- Bóg: 1 2 3 4 5
- Bunt: 1
- Burza: 1
- Chrystus: 1
- Cierpienie: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
- Czas: 1 2
- Czyn: 1
- Dobro: 1
- Duch: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
- Dusza: 1
- Dziecko: 1 2 3
- Góra: 1
- Grzech: 1
- Kara: 1 2 3
- Kobieta: 1 2
- Kondycja ludzka: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Konflikt: 1 2
- Konflikt wewnętrzny: 1
- Koniec świata: 1 2 3
- Krzywda: 1 2
- Kwiaty: 1
- Los: 1 2 3 4 5 6
- Matka: 1 2
- Mędrzec: 1
- Miłość: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Morze: 1 2
- Muzyka: 1
- Nadzieja: 1
- Natura: 1 2 3 4
- Nauka: 1
- Nieśmiertelność: 1 2 3
- Niewola: 1 2 3
- Obraz świata: 1 2 3 4 5 6
- Ofiara: 1
- Ojciec: 1
- Okrucieństwo: 1 2
- Piekło: 1 2
- Piękno: 1 2 3 4
- Poeta: 1
- Poświęcenie: 1 2
- Potop: 1
- Potwór: 1 2
- Prometeusz: 1 2 3 4 5 6 7
- Proroctwo: 1 2 3 4
- Przekleństwo: 1 2 3 4 5 6 7
- Przemiana: 1 2 3 4 5
- Ruiny: 1
- Samotność: 1 2
- Sen: 1 2 3 4 5 6
- Siostra: 1 2 3
- Spotkanie: 1
- Sprawiedliwość: 1
- Strach: 1 2 3
- Syn: 1
- Szaleństwo: 1
- Sztuka: 1 2
- Śmierć: 1 2
- Tajemnica: 1 2 3
- Upadek: 1 2 3 4 5 6
- Walka: 1 2 3 4 5 6
- Wiatr: 1
- Wiedza: 1
- Władza: 1 2
- Woda: 1
- Wolność: 1 2
- Wróg: 1 2 3
- Zaświaty: 1
- Zemsta: 1 2 3 4
- Zło: 1
- Zwycięstwo: 1
- Żywioły: 1 2 3 4 5 6
Informacja o dokonanych zmianach
I. Poprawiono błędy źródła: Spezzia > Spezia.
II. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie:
Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne: Etonu > Eton; ośmnastoletni > osiemnastoletni; władzcą > władcą; puhary > puchary; Pendzla > Pędzla.
Udźwięcznienia/ubezdźwięcznienia, np.: zkąd > skąd; blizka > bliska; zfałdowanej > sfałdowanej.
Pisownia małą/wielką literą, np.: uniwersytetu oksfordzkiego > Uniwersytetu Oksfordzkiego; zatoka Spezzia > Zatoka Spezia; Rokosz Islamu > Rokosz islamu; wyspy Egejskie > Wyspy Egejskie;
Pisownia łączna/rozdzielna, np.: nakoniec > na koniec; nicbym > nic bym; podwakroć > po dwakroć.
Pisownia joty, np.: studyował > studiował; Azyo > Azjo.
Fleksja, np.: poezyj > poezji; starem > starym; swojem > swoim; mię > mnie.
Składnia: pozostał nieosłabionym > pozostał nieosłabiony.
Inne zmiany: mięszać > mieszać; przedstawiano na teatrze ateńskim > przedstawiano w teatrze ateńskim.
Uwspółcześniono interpunkcję oraz pisownię łączną i rozdzielną wyrazów. Uwzględnione zostały również poprawki naniesione w erracie, znajdującej się na końcu wydania źródłowego.
Percy Bysshe ShelleyPrometeusz rozpętanytłum. Feliks Jezierski
Kilka słów o życiu autora
1Percy Bysshe Shelley urodził się w Field Place[1] w hrabstwie Sussex, d. 4 sierpnia r. 1792, kiedy Byron[2] był już dzieckiem czteroletnim. Był on synem lekarza (Tymoteusza), a wnukiem zbogaconego wskutek popierania wigowskiej[3] polityki baroneta[4], który, umierając, pozostawił po sobie arcypoważną na owe czasy spuściznę. Ale ani dziadek, ani ojciec, ani całe otoczenie nie dawały owej żywotnej atmosfery, w której by dusza, powołana do wysokich przeznaczeń, całą piersią oddychać mogła. W Field Place, wśród wiejskiej rodziny arystokratycznej, w której ojciec prowadził praktykę lekarską wątpliwej wziętości, a dziadek marzył o zbudowaniu zamku — nasz Percy zdawał się jakoby odmieńcem, zaniesionym z innego świata, a złożonym do gniazda, które powołując się nieustannie na genealogię, sięgającą czasów Edwarda I[5], wydawało dotąd mężów pieniędzy, dostojeństw i „szanownej głupoty, ale niewielu poetów”. Tak więc pierwsze ziarno zwątpienia i walki z zewnętrznym, obcym mu światem zapadło w duszę Shelleya na samym wstępie życia, w domu rodzicielskim. Kiełkowało ono następnie, naprzód w szkole Sion House School, a później w Eton[6], dokąd oddano go w piętnastym roku jego życia. Tu dopiero prawdziwy początek owej uporczywej walki słabego przeciw silnemu, charakteru anielskiej słodyczy ze średniowieczną rutyną mistrzów i dziką szorstkością współuczniów, którzy nie szczędzili szyderstw i złośliwych epitetów. W okresie pomiędzy opuszczeniem Eton a wstąpieniem do Uniwersytetu Oksfordzkiego[7] osiemnastoletni nasz Percy ukazuje się jako początkujący autor, zakochany w kuzynce swojej, Henryce Grove[8] (dwie powieści i tom poezji z owej epoki przeszły bez śladu). W r. 1810 wstąpił do uniwersytetu, gdzie w towarzystwie Jeffersona Hogga[9], serdecznego przyjaciela a przyszłego autora życiorysu Shelleya, gorliwie studiował filozofię Platona[10], Locke'a[11], Hume'a[12], Volneya[13]. Prace te urozmaicał niekiedy przesyłaniem bezimiennie pisemek polemicznej lub naukowej treści do ówczesnych powag literackich. Jeden z takich pamfletów po odkryciu nazwiska autora spowodował wydalenie go z uniwersytetu. Pod tym uderzeniem pękło ostatnie ogniwo i tak już luźnego związku Shelleya ze starym społeczeństwem. Wkrótce po opuszczeniu Oksfordu nastąpiło smutne w skutkach, bo nierozmyślnie, pod wpływem chwilowego szału zawarte małżeństwo z Henryką Grove, która tajemnie opuściła dom rodzicielski. W r. 1813 urodziła się im córka, Jante[14], i pod hasłem tego imienia powstał poemat Królowa Mab[15], napisany pod wpływem Southeya[16], w którym poeta, na tle staromitycznego podania, rzuca główne zarysy negacyjnych dogmatów społecznych, od których odtąd już nigdy nie odstąpił. Małżeństwo to nie przyniosło szczęścia obojgu. Wkrótce bowiem rozłączyli się, a następnie (w r. 1816) Henryka zakończyła życie samobójstwem — jednak nie z powodu zerwania małżeństwa (bo węzeł przyjaźni pozostał nieosłabiony do końca), lecz pod wrażeniem ucisku ze strony ojca. Dodać przy tym należy, że Shelley nie zapomniał zapewnić opuszczonej środków utrzymania, na jakie tylko pozwalały bardzo naówczas ograniczone, z powodu poróżnienia z ojcem, jego stosunki majątkowe.
2W Henryce poeta nasz nie znalazł był jednej z owych dwu gwiazd platońskich, które szukają się i spotykają na koniec pod przyciągającą siłą wszechświatowej miłości. Taką gwiazdą była Maria Godwin[17], córka znakomitego autora Badań w kwestii sprawiedliwości politycznej[18], którą spotkał na cmentarzu, przy grobie jej matki. Połączeni idealnym ogniwem, a następnie poślubieni sobie, Shelley i pięknowłosa, blada, o głęboko przenikającym spojrzeniu, Maria, wraz z przyrodnią swą siostrą, miss Clairmont[19], potajemnie puścili się w podróż do Francji. Widok zniszczenia i śladów klęsk po świeżej wojnie wywarł na duszę poety niezatarte wrażenie, którego echo przypomnieć się miało później w cudnych obrazach Rokoszu islamu[20]. Wkrótce jednak brak pieniędzy spowodował powrót trojga zbiegów Renem[21] do Anglii. W pierwszym roku wspólnego życia szczęśliwych kochanków, niewątpliwie pod wpływem wspomnień z fantastycznej wędrówki, powstał Alastor, czyli Duch samotności[22], utwór zapowiadający już orle poloty, gdzie ukryty poza bohaterem poeta nakreśla niejako pierwsze rysy biografii ducha własnego w chwilach walki ideału z rzeczywistością. Ale, co ważniejsze dla charakterystyki Shelleya, słyszymy tu już wyraźniejszą zapowiedź kultu natury:
3„Matko tego bezdennego świata! Przewódź uroczystej pieśni mojej, albowiem ciebie kochałem zawsze i tylko ciebie”.
4Po stworzeniu Alastora poeta z Marią i miss Clairmont w początkach lata udali się do Szwajcarii i tu nastąpiło spotkanie Shelleya z Byronem, a raczej wzajemne odnalezienie się dwóch dusz pokrewnych, które odtąd wciąż oddziaływały na siebie i dopełniały się wzajem: Byron majestatem pochodu i zdolnością żywszego, bezpośredniejszego kształtowania pojęć, Shelley duchem filozoficznym, którego w dotychczasowych utworach Byrona nie spostrzegamy, oraz prowadzonymi na skalę wszechświatową malowidłami natury, w połączeniu z czarowną słodyczą tak myśli, jak tonów. Tu Shelley po raz pierwszy przeczytał Nową Heloizę[23].
5Dwaj nowi, ale duchem już dawni przyjaciele, a raczej dwie pary (albowiem miss Clairmont stała się teraz dla Byrona tym, czym była Maria dla Shelleya), poili się rozkoszami samotności, zasnutej wspomnieniami i widokami Clarensu[24], „kolebki” głębokiej miłości, i „gaiku Julii”[25]. Ale twórca Childe Harolda[26] wcielał te wrażenia, Shelley pochłaniał je tylko — w wyobraźni jego zawiązywały się pierwsze pomysły do Rokoszu islamu. Miejscem poczęcia i urodzenia tej olbrzymiej budowy było Marlow[27], gdzie poeta po powrocie do Anglii spędzał całe godziny nad brzegami Tamizy[28], pod uroczym cieniem lasów bishamskich[29]. Od lat prawie chłopięcych trawiąca duszę poety gorączka protestu i reformatorstwa przybrała tu postać wyraźniejszą, bardziej konkretną niż indziej — chociaż w ogólnym przesnuwaniu pasma brak tu przejrzystości. Myśl wyzwolenia kobiety, a przez kobietę całego społeczeństwa, poeta przeprowadza w powieści, wybierając dla niej za scenę świat muzułmański, jako najjaskrawsze pole moralnych, umysłowych i społecznych więzów tego rodzaju.
6Dwoje kochanków, Laon i Cytna[30], natchnieni gorącą wiarą w swój ideał, puszczają się w pielgrzymkę apostolstwa. Laon na pierwszym zaraz kroku dostaje się do niewoli. Wówczas posłannictwo bierze na siebie Cytna: sprowadza przy pomocy kobiet rozruch, a następnie wojnę, i chwilowo tryumfuje. Ale naraz odwraca się karta: zwyciężeni wpadają w ręce sułtana i, na stos rzuceni, giną rzekomo w płomieniach. Ale poeta nie skąpi cudowności: oto w końcu na łodzi perłowej pod sterem dziecięcia-anioła odpływają na wyspę błogosławioną.
7W nerwowo przyśpieszonym życiu Shelleya szybko następują teraz po sobie klęski i arcydzieła. Wyrokiem kanclerza, strasznego i znienawidzonego lorda Eldona[31], odsądzony został od praw wychowywania dwojga swych dzieci z pierwszej żony, Janty i Karola[32], które odebrano mu i oddano pod opiekę duchownego, Hume'a. Ten gwałt śmiertelny zadany prawom ojca, upamiętniony w wierszu Do lorda Eldona[33], zerwał ostatnią nić wiążącą go z ojczyzną.
8W r. 1818 Shelley z rodziną przybył do Włoch, aby uścisnąć dłoń wielkiego współbojownika i odnowić przyjaźń zawartą w Szwajcarii. Temu spotkaniu winniśmy prześliczny obrazek Julian i Maddalo — Rozmowa[34], w której hrabia Maddalo jest uosobieniem Byrona; „Julian (Shelley) — jak mówi poeta w przedmowie — jest to Anglik, człowiek dobrego urodzenia, który pod hasłem doktryn filozoficznych przemawia za panowaniem człowieka duchem i dowodzi możebności olbrzymich postępów rodu ludzkiego po wytępieniu pewnych utrzymujących się jeszcze przesądów”. Maddalo występuje przeciwko pierwszemu punktowi, skąd wywiązuje się gorąca wymiana poglądów, której główną osią jest współczucie dla nieszczęśliwej doli obłąkanych. Prawie jednocześnie ukazała się druga powieść poetycka: Rozalinda i Helena[35], zaliczana bezwarunkowo do rzędu najpiękniejszych kwiatów poezji nowoczesnej. Jest to wołający o pomstę do nieba głos w obronie nieszczęśliwych ofiar przymuszonego małżeństwa. Poeta stworzył go w chwilach rozpaczy; „nigdzie też — mówi Brandes[36] — w walce przeciw wszelkim formom tradycyjnym Shelley nie zaszedł tak daleko”.
9Cztery lata spędzone wo Włoszech, od marca r. 1818 aż do dnia katastrofy, a mianowicie czasy pobytu w Pizie[37] i dokonywanych stamtąd wycieczek do Neapolu[38], Rzymu[39], Balsorano[40], Florencji[41] — przedstawiają geniusz poety w fazie najwyższego natężenia siły twórczej. Tam, „na zwaliskach termów Karakalli[42]”, jak powiada Shelley w przedmowie, powstał najpotężniejszy w poezji nowożytnej utwór, Prometeusz rozpętany, przed którym nawet najgroźniejsi wrogowie i współzawodnicy Shelleya w końcu ugięli kolano. Wkrótce po Prometeuszu nastąpiła, w tym samym prawie roku, tragedia Cenci[43] — arcydzieło demonicznego majestatu, do jakiego tylko Milton[44] i Byron, a spośród naszych mistrzów tylko Słowacki[45] w tragedii tegoż imienia, wznieść się umieli. Shelley — równie jak nasz poeta — zaczerpnął treść swego utworu z archiwów pałacu Cencich, w odwrotnym wszakże przedstawił ją profilu. Jakby dla osłabienia czynionych mu zarzutów, że jego typom braknie substancji, doprowadził tu je Shelley do ostatecznych krańców rzeczywistości.
10Włochy hojnie dostarczały wieszczowi natchnień najróżnorodniejszych; wielkimi falami wpływał w duszę poety ów świat przeżytej wielkości, piękna, sztuki i natury, z zawisłą nad nim atmosferą materialnych ponęt i zbrodni; obok tych czynników podniecały jeszcze twórczy jego polot wypadki życia. W końcu r. 1820 zagasła najpoetyczniejsza, najrodzeńsza mu dusza — John Keats[46]; niezapomniany twórca Endymiona[47] zmarł bolesnym zgonem w 26. roku życia. Temu smutnemu wypadkowi, jak zranieniu muszli, poezja zawdzięcza Adonaisa[48], elegię nad elegiami, gdzie nasz poeta, tak pesymistycznie nastrojony względem świata i rzeczy ludzkich, bryznął im w oczy krwawą żółcią. Adonais — to cała dusza Shelleya, z której rozpaczliwie rozlega się pogrzebowy dzwon nad ukochanym Johnem i nadziejami samego poety.
11Przeciwobrazem Adonaisa jest Epipsychidion[49], prześliczna rapsodia, w której Shelley, pod postacią nieznanego poety, zmarłego we Florencji, wypowiada swą platoniczną miłość ku Emilii Viviani[50].
12Paląca naówczas kwestia grecka natchnęła go pomysłem do Hellady[51], dramatu lirycznego z chórami, w którym poeta przepowiada wyzwolenie Grecji, jako nieulegającą wątpliwości, cywilizacyjną konieczność postępu ludzkości. Na koniec do tego okresu, pomiędzy r. 1819 i 1822, należy między innymi poczet arcydzieł liryki: Oda do Nieba, Czarodziejka Atlasu, Oda do Wiatru zachodniego, Oda do Skowronka itd., Mimoza[52], sielanka niewysłowionej piękności, którą słusznie nazwano „świętem kwiatów”, oraz niektóre poematy polityczne i satyry.
13W drugiej połowie roku 1822 kończy się poetycka, z namaszczoną namiętnością prowadzona działalność Shelleya, a kończy się nieprzewidzianym jego zgonem. Podczas wycieczki morskiej w odwiedziny do przyjaciół utonął wraz z towarzyszem, Williamsem[53], w Zatoce Spezia[54]. Wyrzucone przez morze zwłoki wskutek polecenia władz miejscowych spalono, a popioły złożono na cmentarzu protestanckim w Rzymie. Na grobie wyryto napis (w języku łacińskim):
Percy Bysshe Shelley
15Serce Serc
Urodzony IV sierpnia 1792
Zmarł VIII lipca 1822.
Prometeusz rozpętany
OSOBY DRAMATU:
- Prometeusz
- Demogorgon
-
Zeus (Jowisz)
- Ziemia
- Ocean
- Apollo
-
Hermes (Merkury)
-
Herakles (Herkules)
-
Azja, oceanida
-
Pantea, oceanida
-
Jona, oceanida
- Widmo Zeusa
- Duch Ziemi
- Duch Księżyca
- Duchy Godzin
-
Duchy, Echa, Fauny, Furie.
18Tragicy greccy, biorąc przedmiot utworu z własnych dziejów lub mitologii, rozsnuwali go z pewną swobodą. Nie uważali oni za konieczny obowiązek przyłączać się do zwykłego poglądu ani iść śladem współzawodników lub poprzedników, tak w tytule, jak i w prowadzeniu akcji. Byłoby to bowiem zrzeczeniem się dążenia do wyższości nad nimi, kiedy właśnie to dążenie wywołało utwór. Historię Agamemnona[55] z rozmaitymi zmianami przedstawiano w teatrze ateńskim.
19Na krok podobnej swobody i ja się odważyłem. W Prometeuszu rozkutym[56] Eschylosa[57] pojednanie Zeusa[58] ze swą ofiarą następuje jako nagroda za odkrycie niebezpieczeństwa, jakim groziło Zeusowi małżeństwo z Tetydą[59]. Odpowiednio do tego pojęcia Tetyda zostaje żoną Peleusa[60], a Zeus posyła Herkulesa[61], aby uwolnił z więzów Prometeusza[62]. Gdybym ja dramat mój wzorem tego ukształtował, byłoby to nic więcej, jak odbudowanie zatraconego dramatu Eschylosa… Ale myśl o pojednaniu się bojownika ludzkości z Zeusem, wyznaję, wstrętna mi była. Duchowe współczucie ku akcji, wywołane tak potężnie cierpieniami i wytrwałością Tytana[63], upadłoby stanowczo, gdyby pomyśleć nam przyszło, że Prometeusz cofa wzniosłe swe słowa i ugina się przed tryumfującym, krzywoprzysięskim przeciwnikiem. Jedyną postacią fantazji, podobną poniekąd Prometeuszowi, jest szatan; ale zdaniem moim Prometeusz uosabia charakter wyższy poetycznie; ponieważ oprócz tego, że koniecznymi stronami jego charakteru są: moc duchowa, wzniosłość, cierpliwa i wytrwała walka z wszechmocnym gwałtem, występuje on wolny od wszelkich skaz nienawiści, zemsty i chciwości władania, które tak wybitnie odejmują sympatię Miltonowskim bohaterom Raju utraconego[64]. Tu nasuwa się przed oczy niebezpieczna kazuistyka[65] — kiedy tymczasem Prometeusz jest niejako typem najwyższej doskonałości ducha i serca, podniecanym ku arcydobremu i arcyszlachetnemu celowi najczystszymi i najprawdziwszymi pobudkami.
20Przy tej sposobności niech wolno mi będzie oświadczyć, że posiadam w duszy mej to, co jeden z filozofów szkockich nazywa „namiętnością reformowania świata”. Co do mnie, wolę być potępiony z Platonem i lordem Baconem[66], aniżeli pójść do nieba z Paleyem[67] i Malthusem[68]… Błędem jednak byłoby sądzić, że moje poezje poświęcam jedynie prostym i bezpośrednim wymogom reformy, w ogóle bowiem mam wstręt do poezji dydaktycznej. Celem moim było dotąd spokrewnić wysoko wykształconą fantazję wybranych czytelników z pięknymi ideałami doskonałości moralnej.
21P. B. Shelley.
AKT I
Scena. Wąwóz lodowatych skał Kaukazu Indyjskiego
[69]. Nad przepaścią widać
Prometeusza w więzach. U stóp jego siedzi
Pantea[70] i
Jona[71]. Noc. Podczas sceny z wolna świta poranek.
PROMETEUSZ
Prócz jedynego
[73] wszystkich, co te jasne,
Te wirujące napełniają światy,
25Na które tylko ty, a wśród żyjących
Ja tylko, patrzym bezsenną źrenicą;
O Zeusie, spojrzyj na tę ziemię, która
Twych niewolników roi się mrowiskiem.
A ty, za hołd ich, modły, uwielbienia,
30Za hekatomby tylu serc złamanych
Odpłacasz grozą twego majestatu,
Ich samowzgardą i marną nadzieją.
A mnie — wrogowi — ślepy z zaciekłości,
Ku własnej hańbie, mnie ty pozwoliłeś
35— Królować, tryumf odnosić nad moją
Nędzą, nad twoim bezsilnym szyderstwem.
Trzy tysiąclecia, co — łamiąc się wiecznie
W bezsenne chwile, w godziny katuszy —
Porówne latom, męka i samotność,
40Szyderstwo, rozpacz… oto me królestwo,
Świetniejsze nad to, na które spozierasz
Z wyżyny tronu, o ty, dziś wszechwładny!
Sromotę twojej tyranii, nie wisiał
45Na tym skalisku, co orłom urąga,
Burzliwe, czarne, umarłe, bez granic,
Ziół, zwierząt, kształtu lub dźwięku żywota,
Biada mi, biada! Na wieki, na wieki!
Wytchnienia, zmiany, nadziei — o! żadnej.
50A przecież znoszę. Więc pytam tej Ziemi,
ŻywiołyCzy moich cierpień nie poczuły Góry?
Więc pytam Niebios, czy ich nie widziało
To wszechwidzące Słońce? Więc wśród burzy
I ciszy ciebie ja pytam, o morze,
55Ty wiekuiście zmienny cieniu Nieba
Tu rozścielony, czy głuche twe fale
Nie dosłyszały mojego konania?
Biada mi, biada! Na wieki, na wieki!
Lodowce bodą mnie grotem kryształów,
60Marznących nocą; łyskliwe kajdany
Piekącym chłodem wyżerają kości,
A pies skrzydlaty, plugawiąc dziób jadem
Nie swoich — twoich — ust, szarpie mi serce;
65Straszydeł roje z królestwa senności,
Szydząc, przechodzą nade mną; Demonom
Trzęsienia ziemi kazano, by nity
Drgających ran mych zdzierały o skałę,
Co się rozwiera i zwiera pode mną;
70A z jej otchłani tłoczą się i wyją
Geniusze burzy, podniecając wściekłość
Orkanów, aby chłostały mnie gradem.
A jednak miły jest mi dzień, noc miła.
Czy ten rozkuwa siwą mgłę poranku,
75Czy ta gwiaździsto, z wolna, w ołowiane
Tło wschodu pełza; bo one prowadzą
Orszaki godzin, gnuśnych — lecz z nich jedna
[74],
Jak mroczny kapłan, uporną ofiarę
Pod nóż wlokący, wlec będzie i ciebie,
80Okrutny Zeusie, abyś krew całował
Tych nóg wybladłych, co mogłyby wtedy
Tratować ciebie, gdyby nie gardziły
Zwalonym nędznie do stóp niewolnikiem…
Pogarda? O, nie! To litość nad tobą,
85Bo jakież zniszczenie ścigać cię będzie,
Rozbrojonego, po przestworzach nieba!
Bo jakże dusza twa, trwogą rozdarta,
Jak otchłań piekła do dna się rozzieje!
Z boleści mówię, nie z naigrawania,
90
Gdym jeszcze nędzą nie zdobył mądrości;
Przekleństwo owe, którem niegdyś rzucił
Na ciebie, chciałbym odwołać. —
95Wy, których echa stugłose rozniosły
Tych czarów piorun po mgle wodospadów!
Wy, Źródła, które, kostniejąc pod lodem,
Na moje słowa drgałyście, a potem
Po całej Indii w dreszczach się rozpełzły!
100Ty, przenajczystsze Powietrze, po którym
Palące słońce kroczy bez promieni!
Wy, kręte Wichry, coście w onej chwili
Niechwiejnym skrzydłem, nieme, nieruchome
Nad uciszoną zawisły otchłanią,
105Straszniejszą niźli wasz piorun, gdy wstrząsa
Okręgiem świata! O, jeżeli wtedy
Me słowa miały moc — acz tak jam dzisiaj
Przeistoczony, że wszelka zła żądza
Zamarła we mnie i samo wspomnienie
110O nienawiści — pomnijcież przekleństwo.
Jak brzmiało? — Wszakże słyszeli je wszyscy.
PIERWSZY GŁOS
od Gór
Po trzykroć trzysta tysięcy lat
Stojąc niezłomne tu, na pokładach
Trzęsienia ziemi, nieraz w jej ślad
115Myśmy wszem tłumem drgnęły w posadach,
Jak zdjęty trwogą ludzki ten świat.
