- Antysemityzm: 1
- Bieda: 1
- Bogactwo: 1
- Bóg: 1
- Ciemność: 1 2 3
- Cień: 1 2
- Cisza: 1
- Deszcz: 1 2 3
- Drzewo: 1
- Erotyzm: 1
- Gwiazda: 1 2 3 4
- Jesień: 1 2 3 4 5 6
- Kłótnia: 1
- Kondycja ludzka: 1
- Krew: 1
- Księżyc: 1 2 3
- Kwiaty: 1
- Literat: 1
- Melancholia: 1 2 3
- Miasto: 1
- Miłość: 1 2
- Młodość: 1
- Modlitwa: 1
- Natura: 1
- Niebo: 1
- Noc: 1 2 3 4 5
- Obcy: 1
- Ojczyzna: 1
- Oko: 1
- Pijaństwo: 1
- Poeta: 1 2
- Poezja: 1
- Przemiana: 1
- Przemoc: 1
- Radość: 1
- Rozstanie: 1
- Samotność: 1 2
- Sen: 1
- Szczęście: 1
- Tęsknota: 1 2
- Ucieczka: 1
- Wiatr: 1 2 3 4 5
- Wiosna: 1 2 3
- Wspomnienia: 1 2
- Zazdrość: 1
- Życie jako wędrówka: 1 2
- Żyd: 1 2 3
Poprawiono błędy źródła:
zbrzybiały > zgrzybiały;
ty mieszkach > ty mieszkasz;
dwiewięćdziesiąt > dziewięćdziesiąt;
sześciesiąt > sześćdziesiąt;
Uwspółcześniono pisownię:
* pisownia wielką i mała literą: mleczna droga > Mleczna Droga;
* pisownia łączna/rozdzielna, np.:
poco > po co;
napewno > na pewno;
gdzieindziej > gdzie indziej;
Nigdybym > Nigdy bym;
pozatem > poza tym;
szaro zielony > szarozielony;
podostatkiem > pod dostatkiem;
* pisownia joty, np.:
melodia > melodia;
djaspora > diaspora;
Brazylji > Brazylii;
* fleksja, w tym końcówki fleksyjne Msc. i N. lp i lm: -em, -emi, np.:
niczem > niczym;
krwawemi > krwawymi;
pozatem > poza tym;
twojemi > twoimi;
utopij > utopii;
* inne:
Juda verecke > Juda verrecke;
zjedźcie > zjedzcie;
U. S. A. > USA;
S. O. S. > SOS;
chrósty > chrusty;
Bethovena > Beethovena;
rembrandowskich > Rembrandtowskich;
maquilage > maquillage;
Uwspółcześniono interpunkcję, uzupełniając przecinki.
Maurycy SchlangerIdę…
Wyznanie moje
Idę…
1Świat zamarł w wyczekującym walki bezruchu
jak krokodyl grzejący się nad Nilem
i tylko nieba brzuchem
poruszają chmury kolorowe, potwornie leniwe.
Wiatr zawiał z zachodu
i płaszcz mój nadął jak parasol.
Nie szkodzi!
Czasem i wiatry są życia okrasą,
10czasem bogactwem jest bieda.
Noc mnie kocha;
że dla mnie jest wicher, co szlocha,
co panem jest nocy jesiennej,
15bo ja idę
na spotkania z wichrem i nocą
wtedy gdym bogaty i wtedy gdy znoszę biedę,
wtedy gdym syty i wtedy gdym bosy.
Skarży mi się wicher, że ktoś skrzydła mu łamie,
20że ktoś nie pozwala mu latać
i noc się skarży, że ktoś jej kradnie
bardzo dużo godzin gorącego lata.
A ja słucham i potakuję,
i stale idę i idę
25naprzeciw wichrom i psom, co poszczekują.
I stale idę i idę,
i choć sam bity, pocieszam innych,
tych jak ja pogardzanych i jak ja niewinnych.
Idę w noc i zimę,
30idę w ciemną zawieruchę,
idę,
bo iść muszę,
bo schadzki muszę mieć z wichrem i nocą,
wtedy gdym syty i wtedy gdym bosy.
Puste stronice
LiteratWzywacie mnie do siebie bezbronne a zuchwałe,
40bym posiadł pełen mocy wasze nietknięte ciała,
abym lśniącym dzirytem pokłuł was i poranił
i bluźnierczo krwawymi was poznaczył bliznami.
Wołacie mnie dziewice niczym nieprzybrane,
przyzywacie melodią muzą rozśpiewaną.
45Nigdy bym dla siebie mej czarnej szpady nie trudził,
bo ja czytam z pustych kart. Piszę tylko dla ludzi.
Rozmowa
czy w Polsce niebo inne niż w Brazylii,
czy ktoś, kto młodym czuje się jest starym,
50czy słońce wszędzie na zachód się chyli?
Proszę cię, powiedz, czy głód też dociera
do will bogaczy i zamków królewskich,
czy tylko z oczu mych smutek spoziera,
że złoto żyje, lecz… w kasach bankierskich?
55— Słuchaj młodzieńcze, opowiem ci wszystko,
jam stary pielgrzym, wszystkie drogi życia
dawnom już obszedł, wielkim był i niski,
dużom radości zaznał i goryczy.
Niebo to samo w Niemczech jest i Chile,
60tylko że czarne czasem lub niebieskie,
wszędzie te same ptaki i motyle,
te same lasy są i polne ścieżki.
Tylko że człowiek, ten, co świata panem,
ten, co gdzieś królem został lub maklerem,
65jemu się zdaje, że to panowanie
jest bardzo małe, że się równa zeru.
A głód dociera do murzyńskich chałup,
do will bogaczy i nędznych lepianek,
gdyż głód ten oznacza: „ja mam zbyt mało,
70ja chcę mieć więcej, bo ja jestem panem!”
Dlatego smutny jest świat i łakomy,
dlatego tęskne oczy twe młodzieńcze,
bo każdy myśli, że źle mu jest w domu,
że słońce ciemne, barw mało ma tęcza.
75Dlatego razi kogoś w Apeninach,
że czarnych ludzi za dużo się rodzi,
że w Azji czerwień płonie jak malina,
że muzułmanin do meczetu chodzi.
