżeli zabroniono surowo, a ja gwizdnę głośno, krzyknę, zamiauczę lub zapieję jak kogut, dozorca będzie się złościł, a wszyscy będą się śmieli. Sala wielka, na sali ciemno, łóżek trzydzieści osiem, dozorca nie dowie się, kto gwizdnął. A ja jutro będę się chwalił: widzicie, jaki jestem odważny i mądry. Hałasowałem najwięcej, a on mnie nie złapał”.
194Tak myślą chłopcy, dopóki się nie przekonają, że dozorca nie złości się nigdy, że wcale nie zechce wyśledzić, kto hałasował, a dokazywać wieczorem zabrania, boć muszą spać dziewięć godzin, aby o szóstej rano wstali wyspani i weseli.
195Wczoraj wieczorem był hałas na sali. Dziś każdy po kolei staje przed sądem, by odpowiedzieć na pytanie, czy krzyczał, piał, szczekał, miauczał lub klaskał w ręce.
196Wszyscy odpowiadają przecząco, wszyscy się wypierają. Tylko dwóch złapał wczoraj dozorca na gorącym uczynku i ci dwaj, Wajc i Prager, zasiadają na ławie oskarżonych.
197— Jak ich ukarać, panowie sędziowie? Kara być musi surowa. Tacy dwaj chłopcy nie tylko sami wybijają się ze snu, ale i innym spać przeszkadzają. Wina ich duża, nawet bardzo duża, więc jak ich mamy ukarać? Zanim odpowiemy na to pytanie, musimy zadać inne, jeszcze ważniejsze: czy wczoraj na sali hałasowali tylko ci dwaj — Wajc i Prager? Nie, było ich znacznie więcej.
198Prokurator rozłożył na stole plan sali i mówi bardzo powoli:
199— Hałas był koło okna, gdzie stoją łóżka: Kapłana, Biedy, Płockiego i Szydłowskiego. Hałas był w środkowych rzędach, gdzie leżą: Wajnrauch, Grozowski, Stryk, From i Zawoźnik.
200Hałas był koło okna w pierwszym rzędzie, gdzie jak widać z planu, śpią: Flaszenberg, Fiszbin, Rotkiel i Pływak. Śmiano się i klaskano w ręce, gdzie stoją łóżka: Altmana, Lwa, Wolberga i Adamskiego, a wreszcie gwizdał ktoś tam, gdzie śpią: Najmajster, Zaksenberg i Presman. Pytaliśmy się wszystkich, nikt się nie przyznał.
201Tu prokurator zamilkł. Wielu spośród publiczności pospuszczało oczy ku ziemi. Zaczerwienił się nawet jeden z sędziów, gdy usłyszał swe nazwisko podczas przeglądu planu sypialni.
202— Dlaczego tylko Wajca i Pragera udało się wczoraj zauważyć? Bo nie umieli się ukryć. Dlaczego oni dwaj tylko nie umieli się ukryć, gdy ukryło się tylu innych? Bo nie są łobuzami, albo są małymi i niedoświadczonymi łobuzami, albo też nie wiedzieli, jak bardzo zabronione są krzyki wieczorne w sypialni. Czy mamy więc prawo karać tych mało winnych, gdy winniejsi od nich, bo mądrzejsi, i winniejsi, bo skłamali przed sądem — pozostaną bez kary? Zawinili wszyscy, cała sala, wszyscy trzydziestu ośmiu, bo i ci także, którzy słysząc, że sąsiad hałasuje, nie kazali mu się uciszyć. Proponuję więc, sędziowie, aby Wajca i Pragera uniewinnić, a całą grupę ukarać: Grozowski nie będzie dziś wieczorem grał wam na dobranoc na skrzypcach.
203Długo sąd się naradzał, a wyrok ogłosił:
204„Wajca i Pragera uniewinnić. Grozowski niech dzisiaj gra, bo hałas się już nie powtórzy”.
205Rozdział szósty
206Bywało, że jakiś niezwykły wypadek budzi całą salę od razu, w jedno mgnienie oka. Na przykład przez otwarte okno wpadł nieostrożny wróbel lub się mysz polna zabłąkała. Któż by spać się ośmielił wobec tak ważnego zdarzenia? Wszystko, co żyje, skacze przez łóżka, na okna, odbywa się polowanie. Jednakże zdarza się to wyjątkowo tylko.
207Zwykle na kilkanaście minut przed szóstą cichy szmer zwiastuje, że sala się budzi — i jeśli dozorca spojrzy przez okno swego pokoju na salę, choćby nie miał zegarka, wie, że czas wstać.
208W rogu sali zebrała się starszyzna grupy i żywo rozprawia na temat zawieszonej kartki z planem dnia, a więc kto jest dziś dyżurnym, kto ma po śniadaniu przyjść na opatrunek, bo przy palancie[16] nogę sobie zadrapał; dalej: kąpiel, próba wyścigów, spacer do olszynki, pisanie listów do domu.
209Ktoś przy oknie przygląda się kwiatom: czy przez noc urosły. Inny, siedząc w łóżku, uderza krzemieniem o krzemień i dziwi się, że iskier nie ma, a sąsiad go poucza, dlaczego tak się dzieje. Paru chłopców goni się między łóżkami, starając się czynić to jak najciszej. Wreszcie któryś krzyknie: „Nauczyciel patrzy!” — i wszyscy dają nurka do łóżek.
210I rano nie wolno hałasować na sali, ale nie wolno mniej znacznie, bo i tak za kilka minut wstać będzie trzeba.
211Wielu już pod kołdrą pospuszczało do pasa koszulę, by na pierwsze hasło wyskoczyć żywo i zająć najlepszy kran w umywalni.
212Najlepsze z dziesięciu są środkowe krany, z dwóch ostatnich woda leci zbyt małym strumieniem, a z dwóch pierwszych bije zbyt mocno i pryska. A woda zimna, studzienna.
213 214Nie ma takiego, który by się ociągał. Biegną, tupiąc głośno bosymi nogami, czasem się który poślizgnie na kamiennej podłodze umywalni, wszyscy się śmieją i on się śmieje.
215— Proszę pana, on zabrał mydło.
216 217 218Spieszą się, bo drugi rząd niecierpliwie czeka kolei i tyle jeszcze pracy przed pierwszym śniadaniem.
219 220Spieszą się, bo Józef nie lubi, gdy dużo wody wychodzi, a trzeba żyć z nim w zgodzie, bo grabie i miotłę pożycza.
221— Trzeci rząd, wstawać! — Głowa, szyja, uszy, nos i oczy. Kto się źle umyje, będzie musiał wrócić na poprawkę.
222Trzeci rząd biegnie do kranów, drugi wyciera się i ubiera, pierwszy łóżka ściele.
223Słanie łóżek — niełatwa to sprawa. Trzeba strzepać prześcieradło, rozruszać słomę w sienniku, równo położyć kołdrę, na wierzchu lekko oprzeć poduszkę, a ręcznik gładko zawiesić na poręczy. Każdy stara się wykonać to najpiękniej, by móc zapytać się z dumą:
224 225Młodszym pomaga dyżurny; tylko mały Adamski gardzi pomocą i w nagrodę za sumienną pracę zostaje ręcznikowym dyżurnym.
226I tu przy słaniu łóżek, jak i przy myciu, zawsze ktoś komuś przeszkodzi i po karku oberwie.
227 228 229 230 231Rano są wszyscy w dobrym humorze, więc chętnie przebaczają swym wrogom.
232Sala pustoszeje, zaludnia się weranda.
233Prędko modlą się chłopcy, niektórzy może zbyt szybko przewracają kartki modlitewników — „syderów”[17]. Ale Bóg wyrozumiały jest dla dzieci kolonii, nie gniewa się o to.
234 235— Proszę pana, dziś ja pierwszy dostaję przylepkę.
236Z całego chleba przylepki są najsmaczniejsze, dlatego chłopcy dostają je po kolei.
237Szkoda, ach szkoda, że chleb ma dwie tylko przylepki.
238Chłopcy siedzą przy stołach, dyżurni roznoszą mleko.
Rozdział siódmy
239Dzieciństwo, WieśIdziem, idziem do kąpieli,Wrócim czyści i weseli(powtórzyć:)Lewą, prawą —Dalej żwawo —Idziem wszyscy wraz.
Tak śpiewają chłopcy, idąc parami przez polankę koło czworaków, przez podwórze dworskie, przez drogę między ogrodem — aż na łąkę koło młyna — do rzeki.
240
Duże, jasne, dobre słońce wsi polskiej patrzy z łagodnym uśmiechem na długi sznur dzieci, słucha ich śpiewu i nie pytając się, kto one, skąd przyszły, gładzi i rumieni złotymi promieniami ich blade twarze.
241
Jedna kąpiel — to tysiąc śmiechów i tysiąc czarów — sto ciekawych widoków i dziesięć co najmniej przygód.
242 243Ba, cudowne zjawisko: kura z pisklętami. Kto nie był jeszcze na wsi, widzi je po raz pierwszy.
244— Ach, cóż byłoby za szczęście złapać jedną taką śmieszną żółtą kurkę i trochę potrzymać. Ale dozorca nie pozwoli — ten nieznośny, nudny dozorca.
245Więc przynajmniej obejrzeć z bliska, dokładnie. I pary się rozbiegają.
246— Proszę pana, on nie idzie w parze.
247 248 249 250 251Ba, drugie cudowne zjawisko: gniazdo bocianie na kole i sam gniazda gospodarz — bocian.
252Takiego dużego ptaka chłopcy nie widzieli jeszcze: większy od indyka.
253— To nie ptak, to balon — poucza któryś.
254A teraz strach: mijamy się na wąskiej drodze z krowami. Codziennie się spotykamy.
255Krowy się zatrzymują i bardzo ciekawie patrzą na białe bluzy i białe czapki płócienne chłopców. Niektóre łby odwracają i patrzą z ukosa, jak gdyby myślały:
256„Ci mali ludzie to jednak bardzo pocieszne istoty. Jak im biedakom musi być niewygodnie chodzić na dwóch nogach”.
257Tu widzą chłopcy pierwszy raz — pług, bronę. Tu widzą, jak się krowy doi. Tu widzieli jedno z najpiękniejszych zjawisk: źrebaka.
258Mały konik idzie obok bryczki, a na bryczce pan w czapce urzędnika i woźnica. Paru chłopców pobiegło za bryczką, bo źrebak jest tysiąc razy piękniejszy od krowy i od bociana.
259— A batem ich tam, a batem — powiedział pan w czapce z gwiazdką do woźnicy.
260Chłopcy zatrzymali się zdziwieni, przycichli, posmutnieli, jak gdyby przypomniawszy coś sobie.
261— Mały konik, który tak was ucieszył, to syn starego konia — objaśnia dozorca — a pan, który chciał was uderzyć batem, to niemądry człowiek.
262Pan w czapce urzędnika zarumienił się i nic nie odpowiedział.
263 264Tu po prawej stronie drogi ciągnie się rów, w którym rosną niezapominajki. Raz Floksztrumpf zbierając kwiaty wpadł po pas w błoto — i czarny, mokry, zły — wrócił do domu.
265Koło rzeki rośnie tatarak, na którym pięknie piszczeć można. W Warszawie tatarak trzeba kupować na targu, a tu rośnie sobie, nikt go nie pilnuje.
266Na wzgórku koło rzeki pary się rozdzielają i stają w dwóch rzędach, aby po kąpieli łatwiej znaleźć ubranie.
267 268Maleńkie jak zapałki, a żyją, kręcą się przy samiutkim brzegu, a nie można ich złapać ani ręką, ani czapką, ani siecią z chustki do nosa.
269 270Dlaczego dozorca nie wlezie do wody i nie spróbuje; przecież na niego nikt by się nie gniewał, jego nikt nie pilnuje, jemu wszystko wolno. Stoi, patrzy — i nic.
271Ach, żeby tak wędka. Janek ze wsi ma haczyk, chce sprzedać go za dwa grosze. From ma włosy z końskiego ogona, a wędzideł na każdym krzaku dziesiątki. Cóż z tego, kiedy dozorca nie chce dać dwóch groszy?
272Wielce stroskani puszczają łódki z kory na wodę, a najlepsze łódki robi Wolberg — szkłem lub scyzorykiem.
273Kąpią się naprzód łobuzy i siedzą w wodzie długo. Chlapią, oblewają się, mocują, podstawiają nogi i przewracają — dają długie nurki, prawie tak długie, jak Janek i inni ze wsi chłopcy.
274Kto na dane hasło nie wyjdzie z rzeki, ten w przejściu z łazienki[18] dostaje ręcznikiem przez plecy. Toteż uciekają co sił, a ten i ów umyślnie się przewróci, żeby wejść znów „na chwileczkę” piasek opłukać.
275Po łobuzach kąpią się spokojni, a na końcu Wajnrauch, mały Adamski i ci, którzy kaszlą w nocy.
276Po kąpieli przechodzi się przez kładkę bez poręczy na drugą stronę rzeki. Zawsze ktoś umyślnie deskę rozbuja i wtedy strasznie przechodzić.
277Na drugiej stronie łąka granic nie ma, ciągnie się na prawo do bagien, gdzie rosną piękne kwiaty błotne, na lewo aż het do lasów, których tylko ciemny pasek widać daleko.
278Tu nie jeden, a tysiąc palantów można by urządzić, nie godzinę a tysiąc godzin można by biegać.
279Mała piłko okrągła, prawda, że kochasz dzieci — o, i one ciebie kochają.
Rozdział ósmy
280Od biedy każdy z chłopców potrafi opowiedzieć bajkę; ale nikt nie umie ani tak zajmująco opowiadać, ani tylu smutnych i strasznych bajek nie pamięta, jak Aron Najmajster.
281Ojciec Najmajstra umarł przed trzema laty, matka jest robotnicą w fabryce papierosów, dzień cały za domem; a chłopiec nie może bawić się w palanta ani biegać bardzo, bo zaraz kaszleć zaczyna. Siedzi więc w rogu podwórza na Wołyńskiej ulicy i słucha bajek; sam opowiada, a stąd tyle ich umie. I jego najchętniej słuchają teraz w Michałówce.
282Trzeba na przykład skrócić rękawy u koszul, bo są zbyt długie; a pani gospodyni będzie czas miała dopiero po obiedzie. Mamy trzech krawców w naszej grupie: jeden ojcu krawcowi w Warszawie pomaga, drugi z siostrą szyje krawaty, trzeci klamry umie przyszywać do pasków i sprzączki do szelek. Skrócić rękawy u kilku koszul to dla nich całkiem rzecz łatwa. Bierze się igły i nici do lasu.
283— AntysemityzmAron, opowiedz nam bajkę.
284Aron milczy chwilę, czeka, aż obsiądą go półkołem i uciszą się słuchacze. Krawcy biorą się do roboty. I w ciszy leśnej płynie jedna bajka za drugą.
285— A zoj[19] — zaczyna Najmajster śpiewnie.
286„Dawnymi czasy żył król, który miał siedmiu synów i siedm córek. Król bardzo kochał swe dzieci, kupował im piłki, ciastka, karmelki i rodzynki. Każdy syn miał zegarek i szablę wysadzaną brylantami, a córki miały suknie z koronek i pereł.
287Pewnego razu przyszedł do króla wielki żydowski uczony, który znał wszystkie święte księgi od początku do końca i od końca do początku; a jak kto włożył igłę do księgi, to wiedział, co na tej stronicy napisane od góry do dołu i od dołu do góry.
