Spis treści
Odkrycietłum. anonimowy
1Statek był pełen ludzi. Przeprawa wycieczkowców z Hawru do Trouville zapowiadała się świetnie.
2Podniesiono kotwice. Ostatni świst gwizdka oznajmił odjazd i natychmiast ciałem całego okrętu wstrząsnęło drżenie, po bokach zaś słychać było szelest poruszanej wody. Koła obracały się przez kilka sekund, zatrzymywały się i znów lekko obracać się poczęły. Kapitan stojący na swoim pokładzie przez tubę schodzącą aż do głębokości maszyny, zawołał: „w drogę” i koła gwałtownie bić w wodę zaczęły.
3Płynęliśmy wzdłuż tamy pokrytej ludźmi. Ludzie na statku powiewali chustkami, jak gdyby jechali do Ameryki, pozostali ich przyjaciele na lądzie odpowiadali im w ten sam sposób.
4Wielkie lipcowe słońce padało na czerwone parasolki, jasne toalety, wesołe twarze, na ocean lekko falujący. Po wyjściu z portu, mały statek zrobił nagły skręt, kierując swój kończasty nos w stronę dalekiego brzegu, widzialnego po przez mgłę poranną.
5Na lewo, rozciągało się ujście rzeki Seine, szerokie na dwadzieścia kilometrów. Miejscami widać było beczki oznaczające ławy piaskowe, zdaleka zaś rozpoznać było można łagodne i błotniste wody rzeki, które nie mięszając się z wodą słoną, rysowały się wielkiemi żółtemi wstęgami wśród ogromnej, zielonkawej i czystej przestrzeni pełnego morza.
6Na statku odczuwam zaraz potrzebę chodzenia tam i z powrotem jak marynarz na straży. Dlaczego? Sam nie wiem. Począłem przeto spacerować po pokładzie wśród tłumu podróżnych.
7Nagle ktoś mnie zawołał. Odwróciłem się. Byłto jeden z moich dawnych przyjaciół Henryk Sidoine, którego od dziesięciu lat nie widziałem.
8Uścisnęliśmy sobie dłonie i rozpoczęliśmy razem, rozmawiając to o tem, to o owem, nasz spacer niedźwiedzia w klatce, który przedtem sam wykonywałem. Wśród rozmowy przyglądaliśmy się podróżnym siedzącym dwoma szeregami na pokładzie okrętu.
9Nagle Sidoine wyraził się z prawdziwą wściekłością:
10— Pełno samych Anglików tutaj! Co za plugawy naród.
11Istotnie pełno było Anglików na okręcie. Mężczyźni stojąc lornetowali horyzont z miną poważną, która zdawała się mówić:
12— To my, Anglicy, jesteśmy panami morza! Bum! Bum! Oto my!…
13A powiewające z ich kapeluszy białe woale, miały wygląd chorągwi świadczących o ich zadowoleniu.
14Młode, płaskie misses, o stopach przypominających ich okręty wojenne, otulone w różnokolorowe szale, uśmiechając się niewyraźnie na widok tego wspaniałego pejsażu. Małe ich główki, wystrzelające ponad temi długiemi postaciami, nakryte były angielskimi kapeluszami, o dziwacznej formie, a misternie poupinane ich fryzury podobne były do zwoju wężów.
15Stare misses jeszcze bardziej długie i cienkie, otwierając swoje charakterystyczne szczęki, zdawały się grozić przestrzeni, żółtymi, nieproporcyonalnymi zębami.
16Przechodząc koło nich czuło się formalnie zapach kauczuku i wody do zębów.
17Sidoine powtórzył ze wzrastającym gniewem:
18— Wstrętny, plugawy naród. Czyby to nie można zakazać im przybywania do Francyi?
19 20— Cóż ci winni takiego? Co do mnie, są mi oni zupełnie obojętni.
21— Tobie zapewne że tak, ale nie mnie, który ożeniłem się z Angielką.
22Stanąłem i mało brakowało a byłbym mu się w nos roześmiał.
23— Cóż tam do dyabła! Opowiedz no mi o tem. Jesteś przez nią nieszczęśliwym?
24 25 26— Jest zatem… zatem… ci niewierną?
27— Na nieszczęście nie. Byłby to powód do rozwodu i pozbyłbym się jej na zawsze.
28— Teraz nie rozumiem cię wcale.
29— Nie rozumiesz? Wcale mnie to nie dziwi. Otwarcie mówiąc, nauczyła się po francuzku. O nic innego nie chodzi. Zresztą posłuchaj:
30Nie miałem wogóle zamiaru nigdy się żenić, gdy przed dwoma laty udałem się nad morze do Etetat. Nic niebezpieczniejszego niema na świecie nad miejsca kąpielowe. Nikt nigdy nie zdaje sobie z tego sprawy jak one na korzyść wychodzą wszystkim panom. Wycieczki na osłach, ranne kąpiele, śniadania na trawie, wszystko są łapki na mężów. I istotnie niema nic milszego jak takie dziecko ośmnastoletnie biegnie przez pole, albo wzdłuż ścieżki zbiera kwiatki.