Człowiek z zachodu, wschodu i południa
80przeklina jeden drugiego i bije.
Zgody wśród ludzi, zaprzestania kłótni
ty, chociaż jesteś młody — nie dożyjesz! —
Juda verrecke[1]
co nas miały strzec od złego i chorób.
85Stąpamy z krwawym mozołem
nagimi stopami po kamiennych drogach diaspory.
Biją nas szatany:
za to, że ich nigdy nie bito,
za to, że nam Bóg już nie zsyła manny
90tylko jeść musimy — jak inni — ziemniaki i żyto.
Uciekamy. Rodzimy się w drodze. Umieramy.
Rozmnażamy się w drodze. Uciekamy.
Każdy dzień budzi nową trwogę.
Każda noc rodzi nową trwogę.
95Dźwiękiem naszych stóp szerzymy lęk.
Lękiem naszych ust dusimy dźwięk.
Nie wolno nam uczyć się, nie wolno patrzeć,
nie wolno żebrać, nie wolno być bogatym,
nie wolno pisać, nie wolno oddychać,
100nie wolno myśleć. — Wolno tylko zdychać.
Hep! Hep! Precz! Dokąd idziesz?
Każdy twój krok — to nędza,
śmiercią tchną twoje kroki.
105Idź precz! A zostaw pieniądze,
Każdy dzień budzi zgrozę.
Każda noc budzi zgrozę.
Każdy dzień — może być ostatni.
110Żaden uścisk nie może być bratni.
Czołgamy się. Próbujemy resztkami powietrza oddychać
jak normalni ludzie. Nie chcemy zdychać.
I dlatego gonią nas. I wbijają nóż. A my umieramy.
Nóż tkwi nie w piersi. W plecach. Bo my uciekamy…
Synowie Izraela
115
poważni i godni
do naszej ziemi.
Głodni, głodni, głodni,
ziemi, ziemi, ziemi.
120Nie pomogło palenie Biblii na stosach
ni mordowanie nas przez bliźnich.
Umieraliśmy — Szma Izrael
[3] — na stosach
i nic nas nie mogło odojczyźnić!
Idziemy
125do naszej ziemi.
Zdzieramy z siebie niewolnicze powłoki,
szmaty cuchnące pleśnią i pieniądzem,
sztandarem: biało-niebieskie obłoki
[4],
hasłem: Ojczyzny żądza.
130Idziemy
godnością święci.
Czarna bajka
Dojrzewają hasła na poplamionej
135gazetami serwecie;
przekwitają słowa rozpanoszone
Reuterami po świecie.
wyrosła czarna niezapominajka.
140Wdarł się cień. Nie wiem, czy cień, czy może bajka.
Za górami, za ziemiami czarnymi
słońce przestało świecić; czarne serca tuczyły się pieczenią
krwi — tej najtańszej cieczy.
Czarne koszule katów
145spłodziła czarna niezapominajka
Adua
[5]. Może to cień, a może bajka?…
Business
Haussa,
haussa,
150baissa,
stop!
depesza.
Skąd?
Odessa:
155Koniunktura,
ryż drożeje,
żyto spada,
frank się chwieje.
Grają dzwonki,
160
pędzą gońce,
windy,
schody,
telegrafy,
165telefony,
Goldbarony,
business,
business…
170Tam daleko
dzieci łkają:
dać im mleka,
zimno mają.
Tam w oddali
175płot schronieniem,
głód tak pali…
śmierć zbawieniem…
Business,
business.
180…tu Brazylia:
dziś spalono
wagon kawy.
…tu Marsylia…
…tu Ateny:
185chleb z rodzynek
nieciekawy!
Baissa!
Haussa!
…tutaj USA:
190żyto w morze
dziś wrzucono.
…Hallo, Tokio?
tu Mandżuria:
ryżu dajcie!!!
195…Hallo, Chiny:
umierajcie!
Krzyczcie, Chiny,
chleba chcecie?
…Hallo, Chiny:
200dzieci zjedzcie;
tu Sowiety…
dzwonki dzwonią,
Underwoody,
business,
205business,
haussa,
baissa…
Wiersz sentymentalny
a w dali mrok jest i cisza.
210Cichym jest mrok, dalekie są sny
i zwiędły uśmiech na licach.
Pachnie rumianek i więdnie bez,
męczą rozkosznie storczyki.
Gdzie jesteś teraz i gdzie jam jest,
215i gdzie serc naszych muzyka?
Gdzie indziej jam jest, gdzie indziej ty,
jasne łzy błyszczą na licach,
o płomień świeczki tłuką się ćmy,
a w dali mrok, ty i cisza.
Obczyzna
220
i księżycu stary, coś srebrem zabłysnął.
O, szumiące krzewy pachnących wybrzeży,
rozedrgane złudą wieczory nad Wisłą.
Chłonę chłód zachodu rozmarzoną piersią,
225słyszę gawędzenia fal szarozielonych,
chciałbym się roześmiać szczęściem w moim wierszu,
chciałbym ucałować brzozy rozmodlone…
…i uciekam chyłkiem do dusznej izdebki,
pełnej melancholii i trwożnego znoju,
230bo niczego tutaj prócz starej kolebki
nie wolno mi kochać. To wszystko nie moje…
Katastrofa
Pędzi pociąg jak szalony —
expres Tokio-Yokohama.
Szyby brzęczą, szyby dzwonią.
235W pierwszej klasie siedzi dama.
Pędzi pociąg jak szalony.
Czarnej nocy smok otula
ziemię w tempie walc-bostona
[9].
(Dama z kraju jest John Bulla
[10]).
240Pędzi pociąg jak szalony,
smutno teraz damie samej,
za to potem on i ona
razem będą w Yokohamie.
Pędzi pociąg jak szalony,
245coraz szybciej, coraz raźniej.
On, kochanek wymarzony
tam na stacji czeka właśnie.
Pędzi pociąg jak szalony
(tęskni coraz bardziej dama),
250wpadł na expres z drugiej strony…
— — — — — — — — — — —
On sam żyje w Yokohamie…
Szczęście
nie wiem, gdzie jesteś i mieszkasz i kogo spytać o drogę.
