Spis treści
-
Jak nadworny kronikarz króla Błystka rozpoznawał wiosnę
- Wyprawa Podziomka
- Król Błystek opuszcza Kryształową Grotę
- Podziomek spotyka sierotkę Marysię
- Dobre czasy
- Koncert mistrza Sarabandy
- Modraczek i jego uczeń
- U królowej Tatry
- Sobótka
- Sprawa Wiechetka
- Jałmużna Półpanka
- Powrót Krasnoludków pod ziemię
- Anioł: 1
- Bezdomność: 1
- Bieda: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Bogactwo: 1
- Bogini: 1 2 3 4
- Bóg: 1
- Brud: 1
- Burza: 1
- Chłop: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
- Cień: 1
- Cud: 1
- Czary: 1 2 3
- Czas: 1
- Dobro: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Dom: 1 2
- Drzewo: 1
- Duch: 1
- Dzieciństwo: 1 2 3 4
- Dziecko: 1 2 3 4 5
- Dźwięk: 1
- Fałsz: 1 2 3 4 5 6
- Głód: 1 2 3 4
- Gniew: 1
- Góry: 1 2
- Grób: 1 2
- Historia: 1
- Jedzenie: 1
- Jesień: 1 2
- Kara: 1 2 3 4 5
- Kłamstwo: 1 2
- Kobieta: 1
- Kradzież: 1 2 3 4
- Król: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Krzywda: 1 2 3
- Literat: 1 2
- Marzenie: 1
- Matka: 1 2
- Mądrość: 1 2 3
- Mieszczanin: 1
- Miłosierdzie: 1 2 3 4
- Modlitwa: 1
- Muzyka: 1
- Nadzieja: 1 2 3
- Natura: 1 2 3
- Noc: 1 2
- Obraz świata: 1
- Obyczaje: 1 2 3 4 5 6
- Obżarstwo: 1 2
- Ojciec: 1 2
- Opieka: 1 2 3 4 5
- Pamięć: 1
- Pielgrzym: 1
- Pies: 1
- Podróż: 1
- Podstęp: 1 2 3 4 5
- Pogarda: 1
- Pokora: 1
- Polowanie: 1
- Poświęcenie: 1
- Pozory: 1
- Pozycja społeczna: 1
- Praca: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
- Prawda: 1
- Przemiana: 1 2
- Przemijanie: 1
- Przemoc: 1 2 3
- Ptak: 1 2 3
- Pycha: 1 2 3 4 5
- Radość: 1 2 3
- Rodzina: 1
- Rośliny: 1
- Rozczarowanie: 1 2
- Rozpacz: 1 2
- Samolubstwo: 1 2
- Samotnik: 1
- Samotność: 1 2 3
- Sen: 1 2
- Sierota: 1 2 3 4
- Siła: 1 2 3
- Sługa: 1
- Smutek: 1 2 3
- Sprawiedliwość: 1
- Starość: 1
- Strach: 1 2 3
- Strój: 1 2 3
- Stworzenie: 1
- Szlachcic: 1 2 3
- Śmierć: 1 2 3
- Śmierć bohaterska: 1
- Śpiew: 1
- Świt: 1 2
- Tęsknota: 1
- Walka: 1
- Wdowiec: 1 2
- Wiara: 1
- Wieczór: 1
- Wiedza: 1
- Wierzenia: 1
- Wieś: 1 2 3 4 5
- Wina: 1
- Wiosna: 1 2
- Wojna: 1
- Współczucie: 1 2 3
- Współpraca: 1 2
- Zabobony: 1
- Zamek: 1
- Zazdrość: 1 2
- Zemsta: 1
- Ziarno: 1
- Ziemia: 1 2 3 4
- Zima: 1
- Zwątpienie: 1
- Zwierzęta: 1 2
Tytuł w źródle: „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” zmieniono na: „O krasnoludkach i sierotce Marysi”
Typy uwspółcześnień: oman > omam; nizkie > niskie; popruszyć > poprószyć; owdzie > ówdzie; oddawna > od dawna; dopomódz > dopomóc; niem > nim; puhacz > puchacz; cyganka > Cyganka; historyę > historię; na pewne > na pewno; coś nie coś > coś niecoś; Pan nasz Miłościwy > pan nasz miłościwy; wydał mu się bardzo śmiesznym > (…) śmieszny; i jak stał, tak się pędem do gaju biec puścił > i jak stał, tak się pędem puścił biec do gaju; zawołał z żywym współczuciem Krężołek i klasnął w dłonie! > zawołał z żywym współczuciem Krężołek i klasnął w dłonie.
Zmodernizowano interpunkcję zgodnie z obowiązującymi zasadami oraz wprowadzono standardy zapisu akapitów dialogowych przyjęte w bibliotece Wolne Lektury.
O krasnoludkach i sierotce Marysi
*
Jak nadworny kronikarz króla Błystka rozpoznawał wiosnę
I
33ZimaZima była tak ciężka i długa, że miłościwy Błystek, król Krasnoludków, przymarzł do swojego tronu. Siwa jego głowa uczyniła się srebrna od szronu, u brody wisiały lodowe sople, brwi najeżone okiścią[11] stały się groźne i srogie; w koronie, zamiast pereł, iskrzyły krople zamarzniętej rosy, a para oddechu osiadała śniegiem na kryształowych ścianach jego skalnej groty. StrójWierni poddani króla, żwawe krasnoludki, otulali się jak mogli w swoje czerwone opończe[12] i w wielkie kaptury. Wielu z nich sporządziło sobie szuby[13] i spencery[14] z mchów brunatnych i zielonych, uzbieranych w boru[15] jeszcze na jesieni, z szyszek, z huby drzewnej[16], z wiewiórczych puchów, a nawet z piórek, które pogubiły ptaszki lecące za morze.
34Król, ObyczajeAle król Błystek nie mógł się odziewać[17] tak ubogo i tak pospolicie. On zimą i latem musiał nosić purpurową szatę, która od wieków służąc królom Krasnoludków, dobrze już była wytarta i wiatr przez nią świstał. Nigdy też, za nowych swoich czasów nawet, bardzo ciepła szata owa nie była, ile że[18] z przędzy[19] tych czerwonych pajączków, co to wiosną po grzędach się snują, utkana, miała zaledwie grubość makowego listka.
35Drżało więc królisko srodze[20], raz w raz[21] chuchając w ręce, które mu tak zgrabiały, że już i berła utrzymać w nich nie mógł.
36W kryształowym pałacu, wiadomo, ognia palić nie można. Jakże?! Jeszcze by wszystko potrzaskało: posadzki i mury.
37Grzał się tedy[22] król Błystek przy blasku złota i srebra, przy płomieniach brylantów, wielkich jak skowrończe jaja, przy tęczach, które promyk dziennego światła zapalał w kryształowych ścianach tronowej sali, przy iskrach lecących z długich mieczów, którymi wywijały dzielne Krasnoludki, tak z wrodzonego męstwa, jak i dla rozgrzewki. Ciepła wszakże z tego wszystkiego było bardzo mało, tak mało, że biedny stary król szczękał zębami, jakie mu jeszcze pozostały, z największą niecierpliwością oczekując wiosny.
38— Żagiewko — mówił do jednego z dworzan — sługo wierny! Wyjrzyj no na świat, czy nie idzie wiosna?
39A Żagiewka kornie[23] odpowiedział:
40— Królu, panie! Nie czas na mnie, póki się pokrzywy pod chłopskim płotem nie zaczną zielenić. A do tego jeszcze daleko!…
41Pokiwał król głową, a po chwili znów skinie i rzecze:
42— Sikorek! A może ty wyjrzysz?
43Ale Sikorkowi nie chciało się na mróz wystawiać nosa. Rzeknie tedy:
44— Królu, panie! Nie pora na mnie, aż pliszka ćwierkać zacznie. A do tego jeszcze daleko!…
45Pomilczał król nieco, ale iż mu zimno dokuczało srodze, skinie znów i rzecze:
46— Biedronek, sługo mój! A ty byś nie wyjrzał?
47Wszakże i Biedronkowi niepilno było na mróz i zawieje. I on się kłaniał i wymawiał:
48— Królu, panie! Nie pora na mnie, aż się pod zeschłym listkiem śpiąca muszka zbudzi. A do tego jeszcze daleko!…
49Król spuścił brodę na piersi i westchnął, a z westchnienia tego naszła taka mgła śnieżysta, że przez chwilę w grocie nic widać nie było.
50Tak przeszedł tydzień, przeszły dwa tygodnie, aż pewnego ranka jasno się jakoś zrobiło, a z lodowych soplów[24] na królewskiej brodzie jęła[25] kapać woda.
51We włosach też śnieg tajać zaczął, a okiść szronowa opadła z brwi królewskich i zmarzłe kropelki u wąsów wiszące spłynęły niby łzy.
52Wiosna, BurzaZaraz też i szron ze ścian opadać zaczął, lód pękał na nich z wielkim hukiem, jak kiedy Wisła puszcza, a w komnacie zrobiła się taka wilgoć, że wszyscy dworzanie wraz z królem kichali jakby z moździerzy.
53A trzeba wiedzieć, że Krasnoludki mają nosy nie lada.
54Sam to naród nieduży: jak Krasnoludek but chłopski obaczy[26], staje, otwiera gębę i dziwuje się, bo myśli, że ratusz. A jak w kojec[27] wlezie, pyta: „Co za miasto takie i którędy tu do rogatek[28]?”. A wpadnie w kufel kwarciany[29], to wrzeszczy: „Rety! Bo się w studni topię!”.
55 56Ale nosy mają na urząd, że i organiście lepszego do tabaki[30] nie trzeba. Kichają tedy wszyscy, aż się ziemia trzęsie, życząc sobie i królowi zdrowia.
57Wtem chłop po drwa do boru jedzie. Słysząc owo kichanie, mówi:
58— Oho, grzmi! Skręciła zima karku! — bo myślał, że to grzmot wiosenny. Zaraz konia przed karczmą zawrócił, żeby grosza na drzewo nie utracać[31], i przesiedział tam do wieczora, rachując i rozmyślając, co kiedy robić ma, żeby mu czasu na wszystko starczyło.
59Tymczasem odwilż trwała szczęśliwie. Już około południa wszystkim Krasnoludkom poodmarzały wąsy.
60Zaczęli tedy radzić, kogo by na ziemię wysłać, żeby się przekonał, czy jest już wiosna.
61Aż król Błystek stuknął o ziemię berłem szczerozłotym i rzekł:
62— Nasz uczony kronikarz Koszałek-Opałek pójdzie obaczyć, czy już wiosna przyszła.
63— Mądre królewskie słowo! — zakrzyknęły Krasnoludki i wszystkie oczy obróciły się na uczonego Koszałka-Opałka.
64Literat, HistoriaTen, jak zwykle, siedział nad ogromną księgą, w której opisywał wszystko, co się od najdawniejszych czasów zdarzyło w państwie Krasnoludków, skąd się wzięli i jakich mieli królów, jakie prowadzili wojny i jak im się w nich wiodło.
65Co widział, co słyszał, to spisywał wiernie; a czego nie widział i nie słyszał, to zmyślił tak pięknie, iż przy czytaniu tej księgi serca wszystkim rosły.
66On to pierwszy dowiódł, iż Krasnoludki, ledwie na piędź[32] duże, są właściwie olbrzymami, które się tylko tak kurczą, żeby im mniej sukna wychodziło na spencery i płaszcze, bo teraz wszystko drogie.
67Krasnoludki tak dumni byli z kronikarza swego, że gdzie kto jakie zielsko znalazł, zaraz mu wieniec plótł i na głowę wkładał, tak iż mu te wieńce resztę rzadkich włosów wytarły i łysy był jak kolano.
II
68LiteratKoszałek-Opałek zaraz się na wyprawę zbierać zaczął. Przyrządził sobie garniec najczarniejszego atramentu, potem wyszykował wielkie gęsie pióro, które, iż ciężkie było, musiał je jak karabin na ramieniu dźwigać; ogromne swoje księgi na plecach sobie przytroczył, podpasał opończę rzemieniem, włożył kaptur na głowę, chodaki na nogi, zapalił długą fajkę i stanął do drogi gotowy.
69Wierni towarzysze zaraz się z uczonym Koszałkiem tkliwie żegnać zaczęli, niepewni, czyli go na ziemi zła jaka przygoda nie spotka i czy go jeszcze kiedy zobaczą.
70Król, ObyczajeSam król Błystek miłościwy chciał go uściskać, iż bardzo sobie Koszałka-Opałka za uczoność jego cenił, ale się ruszyć nie mógł, gdyż zupełnie do tronu przymarzły mu szaty.
71Skłonił tylko ze swego majestatu złote berło nad uczonym mężem, a gdy ten rękę królewską całował, stoczyło się po królewskim licu kilka jasnych pereł, które z brzękiem na kryształową posadzkę upadły. Były to zamarznięte łzy dobrego króla. Podjął je natychmiast skarbnik państwa, Groszyk, i w szkatułę drogocenną włożywszy, do skarbca zaniósł.
72Cały dzień gramolił się uczony Koszałek, zanim z groty na ziemię wyszedł. Droga była stroma, korzeniami odwiecznych dębów splątana, odłamki skały, żwiry i kamyki usuwały się spod nóg, lecąc z głuchym łoskotem gdzieś na dno przepaści; zamarzłe wodospady świeciły jak szyby lodu, po których uczony wędrowiec ślizgał się w swych chodakach, i tylko z największym trudem posuwać się mógł w górę.
73Na domiar biedy, wybrał się bez jakiegokolwiek posiłku na drogę, gdyż dźwigając wielkie księgi, wielki kałamarz[33] i wielkie pióro, nic innego unieść już nie mógł.
74Byłby Koszałek-Opałek zupełnie z sił opadł, gdyby nie to, że natrafił na dobrze zagospodarowany dom pewnego przezornego chomika.
75Ten chomik miał pełną spiżarnię różnego ziarna i orzechów bukowych, z czego coś niecoś zgłodniałemu wędrowcowi udzielił, a nawet na sianie, którym dom cały był wysłany, odpocząć pozwolił, pod warunkiem, że o siedzibie jego nic a nic w wiosce nie powie.
76— Bo — mówił — są tam psotne chłopaki, które jakby tylko o mnie się zwiedziały[34], oho! już bym przed nimi spokojności[35] nie miał!
77Koszałek-Opałek z wdzięcznością opuścił gościnnego chomika, posilony na duchu i na ciele.
78Szedł teraz wesół i raźny, poglądając[36] spod ciemnego kaptura po chłopskich pólkach, po łąkach, po gajach. NaturaA już ruń[37] dobywała się i parła gwałtownie nad ziemię; już trawki młode puszczały się na wilgotnych dołkach, już nad wezbraną strugą[38] czerwieniały pręty wikliny[39], a w cichym, mglistym powietrzu słychać było kruczenie żurawi, wysoko gdzieś, wysoko lecących.
79Każdy inny Krasnoludek poznałby po tych znakach, że wiosna już blisko, ale Koszałek-Opałek tak był od młodości pogrążony w księgach, że poza nimi nic nie widział w świecie i na niczym nie rozumiał się zgoła[40].
80Wszakże i on miał w sercu taką dziwną radość, taką rześkość, że nagle zaczął wywijać swoim wielkim piórem i śpiewać znaną starą piosenkę:
81
PogardaZaledwie jednak był w połowie zwrotki, kiedy posłyszał ćwierkanie gromady wróbli na chruścianym, grodzącym pólko, płocie[41]; urwał tedy piosenkę swą natychmiast, aby się z tą gawiedzią[42] nie bratać, i namarszczywszy czoło, szedł z wielką powagą, iżby ona hołota[43] wiedziała, że mężem uczonym będąc, z wróblami kompanii nie trzyma[44].
82A że już i wioskę widać było, skręcił tedy na przydrożek[45], gdzie go zeszłoroczne badyle różnego chwastu prawie zupełnie zakryły, i niepostrzeżony do pierwszej chałupy doszedł.
83WieśWieś była duża, szeroko rozbudowana wśród poczerniałych teraz i bezlistnych sadów, a ostatnie jej domostwa opierały się o ciemną ścianę gęstego sosnowego boru.
84Chaty były zamożne, świeżo wybielone[46], z kominów ulatywał dym siny, w podwórkach skrzypiały studzienne żurawie[47], parobcy[48] poili konie i porykujące bydło, a kupki dzieci bawiły się hałaśliwie na wysadzonej topolami drodze to „w gonionego”, to znów „w chowanego”.
85Ale nad całym tym gwarem górował huk młota i dźwiękanie[49] żelaza w pobliskiej kuźni, przed którą stała gromadka lamentujących niewiast. Obaczywszy je[50], Koszałek-Opałek posunął się ostrożnie wzdłuż płota i stanąwszy za krzaczkiem tarniny[51] — słuchał.
86Chłop— A niecnota[52]! A zbój! — mówiła jedna. — Jak on się do kowalowego kurnika zakraść nie bał, to już przed nim nigdzie kokoszy[53] nie skryje!
87 88— Co to kokoszy! To było złoto, nie kokosza! Dzień na dzień jaja niosła i to jak moja pięść! Na całą wieś takiej drugiej nie ma!
89Tak znów insza[54]:
90— A mojego koguta kto zdusił? Nie jegoż to sprawka? To jakem zobaczyła te roztrzęsione piórka, Bóg łaskaw, żem z żalu nie padła! Jak nic byłabym za niego wzięła z pięć złotków, albo jeszcze i piętnaście groszy.
91 92— A co za podstępca! Co za kot taki! A co to za moc w tych pazurach! Żeby zaś taką jamę pod kurnikiem wygrzebać! A to i chłop łopatą lepiej by nie zrobił. A że też nijakiego sposobu nie ma na takiego zbója!
93Ale wtem wybiegła z chałupy przy kuźni kowalka i nie dbając na zimno, bez kaftana[55], stanęła przed progiem, fartuch do oczu podniosła i z głośnym płaczem zawodzić poczęła.
94— A mojeż wy czubatki[56] kochane! A mojeż wy kogutki pozłociste! A cóż ja teraz bez was pocznę, sierota!…
95Dziwił się temu lamentowi Koszałek-Opałek, słuchając to jednym, to znów drugim uchem, bo nie mógł jakoś zrazu[57] pomiarkować, o co by to onym[58] niewiastom chodziło. Aż nagle stuknął się palcem w czoło, pod płotem między chwasty siadł, kałamarz odkorkował, pióro w nim umaczał, strzepnął i otwarłszy wielką swoją księgę, takie w niej zapisał słowa:
96„…Drugiego dnia podróży mojej zaszedłem do nieszczęsnej krainy, którą Tatarowie[59] napadłszy, wybili, wydusili lub uprowadzili w jasyr[60] wszystkie koguty i kokosze. Za czym[61] kowal miecze na wyprawę kuł, a przed kuźnią rozlegał się płacz i narzekanie”.
Jeszcze to pisał, kiedy w progu kuźni stanął kowal i huknął basem.
97Chłop— Co tu pomoże płakać? Tu trzeba garnek z żarem wziąć i tego nicponia z jamy wykurzyć dymem! Jużci wiadome rzeczy, że pod lasem lis w jamie siedzi. Albo go wykurzyć, albo go wykopać. Dalej Jasiek! Duchem[62] Stach! Chłopaków zwołać i z łopatą mi na niego! A ty, matka, nie płacz, jeno[63] garnek z żarem szykuj! Szedłbym sam, ale że robota pilna!
98I zaraz się z progu do kuźni nawrócił, a dźwiękanie żelaza znów słyszeć się dało.
99Ale dwóch kowalczyków, porzuciwszy miechy, biegło przez wieś, wołając: „Na lisa! Na lisa!”.
100Za czym i baby pociągnęły ku chatom szykować wyprawę.
101A wtedy, baczny[64] na wszystko, Koszałek-Opałek znów umaczał pióro i wpisał w księgę te słowa:
102„Tatarowie ci mają nieustraszonego wodza i Chana[65] nad sobą, który się zwie Lis Wielki, a ukrywają się w leśnych norach, skąd ich ludność miejscowa wykurza armatnim dymem”.
Zaledwie jednak skończył to pisać uczony kronikarz, kiedy go doleciała okrutna wrzawa. Spojrzy, a tu wali przez wieś gromada bab, dzieci i wyrostków z łopatami, z kijami, z garnkami, a za gromadą, naszczekując, podążają w stronę lasu „Kruczki”, „Zaboje”, inne pokurcie[66], szczekając i ujadając srodze. Raz jeszcze tedy umaczał pióro Koszałek-Opałek i taką uwagę w kronice swojej dopisał:
103„Na wojnę przeciw Tatarom nie chodzą w krainie tej chłopi, ale baby, dzieci i niedorosłe chłopaki; które to wojsko zgiełk srogi w marszu na nieprzyjaciela czyni, lecąc przez wieś wielkim pędem; za główną zasię[67] armią gromada psów okrutnym wrzaskiem męstwa do boju dodawa[68].
Co, iżem własnymi oczyma oglądał, podpisem własnym stwierdzam”.
Tu przechylił głowę, zmrużył lewe oko i podpisawszy u brzegu karty: „Koszałek-Opałek, Nadworny Historyk Króla Jegomości Błystka” — uczynił misterny a szeroki zakręt.
104Tymczasem z tamtej strony płota zaleciał go miły dymek jałowcowy, w którym się Krasnoludki szczególnie lubują. Pociągnął Koszałek-Opałek wielkim swoim nosem raz, pociągnął drugi raz, a rozchyliwszy chrusty[69], począł pilnie patrzeć, skąd by ów dymek szedł. Jakoż ujrzał pod borem siny, wijący się sznurek, a gdy dobrze okulary przetarł, zobaczył w polu niewielkie ognisko i siedzących dokoła niego pastuszków.
105Poczciwy Krasnoludek niezmiernie dzieci lubił; puścił się tedy ku ognisku na przełaj ugorem[70], kierując się wprost na ów dymek i pociesznie przeskakując bruzdy.
106Zdumieli się pastuszkowie, zobaczywszy małego człowieka w podróżnej, rzemieniem podpasanej opończy z kapturem, z księgą pod pachą, z kałamarzem u pasa i z piórem na ramieniu.
107Zaraz też Józik Srokacz trącił w bok Stacha Szafarczyka i pokazawszy palcem owego człowieczka, szepnął:
108 109A Koszałek-Opałek był już blisko i uśmiechał się przyjaźnie do dzieci, kiwając głową.
110Dziecko, DzieciństwoDzieci pootwierały usta szeroko i wpatrzyły się w niego jak w tęczę. Nie bały się przecież, tylko je ogarnął dziw nagły. Nie bały się, bo każde wiedziało dobrze, iż Krasnoludki nikomu krzywdy nie czynią, a jak ubogim sierotom to i pomagają nawet. Jakoż Stacho Szafarczyk przypomniał sobie zaraz, że kiedy mu cielęta zaprzeszłej wiosny[71] uciekły do lasu, takusieńki maluśki człowieczek pomógł mu je wyszukać i na pastwisko zagnać. Jeszcze go pogłaskał i poziomek mu w czapkę nasypał, mówiąc:
111— Nie bój się! Naści[72], sieroto!
112Tymczasem Koszałek-Opałek do ogniska podszedł i wyjąwszy fajkę z zębów, przemówił grzecznie:
113 114Na co pastuszkowie odrzekli z powagą:
115 116Ale dziewczynki skuliły się tylko i naciągnąwszy chuściny na czoła, tak że im ledwo czubki nosów było widać, wytrzeszczyły na przybysza niebieskie oczęta.
117Koszałek-Opałek popatrzył na nie z uśmiechem i zapytał:
118— Czy mogę się pogrzać przy waszym ognisku? Bo zimno!
119— Jużci, że mogą! — odpowiedział rezolutnie Jaśko Krzemieniec.
120— My ta nie takie zazdrościwe! — dorzucił Szafarczyk.
121 122— Niech se Krasnoludek siędą! Godne miejsce!
123I namykał poły[73] od siwej sukmanki[74], czyniąc mu miejsce przy ogniu.
124— A dopieką się ziemniaki, to se i pojeść mogą, jeśli wola! — dorzucił gościnnie Kubuś.
125Tak insi[75]:
126— Pewnie, że mogą! Ino patrzeć, jak się dopieką, bo już duch idzie od nich[76].
127Siadł tedy Koszałek-Opałek i poglądając mile po rumianych twarzyczkach pastuszków, mówił z rozrzewnieniem:
128— A, mojeż wy dzieci kochane! A czymże ja wam odsłużę!
129Zaledwie to jednak powiedział, kiedy Zośka Kowalczanka, zakrywszy wierzchem ręki oczy, zawołała prędko:
130 131— Iii!.. Co tam bajka! — rzekł na to Stacho Szafarczyk z powagą. — Zawszeć prawda je[77] lepsza niż bajka.
132— Pewnie, pewnie, że lepsza! — rzekł Koszałek-Opałek. — Prawda jest ze wszystkiego najlepsza.
133— Ano jak tak — zawołał wesoło Józik Srokacz — to niechże nam powiedzą, skąd się Krasnoludki wzięły na tym tu światu[78]?
134— Skąd się wzięły? — powtórzył Koszałek-Opałek i już się zabierał powiadać, gdy wtem ziemniaki zaczęły pękać z wielkim hukiem. Za czym ruszyły się dzieci wygrzebywać je patykami z żaru i z popiołu.
135Uczony mąż wszakże przeląkł się srodze owego nagłego huku i skoczywszy w bok, stanął za polnym kamykiem; dopiero z tej fortecy przypatrywał się dzieciom, jedzącym jakoweś okrągłe i dymiące kule, których nie znał. Za czym rozwarł księgę i oparłszy ją na owym polnym kamyku, takie w niej słowa drżącą ręką pisał:
136„Lud w tej krainie tak jest wojenny i mężny, iż drobne dzieci pieką w gorącym popiele kartaczowe kule[79], które gdy w żarze z trzaskiem pękać poczną, co jest całkiem niebieskiemu grzmotowi podobne, wtedy chłopcy, od pieluch już śmiercią gardzący, a i mdłe[80] dziewczątka nawet, wygrzebują one pękające z okrutnym hukiem kartacze i dymiące jeszcze wprost do gęby kładą. Czego naocznym bywszy[81] świadkiem, a wydziwować się[82] takiemu rycerskiemu animuszowi[83] nie mogąc zgoła[84], ku wiecznej pamiątce potomnych rzecz tę zapisuję. Dan[85] w polu na ugorze, o przedwieczorowej porze”.
Po czym następował podpis i zakręt zamaszystszy jeszcze niżeli poprzedni.
137Tymczasem rozszedł się w polu tak smakowity zapach pieczonych kartofli, iż mąż uczony poczuł nagle jakowąś czczość[86] w sobie i głośne burczenie żołądka.
138A widząc, że one[87] kartacze pękające najmniejszej szkody pastuszkom nie czynią, że się owszem dzieci po brzuszynach aż głaszczą od owego wybornego jadła, wyszedł zza kamyka ostrożnie i z wolna się do ogniska przybliżył. Zaraz też Zośka Kowalczanka, ukruszywszy nieco ziemniaka, podała mu go na gałązce chrustu, zachęcając, aby brał i jadł.
139Nie bez trwogi Koszałek-Opałek wziął oną kruszynę w usta, ale wnet posmakowawszy, wyciągnął rękę po więcej. Kruszyły tedy dziewczątka co najpiękniej dopieczone ziemniaki i po oskubince[88] mu dając, tak się z nim oswoiły, że Kasia Balcerówna ostatni kęsek sama mu w usta włożyła, na co wszystkie, a najgłośniej Kasia, zapiszczały z okrutnej uciechy.
140III
141Podjadłszy tedy[89] sobie, Koszałek-Opałek znów u ognia siadł, a gdy chłopcy świeżego chrustu narzucili, a iskierki po suchych gałązkach wesoło zaczęły skakać, tak pastuszkom o Krasnoludkach powiadał.
142— Drzewiej[90] nie nazywali my się Krasnoludki, ale: Bożęta. Nie mieszkali my też pod ziemią, pod skałkami albo pod korzeniami drzew starych, jako mieszkamy teraz, ale po wsiach, w chatach, razem z ludźmi. Dawno to było, przedawno! Jeszcze nad tym tu krajem panował wtedy Lech[91], który ufundował miasto Gniezno na tym miejscu, gdzie gniazda białych ptaków znalazł. Bo mówił sobie: „Jak tu ptaki w bezpieczności[92] mieszkają, to musi ziemia cicha być i dobra”.
143 144O tych ptakach mówią ludzie, że to były orły, ale w naszych starych księgach stoi, jako to były bociany, po równinach łąkowych brodzące, które tam sobie gniazda w obfitości słały. Jak było, tak było, dość że się cała ta kraina Lechią od owego Lecha poczęła zwać, a lud, który w niej mieszkał, też miano Lechitów przyjął. Chociaż sąsiedzi zwali go i Polanami także, iż był naród polnych oraczów i za pługiem[93] chadzał. Co wszystko w naszych księgach starych pod pieczęcią stoi.
145— A to boru wtedy nie było? — zapytał nagle cienkim głosem Józik. — Ani rzeki, ani nic?
146— Jakże! — odrzekł Koszałek-Opałek— Był bór, i to nie taki jak dziś, ale puszcza okrutna i bez końca prawie. A w puszczy mieszkał zwierz srogi i wielki, i tak ryczący, że drzewa, co słabsze, pękały. Ale że my, Krasnoludki, to tylko o niedźwiedziach wiemy. Powiadał mi raz pradziad mego prapradziadka, że jak go taki niedźwiedź wygarnął razem z pszczołami i miodem z lipowego dziupla[94], to go do pół zimy u siebie pokojowcem[95] trzymał i bajki sobie dzień i noc prawić[96] kazał, a sam łapę tylko cmokał i w barłogu[97] drzemał. Dopieroż jak srogi mróz ścisnął, a niedźwiedź tęgo chrapnął, puścił się pradziad mego prapradziadka biegiem z onej puszczy i po siedmiu latach wędrowania do swoich powrócił.
147Śmiały się dzieci, słuchając tej przygody, a Koszałek-Opałek tak dalej prawił:
148— Ho! ho!.. To były czasy!… Nad polami, nad wodami szumiały wtedy lipowe gaje, a w nich mieszkał jeden stary, stary bożek, imieniem Światowid[98], który na trzy strony świata patrzał i nad całą tą krainą miał opiekę.
149Ale co domostw, dobytku i obejścia, to pilnowały Bożęta, które też i Skrzatami dla ich małości[99] zwano.
150„Każda chata ma swego skrzata” — mawiał lud w te stare czasy, a nam też dobrze było i wesoło, bo my przy wszelakiej robocie pomagali gospodarzom naszym. PracaTo koniom owies sypali, a przedmuchiwali z plewy[100], żeby samo gołe ziarno się złociło; to sieczkę rżnęli[101], to trzęśli słomę[102], to kury zaganiali na grzędę, żeby nie gubiły jaj w pokrzywach, to masło w maślnicy ubijali, to wyciskali sery, to dzieci kołysali, to motali przędzę[103], to na ogień dmuchali, żeby kasza prędzej gotowa była. Jaka tylko była robota w chacie i w obejściu[104], precz my się każdej chwytali ochotnie. ObyczajeCo prawda, nie szło to darmo! Jak nie gospodarz, to gospodyni pamiętała o nas. Zawsze w świetlicy na brzeżku ławy były kruszyny chleba i twarogu, zawsze w kubku trochę miodu albo chociaż mleka. Było z czego żyć. A wychodziła gospodyni na ogród pleć, albo z sierpem w pole, to się tylko od tego proga obejrzała, z bodni[105] garstewkę[106] prosa wzięła i sypiąc po izbie mówiła:
151
I szła spokojnie do roboty. A my smyrk spod zapiecka, smyrk spod ławy, smyrk spod malowanej skrzyni! Nuż w izbie gospodarzyć, dzieciom prawić, chłopcom koniki strugać, dziewuszkom łątki[107] wić, warkoczyki splatać.
152Nuż ułomy w okienkach[108] przecierać, słonko przez nie do chaty puszczać, tę złotą jasność po kątach roznosić, to aż wszystko pachniało dokoła!
153Pracy, co prawda, było dość, ale tej wdzięczności ludzkiej jeszcze więcej. Nie było zmowin[109] ani postrzyżyn[110], żeby nas na nie gospodarze nie prosili:
154Bożęta, Bożęta!Prosim na te święta!Na żubrze pieczenie,Na rogi jelenie,Na kura, co skacze,Na białe kołacze[111]!
Jużci że my się między gości nie pchali, bo nasz naród, choć mały, zawsze bywał polityczny[112]. Ale jak my zaczęli jeden z drugim i dziesiątym na gęślikach[113] grać, alboli[114] pod oknem, alboli pod progiem, to się ludzie odsłuchać nie mogli naszej kapeli, takie z niej wesele szło, taka radość, takie śpiewanie w sercu.
155Hej! hej! Gdzie to te czasy! Gdzie!?
IV
156Zatrzymał się Koszałek-Opałek i z wolna fajeczkę pykał, a dzieci, choć nic nie mówił, słuchały, wpatrzone w niego. Po małej chwili rzekł:
157— Długo tak było, nie wiem, bo o tym nie stoi w naszych księgach[115]. Ale się potem czasy odmieniać zaczęły. Nie stało[116] tych dobrych panów z Lechowego rodu; a ci nowi precz się ze sobą darli[117], bo ich panowało razem cości aże dwunastu. Dopieroż lud sobie owe swary uprzykrzył, tych kłótników het precz przepędził, a jednego pana znów obrał.
158Ano, uciszyła się trochę ta kraina, alić[118] ledwo że słońce zaświeciło nad nią — znów przyszła burza.
159Jako szarańcza pada na posiew zbożowy, aby go wyniszczyć do źdźbła, tak na te pola lechickie padły Niemcy[119], a ich książę chciał gwałtem naszą panią brać i sam nad nami panować. Mówię: naszą, bo choć my byli tylko Bożęta, ale w te prastare błogie czasy jedność była i z narodem my się jak bracia trzymali.
160Pani jednak nie chciała Niemca.
161— A ja wiem! — krzyknęła nagle cienkim głoskiem[120] Kasia Balcerówna. — To była Wanda!
162— A ja też wiem! — jeszcze cieniej zapiszczała Zosia Kowalczanka.
163I nuż jedna przed drugą wyciągać[121]:
164Wanda leży w naszej ziemi, co nie chciała Niemca…
165Pokiwał na to Koszałek-Opałek głową i rzekł z uśmiechem:
166— A nie chciała!… Wiem! Znam!… Toć ta cała pieśń w naszych księgach stoi. Toć my od najdawniejszych czasów uczym jej małą wiejską dziatwę! Jakże!… Ja sam już ze sto dzieci jej nauczyłem. A was któż zuczył[122]?
167 168— No, to pewno ja! Drugi raz to się zdaje, że tak w powietrzu coś ci gada albo śpiewa.
169— Prawda! — przywtórzyli chłopcy z powagą.
170— No to widzicie, Krasnoludki tak gadają i śpiewają! Tylko że maluśkie, to ich nie widać, jak się tam pokryją we zboża albo w trawy na łąkach, albo między te listeczki w gaju, albo pod te kamyczki polne. Ano dobrze!… WojnaJak też pani Niemca nie chciała, tak się zrobiła wojna. Zaraz zaczęły na ten kraj lecieć kruki, wrony, zaraz zaczęły wilki wyć, zaraz się niebo czarnymi chmurami oblokło.
171My też zaczęli z głodu przymierać, bo i chleb, i sery, wszystko szło dla tych wojaków, co się z Niemcami bili. Wymizerował się[123] kraj cały, wymizerowały się i Bożęta z nim razem. Aż jak się też naszej pani serce ścisło[124], że wojna o nią cały naród trapi[125], tak zaraz w rzekę skoczyła, we Wisłę, i zaraz się utopiła. Tak dopieroż Niemce poszły precz, a u nas pokój nastał.
172Ale że się czasy tak przez tę wojnę popsuły, że to na nic! Już brat bratu na zdradzie stał, już mocny tego słabszego krzywdził, już chciwiec sierocy zagon[126] przyorywał do swojego pola. A jako tam, gdzie krzywda i łzy sierot, szczęścia być nie może, nastały złe pany w tym kraju, co się nazywały Popiele.
173— Laboga! — zapiszczała Kasia — Popiele?
174— Czegoż wrzeszczysz? — ofuknął ją Stach Szafarczyk. — Cóż to za dziwota? Przecie to te Popiele, co jednego myszy zjadły!
175— Przecie — przywtórzył z wielką powagą Józik Srokacz.
176Ale Koszałek-Opałek, puściwszy dymek z fajki, tak dalej prawił:
177— Różnie to tam powiadają o tych myszach, tak i tak. Dawne to czasy i dziś nikt nie dojdzie już, jak było. Ale że w naszych księgach stoi, że to nie myszy były, tylko właśnie Bożęta, które się w mysie kożuszki przybrawszy, iż zima była tęga, a widząc, jako ten Popiel ze wszystkim źle panował, hurmem[127] się z mysich nor na niego rzuciły i tak go poturbowały, że to na śmierć.
178Tak stoi w naszych księgach. Czy to prawda, czy nie prawda, trudno wiedzieć. Ale że mój prapradziad sam mi powiadał, że nim z wielkiej starości oślepł, to widział raz okrutne jezioro, a na nim srogą wieżę, gdzie się to stać miało, która to wieża do dziś się Mysią Wieżą zowie! A znów jezioro — nazywa się Gopło.
179 180Tu, iż mu fajeczka zagasła, począł Koszałek w popiele iskierki szukać, a znalazłszy, pociągnął parę razy z cybucha[128], za czym puścił kłąb dymu i tak mówił dalej:
181— W tych starych księgach to jest tak:
182Tu parę kart brak, tu znów parę tak pożółkłych i wyblakłych, że ani przeczytać, tu znów wielka czarna rysa w poprzek albo wzdłuż; to i nie wszystko wiedzieć można, co tam przed wieki[129] wpisywał ktoś do nich.
183Ale czy dobre były czasy, czy złe, to zaraz poznać można. Jak dobre, to z tych kart, żeby i najstarszych, taka światłość bije, właśnie jakoby słońce wzeszło; a jak złe, to się taki mrok po nich rzuca, jakby w noc ciemną, kiedy to ani gwiazd, ani miesiąca[130] nie ujrzy nad ziemią…
184Takie to są te stare księgi Krasnoludków!
V
185— Chcecie wiedzieć, co dalej było? — pytał Koszałek po chwili, fajeczkę znów zapaliwszy.
186— Chcemy, chcemy! — wołały dziewczęta.
187— No to słuchajcie. Po tych czarnych kartach o Popielu, zaraz idą te jasne o Piaście. Ho, ho!.. O Piaście to mógłbym wam gadać i godzinę całą.
188Zaiskrzyły się na to oczy Józikowi.
189— A to gadajcie! Moiściewy[131]!
190— Gadajcieże[132]! Powiadajcie het precz, co tylko wiecie! — wołały na wyścigi dzieci.
191Zesunął Koszałek-Opałek kaptur z głowy, po łysinie się podrapał i tak mówił:
192Drzewo, Pamięć— Sam ze siebie, to tam niewiele wiem, bom na te czasy jeszcze nie był żyjący. Ale jeden stary Skrzat, co te karty w księdze pisał, znał jeszcze starszego dęba, który całą tę historię dobrze pamiętał, i choć już głos słaby miał, to przecież jak o tym Piaście szumieć a powiadać zaczął, to się skroś[133] całej puszczy taka cichość czyniła, jakoby właśnie mak siał. To te sosny, te jodły, te graby, te buki, te brzozy, te trawki nawet i mchy, i paprocie, tak pilno słuchały, że żaden listek, żadne źdźbło tchu nie puściło z siebie.
193A ów dąb sędziwy szumiał, po lekuchnu[134] szumiał, gdzieś od samego serca wiodąc rozhowor[135] cichy, a przypominając owe dawne wieki swej młodości.
194To ów Skrzat, co wtedy młody był jeszcze, ba, niewiele co od sikorki większy, siadywał sobie pod jednym grzybem, co z nim znajomości miał, i całej tej historii tak się wyuczył, że ją potem do ksiąg naszych zapisał.
195 196Stał sobie ten dąb, wtedy jeszcze młody dębek[136], w cichej dąbrowie[137], a niedaleko, wśród cieniu[138] lip i brzęku pszczół, widać było jasną, modrzewiową chatę. W chacie mieszkało troje ludzi: Piast[139], Rzepicha[140] i synaczek[141] ich, którego wołali Ziemowit[142], bo się okrutnie w tych polach kochał, a co wyszedł na próg chaty, to mówił: „Ziemio, witaj!”.
197I widział dąb na każdy dzień życie tych trojga pracowite, serca miłościwe i dusze tak białe, jakby każde z nich miało w piersi białego gołębia.
198A i Bożęta mieszkały w modrzewiowej chacie, i dobrze im się działo, gdyż i ojciec, i matka, i synaczek — co mogli, to im poddawali: a to miodu złotego, a to przaśnego kołacza, a to co najbielszych twarogów, bo tam przy pracy obfitość była wszelkiego dobra i mienia.
199Więc i w królewskim pałacu nie mogło być Krasnoludkom lepiej, jak w tej cichej, jasnej, pachnącej żywicami chacie.
200ObyczajeAż przyszedł czas, że synaczkowi miano pierwszy raz ostrzyc złote włosy[143]. Zaraz się też sąsiedzi schodzić i zjeżdżać zaczęli, kto pieszo, kto na wozie, kto znów na podjezdku[144], aż się w Piastowej zagrodzie uczyniło gwarno.
201Krzątał się Piast, krzątała się Rzepicha, żeby gości uczcić i obsłużyć, a i domowe Bożęta pomagały pilnie dzień cały. Aliści[145], gdy słońce zapadać zaczęło, rozległo się w powietrzu śpiewanie tak cudne, iż ludzie oczy podnieśli ku niebu, mniemając, że stamtąd głos idzie.
202Jedne tylko Bożęta pobladły nagle i zaczęły drżeć w sobie, jakby na nie zimny wiatr powiał, choć pogoda była majowa.
203Jak który biegł z posługą, tak stanął, trzęsąc się cały, że aż mu ząb o ząb dzwonił.
204Pielgrzym, AniołTymczasem od zachodowej[146] strony ukazali się w wielkich zorzowych światłach dwaj jaśni wędrowce, którzy właśnie ku chacie Piastowej z onym śpiewaniem szli.
205A było to śpiewanie tak mocne a słodkie, jakoby wszystkie słowiki zawiodły[147] po topolach w sadzie i jakby wszystkie krople rosy zabrzęczały po ziołach i po kwieciu polnym, i jakby wszystkie lipy w Piastowej pasiece zaszumiały drobnym liściem, a wszystkie zboża i trawy wydały głos srebrny, dźwięczący.
206I śpiewali dwaj jaśni wędrowce jako się czas jeden kończy nad tą krainą, a inszy zaczyna. Śpiewali, jako zginą i w proch upadną dawne bogi, których ludzie sobie po świętych gajach czynili, a na ich miejsce przyjdzie Pan wielki, mocny, Pan nieba i ziemi.
207I słuchali ludzie śpiewania tego, a na wszystkich twarzach wymalowała się moc i nadzieja.
208Ale Bożęta, ochłonąwszy z pierwszego przestrachu, zebrały się w najciemniejszym zakątku Piastowej komory i drżały skulone, właśnie jak drżą liście jesienne, gdy już im opadać pora. Bo z dziada pradziada miały one przepowiedzianą taką pieśń, która przyjdzie od zachodowej strony, a będzie mówiła o wielkim i mocnym Panu, o Panu nieba i ziemi, a gdy ją usłyszą, znak to będzie, że muszą z chaty we świat iść i miejsca jasnym skrzydlatym duchom ustąpić.
209Na próżno Rzepicha posypała im maku, nakruszyła słodkiego kołacza. Bożęta, choć głodne, nie wyszły z kąta w komorze, nie spożyły tego daru. Jeden tylko co najstarszy Skrzat uchylił na moment drzwi komory i do świetlicy[148] przez szparę zajrzał. Ale wnet obu rękami oczy zakrył, gdyż od szat wędrowców onych taki blask bił, jakoby samo słońce w świetlicy wzeszło.
210Wiele dni, wiele nocy przesiedziały Bożęta w komorze o chłodzie i głodzie, póki ta wielka jasność nie wygasła i póki nie ucichła pieśń dzwoniąca w powietrzu nad chatą.
211Gdy wreszcie odważyły się wyjść na zaproże[149] i chciały gospodarzom po dawnemu służyć, ujrzały Piasta, jako w złocistym płaszczu na powierzch[150] onej lnianej siermięgi[151] wdzianym i w jasnej koronie, na tron, na króla królować szedł, gdzie mu już nie Bożęta, ale rycerze i dworzanie służyć mieli.
212Z Rzepichy też się królowa zrobiła, a z Ziemowita małego królewicz. A tak skończył się żywot kmiecy[152] w chacie, a zaczęło się królowanie w zamku.
213Bożęta wszakże pilnowały po dawnemu przędzy[153], dobytku, pola i pasieki[154], nie chcąc opuścić miłej zagrody, gdzie tyle lat szczęśliwie i spokojnie żyły.
214Ale nie było już w nich dawnej sprawności i mocy. Stawiał im Piastów szafarz[155] to mleka, to miodu na brzegu ławy, jako Rzepicha czyniła, ale Bożęta nie śmiały do tego jadła iść, bo czuły, że praca ich już nie ta, co dawniej, i pomoc z nich marna. Więc tylko po ziemi zbierały co ze stołu spadło, a tak wychudły, tak sczerniały, że zamiast „Bożęta” zaczęli na nie ludzie wołać „Ubożęta”.
215Tymczasem po całej krainie rozeszły się echa owej cudnej pieśni, a gdy wieczorowe[156] zorze zapaliły się na zachodniej stronie, w powietrzu zaczynało coś grać i śpiewać jakby liry[157] srebrne, a byli tacy, co i słowa tej pieśni słyszeli.
216
Ale żeby to słyszeć, trzeba było mieć serce tak czyste jak poranna zorza.
217Tak to szumiał, tak to powiadał ów dąb przedwiekowy, a puszcza uciszona słuchała.
VI
218Umilkł Koszałek-Opałek, a dzieci też siedziały cicho, bo im się zdało, że w borowych szumach słyszą głos owego dębu prastarego. Po chwili dopiero odezwie się Józik Srokacz.
219— A z Bożętami co się zaś stało?
220Że jednak Koszałek-Opałek milczał, zadumany o tych dawnych czasach, zaczęły go dzieci ciągnąć za opończę[158], wołając jedno przez drugie.
221— Powiadajcie, Krasnoludku! Powiadajcie! Co się z Bożętami zrobiło?
222Ocknął się tedy z zadumania mąż uczony i tak dalej prawił.
223— Żyły jeszcze Ubożęta po chatach i po wsiach z ludźmi dosyć długo; ale coraz były smutniejsze, coraz słabsze i coraz mniejsze. Więc już i ludzie nie woływali ich tak często ku pomocy. Jeszcze póki Piast żył, nie było im krzywdy i za królowania syna jego, Ziemowita, miały jeszcze Ubożęta kąt swój w każdej chacie. Dopieroż kiedy nastał wnuk onego Ziemowita, Mieszko[159], przyszedł taki ścisk na one ludki, że się za dnia pokazywać bynajmniej nie śmiały, a tylko o zmroku wyłaziły z kąta, żeby się czym nie bądź posilić.
224Już wtedy matki, idąc do roboty w pole, nie rzucały Ubożętom prosa, iżby opieka nad dziećmi z nich była, ale czyniły znak krzyża nad izbą i szły. To ledwo się drzwi zamknęły, zaraz izba pełna światła, śpiewania i szumu skrzydeł anielskich, i tak już anioły pilnowały dziatek.
