- Cud: 1
- Czyn: 1
- Duma: 1 2
- Dziedzictwo: 1
- Historia: 1 2
- Kaleka: 1 2 3
- Klęska: 1
- Kobieta: 1 2 3 4 5 6
- Kochanek: 1
- Książka: 1 2
- Lud: 1
- Małżeństwo: 1
- Marzenie: 1
- Matka: 1 2
- Matka Boska: 1
- Mężczyzna: 1 2 3 4 5 6
- Miasto: 1 2 3 4 5 6
- Mieszczanin: 1 2 3
- Miłość: 1
- Miłość niespełniona: 1
- Modlitwa: 1 2
- Nadzieja: 1
- Obowiązek: 1
- Obyczaje: 1
- Ojczyzna: 1 2 3 4 5 6
- Opieka: 1 2
- Oświadczyny: 1
- Pamięć: 1 2
- Patriota: 1 2 3 4 5 6 7
- Pieniądz: 1 2
- Pobożność: 1
- Poświęcenie: 1
- Pozycja społeczna: 1 2 3
- Prawo: 1
- Przywódca: 1
- Religia: 1
- Rodzina: 1
- Rozstanie: 1
- Rycerz: 1
- Serce: 1
- Słowo: 1
- Starość: 1
- Strój: 1
- Syn: 1 2
- Szlachcic: 1 2 3
- Śmierć: 1
- Taniec: 1 2
- Tłum: 1
- Uroda: 1
- Walka: 1 2 3 4 5 6
- Wdowa: 1
- Wojna: 1 2
- Wróg: 1
- Zwycięstwo: 1 2
- Żebrak: 1
- Żołnierz: 1 2
Uwspółcześnienia jak w innych publikowanych utworach Syrokomli. Znaleziono i poprawiono błędy źródła: tękno -> tęskno, modliwę -> modlitwę.
Władysław SyrokomlaMarcin StudzieńskiKartka z kroniki Wilna
Część pierwsza. Wieczór mieszczański
I
1Stefan Kotwica rajca wileński
Sprawował ucztę w dzień swego święta,
Rej wodził w tańcu Marcin Studzieński:
Miłém nań okiem patrzą dziewczęta,
5
StarośćSiwi starcowie patrzą nań mile
Jako na wnuka albo na syna;
Bo pan Studzieński zuch w całéj sile,
Każdemu młode dni przypomina.
A nasi starcy, plemię junacze,
10Postarzeć sercem prędko nie mogą, —
Za skaczącemi choć okiem skacze
I rześkie takty wybija nogą,
Spod sutych skrętów siwego wąsa
Mruczy piosenkę — snadź
[1] dusza rada —
15Głowę zarzuca, brodę potrząsa
I ręce pysznie za pas zakłada.
W dzielnym narodzie wiedzą to starzy,
Że być powinni wzorem młodzieży;
I znają dobrze, co im do twarzy,
20Co dostojności ich przynależy.
Czy kord bojowy, czy puchar w dłoni,
Starzec ochoczo rej u nas wiedzie,
Czy biesiadnicza muzyka dzwoni,
U nas starcowie zawsze po przedzie.
II
25Muzyka dzwoni, a młodzież hasa
I najserdeczniej szumi zabawa;
Jeszcze się bardziej promienną zdawa
[2],
I jeszcze ostrzéj do serca sięga
30Grot pięknych oczek błyszczący jaśnie;
Furknie w powietrzu dziewczęcia wstęga
Albo splot włosów po skroni głaśnie,
Taki dreszcz dziwny przejmie tancerza,
Że wraz by duszę oddał dziewczynie,
35Krew mu do serca młotém uderza
A głowa krąży jakby po winie.
Do tańca córkę wiódł gospodarza:
Iskrą goreją młodzieńca oczy,
40Iskra dziewczęce oczki rozżarza,
Gdyby nie hucznéj muzyki gwary,
Gdyby w podkówki tak nie grzmocono,
Można by słyszeć u piérwszéj pary,
Jak jednym taktem uderza łono;
45Lecz choć nie słychać nic za łoskotem,
Łatwo odgadnąć, nie myśląc wiele,
Stare matrony już szepcą o tém:
«Będzie wesele».
III
Będzie… nie będzie… na dwoje wróży
50Babka wróżbiarka, śledząc z ukradka,
Bo coś pan ojciec oblicze chmurzy,
A niespokojna coś pani matka;
Zwrócił ku ojcu wzrok zagniewany:
55«Po coż
[3] ci było wwodzić
[4] szlachcica
Między mieszczany?»
«Żem go wprowadził — niewielka rzecz,
Jak sobie przyszedł, tak pójdzie precz!
Jeżeli szlachcic, stąpając z góry,
60Zechce nam miejskie uwodzić córy.
Niechaj się każdy dzierży swych granic,
Nam ich wielmożność nie zda się na nic;
Ważność mi wielka! koń i szabelka,
Pustka w kieszeni i harda postać!
65Sławetna miasta obywatelka
Żoną szlachcica nie może zostać!
Niech się tak bardzo z nami nie kuma,
My się na łasce szlacheckiéj znamy,
U nas jest nasza mieszczańska duma,
70Z łokcia
[5] i szali, z handlu i kramy
[6]».
Tak mówił z gniewem Stefan Kotwica,
Trafił mieszczanom w stronę pochlebczą
I pan wójt miejski zachmurzył lica,
I na młodego zucha szlachcica,
75Już zmowę szepcą.
IV
Marcin Studzieński nie wie o zmowie,
Nie zważa na nic i na nikogo,
A taniec idzie, grzmocą grajkowie,
A on zajęty Maryją drogą
80Na wypoczynek usiada przy niej
I tysiąc grzecznych przymileń czyni,
Pieści jej rączkę, szepce do ucha,
A głos ma drżący — braknie mu słów…
A ona rada, śmieje się, słucha,
85Ochłodzi oddech — i w taniec znów.
V
Na półzegarzu już po północy!
Już słychać nocne wołanie stróży,
Już w muzykantach nie stało
[7] mocy,
Już i do tańca siła nie służy.
90Ucichły huczne skrzypce i kotły,
Tłum się zamieszał po izbie całéj;
Już się tancerzów ręce rozplotły,
Już się zmęczone nogi zachwiały;
I u pań mieszczek złociste czepce
95Już po szklanicy na bakier głowa,
Jedna do drugiej po cichu szepce:
«Już czas do domu pani majstrowa!»
Beczułka wina jedna i druga
Już pustym dźwiękiem na finis dzwoni,
100Niejeden mdławo oczami mruga
I srebrny puchar wypuszcza z dłoni.
«No gospodarzu! żegnać cię trzeba
Dałeś nam hojnie i pić, i jeść;
Dałeś nam soli, dałeś nam chleba,
105Dałeś nam wina, dałeś nam cześć».
VI
Goście żegnają pana Kotwicę
I opuszczają gościnne progi,
Tłum panów — mieszczan poszedł w ulicę,
Choć nie każdemu posłuszne nogi,
110Słychać w ulicy pochmielne gwary
Lub głos piosenki ostry a twardy;
Niech sobie zrzędzi stróż miejski stary,
Niestraszne groźby ni alabardy!
«Czyż człek w ulicy krzyczeć nie może,
115Gdy sobie podpił, kiedy mu stanie,
Czy my włóczęgi jakie broń Boże?
Tutejsi kupcy albo mieszczanie,
Pachołek miejski!!! żartuj zdrów bracie!!»
Tak stroją śmieszki z nocnego stróża.
120A w gospodarskiej pustej komnacie
Została gości garstka nieduża:
Został wójt miasta i dwaj ławnicy
Z siwemi brody, z siwemi głowy,
Czterech przyjaciół pana Kotwicy
125I magdeburski pisarz sądowy.
Sama starszyzna — same sensaty
[8] —
Znaczno po wąsach, co jeżą srogo,
A w oddalonym końcu komnaty
Pozostał rycerz ze swą niebogą.
130Czegoś tam w tańcu nie dogadali
Nie dokończyli jakiejś chychotki,
Więc od starszyzny siedli w oddali
I wiodą z sobą rozhowor
[9] słodki,
Rozhowor słodki, pusty, dziecinny
135Bez ładu, składu, jakby w pochmielu;
Gdyby go z boku słyszał kto inny,
Mógłby powiedzieć, że poszaleli.
Spytaj się u nich, gadali o czem,
To żadne z dwojga samo nie powie.
140«Ot! my gwarzymy, ot my chychoczem,
Bo nam tak dobrze na téj rozmowie».
Dobrze wam społem!… strzeżcie się młodzi:
Starsi inaczej widzą te rzeczy!
Pan wójt coś groźnie oczami wodzi,
145Pan ławnik szepce i ręką przeczy,
Pan pisarz miejski nie kończy kwarty,
A pan Kotwica czoło zachmurza;
To zły prognostyk, nie żadne żarty:
Ej będzie burza!
VII
150«Panie szlachcicu! panie Marcinie! —
Zawołał burmistrz, najpierwszy w radzie —
Czy znasz przysłowie: że zła nie minie
Kto między szparę w drzwi rękę kładzie?
155Proszę na bacznym chować je względzie,
Niech sobie równy równego szuka;
Czem czart nie orał, tem siać nie będzie,
A to się znaczy, że my choć prości,
Choć naszych przodków szereg niedługi,
160Mieszczanie Jego Królewskiej Mości
Tacyśmy dobrzy jak i kto drugi,
A może lepsi… co to na świecie
Nie ma szlachcianek, wojewodzianek,
Że córki miejskie uwodzić chcecie?
165
Dość tych chychotek i pogadanek!
Ja wiem szlachcicu, co tobie w głowie,
Że się odurzy biedna niewiasta,
Wara
[10] tych myśli! — ja ci to mówię,
Wójt wileńskiego sławnego miasta».