DRUGI GŁOS
od Źródeł
Nieraz piorunowe strzały
Wypalały nasze wody,
Gorzką krwią je pokalały;
120A te, nieme, wciąż przez grody,
Przez pustynie upływały.
TRZECI GŁOS
od Powietrza
Gdy nagiej Ziemi pierwooblicze
Jam barwą własnej szaty natarło,
Nieraz jęczenie tajemnicze
125Pogodną ciszę mą rozdarło.
CZWARTY GŁOS
od Burz
Od wieku wieków, wirem orkanu
Wokół tych gór krążył nasz lot;
Lecz nigdy jeszcze ani ów grzmot,
Ani ogniste źródło wulkanu,
130Ni moc od góry, ni od poziomu
Dziwem nie tchnęła w burze pogromu.
PIERWSZY GŁOS
Pierwszy to raz mój szczyt zaobłoczny
Na twój się zatrząsł odzew wyroczny.
DRUGI GŁOS
Nigdy na fali indyjskiej łono
135Takiego głosu nie poniesiono.
Sternik przez sen w gardziel odmętu
Z dreszczem śmiertelnym skoczył z okrętu;
«Biada mi!» — krzyknął i w gąszczu piany
Skonał, szalony, jak fal bałwany.
TRZECI GŁOS
140Jeszcze pod słowy tak gromowymi
Nigdy się wskroś, od nieba do ziemi,
Nie rozstąpiła moja ojczyzna,
A gdy zarosła pierwsza ta blizna,
To w krwawy cień osnuł się dzień.
CZWARTY GŁOS
145
Sny o zniszczeniu wszerz świata i wzdłuż
Do lodowatych ścigały jam
I nakazały milczenie nam.
A wszak milczenie jest piekłem dla burz.
ZIEMIA
150Od wzgórz skalistych milczące Jaskinie
Jęknęły: «Biada!»; bezdenne Niebiosa
Odjękły: «Biada!»; purpurowa fala,
Z dna Oceanu
[75], bijąc w ląd, do wiatrów
Siekących wyła — i ludy pobladły,
155I ludy bowiem usłyszały: «Biada!».
PROMETEUSZ
WalkaSłyszałem głosy, lecz nie te, co niegdyś
Wyszły z ust moich. Matko, syny twoje
I ty bluźnicie temu, bez którego
Niezłomnej woli wy byście pospołu,
160Jak mgła, pod wiatrem poranku rozwiana,
Pod dziką Zeusa wszechmocą zniknęli.
Więc mnie nie znacie?… Tytana, co stanął
Przez męki swoje wałem od pogromu
Waszego wroga? O, karmione śniegiem
165Strumienie, w skałę oprawione smugi,
Po których, w cieniu, jam błąkał z Azją
[76],
Z jej ukochanych oczów
[77] pijąc życie;
Dlaczegóż nowy duch broni wam dawnej
Wspólności ze mną, com jeden ukracał
170Jak rozpęd furii ogniami gnanego
Woźnicy — siłę i podstęp mocarza,
Który, zdobywszy tron, napełnia jękiem
Obezwładnionych swoich niewolników
Jasne pustynie i ciemne wąwozy?
175Przecz
[78], Bracia, jeszcze nie odpowiadacie?
ZIEMIA
PROMETEUSZ
Usłyszeć owo przekleństwo. Ha! Jakieś
Wśród nich złowieszcze przebiegły szeptania,
180Nie głosy… Tylko po krwi zatętniły,
Jak błyskawica, co drgnie, nim uderzy.
Mów, Duchu! Głos twój, niewcielony, tylko
Mnie tu wskazuje, że krążysz w pobliżu
I kochasz. Mów więc, jak ja go przekląłem
185
ZIEMIA
Jakże możesz mnie dosłyszeć,
Ty, który nie znasz języka umarłych?
PROMETEUSZ
Tyś duch żyjący, mów mową żyjących.
ZIEMIA
Mową żyjących? Nie, nie śmiem przemówić,
190By nie dosłyszał mnie dziki Pogromca
I nie osadził na kole męczeństwa,
Straszliwszym niźli to, po którym krążę.
Tyś pełen wiedzy, dobry, i — choć bogom
Ten głos jest tajny — tyś wyższy nad Zeusa
195Sercem i wiedzą. Więc bacznie posłuchaj.
PROMETEUSZ
Po mózgu moim mrocznie, jak cień bury,
Migają straszne, nieprzejrzyste myśli,
Omdlewam, jakby w duszącym uścisku
Miłości — ale to nie jest rozkoszą.
ZIEMIA
200
Tyś nieśmiertelny, a ta mowa tylko
Tym bywa znana, którzy umierają.
PROMETEUSZ
A któż ty jesteś, o melancholijny
Głosie mój?
ZIEMIA
205
Po której żyłach kamiennych, aż w krańce
Ostatnich włókien najwyższego drzewa,
Co gronem listków potrząsa w powietrzu,
Przebiegła rozkosz, jak krew w żywym ciele,
210Gdy ty z jej łona, we mgle majestatu
Powstałeś, duchu rozkoszy niebieskiej,
A na dźwięk głosu twego mdłe jej syny
Podniosły czoła z prochu pohańbienia,
A nasz Pogromca blednął — nim piorunem,
215Niosącym zemstę, przykuł cię do skały.
O, wtedy… widzisz te światów miliony,
Co tu naokół toczą się i płoną:
Ich ludy były świadkami, jak zszarzał
W bezmiarach nieba mój okrąg świetlisty;
220
A nowy ogień z śnieżnych gór, rozdartych
Trzęsieniem ziemi, aż po niebokręgu
Granice włosy rozpuścił złowieszcze;
Doliny gnębił Potop z Błyskawicą
[80],
225Po grodach osty zakwitły, po pysznych
Komnatach głodne dyszały ropuchy,
Bo Głód z Zarazą padły na człowieka,
Na zwierza lasów i ziemne robactwo,
A rdzawa rosa na drzewa i zioła;
230W winnicach, w zbożu i wśród łącznej trawy
Bez liku lęgnął się chwast jadowity,
Ich wzrost tamując — bo piersi z boleści
Schły mi; powietrze, ten lotny mój oddech,
Skaziły tchnienia nienawiści, które
235Matka zionęła na mordercę dziecka.
Którego, jeśli ty już nie pamiętasz,
To moje góry, niezliczone morza,
Jaskinie, wiatry, eter bezgraniczny
240I oniemiałe narody umarłych
Jak czarodziejski skarb je przechowują.
Z nadzieją, z tajną radością ważymy
Wyroczne słowa twe myślą, lecz wyrzec
Tych słów nie śmiemy.
PROMETEUSZ
245
O, matko czcigodna!
Kto tylko żyje i cierpi, każdego
Pocieszasz; kwiatów, owoców, melodii,
Miłości nawet przelotnej nie żądam;
Tylko mych własnych słów mi nie odmawiaj.
ZIEMIA
250
Mag Zoroaster
[82], umarłe me dziecię,
W ogrodzie spotkał kroczący swój obraz.
Jedyny z ludzi on miał to widzenie.
Bo wiedz, dwa światy są: życia i śmierci.
255Jeden tu widzisz wokoło; świat drugi
Pod grobem leży, tam gdzie zamieszkują
Cienie wszech kształtów, co myślą i żyją,
Aż śmierć je złączy, by już nie rozłączyć.
To są sny, świetlne pierworysy ludzi;
260Co stwarza wiara, miłość roi, wszystkie
Straszliwe, dziwne i piękne postacie.
I ty tam jesteś, jako cień stargany,
Wśród gór wiszący na wichrów stolicy;
Są tam bogowie wszyscy, są tam także
265Wszystkie potęgi bezimiennych światów,
Olbrzymie widma z berłami, mężowie,
I bohaterzy, i dzikie zwierzęta,
I ów ponury pomrok — Demogorgon
[83],
I Zeus na tronie z płonącego złota.
270
Przekleństwo, które wszyscy pamiętają.
Wywołaj ducha twojego lub ducha
Zeusa, Hadesa
[84], Tyfona
[85] lub jednej
Z tych potężniejszych istot, co poczęte
275W brzemiennym łonie Złego, po twej klęsce
Dziś depczą moich ukorzonych synów,
I pytaj — oni muszą odpowiedzieć…
Tak — niechaj raz już przewionie Najwyższa
Zemsta po próżni cieniów, jako wicher
280Przez opuszczoną bramę zapadłego
W gruzy pałacu.
PROMETEUSZ
Matko, niech już nigdy
To, co złem grozi, nie przejdzie raz drugi
Przez usta moje lub mnie podobnego.
285O, widmo Zeusa — powstań, ukaż mi się.
JONA
Skrzydła mi własne zaćmiły wzrok,
Skrzydła mi własne zaparły słuch,
Lecz i przez srebrny cienia ich mrok,
Przez ich drzemiące piórka i puch
290Prześwieca Widmo, grzmią groźne tony.
Niechże przeminie nie w złej godzinie
Dla ciebie, więźniu, krwawo zraniony,
Gdy my dla siostry, o Bracie nasz,
Wieczne sprawujem czaty i straż.
PANTEA
295
Ogień spod świata, dno gór zapadło:
Oto ponure kroczy widziadło
W ciemnej, gwiazdami tkanej purpurze;
Żylasta ręka widma-olbrzyma,
300By dotrwać kroku na tle obłoku,
Bladozłote berło trzyma;
Dziki, spokojny wzrok zda się głosić:
«Jam mocen krzywdę spełniać, nie znosić».
WIDMO ZEUSA[86]
305Mnie, wątłe widmo bez ciała, tu wparły
W szalonych burzach? Jakież mi niezwykłe
Po wargach drgają dźwięki, niepodobne
Do głosu, którym blade plemię nasze
Prowadzi trupią rozmowę w ciemnościach?
310I któż ty jesteś, dumny męczenniku?
PROMETEUSZ
Straszny Obrazie! Takim, jak ty, musi
Być ten, któregoś cieniem. Jam wróg jego,
Tytan. Wypowiedz to, co słyszeć pragnę,
Choć próżny głos twój jest próżnią bez myśli.
ZIEMIA
315Słuchajcie! — lecz niech milczy wasze echo —
Wy, siwe góry, wy, lasy przedwieczne,
Wysepne wody, jaskinie prorocze,
Zaczarowane źródła. Usłyszycie
To, czego dotąd wymówić nie śmiecie.
WIDMO ZEUSA
320Duch przebiegł po mnie i mówi tam, w głębi,
Targa jak ogień chmurę błyskawiczną.
PANTEA
Patrz, jak potężny podniósł wzrok! Mroczeje
Niebo!
JONA
Przemawia! O, brońcie mnie, brońcie!
PROMETEUSZ
325
Przekleństwo w dumnej i zimnej postawie,
W spojrzeniach groźby i zemsty milczącej,
I w tej rozpaczy, co własnym uśmiechem
Urąga sobie. Lecz przemów, o, przemów!
WIDMO ZEUSA
330
W ciebie odpieram wszystkie twoje groty:
Bogów i ludzi ciemiężco szalony,
O! Jednej tylko nie zmożesz istoty!
Wybuchnij na mnie wszech plag twoich deszczem,
335Trupią niemocą, obłąkania dreszczem;
Niech mróz, niech ogień, twej pomsty narzędzie,
Wgryza się we mnie, gniew niech gradem będzie,
Gromem; niech orkan, z wędzideł spuszczony,
Wpędzą na mnie krwawiących furii legiony.
340Brnij w złym. Poddałem ci pod dłoń wszechwładną
Wszystko — prócz ciebie i prócz mojej woli —
Więc z eterycznej wieży twej niech spadną
Na ludzkość czarne zastępy niedoli.
Ozioń w mroku piekłem całym
345Ród ten, który ukochałem:
Moją i wszech braci duszę
Poświęcam ci na katusze.
Tu krnąbrna głowa męczarń się nie wzbrania,
Aż po kres niepochybny twego królowania.
350A tobie — bytów pogromcy i panu —
Co ten świat płaczu napełniasz swą duszą,
Któremu wszystkie twory oceanu,
Nieba i ziemi hołd trwogi nieść muszą —
Przekleństwo, Zeusie! Niech jęk męczennika
355Wyrzutów jadem w krew twoją przenika,
Wieczność twa niech będzie cała
Szatą jadem napuszczoną,
A wszechmoc twoja męczeńską koroną,
Aby, jak złoto w ogniu wraz z mózgiem stopniała.
360Pod tym przekleństwem mnóż złe w tysiąckrotność,
Dręcz się widokiem dobrego na ziemi:
Bo te, jak wszechświat, są nieskończonymi,
Jak ty i twoja trawiąca samotność.
Groźna larwo
[87], acz od skroni
365Ciszy świecisz majestatem,
Przyjdzie chwila, co przed światem
Wnętrzną istność twą odsłoni,
Kiedy po zbrodniach, po fałszu i zdradzie,
Czas i przestrzeń rozniosą wieść o twej zagładzie».
PROMETEUSZ
370
Mojeż to słowa, matko?
ZIEMIA
PROMETEUSZ
Rodzico, żal mi i słów mych, i czynu,
Bo słowa marne to, przelotne tony;
A gniew zaślepia. Byłem zaślepiony.
375Bodaj nie znała cierpień żadna istność żywa.
ZIEMIA
O! Nieszczęśliwa ja, nieszczęśliwa!
Zwycięży ciebie ten Zeus, wyklęty.
Zapłaczcie lądy i wód odmęty,
Rozdarta Ziemi pierś wam odpowie;
380Zapłaczcie, żywych i zmarłych Duchowie,
Wasza tarcz, wasza schrona leży zwyciężona.
PIERWSZE ECHO
DRUGIE ECHO
JONA
Nie drżyj — to krótkie, spazmowe dreszcze,
385Tytan Zwycięzcy nie uległ jeszcze.
Lecz patrzcie tam, tam, w szczerbę błękitu:
Pod śnieżnym grzbietem widłatej skały,
Spychając wiatry z żeber granitu,
Stopą, ozutą w złote sandały,
390Skrzydłem, podobnym barwą w purpurze
Świeżo skąpanej słoniowej kości,
Od prawej ręki miga się w górze
Z wężów opaska i złota laska.
PANTEA
To Hermes
[88], Zeusa gońcem się zwie.
JONA
395A oweż, z hydry
[89] włosem na łbie,
Których żelazne skrzydła wiatr wzdyma,
I tylko On je w posłuchu trzyma,
Gdy za nim stado wrzaskliwe gna,
Iście zgnilizny ziejąca mgła?
PANTEA
400To wichrolotne psy z jego sfór,
Które jękami karmi i krwią,
Gdy na siarczanym rydwanie z chmur
Opuścić ma stolicę swą.
JONA
Więc z krajów śmierci, z głodną paszczęką,
405Przyszły tu nową karmić się męką.
PANTEA
Jak zawsze: stały, niedumny wzrok więźnia.
PIERWSZA FURIA
Ha! Już zwietrzyłam życie.
DRUGA FURIA
Zajrzeć mu w oczy. Ta myśl, że katować
410Go będę, pachnie mi tak, jak stos trupów
Ptakowi śmierci na pobojowisku.
PIERWSZA FURIA
I ty śmiesz zwlekać, heroldzie? Ho! Hura,
Hura, psy piekła — a nużby syn Mai
[90]
Spadł nam na strawę. Któż długo ma łaskę
415U Zeusa?
HERMES
Precz stąd, do żelaznej wieży,
I tam, nad rzeką ognia i łez, głodnym
Zgrzytać mi zębem. Powstań, Gerionie
[91],
Chimero
[92], Gorgo
[93] i ty, najchytrzejsza
420Z potwornic, Sfinkso
[94], coś niegdy Tebidom
[95]
Zatrute z nieba przyprawiła wino:
Dzikiej miłości — dzikszej nienawiści
[96];
Sprawcie się pilnie.
PIERWSZA FURIA
Ach! Zlituj się, zlituj!
425My umieramy z żądzy — nie odpędzaj.
HERMES
Do niechętnego i najniechętniejszy
Schodzę tu z woli wielkiego Rodzica,
430Aby wykonać wyrok nowej kaźni.
Ach! Żal mi — sam ja siebie nienawidzę,
Żem więcej zdziałać nic zdolen. Gdy żegnam
Spojrzenie twoje, to długo mi, długo
Piekłem się zdaje niebo, wciąż mnie ściga
435Uśmiechem skargi znędzniała twa postać.
Tyś stały, mądry i dobry. Lecz próżno!
Sam jeden chciałbyś upierać się w walce
Z wszechmocą, którą uznały od wielu
Lat i uznawać będą owe światła,
440Co mierzą, dzieląc, powolny prąd czasów,
Przed którym nie ma ucieczki. Dziś właśnie
Twój wróg uzbraja potworne potęgi,
Co w piekle srogie wymyślają męki,
I mnie poleca spędzić je, a z nimi
445Wszech dzikich, jeszcze chytrzejszych demonów,
Co śpią w otchłani. Oby tak nie było.
Prócz ciebie — żadnej z żyjących istności,
Która mu berło z rąk wytrącić może;
450Ta myśl zatrważa Piorunującego.
Odziej ją w słowa, niech natchnie tron jego
Orędownictwem. Skłoń duszę do modłów,
Jak błagalnica w wspaniałej świątyni,
Niech wola w dumnym sercu twym uklęknie.
455Przysługa bowiem z pokorą — najdzikszych
I najsilniejszych ugłaszcze.
PROMETEUSZ
I dobro nagną do swojej natury.
Jam dał mu wszystko, co ma; on mnie za to
460Przez lata, wieki więzi dniem i nocą,
Gdzie słońce spiekłą skórę mi rozdziera,
Gdzie w noc miesięczną śnieg szklanymi skrzydły
W mój włos się wkleja, kiedy ukochane
Me plemię leży zdeptane przez srogich
465Siepaczy, jego myśli wykonawców.
Tak, tak nagradza wielki Zeus! I słusznie.
Kto złym jest, dobra przyjąć ci nie może.
Świat mu podaruj, strać dlań przyjaciela —
To gniew poczuje, wstyd, bojaźń — nie wdzięczność.
470On mści się na mnie za własne swe zbrodnie;
Dla niego dobroć — to wyrzut, co gorzkim
Przerywa żądłem wpółczujny sen Zemsty.
Sam wiesz — na korność ważyć się nie mogę;
jakąż inną korność on by przyjąć,
475A jam udzielić mógł, jeśli nie owo
Wyroczne słowo, tę śmiertelną pieczęć
Niewoli rodu ludzkiego, drgającą
Nad jego skronią, jak niegdyś na włosku
Miecz sycylijski
[99]. Nie, tego nie spełnię,
480Niech inni kadzą zbrodni, co zasiadła
Na krótką wszechmoc — oni są bezpieczni,
Lecz współboleści łzami płakać będzie
Nad krzywdą swoją, aż nadto pomszczoną
485Na tych, co krzywdzą. Więc czekam wytrwale
Na dzień odpłaty, co z biegiem słów moich
Wciąż się przybliża. Lecz słuchaj: już wyją
Te psy piekielne… Nie zwlekaj… Czy widzisz,
Jak niebo mroczy się pod brwi zmarszczeniem
490Twojego ojca?
HERMES
Oby mi oszczędził
Był bólu, że ci męki zadać muszę.
Jeszcze raz błagam, odpowiedz: wszak nie wiesz
O kresie władzy Zeusa?
PROMETEUSZ
495Wiem to tylko,
Że kres ten musi nastąpić.
HERMES
Niestety!
Więc lat twej przyszłej męki ty nie zliczysz!
PROMETEUSZ
Trwać będą, póki on włada; nie pragnę
500Ni mniej, ni więcej.
HERMES
Ach! Zapuść się myślą
W tę wieczność, gdzie by czas zapamiętany
I pomyślany nawet w wieki wieków
Kropelką zdał się, a harda twa dusza
505Mdlała, ścigając jej lot nieskończony,
I padła ślepa, obłędna, zgubiona…
I ta nie zliczy lat, które tu musisz
Przejęczeć w mękach, nieułaskawiony.
PROMETEUSZ
Nie zliczy może, lecz one wciąż płyną.
HERMES
510Tymczasem mógłbyś je przeżyć wśród bogów
W pełniach rozkoszy.
PROMETEUSZ
Za nic bym nie rzucił
Tych czarnych urwisk, mąk nieżałowanych.
HERMES
Podziwiam, ale i żałuję ciebie.
PROMETEUSZ
515O, żałuj raczej tych służalców Zeusa,
Co sami sobą gardzą, ale nie mnie,
W którego duszy króluje spokojność
Jak w słońcu światło. Po co tu czcze mowy;
Wołaj swych zbirów.
JONA
520Patrz, patrz, siostro moja,
Jak biały ogień rozszarpał z korzeniem
Ów cedr olbrzymi, przywalony śniegiem!
Jak w grozie piorun boga mu odgrzmiewa.
HERMES
Niestety! Muszę być posłuszny twoim
525I jego słowom, choć pognębiające
Zgryzoty brzemię spada mi na serce.
PANTEA
Patrz! Już syn nieba skrzydlatymi stopy
Mknie po ukośnych promieniach poranku!
JONA
O luba, zapuść twe piórka na oczy,
530Abyś, ujrzawszy, nie umarła. Idą,
Już idą, idą — i dnia narodzenie
Czernią milionem swych skrzydlisk, od wnętrza
Jako śmierć pustych.
PIERWSZA FURIA
DRUGA FURIA
535Hej, nieśmiertelny Tytanie!
TRZECIA FURIA
Wojaku,
Walczący w sprawie niewolników Nieba!
PROMETEUSZ
Ten, na którego woła głos straszliwy,
Jest tu: spętany Tytan, Prometeusz.
540Lecz kto jesteście wy, ohydne zmory?
A wszak, jak piekło piekłem, w jego toniach
Ćmy tak bezecne nie zlęgły się dotąd
Z wszechpotwornego mózgu Gromowładcy.
Gdy patrzę na te przeklęte dziwadła,
545To zdaje mi się, żem podobny temu,
O którym marzę, więc śmiech mnie porywa
I osłupienie w obmierzłym współczuciu.
PIERWSZA FURIA
Kłamstw, nienawiści, rozszalałej zbrodni
550I nieufności; my, jak psy zgłodniałe,
Po krzach
[100] i bagnach zranione sarniątko,
Tropimy wszystko, co ma łzy, krew, życie,
A z Jego woli na pastwę nam spadnie.
PROMETEUSZ
O! Tyle strasznych plag w jednym imieniu!
555Ja znam was, wody i echa te znają
Brzęk czarnych skrzydeł waszych; ale czemuż
Dziś, ohydniejsze nad własną ohydę,
Aż legionami wpadacie z otchłani?
DRUGA FURIA
Nie wiem. Hej! Cieszmy się, cieszmy, siostrzyce.
PROMETEUSZ
560Możnaż się cieszyć pod piętnem brzydoty?
DRUGA FURIA
Piękność rozkoszy raduje kochanków,
Gdy w oczy sobie patrzą. Tak jest z nami.
Jak od tej róży, którą, klęcząc, zerwie
Blada kapłanka na wianek świąteczny,
565Na twarz jej pada szkarłat świąteczny,
Tak od wyrocznych mąk naszej ofiary
Pada cień, który zabarwia nam postać,
Zwykle bezkształtną, jak Noc, matka nasza.
PROMETEUSZ
Szydersko śmieję się z potęgi waszej
570I tego, co was zesłał tu. Nalejcież
Kielich mąk.
PIERWSZA FURIA
Myślisz ty, że ci będziemy
Szarpać za kością kość i nerw za nerwem,
Jak ogień w twoich nurtując wnętrznościach?
PROMETEUSZ
575Męka — to żywioł mój, jak twój — nienawiść.
Już teraz wy mnie szarpiecie, a jednak
Ja się nie skarżę.
DRUGA FURIA
Czy myślisz, że tylko
Śmiać ci się będziem w te oczy bez powiek?
PROMETEUSZ
580Nie myślę o tym, co czynicie; myślę
O tym, co, czyniąc złe, cierpieć musicie.
Okrutną była ta Moc, co z ciemności
Was i podobne wam jędze wyzwała.
TRZECIA FURIA
Czy wiesz, Tytanie, że żyć będziem w tobie
585Zwierzęcym życiem, i chociaż niezdolne
Zaćmić płonącej duszy, zamieszkamy
Obok niej, jako czcza, wrzaskliwa tłuszcza,
Co wiarę w siebie najmędrszym wydziera?
Że będziem straszną myślą w twoim mózgu,
590Bezecną żądzą, wokół zdumionego
Serca krążącą? Krwią, ból roznoszącą
Po labiryncie żył?
PROMETEUSZ
Już tym jesteście.
Jam jednak królem nad sobą, bo wirom
595Walk i boleściom ducha rozkazuję,
Jak wam Zeus, kiedy piekło kark podnosi.
CHÓR FURII
Od kończyny
[101] wszech ziem, od kończyny wszech ziem,
Tam gdzie noc ma swój grób, gdzie kolebkę ma świt,
O! Bywajcie, bywajcie!
600I wy, co w tryumfie wstrząsacie gór tłem
Z hasłami, że w gruzy miast wali się szczyt,
I wy, co bez skrzydeł po morzu kroczycie,
Radośnie witając okrętu rozbicie
I głodną śmierć ludzi, czy nocą czy dniem,
605Bywajcie, bywajcie!
Porzućcie łoże zimne, czerwone,
Obok umarłych ludów zastawione;
Rzućcie nienawiść, bo tak się ściele
Na przyszły pożar iskrę w popiele;
610Wybłyśnie ona z krwawszym wybuchem,
Gdy ją wskrzesicie nowym podmuchem.
Rzućcie kuszący młodzieńca łono,
Uwikłanego w chuciowej przędzy,
Zmysł samowzgardy i przyszłej nędzy,
615Głowienkę niedopaloną.
I marzyciela sny niech przestrasza
Niewyjawiona tajemnica piekła;
Rzućcie i jego: trwoga zaciekła
Srodzej go strawi niż nienawiść wasza.
