„Nie ma na świecie istoty bardziej zakłamanej na temat swego stanowiska i znaczenia w czasoprzestrzennym kontinuum świata jak przeciętny Polak” — diagnozuje autor Niemytych dusz.
Z troską pochylając się następnie się nad tym problemem, który przynosi katastrofalne skutki dla kraju, Stanisław Ignacy Witkiewicz zalecał (z głębi serca, sam przeszedłszy proces ten w 1912 roku w Zakopanem) analizę metodą Freuda. To właśnie: psychoterapia wszystkich Polaków — byłoby zbawiennym, nieodzownym dla higieny szorowaniem dusz, które pozwoliłoby odetchnąć nowym tchnieniem i ruszyć w przyszłość nowym krokiem. Niemal sto lat minęło od napisania tego tekstu: ostatnie akapity datowane są na 5 lipca 1936. I choć Witkacy nie zachowuje śmiertelnej powagi, pozwala sobie na zabawy słowne i figlarne dygresje we właściwym sobie stylu, Niemyte dusze stanowią rodzaj testamentu pisarza, a zalecenia dla rodaków pozostają aktualne.
Niemyte dusze Witkacego to tekst niezwykle serio, silnie zaangażowany w aktualne, istotne społecznie sprawy. Znajdują tu wyraz jak najbardziej wprost ideały i poglądy autora Szewców: na rewolucję, stanowisko Rosji w Europie, rolę Piłsudskiego w dziejach Polski czy ocenę działań ruchu faszystowskiego. Najpilniejszą jednak dla Witkiewicza sprawą nie jest przekonanie kogokolwiek do jakichś racji czy koncepcji politycznych, ale alarmująco pilna potrzeba zmiany stanu świadomości społeczeństwa polskiego.
Witkacy kreśli niezwykle nowoczesną, poniekąd zbieżną z dzisiejszą narracją historii społecznej charakterystykę zbiorowości polskiej: „(…) pewne właściwości wrodzone narodowi polskiemu, połączone z jego potęgującą się w swych charakterystycznych rysach strukturą szlachecko-demokratyczną, będącą do pewnego stopnia też ich funkcją, wytworzyły z Polaków naród ludzi niezadowolonych ze swego losu, tzw. z rosyjska »nieudaczników«, którzy jako jedyny ratunek przeciw niespełnionym ambicjom musieli widzieć w sztucznym napuszaniu się do nieosiągniętej realnie wielkości: pić, bić się i puszyć się do ostatecznych granic możliwości — to był jedyny ratunek na nieprzyjemny podświadomy podkład poczucia własnej małości”.
Autoanaliza, przywrócenie rzeczywistych proporcji rzeczom i sprawom, rozpoznanie wrodzonych skłonności i sprzyjenie im, zamiast ich łamania — to proces dający szansę na uwolnienie niezwykłych zasobów marnowanej dotąd energii, harmonijny rozwój i możliwość samorealizacji jednostek i zbiorowości.
Dodawszy do ogólnej oceny sytuacji nieco rad praktycznych, czy też scenariuszy, jak szorować dusze bliźnich w życiu codziennym, Witkacy konkluduje: „Może ta książka, która mi ani sympatii ogółu, ani popularności (za którą nigdy zresztą nie goniłem, uważając, że jest to nagminną wadą literatów polskich wojennych i powojennych) nie przyniesie na pewno, przyczyni się do tego, że każdy jej uczciwy (a jak mało naprawdę intelektualnie uczciwych ludzi jest u nas!) czytelnik zrobi sobie mały rachunek sumienia i zastanowi się na chwilę, w wolnej właśnie chwili od kart, radia, dancingu i kina (no i pracy zawodowej oczywiście) — kim jest, czym jest jego otoczenie, w jakich czasach żyje i co on ma właśnie przed sobą do zrobienia. To już będzie wiele. Mam wrażenie, że w innych krajach ludzie myślą na te tematy i nie marnują się tam przez to tak kolosalne ilości energii indywidualnej i społecznej na próżno”.
Pamiętać jednak należy, że na swej drodze możemy spotkać osobniki nieskłonne do współpracy i niezainteresowane przemianą polskich dusz. Cóż, i to przewidział maestro Witkacy i dla pokrzepienia pozostawił nam przesłanie:
„A z draniami nie należy się zadawać, choćby byli nie wiem jak przepełnieni tajemniczym urokiem życia — tę radę daję wam znad grobu ostatnim wysiłkiem stygnących ust. Do widzenia”.