Pisownia łączna/rozdzielna, np.: jakto -> jak to, niema -> nie ma, niewiadomo -> nie wiadomo, oddawna -> od dawna, zlada -> z dala, dla czego -> dlaczego, pół naga -> półnaga, przytem -> przy tym, czemprędzej -> czym prędzej, ciemno-kawowe -> ciemnokawowe, nie pewni -> niepewni.
Pisownia wielką literą: żyd -> Żyd; murzyn -> Murzyn, sprawiedliwość Boską -> sprawiedliwość boską.
Pisownia joty: Felicyan -> Felicjan, opozycyę -> opozycję, pensyi -> pensji, kostyum -> kostium, serya -> seria, półdyable -> półdiablę
Fleksja np.: dobrem -> dobrym, jakiemś -> jakimś, swojemi -> swoimi itp.; kwestyj -> kwestii itp., na przedzie (żakietu) -> na przodzie.
Ubezdźwięcznienia/udźwięcznienia: poblizkiej -> pobliskiej, z pod -> spod.
Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne: swoję -> swoją, moję - moją, kostium biało z granatowym -> kostium biało-granatowy, tualeta -> toaleta, skrufuliczny -> skrofuliczny, walansienki -> walansjenki, dezinwoltura -> dezynwoltura, probowała -> próbowała, passerom -> paserom, steroryzował -> sterroryzował, ponsy -> pąsy, półdyable -> półdiablę.
Składnia: jest tak pewną -> jest tak pewna itp.
Inne zmiany: Jakób -> Jakub; lokatorowie, lokatorzy (niekonsekwentnie) -> lokatorzy.
Dostosowano interpunkcję do współczesnych zasad, w szczególności zbieg przecinka i pauzy zastąpiono pauzą albo przecinkiem, uwspółcześniono pisownię wielką i małą literą po wykrzyknikach i pytajnikach. Uzupełniono pauzy w zapisie dialogów. W akapitach dialogowych zastąpiono, gdzie było to możliwe, pauzy innymi znakami tak, aby pauza była jedynie znakiem poprzedzającym wypowiedź. Pominięto cudzysłowy wokół niektórych słów potocznych.
Połączono akapity i dodano cudzysłów:
Lecz do kokotki można było zastosować doskonale przysłowie: / Dać kurze grzędę… -> Lecz do kokotki można było zastosować doskonale przysłowie: „Dać kurze grzędę…”
Pani Dulska przed sądem
I
1Pani Dulska dla całego domu „narządziła” świeżą bieliznę.
2I to we wtorek, wbrew zwyczajowi. W domu Dulskich bowiem zmieniano bieliznę w niedziele i czwartki, poszewki i prześcieradła — co dni piętnaście.
3O tym mówiła Pani Dulska z pychą źle ukrytą:
4— Są takie panie, które co miesiąc nawłóczą pościel i potem zdaje się im, że u nich porządnie… Ja wolę oszczędzić na jedzeniu, a mydła nie żałować. Już taka moja natura! Insza[1] nie będę!
5Toczyła dokoła wzrokiem groźnym, mówiąc te słowa. Barchanowy[2] granatowy szlafrok w duże szare talary[3] opadał w szerokich fałdach, wznosząc się wszakże na biodrach. Charakterystyczny węzełek włosów sterczał czubku głowy. Cała postać zionęła dobrym odżywianiem się i gniewem. Ręce były stale zabrudzone na końcach palców. Pani Dulska nie miała czasu nigdy wyszorować ich do czysta. Przy tym grzebała ciągle w piecach, w cukrze, czyściła grzebienie, krajała mięso, uczyła kucharkę, jak się paproszy[4] zające, oddzielała białka, przygotowywała dla Meli proszki i pomadę[5] do włosów, ugładzała sól w solniczkach, próbowała śmietanę, liczyła brudy — słowem, palce jej ciągle przylepiały się do czegoś, zabierały coś na siebie, jak te pracowite pszczółki, fruwające wśród kwiatów.
6— Insza nie będę! — powtórzyła pani Dulska, czekając na opozycję. Lecz tej nie było. Zbyszko ulotnił się. Mela i Hesia siedziały w swoim pokoju, Felicjan palił cygaro w przedpokoju, bo mu tam było najwygodniej.
7Pani Dulska zatem mówiła w próżnię.
8Otworzyła szafę i ładowała dalej bieliznę dla całego domu. Zwłaszcza starannie wybierała bieliznę Felicjana i swoją.
9— To my staniemy jutro przed sądem!… Trzeba, ażeby wszystko było jak należy!
10Na to wspomnienie panią Dulską oblały pąsy. Pokiwała głową.
11— Przed sądem!… Do tego doszło!
12A wszystkiemu winien — kto? Naturalnie Zbyszko.
13Żeby nie on, kokocica[6] z pierwszego piętra nigdy nie byłaby się rozzuchwaliła. Kobieta "upadła"Sprowadzając się, miała najwyraźniej zapowiedziane, że wynajmuje się jej mieszkanie, ale pod warunkiem, że będzie sza! ani mru, mru, łagodnie, cicho, jak Pan Bóg przykazał. Przystała na wszystkie warunki, dostała klucz, zgodziła się płacić stróżowi cztery guldeny[7] na ręce pani Dulskiej i wprowadzać swoich gości kuchennymi schodami i na palcach. Zwłaszcza co do stróża pani Dulska była bardzo rada, bo to uwalniało panią Dulską od płacenia mu pensji jako stróżowi kamienicy. I wszystko było w porządku. Kokocica spała cały dzień, nie miała sługi, plotek nie było. Posługiwał tylko jakiś stary Żyd, który przemykał się jak cień po ganku, nosząc rano czekoladę w podwójnych porcjach z pobliskiej cukierni. Zresztą[8] — okna, wychodzące na ulicę i na ganek, szczelnie pozasłaniane storami[9] koronkowymi, pozaciągane różowym i żółtym jedwabiem. Czasem tylko na balustradzie ganku od dziedzińca Żyd w szarej kurtce, nucąc coś cichutko, rozwieszał śliczne szlafroki jak z puchu, z rękawami długimi, wiewającymi[10] jak chorągwie błękitne, oszyte[11] koronką. Czasem zabłysła złota atłasowa kołdra, opięta wspaniałym, walansjenkami[12] strojnym prześcieradłem, zawieruszył się jasiek jak cacko, ubrany w kokardki, na których plątały się długie, rudawe włosy kokotki.
14Z kuchni Dulskiej wypadała wtedy Hesia i, szeroko otworzywszy oczy, chłonęła w siebie widok tych cudów, ona, która znała tylko dessous[13] kobiece z uczciwego płótna i oszyte dzierganymi ząbkami lub „tiulikiem” haczkowanym[14] z krętej bawełny. Na twarz dziewczyny wybiegały wypieki. Wpatrzona w balustradę ganku, zdawała się wciągać w ruchome nozdrza woń perfum zmieszanych, którymi kokotka cała była przesycona i przesycała wszystko, co dotykało jej ciała.
15Milczące, ciekawe, przejęte tym widokiem dziecko Dulskiej tonęło myślą, żądzą, pragnieniem — w tanim przepychu warsztatu rozpusty.
16Żyd delikatnie, z jakimś nabożeństwem obchodził się z tymi wykwintami, dmuchał na nie, roztrzepywał, przypatrywał się z lubością i zachwytem. Lecz gdy spotkał się ze wzrokiem Hesi, przybierał obojętną minę i rybie jego oczy powlekało jakby bielmo głupoty. Zbierał szlafroki i pościel i znikał w głębi domu.
