Spis treści
- Żona: 1
U króla Olchtłum. Cecylia Niewiadomska
1Wielkie jaszczurki szybko przebiegały tam i na powrót po korze starego, popękanego drzewa, a kiedy się spotkały, rozmawiały z sobą po jaszczurczemu, ażeby się mogły zrozumieć.
2— Co się tam dzieje w pagórku olszowym? — mówiła jedna. — Co to za stuk i hałas? Już dwie noce z tego powodu nie zmrużyłam oka, jakby mię zęby bolały (bo wtedy także nigdy spać nie mogę).
3— Coś się tam dziwnego dzieje — rzekła druga. — Co noc otwierają wzgórze i póki kogut nie zapieje, wietrzą wszystko i odnawiają. Ściany domu opierają na czterech czerwonych palikach, aby przewiew był lepszy, a ich dziewczęta uczą się nowego tańca. Coś tam będzie niezwykłego.
4— Już o tym rozmawiałam — dorzuciła trzecia — ze znajomym robakiem ziemnym, czyli glistą, którą nazywają dżdżownicą. Właśnie powracał stamtąd. Dzień i noc pracuje on w pagórku olszowym, wzruszając ziemię; słyszał też niemało. Wprawdzie biedne stworzenie nie ma wcale oczu, więc nic nie widzi, ale słuchać umie i macać także. Król Olch spodziewa się znakomitych gości, gości z dalekich krajów, tylko nie wiadomo kiedy. Glista nie umiała mi tego powiedzieć, a może i nie chciała. Wszystkie błędne ogniki zostały wezwane na pochód uroczysty ze światłami: wszystko złoto i srebro, którego niemało znajduje się w pagórku, czyszczą i wystawiają na światło księżyca.
5— Co to mogą być za goście? — pytały ciekawie jaszczurki. — Co to wszystko ma znaczyć? Słyszycie, jak znów huczy? Słyszycie, jak brzęczy?
6W tej samej chwili pagórek olszowy otworzył się i z wnętrza pustego wybiegła niemłoda już Olszanka. Mknęła jak mgła leciuchna, ścigana wietrzykiem, na czole miała serce bursztynowe na znak godności swej i pokrewieństwa z rodziną króla Olch, w którego domu zastępowała miejsce gospodyni. Ach, jak prędziutko biegła, a prosto nad morze, pewno do Kruka-Ducha z przestrzelonym skrzydłem.
7Rozumie się. Natychmiast sam zjawił się przed nią, a Olszanka mówić zaczęła:
8— Zapraszam cię do króla Olch na noc dzisiejszą, do pagórka olszowego. Ale czybyś nie zechciał oddać nam wielkiej przysługi i poroznosić dalej zaproszenia? Nie masz teraz nic do roboty, a u nas tyle zajęcia. Będą goście znakomici, starzy przyjaciele, czarodzieje. Nic dziwnego, że król wystąpić pragnie.
9— Kogóż mam zaprosić? — pytał Kruk-Duch ze skrzydłem przestrzelonym.
10— Na wielki bal prosimy wszystkich, nawet ludzi, jeżeli mówią przez sen albo posiadają jaki talent, który zbliża ich do nas choć trochę, lecz na pierwsze przyjęcie wybór ma być bardzo trudny: same znakomitości. Poróżniłam się nawet z królem, gdyż nie chciałam, aby zapraszał upiory. Przede wszystkim naturalnie chodzi o Wodnika z córką. Może nie mają ochoty wyjść na ląd, ale przygotujemy dla nich mokry kamień, a może coś lepszego jeszcze do siedzenia, więc sądzę, że nie powinni nam odmówić. Pragniemy też zgromadzić wszystkie poważniejsze licha z ogonami, chochliki, koboldy, chciałabym nie pominąć kościelnego karła ani upiora-konia, ani upiora-świni[1]. Mają oni wprawdzie urzędy od ludzi i stąd stosunki z nimi, ale w gruncie rzeczy daleko więcej z nami są zbliżeni.
11— Krrr! — krzyknął Kruk-Duch i poleciał roznosić zaproszenia.
12Na pagórku tańczyły już córki królewskie prześliczny taniec z szalem utkanym z promieni księżyca i mgły najlżejszej. Było to czarodziejskie widowisko. Pagórek stał otwarty i widać było wewnątrz olbrzymią grotę, przybraną wspaniale. Podłogę usiano księżycowym blaskiem, a ściany, wyczyszczone sadłem czarownicy, błyszczały niby lampy z żywych kwiatów.