225Tylko więc co podlejsza robota została się Ubożętom, w stajni, w oborze, w stodole, a w chacie to chyba drzewek nałupać, garnki pomyć i śmiecie do kąta podmieść.
226Aż raz, tak stoi w naszych starych księgach, zaczęły dzwony z wież kościelnych bić.
227Szedł krajem huk roznośny[160] jako grzmot niebieski, a gdzie doszedł, tam Ubożęta natychmiast wychodziły gromadkami z chat, z wiosek, płacząc i żałośnie żegnając ludzkie siedziby. Za czym rozpierzchły się po borach, po górach, po pustkowiach, gdzie nie dochodzi głos dzwonów.
228Odtąd już ich nie widują ludzie, chyba w nocy, a we dnie to chyba dzieci małe obaczyć[161] je mogą, jako i wy mnie widzicie. Najwięcej poszło ich w góry Karpaty i tam pilnują skarbów podziemnych. W lasach ich też dosyć jest. A że to zima ciężka bywa w boru[162], zrządziły sobie opończe i kaptury, najwięcej czerwone, po czym je łatwo jest poznać i z czego poszło ich nowe nazwanie „Krasnoludki[163]”. Mają one i teraz życzliwe serce dla ludzi: za trochę jadła, za kropelkę mleka, rade[164] pilnują dobytku dobrego człowieka. Ale gdy głos dzwonów posłyszą, zaraz pod ziemię muszą… Przed wielkim, mocnym Panem… Przed Panem nieba i ziemi…
229Kończył właśnie mówić te słowa Koszałek-Opałek, zdjąwszy kaptur z pochylonej ze czcią głowy, kiedy od strony lasu dała się słyszeć wrzawa wielu głosów.
230Baby to i dzieci wracały z wyprawy na lisa. Powrót ten wszakże nie był tryumfalny. Mądry lis niejedną miał norę, a nim dokopano się pierwszej w boru[165], on drugą czy trzecią wyniósł się w pole, między krzaki tarniny[166], tam się przytaił[167] bez żadnego śladu. Wyrzekały tedy głośno baby na czas zmitrężony[168], dzieci zaś nawoływały hałaśliwie psy, które z okrutnym ujadaniem biegały, węsząc pod lasem.
231Podnieśli pastuszkowie głowy na krzyk ów i na owo ujadanie i zapatrzyli się, zasłuchali tak, że o Krasnoludku zapomnieli zgoła[169]. Tedy Koszałek-Opałek od ognia wstał, kaptur na głowę naciągnął i zapadłszy w pobliską bruzdę, zniknął w zeszłorocznych trawach tak, że ani Zośka, ani Kasia, ani Stacho, ani Józik, ani Kuba, ani Jaśko Krzemieniec nigdy nie wiedzieli na pewno, czy to wszystko śniło im się tylko, czy też naprawdę Krasnoludek u ogniska w polu z nimi siedział i bajkę im cudną powiadał.
VII
232Tymczasem Koszałek-Opałek chyłkiem się ku borowi przebrawszy[170], szedł leśną gęstwiną prawie że w zupełnym pomroku. Bo choć dzień jasny był jeszcze na świecie, tu przecież padał cień tak głęboki od jodeł i sosen, iż trudno było ścieżynę obaczyć.
233Szedł tak Koszałek-Opałek godzinę może, może więcej. Już mu się ta podróż przykrzyła, a i głód ponownie dokuczać zaczął, kiedy potknąwszy się nagle, wpadł w dosyć głęboką jamę.
234W jamie tej mieszkał lis Sadełko, sławny na całą okolicę łapikura; ten sam właśnie, na którego baby urządziły ową niefortunną wyprawę.
235Siedział on właśnie w kącie swej komory i kończył ogryzać tłustego kapłona[171], którego pióra leżały rozrzucone tu i ówdzie po jamie.
236Kiedy Sadełko ujrzał wpadającego Koszałka, natychmiast przerwał ucztę, grzebnął łapą raz, grzebnął drugi, w zrobiony naprędce dołek rzucił kości, nakrył je ziemią i patrzy.
237Koszałek-Opałek wydał mu się bardzo śmieszny, gdy tak wywijając w powietrzu koziołki do jamy wpadał, ale chytry Sadełko nie okazał tego po sobie i skromnie spuściwszy ogon, do gościa podszedł.
238— Pan dobrodziej — rzekł słodko — pomylił się co do drzwi, jak widzę!
239— W istocie — odparł Koszałek-Opałek. — Ciemno tu trochę i nie zauważyłem właściwego wejścia. Mam przy tym oczy osłabione ustawiczną pracą nad moim wielkim dziełem historycznym.
240— Ach! — zakrzyknie na to Sadełko z zapałem. — Mam więc zaszczyt powitać uczonego i kolegę! I moje życie upływa na grzebaniu w księgach! I ja piszę wielkie dzieło o rozwoju hodowli kur i gołębi po wsiach, podaję nawet projekty nowego sposobu budowania kurników dla drobiu. Oto pióra, którymi się posługuję w mej pracy.
241Tu skromnym gestem wskazał rozrzucone po kątach pióra świeżo zduszonego kapłona.
242Zdumiał się uczony Koszałek-Opałek.
243Jeśli on jednym jedynym piórem szarej gęsi tak wielką zdobył sławę u swego narodu, jakże sławnym musi być ten, który całe pęki tak świetnych i złocistych piór zużył!
244Ale Sadełko zbliżył się do niego i rzekł:
245— A ty, kochany panie i kolego, skąd masz to piękne pióro i gdzie przebywa to lube stworzenie, z którego ono pochodzi? Rad bym z nim zabrać jak najbliższą znajomość.
246— Pióro to — odrzekł Koszałek-Opałek — pochodzi ze skrzydła gęsi, którą pasie razem z całym stadkiem sierotka Marysia.
247— Kłamstwo, PodstępZ całym stadkiem? — powtórzył zachwycony Sadełko. — I powiadasz, kochany kolego, że je pasie mała sierotka? Mała sierotka, która zapewne dać sobie rady ze stadkiem tym nie może? O, jakżebym jej chętnie dopomógł! Jakże chętnie wyręczyłbym w pracy tę interesującą, biedną sierotkę! Trzeba ci wiedzieć, kochany kolego, że serce mam litościwe bardzo, bardzo! Po prostu tak miękkie jak masło majowe!
248Tu uderzył się łapą w piersi na znak szczerości słów swoich, a zbliżywszy się jeszcze bardziej do uczonego Koszałka-Opałka, pióro owo gęsie obwąchiwał przez chwilę, po czym, otarłszy oczy, rzekł:
249— Nie dziw się, kochany kolego, mojemu wzruszeniu! Czuję w tej chwili jakby objawienie moich przeznaczeń: nawracać zbłąkane gąski to powołanie moje. Dopomagać w pasieniu ich sierotkom to wielki cel mego życia!
250I natychmiast, podniósłszy w górę obie przednie łapy, zawołał:
251— O wy, niewinne istoty! O wy, słodkie, miłe stworzenia! Cały się odtąd poświęcę na usługi wasze!
252To powiedziawszy, zaraz ku wyjściu się obrócił i szedł z jamy precz, a za nim długim, ciemnym korytarzem postępował uczony Koszałek-Opałek.
253Uszli już kawałek drogi razem, kiedy się lis obrócił i rzekł:
254— A nie zapomnij kochany panie i kolego, zapisać dzisiejszego spotkania w swej szacownej księdze. Tylko żadnych pochwał, żadnych kadzideł dla mnie! Napisz po prostu, żeś spotkał wielkiego przyjaciela ludzkości, nazwiskiem Sadełko (o nazwisku nie zapomnij, proszę), wielkiego uczonego, autora dzieł wielu, słowem, lisa całkiem wyjątkowej natury, godnego najwyższego zaufania tak pastuszków gęsi, jak i wszystkich właścicieli kur i kaczek. Rozumiesz, kochany kolego, że wrodzona skromność nie pozwala mi rozszerzać się zbytnio o własnych przymiotach; poprzestaję tedy na krótkiej wzmiance, zostawiając resztę domyślności twojej.
255Uścisnęli się jak bracia i szli dalej.
256A już poczęła się do podziemia sączyć jasność coraz żywsza i coraz rumieńsza[172], i coraz większe ciepło przenikało z wierzchu.
257Aż kiedy przyszli do miejsca, w którym pod pniem wydrążonym wyjście było na świat, dał lis susa i krzyknąwszy towarzyszowi „Do widzenia!” — znikł w gęstych zaroślach.
258Owionęła Koszałka-Opałka woń mchów wilgotnych i świeżo wyklutej trawy, więc czując, że mu się w głowie kręci, siadł na zeszłorocznej szyszce i wypoczywał chwilę przed dalszą podróżą, uradowany, iż z tak zacnym zwierzem los mu się poznać dozwolił.
VIII
259Kiedy tak uczony Koszałek-Opałek na szyszce siedzi, spojrzy — idzie chłop.
260Strój, ChłopSiekiera na ramieniu, półkożuszek na grzbiecie, łapcie[173], czapka magierka[174], torba parciana na sznurku, ot, drwal taki. Do boru idzie, po niebie się rozgląda, wesoło mu — widać — bo gwiżdże.
261 262Pycha, Chłop, Pozycja społeczna„A choćbym tak chłopa tego spytał, czy już wiosna przyszła?”
263Ale się nadął wielką pychą ze swojej mądrości i rzecze sam do siebie:
264„Nie przystoi to uczonemu mężowi od chłopa rozumu pożyczać”.
265A właśnie drwal mimo[175] niego szedł. Spojrzał jakoś w bok i widzi, że na szyszce coś sterczy, a nadęte takie, że aż okrągłe. Myślał, że to purchawka[176] i trąciwszy nogą minął. Ale choć łapeć drwala mało co go tknął, wywrócił się uczony Koszałek-Opałek i razem z szyszką potoczył gdzieś w dołek. Szczęście jeszcze, że kałamarz[177] był tęgo[178] przytkany i mocny.
266Zatrzymawszy się w dołku, uczony kronikarz siadł, pomacał potłuczone żebra, a widząc, iż są całe, skrzywił się i splunął.
267— Tfu! I z przypadkiem takim! Cham przebrzydły! A ja się z tym prostakiem w rozmowę chciałem wdawać! Otóż bym się wybrał! Inaczej się do tego wziąć trzeba.
268Tu zaczął po długim nosie palcem trzeć i myśleć. Naraz uderzył się w czoło i rzekł:
269— Jakoż mam wiedzieć, czy wiosna przyszła, czy nie przyszła, kiedym jej drogi przez świat nie przemierzył[179]!
270I zaraz pilnie oglądać się zaczął, z czego by sobie kulę ziemską mógł uczynić i drogę wiosny na niej przemierzyć.
271Z nagła spojrzy w bok, aż tu idzie jeż ścieżyną: kolce nastawił, pyszczek wysunął, niesie jabłko. Ucieszył się bardzo Koszałek-Opałek i grzecznie jeża powitawszy, o to jabłko prosił. Jeż się zląkł, co za mały człowieczek taki, a że sumienie miał nieczyste, bo to jabłko jednej gospodyni we wsi porwał nocą i do swojej jamki niósł, więc co prędzej uciekał, a zwinąwszy się w kłębek, jak piłka z górki się stoczył.
272— Stój! Stój! Czekaj! — krzyczy za nim Koszałek-Opałek. — Ja tylko drogę wiosny na tym jabłku przemierzę i zaraz ci je oddam.
273Ale jeż w mgle gęstej już zniknął.
274— A to głupie zwierzę! — rzekł do siebie Koszałek-Opałek — Uciekł mi razem z taką piękną ziemią. Co ja teraz zrobię? Ha, trzeba postarać się o inną kulę ziemską.
275Szedł więc znowu, skacząc przez kamienie i rowy.
276Niebawem znalazł bryłkę wapna, gałkę z niej ukręcił, wydźwigał ją na pobliską górkę i ździebełkiem igliwia opadłego z jodły zaczął po gałce owej rysować lądy, morza, góry, rzeki, aż narysował, het precz, świat cały i nałożywszy na nos wielkie okulary, dróg wiosny na nim szukał.
277WieczórAle już z górki mgła spadła w dolinę, chwilę majaczyła nad nią, niby biała chusta, powlokła ścianę leśną modrym[180], lekuchnym oparem, aż rozeszła się wreszcie po jarach[181], a łąki i pola, gaje i dąbrowy stanęły widne w złotym świetle słońca.
278WiosnaA wtedy od południowego stoku wzgórza wyszła piękna dziewica, trzymając ręce wzniesione nad ziemią i błogosławiące. Bosa szła, a spod jej stópek błyskały bratki i stokrocie[182]; cicha szła, a dokoła niej dźwięczały pieśni ptasze i trzepoty skrzydeł; ciemna była na twarzy, jak ciemna jest świeżo zorana ziemia, a gdzie przeszła, budziły się tęcze i kolory; oczy spuszczone miała, a spod jej rzęsów[183] biły modre blaski.
279 280Szła tak blisko Koszałka-Opałka, że go trąciła jej lniana szatka, ciepłym tchem wiatru owionięta; i tuż przy nim zapachniały fikołki, przytulone równianką[184] do jej jasnych włosów. Ale uczony kronikarz tak był zajęty obliczaniem: jak, kiedy i którędy wiosna ma przybyć na świat — że zgoła jej przejścia nie widział. Pociągnął tylko długim nosem woń słodką, ulotną i pochylony nad swą wielką księgą, pilnie zapisywał to wszystko, co mu z rachunku wypadło.
281Z rachunku wypadło mu to, że wiosna wcale na świat już nie przyjdzie. Że drogę zgubiła, za morzem została i do tej krainy nie trafi. Wypadło mu z rachunku, że skowronki i słowiki śpiewać nie będą, bo całkiem zachrypły, że krakanie wron będzie odtąd jedyną pieśnią na świecie, że wszystkie nasionka kwiatów wicher uniósł w niezmierzone przepaście, że nie zakwitnie ani róża, ani lilia, ani jabłoń polna. Wypadło mu i to także z rachunku, że zorza zgasła, że słońce na nic sczerniało, że dni zamienią się w noce, a pola, zamiast traw i zbóż, pokryją wieczne śniegi.
282Pisał właśnie te słowa, otaczając się kłębami dymu z wielkiej swojej fajki, nadęty pychą, iż taki mędrzec z niego jest i taki prorok, kiedy nadleciały nad to wzgórze trzy ogromne, czarno-złociste, kosmate bąki i nuż się ścigać w modrym powietrzu, obrawszy sobie za cel i za metę lśniącą łysinę Koszałka-Opałka. Już ją obleciały raz, drugi i trzeci, hucząc donośnym basem, a jeszcze ich, zagłębiony w księdze swej, uczony nie słyszał.
283Wtem, gdy właśnie kropkę na końcu wróżby swej stawiał, paf go coś w łysinę raz! paf drugi! paf trzeci, czwarty, dziesiąty!…
284Krzyknął Koszałek-Opałek wielkim głosem, myśląc, że się świat wali, wypuścił fajkę z zębów, rzucił pióro i w stronę uskoczył, obalając[185] w skoku tym na szacowną księgę wielki swój kałamarz[186].
285Polały się czarne strugi wprost na świeżo zapisane karty; Koszałek-Opałek skamieniał prawie.
286Na nic proroctwa jego! Na nic obliczenia!…
287Cała księga zalana rzeką atramentu.
288Co zrobi teraz? Z czym do króla wróci?…
289Tak mądrze, tak pięknie obrachował wszystko — i wszystko na nic!
290Załamał ręce nieszczęsny kronikarz, bo z nagłego przestrachu cała go mądrość opuściła. Teraz już naprawdę nie wiedział — czy wiosna przyszła, czy nie przyszła?…
291Stał tak do południa, stał do wieczora.
292Wskroś zachodniej zorzy zaczęły przeświecać gwiazdy, woń kwiatów biła z pól i łąk, piękna dziewica dochodziła już do skraju lasu, a pod jej stopką bosą zakwitła pierwsza konwalia.
Wyprawa Podziomka
I
293GłódU Krasnoludków tymczasem zapasy pożywienia tak się wyczerpały w Kryształowej Grocie, że na jednego Krasnoludka dawano na dzień całe trzy ziarnka grochu. Przychodziło stąd oczywiście do różnych kłótni i do bójek nawet, jak zwykle bywa tam, gdzie jest i głodno, i chłodno.
294Nie było dnia, żeby w grocie nie zrobiła się jakaś awantura.
295To Biedronek z Żagiewką się poczubił, to Pietrzyk z Kozubkiem, to Słomiaczek z Purchawką, to znów wszyscy razem, póki Mikuła i Pakuła, co w grocie strażnikami byli, nie zabrali całej kompanii do kozy[187].
296Ale najbardziej hałasował i przykrzył sobie te ciężkie czasy Podziomek. Jadł za czterech, a ciągle narzekał, że głodny.
297Ten Podziomek miał niegdyś osobliwy przypadek.
298Trzeba wiedzieć, że Krasnoludki nie zawsze pod ziemią siedzą. Chętnie mieszkają we wsi, to pod zapieckiem[188], to pod progiem chaty, a gdzie gospodyni niedbała, gdzie garnki nienakryte, łupiny niewymiecione, przędza[189] byle gdzie leży, ser niewyciśnięty w porę, pomyje niewylane, drób niepoliczony — to figlarze Krasnoludki much natopią w barszczu, śmiecie z kątów na środek izby wymiotą, twarogu ujedzą, nici na motowidle[190] splączą, kury z kojca wypuszczą, cebrzyk[191] przewrócą — co mogą, to napsocą, i dalej pod zapiecek!
299Kiedy gospodyni dzieciątko w kolebce zostawi, a sama na plotki do sąsiadek bieży[192], zaraz Krasnoludki dziecko takie zamienią, swoje podrzucą, a to chwycą, u siebie wychowają i służyć sobie każą.
300Taki podrzucony Krasnoludek nie rośnie, tylko mu głowa coraz większa i cięższa się robi, a tak jest łakomy, że go niczym nasycić nie można.
301Miała raz jedna baba we wsi małego Jaśka. Śliczny był chłopaczek.
302Włoski jak lenek[193], oczęta jak chabry, ustka jak poziomka. A zdrów był i wesoły niby rybka w wodzie. Już to musiało mu coś bardzo dolegać, jeśli zapłakał czasem; a choć dopiero pół roku żył na świecie, uśmiechał się do matki, wyciągał rączyny i tak się trzepotał jak ptaszek.
303Ale matka rzadko kiedy przy nim posiedziała, tylko raz w raz do sąsiadek na gawędy biegła. Tu stanie, tam siądzie, a jak się zagada, to i o garnkach niepomytych, i o chustach niepopranych, o wszystkim przy owym gadaniu zapomni, nawet o Jaśku.
304PodstępWpadły raz Krasnoludki do izby, patrzą: drzwi otwarte, gospodyni nie ma, prosięta po kątach ryją, a dziecko w kołysce płacze.
305Zaraz je chwycili, do swego podziemia zanieśli, a swego Podziomka, brodę mu pięknie zgoliwszy, w kolebkę włożyli.
306Przychodzi matka, patrzy, co za dziecko takie? Głowa jak dynia, twarz pomarszczona, oczy na wierzchu, a nogi krótkie jakby u kaczęcia.
307 308— Tfu! Na psa urok! — mówi i oczy przeciera, bo myśli, że jej się tak tylko wydaje.
309 310 311— Jaśku! — mówi matka — Jaśku! — a on patrzy tylko na nią spode łba i krzyczy: „jeść i jeść!”. Nakarmiła go, ukołysała, myśli: spać będzie. Ale gdzie tam! Ledwie baba na krok od kołyski, ten w krzyk: „jeść i jeść!”.
312Było tego do wieczora jeszcze z dziesięć razy. Zachodzi baba w głowę, co się dziecku stało, że taki nienajadek[194] z niego, ale się domyśleć nie może. Włożyła mu w jedną rękę kawał chleba, w drugą marchew — no, usnął jakoś.
313Ale nazajutrz, skoro świt, to samo: jeść i jeść!
314„A czy cię wilk ślepiami obświecił, że się też najeść nie możesz!” — myśli baba, karmiąc go, a precz się dziwuje, co za odmiana taka! Toć ten Jaśko dotąd jadł tyle, że i za wróbelka nie pojadł, a teraz głodny ciągle.
315Nic, tylko przy kołysce stój i do gąbki[195] mu podawaj. Łyka jak stary, wytrzeszcza oczy jak żaba, ze wszystkim inszy[196], jakby nie ten sam.
316Przeszło tak kilka dni, przeszedł tydzień. Aż tu widzi baba, że co w garnku zostawi, czy klusków, czy grochu, a wyjdzie z izby, to zaraz jej wszystko ktoś pozjada.
317— Co takiego się tu dzieje? — mówi baba i aż w głowę od dziwu zachodzi.
318Krzywda, PrzemocMyślała, że kot. Obiła kota, do komory go zamknęła — poszła. Wraca, a tu garnki puste, rynka[197] wylizana, z okrasy[198] nic nie zostało.
319Idzie do komory, patrzy: kot siedzi, jak siedział, a miauczy okrutnie, bo mu aż boki wpadły, taki głodny. Widzi baba, że nie kot, więc Kruczek chyba!
320A miała przy chałupie czarnego psiaka, co się Kruczek wabił. Nuż go okładać kijem. Psiak skomli, bo mu się krzywda dzieje: ból w kościach nieznośny, sień zamknięta, uciec nie ma kędy[199], a baba co go grzmotnie, to krzyczy: „A nie rusz! A wara!”. Kręci się Kruczek, piszczy, rad by się w ziemię schować, aż się baba zmachała i kij cisnęła. Tak dopieroż Kruczek niebożę ogon pod siebie, a skomląc okrutnie, do obórki się powlókł — i tam obite boki lizał do wieczora.
321Nazajutrz baba i kota, i Kruczka w komorze zamyka, garnki w piec wstawia i do sąsiadki idzie.
322Posiedziała trochę u sąsiadki, pogadała, wraca, a tu sądny dzień w chałupie!
323Kot z psem drą się w komorze tak, że aż sierść pod pułapem lata, a w izbie piec otwarty, garnki próżne[200], rynka wylizana z omasty, jakby ją kto umył, a dzieciak w kołysce krzyczy, aż się rozlega!
324Chwyciła się baba za głowę z wielkiego frasunku[201], ale ją zaraz potem złość wzięła, więc tylko pięść o pięść trzasnąwszy, mówi:
325— Czekajże, zła psoto! Już ja cię upatrzę!
326I cała w myślach do kołyski podeszła, bo ów podrzutek darł się wniebogłosy.
327Karmi go biedne matczysko, a łzy jej kapią z oczu, gdy na dziecko spojrzy: tak jej się Jaśko odmienił! Dawniej z nim przed chatą siadała na progu, a kto przeszedł, to chwalił, jako że takiego dziecka daleko było szukać.
328Teraz go ludziom pokazać nie śmie, takie się zrobiło poczwarne straszydło.
329Nie uśmiechnie się, nie zagwarzy, rączek do matczynych korali nie wyciągnie, tylko leży odęte, namarszczone, łyse, jakby co starego.
330Rość też nie rośnie, tylko ta głowa wielka i ciężka sterczy mu jak dynia.
331 332ZabobonyJuż mu i urok odczyniała[202], trzy węgielki żarzące, trzy kruszyny chleba na wodę rzucając; już go i w hebdzie[203] kąpała, które to ziele od złych oczu bardzo jest pomocne; już go i baźkami z kwietniowej palmy okadzała, i wiórzyskiem z wypróchniałej wierzby, co na rozstaju rosła — nic nie pomogło.
333A tu teraz w dodatku taka utrata[204]! Nagotuje jadła, jakby na dwóch chłopów, a wychyli się z izby, to i na nią jedną w garnku nie zostanie.
334— Dzieciak jak dzieciak — mówiła rozżalona kobieta. — Wola i dopust Boży! Ale co tego wyjadania, to nie daruję! Żeby nie wiedzieć co — nie daruję!
II
335Nazajutrz nagotowała baba garnek kapusty, nagotowała garnek grochu, zasmażyła godny kęs słoniny, wstawiła to wszystko w piec, zamknęła, kota i Kruczka wzięła z sobą, nakarmiła dziecko i poszła.
336Nie poszła jednak daleko, tylko za węgłem[205] stanęła i przez szybkę patrzy.
337Patrzy, aż tu się podnosi z pościółki[206] ów odmieniec i w kołysce siadłszy, rozgląda się po izbie, czy w niej kogo nie ma. Patrzy baba dalej, a ów się z kołyski gramoli i — prosto do pieca!Obżarstwo Przyszedł, drzwiczki otworzył, pociągnął mile nosem, bo mu zapachniały skwarki w rynce[207], i dalej łyżki szukać. A łyżki były zatknięte w łyżniku[208].
338Źle mu było sięgać, wlazł na skrzynkę i dopiero co największą wybrawszy, nuż do garnków owych. Wyciągnął z pieca kapustę, słoniną okrasił, grochu dokłada, a je — aż mu się uszy trzęsą.
339Struchlała baba na to widowisko, klasnęła w ręce i nuż do sąsiadki po radę.
340Przybieżały[209] obie pędem, patrzą, w garnkach już mało co, a ów aż sapie, a jeść nie ustaje.
341Wyjadł kapustę, wyjadł groch do czysta, łyżką w puste dno stuknął, przechylił rynkę, wylizał co zbyło[210] okrasy, w piec garnki wstawił, chodzi po izbie jak stary i po kątach patrzy.
342Baba tylko zęby ściska, ale nic.
343Chodzi ów, patrzy, znalazł jaje, co je kokoszka[211] pod kobiałką[212] zniosła.
344Nuż oną wielką głową kręcić, a dziwować się owemu jaju.
345— Siedemdziesiąt i siedem lat żyję — powiada — a jeszczem też takiej beczki bez obręczy nie widział!
346Zaraz sąsiadka poznała po tych słowach, że to jest Krasnoludek.
347— Nie ma co — mówi — tylko Boga na pomoc wezwać, tęgą wić brzozową wyciąć, tego odmieńca na leśne jabłko zbić i na śmietnisko cisnąć. Jak będzie na śmietnisku wrzeszczał, to Krasnoludki dziecko prawe[213] odniosą, a tego nietwora zabiorą sobie!
348KrzywdaTrafiło to babie do serca. Jakże nie skoczy do brzeziny[214], jak nie wyłamie jedną witkę[215], jak nie wpadnie do izby, jak nie chwyci podrzutka, jak go nie zacznie bić!
349— Za moje jadło… za mego Jaśka… za moją szkodę… masz… masz… masz!…
350Krzyczy ów, aż go w niebie słychać, a baba nie ustaje, tylko ćwiczy[216].
351A mieszkała w trzeciej chacie Kukulina, wdowa, z małą córuchną Marysią.
352Trzeba, że na tę chwilę wzięła owa wdowa dziewuszkę swoją na ręce i szła pleć[217] na dworskie pole.
353Słyszy wrzask nieludzki u sąsiadki, więc stanęła i myśli:
354— Jużci nie co, tylko biją kogoś. Trzeba iść bronić.
355A tuż i jej dziecina, co jeszcze mówić nie umiała, kwilić zaczęła z żalu, że się to komuś krzywda i ból taki dzieje.
356Spojrzała Kukulina ku drodze, spojrzała ku słońcu, że już podbiegło w górę, żal jej było czas tracić, jako że robotna[218] była bardzo, ale przecież litość przemogła. Idzie tedy do sąsiadki, a tu drzwi zamknięte.
357— Sąsiadko! — woła. — A któż to tam tak krzyczy?
358 359— Nie wasza w tym rzecz! Idźcie swoją drogą!
360 361— Sąsiadko! — woła znowu. — Jużci ani chybi, tylko swojego Jaśka bijecie. Folgujcież[219] mu, boć to małe jeszcze!
362 363— Taki on mój, odmieniec, jak i ten zły wiatr, co po polu lata!
364— Choćby i nie wasz był, folgujcie, bo ciężko tego krzyku słuchać!
365A już i Marysia coraz rzewniej płakać zaczynała.
366 367— Widzicie ją, jaka miłosierna!… Jaką się to opiekunką obrała! Ruszaj, skądeś przyszła, a do cudzych drzwi nosa nie wtykaj, bo ci przytną razem i z tą piszczką[220] twoją!
368Przykro było Kukulinie taką odprawę wziąć; ale że w chałupie ucichło, więc myśli:
369„Niech tam, udobrucha się ona. Mało co człowiek w złości powie, a tego mu pamiętać nie trza. Dobrze, że już cicho”.
370 371Ale i Krasnoludki usłyszały krzyk Podziomka swego, więc mówią:
372— Źle! Nie ma co, trza iść na ratunek.
373Nie minął pacierz, a tu w chałupie dziwo! Wysuwają się spod pieca malusieńkie człowieczki w żółtych i w zielonych opończach[221], czerwoną czapeczkę trzyma każdy w ręku, nisko się babie kłania i prosi, żeby tego ich towarzysza puściła wolno, a oni jej talarów[222] w zapaskę[223] nasypią, ile tylko strzyma[224].
374Już babie serce zmiękło, kiedy o talarach posłyszała, aleć sąsiadka krzyknie jej nad uchem:
— Fora ze dwora! Chłopaka mego oddajcie, a waszych talarów nie chcę! Umykaj, jeden z drugim, bo się całej kompanii dostanie!
378Stuliły uszy krasnoludki. Jeden za drugim myk pod piec. A baba Podziomka za kark i na śmietnisko.
379Wrzasnął Podziomek jak kociak, kiedy go z ręki kto na ziemię puści — nie tyle z bólu, ile ze strachu, bo nie wiedział, co z nim tutaj będzie.
380DobroAż się tu na oną chwilę obejrzy Kukulina ku chacie. Patrzy, leży ów nieborak na śmieciach i płacze. Więc się zaraz do niego wróciła, oczy mu z łez otarła, mile do niego zagadała, chleba mu kawałek ze swego śniadania ułamała, w rękę mu wetknęła, przygarść[226] trawki zielonej urwała, sucho mu, czysto podesłała, a widząc, że słońce w górę szło, wyszukała nad rowem wielki liść łopianu i jakby namiotkiem od skwaru go zakryła.
381Spojrzał wdzięcznie na wdowę Podziomek, a widząc, iż Marychna klaszcze w rączyny z uciechy, że on tak sobie schludnie na tej trawce i pod tym liściem leży, uśmiechnął się do niej mile, uczuł wielką słodycz w sercu, wielką rzewność[227] i wielką wdzięczność razem.
382— Daj Bóg odpłacić! — szepnął sam do siebie, gdy Kukulina z dzieckiem na ręku odeszła.
383MatkaRada była wziąć go[228] z sobą, ale nie śmiała… Toć on matkę ma, a matka, wiadome rzeczy, choć i skarci, i rózgą przetrzepie, zaś znów utuli i w ramiona weźmie…
384Tak myślała Kukulina, nie wiedząc, że Krasnoludki dziecko babie zamieniły i że to nie jej własne, tylko podrzucone.
385Tak przeszedł dzień. Wieczorem wyszła baba patrzeć, co się stało, a tu Podziomka ani śladu, a pod progiem leży Jaśko: włoski jak lenek, oczęta jak chabry, ustka jak poziomka leśna!
386Krasnoludki to odniosły go babie, a swego na powrót zabrały.
387Dopieroż radość była i uciecha! Nasmażyła baba jajecznicy coś z dziesięciu[229] jaj, zaprosiła sąsiadkę na nią, jeszcze i kukiełkę[230] pod popiołem upiekła — tak jej dziękowała.
388Wyrósł potem ten Jaśko na słusznego chłopca, ale zawsze dziki był, od ludzi uciekał, po lasach i po górach się włóczył, a precz powiadał, jakie to on skarby, jakie dziwy u tych ludków pod ziemią widział. Ludzie go też za głupiego mieli, a tej mowie bynajmniej nie wierzyli; i tak zostało.
389Tymczasem Podziomek prędko się z bólu wylizał. Krasnoludki znają różne zioła i cudowne maści. Jakoż go zaczęli okładać, nakadzać, smarować, to pokrzykiem[231], to komarzym sadłem, to pajęczą żółcią, tak go i wyleczyli.
390Król Błystek lubił Podziomka tego, w łasce swojej go miał i litościwym okiem patrzył na wiecznie głodnego.
391I Podziomek bardzo też króla miłował i często siadywał u nóg królewskich, to własnym oddechem rozgrzewając mu zziębnięte nogi, to piosenki na fujarce grając, od których jakby cieplej nieco czyniło się w Kryształowej Grocie.
392Ale kiedy o żywność chodziło, zapominał Podziomek o wszystkim, chleb tylko na myśli mając, a do miski i łyżki nikomu nie dając przystępu przed sobą. Gdy mu się kto w tym przeciwił[232], wtedy w srogą złość wpadał i gotów był sam przeciw całej drużynie stanąć.
393Jednego dnia robi się okrutny hałas.
394Podziomek napadł szafarza[233], iż mu ten, jako i inszym[234], tylko trzy ziarnka grochu na cały dzień dał, i nie dość, że go poturbował srodze, jeszcze sam na skargę do króla szedł, że mu się krzywda dzieje.
395Odprawił go król, mówiąc, że jedno prawo dla wszystkich być musi; aliści[235] Podziomek tym bardziej burzyć się zaczął.
396— Kiedy tak — powiada — kiedy tu dla mnie sprawiedliwości nie ma, to ja na ziemię idę! U lada baby lepszy tam wikt[236] znajdę niż tu, na królewskim stole!
397Więc insi[237] ze śmiechem:
398— Idź, idź, niedojadku jakiś! Jednej gęby mniej będzie na te ciężkie czasy!
399 400 401— Żebyście wiedzieli, że pójdę!
402 403— A przynieśże nam wieści o wiośnie, kiedyś taki zuch!
404 405— Żebyście wiedzieli, że przyniosę!
406I podpasał opończę rzemieniem, fujarkę za pazuchę zatknął, królowi się pokłonił, fajkę nałożył i ruszył ku wyjściu.
III
407Zmierzch już zapadał, kiedy Podziomek, na kraju[238] groty stanąwszy, odsapnął i po stronach rozglądać się zaczął.
408Na lewo okolica była pusta, dzika.
409Bór[239] tam czarny stał, po sosnach krakały wrony, w kotlinach bieliły się jeszcze niestopione śniegi, mokre igliwie wyściełało brunatnym pokładem ziemię, a od ciemnej ściany głucho szumiących drzew bił dech wilgotny, przejmujący, ostry.
410— Brrr! Zima! — mruknął Podziomek i spojrzał na prawo.
411Na prawo rozciągała się ku rzece wesoła dolina, po której z brzękiem leciały z gór potoki, a kępki traw świeżych gwałtem wyrywały się spod ziemi do światła. Nad doliną ugasała zorza.
412Klasnął się dłonią w czoło Podziomek i zawoła:
413 414A wtem od boru powiał wiatr lodowy.
415Zafrasował się Podziomek i rzecze:
416— Bądźże tu mądry, czy zima, czy wiosna! W lewo tak, w prawo siak! I sam król Salomon[240] nie dojdzie do ładu.
417Załopotało nad nim coś w powietrzu.
418„Oho! — myśli Podziomek — teraz się prawdy dowiem! Albo to kruk jest, albo gołąb! Jeśli kruk, to zima, a jeśli gołąb, wiosna”.
419Ledwie to pomyślał, patrzy, a tu spada wprost przed nim — nietoperz.
420— Bądźże tu mądry! — mruknie znów Podziomek i głową kręcić zaczął.
421Kręci w prawo, kręci w lewo, myśli, ale nic wymyślić nie może.
422Spojrzy w dolinę, a tam świat cały biały, wprost srebrny jakby.
423— Oho! — zakrzyknie Podziomek — teraz się prawdy dowiem! Albo to śnieg, albo rosa! Jeśli śnieg, to jest zima, a jeśli rosa, to wiosna.
424I pilnie patrzeć zaczął. Aliści, wytrzeszczywszy dobrze oczy, widzi, że to ani śnieg, ani rosa, tylko mgła.
425— Bądźże tu mądry! — burknie tedy pod wąsem i znów się frasować[241] i głową kręcić pocznie.
426Kręci w prawo, kręci w lewo, myśli i nic wymyślić nie może.
427Spojrzy w bór, a tam się coś w zaroślach świeci.
428— Oho! — krzyknie Podziomek — teraz się prawdy dowiem! Albo to świetlik, albo ci też próchno[242]. Jak próchno, to zima, a jak świetlik, to wiosna.
429I zaraz się porwał biec do tego światła.
430Przybiegł, patrzy, a to wilcze ślepie.
431Rozgniewał się srodze Podziomek i rzecze:
432— Świecisz ty mnie, zaświecę i ja tobie!
433To mówiąc, skrzesał ognia, fajkę zakurzył i wielki kłąb dymu puściwszy, odwrócił głowę, a o tego wilka dbać przestał.
434Tymczasem wszakże jeść mu się zachciało okrutnie. Patrzy, upatruje, czym by się posilił, aż widzi: leży coś we mchu. A była to ta sama górka, na której Koszałek-Opałek kraje świata rysował i drogę wiosny mierzył.
435Patrzy Podziomek — a tu coś okrągłego leży.
436Myśli: „Jaje!”.[243]
437A była to owa kula ziemska z wapna przez męża uczonego sporządzona.
438„Osobliwsze jakoweś jaje! — myśli Podziomek — krety poryły, czy co?”
439Tłucze: wapno! Tego już mu było zanadto, więc z gniewu na mchu się wyciągnął, głowę ręką podparł i zasnął.
440Daleko jeszcze było do dnia i brzask ledwie że wschód nieba srebrzył, kiedy Podziomek szum znaczny nad sobą posłyszał.
441PtakPrzecknął się[244], siadł, przetarł oczy, patrzy, a to bociany lecą. Zza morza lecą — zza sinego. Skrzydła pokładły na zorzy i na powietrzu cichym, w białości brzasków srebrne, szerokim lotem szumiące, do gniazd dawnych lecą.
442„Dobrze mi się trafia! — pomyślał Podziomek. — Jużci i na takiej szkapie[245] sporzej[246] niźli pieszo”.
443A kiedy tak myślał, nadleciały bociany prosto nad ową górkę, gdzie stał, zniżywszy bystrego[247] lotu. Podziomek tedy na pierwszego z brzegu skoczył, ręce mu koło szyi założył, piętami boki ścisnął, pochylił mu się na kark jak jeździec, kiedy konia w pęd puszcza, i naprzód przed innymi ruszył.
444Aliści ledwie przelecieli dolinę i ową rzekę, która pod zorzę płynąc, zdała się różanych blasków pełna, kiedy Podziomek coś miarkować[248] i jakby przypominać sobie zaczął. Wygon[249], staw, graniczne kopce[250], grusze polne, wieś ciągnąca się daleko dwoma rzędami chat, stodół, obórek, wszystko jakby znajome mu było.
445Wtem struchlał. Czy tuman[251] padł mu na oczy? Widzi chatę na uboczu wpośród brzeziny[252] stojącą, przed chatą rozgrzebane przez kury śmietnisko i nową miotłę przed progiem. Przetarł oczy, splunął — na nic! Chata, brzezina, śmietnisko i miotła nie znikły. Podziomkowi ciarki przeszły po grzbiecie.
446Ani wątpić, że to było to samo domostwo, w którym jako podrzutek w kołysce legał[253] i babie z garnków strawę[254] wyjadał, i to samo śmietnisko, na które zbolały wyrzucony został.
447Ptak— Prrr… Prrr… — krzyknął Podziomek na bociana, jakby na konia, ale bocian, dojrzawszy na strzesze[255] stare swoje gniazdo, wesoło klekotać począł i zostawiając za sobą daleko towarzyszów swoich, prosto na tę chatę się poniósł.
448Skulił się tedy biedny Podziomek, jak mógł, do szyi boćka się przycisnął i mniejszym się jeszcze, niźli był, uczynił.
449„A czy mnie tu złe[256] przyniosło!” — myślał, drżąc cały na wspomnienie baby.
450Już się oglądał, czyby nie lepiej było skoczyć, niż się na niebezpieczeństwo powtórnego spotkania z babą narażać; ale oczywistą było rzeczą, iż w takim skoku może kark skręcić; namyślił się tedy[257] i został.
451Tymczasem bocian zatoczył szerokie kolisko nad poczerniałą, mchem zarosłą strzechą, zatoczył drugie węższe, coraz się opuszczając niżej, wreszcie połowę trzeciego kręgu zrobiwszy, wyciągnął długą szyję i z głośnym klekotem na stare gniazdo padłszy, chwilę jeszcze bił na nim z radości modre[258] i ciche powietrze wielkimi skrzydłami.
452Wychyli Podziomek zza bocianiej szyi głowę, spojrzy, wszystko tak jak było: cielę w obórce beczy, siemieniata[259] kokosza gdacze, garnek od mleka sterczy dnem do góry na kołku u płota, Kruczek za węgłem[260] chrapie.
453A wtem skrzypnęły drzwi chaty.
454„Ani chybi, baba!” — myśli Podziomek i skóra mu cierpnie na grzbiecie.
455Jakoż zaraz rozległo się wołanie:
456— Bociek! Bociuś! Boć-boć! A bywajże w dobrą godzinę! A bywaj!…
457Chyli się co rychlej Podziomek za bocianią szyję, głos baby poznawszy, ale już dojrzała go jakoś.
458— Co za kaduk[261] taki? — mówi, patrząc pilno[262] w górę.
459 460— Reta! — wrzaśnie. — A toć jeszcze ta sama zła psota! Czy zamówienie[263] jakie, czy co!
461A jako prędka była do złości, tak krzyknie:
462— Czekajże, pokrako! Zaraz ja cię tu ożogiem[264] sięgnę!
463Strach, ZemstaI skoczy pędem do izby, a Podziomek tymczasem hyc z boćka na samo dno gniazda. Zagrzebał się w słomę, skulił, siedzi, a wygląda szparką z boku, co to będzie dalej. Jakoż nie czekając, leci baba z ożogiem. Spojrzy na strzechę: nic nie ma. Bocian tylko rozkraczył się nad broną[265] na czerwonych nogach i klekocze wesoło, rozgłośnie.
464— A gdzież się ów podział? — krzyknie baba. — Czy tuman mi na oczy padł, czy co?
465Wtem załechtała słoma w nos Podziomka, tak iż nie mogąc sobie żadnej rady dać, kichnął jak z moździerza[266].
466— A, tuś mi! — wrzaśnie baba i nuż go ożogiem sięgać.
467Ale nie mogła dostać, bo ożóg był krótki.
468— Czekajże — krzyknie — odmieńcze! Przyciągnę ja drabinę.
469„Źle!” — myśli Podziomek i za ratunkiem się ogląda, a pot zimny czoło mu urosił[267].
470Spojrzy w dół, ciągnie baba drabinę sążnistą[268], że by z niej i do wieży kościelnej dostał[269].
471Zamdliło na ten widok Podziomka u samego serca, a już baba drabinę o strzechę wsparła i z ożogiem włazi.
472Rzucił się nieszczęsny krasnoludek z gniazda na sam brzeg dymnika[270].
473„Choćby skoczyć?” — myśli. Przemierzył, ani mowy! Rozbiłby się z tej wysokości jak wielkanocna kraszanka[271].
474A tu już baba w połowie drabiny stanęła i wyciąga ożóg.
475„Śmierć, nie śmierć — myśli Podziomek — wszystko lepsze niźli babskie bicie”.
476I zmrużywszy oczy, rozpędził się i skoczył. Zakręciło mu się zrazu[272] w głowie, świat zakołował pod nim jak puszczona fryga[273]; dach, baba, chałupa i ożóg wszystko mu w oczach magnęło[274] tęgiego kozła i już był pewien, że się kości własnych nie doliczy, kiedy poczuł, że na coś miękkiego spadł, jakby na pierzynę i że to coś co tchu z nim ucieka.
477Uchwycił się tedy rękoma, by nie upaść, gdyż go tu obleciał wiatr miły, jakby mu kto wędzonką przesunął pod nosem.
478Kot to był, który porwawszy kiełbasę suszącą się w dymniku, zmykał chyłkiem po przydaszku[275], kiedy mu Podziomek na grzbiet z góry spadł i rękoma się sierści uchwycił, czym przestraszony Mruczek, mniemając, iż go na złym uczynku baba za kark ima[276], tym większym pędem się puścił.
479Daleko już byli od chałupy i wieś prawie im znikała z oczu, kiedy kocisko między chaszcze i pokrzywy wpadłszy, jęło[277] się tarzać po nich, by z grzbietu zbyć[278] ciężaru, który mu dokuczał.
480Podziomek wszakże nie puszczał się kociego karku. Pokrzywy parzyły go wprawdzie i osty drapały, ale zapach kiełbasy tak mu był przyjemny, iż postanowił z nią się nie rozłączać.
481Dopiero kiedy kot, rzucając się tam i sam wypuścił ją z zębów, Podziomek mu z grzbietu zeskoczył, kiełbasę uchwycił, z piasku łopianem otarł, zjadł, a posiliwszy się godnie, fajeczkę wypalił, pod krzakiem legł[279] i rozmyślając o swoich dziwnych przypadkach, smacznie zasnął.
IV
482Dzień był jak wół i słońce się już przez owe chaszcze przedzierać zaczęło, kiedy Podziomek przecknął się nagle i siadłszy, pilnie słuchał. Zdawało mu się, że go obudził brzęk jakiś. Słuchał tedy, nie bardzo wiedząc, czy mu to się śni, czy nie śni, gdyż wokoło nic widać nie było. Ale powietrzem istotnie szedł brzęk, zrazu[280] jak bzykanie much, potem jak komarze granie, wreszcie jak pszczelna kapela, kiedy rój na łąki wylata.
483Aż wypłynęła z tych brzęków piosenka jakaś cudaczna, ni to głośna, ni to cicha, ni to ptasza, ni to ludzka, ni to smutna, ni to wesoła, a tak przejmująca, że choć się śmiej i płacz razem.
484Słuchał coraz pilniej Podziomek, który we wszelakiej muzyce miał upodobanie, aż zmiarkowawszy[281], skąd ten głos idzie, wstał i wprost na niego ruszył.
485Po małej chwili wyszedł z chaszczów na polankę leśną, gęstym otoczoną borem. Nad polanką unosiła się cienka smuga dymu z niewielkiego ogniska, przy którym warzyło się coś[282] w kociołku[283], wydając z siebie woń smaczną.
486Już Podziomek nosem pociągnął i chciał bliżej podejść, jako że na wszelkie jadło był nadzwyczaj czuły, kiedy mały, biegający tam i sam pokurć[284] warczeć i poszczekiwać zaczął. Podniósł się zaraz na poszczekiwanie ono leżący u ogniska Cygan, który na drumli[285] grał, a na ramieniu małpkę do łańcuszka przywiązaną trzymając, skakać ją uczył, i spojrzał bystro dokoła. Nic jednak podejrzanego nie dojrzał. Podziomek bowiem po owej rannej przeprawie z babą wstręt niejaki do wszelkich spotkań z ludźmi mając, przykucnął za krzakiem tarniny[286] i czekał, co będzie.
487Położył się tedy Cygan u ogniska i na nowo lekcję z małpką zaczął. Co na drumli zapiszczy, to łańcuszkiem szarpnie, a biedna małpka skacze to w prawo, to w lewo, ale tak niezdarnie i tak ociężale, iż Cygan raz w raz szturchańcem ją popędzać musi.
488„Biedne zwierzę!” — myśli, patrząc na to, Podziomek, który litościwe serce miał, i nieznacznie się zza krzaka wychyli.
