Spis treści
Republika marzeń
1Tu na warszawskim bruku, w te dni zgiełkliwe, płomienne i oszałamiające, przenoszę się myślą do dalekiego miasta mych marzeń, wzbijam się wzrokiem ponad ten kraj niski, rozległy i fałdzisty, jak płaszcz Boga zrzucony kolorową płachtą u progów nieba. Bo kraj ten cały podkłada się niebu, trzyma je na sobie, kolorowo sklepione, wielokrotne, pełne krużganków[1], triforiów[2], różyc[3] i okien na wieczność. Kraj ten wrasta rok za rokiem w niebo, wstępuje w zorze, przeaniela się cały w refleksach wielkiej atmosfery.
2Tam gdzie mapa kraju staje się już bardzo południowa, płowa od słońca, pociemniała i spalona od pogód lata, jak gruszka dojrzała — tam leży ona, jak kot w słońcu — ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne na świecie. Daremnie mówić o tym profanom[4]! Daremnie tłumaczyć, że tym długim falistym językiem ziemi, którym dyszy ten kraj w skwarze lata, tym kanikularnym[5] przylądkiem ku Południowi[6], tą odnogą wsuniętą samotnie między smagłe węgierskie winnice — oddziela się ten partykularz[7] od zespołu krainy i idzie samopas, w pojedynkę, nie wypróbowaną drogą, próbuje na własną rękę być światem. Miasto to i kraina zamknęły się w samowystarczalny mikrokosmos, zainstalowały się na własne ryzyko na samym brzegu wieczności.
3Ogródki przedmiejskie stoją jakby na krawędzi świata i patrzą poprzez parkany w nieskończoność anonimowej równiny. Tuż za rogatkami[8] mapa kraju staje się bezimienna i kosmiczna, jak Kanaan[9]. Nad tym skrawkiem ziemi wąskim i straconym otworzyło się raz jeszcze niebo głębsze i rozleglejsze niż gdzie indziej, niebo ogromne, jak kopuła, wielopiętrowe i chłonące, pełne niedokończonych fresków i improwizacyj[10], lecących draperyj[11] i gwałtownych wniebowstąpień.
4Jak to wyrazić? Gdy inne miasta rozwinęły się w ekonomikę[12], wyrosły w cyfry statystyczne, w liczebność — miasto nasze zstąpiło w esencjonalność[13]. Tu nie dzieje się nic na darmo, nic nie zdarza się bez głębokiego sensu i bez premedytacji. Tu zdarzenia nie są efemerycznym[14] fantomem na powierzchni, tu mają one korzenie w głąb rzeczy i sięgają istoty. Tu rozstrzyga się coś każdej chwili, egzemplarycznie[15] i po wszystkie czasy. Tu dzieją się wszystkie sprawy raz jeden tylko i nieodwołalnie. Dlatego jest tak wielka powaga, głęboki akcent, smutek na tym, co się tu zdarza.
5RoślinyTeraz na przykład podwórza toną w pokrzywach i chwastach, szopy i komórki krzywe i omszone zapadają po pachy w ogromne łopuchy[16] spiętrzone aż po okapy gontowych dachów[17]. Miasto stoi pod znakiem zielska, dzikiej, żarliwej, fanatycznej wegetacji, wystrzelającej tanią i lichą zieleniną, trującą, zjadliwą i pasożytniczą. To zielsko pali się zażegnięte[18] słońcem, tchawki[19] liści dyszą płonącym chlorofilem[20] — armie pokrzyw, wybujałe i żarłoczne, pożerają kultury kwiatowe, wdzierają się do ogrodów, zarastają przez noc tylne nie dozorowane ściany domów i stodół, plenią się w rowach przydrożnych. Rzecz dziwna, jaka witalność opętańcza, daremna i nieproduktywna tkwi w tej żarliwej odrobinie zielonej substancji, w tym derywacie[21] słońca i wody gruntowej. Z szczypty chlorofilu wyprowadza, rozbudowuje ona w pożarze tych dni tę tkankę wybujałą i pustą, miękisz zielony, rozpłodzony stokrotnie na miliony blach listnych, prześwietlonych zielono i pożyłkowanych, przeświecających wodnistą, wegetatywną krwią zielną, omszonych i włochatych, o zapachu ostrym, chwastowym i polnym.
