Spis treści
Syn gwiazdytłum. Anna Orzechowska
1Dawno, dawno temu dwaj ubodzy drwale wracali do domu przez wielki sosnowy bór. Była przenikliwie mroźna zimowa noc. Ziemię i choinki przykrywała gruba warstwa śniegu. Mróz łamał z trzaskiem gałązki drzew, które mijali mężczyźni. Kiedy dotarli do górskiego potoku, okazało się, że jego wody zawisły nieruchomo w powietrzu, gdyż ucałował je Lodowy Król.
2Było tak zimno, że nawet ptaki i zwierzęta nie wiedziały, co mają o tym myśleć.
3— Wrr! — warknął wilk, kuśtykając przez zarośla z podwiniętym ogonem. — Przeokropna pogoda! Dlaczego rząd się tym nie zajmie?
4— Ćwir! Ćwir! Ćwir! — świergotały zielone makolągwy. — Stara Ziemia umarła i ułożyli ją okrytą białym całunem.
5— Ziemia wychodzi za mąż, a to jej suknia ślubna — szeptały do siebie turkawki. Ich małe nóżki były zupełnie przemarznięte, jednak ptaszki uważały, że wypada im spojrzeć na sytuację z bardziej romantycznej strony.
6— Bzdury! — warknął wilk. — Powiadam wam, że to wszystko wina rządu, a jeśli mi nie uwierzycie, zjem was. — Wilk był zwierzęciem na wskroś praktycznym i nigdy nie brakło mu dobrych argumentów.
7— Cóż, jeżeli chodzi o mnie — powiedział dzięcioł, który był urodzonym filozofem — nic mnie nie obchodzą żadne tłumaczenia. Jest jak jest, a obecnie jest przeraźliwie zimno.
8Było w istocie przeraźliwie zimno. Małe wiewiórki, które mieszkały w dziupli wysokiej jodły, pocierały się nawzajem noskami dla rozgrzewki. Króliki w norkach zwinęły się w kłębek i nawet nie śmiały wyjrzeć za próg. Jedynymi mieszkańcami lasu, których radowała taka pogoda, były puchacze. Ich skrzydła zesztywniały od szronu, ale im wcale to nie przeszkadzało. Przewracały wielkimi, żółtymi ślepiami i nawoływały się po lesie: — Hu hu! Hu hu! Hu hu! Cóż za wspaniała pogoda!
9Drwale szli, nie przystając, chwacko chuchając w dłonie i tupiąc tęgimi, podkutymi butami po ubitym śniegu. Raz ugrzęźli w głębokiej zaspie, a gdy się z niej wydostali, byli cali biali, jak młynarze, kiedy mielą zboże. Innym razem poślizgnęli się na twardym, gładkim lodzie zamarzniętego moczaru. Chrust wypadł im z tobołków, więc musieli go pozbierać i na nowo ułożyć w wiązki. Jeszcze innym razem zdało im się już, że zmylili drogę i ogarnęła ich wielka trwoga, gdyż wiedzieli, że śnieg jest okrutny dla tych, którzy zasypiają w jego ramionach. Oddali się jednak w opiekę świętemu Marcinowi, który czuwa nad podróżnymi, i odnaleźli drogę. Od tej pory szli już ostrożnie, aż w końcu dotarli na skraj lasu i w rozciągającej się daleko poniżej dolinie ujrzeli światła wioski, w której mieszkali.
10GwiazdaByli tak uradowani tym, że udało im się wydostać z lasu, że śmiali się w głos. Ziemia wydała im się kwiatem ze srebra, a księżyc kwiatem złotym.
11Kiedy się jednak naśmiali, ogarnął ich smutek, gdyż przypomnieli sobie o własnym ubóstwie. Jeden rzekł do drugiego: — Dlaczego tak się weseliliśmy, skoro dobrze wiemy, że świat należy do bogatych, a nie do takich jak my? Lepiej by było, gdybyśmy pomarli z zimna w lesie albo gdyby jakiś dziki zwierz dopadł nas i pożarł.
12— Prawda — odpowiedział towarzysz. — Wiele jest dane jednym, a mało drugim. Niesprawiedliwość podzieliła świat i nic oprócz trosk nie jest przydzielone po równo.
13Gdy tak się użalali nad swoją niedolą, stała się rzecz przedziwna. Z nieba spadła niesamowicie jasna i piękna gwiazda. Zsunęła się po niebie, mijając w locie inne gwiazdy. Kiedy zadziwieni drwale przyglądali się temu, zdało im się, że gwiazda zniknęła za kępą wierzb, które rosły przy małej zagrodzie dla owiec zaledwie rzut kamieniem od nich.
14— Och! Temu, kto ją znajdzie, przypadnie garniec złota! — wykrzyknęli i popędzili, bo bardzo pragnęli złota.
15Jeden z nich biegł szybciej, wyprzedził towarzysza i przedarł się przez kępę wierzb. Wyszedł z nich po drugiej stronie i oto ujrzał, że na białym śniegu rzeczywiście leżało coś złotego. Drwal pośpiesznie przybliżył się, schylił i wziął to coś do rąk. Okazało się, że był to płaszczyk z delikatnego, złotego materiału, w wyszukany sposób ozdobionego gwiazdkami i złożonego w liczne fałdy. Mężczyzna zawołał do towarzysza, że odnalazł skarb, który spadł z nieba. Kiedy kompan przyszedł, obaj usiedli na śniegu i zaczęli rozwijać fałdy, żeby się podzielić złotem. Niestety! Nie było tam złota, ani nawet srebra, ani w ogóle żadnego skarbu. Było jedynie malutkie dziecię pogrążone w słodkim śnie.