620Bywajcie, bywajcie!
Pędzim, jak wyziew od piekielnej bramy,
Ciążę pomoru w powietrzu wdychamy;
Lecz bez was próżną jest tu praca nasza —
Bywajcie!
JONA
625Siostro, ja słyszę tam grzmot nowych skrzydeł.
PANTEA
Potężne góry drgają pod ich hukiem,
Drga i powietrze, a cień ich w pośrodku
Mych piór mrok spuszcza czarniejszy od nocy.
CZWARTA FURIA
Ten wyzew wasz, jak lot rydwanu,
630Party skrzydłem huraganu,
Z czerwonego oceanu
Mąk i wojny do tych stref
Oderwał nas…
PIĄTA FURIA
Od miast przestronnych,
635Głodną śmiercią spustoszonych;
SZÓSTA FURIA
Niedosłuchanych jęków, od trzew
Z krwią nieliźniętą;
SIÓDMA FURIA
Od pysznych niecnotą
Wieców mocarzy, kędy za złoto
640Kupują i sprzedają krew.
ÓSMA FURIA
Od pieca, w którym czerwony żar,
Wrąc do białości…
JEDNA Z FURII
Milcz! Wiem ja, wiem
Wszystko, co wyrzec chcesz w słowie twym;
645Snadź
[102] jedno słowo złamie nam czar,
Który miał ugiąć Niezwyciężonego,
Niech więc i szeptów usta się strzegą.
Ta krnąbrna dusza, ta myśl burzliwa
Najgłębszą piekieł potęgę wyzywa.
JEDNA Z FURII
INNA FURIA
Smutno gwiazdami olśniło bladymi
Postać, zrodzoną na nędzę tej ziemi…
655Omdlewasz? Więc ci, wszechmocny Tytanie,
Urągam. Chełpisz się otwarciem wieka
Przeczystej wiedzy przed wzrokiem człowieka?
Tyś nią zapalił to pragnienie duszy,
Co owe zgubne wody wskroś wysuszy:
660Gorączkę zwątpień, uczuć, żądz, nadziei,
Które ją trawić będą po kolei.
Był Mąż, pokoju pełen i czci,
Który na ziemię, skąpaną w krwi,
Zszedł z pojednania uśmiechem;
665Głos Męża przeżył go swoim echem,
Przeżył — lecz jako przezgubny jad,
Wypalający hasło i ślad
Prawdy, litości, bratniej miłości!
Patrz! Po widnokręgu tym,
670Z grodu, co milion serc w sobie mieści,
Pod jasne niebo wzbija się dym!
A teraz — słyszysz okrzyk boleści?
To jego cichy duch się rozżalił
Nad wiarą, którą On sam zapalił…
675A teraz: płomień blednie, zanika
Jak w krzach skrzydlata lampka świetlika;
Ci, co zostali, z bliska i z dali,
Drżąc, otaczają popioły ogniska.
O! Radości, radości!
680Tyle wieków przed tobą! A każdy ci powie:
«Przyszłość ciemna, obecność
[104] tak srodze uciska
Jak głowę twą bezsenną cierniste wezgłowie».
PÓŁCHÓR I
Zimna kropla, jak przy zgonie,
Broczy białe, drżące skronie;
685Niech na chwilę z mąk ochłonie…
Patrz, jak w moc wyrocznej zmiany,
Z udręczenia, z umęczenia
Wschodzi lud odczarowany;
Jego hasłem — prawda żywa,
690Przywódczynią — dusz swoboda
I ta spójna braci zgoda,
Których dziatwą swą nazywa
Miłość.
PÓŁCHÓR II
695Patrz, jak brat morduje brata!
Jak wschodzi czas winobrania
Śmierci i Grzechu; z wnętrzności świata
Tryska sok nowy — krew! Aż z rozpaczą,
Wśród zgliszcz, konania dusz i płomieni,
700Na zwłokach świata wspólnie zapłaczą
Zwycięzcy i zwyciężeni.
Wszystkie Furie znikają oprócz jednej.
JONA
O, siostro! Co za jęk złowieszczo głuchy
Wybucha z serca dobrego Tytana,
Jak wichry, kiedy zawyją po głębiach,
705A zwierz dosłyszy to wycie z pieczary.
Czy śmiałaś patrzeć, jak wróg go katuje?
PANTEA
Po dwakroć, ale już więcej nie będę.
JONA
PANTEA
Widok rozpaczliwy:
710Młodzieńca z cichym, cierpliwym obliczem,
Przygwożdżonego do krzyża.
JONA
PANTEA
Ziem rozpadliny i Niebo zasnute
Widmami ludzi umarłych strasznymi;
715Z tych jedne były rąk ludzkich ofiarą,
Niektóre, jak się zdawało, serc ludzkich.
Bo nieraz ludzi zabijano samym
Brwi namarszczeniem lub uśmiechem. Inne
Też, wstrętne oku i życiu, przede mną
720Przemknęły widma. Po cóż szukać grozy
Wstrętniejszej — dosyć zraniły i tamte.
FURIA
Znaj godło: «Ci, co cierpią za człowieka
Krzywdy, szyderstwo i pęta, skupiają
Tysiąckroć męki na niego i siebie».
PROMETEUSZ
725O! Spędź z oblicza ten mrok osłupienia
[105],
Zawrzyj zsiniałe usta, aby z twojej,
Cierniem zranionej, skroni krew nie trysła,
Bo ona miesza się z moimi łzami.
Utkwij źrenice w spokoju i śmierci,
730Aby pod spazmem twym krzyż się nie zatrząsł,
Wychudłe palce we krwi nie pływały.
Duchu! Imienia twego nie wymówię,
Bo dziś się stało złorzeczeniem. Widzę
Mężów mądrości, wzniosłości i prawdy,
735Znienawidzonych przez twe niewolniki
Za to, że tobie podobni; tych nędzne
Kłamstwa wygnały za ognisko serca,
Wcześnie wybrane, późno opłakane,
Jak łań poszczutą ryś zakapturzony;
740Tamtych — w zgniliźnie skowano z trupami;
Innych (słyszycie głośny śmiech motłochu?)
Na stos wrzucono. U stóp moich płyną
Szeroko, na kształt wysep, z korzeniami
Wyrwanych z morza, potężne królestwa,
745Których synowie giną w krwi pospólnej
Przy świetle głowni swych domów spalonych.
FURIA
Krew możesz widzieć i ognie, jęk słyszeć;
Lecz gorsze rzeczy — niedosłyszanymi,
Niewidzianymi pozostaną.
PROMETEUSZ
FURIA
Przeżyje strawę, którą pochłonęła.
Najpotężniejszych przestrasza to wszystko,
W czym prawdy uznać nie raczą. Obłuda
755I zwyczaj czynią z ich duchów świątynie
Przeróżnych, dziś już przeżytych, obrzędów.
Nie śmią pomyśleć o dobru ludzkości,
A jednak o tym nie wiedzą, że nie śmią.
Dobrym sił braknie, prócz siły ronienia
760Łez bezowocnych; silnym brak dobroci,
Co jeszcze gorsze; mądrym brak miłości;
Tak wszelkie dobro w zło się przeistacza.
Niejeden z silnych i bogatych byłby
Snadź sprawiedliwy, lecz tak wśród cierpiących
765Żyje, jak gdyby z tych żaden nie cierpiał:
Tacy nie wiedzą, co czynią.
PROMETEUSZ
Twe słowa
To chmara wężów skrzydlatych, a jednak
Żal mi tych, których nie dręczą te słowa.
FURIA
770Żal ci? Nic więcej nie powiem.
Znika.
PROMETEUSZ
O, biada!
Biada! Katuszo! Na wieki, na wieki!
Zamykam oczy bezłzawe; lecz w duszy,
Opromienionej męką, jaśniej widzę,
775Podstępco, sprawy twe. Spokój jest w grobie;
Grób kryje wszystko, co piękne i dobre;
Lecz jam Duch, znaleźć ich tam ja nie mogę
I szukać nie chcę, bo zemsta, choć sroga,
Porażką będzie twoją, nie zwycięstwem.
780Zmory, którymi dręczysz mnie, pierś moją
Uzbroją w pancerz nowej wytrwałości,
Aż przyjdzie chwila, kiedy już nie będą
Widmami rzeczy, które są.
PANTEA
Niestety!
785Coś widział?
PROMETEUSZ
Dwie są srogie klęski: mówić
I widzieć; oszczędź mi jednej. Są słowa,
Są święte hasła Natury; wysoko
W gwiazd aureoli zrodziły się one;
790W imię ich wokół zbiegły się narody
Z okrzykiem: «Prawda, Swoboda i Miłość!».
Aż nagle z nieba spadł zamęt i wszczął się
Wśród nich bój, podstęp i popłoch — a w zgiełku
Powstali możni, dzieląc się łupami.
795Widziałem tedy cień prawdy.
ZIEMIA
Twój ból odczułam z tą rzewną otuchą,
Jaką sprawiają cierpienia i cnota.
Więc na pociechę wezwałam z podniebia
800Czarowne Duchy te, których domami
Są myśli ludzkiej kryjome pieczary
I które wskroś, jak ptacy głąb powietrza,
Jej wszechświatowy eter zamieszkują.
Poza królestwem zorzy widzą one,
805Jakby w zwierciadle, przyszłość: niech przemówią
I rozweselą ciebie.
PANTEA
Patrz, patrz, siostro!
Tłum Duchów spływa, jak stada obłoków,
Gdy te pod błogim tchem wiosny zalegną
810Modre powietrze.
JONA
Wciąż, wciąż napływają,
Jak mgła nadwodna, co w chwili bezwietrza
Luźnymi pręgi wznosi się z parowu.
MuzykaO, słuchaj — czy to gra muzyka jodeł?
815Może jeziora? Może wodospadu?
PANTEA
To coś słodszego — ach! I smętniejszego
Nad wszystko.
CHÓR GENIUSZÓW DUSZY[106]
Od niepamiętnych wieków i lat
My bronim, chronim od ciosów i strat
820Ten pognębiony ludzkości świat.
My w atmosferze myśli człowieka,
Bez krzywd jej, czerpiem żywioły tchnień,
Czy to w posępne mgły się obleka,
Jak pod zawieją zgaszony dzień,
825O który ledwie promyk potrąca;
Czy — jak tu wszystko między przestworzem
Niebieskich sfer a sennych wód łożem —
Wolna, przejrzysta, ciszą płynąca,
Jak po wiatrzanej łodzi ptaszęta,
830Rybka, przez szkliste fali ogniwa,
Jak myśl, w człowieczej duszy poczęta,
Nad skrajem grobu wszechświat przepływa.
Aż tam rozbiwszy namioty wodne,
Mkniemy, jak lotny obłok swobodne,
835Przez nieskończony żywiołów wątek,
Na twe sieroctwo niosąc proroctwo,
Co w tobie ma i kres, i początek.
JONA
Wciąż napływają: wkoło nich powietrze,
Jak wkoło gwiazdy, lśni się promienisto.
PIERWSZY GENIUSZ
840
Po szarej fali mroku i słot
Pędzę z wysoka, w lot, w lot, w lot.
Na prochu zgasłych, prastarych wiar
I zapomnianych haseł ciemięstwa
[107]
845Szły hasła nowej barwy i miar:
«Nadziei, Swobody, Śmierci, Zwycięstwa»;
Szły — aż, skłócone w zamęt niezwykły,
Kędyś
[108] w otchłaniach nieba zanikły;
I tylko jedno nutą tajemną
850Brzmiało nade mną, wokół, przede mną:
«Dusza Miłości, współczułych łez».
Więc na sieroctwo niosęć proroctwo,
Co w tobie ma początek i kres.
DRUGI GENIUSZ
855Od morza gniewny pogrzmiewał huk,
W pośrodku, istny tryumfów bóg,
Szła burza, pędząc w zwycięstwie swym,
Jak stado branek, przeciągły sznur
Potwornie ciemnych, gwałtownych chmur,
860Na wpół rozdartych piorunu kłem.
Słucham: to gromu chrapliwy śmiech;
Okręt wyziewał ostatni dech,
I rozpryśnięty w próchna i sierci
[109],
Zwalił się z pianą do piekła śmierci.
865Wpadam na odłam, bo mnie tam zwrócił
Jęk męża… Biedny! Na ratowanie
Swojego wroga deskę mu rzucił,
A sam — zapadał w otchłanie.
TRZECI GENIUSZ
870Czerwona lampa świeciła w mrok;
On z księgi ssał mądrości sok.
Wtem na wezgłowie, skrzydłem z płomienia,
Spuścił się sen — poznałem: to ten,
Ten sam, co niegdyś tchnął w pokolenia
875Litość, wymowę — ha! i cierpienia!
I długo, długo od jego szat
Padał cień na ten poziomy
[110] świat.
On to mnie porwał z mędrca świetlicy
Na wyzew twój w lot błyskawicy;
880Jeśli nie wrócę dziś z nim przed ranem,
Mędrzec się zbudzi z sercem złamanym.
CZWARTY GENIUSZ
Jak zakochany, duszą i ciałem
Z jego oddechu zdrowie wdychałem.
885On o śmiertelne nie dba zachwyty,
On pocałunkiem powietrznym syty,
Widmami, które błędnie koczują
Po stepie myśli; ani poczują
Snu jego nerwy, gdy od poranku
890Do zmierzchu czujną patrzy źrenicą,
Czy się w podwodnym słońcu odświécą
Pszczółki, zdrzemane w bluszczowym wianku.
Nie śledząc tajni ziemskich istności,
Stworzyć z nich może formy najczystsze,
895Nad rzeczywisty świat rzeczywistsze;
Formy te — córki nieśmiertelności!
Na hasło jednej z nich po mgle nocy
Śpieszę z ofiarą bratniej pomocy.
JONA
Czy widzisz owe dwa widma na zrębie
900Dwóch szlaków nieba, wschodu i zachodu?
Oba zlatują tu, jak dwa gołębie
Na wspólne gniazdo — bliźnięta: ich rodu
Ojcem powietrze, wszechrzeczy obsłona;
Jak słodko smętny ich głos! To, skłócona
905Z rozpaczą, potem w dźwięki roztopiona
Miłość.
PANTEA
O siostro, czy możesz przemówić?
Bo moje słowa — wszystkie potonęły.
JONA
Ich piękność wraca mi mowę. Patrz, luba,
910Jak tam wiosłują skrzydłami prześwietnej
Barwy lazuru, w złoto wpadającej;
Wdzięczne uśmiechy ich świecą w powietrzu
Jak ogień gwiazdy.
CHÓR GENIUSZÓW
Czy ty widziałeś Geniusza Miłości?
PIĄTY GENIUSZ
915Gdym sfery dróg mlecznych przebiegał od szlaku do szlaku,
Jak obłok płynący po morzu błękitnych przezroczy,
Na skrzydłach z błyskawic On zszedł, w planetowym szyszaku
[111].
Od stóp jego biły światłości, lecz zblakły w tej chwili,
Gdym nadbiegł — i oto z otchłani zionęła ruina,
920A prawdy obrońcy, a mędrcy na śmierć obłąkani,
Młodzieńcy, co niegdyś krwią swoją jej cześć odkupili,
Mignęli w noc ową — widemka bez ciała i kości!…
Przemknąłem — aż twoje uśmiechy, o Królu żałości,
W wesele zmieniły straszliwe widzenie.
SZÓSTY GENIUSZ
925Ach, siostro! Zniszczenie — nieodgadniona to siła straszliwa;
Nie żegluje powietrzem, nie kroczy ona po ziemi,
Nie depcze stopą zabójczą — upieszcza skrzydły cichymi
Nadzieje, które człowiek najczulej w sercu ukrywa;
I w spokój zwodniczy, uśpiony pod zdradnym wachlarzem jej piór,
930Któremu drganie jej stóp ponętnie przygrywa jak wtór,
On, w eterycznym widzeniu, potwora Miłością nazywa;
A potem, gdy się zbudzi na progu wyrocznej snów bramy,
Widzi cień — Mękę, jak ten, którego teraz witamy.
CHÓR
Choć nieodstępnym Miłości cieniem
935Jest tu Ruina, która na białym
Skrzydlatym koniu Śmierci po całym
Ściga ją świecie, strasząc zniszczeniem,
Tak że najchyższy umknąć nie zdoła,
I depcze kwiaty i brudne zioła,
940Wdzięk i brzydotę, męża i zwierzę,
Jak burza, blask i mrok w atmosferze —
Lecz tego jeźdźca, acz niemy
I nietykalny, ujarzmisz przecie.
PROMETEUSZ
O, Duchy, skąd wy wszystko to wiecie?
CHÓR
945
My świat powietrzny zamieszkujemy.
Jak czerwienieją drzewne pąkowia,
Gdy po śnieżycach przedsmakiem zdrowia
Powieje wiosna, bliska tuż, tuż,
Bez pod jej tchnieniem pękać zaczyna,
950Wędrowny pasterz przeczuwa już,
Że wnet zakwitnie biała tarnina —
Tak Mądrość, Miłość, Pokój i Cześć
Słuszności, która równo odmierza
I walcząc, z mroku sili się wznieść,
955Są dla nas tym, czym dla pasterza
Wiatr, pękająca tarnina i bez:
Są, nad sieroctwem, wielkim proroctwem,
Co w tobie ma początek i kres.
Geniusze znikają.
JONA
Gdzież są Geniusze, co jeszcze przed chwilką
960Nuciły?
PANTEA
Znikły; zostało nam tylko
Wrażenie, jako tej gędźby
[112] wszechwładza,
Gdzie głos natchniony i lutnia zżeniona
Z głosem osłabną już pierwej, nim skona
965Odpowiedź chóru, i znów się odradza
W labiryntowej głębi i załomach
Duszy, jak echo po grotach i stromach.
PROMETEUSZ
A jednak marne są wszystkie nadzieje
970Oprócz miłości. A tyś mi daleko,
Ty, Azjo! Która w chwilach przepełnienia
Istoty mojej nieraz byłaś dla mnie
Jak złoty puchar dla czystego wina,
Które bez ciebie spada w proch spragniony.
975Wokoło cisza… Ach! Jakże boleśnie
Ten cichy ranek ciąży na mym sercu;
Gdybym mógł marzyć, chciałbym spać i z troską
(Gdyby, niestety! snu mi nie wydarto),
I zostać tym, czym być mam z przeznaczenia:
980Zbawcą i tarczą zbolałej ludzkości
[113],
Lub zapaść w otchłań pierwotną wszechrzeczy,
Gdzie już mąk nie ma ni radości; Ziemia
Pocieszać, Niebo dręczyć już nie może.
PANTEA
Czyż zapomniałeś o tej, co tu czuwa
985O mroźnej nocy i nie wpierw zasypia,
Aż spadnie na nią cień twojego ducha?
PROMETEUSZ
Wszak powiedziałem, że oprócz miłości
Wszystkie nadzieje są próżne: ty kochasz.
PANTEA
O! I głęboko, zaprawdę. Lecz oto
990Już wschodnia gwiazda pobladła i Azja
Czeka w dalekiej dolinie indyjskiej
[114],
Smutnej krainie wygnania jej, niegdyś
Urwistej, mroźnej, pustej jak ten wąwóz,
A dziś odzianej w szaty ziół i kwiecia,
995Tchnącej słodyczą powietrza i dźwięków,
Które tam wpośród wód i lasów płyną,
Przeobrażone w czarownym eterze
Jej obecności, i zwiędłyby marnie,
Bez skojarzenia z twoimi. — Więc żegnaj!
AKT II
SCENA I
Poranek. Rozkoszna dolina w Kaukazie Indyjskim.
AZJA
sama
1000Wschodzisz z przybytku wszech dźwięków niebieskich!
Tak! Jak duch wschodzisz, jak myśl wciskająca
Strugi łez w oczy od łez już odwykłe,
A nowe tętna w serce pognębione,
Które by dawno, o! dawno powinno
1005Już się nauczyć spoczynku. Ty, w burzach
Ukołysana, wschodzisz mi, o Wiosno!
O dziecię wiatrów! A wschodzisz tak nagle,
Jak przypomnienie snu, co teraz smutne
Przeto, że sen był tak słodki; jak geniusz
1010Lub radość, która, jakoby spod ziemi
Wschodząca, w złote obłoki osnuwa
Pustynię życia naszego.
To pora roku, to dzień, to godzina;
Czemuś nie wzeszła mi o wschodzie słońca?
1015Przybywaj, siostro, dawno upragniona,
A zwlekająca tak długo, przybywaj!
Tam skrawek białej gwiazdy za górami
Purpurowymi drga jeszcze głęboko
W żółtym tle świtu; teraz się przez szczerbę
1020Mgły odzwierciedla w ciemniejszym jeziorze;
Teraz zanika, błyszczy; kiedy fale
Spłowieją, pasma płomienne obłocznej
Tkani rozpłaczą się w bladym powietrzu.
Już znikł. Od szczytu owych stert śniegowych
1025Już drga różowy blask słońca. O, czyliż
Nie słyszę, jak tam po świtu szkarłacie
Wieje eolska
[115] muzyka piór jego,
W mórz zieloności skąpanych?
Wchodzi Pantea.
Ja czuję
1030Te oczy, widzę płonące uśmiechem,
Przyćmionym łzami jak mgłą srebrnej rosy
Na wpół zgaszona gwiazda. Ukochana,
Przenajśliczniejsza ty moja! Co nosisz
Cień owej duszy, przez którą ja żyję,
1035Jak późno wschodzisz! Już słońce wstąpiło
Nad morze, serce me schnęło z tęsknoty,
Nim eter poczuł leniwe twe skrzydła.
PANTEA
SenO, przebacz! Ale pod czarem wspomnienia
Snu rozkosznego
[116] omdlały me skrzydła,
1040Jak chyżolotne piórka letnich wiatrów
Pod wonią kwiecia. Wprzód jam zasypiała
Spokojnie — cicho, rzeźwo się budziła,
Nim upadł święty nasz Tytan, a miłość
Twa nieszczęśliwa, przez czas i współczucie,
1045Tchnęła mi w serce miłość i cierpienie,
Już znane tobie. Wprzód jam zasypiała
W błękitnych grotach Starca-Oceanu,
W cieniu paproci i mchów purpurowych;
Pieściwe, mleczne dłonie naszej Jony
1050Jak dziś przez ciemny włos mój przeświecały,
A moje usta i zamknięte oczy
W ożywczej głębi jej łona tonęły.
Dziś nie tak! Oto stałam się jak wietrzyk,
Zamierający pod melodią twojej
1055Bezsłownej mowy; otom roztopiona
W boleść, językiem miłości mówiącą;
Sny moje trwożne są dziś, zakłócone,
Ale i słodkie — a chwile czuwania
Zbyt pełne troski i mąk.
AZJA
1060Podnieś oczy,
Niech w nich odczytam twój sen.
PANTEA
Że z morską siostrą naszą u stóp jego
Zasnęłam. Górne mgławice, na głos nasz
1065Zgęszczone, śnieżną płachtą pod księżycem
Zasłały bratnią drzemkę, osłaniając
Od twardych lodów. I dwa sny mnie zaszły.
Jednego z nich już nie pamiętam; w drugim —
Blade, zranione członki już opadły
1070Z Prometeusza, a noc lazurowa
Rozpromieniła się pod glorią
[117] wiecznie
Niezmiennej duszy Tytana; głos jego
Był tą muzyką, co wprawia w omdlenie
Mózg, odurzony wonnością rozkoszy:
1075«Siostro tej, której stopa świat ukwieca
Lubością, stokroć piękniejszą nad wszystko,
Oprócz tej, której jesteś cieniem, spojrzyj
Na mnie!». — Spojrzałam: blask olśniewający
Tej nieśmiertelnej postaci ciemniła
1080Miłość, co z miękkich, smagłych jego cieniów,
Co z ust pieściwych, ze mgławo płonącej
Źrenicy biła jak para ognista.
I wskroś mnie jakaś błoga atmosfera
Owiała siłą swą roztapiającą,
1085Jak ciepły eter porannego słońca
Owiewa rosy wędrowny obłoczek,
Nim go wypije. Już anim patrzyła,
Ani słuchała, nieruchoma; tylkom
Czuła, że jego obecność przepływa
1090W krew moją, że się z nią miesza, aż jego
Życiem się stała, a jego krew — moim:
Tak mnie pochłaniał. I przeszło widzenie.
A jak wyziewy, gdy słońce opadnie,
Znów się gromadzą, skraplając na sosnach,
1095I drżą jak one — tak się moja istność
Na tle skropliła nocy; a gdy z wolna
Promienie myśli wróciły z rozsypki,
Dopierom mogła zasłyszeć głos jego,
Którego dźwięki, nim skonały, słabły,
1100Jak tony nikłej melodii. Lecz z wielu
Niejasnych dźwięków tylko Twoje imię
Szło do mych uszu, chociaż jeszczem długo
Słuchała, kiedy już dźwięków nie było.
Wtedy ocknęła się Jona i mówi:
1105«Czy zgadniesz, co mnie straszyło tej nocy?
Przedtem wiedziałam zawsze, czego pragnę,
A marnych pragnień nigdy nie lubiłam;
Teraz ja sama nie wiem, czego szukam:
Czegoś — ach! Nie wiem — słodkiego, bo słodko
1110Nawet zapragnąć tego. Obłudnico!
Ty igrasz ze mną, tyś musiała odkryć
Odwieczne jakieś czary, których siła
Podczas snu mego wykradła mi ducha
I zlała z twoim; bo gdyśmy się teraz
1115Ucałowały, tom z ust twych poczuła
Mój własny oddech, a ciepło krwi życia,
Której utrata wprawia mnie w omdlenie,
Drgało tam w naszych serdecznych uściskach».
Nic nie odrzekłam jej, bo wschodnie gwiazdy
1120Już bladły, ale pobiegłam do ciebie.
AZJA
Ty mówisz, siostro, ale słowa twoje
Są jak powietrze. Ja słów tych nie czuję.
O luba! Podnieś oczy, abym mogła
Przeczytać jego duszę tam wpisaną.