13Z kuchni rozchodziły się miłe zapachy: pieczono tutaj młode żabki na patyczkach, przyprawiano sałatę ze ślimaków, szalonego ziela, siemienia grzybowego i wilgotnych nosków mysich; piwo przyniesiono z błotnego browaru, a nakrycie stanowiły zardzewiałe gwoździe i kawałki szkła tłuczonego.
14Korona króla, świeżo wyczyszczona, świeciła jaśniej niż rondel miedziany, w sypialni rozwieszono firanki z najcieńszej przędzy pajęczej pozlepianej sztucznie śliną wężową. Wszystko było piękne, nowe, gustowne, ale kosztowało wiele pracy, i nic dziwnego, że hałas podziemny przeszkadzał spać jaszczurkom.
15— Ojczulku — zawołała królewna — kiedyż się dowiem, kto są goście znakomici, których się spodziewamy? I po co przyjadą?
16— Muszę wam to powiedzieć — odparł król poważnie — czas na to. Dwie z was pragnę wydać za mąż, odbędą się więc zaręczyny. Przyjedzie mój przyjaciel z lat młodości, stary kobold z Norwegii, gdzie w górach Dovre posiada wspaniałe zamki i kopalnie złota, które ukryły się dotąd przed ludźmi. Przyjedzie teraz do mnie z dwoma starszymi synami, których pragnie ożenić. Bardzo to rozumny kobold, a zacny i wesoły, że się z nim rozstać nie chce. Znamy się dobrze od lat bardzo wielu; przyjeżdżał tu już niegdyś po żonę dla siebie, lecz mu umarła. Była córką króla pobliskich skał kredowych, mówiono też o nim, że wziął sobie żonę z kredy. Niezmiernie się cieszę, że go zobaczę znowu! Tęskno mi już za nim, za starym przyjacielem. Mówią o chłopcach jego, że źle wychowani, krnąbrni i wścibscy, ale może to nieprawda, a choćby i tak było, to się poprawią z czasem.
17— Kiedyż przyjadą? — pytała królewna.
18— To zależy od wiatru i pogody. Bardzo to oszczędny i mądry staruszek, toteż podróżuje przy sposobności, ze statkami. Radziłem mu, żeby przyjechał przez Szwecję, ale nie chce — uparty jest i uprzedzony bardzo do sąsiadów.
19Wtem dwa ogniki błędne wbiegły jeden za drugim, gdyż jeden wyprzedzał drugiego.
20— Jadą już, jadą! — krzyczały obydwa.
21— Podaj mi koronę i usuń się z drogi, abym stanął w blasku księżyca — rzekł śpiesznie król Olch do córki.
22Stary kobold wjeżdżał właśnie na pagórek, córki królewskie witały go tańcem i zarzucając nań szal księżycowy, kłaniały się do samej ziemi.
23Kobold z Dovre zamiast czerwonej czapeczki miał koronę z lodu i lakierowanych sosnowych szyszek; zresztą był ubrany ciepło i wspaniale, ciężkie niedźwiedzie spływały mu z ramion, futrzane buty do kolan sięgały. Za to synowie byli bez kaftanów, koszule mieli rozpięte u szyi, a szelek nie używali zupełnie; oznaczało to wszystko, że są zdrowi i wytrwali.
24— Czy to ma być wyżyna? — spytał młodszy, palcem wskazując olszowy pagórek. — U nas, w Norwegii takie kretowisko nazywamy po prostu dziurą.
25— Chłopcy, chłopcy! — strofował[2] ojciec. — Dziura przecież jest wklęsła, a każda wypukłość nazywa się wyżyna. Czyż oczu nie macie?
26Ale synowie nie byli skruszeni — jedno tylko podobało im się tutaj, że z każdym rozumieli się od razu i rozmawiać mogli swobodnie.
27— Dlatego też lepiej nie gadajcie wiele — przezornie napominał stary ojciec — po co wszyscy mają wiedzieć, żeście głupi?
28W tej właśnie chwili weszli do groty królewskiej, gdzie całe towarzystwo już było zebrane, a zgromadziło się z taką szybkością, jak gdyby wiatr je przyniósł na swych bystrych skrzydłach.
29Lecz wszystko dla każdego było już przygotowane i nikt na brak wygody uskarżać się nie mógł. Wodnika z córką umieszczono w wielkich kubłach pełnych wody, ustawionych dla nich przy stole zamiast krzeseł, i twierdzili oboje z wielkim zadowoleniem, że czują się jak w domu.
