Uwspółcześnienia
Pisownia łączna / rozłączna: a no > ano, codzień > co dzień, jakto > jak to, nakształt > na kształt, oczem > o czym, odrazu > od razu, otem > o tym, po pod > popod, poco > po co, poczem > po czym, potrochu > po trochu, przytem > przy tym, tożto > toż to, w niebogłosy > wniebogłosy, wkońcu > w końcu, wkółko > w kółko, wlot > w lot, wpół > w pół, z nad > znad, z pod > spod, z pomiędzy > spomiędzy, z poza > spoza, z za > zza, zamało > za mało, zato > za to, zbliska > z bliska, zdala > z dala, zwolna > z wolna, coby > co by, radby > rad by, tobym > to bym, nie głupia > niegłupia, nielada > nie lada, niema > nie ma, niemniej > nie mniej, Baba-Jędza > Baba Jędza, blado-lica > bladolica, chodź-że > chodźże, łupu, cupu > łupu-cupu, odkąd-że > odkądże, pan-brat > pan brat.
Pisownia wielką / małą literą: cyganie > Cyganie.
Pisownia joty: dj > di (np. djamenty > diamenty), lj > li (np. lilje > lilie), nj > ni (np. pelargonji > pelargonii), rj > ri (np.Marjo > Mario).
Spółgłoski dźwięczne / bezdźwięczne: z poza > spoza, z pod > spod, z pomiędzy > spomiędzy .
Fleksja: np. czem > czym, niemi > nimi, czarodziejskiem > czarodziejskim.
Pisownia poszczególnych słów: mięka > miękka, ubrańka > ubranka, dziecie > dziecię, przeźroczysta > przezroczysta, tłuściuszek > tłuścioszek, tłomaczyć > tłumaczyć, ponsy > pąsy, frendzli > frędzli, okienicę > okiennicę, Jakóba > Jakuba, nieboże > niebożę.
Interpunkcja:
usunięto kropki po numerze rozdziału;
usunięto przecinki przed „jak” w porównaniach (np. młodszy znów[,] jak pomidorek);
usunięto przecinek przed „prócz” (nic[,] prócz śledzi);
usunięto przecinek przed „ani” (już nie pyta/ ani dociec chce zagadki);
usunięto przecinek przed „lub” (większych pragnień[,] lub marzenia);
usunięto przecinek przed „niż” niewprowadzającym zdania (milszy waści[,] niż rodzony synek pański);
usunięto przecinki niemające uzasadnienia (np. kiedy z dachu niby wałek[,] wprost do matki spadł fartucha);
usunięto przecinek przed pauzą (śpi cichutko[,] — );
usunięto przecinek w wyrażeniu „tak[,] jak”;
usunięto przecinki przed nawiasem (np. w głos zaszlocha[,](majster dłonią przytka uszy).);
przesunięto przecinek za nawias (to Sobota jest krąglutka[,]/(wszystko zmiata doskonale),);
wstawiono przecinki, żeby oddzielić zdania złożone podrzędnie (np. nie stracił omal ducha, kiedy z dachu niby wałek) i współrzędnie (np. i powtarza ich imiona,/ i całuje w ryjki, w ślepki…);
wstawiono przecinki, żeby oddzielić imiesłowy przysłówkowe (np. lecz ogromny czyniąc zamęt, wszystkie nikną z oczu tatki);
wstawiono przecinki, żeby oddzielić dopowiedzenia i wtrącenia (np. niech popatrzy, proszę, które);
wstawiono przecinek po „ot” (Ot, chłopięce to figielki);
wstawiono kropki zamykające zdanie (np. Bo z Tygodnia majster tęgi: „Furdum, burdum, mocium panie!”.);
wstawiono zamknięcie cudzysłowu (wraz podnoszą lament, krzyki: „Mamo! mamo! na ratunek!”.);
ujęto myśli w cudzysłów (np. „Czy to prawda? czy to bajka?'', zapatrzone myślą dzieci);
ujęto w cudzysłów okrzyk (z krzykiem: „Poddaj się forteco!”);
zamieniono znak zapytania na wykrzyknik (Ale Butka się w minutkę/ dowie, co „śwalgocą” o niej!);
wobec niekonsekwencji w stosowaniu pauz i cudzysłowów wyodrębniających wypowiedzi dialogowe ujednolicono zapis zgodnie z obowiązującą współcześnie normą, tzn. zastosowano albo pauzę (Choć się jeszcze srożyć stara:/ — [„]Furdum, burdum, mocium panie![”]), albo cudzysłów ([—]„Tatko taki! mama taka!”/ Każde z dzieci rzuci słówko…/);
zamknięto też pauzą wszystkie wypowiedzi dialogowe, po których następuje dopowiedzenie (np. — Precz, hultaje! precz, zbytnice! —/ huknie jeno majster z góry.);
wprowadzono konsekwentnie zapis początku wersu małą literą, jeśli tak wynika ze składni (np.— Jak zobacy mnie na balu,/ to ten mak ze złości pęknie!).
Zofia RogoszównaDzieci pana majstra
Rozdział I. Tatko, mama, dzieci
1
Majster Tydzień, chwat nad chwaty,
będzie temu lat już wiele,
ujrzał, świeżą niby kwiaty,
młodą pannę — Imć
[1] Niedzielę.
5
Duchem
[2] posłał do niej swaty;
było trochę ceregieli,
lecz że chwat
[3] to był nad chwaty,
więc spodobał się Niedzieli.
Jak się zwykle potem zdarza,
10już organy grzmią w kościele,
to Imć Tydzień od ołtarza
wiedzie żonkę — Imć Niedzielę.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dziatek dał im Bóg sześcioro,
15nie za wiele, nie za mało;
córki z matki wdzięk swój biorą,
chłopcy zuchy gębą całą.
Syn najstarszy jak antałek
[4];
młodszy znów jak pomidorek,
20pierwszy — zwie się: Poniedziałek,
drugi — mamin pieszczoch: Wtorek.
Piątek, tym się mama biedzi —
na nic prośby jej i trudy;
Piątek nie je nic prócz śledzi
25i dlatego jak śledź chudy.
Mniejsza odeń o dwa cale
[5]
to Sobota jest krąglutka
(wszystko zmiata doskonale),
a rodzeństwo zwie ją: „Butka”.
30. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wtorek majtki zdarł na płocie,
Czwartek się po rynnie wspina,
Piątek zgubił trzewik
[6] w błocie,
Środa wpadła do komina.
35A prym wiedzie
[7] Poniedziałek!
Toż
[8] nie stracił omal ducha,
kiedy z dachu niby wałek
wprost do matki spadł fartucha.
Za urwisów starszych piątką
40i Sobotka też głupiutka
wszystko robi jak małpiątko,
chociaż taka jest malutka!
Głośno śmieją się sąsiadki,
że poczciwa Imć majstrowa
45na hultajów, na gagatki
[9]
wszystkie dzieci swe wychowa.
Pod jej okiem śmiało broi
rozhukana ta czereda,
bo się matki nic nie boi. —
50Gorsza bywa z ojcem bieda.
Bo z Tygodnia majster tęgi:
„Furdum, burdum, mocium panie
[10]!”.
Kto zawinił — bez mitręgi
[11]
na warsztacie bierze lanie.
55Lecz gdy widzą swawolniki,
że im grozi basarunek
[12],
wraz podnoszą lament, krzyki:
„Mamo! mamo! na ratunek!”.
A już matka zadyszana
60dłoń karzącą wstrzymać leci.
byś niewinne dręczył dzieci?
— Żono! toć mu wziąłem z garści
rozstrzaskany zegar gdański…
65— Jak to!? zegar milszy waści
[15]
niż rodzony synek pański?
— Duszko
[16]! lecą ze mnie spodnie,
Wtorek pociął moje szelki…
— Chciał mieć lejce niezawodnie!
70Ot, chłopięce to figielki.
— Spójrz na buzie twych dziewczątek,
miód wykradły ze spiżarki…
— O, te wejdą w każdy kątek,
będą dobre z nich kucharki.
75
— Pieprz mi wsypał do tabaki
twój synalek, żono, trzeci.
— I chcesz karać za żart taki?
Toć to mężu jeszcze dzieci!…
— Muszą, muszą wziąć raz baty,
80Ty je, matko, nadto
[17] psujesz!
— Tydziu! rzekłeś mi przed laty,
że nad życie mnie miłujesz!
Tu majstrowa w głos zaszlocha
(majster dłonią przytka uszy).
85Tydzień bardzo żonę kocha,
łzom jej ulżyć radby z duszy.
Choć się jeszcze srożyć stara:
— Furdum, burdum, mocium panie!
W zapomnienie idzie kara,
90dyscyplina
[18] już na ścianie.
— Precz, hultaje! precz, zbytnice! —
huknie jeno majster z góry.
— Bo jak które z was przychwycę,
to obłupię je ze skóry!
95Na gorący ten traktament
[19]
nie czekają lube dziatki
[20],
lecz ogromny czyniąc zamęt,
wszystkie nikną z oczu tatki.
Gdy Niedziela to zobaczy,
100drzwi zamyka po cichutku
i mężulka miodkiem raczy,
gładząc rączką po podbródku.
Rozdział II. Jak się zakończyła wesoła zabawa
Lecą dziatki w wielkim pędzie,
każde z tęgą chleba kromą,
105aż przycupły
[21] w polnej grzędzie
zasłonięte górką stromą.
— Ano było strachu trocha
[22] —
Poniedziałek, jedząc, rzecze;
— szczęściem tatko mamę kocha,
110więc nam zwykle się upiecze.
— Muszę jednak przyznać sama —
(w Środzie budzi się sumienie)
— że ta nasza biedna mama
wielkie z nami ma strapienie
[23].
115— E, bo tatko nadto srogi! —
bąknie Wtorek z kwaśną miną,
— za żart każdy, Boże drogi,
zaraz straszy dyscypliną.
„Tatko taki! mama taka!”
120Każde z dzieci rzuci słówko…
Wtem Sobótka spoza krzaka
rzeknie, kręcąc płową główką:
— Źebym takie dzieci miała,
cio nić nie chcią śłuchać taty,
125to bym siama im wśypała
na walśtacie doble baty!
— Nikt nie pyta ciebie, Butko!
więc najlepiej milcz, maleństwo! —
Tak z dzieciną zwięźle, krótko
130rozprawiło się rodzeństwo.
— Jednak słuszność ma Sobotka —
po namyśle Środa powie;
— mama taka dobra, słodka,
a nam wiecznie figle w głowie.
135— Co tam wdawać się
[24] z szkrabami
[25]! —
Poniedziałek huknie z śmiechem
[26],
— toć rodzice mówią sami,
że zabawa nie jest grzechem.
Lecz dziewczęta przecie
[27] tchórze,
140stąd morały o poprawie.
Siedźcie zatem tu, na górze,
a my zjedziem w dół, po trawie…
— Wiwat
[28]! — krzykną chłopcy. — Brawo!
I szalona zjeżdża czwórka;
145ten na lewo, ten na prawo,
echem śmiechów tętni górka.
W płacz dziewczynki: — I my z wami,
nie boimy się ni troszki!
— Nie wdajemy się z babami,
150co udawać chcą świętoszki!
Gdy usłyszy to Sobótka,
szybko z łez ociera oczy
i jak piłka okrąglutka
już za braćmi w dół się toczy.
155Środa waha się przez chwilę,
lecz gdy cała piątka hula,
czyż wypada zostać w tyle?
więc się także na dół stula.
— Jest Sobótka! Jest i Środa,
160a to zuchy dziewczyniska!
I tu każdy z braci doda:
— No, siostrzyczki! dajcie pyska!
Wszyscy razem, wszyscy w zgodzie
pną się użyć cudnej sanny,
165każdy pragnie być na przodzie:
pędzą chłopcy! pędzą panny!
Toż to radość! to zabawa!
ziemia kręci się dokoła,
jak aksamit miękka trawa,
170a jak ślicznie pachną zioła!
Hejże z górki na pazurki!
Hulaj dusza bez kontusza
[29]!
W takim pędzie lecą z górki,
aż w urwisach rośnie dusza!
175Trach! roztargał
[30] się fartuszek,
tu tasiemka! tam guziki!
Ten potoczył się na brzuszek,
śmiechy, wrzaski, piski, krzyki!
Aż się słonko śmieje w górze
180i spogląda w dół ciekawie;
aż skowronek ścichł w lazurze,
przypatrując się zabawie.
Dzieciom pot już z czoła kapie,
dyszy Środa, dyszy Wtorek;
185ten jak miech kowalski sapie,
ten wywiesił swój ozorek.
— To mi jazda! to parada!
Tchu nie mogę złapać w płuca…
Poniedziałek ciężko siada
190lecz natychmiast w bok się rzuca.
— Dzieci! — na rodzeństwo kiwnie —
niech popatrzy, proszę, które
czemu tak mi jakoś dziwnie,
jakbym wziął od tatka w skórę?
