- Błądzenie: 1
- Las: 1 2
- Podróż: 1
Maria KonopnickaO Janku Wędrowniczku
I. Janek Wędrowniczek
1Chcecie poznać się z chłopczykiem,
Jankiem, wielkim podróżnikiem,
Co zwędrował ziemie, wody
I przeróżne miał przygody?
5No, to patrzcie, co za mina,
Bo już powieść się zaczyna!
PodróżJaneczkowi, choć tak mały,
Dziwnie ciasne się zdawały
Bielonego domku ściany,
10Dziwnie niski dach słomiany.
Więc pomyślał:
«Wiem, co zrobię!
Podróżnikiem będę sobie!
Het, precz wszystko wkoło zwiedzę,
15Przejdę nawet aż za miedzę
[1],
Aż za wielkie te topole,
Aż za rzeczkę, het, przez pole,
Tam, gdzie ziemia tyka nieba!…
Tylko wezmę z masłem chleba».
II. Na bocianie
20No, i poszedł! Stał nad rzeką
Domek Janka niedaleko,
A że zwykle do podróży
Jest potrzebny statek duży,
O czym łatwo z Robinsona
[2]
25Każdy, kto chce, się przekona,
Więc skierował Janek kroki
Na brzeg stromy i wysoki.
Tutaj wszakże niespodzianie
Osobliwsze miał spotkanie.
30Z boćkiem w własnej swej osobie,
Który trzymał kiełbia
[3] w dziobie.
Janek w prośby:
«Mój bocianie!
Gdzie okrętów tu dostanie?
[4]»
35Bocian patrzy, aż po chwili
Rzecze:
«Jeśli mnie nie myli
Wzrok, bom zgubił okulary,
Brodząc wiosną przez moczary,
40To my się już trochę znamy…
Bom panicza niósł do Mamy!
Więc to panicz tak już duży,
Że zamyśla o podróży?
Statków nie ma tu, ni łodzi,
45Ale jeśli o to chodzi,
To po dawnej znajomości
Grzbietem służę jegomości».
Tu zatrzepał w wielkie loty.
No, cóż było do roboty?
50Janek skoczył, jak na konia,
I pomknęli het, nad błonia
[5]!
III. Za płotem
Szczerze powiem moje zdanie:
Licha
[6] podróż na bocianie!
Ledwie rzekę przelecieli,
55Ledwie wioska się zabieli,
Ledwie żaby skrzekną w błocie,
Już ustaje bocian w locie,
I z klekotem w trawy spada:
«Popas tutaj! Niech pan zsiada!» —
60Bardzo jeszcze wielka łaska,
Jeśli dziobem choć zaklaska,
I ostrzeże pierwej o tem,
Że popasać chce nad błotem!
Bo gdzie żabie się niebodze
65Zdarzy spotkać z nim na drodze,
To o jeźdźca ani pyta:
Prosto w moczar
[7] brnie, i kwita!
A cóż! Każdy ma gospodę
[8]:
Dom, kto dom; a bocian wodę.
70
Mokre nogi, mokre buty,
Gdy więc bocian krąg zatoczył,
Puścił go się, z grzbietu skoczył,
I zmęczony długim lotem,
75Za Kasinym stoi płotem.
IV. W sadzie
Nic wybornie tak nie służy,
Jak apetyt po podróży!
Kasia sama, dzięki Bogu!
Pełną miskę ma twarogu,
80Ale choć niewielkiej miary
[11],
Zjeść zje tyle, co i stary.
A tu jeszcze jak umyślnie,
Kogut się do łyżki ciśnie,
I dziobiskiem łap z niej sera!
85Tuż kokosza
[12] czarna gdera:
«Cóż to? Będę jajka składać,
A nie będę sera jadać?
Ho! ho! Jajka chcesz, kochanie,
To daj sera na śniadanie! —
90Toć ja muszę żywić dzieci!»
Za tą jedną druga leci…
Cała toczy się gromada…
«Co to Kasia tak zajada?»
Widząc Janek, że nic z tego,
95Szedł do sadu przydrożnego,
Gdzie z nim pani Marcinowa
Zgadała
[13] się we dwa słowa,
I z pełnego jabłek kosza
Dała wybrać trzy — bez grosza
[14].
