Andrzej Sosnowski

 

 

 

 

Życie na Korei

 

 

 

 

Może już czas powołać się na szczęście,

może nie przyprą cię do muru, może nie staniesz oniemiały z ustami spiętymi wstydem gęsto

tłumacząc się z anachronizmu. Tylko pomyśl:

twoje prędkie słowa są znowu przeczuciem upalnych żniw i tego zachwytu o zmierzchu,

kiedy ruszają tańce, oszołamiające antycypacje tych zdawkowych miłostek orzeźwiających jak cierpkie jabłuszko,

które zrywasz od niechcenia, przechodząc przez sad,

nadgryzasz i odrzucasz. I życie jest tak nagle rozkosznym przeciąganiem się,

protekcjonalnym ziewnięciem do słońca:

już tu jesteś staruszku?

I wy, kochane ptaszyska?

Tak. Proponuję obrządek i pacierz,

i martwię się. Oby ci się udało,

obyś nie zemdlał na szynach, na których dni grzmią w błyszczących sleepingach,

a noce stoją w wagonach towarowych pod sygnałem.

Rozum troszeczkę przysypia,

zmysły zajmują kolejkę i znów biorą mnie bardzo piękne sprawy: jabłka, woda, mleko, przeczyste powietrze.

A kiedy pojmiesz, że na ten czy inny kwadrans absolutnie nie zasłużyłeś,

będziesz mógł się napić,

pogruchotać sobie świat i nareszcie

zreflektować się.