ZBIÓRKA KRYZYSOWA
Potrzebujemy 125 tys. zł do końca 2024 roku, żeby móc dalej funkcjonować. Dlaczego?

Szacowany czas do końca: -
Feliks Salten, Bambi
  1. Burza: 1
  2. Dziecko: 1 2 3
  3. Jesień: 1
  4. Las: 1 2
  5. Lato: 1 2
  6. Matka: 1
  7. Motyl: 1 2
  8. Natura: 1
  9. Niebezpieczeństwo: 1 2
  10. Niebo: 1
  11. Pies: 1
  12. Polowanie: 1 2 3
  13. Przemijanie: 1 2
  14. Ptak: 1 2 3 4 5 6
  15. Rośliny: 1
  16. Słońce: 1
  17. Szczęście: 1
  18. Śmierć: 1 2 3 4 5 6 7 8
  19. Ucieczka: 1
  20. Walka: 1
  21. Wiatr: 1
  22. Wiedza: 1
  23. Wiosna: 1
  24. Zima: 1
  25. Zwierzę: 1 2
  26. Zwierzęta: 1 2 3 4

Korekty i uwspółcześnienia:

zamikł > zamilkł; zamikła > zamilkła; przciągłe > przeciągłe; trzewa > trzewia; cokolwiekbyś > cokolwiek byś; któreby > które by; nigdybym > nigdy bym; nie podobna > niepodobna; nie trudno > nietrudno; Jakto > Jak to; wogóle > w ogóle; zwolna > z wolna; mimowoli > mimo woli; mię > mnie; złapże mię > złap mnie; tam i sam > tu i tam; kaczyńce > kaczeńce; patrzał > patrzył; zaledwo > ledwie; nawyknienie w trybie życia > nawyk; Proszę panią (zwrot grzecznościowy) > Proszę pani; Dzięki jej czerwonej sukience (…) przyjął ją za bardzo małą sarenkę > Z powodu jej czerwonej sukienki (…) uznał ją za bardzo małą sarenkę; baraszkowania się > baraszkowania; wśród rozmowy > podczas rozmowy; pokrzywnik > pokrzywnica; Zrozumiał, że były czujniejsze od niego, że bystrzej słyszały i lepiej widziały > Zrozumiał, że są czujniejsze od niego, że bystrzej słyszą i lepiej widzą; Na czym to może polegać, że teraz przestraszył się pan tylko trochę? > Jaki może być powód, że teraz przestraszył się pan tylko trochę?; Może polega to na tym, że właśnie myślałem o panu > Może to dlatego, że właśnie myślałem o panu; Wszystko troje > Wszyscy troje; kilka turkawek, obok których przefrunął, obudziły się > kilka turkawek, obok których przefrunął, obudziło się; gwoli NIEGO > dla NIEGO;

W części miejsc zbliżono szyk na bardziej obecnie naturalny, np.: kto nadchodzi właśnie > kto właśnie nadchodzi; Przeciągły jego szmer > Jego przeciągły szmer; głębokie te oczy > te głębokie oczy; poznał Bambi uczucie zimna > Bambi poznał uczucie zimna.

Zaimki określone w funkcji nieokreślonych zamieniono na zaimki nieokreślone, np.: przyjrzałby się któremu > przyjrzałby się któremuś; obejrzałby sobie którego > obejrzałby sobie któregoś.

Poprawiono błędy źródła: widać nawet po mnie bardzo dobrze, że jestem martwy > widać nawet po mnie bardzo dobrze, że nie jestem martwy.

Uwspółcześniono interpunkcję. Zmodernizowano zapis monologów wewnętrznych.

Feliks SaltenBambiOpowieść leśnatłum. Marceli Tarnowski

Rozdział 1

1

Przyszedł na świat w samym sercu gęstwiny, w jednej z owych małych, ukrytych izdebek leśnych, które na pozór otwarte są na wszystkie strony, w istocie zaś są ze wszystkich stron osłonięte.

2

Było tam też bardzo mało miejsca, ledwie starczyło dla niego i jego matki.

3

Stał więc teraz, chwiejąc się niezręcznie na długich, cienkich nóżkach; smutnymi oczyma, które nic nie widziały, spoglądał głupkowato przed siebie, spuścił głowę i drżał na całym ciele, zupełnie oszołomiony.

4

— Co za piękne dziecko! — zawołała sroka.

5

Nadleciała zwabiona rzężącymi jękami, jakie wydzierały się z gardła matki w bólach porodu. Siedziała teraz na pobliskiej gałęzi.

6

— Co za piękne dziecko! — zawołała jeszcze raz.

7

Nie otrzymała jednak odpowiedzi i z zapałem mówiła dalej:

8

— Jakie to zdumiewające, że od razu umie stać i chodzić! Jakie to zajmujące! Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze czegoś podobnego!… Co prawda jestem jeszcze młoda, rok temu dopiero opuściłam gniazdo, jak pani może wiadomo. Uważam jednak, że to cudowne. Takie dziecko… przed sekundą dopiero przyszło na świat, a już umie stać na nogach. Uważam, że to bardzo wytworne. Uważam w ogóle, że u was saren wszystko jest bardzo wytworne. A czy potrafi już ono także biegać?…

9

— Oczywiście — odpowiedziała matka cicho. — Ale niech mi pani wybaczy, że nie jestem teraz zdolna prowadzić rozmowy. Mam bardzo dużo roboty… a poza tym czuję się jeszcze trochę osłabiona.

10

— Niech się pani zupełnie moją osobą nie krępuje — zawołała sroka. — I ja zresztą nie mam dużo czasu. Ale takich rzeczy nie widuje się przecież codziennie. Gdyby pani wiedziała, ile kłopotów i trudu jest z tymi sprawami u nas! Dziecko, PtakGdy dzieci wykluwają się z jajka, nie potrafią się jeszcze wcale ruszać. Leżą w gniazdku bezradnie i potrzeba im opieki, powiadam pani, opieki, o jakiej pani oczywiście nie może mieć najmniejszego pojęcia! Ile to pracy, żeby je wykarmić, ile lęku, aby je upilnować! Proszę pani, niechże pani pomyśli, jaki to wielki wysiłek, znosić dla dzieci pożywienie, a jednocześnie uważać bacznie, żeby im się nic złego nie stało! Kiedy się nie jest przy nich, nie potrafią sobie przecież zupełnie radzić. Czy nie przyznaje mi pani racji? A jak długo trzeba czekać, aż się potrafią poruszać, jak długo trwa, aż dostaną pierze i nabiorą jako tako przyzwoitego wyglądu.

11

— Niech mi pani wybaczy — odpowiedziała matka — ale nie słuchałam.

12

Sroka odleciała.

13

„Głupia osoba! — pomyślała sobie. — Wytworna, ale głupia!”

14

Matka nie zauważyła tego wcale. Nie ustawała nadal w swojej pracy, gorliwie myjąc noworodka. Myła go językiem, a mycie to było zarazem wszystkim: pielęgnacją ciała, rozgrzewającym masażem i pieszczotą.

15

Maleństwo chwiało się jeszcze trochę. Pod wpływem głaskania i lekkiego szturchania ze wszystkich stron ugięło nieco kolana i stało cichutko. Czerwona jego sukienka[1], jeszcze trochę potargana, miała delikatne, białe łatki, a na jego otępiałej dziecięcej twarzyczce malował się jeszcze taki wyraz, jak po głębokim śnie.

16

NaturaDokoła rosły krzaki leszczyny, ligustr[2], tarnina i młody bez. Wysokie klony, buki i dęby tworzyły zielony dach nad gęstwiną, a z twardej, ciemnobrunatnej ziemi wyrastały wachlarze paproci, ptasia wyka i szałwia. Poniżej tuliły się do ziemi liście fiołków, które już okwitły, i poziomek, które właśnie zaczynały kwitnąć.

17

Poprzez gęste listowie wdzierało się — niby złocista siatka — światło wczesnego słońca.

18

Cały las rozbrzmiewał rozmaitością głosów, przeniknięty nimi niby radosnym drżeniem. Wilga śpiewała nieustannie, gołębie gruchały bez przerwy, kosy gwizdały, zięby nuciły, sikory ćwierkały. Kłótliwie wdzierał się w to krzyk wydawany przez kraski, śmiechy i figle srok, metalicznie rozbrzmiewało hałaśliwe gdakanie bażantów. Niekiedy wszystkie te dźwięki zagłuszał krótki i donośny okrzyk dzięcioła. Zew sokoła brzmiał głośno i przenikliwie nad wierzchołkami drzew i nieustannie słychać było ochrypły chór wron.

19

Maleństwo nie rozumiało nic z tych wszystkich śpiewów i okrzyków, nie rozumiało ani słowa z tych rozmów. Nie słuchało ich zresztą wcale. Do świadomości jego nie docierał też jeszcze żaden z tych licznych zapachów, którymi dyszał las.

20

Słyszało tylko lekki szelest, przebiegający po jego sukience, kiedy je matka myła, ogrzewała i całowała i czuło jeden tylko zapach: zapach bliskiego ciała matki. Przytuliło się mocno do tej rozkosznej, pachnącej bliskości, szukając w niej z głodem, aż znalazło źródło życia.

21

Podczas gdy dziecko piło, matka pieściła je nadal.

22

— Bambi — szeptała.

23

Co chwila podnosiła przy tym głowę, strzygła uszami i wciągała w nos powietrze.

24

Potem całowała znowu swoje dziecko, uspokojona i szczęśliwa.

25

— Bambi — szeptała raz po raz — mój maleńki Bambi…

Rozdział 2

26

LatoByło wczesne lato, a drzewa stały ciche pod błękitnym niebem, rozpościerając ramiona i wchłaniając spływającą na nie moc słońca.

27

W zaroślach i w gęstwinie krzaków rozwierały się kwiaty, białe, czerwone, albo żółte gwiazdy. Na niektórych widać już było zalążki owoców, niezliczone, osadzone na cieniutkich końcach gałęzi, delikatne, a mocne; wyglądały jak małe zaciśnięte pięści.

28

Z gleby wykwitały barwne gwiazdy wielu i wielorakich kwiatów, tak że w mrocznym poszyciu lasu ziemia płonęła cichą, żarliwą radością barw. Wszędzie czuć było zapach świeżego listowia, kwiatów, wilgotnej gleby i zielonego drzewa.

29

Kiedy budził się ranek i kiedy zachodziło słońce, las rozbrzmiewał tysiącem głosów, od ranka do wieczora śpiewały pszczoły, brzęczały osy, bzykały trzmiele w pachnącej ciszy.

30

Takie były dni, kiedy Bambi przeżywał swoje pierwsze dzieciństwo.

31

Szedł za matką po wąskiej ścieżynce, biegnącej przez gęstwinę.

32

Jak miło było chodzić tutaj! Gęste listowie łagodnie głaskało go po bokach, zręcznie ustępując mu z drogi. Droga wydawała się ze wszystkich stron dziesięciokrotnie zagrodzona i zatarasowana, a jednak szło się naprzód zupełnie wygodnie.

33

Wszędzie były takie ścieżki, biegły one na przełaj przez cały las. Matka znała je wszystkie, a kiedy Bambi stawał niekiedy przed jakimiś zaroślami, niby przed nieprzebytym zielonym murem, matka zawsze bez chwili wahania lub namysłu znajdowała miejsce, gdzie utorowana była ścieżka.

34

Bambi pytał.

35

Dziecko, WiedzaBardzo lubił wypytywać matkę. Najpiękniejszą rzeczą było dla niego ciągle pytać i słuchać potem odpowiedzi matki. Bambi nie dziwił się wcale, że pytania za pytaniami nasuwały mu się nieustannie i bez trudu. Uważał to za rzecz zupełnie naturalną; budziło to w nim tylko zachwyt. Taki sam zachwyt budziło w nim później zaciekawione wyczekiwanie, aż nastąpi odpowiedź. Jakakolwiek byłaby ta odpowiedź, Bambi był zawsze zadowolony. Niekiedy co prawda nie mógł wcale zrozumieć odpowiedzi, ale i to było piękne, bo jeżeli chciał, mógł pytać ciągle dalej.

36

Czasami nie pytał dalej, a to znowu także było piękne, gdyż był wtedy zajęty wyobrażaniem sobie na swój sposób tego, czego nie zrozumiał.

37

Niekiedy czuł zupełnie wyraźnie, że matka nie dawała mu pełnej odpowiedzi, że celowo nie mówiła mu wszystkiego, co wiedziała. Ale to było właśnie najpiękniejsze. Wtedy bowiem pozostawała w nim jeszcze jakaś szczególna ciekawość, jakieś przeczucie, które przenikało go tajemniczo i błogo, jakieś wyczekiwanie, przy którym czuł zarazem taki lęk, i takie uszczęśliwienie, że musiał milczeć.

38

Teraz zapytał:

39

— Do kogo należy ta ścieżka, mamo?

40

Matka odpowiedziała:

41

— Do nas.

42

Bambi pytał dalej:

43

— Do ciebie i do mnie?

44

— Tak.

45

— Do nas dwojga?

46

— Tak.

47

— Tylko do nas dwojga?

48

— Nie — odpowiedziała matka — do nas sarn…

49

— Co to znaczy sarny? — zapytał Bambi i roześmiał się.

50

Matka spojrzała na niego i roześmiała się także:

51

— Ty jesteś sarnięciem i ja jestem sarną. To są sarny. Rozumiesz?

52

Bambi aż podskoczył w górę ze śmiechu.

53

— Tak, rozumiem. Ja jestem małym sarnięciem, a ty jesteś dużą sarną. Prawda?

54

Matka skinęła mu głową.

55

— Tak, widzisz, tak to jest.

56

Bambi spoważniał znowu:

57

— A czy istnieją jeszcze inne sarny prócz ciebie i mnie?

58

— Oczywiście — odpowiedziała matka. — Wiele.

59

— Gdzie one są? — zawołał Bambi.

60

— Tutaj, wszędzie.

61

— Ale… ja ich nie widzę…

62

— Zobaczysz je już.

63

— Kiedy?

64

Bambi aż przystanął z ciekawości.

65

— Niedługo.

66

Matka spokojnie poszła dalej.

67

Bambi pobiegł za nią.

68

Milczał, gdyż zastanawiał się nad tym, co to może właściwie znaczyć „niedługo”. Doszedł do wniosku, że „niedługo” to w każdym razie nie znaczy „zaraz”. Nie umiał sobie jednak uświadomić, w jakim czasie to „niedługo” przestaje być „niedługo”, a zaczyna być „długo”.

69

Nagle zapytał:

70

— Kto zrobił tę ścieżkę?

71

— My — odpowiedziała matka.

72

Bambi zdziwił się znowu:

73

— My? Ty i ja?

74

Matka odpowiedziała:

75

— No, my… my sarny.

76

Bambi zapytał:

77

— Które?

78

— My wszystkie — odpowiedziała mu matka.

79

Poszli znowu dalej.

80

Bambi był zadowolony i miał wielką ochotę zboczyć z drogi, ale grzecznie trzymał się boku matki.

81

Polowanie, Śmierć, Dziecko, Matka, ZwierzętaNagle coś zaszeleściło na ziemi tuż przed nimi. Szybkim ruchem przemknęło coś, co natychmiast przesłoniły wachlarze paproci i liście łoczygi[3]. Jakiś cieniutki głosik pisnął żałośnie, potem zapanowała znowu cisza. Tylko liście i trawy przez chwilę jeszcze drgały w tym miejscu.

82

Tchórz upolował mysz. Nadbiegł teraz, przechylił się w bok i zabrał się do uczty.

83

— Co to było? — zapytał Bambi podniecony.

84

— Nic — uspokoiła go matka.

85

— Ale… — Bambi drżał na całym ciele — …ale… widziałem przecież…

86

— No, tak — powiedziała matka — nie przerażaj się. Tchórz zabił mysz.

87

Ale Bambi był niezmiernie przerażony. Nieznana, wielka groza ścisnęła jego serce.

88

Długo trwało, aż mógł znowu mówić. Wreszcie zapytał:

89

— A dlaczego on zabił mysz?

90

— Dlatego…

91

Matka zawahała się.

92

— …chodźmy prędzej — powiedziała potem, jakby jej coś nagle przyszło na myśl i jakby zapomniała o jego pytaniu.

93

Poczęła biec truchtem.

94

Bambi podskakiwał za nią.

95

Minęła długa chwila milczenia. Szli teraz znowu spokojnie naprzód. Wreszcie Bambi zapytał z zakłopotaniem:

96

— Czy i my kiedyś zabijemy mysz?

97

— Nie — odpowiedziała matka.

98

— Nigdy? — zapytał Bambi.

99

— Nigdy — odpowiedziała matka.

100

— Dlaczego? — zapytał Bambi z ulgą.

101

— Bo my nikogo nie zabijamy — odpowiedziała matka po prostu.

102

Bambi odzyskał znowu wesołość.

103

Od strony młodego jesionu, stojącego tuż obok ich drogi, dobiegł głośny wrzask. Matka szła dalej, nie zwracając na to uwagi. Ale Bambi zatrzymał się zaciekawiony.

104

Wysoko na gałęziach dwa samce krasek kłóciły się o gniazdo, które splądrowały.

105

— Niech mi się pan stąd wynosi, łajdaku! — wołał jeden.

106

— Niepotrzebnie się pan tak złości, bałwanie — odpowiedział drugi — wcale się pana nie boję!

107

Pierwszy krzyknął z wściekłością:

108

— Niech pan sobie gdzie indziej szuka gniazd, złodzieju! Łeb panu rozwalę!

109

Był zupełnie nieprzytomny z gniewu.

110

— Co za zuchwalstwo! — zrzędził. — Co za zuchwalstwo!

111

Drugi ptak zauważył przyglądającego się im Bambiego, sfrunął o kilka gałęzi niżej i warknął na niego:

112

— Czego się tu gapisz, smarkaczu! Wynoś się!

113

Bambi uciekł przerażony, dogonił matkę i grzecznie szedł teraz dalej za nią, posłuszny i nastraszony, przekonany, że nie zauważyła, iż zatrzymał się przedtem na drodze.

114

Po chwili zapytał:

115

— Mamo… co to jest zuchwalstwo?

116

Matka powiedziała:

117

— Nie wiem.

118

Bambi zastanowił się. Potem zaczął znowu:

119

— Mamo, dlaczego te dwa ptaki były na siebie takie złe?

120

Matka odpowiedziała:

121

— Pokłóciły się o jedzenie.

122

Bambi zapytał:

123

— Czy my także będziemy się kiedyś kłócić o jedzenie?

124

— Nie — odpowiedziała matka.

125

Bambi zapytał:

126

— Dlaczego?

127

Matka odpowiedziała:

128

— Jest go dość dla nas wszystkich.

129

Ale Bambi chciał się jeszcze czegoś dowiedzieć:

130

— Mamo?…

131

— Co znowu?

132

— Czy my także będziemy kiedyś na siebie tacy źli?

133

— Nie, moje dziecko — odpowiedziała matka — u nas to nie bywa.

134

Poszli dalej.

135

Nagle zrobiło się przed nimi zupełnie jasno, promiennie jasno. Skończyła się zielona gmatwanina krzaków i zarośli, skończyła się ścieżka. Jeszcze tylko kilka kroków i wyszli na jasną, wolną przestrzeń, która rozwarła się przed nimi.

136

Bambi chciał skoczyć naprzód, ale matka przystanęła.

137

— Co to jest? — zawołał Bambi niecierpliwie, zupełnie już oczarowany.

138

— Łąka — odpowiedziała matka.

139

— Co to jest łąka? — nalegał Bambi.

140

Matka przerwała mu:

141

— Sam zobaczysz.

142

Zrobiła się nagle poważna i czujna. Stała bez ruchu, uniósłszy głowę, nadsłuchiwała z naprężeniem, głębokimi wdechami badała wiatr i miała bardzo surowy wygląd.

143

— Wszystko w porządku — powiedziała wreszcie — możemy wyjść.

144

Bambi skoczył naprzód, ale matka zagrodziła mu drogę.

145

— Zaczekaj, aż cię zawołam.

146

Bambi zatrzymał się natychmiast.

147

— Tak, dobrze — pochwaliła go matka. — A teraz zapamiętaj sobie dokładnie, co ci powiem.

148

Bambi słyszał, jak podniecony był głos matki, i ogarnęło go silne zdenerwowanie.

149

— Iść na łąkę to rzecz nie tak prosta — ciągnęła matka. — Jest to rzecz bardzo trudna i niebezpieczna. Nie pytaj, dlaczego. Nauczysz się tego jeszcze później. Chwilowo zastosuj się tylko dokładnie do tego, co ci powiem. Dobrze?

150

— Tak — obiecał Bambi.

151

— Więc słuchaj! Ja wyjdę najpierw sama, a ty stój tutaj i czekaj. I ciągle patrz na mnie. Ani na chwilę nie spuszczaj ze mnie oka. Kiedy zobaczysz, że biegnę z powrotem na to miejsce, gdzie teraz jesteśmy, wówczas zawrócisz natychmiast i uciekniesz, jak będziesz mógł najszybciej. Już ja cię dogonię.

152

Zamilkła, jakby się zastanawiała, potem ciągnęła dobitnie:

153

— W każdym razie biegnij, biegnij, ile sił… Biegnij… nawet gdyby się coś stało… nawet gdybyś widział, że ja… że ja padam na ziemię… nie zwracaj na mnie uwagi, rozumiesz?… Cokolwiek byś widział albo słyszał… uciekaj stąd, uciekaj, jak możesz najszybciej!… Czy przyrzekasz mi to?

154

— Tak — powiedział Bambi cicho.

155

— Jeżeli zaś zawołam cię — mówiła dalej matka — w takim razie możesz przyjść. Tam na łące będziesz się mógł bawić. Bardzo tam jest ładnie, na pewno ci się będzie podobało… Tylko… musisz mi przyrzec jedno… Na pierwszy mój okrzyk musisz być natychmiast u mego boku. Bezwarunkowo! Rozumiesz?

156

— Tak — powiedział Bambi jeszcze ciszej.

157

Matka mówiła tak poważnie!

158

Ciągnęła teraz:

159

— Tam na łące… kiedy cię zawołam… nie wolno ci się gapić ani rozpytywać… musisz pędzić natychmiast za mną jak wicher! Zapamiętaj to sobie. Bez namysłu, bez ociągania się… natychmiast kiedy ja zacznę biec, musisz i ty pobiec z miejsca i nie zatrzymywać się wcześniej, aż będziemy znowu tutaj w lesie. Czy nie zapomnisz o tym?

160

— Nie — powiedział Bambi oszołomiony.

161

— Więc pójdę teraz — powiedziała matka i wydawała się już trochę spokojniejsza.

162

Wyszła z lasu.

163

Bambi, który nie spuszczał z niej oka, widział, jak powolnymi, wysokimi krokami posuwała się naprzód. Pełen oczekiwania, pełen lęku i ciekawości, stał na swoim miejscu. Widział, jak matka nasłuchiwała na wszystkie strony, widział, jak się wzdrygnęła, i sam wzdrygnął się także, gotów natychmiast skoczyć w gęstwinę.

164

Potem matka uspokoiła się znowu, a kiedy minęła minuta, ogarnęła ją wesołość. Schyliła szyję, potem wyciągnęła ją jak długą naprzód, z zadowoleniem spojrzała w stronę syna i zawołała:

165

— Chodź!

166

Niebo, SłońceBambi wyskoczył z gąszczu.

167

Olbrzymia radość ogarnęła go z tak czarodziejską mocą, że natychmiast zapomniał o wszystkich lękach. W gęstwinie widział nad sobą tylko zielone wierzchołki drzew, a ponad nimi niekiedy, w małych przerwach tylko, rozsiane błękitne plamy. Teraz ujrzał całe niebo, wysokie i błękitne; zbudziło to w nim uczucie szczęścia, sam nie wiedział dlaczego.

168

Jeżeli idzie o słońce, to w lesie znał tylko pojedyncze, szerokie promienie albo delikatne migotanie światła, przesączającego się złociście między gałęziami. Teraz stanął nagle pod gorącą, oślepiającą mocą, której nieograniczone panowanie spływało na niego, stał pośrodku błogosławieństwa żaru, które zamykało mu oczy i otwierało serce.

169

SzczęścieBambi był oszołomiony; był zupełnie nieprzytomny, był po prostu oszalały. Niezręcznie podskoczył w górę, trzy razy, cztery razy, pięć razy w miejscu, gdzie stał. Nie mógł inaczej; musiał. Coś go zmuszało, aby podskoczyć w górę. Młode jego członki naprężyły się z taką siłą, oddech był tak głęboki i lekki, pił oddechem, całym jestestwem swoim pił zapach łąki i wchłaniał w siebie tyle swawolnej wesołości, że po prostu musiał skakać.

170

Bambi był dzieckiem. Gdyby był dzieckiem człowieka, krzyczałby teraz z radości. Ale był dzieckiem sarny, a sarny nie umieją krzyczeć z radości, w każdym razie nie w ten sposób, w jaki robią to dzieci ludzi. Krzyczał więc z radości na swój sposób. Nogami, całym ciałem, rzucając się w powietrze.

171

Matka stała obok niego i cieszyła się. Widziała, że Bambi oszalał z radości. Widziała, że podskakiwał w powietrze i niezręcznie spadał na to samo miejsce, potem przez chwilę spoglądał przed siebie stropiony i oszołomiony, a w następnej sekundzie znowu rzucał się w powietrze, znowu i znowu.

172

Rozumiała, że Bambi znał tylko wąskie ścieżki saren w lesie, że podczas krótkich dni swego życia przyzwyczaił się tylko do ciasnoty gąszczu leśnego, że więc dlatego tylko nie ruszał się z miejsca, iż nie umiał jeszcze biegać swobodnie po wolnej łące.

173

Schyliła się nieco na wyciągniętych przednich nogach, przez sekundę śmiała się do swego dziecka, potem skoczyła nagle naprzód i poczęła biec pędem w kółko, aż zaszeleściły wysokie źdźbła trawy.

174

Bambi przeraził się i trwał bez ruchu w miejscu. Czy to był znak, że miał wracać w gęstwinę? „Nie troszcz się o mnie — powiedziała matka — cokolwiek byś widział lub słyszał, tylko uciekaj, uciekaj, jak możesz najszybciej!”

175

Chciał więc zawrócić i uciec, jak mu kazano. Ale w tej chwili matka nadbiegła nagle galopem. Przemknęła z cudownym szelestem trawy, zatrzymała się o dwa kroki przed nim, pochyliła się trochę, jak przedtem, zaśmiała się do niego i zawołała:

176

— Złap mnie!

177

I już jej znowu nie było.

178

Bambi był stropiony. Co to miało znaczyć? Co się nagle stało z matką? Ale ona już nadbiegła z powrotem, z tak oszołamiającą szybkością, że aż się w głowie od tego kręciło, trąciła go nosem w bok i powiedziała szybko:

179

— Złap mnie!

180

I znowu uciekła.

181

Bambi skoczył za nią. Najpierw kilka kroków. Ale potem kroki przeszły w lekkie podskoki. Coś go niosło, zdawało mu się, że fruwa; coś niosło go samo. Pod krokami jego była przestrzeń, przestrzeń pod jego skokami, przestrzeń, przestrzeń.

182

Bambi stracił przytomność. Trawa tak cudownie szumiała mu w uszach. Kiedy go smagała w przelocie, była tak rozkosznie miękka, tak jedwabiście delikatna. Biegał łukiem, miotał się dokoła, jak strzała zataczał nowy krąg, rzucał się znowu w bok i pędził dalej.

183

Matka stała już chwilę spokojnie, chwytając oddech i odwracając się tylko ciągle w stronę, gdzie przebiegał Bambi.

184

Bambi szalał.

185

Nagle skończyło się to wszystko. Bambi przystanął, podszedł do matki, zgrabnie podnosząc nogi, i spojrzał na nią uszczęśliwiony. Potem w świetnych humorach spacerowali razem.

186

Odkąd był tu na łące, Bambi widział niebo, słońce i zieloną dal tylko ciałem; tylko oślepionym, pijanym wzrokiem postrzegał niebo; tylko rozkosznie rozgrzanym grzbietem i pokrzepiającym oddechem postrzegał słońce. RoślinyTeraz jednak zaczął rozkoszować się przepychem łąki, patrząc oczyma, które krok za krokiem spotykały się z nowymi cudami.

187

Nie było tu ani kawałeczka wolnej ziemi, jak tam w lesie. Źdźbło przy źdźble tłoczyło się w każdym miejscu, wyginając się i prężąc w bujnym rozkwicie, łagodnie uchylało się w bok pod każdym krokiem i pojednawczo podnosiło się zaraz znowu do góry. Rozległa, zielona płaszczyzna usiana była białymi stokrotkami, fioletowymi i czerwonawymi grubymi główkami kwitnącej koniczyny i połyskującymi strojnie, złotymi gałkami, jakie wznosiły w górę kaczeńce.

188

Motyl— Spójrz no, mamo — zawołał Bambi — tam fruwa kwiat.

189

— To nie kwiat — odpowiedziała matka — to motyl.

190

Bambi z zachwytem przyglądał się motylowi, który niewypowiedzianie delikatnie oderwał się od źdźbła trawy i uleciał oszałamiającym lotem. Teraz dopiero zauważył Bambi, że w powietrzu nad łąką unosiło się wiele takich motyli, na pozór z pośpiechem, a jednak powoli, wznosząc się i opadając, w zabawie, która wprawiała go w zachwyt.

191

Istotnie wyglądało to, jakby to były fruwające kwiaty, wesołe kwiaty, które nie mogły usiedzieć na łodygach i oderwały się, aby trochę potańczyć. Albo kwiaty, które zeszły wraz ze słońcem, nie miały jeszcze miejsca i szukały go kapryśnie, opuszczając się, znikając na chwilę, jakby się już gdzieś ulokowały, ale za chwilę wznosząc się znowu w górę, to trochę tylko, to wyżej, aby szukać dalej, ciągle dalej, gdyż najlepsze miejsca były już zajęte.

192

Bambi spoglądał za nimi wszystkimi. Chętnie przyjrzałby się któremuś z nich z bliska, chętnie obejrzałby sobie któregoś zupełnie dokładnie, ale nie udawało mu się. Ciągle mieszały się ze sobą. Aż mu się od tego zakręciło w głowie.

193

Kiedy spoglądał potem znowu przed siebie w ziemię, bawiło go całe to wielorakie, żwawe życie, które wykwitało pod jego krokami. Coś tam biegało i skakało na wszystkie strony, zjawiło się nagle niby wielki tumult i ciżba, a w następnej sekundzie znikało znowu w zielonym gruncie, z którego się wynurzyło.

194

— Co to jest, mamo? — pytał Bambi.

195

— To drobne owady — odpowiedziała matka.

196

— Spójrz no! — zawołał Bambi. — Tam skacze kawałek trawy. Patrz… jak wysoko skacze!

197

— To nie trawa — wyjaśniła matka — to poczciwy konik polny!

198

— A dlaczego tak skacze? — zapytał Bambi.

199

— Bo my idziemy — odpowiedziała matka — …boi się…

200

— O!

201

Bambi zwrócił się do konika polnego, który usiadł właśnie pośrodku kielicha stokrotki.

202

— O — powiedział uprzejmie — niech się pan wcale nie obawia, na pewno nic panu nie zrobimy.

203

— Nie obawiam się wcale — odpowiedział konik polny świszczącym głosem. — Przestraszyłem się tylko w pierwszej chwili, gdyż rozmawiałem właśnie z żoną.

204

— Niech nam pan wybaczy, proszę — powiedział Bambi skromnie. — Przeszkodziliśmy panu!

205

— Nic nie szkodzi — zasyczał konik polny. — Ponieważ to pan, więc nic nie szkodzi. Ale nigdy przecież nie można wiedzieć, kim jest ten, kto właśnie nadchodzi, więc trzeba się mieć na baczności.

206

— Bo trzeba panu wiedzieć, że jestem dzisiaj po raz pierwszy w życiu na łące — wyjaśnił Bambi. — Matka powiedziała mi…

207

Konik polny stał z czupurnie schyloną główką, zrobił poważną minę i mruknął:

208

— To mnie nie interesuje. Nie mam czasu gawędzić tu z panem, muszę teraz poszukać żony. Hop!

209

I już go nie było.

210

— Hop! — powtórzył Bambi stropiony, podziwiając wysoki skok, jakim zniknął konik polny.

211

Bambi pobiegł do matki.

212

— Wiesz… rozmawiałem z nim!

213

— Z kim? — zapytała matka.

214

— No, z tym konikiem polnym — odpowiedział Bambi. — Rozmawiałem z nim. Był dla mnie bardzo uprzejmy. I bardzo mi się podobał. Jest tak cudownie zielony, a na końcach tak przezroczysty, jak nie może być żaden liść, nawet najcieńszy.

215

— To są skrzydła.

216

— Tak? — mówił dalej Bambi. — I ma taką poważną twarz, taką zamyśloną. Ale mimo to był dla mnie bardzo uprzejmy. A jak on umie skakać! To musi być bajecznie trudne. „Hop!” mówi i skacze tak wysoko, że wcale go już nie widać.

217

Poszli dalej.

218

Rozmowa z konikiem polnym wprawiła Bambiego w podniecenie i trochę go zmęczyła, gdyż po raz pierwszy w życiu rozmawiał z kimś obcym. Uczuł głód i przytulił się do matki, aby się pokrzepić.

219

Kiedy stał potem znowu spokojnie i na chwilę popadł w rozmarzenie, w ową lekką, słodką opiłość, która ogarniała go za każdym razem, kiedy się nasycił mlekiem matki, spostrzegł nagle w gmatwaninie trawy jasny kwiat, który się poruszał. Bambi przyjrzał się dokładniej. Nie, to nie był kwiat, to był motyl.

220

Bambi cichutko przysunął się bliżej.

221

MotylMotyl wisiał ociężale na źdźble trawy i leniwie poruszał skrzydełkami.

222

— Proszę, niech pan zostanie na miejscu — zawołał Bambi.

223

— Dlaczego mam zostać na miejscu? Jestem przecież motylem — odpowiedział owad zdziwiony.

224

— Ach, niech pan tylko przez chwileczkę zostanie na miejscu — prosił Bambi. — Dawno już pragnąłem zobaczyć pana z bliska. Niechże pan będzie tak dobry.

225

— Ostatecznie niech będzie — odpowiedział motyl — ale nie długo.

226

Bambi stanął przed nim.

227

— Jaki pan jest piękny — zawołał z zachwytem — jaki cudowny! Jak kwiat!

228

— Co? — Motyl strzepnął skrzydełkami. — Jak kwiat? No, w moich sferach panuje na ogół przekonanie, że jesteśmy piękniejsi od kwiatów.

229

Bambi zmieszał się.

230

— Oczywiście — wybełkotał — o wiele piękniejsi… niech pan wybaczy… chciałem tylko powiedzieć…

231

— Zupełnie mi jest obojętne, co pan chciał powiedzieć — odparł motyl wyniośle.

232

Przesadnie wygiął wąskie ciało i dumnie poruszył delikatnymi czułkami.

233

Bambi obserwował go z zachwytem.

234

— Jaki pan jest zgrabny — powiedział — jaki delikatny i zgrabny! I jakie cudowne są te białe skrzydła!

235

Motyl rozpostarł skrzydła szeroko, potem postawił je, złączając je zupełnie w górze, tak że podobne były do pionowych żagli.

236

— O — zawołał Bambi — rozumiem teraz, że jest pan piękniejszy od kwiatów. A przy tym umie pan fruwać, czego kwiaty nie umieją. Bo przecież są przyrośnięte, to dlatego.

237

Motyl uniósł się w górę.

238

— Dość — powiedział. — Umiem fruwać.

239

Uniósł się tak lekko, że niepodobna było tego wcale spostrzec ani zrozumieć. Białe jego skrzydła poruszały się łagodnie, z wdziękiem, oto już szybował w słonecznym powietrzu.

240

— Tylko na pańską prośbę siedziałem tak długo na miejscu — powiedział, latając w dół i w górę przed oczyma Bambiego — ale teraz odlatuję.

241

To była łąka.

Rozdział 3

242

W samej głębi gęstwiny było małe miejsce, które należało do matki Bambiego. Znajdowało się ono o kilka tylko kroków w bok od wąskiej ścieżki saren, która przecinała tutaj las, ale niepodobna go było znaleźć, jeżeli się nie znało małego przełazu w gęstych krzakach.

243

Była to bardzo ciasna izdebka, tak ciasna, że tylko matka i Bambi mieścili się tam z trudnością, a tak niska, że kiedy matka Bambiego stała, głowa jej kryła się już w gałęziach.

244

Leszczyna, kolczasty jałowiec i ligustr wrastały tu w siebie nawzajem, wchłaniając tę odrobinę światła słonecznego, jaka przedzierała się przez korony drzew, tak że nigdy nie mogło ono dotrzeć do ziemi.

245

W tej właśnie izdebce przyszedł Bambi na świat i tutaj było mieszkanie jego i jego matki.

246

Matka leżała teraz przytulona do ziemi i spała. Bambi także zdrzemnął się trochę. Ale nagle ocknął się zupełnie. Wstał i rozejrzał się dokoła.

247

Snuły się tutaj cienie, tak że było prawie zupełnie ciemno. Słychać było cichy szum lasu. Od czasu do czasu ćwierkały sikory, od czasu do czasu rozlegał się donośny śmiech dzięcioła albo ponure krakanie wrony. Poza tym wszędzie dokoła panowała cisza.

248

Tylko powietrze dyszało ciężko w upale południa, a można to było usłyszeć, kiedy się uważnie nadsłuchiwało. Parno tu było w gęstwinie, aż zemdleć było można.

249

Bambi spojrzał na leżącą matkę:

250

— Śpisz?

251

Nie, matka nie spała. Zbudziła się natychmiast, gdy tylko Bambi wstał.

252

— Co będziemy teraz robili? — zapytał Bambi.

253

— Nic — odpowiedziała matka. — Zostaniemy tu, gdzie jesteśmy. Połóż się grzecznie i śpij.

254

Ale Bambi nie miał ochoty spać.

255

— Chodź — poprosił — chodź na łąkę.

256

Matka podniosła głowę.

257

— Na łąkę? Teraz… na łąkę?…

258

Powiedziała to z takim zdumieniem i z takim przerażeniem, że Bambi uczuł nagły lęk.

259

— Czyż teraz nie można iść na łąkę?… — zapytał nieśmiało.

260

— Nie — odpowiedziała matka, a brzmiało to bardzo stanowczo. — Nie, teraz to nie jest możliwe.

261

— Dlaczego?

262

Bambi zauważył, że wchodziło tu w grę coś niesamowitego. Stał się jeszcze bardziej zalękniony, ale zarazem kusiło go coś, aby się dowiedzieć wszystkiego.

263

— Dlaczego teraz nie można iść na łąkę?

264

— Później dowiesz się już wszystkiego, później, gdy będziesz bardziej dorosły… — uspokoiła go matka.

265

Ale Bambi nalegał:

266

— Powiedz mi to lepiej teraz.

267

— Później — powtórzyła matka. — Teraz jesteś jeszcze małym dzieckiem — ciągnęła czule — a z dziećmi nie rozmawia się o takich sprawach.

268

Spoważniała zupełnie.