6W tych dniach tylne okno magazynu sklepowego wychodzące na podwórze stawało się ślepe od zielonego bielma[22], pełne zielonych lśnień, listnych refleksów, bibulastych łopotów, falujących płatów zieleni, monstrualnych wybujałości tej podwórzowej, potwornej abundancji[23]. Schodząc w głęboki cień, magazyn kartkował się migotliwie wszystkimi odcieniami zieleni, zielone refleksy rozchodziły się w nim falisto przez całą głębokość sklepienia, jak w szumiącym lesie.
7Jak w stuletni sen zapadało miasto w tę wybujałość, nieprzytomne od pożaru, ogłuszone blaskiem, i spało stokrotnie oprzędzone pajęczyną, zarośnięte zielskiem, zdyszane i puste. W pokojach zielonych od powoju na oknach, podwodnych i mętnych, jak na dnie starej butelki dogorywały plemiona much na zawsze uwięzione i zamknięte w bolesnej agonii, rozprowadzonej w monotonne i rozwlekłe lamenty, w buczenie gniewne i żałosne. Z wolna gromadziło w sobie okno całą tę koronkową rozprószoną[24] faunę na ostatni przedśmiertny pobyt: ogromne długonogie komary, które długo opukiwały ściany cichą wibracją błędnych lotów, zanim wylądowały już ostatecznie na szybach nieruchome i martwe, całe drzewo genealogiczne much i insektów wyrosłe w tym oknie, rozgałęzione powolną wędrówką po szybach, rozmnożone pokolenia tych misternych skrzydlaczy, błękitnych, metalicznych i szklanych.
8Na wystawach sklepowych łopocą cicho w gorącym powiewie wielkie, jasne, ślepe markizy[25] i płoną w blasku pasiasto i falisto. Martwy sezon panoszy się na pustych placach, na wymiecionych przez wiatr ulicach. Dalekie horyzonty wezbrane ogrodami stoją w blasku nieba, olśnione i nieprzytomne, jak gdyby dopiero co zleciały ogromną, jaskrawą płachtą z pustkowi niebieskich — jasne, płonące, poszarpane od lotu — i za chwilę już zużyte, czekają na nowy ładunek blasku, w którym się odnawiają.
9W te dni cóż robić, dokąd uciec od żaru, od ciężkiego snu, który się wali zmorą na piersi w gorącej godzinie południa? W te dni, bywało, matka wynajmowała powóz i wyjeżdżaliśmy wszyscy stłoczeni w jego czarnym pudle — subiekci[26] na koźle[27] z tobołkami, lub uczepieni resorów — za miasto, na „Górkę”. Wjeżdżaliśmy w pagórkowaty, falisty krajobraz. Kareta długo gramoliła się samotnie w upale między garbami pól, ryjąc się w złotym i gorącym pyle gościńca.
10Grzbiety koni natężały się wypukło, lśniące zady kłębiły się pracowicie, otrzepywane co chwilę przez puszyste uderzenia chwostów[28]. Obręcze toczyły się powoli, kwiląc na osiach. Landara[29] mijała płaskie pastwiska zasiane kretowiskami, wśród których rozkładały się szeroko krowy — rosochate i rogate — ogromne nieforemne bukłaki[30] pełne gnatów, sęków i sterczyn[31]. Leżały monumentalnie, jak kurhany, w spokojnym ich spojrzeniu odbijały się dalekie, płynące horyzonty.
11Zatrzymywaliśmy się wreszcie na „Górce”, przy karczmie murowanej i szerokiej. Stała samotnie na dziale wód, odcinając się na niebie rozłożystym dachem, na wyniosłej granicy dwóch opadających połaci. Konie dobijały z trudem do wysokiej krawędzi, ustawały same w zamyśleniu, jakby na rogatce dzielącej dwa światy. Za tą rogatką otwierał się widok na rozległy krajobraz, pocięty gościńcami, wyblakły i opalizujący[32] jak blady gobelin[33], owiany ogromnym powietrzem, błękitnym i pustym. Powiew wstawał z tej dalekiej, falistej równiny, podnosił koniom grzywy na karkach i płynął pod niebem wysokim i czystym.
12Tu zatrzymywaliśmy się na noc, albo też ojciec dawał znak i wjeżdżaliśmy w ten kraj rozległy, jak mapa, rozgałęziony szeroko gościńcami. Przed nami na dalekich i krętych drogach posuwały się ledwie widoczne w tym oddaleniu powozy, które nas wyprzedziły. Ciągnęły jasnym gościńcem wśród czereśni wprost do małego jeszcze wówczas zdrojowiska przytulonego w wąskiej lesistej dolinie pełnej źródlanych szmerów, cieknącej wody i listnych szelestów.