17Raz jeden Hesia dostrzegła tylko, jak przez otwarte drzwi kuchni wypadła kokocica w przepysznej, bladozielonej halce, naszytej od bioder koronkami, we włóczkowej chustce na ramionach i z rozrzuconą masą włosów. Mignęły plecy rozpustne i twarz „grającego anioła” z bazyliki Piotrowej. Porwała szlafrok i znikła.
18Tej nocy Hesia długo nie spała.
19Lecz o tym nie wiedziała pani Dulska.
20*
21Pani Dulska była spokojna i kontenta[15], że tak dobrze ma wynajęte pierwsze piętro.
22Młode małżeństwo, więc o bożym świecie nie wie, a potem[16] jest znowu dobrze i pobłażliwie usposobione, i panna Matylda Sztrumpf — prywatyzująca.
23 24Kobieta "upadła"Prywatyzująca.
25 26Cicha, grzeczna, bieliznę oddaje za dom[17], na strychu nic nie ma, w piwnicy takoż (strych i piwnicę pani Dulska odnajęła praczce i sklepikarzowi), awantur o granie na fortepianie nie robi, czynsz kwartalnie z góry płaci. To sobie pani Dulska wymówiła[18]. Inni lokatorzy płacą miesięcznie. Ale Matylda Sztrumpf kwartalnie. Mama Dulska jest przebiegła i choć sama jest bardzo tego… ale rozumie się na handlowej stronie takich pań. Dziś dobrze idzie: gumy[19], boa, meble, a jutro coś się odwróci i — czarna seria. Mama Dulska woli się zabezpieczyć na trzy miesiące naprzód. Zawsze — przez trzy miesiące taka Matylda może już znów mieć boa, automobil, gumy i czynsz dla Mamy Dulskiej.
27A nawet pani Dulska miała dla Matyldy Sztrumpf pewne uznanie. Oto pani Dulska wpadła nagle na pomysł… poświęcenia kamienicy. Kupiła bowiem ową kamienicę od Żyda, który ją zbudował. Kamienica była niepoświęcana i sługi o tym szeroko po całej ulicy mówiły. Stróżka i „ci z suteryny” twierdzili nawet, że coś na strychu straszy, a nocami po schodach chadza. Pani Dulska urągała takim opowieściom, bo była esprit fort[20] i wielką sceptyczką w głębi duszy, mimo iż dokumentnie[21] odprawiała wszystkie formułki nabożne i tradycją nakazane. Ale pragnęła, aby żadna skaza nie postała na fasadzie jej domu. Kazawszy odmalować front, balkony, okna, powprawiać kolorowe szyby w okna schodowej klatki, uznała za stosowne zarządzić poświęcenie domu. Ksiądz miał obejść wszystkie mieszkania, pokropić kąty i odczytać modlitwy.
28Zbyszko zdawał się tym projektem zachwycony.
29— O to! to! Właśnie… właśnie!… — śmiał się, siedząc pod piecem. — Doskonale! Trzeba tylko zacząć od głównej lokatorki.
30 31— No… pani Matyldy Sztrumpf. Tam właśnie poświęcenie będzie na miejscu!
32Pani Dulska aż zdębiała. W jednej chwili ogarnęła myślą sytuację i wyjątkowo w duszy przyznała Zbyszkowi rację.
33Bardzo umiejętnie przelawirowała w tej drażliwej sprawie. Matylda Sztrumpf skryła się w najtajniejsze zakątki swego apartamentu, a pani Dulska oświadczyła księdzu, iż ta lokatorka wyjechała do rodziców i klucz ze sobą zabrała.
34— Tak żałuję… tak żałuję… — powtarzała pani Dulska, depcząc księdzu po piętach. — I ona będzie żałować, bardzo godna dama, bardzo miła…
35— Nigdy nie pozwoliłabym na profanację — uspakajała swe sumienie Dulska, bo coś tam zaczęło ją kręcić, gdy ksiądz uczciwie i serdecznie modlił się, obchodząc ściany jej domu w swej świeżo wypranej, wykoronkowanej komży.
*
36I tak żyłyby Matylda Sztrumpf i pani Dulska pod jednym dachem cicho, zgodnie, przyjemnie dla stron obu.
37Kobieta "upadła"Wprawdzie w oficynie[22] krawcowa i żona konduktora kolejowego coś niecoś miały przeciw „prywatyzującej”, ale pani Dulska umiała godnością swoją pokryć wszystko i nawet przeciągnąć panią Oderwankową na stronę kokotki. Żona konduktora czuła się zaszczycona względami pani gospodyni i zaczęła widzieć w Matyldzie Sztrumpf damę miłą i elegancką, żyjącą z własnych funduszów.
38— A zresztą… kto wie, moja pani, co to jest właściwie.
39— Naturalnie. A potem nic sądźcie…
40 41Założyły ręce na brzuchach, pełne pobłażliwości kobiet „bez zarzutu” dla tych, które zarzuty dźwigały na sobie wraz z brylantami i koronkowymi bluzkami.
42— Bo nie wiadomo, moja pani, co by się stało z nami, gdybyśmy się tak chowały bez matek, jak może ta… — wyszeptała nieśmiało konduktorowa, która znacznie była szczersza w swych odczuciach.
43 44— To nie, moja pani!… Już ja, żebym się nawet bez matki urodziła, zawsze byłabym, czym jestem.
45Konduktorowa spostrzegła się, że za daleko poszła.
46— Tak… tak… ja tylko sobie ot…
47Właśnie przez bramę przesuwała się Matylda Sztrumpf. Miała elegancki i doskonale skrojony kostium biało-granatowy, rayé[23] z takim samym żakietem tailleur[24], bardzo otwartym na przodzie, a na głowie wyzywająco szykowny kapelusz z piórem, jak u generała w pierwszy dzień Wielkiejnocy.
48— Prześlicznie się ubiera! — uśmiechnęła się blada i wiecznie w jednej orzechowej sukni i w wielokrotnie pranym popielato-wyblakłym paltociku chodząca żona konduktora.
49— Bardzo… bardzo… — chwaliła Dulska. — Wiadomo, żyje z procentu, to może sobie i to, i owo…
50 51— O, to osoba osobliwa. Zdaje się nawet za hrabią była[25]. Umarł podobno parę lat temu. Zostawił jej dziecinę.
52— No, moja pani gospodyni. Jaki to los…
53Żona konduktora rozrzewniła się. Miała skrofulicznego[26] siedmioletniego chłopca. Bardzo była macierzyńska.
54 55— Chowa się u rodziny męża. U hrabskiej rodziny.
56 57 58— Moja pani! Są dzieci, zwłaszcza z tych pańskich, że im powietrze miejskie nie służy. Dziecina jest na wsi.
59 60 61— Ach! żeby tak mego Olafuńcia można na wieś!… Ale skąd!… Teraz taki pieniądz drogi… Wiktuały[27]… czynsz…
62Dulska zebrała w rękę tren szlafroka i znikła w głębi bramy.
63Konduktorowa w najtajniejszych zakątkach duszy wypielęgnowała życzenie: „złam pysk”, lecz było to tak ciche, jak to, co człowiek w swej jaźni zamyka na hermetyczne angielskie zamki, nie wypuszczając na światło dzienne. Szło przecież o to, aby Dulska nie podwyższyła czynszu, więc należało zachować pewne komentarze i „trzymać z panią gospodynią sztamę[28]”.
64Obyczaje, ChciwośćA Dulska, idąc po wschodach[29], po których włóczył się jeszcze zmieszany zapach perfum kokotki, przemyśliwała, jakby „wyciągnąć” jeszcze czynsze w oficynie. Naczytała się właśnie o procesie kolejowym, na którym rozwłóczono jawnie bajeczne kradzieże, dokonywane w kufrach i przesyłkach. Majaczyły się jej przed oczyma całe sezamy bogactw, w których ręce zanurzał taki pan „kolejarz”.