16 17— Gorzki to koniec naszych nadziei. Nie mamy szczęścia ani krztyny, bo jakiż pożytek może przynieść człowiekowi takie dziecko? Zostawmy je tutaj i pójdźmy w swoją stronę. Jesteśmy wszak biedakami i mamy własne dzieci, którym nie możemy odjąć chleba od ust, żeby go dać cudzym dzieciom.
18Ale jego towarzysz odpowiedział:
19— Nie, byłoby przecież nikczemnością zostawić tutaj dziecko, żeby zginęło w śniegu. Chociaż tak jak ty jestem biedakiem i mam wiele brzuchów do wykarmienia, a niewiele w garnku, zabiorę je ze sobą do domu, gdzie moja żona się nim zaopiekuje.
20I czule podniósł dziecię, otulił je płaszczykiem dla osłony przed dojmującym zimnem i począł schodzić do wioski. Drugi drwal dziwił się bardzo jego głupocie i miękkiemu sercu.
21Kiedy dotarli do wioski, towarzysz rzekł do niego:
22— Ty masz dziecię, a więc mnie daj płaszcz. Słusznie bowiem będzie, jeśli się podzielimy.
23 24— Nie, płaszcz nie jest wszak ani mój, ani twój, lecz należy do dziecka.
25Pobłogosławił towarzysza na drogę, podszedł do drzwi swego domu i zapukał.
26Kiedy jego żona otworzyła drzwi i ujrzała męża całego i zdrowego z powrotem w domu, rzuciła mu się na szyję i ucałowała. Następnie zdjęła mu z pleców wiązkę chrustu, strzepała z butów śnieg i poprosiła, by wszedł do środka.
27 28— Znalazłem coś w lesie i przyniosłem tutaj, byś się tym zajęła.
29Mówiąc to, nawet nie przekroczył progu.
30— Cóż to takiego? — wykrzyknęła. — Pokaż mi to, gdyż dom jest pusty i brakuje nam wielu rzeczy.
31Drwal odsłonił płaszcz i pokazał jej śpiące dziecię.
32— Dobry Boże! Coś ty zrobił najlepszego! — zawołała. — Czyż nie mamy własnych dzieci, że musisz jeszcze przynosić jakiegoś podrzutka, by grzał się przy naszym ogniu? Kto wie, czy to dziecię nie sprowadzi na nas jakiegoś nieszczęścia? Jak my się nim zajmiemy? — Kobietę ogarnął wielki gniew na męża.
33— Ale to jest syn gwiazdy — odparł drwal i opowiedział jej, w jak niezwykłych okolicznościach znalazł dziecko.
34Jednak żony wcale to nie uspokoiło. Drwiła z niego i gniewnie wykrzykiwała:
35— Nasze dzieci nie mają chleba, a my mamy karmić cudze dziecię? Któż zatroszczy się o nas? Któż nam da jeść?
36— Ależ Bóg troszczy się nawet o wróble i karmi je — odpowiedział.
37— Czyż wróble nie umierają w zimie z głodu? — zapytała. — I czyż nie mamy teraz zimy?
38Ale mężczyzna nic nie odpowiedział i nie ruszył się od progu. Przeszywający wiatr wiejący od lasu wpadał przez otwarte drzwi i sprawiał, że kobieta drżała z zimna. Dygocąc, odrzekła:
39— Nie zamierzasz zamknąć drzwi? Mroźny wiatr wpada do domu i jest mi zimno.
40— Czyż do domu, w którym mieszkają ludzie o zatwardziałych sercach, nie wpada zawsze mroźny wiatr? — zapytał.
41Kobieta nic mu na to nie odpowiedziała, tylko cichutko przybliżyła się do paleniska. Po jakimś czasie odwróciła się i spojrzała na męża oczami pełnymi łez. Wtedy mężczyzna pospiesznie wszedł do środka i położył dziecko w jej ramionach. Kobieta pocałowała je i ułożyła w łóżeczku, gdzie spało najmłodsze z ich dzieci. Nazajutrz drwal zdjął dziecku osobliwy złoty płaszcz i schował go do wielkiej skrzyni. Jego żona zdjęła natomiast z szyi dziecka bursztynowy łańcuch, który również schowała do skrzyni.
42Tak to syn gwiazdy wychowywał się z dziećmi drwala, siadywał z nimi przy jednym stole i bawił się z nimi. Z każdym kolejnym rokiem chłopiec stawał się coraz piękniejszy, a mieszkańcy wioski podziwiali jego urodę. Ich twarze były śniade, a włosy ciemne; jego cera natomiast była biała i delikatna niczym świeżo przycięta kość słoniowa, a loki wyglądały jak płatki żonkila. Także usta jego przypominały płatki czerwonego kwiatu; oczy były niczym fiołki rosnące nad krystalicznie czystą wodą, a ciało jak narcyz na nieskoszonym polu.
