Spis treści
-
Modlitwa matki
- Modlitwa chłopca
- Modlitwa kobiety lekkomyślnej
- Modlitwa smutku
- Modlitwa niemocy
- Modlitwa małego dziecka
- Modlitwa skargi
- Modlitwa buntu
- Modlitwa zadumy
- Modlitwa pojednania
- Modlitwa starca
- Modlitwa dziewczynki
- Modlitwa radosna
- Modlitwa swawoli
- Modlitwa człeczyny
- Modlitwa uczonego
- Modlitwa matki
- Modlitwa artysty
- Dedykacja
Pisownia łączna / rozłączna: odemnie > ode mnie, niema > nie ma, napewno > na pewno, nie ładnie > nieładnie, zwewnątrz > z wewnątrz, zdala > z dala, zwolna > z wolna, zamały > za mały, dla czego > dlaczego, nademną > nade mną, przedewszystkiem > przede wszystkim, nietylko > nie tylko, naprzekór > na przekór, bezemnie > beze mnie, nie groźny > niegroźny, zawcześnie > za wcześnie, zrzadka > z rzadka; zapisano rozdzielnie cząstkę „by” z zaimkami (np. Tybyś > Ty byś), czasownikami zakończonymi na „-no” i „-to” (np. kochanoby > kochano by), rzeczownikami (niebabym > nieba bym); zapisano łącznie „nie” z imiesłowem przymiotnikowym (nie widzianą > niewidzianą).
Pisownia wielką / małą literą: zapisano małą literą wyrazy po przecinku (np. niż Ciebie, Bo je powołałam > niż Ciebie, bo je powołałam); zapisano wielką literą wyrazy po kropce (np. pokrzywę. — Dziwna roślina); konsekwentnie wielką literą zapisano wszystkie zaimki odnoszące się do Boga (np. Co ja Ci tam); murzynom > Murzynom; Sędzio sprawiedliwy, Sędzio Sprawiedliwy > Sędzio Sprawiedliwy (ujednolicenie);
Pisownia joty: lj > li (np. konwalja > konwalia), dj (zdjamencony > zdiamencony), cya > cja (impertynencya).
Spółgłoski dźwięczne / bezdźwięczne: blizką > bliską, biedz > biec, męzkiem > męskim.
Fleksja: uwspółcześniono końcówki narzędnika i miejscownika l.p. i mn. (np. rzewnem > rzewnym, w niem > w nim).
Pisownia poszczególnych słów: to-to > toto, a no > ano, konstelacyje > konstelacje, śmiercie > śmierci, Hammirabiego > Hammurabiego, bakalarz > bakałarz, bronzowe > brązowe, arcy-świąteczne > arcyświąteczne.
usunięto przecinki przed pauzą (np. pierś moją[,] —);
usunięto przecinki przed „niż” niewprowadzającym zdania (np. więcej[,] niż Ciebie);
usunięto przecinki przed „albo” (np. rozzłości[,] albo namówi);
usunięto przecinki przed „i” w zdaniach łącznych (włosy wychodzą[,] i w tyfusie można nagadać);
usunięto przecinek przed „lub” (w morze[,] lub jedną rosy kroplę);
usunięto przecinki przed „jak” w porównaniach (np. cieszę się[,] jak dziecko);
usunięto przecinek po wyrażeniach: przecież, co prawda;
usunięto przecinki oddzielające wyraz określający od określanego (np. biegnąc za leśną jagodą[,] w nadziei);
usunięto przecinki oddzielające grupę podmiotu od orzeczenia (np. zapatrzony w radosną zabawę[,] oddaliłem się);
usunięto kropki po tytułach rozdziałów;
usunięto kropkę w wyrażeniu „duże B[.]”;
wstawiono przecinki, żeby oddzielić zdania złożone, w tym także równoważniki zdań (np. a nie chcę, żeby myślał; patrząc, nie widzieć);
wstawiono przecinki przed „i”, „ani”, „albo” w wyliczeniach (np. i kobiety, i mężczyzn);
wstawiono przecinek po „ot” (ot, zaraz);
wyodrębniono przecinkami formy w wołaczu (np. Tak mi, Boże, dopomóż);
wyodrębniono przecinkami dopowiedzenie (tam, pod ziemią,);
rozdzielono przecinkiem powtórzenia (np. cicho, cicho);
zastąpiono dywiz pauzą (np. wierzę-wierzę-wierzę > wierzę — wierzę — wierzę);
zastąpiono przecinek średnikiem (Wybacz, Boże, że je kocham więcej niż Ciebie, bo je powołałam do życia; ale i Ty też, o Boże);
zastąpiono średnik dwukropkiem (Piję powietrze: „Zdrowie Twoje, Boże”);
zastąpiono kropkę pytajnikiem (Wiesz co Ci zaproponuję?; a boż wiem, czy nie miraż zmysłów?);
zamknięto kropką zdania kończące się wypowiedzią w cudzysłowie (np. zaraz myślę: „A czy chcesz się zamienić? A czy wiesz, co się dzieje w czyjej duszy?”);
zdania wyraźnie wykrzyknikowo zakończono wykrzyknikiem zamiast kropką (np. ”Wołam: „ludzie!”).
Błędy źródła: pomyślą, ze >pomyślą, że; nie nazyzywam > nie nazywam, świadomość, ze wiem > świadomość, że wiem; gawiedż > gawiedź; hymnem przyszłości sztyletujem niejszość > hymnem przyszłości sztyletujem teraźniejszość; „O jednych mówią: wola boża, o drugich: „ano czaas, staary” > O jednych mówią: „wola boża”, o drugich: „ano czaas, staary”; niezorną pokrzywę > niepozorną pokrzywę; Cichojta — dojdziem — zbaczymy > Cichojta — dojdziem — zobaczymy; przystaniemy na chwilę, odwróćmy się raz jeden, język im pokażemy > przystaniemy na chwilę, odwrócimy się raz jeden, język im pokażemy
Sam na sam z BogiemModlitwy tych, którzy się nie modlą
Duszy szeptane tajemnice, które sobie powierzasz, spiąłem klamrą modlitwy.
Wiem, że każdy twór musi z sobą poprzez Boga i z Bogiem przez siebie życiem świat ogromny splatać. Wiem. Pewien jestem — tak mi, Boże, dopomóż.
MatkaModlitwa matki
1Pochylona nad tobą, dziecię lube, czemuś mi tak droga, drobino? — Wiem, podobne do wielu, a wierzę — wierzę — wierzę, że nie widząc wśród tysięcy, poznam po głosie, nie słysząc, poznam twe wargi ssące pierś moją — moje ty jedyne na świecie.
2Rozumiem cię bez słów, bez głosu z najgłębszego snu zbudzisz mnie — spojrzeniem-życzeniem.
3Dziecino moja, szczera prawdo życia i jedyna, jesteś mi rzewnym wspomnieniem, tkliwą tęsknotą, nadzieją i otuchą.
4Dziecię, bądź szczęśliwe. Boże, wybacz, że nie do Ciebie mówię, a jeśli się modlę, to w obawie, że zazdrosny możesz je skrzywdzić. Nawet Tobie, Boże, boję się je zaufać: bo odbierasz matkom dzieci, bo odbierasz dzieciom matki. Powiedz, czemu tak czynisz? — To nie wyrzut, Boże, tylko pytanie.
5Wybacz, Boże, że je kocham więcej niż Ciebie, bo je powołałam do życia; ale i Ty też, o Boże: ponosimy wspólną odpowiedzialność, oboje winni, że toto żyje i już cierpi. Czuwać musimy.
6 7Boże, kochając to maleństwo bez pamięci, może Ciebie w nim kocham, bo jesteś — jesteś — jesteś w tym Najmniejszym — Największa Tajemnico — Boże.
8Nie wierzę w grzech, bo gdyby był, miłość moja byłaby grzeszna, a czy miłość matki do dziecka może być grzechem?
9Nie obchodzą mnie cierpienia, których — wiem — wiele, nie obchodzą mnie łzy, których — wiem — wiele na świecie. Nie mogę — komu kłamać będę? Tylko twoje łzy, dziecino, tylko twoje uśmiechy, trosko ty moja serdeczna.
10Dziecię — rozkoszne ty moje kajdany z jaśminu i gwiazd, dziecię — kwiecie przebaczenia, śnie mój radosny o odkupieniu, wiaro moja słoneczna, nadziejo łagodna, obłoku różowy, śpiewie skowronka.
11Daj mu szczęście, Boże, by nie użaliło się, żeśmy mu życie dali, nie wiem, czym jest szczęście, ale Ty wiesz, Twoim obowiązkiem wiedzieć. Więc daj!
12Pochylona nad tobą, dziecię lube — patrz, tak mozolnie szukam, tak gorąco proszę — czy rozumiesz — czy zrozumiesz? — Powiedz. — Powiedz lekkim drgnieniem powiek, poruszeniem małej rączyny — powiedz znakiem, którego nikt nie zrozumie, tylko my dwoje: Bóg i ja, matka twoja. — Powiedz, że nie będziesz miało żalu do życia i do mnie, powiedz, dziecino, powiedz, modlitwo ty moja serdeczna.
