Jeden z braciszków zakonu w klasztorze na górze Sinai w Arabii, trudniący się zwyczajem średnich wieków przepisywaniem dzieł starożytnych pisarzy, na ostatniej karcie przepisanej księgi dodaje następujące słowa.
1W samotnej celi w Sinaju klasztorze
Czekam posępny, aż wiek mój przeminie.
Modlę się, patrząc na Czerwone Morze,
Albo na skwarne Arabów pustynie.
5Oto jest owoc pracy zakonnika;
Oto na białym księgi pargaminie
[1],
Co się na klamry srebrzyste zamyka,
Są dzieje Rzymian, są dumania Greków,
Wskrzeszone myśli, które się zatarły,
10Wskrzeszona pamięć dawnych wielkich wieków,
Które bez pisma jak ludzie pomarły.
Moja to praca nadal je zachowa,
Pod mojem piórem wzrastały wyrazy.
Różnie barwiłem początkowe słowa,
15Po ścianach błyszczą święcone obrazy.
Purpurę, złoto i drogie błękity
Łączyłem cudną malowidła sztuką.
Księga ta będzie dla wieków nauką,
Księgę tę pisał mnich w celi ukryty.
W zakonnej celi pod habitem mnicha
Konam samotny. Włóż kamień pod głowę,
30Niech na nim zasnę. Noc ciemna i cicha.
Myśl moja wyschła jak źródło stepowe,
Ja sam jak palma usycham i więdnę.
Niegdyś na czele pokolenia ludu
Ścigałem w piaskach z płócien miasta błędne.
35Niegdyś szczęśliwy wśród nędzy i trudu,
Pogardy okiem patrzałem na nędzę.
A gdy mnie rozpacz przyciśnie gwałtowna,
Nie zwykłem jęków tłumić pod namiotem;
Sam cierpiąc, drugim cierpienia oszczędzę,
40I cisnę sztylet; stal jego hartowna,
Tak można było pisać na nim złotem
[2],
Jako ty piórem piszesz w swojej księdze.
Marzyła dusza. Ileż razy w spieki
Ścigałem w stepach znikome obrazy;
45Często myślałem, że już niedaleki
Odpocznę w cieniu kwiecistej oazy;
Płoche to było i marne złudzenie.
Ale raz z wiatru zachodnim powiewem
Doszło mię dzikie, melodyjne pienie,
50Wypuszczam konia i gonię za śpiewem.
Śpiew ten brzmiał w niebie, na ziemi, dokoła,
Coraz doganiam wyraźniejsze tony;
Wkrótce ujrzałem złoty krzyż kościoła,
Tym smutnym śpiewem brzmiały wasze dzwony.
55
Już nie pamiętam wrażenia tej chwili.
W oczach się lśniły złociste ołtarze,
Wyście śpiewali i światła palili.
Ściana jak niebo gwiazdami okryta;
60Każda kolumna jak palma stepowa,
A na jej czole złoty liść rozkwita,
A pod jej stopą skała marmurowa.
Promień z barwionych bijąc szyb kościoła,
Niósł z sobą obraz na szkle malowany,
65A potem w dymie kadzideł zbłąkany,
W mglistych błękitach utworzył anioła;
Nie znałem wówczas sztuki malowidła,
Widziałem tylko, że anioł nade mną
Roztaczał złotem malowane skrzydła,
70Spływał i patrzał w duszę moję ciemną…
Wtenczas rzuciłem ojców moich wiarę….
Ale Bóg ciężką zesłał na mnie karę:
Dni moje gorzkie zatruły zgryzoty,
75Wszyscy odbiegli, bracia się zaparli,
Sam ojciec przeklął… «Idź, wyrodne dziecię!
Idź w świat i zostań sam jeden na świecie!»
Przeklął — i wszyscy przede mną pomarli.
80Piękność dziewicy jest jak piękność kwiatu,
Cudnie się błyszczy, lecz prędko przekwita.
Ale gdy róża strojna w liść szkarłatu
Utonie kiedy do mogiły piasku,
Jeśli ją tuman nakryje stepowy,
85Róża w nim uschnie, lecz nie straci blasku;
wiecznie zachowa swój liść rubinowy,
Jak gdyby wczoraj rosła wśród oazy,
Jak gdyby wczoraj zerwana na błoni;
Tak postać Zary kwitnącą od skazy
90Mogiła myśli gasnących ochroni…
Patrząc na śnieżne gór Iranu szczyty,
Raz mnie pytała: «Tam, pod gwiazd błękity,
Co to za lampa błyszczy kryształowa?
95Patrz, jakim blaskiem gór wierzchołek spłonął;
Zapewne księżyc w ich łono utonął,
I w alabastrach błyszczy się ukryty…»
Nie przeszła chwila, już byłem na górze
Wśród śniegów lodu; i w tak prędkim biegu
100Wróciłem nazad, że doliny róże
Kwitły utknięte w wazonie ze śniegu.