195Gwałtu rety! spojrzą dziatki:
z hajdawerków
[31] pana brata
jeno strzępy, jeno szmatki,
na nic, zdarta cała szata.
Na ten widok każdy czuje,
200(oto skutki są swawoli! ),
że go też coś piecze, kłuje,
że go też coś trochę boli.
Spójrzcie tylko na ich miny!
„Dziura! dziura!” — słychać krzyki,
205w strzępach nawet koszuliny!
Wszystko do cna zdarły smyki.
Ach, bo cudna jazda owa,
co się zdała jedną chwilką,
a dla ubrań tak niezdrowa,
210trzy godziny trwała tylko.
Jak pokazać się tak komu?
choć do mysiej skryj się dziury…
Jeśli ojciec będzie w domu
toż dobierze się do skóry!
215
Zaczem
[32] wszystkie w płacz dziateczki,
kiedy gruby Czwartek wrzaśnie:
— Góra zdarła nam majteczki!
Niech ją za to każdy trzaśnie!
Na to walka w mig zawrzała,
220każdy ziemię bije, łupie,
gdy znów rzeknie Butka mała:
— Wy jeśteście baldzio głupie!
Prawda! spojrzą na się dziatki —
cóż im z bicia góry przyjdzie?
225Czyż naprawi to ich szatki?
Co tu robić? hańbo! wstydzie!
Najpierw zatem dwie siostrzyczki
z buzią w pąsach, z łezką w oku
ciągną z trudem swe spódniczki
230i spinają je na boku.
Z braćmi gorszy jest ambaras
[33]…
Czym zastąpić zdarte szmatki?
a wtem Środa: — Mam coś dla was!
z liści wam porobię łatki!
235Ach ty mądra! ty poczciwa!
już przy malcach Środa siada,
liść za liściem rączką zrywa,
dziwne łaty z nich układa.
Gdy podniosły się grubaski,
240śmiech każdego porwał pusty.
— Mój liść wklęsły! a mój płaski!
Mój z łopuchu! mój z kapusty!
Lecz czy Środy dobre chęci
zechce uznać srogi tata?
245czy rad będzie z tych pieczęci
zieloniutkich jak sałata?
— Do dom
[34] nie ma wracać po co,
bo tam zaraz bomba pęknie;
trzeba skryć się gdzie
[35] przed nocą —
250Poniedziałek dzieciom rzeknie.
Na południe właśnie dzwonią,
gdy spod górki w lęku, wstydzie,
przytrzymując liście dłonią,
na włóczęgę dziatwa idzie.
Rozdział III. Czego się Środa dowiedziała od mądrego kruka
255Idą, idą w szarym pyle,
utrudzone wlokąc nogi;
aż uszedłszy blisko milę,
na rozstajne przyszły drogi.
Gdzie się zwrócić? W którą stronę?
260Słońce tak nieznośnie pali;
dzieci głodne, pomęczone,
żadne iść nie może dalej.
Płyną łezki z ócz
[36] Sobótce:
— Stlasnie pusty dziś mój bzusek!…
265Piątek piszczy: — Umrzem wkrótce!
Czwartek buczy: — Ja chcę klusek!
Wreszcie między wrzosów krzaki,
pod skrzypiącym drogowskazem,
jak Cyganie, jak żebraki
270wszyscy się pokładli razem.
Podłożywszy pod się rączki,
wnet zasnęły małe smyki;
jeden widzi przez sen: pączki,
drugi widzi: naleśniki.
275I gdy leżą tak pokotem
[37],
gdzieś z zachodniej nieba strony
z wielkim szumem i łopotem
nadleciały dwa gawrony.
Większy spytał się mniejszego
280(bo to gawron był i wrona
[38]),
— Czyś słyszała co nowego?
żonko moja ulubiona?
Wrona na to: Kra! kra! kra!
jest nowina jedna zła,
285lecz nie powtórz jej nikomu —
dzieci majstra
pokryjomu
wyszły z domu.
Nie wróciły na południe.
290Wilk je może
pożarł w borze,
albo wpadły w jaką studnię.
Majster rwie na głowie włosy,
matka szlocha wniebogłosy —
295bo już pewność jest niezbita,
że z urwisów majstra kwita!
Gdy tak wrona, kracząc, gada,
Środa niby mały duszek
pod drogowskaz się zakrada
300i nastawia
[39] pilnie uszek.
— Ha! — rzekł gawron — tak się zdarza,
gdy kto dzieciom zbyt pobłaża.
Niechże jejmość więc pamięta
dobrze chować gawronięta.
305Bo to, proszę jejmość żony,
kto chce dzielne mieć gawrony,
tęgie w dziobie, tęgie w duchu,
musi uczyć je posłuchu.
Skoczy wrona obrażona:
310— Po co waść to mówisz do mnie?
toć rzecz dawno dowiedziona,
że ja dziatki chowam skromnie.
Ostro trzymam wszystkie w łapie
[40],
każde mores
[41] dobrze zna,
315gdy na psocie które złapię
zaraz łaję: „Kra! kra! kra!”.
Zafurczały, zakrakały
i z łopotem uleciały.
— To naprawdę nie do wiary —
320Środa, oczka trąc, powiada,
— toć z tą wroną gawron stary
niby tatko z mamą gada.
Ach, gawronkom małym dobrze,
choć się bawią przez dzień cały,
325ich ubranko się nie podrze
i nie będą basów
[42] brały.
Gdy tak Środa smutnie biada,
kryjąc w rączkach oczka łzawe,
chmara ptasząt z góry spada,
330czyniąc wielki zgiełk i wrzawę.
Skądże naraz tyle ptaszków?
a to wróble, dudki, trznadle
z dwóch maleńkich gawronaszków
śmieją się i kpią zajadle.
335— Patrzcie! patrzcie! gawronaszki
pogubiły ogonaszki!
Ojca, mamy nie słuchały,
w przyjaźń się z kocurem wdały.
Kot niecnota
340hyc! zza płota
poturbował gawronaszki,
poukręcał ogonaszki!
Tu ćwierknęła Imć dzierlatka
[43]:
— Kto nie słucha mamy, tatka,
345dudy stroi,
bo się boi,
że mu tatko
Bez ogonka chodzić wstyd!
350Ćwirku, ćwirku, wit! wit! wit!
I z świegotem, śmiechem, wrzawą
poleciały w lewo, w prawo.
A nieszczęsne dwa gawronki
z wstydu się pod pierzem płonią,
355kryją kuse swe ogonki
i łzy gorzkie w trawę ronią.
Pokiwała Środa głową
i do siebie rzekła z cicha:
— Wszystkim dzieciom jednakowo,
360wszystkich dola równie licha.
KrukWtem spod nieba ktoś zawoła:
— A wy skąd tu, wiercipięty?
I nadleciał kruk jak smoła,
a miał oczy jak diamenty.
365
KrukGawronaszki hyc! na nóżki:
— Wujku kruku, wujku stary,
ty na służbie jesteś wróżki,
co zna różne mądre czary;
popatrz, jaka łysa skórka,
370to nam kocur wydarł piórka!
Poproś, poproś ją wujaszku,
niech nam da po ogonaszku.
Będziem kochać cię bez miary,
bo się strasznie boim kary.
375Gdy się dziatwa kruka czepia,
z wrzosów znów wystrzeli główka.
Środa w kruka oczka wlepia,
nie chcąc stracić ani słówka.
KrukKruk miał wujków przymiot rzadki,
380gawronięta psuł po trochu;
nieraz wstawiał się u matki,
kiedy klęczeć miały w grochu…
Więc się z wolna w łeb poskrobie.
— Hm, więc macie dostać łaźnię,
385a pan ojciec tęgo dziobie…
Tu gawronki pisły: — Właśnie!…
lecz się znajdzie może rada;
ja zawracać się
[45] nie mogę,
390bo w daleką lecę drogę,
lecz te muszki, moje służki,
zaprowadzą was do wróżki.
Gdy skrobniecie dwakroć w bramę,
drzwi otworzą się wam same.
395W sad możecie wejść bezpiecznie,
byle cicho, byle grzecznie.
Wróżka nigdy nie odmawia,
jeśli gość się grzecznie sprawia.
Więc wam przykazuję srodze,
400nic nie wolno tknąć po drodze!
Niech się nawet wam nie przyśni
skubnąć choćby jednej wiśni,
fig, daktyli albo gruszki,
bo stracicie łaskę wróżki.
405Pamiętajcie gawronięta:
„Cudza własność to rzecz święta!
Kto w łakomstwie nie zna miary,
nie uniknie srogiej kary.
Adieu smyki! dzioby w górę!”,
410i kruk wzbił się popod
[46] chmurę.
Klasną w skrzydła dwa gawronki:
— Będziem znowu mieć ogonki!
Chwilkę pościć, toć to fraszka
dla mądrego gawronaszka!
415I już dzióbkiem w dzióbek kują,
i uciesznie podskakują.
Środa nie mniej od nich rada
wszystkie dzieci w kupkę zgania;
co słyszała opowiada,
420i by w drogę szły, nakłania.
— Gdy dwa razy skrobniem w bramę,
drzwi otworzą się nam same;
przez tę bramę w sad wejdziemy,
wróżce dziury pokażemy.
425Ona tak je ślicznie złata,
że nie pozna nic nasz tata.
Tylko niech się wam nie przyśni
skubnąć choćby jednej wiśni,
bo kruk mówił: „Gawronięta!
430cudza własność to rzecz święta!”.
To wam nakazuję srodze,
nic nie wolno tknąć po drodze!
Rozdział IV. Jaką drogą dzieci pana majstra dostały się do ogrodu wróżki
Poprzez pola, poprzez łąki
zapatrzone w złote muszki
435biegną raźno dwa gawronki,
wyciągając cienkie nóżki.
A na ziemi troszkę dalej,
depcąc kwiaty, depcąc zioła,
banda pana majstra wali
440roześmiana i wesoła.
Błyszczą oczka, płoną uszka,
radość z każdej tryska twarzy.
— Jak też przyjmie nas ta wróżka?
Czym ugości? czym obdarzy?
445Na wyścigi wszystkie prawią,
jakie to tam będą czary,
jak ubranka się naprawią,
jak unikną w domu kary…
Chmurna tylko czegoś Butka —
450a gdy proszą, by szła prędzej,
trząść zaczyna się jej bródka:
— Nie chciem iść do Baby Jędzy
U niej domek jest z pielnika,
z domku baba źła wyleci
455i dźwi na kluc poziamyka,
i poźjada wsyśtkie dzieci!
— Ha! ha! ha! to bajki przecie,
nic się nie bój, tchórzu mały,
Bab Jędz nie ma na tym świecie! —
460Chórem dzieci się zaśmiały.
Znów o wróżce gadu, gadu…
— Gdybyż raz już trafić do niej!
— Toć my przecież bez obiadu!
Pędzą, aż im w uszach dzwoni.
465
Wtem gromadka krzyknie: — Co to?
I z podziwu staje drżąca;
to mur szklany z bramą złotą
lśni jak klejnot w blaskach słońca.
Alabastry i kryształy
470wonnych kwiatów sploty wieńczą;
ponad nimi sad wspaniały
w słońcu gra kolorów tęczą.
Niżej ogród jak mozajka
barw tysiącem się rozkwieci —
475„Czy to prawda? czy to bajka?'',
zapatrzone myślą dzieci.
Ścichły śmiechy i igraszki —
dzieciom drżą z wzruszenia nóżki;
dziób otwarły gawronaszki:
480— Jakże cudnie jest u wróżki!
Trącą chłopcy się po cichu,
każdy naprzód iść się wzdraga;
w czarodziejskim tym przepychu
prysła naraz ich odwaga.
485
(Bo ichmoście oczywiście
przypomnieli sobie liście).
Więc dumają zuchy cztery,
że gdy wejdą jak Cyganie
z podartymi hajdawery,
490kto wie, co się z nimi stanie?
Środa prosi, ręce składa,
przypomina słowa kruka —
oni swoje: — Nie wy-pa-da!
Niech kto
[47] inny szczęścia szuka.
495Gdy tak szepcą, gdy tak radzą,
w kropkę ozwie się Sobótka:
— Niech nas wlonki źaplowadzą,
chciem do kwiatków i oglódka!
— Dobrze — rzekną chłopcy cicho —
500niech gawronki idą w przedzie,
Patrzmy, jak się im powiedzie…
Ptaszki wcale się nie bały
dziwów, czarów, ni złych mocy
505(za to chętnie unikały
chłopców, co strzelają z procy).
Więc zerk oczkiem w lewo, w prawo,
a ujrzawszy, że są same,
hyc! hyc! hyc! na nóżkach żwawo,
510i skrob, skrob pazurkiem w bramę.
Bums! rozwarły się podwoje
[50],
odskoczyły na bok dzieci.
Beknął Piątek: — Ja się boję!
A Sobótka naprzód leci.