489Wtem spojrzy i stanie jak wryty! Wszakże to Koszałek-Opałek we własnej osobie, a nie żadna małpka po cygańskiej drumli na łańcuszku skacze!
490KrzywdaSroga żałość i niezmierne zdumienie przeniknęły serce Podziomka, tak iż zwyciężyć ich nie mogąc, do ogniska podejdzie i zawoła:
491— Tyżeś to, uczony mężu, czy mnie wzrok zawodzi?
492A już go i Koszałek-Opałek poznał, więc zakrzyknie głosem:
493— Ratuj, bracie Podziomku, jeśli w Boga wierzysz!
494Tu rzucą się sobie w objęcia i tkliwie się całować zaczną.
495Otworzył Cygan gębę, drumlę z zębów puścił, sam sobie nie wierzy i przeciera oczy.
496„Co za kaduk[287] taki? — myśli. — Małpy nie małpy? Tfu, na psa urok! Wszak ci to gada jak ludzie!”
497Zdjął go strach zrazu, omal że łańcuszka nie wypuścił z ręki, ale mu nagle nowa myśl przyszła i prędko kapelusz z głowy chwyciwszy, obu ich pospołu[288] nakrył, po czym uwiązawszy i Podziomka na sznurku, wesoło się rozśmiał[289].
498— Otóż teraz — rzecze — godny grosz na jarmarku zarobić mogę! Co to grosz! Srebrem, złotem płacić sobie dam za widowisko takie! Małpy, co płaczą, gadają i całują się jak ludzie! To się ledwo raz na tysiąc lat trafi albo i na więcej!
499Tu prędko krupniku owego, co się w kociołku warzył, podjadłszy, wstał, ognisko popiołem ogarnął[290] i trzymając na jednym ramieniu Koszałka-Opałka, a na drugim Podziomka, dużym krokiem do miasteczka ruszył. Zapłakał gorzko Koszałek-Opałek, widząc, na jaką poniewierkę mu przyszło, iż się na jarmarku jako małpa prezentować ma, ale Podziomek trąci go nieznacznie i rzecze:
500— Nie trap się[291], uczony mężu! Jeszcze nie wszystko stracone!
501— Ach, bracie! — jęknie Koszałek-Opałek. — W cóż się obróci cała moja sława, gdy księgi nie mam!
502 503 504 505 506— A kałamarz[292]?
507 508— Hm! — rzecze smutnie Podziomek — Prawda jest, iż cała twoja uczoność przepadła, gdy nie masz ani księgi, ani pióra, ani kałamarza! Ale wiesz, co ci powiem? Ratuj się w tej przygodzie nie jak mędrzec, ale jak zwykły prostak, ot taki, jakim ja jestem, a to złe jeszcze nam się na dobre obróci!
509Tu zamilkł, bo na drodze ozwały się[293] liczne, coraz zbliżające się głosy.
510Bieda, KradzieżByła to banda cygańska, takoż[294] na jarmark do miasteczka śpiesząca: obdarte i ogorzałe Cyganki, w płachcie na plecach dźwigające dzieci, stare Cyganichy z fajką w zębach, mężczyźni z kociołkami na kijach i małe, półnagie berbecie[295] z kręconymi włosami i przebiegłym wzrokiem.
511Połączył się z nimi ów, który Koszałka-Opałka i Podziomka niósł, i tak wszyscy dalej kupą szli.
512Cygany[296] jak Cygany. Jedni po drodze wróżyli, drudzy chwytali, co się im nawinęło pod rękę: chusty z płotów, kury z grzęd, gęsi z łąki, płótno z bielników[297], a nawet sery suszące się po przydaszkach na słońcu. Nietrudno im to było, bo ludzie na jarmark poszli, a chaty pustką stały. Wiele też wtedy rzeczy naginęło po wsiach.
513Wreszcie cała ta banda pod miasteczko doszedłszy, zaraz się rozpadła, jedni w prawo, insi[298] w lewo, i uliczkami bocznymi począł każdy swoją drogą ku rynkowi się przekradać.
514Tu jarmark wrzał w całej pełni.
515WieśDzień był pogodny, ludzi huk[299]; konie, wozy, bydło zalegały plac szeroki, rozłożysty. Chłopi obstąpili stragany, gdzie były buty i czapki; kobiety targowały garnki i miski, dziewczęta kupowały wstążki i paciorki[300], dzieci piszczały na glinianych kogutkach[301], gryząc pierniki i czepiając się matczynych spódnic.
516Z półkoszków[302] i wozów wyciągały szyje gęsi i kaczki, wszędzie ruch, ścisk, gdakanie, gęganie, gwar przeróżnych głosów.
517Największy tłok wszakże był przed budą, w której drzwiach stał Cygan. Stał, pod boki się trzymał i nadąwszy płuca, co miał siły, krzyczał:
518— Hej, ludzie, ludzie! Cuda w tej budzie! Kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania, a grosze do dania! Oto dwie małpki sprowadzone prosto furmanką z księżyca! Na moje cygańskie sumienie! Prosto z księżyca! Wody nie piją, garnków nie myją, jak ludzie gadają i dobrze się mają! Hej, ludzie! ludzie! Cuda w tej budzie!
519Rzucali ludzie groszaki, do budy się tłocząc, gdzie uczony Koszałek-Opałek na bębnie bębnić miał, a Podziomek grać na fujarce.
520Kradzież, KaraA w miarę jak się koło budy ścisk coraz większy czynił, banda owa cygańska nurkować między wozami zaczęła, ściągając tu kożuch, tam chustkę, ówdzie faskę[303] masła, jaja lub kokoszę.
521Nikt wszakże nie uważał[304] tego, stojąc z oczyma wlepionymi w budę, gdzie się pokazywać miały owe cuda; widział to tylko Podziomek.
522Gdy tedy Koszałek-Opałek odbębnił swoje, czemu się wszyscy niezmiernie dziwili, chwycił Podziomek fujarkę, ale zamiast grać na niej, zaśpiewał:
523
Obejrzeli się ludzie po sobie, patrząc, co to znaczy, a ten nic, tylko precz[305] śpiewa:
524
Wtem spojrzy chłop jeden do swojego woza, a tam kożucha nie ma! Spojrzy inny, a tu mu butów świeżo kupionych brak. Jeszcze się nie opamiętał, kiedy między babami krzyk powstał, że sołtysce chustka kwiaciasta zginęła. Jakże się ludzie nie zgruchną[306], jak się do budy owej nie rzucą! Poturbowali Cygana tak, że i sznurek, i łańcuszek z rąk puścił, a całą bandę wnet wypłoszyli z miasteczka, het precz. W tym zamieszaniu i tłoku Podziomek i Koszałek zniknęli, jakby ich wiatr zdmuchnął.
V
525Dobrze już było z południa[307], kiedy nasze Krasnoludki bez tchu prawie na skraj lasu przybieżawszy, rzuciły się na trawę, by wypocząć nieco.
526Zwłaszcza Koszałek-Opałek srodze był zmęczony, gdyż ów łańcuszek, do którego Cygan go przykuł, ocierał mu nogę nieznośnie i utrudniał kroki. Jęczał tedy i sykał z bólu uczony kronikarz, póki Podziomek między dwoma kamykami łańcuszka nie rozkuł i świeżą trawą nogi mu nie obwinął. PychaNie było to tak łatwo. Koszałek-Opałek bronił się z całej siły, utrzymując, że takie prostackie lekarstwo dobre dla chłopstwa, a nie dla uczonych mężów; gdy przecież ulgę poczuł, uciszył się niebawem.
527Tymczasem Podziomek, spojrzawszy bacznie dokoła, wykrzyknął z radości:
528— A wszak to ta sama polanka, gdzie mnie Cygan pojmał!
529— Hola! Jak tak, to tu i krupnik być musi!
530Tu puścił się pędem ogniska przyduszonego szukać i wprędce je znalazłszy, popiół rozgrzebał, chrustu przyłożył i dmuchać zaczął co siły. Rozżarzyły się węgle, po chruście iskry polatywać zaczęły, dym zwinął się wierzchem ogniska, aż wreszcie buchnął jasny, żywy płomień. W chwilę potem bulgotał w kociołku smakowity krupnik, którym podjadłszy sobie, obaj towarzysze zakurzyli fajki.
531Upłynęło chwil kilka i już się do drogi zbierać trzeba było, kiedy Podziomek trącił coś twardego nogą i schyliwszy się, znalazł upuszczoną przez Cygana drumlę, na której też zaraz grać począł.
532Wyszedł z drumli głos cudny, aż rozbrzmiały echa, i zaraz w zaroślach ozwały się drozdy, zięby, sikorki, piegże i inne drobne ptactwo, jakby ukryta kapela, co tylko znaku czeka. Osobliwie szczyglik jeden zaśpiewał tak cudnie, iż drzewina owa, na której siadł, zaraz się kwiatem różowym okryła, a bratki polne, głogi[308] i liliowe dzwonki zamieniły się nagle w skrzydlate dzieciątka, szepcące między sobą: „Wiosna… wiosna… wiosna!”.
533Słuchał tego z radością Podziomek, drumlę od ust odjąwszy i na kiju się podparłszy, gdy wtem do owej pieśni, złożonej ze śpiewu ptasząt i szeptów kwiecia, zaczęła się mieszać jakaś nuta żałosna, zrazu daleka, potem coraz bliższa.
534BiedaZaraz też na skraj lasu wyszła wynędzniała, ubogo odziana kobieta, która zbierając lebiodę[309], ocierała z łez oczy wychudzoną ręką i mniemając, iż jest sama, śpiewała rzewnym głosem:
535
Rozległo się echo jękiem szerokim het[310] precz, po cichym lesie, a kobieta znów śpiewać zaczęła:
536
I znów się rozległo echo w leśnej głuszy, a uboga zbieraczka lebiody śpiewała dalej:
537
Słuchał tego śpiewania Podziomek, a litość wzbierała w jego poczciwym sercu. Głód, Cud, CzaryPrzypomniał sobie ową wiosnę spędzoną niegdyś na wsi, gdy chleba i mąki po chatach ubogich brakło, gdy matki zielskiem dzieci swe żywić musiały, gdy dobytek marniał bez paszy[311], a kto z otręb[312] podpłomyk[313] miał, ten się za szczęśliwego liczył. Więc kiedy echo pieśni też ucichło, westchnął i rzekł:
538— Teraz wiem, że wiosna jest! Ptaki śpiewają, kwiat zakwita, a głodni ludzie płaczą.
539A wtem przypomniał sobie, iż śmieci w Grocie Kryształowej zebrane zamieniają się na ziemi w pieniądze, i z cicha podszedłszy w to miejsce, gdzie kobiecina lebiodę zbierała, wywrócił obie kieszenie i pilnie je wytrząsać zaczął. Przytaiło się istotnie w nich nieco prochów, z których gdy na ziemię padły, blask żywy się rozszedł.
540— Skarb! skarb! — zakrzyknęła kobieta, ujrzawszy srebrne pieniążki. — Wiara, Modlitwa— Jezu miłosierny! Skarb! Toć nie pomrzem z głodu! Toć się obratujem z tej biedy! Jezu miłosierny!…
541Zebrała garstkę pieniążków i padłszy na kolana, modlić się zaczęła rzewnym głosem:
542— Nie opuściłeś Ty sierot! Nie zapomniałeś nędzy ubogiego! Nie ostawiłeś w głodzie łaknącego! Żywicielu! Pocieszycielu! Ojcze nasz!
543Tu zamilkła, a tylko łzy jasne, lecące z wzniesionych w niebo oczu, przemawiały za nią. Czego słuchając i na co patrząc, Podziomek też oczy pięścią wycierać zaczął i do płaczu się wykrzywił.
544Aż kiedy kobieta, ucałowawszy pokornie ziemię, wstała i w las poszła, rzecze Podziomek.
545— Nie mamy tu co dłużej popasać[314]. Wiosna jak wół! Trzeba nam prędko z wieścią do króla wracać!
546Jeszcze to mówił, kiedy usłyszy, dudni coś po drodze. Spojrzy, a to ów Cygan, co ich na jarmark wodził, po kociołek i drumlę wraca.
547Więc zaraz kija sękatego z ziemi podniósł, żeby się Cyganowi obronić, gdyby tu wrócił przypadkiem.
548Zerwie się i Koszałek-Opałek i już uciekać chce, kiedy go Podziomek za rękaw chwyci i rzecze:
549Czary, Miłosierdzie— Nie bój się, uczony mężu! Wodził on nas, powiedziem my jego! Toć w księdze twojej stało, że w nagłej trwodze małe Krasnoludki w wielkich Krasnoludów zamienić się mogą! Jakże to uczynić?
550Ale Koszałek-Opałek tak zębami szczękał ze strachu, że i słowa przemówić nie mógł.
551— Prędzej, prędzej! — wołał Podziomek. A już Cygan do polanki dobiegał.
552— Trze… trze… trzeba… — bełkotał Koszałek, dygocąc jak w febrze — trzeba na… naz… nazwać… rzecz wielką! Jak największą…
553A wtem ich Cygan spostrzegł i zakrzyknął:
554— A tuście[315] mi, ptaszki! Czekajcie, odpłacę ja wam teraz!
555— Góra! — zawołał Podziomek drżącym trochę głosem. Ale się nawet na pół cala[316] nie podniósł.
556— Mą… mą… mądrość! — wybełkotał Koszałek-Opałek. Ale i to nic nie pomogło.
557— Siła! — zakrzyknął Podziomek w najwyższej trwodze, bo już Cygan rękę na nim kładł. Ale jak był, tak pozostał mały.
558A wtem rozległ się w powietrzu głos cichy, jakby wiatr między drzewami zagadał:
559 560Echo to było, od słów ubogiej kobiety odbite, która szła lasem, wielbiąc Boże miłosierdzie.
561Lecz kiedy się ten głos rozległ, zbladł Cygan i stanął jak wryty.
562Małe krasnoludki zaczęły mu w oczach rość[317], rość, a Cygan cofał się… cofał, szepcąc zbielałymi ze strachu ustami:
563— Zgiń, przepadnij, maro!… Zgiń, przepadnij…
564Tymczasem Krasnoludki przerosły go o głowę, przerosły o dwie, o trzy, aż zrównawszy się z borowymi sosnami, stały przed nim groźne, potężne, olbrzymie, tak że ów Cygan wydawał się przy nich jak karzeł.
565Rzucił się tedy przed nimi na ziemię i złożywszy ręce, wołać zaczął:
566— Darujcie, jasne pany! Darujcie wielkomożne pany! Ja myślał, że wy małpy, a wy czarodzieje! Darujcie Cyganowi, jasne wielkoludy!
567KaraNasrożył brwi na to w olbrzyma zmieniony Podziomek i grubym głosem rzecze:
568— No, może to być, bom dziś łaskaw! Ale nas przez bór i przez rzekę do Groty naszej nieś! A niech się który co najmniej utrzęsie albo o gałąź drapnie, albo buty zamoczy, to cię w szkapę żydowską zamienię! O wikcie[318] też pamiętać masz! Dużo ma być jadła na każdy czas i dobrego! A co to ci tam z torby sterczy?
569Okazało się, że z torby sterczał placek ze straganu porwany, pasek słoniny wędzonej i serek.
570— Mało! Bardzo mało!… Zupełnie mało!… — burczał, dobywając zapasy te Podziomek.
571Ale Cygan, z ziemi nie wstając, wołał:
572— Niechże już lepiej od razu zostanę żydowską szkapą, jak mam takich dwóch drabów, jak jasne pany, dźwigać i jeszcze ich dobrym jadłem paść. Czy tak, czy siak, jedna zguba moja!
573 574Ale echo, odbijając się od drzewa do drzewa w boru[319], ucichało i rozpływało się z wolna, a jednocześnie oba wielkoludy maleć i zniżać się zaczęły.
575 576— No, nie bój się, Cyganie! Wstań! Widziałeś moc i siłę naszą, to dość! Teraz znów oto zamieniamy się w drobnych Krasnoludków, a tak poniesiesz nas łatwo. Tylko jedzenia fasuj[320] dużo! Jak najwięcej! Tyle, co dla dużych!
577Podniósł głowę Cygan, patrzy, a przed nim karliki małe. Więc ich zacznie całować po rękach, śmiejąc się i płacząc razem, po czym ich sobie na ramionach posadził, a gdy podjedli i zakurzyli fajki, w drogę z nimi ruszył.
578Niósł ich tak do wieczora, niósł przez noc, iż jasna od pełni księżycowej była, a choć mu nogi zemdlały[321], poskarżyć się nie śmiał, żeby się czarodzieje owe mocne, za jakich Krasnoludków miał, znów nie zamieniły w olbrzymów.
579ObżarstwoCo gorsza, i z owego chleba, i z sera mało co mu się dostało, bo Podziomek raz w raz do torby sięgał, a jadł tak, że cały napęczniał jak bania. Ciężył też nieznośnie Cyganowi, tak że go ów raz w raz z ramienia na ramię przesadzając, z Koszałkiem mieniał[322], żadną miarą nie mogąc owego cierpnięcia w karku wytrzymać, jakie mu Podziomek sprawiał.
580Na drugie południe stanęli wreszcie u wejścia do Kryształowej Groty, które wszakże kamieniem zawalone było tak, iż tylko niewielka zostawała szpara, tyle właśnie, ile na przepuszczenie jednego Krasnoludka trzeba było. Koszałek-Opałek jak nic byłby się tam zmieścił: wiadoma to rzecz, iż uczeni kronikarze zazwyczaj są chudzi. Ale Podziomek tak się wypasł na wyprawie swojej, że ani myśleć mógł o wejściu tą szparą do Groty. Przymierzył się jednym bokiem, przymierzył drugim — na nic. Krzyknie tedy na Cygana:
581— Hej, Cygan! Nie widzisz, że ten kamień urósł i to wejście zawalił, gdziem dawniej luzem chadzał? Odwal mi go z drogi!
582Ale w Cygana zaczęła wstępować otucha, bo u kresu będąc, mniej strachu doznawał. Rzecze tedy[323]:
583— Wielkomożny dobrodzieju! Będzie tak, jak każesz! Ale chciałbym się zobaczyć z drumlą moją. Toć[324] Cygan bez drumli jako dziad bez jeża[325]. Służyłem wiernie jasnym panom, więc o swoje proszę.
584Dobył tedy Podziomek drumli i mówi:
585— Cygańska to rzecz, zawsze coś wycyganić w ostatku! Odwalaj kamień w mig, bo mi do króla pilno!
586Natężył się Cygan, kamień barami podparł i tak go silnie pchnął, że się głaz razem z drumlą i z Cyganem het precz w dolinę potoczył!
587Buchnął dzień jasny do groty wielkimi snopami ciepła i światłości, a na krzyk zstępującego Podziomka:
588 589 590Król Błystek opuszcza Kryształową Grotę
I
591Noc była ciepła, cicha, do rana jeszcze daleko, kiedy wracający z jarmarku Piotr Skrobek nagłą jasność zobaczył. Ot, po prostu, jakby się coś pod skałką paliło.
592Wierzenia„Co takiego? — myśli Skrobek. — Ogień nie ogień? A może się skarb czyści? Wszak ci to powiadają starzy ludzie, że tu w tych skałkach z dawności zbójniki mieszkały, złoto, srebro rabowały, a w ziemię kryły. Tu jużci nie co, tylko ten święty ogienek te pieniądze z krzywdy ludzkiej czyści… Sto lat tak musi. A jak sierocki grosz, to dwieście… Dopieroż jak się ta krzywda wypali, to człeku[326] się taki skarb da wziąć. Tyle że trza też ubogim i sierotom z niego użyczyć, inaczej by zmarniał. Oj, żeby tak na mnie trafiło!…”
593Zaciął biczem swoją szkapinę i prosto na tę jasność jechał.
594„Zginie? Nie zginie? — myślał sobie, jadąc. — Jak czas nie przyszedł jeszcze, to i zginie”.
595Ale jasność nie znikała; owszem, coraz wyraźniej zaczęły bić spod skałki cudne, tęczowe blaski, właśnie jak kiedy promień słońca w kroplach rosy się załamie.
596W ubogim Skrobku serce silnie dygotać zaczęło. Chłopina biedny był jak mysz kościelna, a w domu miał dwoje jasnych chłopiąt, dwie sieroty, które matka mu zostawiła, pożegnawszy ten świat przed pół rokiem. Te dzieci, biedna chałupina, ta szkapa i wózek ten toć całe mienie jego.
597Na furmanki się najmował[327], za groszem się po świecie uganiając, ale i tak nie zawsze chleba w chacie było dość. Oj, przydałże by się, przydał jaki talar biały![328]
598Jedzie niebogi[329] Skrobek i modli się w duchu, a rozmyśla, jakby to zagon[330] ziemi od sąsiada kupił, kartofle na nim sadził, dziecięta swoje żywił; kiedy spojrzy nagle, a w tej jasności rusza się i uwija gromada maluśkich człeczków, ot tycich, że to ledwie z daleka przy ziemi widać: długie brody, ubiory dziwaczne, a zresztą jak ludzie.
599— Krasnoludki! — szepnie Skrobek, któremu nagle mrowie przeszło po grzbiecie, i zaraz targnął postronkiem[331], żeby skręcić na stronę, bo takim zawsze lepiej z drogi zejść.
600Ale już go ta ciżba[332] obskoczyła i dalej krzyczeć:
601— Hej!… hej!… Gospodarzu! A podwieźcie no nasze manatki!
602I nie czekając, co chłop powie, nuż się na wóz drapać!
603Jeden lezie po rozworze[333], drugi po szprychach koła, inszy[334] się czepia półdrabka[335], tamten po dyszlu[336] się skrobie[337]. Czysta napaść!
604Stanął chłop, patrzy, co z tego będzie, markotno[338] mu jakoś na duszy i boi się, i wstyd mu takiego drobiazgu się bać… Co tu robić teraz?
605Ale nie było dużo czasu na rozmysły, bo ledwo jedni stanęli na wozie, wnet inni podawać im zaczęli przedziwne jakieś szkatuły i skrzynie, z których to biły owe blaski tęczowe, a jeszcze insi ciskali na wóz coś, jakby sztaby złota i srebra, tak właśnie, jakby to było zwyczajne żelastwo.
606Brzęczało to wszystko, dzwoniło i świeciło w oczy tak, że chłop prawie od rozumu odchodził i nie bardzo już sam teraz wiedział, czy mu się to tak śni tylko, czyli[339] też naprawdę takie dziwy widzi.
607Tu mu ogniem buchną ze skrzyni czerwone kamienie niby rubiny, kamień w kamień jak przepiórcze jajo; tu się aż modro[340] w powietrzu zrobi od niebieskich szafirów, tak przednich, że jak niebo świecą; tu nagle zielone światło obejdzie wszystkie twarze od szkatuły pełniutkiej zielonych szmaragdów; tu perły, tu pierścienie, aż oczy rwie, nie wiadomo na co pierwej[341] patrzeć.
608Kręciły się Krasnoludki między tym bogactwem w przeróżnej barwie żywo, składnie, a tak pstro, jak kiedy tulipany zakwitną na wiosennej grzędzie.
609KrólJuż wóz był pełen prawie, już reszta skrzynek i sepetów[342] przed skałką wyniesiona stała, kiedy wtem zajaśniało światło tak wielkie i cudne jak jutrzenna gwiazda[343]. Zasłonił ręką oczy Skrobek od nagłego blasku, a kiedy znów spojrzał, zobaczył wychodzącego z Groty króla Krasnoludków, w złotej koronie, w purpurze i ze złotym berłem, z którego świecił ogromny diament, rzucający jasność tak wielką, że zrobiło się widno jak we dnie.
610Struchlał Skrobek, bo takiego majestatu jako żyw nie widział, a co króla, to znał tylko z szopki Heroda[344], co go chłopięta obnosiły po wsi na Gody[345].
611Zaląkł się tedy tak, że nie wiedział sam, co robić: czy temu maluśkiemu królowi pokłon dać, czy uciekać zgoła?
612Aż wtem król skłonił berłem dobrotliwie i rzecze:
613
I zaraz począł na wóz siadać, w czym mu pomagali dworzanie, kwapiąc się[346] około majestatu królewskiego, by mu służyć.
614Ale z tym wsiadaniem wcale niełatwo było. Płaszcz purpurowy czepiał się półkoszka[347], berło się zahaczyło o luśnię[348], korona omal że nie spadła z królewskiej głowy, a złotem tkane czerwone pantofle poginęły w sianie.
615Gramoliło się królisko, jak mogło, ale największą zawadą był mu w tym paź nadworny, Krężołek, który jak klocek ciężki, ledwo się obracał i to królowi na płaszcz następował, to mu ową purpurę w tył nadto ciągnął, to pantofli w sianie szukając, plackiem na króla padał i tak się wszystkim pod nogami plątał jak piąte koło u woza.
616Świętej cierpliwości był ten król, że takiego gamonia trzymał przy swojej osobie!
617Tymczasem Skrobek, widząc, że mu się nic złego nie dzieje, ochłonął ze strachu zupełnie i roześmiał się w kułak, patrząc na ucieszne owo widowisko jakby na jasełka[349]. O Krasnoludkach słyszał nieraz, że po dobroci najlepiej z nimi, bo jak sobie upodobają kogo, to mu najmniejszej szkody nie przyczynią, owszem, obdarzą jeszcze.
618Wszak ci jego dziad nieboszczyk powiadał, że Krasnoludki takie, które też „Ubożęta” albo „Skrzaty” zowią, chętnie u ludzi dobrych mieszkają, gdzie za piecem albo w mysiej norze siedząc i stamtąd nocą na izbę wychodząc, a jaka w chacie robota jest, w takiej pomagają.
619To masło za gospodynię ubiją, to chleb rozczynią[350], to na kołowrotku[351] przędą tak cudnie, że się ta przędza[352] jak srebro mieni.
620Czasem i z izby wyjdą, do stajni zajrzą, koniom drobniutko grzywy posplatają, zgrzebłem[353] wyczyszczą, że się na nich ta siartka[354], jak woda świeci…
621Chłop, Kobieta, PracaJest żniwo[355], to na miedzy[356] taki sobie siądzie i buja dziecko w płachcie, u gałęzi wierzbowej uwiązanej, żeby dobrze spało, a matce, zgiętej z sierpem na zagonie, w pracy nie wadziło.
622Zakwili dziecko, to mu śliczne pieśni śpiewają, a jak potem takie chłopię urośnie, to mu się te pieśni nie wiedzieć skąd w myśli biorą, właśnie jakby mu je kto podszeptywał.
623To się ludzie insi[357] dziwią i mówią:
624— Co za chłopak taki! Chodzi, a śpiewa, a na fujarce gra, jakby go kto uczył!
625A nie wiedzą, że on tylko tak przypomina sobie, co tam za małych dni swoich, u gałęzi uwieszony, od Krasnoludków zasłyszał…
626Powiadał dziadek, że jego samego Krasnoludki tak śpiewać uczyły i zawsze im okruszyny chleba albo i twarogu na ławie zostawiał, bo z ziemi takie jeść nie chcą, jako że swój honor mają.
627Przyszedł zaś Wielki Czwartek albo Wielki Piątek[358], a w chacie szykowali święcone[359], to każdej strawy, czy kołacza[360], czy kiełbasy, zawsze uszczknął nieco i tym maleńkim pomocnikom na brzeżku ławy kładł.
628Mnożyło mu się też dobro wszelkie i gospodarstwo tęgo szło; konie były jak łanie, na owcach runa jak strzecha, krowy tak mleczne, że drugich takich w całej wsi nie było, co i nie dziw, bo babka nieboszczka zawsze przy dojeniu zostawiała nieco mleka w łupince orzechowej dla tych „ubożąt” swoich.
629I tak było długo, póty, póki nie pomarli starzy, póki za nimi i ojciec Skrobka nie pomarł. Dopieroż nad sierotami opiekę stryj wziął, porządki dawne skasował, gospodarkę prowadził siak tak, o dobytek nie dbał, a ku sobie, co się dało, garnął.
630Aż i przyszło na biedę ostatnią i na sierocką krzywdę, co to aż do nieba woła.
631A wtedy wszyscy widzieć to mogli, jak się w biały dzień Krasnoludki z zapiecka[361] wyniosły, przez izbę, przez próg, het, w świat pomaszerowały, a z nimi reszta dobra poszła… Sierotom nie zostało nic, a stryj się ich krzywdą i tak nie zbogacił[362].
632Tak sobie rozmyślał Skrobek, na uboczu stojąc, a Krasnoludki tymczasem resztę skrzynek i szkatuł na wóz poładowawszy, królowi swemu miejsce na wozie uczyniły godne i aksamitem drogim siedzenie mu okryły, po czym co dostojniejsi z drużyny na wóz poniżej króla siedli, a insi poczepiawszy się, jak który mógł, do drogi naglić i wołać poczęli:
633
— A jakże to mam jechać? — pyta rezolutnie Skrobek, który już zupełnie tego pierwszego strachu zbywszy[363], dobrej myśli począł być. — W prawo czy w lewo?
634635 636 637
638
Podrapał się Skrobek w głowę i pyta:
639 640641 642
— Nie idzie! Nie ma zgody! Koń mój, wóz mój i co na nim moje!…
643644 645
— Niechże będzie po połowie! — chłop na to.
646 647Bogactwo— Człowieku! — rzecze cichym głosem. — Żebyś ty tych skarbów nie połowę, ale tysiąc tysiąców tysiączną cząstkę miał, toby zguba twoja była! Wielkie bogactwo powala człowieka tak jak wielka niemoc. Siłę mu z ciała bierze, ducha z piersi wyciska, z dobrej drogi zbija.
648649
Kiedy umilkli, rzekł król Błystek dalej:
650— Nie dała też ziemia matka ludziom wszystkich skarbów swoich, tylko nam, małym służebnikom swoim, co ich strzeżem, a nie bogacim się nimi; co pereł nie mieniamy na łzy ubogich, brylantów nie przedajem ani kupujem, złota na dukaty[367] nie bijem, tylko blaskiem owych bogactw ciesząc oczy nasze, chwalimy tę ziemię matkę i straż pilną u jej skarbów czynimy.
651 652— Kiedyć już królisko takie łaskawe, to niechże wiem, skąd się te skarby biorą?
653 654— Wszelkie skarby biorą się w ziemi z tego, co opuści i poniecha człowiek. Odrobiny niespożytego czasu mienią się w szafiry; odrobiny niespożytego chleba — w perły najjaśniejsze; odrobiny siły, co się nie obróciła na dobre, ni sobie, ni komu, w szczere idą złoto. Gdyby człowiek okruszyn takich nie upuszczał i nie poniechiwał[368], skarby te byłyby jego. A tak idą w ziemię i my tam ich strzeżem.
655Otworzył na to Skrobek gębę szeroko i pyta:
656— To wy ze ziemi? Jak te ślepe krety? Loboga!…
657 658Ziemia, Siła— Z ziemi wszystko idzie: i małe, i wielkie siły. Każdemu ziemia tyle mocy da, ile jej w siebie wziąć może!
659— I cóż wy tam robita[369] ? — rzecze chłop.
660661— Liczym ziarna piasku,Liczym krople w zdroju,Krople rosy w trawie,Krople potu w znoju[370]!Liczym kwiaty w łąkach,Liczym liście w borze,Zapisujem pięknieNa brzozowej korze!
— Tfu! — splunie na to Skrobek. — Rejment muchów[371] i z gadaniem takim! A co ja z tego rozumiem. Niechże tam już królisko każe tej swojej czeladzi[372] cicho siedzieć, bo tylko człowiekowi mąt w głowie tym śpiewaniem robią, a ja jak mam jechać, to pojadę, żebym jeno wiedział gdzie i za co?
662Tu zebrał lejce w garść i na szkapę cmoknął, gotując się[373] przy wozie iść, gdyż na niego miejsca już nie stało[374].
663— Jedź w spokoju, dobry człowieku — rzekł król i berłem skinie. — Nagrodzim tobie według pracy twojej, nie będzie ci krzywdy.
664— Niechże ta! — odezwie się Skrobek. — Zdawam się[375] na królewskie słowo! Dokądże zajedziem?
665Zaroiły się Krasnoludki od tego pytania niby pszczoły w ulu; jeden radził to, drugi owo; cichy głos starego króla ledwie się słyszeć dawał w tym rozgwarze[376], jaki między sobą czynili.
666Nagle podniósł głos Koszałek-Opałek i tak mówił:
667— Iż żadne królestwo bez mądrości być nie może, a mądrości bez spisywania ksiąg nie ma, przeto wnoszę, aby nas ten dobry kmieć[377] tam powiózł, gdzie najwięcej gęsi, iżbym sobie nowe pióro mógł wyszukać i nową sławę uzyskać.
668Ale Podziomek, który się w siano tak był zapadł, że ledwo mu nos było widać, porwał się na to i rzecze:
669— Na nic robota taka! Co mi po mądrości i po sławie, kiedy będę głodny? Pełny żołądek to grunt! Reszta torby kłaków niewarta!
670Tu zwrócił się do króla i rzecze:
671— Jeśli chcesz, miłościwy królu, spokój w państwie mieć, o to najpierw dbaj, żeby głodnych w nim nie było! Więc moja rada taka: jak nas ten chłop ma wieźć, niech nas wiezie tam, gdzie w kominie[378] kasza wre, a skwarki skwierczą! Inaczej nie ma zgody!
672— Tak, tak! — krzyknęli insi. — Nie ma zgody, nie ma!
673I robił się coraz większy huk, tak że ten cały wóz wyglądał bez mała[379] jak ratusz, kiedy się na nim mieszczany powadzą[380].
674Co gdy trwało, skinął król stary jasnym swoim berłem i rzecze:
675— Jak nie ma zgody, to niech będzie rozkaz!
676I obróciwszy się do Skrobka, dodał:
677— Wieź nas dobry człowieku, gdzie jest wola twoja.
678Uśmiechnął się na to Skrobek chytrze i zmrużywszy lewe oko, prawym na Podziomka spojrzał.
679„Czekajże, ty grubasie! — pomyślał — Inszych jak inszych, powiozę z tym to króliskiem tak, żeby syci byli. Ale ciebie nigdzie nie dam, tylko do Głodowej Wólki. Już ty tam ścienkniesz[381]… Nie bój się!”
680Tu palnął z bicza i ruszyli w drogę.
Podziomek spotyka sierotkę Marysię
I
II
III
IV
769Smutek, SamotnośćTaka była dola sierotki Marysi, co miała włoski jak słoneczne światło, oczy jak fiołki leśne, a w sercu tęskność i żałość.
770— Marysiu, sierotko! — mówi do niej gospodyni, u której gąski pasła. — Czemu się nie śmiejesz, jak insi[387] czynią?
771 772— Nie mogę się śmiać, bo wiatr po polach wzdycha.
773— Marysiu, sierotko! Czemu nie śpiewasz, jako insi czynią?
774 775— Nie mogę śpiewać, bo brzozy po gajach płaczą.
776— Marysiu, sierotko! Czemu się nie weselisz, jako insi czynią?
777 778— Nie mogę się weselić, bo ziemia we łzach rosy stoi!
779 780TęsknotaPrzylecą, bywało, ptaszkowie, na drzewinie wpodle[388] niej siędą[389] i śpiewają:
781
A Marysia podnosi na tych śpiewaczków wzrok smutny i nuci z cicha:
782
783
784
Zaszczebiocą na to ptaszkowie ze sobą, główkami kręcą, skrzydełkami trzepocą, aż jeden tak zaśpiewa:
785
A Marysia złoży wychudłe rączyny w zgrzebnej koszulinie, podniesie je ku ptaszętom i mówi:
786
Sen, Duch, Opieka, MatkaI zdarzało się tak nieraz, że się matuleńka przyśniła nocą Marysi.
787Cicho, cichuchno, biało, bieluchno, szła przez izbę niby promień miesięczny[390] i niby promień otaczała swą jasnością główkę śpiącej sierotki swojej.
788Śniło się wtedy Marysi, że słońce świeci i że kwiaty pachną. Wyciągała ręce do mateńki i szeptała we śnie:
789 790A tuż nad nią głos słodki i cichy:
791 792A były to słowa jakby dech tylko.
793Tuli się Marysia do matki i pyta:
794— I weźmiesz mnie z sobą, mateńko?
795A tuż nad nią głos cichszy jeszcze i słodszy:
796 797
— O, jak ciężko czekać, mateńko!
798799
Dzieciństwo, PracaI cicho, cichuchno, biało, bieluchno, znikała mateńka jak promień miesięczny; a sierota budziła się z westchnieniem i chwytała pracy. Pracowała, jak mogła i wedle sił swoich, za ten kąt na cudzym zapiecku[391], za tę garść słomy, na której sypiała, za tę łyżkę strawy, którą się pożywiła, za tę zgrzebną koszulinę, która jej grzbiet kryła. Kolebała zimą dziecko, nosiła chrust z boru, ze studni wodę, latem gąski pasała.
800Nazywali ją też ludzie we wsi: Marysią gęsiarką albo Marysią sierotką.
801Nazywali ją tak rok, nazywali dwa, aż zupełnie zapomnieli, że się ta dziewuszka Kukulanką nazywa i że jest córką Kukuliny, owej to litościwej kobiety, co Podziomka chciała od bicia bronić, kiedy podrzutkiem u baby złej był.
802Ona sama, gdy ją kto zapytał: „Jak się zowiesz, dziewczę?” — odpowiadała:
803 804Łączka, na której pasła gęsi Marysia sierotka, leżała pod lasem, dość daleko za wsią, zwaną od dawien dawna „Głodową Wólką”, iż tam ziemie chude były, mało chleba dawały, a ludzie częściej głodni niźli syci byli.
805
Na tych małych trawach, na tych dużych wodach, hodowały się całe stada gęsi, a jak to wszystko zaczęło rwać się a trzepotać, a gęgać, a wrzeszczeć, to dobrze o milę wokół słychać było.
806Dzieciństwo, PracaWszystkie dzieci we wsi robotę z tymi gęśmi miały, pasąc je gromadą albo poosobno[392], jak tam któremu w chacie przykazali.
807Dopiero pod wieczór rozdzielała się gromada na pomniejsze stadka i każdy swoje do domu gnał.
808Już też wtedy nic inszego w całej Wólce Głodowej słychać nie było, tylko:
809— Halela, gąski!… Halela! halela, do domu!…
810A do tego taki z biczów trzask, jakby wesele jechało.
811Długo jeszcze po zachodzie słońca uspokoić się nie mogło gęganie w zagrodach i chlewkach; a i w nocy nieraz powstawał ni stąd, ni zowąd wrzask gęsi na całą okolicę.
812SamotnośćAle Marysia sierotka pasała gąski swoje osobno, pod lasem. Siedem ich tylko było, więc im gospodyni dogodzić chciała i na wspólne pastwisko nie dawała gnać. Dziewczynina też rada temu była, bo się inne dzieci z niej śmiały: a to, że się w chowanego bawić nie umie, a to, że w zajączka nie dość prędko biega, a to, że z dziewczynami tańcować po trawie nie chce.
813I prawda. Czy to, że mocy wielkiej na tym cudzym chlebie nie miała, czy też tak już z tego sieroctwa swojego nie lubiła Marysia biegać, tańczyć, gonić się ani w zajączka z dziećmi grać. Lubiła za to śpiewać. A piosenek umiała tyle, że cały dzień coraz to inszą[393] śpiewała, a nigdy ich nie brakło.
814A to jak „Zosi chciało się jagódek, a kupić ich za co nie miała”, a to jak „Konik siwy długogrzywy mogiłę panu swemu nóżką w polu grzebał”, a to o zaklętej fujarce, co mówiła do pastuszka:
815
A to znów jak „Niedźwiedź kudłaty przywędrował do wilczycy we swaty”, a to jak „Babuleńka miała kozła rogatego, co był bardzo rozpustny”, a to jak „Siwe łabędzie leciały za morze…”.
816Najbardziej wszakże lubiła Marysia i najczęściej śpiewywała[394] piosenkę o sierocie, co gąski zwoływała do domu, bo ta piosenka była taka jakby o niej samej.
817Kiedy więc wieczorne zorze ugasać[395] zaczęły nad lasem, zaraz Marysia wyciągała najgłośniej i najcieniej, jak tylko mogła:
818
Była to prześliczna piosenka, a tak wprost do serca szła, że kto w pobliżu szedł, to stawał i słuchał, a często i łzy miał w oczach.
819Kto tych wszystkich piosnek wyuczył Marysię, nie wiadomo zgoła, a gdyby jej się kto spytał o to, ona sama nie wiedziałaby także.
820Może ją uczył piosnek bór szumiący, czarny, może trawy łężne[396], szepczące słóweczka ciche; może gaje młodym liściem okryte, które za wiatrem lekuchno się chwiejąc, gwarzą cości[397] a gwarzą, jakby żywym głosem. A może nawet i ta cichość, która przez pola szła, przez ugory i która była tak dzwoniąca w sobie właśnie, jakby samo powietrze śpiewało.
821Słuchała też, nasłuchiwała Marysia sierota wszystkich tych głosów, nie czując nieraz w tym zasłuchaniu ni głodu, ni chłodu; a kiedy słońce zaszło i do domu wracać trzeba było, nie wiedziała sama, jak ten dzionek przeleciał.
822Ani jej też w głowie nie postało, że z zarośli borowych patrzy na nią i wygląda wzrok bystry i chytry, pałający i okrutny, wzrok przebiegłego Sadełka, owego to lisa z sąsiedztwa Kryształowej Groty, który sobie w tym lesie norę uczyniwszy pod pniem wywróconej sosny, pustelnika udawał, a po stronach węszył, skąd by jaki dobry kąsek pochwycić.
823Szczególniej do gęsiny uczuwał nieprzeparty pochop[398] i apetyt. Wielkich stad gęsi, strzeżonych pilnie przez mocnych chłopaków, unikał, zakładając[399] głównie swe nadzieje na owych siedmiu gąskach przez Marysię pasionych; toteż co dzień bliżej, a z cicha, podkopywał się krzakami ku łączce.
824Bezpiecznie pasła gąski swoje Marysia, nic o tym nie wiedząc: bezpiecznie o zmroku do zagrody stadko swoje gnała, a jedynym jej pomocnikiem był mały, żółty piesek, Gasio, który ogromnie dziewczynkę polubiwszy, całe dnie przy niej na łączce przesiedział.
825Sadełko wielką niechęć czuł do tego Gasia.
826Fałsz, Samotnik— Obrzydliwe psisko! — mawiał nieraz sam do siebie, spluwając i krzywiąc się szpetnie. — Nigdym chyba szkaradniejszego stworzenia nie widział! Co to na przykład za uszy? Szpiczaste jakieś, ostre, zupełnie dla psa niestosowne! Albo sierść? Toć on rudy, jak ten Judasz[400] zdrajca! Co to za paskudny charakter być musi! Co za obyczaje! Jakie nawyknienia! Toć to darmozjad skończony! Wypowiedzieć nie potrafię, jak mi się to zwierzę nie podoba, sam widok jego o mdłości mnie przyprawia. Czy kto widział, żeby porządny pies cały dzień na jednym miejscu siedział i mizernych siedmiu gęsi pilnował? Toć to wstyd prawdziwy! Siedem gęsi! Ha, ha, ha!… Śmiać mi się chce! Gdzież jest prostak, który by w gęsinie smakował i na tę nędzę się łakomił? Dawniej to może było przyjęte, żeby się na stołach lisich i taka potrawa znajdowała, wiadome rzeczy, że starzy mieli swoje dziwactwa. Ale co teraz, to żaden szanujący się lis takich specjałów nie jada! Przynajmniej co do mnie, brzydzę się gęsiną. A na tego żółtego psa i na tę obdartą dziewczynę wprost patrzeć nie mogę. Gdyby nie to, że mam zamiar pustelnikiem tu zostać, dawno bym się już wyniósł z okolicy. Ale cóż! Kiedy się kto cały cnocie i pięknym czynom poświęci…
827Tu wzdychał tak mocno, że aż mu się wąsy podnosiły u nosa, i mrużąc to jednym, to drugim okiem, śledził poruszenia Gasia, gąsek i Marysi. Po czym odwróciwszy się od nich, brzydko się uśmiechał.
V
828Widniała już z daleka w księżycowym świetle Wólka Głodowa. Do niej to dążył Skrobek, skręciwszy w bok z gościńca. Nagle odwróci się do jadących na wozie Krasnoludków i rzecze:
829— Na mój kiepski rozum, trza by nie wszystkie panięta w jednym miejscu naraz wysypać; bo jakby tyle gąb w jednej wsi przybyło, toby się taka drogość stała, że to ha, i mogłoby być głodno.
830— Racja! — odezwał się na to z głębi woza głos jakiś, a był to głos zakopanego w sianie po uszy Podziomka.
831— Ano po dwóch, po trzech, po pięciu poprószyć sam, tam, to i paniętom lepiej będzie, i tym ludziom we wsi też!
832 833— Roztropny z ciebie człek! Uczyń, jakoś powiedział.
834Przystanął tedy Skrobek, podrapał się w głowę, a ukazując na wieś przydrożną, rzecze:
835Podstęp, Fałsz— A choćby, na ten przykład, hajno[401], do tej tam wioski dwóch, trzech dać? Oj, dobrze by się miał taki, bo to Sytna Wólka[402] jest, bogata wieś na całą okolicę, chłop w chłopa same gospodarze, a każdy spasiony tak, że za wołu waży! Te dzieci, te baby, to to się aż toczą jak kule, takie okrągłe, takie tłuste! Jak nie ma tłuste być, kiedy w każdej chałupie od rana do nocy warzą[403] a kraszą[404], a solą, a zasiekują[405] jakby na Wielkanoc, a siędzie tam chłop do miski z rana, to nie wstanie od niej aże do południa, by się do drugiej przysiąść.
836— Stój!… Stój!… — zakrzyknie na to zagrzebany w sianie Podziomek.
837Ale chłop prawił dalej, jakby go nie słyszał.
838— Coby się nie miał przesiadać od miski do miski, kiedy tam ziemia taka, że sama bez człeka plonuje setnym ziarnem[406]. A co tu sadła, a słoniny, a gęsiego szmalcu! Nieprzejedzone rzeczy!…
839— Stój! stójże! — krzyknął głośniej teraz, gramoląc się z siana, Podziomek. — Stójże, kiedy wołam!
840— A co tam? — zapytał chłop, jakby go pierwszy raz słyszał.
841Wygrzebał się Podziomek i patrząc bystro chłopu w oczy, zapyta:
842— Nie łżeszże[407] ty, chłopie?
843 844— Cobym miał łżyć[408]? Prawda jest i już!
845 846— Co żywot[409] strzyma!
847— I kraśno[410]?
848— Omasta[411] aż po brodzie kapie!
849 850— Jak to miesięczne koło[412]!
851A księżyc już zachodzić począł.
852— Kiedy tak — rzecze Podziomek, do króla się obracając — to ja się tu, Miłościwy Królu, zostaję!
853To mówiąc, ścisnął królewskie kolana, towarzyszom, stojąc w półdrabku[413], na waletę[414] zakrzyknął i na chłopa wołać począł, żeby ku tej wsi nawrócił.
854Co gdy Skrobek dość skwapliwie uczynił, zawadził o kamień kołem, wóz się zatoczył cały, aż podskoczył, i Podziomek, jak stał, tak wyleciał z niego.
855Nie uczyniła mu się co prawda najmniejsza krzywda, bo na głęboki, drobny piasek padł jakby na pierzynę, wszakże narobił tak srogiego krzyku, że się wszystkie psy pobudziły we wsi i głośno ujadać poczęły.
856Odezwał się na to szczekanie jeden, drugi gęsior, zagęgała tu, to tam jakaś gęś czujniejsza, za nią druga, dziesiąta, dwudziesta; za czym podniósł się po podwórkach i chlewikach wrzask tak przeraźliwy, jakby się cała wieś paliła.