43Jednak piękno okazało się zgubne dla chłopca. Stał się bowiem pyszny, okrutny i samolubny. Pogardzał dziećmi drwala i innymi dziećmi z wioski, gdyż twierdził, że są nisko urodzone, podczas gdy on miał szlachetnie pochodzenie — był synem gwiazdy. Mienił się ich panem i nazywał je sługami. Nie miał litości dla biednych, niewidomych, okaleczonych czy w inny sposób dotkniętych przez los. Rzucał w nich kamieniami, przepędzał na drogę i kazał gdzie indziej żebrać o chleb. Nikt oprócz wyjętych spod prawa nie odważył się więc dwa razy przychodzić do wioski, aby prosić o jałmużnę. Wydawał się rozkochany w pięknie, a ze słabych i brzydkich szydził i kpił. Kochał za to samego siebie i latem, kiedy wichry ucichały, zwykł kłaść się przy studni w sadzie księdza, gdzie podziwiał swe cudowne oblicze oraz śmiał się z rozkoszy, jaką sprawiała mu własna uroda.
44Drwal i jego żona często strofowali go, mówiąc:
45— Nie postąpiliśmy z tobą tak, jak ty postępujesz z ludźmi opuszczonymi, którzy nie mają gdzie zwrócić się o pomoc. Czemuż jesteś tak okrutny dla tych, którzy potrzebują współczucia?
46Stary pleban często posyłał po niego i próbował go uczyć miłości do istot żywych, mówiąc:
47— Mucha jest twoją siostrą. Nie czyń jej więc krzywdy. Dzikie ptaki, które błąkają się po lesie, są wolnymi stworzeniami. Nie zastawiaj więc na nich sideł dla własnej przyjemności. Bóg stworzył i padalca, i kreta, i każde z nich ma swoje miejsce. Kim jesteś, aby wnosić ból do świata stworzonego przez Boga? Nawet bydło na polu chwali Pana.
48Jednak syn gwiazdy nie zważał na ich pouczenia, lecz marszczył czoło, drwiąco spoglądał i wracał do towarzyszy, aby im przewodzić. Koledzy słuchali go, gdyż był piękny, szybkonogi, potrafił tańczyć, grać na piszczałce i innych instrumentach. Dokądkolwiek prowadził ich syn gwiazdy, tam za nim podążali i cokolwiek kazał im robić, to robili. Kiedy ostrą trzciną przekłuł zamglone oczy kreta, śmiali się i kiedy rzucał kamieniami w trędowatego, także się śmiali. Rządził nimi we wszystkim i ich serca stały się tak samo zatwardziałe jak jego.
49Pewnego dnia do wioski zawitała uboga żebraczka. Miała na sobie podarte łachmany, a jej stopy krwawiły od wyboistej drogi, po której wędrowała. Kobieta cierpiała wielką niedolę. Ponieważ była strudzona, usiadła pod kasztanowcem, aby odpocząć.
50Kiedy syn gwiazdy ujrzał żebraczkę, rzekł do towarzyszy:
51— Popatrzcie! Pod tym pięknym, zielonym drzewem siedzi szkaradna żebraczka. Chodźmy i przepędźmy ją stąd, gdyż jest brzydka i szpetnego oblicza.
52Zbliżył się więc do niej, zaczął ją obrzucać kamieniami i drwić z niej. Kobieta utkwiła na chłopcu wzrok pełen przerażenia. Kiedy drwal, który w pobliżu rąbał drzewa, zobaczył, co czyni syn gwiazdy, przybiegł i skarcił go:
53– Zaiste serce masz z kamienia i nie znasz nad nikim litości. Cóż ta biedna kobieta ci uczyniła, że tak ją okrutnie traktujesz?
54Syn gwiazdy poczerwieniał z gniewu, tupnął nogą i rzekł:
55— Kimże jesteś, aby pytać, co czynię? Nie jestem twym synem, żebym musiał spełniać twe polecenia.
56— Prawdę powiadasz — odpowiedział drwal — jednak ja okazałem ci litość, kiedym cię znalazł w lesie.
57Usłyszawszy te słowa, kobieta krzyknęła głośno i upadła zemdlona. Drwal zaniósł ją więc do domu, gdzie zajęła się nią jego żona. Kiedy żebraczka ocknęła się, dali jej pić i jeść, i prosili, by się u nich rozgościła.
58Ale kobieta nie chciała ani jeść, ani pić. Zapytała tylko drwala:
59— Czy nie powiedziałeś, żeś znalazł dziecię w lesie? Czy nie było to dziesięć lat temu?
60 61— Istotnie, znalazłem go w lesie, dokładnie dziesięć lat temu.
62— A cóżeś przy nim znalazł? — wykrzyknęła. — Czy nie miał na szyi bursztynowego łańcucha? Czy nie był owinięty w płaszczyk ze złotego materiału wyszywanego w gwiazdy?
63— W rzeczy samej — odrzekł drwal. — Było tak, jak powiadasz.
64Mężczyzna wyjął ze skrzyni płaszczyk oraz łańcuch i pokazał je żebraczce.
65Kiedy kobieta ujrzała je, zapłakała z radości i odparła:
66— Ten chłopiec jest moim synkiem, który zaginął mi w lesie. Zaklinam cię, przyprowadź go tu czym prędzej, bo schodziłam świat wzdłuż i wszerz w jego poszukiwaniu.
67Drwal z żoną wyszli więc i zawołali syna gwiazdy:
68— Wróć do domu, a odnajdziesz w nim twą matkę czekającą na ciebie.
69Chłopak wbiegł więc do izby wielce zdumiony i uradowany. Ale gdy ją zobaczył, czekającą tam, zaśmiał się z pogardą i powiedział:
70— No i gdzież jest ma matka? Nie widzę tu wszak nikogo oprócz tej oto nędznej żebraczki.