Było mi niegdyś jak wierna rodzina,
Dzieliło razem i głód, i pragnienie;
105A teraz każdy z braci mię przeklina
I chce mi szkodzić jawnie lub obłudnie.
Wracałem w skwarne pustyni południe.
Koń mój spod kopyt miotał piasek wrący,
110Chwiał się znużony pragnieniem i spieką,
W rozwarte nozdrza chwytał wiatr gorący.
Wtem jedzie Arab przez pustyni błonia.
Rzekłem do niego: «Słuchaj, bracie młody!
Musisz mieć wodę, daj mi kroplę wody.
115Widzę, że pełne twe juki podróżne,
Wody! nie dla mnie, lecz dla mego konia».
A on mi na to: «Czary moje próżne,
Ostatnia pełna, ciskam ją o głazy;
Umieraj zdrajco! Giaur niech nie żyje!
120Gdybym gdzie wiedział pobliskie oazy,
Z których ty pijesz albo koń twój pije,
Zatrułbym wody — Bogdaj nie ochłódło
Niebo, skąd chłodu twa dusza wygląda».
Krzyknąłem wściekły: «W żywocie wielbłąda
125Dla mego konia znajdę wody źródło!».
Jako dwa wichry wśród piasków tumanu.
Upadł przeciwnik przebity żelazem…
Koń mój pił wodę!!! Turban wroga zlata
[4],
130Patrzę się, przebóg! ta twarz spod turbanu
Dobrze mi znana… Już nie miałem brata.
Koń, który myśli Araba przenika.
Jak struś na stepach, gdy skrzydła rozwinie,
135Ledwie się ziemi stopami dotyka;
I grzywa konia z wiatrami igrała.
Lecz przebóg! koń mój chwieje się, upada.
Patrzę! a w piersiach tkwi zbójecka strzała….
Ojcze mój! Ojcze! okropna to zdrada!
140Tę strzałę w twoim widziałem kołczanie!
Rumaka mego przeszło śmierci drganie,
Parsknął i głowa na piasku zaległa.
Wtenczas spojrzałem na pustyni błonia,
Pierwszy raz mi się zdała tak rozległa…
145Stepy bez końca… Już nie miałem konia.
ŚmierćPatrz! czy to śmierci posłaniec ponury
Wleciał do smutnej celi zakonnika?
Motyl niestrojny w złoto ni w lazury,
Ledwo z jedwabnej dziś zmartwychwstał truny
[5],
150I znów tak blisko pogrzebu świecznika.
Skrzydła czernieją jak zmarłych całuny
I ma na skrzydłach pisany gniew boży
[6]
Co mu tak cięży, że je w ogniu pali…
Tak dziki Arab, gdy się los rozsroży,
155W dzień jest spokojny i zatłumi
[7] jęki;
Lecz gdy noc ciemne przywdzieje zasłony,
Lśni przed nim jasność samobójczej stali,
Patrzy posępny na niebios sklepienia,
Twarz ma pobladłą i wzrok zapalony,
160I widać drzenie
[8] wstrzymywanej ręki,
Silne jak drzenie głodu lub pragnienia.
Piękny nasz kościół! u stóp jego wały
[9]
Spienione miecą
[10] na głazy ukropy;
Stoi na skale, jego krzyż nad skały
165Jak ptak uleciał aż pod nieba stropy;
A cudne palmy, pustyni królowe,
Przy nim się zdają jak powiewne zioła;
Czołem zmiatają ganki marmurowe,
Jak gdyby chciały w prochu złożyć czoła…
170Lecz wczoraj! wspomnij godzinę przestrachu,
Kiedy na kościół napadli Araby
[11].
Straszliwy odgłos rozbiegł się po gmachu,
W klasztornej sali zebrały się mnichy
[12],
Ale cóż znaczył mnichów odpór słaby?
175Już miano wydać kościelne kielichy,
Gdy ja stanąłem: «Bracia! czyż niegodnie
Mamy się poddać? niech nas Bóg ośmiela!
Weźcie do ręki psalmy i pochodnie
I czarne szaty, i krzyż Zbawiciela».
180Rzekłem — i zbrojny rzuciłem się pędem
W sam tłum Arabów, niósłem ślepe ciosy.
Za mną się światła snuły długim rzędem
I brzmiały hymnów pobożne odgłosy.
Pod mieczem mnicha legł niejeden zbójca;
185
Mnichu, widziałeś! on poległ z tej dłoni;
W twarz mu zaglądam… Już nie miałem ojca.
A gdy nieszczęściu nie mogłem uwierzyć,
Rzekł mi, konając: «Synu! kryłem lica!
190Abyś się w boju nie wahał uderzyć,
Abyś wyrzucał sobie śmierć rodzica.
Teraz, gdy możesz! teraz zapominaj
O zmarłych, ciesz się z tymi, co zostali…
Ona… umarła… od zgryzot? od stali?
