Spis treści
- Brat: 1
- Bunt: 1
- Choroba: 1 2 3
- Ciało: 1
- Cierpienie: 1
- Dom: 1 2
- Dzieciństwo: 1 2
- Dziecko: 1 2 3
- Kara: 1
- Kobieta: 1 2 3
- Kochanek: 1
- Kondycja ludzka: 1 2
- Konflikt: 1
- Konflikt wewnętrzny: 1
- List: 1
- Łzy: 1
- Małżeństwo: 1 2 3
- Matka: 1
- Miasto: 1
- Miłość: 1 2 3 4 5
- Natura: 1 2
- Obraz świata: 1 2
- Ojciec: 1
- Pies: 1
- Piękno: 1 2
- Pocałunek: 1 2 3
- Podróż: 1 2
- Pogrzeb: 1
- Pozory: 1
- Pozycja społeczna: 1 2 3
- Praca: 1
- Przyjaźń: 1
- Religia: 1
- Rodzina: 1 2 3
- Rozpacz: 1
- Rozstanie: 1
- Samotność: 1 2
- Smutek: 1
- Spotkanie: 1
- Spowiedź: 1
- Szczęście: 1 2 3
- Ślub: 1
- Śmierć: 1 2 3
- Śpiew: 1
- Święto: 1
- Upadek: 1
- Uroda: 1
- Wiara: 1 2 3
- Wina: 1 2
- Wspomnienia: 1 2 3
- Współczucie: 1
- Zapach: 1
- Zdrada: 1 2
Pani Marta Oulietłum. Katarzyna Tunkiel
I
1 2Zapisuję i siedzę wpatrzona w te słowa — całkiem zajmują mi myśli. Tak samo zapisywałam niegdyś nazwisko Ottona i się w nie wpatrywałam: „Otto Oulie, Otto Oulie, Otto Oulie”.
3ListListy Ottona przychodzą niezawodnie jak wtorek i sobota. Jest dobrej myśli i pisze, że u niego coraz lepiej. Po ich lekturze zawsze ogarnia mnie ten sam zawód, takie są bezosobowe — choć pisze prawie wyłącznie o dzieciach i domu, a tak mało o tym, jak żyje im się w sanatorium. Człowiek ma jednak wrażenie, że równie dobrze mogłoby chodzić o jakikolwiek inny dom i inne dzieci.
4Sama się wstydzę, że myślę o takich rzeczach — skupiam się na charakterze pisma przedsiębiorcy i stylu przedsiębiorcy — a mimo to w każdym liście wyczuwam, jak bardzo za nami tęskni, mój biedny chłopiec, i jak bardzo nas kocha.
5Ja też nie potrafię zresztą sklecić choćby jednego naturalnego, niewymuszonego listu. Piszę jedynie o dzieciach, lecz sama widzę, jak źle napisane są moje listy. Ale Otto pewnie tego nie zauważy.
6Dzisiejszy list Ottona smutniejszy był niż którykolwiek wcześniej. Tak strasznie tęskno mu do domu. Mówi, że całe popołudnie spędził, czytając stare listy ode mnie i chłopców i oglądając nasze fotografie. „Co wieczór całuję zdjęcia Was wszystkich; to małe, które Henrik zrobił Einarowi i Tobie w domku letnim, wisi nad moim łóżkiem, ale ja je zdejmuję i całuję każdego wieczoru, gdy gaszę światło”.
7Prosi, bym wreszcie przyjechała do niego na Wielkanoc; tak, drogi mój, pewnie przyjadę. Och, sama też tęsknię za tobą, Otto. Tęsknię jednak za niemożliwym, życie i duszę oddałabym, aby coś się odstało. Och, czyste mieć, dobre, spokojne sumienie! Nic wtedy nie mogłoby mnie onieśmielić, a każde napisane czy wypowiedziane do ciebie słowo dawałoby ci siłę, nadzieję i życiową energię, dzieciom zaś byłabym i ojcem, i matką pod twą nieobecność.
8Zdrada, DzieckoW ogóle nie myślałabym wtedy o sobie, tylko o was, moich ukochanych, bylebyś tylko wyzdrowiał, Otto. Tak marnie czuję się przez to, że stale chodzę tylko i rozmyślam o swoich sprawach, ale ani na chwilę nie mogę przestać. I boli mnie to tak samo jak na początku albo i mocniej. Bo muszę znosić to całkiem sama, wbijam sobie te myśli do głowy, aż trawią mi umysł niczym nowotwór. I przypomina mi się o tym dwadzieścia razy dziennie — znieść się nie da, gdy Otto pyta, czy widziałam może niedawno Henrika, czy często u nas bywa i tym podobne. Mówi o nim prawie w każdym liście. I jeszcze wszystkie te pozdrowienia dla Åse, „słodziutkiej Maleńkiej, której ojciec prawie nie widział”; wypytuje o wszystko na jej temat.
9Bóg wie, co by się stało, gdybym któregoś dnia powiedziała Ottonowi: „Åse to nie twoje dziecko. Henrik i ja, my, którym wierzyłeś najbardziej na całym świecie i których najbardziej ceniłeś, zdradziliśmy cię. To Henrik jest ojcem Åse”.
10Nie wiem, co by zrobił — nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wiem tylko, że jego życie byłoby doszczętnie zniszczone, że nic by zeń nie pozostało — dokąd miałby się zwrócić ze swym bezgranicznym, straszliwym poczuciem krzywdy? Że zdradziliśmy go, choć sam zawsze był taki wierny — nieznośnie wręcz wierny, pod każdym względem. Odkąd się pobraliśmy, patrzyłam, jak żyje tylko dla swojego domu, dla mnie i dzieci — jakbyśmy byli jego wierzycielami — mieliśmy prawo zabrać mu każdą dostępną godzinę i każde zarobione przez niego øre[1].
11Pewnie nawet nie wierzy, że coś takiego — niewierność i cudzołóstwo — mogłoby pojawić się w jego życiu. Na peryferiach jego egzystencji zapewne czasem zdarzało się, że jakiś mężczyzna „uwiódł kobietę” czy zdradził żonę albo był mężem „szmaty”, Otto zaś ma na te sprawy pogląd boleśnie nieskomplikowany i zawsze w takich przypadkach mówi, że tego czy tamtą należałoby zastrzelić lub wrzucić w worku w nurt Akerselven[2].
12 13Znowu zaczęłam prowadzić dziennik. Prowadziłam go również, gdy byłam zakochana w Ottonie, ale niewiele w nim pisałam — wówczas nie chciało mi się nad sobą rozmyślać.
14Wina, KobietaW dawnych czasach zawsze złościło mnie, kiedy w książkach twierdzono, że kobieta szczęśliwą jest tylko wtedy, gdy absorbuje ją inny człowiek. Teraz mogę się pod tym oburącz podpisać, jak pod innymi wyświechtanymi, oklepanymi prawdami, które kwestionowałam w młodości.
15Teraz rozumiem, dlaczego przestępca wyznaje winy, a katoliczki nałogowo się spowiadają. Powiedziałam kiedyś, że zdołam dokonać morderstwa i żyć z własnym sumieniem jako wtajemniczona, sędzia, wyznaczająca karę lub orzekająca o łasce. Boże mój, chodzę tylko i rozmyślam, aby komuś to wyznać — w nocy leżę na przykład i myślę, że któreś dziecko przyjdzie kiedyś dorosłe, udręczone na duszy i zwierzy się swojej matce — a ja powiem mu wszystko, co je przerazi, będzie przestrogą, siłą, pomocą, zbawieniem — uch!
16SpowiedźJakąż rozkoszą byłoby móc uklęknąć w konfesjonale, wyjawić wszystko księdzu za kratką i wrócić do domu z poczuciem ulgi i czystym sumieniem. Albo odpokutować za grzechy w więzieniu.
17Ja zaś spisuję kolejne strony. Boże drogi, ależ ze mnie nędzarka! Wyobrażałam sobie, że mniej będę myśleć o tym za dnia i mniej leżeć bezsennie w nocy. Do pewnego stopnia mi się udawało, choć to raczej z powodu wielkanocnych porządków.
18Jutro jadę do Lillehammer[3].
19Znowu próbuję pisać, bo nie wytrzymuję już własnych myśli. Jakby jakaś nadludzka wyobraźnia wszystko to wymyśliła i uczyniła najbardziej nieznośnym, dręczącym i wzburzającym, jak tylko możliwe. Bliska jestem nawrócenia na wiarę w opatrzność.
20Zdradziłam męża — młodego, pięknego, miłego, wiernego, dobrego i szlachetnego — z jego najlepszym przyjacielem i wspólnikiem, a moim kuzynem, którego znam od dziecka i przez którego zbliżyliśmy się do siebie z Ottonem. Teraz zaś Otto leży w Grefsen[4], chory na suchoty, a mój kochanek płaci za niego i wszystkich nas utrzymuje. Otto natomiast o niczym nie ma pojęcia, a ilekroć go odwiedzam, opowiada tylko, jak niezrównanym przyjacielem jest Henrik i jak niezrównaną ma żonę. Na dodatek wygląda na to, że z czwórki moich dzieci właśnie to, które jest naszą sprawką, ma za najbliższe i właśnie o nim stale chce słyszeć.
21O całym nieszczęściu dowiedziałam się, gdym pojechała do Ottona w Wielkanoc. Chciał wracać do domu, a gdy powiedziałam, że moim zdaniem powinien zostać tam, aż wyzdrowieje, odparł, że nie może ciągle być utrzymywany przez Henrika. Wyjeżdżając, myślał, że wyzdrowieje w parę miesięcy na tyle, by znowu pracować w biurze. Wtedy dowiedziałam się, że kiedy Otto i Henrik zakładali spółkę, Henrik wpłacił cały swój kapitał na rzecz niewielkiego przedsiębiorstwa Ottona. Zawsze myślałam, że Otto coś odziedziczył wtedy po teściu, choćby niewiele; okazuje się jednak, że nic. Przedsiębiorstwo prosperowało, a Otto ma niezłe kontakty, ale za mało środków do pracy, i chociaż jest zdolnym przedsiębiorcą, twierdzi, że Henrik zachował się wtedy jak dobry przyjaciel.
22— Harowałem jak wół, pókim był zdrów — powiedział Otto — i nie miałem sumienia, żeby wyjeżdżać, kiedy Henrik to zaproponował, ale nie mogę latami leżeć w bodaj najdroższym uzdrowisku w kraju.
23Usłyszawszy to, prawie się wygadałam — tak straszne były to wieści. Ale mogłam jedynie zgodzić się z Ottonem. Zaproponowałam, że wynajmiemy coś za miastem, a ja dobrze się nim zajmę… Boże, jak ja go prosiłam. Również dlatego, że chciałam coś dla niego zrobić, a Otto był mocno wzruszony, płakał z głową na moim ramieniu i bezustannie gładził mnie po policzku i dłoniach. Ale nie chciał ze względu na dzieci — biedaczek, pojęłam, że nie ośmieliłby się żyć z nami w sposób, jaki był teraz konieczny. To okropne patrzeć, jak cierpi i trzyma się życia — boi się.
24Pojechał ze mną do domu i spędził tam trzy tygodnie. Cieszyłam się, że jest obok, bo nie mogłam już prawie znieść tej samotności, ale, Boże, było to jednak przerażające. Patrzeć przy tym, jak boi się zarazić dzieci — a przecież stale przy nim były, a on przy nich.
25Codziennie siedział w biurze, a ja ciągle musiałam słuchać o Henriku. Otto stale sprowadzał go też do domu na kolację i obiad. Henrik wcale nie czuł się lepiej, co było mi pociechą. Jakie to żałosne. Po cichu przyglądałam się, czy przez ostatnich parę lat bardziej posiwiał, ale pomimo chęci nie wykryłam, żeby cokolwiek się zmienił, odkąd powrócił z Anglii.
26Otto jest teraz w Grefsen. Gdy tylko się tam znalazł, zaczął silnie pluć krwią i wciąż pozostaje w łóżku.
27Przyjęłam posadę w starej szkole, zaczynam po wakacjach. Oczywiście niezmiernie mnie to raduje; w ten sposób mogłabym żyć z dziećmi bez pomocy przedsiębiorstwa. Z drugiej strony rozleniwiło mnie takie wygodne życie, jakie wiodłam przez ostatnie lata. W zasadzie wolałabym pewnie siedzieć w fotelu i cały dzień rozmyślać nad sobą — obawiam się powrotu do pracy.
28Tego popołudnia, kiedy zadecydowano, że Otto pojedzie do Grefsen, Henrik przyszedł do pokoju dziecięcego, w którym siedziałam.
29— Marto, dopóki Otto jest chory, musimy udawać, że nic między nami nie było — powiedział. — Musimy!
30Ma rację i, jak mawiają, trzeba go powiesić.
31Dziecko, DzieciństwoJutro Åse kończy rok. Był to najdłuższy rok mego życia. Mam wyrzuty sumienia wobec małej; uważam, że nie byłam dla niej dość dobrą matką. Zresztą dla pozostałej trójki też nie — dom w ogóle nie przypomina tego, czym być powinien.
32Och, słodkie dziatki, wezmę się w garść, bo w domu powinnyście widzieć jedynie uśmiech i słońce, słyszeć same dobre słowa. Ale ostatnio zaczęło się psuć. Nie tylko dlatego, że chłopcy są starsi, że nie przychodzą już jak kiedyś na pieszczoty — kiedy zbieram troje najstarszych po południu, nie układają mi już głów na kolanach, nie przyciskają się do piersi i nie walczą o moją uwagę.
33Obawiam się jutra. Nie mogę przecież odmówić dzieciom tradycyjnego ciasta czekoladowego. Einar i Halfred marudzili już, żebym pomogła im wydłubać pieniądze ze skarbonek — chcieli kupić małej prezenty. Musiałam się powstrzymywać, by nie okazać im zniecierpliwienia, co oczywiście zauważyli; oddalili się chyłkiem niepyszni. Biedne maluchy… Jutro muszę też wybrać się do Ottona.
34Dzisiaj jest moja rocznica ślubu.
35Zabrałam do niego troje najstarszych; zwyczajnie nie śmiałam jechać tam sama. Jak zauważyłam, Ottonowi nie spodobało się, że ich dziś ze sobą wzięłam. Lał deszcz, przez co również, jak twierdził Otto, nie powinni przyjeżdżać.
36— Są chyba dobrze ubrane, co? Niech no ja sprawdzę, jakie macie stopy… Nie jest wam aby zimno? A tobie, Marto? Och, miła moja, chyba uważasz? Wiesz przecież, że trzeba. Pilnuj tylko, na Boga, żeby się nie poprzeziębiali…
37Siedział w swoim fotelu. Zbierało mi się na płacz, ilekroć na niego spoglądałam, tak żałośnie schudł, tak wisiały na nim ubrania. Próbował gawędzić ze mną i dziećmi, ale rozmowa się nie kleiła. Einar, Halfred i Ingrid siedzieli ze zwieszonymi głowami na krzesłach. Mieliśmy pić wino, a kiedy stuknęliśmy się kieliszkami, Otto ujął obie moje dłonie i cicho je ucałował.
38— Dziękuję ci, moja Marto — powiedział jedynie.
39Wtedy już nie wytrzymałam, rozpłakałam się, a Ingrid zaraz zaczęła krzyczeć, podbiegła do mnie i schowała mi główkę na kolanach. Musiałam ją podnieść, pocieszać… Gdy spojrzałam na Ottona, siedział oparty w fotelu, z zamkniętymi oczami; drżały mu wargi.
40Na szczęście na trochę przestało padać, więc dzieci można było wysłać do parku. Z okna widzieliśmy, jak cała trójka człapie brzozową aleją.
41Choroba, Rodzina— Szkoda ich tutaj zabierać, Marto — powiedział Otto — to dla nich żadna zabawa przyjeżdżać tutaj.
42 43— To dla nich żadna zabawa przyjeżdżać tutaj, mówię — powtórzył zirytowany.
44Ze wszystkiego najsmutniejszy jest chyba ten gderliwy, zbolały ton, którego czasem używa. Nie znał go, kiedy był zdrowy.
45— Powinniśmy byli przewidzieć to jedenaście lat temu — rzekł powoli. — Szkoda, że tak się nie stało… Bo nie siedziałabyś tu teraz z czwórką małych dzieci i wrakiem zamiast męża. Och, jak inaczej jawiła się nam wtedy przyszłość, Marto. Nie tegośmy się spodziewali. Pamiętasz… — powiedział, ściskając mi dłonie, aż zabolało. — Dziś mija jedenaście lat… Taka byłaś przez wszystkie te lata… Marto moja, najsłodsza. Bo chyba wiesz, jak bardzo cię kocham? Tak bardzo dziękuję ci za te lata…
46
Znowu zaczęło padać i dzieci wróciły na górę. Było już tak późno, że przyszedł doktor z wieczorną wizytą. Kiedy mieliśmy wychodzić, Otto przywołał do siebie dzieci:
47— Chyba jesteście grzeczne i słuchacie się matki, jak ojca nie ma? Cały czas jesteście grzeczne? Dzieci moje, nigdy, przenigdy nie możecie zasmucić matki! Słyszysz, Einarze? Jesteś już na tyle duży, że zapamiętasz, co mówi ci ojciec. Musisz zawsze być dobrym chłopcem, zawsze robić, co możesz, dla matki i dla rodzeństwa… Ty też, Halfredzie, chłopcze mój…
48Płakali i ja płakałam. Tworzyliśmy żałosny korowód, idąc drogą pod parasolami na tramwaj. Wtedy Ingrid się zmoczyła, przez co musiałam wziąć ją na ręce — inaczej nigdy nie doszlibyśmy do miasta. Z dzieckiem i parasolem w rękach, w spódnicach mokrych u dołu i z obydwoma chłopcami za mną, tupiącymi niekończącą się polną drogą w ulewnym deszczu!
49WspomnieniaDokładnie rok temu leżałam po narodzinach maleńkiej. Otto siedział obok i mnie pocieszał — mogliśmy jeszcze kiedyś świętować złote gody. Bo chyba ani przez chwilę nie myślał inaczej, niż że prędko wydobrzeje.
50Dwa lata temu byliśmy w domku letnim, jak zawsze w naszą rocznicę. Wznosiliśmy toasty szampanem, a Otto powiedział, że jest chyba najszczęśliwszym mężczyzną w Norwegii. Ja zaś siedziałam i myślałam, jak bezgranicznie jestem nieszczęśliwa, jak obcy staliśmy się sobie — o czym on nie miał zielonego pojęcia. Nie wiedziałam wtedy, czym naprawdę jest nieszczęście!
51 52Domek wystawiono na sprzedaż. Mam nadzieję, że nie sprzeda się zbyt prędko w tych ciężkich czasach — za życia Ottona.
53
Kiedy myślę o całym naszym małżeństwie, w pewnym sensie oczywistością jest, że tak właśnie się ułożyło. Z drugiej strony wydaje się to tak bezsensowne… i głupie. Cały mój smutek zlewa się w złość i gorycz, których nie mogę zwrócić ku nikomu innemu niż ku sobie. W zasadzie nie mamy w tym świecie wielkiego wyboru. Gdybym wtedy, kiedy Otto i ja zaczęliśmy się od siebie oddalać, wiedziała to, co wiem teraz, po dziś dzień bylibyśmy szczęśliwi! Mimo to, jeślibym miała ponownie przeżyć ostatnich pięć-sześć lat, będąc osobą, jaką byłam wtedy — wiem, że stałoby się tak samo.
54
SpotkanieKiedy pierwszy raz zobaczyłam Ottona, był drugi września. Szłam Kirkegaten[5] w pełnym słońcu, w mojej czarnej, jedwabnej sukni i birecie z frędzlem — wraz z kilkoma osobami z tego samego rocznika miałam świętować cztery lata od ukończenia szkoły. Spotkałam Henrika, który mi towarzyszył. Ulicą śpiesznie minął nas jakiś pan, przywitał się. Ognistorude włosy, mnóstwo piegów, dostojna postać — takie odniosłam wrażenie. Zapytałam kto to.
55— Och, taki jeden Oulie — mówi Henrik. — Z biura Berga i Bachego. Ścier[6] drzewny, wiesz.
56— Piękny krok — powiedziałam i się odwróciłam. Pan stał na końcu ulicy i na nas spoglądał.
57— Strasznie miły, przyjemny typ — rzekł Henrik.
58— Masz pozdrowienia od Ouliego — powiedział po kilku dniach. — Wygląda na to, że wywarłaś na nim duże wrażenie.
59Dwa dni później zostałam zaproszona na kawę i poncz na stancji[7] u Henrika. Kiedy tam weszłam, pierwszą ujrzałam rudą grzywę Ottona. Byliśmy tam my dwoje i jeszcze jedna kobieta.
60Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata i nigdy wcześniej w nikim się nie kochałam. Dużo pracowałam, byłam bardzo pilna. Ludzie uważali mnie za sztywną; byłam cicha i wycofana. Naprawdę wynikało to z nieśmiałości.