255Od tylu lat się wałęsam, wędrowiec szary i bosy,
i szukam ciebie wytrwale dzień po dniu i noc po nocy.
Odwiedzam zamki książęce i małe chaty ubogie,
od tylu lat cię już szukam i nigdzie znaleźć nie mogę.
Wiatr mnie wywraca słabego, śnieg zasypuje mi ślady,
260a ja cię szukam i szukam, wiecznie spragniony i blady.
I nie wiem, kiedy cię znajdę i kiedy odpocznę drżący
u progu twojego domu, ja — człowiek wszechniewiedzący,
bo tyle lat cię już szukam, niebiosa pytam o drogę,
czołgam się, biegnę i błądzę, a nigdzie znaleźć nie mogę…
Elżbieta Bergner[11]
265Wdarłem się z huczącego jak wieczny dynamit,
krwawego, cuchnącego jazzem zgiełku ulic
w ciemności melodyjnej przemiękki aksamit,
co upieścił mnie słowem i dźwiękiem przytulił.
Wprzągnięty w rydwan szumu i cieni już jadę
270po smugach, wysyłanych z kabiny na ekran
ponad widzów głowami i blaskiem zwierciadeł.
Śpiewają mi kolory prozaicznych reklam.
Drgają ręce twe białe jak zefirów skrzydła —
osnuta melancholią, naiwna Ariano.
275Aż chciałoby się czarne odegnać straszydła
i prozie szarych godzin powiedzieć: dobranoc!
Chciałoby się iść stale z tobą lub za tobą
po błyszczących asfaltach i chrzęszczących chrustach
i jak w boski talizman, przepiękną ozdobę
280patrzeć, patrzeć i patrzeć w twe marzące usta.
Świat za ścianą kina mizdrzy się i łajdaczy.
A twoje piękne oczy goreją jak fosfor,
chciałoby się smucić i płakać twoim płaczem
lub cieszyć się twym szczęścia uśmiechem radosnym.
Zaułki
285Codzienność monotonna narasta mchem na murach,
zakwita grzybami w zapadających się domach,
balaski
[12] w gankach jak szyny wygiętych i ponurych,
próchniejąc, płaczą po kryjomu.
W kominach szarych wspomnieniami ognisk
290śpiewa wiatr znane melodie,
że nie ma pracy, że jest dymu głodny,
bo piec-ateista już się ogniem nie modli.
Bezduszne schody skrzypią stęchłością,
ściany duszą się, pocą się z braku powietrza.
295Tynk opada. Domy — szkielety z kości
negliżują swoje wnętrza.
Człowiek przyczłapał w zaułek,
szukając kąta nocnego w śmierdzącym podwórzu.
Serce domu i serce włóczęgi ścięły się zazdrosnym bólem:
300ścianom brak było powietrza — bezdomny miał go za dużo…
Bunt linotypów
— Już sobie poszli
czarni muzykanci,
drukarze
zgarbieni,
305ciągnący
z naszych wnętrzności
nasz pokarm —
litery…
Obmyli ręce
310i twarze
i poszli. —
— Hej, towarzysze!
Dość już wyzysku,
tego bicia
315ich twardych palców
w nasze nerwy,
tego picia
naszego ołowiu
i rabowania
320naszych wierszy.
Hej, towarzysze,
stalowe fortepiany.
Dość!
Gdy przyjdą znów
325
nie dajmy się!
Nie dajmy bić
w nasze nerwy,
nie dajmy pić
330ołowiu,
nie dajmy im
lśniących wierszy.
Dość!
Towarzysze,
335stalowe fortepiany!
Nie będziem grać
już więcej.
Niechaj drukarze
pójdą precz
340stąd! —
— — — — — — — — — — —
Wszedł pianista,
bluzę powiesił
na kołku,
345załączył prąd,
roztopił ołów,
usiadł na stołku,
wziął w rękę listy,
w klawisze uderzył,
350palcami bił
i gotowe wiersze
począł kłaść na stole.
Umilkły słowa buntu.
355złorzecząc pianiście,
a on stale walił
twardymi palcami
w stalowe klawisze.
— — — — — — — — — —
360Klawisze grały
odezwę do gazety:
— Hej, towarzysze,
dość już wyzysku!
Nie dajmy bić
365naszych towarzyszy!
Nie dajmy pić
krwi naszych braci.
Dość!
Niech zdechną tyranie!
370Nie będziem pracować
więcej!
Pokażem burżujom
jacyśmy silni,
jacyśmy mądrzy.
375Niech żyje wolność
i pierwszy maj!
Dla tych tyranów
nie będziem pracować
więcej!
380
Strejk!
— — — — — — — — — —
Fortepian pracował…
— — — — — — — — — —
385Pianista pracował…
— — — — — — — — — —
Towarzysz przeczytał
i… też pracował.
Wiersz pacyfistyczny
(Dzień
390jak cień
się wlecze
jesienny.
Człecze!
Bezpromienny
395jak cień się
wlecze
dzień).
Z niemym wyrzutem
czołga się kaleka.
400Granatu rzutem
popsuto człowieka.
Na gmachach flagi
płyną dostojne,
a z ludzi flaki
405zostały po wojnie.
Jak grom
uderza dzwon:
Mobilizacja!
Ho, ho, ho!
410Z jaką gracją
przychodzi młodych,
silnych jak kłody
tysięcy sto.
Rezygnacja?
415Stagnacja?
ho, ho, ho!
Mundur to gracja!
Mobilizacja!!!
(Dzień
420jak cień
się wlecze
i sączy
się życie
człowiecze
425jak krople wody)
Alarm! Maski!
Ach! Jak żal umierać,
takim jeszcze młody.
Boże! Łaski!
430Dusi… dusi…
Oooo! Jak źle umierać.
Baaaczność!
Tak jednak być musi.
Bo herb dostojny
435na wietrze drga,
bo herb dostojny
w armatach gra:
milion ciał…
milion ciał…
440Wojna!
Wojna!!!
(Dzień
jak cień
się wlecze…)
Czarna pani
445Przyszła z świszczącym szelestem,
witana płuc rozdartych muzyką,
zakołysała się: jestem!
I wdarła się w krwiste ust kąciki.