288Mędrca tego przysłali do króla Żydzi. Słyszeli oni, że król kocha dzieci, więc myśleli, że będzie dobry i dla nich, i chcieli osiedlić się w jego królestwie.
289Król pozwolił im mieszkać w swym państwie, ale był zły i chciwy. Kazał płacić ogromne podatki, bo każdy z siedmiu synów miał siedm razy po siedmiu służących, a każdy z nich miał jeszcze pomocników licznych. Każda córka miała siedm razy po siedm służebnic. I co dzień całe szafliki[20] złota posyłał król na targ, aby zakupić jedzenie dla dworu.
290Coraz więcej kazał król Żydom przynosić pieniędzy, nieposłusznych zabijał, a bogatych wtrącał do więzienia i zabierał ich majątki. Wreszcie tak zubożeli, że tylko czarnym chlebem i cebulą żyli, zarówno w dzień powszedni, jak w szabas[21].
291Wreszcie wezwał król mędrca tego, który pierwszy doń przyszedł, i oświadczył, że i jego zabije. Dał mu trzy dni na modlitwę i zgodził się spełnić trzy jego życzenia przed śmiercią.
292Uczony rebe[22] pościł i nie spał, tylko czytał w księgach, a potem powiedział trzy życzenia swoje.
293Pierwsze życzenie, żeby mu dali koguta, który ma białe i czarne w skrzydłach pióra, drugie życzenie, żeby mu wolno było wyrwać ze skrzydeł siedm czarnych i trzecie, żeby mu wolno było wyrwać siedm białych piór ze skrzydeł koguta. Przyszedł król do rebego, bo był ciekawy, co wielki uczony chce zrobić przed śmiercią. A przed domem czekali Żydzi, żeby zabrać ciało mędrca i pochować je na cmentarzu.
294Rabin wziął koguta do ręki i modląc się, wyrwał mu pierwsze czarne pióro. I zaraz wszedł pierwszy służący króla i powiedział, że najstarszy syn jego nie żyje. Teraz wyrwał rabin pierwsze białe pióro, i weszła pierwsza służebnica króla i płacząc powiedziała, że najstarsza córka króla umarła. Jeszcze pięć razy wyrywał rabin czarne i pięć razy białe pióro, i za każdym razem wchodził służebny albo służebnica króla z żałobną wieścią.
295Wreszcie zrozumiał król, że to kara Boża, opuścił głowę siwą na piersi i zapłakał.
296— O rebe — zawołał płacząc — zostaw mi moich dwoje ostatnich dzieci, a ja daruję życie tobie i twoim braciom.
297Zlitował się mędrzec nad królem i zostawił mu ostatnich dwoje dzieci — i od tej pory król stał się dobry i litościwy”.
298Koszule gotowe, bajka skończona — idziemy na obiad.
Rozdział dziewiąty
299Na całym wielkim świecie, kiedy zasiada się do obiadu, nakrycia leżą już na stole; w Michałówce jest nieco inaczej, a ma to swe głębokie powody. Są w Michałówce łyżki nowe i stare, gorsze z niebieskiej blachy z popękaną już nieco polewą, i lepsze, grube cynowe. A szczególniej widelce. Są widelce piękne, nowe, z żelaznymi trzonkami, są starsze, gdzie kolce nieco się już pogięły lub jeden krótszy, bo nadłamany. A najpiękniejszy na całej kolonii, a może i na świecie, jest widelec o czterech równych kolcach i białym rogowym trzonku.
300Nic więc dziwnego, że Bieda zabrał lepszą łyżkę Raszera, Raszer zamienił swój gorszy na żelazny widelec sąsiada, nic dziwnego, że pokrzywdzony upomina się o swą własność, że robi się zamieszanie — powstają kłótnie, skargi, a w zamieszaniu grozi ogólna „poczta” noży i łyżek po stole — a dalej wylanie zupy, a może i bójka. Bo pamiętać należy, że na werandzie przy każdym z czterech stołów siedzi trzydziestu ośmiu chłopców, a każdy z chłopców ma dwie ręce, którymi broni swej własności.
301Rozdaje się przeto nakrycia, gdy wszyscy już siedzą na miejscach.
302— Dzisiaj my dostaniemy ładne widelce.
303Bo rozdaje się je sprawiedliwie, po kolei, tak jak przylepki.
304Myliłby się, kto by sądził, że obiad kolonijny to taki cichy, nudny — grzeczny warszawski obiad.
305— Proszę pana, czy to prawda, że funt ołowiu jest tak samo ciężki, jak funt pierza?
306 307 308Tu rozważają się najważniejsze wypadki ubiegłej połowy dnia, godzą się powaśnieni i zrywają przyjaźń niedawni przyjaciele.
309— Czy to prawda, że na sośnie, na którą wczoraj piłka wpadła, jest gniazdo wiewiórek? Czy w lesie orłowskim są wilki? Czy można się otruć grzybami? Czy są wielkie ryby, które mogą połknąć człowieka?
310Te i podobne rozmowy prowadzi się przy zwyczajnym obiedzie, ale są i obiady nadzwyczajne — powiedzmy obiad wojenny, wycieczkowy, warcabowy, kiedy mówi się tylko o jednej sprawie, kiedy jeden temat żywo zajmuje całą kolonię.
311Dzisiejszy obiad można by nazwać ogrodniczym.
312Po pierwsze, Pergericht, zbierając bukiet, poparzył się pokrzywą.
313— Czegóż bo nie ma na tym świecie? Wszystkim wiadomo, że woda gorąca parzy, pies gryzie, koń kopie; ale żeby liście gryzły bose nogi, to całkiem rzecz nowa.
314I Pergericht więcej się dziwi, niż martwi.
315Dalej, dowiedzieli się chłopcy, że można zasadzić ogród na wacie, na takiej samej zwyczajnej wacie, którą się kładzie w ucho, kiedy ząb boli. Należy ją tylko rozłożyć na talerzu, zwilżyć wodą i posypać siemieniem, grochem, fasolą.
316Nie wierzyliby, ale jakże nie wierzyć, gdy widzą własnymi oczyma?
317Ale może dzieje się tak tylko tu na kolonii, w krainie dziwnych dziwów!
318— Czy w Warszawie także będzie rosło?
319— A jakże: na każdej ulicy, w każdym mieszkaniu.
320Cieszą się: tak przyjemnie mieć własny ogród — bodaj najmniejszy, bodaj na talerzu tylko, ale za to bez bramy, przy której stoi ogrodnik i nie wpuszcza dzieci biednie ubranych.
321I dlatego obiad dzisiejszy nazwałbym ogrodniczym, że po raz pierwszy ukazały się na stołach bukiety, które zajmują miejsce, a jeść ich nie można, więc są niepotrzebne zupełnie. I grupa ma rozstrzygnąć, czy chce, żeby bukiety stały podczas obiadu na stole, i jeśli tak, trzeba wybrać dyżurnego, który by wynosił je zawsze na werandę, jak dwaj inni wynoszą miski do mycia rąk, a mały Adamski ręczniki.
322A tymczasem już zupa i mięso zjedzone.
323— Proszę pana, mnie jeszcze marchewki!
324— Stój bratku, a kto wczoraj nie jadł kaszy na mleku?
325 326 327Dokładka ze słodkiej marchewki to wielki specjał i potężna broń, którą się walczy z grymasami przy stole. Nie darmo napisał pewien mąż uczony w bardzo grubej książce:
328„Nie wolno dawać marchewki temu, kto nie je kaszy na mleku”.
329— Nieprawda, nikt tego nie pisał.
330— A ty skąd wiesz, że nieprawda? Czy czytałeś wszystkie grube księgi wszystkich uczonych mężów?
331 332 333Po obiedzie pyta się Bromberg:
334— Proszę pana, czy będzie co jeszcze?
335 336I śmieją się chłopcy z Bromberga.
Rozdział dziesiąty
337Wajnrauch jest zadowolony, że chodzi o kuli, bo postrzelono go na ulicy i w szpitalu odjęto mu nogę. Chętnie opowiada o doktorach w fartuchach i siostrach miłosierdzia w dużych, białych czepkach. Dobrze mu było w szpitalu, dobrze mu i teraz na kolonii. Pani gospodyni zawsze przez współczucie dołoży coś do talerza ponad program i niejeden z psich figlów uszedł mu na sucho.
338— Proszę pana, Wajnrauch się bije.
339— A po co on woła na mnie: kulas i łobuz z Krochmalnej ulicy?
340I śmieje się, bo wie, że ma sprawę wygraną. A łupnąć kogoś w kark, aż uderzony świeczki w oczach zobaczy, był to zwykły jego kares[23], dowód przyjaźni serdecznej.
341W szpitalu nauczył się grać w warcaby, potem zrobił je w domu z tektury i korków. Tekturę ma, bo w Warszawie klei pudełka do sklepów, a korki znalazł na podwórzu i dostał od kolegów.
342Kiedy więc trzeba było wszystkich chłopców rozdzielić na grupy do konkursu warcabowego, czynność ta powierzoną została Wajnrauchowi.
343Konkurs trwał tylko dwa dni, ale przygotowania zajęły wiele dni między obiadem i podwieczorkiem.
344Byli chłopcy, którzy grać się dopiero uczyli, inni wprawiali się spiesznie, a najtrudniej grać damą, zrozumieć jej rolę i przywileje na szachownicy.
345— Czy damę wolno bić, czy można damie dać „chucha”, czy dama może przeskakiwać przez dwa pionki, czy ostatni kamień musi być damą?
346Wajnrauch uczył, tłumaczył, grał z każdym na próbę, a potem wpisywał go do grupy źle, miernie, średnio, bardzo dobrze lub wzorowo grających, innymi słowy, stawiał pałkę, dwójkę, trójkę, czwórkę lub piątkę.
347Jak widać, była to praca długa i trudna, toteż Wajnrauch, chcąc się z niej sumiennie wywiązać, nie miał czasu ani bić się, ani przeklinać.
348Kiedy już wszyscy byli rozdzieleni na grupy, rozpoczął się konkurs. Pałki grały z pałkami, dwójki z dwójkami. Że siły były równe, dowodzi fakt, że z trzech rozstrzygających partii Zawoźnika z Fichtenholcem — pierwsza długo się ciągnęła i została nierozegrana, a dopiero dwie następne wygrał Zawoźnik.
349W grupie miernie grających zwycięzcą był Dessen. Aż trzy nierozegrane partie dała walka Lisa z Kryształem i cztery razy zmagał się Płocki z Kuligiem.
350Najciekawsza była walka mistrzów gry, takich jak Altmann, Tamres i Wajnrauch. Wiele widziało się tu znakomitych ruchów na szachownicy, długo i z namaszczeniem obmyślane było każde posunięcie. Wreszcie bezspornie, bez protestów ze strony pokonanych, zwycięzcą warcabowym ogłoszony został nie Wajnrauch, a — Tamres, on bowiem pokonał wszystkich, grających wzorowo.
351Może na przyszły rok na kolonii Wajnrauch zwycięży? O nie, kończy już lat trzynaście, już będzie za stary, kolonie są tylko dla dzieci. Toteż gdy wyjeżdżał, długo wychylał się z wozu, długo powiewał czapką i wołał:
352— Żegnajcie kolonie, adie[24] Michałówko!
353Spotykam czasem kulawego Wajnraucha w Warszawie. Kiedy się kłania, zawsze uśmiecha się wesoło: pewnie przypomina sobie wtedy konkurs warcabowy, bociana, bajki Najmajstra i słodką marchewkę.
Rozdział jedenasty
354Rano piekarz przywozi chleb i listy z poczty. Listy oddaje się chłopcom dopiero po śniadaniu. Bo kto list otrzyma, ten z wielkiej radości już mleka pić nie chce, kto nie otrzyma listu, ten znów mleka nie pije z wielkiego frasunku. A pamiętać należy, że otwarta karta sześć groszy kosztuje, to jest tyle prawie, ile funt chleba; nie tak więc często dostawali chłopcy wiadomości z domu.
355 356„Kochany synku, cieszy nas bardzo, że się kąpiesz i że nie tęsknisz do domu. Bądź grzeczny i posłuszny, baw się wesoło i wróć zdrów i dobry do kochającej cię matki”.
357Takich listów, napisanych po polsku i bez śmiesznych błędów, było niewiele. Ale czyż nie to samo czuł i chciał powiedzieć ojciec Borucha, pisząc do syna:
358„Kochany syn Boruch! zawiadamiam ci, że jesteśmy Bogu chwała, zdrowi, czego i ciebie to samo życimy. Ukłon od ojca i matki. Bądź posłuszny, i co cię powią, żeby wykonałeś akkuratnie. Ściskamy się tobie z daleka…”
359A w czwartek po obiedzie chłopcy piszą do Warszawy, rozumie się, tylko ci, którzy pisać umieją.
360— Proszę pana, niech pan napisze mi list.
361 362 363— Napiszę, że jesteś łobuz i bijesz się z chłopakami.
364— Nie chcę… Niech pan napisze, czy Josek płakał, że mu zabrałem szelki.
365— Toś ty szelki zabrał Joskowi?
366— Bo mama kazała; bo moje ubranie podarte, a jego ubranie ma szelki.
367— Więc może zapytać się, czy Josek nie płakał, że zabrałeś jego ubranie?
368 369 370„Do moich kochanych rodziców. Po pierwsze piszę, że jestem zdrów i chciałbym wiedzieć, co słychać w domu i ważę 54 funty i jem 5 razy dziennie i wszystko wam opowiem i robimy fortecę i kopiemy ziemię i ja bym bardzo chciał wiedzieć, co słychać w domu”.
371Były w listach dzieci i pełne troski pytania:
372„Czy kochany ojciec znalazł zajęcie, czy Chaim ma robotę i czy co zarabia?”
373Bo kiedy chłopiec wyjeżdżał na kolonie, ojciec był bez roboty…
374Niektórzy z niepiśmiennych nie mieli zaufania do dozorcy, woleli, żeby im napisał kolega. Kolega napisze, co mu się każe, a dozorca gotów donieść rodzicom, że on wczoraj w kąpieli szedł na środek rzeki, gdzie głęboko, lub goniąc wiewiórkę, nos sobie podrapał. Lepiej ostrożnym być z władzą.
375I kolega, rozpytawszy o stosunki rodzinne, pisze jak z książki:
376„Po pierwsze jestem zdrów i kłaniam się dziadzi i kłaniam się bratu i kłaniam się siostrze i kłaniam się małemu bratu Motce i kłaniam się całej rodzinie. Bądźcie zdrowi i jem pięć razy dziennie i kłaniam się Abramkowi i kłaniam się cioci i kłaniam się wujaszkowi jednemu i drugiemu”.
377Kolega odczyta list, okazuje się, że wszystko w porządku.
378 379I kontent: wysyła pierwszy list w życiu…
380W czwartym tygodniu pisze karty dozorca:
381„Proszę oczekiwać syna na dworcu w czwartek, dnia 20 lipca, o godzinie dwunastej w południe”.
382 383„Był wesół i miły, lubiliśmy go bardzo”.
384Przyjemnie będzie dowiedzieć się rodzicom, że dziecko ich zyskało sympatię obcych ludzi.
385— Proszę pana, co pan o mnie napisał?
386— Że nie chciałeś jeść kaszy i źle łóżko słałeś, żeby ci w skórę dał ojciec.
387— Nie bój się, nauczyciel żartuje tylko — poucza go doświadczeńszy kolega.