61Jeśli chodzi o Ottona, natychmiast poczułam, że go przewyższam. Od razu zauważyłam bowiem, że, jak powiedział Henrik, wywarłam na Ouliem duże wrażenie; od razu także pojęłam, że to on poprosił Henrika, by mnie go przedstawił. Gdy podziękowałam za jego przywitanie, oblał się pąsem.
62— Chyba się panna o to nie gniewa? — pytał po wielokroć. — Bo dobrze wiedziałem, kim panna jest. Ludzie mówią, że jest panna szalenie zdolna, że dostała najwyższą notę z matury i z filozofii na studiach.
63Uroda, Ciało, PięknoWieczorem odprowadził mnie do domu. Kiedym się położyła, uświadomiłam sobie, że niesamowicie dokładnie pamiętam każdy szczegół wyglądu Ottona Ouliego. Wąska, koścista twarz, rude włosy, duże, jasnobrązowe oczy i mnóstwo ciemnych piegów; usta miał ładne, pięknie zarysowane, do tego okazałe zęby — dwa górne na przedzie nieco nachodziły na siebie. Pamiętam, jak wyraźnie przypominałam sobie jego wargi. Na jego postać zwróciłam uwagę natychmiast, gdy go ujrzałam. W rzeczywistości nigdy nie widziałam mężczyzny o tak pięknej sylwetce jak Otto — szczupłej, silnej i eleganckiej; zarówno w niej, jak i w sposobie, w jaki się poruszał, było coś tak wyszukanego, że myślało się na jego widok o ładnym, rasowym zwierzęciu, wspaniałym psie.
64Wyglądał na młodszego, niż był, bo parę miesięcy później skończył dwadzieścia sześć lat. Jednak tamtego wieczoru u Henrika, przez jego gładko ogoloną twarz, po chłopięcemu podwinięty kołnierzyk i niebieską marynarkę, myślałam, że ma najwyżej dwadzieścia dwa-trzy lata.
65Nazajutrz spotkałam go w drodze ze szkoły. Od tamtej pory widywaliśmy się codziennie. Najpierw jakby przypadkiem, później zaczęliśmy się umawiać. „Dlaczego nie miałabym spotykać się z przyjacielem?”, mówiłam sobie.
66Któregoś popołudnia, kiedyśmy spacerowali, okropnie się rozpadało. Byliśmy właśnie na ulicy, przy której mieszkał.
67— Może dałoby się tymczasem zaprosić pannę do mnie na górę? — zapytał z dość nieporadną miną. — Mam zresztą taki ładny pokój — powiedział, otwierając nam drzwi.
68W rogu stało metalowe łóżko na wysokich nogach i blaszany stolik z miednicą. Pośrodku ściany, pod jakimś malowidłem, ustawiono pluszową sofę i stół oraz dwa fotele — jak w cukierni. W kącie wisiało lustro, przed nim stała roślina doniczkowa; w dodatku miał też pianino. Był wyjątkowo dumny ze swojego pokoju. Dłużej konferował w korytarzu ze swą gospodynią, która następnie przyniosła nam kawy i domowe wypieki. Miała na sobie fartuch obszyty koronką z Hardanger[8] i wyglądała niezmiernie szacownie. Otto przedstawił mnie jako pannę absolwentkę Benneche.
69Był strasznie uroczysty jako gospodarz. Nieco drżała mi ręka, gdym nalewała kawy. Ottonowi też, kiedy podawał mi ogień do papierosa. W lustrze ujrzałam, że policzki mam płomiennie czerwone, a włosy mocno pofalowane; to przez deszcz. Dobrze wyglądałam, a po Ottonie poznawałam, że też tak uważa.
70ŚpiewPóźniej skłoniłam go do śpiewu. Wiedziałam, że jest w Towarzystwie Śpiewaczym Handlowców.
71— W zasadzie to nic nie umiem — rzekł, siadając przy pianinie.
72Zaśpiewał „Ciekaw jestem, co ujrzę tam…”[9]. Miał piękny tenor i śpiewał nieco sentymentalnie.
73Cały czas czułam w sobie delikatne drżenie, jakby z ekscytacji. Nabrałam chęci, by chodzić i dotykać rzeczy, które na co dzień go otaczały. Mimo że tak niewiele sobie powiedzieliśmy, czułam, że bardzośmy się do siebie zbliżyli.
74Wkładając przed lustrem kapelusz, ukradłam z jego rośliny liść, który schowałam w rękawiczce. Otto umieścił go później w złotym medaliku dla mnie i zawsze świętowaliśmy ten dzień. Kiedy pomagał mi włożyć płaszcz, nagle zapragnęłam odchylić głowę i musnąć jego dłoń szyją. Wiedziałam, że teraz tylko ode mnie zależy, co się stanie. A potem poczułam gwałtowną, zachłanną radość, że wytrzymałam — tego dnia nie mogło wydarzyć się więcej.
75Zostałam zaproszona na jego urodziny. Było tam wiele innych osób. Nie widziałam ich. Siedziałam na krześle polowym przy oknie; Otto przysunął do mnie taboret i na nim usiadł. Przesiedział tam cały wieczór — cały czas miałam przed sobą jego twarz. Nie mam pojęcia, o czym rozmawialiśmy, Otto też tego nie wiedział.
76— Ależ, Oulie! — zawołał raz Henrik. — Wspaniały z ciebie gospodarz! Twoje zdrowie!
77— Och, drogi mój… — powiedział Otto i podszedł do stołu.
78Ja opadłam na krzesło, osłabiona jak po dłuższym napięciu — ani na chwilę nie przyszło mi do głowy, że też powinnam wznieść z nimi toast.
79Chwilę później znowu siedział na taborecie. Miałam wrażenie, jakby powietrze między naszymi twarzami drgało niczym wokół płomienia.
80Gdy wychodziliśmy, umówiliśmy się na sanki.
81
MiłośćOtto chciał wciągać mnie na sankach na wszystkie górki. Siedziałam z poczuciem ciężkiego zatracenia, wpatrując się w jego ramiona. „Jaki on silny”, pomyślałam i nagle przeszedł mnie rozkoszny dreszcz. Ostatnie miesiące spędziłam w stanie nieprzerwanej, drażniącej ekscytacji. Jednak dopiero w tamtej chwili uświadomiłam sobie, jak mocno go kocham — co tak bardzo mnie przytłoczyło, że natychmiast ogarnęła mnie zupełna niemoc; czułam lęk, zawstydzenie, dumę i radość zarazem.
82Tego wieczoru w sali kominkowej było mnóstwo ludzi, powietrze wisiało gęste od tytoniowego dymu i wyziewów z kuchni, rozmawiano ogłuszająco głośno; wszystko to jednak zdawało się być gdzieś daleko. Otto usiadł naprzeciwko mnie. Rozpiął sportową kurtkę; pod spodem miał niebieską flanelową koszulę z miękkim kołnierzykiem. Był zgrzany, nieco zdyszany. A ja, jakbym się wystraszyła, nie śmiałam spoglądać na skrawek jego klatki piersiowej poniżej gardła, ale nie mogłam powstrzymać ukradkowego zerknięcia — wtedy na mnie spojrzał… Żadne z nas nie spuściło wzroku ani nie wypowiedziało słowa.
83— Na zdrowie, Marto — powiedziała któraś z kobiet.
84— Och, przepraszam… — odparłam skonsternowana i się zaczerwieniłam.
85Kiedyśmy wyszli, Otto rzekł dziwnie grubym głosem (nie odzywał się do mnie, odkąd przyszliśmy z miasta):
86— Proszę usiąść, pociągnę panią.
87Dotarliśmy do Frognerseteren[10], gdzie usiadł za mną na sankach. Opierając się o niego, czułam się, jakbym mu się w pełni oddawała.
88Z resztą towarzystwa rozstaliśmy się przy Sporveisgaten[11].
89— Odprowadzą pannę Benneche do domu — powiedział wtedy.
90Dotarliśmy do moich drzwi od ulicy, tam wstałam z sanek. Nie miałam klucza.
91— Mój może da radę… — powiedział niewyraźnie. Otworzył.
92 93 94PocałunekWszedł do środka. I nagle chwycił mnie w ramiona i pocałował. Nigdy wcześniej nie całowałam mężczyzny. Czułam się, jakbym zniknęła.
95Kiedym weszła na górę, długo siedziałam na skraju łóżka w mokrym stroju narciarskim. Jak odurzona wyczuwałam jedynie bicie własnego serca, które wzbudzało we mnie silne, kłujące napady drżenia. Boże w niebiesiech, że też spotkało mnie takie szczęście. Zbudziłam się na dźwięk zegara gospodarzy, który wybijał czwartą. Gdy się rozbierałam, parę razy przelała się przeze mnie fala gorąca i lęku. Co, jeśli on nie kocha ciebie w ten sposób? Jeżeli to tylko namiętność? — słowa i myśli innych ludzi pojawiły się na sekundę; prędko jednak zniknęły, pozbawione dla mnie sensu, a ja zapadłam się w odurzenie szczęściem.
96Następnego ranka, kiedy wyszłam na ulicę z książkami i zeszytami pod pachą, Otto Oulie stał na rogu. Spojrzał mi głęboko w oczy, wziął zeszyty z wypracowaniami i rzekł:
97— Pomyśleć, że chcesz być moją sympatią, Marto!
98 99 100Później zwierzył mi się, że strasznie długo zastanawiał się, co mi powiedzieć.
101— Po powrocie do domu byłem przerażony, bo przecież nic nie powiedziałem!
102O drugiej spotkał się ze mną znowu. Następnego dnia natrafiliśmy na Henrika na Pilestredet[12]. Otto popędził do niego.
103— Musisz nam pogratulować, staruszku!
104Spacerowaliśmy codziennie po szkole, a wieczorami przychodziłam po Ottona do biura. Uzgodniliśmy, że w wakacje się pobierzemy. Otto zarabiał tysiąc osiemset koron, a ja miałam dalej być nauczycielką. Miało być znakomicie.
105
Zostałam wzięta z zaskoczenia. Ale w zasadzie nie przez Ottona. Pewne źródła wybiły spod powierzchni mojej istoty. Siedziałam, bez reszty zasłuchana w tę nową muzykę — w długie wieczory, gdy życzyliśmy już sobie dobrej nocy, a ja, po powrocie do siebie, siedziałam cicho, słuchając.
106Dzielące nas różnice odbierałam wówczas z radością; trwałam ogarnięta wiecznym, pełnym zachwytu zaskoczeniem, że my, tak bardzo różni, odnaleźliśmy siebie nawzajem.
107Nauczyciel rysunku z naszej szkoły był zaręczony z koleżanką, z którą zdawałam maturę. Ta odwiedzała mnie na stancji i zamęczała rozmowami o miłości.
108— Ależ czy to nie cudowne? Och! Mieć kogoś, kto w pełni cię rozumie. Z kim można porozmawiać o wszystkim, po prostu wszystkim!
109Razem chodzili po Kirkeveien[13] i rozmawiali o… po prostu wszystkim.
110Miłość— Wiesz co, Marto, moim zdaniem poufałość jest niezbędna, jeżeli miłość ma być czymś idealnym. Bez prawdziwego pokrewieństwa dusz, powiedz mi, co z tego wszystkiego zostaje?
111— L'amour sans phrase[14] — powiedziałam i zaśmiałam się z dumą.
112— Ja nazywam to zwykłą namiętnością. To rzecz całkowicie zwierzęca. Och, wybacz!
113— Proszę cię! — powiedziałam i jeszcze bardziej się zaśmiałam.
114„L'amour sans phrase”, powtarzałam sobie w kółko, gdy byłam sama.
115Miłość, miłość, nie ma w życiu niczego innego, co byłoby jego warte. Kochałam tak fanatycznie, że nigdy nie potrafiłam zanurzyć się dość głęboko w miłość własną.
116Czułam też, jak miłość ta z każdym dniem czyni mnie piękną, świeżą i promieniejącą — dawała mi niepojęte zrozumienie życia, czyniła odważną, wesołą i nieskończenie arogancką.
117Ach, było ze mnie przemądrzałe dziecko, aż do teraz — gdy nagle odmłodniałam.
118Wszystko, co przeczytałam, czego się nauczyłam, nadal mnie cieszyło, ale czułam też, że były to tylko środki, nie cel. Były bronią, którą dobrze posiadać, aby dać sobie w życiu radę — miłość jednak była samym życiem.
119Czułam się wtedy tak zdrowa, że nigdy nie wątpiłam w miłość własną oraz Ottona ani że to wystarczy. Potrzebowałam kogoś kochać i być kochaną — nigdy nie chodziło mi o mężczyznę, który by mnie „rozumiał”. Och, jakże miałam rację, gardząc prostym, niewychowanym, babskim gadaniem o „rozumieniu” — im zależy, aby mężczyzna był zegarmistrzem ich nudnych, zdziwaczałych główek, trwoniącym czas na pieszczenie się z ich próżnością.
120Ach my, niezrozumiane kobiety — mogłybyśmy pokonać cały pułk mężczyzn, a i tak by to nie pomogło. Dopiero gdy serce zaczyna usychać, kiedy same już nie rozumiemy, zaczynamy wołać o zrozumienie.
121Wtedy rozumiałam Ottona; sama nie zdawałam sobie sprawy, jak wyraźnie się przede mną jawił dokładnie taki, jakim był. Nie żądałam od niego niczego, czego nie mógłby mi dać — nie dorastał w domu anemicznych moli książkowych, nie mieszkał wśród mahoniowych mebli i haftów koralikowych ciotki Guletty. Jego ojciec handlował drewnem i on był przedsiębiorcą — i to całym sercem i duszą. Był także sportowcem i miłośnikiem ruchu na świeżym powietrzu; jak u siebie czuł się tam, gdzie ja rozkoszowałam się nastrojem i oświetleniem — w naszym lesie. Rześkie powietrze i słońce, przedostające się do mnie, kiedym siedziała zajęta lekturą, sprawiały, że ciskałam książki w kąt i wybiegałam na jasny świat.
122Chyba żaden mężczyzna nie obchodził się ostrożniej i lepiej z miłą swemu sercu młodą dziewczyną niż Otto — i to w samym środku naszego niepohamowanego zakochania. Był też taki przez wszystkie lata, któreśmy przeżyli razem.
123Gdyby przypuszczał, że czułam, iż mnie nie rozumie, wiem, że uczciwie, rzetelnie spróbowałby wyjść mi naprzeciw — takim do cna sumiennym człowiekiem jest Otto. Ale gdy nie zrobił zupełnie nic, by mnie powstrzymać, wprost przeciwnie, za znakomite miał wszystko, czym się zajmowałam — sprawę kobiecą, szerzenie oświaty i tym podobne — oczywiście uważał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Podziwiał moją „wybitną inteligencję”, chociaż stale podziwia wszystko, co kocha: dzieci i mnie, Henrika, swoich rodziców oraz rodzeństwo, swój dom, ogród i domek letni — wszystko, co ma na tym świecie.
124Z czasem zaczął mnie drażnić ten jego wieczny, bezkrytyczny podziw wobec wszystkiego, co doń należało; lecz wtedy jeszcze miałam rację, widząc tylko, jaki piękny jest w swojej ożywczej ufności i radości.
125Konflikt wewnętrzny, Kondycja ludzkaNieistotne, że wielokrotnie, gdy nie rozumiał, wydawał osądy surowe i ograniczone. Był zdrowy i silny, a wtedy często widzi się tylko to, co na powierzchni — i nie rozumie się. Sama osądzam teraz wiele rzeczy łagodnie — ale dlatego, że jestem współwinna. Gdy byłam młoda i czysta, osądzałam surowiej.
126Człowiek uczy się całe życie; ale, Boże dopomóż, czego też się uczymy. Rozumienie wszystkiego powinno równać się wybaczeniu wszystkiego. Niech Bóg jednak strzeże mnie przed ludźmi, którzy wybaczają za wiele. Wszak tylko tym się pocieszamy, gdy życie zacznie odciskać na nas swe piętno, a zrobiliśmy różne rzeczy, których wstydzilibyśmy się w lepszych czasach. Albo nie mamy odwagi i energii, aby żyć w zgodzie z własnym duchem. Wtedy obniżamy wymagania — choć ostatecznie jednak dostaje się w życiu tyle, ile się wymaga. Młodzi są jednostronni; dla nich do zbawienia prowadzi tylko jedna droga, a jeśli się do czegoś nadają, to właśnie nią idą. Później dostrzega się wiele innych dróg. Człowiek myśli, że każda może być równie dobra — siada wtedy i każdą uznaje za jednakową. Łatwo jest zrzucać winę na tolerancję i zrozumienie, kiedy nie chce się nam już nic robić z życiem; jednak to jednostronność i zawziętość pozwalają coś osiągnąć. I to młodzież chce czegoś naprawdę.
127Dziś po raz pierwszy wysłałam chłopców z domu; mają spędzić miesiąc u ciotki Helene. Tacy byli śliczni w swoich nowych, niebieskich, tweedowych kurtkach z kieszeniami, które dla nich uszyłam.
128Dziecko, PięknoOdprowadziwszy ich na pociąg, pojechałyśmy z Ingrid do Ottona. Musiałam pokazać mu małą — była przecudna! Trzeba było ją trochę pocieszać, bo nie wyjechała z braćmi, dlatego mogła włożyć sukienkę w róże i wpleść czerwone wstążki w te swoje lśniące, miedziane loki. Aż chciałoby się ją schrupać, tak jasną ma cerę — nie można przestać, gdy zacznie się już całować jej białą szyjkę, schowaną w jasnoczerwonym wycięciu sukienki. I jeszcze te ustka, i duże, jasnobrązowe oczy.
129Latała wokół nas, kiedy Otto i ja rozmawialiśmy na ławce w parku. Był dzisiaj w wyjątkowej formie.
130Nigdy wcześniej roztaczający się stamtąd widok nie wydawał mi się tak piękny jak dziś. Może to przez słońce — w takie żałosne lato z bezustannym deszczem i zdrowy człowiek by się rozchorował. Rozległe, zielone wzgórza schodzące do fiordu i miasto w dole, niskie obramowanie pagórków, które osłaniają i otaczają, wszystko jednak na tyle przestronne, że nie czuć tutaj zamknięcia — fiord był dzisiaj jasny jak srebro, nad całością unosił się też cienki woal pary wodnej.
131Kiedy Otto i ja siedzieliśmy tak i kiedy objął mnie ramieniem, oboje odpłynęliśmy w łagodne i ulotne, melancholijne uczucie szczęścia.
132— Nie mogę przestać wierzyć, że pozostaniemy razem — powiedział Otto. — Widzę przecież, jak z każdym dniem zdrowieję. Ty, ja i dzieci, Marto!
133Rodzina, Szczęście, Kobieta, Pozycja społecznaPomyślałam to samo. Mam przecież męża i dzieci; czekają mnie wszak jeszcze nieskończone szczęście i bogactwo. Pewnie nadejdą też dla nas trudne czasy, kiedy Otto wróci do zdrowia — ale co z tego. Uważam, że muszę mieć szczęście, skoro mogę pracować i posiadam zajęcie — oraz wiem, że mogę pracować dla moich najdroższych. Jak daleko od nich kiedyś się oddaliłam, o tym nigdy się nie dowiedzą — sama myślę, że wspomnienie mej błędnej wyprawy przez pusty, beznadziejny krajobraz oraz wstydu, który na siebie sprowadziłam, z czasem zniknie i opadnie na dno mojej duszy. Czegoś mnie to nauczyło — z nieskończoną ostrożnością będę chroniła każdą szansę na ciepło i szczęście w naszym domu. Nie na próżno zapłaciłam za tę lekcję najwyższą cenę. Bo czystość kobiety to żaden frazes, to nieskończenie cenny skarb — dziś to wiem. Ale może będę teraz dawać innym więcej niż mogłam wcześniej, prędzej reagować na każde drobne poruszenie w ich duszach — zwłaszcza dzieci.
134
MatkaJako młoda dziewczyna zawsze uważałam, że macierzyństwo musi być czymś najważniejszym na świecie. „Jakie to dziwne”, myślałam, „że kiedy mnie samej miało się ono przydarzyć, prawie nie dawałam temu wiary”. Spodziewając się Einara, byłam tym tak przytłoczona, że niemal się wstydziłam, bo naprawdę czułam, jakby nie istniało nic innego na świecie — dziecko, które nosiłam, wypełniało mi myśli dzień i noc, a przecież postanowiłam traktować to niezmiernie rozsądnie i naturalnie. Boże, dzieliłam stan wszystkich przedstawicielek płci żeńskiej na świecie. Choć miałam też wiele obaw, pragnęłam tego każdą cząsteczką siebie — choćbym i miała zginąć.
135Ale chociaż kocham swe dzieci tak mocno, jak kochać może tylko matka, i choć uważam, że kochałam je też bardzo po ludzku i obserwowałam najdrobniejsze przejawy rozwoju w ich życiu, tyle szczegółów Otto zauważył przede mną — drobnych cech, właściwych każdemu z nich, na które to on zwrócił moją uwagę. Miałam też inne zainteresowania niż moje dzieci; czuję jednak z niezbitą pewnością, że ani na trochę nie zmniejszyło to mojej troski o nie — dopóki nie zaczęłam zatracać się w sobie i zastanawiać się, czego brakło mojemu szczęściu. I jeszcze mnie kochają, chyba bardziej niż większość dzieci kocha swoich rodziców. A jednak ich relacja z Ottonem jest jakby bardziej bezpośrednia. Może dlatego, że on sam jest bardziej bezpośredni.