65— Jeżeli inni — pomyślała — dlaczegóż by i nie taki Oderwanek, może i on… A skoro mieszka pod dachem uczciwej kamienicy, niech za to płaci!
66Do głowy jej nie przyszło, aby złodzieja usunąć spod tego dachu — ale… niech płaci!… Płaciłby przecież paserom[30].
*
67Lecz oto Zbyszko, który po awanturze z Hanką puścił się na wielką łobuzerkę, spotkał się gdzieś nad ranem na wschodach z Matyldą Sztrumpf. Te dwie rozpusty zielone i zgniłe, cuchnące kwasem szampanowym i nieświeżymi ostrygami, zajrzały sobie w oczy.
68W jednej chwili porozumieli się. Ona nie mogła dodzwonić się na swego starego Żyda, który gdzieś drzemał w głębi apartamentu. Zapomniała klucza.
69On szedł wolno i zatrzymał się.
70Jej białe boa puszyste i kosztowne wlokło się po dywanie schodów.
71 72— Och, pardon[31].
73 74 75 76 77Śmieli się oboje leniwym, niemiłym śmiechem.
78Za drzwiami apartamentu rozległo się człapanie pantofli.
79— Wreszcie idzie to stare bydlę — mówiła wdzięcznie Matylda Sztrumpf.
80 81 82— Może się i młode bydlę na co przyda! — zaproponował.
*
83Na pierwszego Matylda Sztrumpf nie zapłaciła czynszu, co więcej, gdy Dulska posłała z biletem stróża, ten zaraportował, że „pani” powiedziała mu, że się już z młodszym panem ugodziła.
84Dulska posłała ponownie stróża.
85Kokotka, która właśnie konstruowała cały abażur z loków na głowie, posiadając swych własnych pięć włosów do tego, odpowiedziała krótko i w swym ojczystym języku:
86— Schauen's, dass Sie weiter kommen[32].
87 88Nie rozumiała nic. Felicjan wzruszał ramionami, Julia Siewiczowa miała influenzę[33], i Dulska za nic byłaby tam nie poszła. Zbyszko, na którego Dulska napadła, jęta szałem, wybuchnął nieprzyzwoitym śmiechem i odmówił wyjaśnień. Brud, SkąpiecNatomiast na domiar nieszczęścia nakazano z magistratu[34], aby tradycjonalne[35] koszyki do śmieci, w których wicher tak cudownie rozwiewał brud i zarazki po ulicach miasta, zostały zastąpione przez jakoweś pudełka drewniane z pokrywkami.
89— Czemuż nie okute w srebro?! — wrzeszczała Dulska. — Zarazki… No to co? Z czegoś ludzie muszą umierać!
90Właśnie stolarz przyniósł takich czternaście „śmieciarek” i ustawił je jak wojsko na dziedzińcu.
91— Wielmożna pani gospodyni pozwoli! — błagał pokornie zartretyzmowany[36] stróż, ziejący wszystkimi porami wilgoć piwniczną, w której moczyła go dzień i noc wielmożna gospodyni.
92Jak wicher, jak huragan zleciała Dulska po schodach. Zapomniała podwiązek. Zatrzymała się i majestatycznie przypięła pończochę „haarnadlą”[37], wyjętą z włosów, do barchanowych majtek. Po czym już z godnością, lecz z temperamentem, narzuciła się[38] na stolarza i jego śmieciarki.
93Choć zdawało się, że cała jej przemyślność pracuje w kierunku, ażeby urwać stolarzowi coś ze zgodzonej ceny, jednak troska o niezapłacenie czynszu przez Matyldę Sztrumpf dominowała nad wszystkim.
94Ujrzawszy więc panią Oderwanek wracającą z miasta, gdzie owa dama maczała przez pół godziny palce we wszystkich garnkach ze śmietaną i masłem, narzuciła się znów na nią, zapominając o śmieciarkach, magistracie i stolarzu.
95— Pani wie… moja pani, że ta, ta…
96 97Oberwankowa stała cierpliwie na środku dziedzińca, chłonąc w siebie jakieś zadąsane gdakanie pani Dulskiej.
98Wreszcie pokiwała głową i wyrzekła:
99— To było do przewidzenia. Skoro pan Zbyszko od niej nie wychodzi…
100 101— To już nie wiem, kiedy, ani co. Ale to wiem, że tam przesiaduje często, a rankiem czasem razem dorożką na gumach wracają, bo mój mąż, jak kiedyś z obiadu wracał, to ich tak przed bramą spotkał.
102 103Dulska porwała się za głowę, za piersi, za kark, kopnęła śmieciarki i poleciała na górę.
104Co się tam działo, wiedzą tajniki rodzinne familii[39] Dulskich.
105Błoga niezgoda, będąca opiekuńczym aniołem ogniska tego rodzinnego kółka, stworzonego na podstawie praw boskich i ludzkich, wzrosła do niezwykłych rozmiarów.
106Długo w nocy przykładnie wstawione łóżka małżeńskie, przedzielone wytwornym meblem (zwanym po polsku nachkastlikiem[40]), słyszały cudowną litanię wyzwisk ze strony Dulskiej i chrząkań ze strony Felicjana. Nie było to wprawdzie nic nowego, bo już od dawna to prześliczne zespojenie legowisk małżeńskich, świadczące o uszanowaniu tradycji i świętości sakramentu, było właśnie terenem słownych walk i wyładowywania wściekłości dziwnej a jednostronnej. Walki owe były raczej monologami Dulskiej, w której duch jej nie przechodził tych momentów, o których mówi się, iż dusza razem z duchem pracują nad wzmocnieniem fundamentów świątyni, w której przebywają…
107A może to właściwie było koniecznym cementem do spajania cegiełek owej świątyńki.
108Dość że Felicjan tonął w watowanych kołdrach, w rezygnacji pozornej i schadenfreudzie[41] piekielnej a milczącej, a Dulska poniewierała jego godność i honorowość na odległość szafki nocnej.
109Owego pamiętnego wieczoru poniewieranie to podobno doszło do kulminacyjnego punktu.
110Tak twierdziła Henia, która zawieruszyła się pod drzwiami i tam długo bez tchu słuchała słów swej rodzicielki.
111Od tej chwili rozpoczęła się jawna walka pomiędzy Dulską i Matyldą Sztrumpf.
112Kokotka dostała sądowne wypowiedzenie z racji niezapłacenia czynszu. Dulska chciała ją początkowo delożować[42] z powodu niemoralnego prowadzenia się, jednak namyśliła się, iż kokotka może dowieść, że Dulska wiedziała doskonale, komu odnajmuje i przez dwa lata tolerowała ją najspokojniej w swej kamienicy.
113Matylda Sztrumpf zapłaciła czym prędzej swoje trzy miesiące i miała prawo je wymieszkać, a po nich wyprowadzić się z kamienicy.
114Lecz obecnie, nie mając powodu oszczędzania właścicielki, rozwinęła szeroko i jawnie swój proceder z całą dezynwolturą[43] i poczuciem szerokiej swobody wyzwolonego z przesądów ducha.
115Goście dostali zezwolenia wchodzenia o każdej porze doby frontowymi wschodami, frontowymi! (duma i pycha pani Dulskiej).
116Nad nimi bowiem wyziewał resztki życia stróż, dywan był puszysty i pokryty płótnem, pręty świeciły z dala jak żydowskie samowary, a nawet na oknach, przez które filtrowało się papuzie światło, własnoręcznie mama Dulska ustawiła sztuczną palmę, do której przywiązała dwie perkalowe[44] kamelie[45], „jak żywe”.