515Nim kto
[51] pojął, co się dzieje,
— Idem do tej Baby Jędzi!
Tak dziecina się zaśmieje
i jak kulka w ogród pędzi.
— Stój! Stój! — krzykną dzieci ostro.
520Błysła w słońcu plama złota,
bums! i za malutką siostrą
już się zwarły wielkie wrota.
— Czekaj! Puszczaj! Wielki panie!
Dzieci nagły strach opęta.
525Nuż Sobótce się co
[52] stanie?
a tu brama zatrzaśnięta!
Hurmem
[53] rzuci się dzieciarnia,
szturm przypuszcza jeden, drugi;
chłopców taki szał ogarnia,
530że z nich potu płyną strugi.
(Trzeba przyznać, że gromada
bardzo swoją Butkę kocha)
ale próżno krzyczy: „Zdrada!”,
próżno Środa głośno szlocha.
535Próżno każdy kopie, stuka,
z gniewu, żalu i urazy
zapomnieli zleceń kruka,
żeby skrobnąć w drzwi dwa razy!
Gruz, kamienie gradem lecą,
540razy biją coraz gęściej;
z krzykiem: „Poddaj się forteco!”,
walą, aż im puchną pięście
[54].
A zuchwała brama złota
jak świeciła, świeci w słońcu…
545Odejść z niczym? toć sromota!
Jednak… atak słabnie w końcu.
— Niech ją tysiąc kaczek kopnie! —
zagrzmi wreszcie Poniedziałek.
— Górą przeleźć najroztropniej!
550I pod mur już biegnie śmiałek.
Lecz tu nowa czeka bieda;
po szkle wchodzić rzecz niełatwa;
tak się nie da i tak nie da.
„Co tu zrobić?”, myśli dziatwa.
555Na dobitek tam, na górze,
z ślicznych kwiatów barwy zorzy
na przejrzystym jak szkło murze
taki napis się utworzy:
Kto uczciwy,
bramą wchodzi;
przez mur
wchodzi
jeno złodziej!
Środa czuje nagłą trwogę;
560— Chłopcy! — głośno się odzywa,
przez mur przejść wam nie pomogę,
to jest droga nieuczciwa!
— Proszę! co mi za pogróżka! —
Wtorek jej odburknie w złości.
565— To niech mądra jejmość wróżka
bramą wpuszcza swoich gości.
Środa swoje, chłopcy swoje,
gdy wtem Piątek cienko piśnie:
— Ajajajaj! dzieci moje!
570ajajajaj! tam są wiśnie!
Prawda! wisien strumień cały
przez mur ku nim się przelewa;
i myśl rodzi w dziatwie małej,
jakby dostać się do drzewa?
575Tak im pilno napaść brzuszki,
że już żadne nie pamięta,
że Sobótka jest u wróżki
i że „cudza własność święta!”.
Gdy się troszkę Środa waha,
580Poniedziałek huknie z góry:
— Kto ma boja, kto ma stracha,
niech do kreciej wlezie dziury!
Chłopcy! zrobić mi drabinę!
za mną! śmiało! na okopy!
585co tam zważać na dziewczynę!
Hurra, naprzód! za mną, chłopy!
Raz, dwa, trzy! i jest drabina!
Patrzcie, młodsi dwaj na spodzie,
a po Czwartku się wyspina
[55]
590ich wódz jak najtęższy złodziej.
Już dosięgnąć ma krawędzi,
już, już, już wyciąga palce…
Wtem pcich! Wtorka nos zaswędzi
i na ziemi wszystkie malce.
595Gdy dźwignęły się junaki
[56],
ten miał do krwi zdarty łokieć,
tamten guza, ten siniaki,
temu zadarł się paznokieć…
Widząc, że są płaczu bliscy,
600dobra Środa rzeknie żywo:
— Jeszcze raz się pnijmy wszyscy,
to za trudno być uczciwą!
Lecz przysięga sobie w duszy,
że usłucha przestróg kruka
605i w ogrodzie nic nie ruszy,
aż siostrzyczkę swą odszuka.
W mig stanęła nowa wieża,
z Środą sprawa poszła gładziej,
bo w niespełna pół pacierza
[57]
610dziatwa majstra już jest w sadzie.
Rozdział V. Jakie dziwy napotkała Sobótka w zaczarowanym ogrodzie i co z tego wynikło
A tymczasem mała Butka,
nie czekając starszych dzieci,
jak kłębuszek okrąglutka
za wronkami w ogród leci.
615
Próżno jednak woła bobo:
— Pocekajcie gawlonaski,
macie Butkę wziąć ze sobą!
Już jej z oczu znikły ptaszki.
Nie ma wronek? Mniejsza o to!
620Butka śmiało kroczy dalej,
w słońcu świeci główką złotą
i tak sama siebie chwali:
— Mówili chlopcy,
625a źe dziewcęta
źmokłe kulcęta.
Tymciasem chłopcy
źa blamą śtoją,
śami nie wiedzą,
630cego się boją.
A mała Butka
bać się nie będzie,
gdzie tylko źechce,
pobiegnie wsędzie.
635Butka jest mała,
chłopcy są duze,
Butka odwazna,
a chłopcy tchóze!
Tu się Butka w głos zaśmieje,
640rączką ujmie się pod boczki
i tak idzie przez aleje,
wytrzeszczając krągłe oczki.
Co tu cudów! Co tu blasku!
Przez gąszcz liści hen, z wysoka,
645słońce igra, w złotym piasku
znacząc jasne, świetlne oka.
Tyle kwiatków, trawki tyle!
brzęczą pszczółki, buczą muszki,
rojem kręcą się motyle
650jak stubarwne lekkie duszki.
Pachną fiołki, lilie, bratki,
nóżką świerszcz o skrzydło bzyka,
a tu w róży wonnej płatki
bąk — włochaty pyszczuś wtyka.
655
Zachwycona, uśmiechnięta
wkoło kwiatów Butka drepce,
założyła w tył rączęta
i do samej siebie szepce:
— Ślicne te kwiatki!
660aź Butkę kusi,
źeby ich ulwać
i dać mamusi.
Ale kluk mówił,
Butka pamięta,
665źe cudza własność
to jest źec święta!
Jakby Sobótka
kwiatek ulwała,
toby ją Jędza
670w wolek złapała.
A u tej Jędzy
spicasta bloda,
zjadłaby Butkę,
a Butki śkoda!
675
Na uwagę tę malutkiej
z grządek, klombów i rabatki
szmerek rozległ się cichutki —
to parsknęły śmiechem kwiatki.
Aż dygocą lilie białe,
680malwy, dzwonki, astry, laki:
— Cóż za śmieszne dzidzi małe?
i skąd ma rozumek taki?
Widzi Butka: coś się dzieje!
Skoro Butka główką ruszy,
685żaden kwiatek się nie śmieje,
wszystkie stoją jak bez duszy.
Ale niech się zwróci boczkiem,
zaraz sąsiad na sąsiada
kiwa listkiem, mruga oczkiem,
690coś mu szepce, coś mu gada.
Wszystko to zgniewało Butkę;
— Źe mnie śmieją się nićponie!
Ale Butka się w minutkę
dowie, co „śwalgocą” o niej!
695Więc ziewnąwszy buzią całą,
na fartuszku główkę składa.
— Stlaśnie mi się spać zachciało —
głośno kwiatkom zapowiada.
(Lecz naprawdę sprytne dzidzi
700wszystko słyszy, wszystko widzi).
Cisza… Butkę słonko praży,
muszek nad nią lata chmara…
Wtem… zadzwoni przy jej twarzy
głosik niby brzęk komara.
705Przez zmrużone rzęsy powiek
widzi — kwiat się ku niej schyla.
— Cyt!… już zasnął młody człowiek —
szepnął śliczny dzwonek lila.
— Hi! hi! — kwiatki się zaśmiały —
710to nie żaden człowiek przecie;
to dziewczynka, bobuś mały,
milusieńkie ludzkie dziecię!
— Jakież dobre to maleństwo,
że nam życia nie zabrało —
715i czuprynki swojej gęstwą
gwoździk musnął ją nieśmiało.
— Nuż dziecinie tej się uda
odczarować nas na chwilę?
Wciąż stać w miejscu taka nuda! —
720Żółte ozwą się żonkile.
— Bal wydałaby wspaniały
nasza śliczna pani wróżka,
tożbyście się wyhulały! —
storczyk malwom rzekł do uszka.
725Na to lament się podniesie,
pisną kwiatki w nagłym żalu:
— Tak nam strasznie tańczyć chce się!
Balu! balu! balu! balu!
Widowisko to nie lada…
730Co też jeszcze będzie dalej?
A wtem łysy mak zagada:
— Pannom zawsze w głowie bale!
I kiwnąwszy ciężką głową,
dodał: — Siedźcie lepiej w grzędzie,
735bo wam na to daję słowo —
chleba z mąki tej nie będzie!
Gdy się dzieciak w sad dostanie,
już go tu nie ujrzym więcej;
bo łakomstwo, moje panie,
740to największy wróg dziecięcy!
Skoro jabłek, śliwek, gruszek
do jej rąk się schyli tysiąc —
mała napcha nimi brzuszek.
To wam, panny, mogę przysiąc!
745Ledwie skończył, spod fartuszka
krzyknie Butka: — A ty dziadzie!
Wala ci od mego brzuska!
Butka nic nie lusy w sadzie!
Jak mi jesce piśnies słówko,
750to cię zalaz, śtary błaśnie,
Butka wylwie i makówką
z całej siły o ziem plaśnie!
Zmilkły
[59] kwiatki przerażone,
drżą do głębi swych serduszek;
755szczęściem Butka w inną stronę
drepce, gniewnie mnąc fartuszek.
Płonie buźka jej z koralu,
wreszcie, marszcząc brewki, rzeknie:
— Jak zobacy mnie na balu,
760to ten mak ze złości pęknie!
Idzie — uszła kroków parę,
raptem słyszy: wronki kraczą;
siedzą jak dwie grudki szare,
piórka stroszą i w głos płaczą.
765Gdy nadbiegła zadyszana,
gawronaszki pisły
[60] cienko:
— Ach, panienko ukochana,
zasłoń ślepki nam sukienką.
Wróżka tak już niedaleko,
770pałac widny jak na dłoni,
a nam w dzioby łezki cieką,
bo doń sad przystępu broni.
A w nim pokus różnych tyle!
Pełno wisien, winogronków;
775przejść przez sad o własnej sile
to nie w mocy jest gawronków!
Tyś, panienko, większa, starsza,
poradź, ulżyj naszej męce,
nam tak brzuszki grają marsza! —
780Tu ją z płaczem dzióbły
[61] w ręce.
— Dobze — rzeknie im Sobotka —
śkolo tak plosicie gzecnie,
to was złego nic nie spotka,
z Butką będzie wam bezpiecnie.
785Jak pokazą się pokusy,
Butka się nie źlęknie wcale,
tylko im wytalga usy
i pobiegnie plędko dalej!
I ogromnie ucieszona
790bierze wronki popod paszki.
— Ach potężna to persona! —
ze czcią
[62] szepczą gawronaszki.
I już idzie trójka cała,
Z gawronkami Butka mała.
795Przeszli szpaler i aleje,
a za nimi szemrzą drzewa:
— Co się dzieje? Co się dzieje?
Dziecku sad się przejść zachciewa!
Zawróć, zawróć, niebożątko,
800bo cię woń owoców skusi;
kto skosztuje ich, dzieciątko,
pokutować długo musi.
— Silna wola wiele może
głos od ziemi stęknął głuchy;
805— Idź do wróżki, idź, niebożę,
proś niech zdejmie czar z ropuchy!
— Nie da rady! rady! rady!
jak my wpadnie do pułapki
w sadzie zdrady! zdrady! zdrady! —
810zaskrzeczały w trawie żabki.
Tak zaklęte dłonią wróżki
z cicha się skarżyły duszki,
lecz tłuściutkiej Butki naszej
nic nie dziwi, nic nie straszy.
815
Drep, drep, wchodzą nóżki śmiałe
w ścieżkę krętą i wąziutką,
aż tu pisną wronki małe:
— Już sad pachnie! ratuj Butko!
I spłoszone dwa gawronki
820myk, dwa łebki w dwie kieszonki.
Patrzy Butka, nie ma sadu
jeno w gąszczu tym, na końcu,
w gęstych liściach winogradu
[63]
coś jak gwiazdka błyszczy w słońcu.
825Biegnie Butka, płotek złoty,
w płotku świecą srebrne drzwiczki;
klamka — brylant cud roboty!
w niej się słońca skrzą promyczki.
A nuż sparzy? Butka dmucha,
830potem rączkę na niej kładzie,
klucz przekręca, z miną zucha
drzwi popycha i jest w sadzie!
Nagła jasność ją zalała,
nieruchomo chwilkę stoi;
835cudów, które tam ujrzała,
żadna główka nie wyroi
[64].