Ceglaste zniknęły kręgi,
450lica stawały się bledsze, bledsze…
Echem grobowej piosenki
zadrgało niepotrzebne powietrze.
Wiersz smutny
zgrzybiałej prababki i siwego dziadziusia,
455pełno było w pokojach podarków i kwiatów,
kusił tort, którego nie wolno było ruszać.
A w dzień moich urodzin (dwunastego maja)
pod poduszką mą pudła chrzęściły i książki.
Flakon bzów na stoliku tak błogo upajał
460mnie zapachem wiosny, dzieciństwa i beztroski.
Dziś w dzień mych urodzin nikt mi kwiatów nie przyniósł,
listonosz wyniośle ominął me mieszkanie,
dzień rozpłakał się deszczem i w tęsknotę wyrósł
jak zwykły dzień powszedni mego bytowania.
Ty
465Odległą jesteś jak księżyc,
utopią jak w zimie bzy
i myśli me stale męczysz.
Ty!
Choć nie wiem, jak się nazywasz
470i skąd pochodzi twój ród,
do ciebie wspomnień mnie wzywa
głód.
Daleką jesteś i zimną,
opancerzoną przez kry
475tajemniczością intymną.
Ty!
Wyznanie moje
Dziś piszę po polsku.
Bo po polsku dzień jasnym pomrukiem mnie wita,
po polsku muza gra na harfie eolskiej
[16],
480po polsku więdną bzy, po polsku pachnie żyto.
Hej! Rozanielcie się dźwięki
zamierzchłej matczynej kołysanki —
smętnej, krakowskiej piosenki.
Śpiewaj mi dziś, wichrze! Graj mi, macierzanko!
485Kiedyś, za rok, za dwa, za niedługo
pożegnam was, białe brzozy i irysy,
i pójdę tam, na Wschód. I na zimnym pługu
kroplami potu będę wiersze pisał.
Dziś rozdarty między dwie kultury,
490dziś zaklęty w dwa języki,
jutro scałuję mchy Świętego Muru
[17],
jutro zachłysnę się ojczystym krzykiem.
Lecz dopóki palmy nie rzucą cienia menory
[18]
na moją — radosnym znojem przepojoną — głowę,
495smutny będę i chory
Intermezzo[19] jesienne
Intermezzo jesienne
Przewracam lepkie kartki, pożółkłe, znudzone,
zaczytany sennie w klasycznym romansie
i myśląc o różach, o wiośnie i o niej,
500zapominam, że życie moje mija w transie.
wspaniałą daniną liści i kasztanów,
mrok jęczy szarugą, przeraża i kłuje
monotonną niagarą niezamkniętych kranów.
505Umilkły ptaki. Pauza. Za chwilę: finale
[20].
Świat się może ocknie z męczącego transu.
Brudne płyną wody zmęczone w kanałach,
pożółkłe i znudzone jak karty romansu.
Twój pokoik
Było mi dobrze, rozkosznie i miło,
510uśmiech twój nerwy me sterane koił,
a serca nasze jakoś dziwnie biły.
Cichy i przytulny jest twój pokoik.
Blask lamp z ulicy padał na twe biurko,
na którym książki z cieniem rozmawiały.
515Drżały refleksy na mapie Mandżurii.
Wargi me głodne twą twarz całowały.
Cudowny jest twój dziewczęcy pokoik
w te chwile zmierzchu, gdy dzień walczy z nocą
i świat otula się płaszczem spokoju;
520Pragnąłbym z tobą tu na zawsze zostać,
drżącymi dłońmi pieścić twoje włosy
i mieć przy sobie twą kochaną postać.
Październik na wsi
JesieńLecą liście dojrzałe z drzew szerokobiodrych
i dywanem chrzęszczącym pokrywają ziemię,
525na której ja, samotnik, patrząc w niebo modre,
leżę pełen milczenia w słodkawym znużeniu.
Kocham jesień złotawą, fioletowe śliwy
i tę ziemię strudzoną, spoczynku pragnącą.
Pachną ciche grusze i ciepłe końskie grzywy,
530drgające na wietrze w chłodnawo krwistym słońcu.
Hymn
i tyle słońca mam w drżącej mej krtani,
że nie obchodzi mnie burza, co rośnie
w błyskawic armii, w niebieskiej fontannie.
535Dziś jestem jasny, młody i szalony,
wysmukły chodzę w srebrzystej ulewie,
pioruny grają jak triumfalne dzwony
i jak ogniki bawią się na niebie.
Chłoń, młoda piersi, chłód wichru i deszczu.
540O, jak mi dobrze, jak dobrze i błogo!
Zagrzmijcie wiosną, słowa w moim wierszu,
bo w ciepłym sercu ugaszczam dziś Boga.
SOS
Na pewno myślicie? Katastrofa
545wstrząsnęła całą Europą.
Eter przepełniony jest:
SOS — SOS
Wybuch min w Zatoce Hudson
[21]!
Zaginął nowy Amundsen
[22]!
550SOS — SOS — SOS!
Byłaś tylko ty i byłem tylko ja,
i jeszcze coś było…
Aha!
555Była miłość…
Widziałem cię na skrzyżowaniu ulic,
ja szedłem pieszo, bosy i obdarty,
a ciebie w lśniącej limuzynie jakiś pan tulił
i pieścił uparcie.
Słuchaj! Przyszedł do mnie wczoraj stróż
i powiedział, że w alejach są wolne dla mnie ławki
i że na nich mogę spać.
O, jak ja się zacząłem śmiać,
565ha, ha, pomyśl! Ja na ławce,
a ty tam, no… tam, u tego pana…
Wiesz, jednak to przyjemnie mieć nad głową kasztany…
Ot, żyję
i ty też żyjesz.
570
i mrugają mi twoimi oczami gwiazdy na niebie.
Ja mam czasem oczy strasznie wilgotne…
Nie! Co myślisz? Broń Boże! Nie daj temu wiary!
Są… co prawda… wilgotne…
575ale to z… kataru…
Śmieszny jest ten wiersz
i śmieszne jest życie i śmierć.
Wiesz?
Noc ma dziwne wonie,
580tak dziwnie pachnie tobą uschła żerdź.