269

— Teraz… na łąkę… nie chcę nawet myśleć o tym… W jasny dzień!…

270

— Ależ — zaoponował Bambi — kiedyśmy byli przedtem na łące, był przecież także jasny dzień.

271

— To co innego — wyjaśniła mu matka — to był wczesny ranek.

272

— Czy tylko wczesnym rankiem można tam chodzić?

273

Bambi był znowu zaciekawiony.

274

Matka miała dużo cierpliwości.

275

— Tylko wczesnym rankiem albo późnym wieczorem… albo w nocy…

276

— A w dzień? Nigdy?…

277

Matka zawahała się.

278

— Owszem — powiedziała wreszcie — niekiedy… niektórzy z nas chodzą tam niekiedy i za dnia. Ale to są szczególne okoliczności… nie mogę ci tego tak wytłumaczyć… jesteś jeszcze za mały… niektórzy chodzą… ale narażają się przy tym na wielkie niebezpieczeństwo…

279

— Jak to narażają się na niebezpieczeństwo?

280

Bambi był niezmiernie zaintrygowany.

281

Ale matka jakoś mu widocznie nie chciała wszystkiego powiedzieć.

282

— No, po prostu narażają się na niebezpieczeństwo… Słyszałeś przecież, moje dziecko, że teraz nie możesz jeszcze tych rzeczy zrozumieć…

283

Bambi pomyślał, że wszystko potrafi zrozumieć, tylko nie może zrozumieć, dlaczego matka nie chce mu dać dokładnej odpowiedzi. Ale milczał.

284

— Musimy tak żyć — mówiła dalej matka — my wszyscy. Chociaż lubimy dzień… a lubimy go bardzo, szczególnie w dzieciństwie… musimy żyć tak, że w dzień siedzimy w ukryciu. Dopiero od wieczora do rana możemy chodzić wszędzie. Rozumiesz?

285

— Tak.

286

— Otóż, moje dziecko, dlatego właśnie musimy teraz pozostać tutaj, gdzie jesteśmy. Tutaj jesteśmy bezpieczni. Tak! A teraz połóż się znowu i śpij.

287

Ale Bambi nie chciał się teraz położyć.

288

— Dlaczego jesteśmy tutaj bezpieczni? — zapytał.

289

— Gdyż strzegą nas wszystkie krzaki, gdyż gałęzie na krzewach trzeszczą, gdyż suchy chrust na ziemi chrzęści i ostrzega nas, gdyż zwiędłe listowie zeszłoroczne leży na ziemi i szeleści, aby dać nam znak… gdyż jest kraska[4] i sroka, które siedzą na straży, i dzięki temu wszystkiemu wiemy już z daleka, kiedy się ktoś zbliża…

290

— Co to jest — zapytał Bambi — zeszłoroczne listowie?

291

— Chodź, usiądź tu przy mnie — powiedziała matka — opowiem ci o tym.

292

Bambi chętnie usiadł przy niej, przytulił się do ciała matki, a ona opowiedziała mu, że drzewa nie zawsze są zielone, że słońce i miłe ciepło znikają. Robi się wtedy zimno, a liście żółkną od mrozu, potem brunatnieją i czerwienieją i opadają powoli, tak że drzewa i krzaki wyciągają w niebo nagie gałęzie i mają wygląd zupełnie zubożały.

293

A zwiędłe liście leżą na ziemi, gdy zaś dotyka ich stopa, szeleszczą: ktoś idzie! O, dobre są te suche liście zeszłoroczne. Oddają one znakomite usługi, a takie są chętne i czujne! Nawet teraz jeszcze, pośrodku lata, wiele z nich kryje się pod młodym poszyciem i z daleka ostrzegają przed wszelkim niebezpieczeństwem.

294

Bambi przytulił się mocno do matki. Zapomniał o łące. Tak miło było siedzieć tutaj i przysłuchiwać się, jak matka opowiadała.

295

Gdy matka zamilkła potem, Bambi zastanowił się. Wydało mu się bardzo poczciwe ze strony dobrych, starych liści, że tak pilnie uważały, chociaż były przecież zwiędłe i zmarznięte i tyle już przeszły w życiu.

296

Rozmyślał też nad tym, co to może być właściwie to niebezpieczeństwo, o którym matka ciągle mówiła. Ale rozmyślanie zmęczyło go szybko; dokoła panowała cisza, słychać było tylko, jak powietrze gotowało się z gorąca.

297

I Bambi zasnął.

Rozdział 4

298

Kiedy pewnego wieczora wyszedł znowu z matką na łąkę, zdawało mu się, że znał już teraz wszystko, co było tam do widzenia i do słyszenia. Ale okazało się, że nie orientował się jeszcze w życiu tak dobrze, jak przypuszczał.

299

Na początku było zupełnie tak samo, jak za pierwszym razem. Bambi mógł się z matką bawić w gonitwę. Biegał bez przerwy w kółko, a rozległa przestrzeń, wysokie niebo, wolne powietrze tak go znowu oszołomiły, że był zupełnie jak szalony.

300

Po chwili jednak zauważył, że matka zatrzymała się. I Bambi więc zatrzymał się podczas biegu okrężnego, i to tak nagle, że cztery jego nóżki rozcapierzyły się z rozpędu. Aby osiągnąć przyzwoitą pozycję, podskoczył wysoko w powietrze i teraz dopiero stanął należycie.

301

Zdawało mu się, że matka rozmawiała z kimś, ale w wysokiej trawie niepodobna było odróżnić, kto to był. Bambi z zaciekawieniem pobiegł truchtem bliżej. Wtem w gmatwaninie trawy tuż przed matką poruszyło się dwoje długich uszu. Były szarobrunatne i pięknie przyozdobione czarnymi smugami.

302

Bambi zmieszał się, ale matka powiedziała:

303

— Chodź no tu, Bambi, to nasz przyjaciel, zając… Chodź spokojnie i pokaż się.

304

Bambi zbliżył się natychmiast.

305

ZwierzęZając siedział przed nimi i bardzo był miły z wyglądu. Jego długie, łyżkowate słuchy[5] wznosiły się potężnie w górę, a potem opadały zupełnie bezwładnie, jakby ogarnięte nagłą niemocą. Bambi stropił się trochę, kiedy zobaczył sztywne i proste wąsy, okalające ze wszystkich stron usta zająca. Zauważył jednak, że zając miał twarz bardzo łagodną, rysy niezmiernie dobroduszne i że jego wielkie, okrągłe oczy rzucały na świat skromne spojrzenia.

306

Istotnie, zając wyglądał jak przyjaciel.

307

Chwilowe skrupuły małego Bambiego rozwiały się natychmiast. Co dziwne, niebawem też rozwiał się zupełnie szacunek, jaki początkowo dla niego odczuwał.

308

— Dobry wieczór, paniczu — powitał go zając z wyszukaną uprzejmością.

309

Bambi skinął tylko głową „dobry wieczór”. Nie wiedział dlaczego, ale tylko skinął głową. Bardzo serdecznie, bardzo grzecznie, ale trochę jednak lekceważąco. Nie mógł inaczej. Może to było wrodzone.

310

— Co za piękny młody książę! — powiedział zając do matki.

311

Obserwował Bambiego uważnie, podnosząc przy tym to jedno łyżkowate ucho, to drugie, to znowu obydwa, a niekiedy opuszczając je oba naraz szybko i bezwładnie, co się jednak małemu Bambiemu nie podobało. Ruch ten zdawał się mówić: nie warto.

312

Tymczasem zając nadal przyglądał mu się łagodnie wielkimi, okrągłymi oczyma. Nos jego i usta ze wspaniałymi wąsami poruszały się przy tym nieustannie jak u kogoś, kto rusza nosem i wargami, walcząc z kichnięciem. Bambi musiał się roześmiać.

313

Natychmiast jednak i zając roześmiał się gorliwie, tylko oczy jego stały się bardziej zadumane.

314

— Winszuję pani — powiedział do matki — szczerze pani winszuję takiego syna. Tak… tak… tak… co to będzie kiedyś za wspaniały książę… tak… tak… tak… to widać od razu.

315

Wyprostował się teraz i siedział sztywno na tylnych nóżkach, czym Bambi był niezmiernie zdziwiony. Zając rozejrzał się dokoła starannie, nastawiwszy sztywno wielkie słuchy i cudownie poruszając nosem, potem zaś usiadł znowu grzecznie na czworakach.

316

— Tak, a teraz żegnam szanownych państwa — powiedział — mam jeszcze dzisiaj wieczorem mnóstwo roboty… żegnam najuniżeniej.

317

Odwrócił się i pobiegł szybko, położywszy po sobie uszy, które sięgały mu aż do łopatek.

318

— Do widzenia — zawołał za nim Bambi.

319

Matka uśmiechnęła się.

320

— Poczciwy zając… taki miły i taki skromny. Nie łatwo mu też jest żyć na świecie.

321

W słowach jej brzmiała sympatia.

322

Bambi pospacerował trochę dokoła, podczas gdy matka spożywała wieczerzę. Miał nadzieję, że spotka swego znajomego z pierwszego razu, i był też gotów zawrzeć nowe znajomości. Bo chociaż nie uświadamiał sobie jasno, czego mu właściwie brak, było w nim jednak ciągle jakieś oczekiwanie.

323

Nagle usłyszał z daleka jakiś delikatny szelest na łące i szybkie stukanie w ziemię.

324

Podniósł wzrok. Tam dalej, na drugim krańcu lasu coś skakało przez trawę. Jakaś istota… nie… dwie!

325

Bambi szybko rzucił okiem na matkę, ale ona nie troszczyła się o nic, zatopiwszy głowę w trawie. A tam po drugiej stronie odbywała się tymczasem dzika gonitwa w kółko, zupełnie tak samo jak i on przedtem biegał w kółko.

326

Bambi był tak stropiony, że wykonał skok w tył, jakby chciał uciekać. Wtedy matka zwróciła na niego uwagę i podniosła głowę.

327

— Co ci się stało? — zawołała.

328

Ale Bambi stracił mowę. Nie mógł znaleźć słów i bełkotał tylko:

329

— Tam… tam…

330

Matka spojrzała w tę stronę.

331

— Ach, tak — powiedziała — to moja kuzynka. Racja… i ona ma teraz dziecko… nie, dwoje.

332

Matka mówiła bardzo wesoło, teraz jednak spoważniała:

333

— No, no… że też Ena ma dwoje dzieci… naprawdę dwoje…

334

Bambi stał i gapił się. Z drugiej strony łąki ujrzał teraz postać zupełnie podobną do jego matki. Przedtem wcale jej nie zauważył. Zobaczył, jak dwie istotki mknęły tam nadal w kółko, ale widać było tylko czerwone grzbiety, cienkie czerwone smugi.

335

— Chodź — powiedziała matka — pójdziemy do nich, to odpowiednie towarzystwo dla ciebie.

336

Bambi chciał pobiec, ale ponieważ matka szła bardzo wolno i przy każdym kroku rozglądała się na wszystkie strony, więc i on kroczył powoli za nią. Był jednak bardzo podniecony i niecierpliwy.

337

Matka mówiła dalej:

338

— Dawno już o tym myślałam, że musimy przecież kiedyś spotkać Enę. „Gdzie też ona siedzi?” myślałam sobie ciągle. A wiedziałam przecież, że i ona ma dziecko. No, tego łatwo się było domyślić. Ale że ma dwoje dzieci…

339

Dawno już zostali zauważeni i tamci szli im naprzeciw. Bambi musiał się przywitać z ciotką, ale ciągle patrzył tylko na dzieci.

340

Ciotka była bardzo uprzejma.

341

— Tak — powiedziała do niego. — To jest Gobo, a to Falina. Możecie się bawić razem.

342

Dzieci stały sztywno i cicho wpatrywały się w siebie. Gobo tuż obok Faliny, Bambi naprzeciw nich. Żadne nie poruszało się. Stały i gapiły się na siebie.

343

— To nic — powiedziała matka — już one się zaprzyjaźnią.

344

— Co za ładne dziecko — odpowiedziała ciotka Ena — naprawdę, niezwykle ładne. Takie silne i taką ma dobrą postawę…

345

— No, ujdzie — rzekła matka skromnie. — Trzeba być zadowoloną. Ale że ty masz dwoje dzieci, Eno…

346

— Tak, tak, zdarza się raz tak, raz owak — wyjaśniła Ena. — Wiesz przecież, moja droga, że i dawniej już miewałam dzieci.

347

Matka powiedziała:

348

— Bambi jest moim pierwszym…

349

— Widzisz — pocieszyła ją Ena — może następnym razem i u ciebie będzie inaczej…

350

Dzieci ciągle jeszcze stały bez ruchu i przyglądały się sobie nawzajem. Żadne nie mówiło ani słowa. Nagle Falina wykonała skok i uciekła. Sprawa stała się zbyt nudna.

351

Bambi natychmiast pobiegł za nią. Gobo nie dał na siebie czekać.

352

Biegli półkolami, zawracali z błyskawiczną szybkością, potykali się o siebie nawzajem, pędzili w tę i tamtą stronę. Była to cudowna zabawa. Gdy potem zatrzymali się nagle, trochę zdyszani, byli już ze sobą zupełnie zaprzyjaźnieni. Zaczęli więc gawędzić.

353

Bambi opowiedział, że rozmawiał z poczciwym konikiem polnym i z pięknym motylem.

354

— A rozmawiałeś też z biedronką? — zapytała Falina.

355

Nie, z biedronką Bambi nie rozmawiał. Nie znał jej wcale, nie wiedział, co to jest.

356

— Ja z nią często rozmawiam — powiedziała Falina, trochę dumnie.

357

— A mnie kraska zwymyślała — powiedział Bambi.

358

— Naprawdę? — zdziwił się Gobo. — Kraska była dla ciebie taka niegrzeczna?

359

Gobo łatwo popadał w zdziwienie i był niezmiernie skromny.

360

— No — powiedział — a mnie jeż ukłuł w nos.

361

Ale powiedział to tylko jakby mimochodem.

362

— Kto to jest jeż? — zapytał Bambi uszczęśliwiony.

363

Wydawało mu się rzeczą cudowną stać tak tutaj, mieć przyjaciół i słyszeć tyle ciekawych rzeczy.

364

— Jeż to okropne stworzenie! — zawołała Falina. — Na całym ciele pokryty jest wielkimi kolcami… i bardzo jest zły!

365

— Nie, czy sądzisz naprawdę, że jest zły? — zapytał Gobo. — Nikomu przecież nic złego nie robi!

366

— Tak? — odpowiedziała Falina szybko. — A ciebie może nie ukłuł?

367

— Ach, to tylko dlatego, że chciałem z nim rozmawiać — rzekł Gobo pojednawczo — i tylko troszeczkę mnie ukłuł. Nie bardzo bolało.

368

Bambi zwrócił się do Goba:

369

— A dlaczego on nie chciał, żebyś z nim rozmawiał?

370

— On z nikim nie chce rozmawiać — wtrąciła Falina. — Gdy tylko ktoś się do niego zbliży, zaraz zwija się w kłębek i już masz ze wszystkich stron tylko kolce. Matka nasza mówi, że on jest stworzeniem, które nie chce mieć nic wspólnego ze światem.

371

Gobo powiedział:

372

— Może on się tylko boi.

373

Ale Falina lepiej się na tym znała:

374

— Mama mówi, że z takim wcale się nie należy wdawać.

375

Bambi zaczął nagle cichutko mówić do Goba:

376

— Czy ty wiesz, co to jest… niebezpieczeństwo?

377

Teraz i tamtych dwoje spoważniało nagle i cała trójka zbliżyła się głowami:

378

Gobo zastanowił się. Szczerze starał się wiedzieć, gdyż widział, jak ciekaw był Bambi jego odpowiedzi.

379

— Niebezpieczeństwo… — szepnął. — Niebezpieczeństwo… to jest coś złego…

380

— Tak — nalegał Bambi z podnieceniem — coś bardzo złego…. ale co?

381

Wszyscy troje drżeli z grozy.

382

Nagle Falina zawołała głośno i wesoło:

383

— Niebezpieczeństwo to jest… kiedy trzeba nagle uciekać…

384

I skoczyła; nie lubiła stać i bać się.

385

Bambi i Gobo natychmiast skoczyli za nią.

386

Znowu zaczęli się bawić, przewalali się po zielonym, szeleszczącym jedwabiu łąki i natychmiast zapomnieli o poważnym pytaniu. Po chwili zatrzymali się w biegu i znowu jak przedtem stanęli razem, żeby pogawędzić.

387

Spojrzeli w stronę swoich matek. Były one dla siebie tak samo uprzejme, pożywiały się trochę i rozmawiały spokojnym tonem.

388

Ciotka Ena podniosła głowę i zawołała do swoich dzieci:

389

— Gobo! Falino! Musimy już zaraz iść…

390

Matka także upomniała Bambiego:

391

— Chodź teraz… czas już.

392

— Jeszcze chwileczkę — prosiła Falina natarczywie — jeszcze tylko chwileczkę.

393

Bambi błagał:

394

— Zostańmy jeszcze! Proszę! Tak pięknie jest!

395

A Gobo powtórzył skromnie:

396

— Tak pięknie jest… jeszcze chwileczkę.

397

Mówili jednocześnie wszyscy troje.

398

Ena spojrzała na matkę.

399

— No, czy nie powiedziałam? Teraz nie chcą się już rozstawać.

400

Nagle stało się jeszcze coś, co było o wiele większe niż wszystko, co Bambi przeżył już dzisiaj.

401

Od strony lasu rozległ się jakiś głuchy tupot i dudnienie po ziemi. Gałęzie trzaskały, chrust szeleścił i zanim można było nastawić uszu, wyskoczyli z gęstwiny. Jeden z szumem i parskaniem, drugi ze świstem za nim. Jak wicher wybiegli z gęstwiny, zatoczyli na łące olbrzymi łuk, zniknęli z powrotem w lesie, gdzie słychać było nadal ich galop, raz jeszcze wypadli z gęstwiny i zatrzymali się nagle, oddaleni od siebie o jakieś dwadzieścia kroków.

402

Bambi patrzył na nich bez ruchu. Wyglądali podobnie jak matka i ciotka Ena. Ale na głowach ich migotały korony rogów, brunatnymi perłami i jasnymi, białymi zębami. Bambi był zupełnie oszołomiony. Spoglądał to na jednego, to na drugiego. Jeden był niższy, a i korona jego była mniejsza. Drugi zaś był władczo piękny. Głowę nosił wysoko i wysoko sterczała na niej korona. Migotała ona ciemnymi i jasnymi błyskami, ozdobiona była przepychem licznych czarnych i brązowych pereł i długimi, lśniąco białymi końcami.

403

— O! — zawołała Falina z podziwem.

404

Gobo powtórzył cicho:

405

— O!

406

Bambi zaś nie powiedział nic. Był zachwycony i oniemiały z zachwytu.

407

Dwaj przybysze poruszyli się teraz, odwrócili się tyłem do siebie, jeden w jedną stronę, drugi w drugą, i powoli powrócili do lasu. Ten o władczym wyglądzie podszedł bardzo blisko do dzieci, do matki i do ciotki Eny. W niemym przepychu kroczył naprzód, z królewską powagą wznosząc w górę uszlachconą głowę i nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.

408

Dzieci nie śmiały odetchnąć, aż zniknął w gęstwinie. Obejrzały się za drugim, ale w tej samej właśnie chwili zamknęły się za nim zielone wrota lasu.

409

Falina pierwsza przerwała milczenie.

410

— Kto to był? — zawołała.

411

Ale jej cienki, zuchwały głosik drżał.

412

Gobo powtórzył ledwo dosłyszalnie:

413

— Kto to był?

414

Bambi milczał.

415

Ciotka Ena powiedziała uroczyście:

416

— To byli ojcowie.

417

Więcej nic już nie powiedziano i rozstano się.

418

Ciotka Ena wraz z dziećmi udała się zaraz tutaj w najbliższe krzaki. To była jej droga. Bambi musiał przejść z matką przez całą łąkę aż do dębu, aby dotrzeć na znajomą im ścieżkę.

419

Milczał długo. Wreszcie zapytał:

420

— Czy oni nas nie widzieli?

421

Matka zrozumiała, co miał na myśli, i odpowiedziała:

422

— Oczywiście oni widzą wszystko.

423

Bambi uczuł zakłopotanie. Nie miał odwagi zadawać pytań, ale czuł nieprzeparte pragnienie pytania.

424

Z wahaniem zaczął:

425

— Dlaczego…

426

Matka dopomogła mu:

427

— Co chcesz powiedzieć, moje dziecko?

428

— Dlaczego nie zostali przy nas?

429

— Oni przy nas nie zostają — odpowiedziała matka — tylko niekiedy…

430

Bambi ciągnął:

431

— Dlaczego z nami nie mówili?

432

Matka powiedziała:

433

— Teraz oni z nami nie mówią… tylko niekiedy… Trzeba czekać, aż przyjdą, i trzeba czekać, aż będą z nami mówili… jak im się spodoba.

434

Z zamętem w duszy zapytał Bambi:

435

— Czy ojciec mój będzie ze mną mówił?

436

— Niewątpliwie, moje dziecko — przyrzekła mu matka — kiedy będziesz dorosły, będzie z tobą mówił i wolno ci będzie niekiedy być przy nim.

437

Bambi szedł w milczeniu obok matki. Wszystkie jego myśli pełne były obrazu ojca.

438

„Jaki on jest piękny!” — myślał i ciągle na nowo: „Jaki on jest piękny!”

439

Matka, jakby słyszała jego myśli, powiedziała:

440

— Jeżeli pozostaniesz przy życiu, moje dziecko, jeżeli będziesz mądry, jeżeli będziesz unikał niebezpieczeństwa, wówczas staniesz się kiedyś tak samo silny i piękny jak twój ojciec i będziesz dźwigał taką samą koronę jak on.

441

Bambi westchnął głęboko. Serce rozpierało mu pierś ze szczęścia i przeczucia.

Rozdział 5

442

Czas upływa, a Bambi robi wiele doświadczeń, ma setki przeżyć. Codziennie zdarza się coś nowego. Niekiedy zupełnie mąci mu się w głowie, gdyż musi się tak nieprawdopodobnie dużo uczyć.

443

Umie już teraz nasłuchiwać. Nie tylko słuchać tego, co dzieje się tak blisko, że aż samo wpada w ucho. Nie, to nie jest naprawdę wielka sztuka. Umie już nasłuchiwać prawdziwie, rozumnie, nasłuchiwać wszystkiego, co porusza się choćby najciszej, nasłuchiwać najdelikatniejszych szelestów, jakie przynosi wiatr.

444

Wie na przykład, że tam przez krzaki leci bażant; zna zupełnie dokładnie ten delikatny trójtakt, który urywa się co chwila. Poznaje też słuchem myszy leśne, kiedy biegają tu i tam po swoich krótkich drogach. Dalej krety, kiedy są w dobrym humorze i gonią się w kółko pod krzakiem bzu, aż wszystko świszczy dokoła. Zna śmiały, głośny krzyk sokołów, a po ich gniewnie zmienionym tonie poznaje zbliżanie się jastrzębia albo orła, na którego się gniewają, gdyż obawiają się, że mógłby im odebrać ich teren łowów. Zna klekot skrzydeł gołębi leśnych, piękny, daleki szelest lecących kaczek i wiele, wiele innych jeszcze.

445

Uczy się też powoli wietrzyć. Niedługo będzie to umiał tak samo dobrze jak jego matka. Potrafi wciągać w nozdrza powietrze i niejako rozkładać je rozumem na części. „O, to jest koniczyna i wiecha[6] — powiada sobie, gdy wiatr wieje od strony łąki — tak, a teraz jest tam także przyjaciel zając; poznaję to doskonale”.

446

Potem znowu wśród zapachów liści, ziemi, czosnku i marzanki[7] poznaje, że gdzieś przechodzi tchórz; schylając nos do ziemi i badając dokładnie, poznaje, że przechodził tędy lis, albo powiada sobie: „Gdzieś tu w pobliżu są krewni, ciotka Ena z dziećmi”.

447

Zapoznał się już doskonale z nocą i nie odczuwa już tak wielkiego pragnienia biegania podczas jasnego dnia. Bardzo chętnie wyleguje się teraz za dnia w małej, mrocznej, liściastej izdebce przy matce. Słyszy, jak powietrze gotuje się z gorąca, i zasypia.

448

Od czasu do czasu budzi się, nasłuchuje i wietrzy, jak należy. Wszystko w porządku. Tylko małe kraski gawędzą trochę ze sobą, piegże[8], które prawie nigdy nie milkną, rozmawiają półgłosem, a turkawki[9] nie przestają deklamować swoich entuzjastycznych czułości. Co go to obchodzi? Zasypia znowu.

449

Noc bardzo mu się teraz podoba. Wszystko jest wesołe, wszystko w ruchu. Oczywiście i w nocy trzeba się mieć na baczności, ale jest się jednak ufniejszym i można chodzić, gdzie się chce.

450

I wszędzie spotyka się znajomych, którzy także są bardziej beztroscy niż za dnia.

451

W nocy las jest uroczysty i cichy. Kilka tylko głosów odzywa się w tej ciszy, ale i one brzmią inaczej niżeli dźwięki dnia i sprawiają silniejsze wrażenie.

452

Bambi bardzo lubi sowę. Lata ona tak wytwornie, zupełnie bez szelestu, zupełnie leciutko. Motyl sprawia tyleż hałasu, co ona, a jest ona przecież tak niezmiernie wielka. Ma też tak wyrazistą twarz, tak określoną, tak myślącą, i takie cudowne oczy. Bambi podziwia jej mocne, spokojne i odważne spojrzenie. Chętnie przysłuchuje się jej, kiedy rozmawia z jego matką czy z kimś innym. Bambi stoi wówczas na uboczu, lęka się trochę tego rozkazującego wzroku, który tak podziwia, niewiele też rozumie z tych mądrych rzeczy, które sowa mówi, ale wie, że to są mądre rzeczy, i to go wprawia w zachwyt, budzi w nim taką cześć dla sowy.

453

PtakA potem sowa zaczyna śpiewać. „Haa-ah — ha-ha-ha — haa-ah!” — śpiewa. Brzmi to zupełnie inaczej niż pieśń drozda albo wilgi, inaczej niż przyjacielski odzew kukułki, ale Bambi lubi śpiew sowy, gdyż wyczuwa w nim jakąś tajemniczą powagę, jakąś niewysłowioną mądrość i jakiś zagadkowy smętek[10].

454

Jest także puszczyk, cudowny, mały smyk. Szczwany, wesoły i niezmiernie ciekawy. Ambicją jego jest zwracać na siebie uwagę. „Uj-iik! Uj-iik!” — woła zdławionym, okropnie hałaśliwym głosem. Kiedy się to słyszy, ma się wrażenie, że puszczyk jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. A on tymczasem jest w cudownym humorze i cieszy się szalenie, kiedy się ktoś przeraża. „Uj-iik!” – krzyczy tak okropnie głośno, że słychać to w całym lesie o pół godziny drogi. A potem śmieje się, gruchając cicho, ale to słychać tylko, jeżeli się stoi bardzo blisko niego.

455

Bambi doszedł rychło do wniosku, że puszczyk cieszy się, kiedy się ktoś przeraża albo kiedy ktoś sądzi, że stało mu się coś złego. Od tego czasu, ilekroć Bambi znajdzie się przypadkowo w pobliżu puszczyka, nie omieszka nigdy nadbiec szybko i zapytać:

456

— Czy coś się panu stało?

457

Albo mówi z westchnieniem:

458

— Ach, jakże się przeraziłem!

459

Wówczas puszczyk jest niezmiernie zadowolony.

460

— Tak, tak — mówi ze śmiechem — brzmi to niezmiernie rozpaczliwie.

461

Kiedy nastroszy pióra, wygląda zupełnie jak szara, miękka kula i jest czarująco piękny.

462

BurzaByła też kilka razy burza. Za dnia i w nocy. Za pierwszym razem była za dnia, a Bambi czuł, jak ogarniał go lęk, kiedy w jego liściastej izdebce stawało się coraz ciemniej. Miał wrażenie, jakby podczas dnia spadła z nieba noc.

463

A kiedy potem wicher, wyjąc, rozszalał się po lesie, aż nieme drzewa poczęły głośno jęczeć, Bambi drżał ze strachu. A kiedy zapłonęły błyskawice, kiedy zahuczał grzmot, Bambi z przerażenia odchodził od przytomności i przypuszczał, że świat rozpadnie się teraz na strzępy.

464

Biegł za matką, która zerwała się trochę oszołomiona i kręciła się tu i tam po gęstwinie. Nie mógł myśleć, nie mógł się opanować.

465

Potem deszcz lunął potokami. Wszystko pochowało się, las opustoszał, nie było ucieczki. W najgęstszych nawet zaroślach było się smaganym przez szalejącą wodę.

466

Ale błyskawice ustały, ogniste ich promienie nie zapalały się już między wierzchołkami drzew; grzmot oddalił się, słychać już było tylko z daleka jego pomruk, a niebawem zamilkł zupełnie.

467

Teraz deszcz stał się łagodniejszy. Jego przeciągły szmer brzmiał jeszcze równomiernie i mocno przez godzinę, las stał, dysząc głęboko wśród ciszy, zalewany potokami deszczu, a nikt nie czuł już lęku. To uczucie minęło, deszcz zmył je.

468

Nigdy jeszcze matka nie poszła z Bambim tak wcześnie na łąkę, jak tego wieczora. Właściwie nie był to jeszcze wcale wieczór. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie, powietrze było pokrzepiająco świeże, pachniało silniej niż zwykle, a las śpiewał tysiącem głosów, gdyż wszyscy powyłazili ze swoich kryjówek i biegali dokoła, opowiadając sobie nawzajem z zapałem, co to oni przed chwilą przeżyli.

469

Zanim wyszli na łąkę, przechodzili obok wielkiego dębu, który stał na samym skraju lasu, tuż przy ich ścieżce. Gdy szli na łąkę, musieli zawsze mijać to piękne, wielkie drzewo.

470

Teraz na jednej z gałęzi siedziała wiewiórka, która ich powitała.

471

ZwierzęBambi żył z wiewiórką w wesołej przyjaźni. Z powodu jej czerwonej sukienki przy pierwszym spotkaniu uznał ją za bardzo małą sarenkę i przyglądał się jej stropiony. Ale Bambi był wtedy jeszcze naprawdę niezmiernie dziecinny i po prostu nie znał się na niczym. Od pierwszej chwili wiewiórka nadzwyczajnie mu się spodobała. Była tak wyjątkowo uprzejma, tak mile rozmowna, że Bambi podziwiał z zachwytem jej cudowną umiejętność baraszkowania, wspinania po gałęziach, skakania i huśtania się. Podczas rozmowy biegała w górę i na dół po gładkim pniu drzewa, jakby to było nic. Albo siedziała wyprostowana na chwiejącej się gałęzi, opierając się wygodnie o swoją puszystą kitę, sterczącą za nią pionowo, pokazywała białą pierś, zgrabnie poruszała małymi przednimi łapkami, przechylała główkę na wszystkie strony, śmiała się wesołymi oczyma i bez przerwy mówiła mnóstwo zabawnych albo zajmujących rzeczy.

472

Właśnie w tej chwili zeszła z drzewa, tak szybko i w takich skokach, iż można było pomyśleć, że spadnie przechodniowi na głowę. Z zapałem potrząsała długą, czerwoną kitą i powitała ich już z góry:

473

— Dzień dobry! Dzień dobry! Jak to pięknie, że przechodzicie tędy!

474

Matka i Bambi przystanęli.

475

Wiewiórka zbiegła po gładkim pniu.

476

— No — zaczęła gawędzić — …czy dobrze przetrwaliście tę sprawę? Naturalnie, widzę przecież, że wszystko jest w najlepszym porządku. A to jest ostatecznie najważniejsze.

477

Z błyskawiczną szybkością wbiegła znowu z powrotem po pniu, mówiąc przy tym.

478

— Nie, tam na dole jest mi jednak za wilgotno. Zaczekajcie, poszukam sobie miejsca, gdzie jest lepiej. Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza? Dziękuję bardzo! Od razu sobie pomyślałam, że wam to na pewno nie przeszkadza. A przecież i stąd można wygodnie rozmawiać.

479

Biegła tam i z powrotem po prostej gałęzi.

480

— To dopiero porządki — ciągnęła. — Cóż to był za hałas, cóż to był za skandal! No, możecie sobie wyobrazić, jak się przestraszyłam. Wcisnęłam się cichutko w jakiś kącik i nie śmiałam się poruszyć. Najgorsze jest siedzieć tak i nie ruszać się. Ma się przecież nadzieję, że nic się nie stanie, no, a moje drzewo jest w takich wypadkach znakomite… nie, nic się tu nie może stać, moje drzewo jest znakomite… to muszę przyznać. Jestem zadowolona. Choćbym nie wiedzieć jak daleko biegała dokoła, nie pragnę innego drzewa. Ale kiedy przychodzi taka burza jak dzisiaj, jest się jednak okropnie zdenerwowaną.

481

Wiewiórka siedziała na gałęzi, oparta o swój piękny, sterczący ogon, pokazywała białą pierś i uczuciowo przyciskała obie przednie łapki do serca. Nietrudno było uwierzyć, że się zdenerwowała.

482

— Idziemy teraz na łąkę — powiedziała matka — żeby się osuszyć na słońcu.

483

— O, to doskonały pomysł — zawołała wiewiórka. — Pani jest taka mądra, naprawdę, zawsze mówię, że pani jest taka mądra!

484

Jednym skokiem znalazła się na wyższej gałęzi.

485

— Nie może pani zrobić nic lepszego, jak iść teraz na łąkę — zawołała stamtąd.

486

Potem lekkimi skokami poczęła biegać z gałęzi na gałąź ku koronie drzewa.

487

— I ja pójdę wyżej, gdzie będę miała słońce — mówiła z zadowoleniem — przemokło się przecież zupełnie! Pójdę na sam wierzchołek!

488

Nie troszczyła się już wcale, czy się ją jeszcze słucha.

489

Łąka była już dość ożywiona. Przyjaciel zając siedział już, otoczony całą swoją rodziną. Ciotka Ena stała z dziećmi i z kilkoma znajomymi. Dzisiaj ujrzał też Bambi ponownie ojców. Nadchodzili powoli z lasu, jeden stąd, jeden stamtąd, nawet jakiś trzeci zjawił się także. Powoli przechadzali się skrajem lasu po łące, tam i z powrotem, każdy na swoim miejscu. Na nikogo nie zwracali uwagi, ba, nawet ze sobą nie rozmawiali.

490

Bambi często spoglądał w ich stronę, ze czcią i z zaciekawieniem.

491

Potem rozmawiał z Faliną, z Gobem i z kilkorgiem innych dzieci. Powiedział, że mogliby się trochę pobawić. Wszystkie dzieci zgodziły się natychmiast i zaczęło się bieganie w kółko.

492

Falina okazała się najweselsza ze wszystkich. Była tak rześka i żwawa, a coraz to wpadały jej do głowy inne pomysły. Ale Gobo szybko poczuł zmęczenie. Okropnie zląkł się przedtem burzy, dostał od tego bicia serca i trwało to jeszcze teraz. Gobo był w ogóle trochę słabowity, ale Bambi lubił go, gdyż był tak dobry i tak usłużny, i zawsze trochę smutny, chociaż nie dawał tego poznać po sobie.

Rozdział 6

493

Czas upływa, a Bambi uczy się, jak miły smak mają kity traw, jak delikatne są pąki liści i jak słodka koniczyna. Kiedy tuli się do matki, aby się orzeźwić mlekiem, zdarza się często, że matka odpycha go.

494

— Nie jesteś już małym dzieckiem — mówi.

495

Czasami mówi nawet po prostu:

496

— Idź sobie, daj mi spokój.

497

Zdarza się niekiedy, że w małej ich izdebce leśnej matka wstaje nagle, wstaje pośród dnia i odchodzi, nie oglądając się wcale, czy Bambi idzie za nią czy nie. Czasami też, kiedy wędrują po znajomych ścieżkach, bywa, że matka jakby nie spostrzegała wcale, czy Bambi jest za nią i grzecznie biegnie w jej tropy.

498

Pewnego dnia matka znikła. Bambi nie wie, jak to było możliwe, zupełnie sobie tego nie umie wytłumaczyć. Ale matki nie ma i Bambi jest po raz pierwszy sam.

499

Dziwi się najpierw, potem staje się niespokojny, ogarnia go lęk i trwoga, zaczyna żałośnie tęsknić. Stoi smutny bardzo i woła. Nikt nie odpowiada, nikt nie przychodzi.

500

Bambi nadsłuchuje, wietrzy. Nic.

501

Woła znowu. Cichutko, żarliwie, błagalnie woła:

502

— Mamo… Mamo…

503

Daremnie.

504

Teraz ogarnia go rozpacz, nie może już tego wytrzymać i zaczyna iść.

505

Wędruje wzdłuż ścieżki, którą zna dobrze, przystaje i woła, idzie znowu dalej, wahającym się krokiem, lękliwie i bezradnie. Jest bardzo smutny.

506

Idzie coraz dalej i dochodzi do ścieżek, po których jeszcze nigdy nie chodził, przybywa do okolic, które są mu zupełnie obce. Nie orientuje się już wcale.

507

Nagle słyszy dwa głosiki dziecięce, które wołają tak samo, jak on:

508

— Mamo… Mamo!…

509

Bambi przystaje i nasłuchuje.

510

Naprawdę to Gobo i Falina. To niewątpliwie oni.

511

Szybko biegnie w kierunku tych głosów i niebawem dostrzega czerwone sukienki migoczące między liśćmi.

512

Gobo i Falina. Oto stoją tam posępnie obok siebie pod ligustrem i wołają:

513

— Mamo… Mamo!…

514

Ucieszyli się, słysząc szelest w krzakach. Ale kiedy poznają Bambiego, są rozczarowani. A jednak cieszą się trochę i na jego widok. A Bambi jest rad[11], że nie jest już tak zupełnie sam.

515

— Moja matka znikła — mówi Bambi.

516

— Nasza także znikła — odpowiada Gobo żałośnie.

517

Spoglądają po sobie i są zupełnie oszołomieni.

518

— Gdzież one mogą być? — pyta Bambi.

519

Jest bliski płaczu.

520

— Nie wiem — wzdycha Gobo.

521

Serce mu bije, czuje się okropnie.

522

Nagle Falina mówi:

523

— Zdaje mi się… że one są u ojców…

524

Gobo i Bambi spoglądają na siebie stropieni. Natychmiast ogarnia ich uczucie czci.

525

— Myślisz… że u ojców?… — pyta Bambi i drży na całym ciele.

526

Falina drży tak samo, ale robi znaczącą minkę. Zachowuje się jak ktoś, kto wie więcej, niż chce zdradzić. Oczywiście nie wie nic; nie wie nawet, skąd jej to na myśl przyszło.

527

Ale gdy Gobo pyta teraz:

528

— Naprawdę?

529

Falina robi mądrą minkę i powtarza tajemniczo:

530

— Tak, jestem pewna.

531

To jest przynajmniej przypuszczenie, nad którym można się zastanowić. Mimo to Bambi nie uspokaja się wcale. Nie może się teraz zresztą zastanawiać, jest zbyt podniecony i zbyt smutny.

532

Odchodzi. Nie może ustać na miejscu. Falina i Gobo towarzyszą mu kawałek. Wszyscy troje wołają:

533

— Mamo… Mamo…

534

Ale potem Gobo i Falina zatrzymują się; nie mają odwagi iść dalej.