Rozdział dwunasty
388Dlaczego Chaim, który nikomu nie daruje miłego spokoju, żyje w przyjaźni i nie krzywdzi nigdy Mordki Czarneckiego?
389— Czy Chaim jest twoim przyjacielem?
390— Tak — potwierdza Czarnecki skinieniem głowy.
391 392 393Mordka Czarnecki ma duże, czarne oczy, które zawsze się dziwią i zawsze są trochę smutne.
394Raz bawili się chłopcy na polance, a w olszynie kukułka kukała.
395— Kuku! — woła kukułka w gęstwinie.
396— Kuku! — powtarza Czarnecki i słucha, i czeka, dopóki mu ptak nie odpowie.
397Długo tak rozmawiali: kukułka i chłopiec. Aż ptak spłoszony uleciał — i dziwi się Mordka, że nikt mu nie odpowiada, i wierzyć nie chce, że z kukułką rozmawiał.
398Kiedy chłopcy widzą wiewiórkę, różnie się jej przyglądają: jedni czają się, żeby ją podejść i pochwycić znienacka, bo jak wieść niesie, był trzy lata temu chłopiec, który żywą wiewiórkę złapał i przyniósł do kuchni. Inni śmieją się z wielkiej uciechy, że małe, rude zwierzątko tak zwinnie skacze z gałęzi na gałąź: człowiek na pewno by zleciał i łeb sobie rozbił. Czarnecki nie śmieje się, tylko szeroko otwiera oczy i dziwi się, że wiewiórka to umie, czego nikt nie potrafi…
399Bawią się chłopcy w klipę[25]. Czarnecki przystanął z boku i dziwi się, że można tak zręcznie, tak wysoko kijek kijkiem podrzucać. Ale sam nie próbuje grać w klipę…
400Tak samo patrzy na zachód słońca: jak gdyby miał jakąś myśl ważną, która go zajmuje — i dlatego wtedy tylko się budzi z zadumy, kiedy coś bardzo pięknego zobaczy…
401Motyl przelatuje z kwiata na kwiat. Czarnecki idzie za nim krok w krok — nie, żeby go pochwycić, dziwi się jeno, że te dwa płatki śniegu uciekają przed nim tak, jakby żyły. A może żyją naprawdę?
402— Czy motyle muszą być białe? — zapytał Chaima i opowiedział mu taką historię.
403Raz chłopiec w szkole podarł kartkę papieru na drobne kawałki i wyrzucił przez okno. Kiedy papierki powoli spadały, wszyscy dobiegli do okien i jedni wołali, że to śnieg, a inni, że motyle fruwają.
404Przyszła stróżka na skargę, że zaśmiecili podwórze; a nauczyciel dowiedział się, kto papierki wyrzucił przez okno i zbił chłopca drewnianym cybuchem od fajki. Chłopiec bardzo płakał, a Czarnecki dowiedział się wtedy, że są na świecie motyle — i teraz widzi je tu, na kolonii własnymi oczyma…
405Chłopcy śmieli się z Mordki, że przez sznur skakać nie umie, że w berku ucieka niezgrabnie, piłki nigdy nie złapie — i nazywali go Maćkiem.
406Powiedziano chłopcom, że są ludzie dobrzy i źli, mądrzy i głupi; a Maciek — to imię chłopskie, a więc imię ludzi biednych — i wcale nie śmieszne. Jeżeli pogardliwie mówią o Maćku, to czynią tak samo, jak ci, którzy z imienia Mosiek[26] się śmieją. Ale starsi i rozsądniejsi tylko zrozumieli, co im tłumaczył dozorca.
407Dopiero kiedy Chaim zapowiedział uroczyście:
408— Kto zaczepi Czarneckiego, temu zęby wybiję — wszyscy już uznali, że z obu przyjaciółmi nie można zaczynać…
409Dlaczego Chaim, jeden z największych urwisów, zawarł przymierze z najcichszym z chłopców kolonii, Czarneckim?
Rozdział trzynasty
410Elwing od razu się domyślił, że gazeta „Michałówka” nie przychodzi z Warszawy, tylko ją panowie sami piszą i umyślnie kładą do koperty, niby że z Warszawy przysłano. Ale i on słucha, boć przyznać musi, że wszystkie wiadomości są najświeższe i bardzo ciekawe.
411„Chłopcy bawili się w palanta i wybili szybę. Pani gospodyni bardzo się gniewała”.
*
*
*
*
„Jejman uderzył w nos Butermana. Buterman przebaczył Jejmanowi”.
*
„Nowy pies zerwał się z łańcucha i uciekł. Ale go Franek złapał”.
*
„Wajnberg zrobił dziurę w czapce; będzie chodził w dziurawej czapce, bo nowej nie dostanie”.
*
„Sztabholz pił dużo wody po jajkach, będzie go brzuch bolał, a może nawet będzie musiał wypić całą łyżkę rycyny”.
*
412Jeden artykuł gazety „Michałówki” poświęcony był butom: — jak niewygodnie chodzić na wsi w butach, jak przyjemnie i zdrowo chodzić boso; inny znów głosił, jak spędza czas na kolonii chłopiec zuch, a jak fujara.
413A jeden artykuł poświęcony był koloniom letnim:
414„Kolonie letnie już 25 lat wysyłają dzieci na wieś.
415Kolonie letnie wysyłały mało dzieci, potem dużo dzieci, a teraz wysyłają co rok trzy tysiące; połowa, to jest tysiąc pięciuset, chłopców i tysiąc pięćset dziewczynek.
416Kolonie letnie wysyłają dzieci katolickie i dzieci żydowskie, ale tylko biedne.
417Kolonie letnie wydają czterdzieści tysięcy rubli na rok, żeby wysyłać dzieci na wieś. Ubrania, łóżka, talerze, mydło, mięso i mleko — wszystko trzeba kupować. Więc ten, kto gubi chustki do nosa i piłki, drze ubrania, wybija szyby i łamie widelce — robi źle, bo będzie mniej pieniędzy na mleko i chleb, i nie wyjedzie już tak dużo dzieci, a te, które nie wyjadą na wieś, będą smutne, będą płakały.
418Kolonie letnie mają dużo takich domów i lasów, jak Michałówka. Dzieci jadą i do Ciechocinka, i do Zofiówki[27], i do Wilhelmówki[28].
419Na kolonię Michałówkę idzie dużo pieniędzy, bo aż pięć tysięcy rubli. Dwa razy w ciągu lata przyjeżdżają tu chłopcy i dwa razy dziewczynki.
420Kto daje te pieniądze? — Dają różni ludzie. Jeden umiera, więc pieniądze już mu są niepotrzebne. Drugi chce kupić sobie łaskę u Pana Boga, trzeci chce, żeby wszyscy mówili, że on jest dobry. A czwarty jest naprawdę dobry i chce, żeby wszystkie dzieci bawiły się wesoło na wsi i były zdrowe.
421Kto zbiera te pieniądze? — Zbiera je prezes kolonii letnich i jeszcze inni panowie i panie.
422Dlaczego oni zbierają pieniądze?
423Bo ich ludzie lubią i wierzą im, i wybrali ich tak samo, jak wy tu w Michałówce wybraliście na sędziów: Presmana, Płockiego i Frydensona”.
*
424O koloniach letnich można było ładniej napisać w gazecie, ale dzieci żydowskie źle rozumieją po polsku i trzeba pisać dla nich łatwymi wyrazami.
425Niektórzy chłopcy wcale nie mówią po polsku, ale pomimo to radzą sobie doskonale. Mówią:
426 427„Ooo!” znaczy: mam za długie spodnie, brakuje mi guzika, komar mnie ugryzł, jaki ładny kwiatek, nie mam noża albo widelca.
428Wszystkie te zdania zastępuje jedno krótkie:
429 430Śniadanie, podwieczorek, kolacja — wszystko nazywa się obiad. I ile razy odezwie się dzwonek, biegną z wesołym okrzykiem:
431 432Skąd wiedzieć mają, że różne nosi imiona posiłek, w różnych porach dnia spożywany, gdy w domu, ile razy są głodne, otrzymują zawsze taki sam chleba kawałek z niedocukrzoną herbatą?
433Rzecz inna ci, którzy mieszkają na ulicach, gdzie dużo jest chłopców polskich.
434Grinbaum ze Starego Miasta mówi dobrze po polsku, bracia Furtkiewicz noszą już polskie imiona: Henio, Gucio się nazywają. A Topcio Mosiek razem z Frankami i Jankami gołębie podpuszcza, nauczył się od nich gwizdać na palcach i piać jak kogut, bo mieszka na Przyokopowej ulicy…
435Ale są w Warszawie ulice, gdzie jeśli się słyszy polski wyraz, to tylko brzydkie przekleństwo stróża domu, że mu żydowskie bachory podwórze zaśmiecili. I jeśli tam chłopczyna usłyszy mowę polską, to tylko:
436— A bodajeś zdechł, a bodaj was cholera!
437Wieś, SłowoTu na wsi mowa polska uśmiecha się do nich zielenią drzew i złotem zboża, tu mowa polska splata się z wesołym śpiewem ptaków leśnych, mieni się perłami gwiazd, oddycha powiewem rzecznego wietrzyka; wyrazy polskie, podobnie jak kwiaty polne, same układają się w łąki radosne, lub wznoszą czyste i promienne jak słońce o zachodzie.
438Nikt ich tu mówić nie uczy, bo czasu na to nie ma, nie poprawia się nawet, gdy źle mówią. Uczy je wieś polska, niebo polskie…
439Nie razi tu i żargon żydowski; bo to nie żargon krzykliwy i ordynarny kłótni i przezwisk, a tylko — obcy język rozbawionej dziatwy.
440I żargon ma swe tęskne, tkliwe wyrazy, którymi matka chore dziecko usypia.
441A cichy, szary polski wyraz: „smutno” jest po żydowsku też: „smutno”.
442I kiedy dziecku polskiemu czy żydowskiemu źle się dzieje na świecie — tym samym wyrazem myśli, że mu — smutno.
Rozdział czternasty
Wojna. Walka przy pierwszym forcie. Zdobycie drugiego fortu. Żołnierz dłubiący w nosie i zawieszenie broni.
Rozlega się donośny głos trąby wojennej, odpowiadają mu małe trąbki oddziałów. Szczęk żelaza łopat saperskich. Bieganina i nawoływania. Powiewają chorągwie.
445— Formować oddziały — głosi komenda.
446Pierwszych siedem par, to „napad”. Tych czternastu bohaterów ma walczyć przeciwko wszystkim pozostałym. Oddział nieliczny, ale dzielny, a że walczyć umie, że nie przeraża go przeważająca liczba wroga, dowiodły trzykrotnie odbyte manewry.
447— Obrona pierwszego fortu — naprzód! — głosi komenda.
448Na czele generał Korcarz ze sztandarem pierwszego fortu, za nim cztery pułki, każdy pułk przy swoim dowódcy; na przodzie obrona dwóch bocznych skrzydeł, za nią dwa środkowe pułki, które staną przed samym sztandarem.
449Jeśli zatknięty na wzniesieniu sztandar dostanie się w ręce nieprzyjaciela, oddziały muszą się cofnąć dobrowolnie i saperzy z ziemią zrównają pierwszy fort, a walka rozpocznie się przy drugim.
450Generał Hersz Korcarz dowiódł, że umie sam mężnie walczyć w pierwszym szeregu, a mimo to nie zapomina co moment spoglądać na wzniesienie z chorągwią, by w razie niebezpieczeństwa wzywać w porę podwładne mu pułki na pomoc zagrożonemu sztandarowi. Prócz męstwa musi mieć krew zimną i przytomność umysłu.
451— Fort trzeci, czwarty, piąty — naprzód — raz, dwa!
452Te forty, jak widać z planu, osłaniają fort pierwszy od tyłu i z boku. Oddziały muszą być gotowe na każde wezwanie, biec z pomocą zagrożonemu sztandarowi pierwszego fortu.
453Jeśli napad liczy w swych szeregach śmiałych, silnych, dojrzałych i wytrawnych wojaków, to i obrona gotowa jest do ostatnich sił walczyć o swój honor — i zwarcie się dwóch tych mocy będzie potężne.
454I choć bój bliski czeka mężne pułki, idą przez las wesoło pod takt śpiewanego marsza.
455Na samym końcu jadą wozy szpitalne, te same, które służyły do przewożenia kubłów z piaskiem i kamieni przy budowie fortecy. Teraz wiozą aptekę i wodę, i miski do obmywania rannych. Nielicznym oddziałem felczerów i sanitariuszów dowodzi kulawy Wajnrauch, lekarzami są Sosnowski i garbaty Kryształ, a chorągiew szpitalną, która ma zabezpieczyć szpital od napadu, niesie Sikora.
456Przy fortecy nie ma już zamieszania. Wszystkie oddziały spokojnie zajmują swe pozycje. Sztandar pierwszego fortu lekko kołysze się na wietrze.
457Fort pierwszy obrony: Generał Hersz Korcarz, Pułkownik Flekier (prawe skrzydło), Pułk 1. Pułkownik Rubinsztajn (lewe skrzydło). Pułk 2. Pułkownik Pergericht (centrum). Pułk 3. Pułkownik Landsberger (centrum). Pułk 4.
458Fort trzeci (boczny): Generał Zamczykowski Pułk 5.
459Fort czwarty i piąty (boczne): Generał Lew. Pułk 6 i 7. (Pułk 5, 6 i 7 bronią fort pierwszy od boków). Generał Presman na czele pułków 8, 9 i 10 rezerwy.
460Fort szósty i siódmy (druga linia bocznych fortów): Generał Altman.
461Forteca: Generał Lis na czele drugiej rezerwy.
462Pułk napadu stanowiło 3 chłopców.
463Pułk obrony stanowiło 8–10 chłopców.
464Poseł wręcza generałowi Korcarzowi papier z krótkim zawiadomieniem:
465 466Na długie listy nie ma czasu. Odpowiedź brzmi:
467 468Napad rozdzielił się na małe oddziały — trójki. Podczas gdy dwie trójki rzucą się na boczne skrzydła pierwszego fortu, aby rozproszyć siły obrony, aby odwrócić uwagę od placu, gdzie zatknięta jest flaga, pozostałe najmocniejsze trzy trójki rzucą się w sam środek okopu, aby jednym silnym naporem strącić z nóg obrońców, oszołomić ich i wyrwać w pierwszym zaraz ataku zwycięstwo.
469Chwila nieuwagi, moment zapomnienia, a szala zwycięstwa przechyli się w stronę ataku. Wzięcie pierwszego fortu to jeszcze nie zdobycie fortecy, ale już duży krok naprzód.
470Trzykrotna pobudka dużej, głównej trąby — i pierwsza trójka występuje z okopu. Galopem przebiega przestrzeń dzielącą ją od fortu i zatrzymuje przed rowem, jakby zbrakło jej odwagi. Rozumie się, że jest to fortel wojenny, chęć uśpienia czujności obrony.
471Dziesiątki rąk wyciągniętych, gotowych strącić trzech śmiałków, cofa się. Widać, jak niektórzy lekkomyślni obrońcy centrum wału opuścili swoje pozycje, nie rozumiejąc, że skrzydła same się mogą obronić, a że oni, środek broniący wzniesienia ze sztandarem, potrzebować będą czujnej pomocy.
472Kiedy pierwsza trójka wolnym truchtem wracała do okopu, głośno śmiała się i drwiła obrona.
473Znów donośny głos trąby — i dwie trójki na oba skrzydła wykonywają fałszywy atak z tym samym rezultatem.