71 72 73— Musisz być szalona, że tak mówisz — gniewnie wykrzyknął syn gwiazdy. — Nie mogę być twym synem, gdyż jesteś szkaradną żebraczką odzianą w łachmany. Wynoś się stąd, abym już nigdy nie musiał oglądać twej szpetnej twarzy.
74— Ależ doprawdy jesteś moim synkiem, którego porodziłam w lesie — wykrzyknęła kobieta, po czym upadła na kolana i wyciągnęła do chłopca ramiona.
75— Zbójcy zabrali mi ciebie i zostawili samego, abyś umarł — wyszeptała. — Ale rozpoznałam cię, gdy tylko ujrzałam twą twarz. Rozpoznałam też znaki: płaszczyk ze złotego materiału i bursztynowy łańcuch. Błagam cię, byś poszedł ze mną, gdyż cały świat zeszłam, aby cię odnaleźć. Chodź ze mną, mój synu, bo potrzebuję twej miłości.
76Ale syn gwiazdy nawet nie drgnął, lecz zamknął przed kobietą drzwi swego serca. Żaden dźwięk nie mącił ciszy oprócz łkania zbolałej kobiety.
77W końcu chłopak przemówił do niej głosem surowym i zawziętym:
78Matka, Syn, Okrucieństwo— Jeżeli rzeczywiście jesteś moją matką — odparł — lepiej by było, gdybyś trzymała się ode mnie z daleka, a nie pojawiała się tutaj, aby przynosić mi wstyd. Myślałem bowiem, że jestem synem gwiazdy, a nie żebraczki, jak powiadasz. Dlatego odejdź stąd i nie każ mi więcej patrzeć na ciebie.
79— Ach! Mój synu — wykrzyknęła — czy nie pocałujesz mnie, zanim odejdę? Wycierpiałam bowiem wiele, aby cię odnaleźć.
80— Nie — odpowiedział syn gwiazdy — jesteś zbyt szkaradna, by na ciebie patrzeć. Wolałbym pocałować raczej żmiję lub ropuchę.
81Kobieta więc wstała i oddaliła się w stronę lasu, płacząc gorzko. Kiedy syn gwiazdy zobaczył, że kobieta odeszła, uradowany wrócił do kolegów, by z nimi dokazywać
82Jednak gdy ci ujrzeli, jak się zbliża, zaczęli drwić z niego i mówić:
83— Jesteś szkaradny jak ropucha i obmierzły jak żmija. Odejdź stąd, bo nie chcemy, abyś się z nami bawił.
84 85Syn gwiazdy zmarszczył brwi i rzekł pod nosem:
86— Cóż oni wygadują? Pójdę do studni i przejrzę się w niej. Ona mi powie, czy jestem piękny.
87Poszedł więc do studni, by przejrzeć się w jej wodach. Spojrzał, i oto twarz jego przypominała twarz ropuchy, a ciało było pokryte łuskami jak u żmii. Rzucił się na trawę, zaszlochał i powiedział do siebie:
88— Z pewnością jest to kara za mój grzech. Zaparłem się bowiem własnej matki, wygnałem ją, byłem wobec niej pyszny i okrutny. Dlatego muszę wyruszyć w drogę, aby szukać jej po całym świecie. Nie spocznę, dopóki jej nie odnajdę.
89Wtedy podeszła do niego córeczka drwala, położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
90— Co z tego, że straciłeś urodę? Zostań z nami. Nie będę z ciebie się śmiała.
91 92— Nie, byłem okrutny dla matki i ta niedola jest karą za wyrządzone zło. Dlatego muszę stąd odejść i błąkać się po świecie, póki jej nie odnajdę i nie wybaczy mi win.
93Pobiegł więc do lasu i zawołał matkę, by wróciła do niego, ale nie doczekał się odpowiedzi. Nawoływał ją cały dzień, a kiedy słońce zaszło i ułożył się na posłaniu z liści, ptaki i zwierzęta uciekały od niego, pamiętając jego okrucieństwo. Był zupełnie sam, nie licząc ropuchy, która go obserwowała, i żmii, która pełzała obok.
94Kiedy wstał dzień, chłopiec podniósł się, zerwał z krzaka trochę cierpkich jagód, które następnie zjadł i wyruszył w drogę przez las, łkając gorzko. Pytał każde stworzenie, które napotkał na drodze, czy przypadkiem nie spotkało jego matki.
95Rzekł do kreta: — Bywasz pod ziemią. Powiedz mi, czy widziałeś tam moją matkę? — Kret odpowiedział: — Oślepiłeś mnie. Jak miałbym ją zobaczyć?
96Rzekł do makolągwy: — Latasz ponad wysokimi drzewami i widzisz cały świat. Powiedz mi, czy widziałaś mą matkę? — Makolągwa odpowiedziała: — Przyciąłeś mi skrzydełka dla własnej przyjemności. Jak miałabym latać?
97Małą wiewiórkę samotnie mieszkającą w dziupli jodły zapytał: — Gdzie jest moja matka? — Wiewiórka odpowiedziała: — Moją matkę zabiłeś. Czyżbyś chciał zabić i swoją?
98Syn gwiazdy zapłakał, spuścił głowę, poprosił boże stworzenia o przebaczenie i dalej wędrował przez las w poszukiwaniu żebraczki. Trzeciego dnia dotarł na skraj lasu i zszedł do doliny.