136Są też do niego podobne. Einar tak mocno, że to aż komiczne. Również osobowością — widziałam tę jego energię wczoraj i dziś; sam chciał spakować rzeczy swoje i Halfreda, a kiedy włożył bilety, portmonetkę, chustkę i kłódki do różnych kieszeni oraz powtórzył moją instrukcję, jak zachować się podczas przesiadki w Hamar[15], był to doprawdy mały Otto.
137Halfred przypomina go mniej — nie ma też rudych włosów.
138— To twoje dziecko — mówi Otto. — Tyle rozmyśla nad istotą rzeczy.
139— W każdym razie strasznie jest dociekliwy. Pyta często o najbardziej osobliwe sprawy, zawsze musi wiedzieć: „Ale dlaczego?”. Kiedy mówię, żeby tyle nie pytał, odpowiada tylko: „Ale dlaczego nie, mamo?”.
140Åse też przypomina Ottona. Co napawa mnie grozą. Czytałam coś podobnego w jakiejś francuskiej powieści, lecz nie wierzyłam, że to możliwe.
141
Wcześnie rano pojechałam do Ottona. Zeszliśmy do parku i usiedliśmy na tej samej ławce co wczoraj. A kiedyśmy tak sobie siedzieli, przyszedł Henrik.
142Miał rozmawiać z Ottonem o interesach. Chciałam pójść, lecz oczywiście nie pozwolił mi Otto. Nalegał, żebym została, aby Henrik mógł odprowadzić mnie do miasta.
143Wszyscy troje szliśmy więc ścieżką przez ogród i rozmawialiśmy. Otto wziął mnie pod rękę, Henrik z drugiej strony. Otto był wesół i mówił głośno; narzekał między innymi, że bardzo przytył. „A Marta tak wzdycha do szczupłych ludzi; może nie chcesz mnie już znać, co?”.
144Nie mogę przestać wściekać się na to, że Henrik potrafi zachować aż takie opanowanie. Że może tak naturalnie rozmawiać o mnie z Ottonem.
145Jestem teraz mniej więcej tak samo nieszczęśliwa jak przedtem. Udało mi się odnaleźć cichą, radosną nadzieję, odkąd jęłam zagłębiać się we wspomnienia naszej miłości. Zaczęłam wierzyć w przyszłość. Ale wtedy zjawia się Henrik. I pozostanie na zawsze. Nie wyobrażam sobie, jak miałoby się go uniknąć.
146Otto nie postrzegał wtedy naszego związku tak samo jak ja. Mnie chodziło jedynie o erotykę, ale dla niego było to też ogromnie poważne zobowiązanie.
147Chyba nigdy nie przyszło mi do głowy, aby powiedzieć mu o tym, jak żyłam, zanim go spotkałam, co uważałam i co myślałam. Kiedy zdarzało się nam o ten temat zahaczyć, zawsze zaczynał Otto.
148— Marto — powiedział któregoś dnia — nie jestem religijny, w ścisłym tego słowa znaczeniu.
149Pamiętam, że była niedziela na początku marca, byliśmy na nartach w lasach Nordmarka[16]. Pełne słońce i las ciężki od śniegu; przed nam widniała niewielka, biała równina — mokradło poprzecinane śladami nart; w cieniu śnieg był wręcz fioletowy. Odpoczywaliśmy, siedząc i jedząc pomarańcze. Po drugiej stronie pod lodem szumiał strumyk, drzewa wokół były mocno oszronione; niektóre zamarzły, tworząc grube, przezroczyste bryły lodu. Pokazałam właśnie Ottonowi takie zamarznięte drzewko i zapytałam, czy myśli, że kiedykolwiek wypuści pędy — i o tym toczyła się rozmowa.
150Wiara, Religia, Obraz świata„Nie jestem religijny, w ścisłym tego słowa znaczeniu” to zresztą znakomite wyrażenie. Wyjaśnił mi, w co wierzył, a w co nie — pełnym zapału tonem, jakby spodziewał się sprzeciwu. Nie widział sensu w tym, że duchowni wymagają wiary od innych, że wystarczy wierzyć we wszystko, co napisano w Biblii, by doznać zbawienia, a kiedy człowiek korzystał ze zdrowego rozsądku, czekało go potępienie. Nie rozumiał na przykład wiary w szatana, który pełza po jabłonkach i kusi ludzi, by kradli; albo że Bóg powiedział Noemu[17], jak ma zbudować i wysmołować swą arkę.
151To jego zdrowy rozsądek się w nim zbuntował; Otto nie chciał bezkrytycznie wierzyć w to, czego uczyli go inni. Krytykował dość ostro. Nie pomyślał jednak, by spojrzeć na chrześcijaństwo jako religię jak wszystkie inne. Na koniec powiedział:
152 153 154I jęłam rozprawiać o tym, w co wierzyłam, a w co nie. Na pewno nie w Boga w ludzkiej postaci — „świat jest na to zbyt niesprawiedliwy”.
155— Sam o tym często myślę — powiedział Otto. Leżał na boku w śniegu i podniósł na mnie wzrok, niemal przestraszony.
156— Świat jest zbyt wielki, Otto, a my jesteśmy zbyt mali. Życie nas nie uwzględnia.
157— W życie wieczne też nie wierzysz? — zapytał Otto powoli.
158 159Wieczorem, kiedy jak zwykle zakończyliśmy tę narciarską wycieczkę herbatą, którą Otto pił na górze w moim pokoju, znów podjął ten temat. I został u mnie dużo dłużej, niż miał w zwyczaju — on, który poza tym zawsze starał się wychodzić w „odpowiednim” czasie. Na odchodne powiedział:
160Pozycja społeczna— W zasadzie niezbyt to chyba dobre, że wiesz znacznie więcej niż ja, Marto!
161Trochę było mi wstyd, kiedy poszedł. Możliwe bowiem, że w ogóle byśmy na ten temat nie porozmawiali — może dopiero po ślubie. Częściowo wynikało to z tego, iż w pewnym sensie nie doceniałam Ottona — z wyższością przedstawicielki klasy urzędniczej nad chłopakiem ze wsi. Rozpoznawałam to też nieco w relacji Henrika i Ottona; w wielu kwestiach tylko mój kuzyn był upoważniony do wyrażania opinii i dość wyraźnie zbywał Ottona, gdy ten się wypowiadał. Teraz nagle poczułam z tego powodu złość — nie mieliśmy do tego prawa, ani on, ani ja. Och, ten głupi, studencki snobizm, myślenie, że Otto jest „tylko” przedsiębiorcą. W duchu używałam tego wyrażenia — na wstępie do moich zachwytów nad znakomitym, cudownym miłośnikiem ruchu na świeżym powietrzu, nad atletą. Ale tamtego wieczoru się zawstydziłam, ponieważ nigdy nie interesowało mnie, by poznać jego myśli.
162Raz, później, odczułam to jeszcze mocniej.
163Było to niedługo przed naszym ślubem. Siedzieliśmy w mieszkaniu. Pamiętam, że Otto urządzał właśnie „turecki kącik” — z niską, przytwierdzaną do ściany ławą i stolikiem. Mieliśmy pijać tam kawę; na ścianach miały wisieć makaty.
164— Ma być niebieski — powiedział Otto — intensywnie chabrowy… Do tego mnóstwo niebieskich poduszek we wszelkich odcieniach. Niebieski pasuje ci najlepiej.
165ZapachPo południu spadł deszcz, ale wtedy, pod wieczór, powietrze było wilgotne i ciepłe jak w szklarni, nasycone wonią kwiatów. Nad całym miastem unosił się zapach kasztanów i bzów, a gdy wspinaliśmy się Kirkeveien, woń była wręcz przytłaczająca; gorzki aromat brzozowych liści i zapach kwiatowych ogrodów. Wyraźnie rozpoznawałam ładną woń piwonii, przywodzącą na myśl japońskie wyroby z drewna, najbardziej jednak czuć było kasztany i bzy. Pamiętam, że zwróciłam uwagę, jak cudnie jasnofioletowe bzy wyglądały na tle ciężkich, siwych chmur, sunących na wschodzie.
166Myślę, że świat był tego wieczoru piękniejszy, niż widziałam go kiedykolwiek później. Podeszliśmy do wzgórza naprzeciwko plebanii Vestre Aker[18] — w popołudniowym słońcu wszystko się złociło: drobinki chmur na niebieskim niebie, komary nad strumieniem i topole wzdłuż drogi. Wilgoć iskrzyła się w słońcu, na łące i w koronach drzew, z których kapały połyskujące krople, i na starych, niebieskich dachówkach plebanii. Nad płotem otaczającym ogród wisiały białe bzy, a kable telefoniczne ciągnęły się całkiem złote jak struny wielkiej złotej harfy.
167Weszliśmy do zagajnika naprzeciwko plebanii. Zawsze było to jedno z mych ulubionych miejsc — niewielki lasek z murowanym nagrobkiem Blinderena[19] na wzniesieniu. Myślałam wtedy, że okrągły, kamienny postument wygląda jak ruiny zamku, a w ładnej trawie pod liściastymi drzewami rósł kruchy, bladozielony piżmiaczek[20].
168Usiedliśmy na kamieniu, gdzie do nagrobka prowadzi swego rodzaju zarośnięta trawą aleja.
169Otto całe popołudnie się nie odzywał. A siedząc tam z łokciami na kolanach i głową w dłoniach, po dłuższym czasie wspólnego milczenia powoli rzekł:
170— Wiesz… jest jedna sprawa. Uważam… Wiem, że mam obowiązek ci to powiedzieć.
171Na chwilę przerwał, po czym podjął:
172— Ja… nie jestem… ja… znałem wcześniej w ten sposób… inne kobiety. I pewnie uważasz, że to straszne… Widzę to po tobie — dodał po krótkiej chwili. — Wiem, że na pewno tak uważasz. Nie potrafiłem zmusić się, żeby powiedzieć ci to wcześniej… Oczywiście mnie nie zrozumiesz, a ja nie potrafię wyjaśnić… Nie żebym szukał usprawiedliwienia…
173Chciałam mówić, lecz on mi przerwał:
174— Ale nie w ostatnich paru latach. Odkąd zmarła moja siostra… wiesz, pani Jensen. Była tak okropnie nieszczęśliwa w małżeństwie. Wtedy coś sobie obiecałem. Ale wcześniej… Nie zrozumiesz tego… Gdy jest się młodszym, nie jest tak…
175 176— Aż tak to dla ciebie okropne? — Wstał.
177Wtedy też wstałam. Czułam jedynie konsternację i wstyd, a na początku, kiedy zaczął, potworne zdumienie; doprawdy było to coś, o czym nigdy nie pomyślałam. To znaczy, odkąd się zaręczyłam — bo rok czy dwa lata temu pewnie bym dyskutowała, do czego powinien przyznać się mężczyzna i tak dalej. Wtedy z lubością oddawałam się dyskusjom — i stawiałabym wymagania. Ale kiedy tak mówił, a ja widziałam, że cierpi i że to dla niego strasznie poważna sprawa, czułam tak wielki wstyd i upokorzenie, że nie śmiałam wręcz podnieść wzroku. Nigdy, przenigdy się nim nie przejmowałam, chciałam jedynie, by mnie miał za uroczą, by mnie całował i pieścił, chciałam kłaść dłonie na jego szerokich, mocnych barkach — nigdy jednak nie poszukiwałam jego duszy, aby być dla niej dobrą, aby ją kochać.
178— Nie, nie, Otto, nic już nie mów. Mój drogi, jakim prawem miałabym czegoś takiego od ciebie wymagać. Sama nigdy nie zamierzałam rozliczać się przed tobą za błędy, które popełniłam albo popełniam, za brzydkie, złe, małostkowe myśli i uczynki. Nie pomyślałam nawet, że powinnam się poprawić, skoro mamy się pobrać.
179 180— Powiedz mi wszystko, co chcesz mi powiedzieć… Wiem, że zdołam cię zrozumieć… teraz. Proszę cię, powiedz mi wszystko, czym chciałbyś się podzielić z kimś innym, o czym chciałbyś z kimś innym porozmawiać. Nie wymagam jednak, by o czymkolwiek wiedzieć. Nie uważam też, że mam prawo o coś cię pytać. Bo przecież wiemy, że możemy na sobie polegać i że strasznie, straszliwie się kochamy, prawda?
181— Och, słów mi brak, by wyrazić, jak bardzo cię kocham… że tak do tego podchodzisz!
182Wtedy zbliżyliśmy się do siebie i szliśmy starą, mokrą aleją, gdzie przez cały ten czas kapały i mrugały krople, ja zaś byłam niewypowiedzianie szczęśliwa, ale trochę też się wstydziłam, że miał mnie za aż tak wspaniałą.
183— Tak, kiedy już będziemy po ślubie — powiedział Otto, a potem całowaliśmy się do utraty tchu. A w drodze do domu ogarnęło mnie zabarwione poczuciem wyższości współczucie wobec wszystkich innych, spotykanych przez nas par.
184
Ojciec i szwagier Ottona przyszli na ślub. Mój teść nie był zadowolony z tego, jak wszystko załatwiliśmy — chciał, żebyśmy pojechali do Løten[21] i tam się pobrali, skoro moi rodzice nie żyli. W Wielkanoc odwiedziliśmy Auli[22], ale nie było tam nazbyt przyjemnie. I choć wszyscy przyjaźnie mnie traktowali, zrozumiałam, że woleliby, aby Otto znalazł sobie dziewczynę z majątkiem, i że byłam dla nich zbyt „elegancka” — chociaż Bóg wie, jak cicho i skromnie starałam się zachowywać. Ale Otto był taki kochany i tak troszczył się, żebym niczego nie zauważyła, że mimo to cieszyłam się z tego wyjazdu, a moja szwagierka Helene to przecież sama słodycz.
185Podróż, ŚlubŚlub mieliśmy cywilny, później wyprawiłam obiad w Grand Hotelu[23] — załatwiły go dwie moje przyjaciółki i niezwykle się udał, więc teść i Tomas Nordås byli w wyjątkowo dobrym nastroju, zanim Otto i ja rozeszliśmy się do siebie.
186Kiedy dotarłam do mojego pokoju, żeby zdjąć elegancki niebieski kostium i lakierki, moja gospodyni zaczęła już tam sprzątać. Bieliznę pościelową zdjęto z łóżka, a obrus leżał złożony w rogu stołu; moje rzeczy osobiste ustawiono na stercie w kącie, wieczorem miały zostać zabrane do mieszkania.
187Przebierając się, uroniłam kilka łez z jakiegoś sentymentalnego wzruszenia. Wtedy wszedł Otto, a ja stałam właśnie i zapinałam haftki bluzki; zapomniał zapukać.
188— Och, przepraszam… Chyba musisz się trochę pospieszyć, jest już prawie czwarta.
189Zaczął pakować mój myśliwski plecak, wyjmował z niego rzeczy i przekładał do swojego. Nagle chwycił jakąś część bielizny i zobaczyłam, jak się zarumienił.
190— Zabrałaś chyba dość pończoch? — zapytał, zapinając plecak.
191Potem, w promiennym słońcu, szliśmy żwawym krokiem w górę Maridalsveien[24]. Sprzedawca Ottona, Helgesen z Sandakerveien[25], miał zawieźć nas do Nittedal[26].
192Coś wiejskiego i odświętnego, kojarzącego się z dobrymi dniami mego dzieciństwa, było w rozległym podwórzu Helgesena, otoczonym stajniami i magazynami, z pompą pośrodku i gołębiami na dachu.
193— Prawie nie mógł żem się już pana doczekać — odezwał się Helgesen. — A czy to pańska żona, Oulie? Niska, ale ładna, trzeba powiedzieć — dodał i pogratulował mi potężnym uściskiem dłoni.
194W drodze Otto rozmawiał trochę z Helgesenem o ludziach z Nittedal i Maridalen[27], których nie znałam. Wszystko brzmiało tak spokojnie i przyjemnie — miasto zdawało się tak odległe, nieprawdopodobne. W gospodarstwach wokół jeziora Maridalsvannet[28] leżało siano zebrane w kopy; gdzieniegdzie zwożono, a gdzie indziej ledwie zaczęto kosić żyto — zza jeziora dochodziło dzwonienie kosiarki, Otto i Helgesen zaś z zapałem i powagą rozmawiali o widokach na ten rok. Kiedy wjechaliśmy do lasu, Otto chwycił i ścisnął moją dłoń, ale żadne z nas się nie odezwało.
195— No, to przyjemności wam życzę. Najlepszego, Oulie, i najlepszego dla pani!
196Wysadzając nas, Helgesen posłał nam do przesady promienny uśmiech.
197Nie mówiliśmy wiele, idąc leśną ścieżką. Otto parę razy się za mną oglądał, pytał, czy nie idziemy za szybko, rzucił też czasem jakąś uwagę o tym, że wiatr powalił wyjątkowo dużo drzew — ścieżka często była całkiem zagrodzona — i o tym, jak grząskie są teraz mokradła. Raz nazbierał garść białych kukułek i wręczył mi kwiaty:
198— Czyż nie są ładne? Przypnij je sobie do piersi, będą tam dobrze wyglądać.
199Było dość późno, a słońce nad brzegiem wzgórza roztaczało złoty blask. Czasami jakiś promień omiótł ścieżkę, po której szliśmy — na dnie wąwozu, wzdłuż wzburzonej rzeczki, słońce migotało w pryskających kropelkach piany, na mokrych brzozach i krzewach olchy. Rosło tam mnóstwo dorodnych dzwonków i tojadów.
200— Och, jakie wspaniałe — powiedziałam, a Otto się odwrócił.
201— Podobają ci się? Tak, piękne są. Dużo ich zaraz przy domku. Cóż… — ciągnął Otto. — Śliczne to rzeczy… I kładkę też zmyło.
202Dotarliśmy do niedużego wodospadu; rzeka była tam szeroka i głęboka, a za mostek służyła tylko pojedyncza, okrągła kłoda.
203— Podaj mi rękę — powiedział Otto. — Ależ droga, słodka Marto… co się stało?
204Serce biło mi tak, że aż cała się trzęsłam, czułam też, że jestem blada na twarzy. Dłoń miałam lodowatą.
205— Ależ… droga moja, boisz się? — szepnął Otto.
206Założyłam mu ręce na szyję i schowałam twarz. Nie był to lęk — raczej rodzaj napięcia w ciele. Nagle, gdy stopa wpadła mi do dziury w mokradle, a woda wlała się do trzewika, całą mnie aż zmroziło — skóra ściągnęła się i nagle poczułam się w ubraniach naga.
207— Zaraz będziemy na miejscu — szepnął znów Otto. — To już na tym wzgórzu.
208 209— No… — powiedział Otto; zatrzymał się i wypuścił powietrze.
210Dom, Szczęście, Pocałunek, WspomnieniaPoniżej, w oddali, widniało duże, połyskliwe jezioro. A nieco dalej, na niewielkim wypalenisku, w wieczornym słońcu, ukazała się nieduża, szara chatka. Podeszliśmy do płotu z poziomych żerdzi, a Otto odłożył kije.
211— No to jesteśmy w domu — powiedział Otto i mnie objął.
212Pocałował mnie, a ja czułam, że pocałunek ten różni się od wszystkich innych, jakie składał na moich ustach — był pocałunkiem na powitanie. Przeszliśmy przez łąkę; rosło tam mnóstwo fiołków i bratków, w każdym usypisku kamieni kwitły tojady i wierzbówki. Poniżej nas migotało jezioro wśród brzóz i olchowych zarośli.
213Na schodkach stało wiadro mleka i kosz ziemniaków; ogromny bukiet polnych kwiatów leżał obok.
214Otto otworzył drzwi kluczem i wpuścił mnie przodem do spowitej w półmroku izby.
215
Spędziliśmy w domku tylko czternaście dni — urlop Ottona. Bóg wie, że minęły dość szybko. Ale gdy wracam myślami do tamtego czasu, rozpływa się on w tysiąc szczęśliwych wspomnień.
216Pamiętam, jak jednej nocy obudziłam się bladym świtem. Najpierw długo siedziałam na łóżku, patrząc na Ottona, i strach mnie zdjął niemal przez to moje szczęście — nie mogłam się zmusić, by znów się położyć i zasnąć.
217Wreszcie wstałam i tylko w chuście, narzuconej na koszulę nocną, siedziałam w progu, patrząc na łagodny, mglisty poranek.
218Długo już tkwiłam tak w miejscu, kiedy Otto nagle zawołał:
219— Ależ moja droga… po co tak tam siedzisz? Już wstałaś?
220Wiedziona nagłym impulsem, jakby ze wstydu — czy lęku, że mogłabym zdradzić coś, czego on może nie potrafiłby zrozumieć — powiedziałam, że wstałam, aby zaparzyć mu kawy do łóżka.