DzieckoModlitwa chłopca
13Wiem, że nieładnie prosić. Ale nie Ciebie proszę, dobry Boże. Ty nic mi nie dawaj, tylko wujek obiecał zegarek, jak się dobrze uczyć będę. Tylko mi dopomóż, przypomnij wujkowi o jego obietnicy. — Ja się postaram, a przecież wszystko jedno, czy da mnie[1] teraz, czy później. Powiedziałem kolegom, że będę miał zegarek, ale oni nie wierzą, śmiać się ze mnie będą, pomyślą, że skłamałem, że się stawiam. Dopomóż mi, Boże, przecież to tak łatwo, przecież Ty wszystko, co chcesz, możesz zrobić. Pomóż mi, mój Dobry, mój Złoty Boże.
14Przebacz mi moje grzechy. Dużo nagrzeszyłem. Ze słoika wyjadłem powideł[2], śmiałem się z garbatego, skłamałem, że mi mama pozwala chodzić spać, kiedy chcę; papierosa już dwa razy paliłem, brzydkie wyrazy mówiłem. Ale Ty Dobry jesteś, przebaczysz mi, bo żałuję i chcę się poprawić.
15Chcę być dobry, ale nie mogę. Jak mnie kto rozzłości albo namówi, a nie chcę, żeby myślał, że się boję; albo jak się nudzę, albo jak bardzo coś chcę, a nie wolno, nie mogę się powstrzymać, chociaż potem żałuję. Nie jestem przecież zły.
16Nie, żebym się chciał chwalić, ale Ty przecież sam wiesz, bo ty wszystko wiesz, Dobry Boże, że są gorsi ode mnie. — Ja czasem skłamię, ale oni co powiedzą, to skłamią. I kradną. Dwa razy zginęło mi śniadanie, ukradli mi wypisy, wyciągnęli z piórnika ołówek. Oni mnie nauczyli takich wyrazów. Ty przecież wiesz, o Boże. — Ja się nie lubię skarżyć, ale ty sam wiesz, że nie jestem zły, chociaż tyle złego robię.
17Dopomóż mi, Dobry Boże, żebym nie grzeszył, daj długie życie i zdrowie Mamie i Ojczulkowi i o tym zegarku przypomnij wujaszkowi.
18Bo przecież jak się obiecuje, to się powinno dotrzymać.
KobietaModlitwa kobiety lekkomyślnej
19Kochany Boże, tak dawno z Tobą nie rozmawiałam. Może dlatego rzadko się modlę, że nie lubię klęczeć. Tak, odłożę papieros[3], ale siedzieć będę na kanapie i patrzeć będę na kwiaty. Przecież się nie obrazisz, bo Dobrym, Kochanym jesteś Bogiem. Nigdy mnie nie skrzywdziłeś. A ja tyle razy byłam zła, nieposłuszna. Tyle mam grzechów.
20Patrz tylko. Chcę się modlić, już mi grzeszna myśl przyszła do głowy. Bo chciałam powiedzieć:
21— Usiądź sobie, Staruszku, przy mnie — bliziutko — nie bój się, nic ci nie zrobię — chyba że sam zechcesz. Taki grzech, taka nieczysta myśl.
22Dziwna jestem: nigdy nikomu świadomie krzywdy nie wyrządziłam, chyba niechcący. I zaraz przepraszam, a jak nie mogę przeprosić, to płaczę, choć wiem, że będę miała oczy czerwone. Dobrze — niech mam oczy czerwone, będę brzydka, kiedym taka zła… zła… zła…
23Ładna jestem — prawda? Chyba w tym nie ma nic złego, że mówię szczerze? Sam mnie stworzyłeś, a wola Twoja jest święta. Czasem nawet trochę żałuję, że nie jestem brzydka; nie tak znów zupełnie, ale trochę brzydka. Na pewno byłabym mądrzejsza, posłuszniejsza i lepsza. Choć lepsza to może nie. Czy dobra jestem — powiedz. Jaka szkoda, że Ciebie widzieć nie mogę: przytuliłabym się do Ciebie, spojrzała w oczy przymilnie, a Ty byś się uśmiechnął, powiedziałbyś: „głuptas”. Prawda, że tak byś powiedział?
24Nic nie odpowiadasz, a ja tak bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego tworzysz brzydkich ludzi. Ja bym wszystkich zrobiła pięknych; i kobiety, i mężczyzn — nawet ich. Ale o mężczyznach nie będę z Tobą mówiła — sam wiesz dlaczego. — Patrz: nie jestem zazdrosna. Gdyby wszystkie kobiety były ładne, kochano by pewnie najmądrzejsze. A ja zupełnie mądra nie jestem. A szkoda.
25Czytam tylko powieści, i to nieuważnie. Wierszy nawet nie lubię. Chociaż nie wierzę, aby się z książek nabierało rozumu. Już tak się trzeba urodzić.
26Dobry, kochany Boże, ja tak Ciebie lubię. Czasem chciałabym Ci złożyć jakąś ofiarę. Daję jałmużnę, ale to nie to. Pamiętasz, jak byłam u chorej na tyfus, żeby przekonać[4], że Ci ufam; tak strasznie się bałam. Nie śmierci, nie — ale po tyfusie włosy wychodzą, i w tyfusie można nagadać tyle niepotrzebnych rzeczy.
27Jak Ciebie strasznie ludzie nudzą; każdy o coś prosi, coś mu się od Ciebie należy. Jak sobie radzisz z tym wszystkim? Myślę czasem, że chyba nie słuchasz, ale jakżeby to było? Nic dziwnego, że nie wiem: skądże mogę wiedzieć? A zdaje mi się, że i księża dobrze tego nie wiedzą. Postanowiłam nigdy o nic nie prosić. Tak jakoś nieładnie: niby się Ciebie kocha, a tu nagle prośba, interes. Ale cóż, kiedy ja znów nie proszę, ale tak jakoś myślę, że właśnie dlatego spełnisz moje życzenie.
28Prawda, że i Tobie byłoby nieprzyjemnie, gdybym nie była ładna? Prawda, że Ci się podobam? Rozumie się, że inaczej niż ludziom; ale jesteś przecie zadowolony, gdy Ci się uda stworzyć coś pięknego? Głupia jestem, czy może się Bogu coś nie udać? Wszystko jest takie dlatego, że Ty chcesz.
29Tyle kwiatów rozmaitych wymyśliłeś. A są kwiaty grzeszne. Czerwona, taka bardzo pachnąca czerwona róża — to grzeszny kwiat. Może nie Ty róże stworzyłeś, tylko szatan? Nie, to być nie może: więc nie miałbyś tyle mocy, żeby powiędły grzeszne kwiaty? Biedny Ty, mój Dziaduniu.
30Tak bym czasem chciała pomóc, ulżyć, trochę Cię rozweselić. Bo doprawdy, ciągle tylko myśleć o biedzie, o cnocie, o sierotach. Nienawidzę plombowania zębów, a przecież poszłam do dentysty, żeby mi zdrowy ząb zaplombował: umartwić się chciałam; a ten osioł się śmiał. Co prawda i ja się zaczęłam śmiać; ale z początku strasznie byłam zła. Pewnie rozgadał wszystkim znajomym. Uch, jakie plociuchy ci mężczyźni. Nienawidzę ich.
31Ja wiem: Ty każesz przebaczać. Ja im przebaczam, ale to jeszcze gorzej. Kłamcy, niewdzięcznicy — sto, tysiąc razy gorsi od nas.
32Ooo, dzwonek… To on… Przepraszam Cię… Nie gniewaj się, Boże… Przecież Ty kierujesz wszystkim… Paaa, Boziu, dziękuję; tak dobrze nam było we dwoje.
SmutekModlitwa smutku
33Taki smutek, Boże, Boże, smutek taki.
34Szary smutek, Boże, Boże, smutek szary.
35Ani dźwięków, ani barw, Boże, ani barw, ani dźwięków.
36 37Wyjąłem serce z piersi, Boże, Boże, bije serce cicho, cicho, Boże, cicho, cicho serce bije, Boże, Boże, z piersi serce wyjąłem.
38Załzawione smutne serce, serce smutne załzawione.
39Ptak czarny skrzydła ma białe, Boże, białe ma skrzydła ptak czarny.
40Mgła gęsta, ptak czarny, skrzydła białe, Boże, białe skrzydła, ptak czarny, mgła gęsta, Boże.
41 42Było słońce, było, nie ma, Boże, nie ma, nie ma, było słońce, było słońce, Boże.
43 44Cicho, smutno, na czarnej fali trumna się kołysze. Czarną rosę z czarnych kwiatów czarne piją motyle. Nigdy człowiek nie zaśpiewa, dziecko się już nie uśmiechnie, pękł ostatni dzwon, wszystkie na świecie stanęły zegary, ostatnia rozpadła się wieża, wczoraj ostatnia zgasła gwiazda — komu ma świecić?
45Nie ma, nie ma, Boże, nie ma nic.