857— Aj! kości moje, kości!… — krzyczał, macając się po żebrach Podziomek, w nagłym przestrachu, z powodu owego szczekania i gęsiego wrzasku, ale głos jego niknął w tej wrzawie, tak że go i niewiele słychać było.
858Skrobek zaciął szkapę i ruszył sporym[415] kłusem. Podziomek wstał, a obejrzawszy się, spostrzegł, że obok niego w piasku grzebie się ktoś drugi jeszcze; a kiedy księżyc wyjrzał spoza chmury, poznał z największym zdumieniem Koszałka-Opałka.
859— Czyli mnie wzrok myli? — rzecze Podziomek. — Czyliś to ty, uczony mężu, we własnej swej osobie?
860— Jam jest, bracie! — rzecze na to Koszałek-Opałek.
861— Czyliżbyś, uchowaj Boże, wypadł takoż z woza?
862— Ej, nie! — rzecze Koszałek. — Wyskoczyłem tylko za pozwoleniem królewskim. Bo widzisz, bracie, kiedy tu taki wrzask gęsi jest, to same gęsi też być muszą. Czy jasno?
863 864— A gdy gęsi są, to i pióra muszą być! — rzecze dalej Koszałek-Opałek. — Jakże?
865— Jak dwa a dwa[416] cztery! — zakrzyknie ów na to.
866— A jak są pióra — prawi znów uczony — to i moja sława nie przepadnie, gdy księgę nową zamiast tej zgubionej napiszę. Nieprawdaż?
867— Prawda jak wół! — potwierdził z zapałem Podziomek. Ale choć tak gorąco potakiwał towarzyszowi swemu, w rzeczy samej nie bardzo był rad[417], że do tych tłustych kęsków, jakie sobie obiecywał, kompana ma. Więc po chwili rzecze:
868Fałsz, Samolubstwo— Wiesz co, uczony mężu? Moim zdaniem, nie przystoi mędrcowi między chłopstwo się pchać i razem z prostakami u misy siadać. Bo łatwo taką drogą uczoność na szwank[418] narazić można. Zrobim tedy tak: ja pójdę do wsi, a ty do lasu. Jak już noc się zrobi i wszyscy się pośpią, ja cię, uczony mężu, sprowadzę i posilisz się tym, co tam gdzie na misie zostanie. Choćby i przyskąpo[419] czasem wypadło, nic to, bo wszak nie samym chlebem człowiek żyje. A tak przynajmniej honor twój utrzymany będzie. A honor: rzecz główna!
869— Dobrze radzisz, kochany bracie! — rzecze na to rozrzewniony Koszałek-Opałek. I rzuciwszy się na szyję Podziomka, nuż go ściskać i całować.
870Markotno[420] się zrobiło Podziomkowi, gdyż dobre serce miał, że jego podstępna rada tak zaraz przyjęta została, ale iż głos łakomstwa mocniejszy w nim był niżeli głos serca, wprędce się tedy ze swej markotności otrząsnął i uściskawszy nawzajem Koszałka-Opałka, sam go do boru odprowadził, pożegnał raz jeszcze, życząc jak najmędrszych myśli, po czym, chyłkiem pod płotami krążąc, do najpokaźniejszej chaty skierował swe kroki.
871Nie było podobno nigdy większego zawodu jak ten, który spotkał w chacie tej Podziomka.
872BiedaW komorze pustka, że i mysz by zdechła, dzieża[421] od chleba nasypana otrębami[422], słoniny w ząb[423], kaszy ani śladu, o szmalcu i półgęskach[424] ani się nie śniło.
873Zajrzał Podziomek do garnków — puste; nie znać nawet, żeby się w nich wczoraj gotowała strawa; zajrzał do misek, do rynek[425], to samo.
874Wymknął się co rychlej z tej chaty i do drugiej biegł, ale i tu lepiej nie było. Przepatrzył piątą, dziesiątą — to samo. A ci ludzie, których tam widział śpiących, toć skóra a kości.
875Nigdzie porządnej pościeli, nigdzie statków[426] jakich takich, nigdzie nawet dobrego konia w stajni lub krowy w oborze. Wiele też chałup zupełnie chyliło się ku ziemi, trzymając się tylko dylami[427] pod strzechę[428] wpartymi, jak kaleki o kulach stojące. Nawet i dom sołtysa niewiele był lepszy!
876Taki to tam był ciężki przednówek[429] wiosenny.
877Rozczarowanie— A, niecnotliwy chłopie! — zakrzyknął w złości, zacisnąwszy pięście. — Otóżeś mnie podszedł[430]! Otóżem w biedę popadł! Otóżem się oszukał! Głodowa Wólka! A powiadał niecnota, że „Sytna”, że omasta po brodzie kapie, że jadła — co żywot strzyma! Otóż masz jadło! Otóż masz omastę! A toć mi tu przyjdzie wyschnąć jak żerdź w płocie. Żeby choć zuchelek[431] chleba. Choć odrobinkę kiełbasy! Żeby choć ryneczkę barszczu!
878Dniało już i coraz wyraźniej nędzę tej wioski widzieć było można, kiedy Podziomek, na rozstaju stanąwszy, zadarł głowę i tablicę przybitą tu na słupie czytać z wolna zaczął.
879Czytał, czytał i własnym oczom nie wierzył. Tuman czy co?[432]
880 881I znów zaczynał na nowo: Gło-do-wa Wól-ka. Najwyraźniej: Gło-do-wa!
882Załamał ręce nieszczęsny Podziomek i stał w głębokiej pogrążony trosce, a słońce z wolna podnosić się zza lasu poczęło.
883Wtedy raz jeszcze na słup ze smutkiem spojrzawszy — „Gło-do-wa Wól-ka” odczytał i westchnął.
VI
884Tymczasem Koszałek-Opałek, chodząc po lesie tam i sam[433] dla rozgrzania się, iż noc była chłodna, trafił na jakiś dość wysoki, piaszczysty pagórek i głęboką pod nim wykopaną norę. Dość było okiem rzucić, aby poznać, że to jama lisia.
885Ale nasz kronikarz, w księgach cały swój żywot spędziwszy, mało się znał na tym.
886Stanął tedy jak wryty, rozmyślając, co by to być mogło.
887„Góra? Nie góra? — myślał. — Forteca? Nie forteca? Ej, kto wie, czy to nie będzie stara pogańska świątynia dawnych Krasnoludków? Bardzo możliwe! Bardzo możliwe!” — I z największą uwagą obchodzić dookoła zaczął.
888Wtem z owej jamy wychyliła się ostrożnie szpiczasta ruda głowa, o pałających oczach i nadzwyczaj silnych, ostrych zębach.
889Wychyliła się, cofnęła, znów wychyliła, aż się z wolna wysunęło za nią wysmukłe ciało Sadełka.
890Sadełko poznał od razu Koszałka-Opałka, lecz przybrawszy obojętną i poważną minę, postąpił ku niemu kilka kroków i rzekł:
891— Kto jesteś, nieznany wędrowcze, i czego szukasz w tych miejscach poświęconych nauce i cnocie?
892— Jestem nadwornym kronikarzem Króla Błystka z Kryształowej Groty, do usług Waszej Łaskawości — odrzekł uprzejmie Koszałek-Opałek.
893— Ach, to ty, uczony mężu! — zakrzyknął na to Sadełko. — Jakiż szczęśliwy traf cię tu sprowadza? Jak to! Czyli mnie już nie znasz? Jam jest Sadełko, uczony autor ksiąg wielu, któregoś łaskawie przed niejakim czasem nawiedził.
894Uderzył się dłonią w czoło Koszałek-Opałek i rzecze:
895— Jakże? Pamiętam! Żem też mógł zapomnieć na chwilę! Proszę, najmocniej proszę, niech mi to Wasza Łaskawość przebaczy.
896Mówił „Wasza Łaskawość” albowiem nie zdawało mu się odpowiednią rzeczą tak zacnego zwierza wprost „panem”, jak pierwszego lepszego golibrodę[434], nazywać.
897Padli tedy[435] sobie w objęcia, całując się i ściskając wzajem, po czym Koszałek-Opałek rzekł:
898— Rad bym się od Łaskawości Waszej dowiedział[436], co znaczy to wzgórze, które tu przed sobą widzę? Nie będzież to zbytnią śmiałością z mej strony, gdy o wyjaśnienie prosić będę?
899Fałsz, Kłamstwo— O, to drobnostka! — Sadełko na to ze śmiechem odrzecze. — Kazałem usypać to wzgórze, aby zawsze mieć pod ręką dość piasku do zasypywania ksiąg[437] moich uczonych!
900Tu spuścił wzrok zadumany i potarłszy łapą czoło, dodał skromnie:
901— Pracowałem tymi czasy wiele… bardzo wiele… A jakże tam dzieło szanownego kolegi? — rzekł po chwili z uprzejmym ożywieniem.
902— Och! — jęknął Koszałek-Opałek. — Lepiej nie mówmy o tym! Spotkało mnie najgorsze nieszczęście, jakie tylko spotkać może autora: księga moja została zniszczona, a pióro złamane!
903— Złamane? — pochwycił w lot Sadełko, w którego głowie oczy zabłysły, a zęby jeszcze się ostrzejszymi wydały. — Ależ nic łatwiejszego, jak odzyskać je, i to nie jedno! Pięć, dziesięć, co mówię? Setkę piór gotów jestem szanownemu koledze dostarczyć za drobną, drobniutką, za tak drobną jak to ziarnko piasku przysługę! I to dziś jeszcze! Zaraz! Za godzinę.
904Wziął teraz Koszałka-Opałka pod ramię i przechadzając się z nim poufale, tak mówił przyciszonym głosem:
905— Jest tu w okolicy pies, którego wprost znosić nie mogę. Sam nie wiem, co jest powodem tej odrazy: czy jego szpetna powierzchowność, czy złe obyczaje — gdyż całe dnie siedzi bezczynnie przy jakichś tam mizernych siedmiu gąsiakach, którym przecież nic złego nie grozi; dość, że ścierpieć nie mogę tego nikczemnego zwierza i rad bym się go choć na parę chwil pozbyć[438]. A jak na złość, przychodzi on razem z małą, obdartą dziewczyniną i z tymi nędznymi gęśmi, na których tylko skóra i kości, aż tu na tę łączkę pod lasem, wprost mego mieszkania, zatruwając mi swym widokiem godziny poświęcone uczonym pracom. Otóż, jak tylko dziś przyjdzie, podrażnij go trochę, kochany kolego, tak aby się za tobą uganiać zaczął i odbiegł dalej nieco, a ja tymczasem dokończę w spokoju dzieła, nad którym rozmyślam od dawna. Co gdy się tylko stanie, będziesz miał sobie wręczony cały pęk piór najwyborniejszych i to takiej cnoty, iż gdy wziąwszy jedno z nich w rękę, zaśniesz z wieczora, rankiem zbudziwszy się ujrzysz już ćwierć księgi napisanej. Takie to pióro!
906Przełknął ślinę Koszałek-Opałek, któremu nagle oczy zaświeciły, i rzecze:
907— Ależ chętnie, najchętniej! Ależ z całego serca! Proszę, niech mną Wasza Łaskawość rozporządza, jak sama za dobre uzna! Cały jestem na usługi Waszej Łaskawości.
908Tu kłaniać się począł lisowi, szastając się to w lewo, to w prawo, i z wielką serdecznością ściskał obie przednie jego łapy.
909Wieś, Dzieciństwo, PracaTymczasem mgła poranna z wolna się rozpraszać zaczęła, ukazując czysty błękit wiosennego nieba. Zagęgały gąsiory, zakrzyknęły gęsi, tu, ówdzie zapiał kogut na wysokiej grzędzie; zaraz też w zbudzonej ze snu wiosce zaskrzypiały żurawie studzienne[439], zaryknęło wypędzone na wczesną paszę[440] bydło, a sponad strzech słomą krytych zaczęły się unosić pasemka sinego dymu, znak, że tam gospodyni wytrzęsła jeszcze nieco zeszłorocznej mąki i polewkę dla domowych warzy[441]. Wody zagotuje, mąkę zaklepie, nieco serwatki doda, osoli i na miskę leje, wołając:
910— Dalej, dzieci, chodźcie jeść! Naści[442] łyżkę, Jagna! Śpiesz się, Maciuś, bo cię Wicek odje! Dalej! Prędzej! Dwa razy bierz, raz łykaj, żeby gęsi za rosy na pastwisko pognać[443].
911Za chwilę słychać okrutne trzaskanie z biczów i pokrzykiwanie cienkich, dziecięcych głosików:
912— Halela, gąski! halela!… halela!… na trawę!
913Wzbija się kurzawa na piaszczystej drodze, wrzask gęsi miesza się z pokrzykiwaniem pastuszków, klaskanie biczów rozlega szeroko w powietrzu, a nad całym tym gwarem panuje przeraźliwy krzyk sołtysowego gąsiora, który idzie, machając skrzydłami, przed stadem jakby wódz przed wojskiem.
914Ale od jednej chaty śpieszy na łączkę pod bór małe stadko gęsi: cztery białe, a znów trzy siodłate[444]. Za gęśmi idzie Marysia sierotka, w zgrzebnej koszulinie, w modrej[445] spódniczynie i boso. Uboga jej odzież schludna jest i czysta, złote włoski uplecione, twarzyczka pięknie umyta: idzie Marysia po łączce tak lekko, że trawki nie czują prawie jej ciężaru.
915Przy Marysi biegnie mały, żółty piesek, wesoło machając ogonem i poszczekując na gąski, gdy która chce się odbić od stadka. Nie potrzebuje też Marysia przy tak dobrym pomocniku bicza na swoją gromadkę i niesie tylko gałązkę wierzbową. Gałązkę wierzbową niesie, po rosie białej idzie, słodkim głosem śpiewa:
916
Śpiewając, przyszła Marysia na łączkę, na góreczce siadła, a stadko jej chodziło koło niej, gęgając i skubiąc młodą trawkę.
917Obleciał je raz i drugi mały, wierny Gasio, tu siodłatą skubnął, że za daleko w pole szła, tu na białą szczeknął, żeby pilnowała stadka, po czym położył się na skraju łączki i w bór patrzył. Ogromnie czujny psiak był z tego Gasia!
918Pobliski las wierzchołkami swymi ku sierotce dobrotliwie się schylał i szeptał coś tajemniczego, jakby obietnicę, że się nią zawsze opiekować będzie.
919Od drugiej strony, wąskim, pagórkowatym klinem, zabiegał pomiędzy trawy pastwiska łan pszenicy i kłosami kłaniał się ku drzewom leśnym, słuchał ich szeptów, dowiadywał się o różnych wieściach, później znów kłosy chyliły się od lasu ku swoim, ku dalszym kłosom, aby im powtórzyć, co leśne drzewiny z sobą gwarzyły.
920Mieszały się do tych gawęd żuczki, pszczoły, komary i roznosiły wieści borowe[446], powtarzając je po swojemu, to grubiej, to cieniej.
921ZwierzętaJeden tylko płowy chomik, zamieszkujący niewielką norkę ziemną na pobliskiej miedzy[447], do gwarów tych się nie mieszał, skrzętnie pracując dzień cały, aby za letniej pogody zgromadzić zapas żywności na ciężką zimową porę.
922Dopiero kiedy mu szczęki od podgryzania traw i kłosów całkiem już zdrętwiały, a grzbiet ścierpnął od dźwigania siana i ziarna do norki, prostował się jak mógł ów mały zabiegliwy[448] gospodarz i stanąwszy na dwóch łapkach, to na lewo, to na prawo zwracał bystre, czarne oczki, wypatrując wszystko dokoła.
923Znał on dobrze i Gasia żółtego, i gąski siodłate i białe, ale ich nie lubił za ten straszny rejwach[449], jaki gęsi gęganiem, a psiak ujadaniem sprawiały. Marysię za to wielce upodobał sobie, a jej piosenki tak mu do serca trafiały, że niech tylko zasłyszy śpiewanie sieroty, wnet rzuca robotę, na dwóch łapkach staje, łebkiem kręci, wąsikami rusza i poświstuje sobie z cicha jakoby do wtóru.
924Widywała i Marysia chomika tego, a widząc, iż piosnek jej rad słucha, śpiewała i dla niego także, iżby go ucieszyć. Bo mówiła sobie:
925— Zwierzątko to samo jest widać, jako i ja, na świecie i pewno mu smutno bywa nieraz. Niechże się choć tym śpiewaniem ucieszy.
926I nuż co najcieniej wyciągać[450]:
927
A iżby chomik wiedział, że dla niego śpiewa, uśmiechała się ku niemu mile, a on precz[451] na dwóch łapkach stał, wąsikami strzygł, łebkiem kręcił i poświstywał z cicha.
928Chciała Marysia bliższą znajomość z nim zabrać[452], ale tak był dziki, że niech się tylko dziewczynina ku niemu ruszy, a on zaraz bęc na wszystkie cztery łapki i ani go okiem[453]! Tylko się te trawy, te kłosy zaruszają za nim, właśnie jak bieżąca woda, gdy w nią kamyk cisnąć.
929Poniechała[454] go tedy dla[455] jego dzikości.
930Co do Gasia, to i on widywał niekiedy chomika. Ale mówił sobie tak:
931— Co będę się jeszcze za lada świstunem uganiał, co stoi na dwóch łapach i udaje psa, gdy służy? Komediant to jakiś musi być, bo i to gwizdanie też udawane! Tak samo przecież gwiżdżą u nas we wsi chłopaki, tyle że trochę głośniej. Wąsy też, widzę, przyprawne[456] ma, bo skąd by, proszę ja kogo, takiemu marnemu zwierzęciu wąsy jak kotowi rosły? Przecież on się do Mruczusia nie umywał nawet! Najlepiej zrobię, jak się od niego odwrócę.
932I naprawdę odwracał się, tak że chomik tylko ogon jego puszysty widywał.
933Niemniej zwinięty w kłębek i drzemiący Gasio otwierał od czasu do czasu to jedno, to drugie oko i na chomika spozierał ukradkiem.
934Czasem nawet warknął z cicha, jak gdyby mu się coś niemiłego śniło w onej drzemce. Że jednak psina bardzo był ambitny i słowny, więc jak już raz powiedział sobie, że się za tym świstunem uganiać nie będzie, tak się ani ruszył ku niemu.
935Zresztą, czy to mało roboty z gęśmi miał? Zaganiaj od pszenicy, zaganiaj od lasu, rachuj co moment czy są cztery białe, a trzy siodłate, to przecież głowę trzeba jak trybunał[457] mieć, żeby temu wszystkiemu dać radę.
936Ale mały chomik, pilne dając baczenie na to, co się dookoła dzieje, spostrzegł, że się z podleśnych krzaków leszczyny wynurza od czasu do czasu trójkątna paszcza lisa, którego tu nie widywał dawniej. Zaraz też zmiarkował, że nie do czego się ten lis tu skrada, tylko do tych gęsi, co się na łączce pod góreczką pasą.
937SamolubstwoRuszył tedy wąsikami i rzekł:
938— A choćbym przestrzegł? Jak nic mógłbym przestrzec! Powinienem może nawet? Bo juścić, że temu lisowi źle z oczu patrzy, a co gęba — to całkiem zbójecka. Tylko że musiałbym się aż na górkę drapać, a to mi się wcale, wcale nie uśmiecha. Upał taki!… Zresztą mogłyby tymczasem koszatki[458] albo myszy polne ściągnąć coś nie coś z tych kłosów, którem[459] z takim trudem pościnał. A to przecież moja ciężka praca! E… niech każdy pilnuje spraw swoich. To darmo! A gęsiarka też nie malowana, jak ma czas śpiewać, to ma czas i patrzeć. Śpiewa ładnie, bo śpiewa, nie ma co!
939Ale przecież pierwszy obowiązek niż śpiewanie. Przecież od tego ona tam siedzi, żeby gęsi strzegła… A pies? I pies też nie malowany! Umie warczeć na mnie i ogonem się do mnie obracać, to i lisa w krzakach widzieć może. Jeszcze ja będę cudze gęsi oganiał? Co mi z tego przyjdzie? Że tam taka jedna i druga gęś gęgnie: dziękuję! Wielka parada! Ha, ha, ha!
940Tu świsnął, roześmiał się i błysnąwszy czarnymi oczkami, na łapki przednie padł i pilnie kłosy od samego odziemku[460] podgryzać zaczął.
941Bo chomik — to zawołany gospodarz; a zarazem lichy gospodarz, bo oprócz roli[461] i pracy na niej, i korzyści z tej pracy — nic go nie interesuje; o siebie tylko dba i o nikogo więcej.
942Marysia lubi przyglądać się jego skrzętnym zabiegom, gdy ciągnie miedzą do swej norki zapasy na zimę: patrzy też na niego mile, póki go kłosy nie skryją, i nazywa go swoim chomikiem. Dopiero gdy zwierzątko zginie między zbożem, pogląda po gąskach, po łączce, potem oczy jej padają na gwiazdki łąkowe, na żółte kwiatki, co rosną u stóp jej nad rowem, wszędzie.
943W powietrzu parno[462] okrutnie, słońce praży z nieba, aż Gasio język wywiesił i głośno dyszy. Na czoło sierotki pot wystąpił, ale ona nie zważa, wije wianeczek i śpiewa:
944
W tej chwili czujny Gasio warknął raz i drugi. W krzaku leszczyny, pod samym borem rosnącej, zaruszało się coś, zaszeleściło i ucichło. Podniósł się Gasio na przednie łapy i nastawiwszy uszy, czekał, co z tego będzie.
945Jakoż znowu ten szelest dał się słyszeć i znowu ucichło.
946Gasio warknął i wyszczerzył zęby.
947Ale Marysia nie słyszała tego. Jako ptaszę na gałązce rozśpiewa się w gaju, a nie słyszy cichych kroków skradającego się kota, całej swej pieśni oddane, tak ta sierota, nie widząc, nie słysząc nic dokoła, śpiewała dalej:
948
Tymczasem z krzaków leszczyny wychyliła się dziwaczna postać małego człowieczka z głową w czerwonym kapturze, z siwą brodą i w okularach na potężnym nosie. Wychyliła się i na Gasia palcem kiwać zaczęła.
949Porwał się psiak i ku krzakom skoczył, ale postać owa już z innego, dalszego krzaka kiwała na niego palcem. Gasio rzucił się dalej; lecz dziwny ów człowieczek w czerwonym kapturze już znów gdzie indziej wychylał się i palcem kiwał.
950Im bardziej psiak się w bór zapędzał, tym szybciej czerwony kaptur migał między krzakami, to w prawo, to w lewo, aż się znaleźli obaj w szczerym boru[463], wśród ogromnych sosen.
951Już Gasio dopędzał małego człowieczka, kiedy ten skoczył nagle w bok i szybko się wdrapawszy na drzewo, z góry na psa palcem kiwać zaczął.
952Rozjątrzony Gasio rzucił się do drzewa z tak wściekłym ujadaniem, że się Marysia nagle ze swego zaśpiewania ocknęła, a słysząc tak niezwykłe szczekanie wiernego pomocnika, zaczęła w najwyższym strachu wołać:
953— Gasiu! Gasiu! — i porwawszy się z górki, w las wbiegła.
954 955Polowanie, ZwierzętaJednym susem między gęsi wpadłszy, chwycił za gardło najbliższą i zdusił, zanim krzyknąć zdołała: „ratujcie!”. Rzuciwszy ją w krzaki, chwycił drugą z brzegu i tak samo jej w szyję ostre zęby wpił, i to z taką gwałtownością, że w pół krzyku ostatni dech wydała. Za czym ją także w krzaki powlókłszy, między resztę wpadł.
956Podniósł się teraz krzyk srogi wśród gęsi, które rozbójnika poznawszy, uciekały przed nim, jedne piechotą w pole, inne na skrzydłach się rwąc w śmiertelnym popłochu.
957Ale Sadełko jednym susem dopadł najpiękniejszą siodłatkę, raz tylko zębami kłapnął i o ziemię ją cisnąwszy, za tymi biegł, które na skrzydłach utrzymać się nie mogąc, spadały na ziemię z przeraźliwym wrzaskiem przed samą paszczą lisa.
958Posłyszała Marysia w lesie wrzask ów straszny i krzyknąwszy nieludzkim głosem: „reta!” — ku gąskom swoim co tchu w piersiach biegła.
959Tymczasem Sadełko ostatnią z siedmiu gąsek zagryzłszy, oblizał krwawą paszczę i pałającym wzrokiem na pobojowisko patrzał.
960RozpaczJakby wichrem niesiona leciała Marysia od lasu, z wyciągniętymi przed siebie rękami: jakby wichrem niesiona na łączkę wpadła, na pobite[464] gąski spojrzała i z przeraźliwym krzykiem: „Jezu!” — na ziemię runęła.
VII
961Kto by onego ranka o świcie pod lasem się był znalazł, miałby tam ucieszny widok.
962Oto mały człowieczek w czerwonym kapturze dziwne szprynce[465] wyprawiał, po przylegających do lasu tego błotach z kępy na kępę skacząc, szuwaru się ostrego chwytając, między trawą jak pływak nurkując, to znów zapadając głęboko w grząskie, mchem porosłe mokradła.
963Głód, BiedaNie kto inszy to był, tylko nasz znajomy Podziomek. Lecz jakże zmieniony srodze! Z dawnej okazałej tuszy tyle na nim tłuszczu zostało, co na komarze sadła. Luźna opończa[466] wisiała mu na grzbiecie, jakby pożyczona, chude nogi tkwiły, jak patyki, w spadających co chwila papuciach, ogromna głowa chwiała się na zbyt cienkiej szyi, a wychudzone jak piszczałki ręce ledwie utrzymać mogły wielką fajkę, w której zamiast tytoniu tliły się olszowe liście!
964Oto co podróż i pobyt w Głodowej Wólce uczyniła z naszego poczciwego tłuściocha.
965Ale nie była to zmiana jedyna. Głód, jakiego Podziomek stale teraz doznawał, nauczył go wielu rzeczy. On nauczył go także z kępy na kępę skakać, po mokrych trawach brodzić i czajczych[467] jajek szukać. Zatrwożona czajka błotna, bijąc skrzydłami tuż nad głową skaczącego Krasnoludka, przeraźliwym głosem krzyczała: „Kiwi! kiwi! kiwi! kiwi!”
966Biedna czajka! Zdawało jej się, że tym krzykiem odstraszy napastnika, który lada chwila mógł znaleźć jej gniazdo w trawach głęboko ukryte, a w gnieździe jedyne, pierwsze tego roku zniesione jajeczko.
967Gdy więc tak coraz głośniej krzycząc, omal że go nie ogłuszyła i wrzaskiem, i skrzydeł trzepotem, stanął Podziomek zniecierpliwiony i rzecze:
968— Ciszej, ty głupi ptaku! Ty kumoszko[468] sroki! Czy myślisz, że ja tu z rozkoszy po błotach się topię? Jeszcze tyle rozumu mam, żebym kawał kiełbasy wolał niźli twoje jajko! Z głodu to czynię, z głodu, który mnie tu o utratę żywota mało nie przyprawi! Folguj[469] tedy, a nie drzyj dzioba, bo ci łeb ukręcę!
969Tu głowę spuścił i kiwając nią, smutnie dodał:
970— Dlaboga! W jakieżem terminy[470] popadł i co mnie spotyka! O przeklęta Wólko, coś miała Sytna być, a jesteś Głodowa! O niepokaźny chłopie, któryś mnie w tak złą fortunę[471] wprawił!
971Mówił tak jeszcze, kiedy mu się nagle wydało, że płacz rzewny słyszy. Ściągnął nieco kaptura i rękę w trąbkę zwinąwszy, do ucha ją zbliżył. Wyraźnie płacz słychać! Właśnie jakby głos dziecka.
972— Niech zginę! — rzecze Podziomek, który serce litościwe mając, łatwo się cudzą biedą rozczulał. — Niech zginę, jeśli owemu niebożątku nie gorzej się jeszcze niżeli mnie dzieje! Pójdę, zobaczę, co jest!
973I wnet zapominając o swym głodzie, z błot ku lasowi zawrócił i ku wielkiej uciesze czajki prosto na ten głos szedł.
974— Wyraźnie dziecko płacze! — mówił, stawiając z kępy na kępę coraz większe kroki, właśnie jak to bocian czyni.
975Zaledwie się wychylił z oczeretu[472], który tu gęstą ścianą stał, kiedy zobaczył pod lasem niewielką łączkę i małą, siedzącą wśród niej na wzgórku dziewczynkę, która ukrywszy twarz w obie ręce, żałośnie płakała.
976Miłosierdzie, Dobro, DzieckoWzruszyło się na ten widok serce poczciwego Krasnoludka, więc przyśpieszywszy kroku, podszedł do dziewczynki i rzecze:
977— Czegóż to płaczesz, moja mościa panno, i jaka cię krzywda spotyka?
978Marysia drgnęła i odjąwszy od twarzy rączki, patrzyła na Podziomka szeroko otwartymi oczyma, słowa nie mogąc przemówić z ogromnego dziwu.
979 980— Nie lękaj się, proszę, moja mościa panno, bom jest życzliwy pannie i przyjaciel!
981— Jezu!… — szepnie na to Marysia. — Co to takiego? Małe jak łątka[473], a gada jak człowiek! Jezu!… Ja się boję!
982I już się porywała z tej góreczki precz[474] uciekać, ręce do góry wznosząc jakoby ptak skrzydła.
983Ale Podziomek zastąpił jej drogę i rzecze:
984— Nie uciekaj, mościa panno, bom jest Krasnoudek Podziomek, który ci ku pomocy chce być!
985— Krasnoludek! — powtórzyła jakby sama do siebie Marysia. — Toć wiem! Toć mi nieraz o tych Krasnoludkach mateńka mówiła, że dobre są!
986Na to Podziomek z wielką fantazją:
987— Mateńka jejmość panny mówiła szczerą prawdę! Rad bym jej dziękował[475] za to!
988A Marysia, trzęsąc swą główką złotą, rzecze:
989 990— Nie żyje? — powtórzył smutnie Podziomek. — Oj, ciężkie to słowo! I kamień letszy[476] od niego!
991Pokiwał głową, westchnął, a potem:
992— Jakże się zwała mateńka? — zapyta.
993— Kukulina! — odpowie Marysia.
994— Kukulina?… A dobrodziejkoż[477] ty moja! A to my się znamy! A to waszmość panna nie kto, tylko ta mała Marychna, co to oczki stulała, sypiąc srebrne łezki litościwe wtedy, kiedy mię zła baba ledwo nie ubiła. Aj, królowoż ty moja! A tośmy się zeszli! A to nas fortunny los zetknął! Mów, rozkazuj, co czynić mam, abym ci w tym ciężkim żalu ulżyć mógł.
995Rozpacz, Sierota, BezdomnośćAle Marysia, wspomniawszy na przygodę swoją, tym mocniej płakać zaczęła.
996— Nie, nie! — mówiła płacząc. — Nic mnie nie pocieszy!
997Stał przed nią Podziomek, założywszy fajkę za plecy, i uspakajał ją najsłodszymi słowy.
998— Szkoda — mówił — modrych ocząt waćpanny na takie gorzkie płakanie.
999 1000— Nie jestem ja waćpanna, tylko Marysia sierotka!
1001— Tym więc skwapliwiej chcę waćpannie służyć, iżeś sierotka! Dla Boga, dość tych łez! Gdzież jest chata waćpanny?
1002— Nie mam chaty! Wypędziła mnie gospodyni, com jej gąski pasła.
1003— A to zła, niepoczciwa kobieta! — rzecze oburzony Podziomek.
1004 1005— Nie, nie! To ja zła! To ja niepoczciwa! To przeze mnie lis gąski podusił. O gąski moje! Gąski! — zawołała z nową żałością i znów oczy rączkami zakrywszy, zaniosła się płaczem.
1006Odjął Podziomek rączki od twarzy dziewczynki i rzecze:
1007— Na nic tu płakanie. Trzeba do chaty wracać!
1008— Nie, nie! — wołała tym żałośniej Marysia. — Nie mogę, nie chcę wracać! W świat pójdę! Do boru pójdę! Pójdę, gdzie mnie oczy poniosą!
1009— Co zaś w boru czynić zamyślasz[478]? Świat też nie grzęda, by go w kółko obejść. Na nic pokuta taka!
1010Tu skubać zaczął i szarpać siwego wąsa, w ziemię patrząc, po czym rzekł:
1011— Może bym ja na to znalazł radę, żeby gospodyni za gąski zapłacić. Dużoż[479] tego było?
1012Ale Marysia zaniosła się na to wielkim płaczem, wołając:
1013— Co, co mi z tego, kiedy już nieżywe! Kiedy poduszone, pobite… O Jezu! O Jezu!
1014Widząc tedy tak srogą i nieutuloną żałość, zamyślił się Podziomek i znów wąs siwy szarpiąc, w ziemię patrzył. Wreszcie rzekł:
1015Bogini, Opieka, Sierota, Dobro, Siła— Ha, kiedy tak, to nie ma co, tylko trzeba iść do królowej Tatry. Ta jedna poradzić może!
1016Podniesie na to prędko Marysia oczęta, dwie modre gwiazdy, w których nadzieja zatliła, i spyta:
1017— A dobraż[480] ona?
1018— Nad wiek widzę roztropność w tobie — odpowie Podziomek na to — iż nie pytasz pierw[481], czy mocna, ale czy jest dobra. Cóż bowiem jest moc wszelka bez dobroci? Nic i mniej jeszcze! Więc gdy mi taką otuchę swym dobrym rozumem czynisz, to zabierajmy się w drogę, która jest daleka i trudna, a ja rad[482] waćpannę do królowej Tatry doprowadzę, bo łzy sieroty godne są pocieszenia i wszelkiej pomocy!
1019Podniosła się na te słowa Marysia i otarłszy oczy, rzecze z prostotą:
1020 1021Dobre czasy
I
1022„Gdzie nas ten człowiek powiezie?” — mówiły sobie Krasnoludki, siedząc na wozie ubogiego Skrobka i kłopocząc się o dwóch swoich towarzyszów: Podziomka i Koszałka-Opałka, którzy gdzieś w drodze przepadli.
1023Król, Obyczaje— Do króla by się jakiego zdało, żeby Miłościwy Pan nasz kompanię[483] piękną miał, a na honorze uszczerbku nie poniósł! — odezwał się kanclerz Kocie-Oczko.
1024— Dobre by to było! — zawołał paź Krężołek i oblizał się szeroko językiem. — U królów, słyszę, same tłuste i słodkie potrawy jadają, a kołacze[484] na każdy dzień pieką. Tam by się człek pożywił!
1025— Ciszej byś był oto! — zgromił go Słomiaczek, dziwnie wychudzony i cienki. — I tak się już ledwie toczysz niby kula. Jeno patrzeć, jak urząd stracisz, a pan nasz miłościwy inszego[485] do noszenia za sobą purpury[486] swej weźmie!
1026— O królów to tam niełatwo na wsi! — przerwał ten spór Modraczek. — Ale może choć do księcia jakiego ten poczciwy kmieć[487] nas powiezie?
1027— U księcia także wielki dwór, dworzany, kuchmistrze — zawoła na to Żagiewka. — Kapela też zawsze jest, muzyka gra, stoły aż się gną od srebrzystych mis i pucharów, światło jarzące jak na rezurekcji[488], na każdą noc świeci, ludzie długo śpią i mało co czyniąc, wesoły żywot pędzą. Tam by nam dobrze było! Ale książęta też na gruszach polnych nie rosną niby ulęgałki[489], a i książęcy dwór każdemu jak karczma otworem nie stoi. Daleko by nam jechać, żeby księcia znaleźć!
1028Szlachcic, Obyczaje— No, to choćby do grafa[490] jakiego niech nas wiezie! — zawołał na to Słomiaczek. — Graf też tęgie życie prowadzi i duży dwór trzyma.
1029— Ba! — rzecze Chwastek. — A jakie stajnie ma! Co za konie! Jakie psy myśliwe!
1030— A jakiż tam wikt[491]? — zapytał troskliwie Krężołek.
1031— Ha cóż! Jak u grafa! Doskonała kuchnia i już! Na rożnach się obracają pieczenie z sarny lub z dzika, pasztetniki[492] pieką torty i piramidy cukrowe, a wino złociste z gąsiorów[493] do pucharów leją, a jakie szczupaki na stół, na takich ot misach, niosą!
1032Tu rozłożył ręce, jak szerokie miał, a wszyscy z podziwienia głowami kiwać zaczęli.
1033Ale Pietrzyk, który do wszystkiego prędki jak iskra był, skoczy ze swego miejsca, słysząc owe cuda, i trąciwszy Skrobka, zawoła:
1034Zamek, Szlachcic, Mieszczanin— Człowieku! Hej, człowieku, znaszże[494] ty grafa jakiego w tej tu okolicy?
1035— Grafa? — powtórzył Skrobek, drapiąc się za ucho. — Nijakiego grafa tu nie ma!
1036Pomilczał chwilę, a po chwili przypomniawszy sobie, dodał:
1037— Jest ci hajno[495] na górce stara taka rudera, komin ano tylko i kawał muru, co powiadają, że tam dawnymi czasy grafy siedziały; ale teraz pustka to i mieszczany[496] tylko tam czasem po cegłę jeżdżą, jak któremu trzeba. Grafy ponoć dawno wymarły.
1038— Wymarły? — zawołał z żywym współczuciem Krężołek i klasnął w dłonie. — Patrzcie, jak od takiego dobra umierają ludzie i odchodzą! SzlachcicHa, jak tak, to niech nas choćby do porządnego szlacheckiego dworu ten chłop powiezie, to i tam krzywdy nam nie będzie. Szlachcic na wsi to także pan całą gębą.
1039— A tak — odezwał się na to Modraczek. — Przyjdzie wiosna, to sobie rano wstanie, na te pola zielone pod zorzę wyjdzie; tu mu skowronek śpiewa wesołą piosenkę, tu mu rosa perły pod nogi sypie, tu mu kwiatuszki dziergają wzorzyste kobierce[497] po łąkach, tu mu pługi czarną ziemię orzą, wołki porykują, oracze pokrzykują, aż dusza rośnie, aż serce jaśnieje. Przyjdzie lato, fuzyjkę[498] szlachcic bierze, na błota idzie, kaczkę dziką ustrzeli, do torby pięknie przytroczy, w to niebo modre patrzy, wesołe myśli ma. A tu pola dokoła szumią kłosem złotym, a tu lny kwitną modro, a tu siano z łąk pachnie, a tu jagody się rumienią, a pszczoły w lipie brzęczą… Przyjdzie jesień, to jabłoń i grusze, i śliwy pod owocem się gną, w gaju brzozowym grzyby i rydze pachną, wieniec dożynkowy[499] złoci się i mieni, to kłosem, to kwiatem, to orzechów gronem. Rankiem na polach mgły leżą, słońce ledwo się wychyla, a mój szlachcic nuż w bór z nagonką[500]! Nuż łowy na zwierza! Bór cicho stoi, grania ogarów[501] słucha, na myśliwców z wysoka wiewiórka czarnymi oczyma patrzy. Wtem huknie strzelec raz i jeszcze raz! Paf! paf! paf! Echo się szerokie rozlega, krzyk słychać radosny i myśliwskie trąbki.
1040— Dobrze, bardzoś to dobrze opowiedział, wierny mój Modraczku! — rzekł na to miłościwy król Błystek, który w milczeniu rozmowy drużyny swej słuchając, teraz się uśmiechać mile zaczął. — Obyśmy do takiego dworu ziemiańskiego w podróży naszej trafili! Ale choćby tam nawet nie było tak gwarno i wesoło, i tak mu rad będę!
1041Mówił tak jeszcze król stary z wyrazem rozrzewnienia na zmarszczonej twarzy, kiedy wóz nagle o kamień stuknąwszy w bok z gościńca na polną drożynę skręcił, a zaraz też i szkapa ubogiego Skrobka parskać wesoło zaczęła, jak zwykle czynią konie, kiedy dom poczują.
1042Jakoż wóz niebawem się zatrzymał, a chłop, podszedłszy do siedzących na nim, rzekł:
1043— Złaźtaż[502]! Wy, królisko, i wy, reszta! Złaźta! Już my przyjechali!
1044— Gdzie? Jak? — zakrzyknęły Krasnoludki, wychylając głowy z kapturów. — Przecie tu nic nie ma?
1045— Co nie ma być? — odezwie się na to Skrobek. — Jest moja własna, najwłaśniejsza chałupa i już!
1046Świt, BiedaA wtem się brzask zaczął na niebie czynić i powietrze przetarło się z cieniów.
1047Patrzą Krasnoludki, stoi uboga lepianka, z chrustu spleciona, gliną wymazana, pod dachem krzywym, niskim, dziurawym, tu wiechciem słomy, tam znów gałęźmi krytym; płocina[503] z chrustu, ledwo że się trzyma świętej ziemi, zielska pod nim pełno, wierzba majaczy nad zielskiem wysoko, wyciągnąwszy gałęzie niby długie ręce; tuż w sadzie zapuszczonym bieleją wiśnie, osypane kwiatem, a nad wszystkim chór żab i kląskanie rozgłośne słowika, który się w olchach zbudziwszy, nagle pieśń poranną zadzwonił.
1048— Dla Boga! — krzykną Krasnoludki. — Człowieku! Kpisz czy o drogę pytasz?
1049— Co mam pytać, kiej[504] drogę wiem! — rzecze obojętnie Skrobek. — Hajno chałupa! A het[505] struga[506] i gaj, kto chce, niech idzie, a kto nie chce, niech se rusza z Bogiem.
1050I zaraz zaczął wyprzęgać szkapę i z niskiej studzienki wodę żurawiem[507] ciągnąć, a w korytko[508] lać, jakby tych, których przywiózł, wcale nie było.
1051— Czymże my się tu w tej pustce wyżywim? — pytają Krasnoludki.
1052 1053— Mogą tu moje dzieci wyżyć, to i wy możeta[509]! Bóg, Stworzenie, Śmierć, Obraz świata, OpiekaKogo Pan Bóg stworzy, tego nie umorzy!
1054 1055— A gdzie my tu skarby nasze złożym?
1056— W makowej główce sto razy po tysiąc ziarn się zmieści i nie ciasno im!
1057 1058— A król? Gdzie my tu króla naszego pomieścim?
1059— A toćże[510] słonko większy król, a nie gardzi tą biedą moją i co dzień się w chacie mojej złoci…
1060Wnet Pietrzyk, który był ogromnie wesoły, a złe i dobre z równą zawsze otuchą przyjmował, zaczął skakać koło wozu, przyśpiewując ochoczo:
1061
Zakrzyknęli na to insi, żeby cicho był, bo nie jest pora na żarty i coraz większy gwar nieukontentowanych[511] głosów powstawał. A wtem gwiazda jutrzenna[512] zapaliła się na wschodzie modrym, bardzo świetnym ogniem i świat obrzasł[513].
1062Podniósł tedy ku niej oczy i ręce król Błystek i rzekł:
1063— Błogosławiony zakątek, w którym mieszka ubóstwo i praca, albowiem nad nim stoją gwiazdy boże!
1064I skinął berłem — i uciszyła się drużyna jego.
II
1065Cicho skrzypnęły niskie drzwi lipowe, cicho weszły Krasnoludki do chaty ubogiego Skrobka razem z perłowym dnia brzaskiem.
1066BiedaJedna tu tylko była izba, z której każdego kąta wyglądała bieda. Największą część tej izby zajmował duży komin z ogromnym zapieckiem[514]; przed kominem leżał zwinięty kot bury i pęk suchego chrustu postronkiem[515] z kulką związany.
1067Nieco dalej stał cebrzyk[516] z wodą i blaszanym półkwartkiem[517], parę garnków do góry dnem przewróconych zajmowało ławę, przy ławie stół sosnowy, dwa zydle[518] i trochę kartofli w kobiałce[519].
1068Pocieszny był widok Krasnoludków, którzy przypatrując się ubóstwu temu, załamywali ręce i nie śmiejąc głośno wyrzekać w obecności króla, trącali się łokciami i ukazywali sobie wzrokiem to pusty komin, to ławę krzywą, to ową nieszczęsną kobiałkę, która widocznie była jedyną śpiżarnią ubogiego Skrobka. Długie ich nosy poprzedłużały się jeszcze bardziej, wąsy jeszcze bardziej opadły, sfałdowały się czoła, wydęły wzgardliwie wargi, a stłumione szemranie dobywało się z nich przez ostre, zaciśnięte zęby.
1069Jeden tylko Pietrzyk, zawsze rad i wesół, skakał po izbie i myszkował, śmiejąc się niefrasobliwie i zacierając ręce.
1070— Ot, pałac! Ot, pańskie pokoje! — wołał. — A czy nam tu źle będzie? Jako żywo! Królewskie mieszkanie. Patrzcie! Przez dach zorza świta! Patrzcie, patrzcie, ile róż sypie na izbę! Ile róż rumianych i złotych! Patrzcie! Pod belką gniazdo jaskółczyne! Zbudziło się w świetle gniazdo i świergoce! Słuchajcie! Cały pułap[520] śpiewa! Cały pułap się trzepoce od pióreczek ptasich! Patrzcie, patrzcie! Przez rozbite okienko krzak bzu do izby wchodzi! Co za woń! Co za świeżość! Jakie grona kwiecia liliowego! A w krzaku brylantów pełno! Na każdym listku brylant! W każdym brylancie tęcza! Nie mówcie mi, że to rosa! Nie, nie! To nie rosa, to drogie kamienie! Słuchajcie! Słowiczek w krzaku siedzi, ranny hejnał śpiewa!
1071Ale w kącie izby, na garści słomy, dwoje chłopiąt spało. Jasne ich główki tonęły w złotej słomie, zgrzebne koszuliny na piersiach rozwarte ukazywały ciałka chude i śniade. Wiosenna noc chłodem widać dmuchała na nie, gdyż chłopcy przytulili się do siebie i ramionkami nawzajem objęli.
1072Współczucie— Dla Boga! — krzyknie Pietrzyk. — A ot królewicze!
1073Podeszli insi[521], patrzą, a jakieś rozrzewnienie, jakaś miękkość zaczęła rozmarszczać czoła i wygładzać twarze. Za czym ozwały się zrazu ciche, potem coraz głośniejsze szepty.
1074 1075 1076 1077 1078Lecz król Błystek skłonił ku główkom śpiących chłopiąt swoje berło i błogosławiąc im, rzekł:
1079— Rośnijcie zdrowo w ubóstwie chaty waszej! Rośnijcie pod cieniem bzów i pod cieniem lipy, pod jaskółczym szczebiotem i pod dnia zorzą. Rośnijcie, iżbyście moc mieli chatę podeprzeć, ściany jej pracą wypełnić. Rośnijcie zdrowo!
1080I dotknął złotym berłem jasnych główek dzieci.
1081Wtem wszedł Skrobek, obrządziwszy szkapę[522] swą w stajence.
1082Wszedł, w niskich drzwiach grzbietu nagiął i rzekłszy: „Pochwalony” u progu, czapkę na stół cisnął.
1083Obstąpiły go natychmiast Krasnoludki, pytając ciekawie:
1084 1085— A czyjeż mają być? — chłop na to. — Najpierw boskie są, a potem moje! Byłoć tego więcej drobiazgu, ale Bóg ich zabrał, kiedy ich odumarła matka. Tylko się tych dwójka w chałupie ostała.
1086— Niechże się chowają zdrowo! — rzecze na to król Błystek.
1087I wnet na drużynę swą skinął, żeby skarby z woza pod zapiecek niosła.
