Spis treści
Orka
1PracaW imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego! — wyrzekł uroczyście chłop i przeżegnawszy się z namaszczeniem, ujął za pług. — Wio! Powoluśko a krzepko! — Smagnął batem z przyzwyczajenia.
2Pług, zaprzężony w krowę i troje ludzi, werżnął się w ziemię i odwalał czarną, lśniącą skibę. Grunt był ciężki, stare koniczynisko wytarte do ostatniego ździebła[1] i ubite niby klepisko, ze chociaż pług szedł płytko, skiba kładła się ostro, nastroszona.
3Starucha ledwie kształtem dająca pozór człowieczy rozbijała motyczką twarde grudy, kilka wron podskakiwało za nią, wybierając z bruzdy pędraki.
4Orka szła niezmiernie ciężko i powoli, pług był stary, na kółkach, i zaprzęg lichy: w pierwszą parę ciągnęła kobieta z krową złączona wspólnym, drewnianym jarzmem, zaś na przedzie, zaprzężeni w rodzaj szorów[2], mozoliła się rosła dziewczyna z chłopakiem. Krowa była jeno[3] szkieletem, obciągniętym poszerszeniałą[4] skórą, a ludzie zaledwie cieniami. Długi uparty głód jednako wyzierał im z oczów; okryci w łachmany, wynędzniali, bosi ciągnęli jednak zgodnie bez skarg i wyrzekań, przyginając się w strasznym wysiłku do ziemi, a z taką mocą, że trzeszczały orczyki[5] i postronki.
5Chłop— Choćby ta spyskać[6] ze trzy albo cztery morgi[7]! — marzył głośno chłop, ledwie się wlekący za pługiem. Baranicę[8] miał na łbie, strzępy kożucha na plecach i chore nogi okręcone w szmaty. Żyto niezgorzej ruszyło — spojrzał na zielonawe zagony pobok rozciągnięte — ziemniaków się nasadzi pod motyczkę, jęczmienia wsieje, ze ćwiartkę grochu, to się jakoś przy boskiej pomocy, przebiduje! Wio! Wio! Zachęcał pchając usilnie pług.
6— I pod len trza by parę zagonów i pod kapustę! — przypomniała cicho dziewczyna.
7— A nie zabrali to siemienia? — wtrąciła kobieta. — Trzymałam na siew i na tę kapkę oleju! Dobrali się kieby[9] do miodu! Próżna marnacyja wszystko i tyla!
8— Na deszcz się znowu zbiera! Mówiłem ci Magduś, spuść wody ze żyta, wygniło przy bruzdach. Ani chybi że idzie deszcz! — zagadywał żonine wspominki.
9Wiosna, NaturaJakoż kwietniowy poranek, chociaż się był podniósł pogodny i jasny, schmurzał się i posępniał, blade słońce przezierało z oparów niby opłatek. Szare, omglone równie roztaczały się dokoła, jak tylko było można sięgnąć okiem, jeno tu i owdzie naznaczone siwymi płachtami rozlewisk i kępami drzew. Pierwsza wiosna zaledwie tknęła ziemię: już puszczały wierzby, po łąkach żółciły się kaczeńce, na rowach otwierały oczy stokrotki, oziminy nabierały zieleni, a skowronki od świtu do nocy wyśpiewywały, ale na polach było jeszcze szaro, pusto i dziwnie smutnie. Nie było wesela w sercach ludzkich i cmentarna cichość unosiła się nad światem.
10— Kto jeno żyw wychodzi na robotę! — zauważył chłop, gdy dosięgnąwszy granicy, nawrócili ku wsi. Nikt nie odpowiedział, dyszeli, przykucnąwszy na miedzy.
11— I na dworskim robią! Całe cztery pary, dopiero ci parada! — szepnął z politowaniem.
12— Nie frasuj się[10] o dziedzicową skórę, poradzi sobie — mruknęła kobieta. — Jeszcze chłopom nakażą mu pomagać przy orce. A jak to było we żniwa? — gniew ją przejmował.
13— Było tak, juści, nie za darmo przecież, płacili…
14— Co im się spodobało! A przymuszali pomagać dworom, jak za pańszczyznę. — przypominała.
15— I szkoda czasu! Ciągnijta! Tomek już jęczmień bronują! — zauważył, patrząc na lewo.
16Zwierzę— Podorał na zimę, to teraz sobie pan i w krowę poradzi. A nie molestowałam cię to świętymi słowami: Wojtek, orz! Koń był i czasu miałeś dosyć. Wolałeś na jarmarki jeździć i po karczmach się uradzać z łajdusami, a teraz we mnie i dzieci orzesz! Kieby[11] w bydlęta!