46Szeroko oczy otwarłem — patrzę, patrzę, patrzę Boże, nic nie ma, nic nie widzę, słucham, nic nie słyszę, ani szeptu, ani westchnienia.
47Szary Władco cichego świata, Boże, czuję wokoło ptaki czarne z białymi skrzydłami, czarne motyle z czarnych kielichów czarną piją rosę…
48Taki smutek, Boże, smutek taki.
49Ani barw, ani dźwięków. Boże, Boże, ani dźwięków, ani barw, ani łez.
Modlitwa niemocy
50Jaśnie Wielmożny Panie Boże. Śmiesznie.
51Naiwne, śmieszne, naiwne, niedołężne, śmieszne, śmieszne.
52Jaśnie Wielmożny Panie Boże. Śmiesznie.
53Nieuczoność w tym jest, prostactwo nieuczone, nie niemoc, nie.
54 55Jak Cię nazwać, Jaśnie Wielmożny, jak?
56 57Mówię: naiwnie, niedołężnie, dziecinnie. Ja i dziecko, ja i Ty. Dziecko, które mną będzie, które tylko nie chodzi, jeszcze nie mówi.
58Mówię: Ty. Jakże Cię nazwę — Panem? Boga nazwałem Panem, dużą napiszę literą albo wynajdę inne duże B tylko dla Boga, dla Boga.
59Mówię do Ciebie: Ty, Boże. A niedoroślę nie zmówiło modlitwy, bo człowiek od małpy pochodzi. Nie zmówi modlitwy, bo już papierosy pali i człowiek od małpy pochodzi. Tak łatwo, tak dziecinnie.
60Boże, brak mi nawet wyrazu, by nazwać nawet niemoc moją, brak mi nawet wyrazu, nawet by nazwać niemoc. Bo tylko niemoc moja jest wielka, równa Twej wielkości, Jaśnie Wielmożny. Nieradna bezsiła, niemoc, nicość. Nie robak nawet, nie mrówka nawet. Nawet nie nic, nie nic. Wielkie jest nic, ja[5] nawet nie nieskończenie małe coś, bo wielką jest nieskończoność. Ja jestem zwykłe coś.
61Boże, Boże, Boże — i nic więcej. Ani skruchy, ani pokory, tylko Ty, Jaśnie Wielmożny Panie Boże. Skulone coś, pokorne coś, skruszone coś, które się korzy przed Twym Majestatem. Śmieszne, śmieszne.
62Nie nazwę Cię Potężnym, Wielkim, Nieśmiertelnym, bo się może obrażą potężni ludzie, wielcy ludzie, nieśmiertelni ludzie. Nie zapominaj, Boże, że ludzie są wielcy i nieśmiertelni. Uważnie wpatrz się w ziemię, musisz ją znać, jakżebyś nie znał naszej ziemi? Kręci się koło słońca.
63JęzykMądrą jest[6] modlitwa w niezrozumiałej mowie.
64Ole tel solt min kajuso wit dartu, wak rubo, wak riste. Kin bra — ole:
65Ole tel solt, ole dartu min wak. Al wit dartu, al ma waste, ole wit kin.
66Wybrałbym ze wszystkich narzeczy wyrazy najdziwniejsze, rozsypał, pokruszył, pomieszał, ułożył niezrozumiałą modlitwę dla ludzi, dla siebie.
67Ole tel solt, ole vit, e dartu min wak.
68To nic nie znaczy, ale nie mogę inaczej, nie mogę, Jaśnie Wielmożny Panie Boże.
69Nie mogę inaczej, nie przepraszam. Nie mogę, nie proszę o przebaczenie. Nie mogę, nie wyrażam skruchy. Nie mogę, a Ty się nie rozgniewasz. Nie mogę, a Ty się nie obrazisz. Nie mogę, a Ty nie ukarzesz.
70Przebaczają, gniewają się, karają[7] ludzie. A Ty nie człowiek, Jaśnie Wielmożny Boże, choć Cię ludzie Bogiem nazwali i każdy inne dla Ciebie naiwne wymyślał rozrywki i wonności.
71Ole dartu, wit tel dartu, ole solt wak sirte bra ol.
72Czemu nawet także już i dzieckiem nie jestem.
73 74Nie mogę inaczej Jaśnie Ty Wielmożny, nie mogę.
75DzieckoModlitwa małego dziecka
76Boziu, Zosia zrobiła siusiu. — Zosia brzydka, Zosia siusiu. — Mamusia gniewa Zosię. — Brzydka, brzydka dziewczyna. — Mamusia bije. — Brzydka mamusia. Nie bij. — Nie bij, mamusiu. — Nie bij Zosi. — Rączka boli. Boję — boję. — Boli rączka, Boziu.
77Zosia boi. — Brzydka mamusia, taka brzydka dziewczyna.
78Zosia kocha mamusię i tatusia.
79Gdzie siusiu? — Brzuszku siusiu. — Juź nie będę mamusiu.
80Dlaczego zrobiłaś, dlaczego zrobiłaś?
81Nóżki, ciepło — patrz, patrz, co to? Be! Majteczki be, pończoszki be, buciczki be. — Mamusia gniewa na Zosię.
82Brzydka mamusia, brzydka laleczka, brzydki piesek, brzydki taki ładny piesek. Ach ty, słuchaj, piesku, tu jest nocniczek, zaraz mi zrób.
83Zosia grzeczna. Nie bij, mamusiu.
84Mój Boziu, gdzie brzuszku? Zosia boi brzuszku, Zosia boi doktora.
85Nie bój, Zosiu, mamusia — nie gniewa, mamusia nie bije, mamusia kupi, bo Zosia grzeczna, grzeczna, grzeczna.
86Modlitwa skargi
87Opuściłeś mnie, Boże, cóżem Ci zawinił?
88Samotny teraz jestem i drogi nie wiem.
89Zabłądziłem w posępnym zmierzchu, zabłądziłem w ponurej życia gęstwinie.
90Opuściłeś mnie, Boże; czyżem się uprzykrzył?
91 92Miga światło; a boż wiem, czy chata, czy zdradny ognik, co klika[8] na topiele?
93Widzę zdrój; a boż wiem, czy nie miraż zmysłów?
94Spieczone wargi moje, choć mrok, który jak słońce piecze, a może mrozi, może ogień z wewnątrz mu naprzeciw we mnie. Nie wiem.
95Cóżem Ci, Boże, zawinił, że teraz właśnie Cię zbrakło, gdy mi się stopy w ciernie uplątały, a ręce i serce krwawią?
96Wołam: „ludzie!”. — Żadnej odpowiedzi. Wołam: „mamo!”. I nic. Ostatnim wołaniem wołam: „Boże!”. I cóż? Nic — sam.
97Anioła mi daj Smutku. Nie o radość proszę, nie o zielone szczyty, nie sny błękitne, nie skrzydlate snopy promieni. Bodaj smutek, bo tak znów samemu, bo sam jedniusieńki mam dalej błądzić, przedzierać się i krwawić w mroku?
98Sobie się skarżę, duszy własnej zwierzam mój do Ciebie żal, mój do Ciebie, Boże, żal. Nie proszę — upominam się, Boże.
99Z Tobą wyszedłem w drogę, porzucony czy mam samotny teraz dalej[9], gdym zdrożony, znużony i w gęstwinie drogi nie znam?
100Czy pamiętasz, Boże, ufałem Ci, czyś zapomniał, Boże, naiwne z Tobą szepty, tajemnic ciche wyznania, rzewne Tobie łzy[10]?
101Nie żal, a zdumienie, nie wątpienie, a niepokój, nie gniew, a prośba[11], gdy widziałem, że mnie opuszczasz, że się oddalasz, że znikasz.
102 103Winy w sobie szukam, ale żadna nie tak wielka, że nie skarcić, nie zagrozić, ale sobie zaraz zupełnie odejść musiałeś.
104Jakże teraz powrócisz, co do Ciebie zagadam, co powiesz?
105Zabłądziłem w posępnym zmierzchu, a Bóg poszedł sobie gdzieś daleko, samego mnie zostawił.
106Skargę na łez paciorkach na piersi zawiesiłem. Twoja wina, Boże.
BuntModlitwa buntu
107Nie zadrwisz ze mnie, Przepotężny Boże, bo sam drwię z życia mego drwiny, bo w pancerzu śmierć tylko może mnie ugodzić, a ja ze śmierci drwię.
108Ja — kilka kubłów brudnej wody, pomyje skórą obleczone. Takim stworzyłeś, przepotężny, aby Ci było wesoło.
109Uskrzydliłeś myśl; ale ryj życia skrzydła ponadgryzał, skrzepy krwi gnojem umorusał. Hej, skrzydłami nieba bym dosięgnął, ale ono tylko dla wielbiących Cię kornie służalców.
110A we mnie ani pokory, ani uwielbienia, jeno bunt. Nie zaczepna ambicja, a obronna duma[12].
111Dumnie wyprostowany, ani łaski nie pragnę, ani się kary boję.