221— Och, niech Bóg ma mnie w opiece. Naszła cię bajeczna energia… i jakaż z ciebie żona! Obudź mnie, jak się zaparzy — powiedział Otto i znów się położył.
222
Któregoś wieczoru zgubiliśmy się. Było ciemno, jak potrafi być w letnią noc, kiedy dotarliśmy nad brzeg wielkiego, nieznanego nam mokradła.
223— Chyba najlepiej będzie się tutaj położyć — rzekł Otto. — Czy strasznie boisz się spać w nocy na dworze?
224Pomysł uznałam za wyborny. Jeszcze nigdy nie spędziłam na dworze całej nocy.
225Znaleźliśmy sobie wąskie posłanie wśród krzaków jagód; Otto omotał nam stopy swoim swetrem i moją kurtką, ja zaś leżałam z głową na jego ramieniu, patrząc na niebo — jasnoniebieskie, choć było dość ciemno, i na wzgórze naprzeciwko, które rysowało się czarne i ostre na żółtawym horyzoncie; delikatna, bladożółta łuna, przemieszczająca się skrajem nieba na wschód, odbijała się w oczkach wodnych na mokradle.
226Niekiedy przysypialiśmy albo leżeliśmy, gawędząc. Nagle Otto powiedział:
227Brat, Śmierć, Dzieciństwo, Wspomnienia— Wiesz co… kiedy urodzi się nam synek, będzie miał na imię Einar. Miałem brata, który nosił to imię.
228Wspominał już raz o tym bracie — kiedy byliśmy w Auli w Wielkanoc. Widziałam ich rodzinny grób koło kościoła; Otto powiedział, że Einar zginął od przypadkowego strzału.
229A teraz leżał i opowiadał o bracie — o ich dzieciństwie, o zimowym popołudniu, kiedy byli na nartach w górach i cały ładunek strzelby trafił Einara w udo. Jak męczyli się, obwiązywali ranę, ale nie mogli powstrzymać krwi — noga prawie mu się odmroziła, kiedy ciągnęli go w dół na nartach.
230— Wtedy Andreas, nasz kolega, zaczął płakać. Nie dało się go powstrzymać. Nie wiedzieliśmy też za bardzo, gdzie jesteśmy, znaliśmy jedynie kierunek. Chyba rozumiesz, czasu było niewiele. Pamiętam, że świeciło tamtej nocy mnóstwo gwiazd, lśnił księżyc, a na zlodowaciałym śniegu położył się świeży puch. Jak ja się wtedy modliłem do Boga; czułem się taki mały. Ale wiesz, w takie chwile jak dziś w nocy czuję się tak samo mały. Myślę o tym, co powiedziałaś, jeśli istnieje Bóg, leżymy tu przed nim jak dwie myszki w swej dziurze.
231Mocno się do niego przytuliłam — w cichym, pełnym zachwytu zdumieniu, że powiedział dokładnie to, co sama właśnie pomyślałam.
232Spędzaliśmy w domku każdą niedzielę, aż do późnej jesieni.
233Było to, zanim posiadanie domku letniego stało się bardzo powszechne. Nasz był jedynie starą chałupą parobka. Wtedy, nim żeśmy ją rozbudowali, była tam tylko kuchnia z kominkiem i łóżko z baldachimem, żadnych innych mebli prócz tych, które zostały po parobku; do tego dwa-trzy krzesła polowe, które Otto przetransportował na górę, i wiele dzbanów na kwiaty. Otto uwielbia kwiaty i ma szczególny dryg do ich układania — wystarczy, że wetknie parę do kubka, a już wyglądają pięknie.
234W ciągu lata stale wprowadzaliśmy ulepszenia, jak haftowane obrusy, poduszki i leżanka pod oknem.
235W izbie stał piec, na którym gotowaliśmy. Otto był kucharzem; ja, jak twierdził, nic nie umiałam, więc to on urzędował tam w samej koszuli.
236— No tak, Marto, bezużyteczna z ciebie istota!
237
Co wieczór chodziliśmy do Lillerud[29] po mleko. Otto przyjaźnił się ze wszystkimi mieszkającymi tam ludźmi, a i mnie prędko przyjęto do rodziny. W długie, chłodne wieczory leżałam na łące, rozmawiając z Ragną i dziećmi, a ze wzgórza słyszeliśmy dzwonki koni, które chodziły luzem po lesie. Słuchałam też głosu Ottona, kiedy siedział na schodach i rozmawiał z matką — matką Ragny — i z Ragny mężem.
238NaturaŻycie w lesie uczyniło nasz związek szczęśliwym i harmonijnym. Czuła i radosna poufałość zjawiała się sama z siebie, kiedy przez całe dni włóczyliśmy się po lesie, zbierając owoce — nad zatrzęsieniem malin wśród bujnych paproci, gdzie bałam się żmii i gdzie borówki czerwieniły się na szarych, starych pniakach, albo na cienistych zboczach pełnych jagód, gdzie złote słońce omiatało miękki jak aksamit mech, na mokradłach, po których Otto biegał, zbierając pojedyncze, mizerne moroszki, które tak bardzo pragnęłam mieć wszystkie. Wtedy powiedział mi, jak wielkie ilości moroszek rosły u niego w domu — przez co zaczęliśmy opowiadać sobie nawzajem rozmaite rzeczy z dzieciństwa oraz młodości, a w końcu wszystko. Otto znał niemal każdą drogę i ścieżkę w całym Nittedal i całej Nordmarce, głos każdego ptaka i życie każdego zwierzęcia, zwiastuny wiosny, gwiazdy i tym podobne — poruszał się wszak po tych lasach i łąkach, odkąd był pacholęciem. A ja tutaj stałam się dziewczynką Ottona, której pilnował.
239
Dom, UpadekDomek, w którym mieliśmy nasz pierwszy dom, został zburzony. Czuję, że wręcz mnie to cieszy — boleśnie byłoby teraz go mijać i widzieć, że mieszkają w nim inni. Ale tamtego wieczoru kilka lat temu, kiedy Otto i ja, mijając go, ujrzeliśmy, że zaczęto go niszczyć, zatrzymaliśmy się i popatrzyliśmy na siebie — zaczęłam płakać, Otto był pewnie co najmniej tak samo smutny. Dom był pusty, płot wyrwany, wiele drzew leżało powalonych na krzaki czerwonej porzeczki, które zasadził Otto. Weszliśmy do ogrodu; drzwi na werandę stały otwarte, dlatego weszliśmy do środka i wędrowaliśmy po pustych, pozbawionych okien izbach. Nie widzieliśmy wiele, wracając do domu też nie; oboje byliśmy przybici, jakbyśmy utracili drogą ostoję naszych myśli. Byłam wtedy bardzo niezadowolona z życia i uznałam to za pewien symbol, że oto zamierzano wyburzyć i zniszczyć miejsce, w którym czułam się taka szczęśliwa.
240Kiedy wróciliśmy do domu, Otto poszedł do ogrodu, po którym chodził, zajmując się różami, dopiero co okrytymi na zimę — było to późną jesienią. Gdy wyszłam na werandę, żeby zawołać go na kolację, powiedział ze smutkiem:
241— Powinniśmy byli zabrać wszystkie nasze róże, kiedyśmy się przeprowadzali. Tak mi ich szkoda. I moje porzeczki, ledwie zaczęły się rozrastać.
242
Nasz pierwszy dom nie był niczym wspaniałym, ale, Boże, jakiż był przyjemny. Mieściło się w nim kiedyś mieszkanie woźnicy czy podobnego pracownika wiejskiej posiadłości, później doklejono do niego drewnianą werandę. Ślepą uliczkę, na której końcu stał, Otto nazywał „ślepą kiszką”. Klony z ogrodów niemal zlewały się nad nią ze sobą; wiosną i jesienią pokrywały ją nieopisane ilości błota. Dzieci stale wyglądały jak świnki, kiedy wchodziły do środka, ale nie miałam serca ich za to ganić — często sama pragnęłam być dzieckiem, robić babki z gęstego, czarnego błota i urządzać sklepik na desce między dwiema cegłami.
243Jakież dziwne rzeczy Otto znosił do domu, żeby go nimi ozdabiać! Często za ohydne uważałam te jego donice i wazony, ale wzruszała mnie też pomysłowość, jaką wykazywał się, aby mnie ucieszyć i udekorować dom, z którego był taki dumny. Zawsze wcześnie wstawał, a kiedy się ubierałam, wybiegał i wpadał z powrotem do środka, żeby powiedzieć mi, które róże rozkwitły przez noc, albo wyrywał rzodkiewki na śniadanie.
244Pod wieloma względami był bardzo dziecinny. Podczas naszego narzeczeństwa starał się to ukrywać — strasznie bał się wtedy okazać mi swoją naiwność czy prowincjonalność. Po ślubie w ogóle się już tego nie wstydził; ja też nie mogłam już przecież ukrywać, jak bardzo jestem w nim zakochana — często kokietował mnie swoją chłopięcością. Miał między innymi w zwyczaju mówić rzeczy nieco nieprzyzwoite, ale zawsze w niewinny, dziecięcy sposób, na przykład nigdy nie nudziło mu się wspominać, że to niestosowne, iż nasza służąca nosi imię Olerina — wzbudzające nieczyste skojarzenia z choleryną[30].
245Wybornie bawiły go moje historie ze szkoły. Którejś niedzieli podejmowaliśmy całą moją klasę czekoladą; Otto był znakomitym gospodarzem dla dziewiętnastu dziewczynek, z którymi żartował, aż cała dwudziestka umierała ze śmiechu. Od tamtej pory cała klasa była na zabój zakochana w „tatusiu naszej pani”. Był to drugi rok naszego małżeństwa, kiedy Einar miał parę miesięcy.
246Boże, jakże ja puchłam z dumy przez to dziecko. Ale Otto był dużo gorszy. I jak rozpieszczał mnie przez cały czas do rozwiązania. Biedaczek, gdy ja leżałam, on kupił wiszącą lampę; miała to być niespodzianka, aż wstanę o własnych siłach, ale wygadał się na długo przedtem i zaniósł mnie, owiniętą w wełniany koc, żebym ją mogła zobaczyć.
247Dźwięk kosiarki do trawy przywodzi mi na myśl lato, kiedy Einar był mały. Siedziałam na werandzie z książką albo robótką i się leniłam. Patrzyłam na Ottona, jak męczył się z potem na twarzy i w samej koszuli, co najmniej raz na dwa dni kosząc trawnik starą kosiarką, którą kupił na aukcji. Miał cały arsenał sprzętów ogrodowych pod schodkami na werandę; starczyłoby ich, żeby utrzymać w porządku Park Zamkowy. Brzęczenie kosiarki kojarzyło się z letnim spokojem, a ja siedziałam i przysypiałam, aż podchodził do mnie Otto i żądał, żebym wytarła mu czoło, podała lemoniady albo zeszła obejrzeć jego osiem kalafiorów i ogórków. Einar zaś leżał w słońcu i spał pod swoją zasłonką — rumiany, cieplutki i cudny, z tymi słodziutkimi rączkami, które tak mocno chwytały się mojej piersi, gdy go karmiłam.
248
W zasadzie zaczęło się od swego rodzaju zmęczenia — byłam przesycona szczęściem. Czytałam gdzieś, że szczęście zawsze jest takie samo. I tak było w istocie.
249Urodził się Halfred, ja wróciłam do szkoły, a chłopczyk stał się częścią naszego gospodarstwa domowego, z całym aparatem należących do niego prac, zwyczajów i względów, łącznie tworzących dom. Ze strony Ottona pojawiły się dokładnie te same formy kontaktu i te same uczucia — powtórzyło się wszystko, co miało miejsce po narodzinach Einara. Co wtedy mnie cieszyło, teraz wydawało się odrobinę komiczne, nieco smutne, a trochę mnie obrażało. „Boże drogi”, myślałam. Potem Otto chciał, żebym rzuciła szkołę — przedsiębiorstwo, które założył, znakomicie prosperowało; było to w dobrych czasach. Mieliśmy też spory krąg towarzyski, składający się głównie z przyjaciół Ottona od interesów. Z pewnym smutkiem myślałam, że zmieni się w prawdziwego kołtuna — miał na to zadatki — ja zaś oddalę się od mojego kręgu i własnych zainteresowań, które, jak zawsze twierdziłam, dało się pielęgnować również przy mężu i dzieciach. Historia będzie się powtarzać, aż, zmęczona i brzydka po wszystkich porodach, zostanę zredukowana do punktu w długim katalogu błogosławieństw Ottona Ouliego.
250Wszystko to nie jawiło mi się nazbyt wyraźnie, ale stanowiło przyczynę mojego melancholijnego nastroju. Czułam wszak, że w takim związku, jaki mieliśmy Otto i ja, istniało ryzyko, iż się od siebie odsuniemy. Trzymałam się więc kurczowo mojej pracy i dzieci, jakbym chciała zachować je sobie w rezerwie na wypadek rozczarowania tym, co wciąż stanowiło najważniejszą część mego życia.
251Otto myślał, że jestem chora; natychmiast posłał po naszego lekarza domowego, kazał mi pić wino i zażywać żelazo. Chciał, żebym pojechała do Helene albo do domku letniego, a zwłaszcza, żebym od wakacji przestała pracować w szkole. Nic mi się nie chciało; w zasadzie czymś nowym, ciekawym i przyjemnym było takie siedzenie w smutku, zmęczeniu i zamyśleniu — zwłaszcza kiedy Otto przychodził, siadał przy mnie i pieścił mnie zmartwiony:
252— Ależ, moja słodka Martusiu, co ci jest? Droga moja, tylko nam się nie rozchoruj, najmilsza!
253— Nic mi nie jest, Otto — powiedziałam, przyjmując jego pocałunek. Może miałam nadzieję, że w ten sposób też go do siebie przywiążę.
254
A potem, gdy Otto jak co roku wybierał się do Londynu, chciał zabrać mnie z sobą. Ja wolałam nie jechać — po pierwsze naprawdę nie wyobrażałam sobie, żebym mogła zostawić dzieci. A po drugie… Jako młoda dziewczyna tak strasznie pragnęłam gdzieś wyjechać, ale po to, by mieszkać w miastach, poznawać tamtejszych ludzi, chłonąć nastrój miejsca, czuć jego specyfikę. A to byłoby coś zupełnie innego.
255PodróżAle oczywiście pojechałam. I znakomicie się bawiłam. A chociaż z początku budziłam się w nocy o porze, kiedy zwykle wstawałam sprawdzić, co u dzieci, czy zrzuciły z siebie kołderki, i dopadała mnie melancholia, gdy orientowałam się, że jestem w pokoju hotelowym i myślę o moich szkrabach daleko w Kristianii[31], tęskniłam za nimi dużo mniej, niż się spodziewałam — aż było mi niemal wstyd. Otto wymyślił, żeby od razu pojechać też do Paryża, gdzie spędziliśmy osiem cudnych dni. Ciągał mnie sumiennie po mieście, żeby zobaczyć wszystko, co należało: muzea, teatry i kilka lokali rozrywkowych, które Otto z wielką przychylnością uznał za tajemnice Paryża. Ja zaś dostałam kapelusz i strój spacerowy oraz dwa zestawy jedwabnej bielizny, a także delikatny gorset i jedwabną spódnicę. W tej toalecie zatańczyłam przed Ottonem kankana jednego ranka, kiedy wróciliśmy do siebie o czwartej nad ranem i piliśmy w pokoju szampana, prześcigając się w planach, by opowiadać o naszych ekscesach.
256Potem wróciłam do domu, w dobrym nastroju zajęłam się szkołą i dwa spokojne lata później byłam całkiem zadowolona z życia.
257
W rzeczywistości winne były chyba najmniejsze drobiazgi.
258Potrzebowaliśmy większego mieszkania. Było nam już tak ciasno, że ledwie mogliśmy się ruszać, a spodziewałam się właśnie trzeciego dziecka, więc musieliśmy się przeprowadzić. Gdybyśmy mogli korzystać z piętra wyżej, dalibyśmy sobie radę i może wszystko ułożyłoby się inaczej. Ale stolarz z rodziną nie chciał się wynieść.
259Już z góry byłam niezadowolona z nowego mieszkania. Nie podobało mi się żadne lokum, któreśmy oglądali, do tego źle się czułam, co mnie złościło, było to też jesienią, w straszliwą pogodę… Otto miał zapisanych co najmniej siedem innych mieszkań — dlatego dałam się przekonać jemu i gospodarzowi. Ale zawczasu zdecydowałam, że nie będzie mi się podobać w naszym nowym lokum.
260Ulica była moim zdaniem ohydna — prawdziwa snobistyczna dzielnica małych willi i pustych ogrodów z altaną w rogu, po której dało się poznać, że nigdy nie usiądzie w niej człowiek; granitowe słupy u bram z nudnymi nazwiskami, kremowe firanki i majolikowe donice w oknach, a w salonach przelotem widać było stojące lampy, kolumny, palmy i wszelkie brzydactwo.
261Otto uważał, że to śliczna dzielnica. A gdy zawisłam u jego ramienia i udałam wielkie cierpienie, powiedział tylko:
262— Jak możesz nie czuć się źle, Marto, skoro nie chcesz słuchać zaleceń doktora.
263Musieliśmy też mieć więcej wyposażenia — mieszkanie było dwa razy większe od poprzedniego. Otto wstawił meble ze skóry do swojej palarni, chodziliśmy też i oglądaliśmy meble do salonu, ale nie mogliśmy nic wybrać. Któregoś wieczoru w oknie wystawowym magazynu zobaczyliśmy duży zestaw z drewna jakarandy[32]. Otto uważał, że jest śliczny. „Rosyjski styl”, powiedział. Bóg raczy wiedzieć, skąd mu się to wzięło. Stwierdziłam, że kolor jest ładny — meble były powleczone turkusowym aksamitem prasowanym. Otto przez tydzień zachowywał się tajemniczo, aż któregoś wieczoru wpuścił mnie do nowego mieszkania. „Rosyjskie” meble stały tam w całej okazałości.
264
OjciecUrodziła się Ingrid. Spełniło się kolejne serdeczne życzenie Ottona. Był nią tak zachwycony i tak zajęty, że niemal mnie to złościło. Za pożałowania godny widok uważałam, kiedy potężny, wysoki mężczyzna chodził z nią wszędzie na ramieniu i stale używał spieszczeń. Wpadał do pokoju dziecięcego zaraz po powrocie z biura — zanim przychodził do mnie.
265— Mamciu, idziemy! Cólećka tatusia? No tak, to jeśt właśnie cólećka tatusia! Kochaś mamcię? Nie, mamcia nie kocha nas, Ingli. Chodź, wymyjemy bzidką mamcię…
266I podstawiał mi całe dziecko pod nos, nie przejmując się, co właśnie robię.
267— Uch, a co ty tu teraz czytasz? — potrafił powiedzieć. — Że też ci się chce!
268— Ech, dosyć mam tej durnej dzidzi, bo śmierdzi — powiedział Einar, kiedy Otto wyjątkowo mocno wygłupiał się z małą. Otto się zezłościł, ale ja tylko zaśmiałam się z Einara i wzięłam go na kolana.
269
Kiedy Ingrid miała przyjść na świat, na dobre zarzuciłam szkołę. MałżeństwoPrzedsiębiorstwo Ottona prosperowało wyśmienicie, a przez pierwsze lata nie wydaliśmy zbyt wiele. Teraz Otto chciał, żebym miała spokój i tyle pomocy w domu, ile sobie zażyczę, i tak dalej. Zaczęłam wtedy znów dużo czytać, wysłuchałam paru interesujących wykładów, chodziłam na spotkania kilku klubów i stowarzyszeń.
270Ottonowi niezbyt się to podobało. Nie powiedział mi nic wprost, ale kiedy odwiedzały mnie koleżanki ze stowarzyszeń, często bywał nieprzyjemny i próbował sprawić wrażenie, że jest prawdziwym domowym tyranem.
271Któregoś dnia był z nami podczas pogawędki przy herbacie. W chwili przerwy odzywa się tak:
272— Dzieci, o czymś dziś zapomniałem. Ciekawe, co to może być?
273A wtedy obaj chłopcy wrzasnęli zachwyceni:
274— Zapomniałeś sprawić matce lanie!
275— To prawda… Och, przypomnij mi o tym wieczorem, Einarze!
276Strasznie to wszystkich trzech ubawiło. Następnie Otto chwycił chłopców za uszy i pociągnął za sobą:
277— No, a teraz my, chłopaki, idziemy do mnie.
278I szaleli w palarni jak dzikie zwierzęta.
279
PiesKiedyś w południe Otto przyszedł do domu ze szczeniaczkiem, którego kupił. Był to terier; nazwaliśmy go Psikus i byliśmy nim ogromnie zachwyceni.
280— Wolałbym mieć Psikusa niż Małą — powiedział Halfred.
281Biedny mały Psikus. Mieliśmy go tylko pół roku, nim został przejechany. Otto musiał sam go dobić; płakał i dzieci płakały, i płakałam ja.