474— Boją się — decyduje tryumfująca obrona.
475Ta pewność siebie i przelotny tryumf omal nie stał się powodem wielkiego nieszczęścia. Bo kiedy w prawdziwym ataku dwie boczne trójki teraz naprawdę wdzierać się poczęły na wał, środek okazał się prawie bez obrony.
476Ale tu stał generał Hersz Korcarz i sam jeden wytrzymał wściekły atak napadu, dopóki oprzytomniałe oddziały nie przybiegły na pomoc.
477Wszyscy są już na wale. To ten, to ów miga koło sztandaru. Odparci z jednej strony, biegną z przeciwnej. Kogo zepchnięto do rowu, drze się znów w górę. Kto upadł, podnosi się i dalej bierze udział w walce. Raz po raz miga twarz to tego, to owego zuchwalca na okopie, ale rychło strącony, znów musi się na fort drapać z wysiłkiem.
478Bić pokonanych zabrania prawo wojenne; wolno tylko odpychać lub ściągać z wału obrońców. Zadaniem sanitariuszów jest pomagać wstać leżącym. Rannych nie ma: rannym będzie ten, kto się rozpłacze, ale nie ma płaczących.
479Trąba ogłasza odwrót. Znużone trójki powracają do obozu. Pierwszy atak odparto zwycięsko. Ale to jeszcze nie zawieszenie broni. Po pierwszym nastąpi drugi i trzeci. To dopiero przygrywka, pierwsze wypróbowanie sił, to ledwie wielkie manewry, które pozwalają ocenić zdolność bojową obu walczących armii.
480 481Znów dźwięki trąby wojennej — znów walka. Już — już zda się chorągiew w ręku nieprzyjaciela, gdy jeden krótki okrzyk: „Do sztandaru” — skupia w jednym miejscu rozproszonych żołnierzy i tworzy wokół niezwalczony żywy mur obrońców.
482Otoczony przez przeważające siły napad nie może liczyć na zdobycie fortu; tylko pierwszy impet nieoczekiwanego ataku dać mu może zwycięstwo; gdy ten zawiedzie, nie należy bezowocnie wyczerpywać sił i zapału, tylko lekkimi potyczkami nużyć nieprzyjaciela i czekać, aż w walce ciągłej zniszczy się powoli i obniży wysoki wał fortu.
483Ale napad się niecierpliwi. I oto zręcznym manewrem rozproszona obrona daje możność pochwycić sztandar nieprzyjacielowi.
484— Opuśćcie pierwszy fort! — brzmi wezwanie — mamy wasz sztandar.
485 486Rozwiesza się polowy telefon i z gorączkowej rozmowy obu dowódców wyjaśnia się, że padli ofiarą podstępu: zdobyli prawie bezwartościowy sztandar czwartego fortu, który obrońcy opuścili i pozwolili rozkopać z niewielkim dla siebie uszczerbkiem.
487Z tego powodu powstał nawet przelotny bunt w obozie napadu.
488Powstało i wiele innych pytań, które trzeba było rozstrzygnąć, jak sprawę brania do niewoli i wymiany niewolników, sprawę chorążego trzymającego sztandar, żołnierzy Kuliga i Mitmana o znęcanie się nad pokonanymi. Wobec tego zawieszono broń na dzień jeden.
489Z tryumfem powracała na posiłek obrona, z wiarą w przyszłość kroczył napad, by korzystając z czasowego pokoju, pokrzepić kolacją i snem znużone w boju ciało.
490Nazajutrz dzień był skwarny, więc dopiero koło wieczora obie armie zajęły swe pozycje.
491I okazało się, że zdobyty wczoraj fort czwarty nie był bez znaczenia, a może napad, korzystając z zawieszenia broni, dokładniej wypracował plan działania. (Dodawać nie potrzeba, że tematem rozmów w dniu tym była tylko wojna). Może wreszcie Korcarzowi trudniej było porozumieć się ze swą liczną armią, a może wczorajsze powodzenie osłabiło czujność obrony. Dość, że po pierwszym krótkim, jakby próbnym ataku, nastąpił drugi, niespodziewany i tak silny, że nie tylko sztandar dostał się w ręce napadu, ale i część obrońców wyparta została z pozycji.
492I padł dumny i nieprzystępny fort pierwszy, poorany w licznych walkach, zburzony podczas ataków wcześniej jeszcze, niż zgodnie z warunkami wojny, oddany został na rozkopanie saperom.
493Tu żołnierz Raszer otrzymuje w polu rangę pułkownika; już Szajnkinder i Prager mają pierś ozdobioną orderem. Generał Zamczykowski zdegradowany został za nieporządek w dywizji; żołnierze Grubman, Irblum i Szrajbaum uwolnieni z powodu choroby, Margules, Korn, Tamres i Płocki poznali się z niewolą.
494Zagrzane w boju, bogate w zdobyte doświadczenie, obie armie szykują się do dalszych zapasów.
495Do obrony drugiego fortu przybywa generał Presman (młodszy), obok którego stać będzie Korcarz, nieszczęśliwy bohater ubiegłych bojów. Rezerwa daje nieliczny, ale silny oddział Rotsztajna, Aptego, Hechtkopfa i Krasnobroda. Prócz tego na fortach szóstym i siódmym przybywają dwa nowe pułki generałów Karasia i Altmana.
496Tu drogą układów postanowiono w sprawach spornych urządzać sądy rozjemcze generałów, którzy po wymianie glejtów bezpieczeństwa schodzić się mają na pół drogi.
497Wreszcie pierwsza krótka mowa na drugim forcie przed bojem:
498— Żołnierze! Oto widzicie podarty szary kawał płótna na nadłamanym drzewcu. To honor i byt drugiego fortu. Ten stary sztandar tym bardziej cenny, że poszarpany w bojach, że wyblakły w polu.
499Znów wymiana depesz przez posłów, znów trąbka wygrywa pobudkę.
500Napad, zachęcony powodzeniem, zmienił taktykę walki. Ataki są krótkie, ale za to mocne i nieprzerwane.
501Każda odparta trójka zbiera się natychmiast i rzuca wspólnie na najsłabszy punkt okopu.
502Ale i obrońcy mają doświadczenie bolesnej porażki. Trzy pułki stoją nieruchomo przy sztandarze, nie biorąc udziału w walce ogólnej, stanowiąc rezerwę i niezwalczoną obronę powiewającej chorągwi.
503Wzrasta liczba bohaterów, wzrasta i liczba wziętych do niewoli. Cały pułk piąty, wraz z dowódcą, prócz jednego tylko żołnierza Rozenrota, wpada w zasadzkę. Z żołnierza mianowany pułkownikiem otrzymuje rangę generała Hersz Raszer. Odznacza się Herzman, Gutner, Korczak, Gebajder, i Szpirglas. Degradacja spotyka pułkownika Horenkriga za nieporządek w oddziałach. Wreszcie pod sąd wojenny dostaje się żołnierz Herszfinkiel, który podczas boju siedział spokojnie na bocznym wale i dłubał w nosie.
504Dłubanie w nosie, czynność mająca licznych zwolenników i na ogół niewinna, staje się karygodną w godzinie walk o honor fortecy i oburzyć musi każdego, już nie tylko wodza, ale towarzysza broni.
505Pod koniec drugiego dnia boju saper Flaszenberg zniszczył polowy telefon — i znowu zawieszono broń do dnia następnego.
506Nieprzyjaciele podają sobie dłonie. Przy dźwiękach marsza tryumfalnego wręczono odznaczenia — piękne ordery, wycięte z czerwonego, niebieskiego i żółtego papieru.
507Trzeciego dnia obie strony gotowe są wyrzec się nawet obiadu, byle dojść do rezultatu i albo zmusić napad do odwrotu, do wyrzeczenia się raz na zawsze pretensji do fortecy, albo widząc bezskuteczność dalszego oporu, poddać fortecę na zaszczytnych warunkach.
508Jednakże żadna ze stron nie była skłonna do ustępstw. Fort drugi padł dopiero czwartego dnia walki, i to z winy fatalnego wypadku.
509Oto jedna z trójek, wpadłszy na wzniesienie ze sztandarem, nie zdążyła go wprawdzie zabrać, ale ułamała kawałek drzewa z jednym gwoździem i strzępem płótna, nie większym niż pół centymetra.
510 511— Czy sztandar należy uważać za wzięty?
512Zawieszenie broni i sąd rozjemczy. Z zapartym oddechem oczekują obie strony rezultatu narad wodzów. Narady trwają długo, bo sprawa jest zawikłana.
513— Czy żądacie, byśmy po kawałku zdobywali wasz sztandar? Czy ten kawałek nie dowodzi, żeśmy go mieli w rękach? — pytają wodzowie napadu.
514— Czy on nie dowodzi również — twierdzi obrona — że sztandaru zdobyć nie mogliście?
515Sąd odbywał się na placu między obozem i fortecą i tylko pojedyncze wyrazy wzburzonych mówców dobiegały do uszu armii.
516Wreszcie generał Presman, bardzo blady, powróciwszy rozkazał sztandar drugiego fortu oddać wrogowi i wojsku cofnąć się do fortecy.
517Rozległy się ponure tony marsza żałobnego. Wodzowie mieli łzy w oczach. Sprawiedliwości stało się zadość.
518Pułkownik Pergericht, który stał przy sztandarze, tylko na prośbę żony i nieletnich dzieci uniknął grożącej mu kary. Dopiero w bojach przy fortecy dzięki męstwu odzyskał utraconą rangę i szacunek.
519Dowództwo nad fortecą objął generał Lis.
520Po kilka nieudanych atakach napad przyznał nieprzystępność fortecy.
521 522„Zawieramy pokój na rok jeden. W posiadaniu napadu pozostają dwa główne i pięć bocznych fortów. W posiadaniu obrony pozostaje forteca”.
523Tu następują podpisy i wielka pieczęć z czerwonego laku.
Rozdział piętnasty
524— Dlaczego nazywacie starszego Kruka księciem?
525— Bo taki delikatny jak książę. Jak tylko mu co powiedzieć, zaraz się obrazi i nie chce się bawić.
526— A mały Kruk jest także księciem?
527— A jakże: łobuz, a nie książę.
528Starszy Kruk opiekuje się bratem, oddaje mu swoją chorągiewkę, staje zawsze w jego obronie. A mały jest buńczuczny i każdego zaczepia. Starszy trzyma pelerynę, gdy mały się bawi, rano ogląda uszy, czy dobrze mydło spłukane, a wieczorem ściele mu łóżko i kołdrą okrywa go troskliwie.
529— Dlaczego tego urwisa tak pieścisz? — pytano starszego Kruka. — Bić się z chłopakami umie, a łóżka posłać mu się nie chce.
530— Niech się bawi — mówi starszy — on mały jeszcze, ma osiem lat dopiero.
531 532— O nie, mam już dwanaście lat, pracuję razem z ojcem w fabryce szewskiej. Ja już jestem duży.
533Kiedy chłopcy pletli koszyki z sitowia, starszy Kruk chciał też zrobić koszyczek dla brata. Siedzą na schodach werandy i majstrują. Nagle któryś powiedział, że Kruk zabrał mu dwie trawki. Trawki są długie, a więc bardzo cenne. Od słowa do słowa, chłopiec nazwał Kruka złodziejem.
534Kruk był niepocieszony, nawet scyzoryk do obcinania trawek nie zdołał go rozchmurzyć. Koszyka już nie plótł i kolacji jeść nie chciał.
535— Jedz Kruczek, brzydko być takim złośnikiem. Przecież już cię przeprosił — przyznał, że to twoje trawki.
536— Ja się na niego nie gniewam.
537Kruczek chciał jeść — już łyżkę niesie do ust.
538— Nie, nie mogę. Jak mam zmartwienie, to nigdy nie jem.
539— A czy ty często miewasz zmartwienia?
540— Tu na kolonii nie, ale w domu często…
541„Kochani, niezapomniani Rodzice! — pisał Kruk starszy do domu. — Po pierwsze donoszę Wam, że jest nam tu bardzo dobrze. Obym to samo usłyszał i od Was — na wieki. Nie tęsknimy do domu i co dzień chodzimy do lasu. Po drugie, bawimy się dobrze, i Chaim jest grzeczny. Bądźcie zdrowi i mocni. Kłaniam się od siebie Ber-Lejby i od Chaima”.
542Ktoś w żartach nazwał Kruka księciem. Choć żart, nie tak daleki od prawdy.
543BiedaSą w życiu dwa królestwa: jedno, królestwo rozrywek, salonów i pięknych strojów. I tu są ci książętami, którzy od wieków byli najbogatsi, najweselej się śmieli i najmniej pracowali. Jest drugie, wielkie królestwo — trosk, głodu i znojnej pracy; jego książęta już w dzieciństwie wiedzą, ile funt chleba kosztuje, opiekują się młodszym rodzeństwem i razem z rodzicami ciężko pracują.
544Czarnecki, Kruk z kolonii są książętami w państwie smutnych myśli i czarnego chleba, są książętami z dziada i pradziada; w prastarych czasach otrzymali zaszczytne szlachectwo.
Rozdział szesnasty
545Panów, którzy przeszkadzają chłopcom dobrze się bawić, jest na kolonii czterech.
546Pierwszy, pan Herman, który zna najwięcej piosenek i najlepiej pilnuje, żeby który z chłopców nie złamał nogi lub nie dostał odry: i dlatego w jego grupie nie wolno nosić kijów ani drapać się na drzewa, i dlatego nie podobała mu się zabawa w wojnę, i nie chce iść do kąpieli, kiedy wiatr wieje.
547Drugi, pan Stanisław, miał ból gardła, ból dziąseł, potem czkawkę, a wreszcie brał pigułki z żelazem. Prócz tego ma trąbę, na której pięknie wygrywa pobudkę. On to zrobił tor do wyścigów i przyszył aniołowi skrzydła w żywych obrazach.
548Pan Mieczysław pokazywał śmieszne malowanki z latarni czarnoksięskiej[29] i sztuki magiczne; prócz tego zbiera piłki, które padają na dach werandy.
549A czwarty jest niezgrabny, w palanta grać nie umie, ale że pisze książki, więc zdaje mu się, że jest bardzo mądry. A właściwie dopiero barany nauczyły go rozumu, jak się niebawem przekonamy.
550Miał być i piąty jeszcze, ale się na szczęście ożenił i żona kazała mu w domu zostać.
551Tych czterech panów nazywamy w książce to dozorcami, to nauczycielami, a właściwie muszą być wszystkim po trochu.
552Rano mydli się chłopcom głowy pod kranem i wtedy dozorca jest kąpielowym. Kiedy wydaje się bieliznę czystą i ubrania, jest się krawcem, który przymierza i pasuje. Rano dyżurny przyszywa guziki, które się dnia poprzedniego urwały; bywa jednak, że po obiedzie urwie się taki guzik, bez którego grozi chłopcu zgubienie garderoby; wtedy dozorca bierze igłę i myśli, że przyjemniej czasem guzik przyszyć, niż książkę napisać; bo uczciwie przyszyty guzik zawsze pożytek przyniesie.
553Przy obiedzie dozorca jest kelnerem, a jeśli się ząb kiwa, to go palcem wyrywa, wtedy jest dentystą.
554 555 556I pchają się tacy nawet, którym ząb się nie kiwa, bo nikt nie chce być gorszy od innych.
557A ile razy musi dozorca zawiłe spory rozstrzygać.