112Jam sobie światem, ja tego mojego świata Pan i Bóg. Jam sobie jedyny rozkaz, jedyne hasło, jedyna wola tworzenia z siebie i zniszczenia. Mam własne słońca i własne w sobie pioruny.
113 114Chcę krew do biała rozżarzyć, chcę wszystkich żądz dzwony rozkołysać, obejmę w jeden piorun wszystkie grzeszne chcenia i nawet chętki tylko, trucizną przepoję myśli — zapalę wielki pożar na ołtarzu buntu mego przeciw Tobie i sam w płomieniu się spalę. Bo tak właśnie chcę.
115Nie pragnę starości, w łaskawym darze rzuconą jałmużnę[13] wrastania częściami w mogiłę, jałmużnę powolnego konania.
116Zbuntowany jestem niewolnik, który ma ostatnią i jedyną wolność, jedyny oporu wyraz: nie!
117Nie chcę, nie będę — nie posłucham — nie ulegam.
118Część[14] Ciebie jest duch mój, a więc zbuntowałeś się Sam przeciw Sobie. Ja Bóg wyzywam Ciebie, Boże, równi Sobie. Potężnemu Bogu, który drwi, przeciwstawiam Boga, który się mści: sponiewieram, zszargam, zrupiecę Ciebie w sobie.
119Byś się wyparł i pokarał — i — niechże przypomnę: — i pogrążył w czeluście piekielne.
120Przepotężny jesteś, a tryumfująca podłość urągliwie szczuje bezdomne Dobro.
121Przepotężny jesteś, a prawdaródź bezmocna pasuje się z zachłannym kłamstwa oceanem.
122Sprawiedliwość zasłoniła oczy.
123Wszystko jest podłością i kłamstwem w rozdwojonym człowieku, wszystko prócz pazurów i kłów.
124Więc warczę na Ciebie jak pies, więc drapieżny, sprężony do skoku wpić się pragnę — wzrokiem krwawym mierzę kierunek — i — uderzam w próżnię.
125Dlatego wierzę, że Tyś stworzył i kierujesz, aby móc Ci bluźnić.
MelancholiaModlitwa zadumy
126Ojcze nasz, jakże dziwny ten Twój świat, jakże dziwną gra balladę na harfie mej duszy. Jak dziwne to wszystko co na ziemi, w jej głębi, wokoło. Tyle dziwów, gdyby ich mniej było, byłoby łatwiej, ubożej. — I woda — i ogień — i kamień — ptak i kwiat, i gad — i gwiazda. Tyle małych i wielkich tworów. I człowiek tak podobny do tego wszystkiego, coś stworzył.
127Dziw, że się można tak długo wpatrywać w las, w jedno lasu drzewo, w jedną drzewa gałęź, w jeden gałęzi liść, w jedną liścia żyłkę — i takie dziwne płyną w duszy godziny.
128Można tak długo — długo wpatrywać się w morze lub jedną rosy kroplę — i takie dziwne płyną w duszy stulecia.
129Podobno wiedza wie — poszukuje, podpatruje, odgaduje, zna niektórych tajemnic Twych tajemnice.
130 131Ja wiem, że w barwie, ruchu, woni, w świegocie[15] pisklęcia i modlitwie gwiazd — sam opowiadasz serdeczną, dla wszystkich zrozumiałą bajkę, którą każdy inaczej czuje — nie taisz, nie kryjesz.
132Patrzę na niepozorną pokrzywę. — Dziwna roślina — czemu uzbroiła swą zieleń w zatrute sztylety — jaką ma nadzieję, jaką sprawiedliwość, jaką swoją rację stanu wobec mnie, wobec ziemi i słońca.
133Dlaczego pokrzywa, konwalia, malina, jabłoń i dąb? — Nie, że to kłuje, to wdzięczne, to słodkie, to trwałe — szkodliwe czy pożyteczne. Nie, czemu — my — bracia w życiu nie rozumiemy się?
134Rodzimy się: ja, konwalia i dąb, oddychamy, żywimy się, wzrastamy, kochamy — my: ja, konwalia i dąb. — I umieramy.
135Czemu z tej samej ziemi: pokrzywa, jaśmin, malina, dąb i ptak, i gad — i ja?
136Dlaczego łabędź i jego śnieżny puch?
137Dlaczego para, woda, lód i śniegu kryształ, i soli kryształ?
138Słowik w nocy, a skowronek w locie zwisając jak kropla słońca?
139To jakieś dziwne coś, które na długich nogach opancerzony dźwiga korpus i wąsiskami porusza — po co mi wiedzieć, jak się ta śmiesznie mała kreatura nazywa? — Żyje — i ja żyję. — Bracia. — Teraz żyje i ja teraz żyję. — Współcześni. — A jeśli jedną z tych sześciu nóg utraci — po swojemu zapłacze. — Bracia my w bólu. — Skona. — Bracia w śmierci. — I samiec poszukuje samicę[16]. — Bracia w płomieniu zmysłów, w wichrze, w czadzie namiętności. —
140A oto sunie to jakieś najmniejsze zielone coś — mrówka mu jest olbrzymem, sunie spiesznie, spiesznie, ucieka przed niebezpieczeństwem. — Bracia my w lęku przed grozą tajemnicy.
141A może ten stary orzech zakochał się w brzozie i tam, pod ziemią, szuka jej dziewiczego dotknięcia; a brzoza pękiem rozwianych gałęzi kusi i zwodzi — w głębi ziemi unika korzeniami i zdradza, z innym je drzewem splata.
142Wiele nasza wie wiedza. — Niech sobie.
143Dla mnie prawdą jest, że te wszystkie dziwy bajki Twojej, Ojcze — są nie tylko wokoło mnie, ale i we mnie. Ja w sobie swoją sobie bajkę opowiadam, a taką od Twojej odmienną.
144Ja temu wszystkiemu naprzeciw. Nic beze mnie.
145Mam wolną wolę nie patrzeć wcale, patrząc, nie widzieć, widząc, nie dostrzec, widzieć tak, jak chcę. Twoją kroplę robię oceanem. Zakryłeś słońce chmurą, a ono dla mnie teraz właśnie najjaśniejsze. Przypiąłem człowiekowi skrzydła. Wypiłem nieskończoność — nie ma jej. Pod źdźbłem trawy rozpiąłem namiot, w cieniu jego wypoczywam. Z ziarna piasku wytoczyłem kielich stuletniego wina. Grzeję się na lodowcach.
146Ty sobie, Ojcze, a ja sobie z Twojej bajki własną dla siebie swoją bajkę splatam.
147Aż dziw, że te dziwy wokół tak dziwne. I że się w minutę przeżywa ich całe epoki.
148Dziękuję Ci, Ojcze nasz, że żyję wiecznie, jestem wszędzie i wszystko wypełniam swym tchnieniem. Dziękuję Ci, Ojcze nasz, za czarodziejską tajemnicę Twej bajki.
Modlitwa pojednania
149Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę się jak dziecko zbłąkane, gdy dostrzegło bliską postać z dala. Znalazłem Ciebie, mój Boże, i cieszę jak dziecko, gdy zbudzone ze snu strasznego łagodnie uśmiechniętą twarz wita pogodnym uśmiechem. — Znalazłem Ciebie, mój Boże, jak dziecko, co złej — obcej oddane opiece ucieka — i po tylu trudach, przygodach tuli się wreszcie do drogiej piersi, w pieśń serca jej zasłuchane.
150Kto winien, że zapatrzony w radosną zabawę oddaliłem się od Ciebie, mój Boże? — że kram z błyskotkami, huczna muzyka, małpka na łańcuchu, barwna gawiedź jarmarku pociągnęła płochego?
151Kto winien, że biegnąc za leśną jagodą, w nadziei, że ot, zaraz za tymi drzewami, tyle — tyle ich znajdę — słodkich, bo niespodzianych, słodkich, bo własną ręką i własnym przemysłem zebranych — zbyt się w las zdradny odbije pacholę.
152Kto winien, że naiwnym spojrzeniem nie w żmudne błyski, a ruchliwe[17] wpatrzony obrazy, nie w szepty odległych tajemnic, a pogwar[18] taneczny wsłuchany, ku zwodnej radości chyliłem usta i serce?
153Jedna łza niepokoju, żem sam jeden w tłumie — — już razem — Ty ze mną, mój Boże.
154Noc ciemna. A pod powieką sennego tyle się dzieje. — Rój strasznych komet, wykrzywione twarze, pożary, krew, wicher, topielce — to płynę na mętnej fali, to na dziwnie ciężkich skrzydłach uganiam się za chmury piorunem, to ruda mnie kąsa dziewczyna, to płomień z twarzą przyjaciela wlecze na bagnisko; chcę krzyknąć — za gardło chwyta ręka zimna — raz po raz uderza ni to zegar, ni dzwon.
155Jeden jęk, żem bezradny — — już razem — Ty przy mnie.
156Kto winien, że w mózg obłąkana chwila rzuciła upiory majaczeń?…
157 158Że jasną Twą postać zasłoniły mi cienie Twoich, Boże, kłamliwych tłumaczów[19].