1088Ruszyły się Krasnoludki z pośpiechem i zaczęły dźwigać swoje skrzynki i szkatuły pod piec, a w mysie nory je chować, przy czym sprawiały się tak cicho, że się nawet kot bury, przed kominem leżący, nie zbudził.
1089RozczarowanieSkrobek patrzył na to wzrokiem już obojętnym. Po dniu dopiero zobaczył na wozie, co to były za skarby: ot, małe skrzynki śmieci i kamyczków, nic więcej. Ten cały blask, ta światłość, te ognie i kolory, które go tak oślepiły w nocy, to był tylko proch i żwiry, a te sztaby złota i srebra — trzciny i badyle.
1090Ale gdy Krasnoludki, poznosiwszy co było, w mysich norach zniknęły, przejść sobie i ganków szukając, biczyskiem w ubitą ziemię stukać zaczął i na dzieci krzyknął:
1091Ojciec, Wdowiec, Dziecko, Przemoc— Hej, Kuba, Wojtek, wstawajta[523], nicponie, a duchem[524]! Nie widzita[525], że się ociec[526] wrócił?
1092Zaroiły się chłopcy[527] w słomie i oczy przecierać zaczęły, szepcąc sennym głosem:
1093— Tatuńciu! A coście nam przywieźli z jarmarku?
1094Ale chłop był zły i nie do rozmów mu było.
1095— Kijam przywiózł[528]! — rzekł tedy ostro.
1096A wtem Kubuś na słomie siadł i rzecze:
1097 1098 1099— Królaś widział[529]? A jakiż to król był?
1100 1101 1102— No, to ci się tylko tak śniło! — rzecze Skrobek, który nie chciał, żeby dzieci o Krasnoludkach wiedziały i sąsiadom powiadały.
1103Ale chłopiec nie dał się z tropu zbić.
1104— Ale! — zawołał. — Nie śniło mi się, tatuńciu, tylko żem sprawiedliwie króla widział! Koronę złotą miał, królewskie obleczenie[530], brodę w pas i taką berlicę[531] w ręku złocistą, że to aż blask od niej szedł jak od samego słońca. Sprawiedliwiem, tatuńciu, króla widział! Szedł i po drodze złoto siał.
1105Tu zaczął się bić w piersi chłopiec i przysięgać, jako[532] mu się to nie śniło; ale Przemoc, Rodzina, OjciecSkrobek ofuknął go, tupnąwszy z gniewem nogą:
1106— Dam ja ci króla, próżniaku jeden, aż ci się kij przyśni! Wstawajcie mi duchem[533], a po chrust do boru biegajcie, bo go już mało! Rozumiecie?!
1107— Rozumiemy — odrzekli Wojtuś i Kubuś, a wygrzebawszy się ze słomy, w wiaderku się umyli, koszuliny krajką[534] przepasali, uklękli, pacierze odmówili, po czym rękę ojca ucałowali i wziąwszy za pazuchę kilka wczorajszych kartofli, ku progowi szli.
1108A Skrobek rzemień z siebie odpasał, do góry go podniósł i pyta:
1109— Widzita, co trzymam w garści?
1110— Jużci widzim — chłopcy na to z nieśmiałością wielką.
1111 1112 1113 1114 1115 1116 1117I nuż piąstkami oczy trzeć, za kolana obejmować ojca, do płaczu się krzywić.
1118Ale Skrobek rękę z rzemieniem opuścił i rzecze:
1119— Pamiętajcie to sobie, jeden z drugim, co wam teraz powiem: jak mi który parę z gęby puści o tym królu, to mu takie cięgi tym rzemieniem sprawię, że w niebie będzie słychać! Rozumiecie?
1120— Oj, rozumiemy, rozumiemy, tatuńciu! — szlochali obaj chłopcy, coraz silniej obejmując ojcowskie kolana. — Oj, nie piśniem i słówka! Ano, nie bijcie nas też, nie bijcie, tatuńciu złocisty!
1121— No, dobrze już! — rzecze chłop i rzemień na ławę ciśnie. — A teraz marsz po chrust!
1122Wtulili chłopcy głowiny w ramiona i ciszkiem[535] wysunęli się z izby.
1123A kiedy już byli za płotem, obejrzał się Kubuś na chałupę przezornie, po czym trąciwszy w bok brata, rzecze:
1124— A ja, com króla widział, tom widział!
III
1125Nie było chyba na świecie rozkoszniejszego ustronia jak to, które król Błystek, podziemnymi norami dokoła chatynkę Skrobka obszedłszy, na siedzibę swą letnią nieopodal wybrał. NaturaPełen zielonego zmierzchu i świeżości od wielkich liści łopianu, który tu się lasem prawie rozrastał, leżał ten zakątek uroczy między owym zapuszczonym, wiśniowym, w kwiecie stojącym sadem a modrą[536], wijącą się wśród łąk niskich strugą[537].
1126Do sadu przytykała z jednej strony lepianka ubogiego Skrobka, a z drugiej mały kawałek ugoru[538], na którym bujały żółte dziewanny i puszyste cykorie, wśród mietlic[539] tak gęstych, że całe to odłogiem już od dawna leżące pólko wydawało się z daleka srebrzyste i złote.
1127Ale na wąskiej miedzy[540], która je od olszyny[541] dzieliła, rosły tu i ówdzie krzaki głogu osypanego różowym, delikatnym kwieciem. Ile słowików śpiewało tu co noc, ile ich się odzywało z olszyny, tego by nikt nie zliczył. Próbowały je przekrzyczeć żaby, których tu wielka moc[542] była, pomagały żabom kurki wodne i cyranki[543] gnieżdżące się wśród trzcin i tataraków ponad modrą strugą, ale przecież nie mogły. Chóry żab, ptactwo wodne swoją drogą, a słowiki swoją. I tak to szło całymi nocami.
1128Nie przeszkadzała im i ta bliskość chaty ubogiego Skrobka, o której kto nie wiedział, to ją minąć mógł i nie widzieć nawet, tak była gałęźmi wierzb płaczących i wysoko wyrosłym zielskiem nakryta, tak głęboko w ziemię schowana.
1129Ludzką siedzibę zdradzała tylko smużka dymu, wymykająca się poprzez ten gąszcz zieleni ku niebu, kiedy w południe Skrobek dzieciom i sobie kartofle w kominie[544] warzył[545]. PiesPies tu nawet nie zaszczekał, iż go czym żywić nie było, a i pilnować takoż nie miał czego.
1130Do takiej chaty zły człowiek nie zajrzy, a podróżny ją minie.
1131Krasnoludki, choć szemrały[546] na to ubóstwo, prędko się przecież oswoiły z nową siedzibą. Dobry ten i wesoły narodek lubi nade wszystko swobodę i tam tylko niechętnie przebywa, gdzie wolności nie ma. Tu wszakże, w tym zakątku kwitnącym i pełnym zieleni, nikt im nie przeszkadzał, nikt ich nie podpatrywał, nie płoszył, przywykli tedy[547] do niego tak jak do swojej rodzinnej Kryształowej Groty i nazywali go między sobą „Słowiczą Doliną”.
1132Ciężko było z początku, to prawda — pierwsze dni przebyli nie tylko w dużej pracy, ale i o głodzie. Przede wszystkim trzeba było obmyślić mieszkanie dla króla, który tak dla[548] wieku, jak i dostojności swojej nie mógł przecież spać pod liściem łopianu, jak to czynili dworzanie. Turbowały się[549] o to Krasnoludki srodze i kiwały głowami, obchodząc wszerz i wzdłuż dolinkę ową.
1133Król, SługaŻeby ją lepiej obejrzeć, Pietrzyk wdrapał się na grubą wierzbę i zobaczył, że pień tej wierzby był wypróchniały.
1134Zaraz mu przyszło na myśl, że z niewielkim zachodem[550] królewskie pomieszkanie można tam było urządzić. Zawinęły się[551] Krasnoludki ochoczo, jedni pień oczyszczali, drudzy znosili wszystko, co do wygody i ozdoby służyć mogło, i tegoż jeszcze wieczora miał król Błystek wspaniałą komnatę, w której mu nie tylko pięknie było, ale miękko i zacisznie. Mchy zielone i brunatne wyściełały aksamitem caluchne jej wnętrze; po ścianach rozwieszone były przejrzyste zasłony ze szklistych, tęczowymi barwy[552] mieniących się koronek pajęczych, u wejścia wisiała makata[553] upleciona z mietlic srebrzystych, a polne kwiaty i zioła przedziwną wonią napełniały tę monarszą rezydencję.
1135Zdjął koronę król stary, aby głowie zmęczonej ulżyć nieco, a powiesiwszy ją na sęku, berło w kącie postawił. Wnet z diamentu ogromnego, który w berle osadzony był, uderzyły przecudne blaski tak, iż zdawało się, że w owym pniu wypróchniałym słońce zabłysło.
1136A wtedy stary król, który miał wzrok zmęczony oglądaniem rzeczy tego świata, rozkazał diament ów zasłonić olszowym liściem, przez który światło, siejąc się, dawało jasność miłą, księżycowej poświacie podobną. Przy tak łagodnych, zielonawych blaskach spoczywał sobie sędziwy król mile, rozmyślając o długich latach swojego żywota, w których ludziom dobrze czynił i skarby ziemi gromadził, aby nie szły w ręce złych, na posługę złemu.
1137A tymczasem wierna drużyna królewska obozowała między rozrosłymi korzeniami wierzby owej, na każdy czas[554] będąc na zawołanie pańskie, a mieszkanie sobie tak wygodne zrządziwszy, iż było się gdzie i na deszcz ukryć, i cienia w południe zażyć, i w czyste gwiazdy z wieczora popatrzeć, co Krasnoludki zwykle bardzo chętnie czynią.
1138Ciężej wszakże niźli z mieszkaniem poszło im z żywnością. Dzień czy dwa było nawet tak krucho, że Krężołek na wszelką czczość niewytrzymały, rozpływał się we łzach. Ale i w ten czas dobrą radę przyniósł.
1139JedzenieRozejrzawszy się, poznały Krasnoludki, że okolica, lubo[555] zaniedbana i pusta, miała przecież także zapasy swoje i to nie byle jakie. W olszynie wyrastały żółte, wiosenne grzybki, kurki zwane, dojrzewały poziomki, czerwieniały jeżyny; w starym, zapuszczonym sadzie smółka[556] przejrzysta sączyła się tu i ówdzie z kory drzew wiśniowych; w dojrzewających mietlicach były wcale smaczne nasionka; szczególniej koper wodny dostarczał ich obficie; młode listki koniczyny dawały przedziwną sałatę, a wiele korzonków, czysto oskrobanych, mogło ujść wybornie za warszawskie majowe szparagi. Posilały się tedy Krasnoludki smacznie i dostatnio, a już każdy szedł choć o staje[557] drogi, byle tylko co dobrego dla króla przynieść.
1140Szczególniej Pietrzyk był niezmordowany. To jajeczko ptasie gdzie zdybał, to wróblątko z tej gromady, co się na bliskiej topoli wywiodła[558], ułupił[559], to trzcinką wydrążoną parę kropel miodu z osiego gniazda[560] dobył, a wszystko dla starego króla.
1141Ale z tym wzrostem gospodarstwa należało i o kuchni porządnej pomyśleć. Paliły wprawdzie Krasnoludki ogień na kamyku, ale rosa i deszcze zalewały im go często-gęsto. Niewiele też myśląc, zajął Pietrzyk wielką, pustą muszlę, z której się gospodarz nie wiedzieć gdzie wyniósł[561], komin nad nią z gliny i z piasku ulepił, na drzwiczki ją zamknął i taką w niej kuchnię urządził, że o lepszą w całym świecie trudno.
1142A jak to zwykle bywa, że gdzie się z komina kurzy, tam o przyjaciół łatwo, tak się też i tutaj zdarzyło.
1143Od dawna już nad strugą, pod łopianem, przemieszkiwała żabia jedna familia, do której należał Półpanek.
1144Był to jegomość zarozumiały, próżny i żądny honorów.
1145Ogromnie mi to przykro, że o tym Półpanku nic dobrego powiedzieć nie mogę, ale kiedy myślę o nim, muszę go widzieć takim, jakim był w istocie, pysznym i jak pęcherz nadętym. Na całym brzegu strugi nie było żaby, która by tak wydymała gardziel i tak głośno, jak ten Półpanek, skrzeczała o sobie. Całe dni po prostu nic innego nie robił, tylko wystawiwszy się na słońce opowiadał, czy kto chciał słuchać, czy nie chciał — jakiego to on rodu jest, jaki to głos cudny ma, jaki rozum i talent muzyczny.
1146Szkaradny samochwał! W drugiej wsi nieraz go słychać było.
1147Ten tedy Półpanek wkręcił się do Krasnoludków, dziwy im o sobie prawił[562], pochlebiał, a tylko węszył, skąd pieczeń przyniosą. Czasem znów skrzypki z sobą przynosił, żeby staremu królowi przy wieczerzy przygrywać, a dobrą myśl mu tą muzyką czynić.
1148Szły tedy zabawy różne, a Krasnoludki raz w raz[563] miały kompanię[564] z tą żabą, która nadymała się tak, jakby nie półpankiem była, ale całą gębą panem!
1149Buchał teraz dym na każdy czas z owej kuchni tak sztucznie[565] przez Pietrzyka zmyślonej, jedzenia i picia było dość, a smakowite zapachy rozchodziły się tak daleko, że kot bury, przed kominem w izbie ubogiego Skrobka drzemiący, jeżył się i przez sen węszył, a Wojtuś i Kubuś, przytuleni do siebie i głodni, pytali się wzajem:
1150Koncert mistrza Sarabandy
I
1151Ale stary król myślał, przemyślał o tym, żeby ubogiemu Skrobkowi nagrodzić za tę gościnę, jakiej mu udzielił w swych kątach, jemu i drużynie jego.
1152Krasnoludki niechętnie rozdają złoto, srebro, drogie kamienie pod straż im oddane. Wolą dopomagać pracującym w pracy, bo to i dawcę, i obdarowanego równie uszlachetnia.
1153Bieda, Chłop, WdowiecAle jak tu dopomagać ubogiemu Skrobkowi w pracy, kiedy w gospodarstwie jego rąk nie ma o co zaczepić, taka nędza!
1154Sam Skrobek, kiedy do domu przyjdzie i po izbie spojrzy, to opuszcza ręce. Po kątach śmiecie leżą, u pułapu[566] brudne pajęczyny, komin niepodlepiony, popiołu pełno przed nim, ława i stół nieschludne, ściany odrapane.
1155— Większać ta bieda[567] niżeli moc moja! — mawiał sobie Skrobek. — Choćbym się i do oporządzenia wziął, co mi pomoże? I tak mi źle, i tak nie będzie dobrze. Ot, lepiej fajkę zakurzę!
1156Zakurzał tedy fajkę albo się na barłóg[568] cisnąwszy, zasypiał.
1157Nie był to chłop zły, ten Skrobek, ale raz przygnieciony biedą, podnieść się nie miał siły. Po prostu zwątpił o sobie. Owo pólko odłogiem leżące mogłoby przy pracy wyżywić i jego, i jego dzieci. Ale że pełne było pniów[569] starych, kamieni, dołów i wszelkich chaszczów, więc nie miał odwagi zabrać się do niego.
1158— Ot — mówił — żebym zagon[570] jeden na kartofle miał, tobym sobie nim lepiej wygodził niż tym szmatem pola! A toć korzeń na korzeniu, kamień na kamieniu! Choćbym ręce po łokcie urobił, nie poradzę! Okopać by to trzeba, wody spuścić, pnie wywalić, kamienie wywieźć, chaszcze wyrąbać i dopiero się do orki zabrać! A ja co? Mam to porządną siekierę? Mam choćby łopatę? Mam pług[571]? Mam bronę[572]? Mam to moc do takiej pracy po tych paru ziemniakach, co je bez okrasy[573], a często i bez soli zjem? Hej, hej! Nie na moje to siły! Nie!
1159I zakładał do wózka szkapinę[574] i do miasteczka jechał, żeby tam parę groszy zarobić.
1160Marny to był ten zarobek jego! Jak trochę chleba pojadł, jak garść owsa koniowi kupił, jak rogatkę zapłacił[575], a jak jeszcze w dodatku do karczmy wstąpił, to z pustym mieszkiem[576] do domu wracał; i tak ciągle w kółko. Rzadka rzecz, żeby się co dzieciskom z tej furmanki dostało.
1161Opieka, DobroAle że przecież ta szkapa jedynym gospodarstwem ubogiego Skrobka była, rozkazał ją Król Błystek Krasnoludkom swoim zgrzebłem pięknie po nocach czesać, rosą jej sierść wycierać, kopyta komarzym sadłem smarować, grzywę pleść i rozczesywać, trawy jej co najmiększe do żłobu nosić, za drabkę[577] koniczynę zakładać, zdrojową wodą poić, suche igliwie i mech podścielać, od much i bąków oganiać, a pięknych chodów uczyć.
1162Dziwili się ludzie, co tę szkapę dawniej znali, jaka to się z nią stała odmiana.
1163— Chybaście ją, Skrobku, na inszą zamieniali i grube pieniądze do tamtej dopłacili?
1164 1165Ale Skrobek uśmiechnął się tylko, bo od dziada pradziada to słyszał, że gdzie Krasnoludki w bliskości się trzymają, tam koń w stajni jak kluska, że i woda spłynie po nim, a nie zmacza: taki tłusty!
1166I wózek też teraz w lepszym porządku był. Nieraz noc cicha, ciemna, a w podwórku Skrobkowym i jasno, i gwarno. Tu Modraczek koła myje, tu Słomiaczek półkoszek[578] naprawia, tu Krężołek osie smaruje, tu Żagiewka ogień pali i na kowadle własnym nową luśnię[579] kuje. Fabryka tak idzie, że to jak we dworze!
1167Król, Opieka, DobroA kiedy tak nocą drużyna królewska pracowała pilnie, stary król sam we własnej osobie rankiem do boru szedł, żeby na chłopięta Skrobkowe mieć oko, kiedy po chrust pójdą.
1168Stał bór gęsty, głuchy, tylko po nim górny wiatr szumiał z cicha, czarnymi sosnami ruszał, wielkie jakieś, mocne słowa gadał.
1169Naraz wbiegały drożyną w ten zmierzch i chłód jakby dwa promyki słoneczne: to Kubuś i Wojtuś, z rozrzuconymi włoskami jasnymi, w koszulinach lnianych, krajką[580] przepasani i boso. Wbiegały chłopięta ze śmiechem i gwarem dziecięcych, cienkich głosków[581], a bór uciszał się i słuchał. I otwierały się nad lnianymi główkami chłopiąt niezmierne sklepienia sosen, i pochylały się ku nim potężne konary dębów, i szeptały do nich listeczki drżące brzóz białych, i po najdalszej, najciemniejszej gęstwinie słychać było szum cichy: „Dzieci! Dzieci! Dzieci!”
1170Ale nawet w tym szepcie było nieco strachu. Kubuś i Wojtuś w ponurym zmierzchu boru milknęli jak ptaszęta wniesione do ciemnej izby. Lecz dziw! Dawniej musieli się malcy dobrze po boru[582] nadreptać, aby gałązkę chrustu znaleźć, a teraz gdzie spojrzą, leży sucha gałązka, ni to duża, ni to mała, w sam raz na ich siłę, jakby ją wiatr strącił. A jaka smolna[583]! Żywica przeświecała przez nią jak bursztyn! Jaki to będzie ogień trzaskał wesoło w kominie z gałązek takich! Cieszą się dzieci, rozkładają postronek[584] na ścieżynie i układają suszki[585]. Jak im to prędko, jak im sporo[586] idzie!
1171I znowu dziw! Orzeszek zeszłoroczny w suchych liściach na ścieżynie błysnął! Czy wiatr przyniósł go z leszczyny? Czy wiewiórka upuściła, po drzewach śmigając? Chłopcy roztłukli na kamyku i podzielili się ziarenkiem białym, słodkim; aż tu drugi, trzeci, cała kupka orzeszków, wszystkie jak wybrane! Cieszą się dzieci, coraz im weselej. Kubuś odbiegł w stronę, zupełnie się w zieleni zaszył, jak zajączek młody, tylko głosik jego cienki słychać.
1172— Oj, da dana! Oj, dana, oj dana, dana… dana.
1173 1174 1175Skoczy Wojtuś do niego, patrzy, chłopakowi ustka się trzęsą, przemówić ze strachu nie może.
1176— A czegóż ty krzyczysz? — pyta.
1177— Król! Król był! Król w złotej koronie! Za krzaczkiem tu stał, w czerwieni tu stał, jak ogień się świecił!
1178 1179— O… tu… tu! — pokazując palcem, mówi Kubuś.
1180 1181 1182Patrzą chłopcy: prawda! Jagody kraśnieją, jakby je kto nasiał!
1183— Dziw! W tym boru[587] jagód nigdy nie bywało, a teraz patrzcie, co tu tego?
1184Jedzą chłopcy, o strachu zapomnieli; tak wybornych, rumianych i słodkich jagódek nie widzieli, jak żywi, na świecie!
1185Posilili się, wiążą chrust, czas do domu wracać. Dawniej było przy tym stękania dość, trudno i zadać[588] sobie ów ciężar na plecy, trudno go i dźwignąć, i iść z nim.
1186A teraz te brzemionka[589] tak lekkie się zdawały, jakby połowa ciężaru ubyła.
1187— Chyba tego chrustu dziś mało — mówił Wojtuś — że tak lekko iść?
1188 1189— Albo my po tych orzeszkach i po tych jagódkach tak zmocnieli[590]?…
1190Zamilkł i po chwili znów rzecze:
1191 1192 1193— Nie powiadaj w domu o tym królu, com go widział, bo tatuńcio znów rzemienia wezmą…
1194 1195 1196Spotkały ich czasem baby w drodze, to stawały i patrzyły za nimi.
1197— Skrobkowe chłopaki albo nie Skrobkowe? A cóż oni się tak odmienili w sobie? Wybielało to, porosło. Jakby nie te!
1198— A cóż się tam dziwić! Możeć tam matczysko u Pana Jezusa uprosiła, że ją do dzieci puszcza i nocą to sieroctwo pielęgnuje.
1199 1200 1201I kiwając głowami, szły dalej. A nikt nie wiedział, że to król Krasnoludków tak o te sierotki zabiegał, żeby się za gościnę odwdzięczyć.
1202Ale to odwdzięczenie małym się staremu królowi zdawało, prawie żadnym. Tak wdzięczne serce miał. Myślał tedy, przemyślał, jakby tu ubogiego Skrobka do pracy około pólka owego zwabić i w tym mu dopomóc.
1203Chłop, Nadzieja, MarzenieWracał jednego wieczora Skrobek do domu, a miesiąc[591] świecił przecudnie. Spojrzy chłop, a całe owo uroczysko[592] w srebrnym blasku stoi, właśnie jak kiedy żyto dojrzeje, a za cichym wiatrem pełne kłosy gnie… Zamigotało to Skrobkowi w oczach tak nagle i tak czarodziejsko, że cisnął uzdeczkę szkapie swej na szyję i na pólko biegł, oczom własnym niewierzący, z bijącym sercem i z taką nadzieją, jakby tam naprawdę żyto był siał, a teraz, ot, wczesnego doczekał się plonu. Aż gdy przybiegł, zobaczył, że to tylko mietlica[593] owa srebrzysta w promieniach miesięcznych świeci.
1204Zwiesił chłop głowę, postał smutnie, podumał, westchnął ciężko i do wózka wrócił.
1205Ale mu to uroczysko jakoby w srebrze plonu żytniego stojące z oczu nie mogło zejść. I nocą śnił o nim.
1206Niedługo potem idzie Skrobek rankiem do boru, bo mu się dyszel[594] złamał i trzeba było osikę wybrać na nowy; wtem go z nagła blask wielki uderzy. Spojrzy, a to pólko owo złotem żywym się pali, właśnie jak kiedy pszenica dojrzała, złocista, pod kosą się ugina, ciężka od białego ziarna!
1207Zdumiał chłop, stanął, patrzy, ciarki po nim przeszły! Reta! Toć nie co, tylko pszenica!
1208Skoczy bliżej, pojrzy[595], a to słońce poranne tak maluje pólko owo złotem.
1209Postał chłop, podumał, załamał ręce, aż mu w kościach trzasło, i wzdychając, do domu powrócił.
1210Ale uroczysko owo złotem pszenicznych błyskające kłosów, nie tylko mu się śniło; gdzie poszedł, gdzie siadł, gdzie stanął, na jawie teraz je widział i rozmyślał o nim.
1211— A co? — mówił sam do siebie — A może by się tam i pszenica rodziła? Kto to wie? Może by się rodziła? Ziemia tam mocna musi być! Wypoczęta od setnych lat! Z dziada pradziada nikt tam nie siewał[596] i nie żął[597]… Uroczysko, taj i uroczysko! A kto może wiedzieć?
1212Zamyślał się teraz ubogi Skrobek i całymi godzinami dokoła pólka tego błądził, licząc, obliczając, jaką by to pracę podjąć było potrzeba, żeby z tego nieużytku orną ziemię dobyć.
1213— Ciężko, ciężko! — powtarzał półgłosem, patrząc na pnie potężne, głęboko i szeroko rozrosłe, i na dzikie krzaki, na ogromne korzeniska, na wielkie złomy głazów, które się własnym ciężarem w ziemię wbiły.
1214— Ciężko, ciężko! — wzdychał i odchodził.
1215Ale zaledwie odszedł, ciągnęło go coś znowu do tego pólka i znowu szedł, i znów patrząc na dzikie chaszcze wzdychał i trząsł głową, szepcząc.
1216— Ciężko, ciężko! Nie na moje siły.
1217Tak minęło parę tygodni, a chłop aż wychudł i sczerniał od tej wojny, jaką z myślami własnymi prowadził, i ciągnięty do tego kawałka ziemi i odpychany od niego.
1218Czasami zawzinał się Skrobek i trzy, i cztery dni na uroczysko nie szedł. Ale mu było wtedy, jakby własnej chudoby[598] poniechał.
1219Owszem, żywiej[599] mu jeszcze na oczach stały srebrzyste plony żyta i złote — pszenicy. Prawie że szum kłosów słyszał.
1220— Tfu! — spluwał wtedy — Urok czy co? — I brał się do innej roboty.
1221A właśnie wtenczas, na drugim krańcu lasu, nad rzeczką, nieopodal gościńca stanął tartak.
1222Dużo tam drzewa trzeba było zwozić, z którego długie i szerokie bale i deski rznięto. Chętnie się tym Skrobek zajmował, a dzięki poczciwej szkapie swojej, zarobek niezły miał. Już i do garnka, nad pułapem[600] w słomę zakopanego, nieco grosza odłożył.
1223Ale go ten grosz nie tyle cieszył, co gdyby go za swoje zboże dostał.
1224Któż ten grosz zarobił? On i szkapa.
1225Nuż choroba przyjdzie na niego albo i na konia, co wtedy? On nie wieczny na świecie, a koń jeszcze krócej zwykle żyje niż człowiek. Cóż się po nich obojgu — dzieciakom zostanie? Nędza, i tyle. Gdyby to mieć pola uprawne, o! Dopiero byłoby dla drobiazgu[601] dziedzictwo!…
1226Więc wracając wieczorem z ciężkiej w lesie roboty, szedł Skrobek z wolą czy bez woli ku owemu uroczysku i patrzał.
1227Zacierał na to ręce król stary i dobrą miał nadzieję, iż tą złotą słońca poświatą i tym srebrzystym miesięcznym[602] blaskiem Skrobkowi ów ziemi kawałek do serca wczarował.
II
1228MuzykaJednego razu przywędrował do Słowiczej Doliny mistrz nad mistrze, sławny muzyk Sarabanda. Jak ten grał, to na okolicę nikt się ani umywał do niego.
1229Ani Szulim, co na basach w karczmie co niedziela dudnił, ani Franek, co po weselach ze skrzypeczką[603] chodził; może, może jeden Jasiek owczarek, co fujarkę wierzbową miał i na niej dnie całe wygrywał, może jeden owczarek coś niecoś w to granie Sarabandy utrafiał. Ale nie ze wszystkim.
1230Niechaj to nie zadziwia nikogo, że mistrz Sarabanda wyglądał w swoim szarym płaszczu jak zwykły świerszcz polny.
1231Na takie pozory nie zważa nigdy ten, kto rozum ma, a patrzy, jaka w tym treść i prawda. Otóż prawdą było, że mistrz Sarabanda grał przedziwnie pięknie, a tak roznośnie[604], tak przejmująco, że go het precz, nie tylko po całym polu słychać było, ale w duszy własnej.
1232A jako każda muzyka, gdy do wnętrza duszy wpadnie własnymi słowami tam się wypowiada, tak się i tu zdarzyło.
1233Kiedy Szulim na basach w karczmie dudnił, to na milę wyraźnie słychać było, jak z tych basów coś wołało:
1234
A kiedy znów Franek na skrzypeczkach, idąc przez wieś na wesele, grał, a bębenista[605] na bębnie mu pomagał, to wyraźnie słychać było, jak w tych skrzypkach coś się śmiało na całe gardło, przyśpiewując sobie:
1235
I rzucali młodzi, starzy robotę i lecieli skrzypków owych słuchać, a na wesele choć zza węgła[606] patrzeć, kto tańcować nie mógł. Stała tedy[607] robota we wsi, na ręce ludzkie czekając, stała dzień, dwa, trzy dni, a czas cicho szedł, szedł i odchodził, chleb ze wsi z sobą unosząc.
1236A jak znów Jasiek owczarek grał na fujarce swojej, to się ogromnie smutno robiło w sercach ludzkich, właśnie jakby kto płakał a wyrzekał. Wyraźnie wtedy słychać było:
1237
A kiedy tak fujarka Jaśkowa grała, opadały ludziom przy robocie ręce, pług[611] zdawał się ogromnie ciężki, ziemia nieużyta i twarda, kosa tępa i niebiorąca słomy, przy czym tak ubywało ochoty w każdym ręku, jakby się człek najciężej spracował.
1238Inaczej mistrz Sarabanda. On tak blisko ziemi siedział, że każdą jej moc i wszelką jej dobroć i słodkość znał i grać, i śpiewać o niej tylko umiał. Czy to rankiem, czy wieczorem, na każdy czas śpiewał o tych polach, o tych łąkach, o tych lasach i strumieniach, a zawsze wprost do duszy.
1239Siadł sobie raz ubogi Skrobek na progu chaty, zadumał się, zatęsknił i duszę mu objęła rzewność i kochanie do tej chatynki biednej, którą po dziadach, pradziadach spadkiem wziął.
1240 1241Powyłaziły Krasnoludki z zakątka swego patrzeć na ów krąg złocisty, na zorze jasne, na liliowość powietrza przejrzystą, a ów muzyk na góreczce siadł i w ten zachód się zapatrzywszy, śpiewać i grać zaczął.
1242Nadzieja, PrzemianaSłucha Skrobek, brzęczy coś w powietrzu jak gęśliki[612] srebrne, a z brzęku tego idą słowa tak ciche, jakby je samo serce szeptało w piersi, jakby sama dusza…
1243Zadziwił się chłop, słucha, a tu ów głos cichy zrazu, coraz głośniejszy się staje, coraz szerszy, coraz przenikliwszy, aż rozbrzmiała jak organ pieśń na pola, na lasy, aż objęła rzeki, łąki i strumienie, aż zaszumiała liściem grusz polnych i dębów borowych, i szeptem traw łężnych[613], i tą ogromną muzyką, jaka w cichości wieczorowej gra. I uderzyła pieśń potężna, jakby ją chór milionowy z piersi dobył, a pod niebo słał, i jakby milion serc w niej dźwięczało i biło:
1244…Oj ziemio, ty ziemio, sieroto,Jest w tobie i srebro, i złoto,Jest w tobie dla wszystkich dość chleba,Tylko cię miłować potrzeba!…
Słuchał tej pieśni chłop Skrobek i poczuł w sobie nagle moc taką, jakiej nigdy przedtem nie miał. I taką gorącość duszną[614] do tego kawałka ziemi poczuł, jakiej nigdy nie miał.
1245Zdawało mu się, że sto ramion i sto rąk ma do karczunku[615], do orki, do wszelkiej ciężkiej pracy, i roztajało mu serce w ogromnym kochaniu do tej opuszczonej schedy[616] swojej i do ubogiego dziedzictwa swojego.
1246Wstał z progu, spojrzał na świat przenikliwym, mocnym wzrokiem, wyciągnął ręce przed siebie, ścisnął pięście i zaszeptał:
1247— Hej, ziemio, ziemio! Hej, praco, praco! Wezmę ja się z tobą za bary. Albo ty mnie zmożesz, albo też ja ciebie!… Tak mi dopomóż Bóg!
Modraczek i jego uczeń
I
1248Zazdrość, PychaAle Półpanek znieść nie mógł powodzenia mistrza Sarabandy. Jak był zielony zawsze, tak jeszcze w dwójnasób zzieleniał teraz z zazdrości.
1249— Jak to! — mówił — Jakiś przybłęda, jakiś świerszcz wędrowny będzie się popisywał w krainie, w której wszystkie oklaski mnie się należą z prawa?! Odkądże to wolno pierwszemu lepszemu włóczędze tumanić[617] słuchaczy i jakimś tam skwierczeniem psuć im gust do mojej muzyki? To jest wprost oburzające!
1250— Panie! — rzecze nagle, zwróciwszy się do słuchającego tych wyrzekań Modraczka. — Zmiłuj się, wydobądź mi koniecznie te nuty, z których Sarabanda grał, a zobaczysz, że go prześcignę, że go zakasuję! Tej samej pieśni tak się wyuczę, że dopiero pozna świat, co to jakiś marny Sarabanda, a co Półpanek. Zmiłuj się, kochany panie! Dopomóż mi w tym, proszę!
1251Skoczył Modraczek, który niezmiernie uczynny był, za odchodzącym z czarodziejską skrzypką świerszczem i uchwyciwszy go za połę brunatnego płaszcza, zaczął błagać o nuty tej przecudnej pieśni, której echa drżały jeszcze naokół w polnych ziołach i zroszonych trawach.
1252— Mamy u siebie bardzo zdolną żabę — mówił Modraczek — i pragnęlibyśmy uczynić z niej nadwornego muzyka Jego Królewskiej Mości, miłościwego pana naszego. Król jegomość w podeszłych już latach będąc, podlega różnym tęsknotom i smutkom, a taki wyborny muzyk rozrywałby[618] go w onej melancholii.
1253— Owszem, bardzo chętnie użyczę! — odrzekł Sarabanda. — Oto nuty owe, proszę, bardzo proszę… Wszakże nie cała pieśń w tych nutach jest. Resztę, czego tam brak, z duszy śpiewać trzeba. O, nie sprawia to żadnej trudności! Dosyć jest spojrzeć na łunę zachodniej zorzy, dość poczuć zapach pól i łąk, dość zasłuchać się w ten wielki chór, jaki cisza polna gra… Łatwo, bardzo łatwo! Oto nuty. Proszę, proszę bardzo… Bardzo mi przyjemnie. Sługa uniżony!
1254I odszedł wielki muzyk szybkim krokiem, zostawiwszy Modraczka z nutami w ręku i ze zdumieniem w sercu, iż ten mistrz nad mistrze tak prosty był, tak uczynny, a przy tym taki nieśmiały, niewymowny[619], taki niezgrabny nawet.
1255„No! — pomyślał sobie — Półpanek rację ma! Jeśli z tego szaraczka taki sławny muzyk jest, to cóż dopiero będzie z naszego Półpanka, którego przecież i wzrost, i osoba, i cała prezencja wcale co innego”.
1256I wracał prędko z nutami do Słowiczej Doliny, gdzie go oczekiwał Półpanek.
1257Maj się już kończył i gorąco było na świecie, kiedy nasz zielony grajek rozpoczął koncerty. Obrał sobie miejsce w cieniu jednego grzyba, nad samym brzegiem strugi i tu siedząc jak pod parasolem ćwiczył się co dzień w śpiewaniu. Że jednak zawsze takt gubił, musiał mu zgrzany od srogiego upału i ociekający potem Modraczek wybijać go pałeczką wyłamaną z trzciny.
1258Co to był przy takiej lekcji za wrzask, jaki skrzek, jakie fałszywe dzikie tony, tego opisać nie sposób!
1259ŚpiewŻaba darła się jak opętana, Modraczek walił swoją trzciną tak, jakby ze trzy baby u strugi kijankami prały[620], a żuki, muchy, komary, wróble nawet, wszystko to uciekało z piskiem, z brzękiem, z trzepotem, żeby tylko jak najdalej uszy unieść od tego nieszczęsnego grzyba, pod którym Półpanek śpiewał.
1260Ale nie wszystko uciec mogło. Tuż przy samym brzegu strugi mieszkały lilie wodne, którym nie wolno było opuszczać swego chłodnego, błękitnego domu. Nie mogąc tedy żadną miarą usunąć się od owego wrzasku, wychylały swoje białe kielichy, prosząc na wszystko choć o chwileczkę spokoju, choć o odrobinę ciszy.
1261— Przepraszamy najmocniej panów dobrodziejów! — mówiły słodkim i uprzejmym głosem. — Ale od czasu, jak panowie dobrodzieje poświęcają się muzyce, żyjemy tu w ciągłej trwodze, w ciągłym niepokoju, ot, jakby we młynie. Nie chcemy panom dobrodziejom najmniejszej przykrości wyrządzić, ale niepodobna się nam ani rankiem modlić do wschodzącej jutrzenki[621], ani słyszeć, jak konwalie na wieczorny pacierz dzwonią w tamtym gaju. Zupełnie się u nas wszelki porządek pomieszał… Panowie dobrodzieje zapewne wiedzą, że tkamy w krosnach nici srebrne na zasłony dla nowicjuszek zamkniętych w zieleni pączków; otóż nawet nici w krosnach pękają nam od tego nieznośnego hałasu, jaki się panom dobrodziejom podoba tu przed samą furtą naszą czynić! Próbowałyśmy już nawet głębiej w wodę iść, aby tam nieco zażyć ciszy i spokoju; ale bez słońca nie sposób nam żyć. Niechaj więc prośba nasza panów dobrodziejów nie uraża! My uznajemy tak wielki talent pana w zielonym garniturze, jako też i siłę, bardzo wielką siłę pana w garniturze niebieskim! Ale tak jak jest, nie sposób nam wytrzymać! Nerwy nasze zbyt cierpią na tym.
1262Tu dygnęły, jakby kto świeczkę maczał i ukryły się skromnie pod wielkie okrągłe liście, które im za woale służą.
1263Ale trzciny i tataraki nie były tak uprzejme. Te od razu zaczęły w pałki swoje tłuc i w miecze długie trzaskać.
1264— Któż to tam tak wrzeszczy — wołały — jakby go ze skóry darto? A nie będziesz ty cicho, krzykaczu? Czy nie widzisz, że nas tu całe wojsko stoi, a takiego piekielnego rejwachu nie robi, jak wy jeden z drugim! A pałką go! A nuż szablą po nim!
1265— Hej, pachołki! Zaszumieć tam w złote szałamaje[622]! Niech pozna wrzaskun ten, co to jest prawdziwa muzyka! Hej grajcie litaury[623], grajcie, surmy[624] nasze!…
1266I giął się oczeret[625] z szerokim, głośnym poświstem, szumiały trzciny, brząkały tataraki w szerokie szablice, a wiatr, wpadłszy między nie, dziwną muzykę na srebrnych szałamajach czyniąc, taką pogróżkę śpiewał:
1267
Dziwaczna ta, podobna do cygańskiej muzyka, zrazu cicha, potem rosnąca w moc i potężniejsza coraz, chwilę trzęsła jak grzmot oczeretem, po czym znów cichnąc i milknąc rozwiewała się, jakby jej nie było.
1268Zazdrość, PychaAle opętany zazdrością i pychą Półpanek nie zważał ani na groźby buńczucznych trzcin i tataraków, ani na pokorne prośby białych lilii wodnych. Owszem, im głośniejsze były i groźby, i prośby, tym on zapalczywiej krzyczał, aby je zagłuszyć, tak, że mu się gardło wydęło jak najtęższy pęcherz.
1269— Dla Boga! — wołał przerażony Modraczek — Folguj[626] waćpan nieco w twym śpiewie, bo mi się tu jeszcze w oczach rozpukniesz[627]!
1270Ledwie to rzekł… krrach! Skóra, napięta jak na bębnie trzasła, a Półpanek, jak siedział, tak padł, raz tylko zipnąwszy.
II
1271Wieś, PracaPołudnie było znojne[628], gorące. Kosiarze dosiekali[629] łąki. Długi ich rząd posuwał się równo, równo wyciągały się grzbiety i ramiona w lnianych, błyszczących w słońcu koszulach, równo szły jasne kosy w trawę tuż przy ziemi. Na miedzy, pod gruszą stały już dwojaki gliniane[630], złocąc się ziemniakami i bielejąc mlekiem. Dzieci, które je z chat przyniosły, bawiły się w „zgadanego”, usiadłszy kupką całą na górce, w modrych spódniczynach, w czerwonych spencerkach[631], właśnie jak ostróżki[632] i maczki.
1272Wtem patrzą, a tu spod gaju toczy się człeczek maluśki i prosto do dwojaków idzie.
1273Krężołek to był, paź króla jegomości Błystka, który, dla[633] zbytniej swej tuszy upału ścierpieć nie mogąc, wziął łyżkę i miskę i szedł do kosiarzy, żeby tam kwaśnego mleka pojeść i nieco się orzeźwić.
1274Struchlały dzieci, patrzą, a ów sobie do pierwszych z brzegu dwojaków sięga, złotą łyżeczką mleka nabiera, na złotą miseczkę kładzie. Już pełno miał prawie i właśnie po wrębach[634] podśmietanie[635] zgarniał, kiedy wtem buchnął w powietrze przejmujący krzyk wielu cienkich głosków[636]:
1275 1276Posłyszał krzyk ten Krężołek, łyżkę i miskę upuścił w trawę i jak stał, tak się pędem puścił biec do gaju. Teraz dopiero zobaczyły dzieci jego czerwony kaptur, jak za nim z tyłu wiewał.
1277— Krasnoludek! Krasnoludek! — wrzasnęły wszystkie razem i jak wróble spłoszone porwały się, do wsi z krzykiem lecąc, podczas gdy złote naczyńka owe, które Krężołek w trawę cisnął, potoczyły się w krzak głogu i tam zostały.
1278Straszne było zamieszanie w Słowiczej Dolinie, kiedy do niej dopadł Krężołek. Kto żyw, ratował Półpanka i ducha w nim szukał. Jedni go trzęśli, drudzy tarli, insi z boku na bok przewracali, jeszcze insi wronie piórka pod nosem mu smalili[637], a Pietrzyk, biegając z kubełkiem, z góry wodą chlustał i chorego, i ratujących razem.
1279Ale wszystko było na nic: Półpanek leżał bez czucia, bez duszy. Oczy mu zbielały, obwisły łapy, trup a trup! Tylko w ziemię kłaść.
1280Starość, RoślinySzła wtedy gajem stara babuleńka i zbierała zioła. Babuleńka była tak sucha jak gałązka chrustu, tak ciemna w twarzy jak ten grzybek pod pieńkiem rosnący, a tak zgarbiona odwieczną starością swoją, że głowy podnieść od ziemi nie mogła. Idąc stukała babuleńka kijkiem, który jej niemocne nogi podpierał, a co ziółko jakie spotkała, to zaraz zagadała do niego suchym, cichym głosem:
1281— Ty rosiczko[638], rosiczko! — mówiła — Tysiąc listeczków w tobie, na każdym listeczku rosy kropelka, w każdej kropelce przejrzało się słoneczko jasne, moc tobie dało, moc dużą! Dobraś ty od oczu bolenia, dobra dla młodych i starych, chodź do kobiałki[639]!
1282I zrywała babuleńka przygarść ziela świeżego, i cicho szepcząc, szła dalej.
1283 1284— Oj, ty ziele, ty ziele zielone, ty rozchodniku[640], młody junaku[641]! Z górki na doliny, z doliny na górki ty chodzisz, po szarych piaskach brodzisz, nie pilnujesz dróżki, bo masz złote nóżki. Patrzysz, czy jedzie król, dobryś na suchy ból, pójdź do kobiałki!
1285I znów zrywa przygarść ziela, i idzie, szepcząc:
1286— Oj, ty macierzanko, ty ziele! Mocny dech w tobie: dobraś w chorobie, na smutki, żałości, na bolenie kości! Pójdź do kobiałki!
1287Chwilę rwała w ciszy pachnące listeczki, po czym się w bok ujęła, rozprostowała nieco krzyża i patrząc w gaj modrymi oczyma, zaczęła nucić:
1288
Rozległ się cichy, słaby głos i umilkł w gaju, a babuleńka znów się zgarbiła i westchnąwszy powlokła się dalej. Aż nagle stanęła, wywijając kijkiem.
1289— Ej, ty dziewanno, ty jasna panno! Za słonkiem się obracasz, liczko gładkie wyzłacasz: jest z ciebie napój złoty od kaszlu, od chrzypoty[642], pójdź do kobiałki!
1290Narwała kwiatuszków z wysokiej łodyżki, odpędzając pszczoły, co gęsto brzęczały nad nią i poszła, szepcząc, dalej. Ale wnet stanęła znowu:
1291— Ty piołunie, gorzkie ziele, narwę ja cię mało wiele[643]! Bez gorzkości człek nie żyje, kto niemocny, niech cię pije, pójdź do kobiałki!
1292Ale ten piołun i ta dziewanna wywiodły ją z gaju aż na uroczysko[644], na sam skraj łąki, którą dosiekali kosiarze, na miedzę, gdzie krzaki głogu rosły, tuż przy polnej gruszy.
1293Babuleńka podeszła do krzaków, szepcząc.
1294— O, ty głogu, ty głogu, kłaść cię dobrze na progu! Gdzie u progu są głogi, tam nie przyjdą złe trwogi! Pójdź do kobiałki!
1295Postała chwilę, popatrzyła, już odejść miała, kiedy trafiła kijkiem na korzonek wystający z ziemi. Zamodrzały jej oczy[645], twarz zjaśniała nagle: schyliła się babuleńka i prędko ów korzonek kopać zaczęła, szepcząc:
1296— Ty pokrzyku[646] z ludzką twarzą, w czarnym garnku ciebie warzą[647]. Warzą ciebie po ciemności, na zrośnięcie martwej kości. Pójdź do kobiałki!
1297Ciągnie babuleńka ów korzonek do siebie, a ziemia do siebie.
1298Wtem uderzy w powietrze krzyk słaby…
1299— Co takiego? — szepnie babuleńka. — Czyby pokrzyk krzyczał, że go biorę?
1300Puściła ów korzonek, słucha: głosy ludzkie jakby… Ruszy babuleńka sporym[648] krokiem, sztykuta[649] jak może, kijkiem się podpierając, a dysząc. Coraz bliżej głosy owe słychać. Wychyliła się wreszcie z uroczyska tuż nad strugą samą. Spojrzy: tłum Krasnoludków otacza leżącą bez ducha żabę, ręce załamuje, płacze, lamentuje:
1301— Muzykant nasz! Muzykant nasz nie żyje!…
1302Babuleńka ani się dziwi, ani też przeraża. Cały wiek z dziwami przeżyła za pan brat.
1303A co jej dziw jakiś? Krasnoludków też widziała w długim swym życiu nie raz, nie dwa razy. Co jej Krasnoludki?… Więc tylko zamruga modrymi oczami, podejdzie bliżej i pyta:
1304 1305Aż do niej zakrzykną Krasnoludki:
1306— Ach, muzykantowi oto naszemu gardziel pękł! Ratujcie, babuleńko, muzykanta naszego!