Wierz mi lub nie wierz,
ale jest mi tak… dobrze. Tylko że ktoś z nas tonie,
a nie wiem, kto bardziej, czy ty w złocie,
czy ja w tęsknocie.
585Tonę. Pod parkanem skomli kopnięty pies…
Ot, tonę… I stąd ten głupi wiersz
i jeszcze głupszy tytuł: SOS.
Poezja jesienna
a werbel deszczu monotonny wiersze łzami znaczy.
590Mam pisać o szczęściu, gdy liście drżą na mokrej ławie?
Nie mogę! Nie mogę śnić, bo życie płynie na jawie.
Dlatego smutne są moje dni i jesienne wiersze
jak tybetańskich, żółtych kapłanów modlitwy werset
i nie piszę dziś o słońcu w strofach sentymentalnych,
595i dlatego świata i ludzi, i siebie tak żal mi…
Wiersz o jesiennej żałości
tak samo morze obłoków szumiało łzami
i dzień był taki jak dziś zgrzybiały i senny
i wieczór tak jak dziś przytulny jak aksamit.
600Mrok w pokoju liliową togą się utulił —
pamiętasz? — Siedzieliśmy, wzrok kierując w niebo,
co modliło się deszczem na kamieniach ulic.
— Mówiłaś, że wiatr wraca z pięknego pogrzebu.
Jestem sam. Mgła liliowa całuje me wiersze
605i w otchłań melancholii zamroczona prze się —
pamiętasz? — wtedy wiosna drżała w naszych piersiach.
…a dziś, w wieczór jesienny, płacze we mnie jesień.
Ballada o szwedzkiej dziewczynie
Myślami biegnę daleko, gdzie ty mieszkasz
w czystym miasteczku na półwyspie o kształcie pieska.
610Masz blade czoło. Griegem
[23] ci gra śnieżna cisza.
A twój król, „mister G.”
[24], świetnie gra w tenisa.
Blady jest twój uśmiech jak więdnące astry,
spowita jasnym smutkiem, złotowłosa Astrid.
Tęsknisz może za mną lub za złotym słońcem,
615co nas tak parzyło — pamiętasz? — na Południu gorącym.
Rozdzieliło nas morze. Mam w sobie jesień
i serce moje dziwną jakąś boleść niesie,
a u ciebie już zima. I jedziesz na nartach,
wysmukła Astrid!
620Zapomniałaś. Zapewne kochasz się w jakimś chłopcu dystyngowanym.
Z płaczących wichrem drzew spadają polskie kasztany.
Opowiem ci bajkę…
wiatr chmury rozpędza świszczącą nahajką.
625Jesteśmy sami. Ja z tobą — ty ze mną.
Siądź sobie tu przy mnie, opowiem ci bajkę…
Masz ciepłe oczy, a twe złote włosy
z ciemnością się w szczęścia złożyły mozaikę.
Na drogach jęczą pogarbione brzozy.
630Siądź sobie tu przy mnie, opowiem ci bajkę…
Było mi smutno, gdy odeszłaś sama,
i myśli krążyły jak szalone czajki.
A dziś tyś smutna. Czemu drżą kolana?
Patrz w ciemność i we mnie, opowiem ci bajkę:
635Żył raz na świecie chłopczyna mizerny,
co pokochał dziewczę — niezapominajkę.
On jej był wierny, ona mu niewierna…
Dlaczego znów płaczesz, gdy gadam tę bajkę?
Wiersz o lęku wieczornym
Dziś już nawet wspomnień nie mamy.
640
co tak pięknie grał między konarami.
Jest wieczór, jest mrok i niewytłumaczony lęk.
NocSmutno jest w noc bezgwiaździstą.
Coś nam brakuje, a nie wiemy co.
645Mrok jest czarny i czysty,
niebo się nim otuliło jak szlafmycą.
Siedzimy w trwożnym, milczącym spokoju,
bojaźliwie się kokietują ogniki naszych papierosów
i nie wiem, co bardziej pachnie i niepokoi,
650czy kora drzew bezlistnych, czy len twoich włosów.
Żarcik
Ty jesteś młodą dziewczyną,
ja jestem młodym chłopcem,
ty mieszkasz daleko w Chinach
i jesteś dla mnie obca;
655jeżeli w Rzymie, dziewczyno,
spotkasz się z młodym chłopcem,
który cię spyta o Chiny,
będzie ci przecież obcym.
Czasem zapłaczesz, dziewczyno.
660(Broń Boże, nie za chłopcem).
Przypomną ci się twe Chiny,
w Europie będzie ci obco.
Wrócisz do Azji, dziewczyno,
wrócisz do swego chłopca,
665ojczyzną tobie są Chiny,
dla mnie zupełnie obce.
Tęskno mi jest za dziewczyną
mnie, samotnemu chłopcu,
lecz za daleko są Chiny,
670są mi za bardzo obce.
A ty żyć będziesz, dziewczyno,
ze skośnookim chłopcem,
ryż zjadać będziecie w Chinach,
kraju dalekim, obcym.
675Mnie też pokocha dziewczyna,
której też tęskno za chłopcem,
i żyć będziemy nie w Chinach,
lecz w kraju tobie obcym.
— — — — — — — — — — ——
680Aż śmierć (ta sama — dziewczyno)
znajdzie ciebie i chłopca;
ciebie odszuka gdzieś w Chinach,
mnie w kraju innym, obcym.
Wiersz o jasnej nocy
(Nie wiem jeszcze na pewno, czy dziś przyjdziesz)
685Myślę, że będzie nam dobrze,
chociaż bezwiednie zaczniesz trochę szydzić
i śmiejąc się, powiesz: nie wolno, to grzech.
Ho, ho! Ucieszy się nami mokry księżyc.
(Wszyscy mówią, że jest z nas bardzo dumny)
690Wiesz? Może dziś my będziemy noc męczyć,
przypuśćmy — włożymy ją do jasnej trumny.
Trumna srebrnej nocy będzie nam posłaniem.
Niech się noc dusi żarem naszych ciał.
695(O, jak męczy mnie to wyczekiwanie!)