13W tych dniach dalekich powzięliśmy po raz pierwszy z kolegami ową myśl niemożliwą i absurdalną, ażeby powędrować jeszcze dalej, poza zdrojowisko, w kraj już niczyj i boży, w pogranicze sporne i neutralne, gdzie gubiły się rubieże państw, a róża wiatrów wirowała błędnie pod niebem wysokim i spiętrzonym. Tam chcieliśmy się oszańcować, uniezależnić od dorosłych, wyjść zupełnie poza obręb ich sfery, proklamować republikę młodych. Tu mieliśmy ukonstytuować prawodawstwo nowe i niezależne, wznieść nową hierarchię miar i wartości. Miało to być życie pod znakiem poezji i przygody, nieustannych olśnień i zadziwień. Zdawało się nam, że trzeba tylko rozsunąć bariery i granice konwenansów[34], stare łożyska, w które ujęty był bieg spraw ludzkich, ażeby w życie nasze włamał się żywioł, wielki zalew nieprzewidzianego, powódź romantycznych przygód i fabuł. Chcieliśmy poddać nasze życie temu strumieniowi fabulizującego żywiołu, natchnionemu przypływowi dziejów i zdarzeń i dać się ponieść tym wezbranym falom, bezwolni i jemu tylko oddani. Duch natury był w gruncie rzeczy wielkim bajarzem. Z jej sedna wypływała niewstrzymanym strumieniem swada[35] fabuł i powieści, romansów i epopei. Cała wielka atmosfera pełna była tłoczących się wątków fabularnych. Trzeba było tylko nastawić sidła pod niebem pełnym fantomów, wbić pal, grający na wietrze, a już trzepotały dookoła wierzchołka złowione strzępy powieści.
14Theatrum mundiPostanowiliśmy stać się samowystarczalni, stworzyć nową zasadę życia, ustanowić nową erę, jeszcze raz ukonstytuować świat na małą skalę wprawdzie, dla nas tylko, ale podług naszego gustu i upodobania.
15Miała to być forteca, blockhaus[36], ufortyfikowana placówka opanowująca okolicę — na wpół twierdza, na wpół teatr, na wpół laboratorium wizyjne. Cała natura miała być wprzęgnięta w jego orbitę. Jak u Szekspira, teatr ten wybiegał w naturę, niczym nie ograniczony, wrastający w rzeczywistość, biorący w siebie impulsy i natchnienie z wszystkich żywiołów, falujący z wielkimi przypływami i odpływami naturalnych obiegów. Tu miał być punkt węzłowy wszystkich procesów przebiegających wielkie ciało natury, tu miały wchodzić i wychodzić wszystkie wątki i fabuły, jakie majaczyły się w jej wielkiej i mglistej duszy. Chcieliśmy, jak Don Kichot, wpuścić w nasze życie koryto wszystkich historyj[37] i romansów, otworzyć jego granice dla wszystkich intryg, zawikłań i perypetyj[38], jakie zawiązują się w wielkiej atmosferze przelicytowującej się w fantastycznościach.
16Marzyliśmy o tym, by okolica była zagrożona nieokreślonym niebezpieczeństwem, przesiana tajemniczą grozą. Przed tym niebezpieczeństwem i przed tą trwogą znajdowaliśmy w naszej fortecy bezpieczny schron i azylum[39]. Więc okolicę przebiegały stada wilków, bandy rozbójników wałęsały się po lasach. Planowaliśmy zabezpieczenia i fortyfikacje, przygotowywali się do oblężenia pełni rozkosznych dreszczyków i przyjemnej trwogi. Bramy nasze wchłaniały zbiegów spod noży zbójeckich. Znajdowali u nas przytułek i bezpieczeństwo. Zajeżdżały przed nasze bramy w galopie kolasy[40] ścigane przez dzikie bestie. Gościliśmy dostojnych i tajemniczych nieznajomych. Gubiliśmy się wśród domysłów, pragnąc przeniknąć ich incognito[41]. Wieczorami gromadzili się wszyscy w wielkim hallu[42], przy świetle migotliwych świec, słuchaliśmy kolejnych historyj i zwierzeń. W pewnej chwili intryga przenikająca te opowiadania występowała z ram narracji, wchodziła między nas — żywa i głodna ofiar, wplątując nas w swój wir niebezpieczny. Niespodziane odpoznania, nagłe rewelacje, nieprawdopodobne spotkanie wkraczały w nasze prywatne życie. Traciliśmy grunt pod nogami, zagrożeni perypetiami, któreśmy[43] sami rozpętali. Z dali dochodziło wycie wilków, deliberowaliśmy nad romantycznymi zawikłaniami, na wpół wciągnięci sami w ich wiry, podczas gdy za oknem szumiała niezgłębiona noc, pełna niesformułowanych aspiracyj[44], żarliwych i nie objętych zwierzeń, bezdenna, niewyczerpana, w sobie samej tysiąckrotnie zaplątana.
