- Dusza: 1
- Kondycja ludzka: 1
- Melancholia: 1
- Miłość: 1
- Miłość spełniona: 1
- Sztuka: 1
- Śmierć: 1
- Zmysły: 1
- Życie jako wędrówka: 1
Pisownia łączna / rozdzielna: zwolna > z wolna; po społu > pospołu.
Pisownia poszczególnych wyrazów: oh > och.
Interpunkcja — dodano kropkę na końcu strofy: spokojem.
Maciej SzukiewiczSielanka
1
Niepomni świata, ludzi, czasu i przestrzeni,
Nie słyszeli, co świerki nad głową ich gwarzą,
Nie widzieli, że słońce gór szczyty rumieni,
5Nie czuli, że chłód bagien, snując się już w lesie,
Białą, wilgotną zmorą pada na pierś ziemi
I że to mech puszysty pod ich stopą gnie się,
Tłumiąc odgłosy kroków pieszczoty miękkiemi
[1],
I że oto na niebie, z wolna i nieśmiało,
10Noc błysnęła skrą złotą, drobniuchną i małą,
I majestat swój mnożąc wciąż większym gwiazd rojem,
Przestwory napełniła ciszą i spokojem.
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą,
A jak ważki złociste nad wodą się ważą,
15
Badali, która chwila dla duszy jest świętsza:
Czy gdy jeszcze pożądań roi sny najsłodsze?
Czy gdy już śnieżne pióra o krwi pożar otrze?
Czy może kiedy rozkosz dreszczem przejmie ciała,
20A ona precz odchodzi, powiewna i biała?…
Nad tym oni dumali jak u bliźniąt we śnie
Każde dla siebie tylko, jednak tak współcześnie,
Że gdy szyszka z szelestem upadła na chrusty,
A oni przystanąwszy ust szukali usty,
25I wzajemnie na licach opierając lico,
W sercach sobie czytali zwiększoną źrenicą —
Byli, jak przeciw sobie stawione zwierciadła,
Między które płomienna pożoga upadła
I jasno się w nich pali i po tysiąc razy
30Tysięcznymi w obudwu odbita obrazy
Idzie w bezmiar, z bezmiaru niezmienna powraca
I znów mknąc tam, skąd przyszła, blasku nie zatraca,
Jeno w nieskończoności mamiącym półmroku
Coraz większą i czystszą wydaje się oku.
35Mówiła, przytulając się do piersi jego:
Jak cień z światłem, łza z śmiechem pospołu się noszą
Niewysłowiony smutek z bezbrzeżną rozkoszą?
Czemu dla tych upojeń, co ciałem kołyszą
40I są napiętym nerwom ochłodą i cisza,
A dla mniszych umysłów skalaniem i grzechem,
Tęskność i melancholia koniecznym są echem?
Jak to tłumaczyć, powiedz? Czy może w tym leży
Upragnienie rozkoszy nowej, innej, świeżej?
45Czy może jest w tym smutek błędnego motyla,
Co płacząc startych skrzydeł, nad lilie się schyla?
Może to brzóz żal niemy, co z rozwianej wici
Sączy się niewidzialny, a kogo pochwyci,
Temu najrańszy ranek, najzłocistsze słońce
50Zamienia na wieczory tęskne i płaczące? —
Czyżby mogła natura karcić twór bezmyślnie
Za to, że pierś do piersi chciwie się przyciśnie,
Do warg przytulą wargi i do duszy dusza?
I czymże jest natura? i cóż ją to wzrusza?
55Snadź inna moc to sprawia… Oto, odkąd pomnę,
SztukaIle razy patrzyłam na dzieła ogromne,
Czy była to z Apollem pędząca kwadryga
[2],
Czyli Komedia Danta, czy dzika pieśń Griega
[3],
Czy też nimfa zaklęta geniuszem Böcklina
[4],
60Co na słońcu swe ciało różane wygina
I w paluszkach zagniata perły z fali miękkiej
I jak piasek wciąż sypie je z ręki do ręki —
Zawsze, zawsze i wszędzie marmur, ton, rym, płótno,
Zostawiały mnie z twarzą jednakowo smutną…
65I nie mógł to być refleks tych drgnień i tych skurczy,
Przez które wykonawców przechodził duch twórczy,
Bo to samo przymglenie czucia, woli, myśli,
Miałam, gdyśmy na szczytach nad chmurą zawiśli,
Poglądali w dal siną, rozmiarem tak mroczną,
70Że zda się oczy nigdy i nigdzie nie spoczną —
Więc w czymże tkwi ten smutek i kędy ma leże
I skąd tak niespodzianie, tak nagle się bierze,
Że w drodze do dusz naszych nic go nie oszuka,
Ni szał zmysłowych uciech, ani boska sztuka?
