SCENA SZÓSTA / Orgon, Kleant /
KLEANT Ta dziewczyna, mój bracie, w nos się z ciebie śmieje,
I doprawdy, gdy widzę, co się tutaj dzieje,
Nie mogę jej potępić za owe przytyki.
Widziałże kto na świecie podobne wybryki!
Jakież czary znalazłeś dziwne w tym przybłędzie,
Że poza nim nic zgoła nie chcesz mieć na względzie?
Że, przyjąwszy w dom własny, dobywszy go z nędzy,
Teraz jeszcze…
ORGON Mój szwagrze, nie sądź rzeczy prędzej,
Aż sam poznasz człowieka, o którego chodzi!
KLEANT Nie znam go dotąd, prawda, lecz, mniemać się godzi,
Że nietrudno jest zgadnąć, co to za jegomość…
ORGON Mój bracie, rozkosz sprawi ci jego znajomość,
Dziwne uczucie szczęścia w twą duszę zawita.
Bo też to człowiek… człowiek… no, człowiek i kwita.
Kto z nim żyje, błogiego zażywa spokoju,
Na cały świat spogląda, jak na kupkę gnoju;
Przy nim cała się moja odradza istota,
On wyzwala mą duszę z doczesnego błota,
Dzięki niemu, z przywiązań ziemskich oczyszczony,
Mógłbym na zgon dziś patrzeć matki, dzieci, żony
I nie uczułbym w sercu, ot, nawet ukłucia.
KLEANT A, to niezwykle ludzkie w istocie uczucia!
ORGON Ach, gdybyś wiedział, jak go poznałem niechcący,
Nie dziwiłbyś się mojej przyjaźni gorącej!
Każdego dnia biedaczek ten o słodkiej twarzy
Opodal mnie pokornie klękał u ołtarzy,
A zapał, z jakim wznosił do nieba swe modły,
Oczy wszystkich obecnych wciąż ku niemu wiodły:
To wzdychał, to się krzyżem rozkładał na ziemi,
Aby dotknąć posadzki usty pokornemi,
A gdym wychodził, za mną pospieszał w zawody,
Aby w drzwiach jeszcze podać mi święconej wody.
Że zaś mnie sługa jego objaśnił czym prędzej,
Kto on zacz, i wyjawił, że jest w srogiej nędzy,
Chciałem go wspomóc, ale on, skromny bez miary,
Zwracał mi nieodmiennie część mojej ofiary.
„To za wiele — powiadał — połowa dość będzie
I tak łaski twej nadto doznaję w tym względzie”.
Gdym zaś wzbraniał się przyjąć, zgadnij, co on pocznie:
Resztę biednym w mych oczach rozdzielał bezzwłocznie.
Słowem, niebo go wwiodło w domu mego progi,
A z nim weszła pomyślność wszelka, spokój błogi.
On o wszystko się troszczy, nawet o mą żonę —
O mój honor starania ma nieocenione, —
Jego straże każdemu do niej wstępu bronią
I bardziej niż ja stokroć zazdrosny jest o nią.
A przy tym sam dla siebie, ach, jakiż surowy!
W lada drobnostce grzechu już dojrzeć gotowy,
Za rzecz najbłahszą żąda pokuty i kary:
Wszakci sam się obwinił, skruszony bez miary,
Że kiedyś w uniesieniu grzesznym, Bóg mi świadkiem,
Pchłę zabił przy pacierzu schwyconą przypadkiem.
KLEANT Czyś ty oszalał, bracie, czy też od godziny
Bajaniem takim stroisz sobie ze mnie drwiny?
Co ty chcesz wmówić we mnie? Czy myślisz, że można…
ORGON Mój bracie, twoja mowa jest wielce bezbożna.
Wiem, że brat ku tym błędom chętnie ucha skłania
I nigdy nie taiłem o tym mego zdania,
Że ci to niedowiarstwo nie wyjdzie na zdrowie...


KLEANT Oto, jakiego ćwieka każdy z was ma w głowie:
Żądacie, aby wszyscy ludzie byli ślepi
I bezbożnikiem dla was jest, kto widzi lepiej!
Kto przed waszym bałwanem nie uchyli czoła,
Dla tego już na świecie nic świętego zgoła!
Nie, bracie, twych pogróżek głos mnie nie poruszy.
Wiem, co mówię, a Pan Bóg czyta w mojej duszy.
Mów co chcesz, ja przy swoim sądzie pozostanę:
Są udane świętoszki jak zuchy udane;
Tak jak na polu walki nie tego człowieka
Mam za najdzielniejszego, co najgłośniej szczeka,
Tak samo i pobożność szczerą w sercu kryje
Nie ten, co, leżąc krzyżem, skręca sobie szyję.
Cóż u licha! Rozróżnić czyliż to tak trudno
Między świątobliwością szczerą a obłudną?
Jednakąż mają znaleźć w twym uznaniu łaskę
I po równi chcesz cenić ludzką twarz lub maskę?
Po równi wielbić szczerość i pozór kłamliwy
I stawiać czcze mamidło obok prawdy żywej?
Brać fantom za osobę i z własnej ochoty
Przyjąć fałszywą blaszkę jako pieniądz złoty?
Doprawdy, większość ludzi to stworzenia dziwne:
Co w zgodzie jest z naturą, to im jest przeciwne —
Im granice rozsądku nigdy nie wystarczą.
Każde uczucie własnym szaleństwem obarczą
I w swe zapały tyle dobrych chęci kładą,
Aż rzecz, choć najpiękniejszą, zepsują przesadą.