1307Pokiwała babuleńka głową, ruszyła jedną łapę żaby, ruszyła drugą, trup! Aż przyłoży ucho swoje stare do martwej piersi i słucha.
1308Słucha i uśmiechnie się nagle… Coś niecoś życia kołatało się jeszcze w niebogim[650] Półpanku. Podniesie tedy babuleńka głowę i rzecze:
1309Współpraca, Mądrość— Skoczże który za trzy góry, za trzy morza, na bezdroża, na sam koniec świata, tam gdzie moja chata. Przynieśże mi duchem złotą igłę z uchem, przynieś i jedwabie[651], pomożem tej żabie!
1310Skoczył Pietrzyk na jednej nodze[652] do chatynki Skrobka i dalej do jaskółki z prośbą:
1311Jaskółeczko! Jaskółeczko!Weź mnie na swe siodełeczko,Nieś mnie swymi pióryZa morza, za góry,Na sam koniec świata,Gdzie babulki chata.Muszę przynieść duchem[653],Złotą igłę z uchemI jasne jedwabie,Żeby pomóc żabie.
Zaświegotała jaskółeczka, chętna do posługi.
1312Skoczył na nią Pietrzyk — frrru!… I tyleś go widział! Ot, jakby wiatr dmuchnął.
1313Tymczasem babuleńka ogień pali, gałązki na krzyż kładzie, zioła warzy[654] i gardło Półpanka smaruje. Posługują jej Krasnoludki jak mogą, ten chrust nosi, ten mieszkiem[655] ogień rozdyma, ten garnczek[656] trzyma, sam król miłościwy głowę Półpanka unosi, a co na niego spojrzy, to mu perły jasne z oczu na ziemię lecą.
1314Nie minęły trzy pacierze[657], zaszumiały nad doliną jaskółcze skrzydła rącze, skoczył z nich Pietrzyk lekko, jaskółce dziękując, babuleńce złotą igłę i jedwabną niteczkę podaje.
1315Wyjęła babuleńka okulary, na nos włożyła, igiełkę nawlokła i nuż owo gardło nieszczęsnej żabie zeszywać. Obstąpiły ją Krasnoludki, powyciągały nosy, patrzy jeden drugiemu przez głowę, a babuleńka pękniętą skórę Półpankowi zeszywszy, dzięgla[658] mu pod nos przyłoży i trzy razy dmuchnie.
1316Jakże owa żaba nie kichnie! Jakby z armaty strzelił!
1317Rozskoczyły się Krasnoludki z nagłego strachu; a tu Półpanek otworzył jedno oko, przymknął, otworzył drugie, patrzy i podnosić się zaczyna. Podniósł się, siadł, za nutami się obejrzał i chwyciwszy je w łapy, rozdziawił do śpiewu gębę.
1318KaraRozdziawił, lecz nie puścił głosu; rozdziawił szerzej jeszcze — na nic! Rozdziawił po raz trzeci — głuchy skrzek wyszedł tylko z gardła.
1319— O nieszczęsny Półpanku, nigdy ty nie dorównasz mistrzowi Sarabandzie w wielkiej jego pieśni.
U królowej Tatry
I
1320Podróż, PoświęcenieTrzy dni, trzy noce wędrowała Marysia do królowej Tatry.
1321Pierwszego dnia wiodły ją pola i łąki przez kraj szeroko oczom i sercu otwarty, cały w zbożach, w trawach, w woni kwiecia stojący. Cały ten dzień szum kłosów słychać było, szmer traw i szeptanie kwiatów:
1322 1323I rozstępowały się przed nią zboża w obie strony, jakoby je rozdzieliły wielkie skrzydła wiatru, a Marysia szła w ten las srebrzysty, modrząc się wskroś kłosów niebieską spódniczyną swoją jako bławat polny. Szła, wyciągając ręce przed siebie i szepcząc:
1324— Prowadź mnie, prowadź, pole, do królowej Tatry!
1325 1326Wyciągały się przed nią bruzdy zroszone, sypiąc perłami poranka, wyciągały się przed nią miedze długie, kwieciem wonnym tkane; biegły przed nią ścieżyny miękkie, niezabudek[659] pełne, a w powietrzu słychać było skowronka, który, w skrzydła szare bijąc, śpiewał:
1327 1328Grusze polne chyliły się ku wędrownicy małej, pytając, czy nie chce ich cienia; kopce graniczne[660] zatrzymywały ją na krótki wypoczynek pod krzakiem kwitnących jeżyn; krzyż czarny, między trzema brzozami na rozstaju stojący, wyciągał do niej ramiona, a wszystko, co tam grało i śpiewało w polach: ptaszęta, muszki, pszczoły i świerszczyki, wszystko na jedną nutę grało i śpiewało:
1329
Jak kraj szeroki i długi, tak wśród pól i łąk siedzą wioski ciche, czerniejąc i bielejąc niskimi chatami; jak kraj szeroki i długi, porykują trzody, rżą konie w paszach świeżych, owieczki się runami po pagórkach śnieżą, nawoływania i echa fujarek lecą daleko, roznośnie[661], a dokoła błękit… błękit… błękit…
1330Za Marysią drepce Podziomek, migając czerwonym kapturkiem wśród zieloności łąk i pól niby krasny[662] maczek; brodę zadziera wysoko, zdaje mu się, że to on sierotkę wiedzie… Ale nie tak było:
1331Wiodły ją te polne dróżki,Modre chabry i ostróżki,Wiodła ją ta miedza szara,Śpiew skowronka, brzęk komara,Wiodły ją te szumne kłosy,Łężne trawy[663], w perłach rosy,Wiodła ją ta zorza złota, —Bo sierota!
Ale drugiego dnia weszła Marysia w świat chłodny i mroczny, w świat zmierzchów zielonych i głębokiej ciszy, w świat borowy[664].
1332Otoczyły ją tam dęby rosochate[665], zgarbione, z szeroko rozrosłymi konarami, na których szemrał liść świetnej zieleni. Otoczyły ją tam sosny czarne, bez ruchu stojące, o pniach kapiących złotą, bursztynową żywicą; a wśród sosen czarnych zabielały brzozy szemrzące liściem drobnym i graby[666] zadumane, na których świstały kosy, i niska kalina — na niskich dołkach stojąca, a wody spragniona.
1333I szła Marysia, sierota, szła jakby przez kościół ogromny, tysiącem kolumn podparty, kobiercem[667] mchów wysłany, a z góry, wysoko, przez liście rzucało słońce garście złotych blasków.
1334I szła Marysia, sierota, zlękniona głęboką ciszą, co raz[668] szepcząc w duszy:
1335— Prowadź mnie, prowadź, borze, do królowej Tatry!
1336I zaszumiały dęby rosochate i czarne sosny, i brzozy, i graby, i niska kalina, i podniosły się szumy górne po wierzchołkach i szepty ciche po najniższych gałązkach, młodym liściem odzianych, a w szumach i szeptach wyraźnie słychać było:
1337— Tędy!… Tędy!… Idź tędy, sieroto!
1338I otworzyły się przed Marysią borowe głębie, i upadły blaski słońca na dróżkę mchami słaną, przed same stopki bose, właśnie jakby kto w mrokach borowych sypał gwiazdy złote, wskroś zmierzchów wiodące.
1339I szła Marysia, i wzniosła głosek[669] cichy, i śpiewała z pełnego serca piosenkę prostą, nieuczoną, rzewną, której wtórzył szmer brzozy i szumy dębów starych:
1340
A kiedy tak szła, śpiewając, odzywał się w dali to huk siekiery drwala, to kukanie kukułki, to poświst wiewiórki, to stukanie dzięcioła w pień drzewny.
1341A kiedy, zaśpiewana, dróżkę zmylić miała, zastępował jej to krzak jeżyn i za spódniczkę potargnął[670], to zahuczał puchacz w dziupli schowany, to zielona jaszczureczka ścieżynę przebiegła, to orzeszyna schylała gibkie gałązki do jej płowej główki, szepcząc:
1342 1343Za Marysią szedł Podziomek, migając czerwonym kapturkiem niby kraśny[671] grzybek borowy, a idąc, zadzierał brodę, bo mu się zdawało, że to on Marysię wiedzie… Ale nie tak było:
1344Wiodły ją te brzozy drużki[672],Mchy zielone spod jej nóżki,Wiodły ci ją te kaliny,Leśne gąszcze i drożyny,Wiodły ci ją dęby, sosny,Szum głęboki, szum żałosny,Wiódł ci ją bór przez swe wrota —Bo sierota!
Ale trzeciego dnia weszła Marysia w świat gór i strumieni, który był modry od mgieł i dalekich szczytów, a srebrny od wód, a dzikszy niżeli oba tamte pierwsze światy.
1345GóryJak okiem zajrzeć, stoją skalne zręby, pod niebo się wspinając, jedne na drugie tłocząc, bodąc chmury czołem.
1346Jak okiem zajrzeć, huczą zdroje żywe, pasma wód tryskają spod głazów i biegną z szumem, i pienią się, i grają, i przegląda się w nich złoto słońca i modrość[673] nieba. I przeglądają się w nich gnane wiatrem chmury, co modrość tę zdmuchują i to złoto gaszą. Dziki, groźny świat! Strach iść tam, między te skały! Drogą tu — strumień, co po kamykach brzęczy, głosem — huk głazów toczących się w przepaście, pieśnią — skwir orłów ważących w powietrzu mrocznym ciężkie swoje skrzydła. Gdzie oko puścić, gdzie spojrzeć — kamień i woda. Taki świat!
1347Idzie Marysia sierota, twarzyczka jej pobladła, oczęta się zamgliły, serce struchlało w piersi. Idzie, ręce wyciąga przed siebie i szepcze:
1348— Prowadźcie mnie, góry, do królowej Tatry!
1349I wnet rozstąpiły się skały wysokie i ukazały dolinki ciche, jasne, miękkimi ścieżeczkami wiodące, i zaszemrały zdroje żywe, każdy przędący nić srebrną i modrą, i zakrakał orzeł w powietrzu wiszący, a wszystkie te głosy zdawały się mówić wyraźnie:
1350— Idź, idź, idź naprzód, sieroto!
1351I szła Marysia, zasłuchana w huk wód i w huk głazów, i w szmery drobnych strumyków, i w szumy piór orlich. I szła, zapatrzona w ogromne budowania gór i w szczyty ich wyniosłe, pod samo niebo idące, w światła i w cienie ich, i w moc ich ogromną. A tak wielka była ta moc i ta siła, że piosnka sieroty umilkła, jak milknie ptaszę, gdy nań ciemność padnie. I szła ze struchlałym sercem, szepcząc z cicha:
1352 1353Za Marysią dreptał Podziomek, migając między skałami czerwonym kapturkiem i zadzierał brodę, mniemając, że on to sierotę wiedzie. Ale nie tak było:
II
1354Bogini, Góry, NaturaStał dwór królowej Tatry na wysokiej górze; na górze tak wysokiej, że chmury u stóp jej leżały, jako siwych owiec stada, a szczyt promieniał słońcem na czystym lazurze.
1355Dwa bory świerków wiodły do wrót zamku; dwie skały, dwa kamienne olbrzymy straż przed wrotami trzymały; dwa gaje kosodrzewiny[674] rozścielały kobierce mchu na schodach do komnat królowej wiodących, dwa potoki dzień i noc lały po przysionku[675] srebro z malachitowych[676] dzbanów wyrzeźbionych cudnie; dwa orły latały nad wieżycami zamku, dwa wichry wyły u jego progów jak dwa brytany; dwie gwiazdy sine paliły się w otworach wieżyc: zaranna i wieczorna jutrzenkowa gwiazda[677]. I przestrach, i zachwyt ogarnął Marysię i duszką jej wstrząsnął, gdy się przed tym dworem znalazła.
1356Podniosła głowę i szeptała z cicha:
1357— Jezu! A gdzież to ja zaszła?
1358A wtem poszedł powietrzem huk jakby stu gromów i rozległ się chór świerkowego boru, który na czarnych harfach pieśń potężną grając, tak śpiewał:
1359Bogini, Siła— …Straszna i potężna jest królowa Tatra. Wysoko nad ziemią wzniesiona jej głowa! Korona lodów na skroni, śniegów zasłona spływa po jej szyi, mgły sinej szata postać jej odziewa. Jej oczy posępne i mściwe rzucają błyskawice, jej głos jest hukiem potoków i grzmotów burzy. Jej gniew zapala pioruny i łamie bory, jej łoże, z chmur czarnych usłane, snu nie udziela nikomu, jej stopy gniotą kwiat każdy i każdą trawkę… jej serce kamienne nie wzrusza się nigdy i niczym. Straszna i potężna jest królowa Tatra!
1360Zadrżała Marysia, chóru tego słuchając, który gdy umilkł, biły echa po przepaściach, jako nawałnica, staczając się coraz niżej i niżej, a grożąc dolinom cichym.
1361Lecz zaledwie echa te umilkły, ozwał się drugi chór, na lutniach[678] srebrnych pieśń swą grając.
1362 1363Bogini, Dobro— Dobra i litościwa jest królowa Tatra! Ona mgły cienkie przędzie, nagość gór odziewa, wianki z kosodrzewiny wije, na czołach im kładzie. Ona śniegi martwe w jasne potoki zamienia, pola i niziny wodą zdrojową poi, aby wydały plon chleba. Ona orłom siwym uchronę[679] w domu swym daje, a pisklęta ich bezpióre w gniazdach wysokich kolebie. Ona w komorach swych chowa kozicę śmigłą i zakrywa ją przed postrzałem łowca[680]… Ona okiem słodkim w doliny patrzy, kwiat w nich tchnieniem najświeższym od skwarów broni… Ona tka z aksamitnych mchów cudne makaty[681] i wyściela nimi przepaście tajemne. Ona wyżywia lud ubogi, co pól i zbóż nie ma, a dziatki z góralskiej chaty uczy patrzeć w błękit, gdzie ma dom swój… Dobra i litościwa jest królowa Tatra!
1364Umilkł chór, a echa pieśni jego opadały w doliny coraz ciszej, ciszej, jak szmery wód i jak szumy lasów.
1365Słuchała Marysia i duszka w niej odżyła, a oczy napełniły się wdzięcznymi łzami.
1366Kiedyć tak dobra ta królowa jest, to i jej, sieroty, nie opuści może…
1367Podejdzie tedy bliżej, aż tu słyszy, jak jeden z orłów rzecze ludzkim głosem:
1368 1369Spojrzała Marysia w górę, ku orłu[682] owemu i rzecze:
1370— Jakże pójść mam po tak stromej, po tak kamienistej drodze?
1371 1372— Nie lękaj się, ja ci pióro ze skrzydła mego zrzucę, to ci lżej będzie.
1373Zaszumiało pióro orle w powietrzu i u stóp Marysi spadło. Podjęła je sierota, do piersi przyciska, idzie lekko i żwawo, kamyków nie czuje, ziemi ledwie dotyka, w powietrzu prawie płynie.
1374Przebyła stromą ścieżkę, u wrót zamku staje.
1375— Jakżeż ja wejdę — mówi — kiedy tam śniegi, lody?
1376A wtem spojrzy w górę, promień słoneczny mówi ludzkim głosem:
1377— Nie lękaj się, ja te śniegi i lody ogrzeję!
1378I zaraz się uczyniła jakby złota dróżka, tak słońce zagrało na niej.
1379Idzie Marysia, zimna nie czuje, ot, jakby stąpała nie po śniegu, ale po tym białym kwieciu, co z jabłoni w maju opada. Tak zaszła do samego przedsionka.
1380— Jakże ja pójdę dalej — rzecze — kiedy w potoku nóżki zamoczyć muszę!
1381A wtem spojrzy w górę, słucha, a tu mgiełka mówi ludzkim głosem:
1382— Nie lękaj się, idź śmiało, ja ci most srebrny przez ten potok rzucę.
1383I zaraz się mgiełka zaczęła nisko nad potokiem słać, tak gęsta, że Marysia przeszła po niej jak po srebrnej kładce. I nagle się w progu królewskiej komnaty znalazła.
1384Strach, PokoraStruchlało serce w sierocie i już się porywała nazad biec[683], nie mogąc znieść tej ogromnej jasności, jaka z komnaty biła, kiedy Podziomek, który nie mógł nadążyć dzieweczce, nadbiegł, dysząc srodze, a ujrzawszy wahanie się Marysi, drzwi prędko pchnął i do komnaty ją wciągnął.
1385Zakrzyknęła dziewczyna, olśniona światłem i bogactwem komnaty, pełnej błękitu i zieloności majowej, wśród której na tronie siedziała królowa Tatra.
1386Spuściła Marysia oczy, nie śmie spojrzeć w przejasne lica królowej, stanęła w progu, poruszyć się nie waży ni przemówić słowa i stoi tak zatrwożona w sierocym ubóstwie swoim.
1387Ale królowa Tatra skinęła białą ręką i rzecze:
1388 1389Marysia ustka[684] otwarła, sili[685] się przemówić, a nie może, tak jej głos w piersiach zamarł z wielkiego podziwu.
1390Tu więc Podziomek, fajkę za plecy założywszy, dwornie się skłoni królowej i rzecze:
1391— To jest pastuszka z Głodowej Wólki, Marysia, sierota!
1392I znów szastnął nogami, kłaniając się z wielkim rozmachem.
1393Uśmiechnęła się królowa łaskawie na widok Krasnoludka, a potem zwróciła twarz cudną ku Marysi i pyta:
1394 1395Nie mogła już wytrwać Marysia i wyciągnąwszy wychudzone ręce, zawoła:
1396— Gąsek moich chcę, jasna królowo! Gąsek moich żywych siedmiu, co mi je lis zdusił! I żeby gąsior znów gęgał do dnia, a gąski żeby mu się odzywały i szczypały trawę, i żeby się znów na naszej łączce pasły…
1397Tu buchnie płaczem i oczy rękami zakryje, sypiąc przez drobne palce łzy bujne, rzęsiste.
1398Zrobiła się cisza w komnacie, wśród której słychać było żałosne łkanie sieroty. Aż skinie królowa Tatra dobrotliwie i tak przemówi z wolna:
1399Miłosierdzie, Dobro— Wielu tu było i wielu prośby swe niosło. I prosili mnie o złoto, o srebro, o poprawę doli. Lecz taki, który by chciał odejść tym, czym był z początku swego, jako to dziecko chce, nie znalazł się tutaj. Niechaj się więc stanie, jak pragniesz!
1400Podniesie się z tronu królowa Tatra i Marysię do okna pociągnie.
1401Spojrzy sierota i zaklaśnie w ręce…
1402 1403Z dworu królowej Głodową Wólkę widać jak na dłoni. Idą gościńcem pastuszki, z długich biczów rzęsiście klaskają, stada gęsi pędzą; a pod lasem na łączce siedem gąsek trawę skubie, gąsior gęga, siodłata mu się odzywa, a Gasio, psiak wierny, siedzi przy nich, ku lasowi patrzy i skomli z cicha, na panią swoją czeka.
1404— Jezu!… Jezu!… — zawoła Marysia, nie mogąc więcej słów znaleźć w tej ogromnej radości, jaka jej serce przenika. — Gąski żywe! Żywe moje gąski!
III
1405Gdy tak sierota przez łzy radośnie wykrzykuje, dotknie jej królowa i rzecze:
1406 1407DomOcknęła się dziewczyna, patrzy, co takiego?
1408Leży na ławie, na pęku siana świeżego, przykrytym jakąś płachetką[686]. Przy ławie stół sosnowy, na nim parę garnków do góry dnem przewróconych, dalej duży komin z ogromnym zapieckiem[687]; przed kominem leży zwinięty kot bury i pęk suchego chrustu, postronkiem[688] z kulką związany. Nieco dalej cebrzyk[689] z wodą i blaszanym półkwartkiem. Przez rozbite okienko zaglądają do izby gałązki bzu, ciemnym liściem odziane. U stóp jej siedzą na zydelku[690] dwa chłopaki jasnowłose, w zgrzebnych koszulinach, rozwartych pod szyją. Rumiane promienie zachodzącego słońca przez liście bzu się sypią i na śniadych piersiach obu chłopiąt malują złote krążki.
1409Marysia gorącość[691] wielką czuje, a w głowę coś ją ciśnie. Dotyka rączyną — głowa owiązana szmatką.
1410Na ten jej ruch oba chłopięta porwały się i do niej przypadły.
1411 1412 1413Marysia patrzy, ale nie poznaje.
1414 1415— My Skrobkowe, on Kuba, a ja Wojtuś — odrzecze starszy.
1416 1417 1418 1419— A tatuś cię przynieśli i już!
1420 1421— A toć spod boru! Z miasteczka tatuś wracali i szli do boru, żeby sobie kija nowego wyciąć, bo mu się biczysko złamało. A tu jakiś psiak żółty skomle, za sukmanę tatusia targa, a do krzaków ciągnie.
1422— Mój Gasio! — zawoła Marysia. — Czy mu się co złego nie stało?
1423— Ej, jemu ta nic złego — odpowiedział, śmiejąc się, Kuba — ale ciebie, niebożę, naleźli[692] tatuś prawie że bez duszy[693], taj przynieśli do chałupy, taj już.
1424 1425— E!… Zarówno tam gospodyni! Lepiej się z nami zostań! My już tatusia prosili, żeby cię do gospodyni nie dawał!
1426— Tatuś mówią — dodał Kuba — że mało chleba, ale się z tobą i tak podzielim, bo teraz w boru jest co jeść, to nie będzie głodu!
1427 1428— O jej! Co ma być głód! Mało to jagód czerwonych i czarnych, abo i grzybów! Zeszłoroczne orzechy też jeszcze gdzieniegdzie najdzie[694].
1429— Tatuś nawet rzemienia wziął na nas — zawołał ze śmiechem Kuba — tak my się naparli!
1430— Wybił was? Za co? — spytała Marysia z przestrachem.
1431— E, wybić, to ta nie bardzo wybił, ino postraszył trochę — rzecze, śmiejąc się, Kubuś. — Ale my het prosili, już i na rzemień nie patrzyli.
1432— To mnie tatuś zostawił tutaj?…
1433— Zaraz to nie zostawił tak ze wszystkim! — objaśnił Wojtuś. — Bo, powiada, trzeba się przepytać w Głodowej Wólce, czyja to dziewucha.
1434 1435— Pytał! Co by nie miał pytać? Dowiedział się o twojej gospodyni.
1436 1437— A cóż? Lamentowała, że cię wilki porwały, a później znowu lamentowała, że cię nie zeżarły, tylko że tu w chałupie leżysz chora. „Cóż ja — powiada — z chorą gęsiarką pocznę! Już mi się insza dziewucha nagodziła[695], to ją trzymać muszę”.
1438— To są gęsi? — pyta radośnie Marysia, unosząc się na ławie.
1439— A są! Cztery białe, a trzy siodłate[696]. A jakże!
1440— Piękne gęsie! — dodał Kubuś z powagą.
1441Marysia przymrużyła oczęta, westchnęła, jakby jej kamień z serca spadł.
1442Coś tam jeszcze chłopcy szczebiotali, ale już tego nie słyszała Marysia, bo ją nagły sen chwycił z tej niemocy.
1443Kiedy się znowu obudziła, już było szaro.
1444Słońce zaszło. W izbie nie było nikogo. Przez uchylone drzwi mrugały do Marysi złote gwiazdki, które po szafirowym niebie wędrując, zaglądały po drodze do sierotki, aby się dowiedzieć, czy zdrowa.
1445Drzwi drgnęły, coś wpadło do izby, potrąciło zydle i rzuciło się na dziewczynkę.
1446— Gasio! Mój Gasio! — krzyknęła słabym głosem Marysia, tuląc psinę. — Nie zapomniałeś o Marysi sierotce?
1447I posypały jej się z oczu łzy bujne a słodkie.
1448A tymczasem Gasio skomlał radośnie, ogonkiem kręcił i lizał jej śniade rączyny.
1449SenEj, Marysiu, sieroto! Niejedna rzecz na świecie tak się składa jak sen dziwny, złoty. I niejedne łzy osusza litościwa ręka w śnie takim!
*
1450Tymczasem wielki dziw był w Głodowej Wólce, kiedy nowa gęsiarka gąski na łączkę pognała. Przypatrywali się ludzie, głowami kręcili, medytowali i tak, i tak, zgadywali różnie.
1451— Albo te same gęsie, albo nie te same!… Jakże mówicie, kumo[697]?
1452— Jak mam mówić, kiedy mi się w oczach mieni. Może te, a może nie te! Siodłata większa jakby… jakby okazalsza!
1453— Gdzie ona tam większa! Widzi mi się, że ze wszystkim krótsza.
1454— Aż dziwno, co o tych gęsiach powiadają ludzie: toś poduszone miały być, a teraz znów chodzą!
1455 1456I rozchodziły się kumy, kiwając głowami z dziwu.
1457Ale bardziej niżeli kumy dziwił się lis Sadełko. Chyłkiem, milczkiem skradał się on pod lasem, nachodząc to z lewej, to znów z prawej strony, a przypatrując się spod oka pastuszce i jej małemu stadku.
1458— Co to jest? — szeptał sam do siebie. — Co się to znaczy? Albom tych gęsi już raz nie podusił?
1459I na samo wspomnienie oblizywał się szeroko po zbójeckiej gębie.
1460— Skądże się znów żywe wzięły?
1461FałszNiespokojny, złym przeczuciem tknięty, pobiegł, słaniając się pod drzewami, na polankę, gdzie je był[698], podusiwszy, poskładał. Patrzy, bielą się jeszcze w trawie śnieżne puchy, ale samych gąsek już nie ma.
1462— Okradziony jestem!… Zrabowany jestem!… Zniszczony! — krzyknie wielkim głosem ów niecnota[699], jakby najuczciwszy zwierz, któremu krzywdziciel pracę jego odejmie, i nuż się z wielkiego gniewu po ziemi tarzać…
1463Wtem spostrzegł jakieś niewielkie, żółtawe zwierzątko, w wysokiej trawie na dwóch łapkach stojące, które nastawiwszy duże, okrągławe uszki patrzyło na jego desperację bystrymi, czarnymi oczkami.
1464Zaraz się tedy porwał w wielkim gniewie, a jako był nie tylko okrutny, ale i przewrotny ów niecnota, zazgrzytał w kielce[700] i wrzaśnie:
1465Gniew— Ty, co się tu gapisz? Co sobie widowisko robisz?… Patrzcie go!… Na łapy się oto wspiął jak na teatrze! Musiałeś ty widzieć, kto mi tu gęsi pobrał, kiedy tak poglądasz? Czekaj, zakarbuję[701] ja to sobie na twojej skórze. Odpowiesz ty mi za to! W złąś godzinę mi tu w oczy wlazł[702]!
1466Byłby może i wprost do gardła mu skoczył, ale ubogi chomik zaraz po pierwszych słowach Sadełka w trawę na łapy padł i prędko ku norce swojej dreptać począł, ogromnie wystraszony, iż tak słusznego[703] zwierza na siebie uraził[704].
1467Nie gonił go Sadełko na razie, bo co tylko[705] był gołębia zdusił i czuł się syty, schrustawszy[706] go do ostatniej kostki; pogroził tylko w stronę chwiejącej się za śladami uciekającego chomika trawy.
1468— Czekaj!… Jeszcze my się spotkamy z sobą, jak będę kiedy na czczo!… Jeszcze ja się z tobą porachuję, ty wścibski!…
1469I poszedł w las, kipiąc złością i parskając srodze.
Sobótka[707]
I
1470Sąsiedzi nie poznawali teraz ubogiego Skrobka.
1471Po owej nocy wiosennej, wskroś której razem z wonią zroszonych traw i kwiatów leciała pieśń wielkiego mistrza Sarabandy, Skrobek powstał z progu swej lepianki jak gdyby innym człowiekiem.
1472 1473Przemiana, Nadzieja, Chłop, ZiemiaNie, to nie były czary! Pierwszy raz tylko ów biedak przemógł ospałość swej myśli, swej duszy, pierwszy raz poczuł miłość do opuszczonego przez długie lata kawałka ziemi, do tego zagona[708] bezpłodnie leżącego pod niebem, skąd i na niego przecież świeciło boże słonko i deszcz rzęsny[709] rosił.
1474Pierwszy raz poczuł ogromne natchnienie do pracy, więc i ogromną siłę.
1475Ta siła tak mu weszła w piersi, w ręce, w ramiona, że ledwo wytrwał w bezczynności do rana, a garść słomy, na której legiwał[710], wydała mu się nocy tej jakby mrowiskiem, jakby madejowym łożem[711].
1476— Co zmarnowanego dobra i żywota! Co sił po próżnicy i we mnie i w tej ziemi zmarniałych!
1477Że też na niego choć przed rokiem, choć przed dwoma nie przyszła taka godzina…
1478Ot, czekała, czekała go ta ziemia cierpliwa, dobra… Czekała go, w dziki kwiat strojąc się i w dzikie trawy, jak Cyganka, bo jej nie przyodziała praca jego złotą szatą kłosów…
1479Teraz on ją ustroi… Teraz ją odżywi… Teraz on syn, syn! A ona matka rodzona!…
1480Piały już kury, kiedy umęczony myślami swymi Skrobek usnął wreszcie. Śniło mu się, że po modrym niebie chodzi, miesięcznym sierpem[712] gwiazdy kosi i w stogi je wielkie u bożych stóp składa…
1481 1482Ledwo świt, dobył Skrobek pieniędzy z garnka ukrytego w słomie pod strzechą[713] i poszedł pług[714] kupować i bronę[715], do kołodzieja[716] Wojcieszka, na drugi koniec wioski. Droga przez wieś pusta jeszcze była i cicha; ale Wojcieszek już okrakiem na stołku przed chatą siedział i śmigłą[717] drzewinę strugiem[718] na dyszel[719] strugał, pogwizdując na szpaka, co go u siebie od wielu lat chował.
1483Ledwo Skrobek na drodze się pokazał, już ten szpak krzyczeć zaczął:
1484— Wojcieszku! Wojcieszku! Wojcieszku!
1485Kiwnął na to stary głową i rzecze:
1486 1487— Gość! Gość! Gość! — wrzasnął szpak gwiżdżącym dyszkantem[720], a w tej chwili przybliżył się Skrobek.
1488 1489— Na wieki! — odrzekł Wojcieszek, a tuż i szpak za nim.
1490— Zmyślny ptak! — rzecze Skrobek z dziwem. — Musi chyba u organisty w naukach był?
1491— I… nie! — Wojcieszek na to. — Samem go wyuczył[721]. Człowiek sierota stary, odumarli bliscy i pokrewni, ust nie ma otworzyć do kogo, to się choć do ptaka, niemego stworzenia, odezwie. A czegóż to chcecie?
1492— A pługa. Ale to tęgiego pługa!
1493— No! Cóż tam będziecie orać i komu?
1494— Sobie! Sobie i dzieciskom na chleb orać będę ów to ziemi szmatek[722], co go uroczyskiem[723] zwą.
1495— Ho?… — zadziwił się Wojcieszek — Na tę ziemię toby potrza[724] harmaty[725], nie pługa. To ziemia zastarzała… zadziczona[726]… ciężko z nią będzie.
1496— Ciężko… ciężko… ciężko! — zapiszczał nagle szpak i kaszlać, i dychać zaczął jak zmęczony człowiek, bo i to potrafił.
1497Skrobkowi mdło[727] się jakoś zrobiło pod sercem. Opadała go dawna ospałość jakby… Ale się wnet z niej otrząsnął i rzecze:
1498— Pług ma być tęgi, bo ziemia tęga jest i praca tęga, no i robotnik tęgi!…
1499Rozśmiał się, wyciągnąwszy przed siebie żylaste, w kułak ściśnięte ręce i wesoło spojrzał.
1500— Ha, no, to się i zrobi! — rzekł Wojcieszek na to.
1501— Zrobi… zrobi!… — wrzeszczał teraz szpak, bijąc radośnie skrzydłami.
1502Skrobkowi oczy palić się zaczęły, a czując wielką siłę duszną[728], prędko mówił:
1503Ziemia, Praca, Chłop— Uczyńcież mi, Wojcieszku, grządziel[729] taki, co by jak się na nim zeprę[730], kamienie sam odwalał na prawo, na lewo, gdzie tyluśko jaki! Uczyńcież krój[731] setny, jak słońce świecący, co by w samo serce ziemi szedł i pod samym sercem miejsce na ziarno czynił! Uczyńcież odkładnicę[732] rządną[733], co by skiby[734] kładła ode wschodu słońca aż na zachód słońca, raz koło razu, równiuśko, drobniuśko, jakby w taniec szedł. Uczyńcież mi i przetyczkę[735], i kółko, i rączkę, a rozłożysto, a tęgo, a mocno! A drzewo bierzcie co najsposobniejsze, nie z gąszcza borowego, ale z polanki, co skowronek ośpiewał, co fujarki obgrały, co z polem znające jest… Taki mi uczyńcie pług!
1504— Pług! Pług! Pług! — krzyczał szpak wniebogłosy, chcąc Skrobka zagłuszyć.
1505A Wojcieszek uśmiechał się dobrotliwie i siwą głową kiwał.
1506— Po waszej woli! — rzekł wreszcie, gdy ptak umilkł nieco — Po waszej woli! Umiem ja zrobić pług dla lenia i dla robotnego. Umiem zrobić pług pański i chłopski! Ho! ho! Ja i taki potrafię, co w ziemię jak w masło idzie, choćby tam kamień na kamieniu leżał!
1507— Róbcież z Bogiem, a w dobrą godzinę! — rzecze na to Skrobek, rozwiązując szmatkę z pieniędzmi. — Daję, co mogę; a przyczyńcież[736] i bronę.
1508— Co nie mam przyczynić! — rozśmiał się Wojcieszek. — Przyczynię taką zębatą, jak wilk! Wyczesze wam ziemię jak baba konopie: moja w tym sztuka!
1509— No, to zostańcież z Panem Jezusem! — rzecze Skrobek, któremu już się ręce do siekiery i do karczunku[737] rwały. Za tydzień wrócę.
1510— Za tydzień — odrzekł Wojcieszek. — I szczęść Boże w pracy!
1511— Szczęść!… Szczęść!… Szczęść! — wrzeszczał szpak za wracającym się ku chatynce Skrobkiem, który tak prędko szedł, jakby mu z dziesiątek lat ubyło.
II
1512PracaDziwili się teraz ludzie, którym koło uroczyska[738] wypadła droga, co za człowiek taki o każdej dnia godzinie pnie siekierą w nim rąbie, chaszcze i kamienie dobywa[739], na miedzę daleko toczy, krzaki tarniny kopie, piołuny i dziewanny siecze, ziemię spod dziczek[740] wybiera.
1513Kto szedł, stawał i na robotnika tego patrzał, co tak wielki ogień w oczach miał, taki pot na czole kipiący, jakby z niedźwiedziem za bary szedł — a nie ustawał.
1514— Sprostowalibyście krzyża — mówili chłopi.
1515 1516— Nie ten się gnie, kogo praca gnie, tylko ten, co go lenistwo i bieda przygina.
1517Przechodziły dziewczęta, więc patrzą i mówią cienkim, litościwym głosem:
1518— A toć na was potu jak tej rosy w trawie. Spocznijcież nieco!
1519 1520— Nie będzie ten chleba jadł, kto ziemi nie urosi[741] potem.
1521Idą baby, dziwują się, głowami zawitymi w krasne[742] chusty kręcą i mówią:
1522— Reta! Reta!… A toć się chłopisko na nic zerwie! Ani tego chleba nie poje, co go z tej ziemi zbierze.
1523 1524— Nie pojem ja, to pojedzą insi[743]! Człeka dziś, jutro, a tej ziemi zawsze!
1525Współpraca, Praca, CzaryAle choć Skrobek tak pracował pilno, nie ruszyłby sam o swej mocy ani jednego z tych wielkich kamieni i pnia ani jednego nie dobyłby na wierzch, gdyby mu nie pomagały drobne Krasnoludki. Nie widział ich chłop, bo takie się przytaić umieją, i nieraz się sam sobie dziwił:
1526— Hej! Hej! Skąd się ta moc bierze we mnie? — mówił, wywalając pień ogromny, co w ziemi na sążeń[744] tkwił. — Czterech chłopów robić by tu co miało!
1527A nie widział, że tuż przy nim cała gromada Krasnoludków pień co siły pcha, okopuje, obrąbuje, aż wióry lecą! Skrobek raz siekierą z góry, a ci dziesięć razy; aż go i wywalą!
1528Chwyci się Skrobek kamienia i aż zadumieje[745].
1529„Co u grzecha! — myśli — Kamień taki, że to ha! A letko[746] się toczy”.
1530A nie widzi, że gromada Krasnoludków razem z nim pcha; dźwignie on raz, oni dziesięć razy!
1531 1532Więc się tylko ta robota paliła Skrobkowi w ręku.
1533A kiedy przyszedł ósmy dzień, nikt by tego uroczyska nie poznał. Spod głazów i korzeni, spod krzów[747] i zielska wyjrzała nowa ziemia do rannego słońca. Zaczerniały przed chatynką pnie wielkie, smolne[748], na opał zimowy złożone; legły na miedzy wysokie kupy chrustu i tarniny, gdzieniegdzie tylko sterczy po brzegu krzak głogu, żeby granice znaczył, a zresztą pole czyste, równe, górki rozkopane, doły zarzucone, a skowronek polatuje nad tą nowizną i śpiewa tak cudnie, tak rozgłośnie, jakby srebrne gęśliki grały na hejnał poranny.
1534Radość, Ziemia, ChłopZapłakał z radości Skrobek, wiodąc pług nowy na zagon swój własny, czapkę zdjął, poklęknął[749], ucałował ziemię z dzikości dawnej dobytą, grzmotnął się w piersi raz i drugi, a chwyciwszy za grządziel[750], zagłębił w rolę krój[751] ostry, szeroki, w którym rozbłysło wielkim blaskiem słońce.
1535— A hej! — krzyknął chłop. — A hej, pole ty moje!
1536A pod gajem rozległo się szerokie echo:
1537 1538Tam na ostatniej miedzy śpiewał i klaskał w ręce wesoły naród Krasnoludków, patrząc na oracza swego. Sam król Błystek we własnej osobie skinął złotym swoim berłem nad nowym pługiem, a błogosławił mu, aby chleba dobywał z ziemi w radości i w spokoju.
1539BrudAle kiedy wieczorem ze swego pólka świeżą ziemią pachnącego Skrobek do chaty wracał, mdło[752] mu się zrobiło na wspomnienie tego brudu, jaki go tuż za progiem czekał. Tam na roli[753] wonnie, czysto, tam nad rolą niebo jak modre jezioro, na którym we dnie pławi się słońce, a wieczorem pływa księżyc, srebrnym wiosłem skry krzesze, a z każdej strony gwiazda jasna; a tu w chacie niechlujnej wszystko szare, zakopciałe, pyłem przysute[754], śmieciem przytrzęsione.
1540„Już i w boru[755] ładniej — myśli Skrobek. — W boru dziki chmiel[756] po drzewach się wiesza, a w chacie pajęczyna od kąta do kąta. Na kruku czarne pióra świecą się jak woda, a na mnie i na moich chłopcach koszule ociężały z brudu! Nawet na jaszczurce onej skóra taka czysta, że się w niej słońce przejrzy, a chłopaczyska moje umurzane[757] tak, że można by rzepę na nich siać”.
1541Pochylił głowę zasumowany[758] Skrobek, westchnął ciężko, do chaty wchodzi.
1542 1543Izba jakby nie ta sama. Komin świeżą gliną wylepiony, pajęczyny omiecione, ława, stół, zydle[759] pomyte, śmieci jakby nigdy nie bywało, cała chatynka uboga pojaśniała, wypiękniała nagle.
1544Radość, DomPrzetarł chłop oczy, myśli, że ino patrzeć, jak się to wszystko gdzieś podzieje[760], ale izba stoi, jak stała, a w niej ład aż pachnie.
1545— Któż to tak tu gospodarował? — spyta Skrobek.
1546— A to Marysia sierota i my też! — odkrzyknął Kubuś.
1547Skrobkowi serce zmiękło. Jakby lepsze czasy dla niego nastały. Jakby się dobro jakieś nad nim rozpostarło i przeniknęło przez oczy do duszy. Przytulił troje dzieci do siebie, a gdy ujrzał, że Wojtuś i Kubuś mają włoski poczesane gładko i liczko umyte, łza ojcowska padła na trzy jasne główki, które ucałował kolejno.
1548A tu jak na toż jaskółka wracała do gniazdka, do swoich maleńkich pisklątek na podwieczerze. Trzy razy zapędzała się i trzy razy wracała, nie mogąc chaty poznać, takie w niej zmiany. Dopieroż obejrzawszy cały ów porządek, nucić i świergotać wesoło zaczęła:
1549
Jak widzicie, nie była to bardzo ładna piosneczka, ale jaskółka, wiejska prostaczka, nie umie uczenie śpiewać. Za to jak wesoło, jak raźno! Aż się ludziom od jej piosenki lżej czyni na duszy.
1550I Skrobkowi uczyniło się dziwnie lekko, błogo. A iż przy pracy i w porze dnia znojnego[761] też był prochem przysuty[762], po wiaderko sięgnął, do studni poszedł, ręce i twarz czysto obmył, czuprynę strząsnął i schludziwszy[763] odzież, do misy kartofli wesoło z dziećmi siadł za stołem.
1551I tak już mu to zwyczajem zostało.
1552Chłopięta Skrobkowe nienawykłe widzieć, aby się ojciec przed wieczerzą mył i żeby tak mile na nich patrzał, razem z jaskółką dziwiły się tej odmianie.
1553— Musi Wielkanoc będzie! — mówił z głębokim namysłem Wojtuś.
1554 1555— Musi[764], tatuńcio wieprzka kupować będą!
1556Chodzili teraz obaj z wielką powagą, wystawiwszy naprzód brzuszyny, ręce w tył, głowy zadarte, włosy wodą przymuskane gładko, sami sobie dziwiący się, a z partesa stąpający[765] bosymi nożętami, precz[766] wyglądając owej Wielkanocy i owego wieprzka.
1557Dawniej ich Skrobek nierad przy sobie widział i nieraz odpędzał od siebie, żeby na ich głód i na ich nędzę nie patrzeć; teraz w pole ich za sobą wołał, na miedzy siedzieć kazał i słuchając ich dziecięcych głosków[767], ocierał pot z czoła i szeptał z uśmiechem:
1558— Ciężko mnie, ale wam lżej będzie!
III
1559Dzień gasnął. Ogromna kula słońca staczała się cicho po zachodnim, stojącym w różanych światłach niebie.
1560NocOd boru noc szła miesięczna[768] i złota, wlokąc za sobą srebrno-mgliste szaty. W zroszonych trawach derkacz krzyknął tu, to tam; spod boru odhuknął mu bąk ukryty w łozach[769]; klucz żurawi[770] płynął pod zachodnią zorzę, obwołując się w powietrzu przeciągłym kruczeniem; silna woń ziół i traw dyszała nad ziemią.
1561Wieczór to był świętojański[771], tajemniczy, dziwny wieczór taki, w którym ludzie rozumieją głosy zwierząt, ptaków i wszelkiego ziela.
1562Tego wieczora Skrobek doorywał pola. Szeroko, daleko słychać było jego pokrzykiwanie ochocze, raźne:
1563— Wio!… Wiśta, maluśka!… Wiśta!… Wio!…
1564Słuchały pokrzykiwania tego chłopięta Skrobka, siedząc na zroszonej ziemi, na wprost wielkiej czerniejącej kupy chrustu i tarniny, przytulone do siebie lnianymi główkami i już drzemiące po trochu. To wielkie słońce gasnące, ta noc idąca w rosach obejmowały ich jakby miękkie, złoto-srebrne skrzydła kołyszące do snu.
1565 1566— Ziemia gada… — rzecze z wolna sennym, cichym głosem.
1567 1568— O!… Głupi!… Widzicie go!… Bo to ziemia ma gębę, żeby gadała?
1569— A nie?… A czym by prosiła Pana Jezusa o deszcz albo o słońce?… I zioła gadają, i trawy…
1570 1571 1572 1573— A, powiadały różności… O!… I teraz gadają!
1574Wojtuś nastawił uszu. Istotnie, od łąk, od boru szedł szmer i szept, jakby ciche głosy z tysiąca tysięcy piersi drobniuchnych idące…
1575 1576Wytrzeszczył oczy starszy, bo mu się zdawało, że tak lepiej słyszeć będzie, i nasłuchiwał pilnie.
1577Ale głosy łączyły się teraz, zlewały w słowa coraz pełniejsze, coraz wyrazistsze, niby dalekie, a tak bliskie, jakby wprost do duszy szeptane.
1578Wyraźnie teraz usłyszeli obaj malcy coś jakby brzęk, jakby śpiew, jakby dzwonków polnych dzwonienie:
1579Cyt… cyt… cyt!Nim zorzą spłonie świt,Nim wschód zapali jutrzni[772] znak,Na senną ziemię sypmy mak,Na senne trawy — rosy łzy,Na niskie chaty — ciche sny,Sny ciche sypmy z srebrnych sit!Cyt… cyt… cyt!…
— Słyszysz? — zaszeptał Kubuś.
1580— Słyszę, ale się boję — rzecze Wojtuś i silniej przytulił się do brata.
1581A wtem głosy zbliżyły się i jeszcze wyraźniejsze się zdały.
1582
Zaszumiało, zatętniało nagle spod kamieni, spod ziół, spod krzaków, jakby lekkuchne kroki wielu drobnych, śpieszących stopek… Chłopcy wstrzymali oddech, wytrzeszczyli oczy, wyciągnęli szyje — patrzą — dziw!
1583Tuż na miedzy, pod starą, wypróchniałą gruszą zaroiła się trawa od maleńkich, pstro przybranych ludków, którzy się za ręce pobrawszy, wesoło tańczyć zaczęli.
1584— Krasnoludki… kraśnięta! — szepnął Wojtuś.
1585A wtem miesiąc na niebo wszedł i całą polankę srebrnym światłem oblał.
1586— Król!… — zawołał Kubuś stłumionym głosem. — O!… Król…
1587I ukazywał palcem starą polną gruszę, z której wnętrza uderzyła wielka, biała jasność.
1588Oślepiony tą nagłą jasnością Wojtuś nie widział zrazu nic; po chwili dopiero ujrzał, że w wypróchniałym wnętrzu starej gruszy siedział stary, bardzo stary król, w białej szacie, w koronie i ze złotym berłem.
1589Już chciał Wojtuś krzyknąć: „Laboga!”, kiedy wtem z wielkiego stosu chrustu i tarniny, które Skrobek z pólka swego dobył i na miedzy złożył, zaczęły się ukazywać małe polatujące iskry, niby pszczoły złote i małe pełznące smużki ognia, niby węże złote.
1590A jednocześnie zabrzmiał znów w powietrzu śpiew dzwoniący, cichy:
1591
Jeszcze ten śpiew brzmiał, kiedy ze stosu chrustu i tarniny buchnęły jasne płomienie, w których jaskrawym świetle coraz szybciej, coraz lżej, coraz powietrzniej tańczyły Krasnoludki, tak że patrząc na nich, prawie się kręciło w głowie.
1592— Reta!… Tatuńciu!… — wołał Wojtuś w nagłym przerażeniu. — Reta!… Krasnoludki tańcują!
1593— Król… król! — szeptał Kubuś, wlepiwszy oczęta w gruszę, jakby urzeczony. — Król!
1594I tulił głowinę w chude ramionka, jak to czyni ptak senny, drżąc od strachu i od chłodnej rosy.
1595Ale Skrobek nie widział i nie słyszał nic. Pot mu zastygł na grzbiecie, ramiona się naprężyły, oczy pałały ogniem wielkiej a cichej radości.