117I tymi wschodami, które zdawały się być zakontraktowaną drogą dla nóg bogobojnych i uczciwych, wtłaczali się dziś rozmaici ludzie z podniesionymi kołnierzami u palt, najwięcej milczący i jakby niepewni życia. Dulska odczuwała nerwowo każde takie przejście. Po sercu jej deptały te ciche kroki albo tłumione słowa. Zdawało się jej, że ona jest puszystym dywanem, po którym depcą bezlitośnie goście Matyldy Sztrumpf.
118Zwłaszcza w nocy nerwy i słuch Dulskiej pracowały.
119A myśl, że i syn jej rodzony, Zbyszko, znajduje się wśród tej czeredy[46], doprowadzała ją do szału.
120Z początku probowała oponować, lecz ta opozycja wywarła nieszczęśliwe skutki. Kokotka z głębi swego apartamentu wyzionęła parę słów, które niezrozumiałym wrzaskiem wzbiły się w niebo.
121Żyd stary właśnie rozwieszał koronki i atłasy na ganku, uśmiechnął się i spojrzał na Dulską oczyma, które z smętnych stały się groźne. Kobieta "upadła", ObyczajeSzeroko otwarte okna z sypialni kokotki wychodzą właściwie na ganek. Wbrew zwyczajowi podniesiono żółte jedwabne zasłony. Widać czerwono wyklejone ściany, szafirowe pluszowe portiery, żółty adamaszek mebli, zieloną lakierowaną wiedeńską szafę, różową kołdrę i wspaniałą amplę[47] błękitną w złote gwiazdy, zwieszającą się u sufitu. W tym przepychu kręci się Matylda Sztrumpf, oddając się leniwie skomplikowanym czynnościom swej toalety w nieskomplikowanej formie stroju.
122Na panią Dulską biją płomienie. Jeszcze „tyle ciała” w boży dzień nie widziały mury jej kamienicy. Taka kąpiel słoneczna woła o pomstę do nieba! Gdyby się choć kąpała, ale przecież się myje! I do czego to? Wszak dziś środa, nie sobota. W sobotę myje się szyję i uszy i „do pół pasa”. O tym wszyscy porządni ludzie wiedzą.
123SkąpiecWestchnęła ciężko pani Dulska, cofnęła się do kuchni, policzyła na stolnicy rodzynki, które sługa miała wsypać w ciasto, i poszła do pokoju zanotować ich ilość. Gdy przy stole podadzą leguminę[48], Felicjan i dzieci muszą zaraportować, ile rodzynków każde na swoją porcję dostało. Pani Dulska zaś zsumuje ogólną liczbę i porówna z wyżej wypisaną. W ten sposób pani Dulska przekona się, żali[49] Anna jest uczciwa, żali nie.
124Lecz do kokotki można było zastosować doskonale przysłowie: „Dać kurze grzędę…”
125Matylda Sztrumpf nie chciała zrozumieć taktu i delikatnej wyższości w postępowaniu pani Dulskiej. Przeciwnie.
126Zdawało się, że wciąga panią Dulską w jakiś skandal. Rozpasała się po prostu. Coraz głośniejsze wrzaski wylatywały przez okna sypialni. W toalecie swej „prywatyzująca” zaniechała wszelkich tajemnic. Kąpiele słoneczne przeniosła z głębi swych barwnych komnat na ganek. Początkowo wiewały na jej ciele peniuary[50] z rękawami, zamiatającymi pył spod jej stóp. Lecz i te peniuary zostały uznane za zbyteczne. Matylda Sztrumpf wygrzewała swe białe plecy bez osłon tuż przy balaskach[51] gankowych. Pani Dulska cierpiała na ten widok i podciągała pod swój podbródek barchany i welwety[52]. Ze zdwojoną energią siekała preparaty, z których miał być fałszywy zając na niedzielne uroczystości familijne.
127Lecz ten łomot tasaka nie uspakajał Matyldy Sztrumpf. Przeciwnie, jakby ją podniecał. Coraz silniej spadały z niej koronki, a halka jaskrawa z pomarańczowej tafty[53] cudem czepiała się bioder, ledwo okrytych batystową[54] koszulą. Matylda Sztrumpf żuła suszone śliwki, plując wdzięcznie pestki w stronę pomieszkania[55] samej gospodyni. Gardłowym, wypłukanym przez koniaki głosem, nuciła melancholijnie pieśń o małym trottlu[56] i biła, jak kopytami, dużymi nogami o deski ganku.
128Zawieszona tak między niebem a ziemią, siała dokoła zgorszenie i niepokój, ujawniała tajemnicę swej rozpusty i hańbiła na wiek wieków dobrą reputację kamienicy Felicjanowej Dulskiej. Lecz mało było tego.
129Matylda Sztrumpf od pewnego czasu była w rozterce[57] ze starym Żydem, który przecież służył jej wiernie, dyskretnie i zręcznie.
130Co chwila rozlegały się nieludzkie wrzaski, wymysły bogate, wiedeńsko-czerniowiecko-galicyjskie, z okien i drzwi wylatywały na ganek, dziedziniec pantofle, miednice, buty męskie, szklanki, ramki do fotografii, laski, rozmaite sprzęty. Lokatorzy wybiegali na ganki przerażeni, zdumieni, zgorszeni. Pewnego lipcowego ranka Matylda Sztrumpf „prywatyzująca” wytrąciła za drzwi swego factotum[58], który wyleciał na ganek jak z procy, i nagle i on rozwarł czeluście swej wymowy. Zdawało się, że dwa szatany, zamknięte w klatce, odprawiają jakieś nabożeństwa. Kokotka wypadła na ganek i jęła doskakiwać z pięściami do starca. Wszystko, co słownik podręczny dam z „Amerykanki” posiada, wzbiło się pod niebiosy najwyższym diapazonem[59], na jaki zdobyć się może głos kobiecy.
131Przerażeni mieszkańcy, nie tylko kamienicy Dulskiej, lecz i sąsiednich domów, pobledli i niepewni stali w oknach i na gankach, niemi i cisi. Jakiś groźny szacunek dla tych dwojga, walczących pod słońcem i nazywających rzeczy po imieniu, sterroryzował wszystko. Tylko jakaś starsza panna wysłała służącą do Dulskiej z żądaniem, aby położyła koniec tym awanturom. Dulska wydelegowała stróża i ten nieśmiało zażądał, ażeby Matylda Sztrumpf udała się z załatwianiem swych kwestii spornych w głąb apartamentu.
132— Was denn?![60] — wrzasnęła kokotka.
133— Bo proszę wielmożnej pani, pani gospodyni kazała powiedzieć, że to wstyd, bo to przecie stary człowiek, a pani tak nim poniewiera, że aż ludzie…
134Lecz nie mógł skończyć, bo Matylda Sztrumpf przyskoczyła do niego z pięściami:
135— A pani gospodyni co się wtrąca! — wrzasnęła. — Niech pilnuje swego tłustego brzucha i swego strizzi[61] synalka! Mnie wolno mit dem Mann treiben, was ich will. Es ist mein Vater!!![62]
136Po tym tryumfalnym wyznaniu blada twarz Dulskiej ukryła się poza firankami, zdobiącymi drzwi kuchni. Jak szalona pobiegła Dulska przez mieszkanie i natknąwszy się na rozwalonego na kanapie Zbyszka, przeklęła go silnie i solidnie do ósmego pokolenia.
137Ale to nic nie pomogło. Zbyszko zadartych nóg nie opuścił, a kokotka dalej hulała po ganku, wypełniając na swój sposób czwarte przykazanie.