VIII
170Marcin Studzieński powstał zdumiony,
Krew mu do twarzy warem nabiegła,
Wtém pisarz miejski wpadł z drugiéj strony,
Groźny jak Jowisz, krasny jak cegła;
Szeroko o tém gadano w mieście,
175Że k'pięknéj Marii
[11] miał afekt rzewny,
Prawda czy kłamstwo — kto to wie wreszcie?
Ale pan pisarz był bardzo gniewny.
Poprawia pasa, czuprynę muska,
A pogładziwszy ręką po głowie,
180Stylem statutu, po polsku z ruska
Tak się odzowie:
«Wszak król jegomość, Jagiełło stary
Dał nam statuta i pargaminy
[12],
Kto by niedobre knował zamiary,
185Ma być ukaran wedle swej winy;
A waść kto taki! hej panie bracie,
Co na nas wszystkich poglądasz z góry?
Na miejskim gruncie, przy magistracie
Do córki miejskiej stroisz konkury.
190Przecz się szlachice tutaj panoszą
Pustą kieszenią i tarczą biedną?
Możesz tańcować, kiedy cię proszą,
Ale nie z jedną!…
Ale nie z jedną… bo to zniewaga.
195Patrz, jak mu piękne smakują lica!..
To przyzwoitej kary wymaga!
Precz stąd szlachcica!
Precz stąd szlachcica! — wszyscyśmy równi:
Nam nie potrzeba szlachty widoku!»
200Pan Marcin k'miecza porwał się główni,
Pan pisarz szukał czegoś u boku;
Przyszłaby walka słowo po słowie,
Lecz pan Kotwica huknął jak z beczki:
«Co to się znaczy? Mości panowie!
205Wara w mym domie kłótnie i sprzeczki!
Ja was prosiłem panie Studzieński
Podzielać z nami chleb i zabawy,
Bom siła liczył na wasz duch męski,
Bo byłem pewien, żeś rycerz prawy.
210A waść się znęcasz nad moim progiem,
Czyhasz na cnotę mojego dziecka:
Jakeś tu przyszedł, idź z panem Bogiem!
Nam niepotrzebna łaska szlachecka.
Idź i nie wracaj — albo bądź gotów,
215Że cię niegrzecznie za drzwi wywiodę.
Ty panno córko!… dość tych zalotów,
Bo cię zasadzę na chleb, na wodę».
IX
Aż mu źrzenice iskrami gorą;
220Marcin Studzieński z godną postawą
Poszedł ku niemu i rzekł z pokorą:
«Sławetny rajco! nie w złym zamiarze
Próg waszych komnat przestępowałem;
Moje sumienie wyznać mi każe,
225Że waszą córkę kocham z zapałem;
Chciałem odłożyć moje wyznanie,
Aż przyjaźniejsza chwila posłuży,
Lecz mnie zmuszacie… niech się więc stanie!…
Żyć bez twej córki nie mogę dłużéj:
230Rad, że rozmowa ku temu zmierza,
A jéj sprzyjania pewien po trosze,
Raczcie przebaczyć śmiałość żołnierza,
Że o jej rękę przy świadkach proszę».
X
Podumał trochę Stefan Kotwica,
235Spojrzał na wójta i resztę gości,
Nam nie potrzeba waszéj zacności;
My się na zięcia takiego piszem,
Co go zrodziła matka mieszczanka,
240Co byłby w handlu mym towarzyszem,
Co by po towar jeździł do Gdańska,
Co by miał grosza swego dostatek,
Nie patrząc na to, co mu zostawię,
A na ratuszu u sądu kratek
245Obok mnie zasiadł na rajców ławie.
A waszmość szlachcic — herbu Gryf pono;
Cóż mi z waszego Gryfa czy Smoka?
Masz chudą szkapkę, szablę stępioną:
Ot i dostojność wasza wysoka!
250Pójdziesz na wojnę lub siądziesz w mieście
Na teściowego kawałku chleba;
Jeszcze by bracia rzekła nareszcie,
Że mi szlacheckich związków potrzeba!
A toż mi na co? — nie, panie bracie!
255Nie waż mi więcéj wdzięczyć się do niej.
Lepszy cechowy przy swym warsztacie
Niż lichy szlachcic, co wiatry goni».
«Dobrze powiedział… czyta jak z księgi» —
Krzyknęli goście już podchmieleni,
260«Wiwat Kotwica! mieszczanin tęgi,
Co tak dostojność mieszczańską ceni!»
Podano gościom miodu antały
I rozpoczęto huczne wiwaty;
Żalem i wstydem przejęty cały,
265Rycerz Studzieński wyszedł z komnaty.
Zarzucił rysią delię na szyję,
Hełmem płonące czoło osłania
I na spłakaną w kącie Maryję
Rzucił boleśny wzrok pożegnania.
Część druga. Obmurowanie Wilna
I
270
MiastoStara stolica Giedyminowa,
Wilno, pieszczota pięknéj natury
Pomiędzy gaje, pomiędzy góry
To kwiat, co w dzikiem zielsku się chowa…
Gdy się na strome wdzierasz urwisko
275Albo brniesz piaskiem, drogą pochyłą,
Nigdy byś nie zgadł, że Wilno blisko,
Gdyby twe serce silniéj nie biło.
Gdy przed twojemi mignie oczyma
Szczyt pierwszéj wieży, pierwszego krzyża,
280Czujesz dreszcz święty, ów dreszcz pielgrzyma,
Co się ku miejscu świętemu zbliża;
Korne kolano samo się zgina,
Serce uderza tętnem żałoby:
Bo tu Litwina Mekka, Medyna,
285Tu jej proroków kolebki, groby!
Tu przed wiekami Litwini starzy
Palili bogom ofiarne znicze,
Tu Przenajświętszéj Panny oblicze
U bramy miejskiej stoi na straży,
290Tu Jagiellończyk, lilija dziewic,
Syn uświęcony litewskiej matki,
Patron-przyczyńca, książę, królewic,
Złożył w świątyni ziemskie ostatki;
Tu się męczeństwa pamiątka budzi,
295Trzy krzyże wieńczą górę pochyłą.
Bo gdzież jest naród, gdzie miasto ludzi,
Co by proroków swych nie zabiło?
Niejednokrotnie nad miastem starém
Pan różdżkę pomsty wyciągnąć raczy:
300Trapi je głodem, morem, pożarem,
Trapi przez krwawy najazd krzyżaczy.
To znów miłościw ku dzieciom swoim
Daje po klęskach wytchnąć szczęśliwie;
Ludzi nawiedza zdrowiem, spokojem,
305A urodzaje pleni na niwie,
Baszty ukrzepia, mury rozszerza,
Duchem mądrości nawiedza starsze,
Wlewa odwagę w piersi rycerza,
I zbawcze myśli w serce monarsze.
II
310
Wilno przetrwało drugie stulecie;
Giedymin pierwsze zasnował ściany,
Olgierd gród ojca kochał jak dziecię,
Pod Jagiellonem w potęgę wzrasta,
315Bo czuwa nad niem łaska książęcia,
Pogańskie czoło starego miasta
Już Chrystusowym krzyżem uświęca.
I z wież kościelnych zagrały dzwony,
Kiedy pogaństwa pierzchła pomroka,
320A Pan zastępów żegna z wysoka
Litwę i Wilno, i Jagiellony.
A choć krzyżackie czasem znamiona
Zawiały tutaj w bojowym szyku,
Polski i Litwy dłoń zespolona
325Odparła Niemca aż do Bałtyku.
Zaprzestał ufać w zdrad swoich dzieło,
Że nas wyplemi
[13], że kraj nam wydrze,
Gdy pod Grunwaldem Witold z Jagiełłą,
Rogatą głowę strzaskali hydrze.
330Tymczasem wzrastał, wzrastał gród stary
W sławę u ludzi, w łaskę u Boga,
Z Niemiec od Rusi drużyna mnoga
Szła tu osiadać, kupczyć towary,
Sprawiać rzemiosła dłońmi biegłemi,
335Odmierzać łokciem, ważyć na szali,
I żyć pod prawem litewskiéj ziemi,
Co jej kniaziowie dobrzy nadali.
III
Co ojciec począł, to syn dokona,
Uzacnia Wilno nad insze grody,
340Książę Kazimierz, syn Jagiellona,
Dał przywileje nowe, swobody.
A kiedy ludzie zewsząd się garną,
Kiedy ład w mieście rodzi się nowy,
Książę napisał ustawę karną,
345Aby bezpieczne były ich głowy.
Dzieło ojcowskie umocnił jeszcze
Kniaź Aleksander prawy nowemi
[14],
Tylko postrachy jakieś złowieszcze
Krążyć poczęły w litewskiéj ziemi:
350Że się odgraża kniaź Michał Gliński
Na Illiniczów cóś
[15] w sercu knowa
[16],
Że ma ich bronić pan Zabrzeziński
I buchnie w kraju wojna domowa.
A z drugiéj strony, tam od Podola,
355Tam z tatarszczyzny strach wieje wszędzie,
Ale z bezbronném miastém co będzie?
Póki mieszkańców było w niém mało
Za mur starczyły piersi waleczne,
360Dziś już ceglane mury konieczne,
Baszty i bramy mieć już przystało.
By nieprzyjaciel nie wszedł tak łatwo,
Opasać murem konieczność zmusza:
Świątynie pańskie, ściany ratusza,
365Kapłanów, starców, niewiasty z dziatwą,
To co najświętsze dla duszy człeka,
Gdzie z jego piersi modlitwa płynie,
Gdzie go otacza prawa opieka,
Gdzie ma wytchnienie przy swej rodzinie,
370Może wróg przypaść niespodziewany,
Spali, zbezcześci i pozarzyna;
Więc rada w radę pany, mieszczany
[17],
Opasać murem gród Giedymina.
I z pięciu krańców, z pięciu stron świata,
375Gdzie pięć dróg wielkich w mieście się schodzi,
Niech z baszty sterczy groźna armata
By wstrzymać wylew wrogów powodzi.