535

Falina mówi:

536

— Po co? Mama wie, gdzie jesteśmy. Zostańmy więc tutaj, żeby nas znalazła, kiedy wróci.

537

Bambi idzie sam. Przedziera się przez gąszcz i dochodzi do małej polanki. Na środku tej polanki Bambi zatrzymuje się. Staje nagle jak przykuty i nie może się poruszyć z miejsca.

538

Tam, na skraju polanki, w wysokim krzaku leszczyny, stoi jakaś postać. Bambi nigdy nie widział takiej postaci. Jednocześnie powietrze przynosi mu zapach, jakiego nigdy jeszcze nie czuł. Jest to obcy zapach, ciężki i ostry i podniecający, doprowadzający do szaleństwa.

539

Bambi wpatruje się w tę postać. Jest ona dziwnie wyprostowana, dziwnie wąska i ma bladą twarz, która przy nosie i dokoła oczu jest zupełnie naga. Przeraźliwie naga. Okropna groza płynie z tej twarzy. Zimny strach. Twarz ta posiada jakąś potworną siłę, obezwładniającą siłę. Patrzeć w tę twarz — to męka nie do zniesienia, a jednak Bambi stoi w miejscu i nie odwraca od niej wzroku.

540

Postać stoi długo bez ruchu. Potem wysuwa jedną nogę, nogę, która jest zupełnie wysoko, tuż przy twarzy. Bambi wcale nie zauważył, że ta noga tam jest. Ale teraz, kiedy ta straszliwa noga wysuwa się prosto w powietrze, Bambi zostaje samym tym ruchem zmieciony jak puszek przez wiatr. Z błyskawiczną szybkością wpada z powrotem w gęstwinę, tam, skąd przyszedł. I biegnie.

541

Nagle i matka jest przy nim. Skacze obok niego przez krzaki i pnie. Biegną oboje, ile sił w nogach. Matka prowadzi, zna drogę, a Bambi pędzi za nią. Biegną tak, aż oboje stają przed swoją izbą.

542

— Widziałeś?… — pyta matka cicho.

543

Bambi nie może odpowiedzieć, nie złapał jeszcze tchu. Kiwa tylko głową.

544

— To… był… ON! — mówi matka.

545

I wzdragają się oboje.

Rozdział 7

546

Bambi nieraz jeszcze zostawał sam. Ale nie lękał się już tego tak bardzo, jak za pierwszym razem. Matka znikała, a choćby wtedy wołał, ile chciał, nie przychodziła. Ale niespodzianie zjawiała się znowu i była przy nim jak zwykle.

547

Pewnej nocy chodził znowu po lesie zupełnie opuszczony. Nie znalazł nawet Goba i Faliny.

548

Niebo przybrało już barwę bladoszarą, zaczęło już świtać, tak że ponad niskimi krzakami widoczne się już stały wierzchołki drzew. Nagle coś zaszeleściło w zaroślach, długa smuga szelestu przebiegła przez liście i matka przemknęła przed Bambim. Tuż za nią pędził ktoś inny. Bambi nie wiedział, kto to był, ciotka Ena czy ojciec, w każdym razie ktoś za nią gonił. Ale matkę poznał od razu mimo całej szybkości, z jaką obok niego przemknęła. Usłyszał jej głos. Krzyczała, a Bambiemu zdawało się, że krzyczała z bólu, chociaż miał wrażenie, że w krzyku jej brzmiało też sporo lęku.

549

Kiedy indziej było to za dnia.

550

Bambi wałęsał się po gęstwinach godzinami. Wreszcie zaczął nawoływać. Nie dlatego, żeby się bał. Po prostu nie chciał być dłużej sam i czuł, że niedługo ogarnie go posępny nastrój. Zaczął więc wołać matki.

551

Nagle stanął przed nim jeden z ojców i spojrzał na niego surowo. Bambi nie słyszał, jak ojciec nadchodził, i przeraził się. Starzec miał wygląd potężniejszy niż inni, był wyższy i dumniejszy. Sierść jego płonęła głęboką, ciemną czerwienią, ale twarz połyskiwała już srebrzyście; wysoka korona, ozdobiona czarnymi perełkami, wznosiła się potężnie nad ruchliwymi uszami.

552

— Dlaczego krzyczysz? — zapytał starzec surowo.

553

Bambi zadrżał z szacunku i nie śmiał odpowiedzieć.

554

— Twoja matka nie ma teraz czasu dla ciebie! — ciągnął starzec.

555

Bambi był zupełnie zmiażdżony tym władczym głosem, ale zarazem podziwiał go.

556

— Czy nie potrafisz być sam? Wstydź się!

557

Bambi chciał odpowiedzieć, że oczywiście potrafi być sam, że nieraz już bywał sam, ale nie mógł wydobyć głosu. Był posłuszny i wstydził się okropnie.

558

Starzec odwrócił się i zniknął. Bambi nie wiedział, jak i dokąd poszedł, nie wiedział, czy odszedł szybko czy wolno. Po prostu zniknął, tak samo nagle jak się zjawił.

559

Bambi nasłuchiwał z wytężeniem, ale nie słyszał oddalających się kroków, nie słyszał poruszanych w chodzie liści. Pomyślał więc, że starzec musi być jeszcze bardzo blisko, i począł węszyć na wszystkie strony, badając powietrze. Ale nie przyniosło mu ono jakiegokolwiek zapachu.

560

Bambi odetchnął z ulgą, gdyż był teraz znowu sam, ale jednocześnie uczuł silne pragnienie ujrzenia starca jeszcze raz i zdobycia jego zadowolenia.

561

Kiedy matka wróciła potem, nie wspomniał jej o tym spotkaniu. Nie wołał jej też więcej, gdy znowu znikła. Chodząc sam po lesie, myślał o starcu; pragnął gorąco spotkać go teraz. Powiedziałby do niego:

562

— Widzi pan, już nie wołam.

563

A starzec pochwaliłby go.

564

Ale kiedy się spotkał na łące z Gobem i Faliną, opowiedział im o starcu. Słuchali z największym zaciekawieniem i nie mogli przytoczyć żadnego własnego przeżycia, które by temu dorównywało.

565

— Nie bałeś się? — zapytał Gobo z podnieceniem.

566

Owszem! Bambi przyznał, że się bał. Ale tylko trochę.

567

— Ja bym się okropnie bał — oświadczył Gobo.

568

Bambi odpowiedział, że nie, że on się bardzo nie bał, gdyż starzec był cudowny.

569

A Gobo na to:

570

— Mnie by to mało pomogło. Ze strachu nie byłbym zdolny spojrzeć nawet na niego. Kiedy się boję, zaraz tak mi migocze przed oczyma, że nic nie widzę, a serce bije mi tak mocno, że nie mogę oddychać.

571

Falina zamyśliła się bardzo przy opowiadaniu Bambiego i nie powiedziała nic.

572

Ale kiedy spotkali się następnym razem, Gobo i Falina nadbiegli w wielkim pośpiechu. Byli znowu sami, podobnie jak Bambi.

573

— Szukamy cię już od dłuższego czasu — zawołał Gobo.

574

— Tak — powiedziała Falina z powagą — gdyż wiemy już teraz dokładnie, kim był ten, kogo widziałeś.

575

Bambi aż podskoczył z zaciekawienia.

576

— Kim?!…

577

Falina oznajmiła uroczyście:

578

— Był to stary książę.

579

— Skąd wiecie? — nalegał Bambi.

580

— Od naszej matki! — odpowiedziała Falina.

581

Bambi okazał wielkie zdziwienie.

582

— Więc opowiedzieliście jej o tym?

583

Gobo i Falina potakująco skinęli głowami.

584

— Przecież to była tajemnica! — zawołał Bambi oburzony.

585

Gobo usprawiedliwił się natychmiast:

586

— To nie ja. Falina to zrobiła.

587

Ale Falina zawołała wesoło:

588

— Ach, co tam, tajemnica! Chciałam wiedzieć, kto to jest. Teraz wiemy już, a to jest o wiele bardziej zajmujące!

589

Bambi palił się z ciekawości, aby się dowiedzieć wszystkiego, i był już ułagodzony.

590

Falina opowiedziała mu, czego się dowiedziała.

591

— Jest on najdostojniejszy w całym lesie. Jest księciem. Nie ma drugiego, który by był do niego podobny. Nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie on mieszka. Nikt nie umie wymienić jego krewnych. Nieliczni tylko widzieli go kiedykolwiek. Czasami powiadano już nawet, że nie żyje, gdyż nie widziano go tak długo, że uwierzono w jego śmierć. Ale potem nagle ukazywał się znowu, na chwilę, i w ten sposób dowiadywano się, że jeszcze żyje. Nikt nie odważył się nigdy zapytać go, gdzie był. Nie rozmawia z nikim i nikt nie śmie przemówić do niego. Chodzi drogami, po których nikt inny nie chodzi; zna las aż do najdalszych krańców. I nie ma dla niego niebezpieczeństwa. Inni książęta niekiedy walczą między sobą, czasami tylko dla próby albo dla żartu, czasami jednak poważnie. Z nim od wielu lat nikt już nie walczył. A z tych, co niegdyś z nim walczyli, przed dawnymi czasy, tak, z tych ani jeden już nie żyje. On jest wielkim księciem.

592

Bambi wybaczył Gobowi i Falinie, że wygadali się przed swoją matką z jego tajemnicą. Był z tego nawet zadowolony, gdyż dzięki temu przecież dowiedział się tych wszystkich ważnych rzeczy. Cieszył się jednak, że Gobo i Falina nie wiedzieli wszystkiego dokładnie. Nie wiedzieli, że wielki książę powiedział: „Czy nie potrafisz być sam?”, że powiedział: „Wstydź się!”.

593

Bambi był teraz rad, że zataił te karcące słowa. Gobo i Falina opowiedzieliby o tym swojej matce tak samo jak o innych szczegółach, a wtedy wszyscy by o tym mówili.

594

Tej nocy, kiedy wzeszedł księżyc, matka Bambiego znowu powróciła.

595

Stanęła nagle pod wielkim dębem na skraju łąki i rozejrzała się za Bambim.

596

Bambi spostrzegł ją natychmiast i podbiegł do niej.

597

Tej nocy przeżył Bambi znowu coś nowego.

598

Matka była zmęczona i głodna. Nie chodzili tak daleko po lesie, jak zwykle. Matka najadła się na łące, gdzie i Bambi spożywał najczęściej posiłki. Wspólnie połasuchowali jeszcze trochę przy krzakach i w ten sposób przy miłym posiłku szli coraz głębiej w las.

599

Nagle przez krzaki przebiegł jakiś potężny szelest. Zanim Bambi zdążył się zorientować, co się dzieje, matka jego zaczęła krzyczeć głośno, jak czasami, gdy była bardzo przerażona albo gdy z oszołomienia straciła panowanie nad sobą.

600

— A-och! — zawołała, podskoczyła, przystanęła i zawołała znowu:

601

— A-och! Ba-och!

602

Teraz ujrzał Bambi potężne postacie, które mijały ich z wielkim szelestem. Przechodziły one bardzo blisko. Były zupełnie podobne do Bambiego i jego matki, do ciotki Eny i wszystkich innych z ich rodu, ale były olbrzymie, były tak wielkiego wzrostu, że trzeba było na nie spoglądać w górę z oszołomieniem.

603

Bambi zaczął także zawodzić.

604

— A-och… Ba-och… ba-och!

605

Nie zdawał sobie niemal sprawy, że krzyczał, ale po prostu nie mógł inaczej.

606

Pochód przesunął się obok nich powoli. Trzy, cztery olbrzymie postacie, jedna za drugą. Na końcu szedł jeden, który był jeszcze większy od innych, miał na karku dziką grzywę, a na głowie koronę jak całe drzewo.

607

Widok ten pozbawiał tchu.

608

Bambi stał nieruchomo, jęcząc całą piersią, gdyż czuł się tak niesamowicie, jak nigdy jeszcze. Bał się, ale w jakiś szczególny sposób. Wydawał się sobie samemu żałośnie małym, a nawet matka wydawała mu się nędznie umniejszona. Wstydził się, nie wiedząc dlaczego, ale zarazem wstrząsał nim dreszcz grozy, tak że zawodził ciągle:

609

— Ba-och… ba-a-och!

610

Kiedy tak krzyczał, doznawał ulgi.

611

Pochód przeszedł. Już go nie było widać ani słychać. Matka milczała także. Tylko Bambi od czasu do czasu pobekiwał krótko. Ciągle jeszcze wstrząsał nim dreszcz.

612

— Uspokój się już — powiedziała matka — odeszli przecież.

613

— O, mamo — szepnął Bambi — kim oni byli?

614

— Ach, właściwie nie jest to wcale takie niebezpieczne — powiedziała matka. — To byli nasi wielcy krewni… tak… są oni wielcy i bardzo wytworni… jeszcze bardziej wytworni niż my…

615

— I nie są niebezpieczni? — zapytał Bambi.

616

— Zazwyczaj nie — wyjaśniła matka. — Co prawda niejedno się już podobno zdarzyło. Mówią o tym to i owo, ale ja nie wiem, czy w tych wszystkich historiach jest coś prawdy. Mnie nigdy jeszcze nie zrobili nic złego, tak samo nikomu z moich znajomych.

617

— Dlaczego mieliby nam zrobić coś złego — zapytał Bambi — jeżeli są naszymi krewnymi?

618

Starał się zachować spokój, ale ciągle jeszcze drżał na całym ciele.

619

— Nie, z pewnością nie zrobią nam nic złego — odpowiedziała matka — ale nie wiem dlaczego, przerażam się jednak za każdym razem, kiedy ich widzę. Po prostu nie mogę tego zrozumieć. Za każdym razem dzieje się ze mną to samo.

620

Rozmowa ta stopniowo ułagodziła przerażenie Bambiego, ale stał się dziwnie zamyślony. Tuż nad nim w gałęziach olchy puszczyk wydawał donośne okrzyki. Ale Bambi był roztargniony i zapomniał udawać dzisiaj, że się tym przestraszył.

621

Mimo to puszczyk nadleciał zaraz bliżej i zapytał:

622

— Czy nie przestraszyłem pana może?

623

— Oczywiście — odpowiedział Bambi — zawsze mnie pan przestrasza.

624

Puszczyk roześmiał się cicho. Był zadowolony.

625

— Mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe — powiedział — taka już jest moja natura.

626

Nadął się tak, że wyglądał jak kula, zanurzył dziób w miękkim jak puch pierzu i zrobił bardzo miłą i poważną minę. Był zadowolony.

627

Bambi wyspowiadał się przed nim:

628

— Wie pan — zaczął przemądrzale — przed chwilą właśnie przeżyłem wielki strach.

629

— Tak? — zapytał puszczyk niechętnie.

630

Bambi opowiedział mu o spotkaniu z olbrzymimi krewnymi.

631

— Niech mi pan da spokój z krewnymi — zawołał puszczyk. — I ja mam krewnych. Ale niech no się tylko gdziekolwiek pokażę za dnia, zaraz mnie napadają. Nie, krewni są w ogóle do niczego. Jeżeli są więksi od nas, są do niczego, a jeżeli są mniejsi od nas, tym bardziej są do niczego. Jeżeli są więksi od nas, nie lubimy ich, ponieważ są dumni, a jeżeli są mniejsi od nas, wtedy oni nas nie lubią, gdy wtedy my jesteśmy dumni. Nie, nie chcę nawet słyszeć o krewnych.

632

— Ale… ja moich krewnych wcale nie znam… — powiedział Bambi lękliwie i tęsknie. — Nigdy o nich nie słyszałem, a dzisiaj widziałem ich po raz pierwszy.

633

— Niech się pan o nich nie troszczy — zawołał puszczyk. — Niech mi pan wierzy, że tak jest najlepiej. Krewni nigdy nie są tak dobrzy jak przyjaciele. Widzi pan, my dwaj wcale nie jesteśmy spokrewnieni, ale jesteśmy serdecznymi przyjaciółmi, a to jest bardzo miłe.

634

Bambi chciał jeszcze coś powiedzieć, ale puszczyk ciągnął:

635

— Mam w tych sprawach własne doświadczenia. Pan jest jeszcze młody. Niech mi pan wierzy, ja się na tym lepiej znam. Zresztą nie mam najmniejszego zamiaru wtrącać się do spraw rodzinnych.

636

Tak znacząco wykręcił oczy i tak dostojnie wyglądał ze swoją poważną miną, że Bambi milczał przez skromność.

Rozdział 8

637

Minęła inna jeszcze noc, a ranek przyniósł nowe wydarzenie.

638

Był to ranek przepojony rosą i świeżością, pod bezchmurnym niebem. Wszystkie liście na drzewach zaczęły nagle silniej pachnieć, wszystkie liście na krzakach. Łąka szerokimi falami wydychała woń ku wierzchołkom drzew.

639

— Pip! — powiedziały sikory, kiedy się przebudziły.

640

Powiedziały to bardzo cicho. Ale że było jeszcze tak szaro i mrocznie, chwilowo nie mówiły tego więcej.

641

Przez pewien czas panowała zupełna cisza. Potem zabrzmiał w powietrzu ostry, przenikliwy okrzyk wroni. Dochodził on z góry. Wrony obudziły się i nawzajem odwiedzały się w koronach drzew.

642

Natychmiast odpowiedziała sroka:

643

— Szakerakszak… myślicie może, że ja jeszcze śpię?

644

Teraz rozpoczęły się krótkie, tysiączne okrzyki, tu i tam, daleko i blisko, bardzo cicho:

645

— Pip! Pip! Tiu!

646

W głosach tych był jeszcze sen i zmrok. I właściwie były jeszcze odosobnione.

647

Nagle kos wzleciał na wierzchołek buku. Wzleciał aż na najwyższe gałęzie, cienkie i sterczące w powietrzu, usiadł tam wysoko w powietrzu i ponad wszystkimi drzewami spoglądał, jak znużone nocą, bladoszare niebo daleko na wschodzie rozżarzało się i ożywiało.

648

Potem zaczął śpiewać.

649

Gdy się na niego patrzyło z dołu, był tylko drobniutką, ciemną plamką. Jego małe, czarne ciałko podobne było z daleka do zwiędłego liścia. Ale jego pieśń rozbrzmiewała po lesie jak wielki okrzyk radości.

650

Teraz ożywiło się wszystko. PtakZaśpiewały zięby, rozległy się głosy pliszek i szczygłów. Z głośnym klaskaniem i łopotem skrzydeł przenosiły się gołębie z miejsca na miejsce. Bażanty pokrzykiwały, a brzmiało to, jakby im pękały gardziele. Miękki i silny był szelest ich lotek, gdy opuszczały się na ziemię z drzew, na których spędziły noc. Wielokrotnie jeszcze wydawały na ziemi metaliczne, ogłuszające okrzyki, gulgocząc potem z cicha. Wysoko w powietrzu sokoły wołały donośnie i wesoło:

651

— Tak, tak, tak!

652

Słońce wzeszło.

653

— Diu-diju! — zaśpiewała radośnie wilga.

654

Latała tu i tam między gałęziami, a ciało jej, żółte i okrągłe, połyskiwało w promieniach porannych niby uskrzydlona złota kula.

655

Bambi wyszedł spod wielkiego dębu na łąkę. Migotała ona od rosy, pachniała trawą, kwiatami i wilgotną ziemią i szeptała o tysiącrakim życiu.

656

Tam siedział przyjaciel zając, zastanawiając się widocznie nad czymś niezmiernie ważnym. PtakÓwdzie znowu powoli przechadzał się dumny bażant, obskubując wiechy traw i ostrożnie rozglądając się na wszystkie strony. Ciemnoniebieski pancerz jego szyi świecił w słońcu.

657

Ale tuż przed Bambim stał jeden z książąt, zupełnie blisko. Bambi nigdy go jeszcze nie widział, w ogóle żadnego z ojców nie widział jeszcze nigdy z tak bliska. Stał przed nim tuż przy krzaku leszczyny, trochę jeszcze osłonięty gałęziami.

658

Bambi nie poruszał się. Miał nadzieję, że książę wyjdzie zupełnie na łąkę, i zastanawiał się, czy może się ośmielić przemówić do niego.

659

Chciał zapytać o to matkę i obejrzał się za nią. Ale matka poszła już dalej i stała w dość dużej odległości, po drugiej stronie łąki, obok ciotki Eny. W tej chwili właśnie z gęstwiny wybiegli także na łąkę Gobo i Falina.

660

Bambi trwał bez ruchu i zastanawiał się. Gdyby chciał teraz pobiec do matki, ciotki Eny, Goba i Faliny, musiałby przejść obok księcia. Wydawało mu się to nieuprzejme.

661

„Ach, co tam — pomyślał — nie potrzebuję wcale pytać matki. Przecież i stary książę rozmawiał ze mną, a ja wcale o tym matce nie opowiedziałem. Przemówię do księcia, spróbuję. Niech tamci widzą, jak ja z nim rozmawiam. Powiem do niego: »Dzień dobry, książę!«. O to przecież nie może być zły. A gdyby się rozzłościł, ucieknę szybko”.

662

Bambi walczył z decyzją, ciągle jeszcze nie mogąc się zdobyć na stanowczy krok.

663

W tej chwili książę wyszedł zupełnie z krzaku leszczyny na łąkę.

664

„Teraz…” — pomyślał Bambi.

665

NiebezpieczeństwoNagle huknął grzmot.

666

Bambi drgnął i nie wiedział, co się stało.

667

Zobaczył, jak stojący przed nim książę poderwał się w górę wielkim skokiem, a potem tuż obok niego szalonym pędem pomknął w las.

668

Bambi rozejrzał się dokoła zdrętwiały, grzmot ciągle jeszcze huczał mu w uszach. Zobaczył, jak po drugiej stronie łąki matka, ciotka Ena, Gobo i Falina uciekli szybko do lasu, zobaczył, jak przyjaciel zając umknął nieprzytomnie, zobaczył, jak bażant pobiegł przed siebie z wyciągniętą szyją, spostrzegł, że cały las zamilkł nagle — skupił się więc w sobie i skoczył z powrotem w gęstwinę.

669

Zrobił zaledwie kilka kroków, kiedy zobaczył księcia, leżącego przed nim na ziemi. Leżał bez ruchu. Bambi zatrzymał się przerażony, nie rozumiejąc, co to może znaczyć. Książę leżał skrwawiony i martwy, a łopatka jego rozdarta była szeroką raną.

670

— Nie zatrzymuj się! — zawołano nagle groźnie tuż obok niego.

671

Była to matka, która pędziła pełnym galopem.

672

— Biegnij! — zawołała. — Biegnij, ile masz sił!

673

Nie zatrzymała się, pędziła dalej, a rozkazem tym natychmiast porwała Bambiego ze sobą. Począł biec ze wszystkich sił.

674

— Co to jest, mamo? — zapytał. — Co to było, mamo?

675

Matka odpowiedziała, dysząc ciężko:

676

— To… był… ON!

677

Bambi wzdrygnął się i oboje pomknęli dalej.

678

Bez tchu zatrzymali się wreszcie.

679

— Co pani na to powie? Proszę pani, co pani na to powie? — zawołał delikatny głosik nad nimi.

680

Bambi spojrzał w górę i zobaczył wiewiórkę, spuszczającą się szybko między gałęziami.

681

— Biegłam tu z wami przez całą drogę — zawołała. — Ach, jakie to okropne!

682

— Czyż pani przy tym była? — zapytała matka.

683

— Ależ naturalnie, że byłam przy tym — odpowiedziała wiewiórka. — Drżę przecież jeszcze na całym ciele.

684

Siedziała wyprostowana, wspierając się na swojej wspaniałej kicie, pokazywała wąską, białą pierś i przekonywającym ruchem przyciskała obie przednie łapki do ciała.

685

— Jestem zupełnie nieprzytomna ze zdenerwowania.

686

— I ja zupełnie opadłam z sił z przerażenia — powiedziała matka. — To rzecz niepojęta. Nikt z nas nic nie widział.

687

— Tak? — zawołała z zapałem wiewiórka. — W takim razie myli się pani bardzo. Ja GO już dawno widziałam.

688

— Ja także! — zawołał jakiś inny głos.

689

Była to sroka; nadleciała właśnie i usiadła na gałęzi.

690

— Ja także! — mruknął ktoś z jeszcze większej wysokości.

691

Na gałęzi olszyny siedziała kraska.

692

A z wierzchołków drzew zakrakało gniewnie kilka wron:

693

— Myśmy GO także widziały!

694

Siedziały wszystkie dokoła i gadały z napuszeniem. Były dziwnie podniecone i — jak się zdawało — przejęte gniewem i lękiem.

695

— Kogo? — zapytał Bambi — kogo one widziały?

696

— Zadawałam sobie największy trud — opowiadała wiewiórka, przyciskając przekonywającym ruchem przednie łapki do serca. — Zadawałam sobie największy trud, żeby zwrócić biednemu księciu uwagę.

697

— Mnie także nie słyszał — zaskrzeczała sroka. — Dziesięć razy wołałam. Właśnie chciałam podfrunąć zupełnie blisko, gdyż pomyślałam sobie, że jeżeli nie dosłyszał mnie dotychczas, to muszę polecieć na krzak leszczyny, przed którym stał. Tam będzie mnie musiał usłyszeć. Ale w tej właśnie chwili stało się.

698

— Mój głos jest przecież naprawdę donośniejszy niż wasze, a ostrzegałam go jak mogłam — przemówiła wrona rozgoryczonym tonem. — Ale ci państwo mało zwracają uwagi na takie stworzenia jak my.

699

— Naprawdę, o wiele za mało — zgodziła się wiewiórka.

700

— Robi się, co się może — wtrąciła sroka. — Oczywiście nie nasza wina, jeżeli staje się nieszczęście.

701

— Taki piękny książę — żaliła się wiewiórka — i w sile wieku!

702

— Hach! — mruknęła kraska. — Gdyby nie był tak dumny, gdyby słuchał naszych ostrzeżeń!

703

— Na pewno nie był dumny! — zaoponowała wiewiórka.

704

A sroka dodała:

705

— W każdym razie nie był bardziej dumny niż inni książęta z jego gatunku.

706

— W takim razie głupi! — zaśmiała się kraska.

707

— Pani sama jest głupia! — zawołała wrona z góry. — Niechże pani nie mówi o głupocie. Cały las przecież wie, jaka pani jest głupia.

708

— Ja? — odpowiedziała kraska, skamieniała ze zdziwienia. — O mnie nikt nie może powiedzieć, że jestem głupia. Mam tylko słabą pamięć, ale głupia na pewno nie jestem.

709

— Jak pani woli — odpowiedziała wrona poważnie. — Niech pani zapomni o tym, co powiedziałam, ale niechże pani zważy, że książę musiał umrzeć nie dlatego, że był dumny albo głupi, ale że przed NIM nikt ujść nie zdoła.

710

— Hach! — mruknęła kraska. — Nie lubię takich rozmów.

711

I odleciała.

712

Wrona mówiła dalej:

713

— Nawet z mojego rodu wielu już ON podszedł. Zabija, kogo chce. Nie ma dla nas ratunku.

714

— Mimo to trzeba się mieć na baczności — wtrąciła sroka.

715

— Oczywiście, oczywiście — zgodziła się wrona smutno. — Do widzenia.

716

Odleciała, a krewne jej ruszyły natychmiast za nią.

717

Bambi rozejrzał się dokoła. Matki już przy nim nie było.

718

„O czym one mówią?” — pomyślał Bambi. „Nie wszystko z tego, co mówią, mogę zrozumieć. Kto jest ten ON, o którym rozmawiają?… Przecież ten, kogo widziałem wtedy w krzakach, to był także ON… ale mnie ON nie zabił…”

719

Bambi pomyślał o księciu, którego widział leżącego przed sobą, z krwawiącą, poszarpaną łopatką. Teraz książę już nie żył.

720

Bambi poszedł dalej.

721

Las śpiewał znowu tysiącami głosów, słońce szerokimi smugami przedzierało się przez korony drzew, wszędzie było jasno, liście zaczynały parować.

722

Wysoko w powietrzu nawoływały sokoły, a tutaj, zupełnie blisko, roześmiał się głośno dzięcioł, jakby się nic nie stało.

723

Bambi czuł się nie wesoło. Czuł się zagrożony przez coś tajemniczego, nie rozumiał, jak inni mogli być tak weseli i beztroscy, jeżeli życie było takie trudne i niebezpieczne. W tej chwili ogarnęło go pragnienie, aby odejść daleko, coraz głębiej i głębiej w las. Kusiło go teraz, aby zwrócić się tam, gdzie był największy gąszcz, poszukać sobie jakiegoś schronienia, gdzie byłby ze wszystkich stron otoczony nieprzeniknionymi zaroślami i gdzie nie mógłby być dostrzeżony. Na łąkę postanowił już nigdy nie wychodzić.

724

Obok niego coś poruszyło się bardzo cichutko w krzakach. Bambi wzdrygnął się gwałtownie. Stanął przed nim starzec.

725

W Bambim coś zadrgało; chciał uciekać, ale opanował się i pozostał.

726

Starzec spojrzał na niego wielkimi, głębokimi oczyma:

727

— Czy widziałeś to, co się stało przedtem? — zapytał.

728

— Tak — odpowiedział Bambi cicho.

729

Serce jego biło tak mocno, że dławiło mu język.

730

— Gdzie twoja matka? — zapytał znowu starzec.

731

Bambi odpowiedział, ciągle jeszcze bardzo cicho:

732

— Nie wiem.

733

Starzec nieustannie spoglądał na niego:

734

— I nie wołasz jej?

735

Bambi spojrzał w czcigodną, posiwiałą twarz, spojrzał na wspaniałą koronę starca i nagłe nabrał odwagi.

736

— Potrafię być także sam — odpowiedział.

737

Starzec przyglądał mu się przez chwilę, potem powiedział łagodnie:

738

— Czy to nie ty jesteś tym malcem, który niedawno płakał, wzywając matki?

739

Bambi wstydził się troszeczkę, ale zachował odwagę.

740

— Tak, to ja — wyznał.

741

Starzec spojrzał na niego w milczeniu, a Bambi miał wrażenie, że te głębokie oczy patrzyły teraz na niego łagodniej.

742

— Złajałeś mnie wtedy, stary książę — zawołał z zapałem — złajałeś mnie za to, że nie potrafiłem być sam. Od tego czasu już to potrafię!

743

Starzec spojrzał na Bambiego badawczo i uśmiechnął się leciutko, ledwo dostrzegalnie, ale Bambi dostrzegł to jednak.

744

— Stary książę — poprosił poufale — co się stało? Nie rozumiem tego… kim jest ON, o którym wszyscy mówią?…

745

Urwał, przerażony posępnym spojrzeniem, które nakazało mu milczenie.

746

Znowu minęła chwila milczenia.

747

Starzec spoglądał ponad Bambim w dal, potem powiedział powoli:

748

— Samemu słuchać, węszyć i patrzeć. Samemu się uczyć.

749

Jeszcze wyżej uniósł ukoronowaną głowę.

750

— Bywaj — powiedział.

751

Nic więcej.

752

A potem zniknął.

753

Bambi pozostał sam, zupełnie oszołomiony, bliski zwątpienia. Ale pożegnanie to brzmiało nadal w jego duszy i budziło w nim otuchę. „Bywaj”, powiedział starzec. Więc nie był zły.

754

Bambi uczuł, że przenika go duma, uczuł, że jakaś uroczysta powaga wznosi mu pierś. Tak, życie było trudne i pełne niebezpieczeństw. Niechaj przyniesie co chce, już on się nauczy znosić wszystko.

755

Powoli skierował się w las.

Rozdział 9

756

Z wielkiego dębu na skraju łąki spadały liście. Spadały ze wszystkich drzew.

757

PrzemijanieJedna gałąź dębu sterczała wysoko ponad innymi i sięgała daleko na łąkę. Na najdalszym jej krańcu uczepione były dwa liście.

758

— Nie jest już tak jak dawniej — mówił jeden liść do drugiego.

759

— Nie — odpowiedział drugi. — Dzisiejszej nocy znowu tak wiele z nas odeszło… jesteśmy już prawie jedyni na naszej gałęzi.

760

— Nie wiadomo, kogo to dosięgnie — powiedział pierwszy. — Kiedy było jeszcze ciepło i słońce grzało mocno, zdarzał się niekiedy wicher albo ulewa i wiele z nas już wtedy było zrywanych, chociaż były jeszcze młode. Nie wiadomo, kogo to dosięgnie.

761

— Teraz słońce rzadko świeci — westchnął drugi liść — a kiedy nawet świeci, nie daje już siły. Trzeba by mieć nowe siły.

762

— Czy też to prawda — odezwał się pierwszy — czy też to prawda, że kiedy nas już nie będzie, przyjdą na nasze miejsce inne, a potem znowu inne, i tak ciągle, ciągle…

763

— Niewątpliwie jest to prawda — szepnął drugi — niepodobna sobie wcale wyobrazić… to przechodzi nasze pojęcia…

764

— I budzi to też zbyt wielki smutek — dodał pierwszy.

765

Milczały przez dłuższy czas.

766

Potem pierwszy liść powiedział cicho, jakby do siebie:

767

— Co się dzieje z nami, kiedy opadamy?

768

— Lecimy na dół…

769

— Co jest na dole?

770

Pierwszy liść odpowiedział:

771

— Nie wiem. Jeden mówi, że to, inny mówi, że tamto… ale nikt nie wie właściwie.

772

Drugi zapytał:

773

— Czy czuje się jeszcze coś, czy wie się jeszcze coś o sobie, kiedy się jest na dole?

774

Pierwszy odpowiedział:

775

— Któż to może wiedzieć? Żaden jeszcze z tych liści, co spadły na dół, nie powrócił jeszcze na górę, aby móc o tym opowiedzieć.

776

Zamilkły znowu.

777

Potem pierwszy liść czule przemówił do drugiego:

778

— Nie trap się tak bardzo, drżysz przecież cały.

779

— Daj spokój — odpowiedział drugi — łatwo teraz popadam w drżenie. Nie czuję się już tak mocno na swoim miejscu.

780

— Nie mówmy więcej o takich rzeczach — powiedział pierwszy liść.

781

Drugi odpowiedział:

782

— Nie… nie mówmy o tym… Ale… w takim razie o czym mamy mówić?…

783

Zamilkł, a po chwili ciągnął:

784

— Kto też z nas dwóch najpierw będzie musiał spaść?…

785

— Na to mamy jeszcze czas — ułagodził go pierwszy. — Wspominajmy teraz lepiej, jak pięknie było przedtem, jak cudownie! Kiedy zjawiało się słońce i ogrzewało nas, aż się tryskało zdrowiem. Pamiętasz jeszcze? I ta rosa w porannych godzinach… i te łagodne, wspaniałe noce…

786

— Teraz noce są okropne — biadał dalej drugi liść — i wcale się nie kończą.

787

— Nie powinniśmy się skarżyć — rzekł pierwszy łagodnie — żyliśmy dłużej niż wiele, wiele innych.

788

— Zmieniłem się chyba bardzo? — zapytał drugi liść nieśmiało, ale natarczywie.

789

— Ani trochę — zapewnił go pierwszy. — Mówisz tak pewnie dlatego, że ja stałem się taki żółty i brzydki. Nie, u mnie to coś zupełnie innego…

790

— Ach, daj spokój — przerwał drugi.

791

— Nie, naprawdę — powtórzył pierwszy z zapałem — uwierzże mi nareszcie! Jesteś tak samo piękny, jak pierwszego dnia. Tu i ówdzie masz może jakąś żółtą plamkę, której nawet spostrzec niepodobna, a która cię zresztą tylko upiększa. Uwierzże mi nareszcie!

792

— Dziękuję ci — szepnął drugi liść wzruszony. — Nie wierzę ci… niezupełnie… ale dziękuję ci, że jesteś taki dobry… zawsze byłeś dla mnie dobry… teraz dopiero rozumiem w całej pełni, jaki byłeś dla mnie dobry…

793

— Milczże — powiedział pierwszy liść i sam zamilkł także, gdyż ze zmartwienia nie mógł więcej mówić.

794

Milczały teraz oba.

795

Godziny mijały.

796

Wilgotny wiatr, zimny i wrogi, uderzał o wierzchołki drzew.

797

— Ach… teraz… — powiedział drugi liść — …ja…

798

W tej chwili głos jego urwał się. Łagodnie oderwał się ze swego miejsca i poszybował w dół.

799

Teraz była zima.

Rozdział 10

800

Bambi zauważył, że świat się zmienił. Trudno mu było dostosować się do tego zmienionego świata. Dotychczas żyli wszyscy jak bogacze, a teraz zaczęli popadać w ubóstwo. Ale Bambi znał tylko bogactwo. Uważał za rzecz naturalną, że otoczony był zewsząd największym dostatkiem i najwspanialszym zbytkiem, że nie miał trosk o pożywienie, sypiał w pięknej, zielono ozdobionej izbie, do której nikt nie mógł zajrzeć, i spacerował w gładziutkiej, lśniąco czerwonej sukience.

801

Teraz wszystko się zmieniło, a Bambi prawie tego nie zauważył. Zmiana, jaka się dokonała, była dla niego tylko szeregiem interesujących, nowych zjawisk. Bawiło go, kiedy mlecznobiałe zasłony mgieł unosiły się rankiem z łąki albo opadały z wcześnie ciemniejącego nieba. Tak pięknie rozpływały się potem w słońcu. Podobał mu się też szron, który tak zdumiewająco biało zaścielał ziemię i łąkę.

802

Przez pewien czas bawił się, słuchając okrzyków swoich wielkich krewniaków, jeleni[12]. Cały las huczał od głosów tych królów. Bambi nadsłuchiwał i bał się bardzo, ale serce jego drżało przy tym z podziwu, kiedy go dobiegały te grzmiące okrzyki. Myślał o tym, że królowie nosili korony, które były tak wielkie i tak rozgałęzione jak mocne gałęzie drzew, i myślał, że głosy ich były tak samo potężne jak ich korony. Kiedy do uszu jego dochodził mocarny wybuch takiego głosu, przystawał cichutko i nie poruszał się. Władcze pożądanie huczało po lesie głębokimi dźwiękami, bezmierny jęk szlachetnej, oszalałej krwi, pieniącej się pierwotną mocą w tęsknocie, gniewie i dumie.

803

Daremnie Bambi walczył ze swoim lękiem. Lęk ten przejmował go zawsze, ilekroć słyszał te głosy, ale był dumny, że ma tak wytwornych krewnych. Zarazem czuł jakiś osobliwy odruch rozdrażnienia, że byli oni tak nieprzystępni. Urażało go to i upokarzało, chociaż nie wiedział, dlaczego i jak, ba, chociaż tego sobie w ogóle dokładnie nie uświadamiał.

804

Dopiero gdy okres miłosny królów przeminął, gdy przebrzmiał grom ich potężnych okrzyków, Bambi odzyskał znowu zdolność interesowania się innymi zjawiskami.

805

JesieńKiedy szedł nocą przez las albo za dnia leżał w swojej izbie, słyszał, jak spadające liście szeptały w koronach drzew. Nieustannie rozlegał się w powietrzu jakiś szelest i plusk, we wszystkich wierzchołkach, we wszystkich gałęziach. Delikatny srebrny dźwięk spływał ustawicznie na ziemię. Cudownie było budzić się przy tym dźwięku i cudownie było zasypiać przy tym tajemniczo melancholijnym poszepcie.