PANTEA
1125Podnoszę, lecz mi więdną pod ciężarem
Tego, co z głębi wyrazić by chciały;
Bo cóż w nich dojrzeć możesz, jeśli nie ten
Twój najpiękniejszy cień, tam odciśnięty?
AZJA
Te oczy są jak głębokie, błękitne
1130Niebo, ściągnięte w dwa krążki pod parą
Długich, cieniutkich rzęs, ciemne, dalekie,
Bezmierne; krążek w krążku, linia w linię
Wetkana.
PANTEA
Czemu tak na mnie spoglądasz,
1135Jak gdyby jakiś duch przeszedł przed nami?
AZJA
Tu nowy obraz: w samym dnie ich głębi
Widzę cień, postać. To On, oświetlony
Uśmiechów swoich jasnością, bijącą
Jako promienie księżyca w zamgławiu!
1140Prometeuszu! To twój cień. Nie znikaj,
O, Duchu! Czyż te uśmiechy nie mówią,
Że się znów z sobą spotkamy pod owym
Jasnym namiotem, który ich promienie
Zbudować mają na pustyni świata?
1145Sen odgadniony. Lecz cóż to za widmo
Wpośród nas staje? Patrz, szorstki włos jego
Pod dęciem wiatru jeży się, wzrok widma
Ognisty, dziki; to coś utkanego
Z powietrza, bowiem przez szarą oponę
[118]
1150Przelśniewa złota rosa, której gwiazdek
Nie zagasiło słońce.
SEN
PANTEA
AZJA
PANTEA
1155On przechodzi
Teraz do mojej duszy. Zdało mi się,
Żeśmy siedziały tu. Ciężarne kwiatem,
Pękały pączki tam na porażonym
Od błyskawicy drzewie migdałowym,
1160
Wionęło; ziemia skostniała pod mrozem.
Spojrzałam: wszystkie pąkowia opadły,
Ale na każdym listku — jak błękitne
Hiacyntu dzwonki
[121] zapisały niegdyś
1165Smutek Apolla
[122] — było wyciśnięte:
«O, za mną, za mną!».
AZJA
To słowa twoje z wolna napełniają
Widmami własny mój sen, zapomniany.
1170Marzyłam we śnie, żeśmy razem z tobą
O szarym świcie kroczyły po gaju;
Obłoków tłumy, gęste, białorunne
Wzdłuż gór zbitymi ciągnęły stadami.
Niechętny, gnuśny wiatr był im pasterzem,
1175A biała rosa drzemiąco zawisła
Na trawie ledwo wyklutej spod ziemi.
Było coś więcej — lecz już nie pamiętam;
Tylko na cieniach rannego obłoku,
Wzdłuż purpurowej pochyłości góry,
1180Czernił się napis: «O, za mną, o, za mną!».
Gdy znikły cienie, na każdym ziółeczku,
Z którego rosa nieba już opadła,
Ten sam był napis, jakby wyciśnięty
Trawiącym ogniem. Wśród sosen wiatr zawył,
1185Strząsł z ich gałęzi uśpioną melodię,
I słychać było mdłe, słodkie, głębokie
Podźwięki, jakby pożegnania duchów:
«O, za mną, za mną, za mną!». Wtedy rzekłam:
«Panteo, spojrzyj na mnie!» — ale w głębi
1190Owych najdroższych oczów jeszczem długo
Widziała: «Za mną, za mną!».
ECHO
PANTEA
O jasnym wiosny poranku te skały
Wciąż przedrzeźniają nam głosy, jak gdyby
1195Były mównymi duchami.
AZJA
Zapewne
Przebywa jakaś istota w tych skałach.
Jakież to lube dźwięki! O, słuchajmy!
ECHA
niewidzialne
Słuchaj! Bo my, głosu odgłosy,
1200Ustać nie możem ani na jedną
Chwilkę — jak gwiazdki rosy,
Co błysną i bledną,
O córko Oceanu!
AZJA
Słuchaj, to Duchy mówią; płynne dźwięki
1205Powietrznej mowy ich brzmią jeszcze.
PANTEA
ECHA
Za nami, za nami!
Aż głos nasz do gór,
Do pieczar zamami,
1210Gdzie skały, gdzie piętrzy się bór.
z oddalenia
Pędź za nami, wciąż za nami,
W głąb pieczary głos nasz mami;
Ta nut fala dalej woła,
Niż doleci dzika pszczoła;
1215Przez południe, zmrok, świt ranny,
Tam gdzie, roniąc woń nad ziemią,
Mdławo nocne kwiaty drzemią,
W grotach iskrzą się fontanny,
A melodia nasza bliźnia
1220Chwiejne kroki twe przedrzeźnia,
Córko Oceanu!
AZJA
Czyż mamy ciągle pomykać za głosem?
On coraz słabszy i dalszy.
PANTEA
Słuchajmy!
1225Bo teraz pienia płyną gdzieś w pobliżu.
ECHA
Śpi słowo niewyrzeczone
I tylko ty z tajemnicy
Uchylić możesz zasłonę,
1230Córko Oceanu!
AZJA
Jak nikną dźwięki te z wiatru odpływem!
ECHA
O! Za nami, za nami!
W próżnię groty, w głąb pieczary,
Dokąd pieśni dźwięk zamami,
1235Przez jeziora, lasy, jary,
Przez porannej rosy ślady,
Stromy gór i wodospady,
Ku przepaściom, w których cieniu
Matka-Ziemia po trzęsieniu
1240Odpoczęła w wielkiej chwili,
Kiedyście się rozłączyli
Ty i On — a po rozbracie
Teraz się zjednoczyć macie
[124],
Córko Oceanu!
AZJA
1245Luba Panteo, pójdźmy z dłonią w dłoni
Za śladem głosów, póki nie zanikną.
SCENA II
Las napełniony skałami i grotami. Azja i Pantea wchodzą. Na skale siedzą dwaj Faunowie, słuchając.
I PÓŁCHÓR DUCHÓW
NaturaNad ścieżką, którą przeszły bliźnięta,
Żadne tu drzewo: cis, cedr ni sosna,
Pod gąszczu stropem — czy skwar czy wiosna —
1250Widoku nieba nie zapamięta.
Wiatr, słońce, księżyc, gradowe ciosy
Ich baldachimu wskroś nie rozplączą,
Chyba że błędne obłoczki rosy,
Pod mdłym podmuchem, po liściu suchym
1255Na siwych pniach tu krople wysączą,
Przemkną nad bladych kwiateczków rzeszą,
Na laur zielony perłę zawieszą;
A tam sasanka, piękna a cicha,
Pochyla nikłą skroń i usycha;
1260Chyba że która z gwiazd miliona,
Krocząc przez głuche nocy pustynie,
Znajdzie szczelinę i tą wpuszczona
Utopi promyk w mrocznej głębinie.
I — nim ją popchną wszechświatów drogą
1265Lotne niebiosa, co stać nie mogą —
Snuje z wysoka smukłe promiona,
Co wokół srebrne kropelki sieją,
A każda świeci jak deszczu nici,
Które się nigdy z sobą nie zleją —
1270I odlatuje…
I ciemność boża po jej odlocie,
A pod ciemnością — mchy i paprocie.
II PÓŁCHÓR
Tam rozkochane stadło słowicze
W pełni południa bezsennie czuwa;
1275Jeden wynuca żal lub słodycze
I, śpiewak puszcz, z bluszczu na bluszcz
Pod upojenia czarem przefruwa,
Aż mdlejącemu przychyli łona
Luba, melodii szałem uśpiona.
1280Drugi, pod kwiecie zbiegłszy od słońca,
Chciwie na czatach wygląda końca
Ostatniej zwrotki; gdy ta przewieje,
Uderza czułej pieśni skrzydłami,
Wtem zabrzmi czulsza, pieśń nad pieśniami…
1285I milczą wszystkie bory i knieje,
Kiedy po ciszy naraz powstanie
W ciemnym powietrzu i skrzydeł granie,
I niby fletów dźwięk tajemniczy,
Co tak się stłacza w mózgu słuchacza,
1290Że z męką prawie rozkosz graniczy.
I PÓŁCHÓR
Tam, w czarodziejskie zbiwszy się grona,
Śpiewno-języczne Echa bujają;
Na ich skinienie, bezwiedną zgrają,
W imię potęgi Demogorgona
[125],
1295Z podziwem, z grozą, z pełnią otuchy
Wciąż pędzą wszystkie a wszystkie duchy
Po tajnej drodze — jak tłumy łodzi
Po rzekach, wzdętych górską lawiną,
Do oceanu płyną a płyną.
1300Więc zrazu cichy głosek zachodzi
Tych na rozmowach, tych w snu okowach,
LosI Przeznaczonych budzi słodkimi
Tętnami serca. Z sennej pościeli
Rwą się w świat coraz śmielej i śmielej,
1305Bo czar ich wabi. Ci, co widzieli,
Mówią, że chyłkiem, z oddechem ziemi
Wybucha wiatr i wzdyma im skrzydła,
Co ich wpędzają w wyroczne sidła;
A tym się zdaje ów pęd sokoli
1310Grą stóp, posłusznych ich krwi i woli.
I tak żeglują po swoim prądzie,
Aż, wabna zrazu, lecz już z hałasem
Ich łódkę burza dźwięków obsiądzie,
Nawalna, czarna burza — tymczasem
1315Z tyłu, wśród piany prą ją bałwany
Jak wiatr obłoki pod gwiazd sklepienia —
Pod tajną górę ich Przeznaczenia.
PIERWSZY FAUN
DuchCzy wiesz, gdzie mają siedzibę te duchy,
Co brzmią tak cudną muzyką po lasach?
1320Wszak my w najdzikszych puszczach przebywamy,
W najodludniejszych grotach i kryjówkach,
Wskroś znamy knieje te; nigdy ich przecież
Nie spotykamy. Gdzie kryją się one?
DRUGI FAUN
Odpowiedź na to niełatwa. Słyszałem
1325Od tych, co głębiej znają się na duchach,
Że bańki, które czar słońca ssie z bladych
Podwodnych kwiatów, co to wyścielają
Szlamiste, grząskie dno jezior i bagien,
To ich namioty; tam spławione, brodzą
1330Popod zielono-złotą atmosferą,
Którą po liści sklepieniach zapala
Południe. Kiedy rozprysną się, kiedy
Parne powietrze, które w siebie z tchnieniem
Wzionęły w owych liścianych świetlicach,
1335Wzbije się, aby jako meteory
Po toniach nocy żeglować, to duchy
Wsiadają na nie, krępują szalone
Ich pędy, wrzące ich głowy zginają,
A potem w szatach ognistych z powrotem
1340Do swych podwodnych siedzib zapadają.
PIERWSZY FAUN
KwiatyJeżeli jedne żyją tam, to inne
Snadź pod pączkami gwoździków lub w dzwonkach
Łącznego kwiecia, pod fałdem fiołków,
A może w tej już ostatniej wonności,
1345Jaką wyziewa kwiat, kiedy umiera?
A może w rosy słonecznym odblasku?
DRUGI FAUN
Zaprawdę, jest ich jeszcze co niemiara.
Pierw, nim byś zliczył, zeszłoby południe,
1350Swe niedojone, nie chciałby nam śpiewać
Przedziwnie mądrych i nadobnych pieśni
O Przeznaczeniu, o Trafie, o bogach,
Pierwo-chaosie, Miłości, o czarnej
Doli Tytana, w więzach spętanego,
1355I o tym, jako ma być wyzwolony,
Przetworzyć ziemię w jedno wszechbraterstwo;
Rozkosznych pieśni, co nam osładzają
Samotne zmierzchy, tak że pod ich czarem
Słowiki nawet milkną — bez zazdrości.
SCENA III
Szczyt skały pomiędzy górami. Azja i Pantea.
PANTEA
1360
Demogorgona, do potężnej bramy,
Z której jak z gardła wulkanicznej góry,
Meteorami ziejącej, paruje
Wyroczny wyziew
[128] — a ludzie go piją,
1365Samotnie błądząc po drodze młodości,
I nazywają cnotą, geniuszem,
Miłością, prawdą, to odurzające
Wino żywota, a gdy sok pochłoną
Aż do szaleństwa, wtedy jak menady
[129],
1370Krzyczące hucznie «Evoe! Evoe!»,
Wznoszą głos, który jest zarazą świata.
AZJA
Tron, jak być winien, dla takiej potęgi!
Wspaniały! Ziemio! Jakżeś ty wielmożna!
O, gdybyś była cieniem, tylko cieniem
1375Jakiegoś ducha jeszcze piękniejszego —
Choć jego dzieła plami zło, a on sam,
Jak jego utwór, słaby jest, lecz piękny —
Ja bym upadła na twarz, cześć składając
Jemu i tobie. Wszak teraz już z serca
1380Mojego płynie modlitwa. O! Cuda!
Spójrz, luba siostro, nim wyziewy zaćmią
Twój mózg.
Na kształt jeziora, co kędyś w dolinie
1385Indów o świcie rozściela błękitne
Wód zmarszczki, srebrnym światłem migające;
Patrz, jak się toczy, wiatrem kędzierzawa,
Uwyspia szczyty, na których stoimy
W opięciu mrocznych lasów, łąk kwiecistych,
1390Strugami lśniących grot, zaczarowanych
Od wiatru złudnych widm, ze mgły utkanych;
A wyżej góry, rozszczepiając niebo,
Z lodowych wieżyc blaskiem odbijają
Świt… tak iskrawe piany oceanu
1395Z brzegu szkarłatnej wyspy Atlantyku
Złocą wiatr lśniwych kropel paciorkami.
Ich wał okala dolinę, a pogwar
Katarakt z głębi rozdartych ich żeber
Podsyca wiatr, wciąż czujny, czyhający,
1400Groźnie uroczy jak milczenie. Słuchaj:
Tam spada śniegu lawina, od słońca
Zbudzony odłam! Jego straszna bryła,
Trzykroć przyparta burzą, tu stłoczyła
Warstwy na warstwach — jak w duchach, niebiosa
1405Wyzywających, tłoczą się i piętrzą
Myśli na myślach, póki jedna z wielkich
Prawd rozwiązana nie będzie, a wokół
Świętym jej echem ozwą się narody,
Jak dziś te góry, wzruszone w posadach.
PANTEA
1410Patrz! Tu burzliwe morze mgły u naszej
Stopy w różową pianę się rozkręca
I rośnie tak, jak pod czarem księżyca
Ocean rośnie naokół trawionych
Głodem rozbitków na wyspie szlamistej.
AZJA
1415Strzępki obłoku wzbiły się — wiatr, dołem
Podwiewający, rozgarnia mi włosy;
Teraz falują mi już nad oczami,
Już w mózgu czuję zawrót, w mgle już widzę
Jakieś postacie.
PANTEA
1420To widmo uśmiechem
Swoim skinienie nam daje; ze złotych
Kędziorów jego bije blask niebieski…
Znów inne! Inne! Słuchaj: widma mówią.
PIEŚŃ DUCHÓW
Nuż! W głębie, pod głębie,
1425W podświecie ze szczytu
Po ciemnym snu zrębie,
Po chmurach milionu
Walk Życia i Zgonu,
Za gwiazd kres i świtu,
1430Złudzenia i bytu,
Aż do podnóża ostatniego tronu!
Nuż! W głębie, pod głębie.
Nim zaniknie dźwięku ślad,
Za nim, za nim popod świat.
1435Jak pęd sarny wabi psa,
Błyskawicę — parna mgła,
Świeca — ćmy, dżdże — siwy szron,
Miłość — smutki, rozpacz — zgon,
A czas — wszystko i bez kresu,
1440Jak stal, posłuszną duchowi magnesu…
Za nim, za nim, popod świat!
W głąb, w głąb! Bez wstrętu — na dno odmętu!
Przez szarą próżnię pod dolnym światem,
Gdzie już powietrze nie jest pryzmatem,
1445Gdzie nie ma gwiazd, nie ma miesiąca
[130],
Gdzie nigdy w głuche wnętrzności skały
Z niebios promyki nie zawitały,
Z ziemi nie wsiąkła pomroka ćmiąca,
Gdzie Jeden na dnie, tylko Jeden władnie.
1450Nuż! Bez wstrętu w krtań odmętu!
Nuż! W głębię głębi, z dołu do dołu,
W czarne przestworze, wszechmocy morze,
Jak w mgłę spowita strzała gromowa,
Iskra, dysząca w stosie popiołu,
1455Jak łza ostatnia, którą przechowa
Pamięć miłości, jak w min
[131] skarbnicy
Lśniący po mroku promień diamentu:
Bo tam was czeka ów czar tajemnicy.
Nuż! W głębię głębi, w odmęt z odmętu!
1460My wam pochodnią, gwiazdą przewodnią;
A hasłem drogi w tajne otchłanie
Niech będzie słodycz i pojednanie.
W głąb! W głąb! Pod hasłem błogosławionym,
Bowiem obojga czar tak jest dzielny,
1465Że Wiekuisty, że Nieśmiertelny
Przez moc ich samą, za życia bramą,
Jak wąż zwiniętą pod jego tronem
Zagadkę Losu rozwiązać jest w stanie.
SCENA IV
Pieczara Demogorgona. Azja i Pantea.
PANTEA
Cóż to za postać, okryta zasłoną,
1470Zasiadła owdzie na tronie z hebanu?
AZJA
PANTEA
Jego stolicę czarem majestatu.
Dokoła biją posępne promienie
1475Jak blask słoneczny wśród pełni południa.
To niewidzialne, bezkształtowe widmo!
Ani tam rysów, członków, ni postawy;
A jednak — czuję, że to duch żyjący.
DEMOGORGON
Zapytaj o to, co chciałabyś wiedzieć.
AZJA
1480Co nam powiedzieć możesz?
DEMOGORGON
Wszystkie rzeczy,
O które spytać się ważysz.
AZJA
DEMOGORGON
AZJA
Kto stworzył wszystko,
Co on zawiera: myśl, rozum, namiętność,
Wolę, fantazję?
DEMOGORGON
AZJA
1490Kto stworzył owo uczucie, co z wiosny
Powiewem, w rzadkim, rzadkim nawiedzeniu
Lub na głos lubych ust, słyszany niegdyś
W młodości, oczy strugą łez napełnia,
Pod którą bledną promieniste lica
1495Niewiednych troski kwiateczków, i ziemię
Tę zaludnioną zamienia w pustynię,
Gdy głos nie wraca już?
DEMOGORGON
AZJA
1500
PiekłoA kto stworzył trwogę, kto szaleństwo,
Zbrodnie, sumienia żądła, co od ogniw
W wielkim łańcuchu wszechrzeczy do każdej
Myśli w głębinie istoty człowieka
Ciążą i cisną go, a pod ciężarem
1505Każde się toczy ku dołowi śmierci?
Kto zawiedzioną nadzieję i miłość,
Obracającą się w gorzką nienawiść,
Kto samowzgardę, wstrętniejszą nad samą
Krew do wypicia, i cierpienia, których
1510Szczerym, ojczystym językiem są jęki
I wieczne krzyki rozpaczy? Kto Piekło
Lub czarną trwogę przed Piekłem?
DEMOGORGON
AZJA
Powiedz mi jego imię! Świat, niedolą
1515Znękany, pyta cię tylko o jego
Imię: przekleństwa zgubią go!
DEMOGORGON
AZJA
To wiem i czuję; ale kto?
DEMOGORGON
AZJA
Na początku było
Niebo i Ziemia, i Światło, i Miłość,
A potem Kronos
[132], od którego tronu
Spadł cień zazdrosny: Czas. Za jego rządów
1525Dola pierwotnych duchów ziemi była
Jak cicha radość kwiatów, ziół i liści,
Dopóki wiatr ich nie zwarzy lub słońce
I wpółżywotne robactwo. Lecz on im
Odmówił praw, ich istocie wrodzonych:
1530Potęgi, wiedzy, tajemnicy władztwa
Nad żywiołami; myśli, która w cieniu
Na wskroś ten wszechświat przenika jak światło;
I majestatu miłości — a duchy
Mdlały z pragnienia. Wtedy Prometeusz
1535To, co jest siłą — mądrość — dał Zeusowi
I z godłem: «Ludzie niech będą swobodni!»
Udzielił steru nad przestworem nieba.
A być potężnym, ale bez przyjaciół,
Miłości, prawa, wiary — jest to władać.
1540Otóż Zeus władał; bo na ród Człowieka
Zwalił się naprzód głód, mozół i nędza,
Potem bój, rany i czarna zaraza,
I najczarniejsza, przedtem niewidziana,
Śmierć… Powikłane pory, samowolną
1545Koleją mrozu i ognia strzałami,
Bezschronne, blade jego pokolenie
Wparły do górskich jam — a na pustkowia
Ich serc on zesłał dzikie niepokoje,
Czcze cienie szczęścia niedoścignionego,
1550Które wzajemny toczą bój i burzą
Im legowisko, na którym szalały…
I widział Tytan — i wzbudził zastępy
Nadziei, śpiące w elizejskich
[133] kwiatów
Czarownych zwojach, w moly i nepenthe,
1555I amarancie
[134] — nieśmiertelnym kwieciu,
Aby lekkimi, tęczowymi skrzydły
Przysłonić mogły widmo Śmierci; zesłał
I miłość, aby ta porozrywane
Związała pędy owej winorośli,
1560Co rodzi wino życia — winorośli
Serca ludzkiego; on ujarzmił ogień,
Który jak zwierzę drapieżne, straszliwie,
Lecz i uroczo grał w oku człowieka;
Zdobył żelazo i złoto — znamiona
1565I niewolników potęgi; klejnoty
I szybkie jady, i najsubtelniejsze
Kształty pod falą i w górach ukryte;
On człowiekowi dał mowę, a mowa
Stworzyła z siebie myśl — miarę wszechświata.
1570Tedy nauka trąciła o trony
Ziemi i nieba; zatrzęsły się one,
Lecz nie upadły; i harmonia duszy
Naraz w prorocze wylała się dźwięki,
I duch słuchacza rósł muzyki czarem,
1575Aż wyzwolony od troski śmiertelnej,
Na obraz bóstwa krążył nad jasnymi
Falami tonów
Sztuka. I oto dłoń ludzka,
Wprzód naśladowczo, a potem misterniej
Nad samo dzieło przyrody, stworzyła
1580Postać człowieczą, przewyższając siebie —
I ubóstwiła się bryła marmuru.
A matki, patrząc, spłonęły miłością,
Jaką poczuwa ojciec, gdy w swym dziecku
Zobaczy rodu własnego odbicie —
1585I tak patrzyły, aż schnęły z miłości.
Objawił skrytą moc ziół i zdrojowisk:
Niemocą tknięty, spijał i zasypiał,
I śmierć się stała jako sen. Pokazał
Zawiłe drogi, po których wędrowne
1590Kołują gwiazdy; pokazał, jak słońce
Tor zmienia, jaki tajny czar księżyca
Twarz przeobraża, gdy blada, szeroka
Jego źrenica nie patrzy na morze.
Nauczył rządzić, jak życie — człowiekiem,
1595Wichrowo-skrzydłym wozem Oceanu:
Grody, przez białe ich kolumny ciepłe
Płynęły wiatry, zwyż eter przeświecał,
A z dala — morze i góry cieniste.
1600
Zlał Prometeusz; za niego przykuty
Usycha w mękach… Lecz któż to, jak z deszczem,
Zsyła zło, plagę te nieuleczoną,
Która człowieka — kiedy ten, jak bóstwo,
1605Na dzieło swoje pogląda i widzi,
Że jest chwalebne — utrapia; człowieka,
Rozbitka własnej woli, pośmiewisko
Ziemi, wyrzutka, sierotę, wygnańca?
Nie Zeus. Wszak jeszcze brwi zmarszczeniem wstrząsał
1610Olimp, a gdy go Tytan w diamentowym
Łańcuchu przeklął, to drżał jak niewolnik.
Powiedz mi, Duchu, gdzie jest jego władca?
Czy i on także ma być niewolnikiem?
DEMOGORGON
Niewolnikami są wszystkie te duchy,
1615Co posługują złemu. A czy Zeus jest,
Czy nie jest takim, o tym wiesz zaprawdę.
AZJA
A kogo pierwej nazwałeś ty Bogiem?
DEMOGORGON
Mówiłem tylko to, co ty mówiłaś,
Bo Zeus najwyższy jest z istot żyjących.
AZJA
1620A któż jest władcą niewolników?
DEMOGORGON
Gdyby
Otchłań wyziała swoje tajemnice…
Lecz brak jej głosu; głęboka, naprawdę
Nie ma wcielenia: cóż by ci pomogło,
1625Gdybym na świat ten, kręgiem wirujący,
Spojrzeć ci kazał lub wymówić słowo:
Czas, Przeznaczenie, Traf, którym podległe
Są wszystkie rzeczy prócz wiecznej Miłości?
AZJA
1630Dało mi twoją odpowiedź; bo każda
Z takich prawd winna być sobie wyrocznią.
Jeszcze cię spytam, a ty mi odpowiedz
Tak, jakby dusza ma odpowiedziała,
Gdyby rozwiązać mogła zapytanie:
1635Czyli
[137] powstanie kiedyś Prometeusz,
To słońce świata uradowanego?
Kiedy nadejdzie wyroczna godzina?
DEMOGORGON
AZJA
Oto skały pękają. O nocy
1640Czerwonej konie w tęczowej uprzęży
Pędzą z wozami, wiatry depczącymi;
Na każdym wozie stoi dzikooki.
Z tych jedni patrzą za siebie, jak gdyby
Złe duchy gnały za nimi; ja przecież
1645Prócz gwiazd iskrzących nic dojrzeć nie mogę.
Drudzy ognistym wzrokiem spoglądają
Przed siebie, pijąc chciwymi ustami
Wiatr swych rumaków, jak gdyby istota,
Którą kochali, z rąk im się wymknęła…
1650Już, już chwytają! Ich jasne kędziory
Płyną w pomroce jak warkocz ognisty
Jądra komety. Teraz popędzili…
DEMOGORGON
To nieśmiertelne Godziny, o które
Pytałaś pierwej. Jedna z nich snadź czeka
1655Na ciebie.