558— Proszę pana, czy to grzech dla wróbli bułki kupować? — Bo mój dziadek rzuca wróblom okruchy, a jak mu okruchów zabraknie, to bułkę podrobi. — A Sieraczek mówi, że to grzech. — Widzisz, głupi, że nie grzech. Acha!
559Jeżeli zważymy, że generał Korcarz był koniem w marszu tryumfalnym, anioł z żywych obrazów był woźnym kolonijnego sądu, a migdałowa królowa była dyżurnym przy słaniu łóżek, nie będzie nas dziwiło, że dozorca tyle naraz piastuje urzędów.
560 561— Niech panowie chłopcom powiedzą, żeby kamieni spod werandy nie wygrzebywali.
562— Niech tam panowie chłopcom powiedzą, żeby kory z drzew nie odbijali.
563To są skargi Józefa, który ma wielki rewolwer do pilnowania kolonii, ale że nikt na kolonię nie napadał, więc nie wiadomo, czy rewolwer strzela.
564— Niech pan zobaczy, jak ta bluza wygląda.
565Bluza Bromberga w samej rzeczy wygląda okropnie: ani jednego guzika, ale za to wszystkie dziurki i każda wielkości dużej tabakierki.
566— Gwałtu! Trzecia szyba wybita. Co pan sekretarz napisze z Warszawy?
567I skruszony dozorca smutną głowę zwiesza w pokorze przed groźną panią gospodynią.
568A tu ci ktoś lasek kolonijny oczarował i mimo wszystkich trosk i kłopotów — wesoło i słonecznie. Jeśli są chmury, to uśmiechnięte, jeśli gniew, to łagodny — jakby na żarty tylko.
569Bo płynie ta śliczna praca, cudna nauka. Dozorcy uczą dzieci, dzieci uczą dozorców, a wszystkich razem uczy słońce, pole zbożem złote.
570Mówiłem już, że czwartego dozorcę nauczyły rozumu barany. Stało się to tak:
571— Chodźcie dzieci, opowiem wam bardzo ciekawą historię — powiedział raz ten czwarty dozorca.
572I wielki tłum chłopców, chyba ze stu, pobiegło, by słuchać ciekawej historii.
573— Usiądźmy tu — proponuje jeden.
574— Nie, pójdziemy dalej w las — decyduje dozorca, dumny, że tylu chłopców biegnie, by go słuchać.
575I tak doszli aż na skraj lasu i tu zasiedli wielkim półkołem.
576— Nie pchajcie się; będę mówił głośno i wszyscy usłyszą — powiada dozorca, kontent, że chłopcy się pchają i kłócą, bo każdy chce siedzieć najbliżej, żeby najlepiej usłyszeć.
577— No cicho — zaczynam. Pewnego razu…
578Nagle Bromberg, który miał wszystkie dziurki i ani jednego guzika, odwrócił się, przyklęknął na jedno kolano, spojrzał w dal i tonem człowieka, który się nie myli, oznajmił:
579 580W samej rzeczy pędzono drogą stado baranów.
581Barany szły w tumanach kurzu, bezładnie tłocząc się, śmieszne i zalęknione. I chłopcy jak jeden mąż zerwali się, zapomniawszy o ciekawej historii i pobiegli patrzeć na barany.
582Dozorca pozostał sam. Wprawdzie było mu na razie trochę nieprzyjemnie, ale od tej pory mniej wierzy w swój talent do opowiadania ciekawych historii i dzięki temu stał się skromniejszy, a więc mądrzejszy. Barany nauczyły go rozumu.
Rozdział siedemnasty
583Raz jeden w ciągu sezonu musi się stać coś bardzo strasznego: dwa lata temu chłopcy rzucali szyszkami w adwokata przysięgłego z Lublina. Adwokat jechał bryczką przez kolonię; chciał napisać do gazet, że chłopcy napadają na ludzi, ale przebaczył wreszcie. W zeszłym roku trzech chłopców poszło do kąpieli, wsiedli na łódkę i dopiero młynarz musiał łódkę do brzegu przyciągnąć. A w tym roku nadeszła wieść do kolonii, że nasi chłopcy obrzucili kamieniami przechodzącego drogą Żyda-wariata, że krew biedakowi ciurkiem z głowy leciała, aż z litości kobieta we wsi rany mu obmyła i mleka dała na drogę.
584Jest pięciu podejrzanych o udział w złej sprawie.
585 586Ano, przechodził przez drogę kolonijnego lasu Żyd z workiem na plecach i dziurawymi butami w ręku. Żyd szedł powoli i mówił coś do siebie. Chłopcy go zobaczyli, zaczęli się śmiać, a on im język pokazał. Ktoś rzucił mu szyszkę do buta, a że but był dziurawy, szyszka wyleciała. Inny zapytał, co niesie w worku na plecach.
587— W tym worku jest dziesięć razy po dziesięć tysięcy rubli — odpowiedział.
588Wówczas jeden zaczął prosić, żeby mu dał rubla, kiedy taki bogaty.
589 590Dalej nic: Żyd sobie poszedł spokojnie, a oni zaczęli się bawić.
591Tymczasem przybiegła zasapana kobiecina z czworaków dla złożenia zeznań.
592— Jakie tam znów dwa garnce krwi, kto tam bajdy takie opowiadał? Dała mu mleka, bo zna głupiego: on tu się zawdy kręci w tych stronach. Kazała głupiemu iść na kolonię, to może i mięsa dostanie, ale nie chciał i powiedział, że chłopcy to zbóje. Co prawda, to prawda: zbóje powiedział na chłopców, że niby kamieniami rzucali. I po prawdzie, musieli rzucać, bo miał skórę na szyi zadrapaną. Wiadomo: chłopaki. Ona ma dwóch i rady dać sobie z nimi nie może, a tu jeszcze taka gromada. Młode to, ta i głupie. Niech ich panowie bardzo nie karają: dorosną, sami zmądrzeją.
593Krzywda, Sąd, SprawiedliwośćPrawdą więc było, że rzucali w wariata i zadrapali mu skórę na szyi.
594— Więc tak. Idzie przez drogę spokojnie sam jeden słaby i chory człowiek. On jeden, was stu pięćdziesięciu, on chory, wy zdrowi. On głodny, wy najedzeni, on smutny, wy rozbawieni. I dlatego, że on jest samotny, chory, głodny i smutny, wy w niego rzucacie kamienie? Kolonia jest jaskinią zbójów? — Nie, tak być nie mogło! Ale wy nie chcecie przecież prawdy powiedzieć!
595I stały się naraz trzy rzeczy: jeden z chłopców się rozpłakał, drugi oznajmił, że wszystko powie, choćby go miano za to do Warszawy odesłać, i rozległ się dzwonek wzywający na podwieczorek.
596I po raz pierwszy, bez śpiewu, ze spuszczonymi smutnie głowami, szliśmy na werandę i zasiedliśmy przy stołach. I po raz pierwszy przylepki wydane zostały nie po kolei, a tak — jak się zdarzyło. Chłopcy porozumieli się oczami i nikt nie przypomniał dozorcy, że przylepki nie po kolei wydano.
597Zaraz po podwieczorku zgłosili się winowajcy:
598 599Więc rzucali szyszkami, ale nie w wariata, tylko w worek, który niósł na plecach. Rzucali w worek do celu: kto trafi? Zrobili źle, głupio i gotowi są ponieść za to karę.
600— Dobrze więc: jest was czterech. Idźcie teraz na salę i obmyślcie sami, jak was ukarać.
601 602— Ja też chcę iść na salę, proszę pana.
603— Dlaczego? — zapytał dozorca, zdziwiony.
604 605— Czemu wcześniej się nie przyznałeś?
606— Myślałem, że nas za karę do Warszawy odeślą.
607— I oni tak zapewne myśleli, a jednak się przyznali do winy. Teraz już za późno.
608Wyrok, który czterej chłopcy sami na siebie wydali, głosił:
609„Będziemy siedzieli trzy godziny w kozie i do końca sezonu nie dostaniemy do zabawy ani piłki, ani warcab, ani domina”.
610Wyrok był bardzo surowy. Czy zgodzi się na tę karę grupa cała?
611— Wiemy, jak często rzucają dzieci kije i nawet kamienie w psy, koty, konie, wiemy, jak śmieją się i drażnią pijanych i obłąkanych. Postąpili źle, ale dlatego, że nie wiedzieli: teraz już wiedzą i nigdy nic podobnego się nie powtórzy.
612I grupa przewagą dwudziestu sześciu głosów przeciw pięciu uwolniła od kary tych, którzy sami na siebie surowy wydali wyrok.
613Jeszcze przy kolacji było trochę ciszej niż zwykle: ale najsmutniejszy był ten piąty, który opuścił kolegów w niebezpieczeństwie i wtedy dopiero przyznał się do winy, kiedy widział, że kara nie będzie zbyt dotkliwa.
Rozdział osiemnasty
614
Przy Furtkiewiczu, który trzyma ślimaka, stoi ze dwudziestu chłopców, a stoją tak cicho, że oddychać nawet się boją. Bo Furtkiewicz zapowiedział, że ślimak na pewno rogi wysadzi, ale musi być okropnie cicho; inaczej sztuka się nie uda.
615Ślimak naprawdę rogi wysunął. To było nadzwyczajne.
616Rozbiegli się, bo każdy chce znaleźć ślimaka i mówić:
617
Ktoś muszlę znalazł, ale pustą.
618— Tu pewnie małe żaby mieszkają.
619— Idź głupi: w twoim nosie żaby mieszkają.
620Tęczowe szklarze[30] unoszą się nad wodą:
621 622Tu znów wieść gruchnęła, że znaleziono żabę. Żaba ma czarne kropki — przepiękna. Wszyscy chcą widzieć czarne kropki żaby. Raszer dał żabę do trzymania Bryfmanowi, Bryfman Biedzie, a Bieda chciał ją sobie przywłaszczyć. A jakiego nurka dała żaba w wodę odzyskawszy wolność!
623Mały Adamski zabił czapką na śmierć bąka. Podobno bąk rzucił się na małego Adamskiego: pewnie chciał go zjeść. Mały Adamski w nogi, bąk za nim. Mały Adamski zerwał z głowy czapkę i z całej siły ugodził nią bąka. Bąk padł martwy na trawę. Winszowano Adamskiemu zwycięstwa i oglądano ciekawie zabite zwierzę.
624Chłopcy zbiegają z górki ku rzece lub staczają się po trawie, to znów pną się na górę.
625Fuksbaum znalazł borówkę i dał ją koledze do obejrzenia, kolega borówkę zjadł, a dał w zamian Fuksbaumowi grzyb. Grzyb trzeba wyrzucić, bo trujący.
626A obok w lesie rośnie prześliczna paproć o wielkich, rzeźbionych liściach.
627Zasiadamy w oczekiwaniu śniadania.
628— Tam, gdzie niebo opiera się o las w dali, jest koniec świata — mówi jeden.
629— Nieprawda, ziemia jest okrągła, a w Ameryce ludzie chodzą do góry nogami.
630— Głupiś, ja mam wuja w Ameryce, on wcale nie chodzi do góry nogami. Tylko jak u nas jest dzień, to tam jest noc.
631Już Bromberg próbuje chodzić do góry nogami, po amerykańsku, za jego przykładem idzie kilku innych. Wszyscy chcą się przekonać, czy możliwe jest, by w Ameryce ludzie chodzili do góry nogami.
632Dalej dowiadujemy się, że można pisać: Bóg, Bug i buk, że drugie jest — rzeka, a trzecie drzewo; dowiadujemy się, że w sklepiku można dostać za dwa grosze domino, tylko trzeba je wyciąć i poprzylepiać na tekturkach; dowiadujemy się, że Margules ma srebrny zegarek, schowany u mamy w komodzie.
633— A jakże, leżał przy srebrze.
634Ojciec Margulesa dzierżawił ogrody owocowe, miał dużo gruszek, wisien i śliwek — i miał srebrny zegarek. Zaziębił się raz w nocy, kiedy pilnował ogrodu, umarł, a mama schowała zegarek, żeby dać synowi, gdy dorośnie. I uwierzyli chłopcy, że Margules ma srebrny zegarek.
635Pan Herman urządza ogólne śpiewy przed śniadaniem na odpoczynek.
636Śniadanie w lesie: chleb z twarogiem. Chłopcy spierają się o to, kto prędzej rozda chleb swojej grupie:
637— U nas już dostał dwudziesty, a tam dopiero czternasty — mówią z dumą.
638Pani gospodyni robi niespodziankę: zjawia się z wodą do lasu. A pić się chce, bo gorąco. Na każdego wypada pół kubka wody. Pomimo gorąca palant ma powodzenie. Byle piłek nie pogubić na łące.
639A za trzy dni duża, całodzienna wycieczka na jagody do orłowskiego lasu.
640Hej parami dalej w las, dalej w las, dalej w las,Naprzód żywo — raz dwa raz, raz dwa raz, raz!Dalej chłopcy na jagody, na jagody, na jagody,Musi zuchem być, kto młody, być kto młody — hej!A kto stęka w pół drogi, w pół drogi, w pół drogi.Że go bolą już nogi, już nogi, już!Niech się wstydzi, bo niezdara, bo niezdara, bo niezdara.Niech się wstydzi ten fujara, ten fujara — niech!
Wieś, Miasto, AntysemityzmPrzeszło trzy wiorsty[31] iść trzeba do orłowskiego lasu. Pierwszy krótki spoczynek w brzezinie, drugi na łące przy plancie kolejowym, a trzeci na polu zasianym koniczyną.
641Siedzimy koło drogi i kurz nam się sypie w śniadanie.
642— Idźta dzieci na pole, bo tu kurz — mówi chłop.
643— Jakże iść na pole, kiedy koniczyna zasiana — toć podepczą.
644— Co tam mają po bosemu podeptać? Idźta dzieci, to moje pole, ja pozwalam…
645Chłopie polski! A spójrz na tych chłopców uważnie, toż to nie dzieci przecież, a bachory żydowskie, których w mieście nie wpuszczą do żadnego ogrodu, woźnica biczem spędzi z ulicy, przechodzień zepchnie z trotuaru, a stróż miotłą zgoni z podwórza. To nie dzieci, to Mośki; więc nie spędzisz ich spod wierzby przydrożnej, gdzie zasiedli, a na pole własne zapraszasz?
646Chłop uśmiecha się do dzieci łagodnie, życzliwie, a dzieci ostrożnie chodzą po koniczynie, żeby dużej szkody gościnnemu nie zrobić gospodarzowi.
647I rozpytuje się, co chłopcy robią w domu, w Warszawie, i objaśnia, gdzie najwięcej w lesie „jagodów”.
648A „jagodów” w lesie orłowskim jak piasku i wielkie, czerwone poziomki. Myśleli chłopcy, że to maliny.
649 650Ech lesie orłowski, ech dzieci, ile chciałoby się powiedzieć, czego jeszcze nie wiecie, czego nie wie tylu ludzi, choć nie są już dziećmi.
Rozdział dziewiętnasty
651Anszel jest bardzo blady i bardzo brzydki — chyba najbrzydszy ze wszystkich na kolonii. Nie lubią go koledzy, nikt nie chce chodzić z nim w parze, nikt z nim nie rozmawia.
652Anszel kłóci się o byle co, skarży o byle głupstwo; a jak dostanie domino, to układa je sam na stole albo zawinie w chustkę od nosa, nosi w kieszeni, sam się nie bawi i nikomu nie pożyczy.