99Kiedy przemierzał wioski, dzieci drwiły z niego i rzucały w niego kamieniami. Był tak szkaradny, że chłopi nie pozwalali mu nawet spać w oborach, aby zgromadzone tam zboże nie zapleśniało. Parobcy przepędzali go i nie było nikogo, kto okazałby mu litość. Znikąd nie miał wieści o matce żebraczce, chociaż od trzech lat wędrował po całym świecie i nie raz zdawało mu się już, że widzi ją na drodze przed sobą. Biegł wtedy za nią i wołał, aż ostre kamienie kaleczyły mu stopy. Ale dogonić jej nie mógł, a ci, którzy mieszkali w pobliżu, zaprzeczali, że widzieli kobietę albo kogoś do niej podobnego i kpili tylko z jego strapienia.
100Przez trzy lata błąkał się po świecie, ale nie zaznał na nim ani miłości, ani życzliwości, ani miłosierdzia, bo taki też świat sobie stworzył w dniach swej wielkiej pychy.
101Pewnego wieczora stanął u bram miasta leżącego nad rzeką i otoczonego potężnymi murami. Ponieważ był utrudzony i bolały go nogi, postanowił wejść do niego. Ale żołnierze stojący na warcie skrzyżowali halabardy przed bramą i burknęli:
102— Czegóż szukasz w naszym mieście?
103— Szukam matki — odpowiedział — i błagam was, abyście pozwolili mi wejść, bo może ją znajdę właśnie w tym mieście.
104Ale żołnierze zaczęli naigrawać się z niego, a jeden z nich potrząsnął czarną brodą, odłożył tarczę i wykrzyknął:
105— Doprawdy twa matka nie będzie uradowana, gdy cię ujrzy. Jesteś bowiem bardziej szkaradny niż ropucha mieszkająca na bagnie i żmija, która pełza po torfowisku. Odejdź stąd. Twa matka nie mieszka tutaj.
106Inny żołnierz, który trzymał żółtą chorągiew, zapytał go:
107— Kim jest twa matka i dlaczego jej szukasz?
108 109— Moja matka żebrze, tak jak i ja. Potraktowałam ją okrutnie i zaklinam was, wpuśćcie mnie, abym mógł uzyskać jej przebaczenie, jeżeli jest w tym mieście.
110Ale żołnierze nie usłuchali błagań chłopca, tylko zaczęli go szturchać włóczniami.
111Kiedy chłopiec odwrócił się łkając, jeden z żołnierzy, który miał na sobie zbroję zdobioną pozłacanymi kwiatami i hełm ze skrzydlatym lwem, podszedł i zaczął rozpytywać pozostałych żołnierzy, kim jest chłopak, który chciał wejść do miasta. Odpowiedzieli mu:
112— To żebrak i syn żebraczki. Odprawiliśmy go.
113Żołnierz wykrzyknął, śmiejąc się:
114— Ależ sprzedamy to szkaradztwo jako niewolnika za cenę pucharu słodkiego wina.
115Pewien starzec o złowrogim obliczu, który tamtędy przechodził, zawołał: — Ja go kupię za tyle. Gdy zapłacił, wziął syna gwiazdy za rękę i poprowadził do miasta.
116Przebywszy wiele uliczek, stanęli u progu małych drzwi osadzonych w murze, który osłaniało drzewo granatu. Starzec dotknął drzwi pierścieniem z jaspisem i gdy otworzyły się, zeszli mosiężnymi schodami pięć stopni w dół do ogrodu pełnego czarnych maków i zielonych dzbanów z wypalanej gliny. Starzec wyjął z turbanu wzorzysty, jedwabny szal, przewiązał nim oczy syna gwiazdy i pchnął go przed siebie. A kiedy szal zdjęto, syn gwiazdy zobaczył, że znajduje się w lochu oświetlonym latarnią uczynioną z rogu.
117Starzec postawił przed nim drewnianą deskę, a na niej kawałek spleśniałego chleba i rzekł: — Jedz! — Następnie podsunął mu w kubku słonej wody i powiedział: — Pij! — Kiedy chłopak zjadł i napił się, starzec wyszedł, zamykając drzwi na klucz i żelazny łańcuch.
118Nazajutrz starzec, który w rzeczywistości był jednym z najprzebieglejszych magów w Libii i uczył się sztuki magicznej od człowieka, który żył w grobowcach nad Nilem, przyszedł do chłopca i marszcząc brwi, rzekł do niego:
119— W lesie, który rośnie niedaleko bram tego tu miasta giaurów[1], znaleźć można trzy bryłki złota. Jedna z nich jest biała, druga żółta, a trzecia czerwona. Dzisiaj przyniesiesz mi białe złoto. Jeżeli tego nie uczynisz, dostaniesz sto batów. Wyruszaj czym prędzej, a o zachodzie słońca będę czekał na ciebie u drzwi ogrodu. Zrób wszystko, by przynieść mi białe złoto, bo inaczej źle będzie z tobą. Jesteś wszak mym niewolnikiem, którego kupiłem za cenę pucharu słodkiego wina.
120Następnie zawiązał oczy syna gwiazdy wzorzystym, jedwabnym szalem i poprowadził go przez dom, potem przez ogród pełen maków i pięć stopni w górę mosiężnymi schodami. Otworzywszy pierścieniem furtkę, wypchnął go na ulicę.
121Syn gwiazdy przekroczył bramę miasta i udał się do lasu, o którym mówił czarodziej.