30Wszyscy zresztą siedzieli bardzo przyzwoicie, jak przystoi poważnym i dostojnym gościom, i jedli podług najlepszych przepisów; tylko norwescy obaj królewicze kładli nogi na stole i śmiali się głośno, myśląc, że im wszystko wolno.
31— Nogi pod stół! — krzyknął ojciec groźnym głosem i posłuchali, ale nie od razu.
32Kłuli swoje sąsiadki ostrymi szyszkami, których mieli pełne kieszenie, a potem zdjęli buty dla wygody i kazali piastować[3] je córkom królewskim lub innym pannom, które obok nich siedziały.
33Wszyscy patrzyli na nich z oburzeniem.
34Ojciec tymczasem, stary kobold z Dovre, w koronie z lodu i szyszek sosnowych, dowcipny i wesoły, opowiadał o swej ojczyźnie, a wszyscy go słuchali z niezmiernym zajęciem. Bo też i umiał mówić, zwłaszcza o tym, co kochał. To opisywał dumne, nagie skały krain północnych wznoszące ku niebu lodem okryte czoła, to jasne kaskady wód spadających z łoskotem w przepaście i pryskających w słońce śnieżną pianą; to o łososiach mówił w łusce złotej, za głosem harf cudownych płynących pod wodę; to o zimowej nocy bez świtu poranka, białej jak śnieżne puchy i cichej, i długiej, gdy dzwonki sanek dźwięczą gdzieś w oddali, a ludzie biegają na łyżwach po lodzie, przezroczystym jak woda, tak że pod spodem widać rybki drobne, lękające się świateł ruchomych i cieni.
35O, stary kobold umiał opowiadać! Zdało się, że widzisz to, o czym on mówi. Ot i zabawa wiejska na tartaku, tańczą dziewczęta, parobcy śpiewają, słychać turkot, tupanie, krzyki: hu! ha! Porwał swoją sąsiadkę, poważną Olszankę i jak chłopak wiejski pocałował głośno.
36ŻonaHu, ha! Wszyscy z miejsc wstali, rozpoczął się taniec. Córki królewskie tańczyły najpierwsze. Bo i któż im dorówna? Taniec był lekki, prosty, niby kołysanie na falach wiatru, a nikt z zaproszonych nie mógł się dość napatrzyć na to czarodziejstwo.
37Potem nastąpiły tańce sztuczne i solowe, różne popisy. Do kroćset! Stary karzeł pojąć nie mógł, co się robi z ich rękami i nogami. Wszystko rozstrzela się na wszystkie strony, zgina, prostuje, krąży, leci, spada, tylko w oczach migoce. A teraz kręcą się w kółko tak szybko, że koń-upiór i upiór-świnia patrzeć nie mogli na to, wstali od stołu, gdyż dostali mdłości.
38— Prrr! — zawołał kobold — dosyć tego! Rękami i nogami wywijać umiecie, tego wam nikt nie ujmie, ale chciałbym wiedzieć, na coście więcej zdatne?
39— Zaraz to zobaczysz — odrzekł król Olch poważnie i skinął na najmłodszą z córek.
40Była ona przejrzysta jak promień księżyca, ze wszystkich sióstr najlżejsza, najdelikatniejsza: kiedy szła, wcale ziemi nie dotykała stopą, a kiedy wzięła w usta biały wiórek, zniknęła z oczu. To była jej sztuka.
41Ale nie podobała się staremu. Twierdził stanowczo, że nie chciałby takiej żony, a zapewne i żaden z jego synów.
42Druga córka umiała chodzić bokiem, leżąc jak cień ludzki, którego Olszanki nie mają.
43Trzecia miała inny talent: u wodnicy z błota uczyła się gospodarstwa i umiała przyrządzać sęki olszowe, nadziewane i szpilkowane robaczkami świętojańskimi.
44— Z tej będzie mąż miał w domu dobrą gospodynię — rzekł stary kobold, potrząsając głową na znak, że pić więcej nie chce.
45Po niej wystąpiła czwarta. Ta miała wielką harfę: gdy dotknęła pierwszej struny, wszyscy w grocie podnieśli naraz lewą nogę, gdyż koboldy w ogóle są mańkutami; a skoro uderzyła w drugą strunę, wszyscy musieli robić, co jej się podobało.
46— To niebezpieczna żona — zauważył stary, a obaj królewicze z wielkim krzykiem wybiegli na pagórek, bo sztuk już mieli dosyć i znudziło im się w sali.
47— A piąta? — spytał znowu kobold z Dovre.
48— Ja nauczyłam się kochać Norwegię — rzekła śmiało Olszanka — i nie wyjdę za mąż inaczej, tylko do Norwegii.