AZJA
Wóz zatrzymuje przy skalnej zatoce.
Różny od braci twych, dziki woźnico,
Kto jesteś? Dokąd unosisz mnie?
DUCH
1660Jam jest
Cień Przeznaczenia sroższego nad samo
Oblicze moje. Zaprawdę, nim owa
Planeta w bezmiar zapadnie, już ciemność,
Co społem ze mną zstępuje, zagarnie
1665W noc wiekuistą bezwładczy tron Nieba.
AZJA
PANTEA
Ów straszny Cień bucha
Od jego tronu, jak bucha nad morzem
Dym czarno-żółty z grodów powalonych
1670Trzęsieniem ziemi. Patrz! Oto wstępuje
Na wóz. Rumaki pędzą, przerażone!
Śledź jego drogę wpośród gwiazd, czerniącą
Tło nocy!
AZJA
Takąż daje mi odpowiedź:
1675O dziwo!
PANTEA
Spojrzyj, przy skalnej krawędzi
Drugi wóz stanął — muszla ze słoniowej
Kości, czerwonym wykładana ogniem,
Który się wzbija i spada po cudnych,
1680Po fantastycznie rzeźbionych jej ściankach.
Młody Duch, który przewodzi, ma rzewne
Oczy nadziei, gołąbkom podobne.
Patrz! Cichy uśmiech ten przyciąga duszę
Jak blask skrzydlate robaczki w pomroku.
DUCH
1685Rumaków mych karmią
[138] jest chmur błyskawica,
Napojem — orkanów krynica;
Gdy wschodu kraina czerwienieć zaczyna,
To w świeżych promieniach się kąpią
I z dróg nie ustąpią, i pędu nie skąpią.
1690Więc zasiądź tu ze mną, Córko Oceanu!
Rozkażę — to pędem noc w ogniach pogrążą,
Przerażę — to wicher przegonią;
Nim mgły te Atlasu
[139] rozpłynąć się zdążą,
My ziemię z księżycem, z wód tonią,
1695Opłyniem przecudnie, spoczniemy w południe.
Więc zasiądź tu ze mną, Córko Oceanu!
SCENA V
Wóz zatrzymuje się w głębi obłoku na wierzchołku śnieżnej góry. Azja, Pantea i Duch Godziny.
DUCH
Na skrajach północy i ranku
Dla koni mych chwila przystanku;
Lecz oto pod nimi brzmi hasło od Ziemi,
1700By rączej nad ogień pędziły —
I będą pędziły co siły.
AZJA
Bo tchem podrażniasz im nozdrza; mój oddech
Żywiej by dodał im bodźca.
DUCH
PANTEA
Dość, dość, o Duchu! Ty powiedz,
Skąd bije światło to, zalewające
Obłoki? Jeszczeć nie zeszło nam słońce.
DUCH
I przed południem nie zejdzie. Apolla
1710Czar zatrzymuje w niebiosach, a światłość
Bijąca w obłok — jak powietrzna barwa
Róż, zapatrzonych w fontannę, zapada
W wodę — ta światłość bije od oblicza
Dostojnej Siostry twej.
PANTEA
AZJA
Co tobie, Siostro? Tak pobladłaś.
PANTEA
Jakżeś zmieniona! Ja nie śmiem już spojrzeć
Na ciebie — czuję, lecz nie widzę ciebie.
1720I ledwie znieść już mogę promienienie
Twojej piękności. Jakiś zwrot szczęśliwy
Działa w żywiołach świata, że pozwolą,
Że mogą twoją obecność oglądać
Tak odsłoniętą. Nereidy
[140] mówią,
1725Że w on dzień, kiedy jasna hyjalina
[141]
Przy urodzeniu twym się rozstąpiła
I kiedyś stała w rzeźbionej muszelce,
Lekko płynącej po cichym zwierciadle
Przezroczej toni pośród Wysp Egejskich
[142],
1730Co noszą imię twoje, wtedy Miłość,
Jak atmosfera płomieni słonecznych,
Napełniających żywy świat, z twojego
Łona wybłysła i opromieniła
Ziemię i niebo, głębie oceanu
1735I wiekuisty mrok pieczar, i wszystko,
Co w nich mieszkało — aż smutek na duszę,
Z której zrodzona jest Miłość, sprowadził
Zaćmienie światła… Taką jesteś teraz.
O! I nie tylko ja — siostra, ja — twoja
1740Wspólniczka życia, ja — wybrana twoja:
Cały świat szuka twojego współczucia.
Czyliż nie słyszysz dźwięków od powietrza,
Głoszących miłość wszech istot wcielonych?
Nie czujesz w szmerze wiatrów, acz bezdusznych,
1745Że zakochane są w tobie?… O, słuchaj!
Muzyka.
AZJA
MiłośćTwe słowa słodsze są nad słowa wszystkich
Prócz słów tej Duszy, której są echami.
Lecz każda miłość słodka jest: darząca
Czy odpłacana; wspólna jest jak światło;
1750Jej głos — tak zwykły, a nigdy nie strudzi;
Jest ona jak te nieskończone nieba,
Jak to powietrze, podściel wszechnatury,
Gdzie płaz poczuwa się równy z bogami.
Kto wzbudza miłość, ten arcyszczęśliwy,
1755Jak ja w tej chwili; lecz kto cierpiał długo,
Szczęśliwszy jeszcze jest, znacznie szczęśliwszy,
Jak wkrótce może, po długich cierpieniach,
Ja szczęsna będę.
PANTEA
GŁOS
śpiewający w powietrzu
1760Ty, Życie Życia! Pod ust twych czarem
Sam oddech płonie miłości żarem;
Twój uśmiech, pierw nim z twarzy uleci,
W zimnym powietrzu ognie roznieci
I tonie w oczach; kto spojrzy w nie,
1765W zaczarowanym omdlewa śnie.
O! Córko światła! Przez mgły obsłonki
Wskroś przełyskują wabne twe członki,
Jak smugi świtu przez chmurę czarną,
Nim ją promieni rzutem rozgarną.
1770Gdzie tylko błyśniesz, już cię ubiera,
Już złoci boska ta atmosfera.
Są inne piękna; ciebie nie zoczy
Nikt; tylko cichy, tylko uroczy
Głos twój dosłyszy: tak tajni szata
1775Ciebie osłania przed wzrokiem świata.
Czując, nie dojrzy cię spod zasłony,
Jak ja — na wieki wieków zgubiony!
Pochodnio Ziemi! Gdzie duch twój gości,
Tam świta radość wśród jej ciemności,
1780A pokochane przez ciebie dusze
Lekko na wiatru tłach się unoszą,
Aż padną z żądzy, jak ja paść muszę,
Błędne, zgubione — ale z rozkoszą!
AZJA
Mój duch — to łódka zaczarowana,
1785Która jak senny łabędź od rana
Płynie srebrzystą twoich pieśni tonią;
Gdy twój, jak anioł, skryty w eterze,
Z przewodnim sercem czuwa przy sterze,
A wszystkie wiatry melodiami dzwonią.
1790I zda się płynąć, płynąć na wieki
Za niebokręgu bezmiar daleki,
Wpływać przez mnogie zakrętne rzeki,
Przepaście, góry: w raj puszcz natury;
Póki — jak żeglarz, śpiący bezwładnie,
1795Gdy prąd ku morzu niesie go zdradnie —
W ocean wiecznej gędźby nie wpadnie.
Twój duch już wzbił się, skrzydła rozpiera,
Tam gdzie najczystszych nut atmosfera…
Przestwór — w przestworze ni gwiazd, ni przystani.
1800Nie dbamy! Wiatry tor nam wysieką,
O, bo daleko płyniem, daleko,
Instynktem słodkiej muzyki podwiani,
Aż w Elizejskich Wysepek smudze,
Dokąd nie dotarł żeglarz śmiertelny,
1805Z tobą, sterniku nieskazitelny,
Łódka wypocznie po swej żegludze.
Tu z tchem miłości tchy w pierś nam płyną,
Bo dyszą w wiatrach, nad wód głębiną,
Wiążąc harmonią ziemię z niebieską dziedziną.
1810Przeszliśmy Starość — lodowe skały,
Przeszli i Męskość — spienione wały,
I młodość — lśniące, zdradne topielisko;
Już przez zasnuty mgłą, mroczno-niemy
Chaos Dziecięctwa, w światło płyniemy,
1815W dzień bogów, między Śmiercią a kołyską,
W raj sklepionego z listków zaświecia,
Pod pełnię czarów wonnego kwiecia,
Gdzie wodne dróżki pod wieczną strażą
Zielonej ciszy biegną i gwarzą.
1820Tam spoczniem, patrząc z świętej oddali,
Jak duchy, których blask serca zbyt pali,
Z melodyjnymi śpiewy snują się po fali.
AKT III
SCENA I
Niebo. Zeus na tronie; Tetyda i inne bóstwa.
ZEUS
Współuczestnicy chwały i potęgi
1825Tego, któremu służycie — radujcie
Myśl waszą! Odtąd jam jest wszechmogący,
Wszystko uległo przede mną i tylko
Dusza Człowieka, jak niezagaszony
Ogień, wybucha przeciw Olimpowi
1830Gorzkim wyrzutem, zwątpieniem, skargami,
A przez jej modły niechętne przeziera
Groźba rokoszu, zdolnego podkopać
Odwieczną władzę mą, acz zbudowaną
Na starej wierze i piekłom współwiecznej
1835Trwodze. I chociaż z falami powietrza
Przekleństwa moje, jak śnieg na beztrawne
Wierzchołki skał, wciąż płatami po płatach
Lecą z Olimpu, przylegając do niej,
Chociaż pod gniewu mojego pomroką
1840Wdzierać się musi po stromach żywota,
Które kaleczą ją, jak lód kaleczy
Rozzutą stopę — wciąż pnie się i targa
Wyżej i wyżej, butna, nieugięta,
Lecz już skazana na rychły upadek!
1845
Dziecię przeznaczeń, postrach ziemi, które
Osierocony tron Demogorgona
Uzbroił w straszną moc nieśmiertelności,
Spadek po owym niewidzialnym Duchu…
1850To dziecię tylko oczekuje, kiedy
Przyjdzie wyroczna Godzina, a potem
Zstąpi na ziemię i zadepcze iskrę.
Nalewaj wino, niebian Ganimedzie
[143],
Niech ogniem spływa w Dedalskie
[144] puchary,
1855A wy, kwieciste córy duszy bogów,
Powstańcie, święte harmonie zwycięstwa,
Jak z ziemi rosa pod gwiazdami zmierzchu;
Niech nektar, krążąc po waszej krwi, będzie
Duszą radości, bóstwa nieśmiertelne,
1860Aż z piersi okrzyk tryumfu wybuchnie
Jak czar muzyki z wiatrów elizejskich!
I ty przy boku mym usiądź na tronie,
Odziana w światło owej namiętności,
Przez którą jesteś jednolita ze mną,
1865Tetydo, świetlny obrazie Wieczności!
Kiedyś krzyczała: «O Potęg Potęgo,
Oszczędź mnie! Nie, nie — tych żądnych płomieni,
Tej obecności, w mózg przenikającej,
Przenieść
[145] nie mogę. Istność ma — jak istność
1870Numidyjczyka
[146], który pod jaszczura
Jadem topnieje — rozpada się cała,
Z posad wyparta!» — dwa potężne duchy,
Spojone z sobą, stworzyły trzeciego
[147],
Potężniejszego nad obu; on dotąd,
1875Niewosobiony, w pośrodku nas krążąc,
Acz niewidzialny, ale przeczuwany,
Czeka wcielenia… Owóż to wcielenie
(Czy wy słyszycie, jak grom kul ognistych
Rozpycha wiatry?) zstępuje od tronu
1880Demogorgona. Zwycięstwo! Zwycięstwo!
O świecie, czy ty nie słyszysz w przestworach
Trzęsienia ziemi? To on — Demogorgon,
W piorunach wóz swój zatacza na Olimp.
Wóz Godziny przybywa. Demogorgon zstępuje i kroczy ku tronowi Zeusa.
Widmo straszliwe! Kto jesteś? Odpowiedz!
DEMOGORGON
1885
Powstań i za mną zstępuj do otchłani:
Jam twój syn, jako tyś synem Kronosa,
Lecz potężniejszy od ciebie — i odtąd
Razem musimy zamieszkać w ciemności.
1890Po swe pioruny nie sięgaj. Po tobie
Tronu w Olimpie nikt nie odziedziczy
[148]
Ani utrzyma go, ani ponowi.
Lecz — jeśli chcesz się powołać na prawa
Zadeptanego robaka, co jeszcze
1895Wije się chwilę pod stopą, nim skona —
Okaż moc swoją.
ZEUS
Tak właśnie ja cię zadepczę i strącę
Aż tam pod samo dno więzień Tytanów!
1900Ty się ociągasz jeszcze?…
Łaski! Łaski!…
Nie ma litości, nie ma odwołania,
Nie ma! Och, gdybyś postanowił sędzią
Nade mną wroga mego i tam właśnie,
1905Gdzie on usycha pod długą mą zemstą —
On by nie wydał takiego wyroku,
Bo i łaskawy, i nieustraszony,
I prawy, nie onże władcą nad Światem?
A ty któż jesteś? — Ha! Nie ma ucieczki!
1910Nie ma odwłoki!
Zapadnij więc ze mną!
Obaj zapadniem w czarną toń zniszczenia,
Jak sęp ze smokiem, w jeden kłąb splecione,
W nierozstrzygnionym boju społem giną
1915W bezbrzeżnym morzu. Niechaj piekła piekieł
Spuszczą z uwięzi całe oceany
Wściekłego ognia i wgniotą pod sobą
W bezdenną próżnię zmarły świat, i ciebie
I mnie, zwycięzcę i zwyciężonego,
1920I szczątki tego, o co bój toczono…
Ach! Ach! Żywioły już mnie nie słuchają!
W głąb, w głąb zapadam na wieki, na wieki!
A tam, wysoko, tam Wróg mój, jak obłok,
Upadek władcy pomracza zwycięstwem.
1925Ach! Ach!
SCENA II
Ujście wielkiej rzeki na wyspie Atlantydzie
[149]; na brzegu widać spoczywającego
Oceana; przy nim stoi
Apollo.
OCEAN
Więc upadł, mówisz, na samo zmarszczenie
Brwi przez pogromcę?
APOLLO
Ta walka, która podwładne mi koło
1930Zaćmiła, wstrząsła stałymi gwiazdami,
To jeszcze groza jego oczów krwawym
Barwiła blaskiem niebokrąg, przez gęste
Strzępy zwycięskiej ciemności, gdy spadał,
Jak błysk ostatni dnia, konającego
1935W smugach czerwieni, gdy szczerbem obłoków
Tryska z głębiny, burzą sfałdowanej.
OCEAN
I zapadł w otchłań do pomrocznej próżni?
APOLLO
Jak orzeł, gdy go porwie pękający
Obłok Kaukazu, gdy skrzydła złamane
1940Piorunem w węzły wichru się zaplączą,
A jego oczy, dotąd bez olśnienia
Patrzące w oczy słońcu, teraz ślepną
Pod błyskawicą, a tu jeszcze gradem
Brzemienne ziarna biją mocownika,
1945Aż w końcu padnie zgnieciony, a trupa
Obsiądą lody powietrza.
OCEAN
Morze, co okrąg nieba odzwierciedla —
Królestwo moje — już krwią niebroczone,
1950Pod prądem wiatrów kołysać się będzie,
Jak się pod wianiem letniego powietrza
Kołyszą łany zbóż; a rzeki moje
Toczyć się będą u ludnych wybrzeży
I wysp szczęśliwych. Błękitny Proteusz
[150]
1955I jego Nimfy wodne patrzeć będą,
Jak cień okrętów (tak patrzą śmiertelni
Na łódź księżyca, nasutą światłami,
Gdy z ową białą gwiazdą, pióropuszem
Niewidzialnego sternika, po szybkim
1960Pędzi odpływie słońca wieczornego)
Snuje się, lecz już nie po krwi i jękach,
Nie po zniszczeniu ani po zmieszanych
Głosach nakazu, mrukach niewolnictwa,
Ale po świetle kwiatów, podwojonych
1965W podwodnym morza zwierciadle, po falach
Wonności, słodkiej muzyki i rzewnych,
Łagodnych, wolnych głosach tej najsłodszej
Muzyki, jaką ukochały Duchy.
APOLLO
A ja — nie ujrzę już tych czynów, które
1970Duszę mą mroczą smutkiem, jak zaćmienie
Mroczy podwładną mi kulę. Lecz słuchaj!
Bo oto słyszę, jak mnie nawołuje
Przeczysty lutni dźwięk młodego Ducha,
Co ma przybytek swój w Gwieździe Poranku.
OCEAN
1975Więc czas ci odejść. Bieguny
[151] twe spoczną
Na odwieczerzu. Tymczasem bądź zdrowy.
Szumiąca głębia wzywa mnie do domu,
Abym błękitną nakarmił ją ciszą
Z urn szmaragdowych, które stoją, wiecznie
1980A wiecznie pełne, obok mego tronu.
Już pod zielonym morzem Nereidy
Wietrzną kibicią w nurtach się kołyszą,
W wieńcach i kwiecia morskiego girlandach,
I spod rozwianych kędziorów bieluchne
1985Wznoszą ramiona, śpiesząc, by powitać
Dostojną siostrę.
Słychać szumiący głos fal morza.
To nienapasione
Morze, łaknące ciszy. Milcz, potworze!
Oto już wracam! Bądź zdrowy.
APOLLO
SCENA III
WolnośćKaukaz.
Prometeusz,
Herakles,
Jona,
Ziemia,
Duchy.
Azja i
Pantea unoszą się na wozie z
Duchem Godziny.
Herakles zdejmuje więzy z
Prometeusza, ten schodzi ze skały.
HERAKLES
Przenajświetniejszy z Duchów! Tak to siła
Służy Mądrości, Męstwu i Miłości
Długo cierpiącej — i tobie, co jesteś
Formą ich bytu, służy jak niewolnik.
PROMETEUSZ
1995Bratnie twe słowa słodsze są nad samą
Długo pragnioną, długo opóźnianą
Swobodę.
Azjo! Ty światło żywota,
Cieniu piękności niewidzianej, i wy,
2000Piękne me siostry, Nimfy, których miłość
I troska słodkim wspomnieniem uświęca
Powolne lata męki, już się odtąd
Nie rozstaniemy. Jest grota, powojem
I pachnącymi ziołami obrosła;
2005Kwiaty i liście dnia tam nie wpuszczają
Na tło, wysłane żyłkami szmaragdu,
Gdzie sny upieszcza bijące źródełko.
Od jej sklepienia zamarzłe łzy góry
Wiszą nad głębią, jak sznury ze śniegu,
2010Srebra lub długie rożki z diamentu,
Roniąc kroplami niepewne światełko.
U groty słychać bezsenne powietrze,
Z szeptem płynące od drzewa do drzewa,
Brzęk pszczół i ptasząt. Wokół z mchu kobierce
2015I żywe ściany piętrzą się, odziane
W miękką murawę; zaciszny przybytek!
Waszym on będzie. Tam osiądziem, gwarząc
O czasie, jego zwrotach i kolejach,
O tym przypływie i odpływie światów,
2020Co wciąż przemienne, gdy my wciąż niezmienni!
A Człowiek, możeż ukryć się przed zmianą?
Jeśli ja westchnę, wy się uśmiechniecie;
Ty, Jono, będziesz nuciła nam zwrotki
Z muzyki morza, aż ja się rozpłaczę,
2025A wy jej pieniem z oczu wyciśnięte
Uśmiechem spędzać będziecie łzy moje,
Choć tak mi było słodko je wylewać.
Wiązać będziemy pąkowia i kwiaty,
I te promienie, po krawędziach źródła
2030Bijące; z rzeczy powszednich — przedwieczne
Urabiać kształty, jak dzieci człowieka
W swojej, zbyt krótkiej dobie niewinności,
Wzrokiem i słowy miłości szukając
Ukrytych myśli, coraz to piękniejszych,
2035Po nieprzebranej głębi naszych duchów.
Jak rzewne lutnie, trącone urokiem
Zakochanego wiatru, snuć będziemy
Harmonie boskie, ale wiecznie nowe,
Gdzie, w różni strojów, rozstroju nie będzie.
2040
Stron niebokręgu zlatują (jak pszczoły
Z każdego kwiatka, niebotycznej Enny
[152]
Wonią sytego, w wielki rój zebrane,
Do swych wysepnych domków na Himerze
[153]),
2045Echa od świata ludzkiego przypłyną,
Głosy Miłości, ledwie dosłyszalne,
Gołębiookiej Litości bolesne
Szemrania, echa Muzyki, co sama
Jest echem serca i wszystko, co wznosi,
2050Uświęca — teraz wolnego — człowieka.
I wdzięczne zjawiać się będą widzenia,
Naprzód zamglone, potem promieniste;
Jak dusza, gdy się wybije w światłości
Z uścisków Piękna (skąd i jej postacie
2055Zrazu widmami są), to rzuca na nie
Wszechpromieniami wcielenia i życia —
Tak nam się zjawi nieśmiertelne plemię
Pędzla i dłuta, i czaru Poezji,
Niezamarzonych jeszcze, lecz już żywych
2060W przyszłości. Są to koczujące głosy
I cienie tego, czym stać się ma człowiek;
To pośredniki najlepszej ofiary:
Miłości, wzajem od niego i od nas
I przyniesionej, i znów odpłacanej,
2065Kształty i dźwięki, coraz to piękniejsze
I słodsze, w miarę, jak człowiek się staje
Mędrszy i lepszy, a łuską po łusce
Błąd i nieprawość z niego opadają.
Taka jest siła owej cudotwórczej
2070Groty…
zwracając się do Ducha Godziny
A tobie, nadobny mój Duchu,
Zostaje jedna sprawa do spełnienia:
Podaj mi, Jono, ową wyginaną
Muszelkę, którą prastary Proteusz
2075Darował Azji w ślubnym upominku
I głos w nią wetchnął jako zwiastowanie;
Tyś ją ukryła w wydrążeniu skały.
JONA
Ty, przenajdroższa Godzino, i luba,
I ulubiona goręcej niż wszystkie
2080Twe siostry! Oto mistyczna muszelka.
Patrz, jak bledziutki, półsrebrzysty lazur
Nikłym, lecz lśniwym powleka ją światłem;
Czyż nie wygląda ona tak, jak gdyby
Ukołysana muzyka tam spała?
DUCH
2085Istotnie, zdaje mi się najpiękniejszą
Z konch oceanu, a dźwięk jej być musi
Słodki i dziwny.
PROMETEUSZ
Pędź więc, uniesiony
Przez wichronogie bieguny, przebiegaj
2090Grody ludzkości i przegoń raz jeszcze
Słońce w obiegu naokoło świata,
A krając wozem iskrawe powietrze,
Zadmij w zakrętną głębinę tej muszli
Na wywołanie potężnej muzyki.
2095Ta niechaj będzie jak piorun zmieszany
Z czystymi echy. Potem wracaj do nas
Na zamieszkanie obok naszej groty.
A ty, o Matko-Ziemio!…
ZIEMIA
Słyszę, czuję!
2100Bowiem przywarły do mnie twoje usta,
Na wskroś dotknięcie przebiegło po żyłach
Krwi mej i moich nerwach marmurowych.
To życie, radość… Po tym spracowanym,
Starym, lodowym ciele krąży ciepły
2105Płyn nieśmiertelnej młodości. Już odtąd
Mnogie, nadobne dzieci, piastowane
Na czułym łonie mym, wszystkie rośliny,
Płazy, owady o skrzydłach tęczowych,
Ptaki, zwierzęta i ludzkie postacie,
2110Które z wychudłej piersi mej ciągnęły
Ból i chorobę — truciznę rozpaczy,
Teraz się żywić i obdzielać będą
Słodkim pokarmem w spokoju. I będą
Dla mnie jakoby siostry — antylopy —
2115Od jednej matki — piękne, jak śnieg białe,
Rącze jak wiatry, chowane w swobodzie
Między liliami nad pełnym strumieniem,
Mgły rośne, w chwili mego snu bez słońca,
Jak balsam płynąć będą pod gwiazdami.
2120W noc otulone kwiaty me z powietrza
Przez sen ssać będą wonności i barwy,
Człowiek i zwierzę w błogich snach nabierać
Siły na jutro i jego rozkosze.
Śmierć — będzie tylko ostatnim uściskiem
2125Tej, co odbiera życie, które dała,
Jak matka, która ściskając swe dziecię,
Mówi: «Raz drugi już mnie nie opuszczaj».
AZJA
Powiedz, czy już się przestają poruszać,
2130Oddychać, kochać i myśleć, i mówić
Ci, co pomarli?
ZIEMIA
Po cóż ci odpowiedź?
Tyś nieśmiertelna, a ta mowa tylko
Niemym na wieki — umarłym — jest znana.
2135Śmierć to zasłona, którą ci, co żyją,
Zowią tu życiem; kiedy zasypiają,
Ona opada. Tymczasem w łagodnych
Zmianach i różniach łagodne lat pory,
Wciąż w przesnuwane tęczami ulewy,
2140W długie, błękitne meteory — w gnuśną
Noc zganiające — ożywcze, niechybne
Z kołczanu słońca miotane pociski,
Wciąż namarszczone rosą, w tajemniczo
Prześcigające promienie księżyca
2145Odziewać będą i lasy, i pola…
O! I stromami skał zabudowane
Głębie pustyni wciąż odziewać będą
W wieczne owoce i liście, i kwiaty.
A ty, o Synu mój!… Jest tam pieczara,
2150Gdzie duch mój cierpiał boleści, a serce
Na widok twoich męczarni szalało…
I tych, co ból mój ciągnęli z oddechem,
Zdjęło szaleństwo, że tam zbudowali
Wielką świątynię, głosili wyrocznie
2155I obłąkane ludy podniecali
Do bratobójczej wojny, wiarołomstwa,
I zdrad, jakimi Zeus osnuł i ciebie.