W złotej zorzy się rumieni
z migotliwych gwiazd utkany
w róż girlandach i zieleni
840pałac tęczą malowany.
Tysiąc iskier się w nim pali,
sto wieżyczek w niebo strzela —
wodotrysków pieśń się żali,
z komnat tęskna brzmi kapela.
845
Zasłuchała się dziecina
i z zdziwioną
[65] szepnie minką:
— Pewnie bal się juz zacyna,
bo ktoś klęci katalynką…
I Sobótki grube nóżki
850pędzą już przez złote dróżki,
lecz czar mocą swą zdradziecką
zatrzymuje w biegu dziecko,
ukazując dziwy wszędzie,
jakie jeno
[66] baśń wyprzędzie…
855Raptem rośnie w okrąg Butki
ogród jak dla liliputki.
W szmaragdowym puchu trawki
stoją drzewka jak zabawki.
Każdy krzaczek i drzewina
860pod owocem się ugina.
Gdy owocki Butkę zoczą,
bums! z gałązek ku niej skoczą.
Tłumnie, jakby na wesele,
wonne toczą się morele —
865krągłe jabłka, pulchne gruszki
prezentują kraśne
[67] brzuszki,
pomarańczki złota kula
do jej nóżki się przytula.
Wśród chichotek
[68], krygów
[69], śmieszków
870pląsa w słońcu garść orzeszków.
Tu brzoskwinia wdzięcznie dyga,
tam się pcha słodziutka figa;
tłum migdałów przed nią klęka,
wtem trach! skórka na nich pęka,
875ukazując spod pieluszek
ziarnka ryte w kształt serduszek.
Kto tam jeszcze się nie ciśnie —
winogronka, śliwki, wiśnie…
ten ją muska, ta ją łechce.
880— Może mnie panienka zechce?
— Skosztuj, skosztuj mnie, dziewuszko,
jam wyborne jest jabłuszko!
— Niech panienka mu nie wierzy,
nie ma jak ananas świeży.
885— Niech panienka mnie posłucha,
jestem grucha jak poducha!
— Mnie pokosztuj, mnie panienko,
nie pogardzajże wisienką!
Cuda! cuda! dziwy! dziwy!
890sad jak z bajki, a prawdziwy.
Aż Sobótka oczka ciśnie,
czy ten cudny czar nie pryśnie?
Aż rumieni się dziecinka,
aż w głowince jej się kręci,
895aż do ust jej płynie ślinka,
tak owoców woń ją nęci.
W upojeniu w rączki klaśnie
i owockom tak powiada:
— Butka tak was kocha śtlaśnie,
900ze od lazu was poźjada!
Na to jabłka, gruszki, figi
dalej piszczeć na wyścigi:
— Weź mnie, weź mnie, prędzej, nuże!
nie namyślajże się dłużej!
905— Mnie, mnie pierwszą! — Mnie pierwszego!
— Mnie zjedz pierwej, a nie jego!
I Sobótka uśmiechnięta
już wyciąga swe rączęta,
gdy wtem wyjrzą z jej kieszonki
910przerażone dwa gawronki
i zakraczą: — Olaboga!
to pokusy, Butko droga.
Odpędź, odpędź je prędziutko
i do wróżki goń, Sobótko!
915Tam odrosną nam ogonki… —
i myk znowu do kieszonki.
Co? Więc ogród ten śliczniutki
to nie dla niej, nie dla Butki?
Te prześliczne małe cacka
920to jest podstęp, to zasadzka?
Butka rączką potrze czoło…
Nagle sobie przypomina,
co kwiatuszkom szeptał wkoło
mak, szkaradny dziadowina.
925„Skoro jabłek, śliwek, gruszek
do jej rąk się schyli tysiąc —
mała napcha nimi brzuszek.
To wam, panny, mogę przysiąc!”
Takie o niej robił plotki,
930Tak natrząsał się z Sobotki!
I zgniewana
[70] tym ogromnie
na owoce jak nie wrzaśnie:
— Chodźcie tylko bliżej do mnie,
to was Butka kijem tsaśnie!
935Butka kijem was wypędzi,
idźcie śobie plec, pokusy,
idźcie plec do Baby Jędzi,
Butka w sadzie nic nie lusy!
Drgnął diablików ludek mały,
940lecz gdy wrzasła
[71] jeszcze głośniej,
gdy jej nóżki zatuptały —
czmychnął przed nią, gdzie pieprz rośnie!
W mgnieniu oka z dziwów sadu
nie zostało ani śladu.
945Słońce szczerym złotem prószy —
stoi Butka jak bez duszy…
Jak wpierw zorzą się rumieni
z migotliwych gwiazd utkany
w róż girlandach i zieleni
950pałac tęczą malowany.
Jak wpierw fontann pieśń się żali,
sto wieżyczek w niebo strzela,
a z błękitnej jakiejś dali
niewidzialna gra kapela.
955
Wszystko, wszystko jest jak wprzódy
[72]!
Tylko zniknął cud nad cudy,
czarodziejski dziw nad dziwy,
sad jak z bajki — a prawdziwy!
Wtedy raptem czuje Butka,
960że jest biedna i malutka,
że ją strasznie oszukali,
coś jej dali — i zabrali…
Że jej radość była zwodna,
że zmęczona jest i głodna,
965że jej z ocząt łezki cieką
[73]
i że dzieci są daleko.
Czuje, jak to źle być samej
i że tęskno jej do mamy.
Próżno malcy dwa gawronie
970skaczą wkoło jej osóbki
i serdecznie kraczą do niej,
rozdziawiając żółte dzióbki.
Butka tak jest nieszczęśliwa,
że wybuchnąć płaczem musi;
975krzyk z jej piersi się wyrywa:
Do mamusi! Do mamusi!
łkając coraz to żałośniej,
ktoś znad ziemi ją unosi,
980ktoś przytula ją miłośnie.
Zapach kwiatów ją owiewa,
czyjś głos szepce, czyjś głos śpiewa:
— Cyt, dziecino, cyt, dziecino,
niechaj łezki już nie płyną.
985
No, uspokój się stokrotko,
pokaż mi swą buzię słodką,
otwórz oczka, stań na nóżki,
spójrz — w pałacu jesteś wróżki.
Rozdział VI. Jak się bawiła Sobótka w kryształowym pałacu wróżki
Dookoła zamku wróżki
990fantastyczne rosną drzewa,
po komnatach błądzą duszki,
ten przeciąga się, ten ziewa.
Przez makaty i zasłony
nie przenika nigdy słońce,
995w mroku pałac pogrążony…
Siedzą duszki zziębłe, drżące.
Co im dziwy! co im cuda!
skoro ciemność pierś im tłoczy,
z wszystkich ścian wyziera nuda,
1000śpiączką wciąż zachodzą oczy.
Co im złoto i klejnoty,
co im skarby i dostatki,
kiedy serce mrze z tęsknoty
za pieszczotą ojca, matki.
1005
Ach, bo wszystkie te ludziki,
ptaki, żaby, muchy, świerszcze,
to są małe pokutniki,
z których czar nie opadł jeszcze.
I czekają tak od wieka,
1010aż się dziwny cud przydarzy,
że zobaczą twarz człowieka,
co swobodą je obdarzy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wtem… szmer jakiś słychać z dala,
1015co się dzieje? co się dzieje?
Pogrążona w cieniu sala
dziwnym światłem promienieje.
Zorzą płoną wszystkie ściany,
lśnią marmury i kryształy,
1020pałac jak odczarowany
brylantami skrzy się cały.
Czarodziejski blask przenika
w najciemniejszą głąb komnaty,
jakaś słodka gra muzyka;
1025szemrzą drzewa, pachną kwiaty.
Zapatrzone, zasłuchane
w tęczę światła, w czar muzyki —
noski cisną we drzwi szklane
małe duszki — pokutniki.
1030
Rozwierają się podwoje
i cudowne, gorejące
przez krużganki
[74] i pokoje
promieniste wpada słońce.
W słońcu, mniejsza od mikroba
[75],
1035krągła, biała i tłuściutka,
jakaś toczy się osoba…
Patrzą duszki — to Sobótka!
Głośno tupią jej nóżęta,
w buzi gruby tkwi paluszek
1040i tak idzie uśmiechnięta,
wypinając krągły brzuszek.
Za Sobótką w środek sali
para wronek śmiało wali.
1045jasna, cicha i powiewna,
woniejąca niby kwiaty
płynie wróżka, Cud-królewna.
A za nimi w słońca łunie
dwór królewski wróżki sunie.
1050Idą ptaki, idą żaby,
krety, raki, myszy, kraby.
Postękując z głębi brzucha,
wolno toczy się ropucha.
Ślimak cienkie stawia nogi,
1055śliną znacząc srebrne drogi.
Strojny w szatę swą godową
mak potrząsa łysą głową.
Popod łapkę z sową zmierza
kot o skrzydłach nietoperza.
1060Sunie także jeż kolczaty,
idą zioła, grzyby, kwiaty,
podskakują w takt muzyki.
Sunie, sunie orszak wróżki,
1065krasnoludki, widma, duszki.
Idzie śmieszny, barwny, żywy
świat jak z bajki — a prawdziwy.
W krąg komnaty siadłszy w cieniu,
patrzą duszki w środek sali,
1070kędy
[77] stoi na wzniesieniu
tron z pian morskich i korali.
I z uciechy klaszczą w dłonie,
bo rozśmiana, okrąglutka
na złocistym siada tronie
1075rozczochrana mała Butka.
Ale raptem milkną dziwa,
cichną szepty i chichotki,
głos poważny, dźwięczny, słodki:
1080— Pokutników ludku mały,
karły, gady i poczwary,
spójrzcie na ten blask wspaniały!
On wam wieści koniec kary.
To maleńkie ludzkie bobo
1085blask słoneczny wniosło z sobą.
W moim szklanym pałacyku
było smutno, było ciemno;
łez wylaliście bez liku —
lecz płakaliście daremno!
1090Bo z was każdy w mym ogrodzie
był schwytany z piętnem: „Złodziej!”.
A ksiąg świętych mówią prawa:
że kto cudzą własność ruszy,
tego dola będzie łzawa,
1095aż żal tryśnie z głębi duszy.
Lecz za sprawą tej dzieciny
odpuszczone wasze winy.
Choć kusiły ją owoce,
choć jej drogę zaszły tłumem,
1100pokonała wszystkie moce
silną wolą i rozumem.
Jeszcze w fałdach swej kieszonki
ocaliła dwa gawronki.
Bohaterska ta dziecina
1105zasłużyła na nagrodę.
Szczęścia bije wam godzina!
Ona zwróci wam swobodę.
Lecz dla słodkiej mej dziewuszki
będzie pierwej
[78] bal u wróżki!
1110Tyś, Sobótko, tu królową!
Co najśmielsza myśl wyprzędzie,
każdy rozkaz, każde słowo
wypełnione dzisiaj będzie.
Więc mów, czego ci potrzeba,
1115czego pragniesz najgoręcej?
Choćbyś gwiazdki chciała z nieba,
to ją złożę w twoje ręce.
Mów, najsłodsze me serduszko,
mów, dziecino złotowłosa…
1120A Sobótka, bębniąc nóżką:
— Tseba Butce utseć nosa
[79]!
Na ten rozkaz niespodziany
takim pałac gruchnął śmiechem,
że zadźwiękły
[80] wszystkie ściany
1125rozdzwonionym długim echem.
W mig utarła wróżka nosek
chustką złotem haftowaną,
po czym zabrzmiał cienki głosek:
— Chciem pielogów ze śmietaną!
1130
i ze szparki pod przypieckiem
[81]
wyskakuje wielka miska
i ustawia się przed dzieckiem.
Co za micha! Wielkie bogi!
1135Zlękła się powiewna wróżka,
ale Butka je pierogi,
aż się trzęsą małe uszka.
Dwa gawronki w rogach stołu
pałaszują z nią pospołu.
1140Gdy skończyła miskę całą,
wyskrobała łyżką do dna,
rzekła: — Butce to za mało,
Butka jeszcze baldzo głodna!
W lot skoczyły wszystkie duszki,
1145straszydełka, kłapouszki
i kraśnięta, i chochliki,
dziwoludki i karliki.
Ten maleńkiej bohaterce
z marcepanu niesie serce,
1150tam dziwaczne, wielkie kraby
cukrowane toczą baby.
Jadą placki, makowniki,
przekładańce i serniki.
Ten owoców z koszem bieży,
1155ten pomadki
[82] sypie z dzieży.
Ci znów niosą konfiturki,
lody, torty i mazurki.
By nie mówić już obszerniej,
pałac zmienił się w cukiernię!
1160O czym jeno myśl zamarzy,
wszystkim wróżka Butkę darzy.
A że nasza panna mała
uraczyła się obficie,
że wszystkiego skosztowała,
1165o tym chyba nie wątpicie.
Skaczą duszki wkoło Butki,
jak dogodzić jej, nie wiedzą.