806

A potem liście leżały wysokimi stosami na ziemi, a gdy się szło, szumiały głośno i szeptały cicho. Bardzo to było wesołe, że przy każdym kroku trzeba je było usuwać na bok, gdyż tak wysoko były nagromadzone. Robiło to „szsz-szsz”, bardzo delikatnie, bardzo dźwięcznie i srebrzyście. A przy tym było bardzo użyteczne, gdyż w tym okresie nie trzeba sobie było zadawać trudu nadsłuchiwaniem i wietrzeniem. Wszystko słyszało się już przecież z daleka. Liście szeleściły przy najlżejszym ruchu; krzyczały: „szsz!”. Któż by się mógł podkraść niepostrzeżenie? Nikt!

807

Ale potem przyszedł deszcz. Lał od wczesnego ranka do późnego wieczora, pluskał i siekł od późnego wieczora przez całą noc aż do następnego ranka, ustawał na chwilę i na nowo zaczynał ze świeżymi siłami.

808

Powietrze wydawało się wypełnione zimną wodą, cały świat wydawał się nią wypełniony. Kiedy się chciało zjeść kilka źdźbeł trawy, miało się usta pełne wody, a gdy się poskubało trochę jakiś krzak, całe potoki kropel spływały na oczy i na nos.

809

A liście już nie szeleściły. Leżały na ziemi miękkie i ciężkie, przygniecione przez deszcz, i nie wydawały już w ogóle dźwięku.

810

Po raz pierwszy Bambi doświadczył, jak to było źle, gdy się było dniami i nocami oblewanym potokami wody i obmywanym aż do skóry. Nie było mu jeszcze zimno, ale tęsknił za ciepłem i okropne mu się wydawało, że musiał stale biegać taki przemoczony.

811

Gdy później nadszedł także wiatr północny, Bambi poznał uczucie zimna. Niewiele mu pomagało, że tulił się mocno do matki. Tak, oczywiście, początkowo wydawało mu się cudowną rzeczą leżeć tak i przynajmniej z jednej strony czuć miłe ciepło.Wiatr, Las Ale wicher szalał dniami i nocami po lesie. Zdawało się, że jakiś niepojęty, lodowato zimny gniew smaga go aż do szaleństwa, zdawało się, że chce wyrwać cały las z korzeniami i unieść ze sobą albo w jakikolwiek inny sposób zniszczyć.

812

Drzewa trzeszczały od potężnego oporu, mocarnie walczyły z mocarnym atakiem. Słychać było ich przeciągłe jęki, słychać było ich trzeszczące westchnienia, słychać było głośne trzaski, kiedy tu pękła gałąź, ówdzie rozłupał się pień drzewa i pokonany olbrzym krzyczał wszystkimi ranami swego poszarpanego, konającego ciała. A potem nic już nie było słychać, gdyż wicher z większą jeszcze zaciekłością miotał się na las, a wycie jego pochłaniało wszelkie inne odgłosy.

813

Teraz Bambi zrozumiał, że nadeszła niedola i ubóstwo. Widział, jak bardzo deszcz i wicher zmieniły las. Na drzewach i krzakach nie było już ani jednego listeczka. Stały wszystkie ograbione, nagie na całym ciele, które stało się teraz widoczne, i żałośnie wyciągały ku niebu gołe, brunatne ramiona.

814

Trawa na łące zwiędła, stała się czarnawobrunatna i tak krótka, jakby ją skoszono tuż przy ziemi.

815

Izba przybrała teraz także wygląd ubogi i goły. Odkąd zniknęły zielone ściany, nawet tutaj nie można się już było tak rozkoszować samotnością, jak dawniej, a na domiar wiało ze wszystkich stron.

816

Ptak, ZimaPewnego dnia jakaś młoda sroka przeleciała nad łąką. Coś białego, zimnego wpadło jej w oko, jeszcze raz, jeszcze raz, przesłoniło jej wzrok, a małe, miękkie, oślepiająco białe płatki zawirowały przed jej oczyma. Sroka, wymachując skrzydłami, wstrzymała lot, wyprężyła się sztywno i wzbiła się wyżej w powietrze. Daremnie. Małe, chłodne płatki były znowu dokoła niej i znowu wpadały jej w oczy. Jeszcze raz wyprostowała się i wzbiła się jeszcze wyżej.

817

— Niech pani sobie nie zadaje trudu, moja droga — zawołała do niej z góry wrona, która szybowała nad nią w tym samym kierunku — niech pani sobie nie zadaje trudu. Nie może pani pofrunąć tak wysoko, żeby się wydostać ze sfery tych płatków. To jest śnieg.

818

— Śnieg? — zdumiała się sroka, walcząc z zawieją.

819

— No, tak — odpowiedziała wrona — nadeszła już zima. A to jest śnieg.

820

— Niech pani wybaczy — rzekła sroka — ale ja dopiero w maju wyszłam z gniazda. Nie znam jeszcze zimy.

821

— Zdarza się to niejednemu — rzuciła wrona — już ją pani dobrze pozna.

822

— No, jeżeli to jest śnieg — powiedziała sroka — w takim razie usiądę trochę.

823

Spuściła się na gałąź olchy i otrząsnęła się.

824

Wrona ociężale pofrunęła dalej.

825

Bambi początkowo cieszył się na widok śniegu. Powietrze było ciche i łagodne, gdy białe gwiazdeczki płynęły w dal, a przy tym świat przybrał tak zupełnie nowy wygląd. Stał się jaśniejszy, nawet weselszy, jak sądził Bambi, a kiedy słońce ukazywało się na krótką chwilę, wtedy wszystko świeciło, wtedy biała powłoka migotała i promieniała tak silnie, że było się zupełnie oślepionym.

826

Niebawem jednak Bambi przestał się cieszyć śniegiem. Coraz trudniej bowiem było znajdować pożywienie. Trzeba było odgarniać śnieg i wiele kosztowało trudu, zanim się w ten sposób odsłoniło kawałeczek zwiędłej trawy. A przy tym zamarzły śnieg ciął w nogi i trzeba się było obawiać, że je porani. Gobo miał już rany na nogach. Co prawda Gobo w ogóle niewiele potrafił znieść i sprawiał tylko wieczne troski swojej matce.

827

Bywali teraz prawie ciągle razem i w ogóle więcej mieli towarzystwa niż dawniej. Pani Ena przychodziła teraz stale ze swymi dziećmi. Ostatnio bywała też w ich gronie Marena, prawie dorosła dziewczynka.

828

Najwięcej jednak rozrywki wnosiła stara pani Netla. Była to osoba zupełnie samotna, która na wszystko posiadała własne poglądy.

829

— Nie — mawiała — dziećmi już się więcej nie zajmuję. Tej przyjemności mam chwilowo dość.

830

Falina pytała zwykle w takich razach:

831

— Dlaczego? Jeżeli to jest przyjemność?

832

A pani Netla udawała, że jest zagniewana, i mówiła:

833

— Ale jest to kiepska przyjemność, w każdym razie ja mam jej dość.

834

Wszyscy bawili się znakomicie. Siedziano razem i gawędzono. Nigdy jeszcze dzieci nie dowiadywały się tak wiele.

835

Nawet spośród książąt ten i ów przyłączył się do nich. Początkowo bywało wtedy trochę sztywno, głównie dlatego, że dzieci czuły się jeszcze na początku nieco onieśmielone. Ale niebawem stosunki ułożyły się lepiej i było bardzo miło.

836

Bambi podziwiał księcia Ronno, który był pięknym panem, a młodego, pięknego Karusa pokochał gorąco. Zrzucili oni swoje korony i Bambi podziwiał często dwie okrągłe, łupkowoszare płytki, odcinające się na głowie księcia, gładkie, migoczące, z wieloma delikatnymi punkcikami. Wyglądało to bardzo wytwornie.

837

Niezmiernie ciekawe było, gdy któryś z książąt opowiadał o NIM.

838

Ronno miał na lewej przedniej nodze gruby, obrośnięty sierścią guz. Kulał na tę nogę i mawiał niekiedy:

839

— Czy widać właściwie, że utykam?

840

Wszyscy zapewniali go gorliwie, że zupełnie tego nie widać. Ronno to właśnie pragnął słyszeć. Zresztą istotnie bardzo mało to było widać.

841

— Tak — ciągnął Ronno — uratowałem się wtedy ze złej opresji.

842

A potem opowiadał, jak ON zaskoczył go i rzucił w niego ogniem. Bolało to do szaleństwa. Nic dziwnego. Kość była zmiażdżona. Ale Ronno nie stracił panowania nad sobą. Popędził przed siebie na trzech nogach. Biegł coraz dalej mimo zmęczenia, gdyż widział, że był ścigany. Biegł, biegł i nie zatrzymał się, aż zapadła noc. Wtedy dopiero pozwolił sobie na odpoczynek. Ale następnego ranka ruszył znowu daleko z tego miejsca, aż uczuł się bezpieczny. Potem leczył się, siedział sam w ukryciu, czekając, aż rana się zasklepi. Wreszcie wyszedł z kryjówki i stał się bohaterem. Utykał wprawdzie, ale tego — jak sądził — nie było wcale widać.

843

Teraz, gdy wszyscy przesiadywali tak często i tak długo razem, gdy opowiadano tak wiele historii, Bambi słyszał o NIM znacznie więcej niż dawniej. Mówiono o tym, jak straszny jest JEGO widok. Nikt nie potrafi patrzeć w JEGO bladą twarz. Bambi wiedział już o tym z własnego doświadczenia. Mówili też o zapachu, jaki szedł od NIEGO, a i w tej sprawie miałby Bambi niejedno do powiedzenia, gdyby nie był zbyt dobrze wychowany, aby się wtrącać do rozmów starszych. Mówili, że zapach ten w zagadkowy sposób zmienia się stokrotnie, a jednak natychmiast można go rozpoznać, gdyż zawsze jest niesłychanie podniecający, niezbadany, tajemniczy i sam przez się budzi przerażenie.

844

Mówili o tym, że JEMU do chodzenia potrzebne są tylko dwie nogi, i mówili o cudownej mocy JEGO rąk. Niektórzy nie wiedzieli dokładnie, co to właściwie znaczy: ręce. Ale kiedy to wyjaśniono, pani Netla powiedziała:

845

— Nie widzę w tym nic godnego podziwu. Wiewiórka robi zupełnie to samo, co wy tu opisujecie, a każda młoda myszka potrafi również tę sztukę.

846

Lekceważąco odwróciła głowę.

847

— Oho! — zawołali inni, dając jej w ten sposób do zrozumienia, że nie jest to bynajmniej to samo.

848

Ale pani Netla nie dawała się zbić z tropu.

849

— A sokół? — zawołała. — A myszołów? A sowa? Przecież one w ogóle mają tylko po dwie nogi, a kiedy chcą coś chwycić, jak wy to nazywacie, wtedy stoją tylko na jednej nodze i chwytają drugą. To jest o wiele trudniejsze i tego ON na pewno by nie potrafił.

850

Pani Netla nie była w najmniejszej mierze skłonna podziwiać w NIM czegokolwiek. Nienawidziła GO z całego serca.

851

— ON jest ohydny — mówiła i nie dawała się odwieść od tego zdania.

852

Nikt jej zresztą nie zaprzeczał, gdyż nikt nie uważał, aby ON był miły.

853

Ale najwięcej gmatwała się sprawa, kiedy mówiono o tym, że ON ma trzecią jeszcze rękę, nie tylko dwie ręce, ale jeszcze trzecią.

854

— To straszne brednie — zadecydowała pani Netla krótko — nie wierzę w to.

855

— Tak? — wtrącił w tym miejscu Ronno. — A czym w takim razie zmiażdżył mi nogę? Może mi to pani zechce wyjaśnić?

856

Pani Netla odpowiedziała swobodnie:

857

— To już pańska sprawa, mój kochany, mnie ON niczego nie zmiażdżył.

858

Ciotka Ena powiedziała:

859

— Wiele widziałam w swoim życiu i sądzę, iż jeśli się twierdzi, że ON ma trzecią rękę, to coś w tym musi być.

860

Młody Karus wtrącił uprzejmie:

861

— Pod tym względem mogę się z panią tylko zgodzić. Jestem zaprzyjaźniony z pewną młodą wroną…

862

Urwał na chwilę z zakłopotaniem i spojrzał na wszystkich po kolei, jakby się obawiał, że zostanie wyśmiany. Ale kiedy zobaczył, że przysłuchiwano mu się uważnie, mówił dalej:

863

— Wrona ta jest niezmiernie wykształcona. Muszę to przyznać. Zdumiewająco wykształcona…

864

I ta właśnie wrona opowiadała Karusowi, że ON ma istotnie trzy ręce, ale nie zawsze.

865

— Ta trzecia ręka — mówiła wrona — jest najgorsza. Nie jest ona przyrośnięta, lecz ON nosi ją przewieszoną przez ramię.

866

Wrona opowiadała dalej, że wie doskonale, czy ON albo ktoś z jego rodu jest niebezpieczny, czy nie. Jeżeli nadchodzi bez trzeciej ręki, wtedy zupełnie nie jest niebezpieczny.

867

Pani Netla roześmiała się:

868

— Twoja wrona jest głupim stworzeniem, kochany Karusie, powiedz jej to w moim imieniu. Gdyby była taka mądra, jak jej się zdaje, wiedziałaby, że ON jest zawsze niebezpieczny, zawsze.

869

Ale inni zaoponowali.

870

Matka Bambiego powiedziała:

871

— Bywają jednak wśród NICH tacy, którzy wcale nie są niebezpieczni. Widać to po NICH od razu.

872

— Tak? — zapytała pani Netla. — A czy zatrzymujesz się, kiedy nadchodzą, i mówisz im może dzień dobry?

873

Matka Bambiego odpowiedziała łagodnie:

874

— Co prawda nie zatrzymuję się, tylko uciekam szybko.

875

A Falina palnęła nagle:

876

— Trzeba zawsze uciekać!

877

Wszyscy roześmiali się.

878

Ale kiedy mówili dalej o trzeciej ręce, spoważnieli znowu i z wolna weszła do ich grona groza. Czymkolwiek to bowiem było, trzecią ręką czy czymś innym, było to straszliwe, a oni tego nie rozumieli. Wiedzieli o tym tylko z opowiadań innych, niektórzy z nich widzieli to sami: ON stał daleko, nie poruszał się wcale; niepodobna było wyjaśnić, co robił ani jak się to działo, ale nagle rozlegał się grzmot, tryskał ogień i chociaż się było tak daleko od NIEGO, padało się z rozdartą piersią, aby umrzeć.

879

Mówiąc o tym skulili się wszyscy, jakby czuli tajemniczą potęgę, która niezbadanie panowała nad nimi.

880

Pożądliwie wysłuchiwali mnóstwa opowiadań, które stale pełne były grozy, pełne krwi i niedoli. Niezmordowanie wchłaniali w siebie wszystko, co o tym opowiadano, historie, które niewątpliwie były zmyślone, wszystkie bajki i legendy, pochodzące od dziadów i pradziadów. A we wszystkich tych opowieściach, nieświadomie i w lęku, starali się wybadać, w jaki sposób można by tę potęgę przejednać albo jak się przed nią uchronić.

881

— Jakże się to dzieje — powiedział młody Karus w zadumie — że ON jest tak daleko, a jednak potrafi z tej odległości powalać?

882

— Czy twoja mądra wrona nie wyjaśniła ci tego? — zadrwiła pani Netla.

883

— Nie — uśmiechnął się Karus. — Powiada, że widziała to często, ale wyjaśnić tego nikt nie potrafi.

884

— No, ON potrafi i wronę strącić z drzewa, kiedy chce — w tracił Ronno.

885

— I zabija bażanta w powietrzu — dodała ciotka Ena.

886

Matka Bambiego powiedziała:

887

— Rzuca swoją rękę. Babka moja opowiadała mi o tym.

888

— Tak — zapytała pani Netla — a cóż to w takim razie jest, co tak przeraźliwie huczy?

889

— Kiedy ON odrywa od siebie swoją rękę — wyjaśniła matka Bambiego — wtedy wybucha ogień i rozlega się huk jak grzmot. ON jest wewnątrz cały z ognia.

890

— Niech pani wybaczy — wtrącił Ronno. — To, że ON jest wewnętrznie cały z ognia, istotnie jest prawdziwe. Ale co do ręki — to omyłka. Ręka nie mogłaby zadawać takich ran. Musi to pani sama przyznać. Jest to raczej ząb i tym zębem ON rzuca w nas. Widzi pani, ząb — to wyjaśnia wiele. I umiera się właśnie od jego ukąszenia.

891

Młody Karus westchnął głęboko.

892

— Czy ON nigdy nie przestanie nas prześladować?

893

Wówczas Marena, dziewczyna, która była prawie zupełnie dorosła, powiedziała:

894

— Powiadają, że kiedyś ON zstąpi między nas i będzie zupełnie tak samo łagodny jak my. Będzie się z nami bawił, cały las będzie szczęśliwy i pojednamy się wszyscy.

895

Pani Netla zawołała ze śmiechem:

896

— Niech ON sobie zostanie, gdzie jest, i niech nas zostawi w spokoju!

897

Ciotka Ena powiedziała karcąco:

898

— Ależ… w ten sposób nie wolno mówić.

899

— Dlaczego? — odpowiedziała pani Netla porywczo. — Naprawdę tego nie rozumiem. Pojednać się! Jak daleko sięgamy pamięcią, ON morduje nas stale, nas wszystkich, nasze siostry, nasze matki, naszych braci! Odkąd jesteśmy na świecie, ON nie daje nam spokoju, zabija nas, gdziekolwiek się pokażemy… i po tym wszystkim mielibyśmy się z NIM pojednać? Co za głupota!

900

Marena spojrzała na wszystkich wielkimi oczyma, które połyskiwały spokojnie.

901

— Pojednanie nie jest głupotą — powiedziała — pojednanie musi nastąpić.

902

Pani Netla odwróciła się.

903

— Poszukam sobie czegoś do jedzenia — powiedziała i odeszła.

Rozdział 11

904

Zima trwała.

905

Niekiedy stawała się nieco łagodniejsza, ale potem spadał zaraz znowu śnieg i leżał coraz wyżej, tak że niepodobieństwem już było odgarniać go. Źle było także, kiedy raz nastąpiła odwilż i stopniały na wodę śnieg w nocy zamarzł ponownie. Powstała w ten sposób cieniutka warstwa gołoledzi, na której łatwo się było poślizgnąć. Pękała też ona często, a ostre jej odłamki cięły do krwi delikatne pęciny sarn.

906

Teraz jednak nastąpił ostry mróz i trwał już od szeregu dni. Powietrze było czyste i rzadkie, jak nigdy jeszcze, i pełne siły. Poczęło ono brzmieć delikatnym, wysokim tonem. Śpiewało z zimna.

907

Zwierzęta, ŚmierćW lesie było cicho, ale codziennie zdarzało się coś straszliwego. Raz wrony napadły na młodego synka przyjaciela zająca, który i tak leżał chory, i zabiły go w okrutny sposób. Słychać było, jak jęczał długo i żałośnie.

908

Przyjaciel zając znajdował się właśnie w drodze, a kiedy doszła go smutna wiadomość, zupełnie nie mógł się opanować.

909

Zwierzęta, ŚmierćKiedy indziej wiewiórka biegła z wielką raną na gardle, zadaną jej przez kunę. Cudem tylko zdołała wiewiórka uciec przed zębami kuny. Z bólu nie mogła mówić, ale biegała po wszystkich gałęziach. Wszyscy to widzieli. Biegała jak szalona. Od czasu do czasu zatrzymywała się, siadała, z rozpaczą podnosiła przednie łapki, w przerażeniu i męce chwytała się za głowę, a czerwona krew spływała wtedy po jej białej piersi.

910

Biegała tak godzinę, potem załamała się nagle, niezdarnie runęła z gałęzi i konając, spadła na śnieg.

911

Natychmiast nadleciało kilka srok, aby rozpocząć swoją ucztę.

912

Zwierzęta, ŚmierćKiedy indziej znowu lis rozszarpał pięknego, mocnego bażanta, który cieszył się powszechnym poważaniem i życzliwością. Jego śmierć zbudziła w szerokich sferach wielkie współczucie i ubolewano nad niepocieszoną wdową. Lis wyciągnął bażanta ze śniegu, w którym się ptak zagrzebał, sądząc, że jest tam bezpiecznie schowany.

913

Nikt nie czuł się już bezpieczny, gdyż stało się to w biały dzień.

914

Wielka niedola, której końca nie było widać, wywoływała rozgoryczenie i okrucieństwo. Niweczyła wszelkie doświadczenia, podkopywała sumienia, wytrzebiała wszystkie dobre zwyczaje, wszystkie dobre obyczaje i burzyła zaufanie. Nie było już litości, nie było spokoju, nie było powściągliwości.

915

— Niepodobna sobie wprost wyobrazić, że kiedyś będzie znowu lepiej — westchnęła matka Bambiego.

916

Ciotka Ena westchnęła także.

917

— I niepodobna też sobie wyobrazić, że kiedykolwiek było lepiej.

918

— O, owszem — powiedziała Marena, spoglądając przed siebie — nieustannie myślę o tym, jak pięknie było dawniej!

919

— Niechże pani zobaczy — powiedziała pani Netla do ciotki Eny. — Pani malec drży przecież!

920

Wskazała na Goba.

921

— Czy on tak zawsze drży?

922

— Niestety — odpowiedziała ciotka Ena zatroskana — już od wielu dni.

923

— No — powiedziała pani Netla ze zwykłą sobie szczerością — cieszę się, że nie mam już dzieci. Gdyby ten malec był moim dzieckiem, obawiałabym się, czy przetrzyma zimę.

924

Istotnie z Gobem musiało być niedobrze. Był bardzo słaby, zawsze był zresztą znacznie delikatniejszej natury niż Bambi albo Falina i pozostał też mniejszy niż oni dwoje. Ale teraz było z nim z dnia na dzień coraz gorzej. Nie mógł znieść jedzenia, jakim trzeba się było teraz zadowalać. Wywoływało ono u niego bóle brzucha. Chłód i boleści żołądka zupełnie pozbawiły go sił. Drżał nieustannie i ledwie trzymał się na nogach.

925

Wszyscy spojrzeli na niego współczująco.

926

Pani Netla zbliżyła się do niego i serdecznie szturchnęła go w bok.

927

— Tylko nie smucić się — powiedziała surowo — to nie wypada dla takiego małego księcia, a przy tym jest to niezdrowe.

928

Odwróciła się, aby nikt nie zauważył, jaka jest wzruszona.

929

Ronno, który siedział na śniegu nieco na uboczu, zerwał się nagle.

930

— Nie wiem, co to znaczy… — mruknął, rozglądając się badawczo dokoła.

931

Wszyscy spojrzeli na niego z uwagą.

932

— Co takiego?… — zapytali.

933

— Właśnie nie wiem — powtórzył Ronno — ale jestem niespokojny… jakby się na coś zanosiło…

934

Karus zbadał powietrze.

935

— Nie czuję nic szczególnego — oznajmił.

936

Wszyscy stali, nadsłuchiwali i węszyli w powietrzu.

937

— Nic!

938

— Nic nie czuję…

939

Powtarzał to jeden za drugim.

940

— A jednak! — upierał się Ronno. — Możecie mówić, co chcecie… a jednak coś się dzieje…

941

Marena powiedziała:

942

— Wrony krzyknęły…

943

— Krzyczą znowu! — dodała szybko Falina, ale teraz zauważyli to i inni.

944

— Tam lecą! — zwrócił Karus uwagę innym.

945

Wszyscy spojrzeli w górę.

946

Nad wierzchołkami drzew szybowały chmary wron. Nadlatywały od najdalszego krańca lasu, stamtąd, skąd zawsze zbliżało się niebezpieczeństwo, i z rozgoryczeniem rozmawiały ze sobą. Widocznie doznały jakiejś szczególnej przeszkody.

947

— No, czy nie miałem racji? — zapytał Ronno. — Widać przecież, że coś się dzieje!

948

— Co robić? — szepnęła matka Bambiego lękliwie.

949

— Uciekać natychmiast! — nalegała ciotka Ena z podnieceniem.

950

— Czekać! — zadecydował Ronno.

951

— Z dziećmi? — zaoponowała ciotka Ena. — Z dziećmi, zwłaszcza gdy Gobo nie może przecież biegać?

952

— Więc dobrze — ustąpił Ronno — niech pani ucieka z dziećmi. Uważam to wprawdzie za bezcelowe, ale nie chcę się później spotkać z wyrzutami.

953

Był poważny i skupiony.

954

— Chodź, Gobo! Falino, chodź! Ale cicho! Powoli! I ciągle za mną — napominała ciotka Ena.

955

Cichutko oddaliła się z dziećmi.

956

Minęła dłuższa chwila. Wszyscy stali cicho, nasłuchując i węsząc.

957

— Tego nam jeszcze brak — zaczęła pani Netla — tego nam jeszcze było trzeba przy tym wszystkim, co musimy przecierpieć!

958

Była bardzo rozgniewana.

959

Bambi spojrzał na nią i uczuł, że myślała o czymś strasznym.

960

W tej chwili zaskrzeczały już sroki z tej samej strony gęstwiny, z której nadleciały wrony, trzy, cztery naraz.

961

— Uwaga, uwaga, uwaga, uwaga! — wołały.

962

Nie było ich widać, ale słychać było, jak wołały jedna po drugiej, jedna przez drugą, i ostrzegały:

963

— Uwaga, uwaga, uwaga, uwaga!

964

Teraz zbliżyły się. Przelatywały spłoszone z drzewa na drzewo, oglądały się za siebie, leciały dalej, niespokojne i przerażone.

965

— Hach! — wrzasnęły kraski, krzycząc głośno na alarm.

966

Naraz wszystkie sarny wzdrygnęły się jednocześnie, jak uderzone nagłym ciosem. Stały teraz cicho, wciągając w nozdrza powietrze.

967

Był to ON.

968

Napłynęła fala zapachu, wyraźna jak nigdy jeszcze. Nie było tu już co badać. Zapach ten wdzierał się w ich nozdrza, zamraczał ich zmysły i mroził serca.

969

Sroki skrzeczały jeszcze, kraski wrzeszczały nad nimi, ale teraz ożywiło się wszędzie. Sikory biegały wśród gałęzi niby setki małych, upierzonych piłeczek i ćwierkały:

970

— Precz! Precz!

971

Czarny ciąg kosów z błyskawiczną szybkością przemknął nad nimi z przeciągłym krzykiem. Poprzez ciemną kratę nagich krzaków sarny widziały na białej, zasłanej śniegiem ziemi bezładną bieganinę małych, wątłych cieni. Były to bażanty. A tam znowu coś zamigotało czerwono. Naprawdę to był lis. Ale teraz nikt się go nie bał.

972

Nieustannie bowiem płynął szerokimi falami ów okropny zapach, który napawał dusze ich przerażeniem i jednoczył wszystkich w jednej wspólnej, oszalałej trwodze i w jednym wspólnym, gorączkowym pragnieniu ucieczki i ratunku.

973

Ten tajemniczy, oszołamiający zapach przenikał cały las z taką mocą, iż sarny poznały natychmiast, że ON przybył tym razem nie sam, lecz chyba ze wszystkimi swoimi i że teraz idzie o wszystko.

974

Nie poruszyły się, patrzyły na sikory, które uciekały nierównym lotem, na kosy, na wiewiórki, które szalonymi skokami przemykały z wierzchołka na wierzchołek; myślały o tym, że wszystkie te małe stworzenia w istocie nie miały zupełnie powodu do obawy. Mimo to rozumiały ich ucieczkę, gdy się wyczuwało JEGO, gdyż żadna istota w lesie nie mogła znieść JEGO pobliża.

975

W tej chwili przyjaciel zając nadbiegł wahającymi się skokami, przysiadł cicho, podskoczył dalej.

976

— Co się stało? — zawołał do niego niecierpliwie Karus.

977

Ale przyjaciel zając rozglądał się tylko dokoła błędnym wzrokiem i nie od razu mógł mówić. Był zupełnie oszołomiony.

978

— Po co jeszcze pytać… — powiedział Ronno ponuro.

979

Przyjaciel zając zaczerpnął oddechu.

980

— Jesteśmy otoczeni — powiedział bezbarwnym głosem. — Z żadnej strony nie można uciec. Wszędzie jest ON!

981

W tej chwili usłyszeli JEGO głos. Zakrzyknął dwudziestokrotnie, trzydziestokrotnie.

982

— Ho-ho! Ha-ha!

983

Zahuczało to bardziej przejmująco niż wicher i burza. ON walił w pnie drzew, aż dudniło. Budziło to grozę i przygnębienie. Z daleka docierał głuchy szum i trzask łamanych gałęzi.

984

ON nadchodził!

985

ON nadchodził tutaj w gęstwinę.

986

Tam z tyłu zabrzmiał teraz świszczący, krótki trel i szum rozwijanych skrzydeł. Już się tam poderwał bażant pod JEGO krokami. Poszum skrzydeł bażanta przycichł, wznosząc się wyżej w powietrze.

987

Donośny grzmot. Cisza. Potem głuche uderzenie o ziemię.

988

— Padł — powiedziała matka Bambiego, drżąc.

989

— Pierwszy… — dodał Ronno.

990

Marena, młoda dziewczyna, powiedziała:

991

— W tej godzinie wielu z nas umrze. Może i ja będę między nimi.

992

Nikt jej nie słuchał. Teraz nastąpiła wielka groza.

993

Bambi usiłował myśleć. Ale szalejąca wrzawa, którą ON potęgował coraz bardziej i bardziej, przerywała każdą myśl. Bambi nie słyszał nic prócz tej wrzawy, która oszołamiała zupełnie, a pośród tego wycia, huku i trzasku słyszał bicie własnego serca. Czuł tylko ciekawość i nie wiedział wcale, że drży na całym ciele.

994

Od czasu do czasu matka powtarzała mu do ucha:

995

— Bądź tylko przy mnie.

996

Krzyczała, ale w tej wielkiej wrzawie zdawało mu się, że szepcze.

997

To „bądź tylko przy mnie” stanowiło dla niego oparcie. Trzymało go mocno, jak na łańcuchu, inaczej byłby już dawno pobiegł przed siebie. Słyszał te słowa zawsze właśnie w chwili, kiedy już tracił panowanie nad sobą i chciał uciekać.

998

Rozejrzał się dokoła. Wszędzie roiło się od rozmaitego ludu, który ślepo pędził dokoła. Kilka łasic przemknęło obok nich niby wąskie, wijące się smugi, które ledwo można było uchwycić oczyma. Tchórz słuchał jak urzeczony wszelkich wiadomości, jakie jąkając się, komunikował zrozpaczony przyjaciel zając.

999

Tam dalej stał lis w otoczeniu wielkiego grona bażantów. Ptaki nie troszczyły się o niego zupełnie, przebiegały mu też przed nosem, a on nie troszczył się o nie. Bez ruchu, z wysuniętą naprzód szyją, z nastawionymi uszami nadsłuchiwał zbliżających się odgłosów. Tylko kita jego poruszała się, lekko uderzając o ziemię. Wyglądało to, jakby się z wysiłkiem zastanawiał.

1000

Polowanie, Ptak, ŚmierćJakiś bażant nadbiegł z pośpiechem. Przyleciał z tyłu, ze strefy największego niebezpieczeństwa i był zupełnie nieprzytomny.

1001

— Nie wzlatujcie w górę! — wołał do swoich. — Nie wzlatujcie… tylko biegajcie! Nie dajcie się skusić do lotu! Nikt niech nie wzlatuje! Tylko biegać, biegać, biegać!

1002

Powtarzał ciągle to samo, jakby chciał sam siebie napominać. Ale nie wiedział już, co mówił.

1003

— Ho-ho! Ha-ha! — rozbrzmiewało widocznie zupełnie już blisko.

1004

— Nie dajcie się skusić do lotu! — wołał bażant.

1005

Głos jego załamał się i przeszedł w świszczące łkanie, z cichym szelestem rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze.

1006

Bambi przyglądał mu się, jak prosto i pionowo latał między drzewami, szeleszcząc skrzydłami, przepięknie migocząc metalicznym, ciemnoniebieskim i złotobrunatnym blaskiem swego ciała, cudownego jak wykute. Wachlarz jego długich piór ogonowych dumnie wlókł się za nim.

1007

Ostro huknął znowu grzmot. Bażant w powietrzu drgnął, obrócił się dokoła siebie samego, jakby chciał dziobem chwycić swoje nogi, i ciężko opadł na ziemię. Padł pomiędzy inne i nie poruszał się już.

1008

Teraz nikt już nie panował nad sobą. Wszystko rozbiegło się w popłochu. Pięć, sześć bażantów wzniosło się jednocześnie z głośnym wrzaskiem.

1009

— Nie wzlatywać! — zawołały inne, biegnąc przed siebie.

1010

Grzmot zahuczał, pięć razy, sześć razy, a z bażantów, które wzleciały, kilka bez życia spadło z powrotem na ziemię.

1011

— Chodź teraz! — powiedziała matka.

1012

Bambi podniósł wzrok.

1013

Ronno i Karus znikli już. A tam uciekała pani Netla. Tylko Marena była jeszcze przy nich. Bambi poszedł z matką, Marena skromnie przyłączyła się do nich.

1014

Dokoła nich huczało, wyło, szalało i grzmiało. Matka była spokojna. Drżała tylko lekko, ale panowała nad swymi myślami.

1015

— Bambi, dziecko moje — mówiła — trzymaj się ciągle za mną. Musimy się stąd wydostać i przebiec przez polanę. Ale tu w gąszczu chodźmy powoli.

1016

Wycie dochodziło do szaleństwa. Dziesięć czy dwanaście razy zahuczał grom, który ON miotał ze swoich rąk.

1017

— Spokojnie — powiedziała matka. — Nie biegać! Dopiero gdy będziemy musieli przejść przez polanę, wtedy biegnij, ile masz sił. I nie zapominaj, Bambi, dziecko moje, kiedy będziemy na polanie, nie myśl już o mnie. Nawet gdybym padła, nie zważaj na to… tylko naprzód, naprzód! Rozumiesz, Bambi?

1018

W huczącej wrzawie matka celowo szła krok za krokiem. Bażanty przecinały im drogę, wciskały się w śnieg, zrywały się znowu, znowu zaczynały biec. Cała rodzina zajęcy skakała tu i tam, przysiadała, skakała dalej. Nikt nie mówił ani słowa. Wszyscy byli wyczerpani z lęku, obezwładnieni od wycia i grzmotów.

1019

Przed Bambim i jego matką rozjaśniło się. Poprzez kratę krzaków przeświecała polana. Za nimi, bliżej, coraz bliżej uderzały o pnie drzew płoszące dźwięki bębnów, trzaskały łamane gałęzie, wyły okrzyki „Ha-ha” i „Ho-ho!”.

1020

Tuż obok nich przemknął teraz przyjaciel zając z dwoma kuzynami, wybiegając na polanę.

1021

— Bumm! Peng, bamm! — zahuczał grom.

1022

Bambi zobaczył, jak przyjaciel zając podczas biegu wywinął miękko koziołka, odwrócił się białym brzuchem ku górze i nie wstał więcej. Drgał jeszcze przez chwilę, potem ucichł.

1023

Bambi stał skamieniały.

1024

Ale za nim rozległy się okrzyki:

1025

— Są już, są już! Wszyscy muszą uciekać!

1026

Wielki szum szybko rozwijanych skrzydeł, łkanie, szelest lotek. Bażanty wzleciały, wzniosły się prawie jednocześnie całą chmarą. Powietrze pękało od wielokrotnych grzmotów, słychać było głuchy odgłos spadających ciał, słychać było delikatny świst ulatujących uratowanych ptaków.

1027

Bambi usłyszał kroki i spojrzał za siebie.

1028

To był ON.

1029

Wybiegł spomiędzy krzaków, tam i tu i znowu tam. Wszędzie wynurzał się ON, walił dokoła siebie, zrąbywał krzaki, bębnił po pniach i krzyczał straszliwym głosem.

1030

— Teraz! — powiedziała matka. — Prosto przed siebie! I nie za blisko za mną!

1031

Jednym skokiem wybiegła na polanę, aż śnieg zakurzył się za nią.

1032

Bambi pomknął w jej ślady. Grzmot zahuczał nad nimi ze wszystkich stron. Zdawało się, że ziemia została rozdarta na dwoje.

1033

Bambi nie widział nic. Biegł. Całe nagromadzone pragnienie wydostania się z tego huku, wydostania się z obrębu tego podniecającego zapachu, cały nagromadzony popęd do ucieczki, tęsknota za ratunkiem — wszystko to rozpętało się w nim nareszcie. Biegł. Zdawało mu się, że widział padającą matkę, ale nie wiedział, czy padła naprawdę. Czuł mgłę przed oczyma. Mgłę tę rzuciła mu na oczy zbudzona wreszcie trwoga przed grzmotem, który huczał dokoła niego. Nie mógł się zastanawiać, nie mógł patrzeć, biegł tylko.

1034

Polana była poza nim. Przyjęła go nowa gęstwina. Ucieczka, ŚmierćZa nim zabrzmiał jeszcze raz krzyk, zahuczał jeszcze raz głośny strzał, a w gałęziach ponad nim zadudniało coś krótko, jak pierwsze uderzenia gradu…

1035

Potem zrobiło się ciszej.

1036

Bambi biegł.

1037

Umierający bażant leżał z wykręconą szyją na śniegu i słabo jeszcze tylko uderzał skrzydłami. Słysząc, że Bambi nadbiega, przerwał swoje kurczowe ruchy i szepnął:

1038

— Koniec…

1039

Bambi nie zważał na niego i biegł dalej.

1040

Splątane krzaki, w jakie się teraz dostał, zmusiły go do zwolnienia biegu i poszukania ścieżki. Niecierpliwie tupał nogami.

1041

— Tędy dokoła — zawołał ktoś złamanym głosem.

1042

Bambi mimo woli pobiegł w tę stronę i natychmiast trafił na miejsce, którędy mógł się przedostać.

1043

Ale przed nim ktoś uniósł się z trudem. Była to żona przyjaciela zająca.

1044

— Czy nie mógłby mi pan trochę dopomóc? — zapytała.

1045

Bambi spojrzał na nią i zdrętwiał z przerażenia. Jej tylne nogi wlokły się bez życia po śniegu, który topniał, zabarwiony na czerwono ściekającą gorącą krwią.

1046

Powiedziała jeszcze raz:

1047

— Czy nie mógłby mi pan trochę dopomóc?

1048

Mówiła tak, jakby była zdrowa, swobodna, niemal wesoła.

1049

— Nie wiem, co mi się mogło stać — ciągnęła. — Nie jest to z pewnością nic poważnego… tylko właśnie teraz… nie mogę teraz chodzić…

1050

Ale podczas tych słów padła nagle na bok i nie żyła już.

1051

Bambi, na nowo ogarnięty przerażeniem, pomknął przed siebie.

1052

— Bambi!

1053

Zatrzymał się nagłym ruchem. Był to ktoś z jego rodu.

1054

Jeszcze raz zabrzmiało:

1055

— Bambi… to ty?