122Las z zewnątrz wyglądał pięknie. Wydawał się pełen śpiewających ptaków i słodko pachnących kwiatów, syn gwiazdy wszedł więc do niego z ochotą. Jednak piękno lasu na nic się mu zdało, bo gdzie nie stanął, zaraz wyrastały spod ziemi kłujące dzikie róże i ciernie, i otaczały go ze wszystkich stron. Przykre pokrzywy piekły go, a oset kłuł kolcami niczym sztyletami, zadając mu wielki ból. Chłopiec nie mógł też nigdzie znaleźć bryłki białego złota, o której mówił czarodziej, chociaż szukał jej od ranka do południa i od południa do zachodu słońca. Kiedy słońce zaszło, zwrócił twarz w stronę domu, łkając gorzko, gdyż wiedział, jaki los go czeka. Jednak gdy dotarł na skraj lasu, usłyszał dochodzący z zarośli płacz pełen boleści. Zapominając o własnej niedoli, pobiegł w to miejsce i ujrzał zająca uwięzionego w sidłach, które zastawił na niego myśliwy.
123Syn gwiazdy zlitował się nad zwierzęciem i wypuścił je, mówiąc:
124— Chociaż sam jestem niewolnikiem, przynajmniej tobie mogę dać wolność.
125 126— Istotnie dałeś mi wolność. Cóż ja mam ci ofiarować w zamian?
127 128— Szukam bryłki białego złota, ale nie mogę jej nigdzie znaleźć. Jeżeli nie przyniosę jej memu panu, wychłoszcze mnie.
129— Podążaj za mną — powiedział zając — a ja ci ją wskażę, bo wiem gdzie jest ukryta i w jakim celu.
130Syn gwiazdy poszedł więc za zającem i oto ujrzał, że w szczelinie ogromnego dębu leżała bryłka białego złota, której poszukiwał. Przepełniony radością chwycił ją i rzekł do zająca:
131— Za przysługę, którą ci oddałem, zrewanżowałeś się po wielekroć, a za życzliwość, którą ci okazałem, odpłaciłeś mi stokrotnie.
132— Ależ skąd — odpowiedział zając — po prostu tak jak ty postąpiłeś ze mną, tak ja postąpiłem z tobą.
133I pokicał żwawo, a syn gwiazdy ruszył w stronę miasta.
134U bram miasta siedział mężczyzna dotknięty trądem. Jego twarz osłaniał kaptur z szarego płótna, przez którego otwory widać było jego oczy lśniące niczym dwa czerwone węgielki. Gdy trędowaty zobaczył, że syn gwiazdy się zbliża, zabrzęczał dzwonkiem i rzekł do niego:
135— Poratuj mnie jakąś monetą, bo inaczej umrę z głodu. Wypędzili mnie z miasta i nie ma nikogo, kto by się nade mną ulitował.
136— Niestety! — zawołał syn gwiazdy. — W mojej sakiewce jest tylko jedna bryłka złota i jeżeli nie przyniosę jej memu panu, wychłoszcze mnie, gdyż jestem jego niewolnikiem.
137Ale trędowaty błagał go i zaklinał, aż syn gwiazdy ulitował się i dał mu złotą bryłkę. Gdy wrócił do domu czarodzieja, ten otworzył mu drzwi, wprowadził do środku i zapytał:
138— Czy masz bryłkę białego złota?
139 140 141Czarodziej rzucił się więc na niego i zaczął go bić.
142Następnie postawił przed nim pusty drewniany talerz i powiedział: — Jedz! — a potem pusty kubek i powiedział: — Pij! — po czym z powrotem wtrącił go do lochu.
143Nazajutrz czarodziej przyszedł do chłopca i powiedział:
144— Jeżeli dzisiaj nie przyniesiesz mi bryłki żółtego złota, pozostaniesz moim niewolnikiem i dostaniesz trzysta batów.
145Syn gwiazdy wyprawił się więc do lasu i szukał cały dzień bryłki żółtego złota, ale nadaremno. O zachodzie słońca usiadł i zaczął płakać. Gdy tak szlochał, przykicał do niego mały zając, którego oswobodził z sideł.
146 147— Czemu płaczesz? I czego szukasz w lesie?
148 149— Szukam bryłki żółtego złota, która jest tu gdzieś ukryta. Jeżeli jej nie znajdę, mój pan wysmaga mnie i pozostanę już jego niewolnikiem.
150— Chodź za mną — zawołał zając i puścił się biegiem przez las, aż dotarł do sadzawki. Na jej dnie leżała bryłka żółtego złota.
151— Jakże ci podziękuję? — zapytał syn gwiazdy. — Już drugi raz mnie ratujesz.
152— Ależ to ty ulitowałeś się nade mną pierwszy — odpowiedział zając i pokicał żwawo.
153Syn gwiazdy wziął bryłkę żółtego złota, schował ją do sakiewki i popędził w stronę miasta. Ale trędowaty ujrzał chłopca, wybiegł mu na spotkanie, uklęknął i zawołał:
154— Daj mi jakąś monetę, bo umrę z głodu.
155 156— Mam w swojej sakiewce jedynie bryłkę żółtego złota i jeżeli nie dam jej memu panu, wychłoszcze mnie i pozostanę już jego niewolnikiem.
157Ale trędowaty błagał go żarliwie, aż w końcu syn gwiazdy zlitował się nad nim i oddał mu bryłkę. Kiedy wrócił do domu czarodzieja, ten otworzył mu drzwi, wprowadził do środka i zapytał:
158— Czy masz bryłkę żółtego złota?
159 160 161Czarodziej rzucił się więc na niego, wychłostał go, skuł łańcuchami i znowu wtrącił do lochu.
