Spis treści
Toast
1Było ich około pięćdziesięciu. Mieli jechać na nocny podjazd, ale tymczasem siedzieli przy ognisku i spożywszy kilka baranów, których smakowity zapach czuć było w powietrzu, popijali gorzałką. A zdarzyło się tak dziwnie, że choć była ich garść nieznaczna, zebrali się ludzie z różnych stron Rzeczypospolitej, jako to: wolentarze[1] spod pana Muraszki i spod pana Zboińskiego z Mazowsza, i spod pana Prokszy, któren kresowym ochotnikom przewodził. Komenderowano po kilkunastu z chorągwi dlatego, że każdy pułkownik chciał mieć w podjeździe swoich ludzi.
2Rej przy ognisku wodził, jak zwykle, pan Zagłoba, ale nie był w dobrym humorze, albowiem lubił się wywczasować[2], a tu tymczasem trzeba było czekać komendy, a potem siadać na koń i ciągnąć pod nieprzyjaciela. Pieczony udziec barani i dwie lub trzy kwaterki gorzałki pokrzepiły wprawdzie nieco ducha w starym wojowniku, jednakże nie przestał ludziom dogryzać, co omal nie stało się przyczyną ciężkiej niezgody i wielce ostrych pojedynków. Bo gdy tak siedzieli popijając, trafiło się, że nad przygasłym ogniskiem oberwała się na nocnym niebie gwiazda i ciągnąc za sobą świetlistą strugę zgasła gdzieś w ciemnościach blisko ziemi. Co widząc pan Pluta, Mazur, stary żołnierz spod Zboińskiego, przeżegnał się i rzekł:
3— Może to gwiazda którego z nas.
4Lecz Zagłoba dmuchnął przed siebie po wypiciu nowej kwaterki, odsapnął i rzekł:
5 6 7— Bo Mazurowie ciemną gwiazdę mają, a ta była jasna.
8— Niejednemu już, co tej gwieździe przymawiał, świeczki stanęły w oczach.
9— Świeczki tym potrzeba, którzy się ślepo rodzą.
10— Nie daj, panie Pluta, przymawiać Mazurom — zawołał pan Skulski, który lubo[3] łęczyczanin służył z nimi od dawnych lat.
11Więc pan Pluta — cięta szabla, ale jeszcze ciętszy język, wraz odparł:
12— Mazur ślepo się rodzi, ale za to jak przewidzi, to kpa[4] i przez deskę rozezna.
13Myśleli tedy wszyscy, że pan Zagłoba raz przecie nie znajdzie odpowiedzi, ale on począł tylko przytakiwać głową i rzekł:
14— Słusznie! Słusznie! Ma się rozumieć! Swój swego i przez deskę rozezna.
15Na to śmiech wielki powstał koło ogniska, a najgłośniej śmiał się pan Sipajło spod Oszmiany.
16— Boże ty mój — mówił. — Ot, zapomniał języka w gębie. A ja by się nie dał tak skonfundować nawet i panu Zagłobie. Nie wiedzieć co! Niechby tylko!…
17Tu pan Zagłoba, czując się poniekąd wyzwanym, spojrzał na niego niezbyt życzliwie, a pan Pluta, rad, że może na kogoś złość wywrzeć, huknął:
18— Milczałbyś, boćwino! Nie tobie, któryś prochu nie wąchał, zabierać głos między starymi żołnierzami.
19— Nie wąchał albo i wąchał — odpowiedział z flegmą Sipajło. — Lepiej ja się może i częściej od waszmości potykał.
20— Prawdę mówi! — zawołał Zagłoba. — Przecież to oszmiański szlachcic, co w jednym bucie, a w jednym łapciu chodzi. W takowym stroju, zwłaszcza w zimie na grudzie, musiał się często nie tylko potykać, ale i zgoła przewracać.
21Tu znów roześmieli się wszyscy, a pan Sipajło, więcej wrażliwy niż wymowny, trzasnął z cicha szablą i rzekł:
22— Kto mnie poprosi, temu nie odmówię.