1056

Był to Gobo, który tkwił bezradnie w śniegu. Był zupełnie bez sił, nie mógł się już nawet utrzymać na nogach, leżał jak zakopany i słabym ruchem podnosił tylko głowę.

1057

Bambi szybko podszedł do niego.

1058

— Gdzie twoja matka, Gobo — zapytał, dysząc ciężko — i gdzie Falina?

1059

Bambi mówił szybko, z podnieceniem i niecierpliwie. Trwoga z niezmniejszoną siłą pukała jeszcze w jego sercu.

1060

— Matka i Falina musiały przecież uciekać — odpowiedział Gobo z rezygnacją.

1061

Mówił cicho, ale tak poważnie i mądrze jak dorosły.

1062

— Musiały mnie tutaj pozostawić. Upadłem… Ale i ty musisz uciekać, Bambi.

1063

— Wstań! — zawołał Bambi. — Wstań, Gobo! Dosyć już odpocząłeś! Nie ma na to więcej czasu! Wstań! Chodź ze mną!

1064

— Nie, daj mi spokój — odpowiedział Gobo cicho. — Nie mogę wstać. To niemożliwe. Chciałbym przecież chętnie, Bambi, możesz to sobie chyba wyobrazić, ale jestem za słaby.

1065

— Więc co się ma z tobą stać? — nalegał Bambi.

1066

— Nie wiem. Prawdopodobnie umrę — odpowiedział Gobo z prostotą.

1067

Krzyki rozległy się znowu i brzmiały zupełnie blisko. Zahuczały też nowe grzmoty.

1068

Bambi wzdrygnął się. W krzakach rozległy się szybkie trzaski, potem zabrzmiał tupot po śniegu i w szalonym pędzie przegalopował młody Karus.

1069

— Pędź naprzód! — zawołał na widok Bambiego. — Nie stać, nie stać, ktokolwiek może jeszcze biec!

1070

W następnej chwili już go nie było, a niepowstrzymana jego ucieczka porwała ze sobą Bambiego.

1071

Bambi nie wiedział nawet wcale, że zaczął znowu biec, i dopiero po dłuższej chwili zawołał:

1072

— Żegnaj, Gobo!

1073

Ale był już wtedy bardzo daleko. Gobo nie mógł go już dosłyszeć.

1074

Pędził przez las, który huczał wrzawą i grzmotami, pędził tak aż do wieczora.

1075

Kiedy zapadła ciemność, w lesie uspokoiło się. Lekki wiatr rozwiał też niebawem ów ohydny zapach, który rozpościerał się wszędzie. Ale podniecenie pozostało.

1076

Pierwszym znajomym, jakiego Bambi ujrzał ponownie, był Ronno. Utykał teraz bardziej niż zwykle.

1077

— Tam dalej, pod dębami — opowiedział Ronno — leży ranny lis. Gorączkuje. Przed chwilą właśnie przechodziłem obok niego. Okropne są jego cierpienia. Gryzie śnieg i ziemię.

1078

— Czy nie widział pan mojej matki? — zapytał Bambi.

1079

— Nie — odpowiedział Ronno nieśmiało i odszedł szybko.

1080

Później, w nocy, Bambi spotkał panią Netlę i Falinę. Wszyscy troje ucieszyli się bardzo.

1081

— Czy nie widziałaś mojej matki? — zapytał Bambi.

1082

— Nie — odpowiedziała Falina — nie wiem nawet jeszcze, gdzie jest moja matka.

1083

— No — powiedziała pani Netla wesoło — ładnie ja tutaj wpadłam! Tak się cieszyłam, że nie potrzebuję się już zamęczać opieką nad dziećmi, a tymczasem teraz mam od razu dwoje pod swoim staraniem. Dziękuję za taką przyjemność!

1084

Bambi i Falina roześmiali się.

1085

Mówili potem o Gobie.

1086

Bambi opowiedział, w jakim stanie go spotkał, i od razu tak posmutnieli, że zaczęli płakać. Ale pani Netla nie pozwoliła im płakać.

1087

— Przede wszystkim musicie się teraz postarać o coś do jedzenia. Przecież to rzecz niesłychana! Przez cały dzień nie miało się kęsa w ustach!

1088

Zaprowadziła ich na miejsce, gdzie było jeszcze trochę liści, wiszących nisko i niezupełnie uschłych. Pani Netla orientowała się znakomicie. Ona sama nie tykała niczego, popędzała tylko Bambiego i Falinę, aby jedli dużo. W porosłych trawą miejscach odgarniała śnieg i rozkazywała:

1089

— Tutaj… tu jest dobrze…

1090

Albo mówiła:

1091

— Nie, czekajcie… zaraz znajdziemy coś lepszego.

1092

Od czasu do czasu zaś łajała ich:

1093

— Okropność! Jakie też kłopoty miewa się z dziećmi!

1094

Nagle ujrzeli nadchodzącą ciotkę Enę i rzucili się jej naprzeciw.

1095

— Ciotko Eno! — zawołał Bambi.

1096

Dostrzegł ją pierwszy. Falina była zupełnie nieprzytomna z radości i skakała dokoła matki.

1097

— Mamo!

1098

Ale Ena płakała i była śmiertelnie wyczerpana.

1099

— Goba nie ma! — skarżyła się. — Szukałam go… byłam przy jego łóżeczku… tam na śniegu, gdzie upadł… było puste… nie ma go… mój biedny, mały Gobo…

1100

Pani Netla mruknęła:

1101

— Mogła pani lepiej rozejrzeć się za jego tropem… byłoby to mądrzejsze niż płakać.

1102

— Nie ma już po nim tropu — powiedziała ciotka Ena. — Ale… ON! ON pozostawił tam wiele tropów… Był przy łóżeczku Goba.

1103

Zamilkli. Potem Bambi zapytał nieśmiało:

1104

— Ciotko Eno… czy nie widziałaś mojej matki?…

1105

— Nie — odpowiedziała ciotka Ena cicho.

1106

Bambi nigdy już nie ujrzał matki.

Rozdział 12

1107

WiosnaWierzby dawno już straciły swoje bazie. Wszystko zaczęło się zielenić, ale młode liście na krzakach i drzewach były jeszcze bardzo małe. Opromienione delikatnym światłem tej wczesnej godziny porannej wyglądały w swojej roześmianej świeżości jak dzieci, które przed chwilą właśnie zbudziły się ze snu.

1108

Bambi stał przed leszczyną, uderzając swoją nową koroną o drzewo. Było to takie miłe. A przy tym było bezwarunkowo konieczne, gdyż ozdoba jego głowy ciągle jeszcze spowita była w gruby naskórek i sierść. Oczywiście trzeba je było usunąć; a komu zależało na porządku, ten nie czekał, aż spadną same.

1109

Bambi tak wytrwale czyścił swoją koronę, że powłoka naskórka darła się na strzępy i całymi pasami zwisała mu dokoła uszu. Uderzając o leszczynę, czuł, że korona jego była twardsza niż drzewo. Uczucie to przenikało go oszołomieniem siły i dumy. Począł mocniej napierać na leszczynę, zdzierając jej długimi płatami sukienkę z kory. Ukazało się białe jej ciało, które — nieprzyzwyczajone do wolnego powietrza — pokryło się niebawem rdzawą czerwienią.

1110

Bambi nie mógł się z tym liczyć. Widział, jak jasne ciało drzewa rozbłyskiwało pod jego uderzeniami, i wprawiało go to w zachwyt. Ze stojących dokoła drzew i krzaków niejedna jeszcze leszczyna i ligustr nosiły ślady jego pracy.

1111

— Skończy pan pewnie niedługo… — powiedział jakiś wesoły głos blisko niego.

1112

Bambi uniósł szybkim ruchem głowę i rozejrzał się dokoła.

1113

Na gałęzi siedziała wiewiórka, przyglądając mu się życzliwie.

1114

Nad nimi ktoś zaśmiał się krótko i hałaśliwie.

1115

— Tja-ha!

1116

Bambi i wiewiórka przerazili się prawie. Ale dzięcioł, który siedział przyciśnięty do pnia dębu, zawołał do nich:

1117

— Niech pan wybaczy… Kiedy się tak panu przyglądam, muszę się zawsze śmiać.

1118

— A cóż tu jest śmiesznego? — zapytał Bambi uprzejmie.

1119

— No — powiedział dzięcioł — zabiera się pan do rzeczy zupełnie fałszywie. Po pierwsze powinien pan brać się tylko do twardych drzew, bo przy takiej cienkiej leszczynie nic przecież z tego nie wyjdzie.

1120

— A cóż z tego ma wyjść? — zapytał Bambi.

1121

— Chrabąszcze… — roześmiał się dzięcioł — chrabąszcze i poczwarki… Widzi pan, tak się to robi!

1122

I zabębnił po swoim dębie:

1123

— Tok, tok, tok, tok!

1124

Wiewiórka pobiegła szybko do niego w górę i złajała go:

1125

— Co też pan wygaduje! Książę nie szuka chrabąszczy ani poczwarek…

1126

— Dlaczego? — zapytał dzięcioł zadowolony. — Mają przecież znakomity smak…

1127

Zgryzł chrabąszcza, połknął go i począł kuć dalej.

1128

— Pan tego nie rozumie — łajała go wiewiórka dalej. — Taki wytworny pan ma na oku zupełnie inne, znacznie wyższe cele… Kompromituje się pan tylko…

1129

— Na tym mi wcale nie zależy — odpowiedział dzięcioł. — Gwiżdżę sobie na wyższe cele — zawołał wesoło i odfrunął szybko.

1130

Wiewiórka zbiegła znowu na dół.

1131

— Czy pan mnie nie poznaje? — zapytała z zadowoloną minką.

1132

— Zdaje się, że tak — odpowiedział Bambi uprzejmie. — Mieszka pani tam w górze…

1133

Wskazał na dąb.

1134

Wiewiórka spojrzała na niego wesoło.

1135

— Pomylił mnie pan z moją babcią — powiedziała — wiedziałam od razu, że mnie pan pomylił z moją babcią. Moja babcia mieszkała tam w górze, kiedy pan był jeszcze dzieckiem, książę Bambi. Często mi o panu opowiadała. Tak… ale potem została zabita przez kunę… bardzo dawno… zimą… nie przypomina pan sobie?

1136

— Owszem. — Bambi skinął głową. — Słyszałem o tym.

1137

— Tak… a po niej osiedlił się tutaj mój ojciec — opowiadała dalej wiewiórka.

1138

Wyprostowała się na tylnych nóżkach, rozszerzyła oczy ze zdziwienia i uprzejmie przycisnęła obie łapki do białej piersi.

1139

— Ale… może pomylił mnie pan z moim ojcem… Czy znał pan mego ojca?

1140

— Przykro mi — odpowiedział Bambi — ale nigdy nie miałem tej przyjemności.

1141

— Od razu sobie tak pomyślałam! — zawołała wiewiórka zadowolona. — Mój ojciec był mrukliwy i bardzo nieśmiały. Z nikim w lesie nie obcował.

1142

— A gdzie on teraz jest? — zapytał Bambi.

1143

— Ach — odpowiedziała wiewiórka — przed miesiącem złapała go sowa. Tak. A teraz ja właśnie mieszkam tam w górze. Jestem z tego bardzo zadowolona, bo musi pan wziąć pod uwagę, że przecież urodziłam się właśnie tutaj w górze.

1144

Bambi odwrócił się, chcąc odejść.

1145

— Niech pan zaczeka — zawołała wiewiórka szybko. — Przecież wcale nie chciałam o tym wszystkim mówić. Chciałam powiedzieć coś zupełnie innego.

1146

Bambi zatrzymał się.

1147

— Cóż takiego chciała pani powiedzieć? — zapytał cierpliwie.

1148

— Tak… co to ja chciałam powiedzieć?

1149

Wiewiórka zamyśliła się, potem nagle wykonała znowu skok, usiadła wyprostowana, wsparta na swojej cudownej kicie, i spojrzała na Bambiego.

1150

— Racja! Już sobie przypominam! — trajkotała dalej. — Chciałam powiedzieć, że niebawem będzie pan gotów ze swoją koroną i że będzie ona cudowna.

1151

— Tak pani sądzi?

1152

Bambi ucieszył się bardzo.

1153

— Przecudowna! — zawołała wiewiórka, z zachwytem przyciskając obie przednie łapki do białej piersi. — Taka wysoka! Taka wspaniała! I z takimi długimi, jasnymi zębami! Rzadko się coś podobnego widuje!

1154

— Naprawdę? — zapytał Bambi.

1155

Wpadł w tak wesoły nastrój, że natychmiast począł znowu walić w leszczynę. Kora opadała długimi strzępami.

1156

Tymczasem wiewiórka mówiła dalej.

1157

— Muszę przyznać naprawdę, że inni w pańskim wieku nie mają tak wspaniałych koron. Po prostu trudno to uważać za możliwe. Kiedy się pana znało ubiegłego lata… Widziałam pana kilka razy z daleka… Naprawdę trudno uwierzyć, że pan jest ten sam… wtedy miał pan takie cieniutkie patyczki…

1158

Bambi przerwał nagle obrabianie leszczyny.

1159

— Do widzenia pani — powiedział szybko — muszę już iść!

1160

I pobiegł dalej.

1161

Nie lubił, kiedy mu przypominano ubiegłe lato. Był to dla niego trudny okres. Początkowo po zniknięciu matki czuł się zupełnie osamotniony. Zima trwała wtedy bardzo długo, wiosna następowała powoli i bardzo późno zaczęło się zielenić.

1162

Gdyby nie pani Netla, Bambi zupełnie nie dałby sobie rady. Ale pani Netla zaopiekowała się nim i pomagała mu jak mogła. Mimo to pozostawał często sam.

1163

Ciągle brak mu było Goba, biednego Goba, który zapewne także już nie żył, jak inni. Bambi musiał w tym czasie często myśleć o nim i dopiero poniewczasie zrozumiał w całej pełni, jak miły i dobry był Gobo.

1164

Falinę widywał rzadko. Trzymała się stale matki i miała dziwnie lękliwe usposobienie.

1165

Później, kiedy zrobiło się znowu gorąco, Bambi zaczął powoli wracać do siebie. Oczyścił swoją pierwszą koronę, aż się świeciła, i był z niej bardzo dumny. Ale niebawem nastąpiło gorzkie rozczarowanie. Inni koronowani ścigali go, gdziekolwiek go zobaczyli. Gniewnie odpędzali go od siebie nie pozwalając, aby się do kogokolwiek z nich zbliżał, ścigali go, tak że wreszcie czuł na każdym kroku lęk, że zostanie przez nich schwytany, bał się pokazać gdziekolwiek i skradał się ukrytymi ścieżkami, wałęsając się dokoła w przygnębionym nastroju.

1166

A przy tym w miarę jak dni poczęły się stawać gorętsze i słoneczniejsze, ogarnął go dziwny niepokój. Serce jego czuło coraz bardziej i bardziej jakąś tęsknotę, która była bolesna i zarazem rozkoszna.

1167

Gdy przypadkowo dostrzegał choćby z daleka Falinę lub którąś z jej przyjaciółek, ogarniała go natychmiast fala niepojętego podniecenia. Często zdarzało się tylko, że rozpoznawał ich ślad, albo że badawczo wciągnięty dech przynosił mu zapach ich pobliża. Zawsze w takich razach coś go do nich nieprzeparcie ciągnęło. Ale jeżeli ustępował pragnieniu, które ciągnęło go w tę stronę, działo się to zawsze na jego nieszczęście. Albo bowiem nie spotykał nikogo i musiał wreszcie wyczerpany, po długim błąkaniu się, dojść do przekonania, że go unikają, albo też stykał się po drodze z jakimś innym koronowanym, który natychmiast rzucał się na niego, bił go i popychał, a wreszcie odpędzał haniebnie.

1168

Najbrzydziej zachowali się w stosunku do niego Ronno i Karus.

1169

Nie, nie był to piękny okres!

1170

A teraz głupia wiewiórka przypomniała mu o tym. Ogarnęła go nagle jakaś nieposkromiona dzikość, począł pędzić przed siebie. Sikory i pokrzywnice[13] z przerażeniem zrywały się z krzaków, obok których przebiegał, i pytały się nawzajem szybko:

1171

— Któż to jest?… Któż to był?…

1172

Bambi nie słyszał tego.

1173

Kilka srok zaskrzeczało nerwowo:

1174

— Czy coś się stało?

1175

Kraska zawołała gniewnie:

1176

— Co tam znowu?!

1177

Bambi nie zwracał na to uwagi.

1178

Nad nim wilgi śpiewały z drzewa na drzewo:

1179

— Dzień dobry… jestem… ra-da!

1180

Bambi nie odpowiadał.

1181

Otaczająca go gęstwina była już jasna, przetkana na wylot promieniami słonecznymi.

1182

Bambi nie troszczył się o to.

1183

Nagle rozległ się jakiś trzask, niemal tuż pod jego nogami, a cała tęcza wspaniałych barw zamigotała mu tak blisko przed oczyma, że zatrzymał się oślepiony.

1184

Był to Janello, bażant, który z przerażeniem wzniósł się w powietrze, gdyż Bambi omal na niego nie nastąpił. Z gniewem ulatywał teraz z tego miejsca.

1185

— To niesłychane! — wołał swoim łamliwym, kraczącym głosem.

1186

Bambi stał stropiony i spoglądał za nim.

1187

— Tym razem skończyło się szczęśliwie, ale jest to naprawdę wielka bezwzględność… — powiedział jakiś łagodny, piskliwy głosik z ziemi przed Bambim.

1188

Była to Janellina, żona bażanta. Siedziała na ziemi, wylęgając jajka.

1189

— Mąż mój przeraził się okropnie — ciągnęła z niezadowoleniem — a ja tak samo. Ale ja się przecież nie mogę ruszyć z miejsca… Nie ruszę się z miejsca, cokolwiek by się stało… mnie mógłby pan spokojnie stratować…

1190

Bambi był trochę zawstydzony.

1191

— Niech mi pani wybaczy — wybełkotał — zrobiłem to niechcący.

1192

Bażancica odpowiedziała:

1193

— O, proszę! Nie było zresztą może tak źle. Ale mąż mój i ja jesteśmy teraz niezmiernie nerwowi. Rozumie pan przecież…

1194

Bambi nic nie rozumiał i poszedł dalej.

1195

Uspokoił się już teraz. Las śpiewał dokoła niego. Światło stało się złocistsze i gorętsze, liście na krzakach, trawy pod nogami i parująca wilgocią ziemia poczęły mocno pachnieć.

1196

Młode siły wzbierały w Bambim, wypełniając wszystkie jego członki, tak że szedł sztywno, z wahająco hamowanymi ruchami, jakby był sztuczny.

1197

Zbliżył się do niskiego krzaku bzu i wznosząc wysoko kolana, począł potężnymi ciosami walić ziemię, aż grudki pryskały na wszystkie strony. Jego delikatne, ostre, rozszczepione kopyto ścinało trawy, które tu rosły, groszek leśny i czosnek, fiołki i sasanki, odgarniał je, aż ziemia obnażyła się zupełnie i leżała przed nim gładko udeptana. Huczała głucho pod każdym jego uderzeniem.

1198

Dwa krety, które goniły się w gmatwaninie korzeni starego ligustru, zatrzymały się w biegu, wychyliły główki i przyglądały się Bambiemu.

1199

— Ale… ale też to śmieszne, co ten wyprawia — szepnął jeden.

1200

— Tak przecież nie można kopać…

1201

Drugi pogardliwie wydął delikatne usteczka:

1202

— On nie ma o tym pojęcia… widać od razu… Ale tak to bywa, gdy się ktoś wtrąca do rzeczy, na których się nie zna.

1203

Nagle Bambi przestał kopać ziemię, podrzucił głowę, nadsłuchując i podglądając poprzez listowie. Pomiędzy krzakami zamigotała jakaś czerwona plama, niewyraźnie błysnęły zęby korony.

1204

Bambi parsknął. Ktokolwiek mógł się tam skradać, Ronno czy Karus, czy ktoś inny — jazda na niego!

1205

Bambi pomknął w tę stronę.

1206

„Już ja im pokażę, że się nie boję! — pomyślał w nagłym oszołomieniu. — Już ja im pokażę, że jestem tym, którego się trzeba bać!”

1207

Krzaki zaszeleściły pod naporem jego ciała, gałęzie trzaskały i łamały się. Nie mógł nic rozpoznać, gdyż wszystko mąciło mu się przed oczyma. Nie myślał o niczym, tylko: jazda! Z nisko pochyloną koroną pędził przed siebie, skupiwszy wszystkie siły w karku, gotów do uderzenia.

1208

Czuł już zapach sierści przeciwnika, nie widział już przed sobą nic prócz czerwonego muru jego boku.

1209

Nagle przeciwnik wykonał lekki ruch, a Bambi, pozbawiony spodziewanego mocnego oporu, przemknął obok niego w próżnię. Omal się przy tym nie przewrócił. Zatoczył się, skupił w sobie i zawrócił do nowego ataku.

1210

Wówczas poznał starca.

1211

Bambi był tak zaskoczony, że stracił panowanie nad sobą. Wstydził się uciec po prostu, na co miał teraz największą chętkę. I wstydził się też pozostać tutaj. Nie ruszał się z miejsca.

1212

— No?… — zapytał starzec spokojnie i cicho.

1213

Jego niski głos, który brzmiał tak swobodnie, a jednak tak władczo, jak zwykle przeniknął Bambiemu na wskroś przez serce.

1214

Milczał.

1215

Starzec powtórzył:

1216

— …no?…

1217

— Myślałem… — wybełkotał Bambi — myślałem… zdawało mi się… że to Ronno… albo…

1218

Zamilkł i ośmielił się lękliwie spojrzeć na starca, ale jego widok zmieszał go jeszcze bardziej.

1219

Starzec stał przed nim nieruchomy i potężny. Jego głowa była już teraz zupełnie biała, a ciemne, dumne oczy świeciły głębokim blaskiem.

1220

— Dlaczego nie przeciwko mnie?… — zapytał starzec.

1221

Bambi spojrzał na niego, przejęty jakimś dziwnym zachwytem i przeniknięty tajemniczym lękiem. Chętnie zawołałby: „Bo cię kocham!”, ale odpowiedział tylko:

1222

— Nie wiem…

1223

Starzec przyglądał mu się.

1224

— Dawno cię nie widziałem. Stałeś się wielki i silny.

1225

Bambi nie odpowiedział. Drżał z radości.

1226

Starzec w dalszym ciągu przyglądał mu się badawczo. Potem niespodziewanie zbliżył się do Bambiego, który przeraził się tym okropnie.

1227

— Sprawuj się nadal dzielnie… — powiedział starzec.

1228

Odwrócił się i zniknął w następnej chwili.

1229

Bambi długo jeszcze nie ruszał się z miejsca.

Rozdział 13

1230

Było lato i palący skwar.

1231

W Bambim poczęła się znowu budzić owa tęsknota, którą już raz odczuwał, ale teraz była znacznie silniejsza niż dawniej, wrzała w jego krwi i nie dawała mu spokoju. Wałęsał się po całym lesie.

1232

Pewnego razu spotkał Falinę. Spotkał ją niespodzianie, gdyż myśli jego były w tej chwili zupełnie nieprzytomne, zmysły zupełnie zaćmione owym niespokojnym pragnieniem, które go przenikało na wskroś, tak że nie dostrzegł wcale Faliny. A oto stała przed nim.

1233

Bambi przez chwilę przyglądał się jej oniemiały, potem powiedział z przejęciem:

1234

— Falino… jaka ty się stałaś piękna….

1235

Falina odpowiedziała:

1236

— Więc poznajesz mnie znowu?

1237

— Ja miałbym cię nie poznać! — zawołał Bambi. — Czyż nie wychowaliśmy się razem?

1238

Falina westchnęła:

1239

— Tak dawno się nie widzieliśmy…

1240

Potem dodała:

1241

— …łatwo jest stać się sobie zupełnie obcymi…

1242

Ale był to już znowu jej lekki, powabny, filuterny ton, jak niegdyś.

1243

Pozostali teraz razem.

1244

— Po tej drodze — powiedział Bambi po pewnym czasie — po tej drodze chodziłem jako dziecko z matką…

1245

— Prowadzi na łąkę — wtrąciła Falina.

1246

— Na tej łące zobaczyłem cię po raz pierwszy — rzekł Bambi nieco uroczyście. — Pamiętasz to jeszcze?

1247

— Tak — odpowiedziała Falina — mnie i Goba!

1248

Westchnęła cicho:

1249

— Biedny Gobo…

1250

Bambi powtórzył:

1251

— Biedny Gobo…

1252

Zaczęli teraz mówić o dawnych czasach i co chwila zadawali sobie nawzajem pytanie:

1253

— Pamiętasz jeszcze?

1254

Okazało się, że wszystko jeszcze pamiętali. Oboje byli tym zachwyceni.

1255

— Tam na łące — przypomniał Bambi — bawiliśmy się w gonitwę… pamiętasz jeszcze?

1256

— Zdaje się, że to było tak… — powiedziała Falina i jak strzała pomknęła naprzód.

1257

Bambi w pierwszej chwili stał w miejscu stropiony, potem pomknął za nią.

1258

— Czekaj! Czekaj! — zawołał uszczęśliwiony.

1259

— Nie mogę czekać — drażniła go Falina — śpieszy mi się bardzo!

1260

I lekkimi skokami opisała łuk, daleko przez krzaki i trawy.

1261

Wreszcie Bambi dogonił ją i stanęli teraz spokojnie obok siebie. Śmiali się i byli zadowoleni.

1262

Nagle Falina podskoczyła w górę, jakby ją coś ukłuło, i na nowo pomknęła naprzód.

1263

Bambi pobiegł za nią.

1264

Falina biegła, zataczając łuki, zwracała nagle i umykała mu ciągle.

1265

— Zatrzymaj się! — dyszał Bambi. — Zatrzymajże się… muszę cię o coś zapytać!

1266

Falina stanęła nagle.

1267

— O co mnie musisz zapytać? — zawołała z zaciekawieniem.

1268

Bambi milczał.

1269

— Ach, jeżeli mnie tylko nabujałeś… — powiedziała Falina i chciała się odwrócić.

1270

— Nie! — Bambi mówił szybko: — Stójże w miejscu… chcę… chcę cię zapytać… czy ty mnie kochasz, Falino?

1271

Falina spojrzała na niego ze znacznie większym jeszcze zaciekawieniem niż przedtem i trochę wyczekująco:

1272

— Nie wiem…

1273

— Jakże! — nalegał Bambi. — Musisz przecież wiedzieć! Ja także wiem, czuję zupełnie wyraźnie, że cię kocham. Kocham cię szalenie, Falino. Więc powiedz mi teraz, czy mnie kochasz…

1274

— Możliwe, że cię kocham — odpowiedziała Falina niezdecydowanie.

1275

— I pozostaniesz przy mnie? — nalegał Bambi z podnieceniem.

1276

— Jeżeli mnie o to ładnie poprosisz… — powiedziała Falina wesoło.

1277

— Proszę cię, Falino! Ukochana, piękna, droga Falino — zawołał Bambi, nie panując nad sobą — słyszysz? Proszę cię o to z całego serca!

1278

— W takim razie stanowczo pozostanę przy tobie — powiedziała Falina łagodnie… i już jej nie było.

1279

Bambi z zachwytem pomknął znowu za nią jak strzała.

1280

Falina pędziła na przełaj przez łąkę, wykonała nagły zwrot i znikła w gęstwinie. Ale kiedy i Bambi wykonał zwrot, aby podążyć za nią, w krzakach rozległ się nagle potężny szum i wybiegł z nich Karus.

1281

— Stój! — zawołał.

1282

Bambi nie zrozumiał. Zbyt był zajęty Faliną.

1283

— Przepuść mnie! — powiedział szybko. — Nie mam teraz czasu dla ciebie!

1284

— Precz! — krzyknął na niego Karus z gniewem. — Natychmiast precz! Bo cię tak przepędzę, że dyszeć nie będziesz mógł! Zabraniam ci biegać za Faliną!

1285

W Bambim zbudziło się wspomnienie ubiegłego lata, kiedy tak często i tak sromotnie bywał odpędzany. Natychmiast ogarnęła go wściekłość. Nie powiedział ani słowa, lecz z miejsca rzucił się na Karusa z pochyloną koroną.

1286

Napaść była niepowstrzymana i Karus leżał na trawie, zanim się właściwie spostrzegł, co się z nim dzieje.

1287

Błyskawicznie poderwał się z ziemi, ale zaledwie stanął znowu na nogach, trafił go nowy cios.

1288

— Bambi! — krzyknął i chciał jeszcze raz krzyknąć: — Bam… — ale trzecie uderzenie, które ześlizgnęło się z jego łopatki, omal go nie powaliło.

1289

Karus skoczył w bok, aby umknąć przed rozpędzającym się jeszcze raz Bambim. Uczuł się nagle dziwnie słaby. A jednocześnie przekonał się z przerażeniem, że jest to walka na śmierć i życie. Ogarnął go zimny lęk. Rzucił się do ucieczki, a z milczenia Bambiego, który pędził tuż za nim, Karus poznał, że Bambi, nieprzytomny, gniewny i nieubłagany, zdecydowany jest niezłomnie zabić go. To go zupełnie pozbawiło panowania nad sobą. Zboczył z drogi, resztkami sił rzucił się w krzaki, nie pragnął już niczego, nie myślał już o niczym łaknąc jednego tylko: zmiłowania i wybawienia.

1290

Nagle Bambi przerwał gonitwę i przystanął.

1291

Karus w swoim lęku wcale tego nie zauważył i pędził dalej na przełaj przez krzaki co sił w nogach.

1292

Ale Bambi zatrzymał się, gdyż usłyszał ciche wołanie Faliny. Począł nasłuchiwać. Falina zawołała znowu, lękliwie, z udręką.

1293

Bambi zawrócił natychmiast i pomknął z powrotem.

1294

Kiedy przybył na łąkę, spostrzegł właśnie, jak Falina, ścigana przez Ronna, umknęła w krzaki.

1295

— Ronno! — krzyknął Bambi.

1296

Nie wiedział wcale, że to krzyknął.

1297

Ronno, który nie potrafił tak szybko biegać, gdyż utykał przecież, zatrzymał się.

1298

— Patrzcie no — powiedział wyniośle — mój mały Bambi! Czy życzysz sobie czegoś ode mnie?

1299

— Życzę sobie — powiedział Bambi spokojnie, ale głosem zmienionym zupełnie od hamowanej siły i opanowanego gniewu — życzę sobie, abyś dał spokój Falinie i wynosił się stąd natychmiast.

1300

— I więcej nic? — zapytał Ronno szyderczo. — Co to się z ciebie zrobił za zuchwalec… nigdy bym się tego nie spodziewał…

1301

— Ronno — powiedział Bambi bardzo cicho — pragnę tego dla twego dobra. Bo jeżeli nie odejdziesz natychmiast, będziesz potem co prawda bardzo pragnął biegać na swoich nogach, ale nie będziesz mógł biegać…

1302

— Oho! — zawołał Ronno gniewnie. — Więc tak ze mną mówisz? Dlatego, że kuleję? Zresztą wcale tego nie widać. A może ci się zdaje, że i ja się ciebie boję, dlatego że Karus był takim nędznym tchórzem? Radzę ci po dobremu…

1303

— Nie, Ronno — przerwał mu Bambi — to ja ci radzę! Odejdź stąd!

1304

WalkaGłos jego drżał, gdy mówił dalej:

1305

— Byłeś dla mnie zawsze dobry, Ronno. Uważałem cię za bardzo mądrego i miałem dla ciebie szacunek, ponieważ jesteś o wiele starszy ode mnie. Mówię ci teraz po raz ostatni: odejdź stąd… moja cierpliwość już się skończyła!…

1306

— To źle — odpowiedział Ronno pogardliwie — to źle, że masz tak mało cierpliwości. To bardzo źle dla ciebie, mój mały. Ale bądź spokojny, z tobą dam sobie szybko radę. Nie będziesz musiał długo czekać. A może zapomniałeś już, jak często cię odpędzałem?

1307

Po tym przypomnieniu nie istniały już dla Bambiego słowa ani hamulce. Jak szalony rzucił się na Ronna, który przyjął go z pochyloną głową. Z trzaskiem zwarli się ze sobą.

1308

Ronno stał mocno i dziwił się, że Bambi nie cofnął się przed nim. Stropiła go przy tym ta nagła napaść, gdyż nie spodziewałby się nigdy, że Bambi zaatakuje go pierwszy. Z niechęcią obserwował olbrzymią silę Bambiego i przyznawał w duchu, że musi się mieć na baczności. Kiedy tak stali, zwarci czołem o czoło, postanowił zastosować podstęp. Cofnął się nagle, aby Bambi stracił równowagę i upadł w przód.

1309

Ale Bambi uniósł się na tylne nogi i natychmiast rzucił się znowu ze zdwojoną mocą na Ronna, zanim jeszcze przeciwnik jego zdążył przybrać mocną pozycję. Rozległ się głośny trzask, gdyż jeden ząb korony Ronna ułamał się. Ronno sądził, że jego czoło zostało zmiażdżone. Iskry zamigotały mu przed oczyma, zaszumiało mu w uszach.

1310

W następnej chwili potężny cios rozdarł mu ramię. Stracił dech, leżał na ziemi, a Bambi stał nad nim wściekły.

1311

— Puść mnie — jęknął Ronno.

1312

Bambi rzucił się na niego na oślep. Oczy jego miotały skry. Nie myślał widocznie o litości.

1313

— Proszę cię… przestań… — błagał Ronno żałośnie. — Wiesz przecież, że kuleję… żartowałem tylko przedtem… oszczędź mnie… czyż nie znasz się na żartach?…

1314

Bambi wypuścił go bez słowa.

1315

Ronno wstał z wysiłkiem. Krwawił mocno i chwiał się na nogach. Bez słowa oddalił się szybko.

1316

Bambi chciał iść w gęstwinę poszukać Faliny. Ale Falina wyszła w tej chwili na polanę. Przez cały czas stała tuż na skraju lasu i widziała wszystko.

1317

— To było cudowne — powiedziała ze śmiechem.

1318

Poważnie zaś i cicho dodała:

1319

— Kocham cię.

1320

Odeszli razem i byli bardzo szczęśliwi.

Rozdział 14

1321

Pewnego razu postanowili odszukać ową małą polanę w samej głębi lasu, gdzie Bambi po raz ostatni spotkał starca. Bambi opowiedział Falinie o starcu i wpadł w zachwyt.

1322

— Może spotkamy go znowu, tęskno mi za nim.

1323

— Byłoby to bardzo miłe — odpowiedziała Falina zuchwale — naprawdę chciałabym kiedyś z nim pogawędzić.

1324

Ale nie mówiła prawdy. Była co prawda bardzo ciekawa, ale w głębi duszy bała się starca.

1325

Był już jasnoszary brzask, zbliżał się wschód słońca.

1326

Szli obok siebie cicho. Krzaki i drzewa stały tutaj rzadziej i na wszystkie strony był otwarty widok.

1327

Niedaleko od nich rozległ się jakiś szmer. Zatrzymali się natychmiast i spojrzeli w tę stronę. Powoli szedł przez krzaki ku polanie potężny jeleń. W półmroku, który nie malował jeszcze barw, podobny był do olbrzymiego, szarego cienia.

1328

Falina nie mogła się powstrzymać od okrzyku. Bambi opanował się. Był co prawda tak samo przerażony, a krzyk tkwił mu już w gardle, ale głos Faliny brzmiał tak bezradnie, że uczuł litość i opanował swój lęk, aby móc ją pocieszyć.

1329

— Cóż ci się stało? — szepnął mocno zatroskany, ale głos jego drżał. — Cóż ci się stało? On nam przecież nic nie zrobi!

1330

Falina krzyknęła jednak ponownie.

1331

— Nie przejmuj się tak okropnie, najdroższa — prosił Bambi. — Przecież to śmieszne tak się zawsze przerażać tych państwa. Ostatecznie są to nasi krewni.

1332

Ale Falina nie chciała słyszeć o takim pokrewieństwie. Stała nieruchomo, wpatrywała się w jelenia, który niewzruszenie szedł dalej, i krzyczała, krzyczała.

1333

— Opanuj się — prosił Bambi. — Cóż on sobie o nas pomyśli?

1334

Ale Faliny niepodobna było uspokoić.

1335

— Niech sobie myśli, co chce — zawołała i znowu poczęła krzyczeć: — Ach-och! Ba-och!… Cóż to za okropna pycha być takim wielkim!

1336

Biadała dalej:

1337

— Ba-och!

1338

Wołała dalej:

1339

— Puść mnie… nie mogę nie krzyczeć! Muszę! Ba-och! Ba-och! Ba-och!

1340

Jeleń stanął teraz na małej polance, spokojnie szukając w trawie przysmaków.

1341

W Bambim, który spoglądał to na szalejącą Falinę, to znowu na spokojnego jelenia, zbudził się jakiś bunt. Słowami, które wypowiedział przedtem do Faliny, przezwyciężył zupełnie własne przerażenie. Teraz robił sobie wyrzuty z powodu żałosnego stanu, w jaki wprawiał go zawsze widok jelenia, tego stanu stanowiącego dręczącą mieszaninę grozy, podniecenia, podziwu i poczucia niższości.

1342

— To wszystko nie ma sensu — powiedział, zmuszając się z wysiłkiem do stanowczości. — Pójdę teraz prosto do niego i zawrę z nim znajomość!

1343

— Nie rób tego! — krzyknęła Falina. — Nie rób tego! Ba-och! Stanie się nieszczęście! Ba-och!

1344

— Zrobię to bezwarunkowo — odpowiedział Bambi.

1345

Jełeń, który zajadał sobie na polanie z taką swobodą, nie troszcząc się zupełnie o biadającą Falinę, wydał mu się teraz zbyt wyniosły. Uczuł się urażony i poniżony.

1346

— Idę — powiedział — bądźże cicho! Zobaczysz, że nic się nie stanie. Zaczekaj tutaj!

1347

I poszedł naprawdę.

1348

Ale Falina nie czekała. Nie miała do tego ochoty, najmniejszej ochoty ani odwagi. Zawróciła natychmiast i uciekła z krzykiem, uważała to bowiem za najlepsze, co mogła zrobić.

1349

Coraz dalej i dalej słychać było jej nawoływanie:

1350

— Ba-och! Ba-och!

1351

Bambi chętnie pobiegłby teraz za nią. Ale nie było to już możliwe. Opanował się więc i poszedł naprzód.

1352

Poprzez gałęzie widział jelenia, stojącego na polanie z pochyloną ku ziemi głową.

1353

Bambi czuł, jak mu serce biło, kiedy patrzył na jelenia.

1354

Gdy Bambi wyszedł na polanę, jeleń natychmiast podniósł głowę i spojrzał w jego stronę. Potem jakby z roztargnieniem począł patrzeć prosto przed siebie.

1355

Bambi uważał, że zarówno jeden, jak i drugi gest były niezmiernie dumne, zarówno sposób, w jaki jeleń spojrzał na niego, jak i sposób, w jaki patrzył teraz przed siebie, jakby nikogo innego nie było na polanie.

1356

Bambi nie wiedział, co ma zrobić. Przyszedł tutaj z niezłomnym postanowieniem przemówienia do jelenia. „Dzień dobry — chciał powiedzieć — nazywam się Bambi… czy mogę zapytać o pańskie szanowne imię?”