162Nazajutrz czarodziej przyszedł do niego i powiedział:
163— Jeżeli dzisiaj przyniesiesz mi bryłkę czerwonego złota, uwolnię cię, ale jeżeli tego nie uczynisz, możesz być pewny, że cię zabiję.
164Syn gwiazdy udał się więc do lasu i szukał cały dzień bryłki czerwonego złota, ale nadaremno. Wieczorem chłopiec usiadł i zapłakał. Gdy tak szlochał, przykicał do niego mały zając.
165 166— Bryłka czerwonego złota, której szukasz, znajduje się w pieczarze za tobą. Nie płacz więc, lecz raczej wesel się.
167— Jakże ci się odwdzięczę — zawołał syn gwiazdy. — Przecież już trzeci raz mnie ratujesz.
168— Ale to ty pierwszy ulitowałeś się nade mną — powiedział zając i pokicał żwawo.
169Syn gwiazdy wszedł do pieczary i w jej najdalszym zakamarku odnalazł bryłkę czerwonego złota. Chłopak włożył ją do sakiewki i popędził do miasta. Gdy trędowaty zobaczył, jak zbliża się, stanął na środku drogi i krzyknął do niego:
170— Daj mi bryłkę czerwonego złota, bo inaczej umrę.
171Syn gwiazdy ulitował się nad nim i dał mu to, o co prosił, mówiąc:
172— Jesteś w większej potrzebie niż ja.
173Miał jednak ciężkie serce, bo wiedział, że czeka go smutny los.
174Ale cóż to? Gdy przekroczył bramę miasta, strażnicy skłonili się i oddali mu pokłon, mówiąc:
175 176Tłum mieszkańców zaczął podążać za nim, wołając:
177— Zaiste, nie ma na tym świecie nikogo tak pięknego!
178Syn gwiazdy zapłakał więc i rzekł po cichu:
179— Drwią ze mnie i za nic sobie mają moją niedolę.
180Tłum był tak duży, że chłopak zmylił drogę i nieoczekiwanie znalazł się na dużym placu, gdzie wznosił się pałac króla.
181Bramy pałacu otworzyły się i księża oraz dostojnicy miejscy wybiegli mu na spotkanie. Uniżyli się przed nim i rzekli:
182— Tyś jest naszym panem, któregośmy wyczekiwali. Tyś jest synem naszego króla.
183 184— Nie jestem synem króla, lecz ubogiej żebraczki. Dlaczego mówicie, że jestem piękny, skoro dobrze wiem, że moja twarz może napawać wstrętem?
185Wtedy żołnierz, który miał zbroję zdobioną pozłacanymi kwiatami i hełm ze skrzydlatym lwem, podstawił mu uniesioną tarczę i zawołał:
186— Jakże można wątpić w to, że mój pan jest piękny?
187Syn gwiazdy spojrzał i oto zobaczył, że twarz jego była znów gładka jak niegdyś. Odzyskał dawną urodę, a we własnych oczach ujrzał coś, czego przedtem w nich nie oglądał.
188Księża i dostojnicy uklękli przed nim i rzekli:
189— Stara przepowiednia głosi, że tego dnia przybędzie ten, który będzie nad nami panował. Dlatego weź, nasz panie, tę koronę i berło, i bądź w swej sprawiedliwości i łaskawości naszym królem.
190 191— Nie jestem tego godzien, gdyż zaparłem się matki, która mnie urodziła. Nie mogę spocząć, dopóki jej nie odnajdę i nie otrzymam jej przebaczenia. Pozwólcie mi odejść, bo muszę wędrować przez świat i nie mogę tu pozostać, chociaż dajecie mi koronę i berło.
192Gdy to mówił, zwrócił twarz w stronę ulicy, która prowadziła do bram miasta i oto ujrzał, jak wśród tłumu gromadzącego się wokół żołnierzy stała żebraczka, która była jego matką, a u jej boku trędowaty, który przesiadywał przy drodze.
193Z jego ust wyrwał się okrzyk radości. Podbiegł do matki i klęknąwszy, ucałował rany na jej stopach i zwilżył je swymi łzami. Spuścił nisko głowę i łkając jak ktoś, komu zaraz ma pęknąć serce, powiedział do niej:
194— Matko, zaparłem się ciebie w godzinie pychy. Przyjmij mnie w godzinie mego uniżenia. Matko, okazałem ci nienawiść. Proszę cię o miłość. Matko, odrzuciłem cię. Przyjmij teraz twe dziecię.
195Ale żebraczka nie odpowiedziała mu ani słowa.
196Chłopak wyciągnął ręce, chwycił stopy trędowatego i rzekł do niego:
197— Trzykrotnie okazałem ci łaskę. Poproś mą matkę, by przemówiła do mnie.
198Ale trędowaty nie odpowiedział mu ani słowa.
199Chłopak zaszlochał ponownie i odrzekł:
200— Matko, me cierpienie jest większe, niż to można znieść. Przebacz mi i pozwól, bym wrócił do lasu.
201Żebraczka położyła dłoń na jego głowie i rzekła do niego: — Wstań! — Podobnie trędowaty położył dłoń na jego głowie i powiedział: — Wstań!
202Chłopiec wstał, spojrzał na nich i oto ujrzał, że byli to król i królowa. Królowa rzekła do niego:
203— Oto ojciec twój, któremu pomogłeś.
204 205— Oto matka twoja, której stopy przemyłeś łzami.