IV
Że gdzie potrzebny środek ochrończy,
380Tam gadu gadu, a nie masz ładu,
Aż myśl ognista jak promień słońca
Ku celom bożym powoła rzesze,
Aż dłoń potężna, wzruszeniem drżąca,
385Z zimnego głazu iskrę wykrzesze:
Aż gorejące natchnieniem słowo
Wybuchnie ogniem, zapłoni twarze,
Wstrząśnie zmartwiałą deskę piersiową
I sercu czynem zakipieć każe.
390Wtedy na Litwie żyć już nie szkoda,
Nowych w jej dziatwie dojrzysz przymiotów,
I ład się znajdzie, i święta zgoda,
I duch do ofiar gorących gotów;
Litwin zapomni uraz uprzejmie,
395Pójdzie choć w ogień w najlepszéj chęci,
Kęs chleba sobie od ust odejmie
I krwi ostatnią kroplę poświęci.
V
Taką ognistość w myśli i słowie,
Taki we wzroku zapał zwycięski,
400Taką potęgę, co k'czynom
[18] zowie,
Miał Wojciech Tabor, biskup wileński.
On, jako niegdyś Stanisław święty,
Królom i panom nadstawiał czoła;
Jak Oleśnicki równie był zdjęty
405Miłością kraju i czcią kościoła.
Wedle pasterzy dobrych zwyczaju,
Po Chrystowemu do serca garnie
I wierne owce swojej owczarnie,
I wszystek naród swojego kraju.
410On za ich sprawę stawił się śmiało,
Jak mu kapłańskie każe sumienie,
Chociażby za to spotkać go miało
Prześladowanie lub umęczenie.
On Aleksandra Jagiełły głowę
415Uwieńczył książąt litewskich mitrą,
On wzmocnił z Polską przymierze nowe,
Przeniknął wrogów zasadzkę chytrą;
Za jego wpływem, polska korona
Na Aleksandra błysnęła czele,
420A jednak później nieprzyjaciele
Wyzuli starca z pańskiego łona.
Król się nań gniewem srogim obrusza,
Zamyka przed nim wejście senatu,
Że chrześcijańska Wojciecha dusza
425Za lud się wstawia do majestatu.
Że ze swojego wręcz stanowiska
Śmiał mu przypomnieć kraju ustawy,
Śmiał głośno wołać, że lud uciska
Gliński — powiernik króla nieprawy.
430Lecz się kapłańskie nie zlękło serce,
Wojciech przed sejmem stanął raz drugi,
I śmiało palcem wskazał na zdzierce,
Słabego pana zdradliwe sługi.
Stawi jak pasterz groźne oblicze,
435Jako poddany przed tronem klęka,
Ażeby tylko królewska ręka
Z szpon Glińskiego wydarła bicze.
Nic nie pomogła szlachetna praca,
Uwiedli króla chytrzy zbrodniarze,
440Król od Wojciecha oczy odwraca
I sprzed oblicza odejść mu każe.
I gdyby wkrótce nie śmierci prawa,
Co Bóg na króla przedwcześnie zsyła,
Może drugiego krew'
[19] Stanisława
445Kartę by dziejów naszych splamiła;
O zacną głowę obrońcy swego
Litwini drżeli po całym kraju:
Król nie ma serca karcić Glińskiego,
Gliński przebaczać nie ma zwyczaju!
VI
450
Błagał go Wojciech z radnemi pany,
Aby gród święty, gród nasz litewski,
Był krzepką ścianą obmurowany.
Król podskarbiego przyzwał ku radzie,
455A rozważywszy środki i cele,
Rzekł, że murować przeszkód nie kładzie,
Ale dziś w skarbie grosza niewiele,
Że to niepilna jeszcze robota,
Że co ma stać się, później się stanie,
460«Nie, miłościwy królu i panie!
Do Litwy zewsząd otwarte wrota;
Tatarzyn goni wiatr w Ukrainie,
Wielki kniaź Moskwy z wami w rozterce,
Gdy niespodziana chmura nadpłynie,
465Gdy piorun w Litwy ugodzi serce:
Nie pora będzie murować bramy,
Gdy przyjdzie poźno płakać nad stratą;
Jeżeli w skarbie grosza nie mamy,
Serca litewskie dał Bóg nam za to!
470Serce ochocze, wierne krajowi,
Swojemu miastu i chwale bożéj;
Każdy z nas znajdzie drobny grosz wdowi,
Co na ofiarę ojczyźnie złoży,
Dłonią ubogą, dłonią bogatą,
475Jako kto może, niech się przyczyni.
Ja całe mienie poświęcam na to,
Mnie dopomogą wszyscy Litwini!»
«Wszyscy Litwini! — zgoda, tak zgoda!
Niech każdy wzniesie muru kawałek!» —
480Mówił wileński pan wojewoda,
Mówił litewski wielki marszałek,
Żmudzki starosta, kanclerz litewski,
Wszyscy wołali jednym wyrazem:
Jak gdyby płomień z iskry niebieskiéj
485We wszystkich sercach wybuchnął razem.
VII
I wszystek senat litewskiéj ziemi,
Rzucają pieniądz garśćmi pełnemi,
Warować miasto tworzą już plany.
490Czy który więcéj czy mniéj bogaty,
Jeden przed drugim pośpiesza z darem,
I jagiellońskie w zamku komnaty
Kipią zapału świętym rozgwarem.
Już Wojciech Tabor nie wyrzekł słowa,
495Przeżegnał złoto z modlitwą tkliwą,
I łza gorąca, dyjamentowa,
Spadła na jego brodę sędziwą;
Zebrawszy pieniądz porozrzucany,
Głosem natchnienia wyrzekł dostojnie:
500«O! krzepkie będą baszty i ściany,
Bo miłość kraju nada im spójnię».
VIII
I stał się rozgłos między mieszczany
[20],
Co senatorstwo na zamku czyni,
«A my ktoż tacy? to nie Litwini,
505Że lud do składki niepowołany?
Tu idzie sprawa o naszą głowę,
O bezpieczeństwo chat i ratusza,
Gdzie przywileje pargaminowe,
Gdzie naszych swobod złożona dusza!
510Na nas by spadły krajowe klęski,
Starzec, niewiasta, dziecię przypłaci».
Tak na ratuszu wołał do braci,
Pan Otoczeńko, burmistrz wileński.
Pan rajca miejski, Stefan Kotwica,
515Między swojemi głowa nie lada,
Obywatelski zapał podsyca
I tak powiada:
IX
«Dom moj ubogi, nawet drewniany,
Ale mam w sklepie wiele towarów,
520Wolę coś stracić na miejskie ściany,
Niż stracić wszystko z łaski Tatarów.
Zbierałem grosze w ciężkim mozole,
Bo nie tak łatwo teraz o złoto,
Jednak na waszym radzieckim
[21] stole
525Dwie kopy groszy składam z ochotą».
Pan pisarz miejski, człowiek z natury
Do dobrych czynów chętny i łatwy,
Dał kopę groszy na miejskie mury,
Dla bezpieczeństwa swéj przyszłej dziatwy.
530Bo choć był człekiem nie pierwszej wiosny,
Siwiał przy aktach miejskiej ławicy,
Jednak na córkę pana Kotwicy,
Zawsze poglądał wielce miłośnie.
Tak jeden, drugi, wielcy i mali,
535Skąpi i szczodrzy — z ochotą miłą
Złotém radziecki stół zasypali,
Bo o powszechną sprawę chodziło.
Bo gdzie zagraża krajowi bieda,
Tam są Litwini zawsze bogaci:
540Panom się nędzarz wyprzedzić nie da,
Kto krwi nie leje, — to groszem płaci,
Pomny, co zawżdy od kraju bierze,
Wszystko krajowi składa w ofierze.
X
Stało się tedy — pieniądz już gotów,
545Kupiono cegieł, kamieni, chleba,
Lecz nim do kielni, lecz nim do młotów,
Wprzód do modlitwy udać się trzeba:
Bóg po ojcowsku patrzając z góry
Ludzkim starunkom zsyła pomoce,
550Ukrzepia w grodach bramy i mury,
Wiekową twardość daje opoce,
Daje natchnienie planów w osnowie,
Obronnym basztom kształtuje czoło,
Robotnikowi umacnia zdrowie,
555Nawiedza w pracy myślą wesołą.
XI
Od Boga zbożne dzieło poczęto,
Król je od siebie jeszcze uświetnia,
I wielkie było na Litwie święto
W dzień Wojciechowy, przy końcu kwietnia
[22],
560W rozkwitającej wiosny poranek
Piękna na niebie była pogoda,
Przed katedralny w Wilnie krużganek
Kolebki panów i same pany,
565Szlachta, mieszczanie, wszyscy w natłoku,
Każdy w świąteczny ubior przybrany,
A z uroczystym wyrazem w oku,
Tłum różnobarwny, gwarny, wesoły,
Po katedralnym placu się błąka;
570Rzekłbyś, słuchając, że huczą pszczoły,
Rzekłbyś, patrzając, że kwitnie łąka:
Rzuć tylko okiem, jak tłum się mnoży,
Jakiem wrą życiem starzy i młodzi!
A łacno zgadniesz, że to lud boży
575Jakieś krajowe święto obchodzi.
XII
Drzwi się otwarły. — Pod baldachimem
Dały się widzieć dwa jasne czoła:
Pasterz z monarchą, jak ojciec z synem,
Z katedralnego wyszli kościoła.
580Tabor schylony i siwobrody
Niesie krzyż Pański dłońmi drzącemi
[23];
Król Aleksander, choć jeszcze młody
Cóś bolejąco patrzy ku ziemi,
Wiedzie pod ręką starca-pasterza
585I jasną brodę lewicą głaska;
Lecz chorowita na twarzy kraska,
Wszystkich boleśnie w oczy uderza.
«Gasną powoli Jagiellonowie,
Lach
[24] nas zagarnia więcéj a więcéj.