17— Twoja prawda żono, twoja — przyznawał pokornie. — Śmierci bym się pierwej spodziewał, niźli tego, ze na wiosnę konia miał nie będę. Śmierci! — zajęczał boleśnie.
18Wieś, WojnaZmierzali się ku wsi. Rozciągnęła się w poprzek pól, na łagodnym skłonie pod słońce leżała grobla sadów, z których gęsto sterczały nagie kominy, zręby spalonych chałup i rumowisk budynków. Połowa wsi leżała w gruzach. Dwór, stojący na prawo za wielkim stawem, czerniał się kupą rozbitych ścian, cegieł i połamanych dachów, zaś z ogromnego parku pozostały jeno żałosne kikuty postrzelanych drzew, jakoby pięście grożące niebu. Wojna przeciągnęła tędy i na każdym miejscu znaczyły się ślady jej nieubłaganych pazurów. Poszarpała wsie, wyłamała lasy, stratowała pola i na rodnych ziemiach pozostawiła plugawe, żółte groble okopów i nieskończone rzędy mogiłek, obsadzonych białymi drzewami krzyżów.
19— Wawron orzą we dwie krowy — zagadał chłopak, przystając przy tej okazji.
20— Patrz roboty, a nie cudzych ogonów — posłyszał odpowiedź wraz z poświstem bata.
21Przymilkli, ciągnąc pług niestrudzenie, a uważając, jako wkrótce za nimi cała wieś wyszła na robotę i już na każdym poletku ktoś się ruchał[12]. W szarym, przemglonym powietrzu gmerali się jako te mrówki cicho, z wolna i akuratnie. Praca, BiedaKto w konia, kto w krowy, kto jeno w ludzki sprzężaj, a każden[13] orał, siał lub bronował. A byli, co tylko rydlem, jakby gołymi pazurami, darli tę świętą ziemię z ponurą zawziętością.
22— Mój Boże, po inne lata sto koni wychodziło na robotę! — westchnął chłop.
23— A jakie to szły śpiewania, pokrzyki, ugwary! Hej! — wspomniała cicho dziewczyna.
24Chciwość, Kara— Pan Jezus wiedział, co zrobił! — zamamrotała starucha, przysiadając na skibie, gdy stanęli nabrać nieco sił i oddechu. — Tyle się rozmnożyło złego, że kara przyjść musiała! Spokornieją ścierwy, spokornieją! Wynosił się jeden nad drugiego i pysznił! W morgi jeno wierzyli, a w pełne sakwy! Za nic mieli biednego, za nic sprawiedliwego. Rozwalał się jeno po świecie, któren[14] rublami sypał! Dał wam Pan Jezus radę!
25— Ale i poczciwym stała się niemała krzywda! — wtrąciła posępnie młodsza.
26Orali znowu w głębokim milczeniu, chłop rozważał babczyne słowa i pilnie szukał w sumieniu, czym by się zasłużył na ukaranie, aż w końcu rzekł twardo:
27— Chłop, Pan, WojnaPanowie sobie wojują, a chłop w skórę bierze. — splunął i prał krowę aż zaryczała.
28— Człowieku, dyć[15] to ostatnie bydlątko! — spróbowała mitygować[16] kobieta.
29— Cicho! Wio ścierwy, bo gnaty poprzetrącam! — grzmiał rozsrożony.
30— Tatulu, boćki przyleciały — zakrzyczał naraz chłopak, wskazując ręką. — Boćki, loboga!
31Przystanęli patrząc za bocianami, krążącymi nad zburzonym dworem i parkiem.
32— Kajże to se założą gniazda, kaj[17]! — westchnęła współczująco kobieta. — Biedne sieroty!
33— Nawet tej suchej topoli nie darowali. Wszystko im na przeszkodzie! — wrzał głucho.
34Bociany spłynęły na zalane łąki, jakiś pies gnał ku nim z radosnym naszczekiwaniem. Wszystkim zrobiło się jakoś weselej, jakby z bocianami wraz zakwitła w sercach nadzieja.
35— Ciągta[18] ludzie! Józiek, nie wykręcaj łbem, bo weźmiesz batem. — upominał chłop, ale już go gniew opuszczał i sam co chwila niósł się oczami na łąki, a coś w sobie rozmawiał:
36— WojnaJak wracają na gniazda bociany, to wojna odlatuje! — wyrzekł z głębokim przeświadczeniem.