206Rzucili mu się na szyję i ucałowali go, a następnie zaprowadzili do pałacu, odziali w piękne szaty, włożyli na głowę koronę i dali do ręki berło. Tak więc rządził miastem nad rzeką i był jego panem. Wiele sprawiedliwości i łaskawości okazywał wszystkim mieszkańcom. Złego czarodzieja wygnał, drwalowi i jego żonie wysłał liczne cenne dary, a ich dzieci obdarzył zaszczytami. Nie pozwalał też nikomu być okrutnym wobec ptaków i innych zwierząt. Uczył miłości, życzliwości i miłosierdzia. Ubogich karmił, nagich przyodziewał, a w jego królestwie panował pokój i dostatek.
207Jednak nie władał miastem długo. Tak dotkliwe było jego cierpienie i tak wielki ogień prób, którym został poddany, że trzy lata później zmarł. A ten, który nastał po nim, rządził okrutnie.
208Koło przekładu literackiego Book to World działa przy Instytucie Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Ten zbiór opowiadań Oscara Wilde'a jest naszą pierwszą publikacją. Jest dostępny jako publikacja książkowa oraz jako ebook. Poniżej krótkie notki o każdym z członków koła.
Izabela Rudnicka Zna angielski, niemiecki, hiszpański i zasady gry w quidditch. Przygotowuje się do studiów doktoranckich na brytyjskiej uczelni. Słabość: Aston Martin. Mroczny rys charakteru: piecze kaloryczne desery i rozdaje znajomym. Lubi koty i gotowanie. Prowadzi vloga na YouTube.
Agnieszka Walczak Studentka anglistyki i sinologii na MISH UW, przewodnicząca studenckiego koła tłumaczy przy IA UW. Łączy obsesje lingwistyczne z marzeniami o zbliżaniu kultur, co zainspirowało ją do zajęcia się tłumaczeniem. Prywatnie rozdarta pomiędzy Szekspirem a Konfucjuszem, w wolnym czasie słucha Boba Dylana. Woli herbatę chińską od angielskiej, ale widelec od pałeczek.
Kamil Kędzierski Południowiec! (pochodzi z okolic Rzeszowa). Jeszcze nie wie, co robić w życiu, więc na wszelki wypadek wszystko robi nadprzeciętnie dobrze. Idealne wakacje: jazda Harleyem po Route 66. Człowiek konkretny, już uzbierał 0,54% potrzebnej kwoty. Idealny towarzysz do wyjścia na piwo: David Gilmour (Plan B — Daniel Day Lewis).
Anna Matłaszewska Nie rozstaje się z czytnikiem ebooków, dzięki któremu nie utonęła jeszcze pod lawiną książek i ma miejsce na wciąż rozrastającą się kolekcję form do pieczenia. Ma dwa tryby mowy: monosylaby i słowotok. Łatwo się rozprasza: odwiedza Wikipedię, żeby sprawdzić jedno słówko, a trzy godziny później łapie się na czytaniu artykułu o zwyczajach ambystomy meksykańskiej. Uwielbia koty, a one ją tolerują.
Ewelina Nurczyk Od niedawna absolwentka filologii angielskiej, ale w wolnych chwilach nadal studentka polonistyki. Wielbicielka wrzosowisk, sukien na krynolinie i fikcji łączącej te dwa elementy. Na co dzień zdradza obcokrajowcom, jak żyć w Polsce, ale poza tym zajęciem szuka kontaktu z literaturą tam, gdzie to możliwe!
Marlena Tępińska Kocha Tolkiena, koty i filmy z Bradem Pittem. Niecierpliwa: poszła na anglistykę, żeby nie czekać na polskie premiery książek fantasy. Na razie miłość do Śródziemia zaprowadziła ją do warszawskiego Mordoru. Nie lubi biegać i wcześnie wstawać. Lubi piec ciastka i udawać, że mówi po czesku.
Aleksandra Ożarowska. Pisze doktorat z anglistyki, studiuje polonistykę, uczy się kilku języków obcych, w wolnych chwilach ogląda włoskie opery, zgłębia tajniki szkockiej literatury, tańczy walce o germańskim rodowodzie w takt utworów rosyjskich kompozytorów, piecze angielskie i amerykańskie ciasta oraz maluje polskie krajobrazy.
Małgorzata Zając Specjalistka od tłumaczeń audiowizualnych. Kontemplacyjna z natury, lubi patrzeć na rzeczy: jej główne zajęcie to wpatrywanie się w ekran laptopa. Kiedy się zmęczy, przenosi wzrok na koty. Interesuje się filmem i socjologią. Ulubiona odmiana języka angielskiego: nowozelandzka.
Aleksandra Wójcik Nie rusza się z domu bez słuchawek. Zapisuje przeczytane książki, bo po dwóch miesiącach już o nich nie pamięta. Nieobliczalna: studiuje także węgierski. Tańczy, śpiewa, tłumaczy, uczy się pięciu języków, rozwiązuje zagadki logiczne, szuka inspiracji do napisania książki. Robi sto rzeczy na raz, ale zawsze znajdzie chwilę, żeby wcisnąć sto pierwszą.
Anna Orzechowska Hermiona Granger Uniwersytetu Warszawskiego. Czarny pas z anglistyki i italianistyki, wielbicielka książek, tłumaczka, współpracuje z organizacjami non-profit, laureatka konkursów. W nas też budzi odrobinę nabożnego lęku.
Chcesz kupić tę książkę w prezencie dla bliskiej osoby? Użyj kodu powyżej, żeby trafić na naszą stronę. Nie wiesz, jak użyć takiego kodu? My też nie za bardzo. Po prostu odwiedź stronę wehikulczasu. info