Tylko powiem ci szczerze. Zwykliśmy żyć w ciemności,
dlatego może ta jasność, niewidziana nigdzie
otworzy nam oczy, zaślepłe miłością.
(Słuchaj? Może będzie lepiej, gdy dzisiaj nie przyjdziesz?)
* * *
700Zbyt mało dni
choć dużo snów,
choć serce drży,
zbyt mało
słów.
705
mijają noce,
wonne pachną bzy
w upojne noce,
łoże tobą lśni
710w samotne noce,
krtań ściskają łzy
w bezsenne noce.
Za mało dni,
za dużo snów
715ty — ja, ja — ty.
List
To nieprawda, że twe oczy są gwiazdami,
a usta winem.
720Powiadam ci, że między nami
nic nie było. Puste drwiny.
Ha, ha! jak mi się chce śmiać z moich słówek,
słodkich jak kawa trzy razy cukrzona,
z tego, że nerwowo zwykłem gryźć ołówek,
725pisując wiersze o tobie, „moja wymarzona”…
siedzisz w domu, nie wychodzisz na ulicę.
Ha, ha, jakim ja głupcem byłem, kiedy co noc
zachwycałem się twoimi piersiami i głupim księżycem.
730Wiatr znów szumi i znów na drogach stoją czarne krzyże.
Pamiętasz, jak pisałem o twoich włosach?
Wiesz, one wcale nie pachniały narcyzem,
ot, szukałem wtedy rymu do… papierosa.
Po cóż to wszystko było?
735Powiedz! Mamy tylko zmęczone ramiona i spieczone wargi.
Zaczęło się i skończyło
i nic nie pozostało ponad te banalne kartki.
Finale
Przed chwilą czytałem jakiś ckliwy romans.
740Jesień jest brzydka, nie warto pisać o niej,
choćby najpiękniejszy znajdywać asonans
[26].
Świat też zasypia, deszczem się myje do snu,
szepce modlitwę, bijąc kroplami w dachy.
Jakiejś parce młodej zachciewa się wiosny.
745Za oknem ktoś płacze, zdjęty mrocznym strachem.
Aa — aa — ziewa stora i dywan, i kredens.
W głośnikach radiowych już hymny zagrano.
Rymy się tłuką: mgła — łza, kredens — precedens.
Śpij świecie i książko! Dobranoc, dobranoc…
Wiersze banalne
* * *
750
DeszczStałem samotny i smutny,
deszcz mnie po oczach siekł,
kałuże tonęły brudne,
w brudny wpadając ściek.
Banalna jest nasza jesień,
755banalny czar i śmiech,
banalne głosy wiatr niesie,
banalne liście, mech.
Głupie są nasze miłości,
banalny rok i wiek,
760banalnie próchnieją kości,
banalnie sypie śnieg.
Więc czyż napisać nie wolno
banalnych kilka słów.
Czyżby też były mozolne
765dla przebanalnych głów?
Marzenia
i na nim usiąść jak w miękkim fotelu,
między gwiazdami pofikać nogami
i Mleczną Drogą gdzieś jechać bez celu.
770Chciałbym, by kamień, który w ręce trzymam,
stał się potężnym jakimś Everestem
i abym po nim stopami olbrzyma
stąpał wyniośle z nonszalanckim gestem.
Łapałbym mocną dłonią samoloty,
775armaty groźne wrzucałbym do morza,
a sam mieszkałbym w wielobarwnej grocie,
w której byłyby złotodajne złoża.
Chciałbym mieć chleba, wina pod dostatkiem,
a złoto ludziom ubogim rzucałbym
780tak incognito, tak cicho, ukradkiem.
O Boże! Czego wszystkiego nie chciałbym.
i nigdy gwiazd już nie osiągnę drżących,
samotny krążę po cierniach bez kwiatów
785parą nóg słabych, upiornie błądzących.
Majaczenia
Stłoczeni ciepłym smrodem, chlebem rozmarzeni,
który wam żołądki osowiałe wytarł,
stękacie pełni szczęścia w klateczkach kamienic,
uśpieni ciemnością jak muzyką gitar.
790Cuchnący w wargach macie oddech
stężony.
Śnią wam się bogi, dziewki młode,
miliony.
795zimno się ściskają na pierzynach ulic?
Że chłód gra w pogaszonych literach neonów
i płynie do nieba, by się doń przytulić?
A wiatr głosi roznamiętnionym
gwiazd piaskom,
800że błyśnie znów snem zróżowiony
król brzasku.
Lecz wy śpicie. Śpicie, choć życie z snem ulata.
Więc może wam lepiej niż mnie, na ulicy
krążyć cicho i chwytać odgłosy z zaświata,
805flirtując bluźnierczo z łysym łbem księżyca.
O człowieku zezowatym
Żył raz na świecie młodzieniec
młody, przystojny, bogaty,
miał jedną, jedyną wadę:
troszeczkę był zezowaty.
810Panny się śmiały z młodzieńca,
(bo choć poważne miał cele)
gdy patrzał okiem na wtorek,
drugie widziało niedzielę.
Smucił się biedny młodzieniec
815(żadna mu nie chce być żoną,
żadna kobieta nie chciała,
by z męża jej głupio drwiono).
Jedna się wreszcie znalazła:
— „Precz niechaj idą przesądy!
820On będzie dobrym ministrem,
na wszystko ma dwa poglądy”.
Kwadrans po północy
O, nocy czarnoniebieska!
O, szara czerni cieniów!
O, pusta kieso!
825Bałwochwalcą jestem
popielatych promieni
pajęczych refleksów.
O, pusta kieszeni!
830O, czerni czarna cieniów!
Bałwochwalcą jestem,
wszędzie znajduję ołtarze
i jak Światowid
mam sto tysięcy twarzy.
835I wszędzie składam ofiary:
tobie — nocy szafirowa —
wierszem na parkanie starym,
tobie — zjawo bezpostaciowa —
na mchach, gdzie rośnie topola,
840tobie — kochanko jaśminowa —
odą tęskności do twych kolan.
Jam bałwochwalca,
wszędzie mam ołtarze,
u Beethovena
[28] i u księcia walca,
845i u Rembrandtowskich
[29] twarzy.
O, pusta kieszeni!
O, czarnoczarny promieniu!