159Poprzez mroczną zgraję przedzierać się byłem zmuszony. Ich zwodne: „Prosto — padnij — drżyj — powstań — na prawo”. — Ich mdłe kadzidła — prochy — dymy i gromnice — cuda — groźby i grzechy — mury — popioły — zachęty i obietnice — kamienne tablice — nauki i gazy trujące. — Ich: „Do mnie, bo mój Bóg nie tandeta” — poprzez kupę Twych pomocników, faktorów[20], zastępców i katów, co odpychali, mrozili, zasłaniali, nie dali — do Ciebie, mój Boże, dążyłem.
160Dlatego tak późno — dlatego teraz dopiero.
161Poprzez życia pokusy, zmysłów obłędne kurzawy i zamiecie, poprzez fałszywe proroki — do Ciebie.
162I cieszę się jak dziecko — i nie nazywam ani Wielkim, ani Sprawiedliwym, ani Dobrym — mówię:
163 164StarośćModlitwa starca
165Panie Boże, Sędzio Sprawiedliwy — szkoda mi życia, a umierać pora. — Mało zostało rówieśnych na ziemi — zaludniły się nimi cmentarze. — Naprzód szli mistrze i czcigodni, potem starsi w życiu bracia, potem przyjacioły. Jednych grom raził, drugim sen zwierał na wieki znużone powieki. O jednych mówią: „wola boża”, o drugich: „ano czaas, staary”. — Wiem: miejsca ustąpić trzeba tym, co się rodzą, wzrastają — dojrzali i czynu głodni. Nam, starym, cisza. A gdzie cichsza cisza, gdy[21] nie w mogile? — Długie często z nimi prowadzę rozmowy — żywy zmarłym o dawnych czasach gwarzę. Czy dobrych? Czy chciałbym rozpocząć wędrówkę od nowa? Chyba z obawy niemęskiej?
166Panie Boże, Sędzio Sprawiedliwy — szkoda mi życia, tej reszty jego dogasających: ciepła i radości. Drobne stawiam kroki, długo żuję pokarmy, cicho mówię, z wolna krew krąży w żyłach — może na dłużej starczy? — A tak miło spoglądać na zieleń i słońce; takie wszystko wokoło głębokie i pełne, ważne i mądre.
167Słońce i zieleń — czyż rozumieją młodzi? — Im zdaje się, że tak być powinno, że nie można inaczej. Nie rozumieją co znaczy: śmierć kosi, nie znają pokory, nie wiedzą, co znaczy — kres. Nieważne ambicje i dąsania, zabiegi i porachunki — nie wiedzą, co znaczy: śmierć kosi, co znaczy — kres.
168My bliżej Ciebie, sprawiedliwy Boże — oni się spieszą, nie mają czasu. Ale i my nie wiemy, dopóki nie powiesz ostatniej życia tajemnicy w pierwszym śmierci momencie; my — dzieci wobec najmniejszej niemowlęcia trumienki. — Nie spieszno mi poznać — samo przyjdzie — niedługo.
169Nie boję się, jeno mi żal: tak chciałbym jeszcze popatrzeć, poczytać, zobaczyć, doczekać, takie wszystko ciekawe i nowe, bo może ostatnie.
170Dzięki Ci, Sędzio Sprawiedliwy, za mój wiek sędziwy. Poznałem pożegnalne słońca promienie, świegot[22] ptactwa, poznałem miłość starca i nadzieję. Znów wszystko dawne inne, bo inaczej nowe. I Ty, Boże — inny, inne zwiastujesz radosne nowiny. —
171Boże — Sędzio Sprawiedliwy, pora — wiem — chciałoby się tylko przedłużyć pożegnania serdeczny uścisk — na tę nową pielgrzymkę, nieznaną.
DzieckoModlitwa dziewczynki
172Wszechmocny Boże, obiecałam mamie, że więcej kaprysić nie będę, obiecałam mamie, że będę posłuszna. — Obiecać łatwo, ale jak dotrzymać? Boję się. Będę się starała — chcę bardzo. Ale czy zawsze jest to, czego się chce? Już tyle razy mówiłam: „Od jutra się zmienię”. Może teraz naprawdę to będzie już ostatni raz! — Dotrzymam — chcę. Ale Ty mi dopomóż, Boże Wszechmocny.
173Stworzyłeś świat, który się obraca wokoło swojej osi i wokoło słońca. Stworzyłeś równiki, południki, bieguny. Stworzyłeś półwyspy, przylądki, zatoki i przesmyki. — Góry, płaskowzgórza i niziny. Stworzyłeś tyle zwierząt ssących, tyle roślin i granitów, i kwarców. Na Twój rozkaz są pełne zwierza bory, na Twoje jedno skinienie wylewają rzeki i królowie biorą łupy albo składają broń. Nic się nie dzieje bez Twojej wiedzy i Twego przyzwolenia.
174Wiem, że za mały jest rozum ludzki, żeby ogarnąć Boga, jest kroplą w morzu. Ty jeden Wszechmocny, nie ma rzeczy, której nie umiesz albo nie możesz. Wszyscy się do Ciebie zwracają, a Ty albo się zgadzasz, albo nie pozwalasz.
175Wierzę całym sercem w Twój rozum i Dobroć, a jeśli nie wszystko rozumiem, to że jestem za mała i za głupia. Przebacz mi, Boże, moje bluźnierstwo, ale muszę być szczerą[23], i tak nie ma tajemnic przed Tobą, bo znasz moje myśli. — Więc, Boże Wszechmocny, jeżeli Ty chcesz, żeby ludzie dobrzy byli i sprawiedliwi, dlaczego nie tworzysz wszystkich dobrych i sprawiedliwych? — Dlaczego pozwalasz grzeszyć? — Gdybyś dał ludziom silniejszą wolę, żeby co postanowi[24], żeby mógł tak zrobić. Ja się staram, ja się bardzo staram, ale nie pomaga. I mama ma zmartwienie, i ja. — Czasem idzie o drobną rzecz, a nie mogę ustąpić. Może dlatego, że i w domu, i w szkole nie wszystko dobre i sprawiedliwe. Wiele doświadczyłam złego nie ze swojej winy, a z fałszu i brudu, którego pełen jest cały świat. — To prawda, że ja za siebie tylko odpowiadam, ale te wszystkie kłamstwa, plotki i nieszczerość obrzydzają człowiekowi życie.
176Boże Wszechmocny, chcę nie być kapryśną, chcę robić, co mi każą — ale daj mi wolę wytrwania — pomóż mi — udziel mi choć ździebełeczko Twojej Wszechmocy.
177W jeden dzień stworzyłeś świat! Więc teraz powiedz tylko: „Niechaj dzieci będą posłuszne”. — I niechaj się tak stanie.
RadośćModlitwa radosna
178 179Uniosłem w górę ramiona, oczy szeroko otwarte, pierś naprzód, usta uchylone w uśmiechu, czoło ku niebu. Patrzę, czekam, słucham. W żyłach nie krew. A co? Radość!
180Czego chcesz, Boże promienny, za Twe hojne dary?[25]
181Nie trzeba skrzydeł: nie cięży[26] mi ziemia. Niech: nade mną obłoki, wokół tysiąc zieleni naiwnych i szczerych, i dumnych. Strumień gaworzy.
182Piję powietrze: „Zdrowie Twoje, Boże”.
183Stoję przed Tobą w odświętnej szacie, w jedwabiu nici słonecznych, tęczą przepasałem biodra, pragnieniem śpiewu oddycham.
184Śpiewał nie będę, nie znam pieśni dość godnej.
185Pogodna świadomość, że wiem, dostojny spokój, że władam, lube poczucie, że czuję. Silny jestem bez wahań i bez wątpień dobry. Tak trwał będę…
186Jeszcze nie jesteś szczęśliwy? Jeszcze, młody nurek, nie umiesz z głębiny wyłowić swego Słońca, swego — Słońcu Bożemu naprzeciw? Nie słyszysz, rycerzyku, wołań i łomotów walki Boga w tobie, o ciebie? Będziesz!…
187Bratem mi jesteś, Boże, nie Ojcem.
188Wpatrzonym, wsłuchany w bajkę Twojego życia radosną.
189Wiele dróg, każda odmienną ochotą inna.
190 191Rodzi się we mnie tyle nowych prawd.
192Prawdą jest, że widzę. Prawdą jest, że mam serce. Prawdą moja myśl i kwiat wiśniowy. Prawdą jest, że zanucę, że — krzyknę.
193Rozkochanym szeptem źrenic kurzawę radosnych prawd całuję.
194 195Czego chcesz, powiedz, Boże, za Swe hojne dary? Za śniegu kryształy i bańki mydlane, za toń wieczności i nieba?
196Tak, tak! — serce bije, a w niegruntowanej przez myśl ducha głębinie raz wraz, raz wraz nowe się rodzi uczucie.
197Radością jest mi i poczęcie, i śmierć.
198Szczebel po szczeblu wspinam się ku Tobie w ochoczym wysiłku, cicha snu siostro, biała śmierci, dziewico-królewno.