49— Hm, hm! — rzekł stary król w koronie z lodu.
50Ale najmłodsza siostra szepnęła mu zaraz:
51— To dlatego, że dowiedziała się ze starej pieśni norweskiej, iż kiedy świat się skończy, skały norweskie jedne pozostaną na pamiątkę tego, co było. Więc i ona chce się udać do Norwegii, bo się okropnie boi końca świata.
52— Ho, ho! — rzekł teraz głośno stary kobold i zapytał zaraz o siódmą.
53— Pierwej[4] szósta — poprawił go król Olch poważnie, ponieważ umiał liczyć.
54Ale szósta nie chciała wcale wyjść do gości.
55— Mam dość roboty, żeby mówić ludziom prawdę — powiedziała niechętnie. — Nikt się nie troszczy o mnie, wolę siedzieć tu w kącie i szyć sobie szatę śmiertelną.
56Wystąpiła więc siódma i ostatnia. Ta umiała opowiadać. Ile chciała!
57— Oto moje pięć palców — rzekł stary kobold z Dovre — opowiedz mi o każdym z nich coś ciekawego.
58A Olszanka ujęła wesoło dłoń króla w koronie z lodu i szyszek sosnowych i zaczęła opowiadać mu o każdym palcu. Kobold śmiał się i kiwał głową, a kiedy wreszcie doszła do czwartego w złotej obrączce, jakby czekał tylko na zaręczyny, starzec rzekł wesoło:
59— Trzymaj go mocno, bo twój jest. Ciebie chcę wziąć za żonę!
60— Jeszcze dwóch bajek nie dopowiedziałam — broniła się Olszanka.
61— Dosłuchamy ich w zimie — odparł kobold. — Musisz nam opowiedzieć jeszcze bardzo wiele; o zielonej sośnie i o brzozie białej, o duchach i o mrozie trzaskającym! Ho, ho, będziesz musiała opowiadać, bo znasz się na tej sztuce, jak niewielu! Zasiądziemy sobie dokoła ogniska w kamiennym zamku moim, wióry sosnowe płoną i strzelają, a my słuchamy i miód popijamy ze złoconego rogu starych norweskich królów. Czasem odwiedza nas rusałka wodna i śpiewa nam pieśni pastusze górali. Wesoło wtedy. Łosoś rzuca się w potoku, uderza z siłą o kamienne ściany i jasno, cicho, biało. Tak, pięknie tam bardzo w mojej starej Norwegii. — Ale gdzie chłopaki?
62 63Bez szelek i kaftanów, w rozpiętych koszulach, jak przystoi na młode i zdrowe koboldy, biegali obaj po szerokim polu, goniąc ogniki błędne, ażeby je zdmuchnąć. Biedne ogniki, które z taką chęcią przybyły na wezwanie króla Olch i chciały uświetnić jego ucztę swymi światełkami.
64— Cóż to znów za bieganie! — strofował ich ojciec. — Nie wiecie nawet, że wam matkę wziąłem. Możecie i wy także wybrać po jednej z ciotek.
65Ale młodzi oświadczyli, że wolą się gonić, bić, kłócić, pić zdrowie, ale do małżeństwa żadnej nie czują chęci.
66Więc krzyczeli, gadali i wznosili zdrowie, aż się zmęczyli w końcu. Wtedy, zdjąwszy ubrania, położyli się na stole i zasnęli. Nic ich nie obchodziło, co myślą o tym inni.
67Stary kobold w koronie z lodu tańczył z młodą narzeczoną dokoła groty, a potem zamienili z sobą obuwie, co jest daleko właściwiej niż zamienić obrączki.
68— Kogut pieje! — zawołała stara Olszanka, która czuwała nad bezpieczeństwem zgromadzonych.
69— Zamykać okiennice, bo nas słońce spali! — rozległo się trwożne wołanie.
70I w mgnieniu oka zamknął się pagórek.
71Po starym drzewie znowu biegały jaszczurki prędko tam i na powrót i mówiły jedna do drugiej:
72— Ach, jak mi się podobał stary gość norweski!
73— Mnie lepiej[5] podobali się chłopcy — rzekł robak ziemny.
74Ale ten biedak nie ma oczu i nie widzi.
Przypisy
kościelnego karła ani upiora-konia, ani upiora-świni — W Danii istnieje przesąd, że w miejscu, na którym mają zbudować kościół, zakopują żywego konia albo żywą świnię, a upiory tych zwierząt błądzą następnie po świecie. [przypis redakcyjny]