282Aż któregoś dnia, kiedy się ubierałam, Otto zwrócił się do mnie gwałtownie:
283— Nie rozumiem, po co ty tak wszędzie chodzisz… Dziwna jesteś, Marto. Jak możesz? Tym razem to tylko biedne zwierzątko… Następne może być jedno z twoich dzieci!
284— Wiesz co? Naprawdę poniosły cię nerwy! Ale skoro masz coś przeciwko moim zainteresowaniom, sprawie kobiecej i tak dalej, wolałabym, żebyś powiedział to wprost!
285— Wiesz dobrze, że absolutnie nic przeciwko temu nie mam. To dobre i zasadne kwestie, ale mogłabyś na jakiś czas zostawić je innym, dopóki masz trójkę tak małych dzieci.
286— Dobry Boże, Otto, jeszcze długo mogę mieć małe dzieci!
287Małżeństwo, Konflikt, Pozycja społeczna, Obraz świata, Rodzina— Czy zbrzydły ci te dzieci, Marto?
288— Nie chce mi się nawet na to odpowiadać… Zresztą ty robisz, co w twojej mocy, żeby mi je obrzydzić.
289— Słuchaj no, Marto. My, mężczyźni, musimy doglądać pracy i interesów. Nie mamy czasu na nic innego. A kiedy wy wychodzicie za mąż, z reguły wiecie, na czym będzie polegać wasza praca. Nie sądzę zresztą, żeby było to strasznie nudne zajęcie: zajmować się własnymi dziećmi i dbać o własny dom. Więc nie jest mi was żal. I jeśli na jakiś czas musisz z tego powodu odstawić na bok zainteresowania, nie inaczej musimy my, mężczyźni. Boże, czy ty myślisz, że ja mam nie wiem ile czasu na pielęgnowanie własnych zainteresowań?
290— Masz w każdym razie swoje towarzystwo śpiewacze — powiedziałam.
291— Jeden wieczór w tygodniu! Uważasz, że to za dużo?
292— Bóg raczy wiedzieć… Raczej za mało! — ucięłam.
293Staliśmy tak i się kłóciliśmy.
294Deszcz i deszcz. Aż oszaleć można od takiego lata.
295Dla Ottona to najgorsze; oczywiście szybciej by wydobrzał, gdyby wyszło słońce i gdyby się ociepliło. Nie da się zaprzeczyć, że są postępy, ale moim zdaniem powolne. Chociaż słowa lekarza brzmią pocieszająco, nie mogę przestać się martwić. Pewnie to tylko nerwy — od zawsze mam taką przypadłość, że pogoda wpływa na mój nastrój. Biedny Otto, dzisiaj mówił prawie tylko o Nordmarce. Przyniosłam mu mianowicie kwiaty od Ragny, która wpadła do mnie wczoraj i pytała o niego i dzieci.
296Spędziłam u Ottona całe przedpołudnie. Po południu wycinałam zabawki z papieru dla Ingrid — zanudza się przecież ostatnio na śmierć. Gdy przyjechałam z miasta, zabawki Ingrid i Åse leżały wszędzie porozrzucane, a służąca jest i pozostanie bezużyteczna.
297MiastoNie podoba mi się tutaj, na Neuberggaten[33]. Niedobrze tak przejmować się wszelkimi uwarunkowaniami zewnętrznymi — Bóg wie, że robię, co w mojej mocy, by walczyć z moim nastrojem. Ale ta okolica naprawdę jest okropna. Wszystkie te na wpół ukończone ulice i nowe domy, które już teraz wyglądają na zrujnowane. Te mieszkanka z niby to podniszczonymi sprzętami, gęsto rozmieszczone balkoniki na budynkach, jaskrawo pomalowane klatki schodowe, brudne prześwity, a w co drugiej kamienicy delikatesy lub szewc, na każdym rogu kolejny sklep kolonialny — chyba raz w tygodniu otwiera się nowy. Wszyscy ludzie zdają się tu tacy sami. Ilekroć wprowadza się jakaś para świeżo po ślubie — a połowa tutaj to nowożeńcy, druga połowa zaś zarabia ze trzy-cztery tysiące w roku i ma sześcioro-ośmioro dzieci — dwie trzecie pań chodzi w pelerynkach i tak zwanym stanie „błogosławionym”; do tego mają te same trzy typy mebli: obijane pluszem w salonie, dębowe w jadalni, mahoniowe łóżko i toaletkę. Uch, jak to możliwe, osiem rodzin na jedną klatkę schodową i szesnaście na jedną pralnię, do tego balkon, na który zajrzeć można z piętnastu innych — i to prócz tych z sąsiednich kamienic. I jeszcze deszcz zmywa doszczętnie kwiaty na balkonie — wszystkie moje piękne, czerwone pelargonie, a tak cieszyłam się, że będę nosić Ottonowi bukiety.
298Jak cudnie w zasadzie było mieć ogród. Docenię, jeśli kiedyś znów będziemy go mieli. I telefon!
299Dzieciom nie jest tutaj właściwie najgorzej. Chłopcy w każdym razie bawią się znakomicie na działkach budowlanych i w niedokończonych kamienicach. Ingrid i Åse najczęściej wychodzą ze służącą i grzebią w piasku gdzieś w okolicy. Kiedy pomyślę, jak innym było w dzieciństwie… Biedna mała Ingrid nie ma innego zajęcia niż wkładać ziemię do czerwonego, blaszanego wiaderka i przesypywać ją z jednej sterty na drugą. Gdy jeszcze pogoda pozwalała jej robić to codziennie, mogłam czuć się zadowolona. Chociaż… Niech Bóg ma mnie w opiece, jaka to męka prać w kuchni.
300Czuję się tak straszliwie opuszczona i zrozpaczona — zwłaszcza w nocy, kiedy leżę i tęsknię za Ottonem, który jest w Grefsen, za Einarem i Halfredem, którzy są w Løten. Czasami zabieram do siebie na całą noc Åse, żeby nie czuć aż takiej samotności.
301W dzień jest lepiej. Wtedy myślę i układam wszelkie możliwe plany na nadchodzący czas. Ale kiedy wymyślam sobie życie, które mamy rozpocząć, niemal dostaję gorączki ze zniecierpliwienia — Boże, Boże, jak długo będzie to jeszcze trwać? Czuję się, jakby miało mi rozsadzić serce. Otto pyta mnie wtedy, co jest nie tak; ostatnio ciągle widzi, kiedy coś jest nie tak.
302Dziwne, jak bardzo wyczuliła go choroba — natychmiast dostrzega najmniejszą zmianę mojego nastroju.
303Nigdy nie kochałam mojego męża bardziej niż teraz.
304
PrzyjaźńA potem Henrik wrócił z Anglii. Odziedziczył spadek po swoim wuju i został wspólnikiem w interesach Ottona.
305Właściwie straciłam Henrika z oczu, odkąd się zaręczyłam. On zaś wyjechał do Anglii mniej więcej w czasie, kiedyśmy się pobrali, i otrzymał tam wyśmienitą posadę. Otto i ja odwiedziliśmy go, będąc w Londynie. Henrik korespondował też trochę z Ottonem; ja czasami dopisywałam pozdrowienia do jego listów, dostałam też życzenia z okazji urodzin oraz gdy Otto powiadomił go o powiększeniu rodziny.
306W okresie, gdy załatwiali sprawy związane z nową firmą, naturalnie sporo u nas bywał; często też wychodziliśmy gdzieś razem we troje: do teatru, na kolację do restauracji i tak dalej.
307Otto żywił wobec Henrika nieopisany podziw. Ja od początku naprawdę najbardziej cieszyłam się, że tyle u nas jest, bo w pewien sposób zbliżało to mnie i Ottona do siebie.
308We troje rozmawialiśmy o wielu sprawach. Henrik zawsze lubił rozmawiać. Dzieliliśmy się więc pomysłami jak w dawnych czasach u ciotki Guletty i na stancji u Henrika. Co zrozumiałe, tym razem było zdecydowanie inaczej — chociażby z tego powodu, że teraz wszyscy mogliśmy mówić na podstawie własnych doświadczeń. Rozmawialiśmy więc znacznie mniej. Zresztą Henrik nabrał pewnej powściągliwości. Ale zawsze dobrze robiło mu, kiedy mógł wygłosić krótki, uporządkowany wykład na dowolny temat.
309Myślę, że chciał nam pomóc. Dość dobrze znał nas oboje, przyszedł z zewnątrz, widział nas w naszym domu i najwyraźniej prędko zrozumiał sytuację.
310To zawsze on kierował rozmowę na tematy, które pośrednio dotyczyły naszego związku. Zawsze ograniczała się to do ogólników; wszyscy troje udawaliśmy, że w ogóle nie mówimy o sobie — a jednak mnie i Ottonowi udawało się powiedzieć sobie tak wiele, Henrik zaś przyznawał rację to jednemu z nas, to drugiemu, i formułował puenty, dzięki którym oboje zwracaliśmy uwagę na wiele spraw, których wcześniej nie rozumieliśmy, chociaż tkwiliśmy w tym sami.
311Była to więc pewna forma rozrachunku — albo porządków. I nie mogę zaprzeczyć — po takim sprzątaniu czułam się nieco pusta w środku.
312Było to groźne uczucie. Czułam się bowiem tak dobrze i miałam mnóstwo czasu, żeby zajmować się sobą. Otto, jak to on, zdawał się jeszcze bardziej mieć mnie na uwadze. W końcu już od lat urządzał mi życie, nie myśląc, że może w ogóle nie jestem zachwycona domem, towarzystwem i zwyczajami, które dla nas obojga wprowadzał — nie przychodziło mu do głowy, że moje opinie są czymś innym niż „wymysłami”, do których nie miał czasu się odnosić, zwyczajnie zajęty robieniem wszystkiego, by było mi dobrze.
313A teraz nagle te same opinie słyszał z ust Henrika. Myślę, że zdecydowana większość mężczyzn bardziej słucha szanowanego przez siebie przyjaciela niż własnej — od jakichś ośmiu-dziesięciu lat — żony. Otto w każdym razie słuchał.
314Poza tym mocno rosła też moja pewność siebie, gdy stawałam się przedmiotem uwagi oraz współczucia Henrika. Wszak zawsze odrobinę go podziwiałam, jako że był przystojny i elokwentny; teraz, po powrocie z zagranicy, zainteresował mnie na nowo, a odświeżenie dawnej, zażyłej relacji miało w sobie pewną pikanterię. Podobno dużo „żył” przez te lata — we wszelkich znaczeniach tego słowa. Otto dawał mi to do zrozumienia, a panie, wśród których się obracałam, chętnie o tym rozmawiały; uważały go za szalenie interesującego i słodkiego, pozostawały pod jego wielkim wrażeniem — a ja byłam z nimi tak mocno zżyta, że ich poglądy wpływały na mnie bardziej, niż zdawałam sobie z tego sprawę.
315
Płynęłam zatem dość biernie z prądem, pielęgnując swoje nastroje.
316Henrik urządził sobie urocze kawalerskie mieszkanie na poddaszu na Munkedamsveien[34]. Otto i ja regularnie spędzaliśmy tam wieczory — ja na starej narożnej kanapie na balkonie, rozmawiając z Henrikiem, który pokazywał mi swoje teczki i sztukę, Otto zaś przy fortepianie (był wtedy wyjątkowo zajęty swoją muzyką, pobierał lekcje u pani Onarheim i ćwiczył trudne utwory). Dla mnie wieczory w spokojnych, stylowych salonach Henrika stanowiły czysty odpoczynek.
317— Niech to diabli, ale ten Henrik elegancko mieszka — powiedział Otto któregoś wieczoru, kiedy szliśmy do domu. — To coś zupełnie innego niż na przykład… nasz dom.
318— Tak — zgodziłam się. — To tobie należą się wyrazy uznania za nasz dom… Ale jeśli ci się nie podoba, to…
319— Boże broń! Jasne, że jest u nas uroczo i przyjemnie… Chodzi mi tylko o to, że nie jest tak… oryginalnie… jak u Henrika. Nie mam w tych sprawach rozeznania — dodał po chwili — ale w zasadzie to nie rozumiem, Marto… Myślę sobie, że dałabyś radę urządzić nas w takim stylu.
320
Nie wiem nawet, o co pokłóciliśmy się tamtego popołudnia — o jakąś błahostkę. Ale byłam nie w sosie, bo umęczyłam się, szykując dzieci na przyjęcie. Siedzieliśmy na balkonie, pijąc kawę, nalegałam na coś, aż w końcu Otto wybuchnął:
321— Musisz, do cholery, wybacz, przyznać, że są rzeczy, na których nie znasz się lepiej od innych!
322W tej samej chwili przyszedł Henrik, a zaraz potem dzieci hurtownika Høidala zjawiły się po nasze. Często złościł mnie naiwny podziw Ottona dla tych wielkomieszczańskich dzieciaków, zwłaszcza dla przemądrzałych, miniaturowych dam z naszego Westendu[35] — czuł się wręcz zaszczycony tym, że jego dzieci mają z nimi przebywać. Teraz siedział na poręczy balkonu, słuchając, jak mała Judit w najlepsze opowiada o wszystkich balach, na których była tej zimy — bez trudu dało się poznać, że dziewczynka kłamie w swoich przechwałkach, ale Otto pozostawał pod wrażeniem.
323Nagle rozległ się krzyk Halfreda, który najwyraźniej wdał się w bójkę z Einarem. Otto wpadł do środka, żeby zobaczyć, co się wyprawia.
324Zaraz gdy pobiegł, Henrik i ja popatrzyliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. Było w tym uśmiechu coś, co sprawiło, że się zawstydziłam. Poczułam, że Henrik zareagował tak samo. Więc, jakby na swoją obronę, zaczęłam mówić — po raz pierwszy bez ogródek — o moim i Ottona związku. Był to niemal zarzut wobec mojego męża.
325— On niczego nie widzi — powiedziałam jakby na usprawiedliwienie, ale był to zarzut.
326— Tak, nie widzi, że jesteś inna — powiedział przyjaciel Ottona, też próbując się bronić, choć wypadło to zdumiewająco blado.
327Wtedy Otto wrócił; zatrzymał się przy moim fotelu, pocałował mnie i podniósł z miejsca.
328— Czyż nie ładnie Marcie w tej sukni? Czyż nie jest urocza?
329Zrobił to, bym zapomniała, że wcześniej się oburzył. Potem poszedł.
330— No, gratuluję nowej sukni — powiedział Henrik i popatrzył na mnie przez chwilę. Następnie szybko spuścił wzrok.
331Ale nie dość szybko. Głos też miał jakiś dziwny. Serce zabiło mi przez to mocniej. „On się w tobie kocha”.
332Nic sobie wtedy nie pomyślałam, lecz uznałam to za zabawne. Siedemnastoletni podlotek nie zareagowałby bardziej bezmyślnie, nie ucieszyłby się z większym cynizmem.
333Tamtego wieczoru kokietowałam Henrika, świadomie i dość prostacko. Miałam w bucie gwoździk, który mnie uwierał, więc zrzuciłam but i poprosiłam Henrika, żeby zgiął ten gwoździk, uderzając go kamieniem. Uczynił to i oddał mi but.
334— Niesamowite, jaka jesteś elegancka — powiedział Henrik. — Codziennie nosisz jedwabne pończochy?
335— Tyle dostaję ich od Ottona — odparłam. — Zagustował w nich w Paryżu. — Po czym opowiedziałam, jak tańczyłam dla niego kankana.
336Henrik miał minę, jakby zjadł coś gorzkiego.
337— Doprawdy powinnaś jeszcze kiedyś spróbować.
338— Myślę, że teraz niewiele by to pomogło — powiedziałam. Zeszliśmy do ogrodu. — Bo widzisz, Otto uważa, że na wszystko jest czas. Dla niego czas kankana już minął. Teraz ma nam być miło w naszym przytulnym domu. A jeśli mi nie jest miło, to już tylko mój problem, bo on nawet tego nie zauważa. Nie dlatego, że o mnie nie myśli, to pewnie akurat robi, ale myśli o mnie zawsze jak o swojej własnej, wyjątkowej rzeczy.
339I znów rozmawialiśmy o Ottonie.
340— W pewnym sensie on bardziej myśli o wszystkich innych niż o samym sobie. Ale ci inni w jakimś sensie muszą być jego ludźmi. Dlatego też tak ciężko pracuje, bo w gruncie rzeczy pracuje tylko dla siebie, na siebie. Chyba nie umiałby pracować tak po prostu. Z miejsca by umarł i to z radością, za ciebie lub dzieci, ale za jakąś sprawę… nigdy!
341„Parobek!”, przemknęło mi przez myśl. Natychmiast poczułam, że nie, nie mam prawa tak mówić, brzydkie to i nikczemne, a fe. Próbowałam wymazać to słowo, ale już nie jego efekt, bo chciałam patrzeć na Ottona nieco z góry.
342— Biedaczyna męczy się, by jak najszybciej spełniać wszystkie twoje życzenia, tak że nie masz nawet czasu sobie czegoś zażyczyć. A nigdy nie wpadnie mu do głowy, że jakiś człowiek mógłby życzyć sobie czegoś innego niż on. Widzisz, on już dawno zapomniał, że nie urodziłaś się Martą Oulie.
343— Henriku — powiedziałam — czasem życzyłabym sobie, żeby nie był tak strasznie miły. Wolałabym wręcz, żeby mnie bił. Bo na to tutaj nie ma żadnej rady.
344— Ty też chyba jesteś nieco winna, bo mogłabyś trochę bardziej się bronić.
345— Kiedy byłam zakochana, nie mogłam. A teraz, później…
346— Później… — powiedział Henrik, tonem, który nagle zasiał we mnie niepewność, więc spuściłam wzrok i powoli rzekłam:
347— Później to później. Nie da się nic na to poradzić.
348Praca, Kondycja ludzka— Bądź jak Otto — powiedział Henrik z mocą. — To jest rada. Otto, tyle ci powiem, to człowiek, który rozumie, jak żyć. Ludzie nazywają „życiem”, gdy mężczyzna idzie w tango, żeby dać ujście energii, której nie może spożytkować w domu, przyzwoicie pracując. Otto potrafi pracować; pracuje, aż wióry lecą. Nawet pojęcia nie masz, jaki z niego jest przedsiębiorca. Bo widzisz, on chce robić interesy, a do czegokolwiek przykłada rękę, okazuje się sukcesem. Rzecz w tym, że Otto nigdy nie zainteresuje się czymś, co mogłoby się nie powieść. Ludzie to wyczuwają i zawsze mają do niego zaufanie. On nigdy nie marnuje sił. A ludzie zawsze czują, że jego udział oznacza uczciwy interes. W zasadzie to jestem w porównaniu z nim mizerotą, prawdziwym beztalenciem jako przedsiębiorca.
349— No wiesz co! Gdyby tak było, myślisz, że tak powiodłoby ci się na przykład w Anglii?
350— Och, tam miałem szczęście. Zresztą tutaj, zauważyłem, jest trudniej. W świecie łatwiej jest coś osiągnąć. Bo widzisz, tacy jak Otto, którzy zawsze idą przed siebie, zostawiają za sobą, co się skończyło i rozpoczynają następny rozdział życia, święcie przekonani, że będzie jeszcze lepszy. To oni mają rację, nie my, którzy siedzimy na skraju drogi, rozmyślając, co się stało i co mogłoby być inaczej, marząc, jakby to było dosięgnąć tego, o czym wiemy, że jest nieosiągalne.
351— Tacy jak ty i ja — powiedziałam.
352 353— Henriku — powiedziałam. — Powinieneś powoli się ustatkować.
354— Ach… A co przez to rozumiesz?
355— Na przykład… mógłbyś się ożenić.
356 357 358— Podobno mężczyzna nigdy nie jest naprawdę nieszczęśliwy w małżeństwie — powiedziałam szybko. — To znaczy, kiedy nie ma złej żony. Myślę na przykład, że mężczyzna nie cierpi, będąc mężem jednej i kochając inną, gdy jego żona jest ładna i miła.
359Henrik przeniósł na mnie wzrok:
360— Co ty możesz o tym wiedzieć?
361Przestraszyłam się tego, co właśnie powiedziałam — czy też, jak pojął to Henrik. W ogóle nie miałam zamiaru mówić czegoś, co odnosiłoby się bezpośrednio do Henrika i do mnie. A jednocześnie poczułam silną satysfakcję, skoro już mi się to tak wyrwało — chociaż wcale nie chciałam.
362Uczucie jeszcze się wzmogło, kiedy Henrik patrzył tak na mnie i zapomniał odwrócić wzrok — siedzieliśmy w półmroku na balkonie.
363Szczęście— Widzisz — odezwał się Henrik powoli — gdybym powiedział, kiedy się zaręczałaś, że tak to się ułoży, chyba byś mi nie uwierzyła? Czasami myślałem, że to się nie uda, „za bardzo się różnią”, ale taka byłaś szczęśliwa… Nie posłuchałabyś mnie, a ja pomyślałem, że może też wam się ułożyć. Sądziłem także, że niedobrze byłoby coś takiego powiedzieć… naprawdę byłoby to niedobre. W każdym razie byłaś szczęśliwa.
364— Lepiej, gdybym nigdy nie była.