653Anszel chce dużo jeść — pewnie rodzice mu powiedzieli, że jak będzie jadł dużo, będzie zdrów. A brzydki chłopiec bardzo chce być zdrów — dlatego też nie jadł agrestu; ale nie oddał go kolegom.
654Kiedy deszcz pada, tak przyjemnie zawinąć spodnie i maszerować po wodzie; choć dozorca krzyczy, do wody nie wejdzie, bo w butach. Anszel podczas deszczu owinie się w pelerynę albo prosi, że chce iść na salę.
655Czasem oprze się o stół na werandzie i zaśnie, a rano najdłużej się modli i mówi, że grzech grać w piłkę w sobotę; a przecież gra w piłkę to nie praca.
656Raz Anszel zebrał sobie bukiet. Bukiet był bardzo brzydki; i żółte kwiaty były brzydkie, i ułożone byle jak — ot, garść zielska.
657Grozowski także zbiera żółte kwiaty, ale zupełnie inne, i starszy Adamski wplata liście w bukiety, ale ładne liście. Pierwszy, który między kwiaty zaczął wplatać zielone liście, był Prager. Prager ma bardzo niebieskie oczy, lubi razem wiązać niezapominajki i tatarak — śmieje się nawet wtedy, gdy go ktoś skrzywdzi, a płakał raz jeden tylko, kiedy mu powiedzieli, że ojca pewnie tam ześlą, gdzie jest ciągle zimno i śnieg — i nie ma wcale kwiatów.
658I Tyrman, i From, i mały Górkiewicz układają ładne bukiety, a brzydki Anszel uzbierał same śmiecie — nie śmiecie, ale brzydkie kwiaty i liście.
659Ale kiedy mu się podobały, cóż to chłopcom szkodziło? A jednak wydarli mu bukiet i rozrzucili. Anszel płakał.
660Kiedy człowiekowi dorosłemu jest smutno, wie, że smutek przejdzie i znów będzie wesoło. Kiedy dziecko płacze, zdaje mu się, że już zawsze będzie płakało, że zawsze będzie nieszczęśliwe.
661Anszelowi w zamian za utracony bukiet dawano kiść białego bzu, ale Anszel nie chciał; może myślał, że nie wart pięknego kwiatu, który tak ślicznie pachnie, a może bał się że biały bez znów mu przyniesie łzy.
662Chłopcy nie wiedzieli, że Anszel nie urodził się złym ani kłótliwym; był naprzód tylko brzydki i słaby, nikt nie chciał się z nim bawić i dlatego przestał lubić kolegów, i wolał wyrzucić agrest, a nie dał nikomu.
663Kiedy później Anszel zaczął się uśmiechać, nie był już tak brzydki; ale przyjaciela nie miał biedny chłopiec. Czasem tylko Sikora zagrał z nim w domino.
664Sikora jest także chory, ale chłopcy go lubią i chętnie z nim się bawią, bo wiedzą, że Sikora jest chory, a o Anszelu myślą, że tylko blady i kłótliwy.
665ChorobaSikora dawno jest już chory. Pewnie mieszkał kiedyś w wilgotnym pokoju, pewnie bolały go bardzo nogi, pił gorzkie lekarstwo — pewnie kładli mu lód na serce, a kiedy wreszcie ból i gorączka przeszły, Sikora nie przyszedł do zdrowia.
666Znów bóle i gorączka się powtórzyły, Sikora prędko — prędko oddycha i bardzo kaszle.
667— Boli — mówi cicho i chce się uśmiechnąć, bo nie wierzy, że można na kolonii chorować.
668Położono go do łóżka i dano bardzo gorzkie lekarstwo. Sikora zasnął. A kiedy wieczorem chłopcy mieli wejść na salę, proszono, by sprawili się cicho, żeby chorego nie obudzić.
669— To Grozowski nie będzie dziś grał na skrzypcach? — pytali ze smutkiem.
670— Nie, nie można dziś grać, bo Sikora chory.
671I chłopcy cichuteńko weszli na salę, cichuteńko umyli nogi ani razu nie pokłócili się o ściereczki przy wycieraniu nóg i zaraz każdy pobiegł do swego łóżka najkrótszą drogą, i biegli na palcach, chociaż byli boso, i słychać było tylko cichutenieczkie:
672 673I było tak nie przez jeden, a przez trzy wieczory, bo dopiero na czwarty dzień wyniesiono Sikorę w łóżku na werandę, a dopiero w dziesięć dni później brał udział w wojnie, rozumie się nie jako żołnierz, ale jako chorąży polowego szpitala.
Rozdział dwudziesty
674Sztuka, MuzykaKiedy wieczorem chłopcy leżą w łóżkach, Grozowski bierze skrzypce, staje w pośrodku sali i gra na dobranoc. Nie zabrał nut, gra z pamięci, a zna wiele melodii.
675
Tak śpiewają struny skrzypiec, a na salach cicho, bo chłopcy słuchają. Tylko za otwartymi oknami sosny szeptem rozmawiają ze sobą i z niebem. Czasem ze dwora doleci dźwięk dzwonka, który woła ludzi z pola na wieczerzę.
676Sosny kolonijne nauczyły się od Grozowskiego wielu melodii i teraz śpiewają cicho, cicho — najcieńszymi tylko zielonymi igłami, bo nie chcą skrzypcom przeszkadzać.
677Na lewo od kolonii rośnie bardzo krzywa, garbata sosna-staruszka. Co ona ma zgryzot z chłopakami. To siądą na nią i bujają, bo myślą, że sosna jest okrętem; to robią sobie z niej pociąg, to konia, to czatownię straży ogniowej, to fortecę. Ale sosna nie gniewa się wcale, bo wie, że wieczorem zagrają skrzypce i ukołyszą ją do snu.
678A chłopcy-słuchacze mrużą powieki; ten ma oczy szeroko otwarte, ów oparł się o poduszkę i na wpół leżąc, patrzy na grającego. I każdy z nich myśli o czym innym; ale kiedy Grozowski chce już schować skrzypce, proszą, żeby grał jeszcze lub żeby powtórzył to samo.
679Geszel Grozowski późno chodzi spać w Warszawie, nie pije mleka i może robić, co chce, bo mieszka z siostrą, a siostra rzadko bywa w domu, bo dogląda chorych na mieście i często na noc nawet nie wraca. I na kolonii chciał Geszel robić, co chce: późno spać chodzić i mleka nie pić. Troszkę mu się przykrzyło z początku, ale, że go chłopcy lubili, więc było mu dobrze na wsi. Chłopcy pozwalają mu długo kopać ziemię, Margules podarował mu kij, który znalazł w drodze do brzeziny, a sędziowie niesprawiedliwy wyrok wydali, kiedy Geszel Grozowski zawinił.
680Wszyscy pragną być jego parą, ale Geszel nie może w parze chodzić, bo zawsze szuka żółtych kwiatów na długich łodygach.
681Raz dziewczynka podarowała mu kilka gałązek jaśminu, innym razem gospodarz pozwolił mu zerwać bukiet białej gryki i czerwoną makówkę z ogrodu. Grykę włożył do miseczki z kwiatami, a czerwoną makówkę nosił, aż opadły płatki.
682Prócz skrzypka mamy trzech śpiewaków. I oni śpiewają wieczorem na dobranoc chłopcom.
683Śpiew płynie nisko jakby jaskółka przy samej ziemi, jakby dopiero w skrzydłach sił próbował — i nagle śmiało jednym skokiem uderza w obłoki, i długo śpiew płynie między chmurami. Potem zmęczony wraca na ziemię do ludzi, cichnie i zasypia.
684— Ładny śpiew — mówią sosny — ale dlaczego słów pieśni nie rozumiemy?
685— Bo pieśń jest stara, ze starych bardzo słów hebrajskich ułożona przed setkami lat.
686Kiedy śpiewają Frydenson, Rozencwajg i Presman, można by pomyśleć, że nie trzech, a jeden tylko chłopiec śpiewa, tak się ich głosy razem splatają. A przecież wcale nie są do siebie podobni.
687Presman jest poważny i cichy. Mało mówi, chętnie słucha, chce wiedzieć, jak zrobiony jest termometr, który pokazuje na werandzie, czy ciepło, czy można iść do kąpieli. Presman jest sędzią na kolonii, chętnie przebacza i zawsze wie, dlaczego przebaczyć należy. A przebaczyć należy, kiedy winowajca jest mały jeszcze i głupi lub biedny i zaniedbany, a nie zły.
688Zupełnie inny jest Chil Rozencwajg, zawsze skrzywiony, zawsze nieszczęśliwy. To mucha mu wpadnie w oko, to komar tak go strasznie ugryzie, że wcale nie może wytrzymać; to mu się chce pić, to mu spać twardo albo woda za zimna, albo mu pelerynę zamienią. I kto by pomyślał, że ten nudziarz straszny i niedołęga jest takim wielkim śpiewakiem!
689A trzeci nasz śpiewak ma najpiękniejszy głos, najbiedniejszych rodziców i najwięcej odwagi w sercu. Miły śpiewaku, niesiesz w życie swą gorącą pieśń i jasną duszę. Jeżeli będziesz dorożkarzem, jak twój brat, wiem z góry, że nie będziesz konia głodem morzył, nie będziesz batem poganiał do pracy nad siły, choć będzie to nie twój, a koń gospodarski…
690Sława wieczornych koncertów kolonijnych rozeszła się daleko po świecie. Wiedzą o nich czworaki i dwór, i wieś. Więc i pod oknami nie brak słuchaczy. Słucha Józef i stary Abram-pachciarz[33], i parobcy, i dziewczyny, i sosna-staruszka.
691— Na dziś dosyć. Dobranoc, chłopcy.
692Rozdział dwudziesty pierwszy
Mały dyżurny chce, by go szanowano — i co z tego wynikło. Niesprawiedliwy wyrok i historia o brodzie, mydle i brzytwie.
Kiedy Geszel Grozowski zawinił, sąd wydał niesprawiedliwy wyrok. A było to tak.
694Mały Adamski, jak wiadomo, jest ręcznikowym dyżurnym: pilnuje, aby na każdym łóżku ręcznik wisiał na środku poręczy, a przed obiadem wynosi na werandę trzy ręczniki do obcierania rąk. Mały Adamski zasługuje więc na szacunek, bo jest dyżurnym; a jednak chłopcy nie chcą go szanować, ten i ów umyślnie krzywo ręcznik powiesi, żeby mały się gniewał i miał więcej roboty — albo nie obmywszy dobrze rąk z piasku, już łapie za ręcznik i brudzi.
695— Nikt nie chce mnie słuchać — żali się mały dyżurny.
696Raz w taki sposób postanowił zyskać szacunek: opowiedział bardzo ciekawą historię, że był z ojcem u felczera i widział, jak tam smarowano panom mydłem brody, a potem golono brzytwami.
697Starsi chłopcy bardzo się temu dziwili.
698— Nie, to być nie może — mówili — ty nie byłeś z ojcem u felczera.
699 700— Wreszcie, może byłeś, ale nie widziałeś, że smarowano tam mydłem brody.
701 702 703Mały Adamski zapewniał, że wszystko, co mówi, jest szczerą prawdą, ale chłopcy nie chcieli wierzyć, śmieli się z niego, dalej go wcale nie szanowali i kpili sobie z felczera, brody, mydła i brzytwy.
704I oto razu pewnego mały Adamski zauważył, że Grozowski zaraz po obiedzie poszedł do studni i napił się wody. A Grozowskiemu nie wolno po obiedzie pić wody.
705— Poczekaj, powiem panu, że wodę piłeś.
706Mały Adamski myślał, że Grozowski bardzo się przestraszy, zacznie go prosić, żeby nic nie mówił, i będzie go szanował. A gdyby go szanował Grozowski, na pewno już cała kolonia miałaby dla niego szacunek.
707Ale Grozowski, zamiast prosić, zaczął go okładać płócienną czapką, a starszego Adamskiego, który przybiegł na pomoc bratu, przewrócił na ziemię i uraził w palec. (Starszy Adamski ma jeden palec przewiązany szmatką, bo boli go już dawno i nigdy się pewnie nie zagoi).
708O wszystkim tym dowiedział się prokurator i oddał pod sąd Grozowskiego; a sąd wydał niesprawiedliwy wyrok, bo uwolnił Grozowskiego od wszelkiej kary.
709— Jak mogliście wydać taki stronny[34] wyrok? — pytał się prokurator zdziwiony.
710— Bo on jest naszym kolegą — odpowiedzieli sędziowie.
711— Mogliście więc nie chcieć go sądzić, wybrano by wówczas innych sędziów dla tej sprawy.
712Sam Grozowski wreszcie zażądał, by sprawę jego raz jeszcze rozpatrzeć i by sądzili go ciż sami sędziowie.
713— Panowie sędziowie — zaczął prokurator swą długą mowę — macie przed sobą trudne zadanie. Z waszego wyroku ma być ukarany chłopiec, który cieszy się waszą przyjaźnią. Może po raz drugi zechcecie go uniewinnić? Pamiętajcie więc, że niesprawiedliwy wyrok niszczy zaufanie do sądu. Pomyślcie, co powiedzą ci, którzy przed nieuczciwymi sędziami stawać będą musieli. Powiedzą: „Nie wierzymy im, bo jeśli kto ma skrzypce i ładnie gra, wolno mu robić to, czego się innym zabrania”. Przypominam, że Grozowski dwa dni temu wyrwał piłkę chłopcu, wczoraj nasypał Szatkownikowi piasku za koszulę, a dziś skrzywdził braci Adamskich. Nie oni, a ja go oskarżam, a oskarżam na żądanie samego Grozowskiego. Grozowskiemu jest przykro, żeście dla niego poświęcili własne dobre imię, przykro, bo go teraz wszyscy mogą posądzić, że przestraszył się kary i sam was o niesprawiedliwy wyrok poprosił. Omyliliście się i zadaniem waszym omyłkę tę naprawić. Raz jeszcze powtarzam: niewielka kara milszą będzie dla oskarżonego niż kłamliwe usprawiedliwienie jego przewinień.
714Tym razem wyrok głosił: dziesięć minut kozy.
715Grozowski na dowód, że się nie gniewa, obiecał dnia tego długo grać wieczorem na skrzypcach; a że sam w poczuciu własnej winy bez obrazy i bez gniewu odsiedział swych dziesięć minut zamknięcia, był to jego najpiękniejszy koncert kolonijny.
716Mały Adamski pogodził się wreszcie z myślą, że jest zbyt młody, by starsi chłopcy go szanowali, i odtąd bawi się już tylko z malcami, którym historia o brodach smarowanych mydłem bardzo się podobała.
717Mały Adamski zrozumiał, że lepiej wśród równych sobie mieć poważanie, niż sięgać zbyt wysoko i cierpieć upokorzenia.
Rozdział dwudziesty drugi
Najpiękniejsza na świecie zabawa i najpotężniejsza pierniczkowa siła. Turczynka opowiada bajki. Żywe obrazy.
Zabawa taka nadzwyczajna, jakiej jeszcze na świecie nie było.
720Odbędzie się za tydzień — za sześć dni; już za pięć tylko — za cztery — za trzy — pojutrze już — jutro!
721Tor wyścigowy równo wysypany żółtym piaskiem. Po każdej stronie toru chorągiewki niebieskie, czerwone i białe.
722Na werandzie kurtyna z kołder, a zrobiona tak mądrze, że jeśli pociągnąć za sznurek, sama się podnosi — zupełnie jak w prawdziwym teatrze.