Teraz ten oddech powstaje jak w gąszczu
Dzikich zielsk oddech wonności fiołka.
2160I pogodniejsze światło, i rumiane,
Jędrne, lecz słodkie powietrze dokoła
Zlewa na skały i bory. On żywe
Pędy w winnicy karmi i podnieca,
On — łęty bluszczu dziko poplątane,
2165On — kwiaty w pączku, w rozkwicie i w pełni
Rozkosznej woni, co to falujące
Po nich powietrze skrapiają gwiazdami
Ubarwionego światła; on — owoców
Złote, błyszczące kule, zawieszone
2170Nad ziemią w swoim zielonym podniebiu;
On, wskroś przez żyły listków, bursztynowe
Korzonki, sączy się do duszy kwiatów,
A tych szkarłatne, przejrzyste kielichy
Stale się pienią rosą eteryczną,
2175Napojem duchów. I krąży dokoła
Jak lekkie skrzydła drzemki południowej,
Nawiewającej myśli tak szczęśliwe,
Ciche, jak moje, odkąd ty wraz ze mną
Odżyłeś. Twoją będzie ta pieczara.
2180Więc powstań! Ukaż się!
To mój pochodnik,
Który w prastarych czasach zgasił lampę,
Gdy się zapatrzył w dwoje ócz, a potem
Na nowo od nich zapalił miłością,
2185Która jest jako ogień, córko moja
(Bo w twoich oczach ogień)! Biegnij, dziecię,
I towarzysza tego wiedź na szczyty
Za Ind
[156] i jego rzeki hołdownicze,
2190Depcząc potoki i szkliste jeziora
Suchą, niezwłoczną, nieznękaną stopą,
I przez zielony wąwóz, przez dolinę,
Nad kryształowym, bezwietrznym jeziorem,
Gdzie leży wiecznie na spokojnej fali
2195Obraz świątyni na wyżynie wzgórza,
Strojnej w kolumny, łuki, i nadsłupia,
I kapitele jak palm baldachimy;
Wskroś zarzeźbionej jakby żyjącymi
Tworami ducha Praksytelowego
[157],
2200Gdzie marmurowy ich uśmiech napełnia
Wieczną miłością milczące powietrze.
Dziś pusta — niegdyś twoje miała imię,
Prometeuszu. Tu młódź wspólzawodnio
W świętym pomroku niosła na cześć twoją
2205Lampę — twój symbol — jak ci, którzy moją
Nieprzekazaną pochodnię nadziei
Przez noc żywota niosą aż do grobu,
Jak ty ją niosłeś w tryumfie aż do tej
Dalekiej czasów granicy. Więc idźcie
2210I bądźcie zdrowi. Przy owej świątyni
Leży pieczara, dla was przeznaczona.
SCENA IV
Las. Na dalszym planie pieczara.
Prometeusz,
Azja,
Pantea,
Jona i
Duch Ziemi[158].
JONA
O siostro, to coś nieziemskiego — widzisz,
Jak on się lotnie przemyka pod liściem!
Jak mu od głowy bije aureola,
2215Żywnie podobna do zielonej gwiazdy,
Której promienie szmaragdowe w piękny
Włos mu się wplotły! Za każdym stąpieniem
Blask iskier wiązką ściele się po trawie!
Czy znasz to cudo?
PANTEA
2220
Co oprowadza ziemię po niebiosach.
Ludne plemiona gwiazd zowią to światło
Najukochańszą z wszech planet. Niekiedy
Po słonej pianie morza on żegluje
2225Lub z mgły obłocznej wóz buduje sobie,
Lub się po polach przechadza, po grodach,
Kiedy śpią ludzie; to znów po gór szczytach,
To znów po rzekach lub, jak oto teraz,
W zielonych puszczach krąży i podziwia
2230Wszystko, co ujrzy. Niegdyś, przed rządami
Zeusa, on kochał siostrę naszą, Azję,
I w każdą wolną godzinę przybywał,
Aby się napić światłości z jej oczów,
Których, jak mówił, takie miał pragnienie
2235Jak ukąszony od dypsa
[159], i z dziecka
Szczerotą zwierzał się przed nią, i prawił —
Ale z dziecięcym rozumem — o wszystkim,
Co tylko zaznał, a widział on wiele,
I (rodu swego nie znał i ja nie znam)
2240Wciąż ją nazywał «matką, drogą matką».
DUCH ZIEMI
biegnąc do Azji
Matko, najdroższa matko, więc ja mogę
Rozmawiać z tobą, jak niegdyś bywało:
Ukrywać oczy w twych lubych objęciach,
Gdy je utrudzi już zbytek radości?
2245Igrać przy tobie przez długie południa,
Gdy zejdzie spokój na lśniwe powietrze?
AZJA
Kocham cię, duchu najdroższy, i odtąd
Kochać cię mogę bez trwogi. Mów, dziecię!
Prosta twa powieść niegdyś pocieszała,
2250Teraz zachwyca mnie.
DUCH ZIEMI
O matko luba!
Jam stał się mędrszy (choć dziecię nie może
Być, jak ty, mądre) i to dziś, dziś, matko;
Ha! I szczęśliwszy — szczęśliwszy i mędrszy.
2255Ty wiesz, że węże, ohydne ropuchy,
Gniazda robaków, że złe, jadowite
Zwierzęta, krzewy, co rodzą jagody
Trujące, zawsze raziły mnie wstrętem
W moich wędrówkach po zielonym świecie
2260I że w siedzibach człowieczeństwa twory
O dzikich rysach, butno-gniewnym wzroku,
Z zimną postawą, obłudnym uśmiechem
Lub samolubnym ciemnoty szyderstwem,
I inne maski plugawe, którymi
2265Kryje złe myśli owa piękna istność,
Którą my, Duchy, zowiemy człowiekiem.
Ach! I kobiety — co już najwstrętniejsze —
(Chociaż i piękne nawet tu na świecie,
Twojej piękności i z twoją dobrocią,
2270Twoją szczerotą) — ach, jeśli obłudne
Albo złośliwe, to wszystkie mi serce
W mdłości wprawiały, kiedym spojrzał na nie,
Choć spały, a ja byłem niewidzialny.
Posłuchaj dalej. Droga mi wypadła
2275Przez wielkie miasto ku wzgórzom, a wzgórza
Lasów okręgiem otaczały miasto;
W bramie straż spała. Wtem rozległ się nagle
Dźwięk tak donośny, że się przy księżyca
Blasku zatrzęsły wieże; ale był on
2280Słodszy nad wszelki dźwięk, prócz głosu twego,
Przenajsłodszego ze wszystkich na świecie;
Był to dźwięk długi, długi, jakby nigdy
Skończyć się nie miał — i wszyscy grodzianie
Nagle ze snu się zerwali, gromadząc
2285W ulicach miasta i patrząc w zdumieniu
Na górne niebo. Dźwięk jeszcze brzmiał. Tedym
Ukrył się w źródle, w środku targowiska,
I tam leżałem jak odblask księżyca,
Pod liści stropem w fali utopiony.
2290I wkrótce owe wstrętne mi postacie
Człowiecze, które, jak rzekłem już, w sercu
Ból mi sprawiały, odpływać poczęły
Z pędem powietrza, wcielając się z wolna
W wiatry, aż w końcu wiatry je rozwiały;
2295A owe, co swym przyjściem je wyparły,
Tak się zdawały wdzięczne, tak łagodne,
Naprzód na wszystkich obliczach przemiana,
A potem chwila zdumienia, a potem
2300Radość i podziw. I wszystko wróciło
Na senne łoża. Skoro świt zabłysnął —
O matko moja, czy byś pomyślała,
Że kiedyś węże, ropuchy, jaszczury
Mogą być piękne? A przecież tak było,
2305I to po małej zmianie barw i kształtu.
Wszystko otrząsło z siebie złą naturę.
Któż ci wypowie mą radość, gdym oto
Ponad jeziorem, na zwisłej gałązce,
W powój owitej, ujrzał lazurowe
2310Dwa zimorodki; biegały po prątkach
I graniastymi, długimi dziobami
Skubały grono złocistych jagódek;
A tam — pod głębią — biegały odbicia
Powabnych ptasząt jakby w drugim niebie…
2315I oto z myślą o tylu szczęśliwych,
Słodkich przemianach, znów się spotykamy.
Ach, to najsłodsze dla mnie przemienienie!
AZJA
I już się nigdy nie rozstaniem z sobą,
Aż się przeczysta siostra twoja, która
2320Zimny, niestały księżyc oprowadza,
Tak w twoje światło cieplejsze zapatrzy,
Że jej serduszko, jak w kwietniu śniegowe
Płaty, stopnieje i — pokocha ciebie.
DUCH ZIEMI
Pokocha? Czyliż tak, jak Azja kocha
2325Prometeusza?
AZJA
No, no, młodzieniaszku!
Jeszcześ nie dorósł. Czyliż wam się zdaje,
Że wzajem sobie spoglądając w oczy,
Już lube kształty swe zwielokrotnicie,
2330Że już na nowiu to nocne powietrze
Napełnią sfery ognia?
DUCH ZIEMI
Ależ, matko,
Tęskno mi będzie koczować w pomroce,
Kiedy ma siostra zapala tam światło.
AZJA
Duch Godziny wchodzi.
PROMETEUSZ
To, coś ty słyszał i widział,
Czujemy wszyscy. Jednak opowiadaj!
DUCH ZIEMI
Napełnił nieba i ziemi otchłanie,
2340Stała się zmiana: rzadki, nieujęty
Eter i słońce, obsłona wszechbytu,
Byłe postacie swoje przemieniły,
Jakby miłości duch, w nich roztopiony,
Otulił kulę świata objęciami.
2345Tedy się w moim wzroku rozwidniło,
Że przejrzeć mogłem w tajnie przyrodzenia,
I, obłąkany zachwytem, spływałem,
Prując powietrze omdlałymi pióry.
Rumaki moje odszukały w słońcu
2350Kolebkę rodu, gdzie odtąd żyć będą
Wolne od pracy, pasąc się kwiatami
Roślin ognistych; gdzie wóz mój, bijący
Blaskiem księżyca, stać będzie w świątyni
Pod okiem, jakby wyszłych z rąk Fidiasza
[160],
2355Posągów Azji, Ziemi i mojego,
I Nimf, miłości naszej pięknych świadków
(A to na wieczną pamiątkę tej wieści,
Którą nam przyniósł), pod banią sklepienia
O rytowanych kwiatach, na dwunastu
2360Z lśniącego głazu wykutych kolumnach,
Z oknem na jasne eteryczne niebo;
Wprzężone w jarzmo żmii pierścieniowej,
Staną i moje skrzydlate rumaki,
Jakby schwycone wśród pędu, po którym
2365W tej chwili dano im spocząć. Niestety!
Dokąd to odbiegł niezdolny mój język,
Żem tyle jeszcze wam nie dopowiedział
Prawdziwych cudów.
Oto, jak już wiecie,
2370Począłem spływać ku ziemi: a jeszcze
Było to razem rozkoszą i bólem
Pędzić, oddychać i być. Gdym po drodze
Spojrzał na gniazda i domy ludzkości,
Tom zrazu bolał, że potężnej zmiany,
2375Jaka już w głębi mej zaszła, nie widzę
W rzeczach zewnętrznych. Wtem — spojrzę — a tam już
Trony bez królów, ludzie obok ludzi
Krążą spokojnie, tak właśnie jak duchy:
Nie pełzający ani tratowani.
2380Na żadnym ludzkim czole już nie było
Napisu: trwoga, samolubstwo, duma,
Nienawiść bratnia albo samowzgarda,
Jak tam, na bramie piekielnej: «Żegnajcie
Wszelką nadzieję, wy, co tu wchodzicie»
[161].
2385Nikt brwi nie marszczył, nie drżał, bo w drugiego
Oczach nie czytał zimnych słów rozkazu,
Ażeby, naprzód niewolnik silniejszej,
Potem (co jeszcze sromotniejsza dola!)
Już własnej woli został niewolnikiem,
2390Która ohydą go, jak spędzonego
Konia ostrogą, parłaby do śmierci.
Nikt ust nie ściągał z obłudnym spojrzeniem,
Aby w swój uśmiech wcieliły to kłamstwo,
Które by język wstydził się wymówić.
2395Nikt w własnym sercu bezczelnym szyderstwem
Nie zdeptał iskier miłości, nadziei,
Ażeby po nich pozostały tylko
Gorzkie popioły, szczątki duszy, samej
W sobie strawionej, a potem — ów nędznik,
2400Jak upiór, wkradał się pomiędzy ludzi
I wszystko tchnieniem plugawym zarażał.
Nikt nie przemawiał ową pospolitą,
Zimną, fałszywą a bezmyślną mową,
Której to serce swego «tak» odmawia,
2405Choć usta silą się na nie wbrew woli,
Lecz nie ufając własnej, nieumyślnej
Obłudzie, wpada na koniec w ostatnią
Niemoc, na którą już nie masz wyrazu:
Nieufność w siebie samo.
2410
Tam i kobiety, piękne i swobodne,
Jak te niebiosa, co na wielką ziemię
Zsyłają światło ożywcze i rosę —
Wdzięczne, promienne, przeczyste postacie,
2415Nietknięte brudną skazą zalotnictwa,
Głoszące słowa mądrości, o której
Niegdyś pomyśleć nie śmiały; z ich oczu
Biją wzruszenia, na których by niegdyś
Samą myśl drżały; zmienione w to wszystko,
2420Czym być nie śmiały, a czym będąc teraz,
W niebo zmieniły ziemię. Ani duma,
Ani fałszywy wstyd, zazdrość, nienawiść,
Te, najstraszniejszą nasiąkłe goryczą,
Kropelki starej żółci, już nie truły
2425Świętej słodyczy nepentu
[162]: miłości.
Trony, ołtarze, sądy i więzienia,
Dokąd ubodzy służalcy znosili
Berła, tiary, miecze i łańcuchy,
I wielkie księgi rozumowanego
2430Bezprawia, które ciemnota zwie prawem —
Teraz się zdały jak owe potworne
I barbarzyńskie widma i straszące
Duchy od wieków przebrzmiałej już sławy,
Co z niespożytych swoich obelisków
2435Wciąż się z tryumfem patrzą na pałace
I groby swoich zwycięzców — zbutwiałe.
A jak te niegdyś — ku dumie półbogów
I ofiarników — były obrazami
Ciemnego, ale możnego wierzenia,
2440Potęgi, równie wielkiej jak ziemiokrąg,
Który zburzyły — tak teraz są tylko
Ócz dziwowiskiem. O! Nawet narzędzia
I godła jego ostatniej niewoli
Stoją wśród siedzib wieloludnej ziemi,
2445Nieobalone, lecz już zapomniane.
A ową zmorą zmór plugawych, Bogu
I człowiekowi obrzydłą, pod wielą
Imion i wielą postaci dziwacznych,
Groźnych, widmowych, złowieszczych, przeklętych,
2450Był Zeus, Pogromca świata, On, któremu
Z trwogi blednące ludy krwią służyły
I sercem, w długiej nadziei złamanym,
I na splamione, na nieuwieńczone
Ołtarze wlokły Miłość, i wśród próżnych,
2455Niezłorzeczących mu łez, zabijały,
By uczcić marę, przed którą truchlały,
Gdy to truchlenie było nienawiścią.
I owóż zmora ta i malowana
Zasłona — którą nazywano życiem,
2460Która, w niezdarnie nakreślonych barwach
Miała odwzorzyć to wszystko, co sercu
Było bożyszczem wiary i nadziei —
Dziś na ołtarzach opuszczonych zdarta,
Zbutwiała szybko jak przegniłe próchno
2465
Zostaje czystym, swobodnym, bez władcy,
Tylko człowiekiem — wszechbliźnim, za kresem
Plemion, narodów i szczebli społecznych,
I próżnym trwogi, hołdu, sobą władnym,
2470A sprawiedliwym, mądrym i szlachetnym,
Tylko człowiekiem… Czyż bez namiętności?…
O, nie! Choć wolny od zbrodni i cierpień,
Których wpierw bywał sprawcą i ofiarą,
Lecz niewyjęty (choć są jego steru
2475Niewolnikami) spod trafu i śmierci,
I przemienności — tych wag, przyczepionych
Do jego bytu, bez których by może
Wzbił się nad gwiazdy niedostępnych niebios,
Których szczyt ginie tam, w mrokach bezmiaru.
AKT IV
Część lasu w pobliżu pieczary Prometeusza. Pantea i Jona śpią; następnie budzą się stopniowo podczas pierwszego śpiewu.
GŁOS
Duchów niewidzialnych
2480Blade gwiazdy schodzą już:
Słońce, stada rączy stróż,
Do owczarni je zagania,
W głąb porannej mgły,
I błyskiem meteoru daje znak świtania.
2485Gwiazdy pędzą atmosferą
Jak gazele przed panterą…
Lecz gdzież się kryjecie wy?
Orszak mrocznych Postaci i Cieniów przemyka się, śpiewając.
CzasTu, u nicestwa bramy,
Tu Ojca tysięcy lat,
2490Już wykreślonych, na marach dźwigamy;
My, Duchy pchniętych za świat,
Zmarłych Godzin przeszłości,
Oto niesiemy Czas do grobu wieczności
[163].
Włosów rzucajcie wiązki,
2495Nie cisowe gałązki;
Łzami skrapiajcie mu całun, nie rosą
Niech tam, z nagiej krzewiny
Śmierci, zwiędłe wawrzyny
Na wieczną cześć Królowi Godzin przyniosą!
2500
Śpiesz, o śpiesz się, orszaku!
Jak błyskiem zórz zepchnięty,
Drżący tłum cieniów z niebieskiego szlaku,
Już pierzchamy w odmęty;,
Na kształt zdmuchnionej pianki,
2505Topnieje czereda ta,
Przed chórem dzieci bożego dnia,
Pod nutą kołysanki,
Tego wiatru, co kona,
Otulony we własnej harmonii ramiona.
JONA
2510O! Smutne, smutne odwiedziny!
I któż to był?
PANTEA
To przeszłe Godziny,
Byłych chwil trupy, poniosły łupy
Po obalonym światów tytanie,
2515Którego tylko Jeden zwyciężyć był w stanie.
JONA
PANTEA
Chyżej od potoku,
Dźwięku słów, śpiewu — wiatrów powiewu.
JONA
PANTEA
2520Tam… do wszechmroku,
Do przeszłości, do umarłych…
GŁOS
Duchów niewidzialnych
Pod niebem obłoki się pławią;
Na ziemi szklne rosy jaskrawią;
Na morzu, pod krawędź z krawędzi
2525Wierzgają, buchają bałwany,
Bo toczy je, wzdyma i pędzi
I wirem rozściela — szaleństwo wesela.
Aż trzęsą się skalne wód ściany,
Aż dno pod pląsami ich drży.
2530Lecz gdzież to kryjecie się wy?
Już z nową radością hymn stary
Jodłowe śpiewają konary;
Od źródeł, potoków i strug
Tak świeża pieśń bije, tak hoża,
2535Jak duchów melodia od lądu i morza;
A górom od burz, na ich gry,
Wtórowo piorunu grzmi huk.
Lecz gdzież to kryjecie się wy?
JONA
Powiedz mi, kto to są owi woźnice?
PANTEA
I PÓŁCHÓR DUCHÓW GODZIN
Już strącił głos Duchów Powietrza i Ziemi
Senności zasłonę, co fałdy barwnymi
W mrok byt nasz wikłała, we mgłę — urodziny,
W głębiny.
JEDEN Z GŁOSÓW
II PÓŁCHÓR
I PÓŁCHÓR
Sto wieków nas więził senny szał,
Uśpionych w widzeniach mąk i sideł,
A ci, co czuwali, gdy brat ich spał,
2550Widzieli świat —
II PÓŁCHÓR
Gorszy od snu straszydeł.
I PÓŁCHÓR
Słyszeliśmy we śnie dźwięk lutni Nadziei,
Poznali Miłości w nim głos — aż z kolei,
Poczuwszy buławę Potęgi —
II PÓŁCHÓR
2555W zachwycie
Pląsali jak fala w promieniach o świcie.
CHÓR
W tany! W skoki! Wy, śmieli, na wietrzyka podścieli!
Pieśnią dno wy przebijcie tam, w niebieskiej wyżynie;
Zaczarujcie nam Dzień, bo ot znika jak cień;
2560Zatrzymajcie przed ujściem w nieme Nocy jaskinie.
Czas, DuchNiegdyś — głodne Godziny, psy to były, mściciele,
Dzień ścigały jak łowcy krwią zbroczone gazele;
A ten, chromy, bez schrony, ran krociami omdlony,
Drżąc, przesadzał, jak ślepy, Roku puszcze i stepy.
2565Ale teraz — o! Wiążcie się w mistyczne półkręgi
Pląsów, dźwięku i pieśni, słodkich dum i potęgi;
Niech Godziny i Duchy z światłem pięknych form świata,
Jak obłoki z promieniem, wspólne tętno pobrata.
GŁOS
PANTEA
2570Patrz, oto szatą melodyjnych dźwięków,
Jakby świetlistą zasłoną osnute,
Geniusze Duszy Ludzkiej się zbliżają.
CHÓR GENIUSZÓW DUSZY
I nas, powietrznych gości,
Pieśń i pląsu wir szybki
2575Przywiały do was wichrem wesołości,
Na kształt polotnej rybki,
Co Indu głąb roztrąca,
Wpółsennie z morskim ptastwem żeglująca.
CHÓR GODZIN
Skąd — i tak dzikie was pędy przygnały,
2580Że macie u stopek błyskawic sandały,
Że skrzydła tak bystre jak myśli pogonie,
Że oczy jak miłość, nieskryta w zasłonie?
CHÓR GENIUSZÓW DUSZY
do Godzin
Z krajów rodu człowieka,
2585Przedtem tak ciemnych, ślepych, wszetecznych…
Dziś — to ziemia bez skażeń,
Morze najczystszych wrażeń,
Niebo łez szczęścia, myśli słonecznych;
Z tej otchłani dusz, ludów,
2590Błogosławieństw i cudów,
Których pałacem groty z kryształu;
Z wież niebieskich zapału,
Gdzie koronne potęgi
Myśli — wciąż liczą wasze te kręgi;
2595Z tej utajonej groty,
Gdzie miłość wśród pieszczoty
Chwyta was wciąż za włosów uploty;
Wiedzy spóźnia ponęta
2600Pieśnią syrenią wasze okręty;
Od świątyń niebotycznych,
Czarów ucha i oczu,
Z dłuta dźwigniętych, z tchnień poetycznych;
Od wód, w których przezroczu
2605Nauka, mknąc z oddala,
Skrapia swe znojne skrzydła Dedala;
Brnęliśmy lat tak wiele
Przez krwi i łez topiele,
Piekło niezgody, mąk, klątw, zarazy,
2610Ach! I rzadkie oazy,
Gdzie ledwie spod obsłony
Wykwitał szczęścia kwiat — już zwarzony.
Dziś — wśród ciszy stąpamy,
Po dawnych łzach cierpienia
2615Z piór naszych skrzydeł płyną balsamy:
Miłość ludzka, co swymi
Węzły wszystko na ziemi
Samym spojrzeniem w Eden
[164] przemienia.
CHÓR DUCHÓW I GODZIN
Więc snujcie tę tkań, te mistyczne współkręgi
2620Od głębin podniebia do Ziemi tej krańca,
O Duchy, wy słodkie rozkoszy potęgi!
Zespólcie się w muzyki cudach i tańca,
Jak fale rzek, czujnych od brzasku do brzasku,
Zlewają się w morzu harmonii i blasku.
CHÓ GENIUSZÓW DUSZY
2625Już zdobyty nasz łup,
Wroga schłonął już grób;
Czy górą czy dołem,
Czy z sferą tą społem,
2630Co świat przecina ciemności kołem.
Znikniem z oczu skalistym
Górom, niebom gwiaździstym,
I siwe głębie zasiedlim tam;
A Śmierć, Chaos i Noc
2635Na dźwięk ustąpią się nam,
Jak mgła, gdy burzy nadciąga moc.
Światła i Mocy Duch,
Co kręci ognie gwiazd w ich orbicie,
2640Miłość i Myśl, i Życie,
Śmierć krępujące siły,
W naszym orszaku będą krążyły.
Pieśń zbuduje w eterze
Świat dla ludów Geniusza,
2645Gdzie Duch Mądrości stanie na sterze,
A w cześć nowego świata
Ludzi — na wieczne lata
Nazwiem go światem Prometeusza.
CHÓR GODZIN
Niech pląs ustanie, niech śpiew zadrzemie;
2650Tym odejść, tamtym zostać potrzeba.
I PÓŁCHÓR
Nas — tajny czar rwie poza nieba.
II PÓŁCHÓR
Nas — tajny czar ściąga na ziemię.
I PÓŁCHÓR
A dziko, a rączo, swobodnie, szalenie,
Z Duchami, co tworzą mórz nowe przestrzenie
2655I niebo, gdzie nieba nie było przed wieki.
II PÓŁCHÓR
A cicho, a wolno, przez blasku wszechsteki,
Gdy noc prześcigają, dzień biały zwiastują —
Z mocami, co berło światłości piastują.
I PÓŁCHÓR
My — budzim pieśniami, nie grozą mściciela,
2660Obłoki i drzewa z polnymi zwierzęty,
Witając z chaosu świat nowo poczęty;
II PÓŁCHÓR
My — góry i morza zachodu i wschodu —
A kolej szczęśliwa ich śmierci i rodu
Uroczo się wciela w melodię wesela.
CHÓR GODZIN I DUCHÓW
2665Niech pląs ustanie, niech śpiew zadrzemie,
Te wzwyż ulecą, owe na ziemię.
Gdzie tylko chyże niosą nas skrzydła,
My wciąż, ujęty w słodkie wędzidła,
Na gwiezdnej nici wiedziem płomienny
2670Obłok, miłości deszczem brzemienny.