75Gdzie szukać jego źródeł? A może… wiesz? może…
Tylko się nie śmiej ze mnie! — ja, widzisz, wciąż tworzę
Zawrotne hipotezy, dziwaczne teorie,
Na przykład: skąd błękitne, przydrożne cykorie,
Niemal całkiem bezlistne, jak często je widzę,
80Mają kwiat tak ogromny na wątłej łodydze?
Albo — skoro w wszechświecie nic nie ginie marnie —
Gdzie spojrzenia, którymi ktoś mrący ogarnie
Świat cały, nim odetchnie po raz już ostatni?
Albo — czy chmurka może obawiać się matni?
85Albo gdy na niebiosach księżyc się zapali
I na wody upadnie, jak dobyć go z fali?
Albo… i tak bez końca, jak w bajkach Szeheraz
[5].
Otóż widzisz, ja myślę, myślałam już nieraz,
ŚmierćŻe wszystko, co za «wielkie» wieki wiekom głoszą,
90Czyli
[6] to będzie sztuką, czy ciała rozkoszą,
Przypomina nam zawsze stan ów, który czeka
Prędzej, później, lecz pewnie każdego człowieka —
Ów stan, którego żadne słowa nie upiększą,
Ów stan, co jest rozkoszą z wszystkich snadź największą,
95Ku któremu twór wszelki ciągłe, w nocy, we dnie
Dąży z woli lub z musu, z wiedzą lub bezwiednie,
Ów stan, co niepodzielnie zawładnąwszy światem,
Cel bytu kiedyś spełni i…
100Cicho, cicho na Boga! — mój złoty, mój drogi,
Nie wymawiaj imienia tej Pani złowrogiej,
Nie wymawiaj go nigdy, nigdy, nigdy głośno!
Za pusto tu, za ciemno, za smutno łzą rośną
Gęstwiny płaczą wokół… A jeśli to licho
105Czyha tu kędy z kosą? a jeśli? Więc cicho,
Nie igrajmy z tą mocą podstępną i wrażą.
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą,
Z oczyma w mrok wbitymi, z płonącymi czoły.
Ona cała istnością w jego istność wrosła,
110On na poły jej więzień, Prometej
[7] na poły.
Wielkich pragnień go burza za świat zjawisk niosła,
A choć milczał, blask taki ze źrenic mu padał,
Że tym blaskiem duch jego cały się spowiadał
I mówił do jej myśli: dlaczego? dlaczego
115Miłości naszej smutek i tęsknica strzegą?
Oto gdy pierś mą złożę na białą pierś twoją,
Oto gdy tak bez woli, bez czucia, pamięci,
Czerpiemy z siebie słodycz uściskiem objęci,
120Dusza z uwięzi zmysłów swobodnie ulata
W obcą dla nas, mistyczną krainę zaświata.
Co tam robi? czy słońca tam widzi, czy nowie?
Nie zgadnąć, tego ona nigdy nam nie powie
I tylko, gdy z wędrówki swej do nas powróci,
125Niedobrze jej tu z nami i tak się wciąż smuci
Jak kędy na wygnaniu zbłąkana królewna.
Bo dla niej za powrotem jednia rzecz jest pewna:
Że nad żar ust łaknących, nad ciał lube sploty
Istnieją śluby ducha i ducha pieszczoty
130Stokrotnie rozkoszniejsze i lepsze daleko —
Coś, jak kiedy się rzeka spotka z drugą rzeką,
Coś, jak gdy się dwie chmury ciągnąc nieba krajem
Zetkną i aż do drobin przenikną nawzajem,
Coś, jak kiedy dwa światła rozszczepione tęczą
135Znów w jeden biały promień wspólnie się zaręczą,
Coś, co nie ma określeń w naszej mowie lichej,
Gdy szałem z nas wyparta pławi się w eterze
I dziwną kąpiel z światła, woni, dźwięków bierze
140I oboje nas potem, po swoim powrocie
Rzuca na pastwę strasznej, bezbrzeżnej tęsknocie
Za tą kąpielą dziwną, za szczęsnością oną
Przeczuwaną zaledwo, a tak upragnioną…
Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą
145Jak anioły, gdy w niebie ziemską miłość marzą,
Szli, nie wiedząc u kogo, u dnia czy u nocy,
Na to swe utęsknienie szukać im pomocy?
Szli oparci o siebie, cisi…
A tymczasem
150Jakiś zbłąkany powiew zakołysał lasem.
Za nich i za podobnych im całe miliony
Wyrwał się z mroków leśnych jakiś jęk stłumiony
Jakby całej ludzkości bolesne westchnienie
Szło rozbić bramy nieba… A tam — wciąż milczenie…