365— Nie — powiedział Henrik. — Przykro byłoby powiedzieć sobie: szczęście to coś, czego nigdy nie było mi dane poczuć.
366 367— Biedny Henriku… — Pogładziłam go po policzku.
368Naprawdę było mi go żal. Byłam też bardzo poruszona, że tak się z mojego powodu smucił.
369Nagle Henrik chwycił mnie mocno za nadgarstek — rozpaloną dłonią. Po czym gwałtownie wstał i wymamrotał coś zakończone słowem „dobranoc”. Zabrał ze stołu kapelusz i wybiegł.
370Stałam jeszcze tam zamyślona i patrzyłam za nim, kiedy zjawiła się niańka, aby powiedzieć, że Ingrid źle się czuje, więc musiałam wrócić do środka. Wymiotowała, bolał ją brzuch i krzyczała, a kiedy oporządziłam ją, przygotowałam jej łóżko i nieco ją uciszyłam, nie chciała mnie puścić — musiałam ją nosić i lulać; chciała mi spać na kolanach.
371Siedziałam z nią na kanapie w pokoju dziennym, gdy nagle drgnęłam; ktoś był za oknem. Odłożyłam dziecko, już śpiące, na kanapę i wyszłam.
372Był to Otto — głos drżał mi ze strachu i bezsensownej, pełnej poczucia winy konsternacji.
373— Ależ, drogi mój, wielkie nieba… Tutaj stoisz?
374Mała przebudziła się i z zadowoleniem dała się zabrać ojcu do łóżka. Otto wyszedł do mnie, nadal stojącej w ciemnym ogrodzie.
375— Cóż za dziwaczny pomysł: stać tam i zaglądać do środka — powiedziałam ze złością.
376Otto zaśmiał się i mocno mnie objął.
377— No właśnie! Wiesz co, człowiek miewa czasem takie śmieszne pomysły. Byłem za furtką do ogrodu i zobaczyłem światło w salonie. Pomyślałem sobie wtedy, jakby to było, gdybym był obcym, który w piękną, letnią noc zobaczył takie światło w przyjemnym domu w cudnym ogrodzie. I wyobraziłem sobie, dla hecy, że przejdę przez ogród i zobaczę, jacy mieszkają tam ludzie; widzę, że w swoim ogrodzie mają wiele pięknych kwiatów, czuję zapach krwawników i rezed — zaglądam więc do środka i widzę uroczą młodą panią, siedzącą w salonie z cudnym dzieciątkiem na kolanach… Boże dopomóż, stałem tak i zazdrościłem sam sobie.
378PocałunekWtedy Otto zaśmiał się swoim głośnym, wesołym, chłopięcym śmiechem i przycisnął mnie do siebie. Odwzajemniłam gest — wymienialiśmy się długimi, ciepłymi, czułymi pocałunkami i, mocno w siebie wtuleni, chodziliśmy wśród róż.
379— Pora się kłaść, skarbie — szepnął Otto. I ramię w ramię poszliśmy na górę. Nagle, między pocałunkami, powiedział:
380— Jasne, że Ingrid jest jeszcze za mała, żeby chodzić z dziećmi na przyjęcia.
381Zdanie spadło na mnie jak kubeł zimnej wody po tylu nastrojach tego dnia.
382Ostrożnie się wyswobodziłam i weszłam do środka. A kiedy Otto poszedł za mną, z łagodnym spojrzeniem odmówiłam dalszych objęć; bolała mnie głowa.
383— Henrik został na kolację, też rozbolała go głowa. Tak było duszno, zbiera się pewnie na burzę.
384Otto przyznał nad wyraz zgodnie, że pewnie się zbiera na burzę. Dał mi antypiryny[36] i uznał, że okno może zostać otwarte, bo jeśli będzie burza, sam się zapewne obudzi. Leżałam z zamkniętymi oczami i zdradzającym cierpienie uśmiechem. Nadstawiłam policzek, kiedy całował mnie na dobranoc — Otto złożył na nim całus, pogładził mi czoło i życzył zdrowia. A potem wyciągnął się w swoim łóżku, aż zaskrzypiało.
385
To jak z tą koszulą z baśni, którą dziewczyna oblała łojem, by potem próbować sprać. Im bardziej prała i szorowała, tym czarniejsza stawała się koszula.
386W pewnym stopniu chodziło tu o brak doświadczenia. Bo naprawdę nie miałam żadnych innych doświadczeń oprócz Ottona. I zaczęłam postrzegać siebie z jego perspektywy, a kiedy nasz związek stał się codziennością i rutyną, miałam pewność, że — czy mi się podoba czy nie — życie nie będzie mieć dla mnie innego celu niż Otto czy dzieci.
387Kochanek, ZdradaWtedy odkryłam, że Henrik się we mnie kocha. Naprawdę aż ogłupiałam z zaskoczenia. Widziałam też, że dla niego jestem osobnym człowiekiem, nie tylko panią Oulie i mamą trzech małych Ouliątek. Zaczęłam przyglądać się sobie. Wiedziałam, że jestem, jak to się mówi, ładną, młodą żoną. Ale chyba niewiele się nad tym zastanawiałam — poza tym, że młoda dziewczyna ze zdjęć na biurku Ottona zniknęła jak zeszłoroczny śnieg; nie byłam nieświadoma szkód, jakie trzy połogi wyrządziły mym wdziękom. Przeglądając się w lustrze, ciasno zasznurowana, w nowej, jasnej letniej sukni, z wysoko upiętymi, kręconymi włosami, natychmiast zauważyłam, że naprawdę jestem młoda i piękna, pomimo trzydziestu trzech lat, trójki dzieci i plomby w zębie z przodu.
388Zaczęło się od amikoszonerii[37] między Henrikiem a mną tamtego wieczoru — od melancholijnej, pełnej zrozumienia sympatii. Z mojej strony historia ta w zasadzie nigdy nie miała związku z erotyką albo miłością. Nasze spotkania, wspólne spacery o zmroku, moje odwiedziny u niego, podczas których zauważałam, jak to, co niebezpieczne, niedozwolone, zaczyna ogarniać nas, zagęszczając powietrze, pieszczoty Henrika — żadnej z tych rzeczy nie pożądałam z jego powodu, tylko dla siebie samej. To ja, ja, ja chciałam być podziwiana przez jego oczy, dłonie i wargi; wcale nie było tak, że musiałam oddać się temu, który został panem mej duszy — to ja pragnęłam mieć jego, od stóp do głów.
389Obudził się we mnie naturalny popęd, pierwotny i nienasycony, a ja, miła żonka kupca, która tak ładnie, spokojnie chodziła sobie, zajmując się domem, w rzeczywistości stałam się złym, groźnym szkodnikiem. Nie była to zwykła próżność, lecz coś głębszego — może dusza próżności lub próżność duszy.
390Nie myślałam o niczym w świecie prócz siebie. Moje dzieci — uważałam, że starczy, jak zadbam, by były najedzone i ubrane, sama zaś bezwstydnie przebywałam z kochankiem dwa pokoje dalej, gdy spały. O Henriku myślałam najmniej; w zasadzie nie przejmowałam się nim bardziej niż lustrem na toaletce. Nigdy bowiem nie pomyślałam, jakie cierpienia mógłby zadać mu ten związek. Z pewnością był dużo lepszy ode mnie, bo naprawdę mnie kochał, i gdybym tylko umiała zostawić go w spokoju, cała ta historia by się nie wydarzyła. Właściwie to dość niedorzeczne, że teraz go nienawidzę. A jednak — trzydziestoośmioletni mężczyzna nie powinien być jak Goethowska Małgorzata[38]; ze względu na przyjaciela powinien był uszanować jego żonę, choć ta zasługiwała na wszystko prócz szacunku.
391Otto — zbyłam go tym jednym słowem „parobek”. Pojechałam odebrać go, kiedy wrócił z Londynu, niemal ze złośliwą satysfakcją, bez poczucia wstydu lub winy.
392ChorobaW ogóle nie zastanawiały mnie niepokój i podenerwowanie Ottona w pierwszych dniach po jego powrocie z dorocznej podróży służbowej. Któregoś dnia powiedział, że chce nocować w palarni — „Aż wyleczę się z tego kaszlu. Tylko cię przez niego budzę i wszystkich niepokoję”.
393— Tak — odparłam — naprawdę przykry jest ten twój kaszel. Ciągnie się już chyba od wiosny. Doprawdy powinieneś udać się z nim do doktora.
394
Którejś nocy obudziłam się, bo zdawało mi się, że Otto był w sypialni. Zauważyłam, że drzwi do jego pokoju stoją otwarte — zwykle zamykał je, żeby nie przeszkadzać nam swoim kasłaniem. Obróciłam się na drugi bok, chcąc spać dalej, w półśnie jednak usłyszałam, że jest na nogach i chodzi obok mnie.
395Rozbudzona i dziwnie zlękniona siedziałam jakiś czas na łóżku. W świetle lampki nocnej zobaczyłam, że jest wpół do trzeciej.
396Po chwili wstałam i zakradłam się do drzwi. Łóżko Ottona było puste, a jego nie było w pokoju. Zajrzałam do salonu — stał tam, w pełni ubrany, przy narożnym oknie. Musiał usłyszeć, że weszłam, bo odwrócił się w moją stronę.
397Gdy tylko ujrzałam jego twarz…
398Nasz przyjemny, spokojny salon, spowity w miękkiej poświacie latarni gazowej zza wykusza, nagle jakby z każdego kąta zalały ciemność i strach.
399Ujrzałam twarz Ottona, bladą, zrozpaczoną, skrzywioną; widziałam, że płakał. „On wie”, przemknęło mi przez myśl.
400Serce podskoczyło mi w piersi, nie czułam gruntu pod stopami. Po chwili serce zaczęło mi walić, a lepki pot oblał całe ciało; dłonie i stopy miałam zimne jak trup. Staliśmy, patrząc na siebie nawzajem.
401— Nie mogłem spać — powiedział Otto z trudem, dziwnie grubym głosem. — To nic… Dlatego ubrałem się i zszedłem na trochę do ogrodu… Idź, połóż się, Marto, to nic takiego.
402Zrobił kilka kroków w przód, po czym opadł, jak martwy, na kanapę. Zwiesił głowę, ręka leżała nieruchomo na stole.
403Przelękniona i oniemiała podeszłam do niego:
404— Mój drogi, co się dzieje… Chory jesteś, Otto?
405Łzy, RozpaczWtedy rzucił się na stół i zaszlochał.
406Zdało mi się, jakby samo życie, prawdziwe, żywe życie, moje życie wołało mnie, gdy ujrzałam, jak mój mąż płacze. Dotknęłam mu głowy, nadgarstka, schyliłam się nad nim i wezwałam po imieniu. Gdy się odwrócił, chwycił mnie i pociągnął na kanapę obok siebie, kryjąc twarz na moim łonie, aż przez koszulę nocną poczułam na skórze jego łzy i palący oddech — wtedy wróciło me własne „ja”, to, które wzrastało przy tym mężczyźnie, i zapłakałam, bo on płakał; łzy wydarły się z głębi mojej istoty, jak woda, która wypływa przez topniejący lód.
407Otto nieco się podniósł, odchylił głowę na oparcie kanapy i przychodził do siebie. Po chwili ujął moją głowę i jedną dłonią starł mi łzy z twarzy:
408— Biedna, biedna Marto, jak ja cię wystraszyłem… Już, już, nie płacz.
409Choroba— Widzisz — zaczął, kiedy się opanował — w Londynie odkaszlnąłem nieco krwi… tylko troszeczkę. Ale oczywiście natychmiast poszedłem do doktora… „Suchoty”, powiedział. Boże, przecież to nic takiego. To tylko moje podenerwowanie, leżałem i nie mogłem zasnąć… A wtedy…
410Godzina za godziną siedzieliśmy w na wpół oświetlonym pokoju dziennym i rozmawialiśmy — próbowaliśmy się nawzajem uspokajać. Zmęczona, zmarznięta, wilgotna od łez, siedziałam przy nim, pocieszając go i rozweselając, a wspomnienie o tym, w co zmienił mnie ostatni miesiąc, czyhało na mnie jak strach — byle nie patrzeć w tę stronę! Szeptałam do Ottona i gładziłam go po rozpalonej od płaczu twarzy, próbowałam uciec od siebie do niego, słabymi dłońmi próbowałam podtrzymywać go i podpierać, gdy zauważyłam, że ogarnia go lęk.
411Wtedy poprosił, żebym szła już do łóżka:
412— Przeziębisz mi się tutaj, biedaczko!
413Objął mnie i zaciągnął do środka, ale w drzwiach sypialni zatrzymał się, obrzucił spojrzeniem trzy łóżeczka w świetle lampki nocnej i uniósł nieco ręce:
414— Och, to o nich myślę… o nich i o tobie, Marto… Jak to z wami będzie!
415Dotknęłam jego szyi i go pocałowałam.
416— Drogi mój, drogi… Suchoty… Lekarze mówią przecież, że większość ludzi je przeszła, nawet o tym nie wiedząc.
417I poprosiłam, żeby poszedł do łóżka; poprawiłam mu poduszki i prześcieradła i do niego mówiłam.
418— Chodzi o to, Marto, że zmarła na to moja matka… i Lydia, i Magda… Nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem… Zawsze zdrów jak ryba i silny… Sądziłem, że kto na świecie, jeśli nie my, miałby pobrać się z czystym sumieniem…
419Położyłam się, ale musiałam wstać, żeby sprawdzić, czy Otto zasnął. Przykryłam go i pieściłam jak dziecko. Było już jasno, kiedy sama zapadłam w sen.
420Obudziłam się o jedenastej. Gdy zapytałam o Ottona, służąca powiedziała, że poszedł o zwykłej porze do biura.
421Niech Bóg w niebiesiech oszczędzi każdemu takiego przedpołudnia jak to…
422Napisałam kilka linijek do Henrika — że wszystko musi się skończyć, żem zrozpaczona i odczuwam wstyd. Nic więcej. Nie napisałam, że go nienawidzę. Ani że życzę mu śmierci. Ale życzyłam mu jej z całej duszy. Gdyby zniknął, byłoby, jakby nigdy nie istniał. Przez kolejne godziny tęskniłam za Ottonem i obawiałam się — wmawiałam sobie, że w jakiś sposób się dowie, roztrząsałam, jak mógłby się dowiedzieć, rozważałam każdą opcję. A kiedym tylko o nim myślała, krwawiłam wewnątrz z dawnej czułości, która była czymś całkiem cielesnym, lecz innym niż pożądanie — chęcią, aby dotykać, głaskać, pieścić mu głowę, czoło, oczy, usta, dłonie, matczyną czułością, dziwnie zlęknioną i bojaźliwą.
423
W kolejnym okresie wiodłam życie, które przypominało balansowanie na wąskim występie skalnym; nie wolno patrzeć na boki, tylko w przód — by nie dostać zawrotów głowy i nie runąć w dół.
424Żyłam z dnia na dzień. Co rano, na ile mogłam, przemocą tłamsiłam wszelkie myśli niedotyczące bieżącej pracy i zbierałam siły w jednym celu: aby przez cały dzień zachować pogodę ducha i pokazywać Ottonowi i dzieciom spokojne oblicze.
425Zorientowałam się, że jestem w ciąży, przez co wpadłam w rozpacz, która jednak nie była nowa — miałam tylko wrażenie, jakby ktoś odrobinę dokręcił śrubę na łożu tortur.
426Najgorsza była troska Ottona o biedną kruszynkę, która miała przyjść na świat. Widziałam, jak cierpi na samą myśl — choć po tamtej nocy już nigdy więcej nie załamał się i nie narzekał. Czuł się też całkiem dobrze; był wyjątkowo ostrożny, wszyscy także, na ile mogliśmy, liczyliśmy się z jego chorobą. Wciąż jednak kaszlał, choć nie wypluwał krwi.
427Wynajmowaliśmy mieszkanie przy Vettakollen[39], a Otto najczęściej zachodził do biura tylko przed południem.
428Henrika na szczęście widywałam stosunkowo rzadko. Właściwie to nie pojmuję, jak mogłam tak się opanowywać i zachowywać tak naturalnie, gdy byliśmy razem. Było to jednak łatwiejsze, niż sobie wyobrażałam.
429Mia Bjerke była tu przed południem. Rozmawiałyśmy o moim powrocie do pracy w szkole.
430— Muszę powiedzieć, że to odważne z twojej strony, Marto — mówi Mia — ale chyba niekonieczne… skoro Ottonowi tak dobrze się powodzi.
431A więc wygląda to na rzecz dość bezsensowną. Ottonowi też się nie podoba.
432Inni podejrzewają pewnie, że chcę być oryginalna. Wciąż tak robią.
433Zawsze zauważali, że czułam się wśród nich trochę nieswojo. A jednak stale byli dla mnie uprzejmi. Oczywiście głównie ze względu na Ottona, ale też — ponieważ są mili.
434W niedzielę byłam zaproszona do Jensenów na Snarøen[40]. Siedząc u nich, cały czas myślałam, jak tam przyjemnie — a stały u nich tapicerowane meble, donice, palmy i kolumny — bo nie o to chodzi w domu, jak wygląda, tylko jacy są ludzie.
435Gdybym naprawdę była uzdolniona, jak kiedyś sobie wyobrażałam, już dawno zrozumiałabym, że życie to tylko ludzie, los to tylko związane ze sobą ludzkie życia. A ja, której dane było żyć wśród zdrowych, dobrych i zdolnych ludzi, jakimi są przyjaciele Ottona, odkryłam, jak się wśród nich odnaleźć. I udawało mi się to bez ubliżania własnej istocie. Jest to możliwe — da się wybrać części swej osobowości najbardziej przydatne na co dzień i to je pielęgnować.
436Chodziłam jednak i wcale nie myślałam, wyobrażając sobie, że myślę. Nigdy nie usiłowałam patrzeć na tych ludzi od środka. Oceniałam ich z zewnątrz, na podstawie tego, co w ogóle nie należy do nich, nie stanowi części ich istoty — smaku oraz idei, które sami pozyskali z zewnątrz. Na przykład Mia — za ładne uważa to, co nowoczesne i co wystawia się w eleganckich sklepach. Dłuższy czas to u niej obserwowałam i doszłam do wniosku, że nie mamy w zasadzie żadnych wspólnych zainteresowań, choć obie jesteśmy mężatkami i mamy dzieci.
437Szczerze się zawstydziłam, kiedy dziś tutaj przyszła. Przez co najmniej dwa miesiące wybierałam się do niej, ale to odwlekałam. Aż tu ona przychodzi z dżemem malinowym dla mnie, ma też truskawki i róże dla Ottona.
438Biedna mała Mia; też nie ma wesoło, wiecznie zajęta dziećmi. Ja na jej miejscu nie chodziłabym z różami i truskawkami dla chorych przyjaciół. Ale ona powiedziała tylko łagodnie:
439— Och, tak, Marto, ktoś na tym świecie musi znosić, co najgorsze.
440Pozory, SamotnośćAch, życie, życie, życie!
441Wszystkie te stracone, puste lata, kiedy chodziłam wpatrzona w siebie, aż stałam się samotna wśród ludzi, bo oglądałam tylko przypadkowe, chaotyczne ślady, a nie ich samych.
442Bo chociaż nauczyłam się patrzeć na rzeczy, których oni nie widzą, i choć wypełniali mi myśli rzeczami, o których nie myślą — jaki ma to związek z życiem? Czy ktoś ma czarne włosy czy brązowe, proste plecy czy zgarbione — nasze ciała żyją w ten sam sposób, krew płynie w żyłach, musimy jeść i pić. Naszym duszom trzeba tego samego, cierpią ten sam głód i pragnienie, choć nauczone są żądać innego pokarmu. Nie mamy zapewne innej duszy niż życie naszego ciała — jakie żyje w nas niczym płomień na materiale, który się pali.
443Tyle dróg sprowadziło mnie na manowce. Teraz będzie inaczej. Nie wiem, czym jest życie, ale samotność nim nie jest.
444Jak zrodzeni jesteśmy z życia innych, tak, czerpiąc od innych, podtrzymywać musimy nasze istnienie. Musimy płacić za nie, codziennie dając coś z siebie.
445Czasem, siedząc u Ottona, nabieram wielkiej ochoty, aby zsunąć się przy nim, położyć mu głowę na kolanach i powiedzieć.. Sama nie wiem co. Może nic.
446Nigdy przecież nie mogę z nim o tym rozmawiać. W sumie dlatego to wszystko spisałam. To część mnie, którą wydzieliłam z siebie i teraz od siebie odsuwam — nie będzie mi potrzebna w życiu, jakie zamierzam wieść.
447Zapłaciłam za swe doświadczenia więcej, niż człowiek może sobie pozwolić. Ale teraz nie ma już sensu ich opłakiwać.
448Pojutrze wracają moi chłopcy, dzień później zaczynam pracę w szkole. Nie liczy się teraz nic poza pracą na rzecz mojego domu, nic więcej, nic mniej. No i wkrótce wraca też Otto. Mój własny, własny, własny przyjaciel!