1596Doorał ostatniego zagonu uroczyska, pług w miedzę zatknął, a zdjąwszy czapkę, spojrzał po szerokim, w miesięcznych blaskach stojącym niebie i rzekł silnym głosem:
1597— Dziękaż[773] Ci, Panie Jezu Chryste, żeś mi w tej robocie dopomógł, amen!
1598I wziąwszy szkapę za uzdę, szedł dużym krokiem ku miedzy, gdzie siedzieli chłopcy, szedł tak żwawo po tej pracy, jakby po najlepszym wypoczynku, lekki, radosny, do szpiku, zda się, kości przenikniony światłem i ciszą tej nocy.
1599Szedł, a dokoła niego brzmiały stłumione lekuchne, jakby unoszące się z niewidzialnych skrzypców[774] głosy:
1600
Jakby urzeczony słuchał Skrobek śpiewania tego, wodząc wzrokiem po roztworzystej[775], zalanej blaskiem miesięcznym okolicy, a tuż przy nim, przy samych nogach, szedł silny, krótki cień jego, na ziemi odbity.
1601Smutek, Zwątpienie, CieńSpojrzał na niego Skrobek raz, spojrzał drugi raz i westchnął ciężko. Czyż nie tak samo, jak ten cień czarny, chodziła przy nim jego czarna dola?
1602Zwiesił głowę i zadumał się; owa powietrzna muzyka umilkła dla niego.
1603To i co, że zagon zorany, to i co, że ziemia sprawiona?… A czymże on ją, nieborak, zasieje, kiedy ani ziarna nie ma, ani na ziarno grosza?
1604Co zarobił przy tartaku, co sobie za tych lepszych czasów w garnku uskładał, to wszystko poszło na pług, na bronę, na siekierę, na jadło, choć szmatkę z onymi groszakami ściskał, aż mu piszczały w ręku. A co pomoże ściskać, jak do kowala potrza[776] albo na sól?… Toć ostatniego miedziaka[777] onegdaj[778] wydał…
1605To jakże teraz będzie?… Jak zaradzi tej świętej ziemi, która ziarna czeka?…
1606Tak w trosce swej zatopiony szedł Skrobek do chaty, a cień za nim; minął opłotki[779], cień za nim; doszedł do proga, cień za nim; jeszcze się i na progu ten niezbyty[780] towarzysz położył. Kto wie, może się i do chaty wcisnął. Ale go już Skrobek nie widział, tylko czapkę na stół cisnąwszy, na ławie ciężko siadł i we frasunku[781] się swoim pogrążył.
1607Wtem drzwi skrzypły[782], a do izby weszła cichuchno Marysia, wracająca z dalekiej wyprawy.
Sprawa Wiechetka
I
1608Wieś, Praca, SmutekCo dzień teraz od samego rana rozlegały się we wsi tęgie uderzenia cepów[783], to w pojedynkę: łup, cup! łup, cup!… to w dwójkę: łupu, cupu! łupu, cupu! to w troje: łupu, cupu, łup! łupu, cupu, łup! to w czwórkę wreszcie: łupu, cupu, łupu, cupu! łupu, cupu, łupu, cupu! a coraz to prędzej, coraz zapalczywiej, aż echa pod borem biły, tak się gospodarze zwijali, żeby z nowego plonu dobyć ziarno na siew w dobrą porę.
1609Jeden tylko Skrobek nie miał co młócić; jeden tylko Skrobek chodził smutny i bezczynny od chaty do pólka, od pólka do chaty, myśląc, przemyślając[784], skąd ziarna weźmie, czym rolę[785] obsieje.
1610A ziemia jakby się sama o ziarno prosiła. Wygrzało ją słońce, oświeżyły rosy, bruzdy i zagony[786] wyciągały się proste i równe pod cichym błękitem. Od brzasku do zmierzchu polatywał nad nimi skowronek, szary śpiewaczek pól ornych, i dzwonił przejasnym głosikiem:
1611
Słuchał tego Skrobek i trząsł głową, żałośnie wzdychając:
1612— Hej, ziemio ty, ziemio! — mówił. — Zorałem cię pługiem, zbronowałem broną[787], ale chyba łzami obsiać cię sądzono!
1613Tymczasem biją we wsi cepy: łup, cup! łup, cup! łupu, cupu! łupu, cupu! łup, cup!…
1614Biją cepy w złotą słomę, złote ziarno się z niej sypie, a co który młocek silniej uderzy, to żyto pryska daleko za klepisko[788], aż przed wrota stodoły, właśnie jak iskry złote pryskają, kiedy kowal młotem żelazo na kowadle bije. Przed wrotami wrzawa niesłychana. Całe gromady wróbli spadają na uronione[789] ziarno z pobliskiej topoli i krzyczą, i dziobią, i kłócą się, i biją, a ruszy się co w pobliżu, to znów frrr… na topól[790], jakby je wiatr zdmuchnął.
1615— Co te ptaszyska tak dziś wrzeszczą? — mówią sobie chłopy. — Albo to na deszcz będzie, albo na pogodę!
1616A nie widzą, że między wróblami uwija się gromada Krasnoludków, zbierając pilnie rozpryskane ziarna. Co wróbel chwyci jedno, to Krasnoludek zgarnie dziesięć. Taka robota!
1617Drą się tedy wróble, jak na gwałt, i aż przyskakują do onych czerwonych kapturów, nastroszywszy pióra; ale Krasnoludki bynajmniej się tych krzykaczy nie boją i spokojnie sobie między nimi chodząc, zgarniają w mieszki[791] albo i w poły[792] opończy[793], co najcelniejsze[794] ziarno.
1618— Naści[795], wróblu, przetrącone, zjedz, niech ci idzie na zdrowie. Ale co pełne a całe, a złote: to na siew! Z jednego w ziemię rzuconego ziarna sto innych będzie. I człowiek się z nich pożywi, co nędzarzem jest, i dzieciom z tego chleba da, i wam się też, wróble, coś niecoś z reszty dostanie.
1619Tak mówią Krasnoludki, zbierając ziarna.
1620PtakAle słów ich nie bardzo słychać, przed wrzaskiem ptasiej czeredy, która sobie nic z mów takich nie robi. Ptak jak ptak! Troski o jutro nie zna. Ani orze, ani sieje, i tak mu się dobrze dzieje. Jak dziś syt[796], to główkę podnosi i śpiewa. A przyjdzie jutro, tedy znów główkę podnosi znów i śpiewa, i opatrzenia[797] dla siebie z ufnością i weselem czeka.
1621A tymczasem cepy walą w słomę kłosistą i złotą na każdy dzień, a Krasnoludki — na każdy dzień — pracują pilnie, a co nazbierają przez dzień, to do podziemia niosą i na kupkę sypią.
1622Podziemie suche, pod korzeniami dębu pięknie wybrane, brzozową korą wyłożone, aż się srebrzy całe. W górze otwór dla przewiewu, z boku otwór dla wejścia, a w pośrodku złociste ziarno celne, wysoko usypane, z ćwierć może! Takiego dobra nie można zostawiać bez opieki, bez straży.
1623Co dzień też jeden z Krasnoludków szufelką lipową ziarno przegarnia, suszy, otwór ku słonku odmyka, a kiedy mrok się czyni, podmiata pękiem mietlic znów na kupę, a mchem górny wylot zatknąwszy, iżby wilgoć z rosą nie szła, po czym się u wejścia kładzie i zasypia.
1624KradzieżAlić[798] pewnego razu opatruje się[799] Słomiaczek, który dnia tego straż w podziemiu trzymał, że ziarna ubyło jakoś.
1625„Ha, uleżało się może!” — myśli. I tak przeszła noc.
1626Na drugą noc ziarna znów mniej jakby.
1627„Ha! — myśli Modraczek, który tej nocy stróżował — Może uschło trochę!”
1628Ale na trzecią noc ubyło ziarna tak dużo, że się Biedraczek, który tej nocy kolej miał, za głowę chwycił i hałasu okrutnego narobił.
1629Ani wątpić, że ktoś podbiera zboże.
1630Zleciała się cała drużyna, patrzą, krzywda wielka! Gdzie! Ani połowy już nie ma!
1631Na nic tu żal, trza[800] radzić. Idą tedy do króla po radę.
1632— Królu miłościwy — mówią — złodziej jest, co nam ziarno chwyta! Co czynić mamy?
1633 1634 1635— Królu miłościwy, złodziej jak wiatr w polu, sto dróg ma przed sobą, a kto go ułapi?[801]
1636 1637— Sygnet[802] i pieczęć wam daję, pieczętujcie wszystkie wejścia, żebyście wiedzieli, którą z tych stu dróg przychodzi, a którą odchodzi ów złodziej.
1638Bierze drużyna pieczęć, bierze sygnet królewski, zatyka wszystkie szpary mchem siwym, kratę z trzcin na mchu czyni, trawą co najdłuższą wiąże, pieczęcie na węzłach kładzie, sygnetem przyciska — straż stawia i czeka.
1639 1640Cicho wszędzie, jakby makiem siał. Listek się nie ruszy na drzewie.
1641Ciemny lazur bez tchu nad ziemią wisi, gwiazd w nim, by[803] piasku w morzu.
1642A mieli straż tej nocy przy dębie Mikuła i Pakuła, dwaj rodzeni bracia, z których król Błystek policję sobie nadworną uczynił, dawszy im piękne hełmy z dzwonków polnych na głowy, a szable z mieczyka, co kwiatem ognistym jak ułańską lancą[804] z czerwoną chorągiewką wystrzela wysoko spośród liści wąskich a długich, jak miecze.
1643Stoi Mikuła sztywny, jak gdyby kij połknął, stoi Pakuła prosty, jakby wystrugany z drzewa, a oczyma dokoła kręcą, żeby im nic nie uszło.
1644Wszystko śpi w Słowiczej Dolinie: modra struga i trawy, i zioła; śpią muszki i ptaszęta, i żab chóry, i lilie wodne, i dąb ten stary, pod którym Mikuła i Pakuła trzymają straż wiernie.
1645 1646Zrywa się drużyna Krasnoludków i do podziemia bieży: straż stoi, jak stała, pieczęcie leżą, jak leżały. Zajrzą Krasnoludki do wnętrza, a tam garsteczka tylko żyta, ledwie że co na dnie.
1647Zdumieli[805].
1648Cóż to więc jest za szkodnik taki, co zamku nie ruszy, pieczęci nie złamie, a dobro zabierze?
1649Patrzą po sobie w przerażeniu, milczą, nikt nie wie, jakie tu przemówić słowo.
1650 1651— Kiedy sygnet mój nie ustrzegł i straż moja nie ustrzegła, to nie ustrzeże nikt.
1652A wtem Pietrzyk, jako zawsze nowe myśli w głowie miał, zawoła z ciżby[806]:
1653— A co dostanę, miłościwy królu, jeśli złodzieja tego uchwycę?
1654 1655— Głos za nim, gdy go sądzić będą.
1656 1657— Co? Głos za złodziejem? Tego nie chcę! Anibym[807] za takim łotrem palcem małym nie ruszył, gdy go wieszać będą! Ale niech mi król miłościwy da ową pieśń, przez mistrza Sarabandę spisaną, z której teraz Półpankowi nic, bo głos utracił.
1658— Niech i tak będzie! — rzecze król i skinął berłem.
1659A była spisana pieśń ta na listkach róż polnych i na motylich skrzydłach najczystszą rosą majową, tak cudnie, iż ją chowano w skarbcu jako klejnot drogi.
1660Skoczył Pietrzyk na łokieć w górę z radości, króla za kolana uścisnął, znów skoczył i jak wiatr polem ku lasowi śmignął.
II
1661Brzask już szedł i w lesie ptactwo budzić się zaczęło, kiedy Pietrzyk chatynkę babuleńki znalazł i w drzwiach niskich stanął.
1662Ubogo tam było, jeden stołek, komin, tapczan lichy, a zresztą[808] zioła i zioła!
1663U pułapu[809], po ścianach, na ubitej ziemi, w koszykach, w płachtach, w wiązkach, w snopach całych — nic, tylko zioła!
1664Duszny, zmieszany zapach mięty, macierzanki, lawendy, rumianku, melisy i innych tysiąca, napełniał izdebkę jedyną, w której by się udusić było można od tych silnych woni, gdyby nie to, że strzechę miała na wylot na lazury nieba otwartą, i tylko w szczytach skrzydłami sowy krytą.
1665W izbie siedzi babuleńka u komina, złote nici na kołowrotku[810] przędzie, cichym głosem stare pieśni śpiewa, z cichym furkotem wrzeciono[811] złote puszcza.
1666— Witajcie, babuleńko! — przemówi w progu izby Pietrzyk.
1667Podniosła babuleńka głowę, rękę przyłożyła do oczu, patrzy pilnie, aż poznała Pietrzyka, który już raz po igłę dla Półpanka do jej chatki latał.
1668— Witaj, przewitaj! — zawoła. — A wejdźże w dobrą chwilę! Czegoż ci potrzeba?
1669Wszedł Pietrzyk, pokłonił się nisko, babuleńkę w zmarszczoną rękę pocałował i rzecze:
1670— Rady mi potrzeba! Złodziej nam dobro bierze, a chwycić go nie możemy! Taka bieda!
1671Słucha babuleńka, słucha, przestała nogą trącać kołowrotek, złote wrzeciono puściła na ziemię, złotą nitkę w palcach trzyma, chwieje głową siwą i głęboko myśli.
1672 1673 1674— Ziarno bierze — odpowie Pietrzyk z wielkim oburzeniem. — Siewne ziarno bierze, niecnota!
1675WiedzaA babuleńka:
1676— Dosypcież mu jeszcze i pereł do ziarna tego!
1677— Co! — krzyknie Pietrzyk. — Jeszcze i pereł? Złodziejowi, co nas okrada z ziarna, mamy jeszcze pereł dosypywać? Babuleńko!… Chyba ci się od starości w głowie pomieszało!
1678Ale babuleńka już podjęła złote wrzeciono i puściwszy w ruch kołowrotek, złotą nitkę ciągnie…
1679— Dosypcie mu pereł — raz jeszcze rzecze i jakby Pietrzyka nie było, piosnkę starą śpiewać zaczyna cichym, drżącym głosem.
1680Mądrość— Babuleńko! — zawoła Pietrzyk na to. — Szedłem do ciebie jak do matki własnej, jak do matki rodzonej szedłem do ciebie po radę. Nie szedłem do Dnia, ani do Nocy, ani do Słońca, ani do Księżyca, tylko do ciebie, babuleńko, bo wiem, żeś mądra i że mądrość twoja z wielu dni i z wielu nocy, i z wielu wschodów i zachodów słońca i księżyca jest, a ty mnie tak przyjmujesz? Taką radę dajesz? Zostańże więc z Bogiem, bo widzę, żem się oszukał.
1681Mówił to z żalem wielkim w głosie i z urazą w sercu, a zabrawszy się, ku drzwiom szedł.
1682Już w progu był, kiedy babuleńka piosnkę swą przerwała, wołając za nim:
1683— Pereł… pereł mu dajcie! Pereł dosypcie!…
1684— Aha!… Akurat!… — mruknął Pietrzyk i w drogę ruszył, żałując straconego czasu.
1685Ale głos babuleńki tak urósł, tak się wzmógł, tak wielkie kręgi powietrzne jedne po drugich trącał i napełniał, że choć Pietrzyk daleko już był, jeszcze głos ów leciał za nim, nad nim, przy nim, a precz[812] wołał:
1686— Pereł… pereł dosypcie mu!… Pereł!…
1687Zastanowiła Pietrzyka ta wielka moc głosu, która nie z czego, tylko z wielkiej prawdy musiała iść, więc nagle się zatrzymał i rzekł:
1688— Ha, może to tak trzeba! Może tak i trzeba!
1689I pilnie rozważać począł, jak i co czynić mu należy.
1690— Co będzie, to będzie — rzekł wreszcie — szubienicy przecież nie będzie!
1691A jako zawsze był śmiały, a przygód różnych łakomy, zaraz się z dobrą otuchą do domu wracał i przed króla szedł.
1692— Miłościwy królu! — rzecze. — Ile pereł zawierzyłbyś mi na tę noc dzisiejszą?
1693Król, MądrośćA król:
1694— Kto zawierzy jedną, zawierzy i wszystkie. Ale ja wierność twoją więcej sobie niźli perły cenię.
1695 1696— Niechże ci będą dzięki za to słowo, miłościwy królu! Garść pereł mi zawierz, a mamli[813] złodzieja owego dostać, to go dziś dostanę.
1697 1698I zaraz wołał skarbnika, żeby garść pereł, nie licząc ich, Pietrzykowi dał.
1699Ścisnął Pietrzyk kolano pańskie, dziękując, a że serce miękkie miał, więc jedną i drugą łzę otarł ukradkiem, po czym rozśmiawszy się wesoło, szedł perły brać.
1700A już zmierzch padał na świat.
1701PodstępZebrały się Krasnoludki, patrzą ciekawie, co będzie, a Pietrzyk z ową garścią pereł prosto do owego śpichrza[814] w ziemi idzie i między ziarno je ciska.
1702— W imię twoje, babuleńko — rzecze — i starej mądrości twojej!
1703Po czym się ku towarzyszom obróciwszy, dodał:
1704— Nie trzeba dziś straży, ni pieczęci! Mikuła i Pakuła! Ruszajcie spać, druhy! Ja sam tu zostanę.
1705I zaraz na wzgórku siadł, głowę o kamień wsparł i za odchodzącymi sennym okiem patrzał.
1706Ale od wschodu ruszył się wiatr mały i trawą szeleścił, właśnie jakby szmery i szepty powietrzem szły.
1707Pietrzyk wszakże, mało na owo to szeptanie zważając, iż znużony był drogą, jak chrapnął, tak się dopiero o świcie przebudził. Przebudził się, patrzy, a tu, prawie u nóg jego, widnieje jakby dróżka od wzgórza ku uroczysku[815], perłami owymi usypana, co je między ziarno rzucił.
1708Zakrzyknął tedy[816] i porwał się za tym znakiem biec, a tuż i drużyna Krasnoludków za nim.
1709Bieży[817] Pietrzyk, staje i znów bieży: co sto, co dwieście kroków da, to perła leży, ot, jakby ktoś z prędkości, wszystko razem chwyciwszy i ziarno, i perły, potem to, co mu na nic, ciskał, a tylko ziarno z sobą brał.
1710„Oj, mądra ty, mądra babuleńko! — myśli Pietrzyk i już uroczyska za śladem owym dopada. Spojrzy, perła ostatnia w bruździe głębokiej leży, a tuż grudka ziemi ruszona… a pod nią jamka!…”
1711Schyli się Pietrzyk, rozgrzebuje ów wzgóreczek ziemny, a tam dwie, trzy perły toczą mu się przed oczyma w głębie. Zakrzyknął na drużynę: kopią, aż się dokopali dużego lochu, w którym owo chwycone ziarno leżało wszystko prawie.
1712Przy nim skulony siedział szczur polny i jego rodzina.
1713— A tuś mi! — krzyknie Pietrzyk i za kark chwyci szkodnika.
1714— Mikuła! Pakuła! Bywaj[818] jeden z drugim!
1715Pisnął szczur przerażony, próbując wymknąć się i uciekać, ale milicja nadworna tak go nasiadła, że się poddać musiał.
1716 1717Z okrzykami, ze śpiewem wracały Krasnoludki z wyprawy, wiodąc jeńca i niosąc worki z odzyskanym ziarnem na powrót do swego podziemia.
III
1718KrólUroczyście, wspaniale otwarł się sąd królewski w Słowiczej Dolinie. Król jegomość wystąpił w całym majestacie.
1719Purpurowy płaszcz jego niósł za nim opasły paź Krężołek, złota korona błyszczała na królewskiej głowie, a brylantowe berło siało takie blaski jak wschodzące słońce. Przed stopniami sali sądowej stał oskarżyciel państwa, bystry Kocieoczko; tuż za nim Mikuła i Pakuła w paradnych mundurach; dokoła, lecz w pewnym oddaleniu, tłoczyły się Krasnoludki, a wszystkie oczy zwrócone były na oskarżonego.
1720Stał on pochylony, skurczony w ubogiej sukmance na grzbiecie, mając przednie łapki mocno związane za plecami, pozieleniały ze wzruszenia i ze strachu, a tak drżący, że nogi widocznie trzęsły się pod nim jak w febrze.
1721Właśnie wymowny Kocieoczko, skończywszy przedstawiać jego winę, żądał surowej kary: już to co najmniej powieszenia na najwyższej gałęzi dębu oraz zwrotu strat i kosztów procesu.
1722Szanowny oskarżyciel aż zachrypł w ciągu tego wywodu i fularem[819] ocierając zapocone czoło, sapał głośno.
1723Król skinął berłem i zapytał sam:
1724— Jak się zowiesz, nieszczęśniku?
1725Zsiniał szczur i na nogach się zachwiał, aż popchnięty ku królowi przez Mikułę:
1726— Wiechetek, do usług! — rzecze cichym głosem.
1727Bieda, Głód, Wina, KradzieżA król:
1728— Dlaczego zabrałeś to ziarno?
1729— Głodny byłem… nędzarz byłem… dzieci moje konały z głodu…
1730— Ale głód nie daje prawa do cudzego mienia. Czy nie tak?
1731— Tak, miłościwy królu! — odrzecze[820] Wiechetek, drżąc cały.
1732— Więc cóż masz na swoją obronę? — spytał król.
1733— Nic… prócz głodu… Głód… straszny głód…
1734— Ale nie mogłeś i przy największym głodzie zjeść tej miary zboża. Dziesiąta część wystarczyłaby tobie i dzieciom twoim.
1735— Zimy się bałem… Najmiłościwszy królu!… Zima strasznie długa, ciężka… Połowa moich dzieci wyginęła tamtej zimy, królu! Ach, jak cierpiały strasznie… Najmłodsze… najmłodsze dziecko moje, królu, umierało w oczach moich z głodu… Sześć dni, sześć nocy patrzałem na to… i żyłem… żyłem… i nie mogłem sam za niego skonać… nie mogłem!
1736Odwrócił król oblicze sędziwe[821], na którym malowała się litość, a w drużynie Krasnoludków słychać było ciche łkanie.
1737 1738 1739— Po najmłodszym umierał starszy… Starszy syn mój, królu, umierał w moich oczach… Dziesięć dni, dziesięć nocy konał… i ja patrzałem na to… i nie mogłem umrzeć za niego sam, choć umierałem z nim razem!
1740Zmarszczył król brew, żeby powstrzymać łzę, nabiegającą do oczu; w drużynie Krasnoludków słychać było głębokie westchnienie; Pietrzyk łkał głośno.
1741 1742— A potem umierał trzeci… Trzeci syn mój, królu, umierał… Z głodu syn mój umierał, o królu, a ja patrzyłem na to… W moich oczach, królu, syn mój umierał z głodu… A ja nie mogłem umrzeć!
1743Wtem począł się trząść bardzo i zmrużywszy oczy:
1744— Głód… głód… głód… — szeptał nieprzytomnym głosem.
1745Ale król Błystek podniósł berło i rzekł:
1746— Srogim być muszę, boś zawinił srodze. Ziarno to było siewne, na siew dla podobnego tobie nędzarza przeznaczone, który też głodne dzieci ma. Niech się nad tobą spełni sprawiedliwość.
1747— Śmierć! Śmierć złoczyńcy! — zawołał Kocieoczko.
1748— Śmierć! — powtórzyli za nim Mikuła i Pakuła jednym srogim głosem.
1749StrachWiechetek stał, jakby porażony, trzęsąc się i patrząc obłąkanym wzrokiem.
1750Współczucie, Miłosierdzie, DobroKról odwrócił się i już miał sądny tron opuścić, kiedy wtem Pietrzyk rzucił się ku niemu z tłumu i do nóg mu padłszy, zawołał:
1751— Głosu chcę za nim! Głosu za skazanym, miłościwy królu. Głosu, któryś mi sam dać chciał. Głosu! Głosu chcę!…
1752— Więc go masz! — rzecze król i schylił się ku niemu, i dotknął go berłem łaskawie.
1753 1754— Więc przebacz! Przebacz, królu dobry! Przebacz! Powiedz, powiedz, królu, że przebaczasz! To pieśń moja będzie! To moja najcudowniejsza pieśń będzie! Moja jedyna! A inszej nie chcę! Nie chcę!…
1755Zapłakał stary król, widząc taki gwałt żałości w ulubionym słudze i rzecze:
1756— Zwyciężyłeś, Pietrzyku! Zwyciężyłeś miłosierdziem sprawiedliwość moją. Niechże się stanie po twej woli!
1757 1758— Puścić mi wolno nędzarza tego i nakarmić dzieci jego! Ze stołu mego mają odtąd pożywać chleb dzieci jego. A ziarno dziś jeszcze oddać oraczowi i ziemi, która siewu czeka.
IV
1759Po same łokcie roboty miała sierotka, zanim jako tako chatę Skrobkową oprzątnęła. Zaglądała też raz po raz i do ogródka.
1760Opuszczenie[822] tam było takie, że Marysię za serce targało.
1761„Gdyby tak trochę konopi — myślała. — Dopieroż by była uciecha: sprzątnąć, osuszyć, wymiędlić[823], a w późne zimowe wieczory prząść nitki złociste!”
1762Matka jej przy takiej robocie siadywała i śliczne pieśni śpiewała…
1763„A gdyby ze dwa zagonki[824] kapusty! Ziemia czarna, rodzajna, główki kapusty byłyby wielkie jak dynie!”
1764I zamyślała się Marysia sierotka, jakby z wiosną do tego ogródka ręce przyłożyć.
1765„Na wiosnę — myśli — to jużci trzeba w tym ogródku zacząć się grzebać. Ale czy to sama jedna dziewucha da temu rady?”
1766 1767— A Wojtuś, a Kubuś! Toć to robotniki gotowe!…
1768Nie tylko ten biedny, pusty, zachwaszczony ogródek frasował[825] Marysię. Coraz częściej napastowała ją tęsknota do owych gąsek, do owej górki ze złocistymi kwiatkami, do Gasia, który czasem na tej górze przylegał u jej nóg po słonecznej stronie, to znów zrywał się i gąski obiegał dokoła, poszczekując raźnie.
1769Aż raz, obrządziwszy się w chacie[826], wyszła sierota na pobliskie błonie[827].
1770Patrzy — w wysokich badylach mignęło jej coś z daleka, jakby czerwona, szpiczasta czapeczka.
1771— Podziomek! — krzyknęła Marysia i porwała się biec do niego.
1772Kołatało jej serce, dziw, że nie roztłukło wychudłej piersi; a Marysia wciąż biegła.
1773Kapturek ukazywał się coraz dalej. Już, już wpadł w zarośla. Marysia ku zaroślom się rzuciła.
1774Tak by rada Podziomka zobaczyć[828], popytać go… o co? Sama jeszcze nie wiedziała. Ale niech go tylko nagoni[829]! I podziękować by mu za wszystko rada[830]; za gąski, co żyją, za kątek w chacie Skrobkowej, za Wojtusia i Kubę, którzy jej jakoby bracia są…
1775Więc pędziła co tchu za migającą coraz dalej czapeczką, tak prędko, jak jej gęsta łoza[831] pozwalała.
1776Nareszcie czapeczka znikła i nie pokazała się więcej.
1777Stanęła tedy Marysia, patrząc dookoła. Gdzie ona zaszła? Toć już niedaleko i zarośla się kończą…
1778Jak łuna ognista prześwieca między nimi czerwoność zachodzącego słonka. A dalej las widać, las dobrze jej znajomy. Toż ona zabiegła aż na drugi koniec sąsiedniej wioski, Wólki Głodowej.
1779Postąpiła jeszcze kilka kroków. Może chociaż swoje białe, swoje siodłate[832], swojego Gasia zobaczy.
1780I oto ujrzała, skryta pośród gęstwiny, jak dokoła wypalonej od skwaru góreczki skubią gąski trawę spokojnie, koło nich biega wierny Gasio, a w pobliskim pszeniczysku to schyla się, to się podnosi dziewczynka, nowa pastuszka. Zrywa zapóźnione maczki, bławatki, kąkole[833], aby z nich uwić równiankę[834].
1781Marysia zatrzymała się w zaroślach, poglądając na wszystko ciekawie.
1782Tymczasem słonko zaszło, pastuszka spędziła gąski i przy pomocy Gasia poprowadziła je do domu. Poszczekiwał Gasio szczególniej na tę białą, która i przy Marysi zwykle opóźniała się za stadem; dopiero gęsiarka postraszyła ją gałązką i biała tuż koło gąsiora podreptała w pierwszym rzędzie.
1783Znikło stadko za górką, a Marysia ciągle jeszcze stała w zaroślach.
1784Myślała, że kiedy już nie z Podziomkiem, to przynajmniej z Gasiem, ze swymi gąskami witać się będzie — ot, poszło to wszystko i Marysia z nimi się nie witała!
1785Po prostu zlękła się nowej gęsiarki. Taka nieśmiała dziewczynina!
1786Ale teraz, kiedy nikogo nie ma, chyba że się odważy chociaż chwilkę posiedzieć na swojej dawnej góreczce.
1787 1788Na ziemi leży nieżywy chomik, a niedaleko nieżywy także Sadełko. Oba mają poszarpane futra i głębokie, sczerniałe już rany.
1789Załamała ręce Marysia i usta otworzyła z dziwu.
1790Sadełko, jak Sadełko, ten zgrozą przejmował Marysię.
1791Ale chomik! Czyżby to był jej chomik?
1792Biegnie Marysia do jego norki, rozgarnia gęste badyle, stłoczone tu i ówdzie. Kłaczki sierści płowej chomika i rudej lisa poczepiały się ździebeł, na listkach jak korale wiszą zastygłej krwi krople, wejście do nory nieco rozgrzebane i pazurami zryte.
1793 1794 1795I pewno, że biedny. Dotrzymał mu groźnej obietnicy okrutny Sadełko i cały gniew srogi, iż gąski znów żywe, wywarł na ubogim zwierzątku. Ale i chomik też winien. Czemuż tak obojętnie patrzył na czającego się ku gąskom lisa? Czemuż nie ostrzegł pastuszki, albo chociaż Gasia? Nie byłoby nieszczęścia tego z gąskami, a lis musiałby się wynieść gdzie pieprz rośnie!
1796— A teraz leżysz nieszczęsny chomiku bez życia! Tak to, sam o siebie tylko dbając, zgubiłeś sam siebie!
1797Walka, Śmierć bohaterskaPatrzy Marysia, niedaleko, o parę kroków od nory trawa wygnieciona. Tu więc czaił się na chomika Sadełko, stąd skoczył na niego, tylko widać, że suchym badylem zaszeleścił i chomik się opatrzył[835], a ku swojej norce się cofnął. Ale i tam ścigał go zbójnik Sadełko. Raz grzebnął łapą i już był w jamce. Więc wszczęła się walka zajadła. Ciął chomik Sadełka głęboko, śmiertelnie, ale wnet zaduszony i w krzaki zawleczony został. Rad by Sadełko ciągnąć go dalej, aż do swojej nory, ale i z niego uciekało życie.
1798Biedny chomik! Jeżeli co pocieszać go mogło w ostatniej godzinie żywota, to że w tym śmiertelnym boju z okrutnym zwierzem okazał niezwykłe męstwo. Jakoż skoczyć wprost do gardła takiemu Sadełce, nie pytając, co się stanie, to przecież bohaterstwo nie lada!
1799Zginął sam, ale i wróg jego zginął także, choć o tyle większy i silniejszy. A tak, jeden drobny chomik, okupując śmiercią poprzednią obojętność swoją na sprawy ogólne, uwolnił całą okolicę od srogiego i przewrotnego zbrodniarza!
1800Współczucie, GróbTymczasem Marysia, patrząc na poszarpane futerko poległego chomika, na jego, dawniej tak bystre, a dziś zagasłe oczki, na sterczące nieruchomo a groźnie wąsiki, którymi dawniej tak pociesznie ruszał, uczuła taką litość i taką żałość w sercu, że spod spuszczonych rzęsów[836] posypały jej się po zbladłej twarzyczce łzy bujne, srebrzyste.
1801Przykucnęła, płacząc, na ziemi obok chomika i mówiła do niego słodkim głosem, tak jakby zwierzątko mogło ją słyszeć jeszcze.
1802— Nie bój się, nie bój, mój biedaku! Nie zostawię ja ciebie tutaj przy tym szkaradnym lisie, przy tym przebrzydłym zbójniku! Wezmę ja cię ze sobą, nieboże! Zakopię ciebie w Skrobkowej zagrodzie, pod wielkim dębem, głęboko! Listeczkami dołek wyścielę… listeczkami ślicznie cię nakryję… Będziesz sobie leżał cichuchno, pięknie… Nie zostawię cię tutaj, nie! Przynajmniej jednego przyjaciela z tych dawnych czasów będę miała blisko.
1803I zaraz zaczęła szukać zielonych gałązek jedliny[837], nakryła nimi chomika i do fartuszka go wziąwszy, przysypanego żywiczną zielenią, ku chacie wracała z pośpiechem.
1804Gdyby była przed odejściem choć raz rzuciła okiem na kępę rosnących nieopodal łopianów, ujrzałaby, jak ich wielkie, okrągłe liście chwieją się, choć nie było najmniejszego wiatru, i jak wśród liści coś czerwonego jakby płomyk miga.
1805PodstępJakoż, ledwie że skręciła na ścieżynę wiodącą do Skrobkowej zagrody, kiedy liście owe rozchyliły się z wolna, a znajomy nam ze sprawy Wiechetka Krasnoludek, Pietrzyk, ostrożnie spod nich wyszedłszy, zapytał cichym głosem:
1806 1807A na to spośród badyli zakrywających chomikową norkę dał się słyszeć głos drugi, też cichy:
1808 1809I równie ostrożnie, jak Pietrzyk z łopianów, wyszedł z badyli Podziomek, trzymając palec na ustach.
1810Ale Pietrzyk, jako z natury bardzo żywy i pohamować się nieumiejący, zaczął skakać, wołając radośnie:
1811— A to nam się udało! A to się udało!
1812— Cicho, wariacie jakiś! — syknął Podziomek, chwytając go za rękę. — Taki wrzask czynisz, jakbyś tu sam był! Usłyszy cię jeszcze…
1813— I… skąd?… Świerszcze pod wieczór tak grają, że wszystko het precz zagłuszą! Ale powiedz sam. Udało się! Hę?
1814— Co się nie miało udać! Taka poczciwa dusza, to i sama z siebie do litości skłonna.
1815— Pewnie że!… Miód, nie dziewczyna! Z inną by nie poszło tak łatwo.
1816— Aleś też o tym dębie i o tym pogrzebie tak głośno podszeptywał, żem aż truchlał, czy się nie obejrzy na łopiany!
1817— Ja zawsze tak! Prosto z mostu! Co będzie, to będzie. No, i widzisz, że ani się nie spostrzegła.
1818— Ależ mi — Podziomek na to — kolana ścierpły! Toć ja w tych badylach od rana już siedzę, a mrówki od chomika odganiam pręcikiem, żeby Marysia dotknąć go się nie bała.
1819— A ja — Pietrzyk na to — myślałem, że nogi połamię, takem przed nią leciał do Głodowej Wólki, żeby ją w to miejsce sprowadzić. Myślała nawet, że to ty, bom ze wszystkim tak kaptur na głowę nasadził i to fajczysko od Modraczka wziąłem, żeby cię lepiej udać! Uh! Jakem też wpadł w te łopiany, myślałem, że wrzasnę… Wyobraź sobie, pokrzywa w nich rosła. Pełno pokrzyw! Żeby mi nie o króla jegomościa szło, to bym, nie pytając, wyskoczył… Ale cóż! Naparł się król, żeby koniecznie i koniecznie to ziarno Skrobkowi przez sierotę przyszło… Niby to, że ją przytulił w swej chacie…
1820 1821— No, to idźmy za nią… Ostrożnie tylko.
1822— Wiesz ty co, Pietrzyk? Zzuj[838] ty lepiej buty, bo ci strasznie skrzypią…
1823— Ja, buty? Jeszcze co! Możesz sam boso lecieć, boś do tego pewno u owej baby przywyknął, gdzieś podrzutkiem był. Ale ja! Dworzanin rękodajny[839] króla jegomości? Także koncept[840]!…
1824— Jak nie, to nie! No idźmy! Tylko nie skrzyp!
1825 1826I wziąwszy się za ręce, zaczęli milczkiem za sierotą iść: Pietrzyk unosząc się na palcach długich czerwonych butów, które istotnie skrzypiały jak wóz nienasmarowany, a Podziomek kłapiąc ogromnymi pantoflami, które mu co chwila z nóg spadały.
V
1827Tymczasem księżyc wybłysnął na niebie i ślicznym, srebrnym światłem rozjaśnił drożynę. Drożyną szła Marysia, aż biała w miesięcznym świetle, wznosząc główkę ku niebu, a chudymi rączynami mocno ściskając końce fartuszka, z którego sterczały gałązki jodłowe, nakrywające biednego chomika. Szła śpiesznie, bo to i owo trzeba było jeszcze obrządzić[841] w chacie przed nocą, a idąc, rozmyślała: czy mówić o chomiku Wojtusiowi i Kubie, czy nie mówić?
1828Lecz gdy się tak wahała w sobie, coś jakby zaszeptało tuż przy niej:
1829— Nie, nie! Chłopcom mówić nie trzeba! Jeszcze by wygrzebali chomika! Dobre chłopaki, prawda, ale ich zawsze do figlów ciągnie. Lepiej nie mówić, nie!
1830Marysi zdawało się, że to jej myśli tak szepcą, przyśpieszyła tedy kroku, nie widząc nawet, że obok jej cienia, odbitego księżycowym światłem na drożynie, porusza się malutki cień jakiś.
1831Był to Pietrzyk, któremu niezmiernie chodziło o to, aby Marysia sama pochowała swojego chomika, i który skoczył podszepnąć jej to postanowienie, po czym w dwóch ogromnych susach przy Podziomku stanął.
1832— Cóż ty dziś dokazujesz! — zawołał z cicha Podziomek, gdy mu Pietrzyk w tym skoku kaptur z głowy zrzucił.
1833 1834— Eh! Takim rad[842]! Takim rad, że się król ucieszy; żeby nie to, że za dziewczyną muszę[843], to bym ci tu kozły śmigał do białego rana!
1835 1836— Jak to, po co? To nie wiesz, że jak Krasnoludki po księżycu kozły śmigają, to się baby kłócą?
1837 1838— A nic. Niech się kłócą! Sobota jutro, masło robią baby, a jak baba zła, to najprędzej masło ubije w maślnicy. Zobaczysz, jaka maślanka będzie tłusta!
1839— Tobie zawsze głupstwa w głowie!
1840— Głupstwa? Zastanów ty się, co mówisz. Maślanka tłusta to głupstwo?…
1841Ale Podziomek rękę mu na ramieniu położył.
1842— Słuchaj, Pietrzyk! — rzekł. — Trzeba nam kroku przyśpieszyć, bo już widać Skrobkową chatę. Naszykowałeś ty tam jaką motykę pod dębem?
1843— Co nie miałem naszykować? Stała za drzwiami w sieni…
1844— To i dobrze! Patrz, prosto pod dąb idzie… Poczciwości dziewczynina!
1845Jakoż Marysia istotnie prosto pod dąb szła, który pełen był szumów cichych i łaskawych, jakby właśnie słowa szeptał jakie.
1846Przyszedłszy, obejrzała się dziewczyna za patykiem jakim, żeby rozgrzebać ziemię, na mogiłkę dla chomika swego, gdy wtem spostrzegła motykę Skrobkową o pień dębu wspartą.
1847— Dziękaż Bogu! — szepnęła. — Tatuńcio zabaczyli[844] motyki… Będzie czym godny dołek wybrać[845]!
1848I zaraz zaczęła kopać, złożywszy chomika na trawie. Uderzyła raz motyką, uderzyła drugi, dziwując się w sobie, że jej ta robota tak lekko idzie. Motyka jak piórko, a ziemia tak pulchna, jakby dopiero co usypana.
1849— Okrutniem zmocniała na Skrobkowym chlebie! — szepnęła z uśmiechem. — Ani pół, gdzie… ani ćwierć tej mocy nie było we mnie, kiedym gęsie[846] pasła.
1850Pomilczała i westchnęła z cicha:
1851— He, hej!… Czym ja się też sierota za chleb ten wywdzięczę?… Bóg chyba zapłaci za mnie.
1852Domawiała tych słów właśnie, kiedy jej motyka przez cienką ziemi warstewkę do głębokiej jamy wpadła. Ledwie że ją utrzymała dziewczynina w ręku.
1853— Laboga! — rzekła — To ci te korzenie dębowe takie sobie miejsce robią, żeby gdzie pod ziemią iść miały! A niech tam! Będzie tu i na grobek dla mego chomika.
1854Ziarno, RadośćA wtem przez gałęzie dębu promień księżyca padł i uczyniło się pod dębem jasno. Skoczyła Marysia po gałązki i zapuściwszy z nimi rączynę w ziemię, poczuła nagle coś sypkiego w ręku. Wyciągnie garstkę, spojrzy — pszenica — jak złoto! Zapuści rękę raz jeszcze — ziarna kupa! Jak w spichrzu u tęgiego chłopa, taka kupa! Gdzie posunie rękę, wszędzie ziarno, ziarno…
1855A księżyc coraz jaśniejszy, a świat coraz bielszy, a taka światłość bije od ziarna właśnie, jak od skarbu, o którym bajki mówią, a dąb szumi lekuchno, cichuchno, łaskawie…
1856…Odpłaci Bóg za ciebie, sieroto, odpłaci!
1857— Laboga! Laboga — powtarza Marysia zdumiona, aż porwie się z nagłym krzykiem i do chaty bieży[847].
1858Wpadła, stanęła u progu, serce się jej w piersi jak ptak tłucze.
1859— Gospodarzu!… Tatuńciu! — mówi zdyszanym głosem, a łzy radości z oczu jej się jako perły sypią.
1860Siedział Skrobek na zydlu[848] przed kominem, z głową zwieszoną w trosce, wszczepiwszy sękate palce w zwichrzoną czuprynę. Tak był zafrasowany[849] ciężko, czym pólko obsieje, że i nie słyszał nawet, jak drzwi skrzypnęły, a Marysia wbiegła.
1861— Tatuńciu! — powtórzyła Marysia, ciągnąc go za rękaw. — Pszenica je[850]!
1862Spojrzał na nią błędnym wzrokiem, nie rozumiejąc, co mówi. Zdawało mu się, że to sen, że to omam taki.
1863 1864— Pszenica je, tatuńciu! Dużo pszenicy!…
1865Skrobek wytrzeszczył oczy; sine żyły nabiegły mu na czole.
1866— Co ty gadasz? Co ty, dziewucha, gadasz? — zawołał, chwyciwszy ją za ramię.
1867— A co by?… — powtórzyła Marysia, której pod Skrobkową ręką aż świeczki w oczach stanęły.
1868— Gadam oto tatuńciu, co pszenica na siew je.
1869Porwał się Skrobek z zydla i za czapkę chwycił.
1870— Co?… Gdzie?… Gdzie pszenica na siew?
1871Ręce mu się trzęsły, nogi drżały pod nim, a głos tak mu się w gardło wparł, że ledwo chłop ubogi mógł przemówić z onej wielkiej radości.
1872— Jezu miłosierny! Gdzie? Gdzie?…
1873— A haj, pod dębem!… Pod samiuśkim naszym dębem! — wesoło zawołała Marysia. — Bierzcie płachtę, tatuńciu, albo worek, bo tego setna[851] kupa je!
1874— Panie Jezu! Panie Jezu! — powtarzał Skrobek, szukając worka na zapiecku. — Kupa, powiadasz?… A niechże Bóg błogosławi, sieroto! A toś mi radość przyniosła, jakoby własna… rodzona…
1875 1876— A pójdźma[852] prędzej, bo tam miesiączek tak świeci… tak świeci…
1877Jałmużna Półpanka
I
1878Koszałek-Opałek, który od owej przygody z Marysinymi gąskami, kątem u Sadełka mieszkał, dziwił się niepomiernie dnia tego, że gospodarz tak długo nie wraca. Zazwyczaj wymykał się lis z jamy pod wieczór, a przychodził rano; z tą wszelako różnicą, iż przy wyjściu przeciskał się wąskim podziemnym gankiem, który prowadził wprost ku wsi, wracał zaś obszernym wejściem od strony lasu, tak bywał objedzony i gruby, po czym rzucał się na legowisko i chrapał aż do zmierzchu dzień cały.
1879Zastanawiały Koszałka-Opałka te nocne wycieczki gospodarza, ale jako przyjęty w gościnę, nie pytał o nic.
1880FałszAż raz sam Sadełko przemówił do niego w te słowa:
1881— Widzisz waszmość pan przed sobą najnieszczęśliwszego zwierza, jaki kiedykolwiek na czterech łapach po tym świecie chodził! Matka moja była lunatyczką[853], a ja odziedziczyłem po niej to usposobienie. Com się nie napłacił doktorom, konowałom[854], owczarzom. Com się nie nabrał proszków, mikstur, balsamów, pigułek! Pół majątku mego na to poszło. Dość będzie, gdy powiem waszmości panu, żem samymi receptami trzy zimy opalał mieszkanie, a choć mrozy ścisnęły siarczyste, było u mnie tak ciepło jak w uchu! No i co waszmość pan powiesz, wszystko to na nic.
1882Niech tylko księżyc błyśnie na wschodzie choćby tyle, tycio, już mnie coś pędzi, coś rwie, żeby iść i po dachach chodzić. Próbowałem się już nawet przywiązywać za ogon do kołka, który oto waszmość pan w pośrodku jamy wbity widzisz, ale i to na nic.
1883Jak mną szarpnęło, tak najpiękniejszy kosmyk mojej kity na sznurku u kołka został, a ja się znalazłem za progiem. Patrz, waszmość, proszę! Dotąd noszę ślady tego wypadku!
1884Powstały nawet plotki, że to psy kowala tak mi część ogona wyszarpały, co oczywiście potwarz[855] jest i oszczerstwo[856] bezwstydne!
1885I takem już przywykł[857], tak to chodzenie po księżycu[858] drugą naturą moją się stało, że czy księżyc świeci, czy nie świeci, muszę z jamy precz, jak tylko zmierzchać zacznie.
1886Owszem, im ciemniej, tym z większą gwałtownością wyrywa mnie z domu ku wsi.
1887Czasem noc czarna, że choć oko wykol, a ja, zwierz nieszczęsny, błąkam się, gdzie kurnik, gdzie chlewik.
1888Jedno albowiem tylko gdakanie kokoszy i pianie kogutów, że już o gęganiu gęsi nie wspomnę, uspakaja nieco moje nerwy! Ha! Wola nieba!
1889Tu westchnął tak mocno, że mu się wąsy pod nosem na sztorc podniosły jak wiechy[859], po czym zaraz na legowisko szedł i zasypiał chrapiąc smaczno[860], a oblizując się tylko przez sen, od ucha do ucha.
1890Ale dzisiaj Koszałek-Opałek pełen był niespokojności. I ranek minął, i południe minęło, a lisa nie było w domu.
1891Wyjrzał uczony kronikarz raz, wyjrzał drugi raz, ale jak okiem zajrzeć bór tylko szumiał gdzieś z cicha, wysoko, a drzewa tajemniczo gwarzyły z sobą, chwiejąc wierzchołkami. Niżej wiewiórki uganiały się po gałęziach dębów i buków, a jeszcze niżej szeptały paprocie, mchy i borówki pełne czerwonych jagód. Zresztą — cisza.
1892Już i wieczór przybliżać się zaczął, i księżyc błysnął na niebie, a lis nie wracał.