590Kto wie! czy długo kołpak książęcy
Na téj schorzałéj zostanie głowie!»
Taki gdzieniegdzie szmer przytłumiony
Między wileńskim ludem się szerzy;
Ale tymczasem — zagrzmiały dzwony
595Ze starożytnéj Krywejtów wieży,
Słychać śpiewanie, tłum coraz wzrasta,
Dzwony wstrząsają stolicą naszą,
A pochód idzie wokoło miasta,
Tak, jak je murem wkrótce opaszą.
XIII
600Naprzód na czarnych koniach trębacze
Grają sygnały, wydąwszy twarze;
Potem nadworna chorągiew skacze
A święty Krzysztof na jéj sztandarze.
Daléj ubrany w żupan bogaty,
605Wielki marszałek, z laską swéj cześci
[25],
Wiedzie za sobą wszystkie powiaty,
Ile ich ziemia litewska mieści.
Szlachcic jak centaur wrosły do siodła,
Jakby żelazny, zakuty w zbroi,
610Pod powiatowym sztandarem stoi.
A każdy sztandar insze ma godła:
Tam dziarska Pogoń nad szlachtą wieje,
Tam święty Michał wojuje smoka,
Tam Żubr barczysty z grodzieńskiéj knieje,
615Ówdzie Anioła postać wysoka,
Ówdzie Opatrzność, ówdzie pęk kluczy;
Dobrze te godła znają sąsiady!
Gdzie pogoń skoczy, gdzie żubr zamruczy,
Gdzie anioł skinie mieczem zagłady,
620Tam nieprzyjaciel uciekać musi,
Jakby powietrze spotkał morowe,
O pierś skalistą Litwy i Rusi
Niejedno plemię strzaskało głowę.
XIV
Za powiatami, pamięć ich chwały,
625Idzie Witolda działo armatnie:
I sztandar stary a wypłowiały,
Po bohaterze godło ostatnie.
Dwanaście koni z strusiemi kity,
Obwożą działo na podziw miastu;
630A stary sztandar, ledwie rozwity
[26]
Niesie kolejno mężów dwunastu.
Na święte szczątki patrzą ciekawi
I proszą w duchu o łaskę bożą:
«Kiedyż się drugi Witold nam zjawi,
635Gdy Tatarowie Wilnu zagrożą?!»
XV
Poza armatą, poza sztandarem,
Pargaminową księgę niesiono;
I szedł wójt miasta za prawem starem,
Za nim ławników i rajców grono,
640Za radą miejską — wpośród kapeli,
Pogoń litewską niesiono w górze,
Poza pogonią szykiem stanęli
Strzelcy nadworni, jej wierni stróże.
Potem kapłani — wszyscy po parze,
645Śpiewając hymny i wznosząc modły,
Potem król, pasterz i dygnitarze,
A tłumy ludu z dala ich wiodły.
XVI
Wietrze litewski! gdybyś te gwary
Zdołał pochwycić w jedną osnowę,
650I świętym hymnem przeszłości staréj
Zawiać nam w piersi, orzeźwić głowę,
Abyś te dzwony, śpiewy, okrzyki,
Rozniósł po Litwie na wszystkie strony,
A potém zawiał — gdzieś na step dziki,
655By je usłyszał Tatar spłoszony;
Że nie struchleje przy krymskim chanie
Nasza stolica wielkoksiążęca,
Że mur obronny, co tutaj stanie,
Naród buduje, a król poświęca…
660Że pasterz Pański, przodkując rzeszy,
Natchnione z nieba słowa ogłasza,
A lud je słuchać skwapliwie śpieszy,
Że tu jest niczem potęga wasza.
Pędź już na Litwę hordo zbójecka!
665Puszczaj zagony z bliska, z daleka!
Wkrótce dolecisz na pola Klecka,
Gdzie Anioł pomsty z mieczem cię czeka!
XVII
Fundament muru już okopany,
Okop na baszty już oznaczony,
670Sędziwy biskup poświęca ściany,
Błaga nad niemi bożéj obrony.
A chór kapłanów w pięknéj gromadzie
Do każdej bramy z królem się zbliża,
Pod każdą basztę fundament kładzie,
675I żegna kamień znamieniem krzyża,
Pasterz kraj żegna życzliwą dłonią
Na cztery strony bożego świata;
A lud się modli, a dzwony dzwonią,
A z wałów zamku grzmoce armata.
XVIII
680Tak, kiedy przeszli kres obwodowy,
Cały się pochód pod ratusz zwraca;
I Wojciech Tabor śpiewa hymn nowy,
Aby szczęśliwie wiodła się praca.
Kiedy wezwano Świętego Ducha
685Zadrżały ściany grodu Jagiełły,
I Witoldowskie działa ryknęły,
I w serce Litwy weszła otucha,
Że przez te murów święconych głazy
Nie przejdzie żadna do miasta klęska;
690Ani morowéj powiew zarazy,
Ani Tatarów stopa zwycięska.
XIX
I krwawa wojna, i mór wybladły,
Bo w sercu Litwy duch nie ten samy,
695Bo na kościołach krzyże opadły,
Ale nad jedną basztą obronną
Musiał się Tabor modlić najdłużéj;
Bo jego modła była niepłonną
[27],
Bo dziś ta baszta za twierdzę służy!
700Twierdza to święta, twierdza potężna,
Któréj piekielna siła nie złamie,
Bo tam króluje litewska księżna —
Bogarodzica na Ostréj Bramie!
Tam co dzień ucho łaskawe daje
705Na swych poddanych korne pacierze,
I Palemona szerokie kraje,
Od głodu, moru i wojny strzeże.
Część trzecia. Tatarowie pod Kleckiem
I
Wiatr ciągle wieje od stron południa,
Przez Ukrainę i przez Polesie,
710Z wiatrem zaraza wioski wyludnia,
Wiatr piorunowe obłoki niesie.
W piaskach i górach Litwy szczęśliwéj,
Ponad miastami wicher się kręci,
Grady żną kłosy dojrzałej niwy
715I szarpią kwiaty na sianożęci
[28].
II
Przez Ukrainę i przez Polesie;
To nie zaraza wioski wyludnia:
To Tatar nóż swoj morderczy niesie,
720W piaskach i górach Litwy szczęśliwéj;
To nie huragan szalony hasa:
Tatar pustoszy złociste niwy,
Tatar kwieciste łąki wypasa.
Ludzka się praca w niwecz obraca,
725Krew chrześcijańska płynie jak fala,
Co dnia a co dnia smolna pochodnia
Insze
[29] słomiane dachy zapala.
Daléj a daléj chmura się wali,
Wiatr ją zaledwie wyprzedzić zdoła,
730Gwizdnie na dachy biednego sioła,
Aby się ludzie w lasy chowali.
Gwizdnie, uderzy o baszty wieży,
Ażeby strzelbę miano w odwodzie,
Sygnał baczności da dla rycerzy,
735A serce niewiast strachem przebodzie.
Daremna wietrze twoja usługa!
Zaledwie kmiotek przestrogę zgadnie,
Zaledwie woły wyprzęgnął z pługa,
Już go tatarska horda opadnie.
740Jaskółki skore
[30] nie zawsze w porę
Zdołają zemknąć
[31] z strzechy rolnika,
Szczęka krzesiwo i strzecha gore,
I dym i płomień odlot zamyka:
I ginie ptaszę.
745Ledwie w poddasze
Zawionie, wietrze, twoja przestroga,
Zaledwie rycerz pałasz przypasze,
Już go krępują powrozy wroga.
Ledwie niewiasta wieścią strwożona,
750Zdoła wykrzyknąć, włożyć krzyż pański
Na biedne czoło, piersi, ramiona,
A już ją wloką w jasyr pogański.
Próżno rycerstwo po stepie hasa,
Zbiera podsłuchy, śledzi oczyma,
755Z gór się przygląda, śledzi wśród lasa,
Wczoraj tu byli, a dzisiaj nie ma.
Tatar co chwila szlaki omyla,
Z każdej przystani albo noclega
[32]
Albo rozsypką czwałuje
[33] szybko,
760To w niezliczony hufiec się zbiega.
Lecą — jak leci szarańcza mnoga
Z kraju do kraju, z niwy na niwę,
Za hordą ślady — krew i pożoga,
Przed hordą gońce — wieści trwożliwe.
III
765Król Aleksander złożon niemocą,
Do snu wiecznego ma zamknąć oczy,
Wtem jeden goniec przyleciał nocą,
Że już Podole we krwi się broczy;
Przyleciał drugi, od Ukrainy,
770Z wieścią o wojsku nieprzyjaciela,
Że Achmet-Geréj ze swemi syny
[34],
Na cztery części hordę rozdziela.
Jedna część w środek litewskiéj Rusi,
Pod starą Mińska poszła warownię,
775Druga w Polesiu plądrować musi,
Do twierdzy słuckiej drze się gwałtownie,
A trzecia, pewna dobrego skutku,
Poszła na Połock z tysiącem koni,
A czwarta horda, już w Nowogródku,
780Którego Gasztołd walecznie broni.
Przyleciał goniec trzeci i czwarty,
A wszyscy bladzi i przerażeni,
Bo pożar wszędzie już rozpostarty,
Bo Litwa gore w dziesięć płomieni.
785Struchlało Wilno — radni panowie
Do boku króla zbiegli się trwożnie,
Król konający, odzyskał zdrowie:
Swoją powinność uczuł pobożnie;
Próżno królowa do stóp się ściele,
790Próżno się senat odradzić stara,
Król chce sam stanąć na wojska czele,
Chrobre rycerstwo wieść na Tatara.
Rada senatu długo się wlecze,
Lecz od zamiaru go nie odwiodła,
795Młodzież rycerska brząknęła w miecze,
Przywdziała zbroje i konie siodła.
Kniaź Gliński wodzem! a każdy z panów
Gotuje hufce swoich żołnierzy;
Skreślono kartę wojennych planów,
800Kto, dokąd pójdzie i jak uderzy?