195Nie wiem, nie pytaj… lecz ojca przeklinaj!»
A jam ostatni z królów pokolenia,
Jako pszczół matka, gdy w wymarłym ulu
Siedzi posępna nad córek grobami
200I sama szuka grobowego cienia,
Ale łza moja pamięć przodków plami.
Myśl moja, niegdyś tak cudna, skrzydlata,
Błąka się w zbrodni i jak kwiat przekwita,
Dzisiaj w księżycu widziałem twarz brata;
205Lecz kiedy oko podobieństwo czyta,
Znowu spostrzegłem rysy ojca twarzy;
I znów się głębiej oko moje wkrada,
I znowu patrzy, znowu dziko marzy:
Z łona księżyca wykwita twarz blada,
210I znów poznałem… to były jej rysy;
Smutne pamiątki wzrastają bez końca
I tak się krzewią jak czarne cyprysy;
Już duszy mojej odjęły blask słońca.
215I w sercu czuję nieznaną tęsknotę;
Wyznam ci mnichu, choć ściskam znak krzyża,
Noszę na piersiach amulety złote
[13]
Przez nią mi dane, jej ostatnie dary.
A w nich Koranu drzemie myśl zamknięta,
220Nie drzyj… myśl godna chrześcijańskiej wiary,
DuszaTak mówi prorok: «Dusza wiernych święta
Niechaj miłością nienawiść odpłaca;
Niech jako muszla srebrzystego łona,
Kiedy pod ciosem chciwych ludzi kona,
225Morderce swoje perłami zbogaca».
Mnie przyjaciele zdradzili najszczersi…
Mnichu, ty gniew mi ukazujesz z czoła,
Więc zerwij! zerwij talizmany z piersi!…
Muzułman
[14] gdy się z amuletem dzieli,
230Słyszy ostatnie westchnienie anioła…
Zerwij!… Co słyszę! czy to wiatr w tej celi
Smutnie zaszumiał?… Słyszałem westchnienie!
ŚmierćCiebie głos westchnień stłumionych zasmucił?
Zniknęłam niegdyś jak senne marzenie,
235A obraz drzący i zbladły powrócił
Do twojej myśli, gdy masz zawrzeć oczy,
Aby cię znowu do snu ukołysał.
Pomyśl! sen wieczny wkrótce cię otoczy,
A ty się wiersza pozbywasz Koranu?
240O luby! pomyśl, kto ten wiersz napisał!
Wspomnij na piękne krainy Iranu!
I patrzaj na mnie… tu jestem, tak blisko!
Czyliż ci moje nieznane wyrazy?…
PustyniaPamiętasz skwarów stepowych igrzysko,
245Te cudne, błędne pustyni obrazy,
Których cień miły podróżnego nęci,
A gdy się zbliży, we mgłach się rozpływa
[15]:
W nich teraz żyję, w nich cień mój przebywa,
Blady jak iskra gasnącej pamięci.
250
Patrzaj! cień Zary ciebie nie przerazi;
Śmiertelna bladość twarzy mi nie kazi.
Chciałam być piękną, ukrasiłam lica
Kolorem róży czarownego kraju;
255Chciałam być piękną, ożywiłam oczy
Promieniem rosy; woń moich warkoczy
Jest tak łagodną jak tchnienie róż maju.
Czyliż być mamy wiecznie rozłączeni?
260Odrzuć daleko ten czarny znak krzyża!
On nas rozdziela, odrzuć go daleko!
Pójdziemy błądzić — para błędnych cieni —
W błędne krainy… Tam przed skwarną spieką
Wiecznie nas skryją z mgły uwiane drzewa;
265Wśród kwiatów źródła z sennym szmerem płyną,
Jaśmin srebrnymi kwiatami powiewa;
Inne tam słońce lśni nad tą krainą,
Inny tam księżyc srebrzysty jaśnieje;
Jak eter czyste wody kryształowe,
270Czarne cyprysy i drzewa palmowe;
A wiatr liściami
[16] wonnych kwiatów wieje.
DuszaA gdy twa dusza już od ludzi stroni,
Będziemy żyli samotni w tym raju;
Ani Araba koń nas nie dogoni,
275Gdy będzie ścigał, próżno się utrudzi;
Na skrzydłach wiatrów, po piasczystej
[17] fali,
Kraj nasz czarowny i mieszkańce kraju,
Spłyniemy w stepy, coraz daléj! daléj
[18]!
Żeby już nigdy nie napotkać ludzi.
280Ach! pomyśl! pomyśl nad szczęścia obrazem,
Powiedz mi słowo!… sen twój niedaleki…
Ty milczysz!… Chcesz nas rozdzielić na wieki?
Pomyśl!… już nigdy nie będziemy razem,
I nigdy nasze nie złączą się duchy…
285Ty milczysz!…