37PracaI znowu podały się karki jarzmom, przygięły się plecy, nogi wparły się w ziemię i pociągnęli pług w głuchym milczeniu. Zmroczyło się naraz i zaczął padać drobny, uprzykrzony deszcz. Sypał obficie niby przez sito, zasuwając świat jakby rozdrganym szkliwem, przenikającym do kości chłodem i wilgocią. Wiosenna plucha zaniosła się na dobre i orka stawała się coraz cięższa i mozolniejsza, ślizgały się nogi, że raz po raz któreś ryło nosem po ziemi, brakowało już sił, jarzmo uwierało boleśnie, a postronki wrzynały się dzieciom w ramiona i piersi aż do krwi. Ciągnęli jednak bez skarg i jęków, utykając i co trochę przemieniając miejsca w uprzęgu. Chłop wyręczał wszystkich po kolei, a do prowadzenia pługa stawała żona, to córka, to chłopak. ZwierzęNiewiele to pomagało, robota szła coraz ciężej i każda nowo odwalona skiba zdała się być przemoknięta nie tyle deszczem, ile potem i krwią strasznych wysiłków. A chwilami, kiedy już brakowało oddechów, walili się na ziemię gdzie popadło i leżeli, jak pomordowane bydlęta, martwi niby kloce i zgoła już niewiedzący nawet o sobie.
38Niedługo odpoczywali, bowiem nieubłagana konieczność wprzęgła ich z powrotem w jarzma, przymuszając do krwawego trudu. Straszliwe widmo głodu nieodstępnie snuło się za nimi, poganiając batem rozpaczy.
39— Siwkiem już bym od świętej pamięci zaorał! — wyrwało się chłopu.
40Sercami zatargał nagły ból, wyciskając z oczów łzy gorzkich wspomnień.
41Koń, Wojna— Prawdę im rzekłem: zołzowaty[19] i ma grudę[20]. Nie uwierzyły! Juści, na oko koń jak malowany, rosły i chody miał cuganta[21]. Po dworskich, to i nie dziwota. Do nóg się pokłoniłem. Nie gubcie, powiadam, toć nasz żywiciel. Dziesięć morgów pola, sześcioro narodu i z wiosną za pasem, powiadam. Jakże se poradzimy sieroty bez konia, jak! — powiadam. Poświargotały[22] i wzieni[23]. — powtarzał może już po raz tysiączny. Ta chwila utraty konia stała mu wciąż w pamięci; była to niezagojona rana, przez którą uciekało jego życie. — Taki koń! Jacek dawał mi za niego parę kasztanów, a nie chciałem bez dopłaty.
42Koń, Tęsknota— I do figlów był skory! Pamiętacie, jak to łoni[24] pierzynę z płota ściągnął i latał z nią po sadzie, a odebrać sobie nie dawał — rozrzewniała się dziewczyna.
43— I na gwizdanie przylatywał jak piesek — wspomniał chłopak.
44— Był, był, a teraz i łajna po nim nie stało. A żebyśta ścierwy! Wio! Wio!
45Krowa się naraz[25] przewróciła, kobiety uderzyły w płacz, skoczyli na ratunek, na szczęście nic się jej nie stało i dala się podnieść na nogi.
46— Granula! Loboga! Granula! — lamentowała kobieta, obcierając ją z błota i głaszcząc, jak dziecko najmilsze. — Jeszcze gotowa zgubić tę ostatnią kapkę mleka.
47— I tak źremy, że świnie nie tknęłyby naszego jadła!
48— Zła bydlakowi marchew, to niech idzie w chrzan!
49— Dam ja ci lepiej źreć, poczekaj! — wrzasnął chłop, zacinając batem synowskie portki.
50— Nie bijcie, a to cisnę wszystko i pójdę sobie w cały świat! — groził płaczliwie.
51Żołnierz— Będzie jedną gębę mniej! A powędruj se synku! Matka sporządzi ci torbeczki. Nie bój się, nazbierasz, ale kijów na plecy, nazbierasz! A może przystaniesz do żołnierzów[26]? W sam raz dla ciebie rozbijać i kraść i palić. Idź synku! — mamrotał dotknięty do żywego.
52— Ja sobie jeno tak, a ociec powstają, jak na tego złego psa! Wiecie — zaczął nagle z innej beczki — a to siwek bojał się żołnierzów!
53— Głupiś! Ale taki koń i bojałby się czego! — poczuł się i prawie obrażony.