Już niepochmurne myślmi trwożnemi,
Ale zapałem błysnęły czoła,
Święte kochanie rodzinnéj ziemi,
Swych bohaterów do czynu woła.
805I lecą z miasta oddziały chyże,
Stawić wrogowi rękę odporną, —
Szczęsny Illinicz, hrabia na Mirze,
Powiódł chorągiew pierwszą nadworną.
Spłonęły jego włości bogate,
810Wróg nie przepuścił żadnemu siołu,
Hrabia pośpiesza dać mu odpłatę,
Jeszcze na świeżym stosie popiołu.
Odbić z niewoli niewiasty, dzieci,
Wzmocnić na duchu tych, co upadli,
815I w cieplej jeszcze krwi swoich kmieci,
Miecz zahartować, by rąbał zjadléj.
IV
Syn winien czuwać, gdy cierpi matka;
Gdy idą bracia, wstyd zostać doma
820Albo oszczędzać krwi swej ostatka!
Ze śmiałą głową, z duszą gotową,
Trzeba iść dla niéj na śmierć i klęski,
Więc pod chorągiew Illiniczową,
Stawił się rycerz Marcin Studzieński.
V
825Jutro o świcie wojsko wyruszy,
Wygnać spod Mira nieprzyjaciela;
Zajrzał jaśniejszy promyk wesela:
Bo zawżdy serce zbywa kamienia,
830Gdy powinności przed oczy staną,
Święty ich rozkaz wyrwał z uśpienia,
Pana Marcina myśl rozkochaną;
Nie czas o pięknej myśleć Maryi
Albo rozważać, że serce boli,
835Gdy na schylonej braterskiéj szyi
Ciąży haniebny powróz niewoli.
Póki Tatarzyn w Litwie zostanie!
Mogliby miasto napaść broń Boże!
840Och! a w tém mieście moje kochanie.
Héj na Tatary! moja szabelko!
Moj
[35] siwy koniu, do mnie co żywo!
Mamy przed sobą drogę tak wielką,
Szerokie pole i piękne żniwo!
845Do mnie stalowa przyłbico stara!
Do mnie mój piękny rycerski pasie!
Kiedy powrócę, zbiwszy Tatara,
Może pan ojciec ubłagać da się…»
W takich nadziejach serce skąpawszy,
850Westchnął modlitwą, pomyślał o niéj,
Uronił łezkę, — weselszy, żwawszy
Już śni, jak w polu Tatary goni.
VI
Piękny poranek na niebie świta,
Rzeźwo tchnie wietrzyk w cieniu gaika,
855Młoda niewiasta płaszczem okryta,
Z murów się miejskich z wolna wymyka:
Wokoło siebie patrzy nieśmiało
I czegoś słucha, na kogoś czeka,
Wtem za gaikiem cóś
[36] zatętniało
860I konny rycerz pędzi z daleka.
Przybiegł i dziarsko skoczył ze siodła,
Podali sobie ręce oboje,
Niewiasta miłem okiem powiodła
Jego sowito
[37] błyszczącą zbroję
865I białą rączką konia popieści,
Gęstą zasłonę z twarzy odwinie
I rzecze głosem cichej boleści:
«Już nas odjeżdżasz, panie Marcinie!»
To była Maria — pierwszy raz w życiu
870Przyszła w ten piękny lasek przy drodze,
Z domu rodziców wyszła w ukryciu;
Ach bo też ciężko było niebodze!
Chciała zobaczyć swego młodziana,
Na pożegnanie rzec mu: «Szczęść Boże!»,
875Chciała powiedzieć, że żadna zmiana,
Nigdy w jéj sercu postać nie może…
A przecież milczy, jakby się sroma
[38],
Jak gdyby sama z siebie nierada,
Stoi niepewna i nieruchoma.
880Na oczach uśmiech, a twarz jéj blada.
Tak się gdy grzmiące chmurzysko sunie,
Płynie po przedzie obłoczek bladszy,
Nim łzawym deszczem na ziemię lunie
Naprzód się w jasne słoneczko patrzy,
885To się w cień schowa — to wymknie z cieni,
To poblednieje, to zarumieni.
Rycerz przywiązał konia do brzozki
[39],
Tarczę przewiesił na siodła łęku,
Wbił w ziemię ciężki oszczep dziadowski
[40]
890I rysią skórę zwiesił na ręku.
VII
Ona do niego troskliwie rzekła,
«Panie Marcinie! Och ja się boję!
Chociaż całego stal cię oblekła.
895Czy twoja pawęż
[41] dosyć jest zwinna?
I czy twój pancerz dosyć jest gruby?
Przebacz, żem śmiała, żem tak dziecinna,
Ale się lękam twojej zaguby.
Twojej zaguby… nie, to nad siły,
900Nie mogę myśleć o twoim grobie,
Ciebie by w boju wrogi zabiły,
Mnie by zabiła tęskność po tobie:
Panie Marcinie! wracaj nieboże!
A pierś sklepiście okrywaj zbroją,
905Rodzice moi zgodzą się może,
Będę szczęśliwą — bo będę twoją»
«Maryjo dobra! — rycerz odpowie —
Pancerz mój twardy, miecz mój nie kruchy
Niosę me życie, niosę me zdrowie,
910Alem najlepszej pełen otuchy.
Gdy syn Kościoła walczy z pogany,
Nad głową jego anioł stróż lata,
A jego piersi strzeże od rany,
Bogarodzicy promienna szata,
915Czuję, że w ostrzu mego brzeszczota
Jest bezpieczeństwo i pomsta braci;
Z tą myślą ręka potężniej grzmota,
A brzeszczot hartu swego nie traci,
Nie zdoła przebić serca w mem łonie,
920Niech się Tatarzyn, jak chce, rozhula,
Kiedy pomyślę, że ciebie bronię,
Naszych kościołów, ludu i króla.
Zdrową mi zostań! ja wrócę zdrowo,
Może Bóg spełni nasze nadzieje,
925Zamiast pancerza szatę godową
Z łupów tatarskich szytą przywdzieję.
Pereł, brylantów sznurek bogaty
Twéj pięknéj twarzy blasku przyczyni,
Z lamy złocistéj będą ornaty,
930Do katedralnéj naszéj świątyni,
Sam Wojciech Tabor, wielki mąż Boży,
Choć go nie bawią złota ponęty,
Będzie wyglądać jak jaki święty,
Kiedy je włoży.
935Bywaj mi zdrowa! żywym zostanę,
A nie zawstydzę mego oręża!»
I ucałował oczy spłakane,
I sam zapłakał… cichą łzą męża,
I wskoczył na koń, i ręką skinął,
940Och bo się trudno rozstać z niebogą!
I koniem zręcznie w polu wywinął,
I pędem wiatru puścił się drogą.
VIII
W cichéj nadziei, w cichéj obawie,
945Krzyż na powietrzu skreśliła za nim,
I do modlitwy klękła na trawie.
Nie było zaklęć ani rozpaczy,
Jeno kochanie, jeno tęsknota,
Bo rycerz widział, co słowo znaczy,
950A więc mu zazdrość sercem nie miota,
I dziewic u nas serce dostojne,
Choć za kochankiem truchleje trwogą,
Nigdy nie rzekła: nie jedź na wojnę,
Bo tam na wojnie zabić cię mogą.
955
Do wszystkiej szlachty litewskiej rzeszy,
Kto jeno poczciw, niech oręż chwyci
I na obronę ojczyzny śpieszy.
Rosną chorągwie obrońców wiary,
Litwa grzmi echem wojennej nuty,
960Gliński rozesłał swoje rajtary,
Aby tatarskie zbadać obroty.
X
Od Nowogródka wieść niezbyt trwożna:
Zbiega się szlachta, bliscy, dalecy,
Pan Marcin Gasztołd czyni, co można,
965Gromi Tatara z murów fortecy.
Pan Iwan Tryzna i pan Niemira
Biją ich w polu, poza murami,
Illinicz mści się za klęski Mira,
Gdzie wyginęli bezbronni sami.
970Radziwiłłowi Nieśwież spalili,
Wioski spalili — lecz czynszownicy,
Wnet siedli na koń i w jednéj chwili
Łeb im strzaskali w Dorohowicy;
975Wdowa po mężnym kniaziu Siemionie,
Stała w obronie swojego miasta,
Jako orlica w piskląt obronie:
Tam głowa rodu, mały kniaź Jerzy,
Pod okiem matki dziarsko się chowa;
980Cóż jeśli Tatar znienacka wbieży
I lube dziecię w więzy zakowa!?…
Lecz król i Gliński spokojni o nią,
Bo księstwo słuckie wojska ma dużo,
A bojarowie kniahinię bronią,
985Zaścianki szlachty wiernie jéj służą;
Sama kniahini sercem nietrwożna,
Na zamku armat, prochu dostatki:
Więc co do Słucka, spuścić się można
Na wierność bojar
[42] i rozpacz matki.
XI
990Ale Glińskiego insze rajtary
Wpadli w sam środek tatarskiej dziczy
I bój był krwawy, mnogich bez miary
Tatarów zbito. Zamiast zdobyczy,
Przynieśli wodzom straszne trofeja
[43]:
995Dziesięć głów wroga wbitych na dzidy
I wieść straszliwą, że dzicz Gereja,
We sześć tysięcy śpieszy do Lidy.
XII
Padła jak piorun myśl bojaźliwa
O jagiellońską latorośl drogą,
1000Na zamku lidzkim król dogorywa,
Na koń nie wsiądzie, porwać go mogą!