199 200Rój kolibrów, kwiatów i motyli opadł mnie. Strącam je w swawolnej uciesze, w dłonie klaszczę, by spłoszyć, chwytam i ciskam w powietrze, nie urażam skrzydeł, nie gnę piórek, nie mnę płatków, nie strzepuję barwnego pyłu. Dzwonki i kielichy fruwają, padają, wnet zrastają się z ziemią, nowym lotu płomieniem wokół oddychają.
201W górę ramiona, usta uchylone w uśmiechu.
202— Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Młodość, RadośćModlitwa swawoli
203Wierzaj mi, Boże, że pragnę być poważną, stateczną i skupioną[27]. Może to przyjdzie z czasem, ale tymczasem nie mogę. Śmieszy mnie wszystko, co poważne, nie wierzę, nie ufam. Uroczyste mowy, śluby, kazania, nawet pogrzeby — miny — Boże, proszę Cię, zwróć tylko uwagę na ich miny, na te napuszone, nieszczere i głupie gęby. (Przepraszam, że się tak wobec Ciebie wyrażam).
204Jeśli się modlę tak rzadko, doprawdy, ich wina. Ich modlitwa albo bezmyślne klepanie pacierzy, albo chytra chęć podejścia, oszukania Ciebie, wyżebrania czegoś za cenę fałszywych westchnień i czerwonego nosa.
205Nie umiem być nieszczerą[28]. Więc przyznaję: ja Ciebie nie znam, Boże. I zdaje mi się, że zanim człowiek pozna Ciebie, Boże, musi przede wszystkim dobrze poznać siebie, siebie znaleźć. A ja błądzę, nie rozumiem i próbuję odgadnąć siebie jak szaradę, jak bardzo trudne algebraiczne zadanie. Że nie jestem taką[29], za jaką mnie mają i dorośli, i rówieśnicy, to głupstwo; ale przecież nie jestem taka, jaką się sama być mniemam.
206Wesoła jestem, a jednak… Kapryśna jestem, a przecież… Niedoświadczona, mhm, naiwna, a juści. Na jedno, co wiem, stu rzeczy się domyślam. Jak ja ich znam! Gdyby oni choć w setnej części nas tak znali, byłoby nam lepiej, a może i gorzej?
207Dobra jestem czy zła? Tak i nie. To pewne, że inaczej dobra i inaczej zła, w czym innym dobra i w czym innym, niż oni sądzą i chyba — niż sama nawet myślę[30].
208Zdaje mi się, że tę miłość rodziców, ojczyzny, bliźniego i Ciebie, te wszystkie czcie i szacunki, wymyślili dorośli dla siebie, a my mamy prawo do własnych uczuć, do swoich ukochań. W modlitwie młodzieży powinien być śmiech, taniec, żart, kaprys, niespodzianka, coś z nabożeństw pogańskich i dzikich kultów. Przecież Ty jesteś nie tylko w łzie człowieka, ale i w woni bzu, nie tylko w niebie, ale i w pocałunku. Po każdej pustej swawoli nachodzi smutek i tęsknota. A w tęsknocie, jak w mgle, i twarz matki, i szept Ojczyzny, i bliźnia niedola, i Wielkość Twej Tajemnicy.
209No patrz: chcę być z Tobą szczera, a przecież to jasne, że nie powiem, nie umiem powiedzieć wszystkiego.
210Patrzę na gwiazdy i mówię sobie: miliardy gwiazd, miliardy mil. Cóż, kiedy tego nie czuję. Wiem, że jesteś Wielki, Potężny, Nieśmiertelny i tak dalej, ale tylko wiem i nic więcej. A ja, bywa, tak kocham gwiazdy, jak oni znów nie potrafią, choćby się nie wiem jak nadymali, wypinali, puszyli i pociągali nosami. A dlaczego je kocham, nie powiem; nawet dokładnie nie umiem powiedzieć dlaczego.
211Patrz: moja modlitwa… Czy mądra? Nie. A czy można nazwać ją głupią? Ona jest bezładna, bo i ja jestem bezładna. Masz kłopot ze mną, Boże; a pomyśl, jak mnie jest ciężko ze sobą.
212 213Zostaw mnie tymczasem taką, jaką[31] jestem. Poczekaj. Ty Sobie i ja sobie, niby że się nie znamy. Postaram się nikogo nie gorszyć, nie śmiać się, nie żartować, nawet będę zmawiała pacierze, tylko bez wznoszenia oczów[32], pochyleń głowy, bez westchnień i min. Jak długo to trwać będzie, nie wiem: dopóki nie wstąpi we mnie „statek”. Nie mogę nawet obiecać, że zapragnę przyspieszyć tę chwilę. Bo po co? Samo przyjdzie.
214Zupełnie niespodzianie, nagle spotkamy się. Nie wiem, gdzie, jak, kiedy nagle Ciebie zobaczę, zarumienię się, serce mocniej zastuka i uwierzę. Uwierzę, że jesteś inny, że się z nimi nie bratasz, nie kumasz, że Cię nudzą, że ich lekceważysz, że mnie rozumiesz, że chcesz ze mną poważnie i szczerze pomówić. Powiesz mi: „Ja wiedziałem, że oni Mnie obrzydzili, że nie chciałaś wierzyć, w co oni wierzą”. Powiesz: „Wiem, że Mnie oszukują i kłamią”. Powiesz: że jesteś samotny, opuszczony, pokrzywdzony i jak ja pełen tęsknoty, i wolny, wolny jak sokół.
215I sprzymierzymy się: Ty i ja, i pryśniemy im śmiechem w oczy, weźmiemy się za ręce, zaczniemy biec co tchu. Oni zaczną nas wołać, oburzeni, że tak nie wypada. Wówczas przystaniemy na chwilę, odwrócimy się raz jeden, język im pokażemy: ja i Ty. I śmiejąc się do rozpuku, znikniemy im z oczu. I śnieg jeść zaczniemy garściami.
216Kochany, Najukochańszy Boże, przecież Ty możesz Sobie na to pozwolić jeden, jedyny raz tylko. Uuuch, jacy oni nudni, fałszywi: należy im się za ich grzeszki — kara.
Modlitwa człeczyny
217O Boże nasz i Panie, robię, co mogę. Niewiele mogę, więc i niewiele robię. A Ty wiesz, o Boże, że wszystko sumiennie. Nie mogą wszyscy być najmądrzejsi. Każdy według swoich sił, więc i ja też, o Boże nasz i Panie. Myślę, że najważniejsza rzecz, rzetelnie, uczciwie. Żeby przynosić pożytek, żeby nikogo nie ukrzywdzić. Ja myślę, że jak się swoich obowiązków pilnować, to jesteś zadowolony, o Boże i Panie. Wiem, że nie tak znów dużo daję, więc i nie żądam wiele. Czasem trochę zazdroszczę, ale niedługo; zaraz myślę: „A czy chcesz się zamienić? A czy wiesz, co się dzieje w czyjej duszy?”. I myślę, że chyba nie ma człowieka, który by chciał się z drugim zamienić. Każdy się już do siebie przyzwyczaił. Czasem się rozgniewam, jeżeli mi się coś nie powiedzie. No i cóż? Przebaczasz, o Boże, wielkim grzesznikom, więc i mnie chyba przebaczysz.
218Nieduże są moje grzechy, nieduże ci cnoty. Pomyśli się czasem nie tak, jak trzeba. Ale główne: żeby nie było krzywdy ani szkody. Gdyby człowiek miał więcej przyjemności w życiu, a mniej zmartwień, może byłby lepszy. Choć kto wie? Jeśli taka już jest święta Twoja wola, więc tak pewnie lepiej dla ludzi.
219Nie wiem, czy dobrze się modlę, ale chyba wszystko jedno, co człowiek mówi, byle mówił, jak myśli, szczerze, prawdziwie.
220Co prawda nie mam ja znów tak wiele do powiedzenia. Bo co? Opowiadać te swoje różne kłopoty[33] nie przystoi. Pomyślisz, że się skarżę. Prosić znów, to wygląda, że się dopominam. A cóż Ci może człowiek powiedzieć, czego byś sam nie wiedział, Boże nasz i Panie.
221Ot, baję ja sobie, żeby z kimś porozmawiać. Mówi się, że góra z górą się nie zejdzie, a człowiek spotka się z człowiekiem. Ale z jakim człowiekiem? Bo nie z każdym warto mówić, nie z każdym można mówić. Tak się trzeba pilnować, żeby nie powiedzieć czego[34] niepotrzebnego, a i to się zdarzy, że ci wykręcą kota ogonem. Bo ludzie to tak potrafią. A z Tobą, o Boże i Panie, można tak po prostemu. Ja nawet myślę…
222Ale może już przestać? Co ja Ci tam będę klichcił[35] nad głową. Pewnie Ci się znudziło już moje gadanie? A zresztą czasu nie masz pewnie…
223Ale to tak przyjemnie, o Panie, wszystko Ci powiedzieć, powierzyć…
Modlitwa uczonego
224Idziem gościńcem dziejów — niesiem pochodnie płonące i swych zakonów zwoje. Kierunek: naprzód; hasło: dlaczego? — Wolą — rozumieć, myślą — tajemnica — Boże, Tajemnico Tajemnic.