*
138Wszystko to jednak nie było niczym w porównaniu z tym, co się dalej stało.
139Oto kokotka sprowadziła do siebie dziecko.
140Ową „dziecinę”, bawiącą na wsi.
141Dziecko, SmutekBył to mały chłopak, mający około czterech lat, nędzny i chudy, odziany mimo upału w aksamitne ubranie.
142Lecz gdy dziecko to pierwszy raz pokazało się na ganku, cała kamienica i przylegle domy po kraje Łyczakowa[63], zaszemrały jak w ulu.
143 144Tak jest. Twarzyczka, rączki, nagie łydki, wysuwające się spod czerwonych skarpetek, były czarne. Nie tą wspaniałą czarnością prawdziwych Murzynów, ale ciemnokawowe, dostatecznie jednak świadczące o egzotycznym pochodzeniu ojca. Ogromne oczy świeciły z daleka białkami. Coś z małpki, coś z człowieka, uczepionego u prętów ganku pokornie i cicho.
145Dziwny smutek, płynący ze źrenic ouistiti[64], zdychających w złoconej klatce.
146I trzepoczący się w tej ciemnawej osłonie, zagadkowy, łagodny, sponiewierany duch…
*
147To wszystko zawisło nagle wśród szczebli ganku kamienicy Dulskiej.
148Gdy sługi zaraportowały o tym zjawisku pani gospodyni, zdawało się, że uderzył w nią grom niebieski.
149Wszystko, co do tej chwili kokotka wyprawiała, zdawało się niczym w porównaniu z tym ostatnim faktem.
150 151 152Plama czarna, niezmyta, na bieli kamienicy.
153Dulska przestała jeść, sprzątać kłócić się, przeklinać. Chodziła, coś sumując, coś ważąc. Czuła bezdenną śmieszność, ściągniętą przez pojawienie się małego Murzynka w jej kamienicy. Wiedziała, że przechodzący ulicą mieszkańcy okoliczni przystają i spoglądają ciekawie, radzi ujrzeć „to czarne” — bodaj przez szyby. I dzień, w którym na balkonie od frontu pojawiło się małe czarne Murzyniątko, przylepione do misternej balustrady, był dla Dulskiej dniem strasznego smutku i rozpaczy. To był afisz kamienicy, sto razy gorszy niż gumy i automobile, zajeżdżające obecnie zupełnie jawnie przed bramę.
154To była publika nad publiki, niebywała, cyrkowa i potworna.
155Dulska chodziła jak nieprzytomna. Sława bytności murzyńskiego potworka rozszerzała się coraz bardziej. Zbyszko w przystępie dobrego humoru zapowiedział, iż prawdopodobnie a maluczko[65] w miejscowym „Nouveau Siècle'u” pojawi się aktualny rysunek, wyobrażający kamienicę Dulskich z Murzynkiem na głównym balkonie.
156Dulska uwierzyła i zapadła jeszcze w większą rozpacz.
*
157Dzieje czarnego dziecka Matyldy Sztrumpf były smutne i krótkie. Powstało z zachwytu cake-walk'a[66] i było jak cake-walk giętkie, niewyraźne i odrażające. Obecnie całe wieczory spędzało same w ciemnicy apartamentu Matyldy, która o zmierzchu znikała wystrojona i szumiąca. Stary Żyd gasił światło i, zamknąwszy drzwi na klucz, szedł w świat, aby powrócić późno w noc. W mieszkaniu pozostawało małe Murzyniątko, trwożne i nieszczęśliwe.
158I pewnej nocy zbudziło się, leżąc na dywanie salonu. Zbudził je może promień księżyca, może skurcz serca, może głód, może jakiś powiew melancholii od szerokich łanów, na których szumi jeno cukrowa trzcina i błyszczą zgięte plecy, czarne i lśniące.
159Coś zbudziło małą czarną istotkę.
160 161 162 163 164Coś z psa bezdomnego, coś z prymitywnego człowieka, nawołującego na pomoc…
165Nie słyszał przecież nikt, bo salon Matyldy Sztrumpf graniczył ścianą z łazienką i kuchnią młodego małżeństwa.
166Nie słyszał nikt, tylko jedna istota.
167Kucharka owego małżeństwa, dewotka, która już od wielu lat ze skradzionych na „koszykowym”[67] pieniędzy wykupywała małe Chińczyki, Murzyny i inne egzotyczne czupiradełka, złożone z ciała i duszy.
168Syn Matyldy Sztrumpf nie dawał spokoju Magdalenie Onyżek. Wzdychała ciężko, patrząc na tę nieochrzczoną może głowę. Gdy w nocy przez cienką ścianę posłyszała skowyt dziecka, w jednej chwili ogarnęła sytuację, wyskoczyła z łóżka i, odziawszy się, wypadła na ganek.
169Energiczną będąc, zbiła szybę w sypialni Matyldy Sztrumpf, otworzyła okno i bez ceremonii wtargnęła do wnętrza. Szybko odnalazła dziecko, pochwyciła je na ręce i zaniosła do swojej kuchni.
170Tam zapaliła lampę, napoiła dziecko mlekiem i nawzdychawszy się nad nim i nakręciwszy głową, zaczęła przygotowywać mu legowisko.
171— Czarne, ale przecie człowiek i stworzenie boże!
172Lecz to krzątanie się Magdaleny Onyżek posłyszała jej pani. Zaintrygowana, powstała z łóżka i cicho udała się do kuchni.
173Gdy weszła, zupełnie niespodziewanie ujrzała czarne półdiablę, zainstalowane w negliżu na środku kuchni. Porwana ze snu, nie mogła na razie sobie przypomnieć, skąd się taki potworek wziął w kamienicy, i wydawszy wrzask, zemdlała.
174Sprawa tym się pogarszała, że młoda pani była w poważnym stanie.
175Nastąpiła więc seria okrutnych niepewności co do koloru spodziewanego infanta[68].
176Ponieważ — bowiem — istnieje „zapatrzenie”.
177Podniósł się wielki wrzask i oburzenie w całej kamienicy. Wszyscy zwrócili się przeciw Dulskiej, która tolerując u siebie podobne skandale, wywołuje katastrofy.
178Dulska uczuła, że musi wystąpić.
179 180Dopadła kokotkę na ganku, gdy ta wietrzyła swe koronki i cud swego ciała.
181Wspaniale i z całą godnością, błyszcząc w świetle rozżarzonego lipcowego słońca, pani Dulska zażądała od Matyldy Sztrumpf usunięcia małego Murzyna z kamienicy.
182I cofnęła się na próg swej kuchni, czekając.
183Wszędzie drzwi i okna były na pozór zamknięte, tylko przez szpary liczni byli słuchacze. Jedynie żona konduktora odważnie wyszła na dziedziniec, w bramie praczka, Marianna Zygmuś, i stróż, filozoficznie oparty o miotłę.
184Pani Dulska przygotowała się na straszną walkę.
185Lecz nadspodziewanie Matylda Sztrumpf była tego dnia łaskawie usposobiona.
186Machnęła koronkami, zajaśniała ramionami, potrząsnęła grzywą, wyszczerzyła zęby i niedbale rzuciła:
187— Was?[69]
188Pani Dulska powtórzyła swe żądanie.
189 190Pani Dulska stała się purpurowa.
191Kokotka zaniosła się od śmiechu. Tego pani Dulska się nie spodziewała. Postąpiła bliżej. Słowa jej więzły w gardle, mimo to mówić zaczęła:
192— Ja chcę, żeby pani tego dziecka nie trzymała u siebie.
193 194— A ja chcę, żeby pani także swojego syna nie trzymała u siebie!