Więc rada w radę: kanclerz Jan Łaski,
Jan Zabrzeziński i Jan Sobotka
Króla do miękkiéj kładą kolaski,
1005A Wojciech Tabor siadł z nim do środka,
Królowa u nóg i do stolicy
Wyruszył pochód. Wszyscy truchleli,
Senatorowie jako woźnicy,
Siedli na kozioł, cugle ujęli,
1010A król co chwila w boleściach stęka,
Marzy Tatarów, do broni woła,
Drżąca, troskliwa, a wierna ręka
Pot mu śmiertelny ociera z czoła,
Dwie doby jadąc noga za nogą,
1015Ledwie stanęli w wileńskiéj bramie,
Wszędzie wieśniactwo przejęte trwogą,
Patrzy na pochód i ręce łamie.
Czapkę przed pańską schyla karocą
I do zamkniętych okien się kłania,
1020Uczuwa swoją dolę sierocą:
Bo pęknął puklerz, co ją osłania.
Stanęli wreszcie już w murach Wilna,
Lud się dowiedział, upadł w otusze,
Miasto zaległa cisza mogilna,
1025Mogilna trwoga zaległa dusze,
Każdy kto może, umknąć się stara,
Każdy przedśmiertne mówi pacierze:
«Wybaw nas Boże z mocy Tatara!
Brońcie głów naszych dzielni rycerze!»
XIII
1030Już Tatar w Lidzie. — O milę wkoło
Puszcza zagony na każdą stronę:
Czy dwór, czy kościoł, czy ciche sioło,
Wszystko zniszczone, wszystko spalone;
Z lidzkiej warowni widać pożary,
1035Słychać ich wrzaski, słychać płacz ludu,
Boże zastępów! broń twojej wiary!
Zeszlij nad hufce anioła cudu!
Polski ochotnik zbliża się z wolna,
Kłóci się w twierdzy szlachta gwałtowna,
1040Jeśli tak dłużej — horda swawolna,
Całą krainę z ziemią nam zrówna.
XIV
Na koniec jakoś zbiegło do Lidy,
Rycerskiej szlachty dziesięć tysięcy.
«Héj czas już rzucić jarzmo ohydy!
1045Czas do roboty wziąć się goręcéj!»
Krzyknął kniaź Gliński: i w jedną stronę
Wysłał pancernych zastęp niemały,
W drugą rajtary swe wyćwiczone,
W trzecię puszkarzów z dobremi działy
[44],
1050I w imię boże począł się taniec,
Szlachta się bardziéj, bardziéj ośmiela,
Odetchnął nieco wiejski mieszkaniec,
Bo już obrońcę, bo ma mściciela,
Co dzień przewagi nowe nad zgrają,
1055Polskiego męstwa nowe popisy,
Codziennie jeńców przyprowadzają,
Lub niosą głowy wbite na spisy.
Na koniec nocą, trzecią czy czwartą,
Chlubnym się plonem uwieńcza praca:
1060Machmed-Gereja z Lidy odparto.
Znów w nowogródzkie strony powraca.
XV
Hejże ha za nim! — kręci się żmija,
Nie prostą drogą, ale rozsypką,
Niechaj nam sprzyja Jezus Maryja!
1065Ścigać ich wszędzie, doganiać szybko,
Ale zbójectwo wichrem się błąka,
Błędnemi szlaki lecą jak wściekli,
Gdzie jest Oszlaszyn, Cyryn, Połonka,
Byli — spalili i w lot uciekli.
1070Litwa ich tropi — horda zbójecka
Umie pogoni zmykać nie lada,
Wreszcie przylata pod mury Klecka
I tam swój wielki tabor zakłada,
Tam krwawych łupów czyni podziały,
1075Z krwi myją ręce, umacnia siły,
Tam wszystkie hordy zebrać się miały,
Co w dziesięć szlaków Litwę niszczyły.
XVI
Synowie chana, dwóch mężnych braci,
1080Kując łańcuchy, wijąc powrozy,
Czekają Litwy w groźnéj postaci;
Ostrzą na głazach krzywe szabliska,
Sprawiają w łukach cięciwy, groty,
Czynią przechwałki i pośmiewiska
1085I rozbijają białe namioty.
Białe namioty w polu rozbili,
Konie puścili na grząską paszę,
Gdy niespodzianie, o rannéj chwili,
Nadbiegło chrobre rycerstwo nasze;
1090Naprzód Glińskiego rajtaria wpada,
Zabiera szatry
[45] w polu rzucone
I co się pasły ich koni stada,
Zgania tabunem na polską stronę.
Tatarzy szkodę odbijać lecą,
1095Wśród rozpaczliwych krzyków i wrzawy,
I hufiec pieszy, i konnych nieco
Przez wrzącą rzeczkę bronią przeprawy.
Gdzie był bród płytki miejscu piasczystem,
Napięli łuki, puścili strzały,
1100Żelazne groty ze szczękiem, świstem
W litewskie hufce jak grad leciały,
Tak gdy niebaczny bartnik podrażni
Na rój lecące gromady pszczole,
Z brzękotem groźby i nieprzyjaźni,
1105Tysiące żądeł twarz jego kole,
Celnie strzelają z łuków Tatarzy!
Strzał wyleciało mnogie tysiące.
Że za ich cieniem, jak mówią starzy,
Jakby za chmurą — skryło się słońce,
1110Niejednemu pocisk przestrzelił głowę
I niejednego powalił z siodła,
Strzała przebiła blachy stalowe
Albo rumaka ciężko dobodła.
Litwa się cofa, — ale po chwili
1115Śmielej się pocznie brać ku przeprawie,
Radziwiłłowscy z rusznic strzelili,
A broń to była nieznana prawie,
«Hej w imię Boże! przebrnąć te brody!»
A była gęsta zarośl u brzega;
1120Więc Litwa rąbie chrusty i kłody,
Rzuca do rzeki i po nich wbiega.
Gliński jak orzeł, jak błyskawica
Chruścianym mostem rzekę przebywa,
Na kark tatarski wpada konnica,
1125I rzeź nastaje krwawa, straszliwa:
Grzmot od wystrzałów, twardy zgrzyt blachy,
Tętnienie koni, rżenie, kurzawa,
Ciężkie w powietrzu mieczów zamachy,
Tam wódz rycerstwu ducha dodawa,
1130Tam konający «dobij mię!» błaga,
A sznurem płynąc, warczy posoka,
Z piersi hordyńców
[46] pierzchła odwaga.
Proszą o wsparcie swego proroka.
XVII
1135Ale się rumak nadarzył świeży,
Wskoczył nań — «Za mną!» — grzmiące kopyto
Znów daje hasło, gdzie iść należy.
Wśród żądeł mieczów, strzał i bardyszy,
Kurz pokrył wojsku oczy i twarze,
1140A jednak widzi, a jednak słyszy,
Gdzie im kniaź Gliński uderzyć każe;
Szlachta się waha, słabnie, w natłoku
Przed liczną hordą wytrwać nie zdoła.
Wtém nowogródzka chorągiew z boku
1145Idzie na pomoc jak miecz anioła;
Wściekły pohaniec znów ruszył w taniec,
Wzmógł się na siłach, tabor zamyka.
Ale grodzieńskich puszcz wychowaniec
Wziął go na oszczep, jak bierze dzika,
1150Mostem padł Tatar zbity zwycięsko,
Konie swych jeźdźców dławią i tłoczą;
Chorągiew mińska wespół z grodzieńską
Po stosach trupów krążą ochoczo.
XVIII
Lecz nowy sygnał do boju dzwoni, —
1155Nowy zasiłek pomocy boskiéj: —
Hufiec koronny we trzysta koni,
Lekko, z husarska wiedzie Czarnkowski.
Z dala rozstawił hufce na górze,
Od trąb, od bębnów zagrzmiała niwa,
1160Aż wróg się zdumiał — wojsko tak duże
Skąd na obronę Litwie przybywa?
Chce się orzeźwić, a tu już zmierzcha;
Lecz sparł go Gliński przy rzece Ceprze,
1165Położył trupem — a reszta pierzcha.
Wrogów dwadzieści
[47] padło tysięcy,
A któż policzy konie poległe?
A trzy tysiące tatarskich jeńcy
Przy murach Wilna dźwigało cegłę,
1170Uszły tatarscy obaj książęta,
Przez grząskie błota, przez ciemne lasy,
A Litwa długo ten dzień pamięta,
Będzie pamiętać na wieczne czasy!
XIX
1175Dziś Kraśnym Stawem naród nazywa:
Tarcze i hełmy z godłem zbojeckiém
Rolnik na polach dziś wyorywa.
A kurhan jeden, drugi i trzeci
Kopcem tatarskim dotąd się zowie,
1180Idzie pamiątka z ojców na dzieci,
Że tu pobici są Tatarowie.
A choć od owéj wielkiéj zagłady
Cztery stulecia mija bez mała,
Dziś jeszcze mówią swym wnukom dziady
1185O wielkich czynach kniazia Michała.
Kniaź był wybawcą dla Litwy całéj,
Był bohaterem pomiędzy braćmi:
Któż by odgadnął, że blask swej chwały,
Podłem zabójstwem i zdradą zaćmi.
XX
1190Modła serdeczna niebo przebija,
Ale wyroków zmienić nie zdoła.
Prosząc za lubym, tęskna Maryja,
Odwiedza święte progi kościoła.
Próżno bolesną dzieląc się troską,
1195Do krat pokuty uczęszcza rada;
Przed Zbawicielem i Matką Boską,
Stan swojéj duszy kornie spowiada.
Ale niebiosa próżno zaklina:
Niebo nie chciało przyjąć ofiary,
1200Nie ocaliło zdrowia Marcina.
Podczas morderczej bitwy z Tatary
Oszczep mongolski strzaskał mu ramię;
Strzała puszczona z twardej cięciwy,
Ostrym się grotem w piersiach załamie;
1205Rycerz się zachwiał, — padł jak nieżywy:
Wśród bojowiska nikt nań nie zważa.
Ledwie po bitwie, a ciemną już nocą
Jakieś życzliwe serce husarza
Towarzyszowi przyszło z pomocą:
1210Ocalił brata, co krwią oblany
Już dogorywać w mdłości poczyna;
Omył, przewiązał, zasklepił rany,
Na tatarskiego wsadził mierzyna
[48]
I zaprowadził na wieś pobliską,
1215I tam wypytał aż do ostatka.