PANTEA
JONA
Nie czujeszże wdzięku
Przeszłej słodyczy?
PANTEA
Jak wzgórek zielony,
2675Gdy nad nim lekki obłok w deszcz stopnieje,
Do otwartego nieba się uśmiecha
Tysiącem kropli wód usłonecznionych.
JONA
Nawet w tej chwili, gdy mówimy, słychać…
Ach! Jakież cudne tony!
PANTEA
2680To głębokie
Tony harmonii wirujących światów,
Które, trącając po strunach powietrza,
Eolskie dźwięki z ich dusz wywołują.
JONA
Wsłuchaj się przy tym, jak każdą tam przerwę
2685Poddźwięki dźwięków spójnie zapełniają,
Srebrne, przejrzyste, szklane, co to w zmysły
Do dna wnikają, żyją w głębi duszy,
Jak skrzące gwiazdy wnikają w powietrze,
A w głębi morza widzą swe oblicza.
PANTEA
2690
SiostraTeraz spójrz w owe dwa rozstępy lasu,
Nad którym wisi baldachim gałęzi,
Gdzie dwa ramiona strumyka w pośrodku
Mchu, wytkanego suto fiołkami,
Dróżkę melodii wyżłobiły sobie:
2695Jak siostry, co się żegnając — z westchnieniem,
Marzą o przyszłym spotkaniu — z uśmiechem,
Mieniąc rozłąki ciężkie chwile w wyspę
Słodkiej żałości, w gaj rzewnej zadumy…
Oto dwa widma promieniste kroczą
2700Niby po falach zachwycenia dźwiękiem,
Który coraz to silniej, śmielej, głębiej
Płynie pod ziemią i w ciszy powietrza.
JONA
Teraz się zbliża wóz, podobny owej
Najsubtelniejszej łódeczce, na której
2705Matka Miesięcy, na odpływie nocy,
Z sennego łoża wzbudzona o nowiu,
Ku zachodowej grocie swej żegluje.
Nad nim kulisto sklepi się baldachim
Z miłej pomroki, a wzgórza i lasy
2710Przez mgieł półciemną szatę wyglądają,
Jak w czarnoksięskim zwierciadle rój cieniów;
Kołami jego są szczelne obłoki,
Modre i złote, jakie geniusz burzy
I błyskawicy stłacza nad olśnioną
2715Szybą wód, kiedy zapada w nią słońce;
Toczą się, pędzą i rosną, jak gdyby
Od wnętrza wiatr je podwiewał.
DzieckoNa wozie
Siedzi skrzydlate dziecko o twarzyczce
Białej jak białość błyszczącego śniegu,
2720A skrzydła jego zdają się piórkami
Z kwiatków zmarzłego szronu; jego suknia
Biała — tkaniną z perły eterycznej;
Jego włos biały — to jasność białego
Światła, w promienny snop rozpryśnionego;
2725A owych oczów dwoje — to niebiosa
Przezroczej ciemni, którą Bóstwo z głębi
Siebie wylewa, jak obłok zębaty
Wylewa burzę z pręg swoich strzelistych,
Dokoła zimne łagodząc powietrze
2730Ogniem bez blasku; dłoń dziecka potrząsa
Drżącym promieniem księżyca, a siła
Kończyn promieni kieruje wóz jego
Na siwo-kolnych obłokach, co żywo
Ponad trawami, kwiatami, falami
2735Tocząc się, budzą tak urocze dźwięki,
Jak śpiewny deszczu plusk po srebrnej rosie.
PANTEA
A tam, z drugiego rozstępu, wyrusza
Z wirem rozgłośnej, wichrowej harmonii
Sfera, jak gdyby z tysiąca sfer zlana,
2740Spójna jak kryształ; lecz przez nią wskroś płynie,
Niby przez próżnię, muzyka i światło,
Miriada
[165] kręgów i opasujących
I opasanych, białych, purpurowych,
Modrozielonych i złotych sfer w sferach.
2745A każdą próżnię wśród sfer zaludniają
Dziwne, dla zmysłu nieujętne widma
Na kształt tych, co się wylęgają z sennych
Marzeń o duchach w mroku bezmiesięcznym;
A przecież każda do dna przezroczysta.
2750I tak się toczą wciąż wirów tysiącem,
Wokół tysiąca niewidzialnych osi;
Toczą z szybkości siłą samoburczą
[166],
Lotną, a jednak wolną, uroczystą,
Tworząc w chaosie pomieszanych tonów
2755Dziki chór — słowa dla dusz zrozumiałe.
Silny prąd tego kłębu sfer świetlistą
Szybę strumienia rozmiażdża w błękitną
Mgłę elementów, wnikliwą jak światło;
A dzikie kwiecia leśnego zapachy,
2760A szepty żywej trawy i powietrza,
A szmaragdowe światełka splątanych
Z liściem promieni — pod wirem szalonym,
Lecz samoburczym, zdają się o niemal
Ściśnięte w jedną masę eteryczną,
2765W której zmysł tonie. W głębi, na wezgłowiu
Alabastrowych ramionek przyległszy —
Jak dziecko, które strudziła zabawa —
Na zwartych skrzydłach, rozwianych kędziorach
Ukołysany, zasypia Duch Ziemi.
2770Mogłabyś nawet dojrzeć, jak porusza
Drobnymi usty… Ot, zda się, jak gdyby
O tym chciał gwarzyć, co i we śnie kocha.
JONA
To tylko odszept na harmonię światów.
PANTEA
Z gwiazdy na jego czole — niby miecze
2775Z lazurowego ognia albo złote
Włócznie w oplotach mirtu, jako godła,
Że niebo z ziemią dziś się zjednoczyło —
Strzelają długie promienie, jak piasty
Niewidzialnego koła, co się toczy
2780Na równi z wirem sfer, chyżej od myśli;
I napełniają otchłań słonecznymi
Błyskawicami, już to prostopadle,
Już to z ukosa; przebijając ciemną
Warstwę poziomu, odsłaniają światu
2785Głębokie serca ziemi tajemnice:
Bezdenne miny diamentów i złota,
Skarbce kamieni i cennych klejnotów,
Całe pieczary, oparte na zrębach
Kolumn z kryształu, w okrąg wysadzanych
2790Żyjącym srebrem, niezgłębione studnie
Ogniste, źródła, z których wielkie morze,
Jak dziecko z piersi, ssie karm, a ich wyziew
Koronne szczyty gór ziemi w królewski
Gronostajowy płaszcz śniegu odziewa.
2795
Smutne zwaliska zamarłych już cyklów:
Kotwice, dzioby okrętów, belk stosy
W marmur skostniałe, kołczany, przyłbice,
Proporce, tarcze z głowami Gorgony,
2800Kosiste
[167] wozy, odłamki trofeów,
Chorągwi, zwierząt herbowych — te godła
Wielkości — niegdyś: pośmiewisko Śmierci,
Dziś: pogrzebane godła już umarłej
Ręki zniszczenia — ruinę w ruinie!
2805Obok: zwaliska wielkich miast, gdzie ludność,
Trawą zarosła dziś, była śmiertelna,
Ale nie ludzka… Spójrz, spójrz — oto leżą
Dumne jej twory: dzikie kościotrupy,
Posągi, domy, świątynie, zwalone
2810Na jeden siwy stos unicestwienia,
Zepchnięte w ciemną głąb, a ponad nimi
Szkielety tworów nieznanych: skrzydlatych
Ryb, które niegdyś bywały wyspami
Żyjącej łuski, wężów, tych kościanych
2815Łańcuchów, co się zwijały wokoło
Żelaznej skały albo w stertach prochu,
Na który niegdyś żelazną tę skałę
Zmiażdżył ostatni, lecz jeszcze potężny
Kurcz ich konania;
Potop a dalej nad nimi
2820Pancerny kajman i trwożący ziemię
Behemot
[168] — byłe książęta w królestwie
Zwierząt, co niegdyś na szlamistych brzegach
I bagnach ziemi zarosłej chwastami
Lęgły się, mnożąc jak letnie robactwo
2825Na porzuconym trupie, aż błękitne
Nieba sklepienie obwinęło ziemię
Płaszczem potopu — zawyły potwory,
Jękły i padły… A może Bóg jaki,
Którego tron był gdzieś tam na komecie,
2830Przeszedł i krzyknął: «Nie bądźcie!» — i oto,
Jak echo słów mych, istnieć już przestały.
ZIEMIA
Tu radość i tryumf, tu obłęd zachwytu
Wre, wzbiera, wybucha od zrębów do szczytu,
Nad wszelki a wszelki kres oczarowania.
2835Ha! Ha! Upojonam przedziwną rozkoszą,
Co tak mnie światłości sferami ochłania,
Unosi, jak wiatry chmur falę unoszą.
KSIĘŻYC
Cicha pielgrzymko! Serce ty moje,
Dziana z powietrza i lądu, szczęśliwa
2840Planeto! Z ciebie tajny duch spływa
I tchnie na blade, zmarzłe me słoje,
I wskroś do rdzeni ciepłem promieni,
Miłości wdziękiem, wonnością i dźwiękiem
Zasila, umila.
ZIEMIA
2845Ha! Ha! Gór moich jaskinie i groty,
Gwarne me źródła, rozpękłe wulkany,
Chichoczą rozgłośnymi, wiecznymi chichoty!
A głąb przepaści, stepy, oceany
I puszcz powietrznych dzika miriada
2850Od wszech fal i obłoków echem odpowiada
I woła ze mną: «Ty, Duchu przeklęty,
Coś nasz zielony, modry świat bez śladu
Miał zgnieść i strącić w wiecznej zagłady odmęty
Wrzącym obłokiem kamiennego gradu,
2855A potem stoczyć dziatek moich kości
I wszelki płód mój w jeden martwy kłąb — nicości.
Ażby i świątyń, i pałaców mury,
Wieże, kolumny i lśniące w koronie
Śniegu, chmur i płomieni, królewskie te góry,
2860Lasy, krze, kwiaty i źdźbła — co w mym łonie
Mają kolebkę i grób — pod naciskiem
Twojej zawiści trupim stały się bagniskiem.
Jakżeś to upadł! — trawi cię mścicielka:
Spragniona nicość; jesteś na kształt czary
2865Dla wojsk pustyni — jedna dla wszystkich kropelka;
A tu wokoło, przez bytu obszary
Miłość, jak światło pod próżni całunem,
Płynie do pieczar, twoim strzaskanych piorunem!».
KSIĘŻYC
Na martwych górach mych śnieżne wały
2870W roiska żywych źródeł stopniały;
Płyną i świecą moje oceany,
A w sercu jakiś duch zadrgał rzewnie…
To duch tworzenia. Wszedł niespodziany
W nagie, zimne me łono… O! Twoje to pewnie
2875Dysze i płonie na moim łonie.
Ja wiem, ja czuję, patrząc na ciebie,
Że kwiaty rosną, klują się źdźbła,
Ruch żywych tworów w łonie mym gra;
Muzyka morza grzmi, grzmi podniebie,
2880Obłok rozpiera skrzydeł ramiona,
Pączki w mroku i dreszczu już marzą o deszczu.
MiłośćAch, to jest miłość — ona to, ona!
ZIEMIA
Ona przenika w ciało me z pierwogranitu,
W twarde węzły korzeni i zdeptane próchno;
2885Ona — w samą krew listka, kwiatu woń młodziuchną;
Ona — w obłoki, wiatry i gwiazdy błękitu;
Zmarłym od dawna życia powiekę odsłania…
I piją z jej skrytości ducha zmartwychwstania.
Jak burza, targająca kajdany obłoku
2890Piorunem i wichrami, ona się rzuciła
Na świat z niepojętego istności pomroku
I wstrząsającym ziemię natarciem skłóciła
Chaos myśli — spokojny, bez ruchu — aż w końcu
Męka, trwoga, nienawiść, jak cienie przy słońcu,
2895Opuściły Człowieka — to niegdyś zwierciadło,
Które, skrzywione, srodze z barw prawdy okradło
Piękny ten świat — dziś wierne Miłości odbicie,
Które nad całym rodem, jak nad oceanem
Niebo słoneczne, płynie światłem nieskalanym,
2900Lejąc z gwiaździstej głębi promienność i życie;
Opuściły, jak trądem rażoną dziecinę,
Co się za chorym zwierzem wdziera w rozpadlinę,
Gdzie zdrój uzdrawiający wybiega spod skały;
A gdy wróci z uśmiechem i nuci, i skacze,
2905Matka, drży, myśląc, że to upiór zmartwychwstały;
Ale wkrótce z radości rzewnie się rozpłacze;
Miłości i pokoju, wiecznie nierozdzielny,
Panujący żywiołom siłą jednolitą,
2910Jak słońce rządzi, z całą berła aureolą,
Labiryntową Planet rzecząpospolitą,
Krnąbrnie walczących z dziką niebios samowolą;
Człowieka, harmonijną duszę dusz tysiąca,
Gdzie wyrocznią jest boska myśl w sercu goszcząca.
2915Wszystko tonie we wszystkim jak rzeki w przestworze
Morskim; trud, męka — cicho życia gaj zielony
Przebiegają, jak dziki zwierz, ułaskawiony,
O którym nie myślano, że cichy być może.
Jego wola, z czeredą dusznych
[169] pasożytów:
2920Czczych trosk, złych uciech, chuci kornych satelitów
(Duch słaby w przewodzeniu, lecz silny w posłuchu),
Dziś — to okręt beztrwożny, prąd burz jego skrzydłem;
Sternikiem — miłość, która. w pełni fal i ruchu.
Najdzikszą żądzę własnym powściąga wędzidłem.
2925W moc jego wierzy wszystko. Do zimnej kamienia
I barw bryły przenika czar jego natchnienia,
Złota nić, z której matka dzieciom tka sukienki;
Jego mowa — jęk wieczny orficznej
[170] piosenki —
Do harmonii niebieskiej dostraja posłuszną
2930Myśl i formę — bez niego niemą i bezduszną.
Grom — jego niewolnikiem; przed jego oblicza
Stawią się gwiazdy; on je jak stado przelicza,
I płyną dalej; jego rumakiem jest burza;
Gdy wstąpi w eter, bezdno nieba się wynurza;
2935Pyta o tajemnice, a niebo odrzeka:
«Nie mam ich… odsłoniła mnie dusza człowieka».
KSIĘŻYC
Z gościńca moich błękitnych mórz
Cień bladej śmierci ustąpił już,
Ta mrozu i snu śmiertelna koszula;
2940W nowo utkanych gajach świetlanych
Już się kochanków serce rozczula
Mniej silnych, ale tym równych słodyczą,
Co twe doliny dziedziczą.
ZIEMIA
Tak ciepła zorza smugami promieni
2945Głaszcze paciorek złoto-kryształowy
Rosy, aż ta się we mgłę skrzydlatą przemieni
I pod błękitne wzbije się namioty,
Sam dzień przeżyje i ponad falistym
Tłem morza ogniorunnym błyszczy ametystem.
KSIĘŻYC
2950Tyś rozczulona i utulona
W tym nadśmiertelnym, nieskazitelnym,
Boskim uśmiechu, własnym zachwycie.
Ach! Wszystkie słońca, chór gwiazd bez końca
Zlewają w ciebie moc, czar i życie
2955I sferę twoją w promienność stroją;
A ty moja, moja, moja!
ZIEMIA
Pod piramidą nocnego cienia
Myśl mą odziergam w rozkoszne marzenia,
Szepcząc w zaczarowanym śnie zwycięskie słowa
2960Jak młodzian, śpiący pod lubej oczyma,
Gdy wierna jego istoty połowa
Nad zakochanym ciepłą i świetlną straż trzyma.
KSIĘŻYC
MiłośćJak dla kochanków chwila to słodka,
Gdy się na ustach duch z duchem spotka,
2965Z serc tętno, czujność ze źrenic ulata,
Tak gdy na twarz mą padnie twój cień,
Głuchnę, niemieję, mdleję bez tchnień,
Pełen miłości kochanka i brata.
O, najpiękniejsza z okręgów świata!
2970O, najświetniejsza z przyrody cór,
Tocząca wkoło słońca swój tór;
Modrozielone tło we wszechbycie!
Co się nam bosko, arcyczarownie
Lśnisz ponad wszystkie niebios pochodnie,
2975W które wcielono światło i życie —
Toż oblubieniec twój kryształowy
Sam się w miłosne rzuca okowy!
Jakby polarnym magnesu tokiem
Wciąż mnie ku sobie przyciągasz okiem;
2980Jak szalejąca sercem dziewczyna,
Której duch wątły aż się ugina
Pod namiętnością — wiecznie i wszędzie
Wokoło ciebie krążę w obłędzie,
Patrzę a patrzę w tę postać drogą,
2985Że się napatrzyć oczy nie mogą,
Żem już podobien owej menadzie,
Co patrzy w czarę swą na biesiadzie
W zaczarowanym kadmejskim
[171] lesie…
Ach! Kędy tylko pęd cię poniesie,
2990Puszczać się będę w bratnie ściganie
Przez modre, wielkie nieba otchłanie,
Objęciem duszy twej przysłonięty
Od zapadnięcia w próżni odmęty,
Ssać z twego serca — jak pszczółka z kwiatu —
2995Wdzięk piękna, siły i majestatu.
Tak maść
[172] niestała kameleona
W to się przebarwia, w co zapatrzona;
Tak oko fiołka żądnie spoziera
Tam, gdzie błękitna gwiazd atmosfera,
3000Aż się zaleje błękitem jak ona;
Tak się szarawa, wodnista mgła
Lśni ametystem górskiego tła,
Które obściela, gdy zachód zmierzchnie,
I senną kładnie skroń na powierzchnie
3005Śniegów — a dzionek płakać zaczyna,
Że zgonu słońca bije godzina.
ZIEMIA
O, luby Księżycu, tak głos ten się wraża
W kochanki twej duszę, jak w duszę żeglarza
Błysk światła, co w trwodze otuchę mu stwarza
3010Pod mgłą, wśród brzeżnego załamu;
O, luby Księżycu, ten dźwięk wypieszczony
Rozdzierga najgłębsze uczucia zasłony,
Czaruje tygrysa, co w pierś mi wbił szpony,
Spragnioną twojego balsamu.
PANTEA
3015Powstaję — jakby z kąpieli, fontanną
Iskier bijącej, z kąpieli błękitnych
Promieni światła w pośrodku skał ciemnych,
Z potoku dźwięków.
JONA
Ach, siostro ma droga,
3020Ten potok dźwięków już ucichł w oddali,
A tobie jeszcze zdaje się, że z jego
Fali wychodzisz; bo wierzaj mi, siostro:
Te słowa twoje spadają jak cicha,
Przejrzysta rosa, otrząśnięta z ramion
3025I włosów leśnej kąpiącej się nimfy.
PANTEA
O, cicho! Oto w grozie majestatu
Spod ziemi wschodzi Potęga; spod nieba
Zalewa jakby deszcz nocy; od głębi
Pęka powietrze, jakby się zaćmienie
3030Wcisnęło w pory światła słonecznego;
Promienne widma, po których w jasnościach
Przebiegał orszak Duchów śpiewających,
Migają, niby blade meteory
W tle zwilgłej nocy.
JONA
3035A mnie tak się marzy,
Że do mych uszu dolatują jakieś
Słowa.
PANTEA
O, Jono, to dźwięk wszechświatowy,
Tylko podobny do słów… Słuchaj, słuchaj!
DEMOGORGON
3040
DuszaZiemio! — wszechjednej duszy królestwo przedwieczne
[173],
Sfero świętej harmonii w postaciach i głosach,
Co zbierasz, obiegając w krąg koło słoneczne,
Miłość, ścielącą twoje drogi po niebiosach.
ZIEMIA
Słucham: ja — kropla rosy, co drga i umiera.
DEMOGORGON
3045Księżycu! Zapatrzony w pomroczne oblicze
Tej Ziemi, jak i ona na twarz twą spoziera,
A w was ludzie i zwierząt, i ptastwa ród wszystek —
Czczą miłości i piękna stadło tajemnicze.
KSIĘŻYC
Słucham: ja — z twej potęgi otrząśniony listek.
DEMOGORGON
3050Wy, Słońc i Gwiazd królowie! Demony i Bogi,
Eteryczne mocarstwa, co tam jednolicie,
Za bezmiarami nieba i mlecznymi drogi,
Szczęśliwe elizejskie przybytki dzierżycie.
GŁOS Z WYSOKA
Słuchamy, błogosławiąc i błogosławieni.
DEMOGORGON
3055Wy, szczęśliwi umarli! Dla was dźwięki pieni
Są obłokiem całunu, nie rysów barwami;
Czyście tam w nieskończoność natury wcieleni,
Znanej wam niegdyś —
GŁOS SPOD ZIEMI
Czy — jak owi, co zostali
3060Po nas — wciąż pod zmiennymi płyniemy larwami.
DEMOGORGON
Wy, Geniusze żywiołów, ścielący swe gniazda:
Od sfer duszy człowieka do pierwotnej bryły
Ołowiu, od baszt, których szczyt usrebrza gwiazda,
Do zielsk, z których mdły robak ciągnie karm i siły.
GŁOSY POMIESZANE
3065Słuchamy: głos twój budzi ze snu Zapomnienie.
DEMOGORGON
Wy, Duchy! Których domem jest ciało: zwierzęta,
Ptaki, ryby — wy, pączki, liście i korzenie;
Wiatry i błyskawice — i ty, nieujęta,
Koczująca otchłani mgieł i meteorów.
GŁOS
3070Dla nas twój głos jest jako wiatr w zaciszu borów.
DEMOGORGON
Zwodzicielem — zwodzonym, wielkością — ruiną,
Od kolebki do grobu błędnym podróżnikiem
Wśród ciemnej nocy tego dnia nieśmiertelnego.
WSZYSCY
3075O, mów! Zaprawdę, słowa twoje nie przeminą;
Od niepamięci — wieki wieków je ustrzegą.
DEMOGORGON
Pod czarem Syna Ziemi, chłonącą rozdziawia
Paszczę; a światoburca — dziś jeniec tułaczy —
3080Zniknął. I oto Miłość ze swojego tronu,
Mądrości serc, po chwilach ostatnich rozpaczy,
Srogich mąk, wpółszaleństwa, powolnego zgonu,
Powstaje nad odmętem, w świt się rozpromienia
I roztacza nad światem skrzydło uzdrowienia.
3085Łagodność, Cnota, Mądrość i męskie pojęcie
Wytrwałości — to cztery niezłomne pieczęcie,
Pod których strażą w prochu korzy się Zniszczenie.
I gdyby matce czynów i godzin, Wieczności,
Wyrwał się z rąk bezwładnych wąż
[174], co w swe pierścienie
3090Chciałby wcisnąć Jej ducha, zgnieść ciało i kości…
Te pieczęcie Ją zbawią i w moc Jej oddadzą
Berło nad rozbrojoną Przeznaczenia władzą.
Znosić cierpienie, choć się los potwornie sroży;
Przebaczać zło, czarniejsze od śmierci i nocy,
3095Wyzywać moc, choć równa byłaby wszechmocy;
Kochać, dźwigać, z nadzieją — aż nadzieja stworzy
Z gruzów swych wymarzony, wielki czyn żywota;
Stać bez drżenia i żalu, gdy czyn już powstanie —
Oto podobna twojej, święty nasz Tytanie,
3100Piękność, dobro, majestat, swoboda, cześć, cnota
I zwycięskie nad biegiem świata panowanie!
Uwagi i objaśnienia
3102Gdybyśmy przypuścili na chwilę, że obecny dramat wyszedł z twórczej dłoni Eschylosa, jako dokończenie jego trylogii o wielkim męczenniku, że jest to dramat osnuty na fakcie mitologicznym, a więc na pewnym rodzaju rzeczywistości — wtedy śmiało twierdzić by można, że autor Persów[175] uznałby go za dzieło swoje. Taż sama zdumiewająca śmiałość w postawieniu głównych zrębów dramatu, taż sama apoteoza woli, stawiącej czoło przywłaszczeniu, taż sama przewaga liryzmu, pochłaniającego akcję i niejako czyniącego ją zbyteczną, ten sam na koniec, instynktowo przeczuwany przez Eschylosa, zmysł naturalistyczny — oto rysy współrodnego typu, wobec których trudno byłoby oprzeć się złudzeniu. A jednak z wszelką myślą o faktowej osnowie naszego Prometeusza rozstać się musimy stanowczo. Prometeusz jest utworem na wskroś alegorycznym. Nie z taką myślą poeta nasz ujął w swe ręce ułomki tej potężnej, nad wieki swe wyjątkowej organizacji, ażeby z nich odbudować rozbitego mamuta. Szedł on jedynie za wołającym o pomstę głosem duszy, który słyszymy we wszystkich jego utworach, od Królowej Mab do Cencich, Hellady i Czarodziejki Atlasu. Komu znane są główne rysy dogmatu Shelleya, ten łatwo pojmie, dlaczego dusza jego musiała zatrzymać się na niezłomnym Tytanie. Wszak po wydobyciu zwłok nieodżałowanego poety z głębin morza znaleziono przy nim Eschylosa.
3103Dla udowodnienia alegorycznego charakteru Prometeusza wystarczające będzie rzucić okiem na mitologiczne tło dramatu, obliczyć zaczerpnięte z niego żywioły, zauważyć, które z nich zużytkował poeta dla przeprowadzenia swoich wierzeń, a następnie, w czym przeszedł za granice mitu greckiego.