1357

Owszem! Wyobrażał to sobie jako rzecz niezmiernie prostą, ale teraz okazało się, że sprawa wcale tak prosta nie była. Na cóż mu się mogły zdać najlepsze zamiary? Bambi nie chciał być nieuprzejmy, a jednak był nieuprzejmy, jeżeli wyszedł tu na polanę, nie mówiąc ani słowa. Nie chciał też być natarczywy, a jednak byłby natarczywy, gdyby zaczął mówić.

1358

Jeleń stał przed nim oburzająco majestatycznie. Bambi był zarazem zachwycony i upokorzony. Daremnie usiłował się opanować i powtarzał sobie tylko raz po raz tę samą myśl: „Dlaczego się daję nastraszyć?… Jestem akurat tym samym, co i on… akurat tym samym, co i on”.

1359

Nic nie pomagało. Bambi stał nadal zalękniony i w głębi duszy czuł, że jednak nie jest zupełnie tym samym, co jeleń. Bynajmniej. Czuł się okropnie i musiał skupić całą siłę, aby zachować spokój.

1360

Jeleń spojrzał na niego i pomyślał:

1361

„Cudowny jest… naprawdę jest zachwycający… taki ładny… taki zgrabny… taki wytworny w całym swoim zachowaniu… Ale nie wolno mi tak mu się przypatrywać. To naprawdę nie wypada. A zresztą mogłoby go to wprawić w zakłopotanie”.

1362

I znowu spojrzał ponad Bambim w przestrzeń.

1363

„Co za dumne spojrzenie! — skonstatował Bambi. — To naprawdę nie do zniesienia, ile sobie taki jeleń wmawia!”

1364

Jeleń pomyślał:

1365

„Chętnie bym z nim pomówił… taki jest sympatyczny… Jakie to głupie, że nigdy ze sobą nie rozmawiamy!”

1366

I w zadumie spoglądał przed siebie.

1367

„Jestem niczym — powiedział sobie Bambi w duchu. — Ci krewniacy zachowują się zawsze tak, jakby byli sami tylko na świecie!”

1368

„Ale co mam do niego powiedzieć? — zastanawiał się jeleń. — Nie mam w tym wprawy… powiem jakieś głupstwo i ośmieszę się… On jest z pewnością bardzo mądry”.

1369

Bambi opanował się i stanowczym wzrokiem spojrzał na jelenia.

1370

„Jaki on jest cudowny!” — pomyślał z rozpaczą.

1371

„No… może kiedy indziej…” — postanowił jeleń i odszedł niezadowolony, ale wyniosły.

1372

Bambi pozostał na polanie stropiony.

Rozdział 15

1373

Las, LatoLas dymił pod prażącym słońcem. Od chwili kiedy wzeszło, wypiło wszystkie chmury aż do najmniejszego obłoczka na niebie i teraz panowało zupełnie samo na rozległym błękicie, który aż wyblakł z gorąca. Nad łąkami i nad wierzchołkami drzew powietrze drgało szkliście przejrzystymi falami, jak drga zwykle nad płomieniem. Nigdzie nie poruszał się listek, nigdzie źdźbło trawy.

1374

Ptaki milczały, ukryły się w cieniu listowia i nie ruszały się z miejsca. Wszystkie ścieżki i drogi w gęstwinie były puste, gdyż żadne zwierzę nie wychodziło z legowiska.

1375

Las leżał bez ruchu w oślepiającym świetle jak sparaliżowany. Ziemia oddychała, drzewa, krzaki i zwierzęta oddychały w ciężkiej rozkoszy tego żaru.

1376

Bambi spał.

1377

Przez całą noc był szczęśliwy z Faliną, aż do jasnego ranka bawił się z nią i w rozkoszy tej zapomniał nawet o pożywieniu. A potem był taki zmęczony, że już nawet głodu nie odczuwał. Oczy kleiły mu się. Położył się w miejscu, gdzie właśnie stał, pośrodku gęstwiny, i zasnął natychmiast.

1378

Gorzko cierpka woń, jaka płynęła z jałowca rozpalonego przez słońce, delikatny zapach młodego wilczego łyka za jego głową oszołamiał go we śnie, dodając mu nowych sił.

1379

Zbudził się nagle, dziwnie stropiony.

1380

Czy to nie Falina nawoływała?

1381

Bambi rozejrzał się dokoła. We wspomnieniu widział jeszcze, jak Falina stała tu blisko niego przy krzaku głogu, oskubując liście, w chwili kiedy on kładł się właśnie do snu. Myślał, że zostanie przy nim. A oto nie było jej, a teraz widocznie znudziła jej się samotność, więc wołała go i chciała, żeby jej szukał.

1382

Nasłuchując z wytężeniem, Bambi zastanawiał się, jak długo mógł spać i ile razy już Falina mogła wołać. Nie mógł dojść do tego. Głowę miał jeszcze zupełnie zamgloną od ciężkiego snu.

1383

Wołanie rozległo się znowu.

1384

Bambi jednym ruchem odwrócił się w stronę, z której dochodził ten dźwięk.

1385

Teraz znowu! I nagle Bambi otrzeźwiał zupełnie. Czuł się cudownie orzeźwiony, czuł się wypoczęty i pokrzepiony i czuł też cudowny głód.

1386

Głośno zabrzmiało znowu wołanie, delikatne jak ciche ćwierkanie ptaków, tęskne i czułe:

1387

— Pójdź… pójdź…

1388

Tak, to był jej głos! To była Falina!

1389

Bambi z taką mocą rzucił się naprzód, że suche gałęzie krzaków, przez które się przedzierał, zatrzeszczały głośno, a gorące, zielone liście zaszeleściły.

1390

Ale podczas skoku musiał się zatrzymać i rzucić się w bok. Przed nim bowiem stanął starzec, zamykając mu drogę.

1391

Lecz Bambim rządziła teraz miłość. Starzec był mu w tej chwili zupełnie obojętny. Spotka go chyba jeszcze później, gdzieś i kiedyś. Teraz nie miał czasu dla staruszków, choćby byli najbardziej czcigodni. Teraz myślał tylko o Falinie.

1392

Powitał starca szybko i chciał go natychmiast wyminąć.

1393

— Dokąd?

1394

Starzec zadał to pytanie bardzo poważnie.

1395

Bambi wstydził się trochę, począł szukać wykrętu, ale opamiętał się i odpowiedział szczerze:

1396

— Do niej.

1397

— Nie idź — powiedział starzec.

1398

Na sekundę zapłonęła w Bambim iskra gniewu, jedna jedyna iskra. Nie iść do Faliny? Jak ten zły starzec mógł tego wymagać!

1399

Bambi pomyślał: „Ucieknę po prostu”.

1400

I szybko spojrzał na starca. Ale głębokie spojrzenie, jakie padło na niego z ciemnych oczu starca, przykuło go do miejsca. Drżał z niecierpliwości, ale nie oddalał się.

1401

— Ona mnie woła… — powiedział dla wyjaśnienia.

1402

Powiedział to tonem, w którym słyszało się wyraźnie prośbę: nie zatrzymuj mnie!

1403

— Nie — powiedział starzec — ona cię nie woła.

1404

Delikatnie zabrzmiało znowu niby ćwierkanie ptaków:

1405

— Pójdź…

1406

— Teraz znowu! — zawołał Bambi z podnieceniem. — Niechże pan słucha!

1407

— Słyszę — skinął starzec głową.

1408

— Więc do widzenia… — zawołał Bambi szybko.

1409

Ale starzec krzyknął na niego groźnie:

1410

— Zostań!

1411

— Czego pan ode mnie chce? — zawołał Bambi, nie panując już nad sobą. — Niech mnie pan puści! Nie mam czasu! Proszę pana… jeżeli Falina wzywa mnie… musi pan to przecież zrozumieć…

1412

— Powiadam ci — rzekł starzec — że to nie ona.

1413

Bambi wpadł w rozpacz.

1414

— Ależ… poznaję przecież jej głos…

1415

— Posłuchaj mnie — ciągnął starzec.

1416

Znowu rozległo się wołanie.

1417

Bambiemu ziemia paliła się pod stopami.

1418

— Później! Wrócę zaraz! — zawołał błagalnie.

1419

— Nie — rzekł starzec ze smutkiem — nie wrócisz już. Już nigdy.

1420

Wołanie rozległo się jeszcze raz.

1421

— Muszę! Muszę!…

1422

Bambi był bliski utraty przytomności.

1423

— Dobrze — rzekł wreszcie starzec — w takim razie chodźmy razem.

1424

— Ale prędko! — zawołał Bambi, wybiegając naprzód.

1425

— Nie… wolno! — powiedział teraz starzec rozkazująco, głosem, który zmusił Bambiego do posłuszeństwa. — Będziesz szedł za mną… krok za krokiem…

1426

Starzec ruszył naprzód. Bambi szedł za nim niecierpliwie, wzdychając nieustannie.

1427

— Słuchaj — powiedział starzec, nie zatrzymując się — ilekroć rozlegałyby się okrzyki, nie odstępuj od mego boku. Jeżeli to jest Falina, będziemy przy niej jeszcze dość wcześnie. Nie daj się porwać. Wszystko zależy od tego, czy mi teraz zaufasz, czy nie.

1428

Bambi nie śmiał się sprzeciwić i poddał się w milczeniu.

1429

Starzec szedł powoli przodem, Bambi za nim, O, jak ten starzec znał się na chodzeniu! Pod stopami jego nie rozlegał się najmniejszy dźwięk. Nigdzie nie poruszył się listek. Nie zatrzeszczała gałązka. A przy tym starzec przedzierał się przez gęste krzaki, przesuwał się poprzez kraty prastarych roślin.

1430

Bambi musiał się dziwić, mimo gorączkowej niecierpliwości musiał go podziwiać. Nigdy by nie przypuścił, że można tak chodzić.

1431

Wołanie rozlegało się raz po raz.

1432

Starzec zatrzymał się, nasłuchując i skinął głową.

1433

Bambi stał obok niego, wstrząsany tęsknotą, udręczony tym przymusem, nie rozumiejąc nic.

1434

Kilka razy starzec zatrzymał się, chociaż nie było słychać wołania, podnosił głowę, nasłuchiwał i potakiwał.

1435

Bambi nie słyszał nic.

1436

Starzec zboczył z kierunku, z którego dochodziło wołanie, i zatoczył łuk. Bambi był o to wściekły.

1437

Wołanie rozlegało się nieustannie.

1438

Wreszcie przybyli bliżej, jeszcze bliżej, zupełnie blisko.

1439

Starzec szepnął:

1440

— Cokolwiek byś teraz zobaczył… nie poruszaj się… słyszysz? Uważaj na wszystko, co będę robił, i zachowuj się zupełnie tak samo jak ja… Baczność! I nie trać panowania nad sobą!…

1441

Jeszcze kilka kroków… i nagle ów ostry, podniecający zapach, który Bambi znał tak dobrze, uderzył o jego nozdrza. Tyle się go musiał nałykać, że omal nie krzyknął. Zatrzymał się jak przygwożdżony. Serce natychmiast poczęło go dławić w gardle.

1442

Starzec swobodnie stał obok niego. Oczy jego wskazały Bambiemu kierunek. Tam!

1443

Tam zaś stał ON!

1444

Stał ON tam bardzo blisko, przyciśnięty do pnia dębu, zakryty krzakami leszczyny, i wołał cichutko:

1445

— Pójdź… pójdź…

1446

Widać było tylko JEGO plecy, twarz JEGO widać było tylko niewyraźnie, kiedy odwracał nieco głowę w bok.

1447

Bambi był tak bezgranicznie oszołomiony, tak wstrząśnięty, że dopiero po dłuższej chwili zrozumiał: ON stał tam i ON to był, co udawał głos Faliny. ON to był, co wołał słodko:

1448

— Pójdź… pójdź…

1449

Blada groza przebiegła po wszystkich członkach Bambiego. Myśl o ucieczce zadrgała w jego sercu, szarpiąc jego ciało.

1450

— Cicho! — szepnął starzec szybko i rozkazująco, jakby chciał zapobiec wybuchowi przerażenia Bambiego.

1451

Bambi opanował się z trudnością.

1452

Starzec spojrzał na niego; najpierw nieco drwiąco, jak się Bambiemu mimo jego stanu zdawało. Potem zaś z wielką powagą i dobrocią.

1453

Bambi, mrugając oczyma, spoglądał przed siebie, tam gdzie stał ON, i uczuł, że nie potrafi znieść dłużej tej przeraźliwej bliskości.

1454

Starzec, jakby odgadując te myśli, szepnął do niego:

1455

— Chodźmy…

1456

I skierował się z powrotem.

1457

Ostrożnie odeszli z tego miejsca. Starzec szedł dziwnymi zygzakami, których celu Bambi nie mógł zrozumieć.

1458

I teraz Bambi szedł za tymi powolnymi krokami, z największym tylko wysiłkiem opanowując swoją niecierpliwość. Jeżeli po drodze tutaj gnała go naprzód tęsknota za Faliną, to teraz popędzało go płonące w jego żyłach pragnienie ucieczki.

1459

Ale starzec szedł nadal powoli, zatrzymywał się, nasłuchiwał, zawracał znowu zygzakami, znowu przystawał, szedł dalej, powoli, niezmiernie powoli.

1460

Teraz musieli już być dość daleko od miejsca grozy.

1461

„Kiedy się znowu zatrzyma, będzie już chyba można mówić i wtedy mu podziękuję”.

1462

Bambi ujrzał, jak starzec tuż przed nim zniknął w gęstej gmatwaninie krzaków ligustru. Żaden listek nie drgnął, żadna gałązka nie trzasnęła, kiedy starzec wszedł w gąszcz.

1463

Bambi skierował się za nim, usiłując przejść tak samo bezszelestnie, z taką samą zręcznością unikając wszelkiego szmeru. Ale nie udało mu się. Liście szeleściły cicho, gałązki uginały się o jego boki i z głośnym szelestem odskakiwały z powrotem, suche gałęzie pękały z krótkim, donośnym trzaskiem, łamiąc się o jego pierś.

1464

„Uratował mi życie — pomyślał Bambi — co mu teraz powiem?”

1465

Ale starca nie było już widać.

1466

Bambi wyszedł z krzaków, ujrzał przed sobą gąszcz kwitnących żółto nawłoci[14], podniósł głowę i rozejrzał się dokoła. Jak daleko sięgał wzrokiem, nigdzie nie drgała trawka.

1467

Był sam.

1468

Popęd ucieczki, uwolniony teraz od przymusu, natychmiast porwał go ze sobą.

1469

Pod wysokimi jego skokami nawłocie rozsuwały się z gniewnym sykiem jak pod ostrzem sierpa.

1470

Po długim błąkaniu się Bambi spotkał Falinę. Był bez tchu, był zupełnie wyczerpany, był szczęśliwy, był głęboko wzruszony.

1471

— Proszę cię, ukochana — powiedział — proszę cię… nie wołaj mnie, gdy nie jesteśmy razem… Nie wołaj mnie już nigdy!… Będziemy się wzajemnie szukali, aż się znajdziemy… ale proszę cię, nie wzywaj mnie nigdy… gdyż nie mogę się oprzeć twemu głosowi…

Rozdział 16

1472

W kilka dni później szli razem beztrosko przez gęstwinę dębów, rozciągającą się po drugiej stronie łąki. Chcieli przejść przez łąkę i w miejscu, gdzie stał wysoki dąb, dotrzeć do swojej ścieżki.

1473

Kiedy krzaki rozjaśniły się nieco przed nimi, zatrzymali się i wyjrzeli ostrożnie. Ale tam przy dębie poruszało się coś czerwonego. Dostrzegli to oboje jednocześnie.

1474

— Kto to może być?… — szepnął Bambi.

1475

— Prawdopodobnie Ronno albo Karus — odpowiedziała Falina.

1476

Bambi powątpiewał o tym.

1477

— Oni się już teraz nie śmią zbliżyć do mnie.

1478

Spojrzał bystrzej w tę stronę.

1479

— Nie — powiedział stanowczo — nie jest to ani Karus, ani Ronno… to ktoś obcy…

1480

Falina zgodziła się z nim, zdziwiona, ale bardzo zaciekawiona.

1481

— Racja… ktoś obcy… teraz i ja to widzę… Dziwne!

1482

Obserwowali dalej.

1483

— Jak on się swobodnie zachowuje! — zawołała Falina.

1484

— Głupio — powiedział Bambi — naprawdę głupio! Zachowuje się jak małe dziecko… jakby nie istniało niebezpieczeństwo!

1485

— Chodźmy tam — zaproponowała Falina.

1486

Była bardzo zaciekawiona.

1487

— Dobrze — odpowiedział Bambi — chodźmy tam… muszę się temu obcemu przyjrzeć z bliska…

1488

Zrobili kilka kroków, gdy nagle Falina zawahała się:

1489

— Ale… gdyby się z tobą wdał w zwadę… jest silny…

1490

— Ba! — Bambi przechylił głowę i skrzywił się lekceważąco. — Spójrz no na jego małą koronę… Tego miałbym się bać?… Jest wprawdzie gruby i tłusty… ale silny? Nie sądzę. Chodź śmiało.

1491

Poszli.

1492

Nieznajomy po drugiej stronie łąki zajęty był oskubywaniem wiech trawy i zauważył ich dopiero wtedy, gdy byli już dość daleko na łące. Natychmiast wybiegł im naprzeciw. Podskakiwał wesoło, jakby w zabawie, sprawiając znowu dziwnie dziecięce wrażenie.

1493

Bambi i Falina zatrzymali się stropieni, czekając na niego. Teraz był już oddalony od nich tylko o kilka kroków. Zatrzymał się także.

1494

Po chwili zapytał:

1495

— Nie poznajecie mnie?

1496

Bambi schylił głowę, gotów do walki.

1497

— A ty nas… znasz? — zapytał zamiast odpowiedzi.

1498

Nieznajomy przerwał mu natychmiast.

1499

— Ależ, Bambi! — zawołał z wyrzutem i poufałością.

1500

Bambi zmieszał się, kiedy usłyszał, że zawołano go po imieniu. Pod wpływem brzmienia tego głosu w jego sercu zadrgało jakieś niewyraźne wspomnienie, ale Falina już skoczyła naprzeciw obcemu.

1501

— Gobo! — zawołała i zamilkła.

1502

Stała teraz bez słowa, bez ruchu, bez tchu niemal.

1503

— Falino… — powiedział Gobo cicho — Falino… siostro… więc mnie jednak poznałaś…

1504

Podszedł do niej i pocałował ją w usta. Łzy spływały mu po policzkach.

1505

Falina płakała także i nie mogła mówić.

1506

— Tak… Gobo… — zaczął Bambi.

1507

Głos jego drżał, był bardzo podniecony, był głęboko przejęty i bezgranicznie zdumiony.

1508

— Tak… Gobo… więc ty nie umarłeś?…

1509

Gobo roześmiał się.

1510

— Widzisz przecież… Sądzę, że widać nawet po mnie bardzo dobrze, że nie jestem martwy.

1511

— Ale… wtedy… w śniegu?… — upierał się Bambi.

1512

— Wtedy? — Gobo wyprężył się dumnie. — Wtedy ON mnie uratował…

1513

— A gdzie byłeś przez ten cały czas?… — zapytała teraz Falina stropiona.

1514

Gobo odpowiedział:

1515

— U NIEGO… Cały czas u NIEGO…

1516

Zamilkł, spojrzał na Falinę i Bambiego, sycąc się widokiem ich bezradnego zdumienia. Potem dodał:

1517

— Tak, moi kochani… wiele przeżyłem… o wiele więcej niż wy wszyscy razem tu, w waszym lesie…

1518

Brzmiało to trochę jak przechwałka, ale Falina i Bambi jeszcze tego nie zauważyli, byli jeszcze zbyt przejęci tą wielką niespodzianką.

1519

— Opowiadaj! — zawołała Falina, nie panując nad sobą.

1520

— O — rzekł Gobo z zadowoleniem — opowiadać mógłbym całymi dniami, a jeszcze bym wszystkiego nie skończył.

1521

Bambi nalegał:

1522

— Więc opowiadaj!

1523

Gobo zwrócił się do Faliny i spoważniał nagle.

1524

— Czy mama jeszcze żyje? — zapytał nieśmiało i cicho.

1525

— Tak! — zawołała Falina wesoło. — Żyje… ale dawno jej już nie widziałam.

1526

— Muszę natychmiast iść do niej! — powiedział Gobo stanowczo. — Pójdziecie ze mną?

1527

I poszli.

1528

Przez całą drogę nie mówili więcej ani słowa. Bambi i Falina czuli niecierpliwą tęsknotę Goba za matką, dlatego milczeli teraz oboje. Gobo szedł szybko przodem i milczał także. Nie przeszkadzali mu.

1529

Czasami tylko, kiedy na oślep przebiegał przez jakieś skrzyżowanie dróg, zawsze pędząc prosto przed siebie, albo kiedy w nagłym pośpiechu zwracał się w innym kierunku, przywoływali go bardzo cicho.

1530

— Tutaj! — szeptał wtedy Bambi.

1531

Albo Falina mówiła:

1532

— Nie… teraz tędy…

1533

Kilka razy musieli przechodzić przez wielkie polany. Zauważyli, że Gobo nie zatrzymał się nigdy na skraju gęstwiny, że nigdy nie rozglądał się ani przez chwilę badawczo, zanim wyszedł z gąszczu, lecz po prostu wybiegał bez jakichkolwiek środków ostrożności. Bambi i Falina wymieniali zdumione spojrzenia, ilekroć się to działo. Ale nie mówili ani słowa i z lekkim wahaniem szli za Gobem.

1534

Długo musieli tak chodzić na wszystkie strony i szukać.

1535

Nagle Gobo rozpoznał drogi swego dzieciństwa. Był wzruszony. Nie zastanawiając się nad tym, że Bambi i Falina prowadzili go przecież, odwrócił się do nich i zawołał:

1536

— Widzicie, jak świetnie odnalazłem drogę aż tutaj?

1537

Bambi i Falina nie odpowiedzieli. Znowu spojrzeli na siebie nawzajem.

1538

Wkrótce potem przybyli do małej izdebki z liści.

1539

— Tutaj! — zawołała Falina, wbiegając do izby.

1540

Gobo skierował się za nią i przystanął.

1541

Była to owa izba z liści, w której oboje przyszli na świat, w której jako małe dzieci mieszkali z matką.

1542

Gobo i Falina spojrzeli sobie z bliska w oczy. Nie powiedzieli ani słowa. Falina cicho ucałowała brata w usta. Potem pobiegli dalej.

1543

Szli może jeszcze godzinę tu i tam. Słońce coraz jaśniej przeświecało poprzez gałęzie, las stawał się coraz cichszy. Czas już było położyć się i wypocząć. Ale Gobo nie czuł się zmęczony. Szedł szybko naprzód, dysząc ciężko z niecierpliwego podniecenia i bezładnie rozglądając się dokoła.

1544

Wzdrygnął się, kiedy łasica przebiegła przed nimi wśród kępek trawy. Omal nie nastąpił na bażanty, które tuliły się mocno do ziemi, ale kiedy bijąc głośno skrzydłami i złorzecząc, uciekły przed nim, przeraził się bardzo.

1545

Bambi dziwił się widząc, jak obco i ślepo chodził Gobo po lesie.

1546

Gobo przystanął i zwrócił się do Bambiego i Faliny.

1547

— Nie można jej znaleźć! — zawołał z rozpaczą.

1548

Falina uspokoiła go.

1549

— Zaraz — powiedziała wzruszona — zaraz, Gobo.

1550

Spojrzała na niego. Znowu miał ów bezradny wyraz twarzy, który znała tak dobrze.

1551

— Może będziemy wołać? — zapytała z uśmiechem. — Może będziemy znowu wołać… jak dawniej, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi?

1552

Ale Bambi szedł dalej. Tylko kilka kroków. W tej chwili ujrzał ciotkę Enę. Położyła się już do wypoczynku południowego i leżała cicho w cieniu leszczyny, bardzo blisko nich.

1553

— Nareszcie! — mruknął do siebie.

1554

W tej chwili nadeszli też Gobo i Falina. Wszyscy troje stali obok siebie i spoglądali w stronę ciotki Eny, która cicho podniosła głowę i ospale spoglądała w ich stronę.

1555

Gobo wykonał kilka nieśmiałych kroków i zawołał cicho:

1556

— Mamo!…

1557

Leżąca, jakby poderwana gromem, zerwała się teraz na nogi i stanęła jak przykuta.

1558

Gobo szybko skoczył do niej.

1559

— Mamo… — zaczął znowu, chciał mówić, ale nie mógł wydobyć słowa.

1560

Matka spojrzała mu głęboko w oczy. Znieruchomienie jej poczęło ustępować; drżała tak mocno, że fala za falą przebiegały jej przez łopatki i plecy.

1561

Nie pytała o nic, nie żądała wyjaśnień, nie kazała sobie opowiadać. Wolno pocałowała Goba w usta, całowała jego policzki, jego szyję; nieustannie obmywała go swymi pocałunkami, jak niegdyś w owej godzinie, kiedy go urodziła.

1562

Bambi i Falina odeszli.

Rozdział 17

1563

Stali wszyscy razem na małej polance pośrodku gęstwiny i Gobo opowiadał.

1564

Przyjaciel zając siedział tam także. Ze zdumienia uniósł słuchy, wymachiwał nimi z przejęciem i pod silnym wrażeniem opowiadania opuszczał je z powrotem, aby natychmiast wyprężyć je znowu w górę.

1565

Sroka siedziała na najniższej gałęzi młodego buku i słuchała oszołomiona. Kraska niespokojnie siedziała naprzeciwko na jesionie i od czasu do czasu piszczała ze zdziwienia.

1566

Kilka znajomych bażantów z żonami i dziećmi przybyło także. Przysłuchując się, ze zdumieniem wyciągały szyje, nagłymi ruchami wciągały je z powrotem, odwracały głowy na wszystkie strony i nie mogły wymówić słowa.

1567

Wiewiórka zeskoczyła na dół i zachowywała się bardzo niespokojnie. To zbiegała na ziemię, to wdrapywała się na to czy owo drzewo, to znowu wspierała się na wzniesionej kicie i ukazywała białą pierś. Raz po raz chciała przerwać Gobowi, chciała coś powiedzieć, ale za każdym razem wszyscy surowo przywoływali ją do milczenia.

1568

Gobo opowiadał, jak bezradnie leżał na śniegu, oczekując śmierci.

1569

— Psy mnie znalazły — mówił — psy są straszne. Są one w ogóle najstraszniejszymi istotami, jakie istnieją na świecie. Pyski ich są pełne krwi, głos ich jest gniewny i bezlitosny.

1570

Rozejrzał się dokoła po kręgu słuchaczy i ciągnął:

1571

— …a jednak… później bawiłem się z nimi jak z równymi sobie…

1572

Był z tego bardzo dumny.

1573

— …teraz nie mam już najmniejszej potrzeby bać się ich, gdyż jestem z nimi zaprzyjaźniony. Mimo to kiedy się zaczynają wściekać, kręci mi się w głowie, a serce drętwieje mi zupełnie. Nie zawsze co prawda mają złe zamiary, a przy tym, jak powiedziałem, jestem przecież ich przyjacielem… ale głos ich posiada jednak przeraźliwą moc.

1574

Gobo zamilkł.

1575

— Dalej! — nalegała Falina.

1576

Gobo spojrzał na nią.

1577

— Otóż… psy byłyby mnie poszarpały… ale wtedy nadszedł ON!

1578

Gobo zrobił pauzę. Słuchacze nie śmieli oddychać.

1579

— Tak — powiedział Gobo. — Wtedy nadszedł ON! Odwołał psy, które ucichły natychmiast. Krzyknął na nie jeszcze raz, a one bez ruchu legły u JEGO stóp na ziemi. Potem mnie podniósł. Krzyczałem. Ale ON mnie pogłaskał. Łagodnie przycisnął mnie do siebie, nie zadając mi bólu. A potem niósł mnie…

1580

Falina przerwała mu:

1581

— Co to znaczy „nieść”?…

1582

Gobo zaczął jej tłumaczyć, dokładnie i z powagą.

1583

— To bardzo proste — przerwał mu Bambi. — Spójrz, Falino, jak robi to wiewiórka, kiedy trzyma orzech i niesie go…

1584

Wiewiórka chciała się nareszcie dorwać do słowa.

1585

— …jeden z moich kuzynów… — zaczęła gorliwie.

1586

Ale inni krzyknęli zaraz:

1587

— Cicho! Cicho! Gobo niech opowiada dalej!

1588

Wiewiórka musiała zamilknąć. Była zrozpaczona, przyciskała przednie łapki do białej piersi i zwróciła się do sroki, aby z nią nawiązać rozmowę.

1589

— …mianowicie… jeden z moich kuzynów…

1590

Ale sroka po prostu odwróciła się do niej tyłem.

1591

Gobo opowiadał cuda.

1592

— Na dworze jest zimno i wicher wyje. Ale w izbie jest spokojnie i tak ciepło, jak latem.

1593

— Hach! — zaskrzeczała kraska.

1594

— Na dworze leje z nieba deszcz, aż wszystko pływa. Ale w izbie nie pada ani kropelka i jest się zupełnie suchym.

1595

Bażanty skurczyły szyje i odwróciły głowy.

1596

— Na dworze leżał wszędzie wysoki śnieg, ale ja stałem w izbie w cieple, było mi bardzo gorąco, a ON dawał mi do jedzenia siano, kasztany, kartofle, rzepy, czego tylko mogłem zapragnąć…

1597

— Siano?!

1598

Wszyscy zadali to pytanie jednocześnie, stropieni, niedowierzająco, z podnieceniem.

1599

— Świeżutkie, słodkie siano — powtórzył Gobo swobodnie, rozglądając się dokoła z miną zwycięzcy.

1600

Wiewiórka zdołała wtłoczyć w tę ciszę swój głosik:

1601

— Jeden z moich kuzynów…

1602

— Bądźże cicho! — zawołali natychmiast inni.

1603

A Falina zapytała Goba z przejęciem:

1604

— Skądże ON ma zimą siano i te wszystkie inne rzeczy?

1605

— Każe im rosnąć — odpowiedział Gobo — czegokolwiek ON chce, temu zaraz każe rosnąć, czegokolwiek ON chce, to natychmiast jest!

1606

Falina pytała dalej:

1607

— A czy nie bałeś się ciągle, Gobo, czy nie bałeś się tam u NIEGO?

1608

Gobo uśmiechnął się z wyższością.

1609

— Nie, droga Falino. Wcale się już nie bałem. Wiedziałem przecież, że ON nie chce mi zrobić nic złego. Dlaczegóż miałbym się bać? Wy wszyscy sądzicie, że ON jest zły. Ale ON wcale nie jest zły. Kiedy kocha kogoś, kiedy MU ktoś służy, wtedy ON jest dobry. Cudownie dobry. Nikt na całym świecie nie potrafi być tak dobry jak ON…

1610

Nagle, podczas gdy Gobo mówił w ten sposób, niedosłyszalnie wyszedł z gęstwiny starzec.

1611

Gobo nie zauważył go i opowiadał dalej. Ale wszyscy inni spostrzegli starca i ze czci powstrzymali oddechy.

1612

Starzec stał bez ruchu i poważnymi, głębokimi oczyma przyglądał się Gobowi.

1613

Gobo mówił:

1614

— Nie tylko ON sam, ale i JEGO dzieci kochały mnie bardzo, tak samo JEGO żona, wszyscy. Głaskali mnie, dawali mi jeść i bawili się ze mną…

1615

Urwał nagle. Zobaczył starca.

1616

Zapadła cisza.

1617

Potem starzec zapytał spokojnym, władczym głosem:

1618

— Co to za smugę masz na szyi?

1619

Wszyscy spojrzeli na Goba i teraz dopiero zauważyli ciemną smugę wciśniętych i wytartych włosków, otaczającą jego szyję.

1620

Gobo odpowiedział niepewnie:

1621

— To?… To od wstążki, którą nosiłem… to JEGO wstążka… i… tak… i wielkim zaszczytem jest nosić JEGO wstążkę… jest to…

1622

Zmieszał się i zamilkł.

1623

Wszyscy milczeli.

1624

Starzec długo przyglądał się Gobowi, przenikliwie i smutno.

1625

— Nieszczęsny — powiedział cicho, odwrócił się i zniknął.

1626

W zakłopotanym milczeniu, jakie teraz nastąpiło, wiewiórka zaczęła znowu paplać:

1627

— Mianowicie… jeden z moich kuzynów także był u NIEGO… ON złapał go i zamknął… o, trwało to bardzo długo, aż pewnego razu kuzyn mój…

1628

Ale nikt nie słuchał wiewiórki.

1629

Wszyscy się rozeszli.

Rozdział 18

1630

Pewnego dnia zjawiła się znowu Marena.

1631

Owej zimy, kiedy zniknął Gobo, Marena była już prawie zupełnie dorosła, ale od tego czasu nie widywano jej prawie nigdy, gdyż trzymała się stale na uboczu i chadzała samotnymi drogami.

1632

Pozostała nadal szczupła i wyglądała bardzo młodo. Ale była poważna i cicha i przewyższała wszystkie inne łagodnością. Dowiedziała się teraz od wiewiórki, od kraski i sroki, od drozda i bażanta, że Gobo powrócił do domu i przeżył cudowne rzeczy. Przybyła więc, aby go zobaczyć.

1633

Matka Goba była bardzo dumna i szczęśliwa z tej wizyty. Matka Goba stała się w ogóle bardzo dumna w swoim szczęściu. Cieszyła się, że cały las mówi o jej synu, pławiła się w jego sławie i żądała od każdego przyznania, że jej Gobo jest najmądrzejszy, najdzielniejszy i najlepszy.

1634

— Cóż powiesz, Mareno? — pytała. — Cóż powiesz o Gobie?

1635

Nie czekała na odpowiedź, tylko szybko mówiła dalej:

1636

— Pamiętasz jeszcze, jak pani Netla mówiła, że Gobo nie jest dużo wart, bo drżał troszeczkę na mrozie… Pamiętasz jeszcze, jak mi przepowiadała, że nie przeżyję z nim dużo radości?

1637

— No, dość chyba pani miała strapień z powodu Goba — odpowiedziała Marena.

1638

— To wszystko już minęło! — zawołała matka, dziwiąc się, że ktoś może jeszcze o tym myśleć. — Ach, tak mi żal biednej pani Netli. Jaka to szkoda, że nie żyje już i nie może zobaczyć, na co wyrósł mój Gobo!

1639

— Tak, biedna pani Netla — powiedziała Marena cicho — szkoda jej.

1640

Gobo chętnie się przysłuchiwał, jak matka go chwaliła. Podobało mu się to. Stał przy tym cicho i pod pochwałami tymi czuł się tak rozkosznie, jak pod gorącymi promieniami słońca.

1641

Matka opowiadała Marenie:

1642

— Nawet stary książę przyszedł zobaczyć Goba…

1643

Powiedziała to tajemniczo, szeptem i uroczyście.

1644

— Nigdy jeszcze nie pokazał się pośród nas… ale ze względu na Goba przyszedł!

1645

— Dlaczego powiedział do mnie „nieszczęsny”? — przerwał jej Gobo tonem niezadowolenia. — Ciekaw jestem, co to może mieć za znaczenie!

1646

— Dajże spokój — pocieszyła go matka — jest po prostu stary i zdziwaczały.

1647

Ale Gobo nie mógł się już dłużej opanować i wybuchnął:

1648

— Po całych dniach trapi mnie ciągle ta myśl. Nieszczęsny! Nie jestem przecież wcale nieszczęśliwy! Jestem bardzo szczęśliwy! Widziałem więcej, przeżyłem więcej niż wszyscy inni! Wiem więcej o świecie i znam życie lepiej niż ktokolwiek inny w lesie! Jak sądzisz, Mareno?

1649

— Tak — odpowiedziała Marena — temu nikt zaprzeczyć nie może.

1650

Od tego dnia Marena i Gobo stale chadzali razem.

Rozdział 19

1651

Bambi szukał starca.

1652

Nocami całymi wałęsał się po lesie, wędrował w godzinie wschodu słońca i w godzinie zorzy porannej po nieudeptanych ścieżkach, bez Faliny.

1653

Niekiedy gnało go coś jeszcze do Faliny, niekiedy przebywał z nią jeszcze tak samo chętnie jak dawniej, znajdował przyjemność w przechadzaniu się razem z nią, w słuchaniu jej gawędzenia, w posilaniu się wraz z nią na łące albo na skrajach gęstwin leśnych; ale już mu to zupełnie nie wystarczało.

1654

Dawniej, przebywając razem z Faliną, bardzo rzadko i tylko przelotnie wspominał o swoich spotkaniach ze starcem. Teraz szukał starca wszędzie i czuł tajemnicze, nieprzezwyciężone pragnienie ujrzenia go znowu, a tylko od czasu do czasu przypominał sobie o Falinie. Falinę mógł mieć zawsze, kiedykolwiek zapragnął. A przebywanie z innymi, z Gobem, z ciotką Eną, mało go kusiło. Unikał ich obecności jak tylko mógł.

1655

Owo słowo, które starzec powiedział o Gobie, brzmiało nieustannie w duszy Bambiego. Był nim dziwnie silnie przejęty. Zaraz od pierwszego dnia powrotu Goba odczuwał na jego widok dziwne wzruszenie. Bambi nie wiedział dlaczego, ale w widoku Goba było dla niego od razu coś dręczącego.

1656

Bambi wstydził się za Goba, sam nie wiedząc dlaczego; i lękał się o niego, nie wiedząc również dlaczego. A kiedy przebywał teraz razem z niepodejrzewającym niczego, pewnym siebie, zadowolonym i dumnym Gobem, nieustannie przypominał sobie to jedno słowo: „Nieszczęsny!”. Nie mógł się od tego uwolnić.

1657

Ale pewnej ciemnej nocy, kiedy Bambi, aby się przypodobać puszczykowi, zapewnił go znowu, że się okropnie przestraszył, przyszło mu nagle na myśl zapytać:

1658

— Czy nie wie pan przypadkiem, gdzie może teraz być starzec?

1659

Puszczyk mruknął w odpowiedzi, że nie ma o tym pojęcia. Ale Bambi zauważył, że na pewno wie coś, tylko nie chce powiedzieć.

1660

— Nie — zawołał — nie uwierzę w to nigdy. Pan jest taki mądry. Wie pan wszystko, co się dzieje w lesie… niewątpliwie wie pan także, gdzie jest starzec.

1661

Puszczyk, który siedział przedtem mocno nastroszony, ściągnął teraz pierze na ciele i stał się dziwnie szczupły.

1662

— Naturalnie, że wiem — mruknął jeszcze bardziej cicho — ale nie wolno mi tego powiedzieć… naprawdę nie wolno mi…

1663

Bambi począł prosić i nalegać:

1664

— Ja pana nie zdradzę… Jakżebym zresztą mógł to zrobić, gdy tak bardzo pana poważam…

1665

Puszczyk zamienił się znowu w piękną, miękką, szarobrunatną kulkę, wywrócił nieco swoje mądre, wielkie oczy, jak zwykle, kiedy się czuł zadowolony, i zapytał:

1666

— Tak, tak? Więc poważa mnie pan naprawdę? A dlaczego?…

1667

Bambi nie wahał się ani chwili.