«Jak herb waszmościn? jakie nazwisko?
W jakim powiecie ojciec i matka?»
«Jestem Studzieński, — Marcin mi imie,
Gryf jest herbowym moim klejnotem;
1220Ród mój w Poznańskiem bywał w estymie,
Aleśmy jakoś zbiednieli potem;
Ojciec i matka dawno już w grobie,
A mnie tu nędza w świecie pędza:
Ale jak mogę przypomnieć sobie,
1225Że mam w Oszmianie krewnego księdza.
Tam chciałbym dobrnąć, gdy będą siły,
A jeśli umrę między obcemi,
Wszakże tu będą kopać mogiły:
Będzie i dla mnie trzy łokcie ziemi!
1230Umrzeć dla kraju i dla Pana Boga,
Nie żal polskiemu bojownikowi!
A już tam droga moja nieboga
Zgadnie, żem umarł i pacierz zmówi».
XXI
«Ej bredzisz waszmość — husarz odpowie —
1235Rany waszmości goją się prawie;
Za tydzień, drugi, da Pan Bóg zdrowie:
Ja do Oszmiany sam cię dostawię.
Moi rodzice żyją tam blisko;
I ja mam kraśny cel mych zalotów,
1240A jak jej imię, a jak nazwisko,
Nie powiem waści, boś odbić gotów».
Dzięki staraniom bratniej opieki
Od ran tatarskich boleść nie taka:
Marcin Studzieński chory, kaleki,
1245Został pod Kleckiem w chacie wieśniaka.
Część czwarta.
Zgon Wojciecha Tabora
I
Król Aleksander już w Wilnie złożył
Na łonie śmierci znękaną głowę,
Nawet tej pięknej chwili nie dożył,
Aż mury miejskie były gotowe.
1250Postrach tatarski grzał do roboty,
By się zasłonić prędzej od klęski,
Ale najwięcéj dawał ochoty
Wielki mąż boży, biskup wileński.
Grosz szczodrobliwy sypał w ofierze,
1255Miłemu miastu w jego potrzebie,
Otworzył w wioskach mnogie szpichlerze
[49]
I robotników garnął do siebie.
II
We dnie i w nocy zwożono cegły,
Dźwigane ludu wielkiemi siły;
1260Już się w obronne ściany uległy,
Już się w wysokie baszty spiętrzyły.
A każda wieża głowę piętrzastą
Chlubnie podnosi na Litwę całą
I Gedymina odwieczne miasto
1265Piękną a groźną postać przybrało.
Snadź
[50] duch Jagiełłów czuł radość nową,
Z wysokich niebios gdy spojrzał na nie,
Przez Gedymina pierś granitową,
Przebiegło ciepło w zimnym kurhanie,
1270Do swej wzniesiona już wysokości,
Kiedy ostatnia baszta stanęła,
Sędziwy biskup płakał z radości,
Widząc owoce swojego dzieła.
I drżące ręce wznosi ku ścianie,
1275I do modlitwy kolana chyli.
«Teraz w pokoju puść mię już Panie!
Bo upragnionej dożyłem chwili!
Zabezpieczenie w potomne wieki,
Twojego ludu widzą me oczy:
1280Niechże mur drugi, mur Twéj opieki,
To chrześcijańskie miasto otoczy».
III
Zatém rozkazał uderzyć w dzwony,
A krzyż Chrystusa niosąc po przedzie,
Ze wsi i z miasta lud zgromadzony
1285Dokoła murów z obrzędem wiedzie:
Pokrapia ściany święconą wodą,
Przy każdéj baszcie dłużéj przystanie,
A zacne dłonie wznosząc nad trzodą,
Z miednickiéj bramy dał przeżegnanie;
1290Z uszanowaniem głowy uchyla,
Pada na klęczki orszak narodu
I wielka a święta chwila,
W życiu pasterza i w życiu grodu.
IV
Och! bo chwil wielkich w życiu tak mało,
1295Radość bez ofiar stać się nie może.
Wkrótce stroskane Wilno płakało
Po swoim ojcu, po swym Taborze.
Złaman chorobą, pracą i laty
[51],
Czuje, że stanął w wieczności progu.
1300Pójdźmy zobaczyć w jego komnaty,
Jak sprawiedliwy umiera w Bogu.
V
Z białą rzęsistą od pasa brodą,
Z obliczem piękném, suchém, schorzałém,
Siadł starzec w krześle. Czoło pogodą,
1305Oczy się jego iskrzą zapałem;
Habit świętego Franciszka gruby
Na zwiędłych członkach jak leży,
Bo Wojciech Tabor uczynił śluby,
Dać się pochować w mniszej odzieży.
1310
W mosiężne klamry spoczywa księga.
To Pismo Święte — pokarm niebieski,
Wierzącéj duszy moc i potęga.
Na starcu znaczne cierpień ostatki,
1315Lecz się już dusza niebem nasyca,
Wyswobodzona z kościanej klatki,
Chciałaby lecieć jak gołębica,
W górę!… wysoko!… i wnet uleci,
Lecz jeszcze miłość ku ziemi zowie
[52]:
1320Ojciec pożegnać musi swe dzieci,
Bo tu spłakani stoją synowie.
VI
Naprzód — król Zygmunt, wiedząc, że chory,
Chce uczcić starca ostatnie chwile,
Przysyła do niego swe senatory;
1325Pasterz ich przyjął — wysłuchał mile
I głosem cichym jako brzęk pszczoły,
Przemówił do nich w następne
[53] słowa:
«Nie płaczcie waszmość, gdym ja wesoły,
Nas nie rozdzieli deska grobowa:
1330Jeśli oglądam Pańskie oblicze,
Jeśli wysokie niebo posiędę,
Wiecie, jak ziemi ojczystéj życzę,
Tam modlitwami służyć jéj będę!
Za króla, za was i za rycerze,
1335Za stany miejskie, za stan poddańczy,
Będę się modlić. Niech Bóg was strzeże,
Od głodu, moru, ognia, szarańczy!
Niechaj wam niebo męstwa przyczyni,
Od pól oddala grady i susze!
1340Będę strzec Litwy, a wy, Litwini,
Módlcie się tutaj za grzeszną duszę!»
VII
Przeżegnał panów skostniałą ręką;
Wyszli ze łzami senatorowie, —
1345Padł na kolana i tak doń powie:
«Panie! Wy ojcem naszym jesteście!
Tyleście miastu dali opieki,
Raczcie zezwolić by w naszém mieście,
Stanął twój pomnik w potomne wieki!
1350Niech go wyrobią nasi rzeźbiarze!
Niech go wykują nasi kowale!
A my, magistrat, jak dług nam każe,
Sami ustawim na miejskim wale!»
— «Panie Burmistrzu! praca za długa,
1355Mnie za ten pomnik nie kupisz nieba,
Jakaż tu była moja zasługa?
Żem ja was kochał? bo tak potrzeba!
Te wasze baszty, te wasze ściany,
Ta łza, co u was w oczach się kręci,
1360To będzie pomnik mój wykowany!
On moją pamięć trwaléj uświęci!
Czy nieprzyjaciel, czy czas go zburzy,
Wy się nie leńcie kielni i młota.
Niech wasze głowy strzeże najdłużéj,
1365Aby nie poszła marnie robota,
W Bramie Miednickiej postawcie straże,
A gdy zadzwonią, że już mię nié ma,
Pierwszy, kto w niéj się jutro ukaże,
Pięćset kop groszy niechaj otrzyma!
1370Grosz na to w mojéj znajdziecie skrzyni,
Opieczętowan wielce starannie,
Niechże to łaska wasza uczyni,
Bom tak ślubował Najświętszej Pannie!
Bywajcie zdrowi, mój Otoczeńko!
1375
Bywajcie zdrowi!» I drżącą ręką
Mosiężnej księgi otworzył klamrę,
I począł czytać — i święta rosa,
Zwilżyła oczy, co jeszcze gorą.
1380Snadź świętej duszy tęskno w niebiosa!
Burmistrz i Radni wyszli z pokorą…
On się zadumał, w górę wzniósł oczy,
Przycisnął mały krzyżyk do łona,
Wtém jęknął kapłan, co stał z uboczy,
1385Że pasterz kona…
VIII
O zmroku w mieście zagrzmiały dzwony
I wieść żałośna wszystkich uderza,
Że już dobrego nie masz pasterza!
Płacz po nim, ludu osierocony!
1390Mnogi się naród tłoczy w ulicy,
Wszyscy żałośni, wszyscy ciekawi,
«O! na pasterskiej naszej stolicy,
Drugi się Tabor nie prędko zjawi».
IX
Pan burmistrz spełnił to, co mu każe,
1395Święty nieboszczyk — nazajutrz do dnia
[54]
W Miednickiéj Bramie postawił straże,
By najpierwszego spotkać przechodnia.
Któś idzie pieszo z miednickiéj drogi…
1400I w miejskiej bramie stanął przed wartą
Pokaleczony żołnierz ubogi.
Twarz ma i postać jeszcze młodzieńczą:
Stąpa szykownie, zbudowan składnie,
Lecz głuchym kaszlem piersi mu brzęczą
1405I skaleczoną ręką nie władnie.
Skłonił się warcie, wstrzymał się w bramie,
Spojrzał na nowe żelazne wrota
I rzekł z boleścią, co łez nie kłamie:
«Gdzież się ja udam, biédny sierota!» —
1410«O, ja waszmości drogę pokażę!
Pójdziesz na ratusz, sąd cię opisze». —
Rzecze mu żołdak, co pełnił straże,
Ze śmiechem patrząc na towarzysze.
«Na ratusz! — krzykną. — Kto waszmość taki?
1415I skąd przychodzisz w tak rannéj chwili!»
Rozswawolone miejskie żołdaki
Halabardami go otoczyli.