449Ukłucia bólu nigdy nie przestaną mnie męczyć — ilekroć widzę Henrika, ilekroć Otto pieści malutką Åse. Może z czasem zdołam do nich przywyknąć. Inni musieli. Wiem tylko, że muszę stworzyć szczęście dla moich najbliższych — a wtedy już będzie dobrze. Musi być.
II
450Święto, Śmierć, SmutekPrzeglądałam, co napisałam latem. Zaledwie cztery miesiące temu. A w moim odczuciu — jakby co najmniej przed czterema laty. Byłam wtedy pewna, że wszystko się ułoży.
451A jednak jesień minęła szybciej niż jakikolwiek okres w moim życiu, od niedzieli do niedzieli; nie wiedziałam, gdzie podziewają się dni. Zdawało mi się, że ledwie zaczęłam rok szkolny, aż nagle któregoś dnia Halfred mówi mi: „Mamo, jeszcze trzy tygodnie do Wigilii”.
452Einar i Halfred w Wigilię byli bardzo cisi, zwłaszcza na początku. Zapaliwszy świeczki na choince, nie mogłam powstrzymać płaczu — w tym roku nie było nas dość wielu, by wokół niej chodzić. Weszłam do jadalni; nie chciałam, żeby służąca to zobaczyła, dzieci też. Biedactwa, powinny zapomnieć o smutkach, na ile mogą. Pamiętam siebie, kiedy zmarł tata. Choć się wstydziłam i było mi źle, czułam się wręcz pokrzywdzona, kiedy minęło parę miesięcy, a mama płakała lub narzekała. Dzieci nie powinny się smucić, Otto też tak mówi.
453Halfred przyszedł do mnie, kiedy tam stałam, objął moją szyję i mnie pocałował. Dzielnie próbował przełknąć płacz. A kiedy poszedł, zjawił się Einar.
454Chłopcy kupili tyle prezentów — winogrona i kwiaty dla Ottona, a dla mnie, poza wszystkim, co zrobili na zajęciach praktycznych w szkole, kupili parę eleganckich, wyściełanych futerkiem, skórzanych rękawiczek. Moim zdaniem niedobrze, że wydali na mnie tyle pieniędzy. Ale Halfred z dumą powiedział, że oszczędzali razem przez całą jesień:
455— A w niedzielę spotkaliśmy na ulicy wujka Henrika i każdy z nas dostał po dwie korony.
456Miałam ogromną ochotę odłożyć te rękawiczki gdzieś daleko, razem z wyrzutami sumienia. Ale ze względu na chłopców jestem zmuszona nosić je, aż zostaną z nich strzępy.
457Otto nie chce wracać do domu. Odkąd jesienią pierwszy raz mocno pluł krwią, chyba uświadomił sobie, że już nie wróci.
458To mój rozpaczliwy pomysł, żeby podjąć znów pracę w szkole, winien jest tego, że chce tam zostać. Otto dostrzega teraz w tym kroku moją mądrą przezorność i wmawia sobie, że ani lekarz, ani ja nie wierzyliśmy latem w poprawę, dlatego porzucił wszelką nadzieję. Jestem zupełnie bezradna, nie mogę przecież zdradzić mu prawdziwego powodu, a moje wyjaśnienia brzmią pusto. Nie mogę też porzucić pracy, którą tak szczęśliwie udało mi się zdobyć — nie da się biegać tak tam i z powrotem, muszę też być przygotowana na utrzymywanie dzieci.
459Gdy to się kiedyś skończy, muszę też porozmawiać z Henrikiem. Dotąd się unikaliśmy. Któregoś dnia — zanim Ottonowi się pogorszyło — powiedział:
460— Kiedy Otto wyzdrowieje, przejmę posadę w Londynie.
461Gdyby tylko dało się przestać myśleć o tym wszystkim, o środkach na życie, zmartwieniach finansowych, o męce i szkole — wciąż tylko ten smutek i kurczowe trzymanie się każdej minuty, którą możemy spędzić razem, my dwoje, których czeka rozłąka.
462Dokucza mi wieczna gorączka lęku, cierpię z powodu każdej zmarnowanej godziny, kiedy nie jestem przy nim. A gdy już tam jestem, smucę się, cierpię i boję się mówić. Siedzę ze swoją robótką, gadam o dzieciach, przyjaciołach, znajomych i nowinkach z miasta albo czytam na głos rzeczy, których on chce słuchać — Lie[41], Kiellanda[42] i Kiplinga[43] — śmiertelnie bojąc się, że poruszę jedyny temat, o którym oboje myślimy. Pojmuję jednak, że w ogóle ani trochę nie pomaga mi to chciwe oszczędzanie każdej kropli niknącej żywotności — ani odrobinkę.
463Kochamy się i wiemy, że czeka nas rozłąka. Nie ma cienia nadziei, nie ma litości dla naszej rozpaczy. Nic jednak nie mówimy, nie krzyczymy przez tę bezwzględność życia, nie szlochamy razem. Dziś rozmawialiśmy o chrzcinach u Bjerknesów.
464Nie mogę przestać rozmyślać, jak sprowadzić Ottona do domu. Ktoś musiałby mnie zastąpić w szkole. Ale on nie chce. Mówi, że boi się o dzieci.
465Zawsze pyta z troską o Ingrid, bo tak często dokucza jej brzuch. A przedwczoraj powiedział wreszcie (rozumiałam, że długo o tym myślał):
466— Jesteś pewna, że to nic gruźliczego? Taki mam w sobie lęk, naprawdę musisz wziąć ją na dokładne badania.
467Zaraz po powrocie porozmawiałam z naszym lekarzem domowym, a wczoraj byłam z nią u specjalisty. Nie widzą żadnego związku, ale i tak się wystraszyłam.
468— Chciałbym jednak dożyć tylko do wiosny — powiedział dziś Otto.
469Prawie nie może mówić, narzeka na bóle gardła, wzrok też ma słaby. Twarz jakby mu się zmniejszyła, a ilekroć wciąga powietrze, poniżej podbródka widać dużą, nieprzyjemną dziurę.
470WspółczucieTak mnie drażni, kiedy ludzie okazują mi współczucie; drażni mnie też, kiedy tego nie robią. Starsi nauczyciele i nauczycielki bardzo mnie żałują — co mnie złości; za to te młode, nowe, które śmieją się i hałasują w pokoju nauczycielskim, aż pękają z rozbawienia — wprawiają mnie we wściekłość. Nie zazdroszczę młodym dziewczynom ich radości; bywa, że krzywo się uśmiecham, gdy opowiadają o wspaniałości życia, rzucam też gorzkimi, pogardliwymi mądrościami. Na szczęście chyba nie robi to na nich najmniejszego wrażenia.
471Jak bardzo oddaliłam się od tego wszystkiego. W rzeczywistości w ogóle nie interesuje mnie praca, nie przysparza mi też radości. Pracuję zupełnie automatycznie. Zajmuje mnie cały świat czegoś zupełnie innego.
472 473Kiedy się rozebrałam, ujął moją dłoń i ją ścisnął; chciał, bym usiadła na skraju łóżka.
474— Pastor Løkke był dzisiaj u mnie, Marto.
475Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Otto zaś ciągnął:
476— Sam po niego posłałem. Widzisz, Marto, nie mam już siły. Walczyłem z tym aż od jesieni, kiedy pojąłem… Nie sypiam w nocy zbyt wiele, a kiedy człowiek leży tak i nie śpi… Co noc myślałem: „Porozmawiam z nią o tym jutro”. Ale gdy przychodziłaś… widziałem, żeś zmęczona i zdenerwowana… Więc nie chciałem, sądziłem, że dość masz spraw na głowie. Pomyślałem wtedy: „To ze strachu, chłopcze, wymyślasz teraz to wszystko…”. Och, ale nie tylko dlatego, Marto… Bo gdybym myślał o tym, będąc silnym i zdrowym, kiedy dość miałem innych myśli… o interesach i domu. Ale gdy człowiek leży tak jak ja teraz, możesz być pewna, że dostrzega swą duszę! Nie, Marto, życie ludzkie to coś innego niż pozostałe życie na ziemi. Już to tylko, że człowiek leży tak i wie, że umrze, miesiącami myśli, że to nastąpi… I o tych, którzy po nim zostaną, co będzie z nimi. Bo widzisz, chyba nie ma potrzeby udawać, że jeszcze mamy nadzieję… co?
477Klęczałam przy jego łóżku i płakałam. A Otto wziął moją dłoń i na chwilę położył ją na swej biednej, chorej piersi:
478— Może tego nie rozumiesz… ale przynajmniej dla mnie…
479Przez chwilę leżał, nie mogąc nic więcej powiedzieć, bo płakał. Aż wyszeptał jeszcze bardziej ochryple:
480— Musi istnieć ktoś silniejszy od nas, ludzi.
481Nie mogłam dłużej powstrzymywać milczenia, sądziłam, że muszę mu trochę pomóc, więc wyszeptałam:
482— Och, Otto, ja też tak myślę!
483Wtedy przesunął rękę, którą mnie obejmował, do mojego policzka, spojrzał mi w oczy i lekko się uśmiechnął.
484Zostałam tam długo, tak długo, że było dość ciemno, kiedy wracałam. Na szczęście do tramwaju szłam z jakimś panem i panią — uch, na Grefsenveien[44] w ciemności bardzo jest nieprzyjemnie.
485Pastor Løkke tak bardzo pocieszył i uspokoił Ottona. To zresztą wyjątkowo miły i kochany człowiek. Zgadzałam się ze wszystkim, co Otto mówił, i chyba bardzo mu to pomogło.
486— Nie, Marto — powiedział. — To nie tak. Gdy wydało się na świat czworo dzieci, a osoba, którą najbardziej się kocha, ma zostać sama… Niemożliwe, że wszystkie więzy pękają ze śmiercią.
487Nie dam rady napisać tego wieczoru nic więcej, jestem tak okropnie zmęczona myśleniem o wszystkim.
488Otto opowiadał dziś o naszym małżeństwie. Dostrzegł dużo więcej, niż myślałam.
489Pastor Løkke znów dzisiaj u niego był, a Otto mówił o jedynym, co teraz go zajmowało.
490Wiara, Miłość— Czuję spokój, Marto. Och, dobrze jest znaleźć wytchnienie, ufając temu, który jest silny i miłosierny. Nigdym nie sądził, że tak spokojnie będę żegnał się z życiem, choć jestem młody i mam nieskończenie wiele do porzucenia. Wszak kocham tak bardzo życie i byłem tak silnym, zdrowym człowiekiem. Teraz wiem jednak, że nie stracę nic z rzeczy, które są mi tak miłe; będę posiadał je w inny sposób, bliżej serca. Bardzo się cieszę, że myślisz tak samo. Wiesz, że wieczna rozłąka nie jest możliwa, gdy jest się z kimś tak blisko. Rozmawiałem dziś o tobie z pastorem. On mówi, że Bóg nie wymaga od ciebie, byś znosiła to zaraz cierpliwie i bez narzekania; ale odnajdziesz pocieszenie. A dzieci… Myślę, Marto, że będę mógł widzieć je i podążać za nimi duchem nawet po śmierci. Może też jakoś ich strzec. Pewnie Bóg będzie im lepszym ojcem, niż mogłem być ja, ale może tak całkiem się nie rozstaniemy. A my dwoje, gdy się kiedyś spotkamy… Będziemy mogli kochać się dużo goręcej niż na ziemi, bo nie będzie tam już żadnych drobiazgów, które nas czasem dzieliły. Bo widzisz, ja wiem, że nie zawsześ była całkiem szczęśliwa. Widziałem to w ostatnich latach; zawsze byłaś niespokojną duszą, moja kochana. Nigdy z tobą o tym nie rozmawiałem… Trochę bałem się jeszcze pogorszyć sprawę. Och, ale w większości były to dobre dni, Marto?
491Przytaknęłam i zaszlochałam. Straszne, że stałam się taka nerwowa; nie umiem powstrzymać łez, kiedy Otto tak mówi. Ale na szczęście, odkąd zaczął wierzyć, już go to tak nie złości.
492— Tak właściwie zawsze chcieliśmy dla siebie najlepiej. I, Marto, kiedyś wszystko zrozumiemy i dostrzeżemy… że wszystko, co czasem nas rozdzielało, były to tylko drobne, doczesne błahostki, które wkradały się między nas z zewnątrz. Tkwiły trochę w zwyczajach i w wychowaniu. Jak nieznaczne były to rzeczy, zrozumiemy któregoś dnia, kiedy już nic w życiu jednego z nas… nie będzie ukryte przed drugim.
493
Nawet gdybym mogła uwierzyć, czy byłaby w tym jakaś pociecha? „Kiedy już nic w życiu jednego z nas nie będzie ukryte przed drugim”.
494Gdybyśmy kiedyś mogli ujrzeć swe nagie dusze… i naprawdę zobaczyć, jak nieskończenie małe były drobiazgi, które z początku nas podzieliły. Och, buntowałabym się w samym środku królestwa niebieskiego, bo wszechmogący i wszechwiedzący pozwalał, by cała ta żałość, wstyd, zepsucie i szpetota wpływały… sączyły się przez maleńkie szczeliny w to, co zaczęło się tak znakomicie.
495Wiara, Kobieta, BuntCzasem sama tęsknię za wiarą. Chciałabym móc to wszystko odrzucić — smutek nad bezsensownym życiem oraz nieszczęściem, którego się nie da naprawić — i uwierzyć, że wszystko to ma jakiś sens, że istnieje zbawienie. Lecz nie potrafię. Trzeba by zostawić swój zdrowy rozsądek, aby uwierzyć, że stoi za tym miłościwy Bóg; i swoje poczucie przyzwoitości, by wyobrazić sobie, że skrucha przynosi zbawienie.
496Pastor mówił o próbach, na które Bóg wystawia opornych — cóż to za bóg jak zarządca niewolników!
497„Żeby matka nie wierzyła w życie wieczne”, mówi Otto, „ona, która sama daje życie”. „Dziecko to list od Pana”, widziałam kiedyś w druku. Dziewczyna, która do końca nie wie, co czyni, dając się przekazać w wianku i welonie, przy dźwiękach dzwonów i muzyki, w obecności pastora i diabła mężczyźnie, który ją niszczy — biedna kobieta, która wychodzi, by się nieco zabawić, upić się, może, żeby zapomnieć, jak beznadziejnie męczyła się cały dzień; dziewczyna napadnięta wieczorem na polnej drodze przez obcego włóczęgę — wszystkie mogą dostać „list od Pana”.
498Co Panu do moich dzieci? Co dziecku do wieczności; jak miałoby żyć bez końca to, co powstało z jajeczka we mnie? Gdyby moje dziecko zmarło tuż po narodzinach, jak mielibyśmy odnaleźć siebie — kiedyś, za dłuższy czas, kiedy i dla mnie skończy się życie? Może próbowałabym w coś z tego wierzyć, gdybym straciła dziecko.
499My, ludzie, zostaliśmy podobno stworzeni na obraz Boga — tego, który rządzi nieskończonym światem. Próbuję o tym myśleć — i myślę o moim życiu, o własnej krótkowzroczności. Uważam, że to dziecięce gadanie.
500Małżeństwo, Miłość, SamotnośćByłam ślepo przekonana, że Otto mnie nie rozumie. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że to ja nie rozumiałam jego. Błądziliśmy w ciemności tak blisko siebie, że gdybym tylko wyciągnęła rękę, znalazłabym go u swego boku. Nasza młoda namiętność się wypaliła; dałam jej zgasnąć i nie widziałam, jak łatwo mogłam podtrzymać ogień miłości, która mogła oświetlać i ogrzewać nas oboje do końca życia. A myślałam, że jestem tak mądra.
501Otto widział, że nasze życie stacza się na zły tor, i go to smuciło — choć nie tak gorzko jak mnie, w końcu zawsze miał swoją pracę i nigdy nie myślał aż tyle o sobie. Ale smuciło go to i tęsknił za gorętszym pożyciem. Nigdy nie dostrzegł, jak bardzo było źle — obowiązek i wierność były dla niego czymś zanadto oczywistym i pewnie nawet w marzeniach nigdy by nie pomyślał, że dwoje, którzy pobrali się z miłości i mieli wspólny dom oraz dzieci, mogliby tak bardzo się od siebie oddalić. Ale ja zawsze sądziłam, że on niczego nie widzi.
502Teraz pojawia się to w jego słowach, choć jako cień rzeczy, które minęły. Bo teraz wszystkie te rzeczy się dla niego skończyły. Z łatwością chwycił się wiary, on, którego cała istota jest wiarą.
503Zapytał mnie, czy chciałabym przyjąć wraz z nim Sakrament Ołtarza.
504— Nie musisz, jeżeli sama nie chcesz, Marto. Dla ciebie, która jesteś w połowie życia, wszystko to wygląda na pewno inaczej. Rozumiesz, nie wolno robić ci tego ze względu na mnie, jedynie dla siebie samej.
505Cieszę się, że natychmiast się zgodziłam, bo ujrzałam, jak bardzo go to uradowało.
506Codziennie czytam mu Biblię i zawsze o niej rozmawiamy. On nie ma już siły zbyt wiele mówić; jego powolny, ochrypły szept w końcu całkiem milknie, a ja muszę co chwilę pomagać mu przepłukać gardło i podawać wodę z sokiem do picia. A więc mu czytam.
507Nietrudno mi zrozumieć tok jego myśli i czasem znajduję niemal pociechę w tej zabawie w wiarę. Kiedy patrzy się na nie od wewnątrz, chrześcijaństwo jest całkiem spójne — można czuć się jak pośrodku wysokiej katedry z witrażami — chociaż wiem, że cały prawdziwy świat oraz światło dnia są na zewnątrz.
508Boże, cóż to za rozpacz, że taki właśnie jest koniec — stale tylko kłamię, nie śmiem powiedzieć mu ani słowa, w które naprawdę wierzę.
III. Luźne kartki
509Co ze mnie w zasadzie za człowiek? Sama sądziłam, że dobra jestem i mądra; popełniłam wielki grzech, ale chyba myślałam, że doszło do niego właściwie bez mojej winy.
510Teraz wydaje mi się, że byłam bardziej ślepa i rozumiałam mniej niż wszyscy inni ludzie. Nie znam nikogo, kogo życie posypałoby się jak moje. Pewnie wynika to z czegoś, co mam w sobie.
511Kiedy rozglądam się po pokoju i widzę śpiące dzieci, zastanawiam się, jakich rozczarowań z nimi doświadczę? Czy one też się ode mnie oddalą — jak wszystko inne? Myślę, że moje życie składało się z kolejnych zawiedzionych nadziei i z kolejnych szans na szczęście, które sama zaprzepaściłam. Taka jestem zmęczona, że nie rozumiem wręcz, jak dalej żyć — czuję się potłuczona od środka jak po licznych upadkach i nie mam siły się podnieść.
512Wyjęłam papier i przybory do pisania, aby odpowiedzieć na list Henrika. Czytając, wmawiam sobie, że dostrzegam u niego trochę dawnego ciepła. Sama jednak nie mam czym mu odpowiedzieć. A jednak nie jest mi to obojętne, cieszy mnie, że nadal się mną przejmuje. Sądzę, że już więcej nie zobaczymy się na tym świecie, ale jest w tym dla mnie jakaś pociecha, gdy wiem, że siedzi w Newcastle[45] i wciąż dobrze o mnie myśli. Przypuszczam, że tak już zostanie; Henrik jest w gruncie rzeczy wierny.
513
NaturaNarzekają tutaj na słońce, które piecze i pali dzień w dzień.
514Siedzę przy płocie z poziomych żerdzi na skraju lasu albo nad rzeką. Poza tym wszystko brzydko tu wypalone, lecz tam mech trzyma się jeszcze świeży i zielony, a krzewy olchy mają gęste i ciemne listowie. Stan rzeki jest niski, ale rześko i chłodno tam człowiekowi, gdy słucha wody płynącej ze szmerem po kamieniach i kiedy patrzy, jak światło słoneczne wpada między cień liści, aż połyskuje piana, owady zaś przypominają wiszące w powietrzu iskry, ilekroć wlatują do światła.
515Albo wchodzę na szczyt. Jak okiem sięgnąć tylko las świerkowy — jednolita, złocona słońcem ciemność świerczyny za niskimi, krągłymi pagórkami, w oddali zaś, na tle jasnego od słońca nieba ledwie zauważalny, niebieski grzbiet. Spokój panuje w lesie w te palące, jasne dni, głęboki jak wieczny sen; widać, jak słabo i wolno sączą się życiodajne soki w drzewach i wrzosach — w końcu stwierdzam, że w moim własnym ciele i w mojej własnej duszy życie porusza się tak samo sennie i cicho, a mój żal chowa się i śpi gdzieś na dnie mej istoty.
516Dzieci ledwie widzę przez cały dzień. Są w domku, gdzie bawią się z dziećmi nowego właściciela. Einar z początku nie chciał tam przebywać, ale teraz i on chodzi.