3104Z podań mitografów o Prometeuszu, który miał dopomóc Zeusowi do strącenia z tronu Kronosa i oddać mu władzę nad światem, pod warunkiem „swobody dla rodzaju ludzkiego” — Shelley pominął najważniejsze: a mianowicie mit podany przez Apollodora[176] i innych, podług którego Prometeusz „ulepił ludzi z gliny i wody”. Szczegół ten kładziemy na czele wskazówek napomykających o alegorycznym założeniu dramatu. Widocznie Shelley z dwóch natur Prometeusza chciał podnieść w nim stronę ludzką, która, jak widzimy, stanowi główną oś ducha dramatu. Tytan do tego stopnia umiłował człowieka, że nieśmiertelność swej boskiej natury gotów jest poświęcić dla jego uszczęśliwienia. Ponieważ przez cały dramat wieje myśl ofiarności — posłannictwo cierpienia — przeto wszystkie żywioły mitu, ściągające się do mąk i żelaznej wytrwałości: przykucie do skały Kaukazu, szarpanie przez sępa, chłosty wichrów i lodów, szyderstwa Furii, słowem, wszystkie katusze ciała i duszy, poeta powtórzył z całą przerażającą ścisłością. Ale dla przeprowadzenia wielkiej idei sprężyny Eschylosowe nie zdawały się jeszcze wystarczające. Sroższe, zaiste, cierpienia czekają tego Prometeusza przyszłości, które — że użyjemy świętego wyrażenia poety — „mają wgryźć się w samo serce serca” męczennika. Psychologia starożytna nie miała jeszcze tak subtelnego klucza, który by przed Zeusem Eschylosowym mógł otworzyć na pociski dalsze głębiny duszy. Od tego też punktu w dramacie rozpoczyna się moment alegoryczny.
3105Do pojęcia alegoryczności dziwnie przypada rys następujący. Widzieliśmy, że dobierając rozlicznych znamion dla ułożenia zamierzonego ideału, Shelley porusza wszystkie a wszystkie warstwy wieków, narodów, religii i pojęć; na jego wezwanie czarodziejskie stawią się, ofiarując mu swą służbę, barwy i dźwięki, czasy i przestrzenie, głębie mórz i drogi mleczne. Bez zastrzeżenia domyślnej alegoryczności nie umielibyśmy wytłumaczyć sobie tego chaosu lirycznego i wypadałoby nazwać go szeregiem rażących anachronizmów. Pomijamy już np. przesnuwający się tu i owdzie strój lapidarny, przypominający poważne spadki biblijne; pomijamy włożone w usta Azji i Demogorgona głębokie wycieczki w dziedzinę metafizyki i etyki, pomijamy napomknienia o zasługach Prometeusza w sprawie miłości wszechludzkiej. Ależ poeta w opisie starej świątyni wprowadza rzeźby dłuta Praksytelesa, tak odległe od atmosfery mitycznej jak żegluga parowa od korabiu Noego[177]. Tu należy między innymi miejsce w akcie I, gdzie śmiertelną pieczęć niewoli rodu ludzkiego, drgającą nad jego głową, Prometeusz porównywa z mieczem zawieszonym na włosku nad głową Damoklesa; znów więc pozorny anachronizm. Nic pominął też poeta bramy piekła Dantowego[178], nad którą wyryto ów czarnowróżbny napis: „Zrzeczcie się wszelkiej nadziei, wy, którzy tu wchodzicie…”. Najwybitniejsza wszakże ze wszystkich pod tym względem będzie aluzja do Chrystusa. Zatrzymujemy się na niej dlatego, że w uderzający sposób przypomina ona podniesienie natury ludzkiej i w samym Tytanie, a tym samym dowodzi symbolicznego charakteru dramatu. Jest to przy tym jedyny grunt, na którym poeta nasz na chwilę odstępuje nieco od swej negacji; bez tego ustępstwa sprzeniewierzyłby się on wrodzonemu sobie uczuciu czci dla wszelkiej ofiarności. Podobne ustępstwo spotykamy w przedziwnie pięknym chórze jego Hellady, zaczynającym się od wyrazów:
Światy na światach toczą się wiecznie
Od stworzenia do upadku…
(W wyd. Will. Scotta, str. 404–405)
3106oraz w prologu do Hellady (fragment tamże, str. 552):
Ojcze wszechmocny!
Oto upadam na kolana u stóp Przeznaczenia.
3107W końcu zaznaczamy jeszcze krótką, ale wspaniałą aluzję do roku 93[179].
3108Słowem, jesteśmy tu jakby na dnie poetycznej głębiny, w którą prawem naturalnego ciążenia spadają pojęcia, myśli, uczucia, religie i instynkty wszech czasów i istot. Taki porządek rzeczy, takie postawienie ogólnej sfery, poza którą nic już nie pozostaje, a w której być musi wszystko, mamy w Balladynie[180] Słowackiego, w filozofii Hegla[181], w Prometeuszu Shelleya.
Ogólny ton dramatu
3109Przy ostatecznym sformułowaniu ogólnego tonu naszego dramatu przede wszystkim uderza nas transcendentalność. Nic powszechniejszego w krytykach i ocenach Shelleya nad zarzut, że utworom jego brak wszelkiej substancji, że gromadzi on oderwania na oderwaniach, że pisze eterem na eterze. Na taki zarzut jedyna jest odpowiedź: gorąco radujemy się, że Shelley mniej troszczył się o dogodzenie arystarchom[182] krytyki aniżeli o te wielkie cele, do których powoływało go ogólne przeznaczenie poezji. Jakoż nie zapiera on się bynajmniej tych rzekomych grzechów. W głosie „Do swojej Maryi” (we wstępie do Czarodziejki Atlasu) sam podnosi ten zarzut, zrobiony mu przez krytyków, „te żmije, co zabijają nawet umarłe”, że pisma jego nie odpowiadają historii, czy to prawdziwej czy fałszywej, i dzieło swoje sam nazywa „wizją skrzydlatą”. Transcendentalność ta wynikła być może z samych nawet życiowych stosunków poety, który, od najmłodszych lat poróżniony ze światem, niepojęty, okrzyczany za wroga duszącej atmosfery swoich czasów, miał przed sobą dwa tylko wyłomy dla odetchnięcia: albo krańcowy pesymizm, albo bierny protest, pod tajnym, dla niego tylko zrozumiałym hasłem wiary w powszechne odrodzenie. Pierwszy przypadł w udziale Byronowi; wrodzona słodycz charakteru i bogato uposażone w miłość serce skierowały umysł Shelleya ku drugiemu. „Ucieczka ze świata”, jak się wyrażano w neoplatonizmie[183], oto pierwsze i jedyne jego przykazanie, które tak potężnie streścił Mickiewicz[184] w swoim Nowym Roku[185]: „kochać świat, sprzyjać światu, z daleka od ludzi”. Wypowiada je sam Prometeusz w przemówieniu do jednej z Furii.
Wpływy filozofii na etyczne tło dramatu
3110Wiemy z życiorysu poety, że ulubionymi towarzyszami jego myśli byli Plato i Hume — transcendentalizm i zwątpienie; ale idealista przemógł sceptyka. Z takiej wysokości ogarniając świat wzrokiem poety i filozofa, Shelley odgadł w swoim Prometeuszu najpiękniejszą i najwznioślejszą sprężynę biegu świata: wiekuisty prąd ku udoskonaleniu, ku nieskończonemu postępowi w imię miłości. Tu znów czujemy się poniekąd na gruncie Zygmunta Krasińskiego[186], w takim rozumieniu, iż ten ostatni, wychodząc z innego bieguna, pojmuje ów boży ideał jako uświątobliwienie; ale wspólnym dla obu czynnikiem jest ofiarność.
Etyczne tło Prometeusza, ekstaza
3111Otóż w przeprowadzeniu swoich wierzeń Shelley prawie przeważnie kierował się duchem filozofii Platona, już to w jej pierwotnym ukształtowaniu, już w jej okresie neoplatońskim. Platonizm, a jeszcze ściślej mówiąc, plotynizm[187] Shelleya najwydatniej przebija się w jego teorii woli i jej głównego przeciw czynnika: zła. Plato, jak wiadomo, zło uważa razem z materią za przeciwieństwo bytu (zło=niebyt). Plotyn w pojęciu zła prześcignął mistrza swojego, wyłączył je z rzędu pojęć ujemnych; podług niego zło ma byt samoistny, jest — jako nieuchronny skutek zetknięcia się duszy z materią. „Główną osią, na której obracają się stosunki dobrego i złego, jest wola. Wola jest wolna. Bez niej ludzie nie byliby ludźmi, lecz tylko biernymi, w powszechny ruch świata porywanymi cząstkami…”. Ależ pogodzenie pojęcia woli z pojęciem starożytnej teologii…? Plotyn omija tę przepaść zręcznym zwrotem od sfery metafizycznej ku sferze moralnej. Shelley rozcina węzeł po prostu: zrzeka się dalszych instancji i jawnie, uroczyście ogłasza królewskość woli. Kiedy jedna z Furii wylicza Prometeuszowi szereg mąk, które go czekają, on jej odpowiada: „…a jednak jam jest królem nad sobą, bo rozkazuję wirom walk i boleściom ducha, jak wasz Zeus, kiedy piekło kark podnosi”.
3112Tak jasno postawiona zasada woli jest tu kamieniem węgielnym kwestii dobra i zła. Zło, podług Prometeusza, bynajmniej nie ma korzeni swoich w jakimś zendzkim[188] dualizmie; przeciwnie, wyrabia się ono tu, na poziomie stosunków życia — a „w plan systematu stworzenia bynajmniej nie wchodzi”. I dlatego, kiedy z kolei wystąpić ma na scenę ideał dobra, wówczas stanowczo zamyka się oczy na zło, ponieważ nie jest ono ani jego (chociażby najniższym) stopniem, ani nawet jego przeciwieństwem — lecz jest tylko wykręceniem woli.
3113Dobro, podług Shelleya, jest to najwyższa norma, boska konieczność, trzymająca berło nad wszechświatem. Zwichnięte, wskutek wynaturzenia się woli, przyćmione błędami i wtargnięciem barbarzyństwa — zawita ono kiedyś z powrotem — naprzód w sferach kosmicznych, a następnie i w bycie ludzkim. Że i dla samego poety ideał dobra był ewangelią, na to mamy dowód w każdym prawie jego wierszu. Żywy, czuły, namiętny, gorączką reformatorstwa trawiony, Shelley drży na samą myśl, że panującą, narzuconą rzeczywistość stosunków świata od ery ich odrodzenia oddzielają potoki krwi. Krytyka francuska, zwykle troszcząca się więcej o efekt aniżeli o prawdę, składa gorącą podziękę losom, że Shelley „nie miał zaszczytu być Francuzem i żyć w r. 1793, ponieważ byłby on Saint-Justem[189] i wysyłałby ojców rodziny na rusztowanie, rozrzewniając się nad przyszłą ludzkością”. Rzecz prawie nie do uwierzenia, ażeby w jednym zdaniu umieścić więcej kłamstw niż wyrazów. Wszak wiadomo powszechnie, że żaden z poetów do tego stopnia nie wcielał siebie w bohaterów swoich jak Shelley. Jeżeli zaś w Alastorze widzimy połowę, w Królowej Mab całą jego duszę, to w wielu miejscach Prometeusza spoza cierpiącego Tytana wyziera najżywotniejsza strona jego istoty. Otóż Prometeusz jest najuroczystszym uosobieniem ideału dobra. On, męczennik przykuty na długie wieki do skał Kaukazu, oddany w katowskie ręce za to, że ukochał ludzi — on żałuje swego przekleństwa, rzuconego niegdyś na wroga. „O, Matko — mówi — niech to, co grozi złem, nie przejdzie już drugi raz przez moje usta”. Przed płynącym z ust męczennika hymnem na cześć bratniej wspólności nawet Furia ustać nie może i odlatuje, z obawy, aby jej nie nawrócił. Wszystko to, co powiedział Schopenhauer[190] na cześć „współczucia”, blednie wobec tej ewangelii.
3114Jako boski bojownik w sprawie ludzkości, Prometeusz cierpi — stąd drugi, olbrzymi rys czystej, najwyższej ofiarności. Prometeusz pragnąłby przynieść w ofierze więcej, aniżeli przynieść może: pragnąłby umrzeć, ale — ku sroższej jeszcze boleści — jest on nieśmiertelny. Rys ten szczególniej zaakcentował Byron, którego Tytan również na cierpienia ludzkości nie spogląda takim okiem pogardy jak bogowie. „I twoim udziałem — mówi Byron — była walka pomiędzy cierpieniem a wolą… A nieubłagane niebo, srogość Przeznaczenia i wszechwładna zasada Nienawiści, co dla zabawy swej tworzy istoty, które unicestwić by mogła — tobie odmówiła nawet daru śmierci”. W apoteozie cierpienia, odkupującego ludzkość, poeta nasz nie pominął (bo czyliż mógł pominąć) ideału nad ideałami: „Ukrzyżowanego”. To, co Prometeusz odpowiada Furii na jej słowa, potępiające ofiarność i poświęcenie, jest głosem boleści samego poety i w całej pierwszej części dramatu nie ma podobno drugiego miejsca, gdzie by wyraźniej odzywała się dusza męża, na którego grobie wyryto wyrazy: „Serce Serc”. Czyliż odczytał, czyliż zrozumiał i odczuł tę odpowiedź ów niecny krytyk, co pierwszy rzucił kamień na Shelleyowego Prometeusza?… Toż samo tętno ofiarności czuć się daje w chórze „Geniuszów Duszy”, gdzie jeden z nich jest świadkiem poświęcenia życia dla ocalenia tonącego wroga.
3115Obok miłości bratniej poeta wprowadza w Prometeuszu odłam powszechnego uczucia wspólności — miłość dwojga serc, erosa dawnego i nowego platonizmu, jedną z potężnych sprężyn poezji, którą, jak wiadomo, mistrzowsko włada. Ale co do użycia tej sprężyny w naszym dramacie nasuwa się ważny rys charakterystyczny. Gdyby czytelnik chciał na chwilę przypuścić, że stoi tu na gruncie chociażby tylko legendowej rzeczywistości, tedy dość byłoby kilku dźwięków z melodii erotycznej, aby wyprowadzić go ze złudzenia. Głęboka i gorąca miłość Azji i Prometeusza jest natury kosmicznej, przypomina miłość, jaką tchną ku sobie Księżyc i Ziemia, miłość, której najwyższym wyrazem jest harmonia światów. W przedziwnie pięknej rozmowie Księżyca z Ziemią (akt IV), wyjąwszy rzucony niemal trafem wyraz „Bracie”, niepodobna nawet odróżnić kochającego od kochającej — do tego stopnia poeta chciał pozostać wierny kosmicznemu pojęciu tego uczucia, przesięgającemu ograniczone stosunki płci — jakkolwiek ze wszystkich, a nader licznych rysów, w jakich przedstawia w ciągu akcji Ziemię, umysł czytelnika chętniej skłania się ku uznaniu w Ziemi siły rodzącej, w Księżycu zaś — zapładniającej. Miłość Prometeusza różni się więc w wysokim stopniu od owego uczucia, które Shelley wyprowadza tam, gdzie czuje pod stopami stały ląd, rzeczywistość życiową, jak np. w cudownym zakończeniu Epipsychidionu (chociaż wyznać potrzeba, że i tu zawiewa jakiś duch wszechświatowy). Kosmiczny rys miłości w Prometeuszu, którą nie tyle uczuciem, jak raczej poetycznym pojęciem nazwać by można, widzimy w wielu miejscach dramatu: w „powietrznym głosie Ducha”, w zakończeniu aktu II itp. Słowem, w duchu tej niebiańskiej poezji pojmować ją należy jako punkt kulminacyjny praw i stosunków wszechświata; pod tą wysokością neutralizują się potęga i słabość, byt i zniszczenie, życie i śmierć. Nawet ów jeździec na białym skrzydlatym koniu, ścigający ją po całym świecie, depczący zarówno kwiaty i brudne zioła, wdzięk i brzydotę, ugiąć się musi przed jej majestatem.
3116Jeżeli w kreśleniu wzruszeń miłości (np. pomiędzy Prometeuszem i Azją) dostrzeżemy niekiedy takie rysy, w których poeta zdaje się zstępować z wysokości kosmicznej, tedy przypomnijmy sobie, że najistotniejszym znamieniem naszego Tytana jest teantropia[191]. Bez tego klucza charakterystyki dramatu odgadnąć by niepodobna. I z tej strony właśnie Shelley stoi na gruncie mitu, i tą właśnie stroną Eschylosowy typ Prometeusza mógł przydać się poecie przy przeprowadzeniu umiłowanej przez niego idei.
3117Wysoki wpływ natchnień platońskich widzimy w pojęciu piękna. Atoli środek ciężkości tego pojęcia, podług Shelleya, pada na formę. Formę nazywa on „córką nieśmiertelności”. Ale co głównie przypomina tu Platona, to jednolitość piękna z dobrem. Taką właśnie harmonię piękna z dobrem zapowiada Prometeusz w akcie III, gdzie spod tła boskiej natury Tytana tak wybitnie promienieje jego miłość ku człowiekowi.
3118Nie można pominąć jeszcze jednego rysu, przypominającego neoplatonizm — a mianowicie ekstazy, tj. takiego wysokiego nastroju duszy, pod którym znika wszelka mgła, zakrywająca przed jej oczyma świat ideału. Czynnik ten tak jest powszechny w Prometeuszu, że nie mamy potrzeby bardziej szczegółowo powoływać się na tekst dramatu. Stan ekstazy, upojenia, do którego Plotyn poczuł się tylko „cztery razy w swym życiu”, tj. spoglądanie w samo oblicze bóstwa, powtarza się w Prometeuszu prawie nieustannie, z tą różnicą, że Shelley temu zjawisku nadaje nie tyle pojęciowy, jak raczej poetyczny charakter.
Główne typy i doby dramatu
3119Obok Prometeusza na pierwszym planie występuje, naprzód oczekiwany, a następnie osobiście, Zeus (Jupiter). Dla uwydatnienia biegunowego przeciwieństwa poeta poszedł wbrew upowszechnionemu w starożytności dogmatowi, a do takiego zwrotu upoważniał go — zmuszał nawet — raz na zawsze powzięty pogląd na stosunki świata do obcej, narzuconej mu przemocą, sfery sił wyższych. Kiedy, podług ogólnie przyjętego mitu, Zeus zdobył sobie berło, wydarte Kronosowi, miał on stać się dobroczyńcą rodu ludzkiego, dawcą światła i szczęścia. Otóż w dramacie Shelleya występuje on jako wiarołomca, który sprzeniewierzył się opatrznościowemu posłannictwu, został gnębicielem świata, rozpoczynając wiarołomstwo swoje od zemsty na Tytanie. Przy alegorycznym charakterze dramatu dalsze wyniki przedstawiają się już jasno same przez się.
3120W jednym rzędzie z Tytanem widzimy Azję. Poeta — powodując się tąż samą pobudką — zużytkował tu dwoistość samego mitu, albowiem podług Herodota[192] Azja była żoną Prometeusza, podług innych zaś — jego matką (a żoną Japeta[193]). Zużytkowanie mitu w pierwszym znaczeniu z samej natury rzeczy więcej odpowiada symbolicznemu zamysłowi poety. Toteż małżonka, a na teraz oblubienica Tytana, występuje tu w roli najsympatyczniejszej; w kosmicznym oświetleniu swoim jest ona najwyższym uwieńczeniem szczęścia Prometeusza, nagrodą za męki, poniesione w wielkiej sprawie, oraz symbolem dziewiczej piękności przyrodzenia (początek I sceny aktu II) — i dlatego z ust jej płyną tak urocze dźwięki, wypowiadające piękność natury, że równych im nie usłyszymy nigdzie, chyba w niebiańskiej sielance Mimoza.
3121Jona i Pantea są to dwie siostry Azji, córki Oceanu, jedynego bóstwa z okresu Kronosowego, które oszczędził Zeus po przywłaszczeniu sobie wszechwładzy. Jako przedstawicielki drugiego żywiołu natury są one naturalnymi opiekunkami udręczonego. W mechanizmie dramatu poeta wprowadził je jako ogniwa pośrednie dla przeprowadzenia akcji. Obie kochają Prometeusza, ale poeta umiał misternie przeciągnąć linię, odgraniczającą ich miłość od uczuć Azji. W ogóle uważać je można za dopełniające dekoracje w głównym wątku.
3122Wielce zagadkowa — co do pochodzenia swego — jest postać Demogorgona. Shelleyowi prawdopodobnie przyświecały tu wspomnienia nauki kabalistów, których Adam-Kadmon[194] ma w sobie coś wysoce pokrewnego z postacią Shelleyowskiego dramatu. Syn Boga, wcielenie rozlicznych jego potęg, pośrednik pomiędzy Stwórcą a stworzeniami, jest on pewnego rodzaju Demogorgonem, ale otrząśnionym z żywiołów teologicznych — a co najważniejsze — przeznaczonym do odkupienia ludzkości przez zgubę bytodawcy swojego. Jakkolwiek Shelley odział go w rysy dobrane z dziedzin najróżnorodniejszych, mianując go tłumaczem Przeznaczenia, mistrzem w zagadnieniach życia i śmierci, wyrocznią wiedzy, prorokiem przyszłości, jednakże jądro charakteru jego wykazuje się ostatecznie w samym końcu dramatu, w jego odezwie do Ziemi, do Księżyca, do umarłych, do Geniuszów elementowych[195], do Człowieka wreszcie — odezwie, stanowiącej ostatni wyraz wierzeń samego poety. Może poeta nasz miał przed oczyma i Teodocjona[196], wspominającego o Demogorgonie (demon i georgos=geniusz ziemiaństwa, uprawy roli); ale dotyczyć to może chyba tylko nazwy — samo zaś pojęcie niewątpliwie jest płodem własnej jego fantazji. Jest to więc „Gorgon ludu”, tj. grożący w przyszłości Zeusowi postrach ze strony obrońcy ludów, wiekuistego stróża sprawiedliwości, a mściciela krzywd.
3123Na koniec w orszaku głównych potęg akcji widzimy Ziemię jako osobę, wszechrodzicę istot, równie zgnębioną przez przywłaszczyciela, głęboko współczującą z Męczennikiem. Tu poeta czuł się na otwartym morzu i bujał swobodnie po uprzywilejowanym swym żywiole krańcowego naturalizmu. Jego Ziemia jest matką, w najpoetyczniejszym i najmetafizyczniejszym znaczeniu tego wyrazu. Nie przytaczamy tu miejsc ten charakter Ziemi wypowiadających, bo jest ich bardzo wiele. Przypomnimy tylko głos jej do Prometeusza.
3124Pozostaje nam jeszcze rzut oka na skład budowy i ogólne jej linie. Rzeczywiście, dramat ten nazwać można tajemniczym gmachem, wystawionym w oazie, do której schronił się duch poety po zerwaniu z otaczającą, zimną, obcą mu niemal rzeczywistością. Jedna część budowy zwrócona jest ku przeszłości — ciemnej przeddziejowej przeszłości tak bogów, jak ludzi i żywiołów. Główny bohater i sceniczny jego orszak wydają się jakoby postaciami zachowanymi z owej pierwotnej kreacji, kiedy to, jak naiwnie wyraża się pierwszy historiozof starożytności, Herodot: „od niedawna dopiero zaczęto nazywać bogów imionami”. Z takiej to bezimiennej, bezosobowej przeszłości świata wychyla się nieliczny, ale potężny chór działaczów dramatu, a jego przywódcą jest Tytan, przykuty do skały Kaukazu. Tak więc, wbrew wszelkim tradycjom zwyczajów i sztuki, dramat rozpoczyna się od męki, męki srogiej, ale im sroższej, tym świętszej. Jest to pierwsza doba (ponieważ z uwagi na kosmiczny charakter i rozmiary przyjęta przez poetę nazwa aktu może tu mieć tylko znaczenie przenośne) — doba krytyczna, wojująca głuchym protestem i wytrwałością bohatera. Ziemia, Ocean, Apollo, Oceanidy jawnie lub tylko w głębi duszy współczują z Męczennikiem. Zeus, przywłaszczyciel i zbrodniczy pogromca, z Hermesem, Furiami i całym godnym siebie orszakiem stanowi obóz przeciwników. Ale wyżej i głębiej, poza sceną, pracuje trzecia potęga, przesięgająca wszystkie inne, niema, beznamiętna, na wieki wieków niezłomna: Przeznaczenie. Tajny wyrok Przeznaczenia wiadomy jest samemu tylko Prometeuszowi; kilka słów zagadki, wyrzeczonych, skruszyłoby pęta i — ocaliło Zeusa. Ale na ugięcie woli, na krok ukorzenia się, nie mógł zdobyć się, jak sam poeta, tak i jego bohater. W drugiej połowie tej doby zasłona, okrywająca wyrok Przeznaczenia, spada i Los spełnia swoje nieodwołalne postanowienie. Na Demogorgonie przerywa się pierwszy węzeł — i następuje druga doba: zwycięstwo dobra, tryumf świata i ludzi. W tryumfie tym i uradowaniu biorą udział zarówno bogowie, jak ludzie, morza i lądy, góry i lasy, zwierzęta, ptaki i płazy; zło rozsypuje się w gruzy. Demogorgon ogłasza rozpoczynające się millenium świata, tj. ów przeczuwany bezwiednie przez masy, a ze świadomością oczekiwany przez mędrców cykl, o którym wróżby snują się szczególniej śród społeczeństwa amerykańskiego, a którego obraz widocznie przyświecał i wyobraźni szlachetnego Percy'ego Bysshe. Przy poświacie takiego millenium sama śmierć nawet traci przedwieczną okropność swoją. Taką erę zapowiada Prometeuszowi Ziemia (Akt III, Scena III), kiedy to „człowiek i zwierzę w błogich snach nabierać będzie siły na jutro i jego rozkosze”.
Śmierć — będzie tylko ostatnim uściskiem
Tej, co odbiera życie, które dała,
Jak matka, która ściskając swe dziecię,
Mówi: «Raz drugi już mnie nie opuszczaj!».
3125Zaprawdę, nikt tak mistrzowsko nie odwrócił biegunami owego starojońskiego[197] dogmatu: „Imieniem Życia jest życie, a dziełami jego — Śmierć”. Nie podzielamy zdania, jakoby akt IV nie miał organicznego związku z całością. Jakkolwiek Shelley wytworzył go później, jest on przecież prawdziwym sklepieniem gmachu i — powtarzamy — ostatnim wyrazem dogmatu samego poety.