I znów zabrzmiał rozkaz krótki:
— Telaz niech juz stlachy jedzą!
1170
Toż zaczęła się biesiada!
Pędzą duszki i karliki
i już każdy garścią zjada
przewyborne smakołyki.
Tętni cały pałac szklany
1175od wykrzyków
[83] i radości,
a nasz bobuś rozczochrany
wszystkich raczy, wszystkich gości.
Lecz maluchna ta osoba
raptem wzdycha z głębi brzuszka:
1180
niespokojnie pyta wróżka.
Ach, bo pragnie duszą całą,
by dzieciątko z nią zostało.
I spogląda w zachwyceniu
1185na tłuściutką małą Butkę,
co przycupła
[84] sobie w cieniu,
na rączynach wsparłszy bródkę.
A Sobótka tak jej prawi:
— Butce się juz tloskę nudzi,
1190bo tu z Butką nikt nie bawi,
nie ma dzieci, nie ma ludzi…
I z swawolnym
[85] śmieszkiem doda:
— Jak tu psyjdą nasze dzieci,
Wtolek, Czwaltek, Piątek, Śloda,
1195to twój pałac się lozleci.
U nas lepsa jest stodoła,
tam się mozna chować w sianie —
i mamusia wsystkich woła
na obiadek, na śniadanie.
1200W oknach pełno pelalgonii,
losnom fuksje i milciki
i tak ślicnie na halmonii
glajom nase celadniki
[86]!
Bo mój tatuś jest pan majstel,
1205a ja jestem jego cólka.
I tak wsędzie pachnie klajstel,
i tlociny siom, i wiólka!
Uśmiech zniknął z jej twarzyczki —
1210całą siłą swej duszyczki
z kryształowych sal ulata.
dziecięcego moc serduszka.
Przygarnęła ją do łona:
1215— Jeszcze tylko chwilkę krótką
zostań ze mną, ty spieszczona,
wdzięczna moja niezabudko.
Prędko przejdzie czar godziny
i porzucisz mnie, maleństwo,
1220i powrócisz do rodziny,
ujrzysz mamę i rodzeństwo.
Tu w przejrzyste klasła
[89] dłonie:
— Niech muzyka spłynie w salę,
niechaj tysiąc gwiazd zapłonie!
1225Bal zaczyna się nad bale!
Bije w zamku dzwon wesela,
dworska zbiega się kapela.
Niosą bębny i klarnety
trąby, skrzypce, basy, flety.
1230
W środku sali duszki-kwiaty
stroją Butkę w świetne szaty.
Przezroczysta z mgieł tkanina
drobną postać jej opina.
Do jej plecków dziwadełka
1235przyklejają dwa skrzydełka.
A na nóżki miast trzewików
ciżmy
[90] kładą z brylancików.
Krążek złoty na czub głowy
i strój Butki już gotowy.
1240
Wystąpiła na przód sali
i ozwała się w te słowa:
— Telaz niech mnie każdy chwali,
Telaz Butka jest klólowa!
I zdumiała się nie lada,
1245gdy maczysko łyse, stare
niski pokłon przed nią składa,
prosząc, by z nim poszła w parę.
Mak, co niby rósł na grzędzie,
a plotkował o niej wszędzie!
1250Tym zuchwalstwem urażona
Butka rzekła dumnie, sucho:
— Idź plec, pałko wygolona!
Będzies tańcyć dziś z lopuchą.
I pan mak skonfundowany
[91]
1255iść z ropuchą musi w tany.
A Sobótka pląs zaczyna
z duszkiem krągłym niby gałka,
co troszeczkę przypomina
jej braciszka — Poniedziałka.
1260
Raptem salę czar przenika,
to oberka rżnie muzyka.
Wszystkie duszki, wszystkie dziwa
czarodziejski ton przyzywa.
Tańczy ślimak z złotą
[92] muszką,
1265a pomidor tańczy z gruszką,
zgrabne żabki z świerszczykami
obejmują się łapkami.
Tańczą ptaki i zwierzęta,
skaczą śmiesznie gawronięta,
1270którym błyszczą się jaskrawie
[93]
śliczne dwa ogonki pawie.
Strój ten piękny, okazały
na dzisiejszy bal przybrały.
Tańczy z duszkiem mała Butka
1275roześmiana, różowiutka,
ciżemkami chlupie, tupce,
a jej tancerz tnie hołupce
[94]!
Aż Sobótka zawrót czuje,
tak tłuścioszek z nią wiruje.
1280Tańczy wdzięcznie ryba z rakiem,
a pietruszka z pasternakiem,
Tańczy dudek z panią sową
i mak skacze z łysą głową.
A ropucha tak z nim pląsa,
1285aż mu ze łba mak wytrząsa!
Krąg zatacza brać zaklęta,
tańczą duszki i kraśnięta,
kwiaty, grzyby, widma, dziwa,
skacze nawet miotła krzywa!
1290
Pałac mieni się jak w bańce,
płyną tony, płyną tańce,
lekkie szaty wiatr rozwiewa,
wszystko pachnie, wszystko śpiewa,
ściany krwawią się rubinem,
1295to fioletem, to bursztynem.
Grają skrzypce i piszczałki,
bębny, flety i cymbałki.
Tańczy, tańczy w krąg komnaty
rój stubarwny, rój skrzydlaty,
1300pląs zawodzi w świateł tęczy,
a muzyka gra i dźwięczy.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nad ogrodem, hen, na dworze,
zachodzące płoną zorze.
Rozdział VII. Jak się zachowali w ogrodzie wróżki nieproszeni goście i jaka ich za to spotkała kara
1305
Sad stał w myślach pogrążony,
strojny, bujny, rozłożysty;
kryjąc w liściach wyzłocony
owoc — wonny i soczysty.
Słońcu niosąc dziękczynienie,
1310sad zapada w słodką ciszę.
Trawę długie znaczą cienie,
żaden liść się nie kołysze.
Wtem coś kłębi się nad murem
i w czarownej tej ustroni
1315coś zawrzasło takim chórem,
że mi jeszcze w uszach dzwoni.
Jakaż wrzasków tych przyczyna?
Każdy mi pytanie zada.
A to w ogród jak lawina
1320pana majstra banda wpada.
Poniedziałek na ich czele
po indyjsku jak nie świśnie,
jak nie huknie: — Na morele!
na brzoskwinie! hej, na wiśnie!
1325
Za starszego brata śladem
już zgłodniałe basałyki
[95]
pędzą naprzód zwartem stadem
zbrojne w kije i patyki.
W mig na grusze, na jabłonie
1330pnie się chciwych malców rzesza,
ten pień chwycił w obie dłonie,
ten się u gałęzi wiesza.
Sińce? Guzy? Bagatela
[96]!
Skoro owoc gradem leci
1335i kobiercem się rozściela
pod żarłocznym wzrokiem dzieci.
Toż to radość! To wesele!
Ten pod drzewem milczkiem kuca,
w usta wielkie pcha morele,
1340a pestkami w dzieci rzuca.
Tamci dwoje popod murem
winogrona szarpią wonne,
co się wiją długim sznurem
ciężkie, słodkie i bezbronne.
1345Czwartek pełen animuszu
(ten z łakomstwa zawsze słynie)
szuka ziarnek niżej uszu
pogrążony w wielką dynię.
A najstarszy pan dobrodziej
[97]
1350taki rozmach w sobie czuje,
że co tylko jest w ogrodzie
zjada, łamie i tratuje.
Młodsi za nim drą się, piszczą,
choć wypchali już kieszenie,
1355jeszcze depcą, jeszcze niszczą,
jeszcze sieją spustoszenie.
W chwilkę później nie do wiary,
co uczynił ich szał dziki;
jakby przeszły tu Tatary
[98],
1360jakby przeszły rozbójniki.
Sad, co w skarbów swych ozdobie
stał pachnący, barwny, strojny,
teraz chyli się w żałobie,
jakby tknięty dłonią wojny.
1365
Wszędzie szczerby, wszędzie rany,
tam prześwieca zdarta kora,
tu winograd podeptany,
tam się zwiesza gałąź chora.
W tym bezmyślnym spustoszeniu
1370tak się wszystko odmieniło,
że aż słońce w przerażeniu
chmurką sobie twarz zakryło.
A dzieciarnia objedzona,
ocierając czoła w pocie,
1375słodkim łupem objuczona
myśli wreszcie o odwrocie.
Bo pan brat im tak powiada:
— Gdy nas wróżka tu zastanie,
to choć sama się objada,
1380nam z pewnością sprawi lanie…
Uciec?… Hm, to sprawa łatwa,
droga przez mur przecież krótka,
lecz… tu na się spojrzy dziatwa —
gdzież podziała się Sobótka?!
1385
Radzi zatem zespół cały,
aż tu… hukły gdzieś wystrzały.
(To dla Butki-bohaterki
zapalono fajerwerki).
Wtorka lęk ogarnął srogi;
1390skoczył niby kamień z procy:
— Dzieci! prędko za pas nogi!
uciekajmy, co w nas mocy!
Lecz… czy naraz ich zaklęto?
coś ich chwyta w splot gałęzi,
1395coś ich siłą niepojętą
skuwa, szarpie, trzyma, więzi.
wróżka zbliża się powoli…
Idzie z twarzą oniemiałą,
1400łuna gniewu ją oblewa:
— Co się z moim sadem stało?
moje biedne, drogie drzewa!
Na te słowa nieszczęśliwy
sad rozjęczał się boleśnie:
1405płaczą grusze, płaczą śliwy
i jabłonki i czereśnie.
Aż wisienka smukła, tkliwa
umęczoną główkę kłoni
i cichutko się odzywa:
1410— To sprawili, wróżko, oni!
twarz obraca pałającą
i spostrzega, groźna, gniewna,
winowajców bandę drżącą.
1415— Nigdyż dla mnie przez minutę
gwiazda szczęścia nie zaświeci?
Życie będzie zawsze strute
przez swawolę chciwych dzieci?
I znów sad mój ukochany
1420będzie chory i kaleki,
niezgojone zawsze rany
krwawić będą całe wieki!
Ach, zgrzeszyliście nad miarę,
lecz wam znaną jest nauka:
1425„Kto przewini, weźmie karę,
znajdzie guza, kto go szuka!”.
za drzew biednych srogą mękę
1430zmieniam was w gromadę świnek!
Patrzą dzieci w osłupieniu,
strach ubielił im twarzyczki.
Już z ich nóżek w okamgnieniu
świńskie robią się raciczki.
1435
Gdzie ich ręce? gdzie ich szyje?
próżno łkają z głębi duszy:
zamiast nosów mają ryje,
z boków brzydkie kłapią uszy.
A przez dziury hajdawerków
1440głupio, śmiesznie i szyderczo
pozwijane w kształt świderków
ogoneczki świńskie sterczą.
— Gdy sumienie się w was wzbudzi
[100],
1445to i kary czar przeminie…
Idźcie teraz precz — do ludzi!
Zrozpaczone strasznym losem
chcą dziateczki dobyć krzyku
i wraz jękły
[101] świńskim głosem:
1450— Krum, krum, kwiku! kwiku! kwiku!
Ledwie rozległ się w przestrzeni
przeraźliwy kwik prosiątek,
ktoś spomiędzy traw zieleni
w sadu wtacza się zakątek.
1455
To prześlicznie ustrojona
krągła, biała i tłuściutka,
rojem duszków otoczona
co tchu pędzi — mała Butka.
Już przebiegła sad dziewczyna
1460i złoconą pędzi dróżką,
krzycząc: — Gdzieś tu kwicy świnka,
pokaz świnkę Butce, wlózko!
Usłyszawszy głos siostrzyczki,
już prosiątka całą zgrają
1465ryjki, uszy i raciczki
ku malutkiej wyciągają.
Butka wlepia w nie oczęta,
z rozdziawioną patrzy buźką —
aż zakrzyknie: — Te plosięta
1470to siom nase dzieci, wlózko!
O, tu Cwaltek jest, bęcwałek
[102],
a tu Śloda jest milutka,
a tu duzy Poniedziałek!
Wsystkich, wsystkich ma Sobótka!
1475
I przed wróżką przerażoną
już w ramionka świnki chwyta,
a prosiątek śmieszne grono
z kwikiem, piskiem Butkę wita.
Taka radość niepojęta
1480rozjaśniła malców twarze,
że już żadne nie pamięta
o przewinie i o karze.
A maleńka im szczebiota
[103]:
jak to była w ślicznej sali,
1485jak tam wszystko jest ze złota,
jak pierogów Butce dali…
— I jest taki tlon z kolalu,
i mak łysy był na gzędzie,
i ja byłam tam na balu,
1490i znów Butka tańczyć będzie!
I mnie wlózka tak chwaliła
psed wsystkimi stlasydłami,
zem nic w sadzie nie lusyła!
— kończy, plaszcząc rączętami.