O, oczy złoto-niebieskie!
O, nocy czarnoniebieska!
Zachód na letnisku
850Słabły płomienie na łąkach i chatach.
(Poeta
począł pisać o leśnych aromatach)
A strzecha,
wyzbywszy się złota,
855szarością drżała.
I potem,
gdy ogień zagasł w niebieskim piecu,
ktoś przez wieś przeczłapał
i rzekł mi: — dobry wieczór! —
Wieczór banalny
860
KsiężycO, śmieszny księżycu, zielonkawy głupcze,
boże dyndających, nagich lunatyków,
muzo, pudrująca się w lirycznym lustrze —
odwiedźcie dziś wspólnie sennych romantyków.
Niechaj kojąco, boso i namiętnie
865kroczy poeta po chrustach i trawie,
o brzozach, łozach
[30] niech pisze natrętnie,
niech drży i marzy na zmurszałej ławie.
Naśmiewać będę z was się do rozpuku,
dogoni w lesie was mój śmiech figlarny.
870O, muzo, gwiazdo, słowiku, o buku!
O, ty liryczny wieczorze banalny!
Do pamiętnika małej dziewczynki
Szybko sunie zegar czasu,
bez hałasu, ambarasu
[31].
Nikt go powstrzymać nie może,
875a więc także ty, nieboże.
Płyną dzionki, płyną latka,
wkrótce odwiedzi cię swatka,
męża zaraz ci wyszuka.
— tik — tak, tik — tak, zegar stuka.
880W podróż ruszysz ku Ostendzie
[32]
i szczęśliwą bardzo będziesz,
serce głośno ci zapuka.
— tik — tak, tik — tak, zegar stuka.
A pamiętnik rzucisz w śmiecie,
885między stare swe rupiecie,
nikt go tam już nie odszuka.
— tik — tak, tik — tak, zegar stuka.
Może przyjdzie jednak chwila,
która smutkiem czoła schyla,
890wtedy wspomnisz o przeszłości,
o dzieciństwie, o młodości.
I gdy słowa te przeczytasz,
zadziwiona się zapytasz:
kto to pisał, pies czy bies?
895Ach, to śmieszny ten
pan S.
Metamorfozy
PrzemianaDobrze mi jest drzewem być albo aniołem.
Trzeba tylko pomyśleć o Bogu lub liściach,
trzeba fantazję porozmieszać z mozołem
900i wzniecić na papierze czarny żar ogniska.
Nietrudno mi jest pisać o samotności.
(Samotność wdarła się w białe i czerwone
ciałka krwi bezkompromisową ostrością).
Tęsknota wszystko potrafi pokonać.
905Potrafię zamienić się w bożka rozpusty,
co dziś szaleje nad rozbrykanym globem.
Trudno mi tylko — młodemu — zaciąć usta
i powiedzieć wszystkim: — jestem tylko sobą —
Randka sztubaka[33]
On przyszedł na miejsce, na zegarek spojrzał,
910jej jeszcze nie było, zadrgały mu nozdrza,
papierosik w usta, czapka do kieszeni
(żeby jakiś belfer nie wylazł spod ziemi!)
Minuty mijają, mrok zapada z wolna…
— Czyżby ona do kpin także była zdolna? —
915Lecz oto nadchodzi, pachnie jak mrok leśny —
— ja bardzo przepraszam, nie mogłam przyjść wcześniej.
W parku było cudnie, księżyc był i kwiaty —
— kocham panią — szepnął — może byśmy „na ty”?
Ciemno jest i miło, ona nos pudruje —
920— jesteś brzydal… cudny. Po co mnie całujesz?
Pijak i kwiaty
Pijaństwo— Ja gorzałę ciągnę, żona lubi kwiaty,
jak kwiatuszków nie ma, harata mi gnaty.
— Panie ober
[34] — proszę dla mnie tutaj koniak!
A dla mojej baby kupię dziś lewkonie.
925— Słuchaj, kelnereczku. Może lepiej bez?
Dawajcież tu czystą, j… pana pies! —
— Czy tu są przy stole dwa czy cztery stołki? —
Może by dla Pipci kupić dzisiaj fiołki?
— Raz, miodzik gorący z mentolową dużą! —
930Mojej każę posłać najpiękniejsze róże.
— Bomba piwa — ober! Forsy jeszcze starczy. —
Mojej starej w domu pietruszka wystarczy!
Plagiat
Raz napisałem: — lecą liście krwawe…
Pomyślcie, jaką to wzbudziło wrzawę.
935Pisemka drżały, że plagiator, kretyn,
że najzwyklejszy rabuś, nie poeta.
Pisałem: — księżyc — powiedziano: złodziej!
Szepnąłem: — kocham — napisano gorzej,
wrzeszczeli wszyscy: grafoman i łajdak.
940Piszę ten Plagiat — a oni już: plagiat!!
O wiośnie
słodkiego kwiecia, co na wiosnę rośnie,
a które Pan Bóg lub natura tworzy.
Czyż inne mogą być wiersze o wiośnie?
945
WiosnaO nocy śpiewam i o ciepłych gwiazdach,
o lasach, wonnym balsamem nabrzmiałych,
o czarnej glebie, o słowiczych gniazdach.
Ho, ho! Tematów o wiośnie niemało…
Wam zakochanym, co na wiosnę drżycie,
950wam będę pisał peany
[35] pochwalne.
Dla was jest miłość droższa ponad życie
a dla mnie… jeszcze jeden wiersz banalny.
Rozmowa w ciemności
Więc o czym jeszcze ci mówić, gdy o niczym już nie wiem.
Wiatr się wplątał w ramiona drzew tak boski w swoim gniewie.
955Nie chcę już mówić. Chcę tylko ciebie, tylko ciebie chłonąć,
a tyś dziwna i jakaś obca z tą twarzą rozjaśnioną.
chcę zdusić myśl wężową, co się w mózgu kolebie.
Zamknij oczy. Zamilcz. Suknia twa pachnie. Oprzyj się o mnie.
960Chcę, by nam było dobrze. Chcę o wszystkim zapomnieć.
Zamknij oczy. Parzą mnie w mroku twe zielone źrenice.