V. U owieczek
100Po szczęśliwym tym popasie
[15],
By nie tracić nic na czasie,
Idzie Janek, jedząc w drodze,
Smakują mu jabłka srodze
[16].
Naraz słucha… Co za głosy?
105Wstały mu na głowie włosy,
Bo wszak nieraz podróżnika
Kupa Indian spotka dzika,
O czym także z Robinsona
Każdy łatwo się przekona.
110A i to się przecież zdarza,
Iż wędrowca lew przeraża,
Tygrys albo ryś zażarty…
W książkach o tym pełne karty!
Iść — czy wracać?… Zamknął oczy,
115By nie widzieć, jak zwierz skoczy.
Wtem, o losie niespodziany!
Poznał, że to są barany!
W Janku wnet odżyło serce,
Jedno jabłko dał pasterce,
120Co na rękach własnych trzyma
Jagnię, które matki nie ma!
VI. Na skale
«O, jak cudnie z szczytu skały
Na świat boży patrzeć cały!
Na te pola, na te rzeki,
125Na ten błękit gdzieś daleki,
Na te wzgórza siniejące,
Na promienne, złote słońce!
Na ptaszyny, co nad rzeką
Przelatują gdzieś daleko,
130Na ten obłok, co po niebie
Za wietrzykiem się kolebie,
Na te kwiatki, na te zioła,
Co podnoszą ku mnie czoła!»
Tak nasz Janek myśli w duszy.
135Wtem chrup! Gałąź się ukruszy,
Której trzymał się nieboże,
I już noskiem ziemię orze…
VII. Do młyna
Pożegnawszy grzecznie owce,
Pobiegł Janek przez manowce
[17].
140Nuż napotka tutaj wilka
Albo nawet wilków kilka?
Ho! ho! Pewnie że nie stchórzy!
Trzeba mężnym być w podróży.
By więc dowieść, że junakiem
[18],
145Za przydrożnym skrył się krzakiem.
Siedzi, czeka. A nuż zbóje?
Pozabija i zakłuje!
Albo, gdyby go ścigali,
To ucieknie jak najdalej!
150Siedzi, tętent słychać drogą! —
Zabiło mu serce trwogą.
Jakieś krzyki i wołania,
Pewno herszt swą bandę zgania!
Nasz bohater ledwie żyje!
155Zamknął oczy, skurczył szyję.
Aż zebrawszy siły wreszcie,
Krzyknie: «Łaski, panie herszcie!»
Krzyk się odbił wielkiem echem,
Wtem ktoś głośnym parsknął śmiechem.
160Ach, to Franek od Marcina,
Idzie z osłem swym do młyna!
Janek śmiechem sam wybucha,
Skacze na grzbiet kłapoucha.
I boki mu piętą ściska,
165Krzycząc: «Jadę do zamczyska!»
VIII. U dróżnika
Grzeczny rycerz nie dba zgoła,
Choć mu guz wyskoczy z czoła.
A że w drodze siły trzeba,
Dobył Janek z torby chleba
170I zajadał go ze smakiem,
By tym większym być junakiem.
Gdy dogryzał już ośródka,
Patrzy, stoi jakaś budka!
Dróżnik
[19] nie wiem gdzie się bawił,
175Tylko pudla
w niej zostawił.
Janek więc jak na komendę
Krzyknął: «Twierdzę tę zdobędę!
Wnet tu będzie wojna sroga,
Musi poddać się załoga!» —
180Jeszcze chwila nie minęła,
A już spełnił wielkie dzieła:
Z bronią w łapie, w pełnej zbroi,
Pokonany pudel stoi,
Przed nim rycerz nasz bez trwogi,
185Woła: «Baczność! Broń do nogi!»
IX. W wodzie
W Janku żądza się zapala,
Na małego wyjść kaprala,
Co to pobił wielkie ludy
[20]!
A wtem wrócił stróż do budy.
190Jakże go mój pudel zoczy
[21],
Jak nie szczeknie, jak nie skoczy!
Z takim wojskiem niećwiczonem
Tak skończyły się popisy!
195Z stróżem przyszły dwa urwisy,
Stach i Józiek, obaj mali,
Więc się zaraz pokumali
[22].