Przyjm to zdanie nawiasem, mój kochany szwagrze!
ORGON Tak, tyś jest najmądrzejszy z doktorów, a jakże,
W tobie jest cały rozum świata zgromadzony,
Sam jeden jesteś światły, sam jeden uczony,
Tyś jest Katon, wyrocznia, ty sam myślisz górnie,
A wszyscy inni ludzie są przy tobie durnie.
KLEANT Ani ja żaden doktor nie jestem uczony,
Ni we mnie cały rozum świata zgromadzony,
Jednak pochlebiam sobie, że potrafię zawdy
Bez trudności odróżnić udanie od prawdy.
I tak samo jak człowiek prawdziwie pobożny
Więcej dla mnie niż rycerz, niźli pan wielmożny,
Tak jak nie znam na świecie podnioślejszej rzeczy
Od cnoty wyższe cele mającej na pieczy —
Tak znów nic mnie nie mierzi bardziej na tej ziemi
Niż fałsz, co się pozory barwi nabożnemi
Niż owi obłudnicy, nędzne szarlatany,
Którzy podłych grymasów dewocji udanej
Używają bezkarnie, by ciągnąć korzyści
Z tego, co ludzie w sercu swym wielbią najczyściej.
To, co dla wszystkich świętym być winno i wzniosłem,
Oni czynią niegodnie towarem, rzemiosłem
I losu pragną zyskać korzystną odmianę
Przez obłudne wzdychania i posty udane;
Ci ludzie, mówię, którzy w tym niecnym igrzysku
Dążą przez drogę niebios do własnego zysku,
Co wśród modłów o pensje umią żebrać dzielnie,
Wisząc przy dworze, sławią odludną pustelnię,
Co pod nabożnym płaszczem kryją zwykle wady,
Swą zawiść, niedowiarstwo, swoje fałsze, zdrady
I gdy chcą kogoś zgubić, osłonią, gdy trzeba,
Swoją własną nienawiść interesem nieba —
Tym groźniejsi w mściwości swej nieubłaganej,
Że tak szacowną bronią zadają swe rany,
I każda zbrodnia snadnie może ujść im płazem,
Gdy bliźnich poświęcanym mordują żelazem.
Takich w świecie szalbierzy wielu brat obaczy,
Lecz szczera bogobojność wygląda inaczej;
Dokoła nas, mój bracie, zgodzisz się bez zwady,
Prawdziwej cnoty widzim dość liczne przykłady:
Ot, spójrz na Arystona, patrz na Peryandra ,
Oronta, Polidora, Alcyda, Klitandra —
Oto ludzie, co w rzeczy życie wiodą święte,
A nie fałszywej cnoty purchawki nadęte!
Tacy w postępkach naszych nie szperają do dna,
Ich nabożność jest ludzka, przystępna, łagodna,
Nie szukają, naganą świat piętnując cały,
W poniżeniu bliźniego swojej własnej chwały
I zostawiając innym maksymy przesadne,
Cnoty drogę wskazują przez życie przykładne.
Lada pozorów złego nie chwytają chciwie,
Raczej skłonni są wszystkich oceniać życzliwie,
Zdradliwej broni przeciw nikomu nie ostrzą,
Dążeniem ich: prawości iść drogą najprostszą.
Do cnoty przywiązanie ich w tym się zamyka,
By grzech ścigać swym wstrętem, ale nie grzesznika,
I nie sądzą, by trzeba brać w obronę srożej
Obrażone niebiosa niż sam zakon boży.
Oto są dla mnie ludzie; oto jakim śladem
Winniśmy kroczyć, idąc za owym przykładem. —
Twój jegomość nie z tego jest zgoła gatunku.
Nie wątpię o twym szczerym dla niego szacunku,
Lecz mniemam, iż fałszywe cię uwiodły blaski.
ORGON Czyś już skończył, szwagierku, powiedz z swojej łaski?
KLEANT Tak.
ORGON Więc upadam do nóg...


KLEANT Nie, nie, jeszcze chwilę!
Dajmy pokój dysputom! Jeśli się nie mylę,
Wszak Walery ma z dawna twe ojcowskie słowo?
ORGON Tak.
KLEANT Dzień ślubu obrany był wspólną umową.
ORGON Masz słuszność.
KLEANT Czemuż zatem odwlekać to święto?
ORGON Nie wiem.
KLEANT Czyliż by inne zamiary powzięto?
ORGON Być może.
KLEANT Cofnąć słowo czyżbyś miał powody?
ORGON Tego nie mówię.
KLEANT Zatem, gdy nie ma przeszkody,
Spełnienia obietnicy chyba nic nie wstrzyma.
ORGON To zależy.
KLEANT Zagadkom, widzę, końca nie ma.
Sam Walery mnie prosił, aby cię odwiedzić.
ORGON Niebu niech będzie chwała!
KLEANT Cóż mu odpowiedzieć?
ORGON To, co ci się spodoba.
KLEANT Na to muszę ściślej
Poznać twoje zamiary. Cóż więc szwagier myśli?
ORGON To, co niebo rozkaże.
KLEANT Ale prosto z mostu:
Dotrzymasz słowa, czy nie? Gadajże po prostu!
ORGON Bywaj zdrów! (odchodzi)
KLEANT / sam / Ten zwrot cały dość mnie niepokoi;
Ostrzegę Walerego — niech wie, jak rzecz stoi!