195 196— Jak pani śmie równać mego syna z tą swoją poczwarą! Mój syn jest uczciwie, ślubnie urodzony, nie jak to coś…
197Kokotka była cudowna w swej obojętności.
198— Ach, das ist ganz egal[70]. Ale mój syn, choć czarny, nie będzie nigdy so ein Lump, so ein Strizzi[71], jak ten pani…
199Tu żona konduktora uznała za stosowne przyjść w sukurs[72] swej gospodyni:
200— Doprawdy, że to szkandał[73] takie coś! — zaczęła wołać piskliwym głosem. — Nie dość, że zgorszenie na całą ulicę, ale jeszcze taką zacną kobietę obraża…
201Tu Matylda Sztrumpf zaczęła się czuć wzburzona. Przechyliła się przez ganek, spojrzała na dziedziniec i splunęła artystycznie.
202Po czym wyzionęła po niemiecku całą masę słów, z których ani Dulska, ani żona konduktora, ani praczka nie zrozumiały ani słowa, ton jednak i napięcie nerwowe nie dozwalały wątpić, że były to wielkie i trudne do odpuszczenia obrazy honoru.
203Rezultatem była skarga sądowa, którą pani Dulska wniosła przeciw lokatorce swej, Matyldzie Sztrumpf, prywatyzującej, z powołaniem na świadków: męża swego Felicjana, pani Zofii Oderwanek, lokatorki, Marianny Zygmuś, praczki, i stróża, Jakuba Czarnoryjskiego.
*
204I oto dlaczego pani Dulska wśród[74] tygodnia (wbrew tradycji) szykuje dla siebie i dla Felicjana czystą bieliznę, wzdychając przy tym ciężko.
II
205Sąd, HonorNiewielka sień, brudnawa i ciemna. Przedsionek sali, w której sądzą się pyskówki.
206Jest to chemiczna pralnia tego czegoś gronostajowego, co każdy człowiek dźwiga w sobie, czy chce, czy nie chce, i co się nazywa… honorem.
207Podobno jeszcze dwie rzeczy mogą wyprać te gronostaje: albo krew, albo wyrok sądowy.
208 209Obecnie siedzi, wystrojona jak na święto, ale wedle jej mniemania bardzo dostatnio i bardzo poważnie. Suknia jedwabna „heliotrop”, na niej suta peleryna, a na głowie uroczysty toczek z ciemnym piórem. Pod szyją broszka oszklona, w której są jakieś włosy, liście, rozmaite pamiątki. Dzierży w ręku parasolkę, torbę, chustkę i szyldkretową[75] lornetkę. To ostatnie narzędzie nieśmiało, bo nabyła je niedawno i nie umie jeszcze go używać.
210Dulska ma minę poważną, skupioną, godną. Obok niej Felicjan w nowym krawacie jest bardziej zagadkowy niż zwykle. Siedzi po lewej, bo Dulska, czy w dorożce, czy gdzieś na oczach ludzi, ściśle przestrzega swej godności małżonki legalnej, to jest: zajmującej prawą stronę dwójki małżeńskiej, Po drugiej stronie Dulskiej umieściła się strwożona i niepewna Zofia, zamężna Oderwanek. I ona ma śliczną orzechową suknię, nieśmiertelny paltocik popielaty i kapelusz z wyblakłą wstążką na głowie. Od rękawiczek tych dam, jasnych, bije silnie woń benzyny. Wielki szacunek prawa owiewa je całe. Tudzież i pewność wygranej.
211Dulska nawet jest tak pewna wygranej, że rozporządziła w domu familijną kawę, do której kazała upiec babkę z podwójną ilością rodzynków. Wszystkie kurze wysprzątano co do jednego. O mały włos, byłaby Dulska zarządziła gremialne[76] pójście do spowiedzi i duże pranie.
212Odłożyła to jednak na dzień następny.
213Teraz siedzi i łaskawie uśmiecha się do swoich świadków, do Jakuba Czarnoryjskiego, stróża, prezentującego najwspanialsze okazy artretyzmu, jakie wyhodować może w swych suterenach kamienicznik, i Marianny Zygmuś, praczki, znajdującej się[77] w sądzie bardzo swojsko i jakoś familiarnie.
214 215— A „tej” nie ma jakoś… moja pani! — mówi pani Oderwanek.
216Dulska uśmiecha się ironicznie.
217— Trafi jeszcze na czas, aby się wstydu najadła!
218 219— No, to ją zasądzą zaocznie tak samo.
220 221— Ha, no… Taka — to już przyzwyczajona.
222 223 224— Jak to co? Wsadzą do aresztu. Jak będą chcieli zasądzić na grzywnę, nie zgodzę się! Niech siedzi! Zobaczymy, jak jej posmakuje wikt aresztancki i barłóg[78]. Potrzymam do jesieni…
225— No, moja pani!… No, moja pani!…
226 227Do sali weszła Matylda Sztrumpf, ubrana z nadzwyczajnym szykiem. Suknia biała z linon[79], inkrustowana wstążkami, na tym zarzucone lekkie okrycie w małą kratkę, krojem à la[80] gejsza, ogromny kapelusz „Solferino”[81] z olbrzymią różą i wysoką główką „Empire”. Elegancka parasolka, eleganckie szczegóły i szczególiki, a spod jedwabnej halki wyglądały dyskretnie śliczne pończoszki ażurowe.
228Weszła jak maj, jak cud, wionęła jak zapach, skoncentrowany w kryształowym flakonie, w ten brud, zaduch i szpetotę sądowej sieni.
229Obok niej szastał się młody adwokacik, ubrany elegancko, z teczką pod pachą.
230Wszystkie batiary[82], siedzące na ławkach, dostali jakby kataleptycznego[83] ataku i powstawali z ławek.
231— Wzięła adwokata! — wyszeptała do Dulskiej pani Oderwanek.
232 233 234— Po co? — burknęła Dulska. — Ja mam adwokata w swojej gębie, a potem[84] Pan Jezus z nami.
235Kokotka umieściła się naprzeciw familii Dulskich i lornetowała ich przez cudaczne face à main[85] ze złota i rubinów.
236— Bezczelna! — syknęła Dulska i wachlować się zaczęła chustką od nosa.
*
237Wreszcie sprawa Sztrumpf – Dulska weszła na wokandę.
238Zawezwano obie strony przed oblicze sędziego.
239Sędzia był średniego wieku, dość przystojny, i żona jego bawiła właśnie u wód.
240Wchodzącą z szelestem Matyldę Sztrumpf obrzucił bacznym wejrzeniem.
241Dulska przez szerokość stołu wyciągnęła ku sędziemu rękę, woniejącą benzyną.
242Sędzia zdziwiony spojrzał i w odpowiedzi wskazał wszystkim krzesła.
243 244Dulska się stropiła, ale nie dała tego poznać po sobie.
245Kokotka zajęła miejsce prawie naprzeciw sędziego, obok swego adwokata, z którym rozmawiała wesoło.
246Robiła wiele szumu swoimi taftowymi spódnicami i dzwoniła brelokami, rzucając na sędziego palące spojrzenia.
247Pani Dulska, zachowująca się z całym szacunkiem wobec przedstawicieli sprawiedliwości, zapragnęła wyzyskać tę płochość kokotki i dobrze usposobić dla siebie sędziego.
248— No, moja pani! co to za zachowanie! — wyrzekła głośno do żony konduktora. — Co to za brak czci dla trebunału[86]!…
249Jakiś jegomość tymczasem, źle odżywiany, chudy i znudzony, powstał z miejsca i monotonnym głosem odczytał akt oskarżenia, rywalizując z brzękiem much, których całe warstwy latały w powietrzu, urozmaicając biel ścian i sufitu.