Przytul mnie. Twe piersi pachną szczęściem i księżycem.
Groby librecistów
Ustawiły się rzędem jak dźwięki tej samej tonacji
zegara bijącego bezzmiennie godziny.
965Akacje,
georginie,
męczą się
dręczą się,
jęczą
970i barwią się tęczą.
Noc drwi,
księżyc lśni,
bzy,
łzy,
975sny.
Próchniejące kości
asonansami miłości.
Jeden z nowych gości —
980trupów,
ledwo się ziemią posilił,
zapukał
do sąsiada, co się Aidą
[37] utulił
i szepnął
985pierwsze słowa, popogrzebne:
Kolego? Jaki dać rym do: — somnambulik
[38] —?
Wieczorna wędrówka
GwiazdaNie zgasły jeszcze zalękłe gwiazdy —
wszystkie nierytmicznie się żarzą.
W kałużach sennego miasta
990poprawia noc maquillage
[39] swojej twarzy.
Każda gwiazda ma swojego pana.
Błotem płaczą buty
rozklekotane
twardych kamieni dłutem.
995W szarym spokoju
obserwuję niebo i życie, co przemija.
Nie wiem gdzie,
lecz wiem na pewno, że gdzieś
tli gwiazda moja —
1000moja a niczyja.
Humoreska
W krainę bajki wkroczyła ma pieśń
i słupy mija przydrożne,
stare, zbutwiałe, stoczone przez pleśń
kamienie szare i groźne.
1005W wyżynę marzeń, utopii i róż,
co kwitną w zimowy ranek,
w dolinę rymów i kwiecistych burz
płonących fatamorganą.
PoezjaPędź, moja pieśni, jak klacz. Hetta, wio! —
1010Zdzielę cię biczem poezji,
w jednej sekundzie poematów sto
pochłaniaj w drwiącej herezji.
Pędź coraz szybciej przez piękny ten szlak,
a gdy dobiegniesz do końca
1015odwróć się szybko i pobiegnij wspak,
pieśni fantazją tętniąca!
Moje bogactwo
Mam piękną książkę: Król i midinetki
[40].
Winien jestem pięć miesięcy za czynsz,
poza tym noszę dziurawe skarpetki
1020i wcale nie cierpię na spleen
[41].
W kinie widziałem pałac w Luwrze.
Poza tym mam głupią twarz i hoduję mysz
w eleganckim, pożyczonym kufrze,
gdzie leży kilka „bez wartości” próbek
1025mego talentu. No i w majątku mam nóż i łyż-
kę. I strasznie bezczelny ołówek.
Modlitwa
Boże, mocny Boże!
Stwórz
1030nowe światowe dramaty,
bo już
nie mam dla wierszy tematów.
Natchnij mnie logiką zimną,
bom gorący,
1035ześlij mi mądrość intymną,
bom drżący,
i wlej w żyły
to, czego mi brak,
ażeby myśli krążyły
1040jak święty rajski ptak.
Boże, mocny Boże!
Przed wiekuistą twą mocą się korzę,
broń
nas szalonych poetów,
1045chroń
mnie od wszelkich grzechów.
Boże, święty Boże!
Świata reflektorze!
Cudzoziemiec
Znudzony chodzi wyniośle, znudzony chodzi sam,
1050żądny emocji, nowości — wciska się tu i tam.
Chętnie bym z nim porozmawiał aż do utraty tchu,
lecz nie wiem jak mam zacząć; — parlez? czy — how do you do?
[42]
Odwilż
Halniaka scyzoryk. Deszczu nóż.
Marmelada
[43] ze śniegu. Już.
Śmierć ateisty
1055Na łożu śmierci jęczał ateista
i bluźnił Bogu. I mówił do kuma,
że Boga nie ma. Oddech mu zaświstał
i chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz… umarł.
Pierwszy bilans
Sześć razy łzawiły się w moich wierszach
1060srebrne księżyce.
Piętnaście razy serce się tłukło mocno w piersiach,
a dwukrotnie bywało deptane na ulicy.
Trzy modlitwy skierowałem pod adresem Boga.
(Raz na morzu, raz w lesie, a raz gdy księżyc był czerwony).
1065Ośm
[44] razy krwawiła się z moich ran cierniowa droga
a ośmnaście mam wierszy o wiecznej pogoni.
Śmierć występowała często. Przeważnie jako czarna pani
lub jako żniwiarka z kosą,
setkami muz bywałem rozśpiewany,
1070a ze dwadzieścia razy grał wiatr na moich włosach.
Sto miałem miłości, dziewięćdziesiąt razy mnie porzucano
(z tego około 50%, gdy noc głucho wyła),
mam jedną odę do tyranów,
a pięciokrotnie (raz w zimie) zakwitły lilie na mogiłach.
1075Jesień płakała tysiąc i jeden raz,
słońce było przeważnie złotą albo ciepłą tarczą,
a trzy razy żarówką. Występował także pan Czas.
(Wtedy zegar albo śpiewał, albo robił „tik-tak”, albo warczał).
Dwukrotnie popełniałem samobójstwo
1080(raz w sonecie, a raz uratowano mnie w ostatniej chwili).
Przeważnie robiłem głupstwa,
gdy słowik kwilił.
Gwiazdy były srebrne, chłodne i dalekie
(ile razy nie zliczyłem dokładnie)
1085trzynaście razy miałem czerwone powieki,
sto razy upadła uczciwa dziewczyna, a raz zdawało się, że upadnie.
Grałem na fortepianie, cymbałach i lutni,
razem wziąwszy, około tysiąc pięćset razy,
w lirykach szły różowe i białe suknie,
1090a czasem złote lub ze storczyków, gdy miałem więcej fantazji.
Trzynaście razy całowałem mokrą glebę,
raz mi (we wierszu) mucha usiała na nosie,
często karmiłem gołębie, koty lub mewy,
a rozmów z przyjacielem miałem czterdzieści ośm.
1095Rymu mi zabrakło trzysta sześćdziesiąt pięć razy
(w dwustu dwu wypadkach zastosowałem asonanse).
Pięć razy wyzbyty byłem marzeń.
A ile mam pieniędzy (z tej książki) — napiszę w następnym bilansie.