17Nie bez przyczyny powracają dziś te dalekie marzenia. MarzeniePrzychodzi na myśl, że żadne marzenie, choćby nie wiedzieć jak absurdalne i niedorzeczne, nie marnuje się w wszechświecie. W marzeniu zawarty jest jakiś głód rzeczywistości, jakaś pretensja, która zobowiązuje rzeczywistość, rośnie niedostrzegalnie w wierzytelność i w postulat, w kwit dłużny[45], który domaga się pokrycia. Dawno wyrzekliśmy się naszych marzeń o twierdzy, a oto po latach znalazł się ktoś, kto je podchwycił, wziął na serio, ktoś naiwny i wierny w duszy, kto je przyjął dosłownie, za dobrą monetę, wziął do ręki, jak rzecz prostą i nieproblematyczną. Widziałem go, mówiłem z nim. Miał oczy nieprawdopodobnie błękitne, niestworzone do patrzenia, tylko do bezdennego zniebieszczania się w marzeniu. Opowiadał, że gdy przybył w te okolice, o których mówię, w ten kraj anonimowy, dziewiczy i niczyj — zapachniało mu od razu poezją i przygodą, ujrzał w powietrzu gotowe kontury i fantom mitu zawieszone nad okolicą. Odnalazł w atmosferze przeformowane kształty tej koncepcji, plany, elewacje i tablice. Usłyszał wezwanie, głos wewnętrzny, jak Noe[46], gdy otrzymał rozkazy i instrukcje.
18Nawiedził go duch tej koncepcji zbłąkany w atmosferze. Proklamował republikę marzeń, suwerenne terytorium poezji. Na tylu a tylu morgach[47] ziemi, na płachcie krajobrazu rzuconej między lasy, ogłosił panowanie niepodzielne fantazji. Wytyczył granice, położył fundamenty pod twierdzę, zamienił okolicę w jeden ogromny ogród różany. Pokoje gościnne, cele samotnej kontemplacji, refektarze[48], dormitoria[49], biblioteki… samotne pawilony wśród parku, altany i belwedery[50]…
19Kto goniony przez wilki albo zbójców dowlecze się do bram tej twierdzy — jest uratowany. Wprowadzają go w triumfie, zwlekają zakurzoną odzież. Odświętny, błogi i szczęśliwy wstępuje w elizejskie[51] wianie, w różaną słodycz powietrza. Daleko za nim pozostały miasta i sprawy, dni i ich gorączka. Wszedł w nową, odświętną, lśniącą prawidłowość, strącił ze siebie, jak skorupę, własne ciało, zrzucił maskę grymasu przyrosłą do twarzy, przepoczwarczył się i wyzwolił.
20Błękitnooki nie jest architektem, jest raczej reżyserem. Reżyserem krajobrazów i sceneryj[52] kosmicznych. Kunszt jego polega na tym, że podchwytuje intencje natury, że umie czytać w jej tajnych aspiracjach. Bo natura pełna jest potencjalnej architektury, projektowania i budowania. Cóż innego robili budowniczowie wielkich stuleci? Podsłuchiwali szeroki patos rozległych placów, dynamiczną perspektywiczność dali, milczącą pantominę symetrycznych alei. Na długo przed Wersalem[53] układały się obłoki na rozległych niebach wieczorów letnich w rozbudowane szeroko eskoriale[54], rezydencje napowietrzne i megalomaniczne, próbowały się w inscenizacjach, w spiętrzeniach, w arrangementach[55] ogromnych i uniwersalnych. To wielkie teatrum[56] nie objętej atmosfery niewyczerpane jest w pomysłach, w planowaniu, w napowietrznych preliminarzach[57] — halucynuje architekturę ogromną i natchnioną, urbanistykę obłoczną i transcendentalną[58].