250Wreszcie rozpoczęło się badanie.
251Okazało się, że kokotka liczy sobie lat dwadzieścia cztery. Dulska wzruszyła ramionami na to bezbożne kłamstwo i wyrzekła:
252— A ja powiem prawdę wielmożnemu panu sędziemu. Ja się nie potrzebuję kryć z mymi latami. Ja mam czterdzieści cztery. Na świętego Floriana skończyłam właśnie. Miałam dwadzieścia równo, kiedy się mój pierwszy syn urodził. Życie moje szło równo i uczciwie, panie sędzio!
253Lecz sędzia odrzekł głosem bez żadnej intonacji:
254 255Dulska aż uniosła się na krześle.
256— Przepraszam, panie sędzio, ale chciałam, ażeby pan sędzia wiedział, kim jestem ja, a kim jest ta pani!…
257 258— Przepraszam. Pani tylko wolno odpowiadać na moje pytania.
259 260 261Kokotka zrobiła grzeczną minkę i odpowiadać zaczęła zwięźle i krótko, nie ściągając na siebie żadnej wymówki sędziego. Dulska uczuła to, mimo to tak była silnie rozdrażniona, iż nie mogła zapanować nad swymi nerwami.
262— Pani jest mężatką, panną, wdową? — zapytał sędzia kokotki.
263 264— A pani? — zwrócił się do Dulskiej.
265— Zamężna! — zagrzmiało tryumfalnie.
266 267— Syn i dwie córki. Syn w prokuratorii skarbu. Ma jechać właśnie za granicę! — dodała pośpiesznie, nie zważając, że wszyscy, zdumieni tym wyznaniem, patrzą na nią z uśmiechem.
268Sprawa szła dość pospiesznie. Sędzia nie znosił much i upału. Przecinał ciągle upusty wymowy Dulskiej i wezwał świadków. Pierwsza zjawiła się orzechowa postać Zofii Oderwanek. Widząc, że woźny zapala dwa ogarki świec koło krucyfiksu, zaczęła się bać i trwożyć. Lecz Dulska pocieszała ją i krzepiła. Zofia Oderwanek przysięgła mdlejącym głosem, przyznała się do trzydziestu siedmiu lat i rozpoczęła zeznanie. Mówiła długo i szeroko o zuchwalstwie podsądnej i o tym, co Dulska i lokatorzy cierpieć musieli. O Murzynku wtrąciła, rumieniąc się i jąkając. Dopomagała jej Dulska, mimo że sędzia gromił ją i wzywał do porządku.
269— Ja nie mam rękawów jak chorągwie, panie sędzio, okrytych koronkami. Ja nie zamiatam takimi rękawami ganku! — wyrzuciła nagle ze siebie Dulska.
270— Proszę powrócić do rzeczy! — zawołał sędzia. — Niech świadek opowie, jak się to stało z tą główną obrazą słowną, w której świadek był świadkiem.
271— Ach! tego dnia były straszne szkandały. Ta pani to prawie… przepraszam łaski pana sędziego, że go obrażę… bez ubrania latała po ganku. A dzień przedtem to jej dziecko… czarne, panie sędzio, czarne…
272 273 274— Widocznie mąż tej damy był Murzyn. Zdaje się, panie sędzio, że to wystarcza!
275Założyła ręce na brzuchu i spojrzała tryumfalnie na Matyldę Sztrumpf.
276Ta zakołysała się na krześle, wstała, pokazała śliczne zęby i parsknęła śmiechem:
277— Ja! wirklich! ein Mohr![87]… — potwierdziła tryumfująco.
278 279Dulska schwyciła się za głowę z oburzenia.
280Za Matyldą roześmiał się jej adwokat, zawtórował pisarz, jakieś jeszcze figury, które kręciły się po izbie. Sam sędzia nie mógł utrzymać swej powagi. Śmiało się wszystko z tej miłostki Matyldy Sztrumpf z nieznanym Murzynem.
281Promienie słońca drgały na papierach zalegających stół, tańczyły cake-walk'a w brylantach kokotki. Jakoś jaśniej, weselej zrobiło się w ponurej pralni nadwyrężonych honorów.
282Tylko Dulska i pani Oderwanek spojrzały na siebie zdumione i zdekoncertowane[88].
283— Śmieją się, moja pani! — szepnęła Oderwankowa.
284Dulska próbowała się także uśmiechnąć.
285— Moja pani!… Bo to takie bezecne, że aż chyba do śmiechu albo do płaczu. Ale zawsze!
286 287Rozpoczęto się dalsze badanie Zofii Oderwanek.
288— Co właściwie oskarżona mówiła i jakie były owe obelgi?
289Pani Oderwanek troszkę się jakby stropiła.
290— Ta osoba mówiła, a raczej wrzeszczała po niemiecku. Obrażała ostatnimi słowami panią gospodynią, a potem mnie i wszystkich. Wyzywała na naszych synów… na mego Olafka, com go tak ciężko i boleśnie rodziła.
291Tu, pani Oderwanek cicho płakać zaczęła.
292Pani Dulska uspakajała ją i cieszyła.
293— Uspokój się pani, mąż pani wróci z objazdu, on panią pomści.
294Sędzia patrzał na spazmującą[89] damę szklanymi oczyma.
295— Jednakże! — zaczął po chwili — co właściwie oskarżona mówiła?
296— Cóż taka może mówić! — zaperzyła się pani Dulska.— Rzeczy, które z szacunku nie powtarza się przed sądem.
297Tu wtrącił się adwokat Matyldy Sztrumpf:
298— Przepraszam, czy świadek rozumie po niemiecku?
299 300Zofia Oderwanek wspomniała na przysięgę i ogarnęła ją wielka trwoga.
301— Czy pani rozumie po niemiecku? — powtórzył sędzia.
302— Nie, panie sędzio! — przyznała się cicho i jakby ze wstydem pani Oderwanek.
303— Wobec tego, zeznania pani są ukończone!
304Zofia Oderwanek cofnęła się na ławkę, pod piec, przeprowadzona piorunującym wzrokiem pani Dulskiej, która mszcząc się za zbytnie skrupuły sumienia swej lokatorki, postanowiła jej czynsz zaraz podwyższyć.
305Następnym świadkiem był Felicjan Dulski.
306W surducie, w nowym liliowym krawacie, przedstawiał się wcale[90] przyzwoicie. Widoczne jednak było, iż postanowił nic nie mówić. Przysiągł i na tym ograniczyło się jego zeznanie. Dulska zawiadomiła sąd, iż w chwili krytycznej Felicjan znajdował się w kuchni, lecz gdy chciała dalej zeznawać za świadka, sędzia kazał jej milczeć.
307 308 309 310Felicjan ukłonił się i szedł ku drzwiom. Coś jakby uśmieszek leciuchny, jakaś Schadenfreude przesunęła się po jego wąskich wargach, gdy spotkał się z wściekłym wzrokiem żony.
311Następny świadek, Marianna Zygmuś, zawodowa praczka, wpadła w swej derowej chustce i dobrze wykrochmalonej spódnicy, jak bomba, i w dygach i ukłonach podleciała do stołu.
312— Całuję rączki panu sędziemu, wielmożnej pani gospodyni i wielmożnym państwu! — wrzasnęła z radością.
313Twarz jej obsypana piegami, podobna do indyczego jaja, promieniała. Uśmiechała się do wszystkiego i do wszystkich. Sąd jej nie przerażał. A natychmiast wykryła się przyczyna.
314— Czy świadek był już karany? — zapytał między innymi sędzia.
315— A jakże! — odparła, śmiejąc się Marianna.