«Gdzie to panicz?» — «Podróż sobie
Dookoła świata robię!» —
200Tak zakrzykną: — «O dla Boga!
To i nam tamtędy droga!
Pójdziem razem, bo tam bąki
Tną okrutnie, jak iść w łąki
[23]!» —
Idą, patrzą, łódź na stawie:
205Dalej myśleć o wyprawie!
Janek wcale się nie cofa,
By w Kolumba
grać Krzysztofa
[24],
Więc powstaje okrzyk dziki:
— «Na odkrycie Ameryki!» —
210Łódź, bo łódź! Nie ma co gadać!
Lecz gdy przyszło do niej siadać,
Stach i Józiek smyrk, bez szkody,
A nasz Janek buch do wody!
Nie wiem, jakby się skończyło,
215Gdyby stróża tam nie było.
Ten usłyszał wrzaski dzieci,
I na pomoc pędem leci.
X. W chacie
Stróż był chłopak zręczny, młody,
Śmiało nura dał do wody,
220A jak kaczka pływał dzika,
I wyłowił podróżnika.
Chata stała niedaleko,
Idzie, z Janka strugi cieką,
Za nim pędzą oba smyki,
225Wyrzekłszy się Ameryki.
Po niedługiej w chacie chwili
Ślicznie Janka obsuszyli,
I nie myśląc długo wiele,
Dali Jóźka kamizelę,
230Dali Stacha szarawary,
Wszystko prawie jednej miary.
A nim przeschnie mu ubranie,
Dali klusek na śniadanie.
Gospodyni patrzy rada,
235Jak to panicz smacznie zjada,
Maryś patrzy też ciekawie,
Przy niej siedzi Stach na ławie,
Jakoś mu się to nie zdaje,
Że gość nożem kluski kraje.
240On to łyżką je drewnianą,
By mu tylko dużo dano!
Janek, całej rad przygodzie,
Już zapomniał, że był w wodzie,
I przebrany, najedzony,
245Rusza śmiało w dalsze strony.
XI. W lesie
Idzie, słonko mu dopieka,
Patrzy, stoi las z daleka.
Inny chłopiec, nie daj Boże
Przeląkłby się lasu może?
250Ale w Janku mężna dusza!
LasI po chwili go nakrywa
Starych dębów zieleń żywa.
O jak cudnie tu dokoła!
255Pełno kwiatków wznosi czoła,
We mchu miękkim nogi toną,
Świeżo wszędzie i zielono.
Tysiąc ptaszków w krzakach śpiewa,
Cichy pacierz szepcą drzewa,
260A na głowę rzuca cienie,
Słońcem tkane ich sklepienie.
Gdzie wpierw patrzeć — Janek nie wie!
Tu wiewiórka smyrk! po drzewie,
Tu zajączek szust! przez trawę,
265Tu lśnią żuczki się jaskrawe,
Tutaj z brzękiem leci pszczoła,
Tu kukułka go zawoła,
Tu znów dzięcioł w korę puka
I robaczków sobie szuka.
270Biega Janek w lewo, w prawo,
Aż gdy zmęczył się zabawą,
Chce już wracać — ani rady!
Zgubił dróżkę, stracił ślady!
275Głos po coraz gęstszym lesie,
Aż po długim tak bieganiu
Z płaczem usnął w mchów posłaniu.
XII. Z powrotem
Śniło mu się — sen był miły —
Że go ptaszki obstąpiły,
280Że zajączek stanął słupka,
Że wyrosła grzybów kupka,
I kapelusz swój czerwony
Widział w grzyba zamieniony.
Śniło mu się, że jest łąka,
285Że on wcale się nie błąka,
Wcale z lasem się nie biedzi,
I że przy nim Tyras siedzi.
— «Tyras! Tyras!» — raźno skoczy,
Spojrzy, przetrze modre oczy,
290A to nie sen, lecz na jawie
Tyras przy nim siedzi w trawie.
Więc wracali w zorzy blasku,
Jak widzicie na obrazku,
Gdzie domowa miła strzecha.
295Cóż tam była za uciecha!
Jak radosnym się okrzykiem
Mama wita z podróżnikiem!
A on tylko: — «Jeść, jeść, mamo!» —
A może i my tak samo?