21Dzieła ludzkie mają tę właściwość, że, ukończone, zamykają się w sobie, odcinają od natury, stabilizują się na własnej zasadzie. Dzieło Błękitnookiego nie wystąpiło z wielkich związków kosmicznych, tkwi w nich, do połowy uczłowieczone, jak centaur[59], wprzęgnięte w wielkie periody natury, nie gotowe jeszcze i rosnące. Błękitnooki zaprasza wszystkich do kontynuacji, do budowania, do współtwórczości — jesteśmy wszak wszyscy z natury marzycielami, braćmi spod znaku kielni[60], jesteśmy z natury budowniczymi…
Przypisy
krużganek (archit.) — zadaszenie z kolumnadą obiegające budynek bądź jego wewnętrzny dziedziniec. [przypis edytorski]
triforium (archit.) — trójdzielne okno lub przezrocze w archit. romańskiej i gotyckiej; w kościołach romańskich także: galeryjka z przezroczy (głównie trójdzielnych) obiegająca nawę główną, transept i prezbiterium, umieszczona poniżej okien. [przypis edytorski]
różyca (archit.) — ornament archit. w kształcie stylizowanej, koncentrycznie rozwiniętej róży; rozeta. [przypis edytorski]
partykularz (daw.) — prowincjonalna miejscowość, odcięta od ośrodków życia umysłowego. [przypis edytorski]
rogatka — daw. posterunek na granicy miasta, na którym pobierano opłaty za wjazd. [przypis edytorski]
Kanaan — starożytna kraina na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego, wymieniana w Biblii jako ziemia obiecana Izraelitom przez Boga (tereny obecnej Palestyny); w szerszym znaczeniu Kanaan to ziemie obejmujące Fenicję, Palestynę i Syrię aż do rzeki Eufrat. [przypis edytorski]
draperyj — dziś D. lm: draperii; draperia: tkanina ułożona w dekoracyjne fałdy. [przypis edytorski]
tchawka — narząd oddechowy występujący u części stawonogów; tu: aparat szparkowy rośliny, organ służący do wymiany gazowej między tkankami rośliny a atmosferą. [przypis edytorski]
chlorofil — substancja odpowiedzialna za proces fotosyntezy, nadająca liściom zieloną barwę. [przypis edytorski]
sterczyna (archit.) — dekoracyjny element w postaci smukłej wieżyczki, umieszczany na przyporze, wieńczący ścianę szczytową lub skarpę. [przypis edytorski]
gobelin — tkanina dekoracyjna przedstawiająca jakąś scenę na podobieństwo obrazu. [przypis edytorski]
konwenans — ogólnie przyjęta w danym środowisku norma zachowania, obyczaj towarzyski. [przypis edytorski]
blokhauz (niem. Blockhaus) — schron bojowy lub ufortyfikowany budynek, przeznaczony do samodzielnej obrony ze wszystkich stron; przen.: duży budynek o prostej budowie, zwłaszcza betonowy. [przypis edytorski]
któreśmy (…) rozpętali — konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika: które rozpętaliśmy. [przypis edytorski]
Noe — postać biblijna; przed zesłanym na ziemię niszczycielskim potopem z rozkazu Boga zbudował według szczegółowych wskazówek arkę (rodzaj statku), dzięki której uratował swoją rodzinę oraz po parze każdego rodzaju zwierząt. [przypis edytorski]
dormitorium — sypialnia w klasztorze, zakładzie wychowawczym lub internacie. [przypis edytorski]
belweder a. belwederek (z wł. belvedere: piękny widok) — pawilon ogrodowy z widokiem na okolicę. [przypis edytorski]
elizejski — właściwy dla Pól elizejskich, wg mit gr. szczęśliwego miejsca, w którym po śmierci przebywają dusze ludzi, którzy na to zasłużyli swoim życiem. [przypis edytorski]
Wersal — wspaniały zespół pałacowy z kompleksem ogrodowo-parkowym, powstały pod Paryżem z polecenia Ludwika XIV; od 1682 do 1789 stanowił rezydencję królów francuskich. [przypis edytorski]
eskorial — tu: wielki pałac, od Escorialu, monumentalnego renesansowego zespołu pałacowo-klasztornego w pobliżu Madrytu, zbudowanego w latach 1563–84 przez Filipa II. [przypis edytorski]
transcendentalny — przekraczający poznanie zmysłowe, pozazmysłowy, nadnaturalny. [przypis edytorski]
jesteśmy wszak (…) braćmi spod znaku kielni — zapewne aluzja do wolnomularstwa (masonerii), elitarnego ruchu głoszącego braterstwo wszystkich ludzi; wolnomularze odwoływali się do symboliki związanej z budowaniem i dawnymi murarzami, m.in. posługiwali się znakiem kielni. [przypis edytorski]