316 317 318 319— Pan Bóg ich tam wie. Za rozmaite. Zawsze za pyskówki. Bo pan sędzia wie, u nas prostych ludzi jak się za łby pobierzemy, to zaraz do sądu…
320Roześmiała się do Dulskiej, do kokotki, nie wiedząc, że na Dulską uderzyły płomienie.
321— Jakże to było? — zapytał sędzia.
322Wyciągnął się leniwie na krześle i wpił się wzrokiem w Matyldę Sztrumpf, która, zaróżowiona pod wpływem upału, była rzeczywiście ponętna i ładna.
323— Ano, ta nie wiem! — wykrzykiwała dalej Zygmusiowa.
324— Jak to, nie wiecie? — zaperzyła się Dulska. — Byliście przecież na dziedzińcu.
325— Ano byłam, proszę łaski pani gospodyni, ale widziałam, że się panie czegoś uganiały na siebie po gankach. Tylko maglarka[91] mówiła w grajzlerni[92], że to poszło o to, że pani konduktorowa, jak pana konduktora nie ma, to wpuszcza przez okno do siebie jakiegoś, czy coś… Ja ta nie wiem…
326Tableau[93].
327 328— To do rzeczy nie należy! Chodzi o obelgi!
329— A! Obelgów żadnych nie słyszałam!
330 331Następny świadek, stróż Czarnoryjski, z zawodu artretyk, zeznał w tym samym duchu. Nic nie słyszał, nic nie wie. Natomiast wyłuszczył, iż bierze cztery guldeny miesięcznie za całodzienną i całonocną służbę, że z tych pieniędzy kupuje naftę do oświetlania sześciu pięter i że wskutek nadmiaru pracy jest ciągle śpiący, a więc i obelg słyszeć nie mógł.
332Wyłuszczywszy to wszystko, zabrał się ze swymi artretyzmami i piwniczną wonią, którą cały przesiąkł, do powrotu.
333Na twarz Dulskiej wystąpiły granatowe plamy, mimo to siedziała, ciągle jeszcze ufając w sprawiedliwość boską i ludzką.
*
334 335 336Adwokat zrzekł się głosu, a sędzia, powstawszy, wygłosił wyrok, uwalniający Matyldę Sztrumpf od winy i kary.
337Dla[94] braku dowodów.
338Dulska poczerwieniała jeszcze bardziej, potem zbladła. Kokotka patrzała na nią przez szybki swego face à main. Dulskiej zdawało się, że spełniona została w tej izbie straszna zbrodnia przekupstwa. Nie mogła się powstrzymać.
339— Nie nam biednym ludziom prawować się[95] z takimi, co złotem brzęczą! — syknęła, zabierając się do odejścia.
340Sędzia spojrzał na nią uważnie.
341— Co pani powiedziała? — zapytał ostro.
342Lecz Dulska, jak każdy zuchwalec, stchórzyła wobec władzy.
343— Nic, panie sędzio! — wyrzekła z ukłonem.
344— Radzę pani liczyć się ze słowami — rzucił jej na pożegnanie sędzia. — Może pani odpowiadać za to ciężko!
345Dulska wyszła, roztrącając wszystkich. Nie spojrzała nawet na Oderwankową, przybitą i przeczuwającą podwyżkę komornego. Felicjan dawno już znikł, nie czekając wydania wyroku.
346Stróż i praczka kłaniali się nisko „pani gospodyni”, lecz ta zignorowała ich i cała drżąca wyszła z godnością na ulicę.
347— Powyrzucam te wszystkie kanalie, bydło wstrętne i niegodziwe! — myślała. — A ten sędzia to pewno kochanek tej łotrzycy…
348 349— Cóż! Nie nam uczciwym kobietom walczyć z takimi! Wolę moją przegraną niż jej wygraną, zdobytą takimi środkami. I ja, gdybym chciała, byłabym wygrała…
*
350W pół godziny później w domu Dulskich panowała przygnębiająca atmosfera.
351Z kawy familijnej nie było nic. Dulska, przyszedłszy do domu, wymówiła miejsce obu sługom, stróżowi — i mieszkanie Oderwankowej i praczce. Kawę kazała schować „na jutro”, a babkę, porwawszy z pasją, zamknęła na trzy spusty w kredensie. Odmówiła Hesi żądanych pieniędzy na zeszyty, a Meli dała chininę[96] bez opłatka. Szukała Zbyszka wszędzie, aby go specjalnie przekląć, ale nigdzie go znaleźć nie mogła, jak również i Felicjana. Skryła się wreszcie do sypialni i pogrążyła w ponurym milczeniu.
352Na ganku półnaga kokotka, trzymając demonstracyjnie pełną melancholii murzyńską „dziecinę”, śpiewała mocnym a silnie naderwanym głosem:
Przypisy
pomada — tłusty, pachnący środek kosmetyczny używany dawniej do smarowania włosów dla nadania im połysku i miękkości. [przypis edytorski]
esprit fort (fr.) — osoba wznosząca się ponad powszechne, utarte poglądy i wierzenia religijne; otwarta głowa; wolnomyśliciel. [przypis edytorski]
oficyna — boczne skrzydło budynku, zwykle przeznaczone na pomieszczenia gospodarcze. [przypis edytorski]
tailleur a. costume tailleur (fr.) — kostium damski, ubranie składające się z żakietu i spódnicy. [przypis edytorski]
skrofuliczny — chory na gruźlicę węzłów chłonnych szyi, daw. zwaną skrofułami. [przypis edytorski]
zartretyzmowany — cierpiący na artretyzm, przewlekłą chorobę, przejawiającą się zniekształceniami stawów i silnymi bólami. [przypis edytorski]
nachkastlik (reg., z niem.) — dziś popr.: nakastlik: mała, podręczna szafka stojąca przy łóżku. [przypis edytorski]
schadenfreuda, właśc. Schadenfreude (niem.) — przyjemność czerpana z cudzego niepowodzenia. [przypis edytorski]
kamelia — krzew o dużych, białych lub różowych kwiatach; też: kwiat tej rośliny [przypis edytorski]
legumina — rodzaj deseru, słodka potrawa na mące, np. kisiel, budyń czy pudding. [przypis edytorski]
factotum (łac. fac totum: rób wszystko) — zaufana osoba, wypełniająca wszelkie polecenia. [przypis edytorski]
strizzi (pot. niem.) — alfons, mężczyzna czerpiący zyski z prostytucji kobiet. [przypis edytorski]
mit dem Mann treiben, was ich will. Es ist mein Vater (niem.) — z tym człowiekiem wyprawiać, co chcę. To mój ojciec. [przypis edytorski]
cake-walk — taniec towarzyski o żywym tempie, łączący kroki polki, marsza i two-stepa oraz ruchy ciała naśladujące tańce murzyńskie; na przełomie XIX i XX wieku popularny początkowo w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Europie. [przypis edytorski]
koszykowe (daw.) — przywłaszczona przez kogoś część pieniędzy, jakie otrzymał na zrobienie zakupów. [przypis edytorski]
kataleptyczny — charakterystyczny dla katalepsji, to jest zesztywnienia spowodowanego wzrostem napięcia mięśniowego. [przypis edytorski]
grajzlernia (z niem. Greissler) — sklepik z tanimi towarami niskiej jakości; mały sklep spożywczy, z artykułami pierwszej potrzeby itp. [przypis edytorski]
chinina — lek w postaci białego, gorzkiego proszku, otrzymywany z kory chinowca. [przypis edytorski]
Man ist so alt, wie eine Kuh,/ Und lernt man immer was dazu (niem., przysł.) — Człowiek jest stary jak krowa, a wciąż się czegoś uczy. [przypis edytorski]