1495
Ledwie słowa te wyrzekła,
lament wkoło się podnosi;
dzieciom struga łez pociekła
i różowe pyszczki rosi.
(Tak łakomstwo swoje, zda się,
1500opłakuje
[104] po niewczasie).
I tak wszystkie kwiczą rzewnie,
że to Butkę niepokoi —
więc się zwraca ku królewnie,
co milcząca przy niej stoi.
1505— Wlózko, powiedz mi w tej chwili,
cego oni wsystkie placą?
cego ryjki w łapki skryli
i na Butkę się nie patsą?
1510na jej główce rękę kładzie
i ze smutkiem opowiada,
co robiły dzieci w sadzie.
— Kres położyć chcąc swawoli,
zamieniłam je w prosięta,
1515lecz jeżeli cię to boli,
to twa wola dla mnie święta.
Tyś, Sobótko, dziś królową,
rzeknij tylko jedno słowo,
1520a co rzekniesz, niech się staje!
Tu na pulchną Butki rączkę
nałożyła swą obrączkę.
Patrzą świnki w Butkę chciwie,
ich zbawienie jest w jej ręku,
1525więc krumkają
[105] niecierpliwie,
ryjkiem kręcąc, pełne lęku.
Z mowy wróżki Butka mała
tyle tylko zrozumiała,
że na każde jej żądanie,
1530co zapragnie, to się stanie.
ach, jak one kwiczą ślicznie,
jakie mają ogoneczki,
i jak krzywią się komicznie!
1535
I wraz cienkim głoskiem dzwoni,
z roześmianą krzycząc minką:
— Chciem być taka jak i oni,
Butka chcie być także świnką!
Ledwie kończy tę myśl pustą,
1540już się zmienia w świnkę szóstą.
Próżno wróżka zrozpaczona
ręce wzniosła w jej obronie,
Butka w prosię zamieniona
z kwikiem skacze już koło niej.
1545
bo uczuła z nagłym drżeniem,
że cudowna czarów siła
opuściła ją z pierścieniem.
Co to będzie?! Wielki Boże!
1550Wszak maleństwo to niewinne
tysiąc nieszczęść ściągnąć może
przez zachcenia swe dziecinne.
Cud-królewna płaczu bliska
na pierścionek z trwogą patrzy
1555i w ramionach Butkę ściska,
coś jej szepce, coś tłumaczy.
I namówić chce koniecznie,
by wracała z nią do sali,
bo tam będzie jej bezpiecznie
1560wśród marmurów i korali.
o pierścionek szeptem prosi;
ale mała swawolnica
tylko śmiechem się zanosi.
1565Obejrzała się ku bramie
i raciczką dzieci trąca:
— Butka chcie to zanieść mamie,
chodźcie, bo już Butka śpiąca.
— Kwik! — zawrzasły wraz wisusy
[106],
1570banda o nic się nie pyta,
w ogród żwawe daje susy
i do domu rwie z kopyta!
Zrozumiawszy, co się święci,
— Kra! kra! — pisły
[107] dwa gawronki
1575i za Butką bez pamięci
gnają, wznosząc swe ogonki.
nim pojęła, co się stało,
już z pierścionkiem Butka mała
1580znikła w bramie z bandą całą.
Rozdział VIII. W którym strapiona wróżka ożywia czarnoksięskie zwierciadło
W szklanym zamku na makatach
smuga kładzie się księżyca.
leży wróżka bladolica.
1585Wzdłuż jej ramion złotą falą
spływa włos diademem spięty;
nigdzie światła się nie palą,
w mroku pałac legł zaklęty.
A dokoła świetnej sali
1590pozwijani jak kłębuszki
śpią mieszkańcy zamku mali,
dziwoludki, karły, duszki.
Cisza wkoło; blask miesiąca
srebrem spływa przez sklepienie,
1595duma wróżka bolejąca,
w fantastyczne patrząc cienie.
KrukWtem coś drgnęło u kotary,
błysły złotej frędzli skręty
i ukazał się kruk stary,
1600kruk z oczami jak diamenty.
KrukKrągłym ślepiem powiódł wkoło
i w łeb czarny się zastuka:
— Czegoś tutaj niewesoło…
Nie oszukać Imci Kruka.
1605
Do królewny podszedł żywo,
ukłon złożył jej misterny
i z powagą wyrzekł tkliwą:
— Oto jest twój sługa wierny.
Tu popatrzył w twarz jej białą
1610i zapytał: — Co się stało?
Wróżka smutnie uśmiechnięta
wysunęła dłoń z koronek.
utraciłam mój pierścionek.
1615— Kra! kra! — padło w zamku ciszę. —
Cud-królewno, co ja słyszę?
— Cyt, cyt, bo nas kto podsłucha —
szepnie wróżka, kryjąc lice.
— Drogi kruku, nachyl ucha,
1620zwierzę ci mą tajemnicę.
sploty włosów mnąc z rozpaczy,
coś krukowi szeptem gada,
a kruk słucha, a kruk patrzy.
1625
Gdy mu barwnie nakreśliła,
jak Sobótka dwa gawronki
przez jej sad przeprowadziła
skryte w fałdach swej kieszonki.
I jak z Butką ptaszki kuse
[108]
1630odegnały precz pokusę…
KrukKruk odsapnął ze wzruszenia,
po czym modą staroświecką
w łeb się skrobnął od niechcenia
i rzekł: — Mądre, mądr-r-re dziecko!
1635A gdy dwaj figlarze mali,
dziób otarłszy ze śmietany,
w pawie stroje się przebrali
i wesołe wszczęli tany —
Krukkruk roześmiał się z uciechą
1640aż dźwięknęło w sali echo:
Kruk— Kra! kra! a to sprytne sztuki!
Mądre jak prawdziwe kruki!
Toż to matka dziób rozdziawi,
gdy zobaczy ich strój pawi!
1645I skrzydłami zaszeleści,
I znów słucha opowieści.
KrukTo pochyla swój łeb kruczy,
to z podziwu wzrok wyłupia,
to podgardle gładząc, mruczy:
1650— Hm… ta Butka też niegłupia…
Lecz gdy wróżka w trwożnej męce
jękła
[109], łamiąc białe ręce,
że najmilsze jej dzieciątko
zamieniło się w prosiątko,
1655
i z rodzeństwem w dal pognało
i że biedne to maleństwo
może wpaść w niebezpieczeństwo,
bo magicznych potęg siły
1660nie rozumie dzidziuś miły…
KrukKruk poderwał się na nogi:
— Cud-królewno, zbądź się trwogi!
Kruk ma łeb nie od parady,
zaraz leci na wywiady
1665i kpem byłby, gdyby wkrótce
nie miał wieści o Sobótce.
Niech się pani ma nie smuci.
Kruk z pierścionkiem w lot powróci.
Cześć ci składa sługa wierny!
1670Błysnął frędzli splot misterny,
drgnęły fałdy u kotary
i jak widmo znikł kruk stary.
jak szum skrzydeł cichnie w dali.
1675I tak marzy drżąca, trwożna:
— Gdybyż tak zobaczyć można,
gdzie jest moja niezabudka,
okrąglutka, mała Butka!
Gdybyż ujrzeć choć z daleka,
1680co maleńką w domu czeka?!
Czy co
[110] dziecku się nie stanie,
gdy ją ujrzą w tej przemianie?
I co powie dzidzia słodka,
jeśli mego kruka spotka?
1685Gdy tak stoi, cisnąc czoło
i o los Sobótki pyta,
nagle jasne, świetlne koło
u jej drobnych stóp wykwita.
1690w krągłe zajrzał przezieradło.
(W dawnych czasach takie miano
nader trafnie lustrom dano).
twarz rozjaśnia Cud-dziewicy.
1695Przyciskając dłonią serce,
cicha, lekka jak widziadło
sunie z wolna przez kobierce
[111]
Jeśli pamięć jej nie myli,
1700w lustrze owym w każdej chwili
ujrzeć może, co się plecie
na dalekim, ludzkim świecie.
Byle zbudzić moc zaklętą
na pieczęci siedm
[113] zamkniętą!
1705
w lustrze topi błysk źrenicy.
Włosów wonnych aureola
jej przecudną twarz okola
[114].
W czarnoksięskich zmagań walce
1710prężą się jej zwinne palce…
Kreślą dziwne jakieś znaki:
koła, węże i zygzaki.
Rozchylone krwawe wargi
szepcą groźby, szepcą skargi.
1715
Szemrzą wciąż tą samą nutką:
— Mów, co dzieje się z Sobótką!
wróżka siedm wyrzekła razy.
I zbudziła moc zaklętą,
1720na pieczęci siedm zamkniętą!
Ze zwierciadła tafli szklistej
trysnął iskier snop ognisty.
Lustro głośno zachrapało
i wyrzekło z miną gniewną:
1725— Cóż się tam, u licha, stało?
Czego budzisz mnie, królewno?
— Przez czarodziejstw moc zwycięską,
moc magiczną, czarnoksięską,
rozkazuję tobie krótko:
1730Mów, co dzieje się z Sobótką!
Czeka chwilę Cud-dziewica —
Lustrow lustrze tworzy się mgławica.
Lustro sapie, mruczy, stęka,
a wtem pieczęć siódma pęka
1735i na czystym szkle bez skazy
ukazują się obrazy.
Mkną po tafli zwierciadlanej,
barw tysiącem malowanej.
Jakby w bajce, jakby w kinie
1740wszystko widać w tej godzinie.
A co więcej… w nocnej ciszy
Cud-królewna głosy słyszy.
Z lustra głosy płyną do niej
jak w najlepszym gramofonie.
1745Wszystko, wszystko, co się plecie
na dalekim, ludzkim świecie —
wszystko, co by wiedzieć chciała,
widzi, słyszy wróżka biała.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
1750
Płynie księżyc coraz bladszy
Cud-królewna w lustro patrzy.
Rozdział IX. Co zobaczyła wróżka w czarnoksięskim zwierciadle
W domku majstra u przedmieści,
co się bieli hen, daleko —
słychać głośny płacz niewieści;
1755to z majstrowej ócz
[115] łzy cieką.
Choć spóźniona już godzina,
nikt nie zasiadł do wieczerzy;
płacze matka u komina,
krając chleba bochen świeży.
1760
Jeśli jeszcze i noc zleci
i nie wrócą się do domu
jej najmilsze, słodkie dzieci?
komu chleb ten odda? komu?
Bochen wypadł z drżącej dłoni,
1765twarz ukrywszy w brzeg fartucha,
matka łzy bolesne roni
i znów czeka, i znów słucha.
Od południa czeladnicy,
mąż i sąsiad jaki taki
1770wciąż szukają w okolicy,
czy nie trafią na ślad jaki
[116]?
poszedł szukać drogich dzieci
do gospody — co przy drodze
1775wielkich liter złotem świeci.
„Tu jest wiszynk pot ko Gutkiem
gdzie spżedają Piw o Zwódkiem”.
Ojcu snuło się po głowie,
że się tam o dzieciach dowie,
1780zaczem w kącie zasiadł ciszkiem
[117],
trąbiąc kielich za kieliszkiem.
I tak martwił się głęboko:
— Furdum, burdum, mocium panie!
Aż mgłą zaszło jego oko
1785i — rozległo się chrapanie.
Gdy tak w zgiełku i hałasie
majster Tydzień śpi, aż miło,
spójrzmy z wróżką, co w tym czasie
w domu jego się zdarzyło.
1790
W ciągłej pracy, w ciągłym ruchu
drepce zacna Imć Niedziela.
Teraz piernat
[118] niesie z puchu
i na łóżku go rozściela.
Aż jęknęła: — Dobry Boże!
1795i ty Matko, Mario święta!
Daj niech się już tak nie trwożę,
Niech się znajdą me pisklęta!
To błagalnie wznosi dłonie:
— O Antoni z Padwy święty
[119]!
1800Ty niebieski nasz patronie!
Spraw w Twej łasce niepojętej
niech odnajdę moją zgubę!
Niech się wrócą dziatki lube,
a ja ku Twej wiecznej chwale
1805biednym oddam me korale!
I nie mogąc przyrzec więcej,
chwyta w dłonie piernat z pierza
i w bolesnej serca męce
puch pobija w takt pacierza.
1810(I tu, widno jak na dłoni,
Święty pomógł jej Antoni).
Bo wtem… Co to? Wielki Boże!
Słychać jakiś kwik u bramy
i znajomy głos na dworze
1815pisnął cienko: — Chciem do mamy!
Butka? dzieci? Matka blednie,
takie szczęście nią owładło
[120],
że w radości swej bezwiednie
biegnie, ciągnąc — prześcieradło!
1820Wtem trzasnęły drzwi z łoskotem
i przed drżącą z szczęścia
[121] matką
zakurzone, zlane potem
staje… krągłych prosiąt stadko.
Panno święta! O anieli!
1825a dziateczki zgodną gamą
jak nie kwikną ku Niedzieli:
— Krum, krum, mamo! mamo! mamo!