«Po co na ratusz? Héj! hola! hola!
Albom ja zbrodzień? — rzekł żołnierz śmiele —
1420Ja wracam z boju, z kleckiego pola,
Tatarskie rany noszę w mém ciele!
Szanujcie rany! bo jak Bóg miły,
Jeszcze choć szczudłem bronić się mogę!»
1425Wejścia do miasta przecięły drogę.
«Wasz ratusz żadną nie jest mi władzą!
Ja jestem szlachcic!» — wolał kaleka;
Lecz go żołdaki gwałtem prowadzą,
Gdzie na ratuszu obrada czeka.
X
1430
W bogate pasy, w błyskotek wiele,
Panowie radni siedzą przy stole:
Pan burmistrz miasta siedzi na czele,
A obok niego radni, ławnicy,
1435Z krętemi wąsy, z butnemi głowy,
A obok pana Piotra Kotwicy,
Siedzi poważny pisarz sądowy.
Kunsztownie tkaną perską makatą
Pozaściełano stoły i ławy,
1440Pan burmistrz trzyma księgę bogatą:
To magdeburskie miasta ustawy.
Jeden ma w czapce kitę pierzastą,
Drugi ma spinkę z drogich kamieni,
Świetneż być musi wileńskie miasto,
1445Gdy jego rajcy tak przystrojeni.
XI
Straż do ratusza wiedzie żołnierza,
Kędy
[55] zasiada rajców drużyna,
Każdy ciekawém okiem go zmierza,
Oblicze jego coś przypomina.
1450Ten, co miał zwierzchność nad miejską wartą,
Tak przed urzędem rzecz swoją czyni:
«Ledwie Miednicką Bramę otwarto,
Ten pierwszy człowiek zjawił się przy niéj
Kto on? skąd idzie? jam go nie pytał,
1455A resztę czyńcie, jak się wam zdawa
[56]».
«Marcin Studzieński! znamy go, znamy!» —
Wykrzyknął burmistrz i rajców grono
I wnet za przejście Miednickiéj Bramy,
Pięćset kop groszy mu wypłacono.
1460Biédny kaleka patrzy się, dziwi,
Swemu bogactwu i sam nie wierzy;
Lecz go obiegli
[57] rajcy życzliwi
Jak przyjaciele, jak bracia szczerzy:
«Boska nad tobą czuwa opieka,
1465Co było nie jest — w rejestr nie piszem,
Boś ty wybrańcem świętego człeka,
Bądź naszym bratem i towarzyszem.
Powiedz nam, z jakiéj przybywasz strony,
Czemu z twych oczu łza bujna płynie.
1470Czemu powracasz pokaleczony,
Wszystko nam powiedz, panie Marcinie».
XII
Odpowie żołnierz — powieść niemiła:
W bitwie pod Kleckiem byłem zrąbany,
1475Strzała tatarska pierś mi przebiła.
Dobry towarzysz przybył z pomocą,
Ratował, leczył jak brat jedyny,
A tuląc moją dolę sierocą,
Zawiódł w Oszmiańskie, do swéj rodziny,
1480I ja tam miałem krewnego księdza
U franciszkanów, na Mieście Starem,
Ale w klasztorze zwyczajnie nędza;
Czułem, że jestem księdzu ciężarem,
Ramię mam chore, szablą nie władnę,
1485Żołdem rycerskim żyć już nie mogę,
Nie umiem wdać się w rzemiosło żadne,
Więc kij żebraczy… i daléj w drogę,
Tedy z Oszmiany pieszo wychodzę,
Ale zaledwiem uszedł pół mili,
1490Jacyś mię zbójcy napadli w drodze
I towarzysza mego zabili.
Pokaleczony, z grosza odarty,
Inaczej radzić gdy było próżno,
Wlokłem się tutaj, ot dzień już czwarty,
1495Z wioski do wioski, żyjąc jałmużną;
Szedłem, nie wiedząc, gdzie głowę złożę,
Ujął mię żołdak przy bramnéj warcie,
Gdy miłosierdzie cudowne Boże,
Przez wasze ręce dało mi wsparcie».
XIII
1500«Snadź
[58] ci nadeszła nagrody pora,
Żeś mężnie walczył w kleckiej potrzebie
[59],
Błogosławiona dusza Tabora
W ostatniej chwili przeczuła ciebie.
Ciebie wybrały boże wyroki,
1505Narzędzie cudu widzimy w tobie,
Pójdźże nawiedzić pasterza zwłoki,
Na dobroczyńcy pomódl się grobie».
Tak doń mówili miejscy rajcowie,
A pan Kotwica grzecznie i skromnie
1510Wziął go na stronę i cicho powie:
«A na wieczorek przyjdź waszmość do mnie!»
XIV
W dworcu biskupim smutne dziś rano,
Litwa straciła swego pasterza,
Dzwon katedralny głucho uderza,
1515Niosąc po kraju wieść opłakaną.
Na prostej ławie, prostym kobiercu,
W izbie, gdzie świateł iskrzy się siła,
Leży mąż boży — z ręką na sercu,
Już dusza jego… tam, gdzie tęskniła,
1520Już z wysokości krainy górnéj,
Może się patrzy na Litwę drogą!
Księża żałobne pieją nokturny,
Tłumy się ludu cisną, jak mogą,
Żałość rozlana w modlitwie, w śpiewie.
1525Po wszystkich twarzach łzy bujne biegą,
Każdy się modli — ale sam nie wie:
Modlić się za nim albo do niego.
XV
Gdy się docisnął, wsparty na kuli,
1530U nóg pasterskich klęknął na ziemi,
Wdzięczną modlitwę lejąc najczulej,
A między ludźmi już rozgłos lata,
Że to jest rycerz, że to ten samy,
Co do miednickiéj pierwszy wszedł bramy,
1535Że mu sądzona kwota bogata.
Marcin się modli. — Czy dusza wrząca
Dawne mu w sercu wspomnienia budzi?
Czy od zbytniego natłoku ludzi,
Czy z niezliczonych świateł gorąca?
1540Głowa się mroczy… chwieje się, bladnie,
Ledwie przez ciżbę wyszedł do sieni,
I na podłogę pada bezwładnie,
Jak upadają gromem rażeni.
Długą czy krótką przeleżał chwilę,
1545On nie pamiętał, a nikt nie zważa,
Ciało obwite w łachman nędzarza,
A dusza strojna w skrzydła motyle,
Przez wspomnień kwiaty, przez wspomnień ciernie,
Leci… o kwiatek, o cierń zahaczy…
1550To — uśmiech lubéj, co kocha wiernie,
To — krwawa bitwa, to — strój żebraczy,
To — napad zbójców, to rzewna modła,
Przy zacnych zwłokach ojca Tabora,
Wtém go chrapliwa mowa ubodła,
1555«A powstań waszmość! spać tu nie pora,
Spać tu nie miejsce, wynoś się skoro!»
Żołdak, co w sieniach odprawiał straże,
Szarpnął go silnie za rękę chorą
I z progów pańskich wynieść się każe.
XVI
1560
CudPowstał Studzieński — ale o dziwa!
Strzaskana ręka już go nie boli,
Rana, co w piersiach, już nie narywa;
Odrzucił szczudła — przeszedł powoli
I sam nie wierzy, sam siebie bada,
1565Czy jest w istocie zdrowym i hożym:
A więc ludowi cud opowiada,
Co mu się trafił przy mężu bożym.
Tłoczy się naród bliski, daleki,
Słucha powieści, cudom zawierza:
1570Bo sam oglądał rany kaleki
I wierzył w świętość ojca pasterza.
Dzisiaj powiecie: «bajka to stara!»
Anachroniczna ta powieść cała,
Ojczyzna cudu, kruchciana wiara,
1575Dziś z chrześcijańskich serc uleciała.
A czyż ja mówię, że ona żyje
Lub że dziś nasze czyny okrasza?
Ze starych kronik powtarzam chryję
[60]:
Wierzcie, nie wierzcie, jak łaska wasza,
1580Dzisiaj nie nęcą anioły boże,
Dzisiaj niestraszni piekielni czarci,
Czy cud być może? albo nie może?
Czyśmy go warci? albo niewarci?
Czyśmy już w naszej rozumnej pysze
1585Wydarli Panu berło z koroną?
Ja w to nie wchodzę, lecz powieść piszę
Z czasów, gdy jeszcze w cuda wierzono.
Marcin Studzieński zeznanie cudu
Do katedralnej zaniósł świątyni:
1590Stało się jawnem w obliczu ludu,
Jak Pan maluczkim swe łaski czyni.
Epilog
Dał pan Kotwica wieczór wspaniały,
Powrót obchodzić chciał Marcinowy,
Pięćset kop groszy — to grosz niemały,
1595Więc go do spółki ciągnął handlowej.
Marcin zezwolił, bo z jego chatą
Spółkę serdeczną miał z dawnych czasów;
Więc uradzono na przyszłe lato,
Wspólnie nakupić pereł, hatłasów,
1600Po drogie wina posłać do Gdańska,
Kupić złotogłów', futra sobole,
«A co do reszty… w tém łaska Pańska,
Spuśćmy się całkiem na Jego wolę!»
Odwiódł na stronę pana pisarza,
1605«Stary kolego! — rzekł mu do ucha —
Czy widzisz waszmość, co mi Bóg zdarza,
Miłoż mieć zięciem takiego zucha».
Pan pisarz miejski pojął te słowa,
Że się z nierównym spotkał szermierzem,
1610Ale co wyrzekł — milczenie chowa
Kronika stara, z któréj to bierzem,
Musiał pomyśleć: «niech kat naruszy,
Trzeba odkosza zgryźć po kryjomu!»
Potem wziął czapkę przytulił uszy,
1615I powędrował cicho do domu.
A tam nauczcie, czy pito wiele?
Wiele zjedzono soli i chleba?
I czy na końcu było wesele?
O tém i mówić, zda się, nie trzeba.