723Żeby tylko deszcz nie padał, żeby kurtyny nie ukradli, żeby nie uciekł las razem z torem wyścigowym, żeby się nie stało coś takiego, co przeszkodzi w zabawie.
724Ale nic się złego nie stało. Po pierwszym śniadaniu kąpiel, po drugim zaczęły się wyścigi.
725Jeden pan daje hasło do biegu, drugi notuje na mecie, kto pierwszy dobiegł do celu.
726Każda czwórka, zanim puści się w zapasy, zaciera dłonie, a niektórzy nawet plują w ręce, żeby biec prędzej.
727Potem wyścigi z zawiązanymi oczami i te są najśmieszniejsze. Każdy chce być pierwszy, a boi się, że wpadnie na drzewo.
728Później wyścigi z przeszkodami, wreszcie przeciąganie sznura. Dziesięciu chłopców ciągnie sznur w prawą, dziesięciu w lewą stronę. A ciągną tak mocno, że kiedy zwyciężeni, nie mogąc już utrzymać sznura, puszczają go nagle, wszyscy zwycięzcy z wielkiego rozmachu przewracają się na ziemię.
729— Patrz, jak ja ciągnąłem — i pokazują czerwone ręce ze śladami odciśniętej liny.
730Czterej chłopcy najdzielniejsi w biegu raz jeszcze się ścigają; pierwszy z nich będzie królem, drugi królową, trzeci i czwarty paziami.
731Szkoda, że przez okno nie można zobaczyć, jak się królewska para przebiera, bo okno pani gospodyni zasłoniła chustką. Wiadomo jednak, że nawet paziowie mieć będą korony, a król będzie miał szablę i trąbę pana Stanisława, i będzie wolno mu trąbić, ile tylko zapragnie.
732Przed werandą stoi tron, niezmiernie piękny, przybrany w kołdry i chorągiewki.
733 734Król prowadzi pod rękę królową; królowa ma suknię czerwoną w białe kropki i białą bluzkę, którą pożyczyła praczka. Paziowie niosą ogon sukni. Złote korony królewskiej pary lśnią w słońcu.
735Marsz tryumfalny rozpoczyna konnica i tu właśnie generał Korcarz, bohaterski obrońca kolonijnej fortecy, musi być koniem.
736Zmienne zaiste są koleje losu!
737Za konnicą kroczy piechota, wszyscy salutują przed królem; pan Herman bębni na kuble, orkiestra bije w pokrywy garnków, król przez wdzięczność za okazane mu honory trąbi z całej siły, a potem zaprasza wszystkich, zarówno konie, jak i ludzi, na werandę, tamże przenosi się tron i pan Mieczysław ma honor pokazywać sztuki magiczne królewskiej parze i zaproszonym gościom.
738 739Dwie karty pokazują się i znikają w czarnoksięskim pudełku; przecięty nożem sznurek zrasta się za dotknięciem czarodziejskiej laseczki; czerwona kula znika z czarnoksięskiego kieliszka i znajduje się za kołnierzem pazia. Ale najciekawsza jest ostatnia sztuka.
740Królowa własnoręcznie włożyła do drewnianego pudełka dwa miedziane grosze. Pudełko przykryto chusteczką i pan Mieczysław powiedział zaklęcie:
741— Fokus, pokus, czarna siło, zamień miedź na srebro.
742Ale czarna siła była za słaba.
743— Czarna siło, weź do pomocy białą siłę — i zamieńcie miedź na srebro.
744Ale czarna i biała siła były za słabe.
745I zielona, czerwona, niebieska siły były za słabe, żeby taką sztukę wielką zrobić. Aż ktoś rzucił myśl, żeby wezwać pierniczkową siłę.
746— Fokus, pokus, weźcie do pomocy pierniczkową siłę…
747Dwa grosze znikły, a w pudełku leżała srebrna czterdziestówka.
748Wszyscy się zdumieli, a królowa kiwała głową w prawą i lewą stronę, a król na znak zachwytu pogrążył palec w otwór nosa.
749Jeden tylko Wolberg, który umie wycinać łódki z kory, więc myśli, że jest najmądrzejszy, zawołał:
750— Ja wiem, pan Mieczysław miał 40 groszy w rękawie.
751Pan Mieczysław zawinął wysoko rękawy i sztukę raz jeszcze na żądanie króla powtórzył…
752Kurtyna opuściła się jak w teatrze, rozebrano tron, bo potrzebny był pod kotły z zupą do obiadu. Po obiedzie dalszy ciąg zabawy…
753 754Najprzód odczytano specjalny numer gazety „Michałówki”, potem Geszel grał na skrzypcach, potem był śpiew bardzo ładny, potem Turczynka opowiedziała bajki: jedną bajkę bardzo straszną, a drugą taką śmieszną, że sam król nawet śmiać się raczył; wreszcie Ojzer Płocki deklamował swoje własne wiersze. Jeżeli w koncercie brakowało fortepianu, to tylko dlatego, że fortepianu na kolonii nie ma, a gdyby nawet był, to nikt na nim grać nie potrafi. Ale i tak koncert był bardzo wspaniały, bo Turczynka opowiadała bajki.
755Turczynką jest Aron Najmajster — ma na głowie wielki półksiężyc, w uszach półksiężyce, siedzi na dywanie po turecku, a obok niego na stoliku pali się świeca i odbija się w lustrze, i można nawet myśleć, że palą się dwie świece.
756Po koncercie chłopcy pobiegli do lasu, żeby odpocząć po zabawie, opowiadać sobie wzajem, co widzieli i słyszeli, i co będzie po kolacji. Bo po kolacji będą jeszcze żywe obrazy, a że nikt nie wie, co znaczy żywe obrazy, więc na pewno jest to coś okropnie ciekawego.
757Po kolacji ciemno się zrobiło. Siedzą wszyscy na ławkach jak w teatrze. Na pierwszych ławkach malcy, na dalszych — starsi, a reszta na stołach.
758Kurtyna idzie w górę, ale jeszcze nic nie widać. Dopiero kiedy czerwony bengalski ogień[35] oświetlił obraz, wszyscy doskonale wszystko widzieli.
759 760Siedzi dziewczynka bosa i sprzedaje zapałki.[36] A nad nią Zima z długą siwą brodą, z workiem, przewieszonym przez ramię. Zima wyjmuje z worka garść śniegu i sypie na dziewczynę biały śnieg. Dziewczynka zasypia, a Zima pokrywa ją śniegiem. Biedna dziewczynka już nie będzie sprzedawała zapałek.
761Drugi żywy obraz będzie jeszcze piękniejszy.
762Na scenie jest dużo rzemieślników. Siedzi szewc, kowal, szwaczka, ogrodnik, stolarz, przekupka. Na scenie ciemno jeszcze. Ale oto zjawia się na wzniesieniu jasny Dzień z czerwonymi skrzydłami i pochodnią w dłoni i budzi wszystkich do pracy. Stolarz piłuje, kowal bije młotem, szwaczka szyje, ogrodnik suche gałęzie obcina, a chłopcy widze śpiewają:
Rozdział dwudziesty trzeci
763Raz na tydzień stawia dozorca stopnie ze sprawowania. Jest to najtrudniejsza na kolonii praca.
764Co innego nauczyciel w klasie; ten wie, kto mu przeszkadza, podpowiada albo robi „sery”[37] kolegom. Ale w lesie, na wsi, chłopiec dużo niekiedy nabroi, a dozorca nic o tym może nie wiedzieć. Dlatego więc najlepiej, żeby każdy sam mówił, na ile zasłużył, bo każdy wie dokładnie, co zbroił.
765— Furtkiewicz, ile ci ze sprawowania postawić?
766 767— Dlaczego czwórkę, a nie piątkę? — pyta się dozorca.
768— Bo piłem wodę ze studni i spóźniłem się na obiad.
769— Eee, proszę pana — czwórkę za takie głupstwo? — wołają ci wszyscy, którzy także pili wodę ze studni i spóźnili się na obiad.
770— Piątkę, proszę pana, piątkę.
771A Tyrman uśmiecha się dobrym, łagodnym uśmiechem i kiedy wszyscy ucichli, dodaje poważnie:
772— On się poprawi, on już będzie grzeczny.
773Przy tym Furtkiewicz był dyżurnym krawcem w ubiegłym tygodniu i przyszył dużo guzików. Pił wodę, to prawda, ale mu się piątka należy…
774— Frydman Rubin, a tobie ile postawić?
775Zrobiło się tak cicho, jak w środę przy jajecznicy. Biedny Rubin, przez cały tydzień tak się dobrze sprawował, z nikim się nie bił ani razu, co przecież jest rzeczą wcale niełatwą — i akurat przed samymi stopniami ktoś zawołał na niego: „Cygan”, Rubin chciał go za to w kark uderzyć, ale nie trafił i uderzył w nos, a wiadomo przecież, jak łatwo z nosa krew leci. Biedny Rubin, tak mu się nie powiodło.
776— Może ci nic nie postawić, a jak będziesz się dobrze w przyszłym tygodniu sprawował, to od razu dwie piątki dostaniesz?
777— Nie chcę — mówi Rubin, bo myśli, że lepsza czwórka w ręku niż dwie piątki na sęku.
778— A dlaczego wołał na niego: „Cygan”? — wtrąca Furtkiewicz, który wie, jak trudno nie dać w kark za „Cygana”. Furtkiewicz jest rudy i ma z tego powodu liczne starcia z kolegami.
779Rada w radę: Frydman dostaje piątkę, boć i Tyrman twierdzi stanowczo:
780— Proszę pana, on się już nie będzie bił, on się poprawi.
781I Edelbauma losy długo się ważyły, bo nudzi, włazi ciągle do sypialni, wtrąca się do wszystkiego i znosi okropne nowiny:
782— Proszę pana, chłopaki Fromowi urwali nogę.
783— Przynieś tę nogę, to się ją Fromowi przyklei — mówi bardzo zmartwiony dozorca. A co się okazuje? Fromowi nogi nie urwali wcale, tylko się przewrócił i płacze. Innym razem przyniósł wiadomość, że Cyganka ukradła dwóch chłopców, tymczasem nie była to wcale Cyganka, a kobieta polska, chłopcy byli ze wsi, wcale nie z kolonii — i szli sobie z kobietą przez łąkę, a nikt kraść ich nie myślał.
784Całe szczęście, że Edelbaum zbiera dużo szkła w lesie i przed werandą, i dzięki niemu chłopcy bosych nóg nie kaleczą. Inaczej nie dostałby piątki ze sprawowania.
785Każdy ma swoje zasługi: Flekier dobrze prowadzi narodowości[38], Kleinman siedzi przy obiedzie między dwoma łobuzami i dlatego nie ma bijatyk przy stole. Ejno oddał brzydkiemu Anszelowi swoją pelerynę, kiedy było zimno — a że nie ma na świecie człowieka bez wad i każdemu trafić się może, że coś złego zrobi, więc też liczba piątek ze sprawowania rośnie jak na drożdżach.
786Jakby to było ślicznie, gdyby cała grupa mogła ujrzeć piątki. Ale jest to chyba niemożliwe.
787Goldsztern powiedział Elwingowi:
788 789Już piątka wisiała na włosku, szczęście, że Elwing przebaczył, a to tym chętniej, że sam przecież zaczął — bo radził, jak ma grać przeciwnik Goldszterna przy warcabach.
790Zysbrenerowi trzeba poprawić stopień za ubiegły tydzień. Dostał czwórkę, bo podobno podstawił chłopcu nogę; chłopiec się przewrócił i rozbił kolano. Dopiero później się okazało, że Zysbrener jest miłym i cichym dzieckiem, że w Warszawie razem z matką robi kwiaty do sklepu, a młodszemu rodzeństwu wieczorami czytuje książki z czytelni bezpłatnej, i to nie bajki, a prawdziwe historie o Krzysztofie Kolumbie[39], który odkrył Amerykę, o Gutenbergu[40], który druk wynalazł. Taki chłopiec nie mógł przecież naumyślnie nogi podstawić. I w samej rzeczy, ten co stłukł kolano, biegł prędko i sam się przewrócił, bo chciał Zysbrenera ominąć.
791— Dlaczego nam nie powiedziałeś? — zapytano ze zdziwieniem. — Mogłeś zażądać piątki ze sprawowania jak inni.
792— Pan mnie jeszcze nie znał wtedy, mógł pan myśleć, że kłamię — to już wolałem mieć czwórkę.
793Widzicie teraz, jak trudno na kolonii stopnie ze sprawowania sprawiedliwie stawiać.
794Pozostało już dwóch tylko: Bromberg i brat Borucha Grinbauma, Mordka. Jeżeli ci dwaj dostaną po piątce, to stanie się tak, jak przepowiadał dozorca: że cała grupa będzie wzorowa.
795 796— Grinbaum Mordka. Niech brat za niego odpowiada. Ile mu postawić?
797— Proszę pana — mówi brat Mordki — ja bym bardzo chciał, żeby on miał piątkę, mnie się serce kraje, jak widzę, że on taki łobuz.
798Co z Mordką zrobić? Wszyscy mu przebaczyli, nawet dozorca przebaczył — ale Mordka rzucał kamieniami w psa. Jak się dowiedzieć, czy i pies mu przebacza?
799Pies jest na łańcuchu w budzie. Jeżeli Mordka nie boi się, podejdzie do psa, da mu mięsa i pies mięso weźmie, to znaczyć będzie, że się nie gniewa.
800Idziemy. Szczęśliwy to dzień, że tak się wszystko udaje. Pies jest w doskonałym humorze. Już z daleka, macha nam ogonem na przywitanie. Mięso zjadł, oblizał się dwa razy, a w oczach jego wyczytać było można, iż poczciwina tak dalece przebaczył wyrządzoną mu przez Mordkę zniewagę, że trzy takie porcje mięsa zjadłby z ochotą.
801Mordka więc uzyskał prawo do piątki. Pozostaje jeden jeszcze — Bromberg.
802— Powiedz Bromberg, co złego zrobiłeś?
803— Czepiałem się fury i na konia właziłem.
804 805 806 807— Jak znalazłem w zupie kolkę pieprzu, to oblizałem i wrzuciłem Raszerowi do jego zupy.
808 809— Zabrałem pelerynę Biedzie i nalałem mleko na stół, bo chciałem, żeby i stół się napił mleka.
810 811 812— Odkręciłem kran w kąpielowym pokoju i na Weinsteina wołałem: „serdelek”.
813 814— Skrobałem widelcem po stole i nie chciałem łóżka dobrze posłać. I Sieraczka uderzyłem szelkami. I chustkę do nosa zgubiłem.
815 816— Nie chciałem chleba, tylko przylepkę. I Fiszbina wrzuciłem do dołu od kartofli.
817 818 819— A o sośnie nic jeszcze nie mówiłeś.
820 821Chłopcy słuchają ze smutkiem, a Bromberg się uśmiecha i nic sobie z tego nie robi.
822— Tyrman, jak ci się zdaje: ile mu postawić?
823— On już będzie grzeczny — mówi Tyrman.
824 825— Nie wiem — mówi Tyrman, chociaż widać, że i on, i cała grupa bardzo chcą, żeby i Brombergowi postawić piątkę. Tylko nikt nie odważa się pierwszy to powiedzieć.
826— Oj, źle, źle… Czarnecki, powiedz ty, ile Brombergowi postawić ze sprawowania.
827Czarnecki jest przyjacielem Chaima Bromberga, więc wszystkie oczy zwracają się ku Czarneckiemu.
828 829— Piątkę — powiada Czarnecki i dwie łzy staczają mu się po twarzy.