1668

— Ponieważ jest pan taki mądry — odpowiedział szczerze — a przy tym taki wesoły i taki uprzejmy. I ponieważ potrafi pan tak znakomicie przerażać innych. Bardzo to mądrze przerażać innych, tak, jest to niezmiernie mądre. Bardzo bym pragnął, abym i ja to potrafił. Byłoby to dla mnie nader korzystne.

1669

Puszczyk zatopił dziób głęboko w puszku na piersi i był szczęśliwy.

1670

— No — powiedział — wiem co prawda, że starzec bardzo pana lubi…

1671

— Tak pan sądzi? — zawołał Bambi, a serce jego poczęło bić radośnie.

1672

— Tak, jestem tego pewien — odpowiedział puszczyk — lubi pana bardzo i dlatego przypuszczam, że mogę się odważyć zdradzić panu, gdzie on teraz jest…

1673

Przyciągnął mocno pierze do ciała i stał się znowu zupełnie cieniutki.

1674

— Czy pan zna ten głęboki rów, nad którym stoją wierzby?

1675

— Tak — odpowiedział Bambi potakując głową.

1676

— Czy zna pan po drugiej stronie tego rowu młody zagajnik dębowy?

1677

— Nie — wyznał Bambi — nigdy jeszcze nie byłem po drugiej stronie.

1678

— Wiec niech pan dobrze uważa — szepnął puszczyk — po drugiej stronie jest zagajnik dębowy. Musi pan przejść przez niego. Potem nastąpią krzaki, dużo krzaków, leszczyna i białodrzew, głóg i ligustr. Pośrodku tej gęstwiny leży stary, powalony przez wiatr buk. Musi go pan odszukać, gdyż tam na dole, gdzie pan jest, nie można przecież tak dobrze widzieć jak z góry, z powietrza. Tam on jest. Pod tym pniem. Ale… niech mnie pan nie zdradzi!

1679

— Pod pniem?

1680

— Tak! — Puszczyk roześmiał się. — W jednym miejscu jest tam wgłębienie w ziemi. Pień nakrywa to wgłębienie. I tam on jest.

1681

— Dziękuję — powiedział Bambi serdecznie. — Nie wiem, czy znajdę to miejsce, ale dziękuję panu stokrotnie.

1682

Szybko pobiegł przed siebie.

1683

Puszczyk bezszelestnie pofrunął za nim i począł wołać tuż nad nim:

1684

— U-j! U-j!

1685

Bambi wzdrygnął się.

1686

— Przestraszył się pan? — zapytał puszczyk.

1687

— Tak… — wybełkotał Bambi i tym razem powiedział prawdę.

1688

Puszczyk mruknął z zadowolenia i powiedział:

1689

— Chciałem panu tylko jeszcze raz przypomnieć: niech mnie pan nie zdradzi!

1690

— Oczywiście! — zapewnił go Bambi i pobiegł szybko naprzód.

1691

Kiedy przybył nad rów, z ciemnej jak noc głębiny wynurzył się przed nim starzec, tak bezgłośnie i nagle, że Bambi znowu wzdrygnął się przerażony.

1692

— Nie jestem już tam, gdzie mnie szukasz — powiedział starzec.

1693

Bambi milczał.

1694

— Czego chcesz ode mnie? — zapytał starzec.

1695

— Niczego… — wybełkotał Bambi — o… niczego… niech pan wybaczy…

1696

Starzec powiedział po chwili, a słowa jego brzmiały łagodnie:

1697

— Szukasz mnie nie od dzisiaj dopiero.

1698

Czekał. Bambi milczał. Więc starzec ciągnął:

1699

— Wczoraj dwa razy przeszedłeś zupełnie blisko mnie, a dzisiaj rano znowu dwa razy, zupełnie bliziutko…

1700

— Dlaczego… — zaczął Bambi, skupiając całą swoją odwagę — dlaczego powiedział pan o Gobie?…

1701

— Czy sądzisz, że nie miałem racji?

1702

— Nie — zawołał Bambi namiętnie — nie! Czuję, że to prawda!

1703

Starzec wyraźnie skinął głową, a oczy jego spojrzały na Bambiego tak dobrotliwie, jak nigdy jeszcze.

1704

Bambi powiedział, wpatrując się w te oczy:

1705

— Ale… dlaczego?… Nie mogę tego zrozumieć!

1706

— Wystarcza, jeżeli to czujesz. Później zrozumiesz to kiedyś. Bywaj!

Rozdział 20

1707

Wszyscy zauważyli niebawem, że Gobo posiadał jeden nawyk, który wydawał im się dziwny i podejrzany. Mianowicie sypiał w nocy, wtedy gdy inni chodzili po lesie. Za dnia zaś, kiedy wszyscy szukali schronienia, aby się przespać, Gobo był rześki i chodził na spacer. Co więcej, gdy mu się zachciało, bez wahania wychodził z gęstwiny i w jasnym świetle słonecznym w największym spokoju stawał pośrodku łąki.

1708

Bambi nie mógł dłużej milczeć na ten widok.

1709

— Czy nie myślisz wcale o niebezpieczeństwie? — zapytał.

1710

— Nie — odpowiedział Gobo po prostu — dla mnie niebezpieczeństwo nie istnieje.

1711

— Zapominasz, kochany Bambi — wtrąciła matka Goba — zapominasz, że ON jest jego przyjacielem. Gobo może sobie pozwolić na więcej niżeli ty albo my wszyscy.

1712

I była bardzo dumna.

1713

Bambi nic już więcej na to nie powiedział.

1714

Pewnego dnia Gobo odezwał się do niego:

1715

— Wiesz, Bambi, niekiedy wydaje mi się dziwne, że jem tutaj tak swobodnie, kiedy chcę i co chcę.

1716

Bambi nie zrozumiał go.

1717

— Dlaczegóż ma to być dziwne? Wszyscy tak przecież postępujemy.

1718

— Tak… wy! — odpowiedział Gobo z wyższością. — Ale ja to co innego. Jestem przyzwyczajony, że mi się przynosi jedzenie i woła się mnie, kiedy jest przygotowane.

1719

Bambi spojrzał na Goba współczująco, potem spojrzał na ciotkę Enę, Falinę i Marenę.

1720

Ale one uśmiechały się tylko i podziwiały Goba.

1721

— Przypuszczam — zaczęła Falina — że trudno ci będzie przyzwyczaić się do zimy, Gobo. Tu u nas w lesie nie ma zimą siana, nie ma rzepy ani kartofli.

1722

— To prawda — odpowiedział Gobo w zadumie — o tym jeszcze zupełnie nie pomyślałem. Nie potrafię też sobie wyobrazić, jak to jest. Musi to być okropne.

1723

Bambi powiedział spokojnie:

1724

— Nie jest to okropne. Jest to tylko trudne.

1725

— No — oświadczył Gobo wyniośle — jeżeli mi będzie za trudno, pójdę sobie po prostu do NIEGO. Po co miałbym tutaj głodować? To mi naprawdę wcale nie jest potrzebne.

1726

Bambi odwrócił się bez słowa i odszedł.

1727

Gdy Gobo pozostał później znowu sam z Mareną, zaczął mówić o Bambim.

1728

— On mnie nie rozumie — powiedział. — Poczciwy Bambi przypuszcza, że jestem ciągle jeszcze owym głupim, małym Gobem, jakim byłem niegdyś. Ciągle jeszcze nie może się oswoić z myślą, że stałem się czymś wyjątkowym. Niebezpieczeństwo! Po co on mi ciągle mówi o niebezpieczeństwie? Niewątpliwie jest dla mnie życzliwy, ale niebezpieczeństwo to coś dla niego i jemu podobnych, ale nie dla mnie!

1729

Marena zgodziła się z nim. Kochała go, a Gobo kochał ją i oboje byli szczęśliwi.

1730

— Widzisz — powiedział znowu Gobo do niej — nikt mnie nie rozumie tak dobrze jak ty! Oczywiście, nie mogę się przecież uskarżać. Wszyscy mnie szanują i poważają. Ale ty rozumiesz mnie najlepiej. Inni… choćbym im najczęściej opowiadał, jaki ON jest dobry, słuchają mnie, nie myślą oczywiście, że kłamię, ale trwają jednak w przekonaniu, że ON musi być straszny!

1731

— Ja w NIEGO zawsze wierzyłam — powiedziała Marena marzycielsko.

1732

— Tak? — odpowiedział Gobo od niechcenia.

1733

— Czy pamiętasz jeszcze — ciągnęła Marena — ów dzień, kiedy padłeś na śnieg i pozostałeś tam? Owego dnia powiedziałam, że ON przyjdzie kiedyś do nas do lasu i będzie się z nami bawił…

1734

— Nie — odpowiedział Gobo przeciągle — tego sobie nie mogę przypomnieć.

1735

Minęło kilka tygodni.

1736

Pewnego ranka o świcie Bambi, Falina, Marena i Gobo spotkali się w starej rodzinnej gęstwie leszczynowej. Bambi i Falina powracali właśnie do domu z wędrówki, minęli stary dąb i zamierzali odszukać swoje legowisko, kiedy spotkali Goba i Marenę. Gobo szedł właśnie na łąkę.

1737

— Zostań lepiej z nami — powiedział Bambi — słońce wzejdzie niebawem, nikt teraz nie wychodzi z lasu.

1738

— Śmieszne — zadrwił Gobo. — Jeżeli nikt nie wychodzi… to ja wyjdę.

1739

Poszedł dalej.

1740

Marena ruszyła za nim.

1741

Bambi i Falina stali dalej na miejscu.

1742

— Chodź! — powiedział Bambi do Faliny z gniewem. — Chodź! Niech sobie robi, co chce!

1743

Chcieli iść dalej.

1744

W tej chwili po drugiej stronie łąki kraska krzyknęła głośno i ostrzegawczo.

1745

Bambi zawrócił jednym skokiem i popędził za Gobem. Tuż przed dębem dogonił jego i Marenę.

1746

— Słyszysz? — krzyknął na Goba.

1747

— Co takiego? — zapytał Gobo stropiony.

1748

Znowu zabrzmiał głos kraski z drugiego krańca łąki.

1749

— Czyż nie słyszysz? — powtórzył Bambi.

1750

— Nie — odpowiedział Gobo spokojnie.

1751

— Grozi niebezpieczeństwo! — nalegał Bambi.

1752

Teraz zaskrzeczała donośnie sroka, zaraz po niej druga, w chwilę później zaś jeszcze jedna. Tymczasem i kraska krzyknęła jeszcze raz, a wysoko z powietrza zabrzmiały ostrzegawcze sygnały wron.

1753

Falina poczęła teraz prosić:

1754

— Nie wychodź, Gobo! Grozi niebezpieczeństwo!

1755

Nawet Marena prosiła:

1756

— Zostań tutaj! Zrób to dla mnie i zostań dzisiaj w lesie… grozi niebezpieczeństwo.

1757

Gobo stał naprzeciwko nich i uśmiechał się z wyższością.

1758

— Niebezpieczeństwo! Niebezpieczeństwo! Co mnie to obchodzi?

1759

Bambi wpadł na myśl, którą podsunęła mu konieczność chwili:

1760

— Pozwól przynajmniej wyjść najpierw Marenie, abyśmy wiedzieli…

1761

Nie dokończył jeszcze zdania, gdy Marena wybiegła już z gęstwiny.

1762

Wszyscy troje stali w miejscu i spoglądali za nią. Bambi i Falina bez tchu, Gobo z widocznym zniecierpliwieniem, jakby godził się tylko na głupią zachciankę innych.

1763

Widzieli, jak Marena wychodziła na łąkę krok za krokiem, powoli, z podniesioną głową, ostrożnie stawiając nogi. Rozglądała się dokoła i węszyła na wszystkie strony.

1764

I nagle błyskawiczny zwrot, wysoki skok, i Marena jak smagana wichrem wpadła z powrotem w gęstwinę.

1765

— ON… ON tam jest! — szepnęła głosem zdławionym z przerażenia.

1766

Drżała na całym ciele.

1767

— Ja… ja… GO… widziałam… ON… tam jest… — bełkotała — …tam po drugiej stronie… pod olchami… stoi ON…

1768

— Uciekać! — zawołał Bambi. — Uciekać natychmiast!

1769

— Chodź! — błagała Falina.

1770

A Marena, która niemal już nie mogła mówić, szeptała:

1771

— Proszę cię, Gobo, chodź teraz… proszę cię…

1772

Ale Gobo pozostał spokojny.

1773

— Biegajcie sobie, jak daleko możecie — odpowiedział. — Ja wam przecież nie przeszkadzam. Jeżeli ON tam jest, pójdę się z NIM przywitać.

1774

Niepodobna go już było powstrzymać.

1775

Pozostali więc na miejscu i widzieli jak Gobo wychodził z lasu. Pozostali na miejscu, gdyż wielka jego ufność działała na nich z jakąś niepojętą mocą, zarazem zaś powstrzymywał ich lęk o niego. Nie mogli się ruszyć z miejsca.

1776

Gobo stał swobodnie na łące, rozglądał się dokoła i patrzył badawczo w stronę olch. Teraz zdawało się, że znalazł, czego szukał, teraz widocznie dostrzegł JEGO.

1777

ŚmierćW tej chwili huknął grom.

1778

Huk ten poderwał Goba w górę. Zawrócił nagle i olbrzymimi skokami pomknął z powrotem w gęstwinę.

1779

Stali jeszcze, obezwładnieni ze strachu, kiedy nadbiegł. Słyszeli jego świszczący oddech, zawrócili wraz z nim, a gdy Gobo nie zatrzymał się, lecz nieprzytomnymi skokami pędził dalej przed siebie, wzięli go w środek i poddali się niepohamowanej ucieczce.

1780

W chwilę potem Gobo padł na ziemię.

1781

Marena przystanęła natychmiast, tuż obok niego. Bambi i Falina zatrzymali się nieco dalej, gotowi każdej chwili do ucieczki.

1782

Gobo leżał z poszarpanym bokiem, a jego krwawiące trzewia wypłynęły. Podniósł głowę osłabłym, obrotowym ruchem.

1783

— Mareno… — powiedział z wysiłkiem — Mareno… ON mnie nie poznał…

1784

Jego głos załamał się.

1785

W krzakach od strony łąki rozległ się groźny szelest.

1786

Marena pochyliła głowę do Goba.

1787

— ON idzie! — szepnęła przejmująco. — Gobo… ON idzie! Czy nie możesz wstać i uciec ze mną?…

1788

Gobo podniósł znowu słabym, obrotowym ruchem głowę, w drgawkach uderzył nogami o ziemię i leżał dalej.

1789

Z trzaskiem i szelestem rozchyliły się krzaki i wyszedł z nich ON.

1790

Marena ujrzała GO zupełnie z bliska. Cofnęła się powoli, znikła za najbliższymi krzakami, pobiegła do Bambiego i Faliny.

1791

Jeszcze raz odwróciła się za siebie i ujrzała, jak ON pochylił się nad leżącym i wyciągnął ku niemu rękę.

1792

Potem usłyszeli skargliwy okrzyk śmiertelny Goba.

Rozdział 21

1793

Bambi był sam.

1794

Poszedł nad wodę, która cicho płynęła między sitowiem i nadbrzeżnymi wierzbami.

1795

Często, coraz częściej przychodził teraz tutaj, odkąd przebywał sam. Mało tu było dróg i prawie nigdy nie spotykał tutaj nikogo ze swoich. Ale tego właśnie pragnął. Umysł jego bowiem spoważniał teraz, a dusza zamroczyła się. Nie wiedział, co się w nim dokonywało, nie zastanawiał się zresztą nad tym. Dumał tylko nieskładnie i miał wrażenie, jakby całe życie stało się posępniejsze.

1796

Długo stał zwykle na brzegu. Rzeka, która przepływała tutaj łagodnym zakrętem, stanowiła rozległy widok. Chłodne tchnienie fal przynosiło ze sobą orzeźwiająco gorzkie, niezwykłe zapachy, których woń budziła beztroskę i ufność.

1797

Bambi stał na brzegu i przyglądał się kaczkom, które igrały tutaj tłumnie. Nieustannie rozmawiały ze sobą, serdecznie, poważnie i mądrze. Było tu kilka matek, a każda otoczona chmarą dzieci, które nieustannie strofowała i niezmordowanie nauczała.

1798

Czasami któraś z matek dawała znak ostrzegawczy. Wówczas młode kaczęta rozpraszały się na wszystkie strony, bez chwili wahania, rozbiegały się jak pod podmuchem wiatru, zupełnie bezszelestnie.

1799

Bambi przyglądał się przez chwilę, jak maleństwa, które nie umiały jeszcze fruwać, znikały w gęstym sitowiu, ostrożnie, nie dotykając trzcinki, aby się nie zachwiała zdradziecko. Tu i ówdzie dostrzegał małe, ciemne ciałka, znikające powoli w sitowiu. Potem już nic nie widział.

1800

A później jeden krótki krzyk matki, i natychmiast wszystkie kaczęta roiły się znowu nad wodą. Hufiec skupiał się natychmiast znowu, kaczęta zaczynały znowu jak przedtem krążyć po powierzchni wody.

1801

Bambi podziwiał to stale. Wydawało mu się to niezwykłą sztuką.

1802

Po jednym takim alarmie zwrócił się do którejś z matek:

1803

— Co się przedtem stało? Uważałem pilnie, ale nic nie zauważyłem.

1804

— Bo też to nic nie było — odpowiedziała kaczka.

1805

Kiedy indziej jedno z dzieci dało sygnał ostrzegawczy, odwróciło się z błyskawiczną szybkością i pomknęło przez sitowie prosto w to miejsce brzegu, gdzie stał Bambi.

1806

Bambi zapytał kaczątko:

1807

— Co się teraz stało? Ja nic nie zauważyłem.

1808

— Bo też to nic nie było — odpowiedziało maleństwo.

1809

Z przemądrzałą minką wstrząsnęło piórkami ogona, starannie złożyło na nich końce skrzydeł i pożeglowało z powrotem do wody.

1810

Mimo to Bambi polegał na kaczkach. Zrozumiał, że są czujniejsze od niego, że bystrzej słyszą i lepiej widzą. Kiedy stał tutaj, wieczne naprężenie, w jakim się znajdował, ustępowało nieco.

1811

Chętnie też rozmawiał z kaczkami. Nie mówiły takich głupstw, jakie tak często słyszał teraz od innych. Opowiadały o rozległym powietrzu, o wietrze i o dalekich polach, na których można się było pławić w najwspanialszych smakołykach.

1812

Czasami Bambi spostrzegał, jak coś małego nagle przemykało obok niego w powietrzu, tuż nad brzegiem, niby ognista błyskawica.

1813

— Srrr-ih! — wołał zimorodek cicho i przemykał obok Bambiego. Mały, migoczący punkcik. Mienił się błękitem i zielenią, migotał czerwono: zajaśniał i znikał.

1814

Bambi wpatrywał się w to z zachwytem, a pragnąc przyjrzeć się dziwnemu nieznajomemu z bliska, zawołał go.

1815

— Niech pan sobie nie zadaje trudu — powiedziała do niego kurka wodna[15] z gęstego sitowia. — Niech pan sobie nie zadaje trudu. On panu przecież i tak nie odpowie.

1816

— Gdzie pani jest? — zapytał Bambi, rozglądając się po sitowiu.

1817

Ale kurka wodna zaśmiała się głośno z zupełnie innej strony.

1818

— Tu jestem! Ten mrukliwy osobnik, do którego się pan przedtem odezwał, z nikim nie rozmawia. Daremnie go pan będzie wołał.

1819

— Piękny jest! — powiedział Bambi.

1820

— Ale zły! — odpowiedziała kurka wodna, znowu z innego miejsca.

1821

— Dlaczego pani tak sądzi? — zapytał Bambi.

1822

— Nikt i nic go nie obchodzi. Niech się dzieje co chce. Nigdy nikogo nie wita i nigdy jeszcze nie odpowiedział na niczyje powitanie. Nie daje nikomu znaku, kiedy niebezpieczeństwo jest blisko. Nigdy jeszcze z nikim nie zamienił ani słowa.

1823

— Biedny… — powiedział Bambi.

1824

Kurka wodna mówiła dalej, a piskliwy jej głosik zabrzmiał teraz znowu z innej strony:

1825

— Prawdopodobnie przypuszcza, że wszyscy zazdroszczą mu tych kilku barw, i nie chce nawet, żeby mu się ktoś bliżej przyjrzał.

1826

— I pani się przecież nie pokazuje — odpowiedział Bambi.

1827

Kurka wodna natychmiast stanęła przed nim.

1828

— We mnie nie ma nic ciekawego — powiedziała skromnie.

1829

Stała przed nim szczupła, połyskująca od wody, w skromnej sukience, zgrabna, niespokojna, ruchliwa i zadowolona. I jednym skokiem znikła też natychmiast.

1830

— Nie rozumiem, jak można usiedzieć tak długo na jednym miejscu — zawołała z wody.

1831

I znowu z innego miejsca dodała:

1832

— Bardzo to nudne i bardzo niebezpieczne pozostawać tak ciągle na jednym miejscu.

1833

Potem znowu z innego miejsca zabrzmiały kilkakrotnie jej wesołe okrzyki.

1834

— Trzeba się ruszać! — zawołała wesoło. — Kiedy się chce żyć bezpiecznie i jeść do syta, trzeba się ruszać!

1835

Bambi drgnął na dźwięk lekkiego szelestu źdźbeł trawy. Rozejrzał się dokoła. Tam, nad samym stokiem, coś zamigotało czerwonawo i znikło w sitowiu. Zarazem z oddechem jego pomieszał się jakiś ostry, ciepły zapach. Skradał się tam lis.

1836

Bambi chciał krzyknąć i ostrzegawczo tupnąć w ziemię, ale nagle zaszeleściło rozdzielane w skoku sitowie, woda plusnęła, a jedna z kaczek krzyknęła rozpaczliwie.

1837

Bambi usłyszał trzepotanie jej skrzydeł, ujrzał jej białe ciało, migoczące poprzez zieleń, i zobaczył teraz, jak jej skrzydła z głośnym klaskaniem smagały policzki lisa.

1838

Potem wszystko ucichło.

1839

Wkrótce potem lis ukazał się nad stokiem, trzymając kaczkę w pysku. Szyja jej zwisała bezwładnie, skrzydła poruszały się jeszcze lekko, ale lis nie zważał na to. Drwiącymi, kłującymi oczyma spojrzał szyderczo z ukosa na Bambiego i powoli zaszył się w gęstwinę.

1840

Bambi stał bez ruchu.

1841

Z trzepotaniem skrzydeł uniosło się w górę kilka starych kaczek. Nieprzytomne ze strachu, uleciały dalej. W sitowiu ze wszystkich stron rozlegały się wrzaskliwe okrzyki ostrzegawcze. Sikory w krzakach ćwierkały z podnieceniem, młode kaczęta biegały po sitowiu i osierocone skarżyły się cichymi dźwiękami.

1842

Zimorodek przemknął wzdłuż brzegu.

1843

— Proszę! — zawołały kaczęta. — Proszę pana, czy nie widział pan naszej matki?

1844

— Srrr-ih! — odpowiedział zimorodek, przemykając obok nich w przepychu migoczących barw. — Co to mnie obchodzi!

1845

Bambi odwrócił się i odszedł.

1846

Wędrował przez gęstą plątaninę nawłoci, szedł przez płaszczyznę wysokich buków, minął stare zarośla leszczynowe, aż przybył na skraj wielkiego rowu.

1847

Błąkał się tutaj dokoła, w nadziei, że spotka starca. Nie widział go długo, od śmierci Goba.

1848

Teraz ujrzał go już z daleka i wybiegł mu naprzeciw.

1849

W milczeniu szli przez pewien czas obok siebie.

1850

Potem starzec zapytał:

1851

— No… dużo jeszcze o nim mówią?

1852

Bambi zrozumiał, że starzec miał na myśli Goba, i odpowiedział:

1853

— Nie wiem… jestem teraz prawie zawsze sam…

1854

Zawahał się:

1855

— …ale… co do mnie, muszę o nim dużo myśleć…

1856

— Tak! — powiedział starzec. — Więc jesteś teraz zawsze sam?

1857

— Tak — odpowiedział Bambi wyczekująco, ale starzec milczał.

1858

Poszli dalej.

1859

Nagle starzec zatrzymał się.

1860

— Nie słyszysz nic?

1861

Bambi począł nasłuchiwać. Nie, nie słyszał nic.

1862

— Chodź! — zawołał starzec i pobiegł naprzód.

1863

Bambi podążył za nim.

1864

Starzec zatrzymał się znowu.

1865

— Czy ciągle jeszcze nic nie słyszysz?

1866

Teraz usłyszał Bambi jakiś szelest, którego nie rozumiał. Miało się wrażenie, że to szelest gałęzi, które ściągano siłą w dół, a które opornie odskakiwały z powrotem w górę. A jednocześnie coś głucho i nieregularnie tupało po ziemi.

1867

Bambi chciał uciekać.

1868

— Chodź! — zawołał starzec i pobiegł w kierunku tych dźwięków.

1869

Bambi, biegnąc u jego boku, odważył się zapytać:

1870

— Czy tam nie ma niebezpieczeństwa?

1871

— Owszem! — odpowiedział starzec. — Jest tam wielkie niebezpieczeństwo!

1872

Niebawem ujrzeli gałęzie, które szarpano i wstrząsano od dołu, tak że poruszały się gwałtownie. Zbliżyli się i spostrzegli, że pośrodku krzaków biegła maleńka dróżka.

1873

Przyjaciel zając leżał na ziemi, rzucał się na wszystkie strony, miotał się, leżał cicho, miotał się znowu, a każdy jego ruch szarpał otaczające go krzaki.

1874

Bambi spostrzegł ciemną smugę, podobną do wici. Ciągnęła się ona sztywno od jednej z gałęzi do przyjaciela zająca i otaczała jego szyję.

1875

Przyjaciel zając usłyszał teraz widocznie, że ktoś nadchodzi. Jak szalony rzucił się w górę, spadł z powrotem na ziemię, chciał uciekać, jakaś siła rzuciła go znowu na trawę, gdzie zadygotał rozpaczliwie.

1876

— Bądźże cicho! — krzyknął na niego starzec, a potem współczująco, łagodnym głosem, który na wskroś przeniknął serce Bambiego, powtórzył, stając tuż przy zającu:

1877

— Bądź spokojny, przyjacielu zającu, to ja! Nie poruszaj się teraz. Leż zupełnie spokojnie.

1878

Zając leżał bez ruchu, rozpłaszczony na ziemi, ściśnięty jego oddech rzęził cicho.

1879

Starzec ujął gałąź w zęby, ściągnął ją w dół, wykręcając się zręcznie, stanął na niej, przytrzymał ją pod mocnymi kopytami swoich nóg i złamał jednym uderzeniem korony.

1880

Potem nachylił się do zająca.

1881

— Leż spokojnie — powiedział — chociażby nawet bolało.

1882

Przechyliwszy głowę w bok, przycisnął jedną laskę swojej korony tuż do karku zająca, wsunął mu ją mocno w skórę za słuchami, namacał coś i skinął głową. Zając począł się wić.

1883

Starzec cofnął się natychmiast.

1884

— Spokojnie! — nakazał. — Idzie o twoje życie!

1885

Na nowo zabrał się do swego dzieła. Zając leżał spokojnie, rzężąc tylko cicho. Bambi przyglądał się temu w niemym zdumieniu.

1886

Jedna laska korony starca, wciśnięta mocno w futro zająca, podjechała teraz pod pętlę. Starzec klęczał niemal, kręcił głową, jakby świdrował, wciskał koronę coraz głębiej i głębiej w pętlę, która wreszcie ustąpiła i zaczęła się rozluźniać.

1887

Zając odzyskał oddech i natychmiast wybuchnęła z niego głośno cała trwoga, wybuchnął cały ból.

1888

— E… e… ch!

1889

Płakał żałośnie.

1890

Starzec przerwał na chwilę.

1891

— Milczże! — zawołał z łagodną naganą. — Milczże!

1892

Jego usta były tuż przy łopatce zająca, jedna laska korony znajdowała się między słuchami zająca, wyglądało to, jakby nadział zająca na koronę.

1893

— Jakże możesz być taki głupi i płakać teraz — mruknął zupełnie bez surowości. — Czy chcesz zawołać lisa? Tak? No, więc! Zachowuj się spokojnie.

1894

Pracował dalej, wolno, ostrożnie, z wysiłkiem. Nagle pętla ustąpiła z głośnym zgrzytem. Zając wymknął się z niej i był znowu wolny, chociaż w pierwszej chwili nie zdawał sobie z tego sprawy. Zrobił krok i usiadł oszołomiony.

1895

Potem pobiegł dalej. Najpierw powoli, nieśmiało, potem coraz szybciej. Wreszcie pędził już dzikimi skokami.

1896

Bambi spoglądał za nim.

1897

— Bez podziękowania! — zawołał oburzony.

1898

— Jest jeszcze zupełnie nieprzytomny — powiedział starzec.

1899

Okrągła pętla leżała na ziemi. Bambi uderzył ją lekko nogą; zabrzęczała, a Bambi przeraził się. Był to dźwięk, który nie należał do życia w lesie.

1900

— ON?… — zapytał Bambi cicho.

1901

Starzec skinął potakująco głową.

1902

Cicho szli obok siebie dalej.

1903

— Miej się na baczności — powiedział starzec — a kiedy idziesz ścieżką, badaj gałęzie, wyciągaj naprzód koronę i zawracaj natychmiast, kiedy usłyszysz ten dźwięk. A kiedy nadchodzi pora, gdy nie nosisz korony, wtedy uważaj podwójnie. Ja już dawno nie chodzę w ogóle po ścieżkach.

1904

Bambi zapadł w podniecone zamyślenie.

1905

— JEGO przecież nie ma… — szepnął jakby do siebie, w wielkim zdumieniu.

1906

Starzec odpowiedział:

1907

— Nie… teraz nie ma GO w lesie…

1908

— A jednak to ON?

1909

Bambi potrząsnął głową.

1910

Starzec ciągnął, a głos jego pełen był goryczy:

1911

— Jak to powiedział wasz Gobo?… Czy nie wmawiał wam, że ON jest wszechmocny i dobry?…

1912

Bambi szepnął:

1913

— A czyż ON nie jest wszechmocny?

1914

— Tak samo, jak jest dobry — odpowiedział starzec gniewnie.

1915

Bambi szepnął nieśmiało:

1916

— …dla Goba… dla niego był ON przecież dobry…

1917

Starzec zatrzymał się.

1918

— Wierzysz w to, Bambi? — zapytał ze smutkiem.

1919

Po raz pierwszy nazwał Bambiego po imieniu.

1920

— Nie wiem! — zawołał Bambi z udręką. — Nie rozumiem tego!

1921

Starzec powiedział wolno:

1922

— Trzeba się uczyć żyć… i mieć się na baczności.

Rozdział 22

1923

Nadszedł ranek, który sprowadził na Bambiego nieszczęście.

1924

Blada szarzyzna pierwszego brzasku snuła się po lesie. Z łąk unosiła się mlecznobiała mgła, a dokoła rozciągała się owa cisza, którą tchnie zwykle zmiana pory dnia. Wrony jeszcze się nie zbudziły, nie zbudziły się jeszcze sroki, a kraska spała.

1925

Bambi spotkał tej nocy Falinę. Spojrzała na niego ze smutkiem i była bardzo nieśmiała.

1926

— Tak często jestem teraz sama — powiedziała cicho.

1927

— I ja jestem sam — odpowiedział Bambi z wahaniem.

1928

— Dlaczego nie pozostajesz już przy mnie? — zapytała Falina pokornie, a Bambi uczuł dziwny ból, że tak wesoła i zuchwała zazwyczaj Falina stała się teraz taka poważna i pokorna.

1929

— Muszę być sam — odpowiedział.

1930

Ale chociaż chciał to powiedzieć jak najłagodniej, brzmiało to jednak surowo. Sam to słyszał.

1931

Falina znowu spojrzała na niego i zapytała bardzo cicho:

1932

— Kochasz mnie jeszcze?

1933

Bambi odpowiedział tak samo cicho:

1934

— Nie wiem.

1935

Wówczas po cichu odeszła od niego i pozostawiła go samego.

1936

A teraz stał pod wielkim dębem na skraju łąki, ostrożnie i badawczo rozglądał się dokoła i pił wiatr poranny, czysty i wolny od jakiegokolwiek zapachu, woniejący tylko wilgocią i orzeźwiającym tchnieniem ziemi, rosą i trawą i mokrym drzewem.

1937

Bambi oddychał głęboko. Nagle uczuł się na duszy tak wolny, jak nie był już dawno. Wesoło wyszedł z gęstwiny na spowitą w mgły łąkę.

1938

NiebezpieczeństwoNagle huknął grom.

1939

Bambi uczuł straszliwe pchnięcie, od którego aż się zatoczył.

1940

Oszalały z przerażenia skoczył z powrotem w gęstwinę i pobiegł dalej. Nie rozumiał, co się stało, nie mógł skupić myśli, pędził tylko i pędził. Groza ściskała mu serce, aż tracił oddech, kiedy tak mknął na oślep przed siebie.

1941

Ale nagle przeniknął go kłujący ból. Zdawało mu się, że nie potrafi znieść tego bólu. Uczuł coś gorącego, spływającego mu po lewym udzie, cienką, palącą nitkę, która płynęła stamtąd, gdzie ukłuł go ów ból.

1942

Bambi musiał się zatrzymać w biegu. Ból zmusił go, aby chodził powoli. Potem uczuł, jak traci siły w krzyżu i w nogach. Wreszcie padł na ziemię.

1943

Rozkoszą było leżeć tak i wypoczywać.

1944

— Wstań! Bambi! Wstań!

1945

Przed nim stał starzec, łagodnie trącając go w ramię.

1946

Bambi chciał odpowiedzieć:

1947

„Nie mogę!”

1948

Ale starzec powtórzył:

1949

— Wstań! Wstań!

1950

A w głosie jego było takie naleganie i taka czułość, że Bambi milczał. Tak samo ból, który go przenikał, zamilkł na chwilę.

1951

Teraz starzec powiedział w pośpiechu i trwodze:

1952

— Wstań! Musisz uciekać, moje dziecko!

1953

Moje dziecko… Zdawało się, że słowo to wymknęło mu się mimo woli. Bambi natychmiast stanął na nogach.

1954

— Tak! — powiedział starzec, potem odetchnął głębiej i mówił dalej porywczo:

1955

— Chodź teraz ze mną… ciągle tylko ze mną!…

1956

Szybko ruszył przodem. Bambi skierował się za nim, ale najżarliwszą jego tęsknotą było osunąć się na ziemię, leżeć bez ruchu i wypoczywać.

1957

Zdawało się, że starzec odgadywał to, gdyż nieustannie przemawiał do niego namiętnie:

1958

— Musisz teraz znieść wszelki ból, teraz nie wolno ci myśleć o położeniu się… nawet myśleć ci o tym nie wolno, gdyż sama ta myśl czyni cię znużonym! Teraz musisz się ratować… rozumiesz mnie, Bambi?… Ratować się… inaczej jesteś zgubiony… Pomyśl tylko o tym, że ON jest na twoim tropie… rozumiesz mnie, Bambi?… A ON zabije cię bez litości… Chodź tędy… tak… ciągle tylko tędy… jakoś to już będzie… musi być…

1959

Bambi nie miał już siły myśleć. Ból szalał w nim za każdym krokiem, pozbawiał go tchu i przytomności, a gorąca struga, spływająca mu po udzie, paliła go, wprawiając jego serce w głębokie, nieprzytomne podniecenie.

1960

Starzec zatoczył wielki krąg. Trwało to długo. Poprzez mgłę bólu i osłabienia Bambi zorientował się ze zdumieniem, że nagle minęli znowu wielki dąb.

1961

W tej chwili starzec zatrzymał się i począł węszyć przy ziemi.

1962

— Tutaj! — szepnął — tutaj… jest ON… a tutaj… pies… Chodź teraz… prędzej!

1963

Pobiegli.

1964

Nagle starzec zatrzymał się znowu.

1965

— Widzisz! — zawołał. — Tutaj… tutaj leżałeś na ziemi…

1966

Bambi ujrzał zgniecioną trawę i w szerokiej kałuży własną krew, która wsiąkała w ziemię.

1967

Starzec starannie obwęszył to miejsce.

1968

— Byli już tutaj… ON i JEGO pies… — powiedział. — Chodź teraz!

1969

Powoli, ciągle węsząc ostrożnie, ruszył naprzód.

1970

Bambi widział czerwone krople świecące na liściach krzaków i źdźbłach traw.

1971

„Szliśmy już tędy” — myślał, ale nie mógł mówić.

1972

— Tak! — powiedział starzec i nagle wydawał się niemal wesoły. — Teraz jesteśmy za nimi…

1973

Przez pewien czas szedł jeszcze tym samym tropem. Potem niespodziewanie zrobił zakręt i rozpoczął nowy krąg.

1974

Bambi szedł za nim, zataczając się.

1975

Po raz drugi jeszcze, teraz jednak z przeciwnej strony, przybyli do dębu, po raz drugi jeszcze przybyli do owego miejsca, gdzie Bambi padł na ziemię, potem starzec obrał znowu inny kierunek.

1976

— Zjedz trochę tego! — rozkazał zatrzymując się, odgarniając w bok trawę i wskazując Bambiemu kilka listków, krótkich i ciemnozielonych, tłustych i postrzępionych, wyrastających bezpośrednio z ziemi.

1977

Bambi począł posłusznie jeść. Miały one przeraźliwie gorzki smak i ohydny zapach.

1978

Po chwili starzec zapytał:

1979

— Jak się czujesz?

1980

— Lepiej — odpowiedział Bambi szybko.

1981

Nagle mógł znowu mówić, zmysły jego otrzeźwiały, zmęczenie złagodniało.

1982

Znowu po upływie pewnego czasu starzec rozkazał:

1983

— Idź no naprzód.

1984

Przez chwilę szedł za Bambim, potem powiedział:

1985

— Nareszcie!

1986

Zatrzymali się.

1987

— Krew twoja jest zatamowana — powiedział starzec — nie płynie już z rany, nie kapie już z twoich żył, nie będzie cię już więcej zdradzała, nie będzie więcej… wskazywała JEMU i JEGO psu drogi do twego życia.

1988

Starzec miał wygląd zmęczony i wyczerpany, ale w głosie jego brzmiała wesołość.

1989

— Chodź teraz — ciągnął. — Teraz możesz wypocząć.

1990

Dotarli do szerokiego rowu, którego Bambi nigdy jeszcze nie przekroczył.

1991

Starzec zstąpił w dół, Bambi próbował iść za nim, ale wspięcie się na drugą stronę rowu wymagało wielkiego wysiłku. Ból począł go znowu dotkliwie smagać. Zachwiał się, skupił znowu siły, zachwiał się jeszcze raz, dysząc ciężko.

1992

— Nie mogę ci pomóc — powiedział starzec — musisz się sam wspiąć!

1993

I Bambi dotarł aż na górę. Na nowo uczuł na udzie gorącą strugę, po raz drugi poczuł, że jego siły zamierają.

1994

— Znowu krwawisz — powiedział starzec — spodziewałem się tego. Ale teraz krwawisz mało… a zresztą…

1995

Szeptem dodał:

1996

— Teraz już to zresztą wcale nie szkodzi.