54— Prawda! Latową porą pojechałem którejś nocy na rowy we dworskiej koniczynie. Były i drugie chłopaki. Konie trzymalim na postronkach, w gotowości. Ale i tak o świtaniu przydybał nas polowy! Ale nie bił i koni nie zajmował, a tylko krzyknął: Moskale walą przez las! I pojechał naprzód, a my wszystkie za nim. Stanęlim w zagajach nade drogą! Mój Jezu, było tego mrowia, że sztyki[27] to się kolebały niby żyto na zagonie, ani początku dojrzał, ani końca! Ledwie com się napatrzył, a tu trąby jak nie hukną, zaś siwek jak nie zadrze ogona i jak nie pogna na przełaj! Zrucił me[28] na rowach i popędził do chałupy.
55— A no, twoja to była sprawka! Teraz baczę, jako koń całą niedzielę źreć nie chciał, a tylko pił i postękiwał. A ja w głowę zachodziłem! Czekajże, ja ci za tę sztukę zapłacę!…
56— Naści głupi — stanęła w obronie matka. — Procesujże się o ten zeszłoroczny śnieg!
57— Dla porządku, żeby konia szanował, frycówka[29] go nie minie! — obiecywał.
58Ale na tym się skończyło, gdyż wspomnienie utraconego konia ożyło naraz we wszystkich i opanowało jednaką żałością. Raz po raz ktoś przypominał różne zdarzenia, świadczące o jego zaletach, o jego śliczności i o jego przywiązaniu do domu. Wspominali z takim żarem tęsknoty, jakby o kimś drogim, bliskim, a już utraconym na wieki…
59Koń, Duch— Wiecie — zagadała na odpoczynku dziewczyna. — Nieraz już w nocy zdawało mi się, jako siwek rży pod chałupą. Jużcić myślałam, że to przez śpik[30] tak mi się majaczy! Dopiero onegdajszej nocy, kiedym przecknęła wyraźnie słyszę: cosik rży! Wychodzę na dwór z potrzebą i patrzę: siwek, nie siwek? Przeżegnałam się i przecieram oczy: coś białego rucha się pod stajnią. Myślę, uciekł tym złodziejom i przyleciał do chałupy! Skoczyłam do niego, a tu jakby wiatr zakręcił kłębem mgły i wszystko gdzieś przepadło. Jeno na drodze zatętniało i pies Wawrzonów zaczął gonić i szczekać. Aże mnie zamroczyło ze strachu. Może zdechł i teraz tłucze się po nocach i swoich szuka…
60— To konie będą przychodziły po śmierci, jak te dusze pokutujące? — zgromiła matka.
61— Jać nie mówię! Przysięgałabym jednak, żem go widziała. W kościele bym przysięgła!
62— A bo to mu była krzywda! Miał swoje wygody i roboty mało wiele.
63— Taki wam był dobry, a praliście go orczykiem i wyklinali — żgnął mściwie chłopak.
64— Jak biłem, to na bicie musiał dobrze zarobić, a tobie wara!
65— Zarobił, że cię schlanego przywoził z karczmy — dołożyła mu żona.
66Umilkli. Deszcz się wzmagał, w bruzdach już polśniewała woda i ziemia zapadała się pod nogami, a każdą skibę przychodziło krajać coraz z większym mozołem. Orali jednak niestrudzenie. Oczy im wyłaziły, krew broczyła od jarzma i postronków, gnaty dziw nie pękały i w głowach się mąciło, ale chłop nieubłaganie poganiał.
67— Zabijcie mnie, a już nie poradzę! — Zajęczała naraz dziewczyna, waląc się na ziemię. Przysiedli przy niej, matka obcierała jej twarz, a chłop jął[31] się tłumaczyć.
68— Trudna rada! Odzipnij córóchno! Mus pogania. Choćby z pół morgi pod ziemniaki zaorać! Kto nie posieje, nie zbierze. Cóż to, z głodu mamy zdychać, czy ze swojego we świat iść po żebranym chlebie? — Niedoczekanie wasze ścierwy! Niedoczekanie! — zakrzyczał i zacisnąwszy pięście, groźnie potoczył oczami.
69Orali dalej z niestrudzoną zaciekłością.
Przypisy
szory — rodzaj uprzęży, której głównym elementem jest szeroki pas przeciągnięty przez pierś zwierzęcia. [przypis edytorski]
orczyk — poziomy drążek, do którego przyczepia się uprząż od strony ciągniętego obiektu. [przypis edytorski]
morgz z niem. Morgen, tj. ranek — daw.: powierzchnia pola, jaką można zaorać jednym zaprzęgiem w ciągu jednego dnia. [przypis edytorski]