517Tylko Åse drepcze tu dookoła z małym Tomasem Ragny bez spodenek. Kiedy biorę ją na kolana, a ona siedzi i mówi, głównie sama do siebie, ja zaś słucham jej i nie słucham zarazem, myślę sobie, że w tej główce przy mojej piersi mieści się cały świat — tylko ile ja z niego poznam? Nie ma sensu wyobrażać sobie inaczej — dusze naszych dzieci są jak obce lądy, pełne nieskończenie wielu długich dróg, po których nigdy nie będzie nam dane się poruszać. Matka myśli pewnie, że zna swoje dzieci i je rozumie — lecz każde dziecko pojmuje któregoś dnia, że wcale tak nie jest. A jednak, kiedy siedzę i ją przytulam, nie jestem całkiem sama. Ze swoim dzieckiem na kolanach jest się tak blisko drugiego człowieka, jak to tylko możliwe.
518PogrzebTo ze względu na dzieci zgodziłam się, kiedy Henrik zapytał, czy za niego wyjdę. Taka byłam zmęczona po śmierci Ottona, tak bardzo zmęczona, aż opadałam z sił na myśl, że miałabym trudzić się, idąc z nimi przez świat w pojedynkę.
519Kiedy siedział obok mnie w kaplicy, był niemal równie biały na twarzy jak Otto w trumnie. Drżał też, jakby z zimna, gdy pastor Løkke mówił o bożym miłosierdziu, które objawiło się w chorobie i śmierci, o Ottonie, który wędrował po świecie, zajęty interesami i domem, wpatrzony w ziemię, lecz który w ciężkich, samotnych chwilach zwrócił wzrok ku górze. Czasami rozpoznawałam własne słowa Ottona, nieprzyjemnie obce i zdeformowane, niczym wspomnienia pojawiające się we śnie. Potem mówił o wiernej, ofiarnej małżonce zmarłego oraz o jego przyjacielu i wspólniku.
520Cały czas zdawało mi się, że śnię; te psalmy, mnóstwo wieńców i wszyscy ci obcy ludzie w procesji, wszystkie te nieprzyjemne, czarne cylindry, kiedy szliśmy ściśnięci, i mnóstwo przyjaciół, których nie widziałam, o których nie myślałam latami.
521ŚmierćWszystko to dziwnie nierzeczywiste — aż od tamtego ranka, kiedy posłano po mnie, abym natychmiast przyszła.
522Otto był przytomny i poznał mnie, ale prawie nie mógł mówić. Miał napady niepokoju, między którymi leżał całkiem nieruchomo. Śmierć była zupełnie inna, niż myślałam. Lekarz twierdził, że nie toczy się tu właściwie walka ze śmiercią; mimo to pomieszczenie wypełniał sączący się niepokój, a Otto, który trzymał mnie za rękę, nagle odwrócił od nas wszystkich wzrok, spojrzał przed siebie i szepnął: „Jezu…”.
523Chwilę przedtem jednak uczynił znak, że chce mi coś powiedzieć, a gdy się schyliłam, wyszeptał:
524— Nie stój tak, Marto… Musisz usiąść, kochana.
525
Wina, Kara, CierpienieNarzekałam Henrikowi:
526— Czyż nie spadła na nas straszliwa kara? Mamy stać tak nad grobem Ottona i myśleć, cośmy zrobili, lecz nie możemy tego w żaden sposób naprawić. Tylko nieustannie żałować, co jest niepotrzebne i nie przynosi korzyści nikomu z żywych!
527 528— Dopóki żyjemy, musimy to za sobą ciągnąć… Na nasze nieszczęście tkwi to w nas jak choroba, która nigdy nie minie. A my o tym wiemy!
529— Wiemy… Och, ale co wiemy, Marto? Że cierpimy i cierpieliśmy… i że będziemy cierpieć. Tylko do czego to prowadzi? Przecież nie mamy pojęcia, co życie może uczynić z tych naszych smutków.
530— Tak mówisz. Ale ja wiem. Mówisz o życiu… Powiadam ci, dla mnie życie się skończyło.
531Henrik nie odpowiedział. Siedział tylko, zapatrzony przed siebie.
532— Posłuchaj, Marto — odezwał się wreszcie — przecież oboje to wiemy. Kiedyś, gdy minie dość czasu, pobierzemy się…
533Wstałam na równe nogi. Rozzłościłam się, zawodziłam i z wściekłością wylewałam na niego zarzuty.
534— Zdradziłeś najlepszego przyjaciela — rzuciłam z pogardą. — Uwiodłeś mu żonę… Nawet tydzień nie minął, jak leży w ziemi, a ty już mówisz, że mamy się pobrać!
535— Tak — przyznał Henrik. — Tak już jest. Masz rację, spadła na nas straszliwa kara. Ale rzuciliśmy się kiedyś w nurt, który zaprowadził nas tutaj. Wstyd, żal i hańba… Nie uciekniemy od nich. Ale jeszcze żyjemy, nie możemy położyć się i umrzeć. Masz swoje dzieci. A ja… Czy pomogłoby ci, gdybym umarł? Nie miałabyś wtedy nikogo. Jesteśmy na siebie skazani. Więc spójrzmy raczej na sytuację, jaka jest. Co rano, gdy się budzimy, życie dopada nas dniem, przez który musimy przejść… Czy nie powinniśmy raczej próbować żyć najlepiej, jak potrafimy?
536— Dobrze, że ty już potrafisz spoglądać rozsądnie na tę sytuację… — powiedziałam z goryczą.
537— Uważam, że najlepiej będzie, jak będziemy szczerzy wobec siebie nawzajem i siebie samych — rzekł Henrik. — Tylko ty i ja wiemy, czegośmy się dopuścili. I naprawdę mieliśmy dość czasu, by ustalić w duchu, czym to w ogóle było. Oraz co po tym nastąpi. Gdyby Otto wyzdrowiał, wyjechałbym… a ty musiałabyś wymyślić, jak mu to wynagrodzić. Teraz już go nie ma… My dwoje nie możemy ani go skrzywdzić, ani mu pomóc. On istnieje tylko w naszych wspomnieniach. A jeśli udamy, że się z nim liczymy, tak naprawdę liczyć będziemy się tylko ze sobą — z nastrojami, które w sobie pielęgnujemy. Jesteśmy teraz tylko ty i ja… i musimy spróbować mieć jeszcze coś z życia. Moglibyśmy czekać na „odpowiedni” czas… udawać, że jesteśmy tak zdruzgotani, że nie myślimy o niczym innym niż żałoba. Ale to właśnie jest straszne, że nie możemy przechodzić żałoby, nie pozwalając, by smutek mieszał się ze wspomnieniami przeszłości i myślą o przyszłości. Boże mój, Marto… czy nie rozumiesz, że czasem chciałbym tak bardzo, że aż doprowadza mnie to do szaleństwa… być teraz przy tobie jako brat i przyjaciel i szczerze przeżywać żałobę po stracie Ottona… I żeby wszystko, co nas oboje zajmuje, nigdy nie istniało… było czymś nieznanym naszym myślom. Żebyśmy, słysząc o takich związkach, uważali je za niezrozumiały błąd. A jednak do tego doszło. Dlaczego mielibyśmy odgrywać przed sobą komedię? Bądźmy przynajmniej uczciwi!
538— Och tak. Naturalnie masz rację. Po prostu nie mam teraz siły, żeby się w to zagłębiać. Nie potrafię traktować tego jak ty. Henriku, moje życie jest od tamtej pory tak straszne, że nawet nie wiesz…
539— Tak, Marto — powiedział cicho. — A jak myślisz, moje życie jakie było przez te lata?
540Chodziłam po salonie, płakałam i zawodziłam. Aż zatrzymałam się przed nim.
541— Jest po wszystkim. Wszystko, wszystko minęło. Dlaczego mielibyśmy starać się znów coś odbudowywać… Na co miałoby się to zdać? I przez co zniszczyliśmy siebie nawzajem? Przez kaprys, zachciankę, przez nic, nic!
542— Marto, to, co nazywasz niczym, jest całym moim życiem, odkąd sięgam pamięcią.
543 544— Przecież dobrze wiesz — powiedział Henrik — że kocham cię prawie od dziecka.
545
A jednak rozważałam ślub. Oczywiście nie powiedziałam, że tego chcę i nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale cały czas istniało takie założenie.
546Henrik przychodził do mnie prawie codziennie. Był miły dla dzieci na swój spokojny sposób — w niedziele zabierał chłopców na narty, wysyłał ich do teatru i tak dalej. A wobec mnie wykazywał się niesłychaną pomysłowością i cierpliwością, próbując wywabić mnie z mojej skamieniałej żałoby.
547Kiedy przychodził, siadałam jako obraz rozpaczy i się smuciłam. Wydobywałam z siebie udrękę, zmęczenie i zgryzotę, które uspokajały się nieco podczas codziennej pracy — siedziałam, roztrząsając, jak wszystko jest beznadziejne, nieszczęśliwe i upokarzające. I pozwalałam, aby najlepiej, jak tylko potrafił, próbował stopić moją skostniałą, milczącą istotę. Dawałam mu mówić i słuchałam go z uśmiechem, wyrażającym smutek zmieszany z pogardą, rzucając lakoniczne, niejednoznaczne odpowiedzi; jednak postrzegałam te wizyty Henrika jako jego obowiązek, a za swoje święte prawo uważałam, żeby go dręczyć.
548Tak, dręczyłam go, jak mogłam, Henrik zaś znosił moje humory z anielską wręcz cierpliwością i opanowaniem. W ogóle go nie kochałam, lecz akceptowałam jego miłość, szarpiąc i targając mu serce najmocniej, jak tylko umiałam.
549— Nic mi się nie chce — powiedziałam któregoś dnia. — Nic w życiu nie jest już dla mnie cokolwiek warte, bo czuję, że zostałam unurzana w błocie, z którego nie potrafię się podnieść… Mówię ci, nie chce mi się nawet próbować wstać!
550A kiedy Henrik starał się chwycić moje dłonie, gwałtownie przywiodłam je do siebie. — Zostaw mnie!
551— Kiedy właśnie nie chcę. Musisz już wziąć się w garść… Oczywiście łatwiej jest usiąść i rozpamiętywać przeszłość, ale to jak samobójstwo! Musisz iść dalej… Na litość boską, co umarło, zostaw już pogrzebane i zastanów się, w jakich warunkach możesz teraz żyć, jakkolwiek nie byłyby trudne. Co by pomogło, gdybym usiadł u twego boku i także się smucił? Jak myślisz, jakie miałbym wtedy życie? Stworzony jestem właściwie do uczciwości. Gdyby ktoś powiedział mi dziesięć-dwanaście lat temu, że pewnego dnia znajdę się w takim miejscu, że zrobię to i to, wierz mi, zaklinałbym się, że to niemożliwe! Stałem się biednym człowiekiem, Marto… Ale przeszłość minęła, a moja miłość do ciebie jest teraz. I to na niej właśnie można próbować budować życie!
552Chciałam, żeby Henrik mówił właśnie takie rzeczy. Chciałam patrzeć, jak wylewa swą miłość, jak w głębi siebie szuka świeżej życiowej odwagi, którą mógłby złożyć u moich stóp — ale zarażała go moja nieustanna zgryzota i widziałam oraz słyszałam, że sam jest zrezygnowany i zrozpaczony, że nie wierzy we własne słowa.
553Aż wreszcie odchodził zmęczony, a ja nie poddawałam się, dopóki nie wypędziłam życia z jego miłości, nie zadeptałam każdej iskierki odwagi i nadziei, jaka się w nim zatliła.
554
Ciągle jeszcze przychodził. I nadal chciał, żebyśmy się pobrali. Teraz jednak robił to chyba tylko z poczucia obowiązku i żeby móc jak najwięcej dać z siebie mnie oraz dzieciom.
555Jednak patrząc, jak więdnie miłość Henrika, coraz bardziej stawałam się nieszczęśliwa. Nie dlatego, że go kochałam, lecz zrozumiałam, iż sama odganiam od siebie jedyną osobę, która się o mnie troszczy. Widziałam też, że robię wszystko, by stał się nieszczęśliwy i po raz kolejny zupełnie niczego nie rozumiałam.
556Lecz nie zamierzałam tego przerywać. Tak bardzo niezdolna czułam się, by przemierzać świat sama z dziećmi. Rok w rok męczyć się w pojedynkę — nie śmiałam o tym myśleć.
557A jednak to właśnie dla dzieci z tym skończyłam. Myśląc o przyszłości, bałam się wizji kolejnych lat, przez które męczyłabym się to w szkole, to w domu; z kolei myśląc o tym, jak wyglądałoby moje życie z Henrikiem — o domu, w którym mieszkalibyśmy z dziećmi Ottona i moimi, o tym, jak musiałabym kłamać i ukrywać przed nimi sprawy mniejsze i większe — na to też nie umiałam się odważyć.
558Tamtego dnia w marcu, kiedy długo chodziłam wokół Frognerdammen[46] i rozmyślałam, aż doszłam do wniosku, że to jedyny możliwy wybór, jeśli mam ze sobą wytrzymać i zachować choć odrobinę szacunku do samej siebie, w pewnym sensie poczułam się wyzwolona. „Kiedy to zrobisz, będziesz mieć spokój”, pomyślałam. „Zobaczysz, tak będzie lepiej”.
559I nie żałuję. To jedna z nielicznych rzeczy, jakich nie żałuję w życiu. Ale nie czuję radości, że tak się stało. Równie mocno obawiam się przyszłości. Nie jest lepiej.
560Poszłam do Henrika; ale kiedy mówiłam, siedząc na kanapie przy drzwiach balkonowych i patrząc na jego bladą, zasmuconą twarz w zmroku, ogarniało mnie coraz to większe poczucie nieszczęścia. Nie wiem, co powiedziałam — próbowałam mu chyba wyjaśnić, co cały czas czułam.
561-Miłość– Najlepiej będzie, jeśli całkiem się rozstaniemy, Henriku… To niemożliwe, żebyśmy próbowali znowu żyć razem… Tylko siebie nawzajem skrzywdzimy.
562— O nie, nie, nie, Marto… nie można tak mówić… Skąd miałabyś to wiedzieć?
563— W każdym razie dotąd się krzywdziliśmy — powiedziałam.
564 565— Tylko? Naprawdę, Marto? Tak, pewnie masz rację. Ale… tylko się krzywdziliśmy?
566— Ty nie — wtrąciłam szybko. — Ale ja wyrządzałam tylko krzywdę. A teraz nawet już mnie nie kochasz.
567— Owszem, Marto. W pewnym sensie możesz mieć rację… Ostatnio sam czasem myślałem, że już cię nie kocham. Ale byłem jedynie zmęczony. A teraz, kiedyś przyszła i tak do mnie mówisz, wreszcie rozumiem. Najdroższa… co pozostałoby ze mnie, gdybym już cię nie kochał?!
568— Ależ, Henriku — powiedziałam — przecież widzisz, jaka jestem. Zawsze cię źle traktowałam, dręczyłam cię… Nie kocham cię, nikogo już nie kocham.
569Henrik siedział, chowając twarz w dłoniach; powoli zawodził, kiedy mówiłam.
570— Och tak, Marto, och tak… Ludzie mogą się nawzajem dręczyć… nawet jeśli się kochają.
571— Henriku, Henriku… to musi się skończyć… Jestem zmęczona i tyś jest zmęczony…
572— Nie, nie jestem zmęczony, nigdy, przenigdy nie będę zmęczony, tak bardzo cię kocham…
573I nagle rzucił się na mnie, zaczął pieścić, błagać i grozić, i sama nie wiem, co jeszcze.
574Wreszcie mu się wyrwałam. Leżał skulony na kanapie i szlochał, a ja stałam przy pianinie.
575— Nie możesz aż tak się smucić. Nie zasługuję na to, by ktoś mnie kochał…
576— Możliwe — powiedział zmęczony. — Ale mnie to nie pomoże. Moja miłość oczywiście na nic się nie zda, skoro nie potrafiłem sprawić, abyś mnie pokochała. Skoro nawet nie zrozumiałaś… to na nic. Nie mam zatem prawa… Moja miłość jest bezużyteczna.
577— Henriku — powiedziałam — wiem, że powinnam prosić cię o przebaczenie… bez końca prosić o przebaczenie!
578— Tylko za co? Że ja cię kocham, a ty nie możesz się zmusić, by kochać mnie? Przecież nic na to nie możesz poradzić.
579I odwrócił się ode mnie, żebym nie widziała, jak płacze. A potem poszedł za mną i w drzwiach mocno chwycił mnie za ręce.
580-Rozstanie– Najlepiej będzie, jak pójdę — odezwałam się. — Jest mi siebie wstyd; nie zasłużyłam, żebyś powiedział mi chociaż słowo na pożegnanie… nie zasłużyłam, żebyś smucił się moim odejściem… i nie mogę nic zrobić, żeby ci pomóc… Pozwól mi odejść, Henriku!
581— Tak — rzekł i mnie puścił. — Wiem, że odejdziesz… Nie mogę cię zatrzymać…
582583
Nie, nie stałam się szczęśliwsza po naszym rozstaniu. Ale równie nieszczęśliwa byłabym, gdybym usiłowała stworzyć z nim wspólną przyszłość.
584Bo to nieprawda, że przeszłością jest tylko to, co minęło. Przynajmniej w moim przypadku tak nie jest.
585To właśnie próbowałam zrobić cały ten czas — zostawić przeszłość za sobą. Wszystko, co mi się przydarzyło, starałam się postrzegać jako historię, która minęła.
586Ale gdy tutaj siedzę i spoglądam wstecz, czasem myślę, że wszystko, co się stało i co widzę, to tylko zewnętrzne skutki. Które zastygły w swych kształtach, co jest nieistotne, niemal przypadkowe. Pod spodem jednak dostrzegam cień — coś, czego nie mogę pochwycić, nie wiem nawet, jak to nazwać. Jakąś moc.
587Która nie zastygła i nie umarła. I jakkolwiek potoczy się moje życie, jak będzie powolne, jak niewiele się w nim wydarzy — to, czego nie umiem określić, będzie mi towarzyszyć. Porusza się za mną, czuję tego oddech.
588Dość mam swoich, niepotrzebnych słów, którymi staram się uciszyć własny, krwawiący ból.
589Pamiętam coś, do czego doszło w szkole w pierwszym roku mojej pracy w roli nauczycielki. Jedno z młodszych dzieci zostało przejechane tuż przed szkolną bramą. Inni wypchnęli dziewczynkę na ulicę, przez co upadła, a wtedy wóz z piwem najechał jej na rękę. Leżała na kanapie w pokoju nauczycielskim, kiedyśmy czekali na lekarza; męczyliśmy się i ją opatrywali, ale krew sączyła się przez ręczniki, w które żeśmy ją owijali. Biedaczka poruszała cały czas drugą rączką, próbując zerwać opatrunki i krzycząc bez ustanku:
590— Chcę zobaczyć swoją rękę… Chcę zobaczyć, jak wygląda…
Przypisy
Hardanger — historyczna kraina na zachodzie Norwegii, słynąca z tradycyjnego, geometrycznego haftu. [przypis edytorski]
Ciekaw jestem, co ujrzę tam… — fragment norweskiej pieśni Over de høje fjælde (Nad wysokimi górami) z tekstem Bjørnstjerne Bjørnsona (1832–1910) i muzyką Mortena Eskesena (1826–1913); modyfikacja w przekładzie wprowadzona została dla zachowania liczby zgłosek zgodnej z oryginalnym wersem. [przypis edytorski]
Frognerseteren — zabytkowe, drewniane schronisko turystyczne na szczycie Holmenkollen położonym nad Oslo, z widokiem na miasto i fiordy. [przypis edytorski]
L'amour sans phrase (fr.) — na polski można to wyrażenie przetłumaczyć jako „miłość bez słów”. Warto zwrócić przy tym uwagę, że istnieją 2 teksty o tytule L'amour sans phrases: Richarda O'Monroya (1849–1916) z 1905 roku oraz wydany w 1884, którego autorem jest Albert François Clément Le Roy (1856–1905). Undset mogła je czytać, bo zostały opublikowane wcześniej niż Pani Marta Oulie, być może jest to zatem z jej strony jakaś zawoalowana gra literacka. [przypis edytorski]
Blinderen, Halvor (1733–1804) — norweski rolnik, znany z postępowej uprawy roślin. [przypis edytorski]
Grand Hotel — prawdopodobnie chodzi o XIX-wieczny Grand Hotel w Oslo, znany jako miejsce, w którym co roku odbywa się uroczystość przyznania Pokojowej Nagrody Nobla. [przypis edytorski]
Westend — historyczna, prestiżowa ulica w Kopenhadze; może chodzić też o porównanie z londyńskim obszarem centralnym (West End), znanym z licznych teatrów i wielu atrakcji turystycznych. [przypis edytorski]
Goethowska Małgorzata — bohaterka dramatu Faust autorstwa Johanna Wolfganga von Goethego (1749–1832). [przypis edytorski]
Lie — Bernt Bessesen Lie (1868–1916) norweski pisarz lub Erik Røring Møinichen Lie (1868–1943) norweski pisarz, historyk kultury i dziennikarz. [przypis edytorski]
Kielland, Alexander (1849–1906) — norweski powieściopisarz, nowelista i komediopisarz. [przypis edytorski]