23Lecz witebszczanin, pan Portanty, począł go mitygować:
24— Nie gniewaj się waść i nie ujmuj za głupią modą.
25— Lepiej konserwować[5] taką modę, niż mieć czarne podniebienie[6] jako witebszczanie — odpowiedział Sipajło.
26— Lepsze czarne podniebienie niż głupia głowa!
27— Co, u dytka[7]! — zawołał pan Tretiak spod Humania — dość mi tych swarów przed wyprawą!
28— Czego się waść wtrącasz? — zapytał part Skulski, łęczyczanin.
29 30— A mnie się nie podoba. Patrzcie go! Humańczuk… Potrafią i waści przymówić.
31 32— A dobrze! Bre! Bre! Humański dureń, co z cudzego woza bere, na swój kłade[8].
33— Stulże gębę, piskorku! Siedem razy kaczka cię połknęła i siedemeś razy się wyśliznął.
34— Ty się zaś nic wyśliźniesz… Parol[9]!
35 36— To i ja kogo poproszę! — rzekł Pluta.
37— Lepiej moich wnuków — odparł pan Zagłoba.
38— A jaż to ostatni? — zapytał pan Sipajło.
39 40— At! co wybierać… wszystkich, i kwita!
41— Baczność! — zawołał Zagłoba.
42Jakoż do ognia zbliżył się oficer spod chorągwi pana Radrożewskiego, a jednocześnie ozwało się ciche trąbienie przez musztuk[10].
43— Na koń! — skomenderował oficer.
44 45— Siła[11] na tym podjeździe zależy, więc staraj się waść dostać koniecznie języka[12], choćbyś też sam miał polec z połową ludzi.
46— Dobrze — odpowiedział stary rycerz — lubo[13] muszę waści rzec, że takie polecenie łatwiej komuś dać, niż samemu spełnić!
47Oficer ruszył ramionami i zawrócił, a oni pojechali. Noc była gwiaździsta, ale bez księżyca. Za majdanem[14] pół mili borku, dalej niezmierne łąki, na nich, jako zwykle latem, biały, nisko leżący tuman[15], niby morze bez końca. Wąska, pachnąca torfem droga biegła przez owe łęgi, aż hen ku dalszym borom, między którymi stał nieprzyjaciel.
48Gdy wjechali w tuman, ledwie człek człeka mógł dojrzeć, a o kilka kroków nie było widać nic.
49— Choć w pysk daj! — mruknął Zagłoba.
50Ujechali milę i drugą. W tumanie i mroku nie było słychać nic prócz parskania koni.
51Aż tu naraz trzej ludzie, którzy jechali w przedniej straży, wrócili w cwał, krzycząc:
52— Nieprzyjaciel! Nieprzyjaciel!
53Tuż za nimi słychać było tętent nadbiegającej jazdy. Pan Zagłoba zdarł bachmata i krzyknął:
54 55I po chwili zwarli się tak, iż mogli się rękami za piersi chwytać. We mgle rozległ się szczęk szabel, a czasem huk samopału, czasem kwik koński i okrzyki walczących. Pan Zagłoba rykiem żubrowym przerażał ludzi w ciemnościach, ale i miotał się okrutnie, gdyż straszny to był żołnierz, gdy go zanadto do muru przyparto.
56Pan Skulski ciął jadowicie, po łęczycku, tuż koło pana Tretiaka. Pana Portantego chlaśnięto przez policzek i byłby zginął, gdyby nie pan Sipajło, który odbiwszy drugi cios, sztychem nieprzyjaciela w gardło ugodził. Pan Pluta, stary i cięty żołnierz, wił się wśród skrzętu jak wąż w mrowisku — i bił w całe kupy, jak jastrząb w stado dzikich kaczek.
57I wzajem jeden ratował życie drugiemu, a wtem wstał powiew. Tuman zrzedł trochę. Mogli się lepiej widzieć.