31W tym samym hotelu, w którym ja stałem, poznałem jedną familię z Anglii. Ojciec podobny był do mężczyzn, których tu widzisz, a matka do wszystkich Angielek.
32Było tam dwóch kościstych synów, którzy od rana do wieczora zajmowali się grą w piłkę, wywijali rakietami, lub maczugami, oraz dwie córki, starsza sucha, prawdziwe angielskie pudełko na konserwy, młodsza zaś, powiadam ci, cudowna! Blondynka, raczej złotowłosa, główkę miała jak bogini. Kiedy te szelmeczki starają się być piękne, są wprost nadzwyczajne. Ta moja miała oczy habrowe, te oczy, które zdają się mieścić w sobie całą poezyę, marzenie, nadzieję, szczęście nadziemskie! Jakiż to szeroki horyzont dla nieskończonych marzeń otwierają podobne oczy kobiece.
33Trzeba jeszcze wiedzieć, że my francuzi, podziwiamy zawsze cudzoziemki. Ilekroć znajdziemy się w towarzystwie Włoszki, Szwedki, Hiszpanki, Polki albo Angielki, nieco tylko przystojnej, w jednej chwili jesteśmy w niej zakochani. Wszystko co pochodzi z zagranicy entuzyazmuje nas, sukna na spodnie, kapelusze, rękawiczki, strzelby — kobiety… A nie mamy tymczasem słuszności.
34Mnie się zdaje, że to co nas najbardziej pociąga do cudzoziemek to ich brak dobrej francuzkiej wymowy. Jak tylko źle kobieta mówi naszym językiem, jest już przemiłą; jeśli co słowo robi błędy jest już wspaniałą, a jeśli bełkocze w sposób wprost niezrozumiały, urok jej dla nas staje się nie do przezwyciężenia.
35Ty nie wyobrażasz sobie nawet jak to jest przyjemnie słyszeć z różowych ustek takiej delikatnej osóbki: Lubić bardzo baraniego pieczen.
36Moja mała Angielka mówiła nieprawdopodobnym językiem. W pierwszych dniach nic jej nie rozumiałem, wynajdywała wprost nie oczekiwane słowa. Później zakochałem się w tem komicznem i wesołem szczebiotaniu.
37Wszystkie śmieszne, dziwne, pokaleczone wyrażenia, nabierały w jej ustach nadzwyczajnego uroku. Wieczorami, na tarasie Kasyna prowadziliśmy długie rozmowy, które były podobne do konwersacyjnych zagadek.
38I ożeniłem się z nią. Kochałem ją szalenie, jak tylko kochać można marzenie. Prawdziwi kochankowie bowiem, ubóstwiają naprawdę tylko marzenie wcielone w kobietę.
39A potem mój drogi jedyne głupstwo jakie zrobiłem, było to, że dałem mojej żonie nauczyciela języka francuzkiego.
40Kochałem ją dopóty, dopóki męczyła słownik i kaleczyła gramatykę.
41Nasze rozmowy były wówczas bardzo proste. Odkrywały mi one niezwykły wdzięk istoty, nieporównaną elegancyę jej ruchów, była ona dla mnie cudownym, mówiącym klejnocikiem, żywą lalką do całowania, umiejącą zaledwie wyliczyć to co kochała, wydawać czasem parę dziwnych okrzyków, wypowiedzieć w sposób kokieteryjny, zaledwie zrozumiały i oczekiwany, swoje wrażenia, albo mało skomplikowane uczucia.
42Podobną była bardzo, do tych pięknych zabawek, które wymawiają „Papa” i „Mama”, w sposób „paapa i maamau”.
43 44Teraz ona mówi… mówi źle, bardzo źle, robi tyleż samo błędów…. ale można ją zrozumieć. Tak, rozumiem ją, wiem…. znam ją…
45Potargałem moją laleczkę ażeby zajrzeć do środka…. i zobaczyłem. No i teraz mój drogi trzeba z nią rozmawiać.
46Ach, ty nie znasz przekonań, idej, teoryj, jakie ma młoda, dobrze wychowana Angielka, której nic nie można zarzucić, a która powtarza od rana do wieczora zdania z rozmówek przeznaczonych do pensyonatu młodych panienek.
47Widziałeś zapewne te niespodzianki kotylionowe, te piękne pozłacane papierki zawierające niemożliwe cukierki. To ja mam jeden taki. Rozdarłem go. Chciałem go zjeść i dostałem takiego obrzydzenia że doznaję torsyi teraz na widok jednej z jej rodaczek.
48Ożeniłem się z papugą której mogła była jaka stara nauczycielka angielska dawać lekcyj francuzkiego. Rozumiesz teraz?
49Widać było już nadbrzeżne tamy portu Trouville, pełne ludzi.
50 51 52 53— A ty gdzie się teraz udajesz?
54— Ja? Jadę rozerwać się do Trouville.
55A po krótkiem milczeniu, dodał:
56— Ty nawet nie wyobrażasz sobie jak głupią może być czasem kobieta.