225 226Na przedzie raźne pacholęta sztandar niosą. Ich imię — pieśniarze — hoże nasze kapłany. Niekarni, swawolni, rzekłbyś — balast zbędny pochodu. — Wywiadowce nasze ofiarne — oni najgęściej padają — hartu nie masz w junakach — śmieją się, krwawiąc, pieśnią śmierć całują, okrzykiem: „wzwyż”, przysięgą: „do trumny”.
227Kochamy tę pędraczarnię narwaną, cichniem, gdy jak spłoszone ptactwo poderwą się i zwieją gdzieś w przody. — „Cośta tam wypatrzyli?”. — „Cholera go wie: słońce! — Każdy co innego plecie, inne dziwy gadzi, inaczej kusi. — „Cichojta — dojdziem — zobaczymy”. — „Prędzej — za nami…”
228 229Idą rachmistrze. Liczbą skuli światy, oplątali człowieka. Dla nich jedno słońce i jedno źdźbło piasku, jedna miłość i jeden chleb. Przemierzyli nieskończoność przestrzeni i czasu, zważyli ziemi i atomu ciężar. — Astronom, szperacz nieba, nie widzi gwiazdy, oni ją liczbą wywlekli z odmętów: „Masz — czytaj”. I czyta nigdy niewidzianą w cyfr kabale i punktem oznacza na mapie. — Chemik, co węszy konstelacje oddechu przestworzy, światy woni róż i gnicia; fizyk, co słucha ich drgnienia i piorun myśli z chmur piorunem skrzyżował w śmiertelnym zmaganiu o Ciebie, Boże.
230Idą w rydle zbrojni gór i mórz saperzy. W dymiących trzewiach wulkanów, w zimnych szkieletach granitów — grzebią się, sekują mięso zastygłego globu, w jego tysiącznych serc komorach szukają źródeł przeżytych żywotów. W zastygłym w bursztynie owadzie, w zdiamenconym węgla pyle, na koralowym wysp kurhanie, w słonej krwi ziemskiego olbrzyma — odgadując przeszłość, wieszczą przyszłe lat miliony, sylabizując, jak z żyć śmierci i z śmierci kwitły życia. Z jaskiń i moczarów, czaszek i piszczeli, z zalanych cmentarzysk badają sanskryt zaginionych bytów.
231A za nimi — pluton za plutonem — od stóp do głów w myśli zbrojni stal — różni, a taka ich mnogość, a taki każdy inny — a tacy wszyscy razem bracia.
232Ten cichy opat Grzegorz[36], z zielonego grochu wytrącił groźne prawo dziedziczności. Ten włóczęga okrzykiem: „Ziemia!” powitał pierwszy nowe lądy[37]. Ów bytu zwycięzca w: „Myślę więc jestem”[38], zaklęciu dumnym a męskim. Ten z kamiennego okopu zdobył[39] prastary kodeks Hammurabiego[40]. Ten, głuchej wioski bakałarz, wydarł zazdrosnej wróżce barwne królestwo owadów[41]. Ten, ranny w stu wzlotach, odbił ptakom potęgę skrzydeł i opanował powietrze. Ów — pan na morskich dnach. Ten, piwowar[42], z płonących zarazą miast wywiódł kobiety i dzieci i zraził wroga — zarazę. Ten zwalił się na motłoch wyrazów różnojęzycznych i skuł w niewolę jedności[43]. — Ten upokorzył świat roślin zielonych, stanowiąc ich hierarchię[44]. Ów zdarł koronę królowi stworzenia, zwierząt prawodawca. — Ten słońce poruszył z posad[45]. Ów bóstwo uwięził w geometrycznej formule[46]. Ten wyrwał wiedźmie nędzy żądło zatrute. Ten w tryumfie wykrzyknął[47]: Omnis e cellula cellula![48]
233 234A za zbrojnymi szyki ciury i maruderzy, prawniki, inżeniery, doktory, agronomy, polityczne pyskale, gawiedź stosowana, matacze i handlarze — ze skrawków naszych zwycięstw budują dla ludzkiego mrowia fortunę, wygodę i siłę. — Sprzedają za grosze, rakietami bawią pospólstwo i nęcą ku sobie dziewuchy.
235Nie dbamy o nich, Rycerze Piękna i Prawdy. Czasem spojrzy przelotnie najsmutniejszy — żeglarz duszy człowieczej — uśmiechnie się pobłażliwie.
236A gdy tak idziem zapatrzeni w Ciebie, święta Pratajemnico, naiwna pierś westchnie: „biedne żołnierzyki”. Widzą brązowe twarze i pochylone barki: radzi by ugościć samotnych, do jasnej chaty wprowadzić — niech spoczną.
237My biedni? — Nam odpoczynek? — Najradośniejsi w huraganach walki ku nieznanym końcom wolnego lotu — oko w oko z wrogą ciemnością — sam na sam z Bogiem. — Ty nam rodziną, świetlicą, ojczyzną, Ty ochotą i nagrodą, Ty sprzymierzeńcem wtajemniczonych. W oczach rodzą się i mężnieją prawd zorze — i nowe, wciąż nowe prawd tych tajemnice — dla nas i skarbu naszego dziedziców, synów naszego Jutra.
MatkaModlitwa matki
238Wybacz, Boże, że się skarżyłam.
239Mówiłam: syn mój zabity, Ojczyzna zabrała mi syna, złożył w ofierze swe życie.
240Nie rozumiałam. Dzięki Ci, Boże, żeś mnie oświecił.
241Mówię: wezwałeś mojego syna do Siebie, Ojczyzna usynowiła moje lube dziecię, dała mu — nie zabrała — dała mu piękną śmierć.
242Płaczę łzami radości i dumy na myśl, że stanął przed Tobą żołnierz najbliższy — zaraportował:
243 244Ojczyzna piękną śmierć mu dała.
245ArtystaModlitwa artysty
246Dzięki Ci, Stwórco, iżeś umyślił twór dziwny stworzyć taki, jakim ja jestem. Pokiełbaszony wszelkiej na przekór logice, a przecie taki, jak trzeba; a przecie potrzebny Ci chyba, gdy jestem. — Im mocniej bez sensu, tym Ci wdzięczniejszy — ja — protest — impertynencja, bezczelny samsobiepan śród karnego stada, ja — psikus, Prima Aprilis i Drzewodrzewo Aśwattha[49].
247Modlitwa moja, Stwórco, nie ta co ongi, co wszyscy — a ja i dziś — i w tym właśnie — tym jedynym momencie, który się już nie powtórzy. — Zrozum: Twój trefniś-prorok — i Brat! — Ja — alboż wiem, co za taki? Że nie znam siebie, raz bzdurnie dostojny, to dostojnie bzdurny — dumny, pokorny, tkliwy, groźny, gardząc, jak kot się łaszę, skryty, wszystko wypaplę, sprzedaję łzy, gubię laski i scyzoryki, czujny na cień niewoli, co sięga, nie zrywam, a palę kajdany[50] — i tylko w najdrobniejszym szepcie widzę Cię, o Stwórco, i za tom Ci wdzięczny bez granic. — Nie wierzysz, że się chcę modlić? — Ejże! — Toć na przekór klechom — Bogiem jesteś — wiem, co to znaczy.
248Dzięki Ci, Stwórco, że stworzyłeś świnię, słonia z długim nosem, żeś postrzępił liście i serca, żeś dał czarne mordy Murzynom, a burakom słodycz. Dzięki za słowika i pluskwę, za to, że dziewczyna ma piersi, że rybę dusi powietrze; że są błyskawice i wiśnie, żeś arcycudacko kazał nam się rodzić, żeś tyle człowieka ogłupił, że sądzi, że nie można inaczej; że dałeś Myśl kamieniom, morzu, ludziom.
249Myśl, która bliźnim trzy po trzy plecie, a sobie dumne bajki roi. Nie niebo — ona najszkarłatniejsze ma wschody i zachody — ona orlica, hultaj, kłamca. — Jakże ją kocham.
250— Puści się na wagary — zgadnij, gdzie się wałęsa, aż wróci niecnota umorusana, do ludzi niepodobna, a taka przebiegle skruszona, a taka radosna, przyrzeka poprawę — głupi jej uwierzy — wie, że przebaczą ladaco.
251Wszystko przeczuwam, nic nie wiem. Głupie mi prawdy czytane; te mają walor, które podpatrzę przez dziurkę; a że niedokładnie, więc zawsze się mylę; tym lepiej. Jestem!
252Nic nie wiem, wszystko zgaduję. Wiesz, Stwórco, co znaczy: wszystko!