58Więc przyrosło im serca i poczęli pokrzykiwać, aby tym lepiej każdy mógł rozpoznać, co się z towarzyszem dzieje i kogo ma przy sobie. Pierwszy pan Sipajło, który Plucie żywot zawdzięczał, krzyknął z głębi serca w tumanie:
59 60— Żywie Oszmiana! — odgłosił Pluta.
61A inni, nie chcąc się dać wyprzedzić, nuż wołać:
62 63 64 65 66Ale tymczasem natarto na nich z boków — ba — i z tyłu, tak że wpadli jako wilkowi w gardziel. Że jednak byli z różnych stron, przeto wstydzili się siebie wzajem, więc żaden nie prosił pardonu, i bili się do upadłego — bez nadziei, ale na śmierć.
67Byliby też wszyscy polegli, gdyby nie to, że pan Zboiński wiedząc, iż w małej liczbie i w nocy nietrudno o przygodę, pociągnął za nimi w trzysta Mazurów, chłopów dobrych. Ów odegnał nieprzyjaciela, złamał, rozbił, część wyścinał, część zagarnął i uwolnił podjazd sprzed przemocy. Lecz nie mógł powstrzymać zdziwienia widząc ich robotę — gdyż istotnie, po desperacku się bijąc, naszatkowali ludzi jak kapusty.
68— Już chyba i aniołowie nie potykaliby się grzeczniej — rzekł.
69Za czym wrócili radośnie do obozu.
70Ale choć świt uczynił się, nim dojechali, nie poszli spać, a to od wielkiej uciechy i dlatego, że poczęto ich zaraz częstować. Oni zaś jedli i pili wysławiając jeden drugiego i słuchając pana Zagłoby, który coś skromnie o Termopilach[16] wspominał.
71Aż gdy już dobrze podpili, pan Portanty przyłożył nagle palec do ust i rzekł:
72— Ba, a nasz parol? Jakoż z nim będzie?
73— Parol? Zjadł go nieprzyjaciel.
74— I trochę mu niezdrowo — dodał Zagłoba.
75A wtem pan Pluta, który się pokrzepił lepiej od innych, począł uderzać się dłońmi po piersiach, aż rozległo się w izbie — i wołać żałosnym głosem:
76— Ja na stare lata miałbym Kainem[17] zostać i rozlewać niewinną krew Abla? na stare lata? ja? Pluta?
77I zawył wielkim płaczem, co usłyszawszy inni, kiedy bo nie rykną — aż ludzie spod innych chorągwi zaczęli ich otaczać, ciekawi, co im się mogło wydarzyć.
78Tymczasem powstał pan Zagłoba i podniósłszy z niezmierną powagą garniec miodu rzekł:
79— Komilitoni[18] moi, dzieci eiusdem matris[19]! Dwa jeno słowa powiem, ale kiep, kto mi nie przywtórzy: Kochajmy się!
80— Kochajmy się! — powtórzyły wszystkie usta.
81A w tejże chwili na rogach majdanu poczęto trąbić — nie przez musztuk, ale rozgłośnie, jak czyniono zwykle przed wielką bitwą.
Przypisy
parol — dosł. z fr.: słowo; słowo szlacheckie zobowiązujące do dotrzymania obietnicy, tu: wezwanie do stawienia się na pojedynek. [przypis edytorski]
Termopile — symbol bohaterskiej postawy niewielkiej grupy obrońców przyjmujących na siebie zadanie powstrzymania przeważających sił wroga ze świadomością, że poniosą w tym starciu śmierć; tu: użyty iron.; pierwotnie Termopile to nazwa wąwozu w Tesalii stanowiącego przejście w kierunku Grecji środkowej i z tego powodu będącego miejscem, gdzie stoczono wiele bitew na przestrzeni wieków, z których najsławniejszą, tą, która uzyskała rangę symbolu, była obrona Termopilów przez trzystu Spartan pod wodzą króla Leonidasa w 480 r. p.n.e., próbujących powstrzymać marsz wojsk perskich pod wodzą Kserksesa na Ateny; wszyscy obrońcy zginęli. [przypis edytorski]