1997

Bardzo wolno kroczyli przez salę wysokich buków. Ziemia była miękka i gładka. Chodziło się po niej bez trudu.

1998

Bambi uczuł tęsknotę, aby się tutaj położyć, aby się rozciągnąć i nie poruszać więcej członkami. Nie mógł iść dalej. Głowa go bolała, szumiało mu w uszach, jego nerwy dygotały, poczęła nim wstrząsać gorączka.

1999

Pociemniało mu przed oczyma. Nie czuł już nic prócz tęsknoty za wypoczynkiem i obojętnego zdumienia, że życie jego zostało tak nagle przerwane i zmienione. Że codziennie chodził zdrów i cały po lesie… jeszcze dzisiaj rano… jeszcze przed godziną… to wydawało mu się niby szczęście jakiegoś odległego, dawno minionego czasu.

2000

Przeszli przez niską gęstwinę dębów i ligustru. Olbrzymi, pęknięty pień bukowy leżał w poprzek przed nimi, wciśnięty głęboko w krzaki, i zatarasowywał im drogę.

2001

— Jesteśmy… — usłyszał znowu Bambi głos starca.

2002

Starzec ruszył wzdłuż pnia. Bambi szedł za nim i wpadł niemal do dołu, który się tutaj rozwierał.

2003

— Tak! — powiedział w tej chwili starzec. — Tutaj możesz leżeć.

2004

Bambi skulił się i nie poruszał się więcej.

2005

Pod zwalonym bukiem dół stawał się jeszcze głębszy i tworzył małą izdebkę. Krzaki rosnące na górnym skraju zamykały się nad tym, kto tam wchodził, i chroniły go przed czyimkolwiek wzrokiem. Kto był tam na dole, ten jakby zniknął ze świata.

2006

— Tutaj jesteś bezpieczny — powiedział starzec — tutaj możesz pozostać.

2007

Minęło wiele dni.

2008

Bambi leżał w ciepłej ziemi, mając nad sobą gnijącą korę zwalonego drzewa, przysłuchiwał się swoim bólom, jak rosły w jego ciele, stawały się silniejsze, ustępowały, porzucały go i opadały, coraz wolniej i wolniej. Niekiedy wypełzał ze swojej kryjówki, stawał słabo na chwiejących się, niepewnych nogach, sztywno robił kilka kroków, szukając pożywienia.

2009

Jadał teraz zioła, na które dawniej nigdy nie zwracał uwagi, których nie dostrzegał nawet dawniej. Ale teraz nagle narzucały mu się, przyzywały go swoją wonią, pełną dziwnej, kuszącej ostrości. To, czym gardził dawniej, co odrzucał, kiedy mu przypadkowo wpadło między wargi, wydawało mu się teraz smaczne i soczyste. Niektóre małe liście, niektóre krótkie, krępe łodyżki i teraz nie były mu miłe, ale mimo to jadł je jak pod przymusem, a rana jego goiła się szybciej, siły powracały wyraźnie.

2010

Był uratowany.

2011

Nie opuszczał jednak jeszcze dołu, tylko w nocy wychodził trochę, przez cały dzień zaś leżał cicho w swoim łożu. Dopiero teraz, kiedy jego ciało nie czuło już bólów, Bambi przeżył raz jeszcze w myślach wszystko, co się stało, i zbudziło się w nim wielkie przerażenie, głęboki wstrząs przeniknął jego duszę. Nie mógł się z tego otrząsnąć, nie mógł jeszcze wstać i biegać jak dawniej.

2012

Leżał w norze i był podniecony, na przemian przerażony, zawstydzony, zdumiony, wzruszony, to pełen melancholii, to pełen szczęścia.

2013

Starzec przebywał przy nim ciągle. Początkowo dzień i noc nie odstępował od boku Bambiego. Teraz pozostawiał go niekiedy samego, zwłaszcza gdy postrzegał, że Bambi popada w zamyślenie. Stale jednak przebywał w jego pobliżu.

2014

Nadszedł pewien wieczór, po błyskawicach i grzmotach, ulewie i burzy, wieczór o oczyszczonym, wymytym, błękitnym niebie, opromienionym przez zachodzące słońce.

2015

Na wszystkich wierzchołkach drzew dokoła śpiewały głośno kosy, zięby, w krzakach szeptały sikory, w trawie i pod krzakami na ziemi brzmiało krótkimi okrzykami metalicznie skrzekliwe pianie bażantów, dzięcioł śmiał się głośno i radośnie, a gołębie gruchały w żarliwej tęsknocie miłosnej.

2016

Bambi wyszedł ze swego dołu. Życie było piękne.

2017

Starzec stał przed dołem, jakby czekał na niego.

2018

Powolnym krokiem poszli razem przed siebie.

2019

Ale przez wielki rów, do innych, już nigdy Bambi nie powrócił.

Rozdział 23

2020

Pewnej nocy, przepojonej szeptem opadających liści jesiennych, puszczyk krzyknął donośnie nad wierzchołkami drzew. Potem czekał.

2021

Ale Bambi już z daleka dostrzegł go poprzez rzadkie teraz listowie na gałęziach i stał spokojnie.

2022

Puszczyk podfrunął bliżej i zahukał jeszcze głośniej. Potem czekał.

2023

Ale Bambi znowu nic nie powiedział.

2024

Teraz puszczyk nie mógł już dłużej wytrzymać.

2025

— Czy nie przestraszył się pan? — zapytał z niezadowoleniem.

2026

— Owszem — odpowiedział Bambi łagodnie. — Trochę.

2027

— Tak, tak — mruknął puszczyk urażony — tylko trochę? Dawniej przerażał się pan zawsze okropnie. Prawdziwą przyjemność miało się, widząc pańskie przerażenie. Jaki może być powód, że teraz przestraszył się pan tylko trochę?…

2028

Był rozgniewany i powtórzył:

2029

— Tylko trochę…

2030

Puszczyk był już teraz stary i dlatego stał się jeszcze bardziej próżny i wrażliwy niż dawniej.

2031

Bambi chciał odpowiedzieć:

2032

„I dawniej nie przestraszałem się wcale, nigdy, mówiłem tak tylko, żeby panu sprawić przyjemność”.

2033

Ale wolał jednak zachować to wyznanie dla siebie. Żal mu było poczciwego, starego puszczyka, który siedział teraz na gałęzi taki zagniewany. Spróbował go uspokoić.

2034

— Może to dlatego, że właśnie myślałem o panu — powiedział.

2035

— Co? — Puszczyk odzyskał znowu humor. — Co? Myślał pan o mnie?

2036

— Tak — odpowiedział Bambi z wahaniem — właśnie w chwili, kiedy pan zaczął krzyczeć. Gdyby nie to, byłbym się oczywiście przestraszył tak samo, jak zwykle.

2037

— Naprawdę? — mruknął puszczyk.

2038

Bambi nie mógł zaprzeczyć. Co mu to zresztą szkodziło? Niech się ten mały staruszek cieszy.

2039

— Naprawdę — potwierdził i ciągnął: — …rad jestem z tego… gdyż drżę zawsze na całym ciele, kiedy pana tak nagle usłyszę.

2040

Puszczyk nastroszył pierze, stał się miękką kulką, otoczoną brunatną i jasnoszarą falą, i był szczęśliwy.

2041

— To bardzo ładnie z pańskiej strony, że myślał pan o mnie… bardzo ładnie… — mruknął czule. — Dawno się nie widzieliśmy.

2042

— Bardzo dawno — powiedział Bambi.

2043

— Nie chadza pan już widocznie dawnymi drogami? — zapytał teraz puszczyk.

2044

— Nie… — Bambi mówił bardzo wolno — dawnymi drogami już nie chadzam.

2045

— I ja zapuszczam się teraz dalej w świat niż dawniej — powiedział puszczyk wyniośle.

2046

Przemilczał, że został ze swego dawnego obrębu, w którym trwał od urodzenia, wypędzony przez młodszego, bezwzględnego rywala.

2047

— Nie można trwać wiecznie na tym samym miejscu — dodał jeszcze.

2048

Potem zaczekał na odpowiedź.

2049

Ale Bambiego już nie było. Prawie tak samo jak starzec znał teraz sztukę nagłego i bezszelestnego znikania.

2050

Puszczyk był oburzony.

2051

— Bezczelność… — mruknął do siebie.

2052

Otrząsnął się, wcisnął dziób w pierze na piersi i począł filozofować w duchu:

2053

„Nie wolno wierzyć, że z wytwornymi panami może istnieć przyjaźń. Choćby byli najbardziej uprzejmi… kiedyś jednak stają się bezczelni… a wtedy siedzi się tak głupio, jak ja teraz siedzę…”

2054

Nagle spadł pionowo jak kamień na ziemię. Dojrzał mysz, która teraz jeden jedyny raz tylko zdążyła pisnąć w jego szponach. Poszarpał ją na kawały, gdyż był bardzo rozgniewany.

2055

Szybciej niż zwykle przełknął niewielki kąsek. Potem odleciał.

2056

„Co mnie obchodzi ten Bambi?” — pomyślał. „Co mnie obchodzi to całe wytworne towarzystwo? Wcale mi na nim nie zależy!”

2057

Zaczął znowu krzyczeć. Tak donośnie, tak wytrwale, że kilka turkawek, obok których przefrunął, obudziło się i z głośnym szelestem skrzydeł zerwało się ze swoich miejsc.

2058

Przez wiele dni jeszcze burza szalała po lesie, zrywając ostatnie liście z gałęzi. Wreszcie drzewa były zupełnie ogołocone.

2059

Bambi szedł o brzasku porannym w stronę domu, aby się przespać w dole razem ze starcem.

2060

Jakiś cieniutki głosik zawołał go dwa czy trzy razy szybko po kolei. Bambi zatrzymał się. I oto wiewiórka jak błyskawica mignęła w dół spomiędzy gałęzi i usiadła przed nim na ziemi.

2061

— Więc to pan naprawdę! — zagwizdała z pobożnym zdumieniem. — Od razu pana poznałam, kiedy pan przechodził, ale nie chciałam wierzyć własnym oczom…

2062

— Skąd się pani tutaj bierze?… — zapytał Bambi.

2063

Wesoła mała twarzyczka wiewiórki przybrała zatroskany wyraz.

2064

— Nie ma już dębu… — poczęła się żalić — mego pięknego, starego dębu… przypomina pan sobie? Było to okropne… ON go wywrócił.

2065

Bambi ze smutkiem spuścił głowę. W duszy uczuł żal po wspaniałym, starym drzewie.

2066

— Tak szybko się to stało — opowiadała wiewiórka. — My wszyscy, którzy mieszkaliśmy na drzewie, musieliśmy uciekać i patrzyliśmy, jak ON olbrzymim, połyskującym zębem przegryzł stary dąb. Drzewo krzyczało głośno otwartą raną. Nieustannie krzyczało, a ząb krzyczał także… straszne było słuchać tego. A potem piękne, stare drzewo padło. Upadło na łąkę… a my wszyscy płakaliśmy.

2067

Bambi milczał.

2068

— Tak… — westchnęła wiewiórka — ON może wszystko… ON jest wszechmocny…

2069

Spojrzała na Bambiego szeroko rozwartymi oczyma i nastroszyła uszy, ale Bambi milczał.

2070

— A teraz wszyscy jesteśmy bez dachu nad głową… — mówiła dalej wiewiórka — nie wiem wcale, gdzie rozproszyli się inni… Ja przybyłam tutaj… ale takiego drzewa prędko nie znajdę…

2071

— Stary dąb… — powiedział Bambi jakby do siebie — znałem go od dni dzieciństwa.

2072

— No… ale że też to pan jest naprawdę!

2073

Wiewiórka była niezmiernie zadowolona.

2074

— Wszyscy myśleli, że pan chyba dawno nie żyje. Niekiedy co prawda mówiono, że pan jeszcze żyje… niekiedy opowiadano, że ten czy ów widział pana… ale niczego określonego nie można się było dowiedzieć, uważano więc to wszystko za zwykłe pogłoski…

2075

Wiewiórka spojrzała na niego badawczo.

2076

— No tak… dlatego, że pan już nie powrócił!…

2077

Kiedy tak siedziała i czekała na jego odpowiedź, widać było wyraźnie jej zaciekawienie.

2078

Bambi milczał. Ale i w nim zbudziła się cicha, nieśmiała ciekawość. Chciał pytać. O Falinę, o ciotkę Enę, o Ronna i Karusa, o wszystkich towarzyszy swojej młodości.

2079

Ale milczał.

2080

Wiewiórka ciągle jeszcze siedziała przed nim, przyglądając mu się.

2081

— Co za korona! — zawołała z podziwem. — Co za korona! Nikt prócz starego księcia, nikt w całym lesie nie ma takiej korony!

2082

Dawniej taka pochwała zachwyciłaby Bambiego i pochlebiła mu. Teraz powiedział tylko niedbale:

2083

— Tak… Możliwe…

2084

Wiewiórka szybko skinęła głową.

2085

— Naprawdę! — zawołała ze zdumieniem. — Naprawdę. Zaczyna pan już siwieć.

2086

Bambi poszedł dalej.

2087

Wiewiórka zauważyła, że rozmowa jest skończona, i wspięła się między gałęzie.

2088

— Do widzenia! — zawołała z góry. — Niech się panu dobrze wiedzie! Bardzo mi było miło. Jeżeli spotkam kogoś z pańskich dawnych znajomych, opowiem mu, że pan jeszcze żyje… Wszyscy będą się bardzo cieszyli.

2089

Bambi usłyszał jej słowa i uczuł znowu owo lekkie wzruszenie w sercu. Ale nie powiedział nic. Trzeba być samotnym, nauczał go starzec, wtedy gdy Bambi był jeszcze dzieckiem. Później, aż do dnia dzisiejszego, starzec ujawnił mu wiele tajemnic, wiele wiedzy. Ale ze wszystkich jego nauk ta była najważniejsza: być samotnym. Jeśli się chce zachować siebie, jeśli się chce pojąć byt, jeśli się chce dojść do mądrości, trzeba być samotnym!

2090

— Ale — zapytał niegdyś Bambi — ale my dwaj jesteśmy przecież teraz stale razem?…

2091

— Już niedługo — odpowiedział na to starzec.

2092

Było to dopiero przed kilku tygodniami.

2093

Teraz Bambiemu przypomniało się to znowu i przypomniało mu się też nagle, że i pierwsze słowa starca, pierwsze, jakie od niego usłyszał, mówiły o samotności. Owego dnia, kiedy Bambi był jeszcze dzieckiem i wołał matki. Wówczas starzec zbliżył się do niego i zapytał:

2094

— Czy nie potrafisz być sam?

2095

Bambi poszedł dalej.

Rozdział 24

2096

Las był znowu okryty śniegiem i zamilkł pod gęstym, białym całunem. Słychać było tylko nawoływania wron, tylko od czasu do czasu zatroskany krzyk sroki, tylko zalęknioną, cichą rozmowę ćwierkających sikor.

2097

Potem mróz przybrał jeszcze na sile i wszystko zamilkło. Teraz powietrze poczęło dźwięczeć z zimna.

2098

Pewnego ranka głęboką ciszę przerwało szczekanie psa.

2099

Było to nieprzerwane, śpieszne szczekanie, które szybko przebiegało po lesie, ochrypłe, głośne, przeciągłe, załamujące się, kłótliwe.

2100

W dole pod zwalonym pniem bukowym Bambi podniósł głowę i spojrzał na starca, który leżał obok niego.

2101

— To nic — odpowiedział starzec na spojrzenie Bambiego — to nas nie dotyczy.

2102

Mimo to obaj nasłuchiwali.

2103

Leżeli więc w swoim dole, mając nad sobą ochronny dach starego pnia bukowego, wysoki śnieg nie dopuszczał do nich lodowatego podmuchu, a splątane gałęzie krzaków niby gęsta krata chroniły ich przed wszelkim śledzącym okiem.

2104

Szczekanie przybliżyło się, gniewne, sapiące, rozgorączkowane. Musiał to być mały pies.

2105

Zbliżało się coraz bardziej. Teraz słyszeli już podwójne czerpanie oddechu, słyszeli poprzez kłótliwe szczekanie cichy, bolesny warkot.

2106

Bambi stał się niespokojny, ale starzec ułagodził go znowu:

2107

— To nas nie dotyczy.

2108

Leżeli cicho w swojej ciepłej izbie i wyglądali w świat.

2109

Wtem coś zaszeleściło bliżej w gałęziach, śnieg spadł z trąconych nagle konarów, śnieg wzniósł się z ziemi.

2110

Teraz można też było rozpoznać, kto się zbliżał.

2111

Poprzez śnieg i krzaki, gałęzie i korzenie skakał, pełzał i skradał się stary lis.

2112

Tuż za nim nadbiegł pies. Był to istotnie mały pies na krótkich nogach.

2113

Polowanie, Pies, ŚmierćLis miał zmiażdżoną jedną przednią łapę, a tuż nad nią poszarpane futro. Zranioną nogę trzymał wysoko przed sobą, krew płynęła mu z ran, oddech świszczał, oczy były rozszerzone z przerażenia i wysiłku. Był zupełnie nieprzytomny z trwogi i gniewu, był zrozpaczony i wyczerpany.

2114

I nagle odwrócił się. Był to niespodziewany ruch, który zaskoczył psa, tak że cofnął się o kilka kroków.

2115

Lis przysiadł na tylnych nogach. Nie mógł iść dalej. Uniósłszy żałośnie postrzeloną przednią łapę, z rozwartym pyskiem, z drgającymi wargami parskał w stronę psa.

2116

Ale pies nie zamilkł ani na chwilę. Jego wysoki, ochrypły głos stał się teraz tylko pełniejszy i głębszy.

2117

— Tu! — wołał. — Tu! Tu jest! Tu! Tu! Tu!

2118

Nie złorzeczył teraz lisowi, nie mówił do niego w tej chwili zupełnie, lecz najwidoczniej przywoływał kogoś innego, kto był jeszcze bardzo oddalony.

2119

Zarówno Bambi jak starzec wiedzieli, że pies przywoływał JEGO.

2120

Lis wiedział to także.

2121

Krew spływała teraz po nim, kapała z jego piersi na śnieg i tworzyła na białej, lodowatej powłoce ogniście czerwoną plamę, która parowała lekko.

2122

Wreszcie lisa opadło osłabienie. Jego zmiażdżona łapa bezsilnie opuściła się w dół, ale przy zetknięciu z zimnym śniegiem przeniknął ją palący ból. Lis z wysiłkiem podniósł ją znowu i drżąc, trzymał ją w powietrzu.

2123

— Puść mnie… — zaczął mówić. — Puść mnie…

2124

Mówił cicho i błagalnie. Był zupełnie wyczerpany i zupełnie pokorny.

2125

— Nie! Nie! Nie! — wrzasnął pies gniewnie.

2126

— Proszę cię… — powiedział lis — nie mogę już biec dalej… koniec ze mną… Puść mnie… pozwól mi uciec… pozwól mi wrócić do domu… pozwól mi przynajmniej umrzeć w spokoju…

2127

— Nie! Nie! Nie! — wył nadal pies.

2128

Lis począł prosić jeszcze natarczywiej.

2129

— Jesteśmy przecież krewniakami… — skarżył się — jesteśmy niemal braćmi… Puść mnie do domu… pozwól mi umrzeć wśród swoich… my… przecież… jesteśmy prawie braćmi… ty i ja…

2130

— Nie! Nie! Nie! — szalał pies.

2131

Wówczas lis wyprostował się i usiadł zupełnie sztywno. Jego piękny, spiczasty pyszczek pochylił się aż do krwawiącej piersi, oczy uniosły się w górę i spojrzał psu prosto w twarz. Zupełnie zmienionym głosem, spokojnie, smutno i z rozgoryczeniem mruknął:

2132

— Nie wstydzisz się?… Zdrajco!

2133

— Nie! Nie! Nie! — krzyczał pies.

2134

Ale lis ciągnął:

2135

— Zbiegu… odstępco!

2136

Jego poszarpane ciało wyprężyło się w nienawiści i pogardzie.

2137

— Pachołku! — syczał. — Nędzniku… tropisz nas tam, gdzie ON nie potrafiłby nas znaleźć, ścigasz nas tam, gdzie ON nie zdołałby nas dogonić… Wydajesz nas na łup… nas, którzy jesteśmy twoimi krewnymi… mnie, który jestem niemal twoim bratem… i stoisz jednak przede mną i nie wstydzisz się?

2138

Nagle rozległy się dokoła liczne głosy.

2139

— Zdrajca! — wołały sroki z drzew.

2140

— Pachołek! — zaskrzeczała kraska.

2141

— Nędznik! — zasyczała łasica.

2142

— Odstępca! — parsknął tchórz.

2143

Ze wszystkich drzew i ze wszystkich krzaków rozlegały się syki i piski, i okrzyki, a z powietrza krakały wrony:

2144

— Pachołek!

2145

Wszyscy zbiegli się, obserwując spór z drzew albo z bezpiecznych kryjówek na ziemi. Oburzenie, które wybuchło z lisa, rozpętało i w nich wszystkich zadawnione, rozgoryczone oburzenie, a krew, rozlana na śniegu i dymiąca przed ich oczyma, wprawiała ich w szaleństwo i kazała im zapomnieć o lęku.

2146

Pies rozejrzał się dokoła.

2147

— Wy! — krzyknął. — Czego chcecie? Co wy wiecie? Co mówicie? Wszystko należy do NIEGO, jak ja do NIEGO należę! Ale ja… ja GO kocham, ja GO uwielbiam! Ja MU służę! Wy się buntujecie… nędznicy, przeciwko NIEMU? ON jest wszechmocny! ON jest ponad nami! Wszystko, co posiadacie, pochodzi od NIEGO! Wszystko, co tu rośnie i żyje, od NIEGO!

2148

Pies drżał z zapału.

2149

— Zdrajca! — krzyknęła wiewiórka.

2150

— Tak! — syknął lis. — Zdrajca! Nikt inny, tylko ty… ty jeden!…

2151

Pies aż podrygiwał w świętym podnieceniu.

2152

— Ja jeden?… Kłamco! Czy nie służy MU także wielu, wielu innych?… Koń… krowa… owca… kury… spośród was wszystkich, ze wszystkich waszych rodów wielu jest u NIEGO i uwielbiają GO… i służą MU!…

2153

— Hołota! — parsknął lis w bezgranicznej pogardzie.

2154

Ale teraz pies nie mógł już dłużej wytrzymać i skoczył mu do gardła. Warcząc, plując, sapiąc, potoczyli się po śniegu, drgający, miotający się dziko kłębek, z którego leciały włosy, wznosił się śnieg i krew tryskała drobnymi kropelkami.

2155

Ale lis nie mógł długo walczyć. Po kilku sekundach leżał już na grzbiecie, pokazał biały brzuch, zadygotał, rozciągnął się i umarł.

2156

Pies wstrząsnął się jeszcze kilka razy, potem rzucił go na zdeptany śnieg, rozstawił szeroko nogi i zawołał donośnym, głębokim głosem:

2157

— Tu! Tu! Tu jest!

2158

Inni z przerażenia rozbiegli się na wszystkie strony.

2159

— Okropność… — powiedział Bambi w swoim dole do starca.

2160

— Najokropniejsze — odpowiedział starzec — jest to, że oni wszyscy wierzą w słowa psa. Wierzą w nie i spędzają całe życie w lęku, nienawidząc JEGO i siebie samych… i zabijając się dla NIEGO.

Rozdział 25

2161

Mróz załamał się, pośrodku zimy powstała wyrwa. Ziemia piła wielkimi łykami topniejący śnieg, tak że wszędzie ukazały się już szerokie płaty nagiego gruntu. Kosy jeszcze nie śpiewały, ale kiedy podlatywały teraz z ziemi, gdzie szukały czerwi, albo kiedy przefruwały z drzewa na drzewo, rozlegał się ich przeciągły, radosny gwizd, który był już niemal jak śpiew.

2162

Dzięcioł zaczynał się już od czasu do czasu śmiać, sroki i wrony stały się rozmowniejsze, sikory gawędziły ze sobą weselej, a bażanty, gdy zlatywały z drzew, na których spały, zatrzymywały się teraz na miejscu prawie jak za dobrych czasów, wstrząsając piórami w porannym słońcu i wydając metaliczny okrzyk, powtarzający się raz po raz w krótkich odstępach.

2163

Takiego właśnie ranka Bambi powędrował po lesie dalej niż zwykle. O pierwszym brzasku przybył nad skraj rowu. Po drugiej stronie, tam, gdzie mieszkał niegdyś, coś się poruszyło. Bambi stał ukryty w krzakach i spoglądał w to miejsce. Tak, ktoś z jego gatunku chodził tam powoli w tę i tamtą stronę, szukając wolnych od śniegu miejsc i pochylając się nad przebijającymi się przedwcześnie trawami.

2164

Bambi chciał się właśnie odwrócić obojętnie i odejść, kiedy poznał Falinę. Pierwszym jego odruchem było wyskoczyć z ukrycia i zawołać ją. Ale stał w miejscu jak przykuty. Tak długo nie widział Faliny. Serce jego poczęło bić mocno.

2165

Falina szła powoli, jakby była zmęczona lub smutna. Była teraz podobna do swojej matki, wyglądała jak ciotka Ena, a Bambi zauważył to z dziwnie dręczącym zdumieniem.

2166

Falina podniosła głowę i skierowała wzrok na drugą stronę rowu, jakby wyczuwała jego obecność.

2167

Bambi uczuł znowu pragnienie, aby wyjść z gąszczu, ale stał nadal obezwładniony niemocą, niezdolny się poruszyć.

2168

Widział, że Falina posiwiała i była stara.

2169

„Wesoła, zuchwała, mała Falina — pomyślał. — Jaka ona była piękna i jaka żwawa!”

2170

Cały okres młodości stanął przed nim nagle. Łąka, drogi, jakimi prowadziła go matka, wesołe zabawy z Gobem i Faliną, poczciwy konik polny i motyl, walka z Karusem i Ronnem, kiedy zdobył sobie Falinę. Uczuł się nagle znowu szczęśliwy, a jednak był przejęty.

2171

Po drugiej stronie rowu Falina odeszła teraz z głową schyloną do ziemi, powoli, zmęczona i smutna. Bambi kochał ją w tej chwili z porywającą, czułą melancholią, chciał przeskoczyć przez rów, który tak dawno już oddzielał go od niej i od innych, chciał ją dogonić, zagadnąć ją i mówić z nią o młodości, o wszystkim, co było.

2172

A przy tym stał ciągle w miejscu i przyglądał się jej, jak odchodziła między gołymi krzakami i znikła wreszcie.

2173

Długo tak stał i spoglądał w tę stronę.

2174

Huknął grzmot.

2175

Bambi wzdrygnął się.

2176

Było to tutaj, po tej stronie rowu. Niezbyt blisko, ale jednak tutaj, po tej, po jego stronie.

2177

Znowu huknął grzmot, a po chwili jeszcze jeden.

2178

Bambi cofnął się o kilka kroków w gęstwinę, przystanął tam i począł nasłuchiwać. Wszędzie cisza. Ostrożnie począł się skradać ku domowi.

2179

Starzec już wrócił, ale nie położył się jeszcze, lecz stał obok zwalonego pnia buku, jakby czekał.

2180

— Gdzie bawisz tak długo? — zapytał tak poważnie, że Bambi milczał.

2181

— Czy słyszałeś przedtem? — ciągnął starzec po chwili.

2182

— Tak — odpowiedział Bambi — trzy razy… ON jest w lesie.

2183

— Owszem…

2184

Stary skinął potakująco głową i powtórzył z dziwnym naciskiem:

2185

— ON jest w lesie… musimy tam pójść…

2186

— Dokąd? — wyrwało się Bambiemu.

2187

— Tam — odpowiedział starzec, a głos jego był ociężały — tam, gdzie ON teraz jest.

2188

Bambi przeraził się.

2189

— Nie przerażaj się — mówił dalej starzec. — Chodź teraz ze mną i pozbądź się lęku. Jestem rad, że mogę cię tam zaprowadzić i pokazać ci to…

2190

Zawahał się przez chwilę i dodał:

2191

— …zanim odejdę…

2192

Bambi spojrzał na starca stropiony i zauważył nagle, jak zapadły był jego wygląd. Głowę miał teraz zupełnie białą, twarz wychudłą, w jego pięknych oczach zgasł dawny blask, miały one teraz matowy, zielony ton i wyglądały jak złamane.

2193

Bambi i starzec nie zaszli daleko, kiedy uderzył im naprzeciw pierwszy powiew owego ostrego zapachu, który potrafił tchnąć w serce tyle groźby i przerażenia.

2194

Bambi zatrzymał się.

2195

Ale starzec szedł dalej, prosto w kierunku tego zapachu.

2196

Bambi z wahaniem skierował się za nim.

2197

Podniecający zapach bił w nich coraz ostrzejszymi falami. Ale starzec szedł naprzód niepowstrzymanie.

2198

W Bambim zbudziła się myśl o ucieczce, zadrgała w jego piersi, ogniem przemknęła mu przez głowę i członki i chciała porwać go ze sobą. Pohamował się siłą i szedł dalej tuż za starcem.

2199

Wrogi zapach spotężniał teraz tak dalece, że nie czuło się już obok niego żadnej innej woni i niepodobna już było niemal oddychać.

2200

— Tu! — powiedział starzec i ustąpił w bok.

2201

Na zgniecionych liściach w zdeptanym śniegu leżał na ziemi ON, o dwa kroki od nich.

2202

Stłumiony okrzyk przerażenia wyrwał się z piersi Bambiego. Nagłym skokiem rzucił się do upragnionej ucieczki. Był niemal nieprzytomny ze strachu.

2203

— Stój! — usłyszał za sobą krzyk starca.

2204

Obejrzał się i zobaczył, że starzec stał spokojnie tam, gdzie ON leżał na ziemi. Nieprzytomny ze zdumienia, pod przymusem posłuszeństwa, targany bezgraniczną ciekawością i drżącym oczekiwaniem, Bambi zbliżył się do niego.

2205

— Chodź bliżej… bez obawy… — powiedział starzec.

2206

Oto leżał ON, z bladą, nagą twarzą zwróconą ku górze. Jego kapelusz leżał nieco z boku, oddzielnie na śniegu, a Bambi, który nie wiedział, co to jest kapelusz, sądził, że straszliwa głowa została rozcięta na dwoje.

2207

Obnażona szyja kłusownika przebita była raną, otwartą niby małe, czerwone usta. Krew powoli spływała z niej jeszcze, krew zakrzepła we włosach, pod nosem i leżała wielką kałużą na śniegu, który stopniał od jej gorąca.

2208

— Oto stoimy tutaj — zaczął starzec cicho — stoimy zupełnie blisko NIEGO… a gdzież jest teraz niebezpieczeństwo?

2209

Bambi spojrzał na leżącego, którego postać, członki i skóra wydawały mu się zagadkowe i przeraźliwe. Patrzył w te złamane oczy, które bez spojrzenia wznosiły się ku niemu, i nie rozumiał nic.

2210

— Bambi — ciągnął starzec — czy przypominasz sobie, co powiedział Gobo, czy przypominasz sobie, co powiedział pies, w co oni wszyscy wierzą… czy przypominasz sobie?

2211

Bambi nie był zdolny odpowiedzieć.

2212

— Widzisz teraz sam, Bambi — mówił dalej starzec — widzisz teraz sam, jak ON leży, niby któryś z nas! Słuchaj, Bambi, ON nie jest wszechmocny, jak oni powiadają. ON nie jest TYM, od którego pochodzi wszystko, co rośnie i żyje, ON nie jest ponad nami! ON jest obok nas i jest jak my sami, jak my zna ON trwogę, niedolę i cierpienie. Może być zwyciężony, podobnie jak my, a wtedy leży bezradnie na ziemi, podobnie jak my, tak jak widzisz GO teraz przed sobą.

2213

Zapanowała cisza.

2214

— Rozumiesz mnie, Bambi? — zapytał starzec.

2215

Bambi odpowiedział szeptem:

2216

— Sądzę…

2217

Starzec rozkazał:

2218

— Mów!

2219

Bambi zapłonął w duszy i powiedział, drżąc:

2220

— Ktoś inny jest ponad nami wszystkimi… ponad nami i ponad NIM.

2221

— Więc mogę już odejść — powiedział starzec.

2222

Odwrócił się i przez pewien czas szli razem.

2223

Przed wysokim jesionem starzec zatrzymał się.

2224

— Nie chodź za mną dalej, Bambi — zaczął spokojnym głosem. — Mój czas się skończył. Muszę sobie teraz wyszukać miejsce na koniec…

2225

Bambi chciał mówić.

2226

— Nie — przerwał mu starzec — nie… w godzinie, ku której idę teraz, każdy z nas jest sam. Bywaj zdrów, mój synu… kochałem cię bardzo.

2227

Dzień letni rozżarzył się już w pierwszych godzinach porannych bez najmniejszego podmuchu wiatru, bez chłodu o świcie. Zdawało się, jakby słońce nadchodziło dzisiaj śpieszniej niż zwykle. Wzeszło szybko i buchnęło oślepiającymi płomieniami niby olbrzymia pożoga.

2228

Rosa na łąkach i krzakach ulotniła się natychmiast. Ziemia wyschła zupełnie, a skiby jej kruszyły się. W lesie zapanowała przedwczesna cisza. Tylko tu i ówdzie słychać było śmiech dzięcioła, tylko gołębie gruchały z niezmordowaną, żarliwą czułością.

2229

Bambi stał na ukrytej, małej polance, pozostawiającej trochę wolnego miejsca w głębokiej gęstwinie.

2230

PrzemijanieNad głową jego tańczyła i śpiewała w słońcu chmara muszek.

2231

Z liści leszczyny obok Bambiego zabrzmiało ciche brzęczenie i wielki żuk wyfrunął powoli, przeleciał poprzez chmarę muszek, wyżej i wyżej, ku wierzchołkowi drzewa, gdzie chciał spać aż do wieczora. Pokrywy jego skrzydeł odcinały się ostro i zgrabnie, jego skrzydła tryskały siłą. Chmara much rozdzieliła się, kiedy żuk torował sobie drogę, i zamknęła się za nim z powrotem. Jego ciemne, brunatne ciało, spowite drżącym migotaniem poruszających się skrzydeł, raz jeszcze zaświeciło w słońcu, zanim znikło.

2232

— Widziałyście go?… — pytały się nawzajem muchy.

2233

— To starzec — śpiewały jedne.

2234

A inne śpiewały:

2235

— Wszyscy z jego rodu pomarli już. Ale on żyje jeszcze. On jeden.

2236

Kilka maleńkich muszek zapytało:

2237

— Jak długo może żyć?

2238

Pozostałe zaśpiewały w odpowiedzi:

2239

— Nie wiemy tego. Jego ród w ogóle żyje bardzo długo. Żyją prawie wiecznie… Widzą słońce trzydzieści razy, czterdzieści razy… nie wiemy tego. I nasze życie jest długie… ale my widzimy dzień tylko raz albo dwa razy.

2240

— A starzec? — zapytały znowu najmniejsze muszki.

2241

— On przeżył wszystkich ze swego rodu… jest prastary… prastary… widział i doświadczył na świecie więcej, niż można sobie wyobrazić.

2242

Bambi poszedł dalej.

2243

„Pieśń muszek — pomyślał — pieśń muszek…”

2244

Delikatne, lękliwe wołanie dobiegło do jego ucha.

2245

Począł nasłuchiwać, zbliżył się, bardzo cicho, ciągle przez najgęstsze krzaki, ciągle bezszelestnie, jak to było od dawna w jego zwyczaju.

2246

Znowu rozległo się wołanie, jeszcze bardziej natarczywe, jeszcze bardziej błagalne. Głosy jego własnego gatunku:

2247

— Mamo!… Mamo!…

2248

Bambi przedzierał się przez krzaki, kierując się w stronę tego wołania.

2249

Stało tam dwoje maleństw w czerwonych sukienkach, braciszek i siostrzyczka, osamotnieni i zalęknieni.

2250

— Mamo!… Mamo!…

2251

Zanim się zdążyli zorientować, co się stało, Bambi stanął przed nimi.

2252

Bez słowa wlepili w niego wzrok.

2253

— Wasza matka nie ma teraz czasu — powiedział Bambi surowo.

2254

Spojrzał malcowi w oczy.

2255

— Czy nie potrafisz być sam?

2256

Malec i jego siostrzyczka stali niemo.

2257

Bambi odwrócił się, przedarł się przez najbliższe krzaki i zniknął, zanim jeszcze dwoje maleństw mogło się opamiętać.

2258

Poszedł dalej.

2259

„Ten malec mi się podoba… — pomyślał. — Może spotkam go znowu, gdy będzie większy…”

2260

Poszedł dalej.

2261

„Ta mała — pomyślał — ta mała także jest milutka… tak wyglądała Falina, kiedy była jeszcze dzieckiem”.

2262

Poszedł dalej i zniknął w lesie.

Przypisy

[1]

sukienka — w gwarze łowieckiej: sierść zwierzyny płowej, w tym saren. [przypis edytorski]

[2]

ligustr — krzew o drobnych białych kwiatach i okrągłych, czarnych, błyszczących owocach; bywa sadzony w charakterze żywopłotu. [przypis edytorski]

[3]

łoczyga — pospolita roślina z rodziny astrowatych, o języczkowatych, jasnożółtych kwiatach. [przypis edytorski]

[4]

kraska — barwny ptak o jaskrawym, niebiesko-rdzawym upierzeniu. [przypis edytorski]

[5]

słuchy — uszy zająca. [przypis edytorski]

[6]

wiecha — tu zapewne: wiechlina, trawa z kwiatostanem w kształcie wiechy, stanowiąca wartościową paszę. [przypis edytorski]

[7]

marzanka — roślina zielna o drobnych, różowawych lub białych kwiatach i wąskich liściach. [przypis edytorski]

[8]

piegża — mały ptak wędrowny. [przypis edytorski]

[9]

turkawka — ptak wędrowny z rodziny gołębiowatych. [przypis edytorski]

[10]

smętek — melancholia, zaduma, smutek. [przypis edytorski]

[11]

rad — zadowolony. [przypis edytorski]

[12]

swoich wielkich krewniaków, jeleni — sarny i znacznie od nich większe jelenie to różne gatunki zwierząt, chociaż wiele osób mylnie uważa, że sarna to samica jelenia. [przypis edytorski]

[13]

pokrzywnica — mały ptak z rzędu wróblowych. [przypis edytorski]

[14]

nawłoć — pospolita roślina o żółtych, wiechowatych kwiatostanach na szczycie łodygi; osiąga wysokość do ok. 1 m. [przypis edytorski]

[15]

kurka wodna — średniej wielkości ptak wodny z rodziny chruścieli. [przypis edytorski]

15 zł

tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

35 zł

tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

55 zł

tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

200 zł

tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

500 zł

Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

20 zł /mies.

Dziękujemy, że jesteś z nami!

35 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

55 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

100 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

Dane do przelewu tradycyjnego:

nazwa odbiorcy

Fundacja Wolne Lektury

adres odbiorcy

ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

numer konta

75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

tytuł przelewu

Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

wpłaty w EUR

PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

Wpłaty w USD

PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

SWIFT

WBKPPLPP

x
Skopiuj link Skopiuj cytat
Zakładka Istniejąca zakładka Notka
Słuchaj od tego miejsca