253Od stóp do głów nieużytek, a muszę, psiamać, być pierwszy; nadzieję tracę tylko na pięć minut, wszystko, co mądre, zaczynam od jutra; uwalę się pępkiem do góry na piachu, wygrzewam; płaczę nad gruszą, że samotna w polu, i starca w ramię całuję. Poważnie pluję i łapię, w powietrzu wywracam koziołki i zawsze miał będę lat szesnaście, grał będę w kukso, gwizdał na palcach i przegram wszystkie od portek guziki. — Od stóp do głów nieużytek, o jakżeby biedna ludzkość była beze mnie. Uczę ją kochać grzech i pożary i pełną, pełną, pełną piersią oddychać.
254Nad moim jednym pytaniem stu tępych profesorów ślęczy żywot cały. W różowe uszka słodkie ślę: dobranoc tysiącom dziewcząt, chłopakom. Smaruję maścią wszystkie psy parszywe. Tarmoszącą się przeszłość za kark wywlekam i jawię. I z pistoletu w przyszłość strzelam jak w asa. I słońce piję, oczu nie mrużąc. I tak mi się coś zdaje, żeś naraz nas stworzył i psotnie oś ziemi pochylił, żeś był wtedy nieco wstawiony: artysty nie tworzy się na trzeźwo. A ich, tych tam, arcyświąteczne jedyne sny — toć nasz chleb powszedni.
255Bo jeśli nie lubię, tylko tych, co trzeźwi; jeśli się boję, tych ponoć, co dążą i wiedzą, czego chcą.
256Moje chwile — wszystko podrzutki i dzieci nieślubne — bez opieki i ładu — tańczą na linie, łykają pochodnie.
257Ściągnę gruszę z cudzego sadu; występek niegroźny — nie uciekam, a lekko odfruwam[51]; zawsze się w porę pijany obudzę, z kałuży biały wylizę i Bóg się na mnie nie gniewa — pobłaża.
258Wszystko kocham swawolnie — radośnie — bez troski.
259Kutym na cztery nogi, naiwny jak dziewczyna, gdy wierzy. Przyglądam się sobie z uśmiechem lub spiorę, a mocno. — Drobniusie paciorki zbieram, szeroko otworzę oczy, powiem do latarni ulicznej: „Ty jedna rozumna i piękna”. Co dzień coś nowego dostrzegam, na co od lat patrzę — zdumiony nagle, że pies ma ogon, że tramwaj sam jedzie, brzoza korę ma białą.
260Biednaś ty, boża krówko, gdy cię oko boli, biedne jest każde, każde, każde ziemskie życie.
261Urodziłem się, Stwórco, pięć wieków spóźniony, o lat pięćset za wcześnie. Dlatego tak wesoły i smutny: że żyję, że już żyć skończyłem, żem nie zaczął jeszcze.
262Ty i Ja — Stwórco — nikt więcej. — A Ja — to My — My wszyscy. — My — Twego Sejmu bluźniercza lewica i Twego Tronu, Domine canes[52]. — My, tęcze jesiennej szarugi, wśród Twoich synów pomylone twory — my, śnieg lipcowy — maki czerwone lodowców, my — żagle rozpięte. To nic, że kłębkiem babcinej bawełny bawiem[53] się z kociakiem — my walim trony despotów, my wieże samotne wznosimy. My z obłąkanej duszy krzeszem czyn stokroć trzeźwy, my walcom katarynki posłuszni — hymnem przyszłości sztyletujem teraźniejszość, mrzemy i zmartwychwstajem na nasz własny rozkaz, my na cmentarzach wszystkich niedokonań walim dokonania pomnikiem wspólnej niemocy.
263Za to, o Stwórco, błogosławię Tobie i w dreszczu rzucam na kartę — Pyszną Rozkosz Życia.
264— Va banque: Życie za Twórczość.
Dedykacja
265Matuś — Ojczulku. Wy mi te modlitwy szybko dyktowali, musiałem je mozolnie z pamięci — wyraz po wyrazie, po literze litera — składać i spisywać. Czasem nie dosłyszałem, często nie rozumiałem, robiłem błędy, pamięć zawodziła, przepuściłem wiele. — Z rzadka poprawialiście — niewiele — tyle, by zrozumialej było dla mnie i dla ludzi.
266Nie wiem, czy Waszą mowę do mnie mogę nazwać swoim dla Was nagrobkiem. Dziękuję Wam za życie i za śmierć Waszą, za moje życie i śmierć. Rozeszliśmy się na chwilę, aby się znów spotkać razem.
267Matuś — Ojczulku, ze wszystkich skamieniałych tęsknot i bólów Waszych i moich przodków pragnę wznieść wysoką, strzelistą, samotną wieżę dla ludzi. Liczba tych pod ziemią szkieletów, których głosem pod Wasze dyktando przemawiam — jest tylko za ostatnich lat trzysta — aż tysiąc — i dwadzieścia — i cztery. Jak różne nosili imiona.
268Dlatego na tym małym nagrobku nie kładnę[54] imienia.
269Dziękuję, żeście nauczyli słyszeć szept zmarłych i żywych, dziękuję, że poznam tajemnicę Życia w pięknej godzinie śmierci.
Przypisy
naiwne z Tobą szepty, tajemnic ciche wyznania, rzewne Tobie łzy — dziś popr.: naiwnych z Tobą szeptów, tajemnic cichych wyznań, rzewnych Tobie łez. [przypis edytorski]
Nie żal, a zdumienie, nie wątpienie, a niepokój, nie gniew, a prośba — dziś popr.: nie żal, ale zdumienie, nie wątpienie, ale niepokój, nie gniew, ale prośba. [przypis edytorski]
Nie zaczepna ambicja, a obronna duma — dziś popr.: nie zaczepna ambicja, ale obronna duma. [przypis edytorski]
nie pragnę (…) rzuconą jałmużnę — dziś popr.: nie pragnę (…) rzuconej jałmużny. [przypis edytorski]
nie w żmudne błyski, a ruchliwe — dziś popr.: nie w żmudne błyski, ale [w] ruchliwe. [przypis edytorski]
nie w szepty odległych tajemnic, a pogwar — dziś popr.: nie w szepty (…), ale [w] pogwar. [przypis edytorski]
Czego chcesz, Boże promienny, za Twe hojne dary? — nawiązanie do pieśni Jana Kochanowskiego (1530–1584) rozpoczynającej się od słów Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?. [przypis edytorski]
w czym innym dobra i w czym innym, niż oni sądzą i chyba — niż sama nawet myślę — być może: w czym innym dobra i w czym innym, niż oni sądzą i chyba — niż sama nawet myślę — zła. [przypis edytorski]
opat Grzegorz — Gregor Johann Mendel (1882–1884), czeski przyrodnik i zakonnik, prekursor badań nad dziedzicznością. [przypis edytorski]
Ten włóczęga okrzykiem: „Ziemia!” powitał pierwszy nowe lądy — być może chodzi tu o Krzysztofa Kolumba (1451–1506) i jego odkrycie Ameryki. [przypis edytorski]
„Myślę więc jestem” — słynna maksyma Kartezjusza (właśc. René Descartesa, 1596–1650), która pojawia się w jego Rozprawie o metodzie. [przypis edytorski]
Ten z kamiennego okopu zdobył — kodeks Hammurabiego został odkryty w Suzie przez Gustave'a Jéquiera (1868–1946), francuskiego archeologa, członka ekspedycji Jacques'a de Morgana. [przypis edytorski]
Hammurabi (zm. ok. 1750 p.n.e.) — władca Babilonii, autor jednego z najstarszych znanych kodeksów praw. [przypis edytorski]
Ten, głuchej wioski bakałarz, wydarł zazdrosnej wróżce barwne królestwo owadów — być może chodzi o Jeana Henriego Fabre'a (1823–1915), francuskiego entomologa i pedagoga. [przypis edytorski]
piwowar, z płonących zarazą miast wywiódł kobiety i dzieci i zraził wroga, zarazę. — być może Louis Pasteur (1822–1895), fr. chemik i mikrobiolog, twórca pierwszej szczepionki (określenie piwowar może odnosić się do jego badań nad fermentacją). [przypis edytorski]
Ten zwalił się na motłoch wyrazów różnojęzycznych i skuł w niewolę jedności — być może chodzi o Ludwika Zamenhofa (1859–1917), twórcę esperanto. [przypis edytorski]
Ten upokorzył świat roślin zielonych, stanowiąc ich hierarchię — niewkluczone, że autor ma tu na myśli Karola Linneusza (1707–1778), szwedzkiego przyrodnika, twórcę systematyki roślin i zwierząt. [przypis edytorski]
Ten słońce poruszył z posad — aluzja do Mikołaja Kopernika (1473–1543), twórcy teorii heliocentrycznej. [przypis edytorski]
Ów bóstwo uwięził w geometrycznej formule — być może aluzja do Pitagorasa (ok. 572–ok. 497 p.n.e.), greckiego filozofa, matematyka i mistyka. [przypis edytorski]
Ten w tryumfie wykrzyknął — Rudolf Virchow (1821–1902), niemiecki lekarz anatom, jeden z twórców współczesnej patologii. [przypis edytorski]
nie uciekam, a lekko odfruwam — dziś popr.: nie uciekam, ale lekko odfruwam. [przypis edytorski]