A prosiątko z minką Butki
już za szyję matkę dusi,
1830ryjek tuli okrąglutki,
piszcząc: — Butka u mamusi!
Drgnęło serce dobrej matki,
już nie patrzy, już nie pyta
ani dociec chce zagadki,
1835tylko ściska, tylko wita.
Tylko tuli upojona
świńskie ryjki, świńskie łebki
i powtarza ich imiona,
i całuje w ryjki, w ślepki…
1840Twarz jej liże sześć ozorków;
słychać piski, słychać śmiechy,
a ogonki u rozporków
kręcą młyńca w znak uciechy!
Przygarnąwszy wszystkie społem
1845niby kokosz swe pisklęta,
matka sadza je za stołem,
błogim szczęściem wskroś przejęta.
Toż kwik rozległ się w izdebce,
gdy im wniosła z kaszą mleka.
1850Dziatwa krząka, mlaska, chłepce,
aż jej płyn po ryjkach ścieka.
I majstrowa sama nie wie,
gdy tak tłoczą się przy misie,
czy w pokoju jest, czy w chlewie?
1855czy jej wszystko tylko śni się?
Wtem głos Butki się podniesie
(małą pchają wciąż do ściany),
— Pseciez Butce tez jeść chce się,
dosyć macie juz, gałgany!
1860
Matka oczom swym nie wierzy,
bo prosiątka w tej minutce
odskakują od wieczerzy,
robiąc miejsce małej Butce.
A Sobótka, niczym dama,
1865łebkiem kiwa im łaskawie:
— Jak się dobze najem sama,
to tloseckę wam źośtawie.
Chodźcie ź Butką papać ptaski,
chodźcie plędko, gawlonaski!
1870
Na to z kąta popod ławą
para ptasząt kształtu kruka
wyskakuje na stół żwawo
i dziobami w miskę stuka.
To naprawdę nie do wiary!
1875Ze zdumieniem matka patrzy —
— Czy to sen jest? czy to czary?
mówcie, dzieci, co to znaczy?
Na to dziatwa wszczyna kłótnię,
wszystkie drą się, krzyczą naraz
1880i tak plotą bałamutnie
[122],
taki robią zgiełk i hałas,
że majstrowa nic nie słyszy,
jakby tartak miała w głowie,
aż znów Butka ich uciszy:
1885— Niech najlepiej Śloda powie!
Cud naprawdę, co się dzieje:
na głos małej wieprzków stadko
ryjki zwiera i… niemieje!
patrząc w Butkę z miną rzadką.
1890
Tylko świnka z noskiem Środy
na kolanach matki siada
i niezwykłe ich przygody
Imć Niedzieli opowiada.
Jak gawronki dwa spotkali,
1895którym obdarł kot ogonki,
jak ubranka potargali
i do wróżki szli przez łąki;
jak za wielką złotą bramą
zostawili Butkę samą
1900i tak się o Butkę bali,
że przez mur się w sad dostali
i owoców widząc tyle,
przystanęli tam na chwilę…
Tu wstyd zdławił małą świnkę
1905i jąkając się, powiada:
— Gdyśmy zjedli odrobinkę,
przyszła jakaś pani blada
i… i strasznie się złościła,
i… i w świnki nas zmieniła…
1910
Raptem Butka sprawiedliwa
potok słów przerywa Środzie:
— To jest plawda nieplawdziwa,
tak nie było w tym oglodzie!
Oni ładny bal źrobili,
1915wsystko zjedli, polamali,
takie, mamo, glube byli,
bo tak stlaśnie się napchali.
Wlóźka baldzo się maltwila,
dobze ze ich nie wybila,
1920bo mnie nić nie źośtawili,
tylko wsystko poniscyli!
Próżno dziatwa Butkę straszy,
chce jej przerwać, kwiczy, tupie —
Butka z ryjkiem pełnym kaszy
1925kończy: — Oni baldzio głupie!
I z pogardą dzieci zmierzy…
Na to banda w bek uderzy.
Płacze gorzko i majstrowa…
Jezu Chryste, co się dzieje!?
1930Na toż ona dzieci chowa,
by wyrosły z nich złodzieje?
I swawolą ich przejęta
rzekła do nich we łzach cała:
— Cudza własność to rzecz święta,
1935słuszna kara was spotkała.
Ach, mówiłam nieraz, dziatki,
kto nie słucha ojca, matki,
ten psiej skóry słuchać musi,
bo go diabeł zawsze skusi.
1940
Ot i przyszła kara Boska,
teraz kształty prosiąt macie —
i tu nagle się zatroska:
— Jak ja was pokażę tacie?
Wzmógł się na to płacz dziateczek:
1945szlocha matka z twarzą zbladłą,
a że wszystkim brak chusteczek,
więc łzy leją — w prześcieradło.
opowiedzieć o pierścieniu,
1950lecz nie dało się to wcale —
bo po ciężkiem odetchnieniu
małe licho, mrużąc oczy,
rzekło: — Telaz Butka syta,
niech juz Śloda nie tlajkocy,
1955Butka będzie spać i kwita!
A sio! dość juz macie kaski,
idźcie na piec, gawlonaski!
Ledwie rzekła to dziecina,
Środa zdanie w pół ucina,
1960a na piecu dwa gawronki
roztaczają swe ogonki.
Próżno matka prosi, pyta,
bractwo stoi oniemiałe,
a Sobótka jak zabita
1965śpi — zwiesiwszy uszka małe.
Lęk ogarnął Imć majstrową,
skłopotaną chyli głowę
i zgarnąwszy stadko razem,
przed ołtarzyk z dziećmi zmierza,
1970by jak co dzień przed obrazem
klęknąć z nimi do pacierza.
I drży z trwogi, czy zła siła
serc jej piskląt nie zmieniła?
Lecz po chwili z ulgą widzi
1975(choć ich łkanie rwie jej duszę),
że się dziatwa psot swych wstydzi,
że uklękła w wielkiej skrusze
i że w myśli litanijki
[123]
szepce, we łzach kąpiąc ryjki.
1980
Więc dodaje malcom ducha:
— Kto zamyśla o poprawie,
tego pewnie Bóg wysłucha
i przebaczy mu łaskawie.
Może wam i karę skróci —
1985śpijcie, drogie niebożęta!
Może tatko dziś nie wróci…
Wejrzyj na nie, Panno święta!
Z tej pociechy wielce rada
banda biednych, małych świnek
1990wkrótce w słodki sen zapada,
nos wetknąwszy w puch pierzynek.
Z Butką trudu jest najwięcej —
ani drgnęła jej powieka,
kiedy wziąwszy ją za ręce,
1995matka z niej sukienki zwleka.
Sapie przy tym tak szczęśliwie,
że majstrowa ją przyciska
i całuje w pyszczek tkliwie…
Wtem, gdy na nią patrząc z bliska,
2000rysów szuka swej dziecinki,
pulchną łapkę małej świnki
wężowymi objął sploty.
Znów niepokój matkę ściśnie;
2005smutnie patrzy na Sobótkę:
Czyżby mała lekkomyślnie
skradła komu tę błyskotkę?
Boże drogi! Boże miły,
co te smyki nabroiły!
2010Z wolna pierścień drżącą dłonią
ściąga — kładzie pod obrazem,
gdzie Padewski się Antonio
chyli, z dobrych ócz wyrazem.
Lecz gdy wraca od łóżeczka,
2015w którym szósta śpi świneczka,
raptem oczy słoni ręką,
bo ujrzała przez okienko,
że ptak jakiś w pierścień wlepia
dwa świecące, krągłe ślepia.
2020Szybko, krzyża czyniąc znaki,
zatrzaskuje okiennicę;
mary to? czy wilkołaki?
wszędzie dziwy, tajemnice…
Lecz już zgadnąć się nie sili,
2025czego chce ten opętaniec?
Wzdycha, nisko głowę chyli
i odmawia swój Różaniec
[124].
Gdy tak klęczy na podłodze,
zadrzemało się niebodze.
2030. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
dobiegł jakiś głos z gościńca,
majster, ile sił w gardzieli,
śpiewa, laską czyniąc młyńca:
2035Pije Kuba do Jakuba,
Jakub do Michała,
Pijesz ty, piję ja,
Matka porwie się na nogi,
2040szybko w światło lampy dmucha,
bo już majster wchodzi w progi,
wyśpiewując z miną zucha:
A kto nie wypije,
2045łupu-cupu po kożuchu!
Tego we dwa kije!
Tu się majster w animuszu
[127]
w izbę wtoczył w kapeluszu.
Ledwie jednak spojrzał wkoło,
2050poznał swoją połowicę,
zdjął kapelusz, otarł czoło
i strapiło mu się lice
[128].
— Oj, żonusiu, oj, Niedziółko,
tak i chodzę, chodzę w kółko.
2055A tu niby księżyc świeci,
a ja szukam, szukam dzieci,
tak i chodzę, chodzę, chodzę,
a tam świeci się przy drodze,
i wypiłem kieliszeczek
2060tak za zdrowie mych dziateczek,
i za twoje, mamo, zdrowie…
I… i szum mam teraz w głowie!
Jeden duży i dwa małe
i zalałem troszkę pałę
[129].
2065Widzisz, żonciu, to nie dziwy,
gdy kto
[130] taki nieszczęśliwy!
Tu pan majster w głos zaszlocha,
toć on dziatki z serca kocha!
— Cyt, cyt, Tydziu… drogi, miły,
2070Bóg wysłuchał prośby matki,
dzieci nasze powróciły,
troszkę tam zniszczyły szatki,
różne przejścia miały, tatku,
bo zbłądziły na ostatku.
2075
Wielki z tego był ambaras,
tylko… stygnie nam wieczerza;
chodź, opowiem wszystko zaraz…
Ciągnie majstra do alkierza.
Ale majster szczęśliw wielce
2080ręce składa: — A wisielce!
Moje małe, drogie smyki!
Jutro, tego, dam im wnyki
[131];
jutro, tego, będzie lanie,
furdum, burdum, mocium panie!
2085
Ale dzisiaj, panie tego,
ucałuję raz każdego!
Żona go za połę chwyta:
— Nie, nie Tydziu, chodźże ze mną,
ujrzysz dzieci, gdy zaświta,
2090teraz przecież w izbie ciemno.
Zrobisz rwetes
[132], zrobisz hałas
i pobudzisz dziatki zaraz!
I gwałtowną czując trwogę,
dłońmi mu zagradza drogę.
2095Ale majster ją odpycha:
— Duszko moja, cóż, u licha,
cóż takiego im się stanie,
choć ich zbudzę, mocium panie?
Pocałuję raz każdego,
2100raz przytulę ich do serca.
Przeciem ojciec, panie tego,
a nie żaden ludożerca!
O straszliwej męki chwila!
Widzi matka, jak się schyla
2105i jak wielkie swe wąsiska
w puch poduszki białej wciska.
Pocałował — bez hałasu;
ale zamiast lic atłasu
na buziakach swych dziewczynek
2110wyczuł ostry włos szczecinek.
Czyżby go zamroczył trunek?…
Drugi składa pocałunek
i znów, rzecz to niepojęta,
w usta kłuje szczeć
[133] przeklęta.
2115Szybko się do chłopców zwraca,
po poduszkach dłońmi maca
i z okropnym strachem w duszy
czuje świńskie ryjki, uszy,
świńskie karczki, świńskie brzuszki
2120ułożone na poduszki.
Otulone i nakryte
śpią prosięta jak zabite.
Wtedy krzyknął majster: — Żono!
Uczyniłaś rzecz szaloną!
2125Odkądże ci się zachciewa
mieć za dzieci świnie z chlewa!
Precz mi z łóżka, precz, prosiaki,
ja się wam tu dam we znaki!
I gniew taki w majstrze zbiera
[134],
2130że pierzynki z malców zdziera,
a że w głowie okowita
[135]
szumi — nóż ze stołu chwyta.
Z nożem leci do Sobótki!
LustroJeden błysk jak mgnienie krótki
2135i… coś hukło
[136] na kształt gromu,
aż się wstrząsła chatka cała…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
wiotka postać się zachwiała —
2140o marmury lustro jękło
i w sto części się rozpękło,
a królewna na kobierce
padła, dłońmi cisnąc serce.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2145
KrukI już nie wie wróżka biała,
że ocalił jej maleńką
kruk — co szybciej niźli strzała
przez wyrwane wpadł okienko.
KrukŻe zakrakał na pułapie
2150tuż nad głową jej dziecięcia
w głos wymówił te zaklęcia:
Kruk„Na usilne me żądanie,
Cud-królewny rozkazanie,
2155zanim pamięć słów uleci,
niech się świnki zmienią w dzieci!”.
Że na wronki skinął potem
i że znikli z piór łopotem.
