- Bóg: 1 2
- Lato: 1 2
- Obrzędy: 1 2
- Pocałunek: 1
Maryla WolskaŚwięto Słońca
1
ObrzędyPoszli wszyscy mokrymi łąkami ku zorzy,
Poszli wszyscy w szalach odświętnych przez łan…
I ponieśli do chramu
[1] daleko,
Kadzielny bursztyn i miód,
5
I w cienkie owite płótno
Chleby ofiarne, z białej, pszennej mąki…
Słyszałam skrzypienie wrót
I pieśń ich smutną
10Od łąki…
Słyszałam, jak płonki
[3] trzęśli
Z domowych drzew,
Branych ze ścian
15I śpiew…
Poszli wszyscy w odświętnych szatach przez łan.
A oto ja zostałam w domu
I nie pójdę…
Nie pójdę jodłowym lasem,
20Nie pójdę, słoneczny boże,
Z dziewanną i bylicą do twojego chramu,
Ani łąką zroszoną,
Ani jarem chłodnym
Nie pójdę…
25Pomnę, gdy ostatni raz
Szłam przed twój głaz,
Na polach złote, zbożne było lato…
Rannym, rzeźwym chłodem,
30Nim błysnął wschód,
Korowodem
Szli biali włastowie ze wsi,
Za nimi lud…
Szli wszyscy, mokrymi łąkami ku zorzy,
35Szli wcześnie, w szatach odświętnych, ze śpiewem.
W ręku dań kwietna woniała im zżęta
I blade piołuny chwiały się goryczne.
A oni szli prosto w słońce polami,
Wysokich zbóż miedzą, w bród,
40W poranek Święta…
Wtedy ostatni raz
Z miodną obiatą szłam przed twój głaz,
Słoneczny, młody,
Złotowłosy boże!
45Jak dziś — w ranne, rzeźwe chłody.
Przez zboże,
Szli biali włastowie ze wsi,
Za nimi lud
Korowodem,
50Do skalnych wrót…
Przed rzezaną bramą świątnicy,
Nad mszystą darnią traw,
U świętych wód źródła,
55Czarne dęby grały szumem liści,
A nad kędzierzą dębów,
Po czystym niebie,
Śnieżne, letnie obłoki
Szły wpław…
60I rozwarła się brama
I ciżba przeszła mimo
[7] biała
I nie widział nikt —
I nikt nie obejrzał się wstecz
I nikt nie wie do dziś,
65Żem u zdroja
[8] tam — została
Sama…
Dęby czarne, święte drzewa strażnicze,
Szumiały dostojnym gwarem
Nade mną,
70Podczas gdy oni, w głaźnej pieczarze chramu,
Palili bursztynowe głownie
I ziarna pszenne ciskali w żar
I w ciężkich dymach
Składali ogniową obiatę…
75
Obłoki letnie, śnieżne obłoki pogodne,
Płynęły skrzydlatym stadem
Podczas gdy oni, w dumnej czeluści gontyny
[9],
Przed kamiennym obliczem boga,
80Na wilgotnym podłożu świątnicy,
Kładli chleby ofiarne
I w słońcu bielone płótna…
I południe paliło się nade mną
Dyszące,
85Podczas gdy oni, u stóp zimnego głazu,
W śpiewie trwali i w dymie…
I nikt z kornej ciżby nie poznał
Że bóg słońca wyszedł do mnie,
90Pod czarne szumiące dęby,
Nad czujną źrenicę zdroja
[10],
Że nie masz go nad ogniem obiaty,
Że go już nie masz w chramie,
W ciemnej, dymnej, wilgnej
[11] pieczarze świątnicy…
95Że oto w skwarną, słoneczną biel,
Wieńczony w ciężkie kłosy,
Szedł ku mnie łąką jasny bóg Lel,
Bóg młody, złotowłosy…
I nikt nie widział go prócz mnie
100Gdy szedł w dębowe chłody
I stało wszystko wkoło jak w śnie
U brzega świętej wody…
I oto w skwarną południa biel,
Wieńczony w ciężkie kłosy,
105Mówić jął do mnie jasny bóg Lel,
Bóg młody, złotowłosy…
«Słysz!
Ja bóg pogody i bóg znojnych cisz,
W tę świętą upalną godzinę
110Dziś mówię do ciebie — sam!
Ostatni raz za mną bram
Skalne się zwarły wierzeje,
Kamienny opustoszeje
Mój chram…
115Przemijam —
Słysz!
Nieraz w ten próg z obiatą,
Od siół
[12] tu wejdzie piesza,
Z owocną danią rzesza —
120Na nowe zbożne lato,
Na głazach twarzą lec!
Niejeden jeszcze raz,
Pieśną
[13] w piekielnym dymie,
Milczący mój głaz
125
I nieraz we łzach opłacze me imię,
Lecz mnie już nie będzie,
Wiedz!
Ja bóg pogody — i cisz,
130Odchodzę —
Słysz!
W cień wsteczny idę i mrok,
Bogowie po mnie i wodze,
Witezie nowi i woje —
135Przyjdą — słyszę już krok!
Zachodzą czasy moje
W mrok…
W tę zgłuchłą żarem godzinę,
140Ty ust dziś moich weź żegnanie chłodne
Nim minę!
Chodź! Niech z usty twojemi
Zewrę moje pocałunków nienawykłe usta,
Usta czyste jak żaden kwiat
145Na ziemi,
W mrocznym chłodzie skalnej mojej świątnicy
Ostygłe…
Pójdź! Na odchodnym,
Pocałowaniem chłodnym
150Moich ust,
W tę świętą, upalną godzinę,
Wetchnę w duszę twoją mój mierzchnący blask
I dziwy śmiertelne opowiem twemu sercu
I oczy twoje nauczę guseł
155I minę…»
. . . . . . . . . . . . . .
I byłeś jak jawa i byłeś jak sen,
A usta twoje pachły
[15] żytnim chlebem,
A włosy twoje miały barwę miodu,
160A z oczu twoich szły blaski źródlane
Krynicznych den…
I żytnim chlebem pachły twoje usta
I drzewa święte szumiały nad nami
I słońce złote stało nad dębami —
165A tam — pieczara chramu była — pusta…
Słyszałam, jak płonki trzęśli
Z domowych drzew,
I jęk słyszałam gęśli
Branych ze ścian
170I śpiew…
Poszli wszyscy w odświętnych szatach przez łan.
A oto ja zostałam w domu
I już nie pójdę.
Nie pójdę już, słoneczny boże,
175Jodłowym lasem,
Z bylicą i dziewanną do pustego chramu,
Ani łąką zroszoną,
Ani jarem chłodnym,
Nie pójdę…