830— Piątkę, proszę pana, piątkę — wołają chłopcy, a Tyrman dodaje:
831— On się poprawi, on już będzie grzeczny.
832I w rzeczy samej, Bromberg się poprawił. Aż do wieczora chodził spokojnie i poważnie, ale znać było, że mu nieswojo. Tak chodził w swojej piątce ze sprawowania, jak w ciasnych butach — aż się dozorca obawiał, by się Bromberg z grzeczności nie rozchorował.
833Dopiero nazajutrz pobił się z Biedą, a po obiedzie powiedział stanowczo:
834— Proszę pana, ja już nie chcę piątki.
835 836 837Kiedy przyjechaliśmy do Warszawy, pytała się matka Bromberga na dworcu:
838— Jak się mój Chaim sprawował?
839— Dobrze — odpowiedział dozorca — tylko zanadto cichy.
840Matka spojrzała na Chaima i na dozorcę zdumiona, a widząc, że obaj się śmieją, i sama się roześmiała.
841— Myślałam, że naprawdę pan tak mówi, że go chyba tam kto zaczarował.
842I wdzięczna była, że się nie gniewano na jej urwisa.
Rozdział dwudziesty czwarty
843BiedaOjzer Płocki deklamował na zabawie własne swoje wiersze.
844Dziwnym się chłopcom zdawało, że można wiersze pisać nie z książki, a z głowy.
845Właściwie Ojzer pisze nie z głowy, a z tego, co widział i słyszał.
846 847Biedny szewc długo nie miał żadnej roboty, więc nic nie zarabiał. Chodził, starał się, szukał, nic nie mógł znaleźć. Wreszcie dostał obstalunek, tak bardzo się cieszył. Ale do wykonania obstalunku potrzeba mieć skórę na buty, skórę trzeba kupić, a skąd wziąć pieniądze na kupno skóry? Chodził szewc do znajomych, prosił o pożyczkę. Jedni nie chcieli, a drudzy nie mogli pożyczyć, bo sami są biedni i pieniędzy nie mają. Poszedł prosić o zaliczkę na kupno skóry, ale mu nie dano. I szewc nie mógł wykonać obstalunku — biedny, biedny, biedny.
848Ojzer zna tego szewca, bo razem z nim mieszkają. Ojzer pamięta, jak chodził bez zajęcia, jak otrzymał robotę, jak starał się o pieniądze, których nie dostał. Ojzer pamięta wszystko i wiersz o tym napisał…
849Drugi wiersz — o kowalu, który dzień i noc bije młotem twarde żelazo, a młot śpiewa mu o szczęściu ludzi.
850I kowala tego widział Ojzer, kiedyśmy szli do wodnego młyna, a po drodze wstąpili do kuźni; kowal bił młotem w rozpalone żelazo, aby pokazać chłopcom, jak się robi podkowy. Wszyscy widzieli, ale jeden tylko Ojzer wiersz napisał; on jeden w huku młota usłyszał melodię, śpiew o szczęściu ludzi, bo on jeden był poetą tylko…
851Napisał Ojzer wiersz o lesie, w którym człowiek chory staje się zdrów i mocny; ale nie wszyscy mogą mieszkać w lesie i dlatego są bladzi i smutni.
852O kim myślał wówczas mały poeta, gdy ten wiersz pisał?
853 854Bieda, NauczycielkaOjciec Ojzera robi skakanki i lejce, paski i ozdoby do sukien. Gdy był zdrów, dużo zarabiał, córkę do szkoły posyłał. Ale teraz kaszle, a do lasu, gdzie powróciłby do zdrowia, wyjechać nie może.
855Dziś jeszcze często wspominają dobre dawne czasy, gdy córka chodziła do szkoły, gdzie pani była dobra, bardzo dobra, a dzieci tak ją kochały. Teraz ojciec chory, pani szkołę zamknięto — wyjechała daleko do Ameryki i tam ją dzieci zapewne kochają.
856Ach, jak Ojzer chciałby się uczyć.
857Ojzer nie lubi hałaśliwych zabaw, ale chętnie słucha ciekawych opowieści — wie, że dozorca go kocha, ale nie poprosi nigdy ani o chorągiewkę, ani o piłkę, ani o ładny widelec, ani o przylepkę. Ojciec Ojzera, on sam, siostra starsza, mama — dumni są, prosić nie lubią, nie chcą.
858Kiedy mała siostrzyczka Ojzera leżała w szpitalu, chcieli co dzień ją odwiedzać.
859— Nie można; tylko trzy razy na tydzień wolno przychodzić do chorych dzieci.
860— Jeżeli nie można częściej, to trudno. Widocznie tak być powinno, zapewne tak jest lepiej.
861Raz Ojzer przyszedł do szpitala i przyniósł dla siostry garstkę winogron. Nie przyniósł karmelków, bo mała była chora i jeść jej karmelków nie było wolno.
862Stoi Ojzer koło łóżeczka siostry i nic nie mówi.
863— Powiedz jej coś, przywitaj się z siostrą.
864 865Kiedy dzień powrotu do Warszawy się zbliżał, cieszyli się chłopcy, że znów rodziców i rodzeństwo zobaczą i opowiedzą wszystko: co robili na wsi, jak się kąpali, bawili, bronili fortecy — Ojzer wówczas napisał ostatni swój wiersz na kolonii:
866„Cieszą się dzieci, że wracają do domu, aby zieleń lasu zamienić na wilgotne ściany. Kwiaty śmieją się do słońca, ale czeka je zima, gdy zwiędną”.
867Najchętniej pisze Ojzer o lecie, kiedy jest ciepło, słońce świeci i kwiaty kwitną. Zimy nie lubi, bo smutna.
Rozdział dwudziesty piąty
868Chłopcy proszą, żeby nie chodzić na prawy skraj lasu, bo tam będzie wieczorem niespodzianka. Noszą coś, układają, a jak już wszystko będzie gotowe, zawołają sami. Roboty koło niespodzianki musi być dużo, bo gotowa będzie dopiero koło wieczora. Aż dwie miotły musiał im Józef pożyczyć; za to pozwolili mu wcześniej przyjrzeć się niespodziance, tylko żeby panom nic nie mówił.
869Jest to ostatni dzień pobytu na kolonii — i mówi się już teraz tylko o Warszawie.
870Topcio zostawił gołębie w Warszawie, czy aby nie uciekły. Szydłowskiego mama była chora, czy też jest już zdrowa? Topcio chwali się, że umie dym z papierosa nosem puszczać i chleb rzucać wysoko, i łapać go prosto w usta. Pływak umie nogę na głowę zakładać i pluć daleko przez zęby, Frydman gwiżdże na jednym palcu i powiekę zawija, co bardzo strasznie wygląda.
871Wszystko jest dziś ostatnie: i kąpiel ostatnia, i obiad ostatni. Dużo kaszy zostaje na talerzach, nawet nie wszystko mleko wypite; jakże jeść kaszę, kiedy się jutro jedzie do domu.
872Kukułka od piątej rano kuka na pożegnanie:
873— Kuku — żegnajcie dzieci — kuku, nie umiem pięknie śpiewać, a żegnam was, tak jak potrafię — krótko i serdecznie.
874Już przebrali się chłopcy we własne ubrania i wierzyć się nie chce, że Tyrman, Frydenson, Czarnecki chodzą w długich chałatach[41]. Mały Soból ma ładne ubranko i po dwie złote gwiazdki na kołnierzyku; tak go siostra krawcowa wystroiła w drogę.
875Chłopcy czyszczą obuwie, żeby ładnie wyglądać na dworcu.
876Dobre, kochane dzieci — tyle was tu było, a choć broiłyście ciągle — nie zrobiłyście nic prawdziwie złego. Jak miłe jesteście w tej zgodnej krzątaninie, by pożegnać nas niespodzianką.
877 878— Proszę pana, niespodzianka gotowa.
879Na prawym skraju lasu, gdzie codziennie żegnaliśmy piękne zachody słońca — chłopcy zbudowali wielkie gniazdo z gałęzi, kamieni i piasku, obłożyli igłami z sosen, miękko wysłali mchem i ubrali kwiatami.
880 881— Nie gniazdo, a loża — mówi jeden, który zna teatr, bo ojciec jego jest tokarzem i miał kiedyś w teatrze robotę.
882 883Słońce straciło promienie, wąska chmurka przekrajała kulę słoneczną na dwie połowy.
884— Ostatni zachód słońca — mówią chłopcy.
885Miasto, WieśJutro już będą w Warszawie, a tam słońce nie zachodzi wcale.
886W Warszawie nie ma zachodu słońca, tylko o zmierzchu pokazuje się na ulicy człowiek z długim kijem i zapala brzydkie żółte latarnie. Człowiek ten przechodzi z jednej strony na drugą, jest zawsze ciemno i biednie ubrany, a twarzy jego w cieniu nie widać. On w mieście zamienia dzień na noc.
887A w Michałówce jasne słońce w purpurowej szacie dzień gasi i noc zapala. Słońce opuszcza się coraz niżej, zanurza pod ziemię i znika, skrawek po skrawku.
888 889 890Już gwiazdą tylko, już iskrą małą świeci.
891Tego ostatniego wieczora o ostatnim zachodzie urodziła się ostatnia bajka kolonijna — dziwna bajka i niedokończona.
892„A może nie wracać do Warszawy? Może ustawić się parami, wziąć chorągiewki, zaśpiewać marsza i ruszyć w drogę?
893 894 895Długo iść będzie trzeba. Ale cóż to szkodzi? Sypiać będziemy w polu, a na życie zarabiać. W jednej wsi Geszel zagra na skrzypkach i dadzą nam mleka. W drugiej wsi Ojzer powie wiersz lub Aron bajkę ciekawą — i dadzą nam chleba. Gdzie indziej znów zaśpiewamy albo w pracy w polu pomożemy…
896Dla kulawego Wajnraucha zrobimy wózek z desek i gdy się zmęczy, będziemy go wieźli.
897Będziemy szli długo, długo — będziemy szli i szli, i szli…”
898— No i co? — niecierpliwią się chłopcy.
899Ale rozległ się nagle dzwonek wzywający na ostatnią kolację i bajka została niedokończona.
900A nazajutrz byliśmy już w drodze do Warszawy.
Przypisy
Towarzystwo Kolonii Letnich — organizacja stworzona w 1882 r. przez Stanisława Markiewicza (1839–1911), lekarza, higienistę i działacza społecznego. Jej zadaniem była organizacja kilkutygodniowego wypoczynku na wsi dla ubogich miejskich dzieci (osobno dla dziewcząt i chłopców, a także dzieci chrześcijańskich i żydowskich). Siedziba Towarzystwa mieściła się na ul. Świętokrzyskiej 25 w Warszawie od 1904 r. [przypis edytorski]
Michałówka — ośrodek wczasowy Towarzystwa Kolonii Letnich wybudowany w 1902 r. niedaleko Małkini w powiecie ostrowskim (przy linii kolejowej Tłuszcz–Ostrołęka, ok. 3 godzin jazdy pociągiem od Warszawy) nad rzeką Brok (lokalna nazwa Broczysko). Składał się z czterech budynków: dwóch parterowych sypialni połączonych werandą, budynku gospodarczego i osobnej toalety. [przypis edytorski]
w sobotę jeździć nie wolno — w tradycji żydowskiej sobota jest dniem świątecznym (szabas), podczas którego nie pracowano ani nie wykonywano niektórych czynności, m.in. nie podróżowano. [przypis edytorski]
De Amicis, Edmondo (1846–1908) — włoski pisarz, autor książek dla młodzieży. Do jego najsłynniejszych dzieł należy utwór Serce z 1886 r. [przypis edytorski]
Zaręby Kościelne — wieś położona w powiecie ostrowskim (woj. mazowieckie), niedaleko której mieścił się ośrodek kolonijny Towarzystwa Kolonii Letnich „Michałówka”. [przypis edytorski]
rabin (z hebr.: mistrz, nauczyciel) — religijny przywódca w judaizmie zajmujący się interpretacją prawa żydowskiego i orzecznictwem w sprawach rytualnych. Każda społeczność wybiera swojego rabina na podstawie jego wiedzy i autorytetu. [przypis edytorski]
oddział Praski, Mirowski, Nalewkowski — oddziały warszawskiej Straży Ogniowej powołanej w 1834 r.: oddział I przy ul. Nalewki 3, oddział IV na Chłodnej 3, ulokowany w byłych koszarach Mirowskich, i oddział V na Pradze (Brukowa róg Szerokiej, obecnie Stefana Okrzei). [przypis edytorski]
palant — gra, w której uczestnicy podzieleni na dwie drużyny podbijają kijem małą piłkę gumową. [przypis edytorski]
szabas — żydowski dzień święty, wypadający w sobotę, poświęcany odpoczynkowi i modlitwie. [przypis edytorski]
Mosiek — zdr. żydowskiego imienia Mojżesz, funkcjonowało jako pogardliwe określenie Żyda. [przypis edytorski]
Zofiówka — ośrodek kolonijny Towarzystwa Kolonii Letnich, mieścił się w powiecie ostrołęckim. Od 1904 r. wypoczywały tam jedynie dziewczęta. [przypis edytorski]
Wilhelmówka — ośrodek kolonijny Towarzystwa Kolonii Letnich opisany przez Janusza Korczaka w książce Józki, Jaśki i Franki (1911). Od 1904 r. był to ośrodek męski. [przypis edytorski]
latarnia czarnoksięska (łac. laterna magica) — aparat projektujący obrazy ze szklanych przeźroczy skonstruowany w XVII w. [przypis edytorski]
Szumią jodły na gór szczycie, Szumią sobie w dal… — początek arii Jontka z IV aktu Halki, opery Stanisława Moniuszki (1819–1872). Słowa napisał Włodzimierz Wolski (1824–1882). [przypis edytorski]
Siedzi dziewczynka bosa i sprzedaje zapałki — nawiązanie do baśni Hansa Christiana Andersena (1805–1875) Dziewczynka z zapałkami. [przypis edytorski]
robić sery (gw.) — mocno przyciskać kogoś do czegoś, np. szkolnego kolegę do ściany. [przypis edytorski]
gra w narodowości — gra w piłkę, podczas której każdy gracz wybiera określoną narodowość, prowadzący wymienia którąś z nich, a gracz, który ją przybrał, chwyta piłkę i próbuje trafić nią w uciekających pozostałych uczestników zabawy. [przypis edytorski]
Kolumb, Krzysztof, właśc. Cristoforo Colombo (1451–1506) — żeglarz i nawigator nieustalonej narodowości, kapitan czterech wypraw pod flagami Katalonii i Hiszpanii, podczas których dotarł do wybrzeży nieznanej wówczas w Europie Ameryki i odkrył m.in. wyspy Bahama, Kubę, Haiti, Gwadelupę oraz Jamajkę. Popularna polska biografia odkrywcy została napisana przez Antoniego Potockiego (1867–1939): O Krzysztofie Kolumbie i odkryciu Ameryki, 1899. [przypis edytorski]
Gutenberg, Jan właśc. Johannes Gensfleisch zur Laden zum Gutenberg (1398–1468) — niem. drukarz, wynalazca druku. Popularna polska biografia została napisana przez Antoniego Potockiego (1867–1939): O Janie Gutenbergu i o tym, jak ludzie nauczyli się pisać i drukować, 1893. [przypis edytorski]
chałat — długie, luźne okrycie, element tradycyjnego stroju żydowskiego w Europie wschodniej. [przypis edytorski]