Nie wie też, że majster biedny
2160krzyża zrobił ruch bezwiedny,
że ujrzawszy czarne ptaki,
nóż wypuścił z drżącej dłoni,
myśląc, że to są majaki,
że mu wódka w uszach dzwoni…
2165Bo gdy spojrzał znów na łoże
ujrzał małe swe niebożę,
jak zwinięte na kształt kulki
śpi podparte rączynami
i owite w biel koszulki
2170razem z Środą i chłopcami.
Wtedy z twarzą łzami zlaną
padł przed żoną na kolano,
krzycząc: — Nigdy, żono luba,
nie zaleję więcej czuba!
2175
A Niedziela rozrzewniona
czule wzięła go w ramiona.
Po czym mąż i żona społem
[137]
z rozjaśnionym klękli czołem
i pobożne wznieśli pienie
2180za dziateczek ocalenie.
A gdy wreszcie z klęczek wstali,
znów serdecznie się ściskali
i pokładli się z kolei
pełni szczęścia i nadziei.
2185
Cyt… usnęła majstrów para,
Słychać jeno tyk zegara.
Rozdział X. Jaki gość nawiedził domek państwa majstrów i co w snach Butki wyczytał
Śpią Imć Tydzień i Niedziela,
postulały dziatki oczy;
noc nad domkiem się rozściela,
2190noc ciemnością izbę mroczy.
Drży płomyczek lampki słaby,
płynie letniej nocy gwara,
gdzieś kumkają sennie żaby —
w izbie słychać tyk zegara.
2195
Wtem na jego białej tarczy
poruszyła się wskazówka…
W pudle głośno coś zawarczy
i wyskoczy ptasia główka.
Kuku! kuku! kuku! drze się
2200aż się głos po izbie niesie;
wykukała północ z śmiechem
[138]
i w głąb skryła się z pośpiechem.
Coś w zegarze głucho trzasło
[139]
i… światełko lampki zgasło.
2205
zapachniały cudnie kwiaty
i spłynęła w nocną ciszę
z niewidzialnych dłoni grajka
pieśń — co tuli i kołysze,
2210pieśń czarowna niby bajka.
Pieśń, co barwę bierze z tęczy,
pieśń, co pąki róż rozchyla,
co na strunach serca dźwięczy
i na skrzydłach gra motyla.
2215Pieśń, co koi i weseli —
Z pieśnią spływa — pani w bieli.
Sunie jasna i przeźrocza
[141],
lekka, cicha i powiewna,
jak pachnący kwiat — urocza,
2220kryształowa Cud-królewna.
Uśmiechnięta czule, słodko
lice chyli nad Sobótką.
Wolno bierze ją w ramiona
i na brzegu łoża siada,
2225i przytula ją do łona,
i najdroższe liczko bada.
Miękkie włosy pięknej wróżki
oplatają niby wieńce
Butki plecki, Butki nóżki,
2230całe ciałko jej dziecięce.
W złocie włosów jak w kolebce
śpi najmilsza jej dziewuszka;
wróżka tuli ją i szepce
w bijącego takt serduszka:
2235
Butko maleńka,
słodka dziecino,
przyszłam do ciebie
cichą godziną.
Przyszłam do ciebie,
2240ptaszku maleńki,
by ci wyszeptać
słowa podzięki.
Za twoją sprawą,
dzidziusiu miły,
2245wszystkie me więźnie
[142]
Już mi ich smutek
serca nie truje,
więc się radosna
2250i wolna czuję.
I chodzić będę
w wonnym ogrodzie,
i snuć marzenia
w cichym zachodzie,
2255
że nauczone
na twym przykładzie
przybiegną dziatki
igrać w mym sadzie.
Przez złote wrota
2260jak szczęścia gońce
wbiegną i wniosą
radość i słońce!
I pusty pałac
rozdzwoni echem,
2265dziecięcym gwarem,
dziecięcym śmiechem.
I zamyślone
utoną oczy
w dziecięcej duszy
2270toni przeźroczej…
Aż znów odlecą
ptaszęta złote
i w dal poniosą
moją tęsknotę…
2275Tak w różowe Butki uszka
cichym głosem szemrze wróżka
i znów garnie ją, i tuli
w woniejących włosów luli.
Czymże cię, Butko
2280wdzięczna, nagrodzę?
Czymże dzieciństwa
lata osłodzę?
Dni twych minionych
niech pamięć wskrześnie
[144],
2285marzenia twoje
ukaż mi we śnie.
Za hart twój, Butko,
za twoje męstwo
wszystko, co
[145] pragniesz,
2290dam ci maleństwo.
nad jej czółkiem krąg zatoczy
i przygarnie znów maleńką,
i w zamknięte patrzy oczy.
2295
Lecz nie może u dzieciny
snów rozplątać gmatwaniny,
bo każdziutkie jej życzenie
znika — niby oka mknienie
[146].
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2300. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Parę łyżek miodu w garnku —
nieskończona kiedyś bajka —
jakaś lalka na jarmarku —
piernik w kształcie Mikołajka —
2305znalezione jajko kurki —
jakieś szkiełko, jakieś sznurki —
rzemiennego sprzączka paska —
jakiś guzik, strzęp obrazka…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2310. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
(Skarby, które chłopcy mali
zwykle Butce wydzierali).
To w jej snach się teraz kręci,
to jedynie ma w pamięci.
2315
Butka śmieszy ją i wzrusza;
jakże-bo
[147] skomplikowana
jest małego dziecka dusza!
Lecz te strzępki, te błyskotki,
2320toć to rzeczy bez znaczenia…
Czyż nie znajdzie u Sobótki
większych pragnień lub marzenia?
Wtem spostrzegła, że różowa
buźka dziecka się uśmiecha,
2325ustka szepcą jakieś słowa,
w całym ciałku drży uciecha.
Gdzieś chcą biegnąć małe nóżki,
w włosów plącząc się atłasie,
a rozwarte jej paluszki
2330coś uchwycić pragną, zda się.
(To w ogródek — co malutki
wyrósł nagle wkoło Butki
i owocem ciężkim gnie się,
sen tłuściutką Butkę niesie).
2335
Biegnie, biegnie za morelką,
za brzoskwinią, za jabłuszkiem,
to znów gruszkę goni wielką
z smakowitym
[148], kraśnym brzuszkiem.
Już się zdaje, że dzieweczka
2340w buzi słodycz soku czuje,
tak jej drobne drżą usteczka,
tak języczkiem coś smakuje.
Ale obraz w dal ucieka!
Wokół Butki głucha pustka,
2345żal twarzyczkę jej powleka,
w podkóweczkę zgięła ustka
i z wyrazem smutku, nudy —
śpi cichutko — tak jak wprzódy.
2350niby zorza zróżowiała,
bo wyraźnie teraz widzi
za czym tęskni małe dzidzi.
Na buzieńkę swej dzieciny
pocałunków spada gradem…
2355W dołek wkłada ją pierzyny
i uchodzi — duchów śladem.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Pierwsze kury pieją w dali.
2360. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Lampka się jak pierwej pali,
a w mrok izby przez okienko
zaglądają: świt z jutrzenką.
Rozdział XI. W którym marzenie Sobótki zamienia się w rzeczywistość
Słońce stało już wysoko,
2365gdy dźwignęła się z pościeli,
przecierając senne oko,
postać zacnej
[149] Imć Niedzieli.
Co to? Siódma już godzina?
Skądże jej się tak zaspało!
2370Tu z wysiłkiem przypomina,
co w wczorajszym
[150] dniu się stało.
Co to było? Wielki Boże!
Czy to prawda, czy sen może?
Aż uwierzyć trudno prawie,
2375że to działo się na jawie…
Okiem rzuca na posłanie:
śpią najmilsze jej dziateczki;
a tu leży ich ubranie —
zdarte suknie
[151] i majteczki.
2380
Toż ją znowu czeka praca!
Co za dziury! co za dziury!
Suknie bada i przewraca,
czoło jej zaległy chmury.
Oj, przebrały smyki miarę!
2385Już majstrowej nic nie wzruszy,
niech dostaną dobrą karę,
niech im ojciec da za uszy.
Niech pocierpią raz dziateczki,
skoro nie ma na nie rady…
2390A wtem zbladła… nuż z wycieczki
pozostały inne ślady?
Imć majstrową przeszły dreszcze;
dłonią sięga w głąb pierzynek
i… wyciąga — ciepłe jeszcze
2395skórki sześciu małych świnek.
Szybko, modląc się po cichu,
po drabinie w górę pnie się
i do skrzyni, co na strychu,
dowód hańby dziatek niesie.
2400Wielka w niej wezbrała ulga,
gdy zapadło wieko skrzynki,
i pośpiesznie w dół się kulga
[152],
jakby za nią gnały… świnki!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2405
A tymczasem, tak jak co dnia,
hałas zerwał się na dole;
to dziateczki Imć Tygodnia
rozpoczęły już swawolę.
Tu poduszka w górę lata,
2410aż się sypie wkoło pierze,
ten warkocze siostrom splata,
tych dwóch się za czuby bierze.
Zgiełk przerwało wejście matki;
oj, surową ma dziś minę.
2415W rękach trzyma ich manatki
i… rzemienną dyscyplinę.
Wszystkie rzeczy te w paradzie
[153]
na zydelku
[154] majstra kładzie.
Pospuszczały główki zuchy;
2420nikt nie śmieje się, nie szepce,
słychać brzęk lecącej muchy…
makiem zasiał w ich izdebce.
Czy nie boskie to skaranie?
Jak zamówił, będzie lanie!
2425Lecz że ojciec jeszcze chrapie,
banda matkę w krąg otoczy;
każdy ją za szyję łapie,
każdy jej zagląda w oczy.
— Mamo! mamciu! rybko! kiciu!
2430ocal dzieci przed kłopotem,
nie zbroimy nigdy w życiu,
tylko nie mów ojcu o tem
[155]!
— Daj, mateczko, szatki inne!
Czwartek chlipnie, Piątek jęknie —
2435I na prośby ich dziecinne
serce matki jak wosk mięknie.
Takie miłe te nicponie
[156]!
Tyle rączek ją oplata,
tak się tulą, garną do niej…
2440Niech tam! suknie im wyłata.
I poczciwa Imć Niedziela
nowe szatki im rozdziela.
Toż to radość! toż to pycha!
Duszą dziatki Imć majstrową,
2445aż z radości każdy prycha,
przywdziewając suknię nową.
Właśnie był to dzień świąteczny;
(zwykle w święto uroczyste
każdy stara się być grzeczny
2450i mieć twarz i ręce czyste).
Grzeczne są i majstrów dzieci.
Chłopcy gęste mają miny
[157] —
każdy pozór ma waszeci
[158]
od nóg bosych do czupryny!
2455
Mała Butka z miną hardą
kręci się jak krągła kulka,
bo wspaniałą swą kokardą
oczarować chce ojczulka.
— Tato! — krzyczy — na śniadanie!
2460Wśtawaj tato, mocium panie! —
I w zamknięte drzwi alkierza
[159]
piąstką raz po raz uderza.
Lecz się próżno Butka trudzi:
majstra — nic dziś nie obudzi.
2465Urażona tym dziecina
już odbiegła do okienka,
po krzesełku się wyspina
[160]
i w otwartym oknie klęka.
Aż tu w rączki jak nie klaśnie,
2470jak nie krzyknie, jak nie wrzaśnie,
jak nie piśnie jak najgłośniej:
— Patscie, patscie, co tam lośnie!
Oglód, oglód mój malutki!
Oglód psysed do Sobótki!
2475Mamo! mamo! dzieci! dzieci!
I jak piłka na dwór leci.
Zatupały dziatek pięty,
wzniósł się ciemny obłok kurzu;
pędzą — a tu świat zaklęty
2480czar roztoczył na podwórzu.
Sad prześliczny, karłowaty,
z owocami przepysznemi
[161],
raptem wkoło białej chaty
wyrósł — niby grzyb spod ziemi.
2485Patrzą dzieci, matka patrzy,
wśród gałązek coś szeleści…
To na korze od szkła gładszej
złoty napis wszystkim wieści:
2490Butce w dani składa — wróżka”.
Matka Butkę w pół porywa,
łez potokiem twarz jej zlewa,
upojona i szczęśliwa
w czarodziejskie patrzy drzewa
2495i krzyż znacząc nad jej czołkiem,
woła: — Butko! tyś aniołkiem!
Piszczą dzieci, szlocha matka,
biegnie ta i ta sąsiadka,
pędzą dziewki, czeladniki,
2500„Hurra!”, drą się uliczniki.
Każdy gapi się i pyta,
każdy złoty napis czyta.
A maleńka bohaterka
to na sad swój z dumą zerka,
2505to na gałąź ponad daszkiem,
gdzie gawronek z gawronaszkiem
dziobem kręcą w lewo, w prawo,
kracząc Butce: — Brrrawo! brrrawo!
Słysząc tyle zgiełku, wrzawy
2510majster rzucił też posłanie
I wychylił nos ciekawy,
i zakrzyknął: — Mocium panie!
i z ust mu wypadła fajka…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2515I skończona moja bajka.