1893Podpasał tedy Koszałek-Opałek opończę swoją, wziął kaptur na głowę i żywym niepokojem przejęty, postanowił szukać Sadełka. Poczciwy Krasnoludek przywiązał się bowiem do lisa, o którego zbójeckich sprawkach nie wiedząc, miał go za najzacniejszego zwierza.
1894Właśnie nałożył fajeczkę i chciał ją przed wyjściem zapalić, kiedy od strony wąskiego ganku jamy dały się słyszeć ciężkie, czające się kroki. Wyraźnie ktoś szedł od wsi. Ktoś w wielkich i podkutych butach.
1895Zadziwił się Koszałek-Opałek i jak stał z fajeczką w zębach, z krzesiwkiem w jednej ręce, a z hubką w drugiej[861], pilnie nasłuchiwać zaczął.
1896Kroki zbliżały się z każdą chwilą: już były u wejścia do owego ganku.
1897KaraSkoczył Koszałek-Opałek i ucho do ściany przyłożył, gdy wtem najwyraźniej posłyszał gruby głos kowala, którego przy wejściu do wsi, przed niedawnym czasem, na progu kuźni był widział.
1898— Czekajże, niecnoto! — mówił głos. — Nie poradziły ci baby, to ja ci poradzę!…
1899Zrobiła się cisza, a Krasnoludkowi serce biło jak młotem. Ucha jednak od ściany nie odejmował i czekał, co będzie.
1900Wtem zakręciło go coś w nosie tak potężnie, że kichnął raz po raz trzy razy.
1901— Aha!… Już cię doszło! Już parskasz! — odezwał się znów gruby głos kowala. — Poczekaj! Będziesz tu zaraz miał więcej tego dobrego!
1902Jakoż natychmiast potężny kłąb gryzącego dymu uderzył przez otwór jamy w sam nos Koszałka-Opałka tak, że Krasnoludek odskoczył gwałtownie, krztusząc się.
1903Tymczasem jednak uderzył w jamę kłąb drugi i trzeci, a powietrze uczyniło się tak nieznośnie gryzące, że Krasnoludkowi łzy pociekły z oczu.
1904Gruby zaś głos dogadywał z zewnątrz:
1905— Za moje kokosze! Za moje koguty! Za moje indyczki! Masz! Masz! Masz!
1906A przy każdym słowie nowy kłąb dymu walił przez wąski otwór tak zjadliwie, że w całej jamie zrobiło się ciemno i zupełnie sino.
1907Oczadzony Koszałek-Opałek szukał po omacku drugiego wyjścia z jamy w las, lecz tak mu się kręciło w głowie, taką czarność przed oczyma miał, iż nieprzytomnie biegając z kąta w kąt, zgoła do wyjścia owego trafić nie mógł.
1908Zimny pot oblał mu czoło, serce biło coraz to gwałtowniej, cała jama zdawała się kręcić w koło przed oczyma jego, a dymu przybywało coraz. Już myślał biedny Koszałek-Opałek, że przyszła na niego ostatnia godzina, kiedy nagle rękoma na otwór trafiwszy, na wpół zduszony z jamy w las wyskoczył, a przebiegłszy kilkadziesiąt kroków upadł w paprocie i zemdlał.
1909Cisza była i ranek, gdy Krasnoludek ocknął się z długiego omdlenia. Woń spalenizny czuć było jeszcze w powietrzu, ale już ją rozwiewał wiatr wschodni.
1910Siadł Koszałek-Opałek, wciągając powiew świeży w płuca; lecz długa chwila minęła, zanim oprzytomniał zupełnie; głowę bowiem miał i teraz jeszcze niezmiernie ciężką, tak że mu opadała to na jedno, to na drugie ramię.
1911Gdy wreszcie przyszedł do siebie i ku jamie spojrzał, zobaczył zamiast niej kupę rozkopanego piasku, który tu i owdzie czerniał okopcony dymem. Porwał się Koszałek-Opałek i zaczął biec ku owym zgliszczom w największej trwodze. Przypomniał sobie bowiem, iż w jamie pozostały pióra, które mu podarował Sadełko, kałamarz[862] uczyniony z żołędzi, a nade wszystko nowo sprawiona z kory brzozowej księga, której sporządzenie kosztowało go niemało trudu. Na próżno jednak grzebał patykiem w piasku do południa prawie: z piór znalazł tylko czarne niedopałki, z księgi — poskręcane w rurki i przepalone karty, z których nic już odczytać się nie dało, a kałamarz przepadł bez żadnego śladu.
1912PrawdaZałamał tedy ręce nad tą ruiną wszystkich swych nadziei nieszczęsny kronikarz, a dwie łzy jasne potoczyły się po jego oczernionej dymem twarzy.
1913Takaż go to czekała przygoda? Więc ten zwierz ranny, a ów Wielki Lis, wódz Tatarów[863] uprowadzających w jasyr[864] kury i koguty — to jedno? Więc takie to były owe księżycowe wycieczki? Więc i on sam, Koszałek-Opałek, dopomagał lisowi do złego? Mieszkał pod dachem okrutnego zbója. A teraz wziął część kary za to, że lekkomyślnie zdrajcy zawierzył!
1914Stał jeszcze Krasnoludek pogrążony w tych posępnych myślach, kiedy go wyrwało z zadumy bicie wielu skrzydeł i głośne krakanie.
1915Spojrzał w górę: było to stado wron lecących nad nim ku leszczynowym krzakom popod lasem, gdzie też na ziemię czarną chmurą spadły.
1916Podszedł w to miejsce Koszałek-Opałek i w najwyższym przerażeniu ujrzał leżącego bez ducha Sadełka, nad którym krążyło teraz owo czarne stado.
1917Zapłakał poczciwy Koszałek-Opałek nad tak srogim losem nieszczęsnego zwierza, a nasunąwszy kaptur głęboko na głowę, szedł w świat, gdzie go oczy poniosą.
II
1918JesieńSmutna i ciężka była droga biednego kronikarza. Już wiatr jesienny nad borem latał, liście z drzew rwał, z szumem je niósł i o ziemię ciskał. Pola pożółkły, poczerniały łąki, ostatni skowronek dawno już śpiewać przestał. Blade, jakby przygaszone słońce przeglądało przez chmury, wiatrem północnym pędzone! Żurawie z krzykiem porywały się we mgłach, lecąc daleko za morze.
1919Głodny i zziębnięty, byłby Koszałek-Opałek na nic zmarniał, gdyby nie owe gromadki pastuszków, które na polach, na rżyskach[865] palą ognie i kartofle pieką.
1920Gdzie więc tylko pod lasem, czy w szczerym polu siną smugę dymu i mały ogienek zobaczył, tam szedł, przy chruście siadał i pastuszków o kartofle prosił. Dawali mu je chętnie, bo im, jedząc, dziwy powiadał, a dzieci słuchały, otworzywszy gębki.
1921— Ho! ho! — mówił. — Nie w takich ja już drogach byłem! Raz, pamiętam, służyłem w wojsku (wtedy byłem adiutantem), a król jegomość miał z całą armią kwaterę pod kominem u jednej baby. Aż tu wypadł nam marsz od pieca do samego proga.
1922Posyła król mnie, jako adiutanta swego, pytać, czy wojsko maszerować może. Wychodzę spod komina, patrzę, baba przędzie[866].
1923Kłaniam się grzecznie i pytam:
1924— Czy może wojsko nasze maszerować przez izbę?
1925Wytrzeszczyła baba oczy, ale mówi:
1926 1927Takem zaraz skoczył do króla, król bębnić kazał, zrobił się ruch okrutny pod kominem, muzyka zagrała marsza i całe nasze wojsko przeszło, prezentując broń przed babą. Kiedy opowiadała później o tym, to nikt wierzyć nie chciał.
1928— Reta! — mówią pastuszki, szerzej jeszcze otwierając gęby.
1929A Koszałek-Opałek chrustu dokłada, kartofle gorącym popiołem przysypuje, aż znów prawić zacznie:
1930 1931Żenił się jeden nasz Krasnoludek, ale biedny był i nie miał co na wesele gościom dać. Więc idzie do owczarka[867] i mówi:
1932— Dajże mnie to najmniejsze jagnię, a ja cię na wesele prosić będę.
1933Owczarek dał. Niedługo przychodzą drużbowie i na wesele go proszą.
1934— Gdzież będzie to wesele? — pyta owczarek.
1935— A w mysiej norze — odpowiadają drużbowie.
1936 1937Wystroił się owczarek w nową kapotę, buty sadłem wysmarował[868], wstążeczkę u koszuli zawiązał — idzie.
1938Ciężko mu było wejść, ale jak się dobrze przygiął, tak i wszedł.
1939 1940Myślał, że w takiej mysiej norze, to będzie i ciasno, i brudno, a tam wszystko od złota aż lśni. Tu muzyka przygrywa, tu panna młoda w pierwszą parę idzie, tu stół zastawiony choć na sto osób, tylko się pieczenie smakowite z tego jagniątka kurzą.
1941Najadł się owczarek do syta, wytańcował, ile chciał, jeszcze mu i na drogę muzyka grała. To jak wyszedł na ziemię, tak tylko precz[869] śpiewał a śpiewał, a to wesele wspominał, póki tylko żył.
1942— Laboga!… — wrzasną znów pastuszki, wytrzeszczywszy na Koszałka-Opałka oczy. A ów głową kiwa i rzecze:
1943— Tak! Tak! Krasnoludki, choć małe, mocne są i dużo rzeczy wiedzą.
III
1944Właśnie kiedy się to działo, wyszedł był sobie Półpanek na małą, jesienną przechadzkę.
1945Zdrowie jego znów było w kwitnącym stanie. Na wydętym gardle zaledwie pozostała blizna po owym szwie, którym mu babuleńka pękniętą skórę zeszyła, ale biały krawat zakrywał wszystko prawie.
1946StrójMiał dnia tego Półpanek na sobie tabaczkowy[870] rajtrok[871], perłowe szarawary[872], piękną kamizelkę, na której się kołysał ciężki brelok od zegarka, z sygnetem[873], laskę pod pachą, stojący kołnierzyk i mankiety śnieżnej białości, lekkie ciżemki[874] na nogach, na rękach zaś zielone rękawiczki.
1947Szedł nadęty i rad sam z siebie, a głowę do góry zadzierał, bo choć głos stracił, w dwoje tyle[875] przybyło mu pychy.
1948 1949Powyłazili na brzeg strugi, aby mu się przypatrzeć, dawni towarzysze, ten i ów zakwakał z podziwu, ale Półpanek nie raczył obejrzeć się nawet.
1950Pycha— Ta żabia czereda mniema — szeptał sam do siebie — że się ze mną bratać i koligacić[876] może! Co za bezczelność! Jak będę mógł najdalej odejdę od tej strugi, żeby się z taką familijką[877] nie łączyć.
1951Człowiek sam nieraz nie wie, jak i co odpowiedzieć ma! Nie dalej jak wczora spotkałem Haraburdę i Szumca, dwóch prawdziwych bąków, którzy się pieczętują herbem „Bąk de Bąk”, choć, między nami mówiąc, pochodzić mają podobno z prostych trzmielów. Pytają mnie:
1952— Jestże[878] to prawda, że pan jesteś rodem z tej strugi[879]?
1953Oburzyłem się na to i rzekę[880]:
1954— Ja? Z tej strugi? O, moi panowie! Nie tylko, że nie pochodzę z tej strugi, ale wprost cierpieć jej nie mogę od czasu, jakem się w niej urodził!
1955 1956A tu powystawia głowy ta hałastra[881] i nuż kwakać:
1957 1958 1959 1960 1961 1962 1963 1964Oszaleć doprawdy można! Z pierwszej sposobności skorzystam, żeby stąd jak najdalej się wynieść! Jak najdalej!…
1965Może sobie nawet w mieście kamienicę kupię! Pieniędzy mi starczy, com dostał od Krasnoludków za moją śliczną muzykę.
1966Szedł, rozmyślając o tym, kiedy go nagle doleci jęk cichy, błagalny.
1967Spojrzy Półpanek, a tu spod płota wstaje nędzny, stary, drobny człowieczyna, z obnażoną głową, z wychudzoną twarzą i wyciąga do niego ręce, o pomoc prosząc.
1968— Nie omijaj mnie, panie! — rzecze ów nędzarz stłumionym głosem. — Jestem tułaczem bezdomnym… Koszałek-Opałek się zwę… Możeś słyszał[882] o mnie? Historykiem nadwornym króla Błystka byłem… Opuściło mnie wszystko a wszystko, i ta sława, dla której poświęciłem spokojność[883] i szczęście…
1969Gdzie towarzysze moi? Gdzie kraina moja?
1970Mówił, a wielkie łzy spadały mu z wychudłej twarzy.
1971PozoryAle Półpanek nadął się bardziej jeszcze i już go chciał minąć, gdy wtem zobaczył sroczkę, która podrygując na płocie, przypatrywała mu się to jednym to drugim okiem. Natychmiast tedy zmienił zamiar i do kieszeni sięgnął. Wiedział dobrze, iż tego jeszcze dnia cała okolica dowie się od tej sroki, jaki to Półpanek miłosierny i wspaniałomyślny.
1972Nastawił kaptura Koszałek-Opałek, czekając datku, a wtem sroka, spłoszona tym ruchem, uciekła.
1973Raz jeszcze tedy zmienił swój zamiar Półpanek i poczuwszy w palcach nieco okruszyn trawy zeschłej w kieszeni, wziął je i nędzarzowi do kaptura rzucił.
1974— Bóg zapłać! — rzecze Koszałek-Opałek.
1975Sprawiedliwość, KaraA wtem nagle zabłyszczą mu w ręku owe dobyte z kaptura prochy[884] jak słońce.
1976Spojrzy Półpanek, a nędzarz trzyma garść ważnego złota; chwyci się za kieszenie, gdzie trzos[885] z dukatami chował, a tam garstka śmieci.
1977Krzyknął Półpanek, jakby nigdy nie był stracił głosu i podniósł na nędzarza laskę, ale drobny, stary człowieczyna tak mu z oczu zniknął, jakby się zapadł w ziemię. W powietrzu tylko dał się słyszeć głos z oddalonej strugi:
1978
Był to ostatni chór żab tej jesieni.
Powrót Krasnoludków pod ziemię
I
1979Zachodziło słońce: jesienne słońce ogromne i złote. Od dni kilku wypogodziło się niebo, ocieplała ziemia, jakaś polna ptaszyna śpiewała zapóźnioną piosnkę.
1980W powietrzu różanym, na miedzach stokrocie zamykały złote, srebrne swoje oczka, z topoli padały ostatnie liście w wielkiej, złotej ciszy.
1981Skrobek tylko co dosiał ostatnią garść pszenicy; stał on w zachodniej łunie w płótniance[886] siwej, przepasany płachtą lnianą, z obnażoną głową, z twarzą jasną i rozradowaną, patrząc w purpurę zorzy. Pod gajem pasły szkapę dwa chłopiątka jego, zdrowe i czerstwe, jak dwa maczki polne; szkapa rżała raz po raz, skubiąc resztki trawy, a dziecięce głoski[887] jasne biły w ciszę zachodu.
1982Ale w Słowiczej Dolinie gwarno było i rojno. To król Błystek zwołał wiec i zamykał go właśnie uroczyście. Piękny był widok!
1983Pod dębem prastarym, którego liście drżały lekko w powietrzu uciszonym, jasnym, stał tron królewski, z kamieni polnych wzniesiony, mchami i kwieciem nakryty, kobiercem mchów podesłany. Dokoła tronu drużyna wiernych Krasnoludków w jaskrawych odzieżach, w pstrych kapturach, z narzędziami prac swoich w ręku.
1984Gwarno i raźnie w gromadce tej było; nikt tu nie stał ze smutną i ponurą twarzą.
1985Uśmiech latał z ust na usta, zapał błyszczał w źrenicach, ręce się bratersko ściskały, serca żywo biły.
1986Ale nagle gwar ucichł i szmery umilkły.
1987Król, Czas, PrzemijaniePodniósł się król, tak jako był widzian[888] w ową noc sobótki[889], w białej szacie królewskiej, w złotej koronie i z brylantowym berłem. Ale choć w bieli był, taki blask padał na niego od zachodniej zorzy, iż mu się szata złotem i purpurą mieniła na przemian i po twarzy mu ognie szły, a siwa broda jego drżała srebrem. Wstał oto i podniósł berło. Uderzyli trębacze w złote trąby krótką pobudkę i umilkli.
1988Król spojrzał na lud swój, a skinąwszy berłem, rzekł:
1989— Drużyno moja wierna! Pracowniki moje! Kończy się dzień wasz i robota wasza. Wieczór idzie, a z nim spoczynek i spokój. Spojrzyjcie na poranek i na południe wasze przy blaskach zachodniej zorzy, albowiem to jest pochodnia, która pokazuje prawdę dnia!
1990Tu zatrzymał się stary król i była cisza. A wtem w oddaleniu dał się słyszeć jakoby gwar, szum i bicie młota.
1991To dzwonnik naprawiał dawno zepsuty dzwon na starej wieży i dawał mu serce[890].
1992 1993— Była wiosna i sialiście kwiaty, puste i dzikie miejsce uczyniliście radosnym i pięknym. Było lato i śpiewaliście pieśń pogody i pracy. Przyszła jesień i oto stoicie w złocie i purpurze jej i obliczacie owoce, które wam zrodziła, abyście je spożyli w weselu.
1994Tu zamilkł król i spoczywał[891], i była cisza.
1995I znów w ciszy tej odezwał się, ale już silniej ów szum dziwny i łoskot.
1996Młot dzwonnika uderzał rozgłośniej coraz na wysokiej wieży.
1997Chłód powiał po drużynie Krasnoludków, chłód cienia, zmierzchów i surowej ziemi. Jeden i drugi strząsnął się dreszczem nagłym.
1998 1999— Oto się złoci w zachodnich zorzach ziemi szmat, który był dziki, a teraz zorany jest i obsiany ziarnem. I oto złoci się radością dusza człowieka, który to uczynił.
2000Lecz wy byliście pomocnikami jego.
2001I oto główki dzieci jego, które były zwiędłe, a ożyły, i były smętne, a są radosne, i były naznaczone ciemnością, a teraz naznaczone są światłem.
2002Chleb będzie, gdzie był głód, a gdzie noc była, tam będzie poranek.
2003Lecz wy byliście pomocnikami światła.
2004I oto sierota, która była jako jagnię bez uchrony[892] i jak gołąb bez gniazda, przygarnięta jest pod dach i policzona między rodzone, jako jedno z nich. I jest błogosławieństwem chaty, a dobro weszło za nią, jak wchodzi woń za wiosennym kwieciem.
2005A wy byliście i ku temu także wdzięczną i czujną pomocą.
2006 2007A w ciszy tej ozwały się trzy uderzenia młota; trzy tylko, lecz tak potężne, iż zaraz poznać było można, że ostateczne są i że dzieło kończą.
2008Odwrócił król głowę siwą i przez chwilę słuchał, i drużyna jego słuchała.
2009I przeszedł po nich dreszcz, i chłodem powiało od boru. Tu i ówdzie zagasła źrenica, tu i ówdzie zniknął uśmiech, tu i ówdzie zacisnęły się dłonie.
2010Przypomniały sobie Krasnoludki ową starą, starą wieść, że gdzie uderzy dzwon, tam one — pod ziemię muszą.
2011Król wszakże był spokojny i tak mówił dalej:
2012— Jednego z towarzyszy straciliśmy, bracia, straciliśmy uczonego Koszałka-Opałka. Odłączył się on od nas, aby szukać sławy. Nie nam go sądzić. Niech idzie za gwiazdą swoją. Co do nas, przeżyliśmy tu dni dobre i chwile szczęśliwe. Błogosławmy temu zakątkowi ziemi.
2013— Błogosławmy! — zawołały wierne Krasnoludki.
2014 2015Wzniósł ręce król stary i wyciągnął je nad uciszoną doliną, i błogosławił jej.
2016Sto rąk, sto ramion podniosło się za nim w różane powietrze, w którym drżała promienista gwiazda królewskiego berła i błogosławiły temu zakątkowi ziemi.
2017Jesień, DźwiękA wtem słońce stoczyło się wielką kulą aż na krawędź świata.
2018— Piękny zachód! — rzekł król.
2019— Piękny… piękny zachód! — zawołały wierne Krasnoludki.
2020 2021Daleko gdzieś, daleko, wysoko gdzieś, wysoko, nad borem, nad lasem, głos dzwonu płynął i obejmował pola i łąki, i drżały pod nim trawy zroszone, i zioła, a od nieba do ziemi, w wielkiej wieczornej ciszy rozbrzmiewał szeroko głos dzwonu…
2022I nagle pod głosem tym zaczęły się osypywać barwy i kolory z wiernych Krasnoludków, tak właśnie jak się osypują złote liście z drzew jesiennych w modrej i słonecznej ciszy wrześniowego ranka.
2023Wzgórek, tron, król stary i cała drużyna rozwiały się cieniem.
2024 2025Listki unoszące się lekko w powietrzu, sypnęły na ziemię.
2026Pod ich warstwą znikł wzgórek, na którym przed chwilą stały Krasnoludki.
2027Ukażą się znowu, ale nie pierwej, aż słonko wiosenne zaświeci.
*
2028SamotnośćZ całego narodu drobnych Krasnoludków został jeden tylko Koszałek-Opałek, który na wspólną schadzkę nie nadążył.
2029Stary, opuszczony sierota w miesięcznym promieniu cicho stąpa po śniegu i ręce drżące przy jasności srebrnej grzeje.
2030Jeden Koszałek-Opałek chodzi po świecie razem ze swoją brodą siwą, z wielkimi nastroszonymi brwiami, z kapturkiem i kubraczkiem ciemnym, a także ze swoim starym, poczciwym sercem; z pękiem kluczy u pasa, na które zamyka dzwonki polne, żeby nie budziły śpiących łąk, i konwalie, żeby nie budziły gajów podczas zimy.
2031Jeden Koszałek-Opałek chodzi po świecie, z jasnego szronu pereł sznurki niże[893]. Porzucił już zupełnie on te myśli o sławie, co były początkiem i pychy jego, i niedoli.
2032Prosty się zrobił, dobry, cichy, z maluczkimi przestający, z wszelkim żywym stworzeniem sercem się dzielący.
2033Ciężkie on chwile miał, gdy się od mistrza Sarabandy dowiedział o zachodzie i zmierzchu całej swej drużyny, która pod ziemią przed mrozem się skryła.
2034Ale przebolał potem i pod dębem owym nieraz z tym małym gęślarzem[894] siada i słucha pieśni jego.
2035Wielkiej swojej Historii Krasnoludków pewno nigdy już nie napisze.
2036Co mu, co i światu po księdze takiej, którą ogień spalić, a wiatr rozwiać może?
2037On sobie znalazł lepszą, żywą księgę.
2038On siada przy łóżeczkach dzieci, gdy usnąć nie mogą i prawi[895] im o królu Błystku, jego złotej koronie, królewskiej szacie i brylantowym berle, on im rozpowiada o Kryształowej Grocie, o mieczach, o tarczach, o rycerzach, on im mówi o wielkiej wiosennej wyprawie na Skrobkowym wozie, o skarbach ukrytych, o drużynie wiernych towarzyszów i o Marysi sierotce.
2039On i mnie raz, podczas bezsennej nocy zimowej, opowiedział tę całą historię, którą tu spisałam.
Przypisy
zapiecek — w dawnych wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
komora (daw.) — w dawnych wiejskich domach było to małe pomieszczenie mieszkalne lub miejsce, gdzie przechowywano np. żywność. [przypis edytorski]
odżegnać się — wyrzec się związku z kimś lub czymś, stanowczo czemuś zaprzeczać. [przypis edytorski]
opończa — rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
szuba (daw.) — rodzaj wierzchniego, obszernego okrycia, bez zapięcia. Szuby przeważnie podbijano futrem w taki sposób, by stworzyć dodatkowe obszycie na brzegach materiału i uformować duży kołnierz. [przypis edytorski]
uzbieranych w boru — dziś popr. forma: Ms.lp: w borze; bór: duży las iglasty. [przypis edytorski]
kojec — rodzaj ogrodzenia tworzącego zagrodę dla zwierząt domowych np. kur, kaczek itp. [przypis edytorski]
rogatka (daw.) — posterunek na granicy miasta, na którym pobierano opłaty za wjazd. [przypis edytorski]
kufel kwarciany — kufel o pojemności 1/4 części garnca (w przybliżeniu 1/4 l); garniec: daw. miara objętości cieczy. [przypis edytorski]
piędź — daw. miara długości mierzona jako odległość między końcem kciuka a końcem palca środkowego lub małego, rozpostartej, męskiej dłoni, równa ok. 21 cm. [przypis edytorski]
czerwieniały pręty wikliny — młode pędy wikliny (rodzaj krzewiastej wierzby) mają kolor czerwony i długie, szarozielone liście. [przypis edytorski]
chaty były (…) wybielone — w dawnych czasach bielono wewnętrzne jak i zewnętrzne ściany chałup wapnem. Miało to na celu wydłużenie trwałości drewna oraz ozdabiało budynek. [przypis edytorski]
studzienny żuraw — rodzaj prostej dźwigni umożliwiającej wyciąganie wody wiadrem ze studni. [przypis edytorski]
parobek — daw. najemny robotnik pracujący, na czas określony lub na stałe, w zamożnych gospodarstwach rolnych lub w folwarkach. [przypis edytorski]
Tatarowie — dziś popr.: Tatarzy; nazwa ludności jednego z plemion mongolskich. [przypis edytorski]
zaprzeszła wiosna — wiosna, która była przed tą ostatnią; przedostatnia wiosna. [przypis edytorski]
sukmanka — zdr. od sukmana; rodzaj płaszcza z sukna (szorstkiej wełny), daw. najczęściej noszonego przez chłopów. [przypis edytorski]
kartaczowe kule — kartacze to pociski armatnie zawierające w środku odłamki metali lub ołowiane kule rozpryskujące się przy wybuchu. Używane do poł. XX wieku. [przypis edytorski]
panował wtedy Lech — nawiązanie do legendy o trzech braciach: O Lechu, Czechu i Rusie, którzy wyruszyli ze swoimi współplemieńcami w poszukiwaniu ziemi obfitej w pożywienie. W trakcie wędrówki bracia rozdzielili się. Najdłużej wędrował Lech, który w końcu dotarł do pięknej i bogatej krainy, dzisiejszej Wielkopolski, i postanowił się na niej osiedlić. Zauważył orle gniazdo na czubku drzewa i na jego pamiątkę nazwał nowo budowaną siedzibę, Gnieznem. [przypis edytorski]
pokojowiec — służący mieszkający w domu i pomagający w codziennych czynnościach. [przypis edytorski]
barłóg — legowisko niedźwiedzia lub dzika; potocznie o niechlujnym, nędznym posłaniu. [przypis edytorski]
Światowid a. Świętowit — bóstwo wojny i urodzaju plemion słowiańskich. Posągi przedstawiające Świętowita to słupy, zakończone rzeźbą przedstawiającą cztery twarze zwrócone w cztery strony świata. [przypis edytorski]
trząść słomę — prawdopodobnie chodzi tu o robienie tzw. trzęsionki: słomy zmieszanej z sianem, używanej jako pokarm dla bydła. [przypis edytorski]
motać przędzę — zwijać, nawijać na coś przędzę, tj. nić służącą do wyrobu tkanin. [przypis edytorski]
obejście — słowo używane do określenia całego gospodarstwa: podwórza, domu, budynków gospodarczych takich jak stajnia, stodoła. [przypis edytorski]
ułomy w okienkach — prawdopodobnie chodzi o lufciki, małe okienka dające się osobno otwierać. [przypis edytorski]
postrzyżyny — stary słowiański zwyczaj, rodzaj inicjacji, w którym chłopcom wchodzącym w dorosłość rytualnie obcinano włosy. [przypis edytorski]
kołacz — nazwa pszennego ciasta, o kształcie kolistym. Dawniej obowiązkowego na ważnych uroczystościach, świętach. [przypis edytorski]
polityczny (daw.) — umiejący się zachować odpowiednio, szanujący względy wszystkich. [przypis edytorski]
gadajcieże — konstrukcja z partykułą wzmacniającą -że; inaczej: gadajcie koniecznie. [przypis edytorski]
Ziemowit — popr.: Siemowit; syn Piasta i Rzepichy, domniemany następca króla Popiela i pradziad Mieszka I. [przypis edytorski]
pierwszy raz ostrzyc złote włosy — tzw. postrzyżyny; rodzaj inicjacji; wejście młodego chłopca w dorosłość i uwolnienie się spod opieki matki, często mające charakter uroczystego obrzędu. [przypis edytorski]
świetlica — tu: pomieszczenie, pokój jasno oświetlony i służący do spotkań towarzyskich. [przypis edytorski]
opończa — rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
Mieszko — Mieszko I (ok. 935–992) z dynastii Piastów, książę polski, pierwszy historyczny władca Polski od ok. 960 r. W roku 966 przyjął chrzest i rozpoczął chrystianizację państwa. [przypis edytorski]
łapeć (daw.) — but zrobiony (wyplatany) z łyka (tj. znajdującej się pod korą tkanki drzew i krzewów), słomy, itp. [przypis edytorski]
czapka magierka — czapka węgierska, zwana później „batorówką” (ponieważ największą popularnością cieszyła się za czasów panowania Stefana Batorego); okrągła lub kwadratowa czapka bez daszka, obszyta często dookoła pasem futra, czyli tzw. barankiem. [przypis edytorski]
zapiecek — w dawnych wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
cebrzyk — zdr. od: ceber; duże, drewniane naczynie z klepek, podobne do wiadra, najczęściej o dwóch uchach. [przypis edytorski]
hebd — dziki bez, wykorzystywany w lecznictwie, zastosowanie zewnętrzne; u ludzi jego spożycie grozi zatruciem. [przypis edytorski]
zbywać (daw.) — tu: zostawać; por. o nadwyżce czegoś: zbytek luksusu, zbytek jedzenia. [przypis edytorski]
opończa — rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
król Salomon — zmarły ok 925 r. p.n.e. król Izraela, znany ze swojej mądrości i sprawiedliwości. [przypis edytorski]
świecące próchno — chodzi tu prawdopodobnie o zjawisko tzw. bioluminescencji czyli emitowania światła przez organizmy żywe, w przypadku spróchniałego drzewa chodzi prawdopodobnie o żyjące na nim grzyby (np. opieńka miodowa) lub jakiś rodzaj bakterii. [przypis edytorski]
sążnisty — wysoki, długi; por. sążeń: daw. jednostka miary długości wynosząca ok. 2 m. [przypis edytorski]
kraszanka (reg.) — pisanka o jednolitym kolorze, bez dodatkowych wzorów i ozdób. [przypis edytorski]
przydaszek — dodatkowy, wąski daszek zawieszony pod okapem dachu a. strzechy. [przypis edytorski]
drumla — ustny (wargowy) szarpany instrument muzyczny, wykorzystywany w muzyce ludowej i folkowej w różnych regionach na świecie. [przypis edytorski]
półkoszek (daw.) — uplecione z wikliny dwie, duże połówki kosza włożone na wóz. [przypis edytorski]
lebioda — pospolity chwast, dawniej liście były wykorzystywane jako jarzyna, głównie przez biedotę, a z nasion robiono mąkę do wypieku chleba. [przypis edytorski]
dobytek marniał bez paszy — brakowało pożywienia dla bydła; dobytek: bydło a. inne zwierzęta domowe. [przypis edytorski]
dziad bez jeża — wędrowni żebracy (dziadowie) przyczepiali sobie do kija, którym się podpierali, kolczastą skórkę jeża i taką bronią w razie potrzeby oganiali się od napastujących ich psów oraz wrogo nastawionych ludzi. [przypis edytorski]
na furmanki się najmował — zatrudniał się do pracy w polu; furmanka: wóz konny wykorzystywany przy przewożeniu zbiorów z pól uprawnych m.in. ziemniaków, zboża, siana. [przypis edytorski]
półdrabek (gw.) — długa belka przy drabinie; prawdopodobnie był to wóz drabiniasty. [przypis edytorski]
dyszel — drąg przymocowany do przedniej części podwozia wozu konnego, umożliwiający kierowanie wozem z zaprzężonymi końmi. [przypis edytorski]
sepet — okuta skrzynia, często z małymi szufladkami wewnątrz do przechowywania drobnych kosztowności czy ważnych papierów. [przypis edytorski]
jutrzenna gwiazda — jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
Herod — postać biblijna, w Ewangelii wg Mateusza Herod, król Judei, jest ukazany jako despota odpowiedzialny za tzw. rzeź niewiniątek, czyli zabójstwo wszystkich nowo narodzonych dzieci płci męskiej zainicjowane po to, by zgładzić Jezusa. [przypis edytorski]
chłopięta obnosiły po wsi na Gody — prawdopodobnie chodzi o kolędników, czyli grupę osób, które przebrane chodziły od domu do domu z życzeniami na Nowy Rok w czasie tzw. godów czyli okresie od 25 grudnia do 6 stycznia. [przypis edytorski]
Wielki Czwartek, Wielki Piątek — w kościele katolickim dni poprzedzające najstarsze święto chrześcijan, Wielkanoc; tzw. Triduum Paschalne: Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielka Sobota to dni przeznaczone na uroczyste przeżywanie i wspominanie Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. [przypis edytorski]
święcone — potrawy przeznaczone do poświęcenia w Wielką Sobotę m.in: chleb, jaja, kiełbasa, które potem spożywa się na uroczystym śniadaniu wielkanocnym. [przypis edytorski]
kołacz — nazwa pszennego ciasta, o kształcie kolistym. Dawniej obowiązkowego na ważnych uroczystościach, świętach. [przypis edytorski]
zapiecek — w daw. wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
wyraj (daw.) — według dawnych wierzeń słowiańskich miejsce, do którego odlatują ptaki na zimę i z którego przychodzi wiosna. [przypis edytorski]
zapiecek — w daw. wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
poosobno — dziś: osobno; por. analogiczne pod wzgl. budowy leksykalnej, a o przeciwstawnym znaczeniu: pospołu. [przypis edytorski]
zakładając głównie swe nadzieje na owych siedmiu gąskach — dziś: pokładając (…) swe nadzieje w owych (…). [przypis edytorski]
Judasz — postać biblijna, występująca w Ewangeliach w Nowym Testamencie; jeden z dwunastu apostołów, zdradził Jezusa Sanhedrynowi (najważniejszej religijnej i sądowniczej radzie w Judei) za trzydzieści srebrników. [przypis edytorski]
Sytna Wólka — zmieniona nazwa Głodowej Wólki, określenie utworzone od syty: najedzony. [przypis edytorski]
łżeć (daw.) — kłamać; łżeszże: konstrukcja z partykułą -że, znaczenie: czy nie kłamiesz. [przypis edytorski]
narazić na szwank — wystawić na niebezpieczeństwo doznania jakiejś krzywdy, uszczerbku, straty. [przypis edytorski]
półgęsek — pół gęsi uwędzonej (bez kości) na surowo i podawanej jako wędlina. [przypis edytorski]
przednówek (daw.) — czas oczekiwania na nowe zbiory przy kończących się zapasach ze zbiorów poprzednich. [przypis edytorski]
Tuman czy co? — zastanawia się, czy dobrze widzi, czy coś mu wzroku nie mami; tuman: mgła a. kurzawa. [przypis edytorski]
golibroda (daw.) — fryzjer męski, który zajmował się nie tylko strzyżeniem włosów, ale również goleniem zarostu. [przypis edytorski]
mieć pod ręką dość piasku do zasypywania ksiąg — dawniej, by przyspieszyć wysychanie atramentu, posypywano tekst drobnym piaskiem. [przypis edytorski]
rad bym się go pozbyć — byłbym zadowolony, gdyby udało się go pozbyć; chciałbym się go pozbyć. [przypis edytorski]
żuraw studzienny — rodzaj prostej dźwigni umożliwiającej wyciąganie wiadrem wody ze studni. [przypis edytorski]
gęsi (…) siodłate — o upierzeniu niejednolitym, innym na skrzydłach, a innym na grzbiecie. [przypis edytorski]
parno — wilgotno, gorąco i duszno; jak gdy powietrze nasycone jest parą a. oparami. [przypis edytorski]
opończa — rodzaj płaszcza z kapturem, a bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
oczeret — trwała roślina rosnąca na terenach podmokłych, głównie przy brzegach. [przypis edytorski]
dobrodziejkoż — daw. konstrukcja z partykułą -że, skróconą do -ż, użytą tu w funkcji wzmacniającej. [przypis edytorski]
kołacz — nazwa pszennego ciasta, o kształcie kolistym, dawniej obowiązkowo wypiekanego na ważne uroczystości i święta. [przypis edytorski]
rezurekcja — w kościele katolickim uroczyste nabożeństwo wielkanocne połączone z procesją, odprawiane o świcie w Niedzielę Wielkanocną. [przypis edytorski]
graf — hrabia; tytuł arystokratyczny nadawany szlachcie w daw. Niemczech; szlachta: wyższy stan społeczny mający liczne przywileje m.in. prawo do posiadania ziemi. [przypis edytorski]
pasztetnik — daw. nazwa cukiernika lub piekarnika w kuchniach węglowych, a także osoby specjalizującej się w wykwintniejszych wyrobach spożywczych, m.in. cukierniczych. [przypis edytorski]
gąsior — duży, szklany baniak służący m.in. do wyrobu wina w domowych warunkach. [przypis edytorski]
wieniec dożynkowy — wieniec wity ze zbóż, przyozdabiany kwiatami, jarzębiną, wstążkami. Robiony na dożynki czyli ludowe święto na zakończenie zbiorów zbóż. [przypis edytorski]
nagonka — grupa ludzi, którzy na polowaniach naganiają zwierzynę w pobliże stanowisk myśliwskich. [przypis edytorski]
złaźtaż — konstrukcja z partykułą -że, skróconą do -ż, tu: w funkcji wzmacniającej; złaźta (gw.): złaźcie, schodźcie. [przypis edytorski]
żuraw — tu: rodzaj prostej dźwigni umożliwiającej wyciąganie wiadrem wody ze studni. [przypis edytorski]
korytko — podłużne naczynie, najczęściej drewniane, przeznaczone do pojenia lub karmienia zwierząt. [przypis edytorski]
gwiazda jutrzenna — jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
obrzasł — został oświecony brzaskiem, światłem widocznym przed wschodem słońca. [przypis edytorski]
zapiecek — w daw. wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
cebrzyk — zdrobn. od: ceber; duże, drewniane naczynie z klepek, podobne do wiadra, najczęściej o dwóch uchach. [przypis edytorski]
półkwartek — naczynie o pojemności pół kwarty, tj. ok. ½ l; kwarta: ¼ garnca, tj. ok. 1 l; garniec: daw. miara objętości cieczy, w XIX wieku równa ok. 4 litrom. [przypis edytorski]
obrządzić szkapę — wykonać niezbędną pracę przy koniu, jak czyszczenie sierści i kopyt, nakarmienie, napojenie; szkapa: chudy, nędzny koń. [przypis edytorski]
zaroiły się chłopcy (…) zaczęły — dziś popr.: zaroili się, zaczęli; zaroili się tu: poruszyli się. [przypis edytorski]
kijam przywiózł — konstrukcja w ruchomą końcówką czasownika, inaczej: kija przywiozłem. [przypis edytorski]
królaś widział — konstrukcja w ruchomą końcówką czasownika: króla widziałeś. [przypis edytorski]
staje a. stajanie — daw. miara długości, dzieląca się na 84 łokcie i równa ok. 134 m. [przypis edytorski]
muszlę, z której się gospodarz nie wiedzieć gdzie wyniósł — chodzi o muszlę ślimaka. [przypis edytorski]
luśnia (daw.) — w wozie drabiniastym, drąg dodatkowo podtrzymujący drabinę. [przypis edytorski]
dyszel — drąg przymocowany do przedniej części podwozia wozu konnego, umożliwiający kierowanie wozem z zaprzężonymi końmi. [przypis edytorski]
niewymowny (daw.) — tu: nie umiejący wysławiać się w ozdobny sposób, jak mówca. [przypis edytorski]
u strugi kijankami prały — dawniej kobiety prały odzież bezpośrednio w rzekach czy jeziorach, używając do tego celu kijów lub drewnianych przyrządów w kształcie łopatki zwanych kijankami; uderzały nimi w praną tkaninę energicznie i zaraz spłukiwały wodą, czynność tę powtarzając wielokrotnie. [przypis edytorski]
jutrzenka — określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
oczeret — trwała roślina rosnąca na terenach podmokłych, głównie przy brzegach. [przypis edytorski]
dwojaki gliniane — podwójne, gliniane naczynie służące dawniej do noszenia złożonych z dwóch składników (np. kartofli i zsiadłego mleka) obiadów np. na pole dla żniwiarzy. [przypis edytorski]
rosiczka — rosiczka okrągłolistna zwana też rosą słoneczną, roślina owadożerna o właściwościach leczniczych. [przypis edytorski]
rozchodnik — rozchodnik ostry; roślina trująca, mająca właściwości lecznicze, dawniej stosowana do obniżenia ciśnienia tętniczego krwi i przy niektórych schorzeniach skórnych. [przypis edytorski]
pokrzyk (łac. Atropa belladonna) — wilcza jagoda; roślina trująca, wykorzystywana w lecznictwie. [przypis edytorski]
pacierz — dawniej nazwa odnosząca się również do zwyczajowej miary czasu, określanej na podstawie czasu potrzebnego do odmówienia modlitwy Ojcze Nasz i wynoszącej ok. pół minuty. [przypis edytorski]
kopce graniczne — kopce, jakie usypywano dawniej na granicach dóbr ziemskich w celu ich oznaczenia. [przypis edytorski]
jutrzenkowa gwiazda — jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
zapiecek — w dawnych wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
cebrzyk — zdrobn. od: ceber; duże, drewniane naczynie z klepek, podobne do wiadra, najczęściej o dwóch uchach. [przypis edytorski]
siodłaty — ptak o upierzeniu niejednolitym, innym na skrzydłach, a innym na grzbiecie. [przypis edytorski]
był poskładał — daw. forma czasu zaprzeszłego; znaczenie: poskładał wcześniej, kiedyś. [przypis edytorski]
W złąś godzinę mi tu (…) wlazł — inaczej: w złą godzinę mi tu wlazłeś (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika) [przypis edytorski]
sobótka — noc świętojańska; słowiańskie święto obchodzone w najkrótszą noc w roku. [przypis edytorski]
madejowe łoże — narzędzie tortur w kształcie łoża a. ławy, z baśni o zbóju Madeju. [przypis edytorski]
kołodziej — człowiek, który zajmuje się wyrobem wozów i potrzebnych do nich części. [przypis edytorski]
dyszel — drąg przymocowany do przedniej części podwozia wozu konnego, umożliwiający kierowanie wozem z zaprzężonymi końmi. [przypis edytorski]
samem go wyuczył — sam go wyuczyłem (konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika). [przypis edytorski]
grządziel — część pługa; do grządzieli, zakończonej zaczepem, przymocowany jest korpus pługa, na niej też znajduje się regulator głębokości i szerokości skiby. [przypis edytorski]
sążeń — daw. miara długości równa długości rozpostartych ramion dorosłego mężczyzny, tj. ok. 2 m. [przypis edytorski]
grządziel — część pługa; do grządzieli, zakończonej zaczepem, przymocowany jest korpus pługa, na niej też znajduje się regulator głębokości i szerokości skiby. [przypis edytorski]
wieczór świętojański — noc świętojańska, sobótka; słowiańskie święto obchodzone w najkrótszą noc w roku. [przypis edytorski]
jutrznia — jutrzenka; określenie dla planety Wenus widocznej przed wschodem Słońca na widnokręgu. [przypis edytorski]
dziękaż — dziękuję bardzo; konstrukcja formy gwarowej (dzięka) z partykułą wzmacniającą -że, skróconą do -ż. [przypis edytorski]
cep — przyrząd do ręcznego młócenia zboża; młócenie: oddzielanie ziaren od kłosów przy pomocy regularnych uderzeń cepami w rozłożone na twardej powierzchni zboże. [przypis edytorski]
opończa — rodzaj płaszcza, z kapturem, bez rękawów, noszonego między XIV a XVII wiekiem. [przypis edytorski]
sygnet — pierścień z dużym oczkiem, na którym wygrawerowane są inicjały, znak herbu rodzinnego a. jakiejś organizacji. [przypis edytorski]
ułańska lanca — broń ułanów, żołnierzy lekkiej jazdy, składająca się najczęściej z długiego drewnianego drążka zakończonego wąskim, ostrym grotem. [przypis edytorski]
śpichrz — spichlerz; budynek a. pomieszczenie przeznaczone do przechowywania ziarna zbóż. [przypis edytorski]
fular — męska chusta wiązana pod szyją, zrobiona z materiału o tej samej nazwie. [przypis edytorski]
międlenie — proces obróbki słomy z lnu lub konopi, który ma na celu uzyskanie włókna, z którego potem wyrabia się przędzę. [przypis edytorski]
siodłaty — ptak o upierzeniu niejednolitym, innym na skrzydłach a innym na grzbiecie. [przypis edytorski]
dworzanin rękodajny — dworzanin mający zaszczyt i prawo podawania ręki swemu panu lub pani np. przy wsiadaniu do pojazdów, na koń itp. [przypis edytorski]
lunatyzm (pot.) — somnambulizm; zaburzenie, które polega na nieświadomym wykonywaniu różnych czynności w fazie głębokiego snu. [przypis edytorski]
takem (…) przywykł — konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: tak przywykłem. [przypis edytorski]
chodzenie po księżycu — lunatykowanie; lunatyk od łac. luna: księżyc; wierzono, że aktywność lunatyków ma związek z fazami księżyca. [przypis edytorski]
z krzesiwkiem w jednej ręce, a z hubką w drugiej — nim zapałki stały się powszechnie stosowane, do rozniecania ognia używane było krzesiwo (kawałek żelaza wygięty w formę łuku), krzemień (skałka), o którą uderzano krzesiwem, tak by powstały iskry, i hubka (sproszkowany i wysuszony miąższ huby, drzewnego grzyba). By wzniecić ogień należało tak trzeć krzesiwo o krzemień, by iskry spadały na hubkę, która jest łatwopalnym proszkiem, a gdy ta zaczęła się tlić, dodawać inne łatwopalne materiały. [przypis edytorski]
buty sadłem wysmarował — czyli tłuszczem zwierzęcym w celu nadania im odpowiedniego połysku. [przypis edytorski]
rajtrok — marynarka używana przeważnie w jeździectwie, posiadająca większe rozcięcie z tyłu, by zapewnić swobodę ruchów podczas jazdy konnej. [przypis edytorski]
szarawary — długie, bufiaste spodnie, zwężane na kostkach, noszone głównie w krajach arabskich, Indiach itp.; w Polsce popularne w XVI i XVII wieku. [przypis edytorski]
sygnet — pierścień z dużym oczkiem, na którym wygrawerowane są inicjały, znak herbu rodzinnego lub jakiejś organizacji. [przypis edytorski]
hałastra (pogard.) — o ludziach, którzy się głośno zachowują; banda, motłoch. [przypis edytorski]
płótnianka — wierzchnie okrycie zrobione z płótna, rodzaj lekkiego płaszcza. [przypis edytorski]
sobótka — noc świętojańska; słowiańskie święto obchodzone w najkrótszą noc w roku. [przypis edytorski]
dawał mu serce — serce dzwonu; zawieszony w środku dzwonu ciężar, który wprawiony w ruch uderza o ściany dzwonu, wydobywając zeń dźwięk. [przypis edytorski]
gęślarz — muzyk grający na gęślach; gęśle: archaiczny instrument smyczkowy. [przypis edytorski]