tłum. Leonard Sowiński

Czerwona uczta

Zadzwoniły wszystkie dzwony
Po wszej Ukrainie;
Zakrzyczeli Hajdamacy:
„Ginie szlachta, ginie!
Ginie szlachta! pohulajmy,
Chmura niech się grzeje!”.
Płomień objął Smilańszczyznę,
Chmura czerwienieje.
A najpierwiej Medwedówka
Obłoki ogrzewa.
Płonie Smiła, Smilańszczyzna
Posoką się zlewa.
Płonie Korsuń, płonie Kaniów,
Czehryn i Czerkasy,
Czarnym Szlakiem pożar pędzi
I krwi idą pasy
Aż po Wołyń. Na Polesiu
Gonta bankietuje,
A Żeleźniak w Smilańszczyźnie
Szablicę hartuje, —
Tam, w Czerkasach, i Jarema
Próbuje świętego.
„Dobrze, chłopcy! nie żałujcie!
Pierwszego lepszego!
Dalej, dzieci!” pośród rynku
Maksym ryczy wściekle;
Wkoło piekło; Hajdamacy
Hulają po piekle.
A Jarema — spojrzeć straszno —
Po troje, po czworo,
Tak i wali. „Dobrze, synu,
Niech ich diabli biorą!
Morduj, morduj: w raju będziesz
Albo pułkownikiem.
Hulaj, synu! hajże, dzieci!”
Dziatwa jednym migiem
Pod strychami, po komorach,
Po lochach i wszędzie;
Wszystkich skłuli, wszystko wzięli.
„Teraz chłopcy, będzie!
Zmęczyli się, odpoczniecie!”
Ulice, bazary
Kryją trupy, krew się leje.
„Nie dość, mało kary
Jeszcze trzeba podomęczać,
Żeby nie powstali
Odszczepieńcze klęte syny!”
W rynku się zbierali
Hajdamacy. Ną Jaremę
Żeleźniak: „Hej, Wasze!
Chodź no, chłopcze! Nie lękaj się,
Ja cię nie przestraszę.”
— „Nie lękam się!” zdjąwszy czapkę,
Stoi niezmieszany.
„Skąd ty jesteś? Kto ty taki?”
— „Ja, panie, z Olszany.”
— „Z tej Olszany, gdzie tytara
Psy zamordowali?”
— „Gdzie? Jakiego?”
— „A w Olszanie;
Mówią, że porwali
Córkę jego, jeśli znałeś.”
— „Córkę?... co?... w Olszanie?...
— „U tytara, jeśli znałeś.”
— „Oksano! Oksano!”
Ledwie jęknąć mógł Jarema
I upadł na ziemię.
„Ehe! ot co!... szkoda chłopca,
Przewietrz go, Artemie!”
Ocucił się. „Ojcze! bracie!
Przecz ja nie sturęki?
Dajcie noża, siłę dajcie,
Męki Lachom, męki!
Męki straszne, niewymowne,
By aż piekło drgnęło!”
— „Dobrze, synu, noże będą.
Dziś na święte dzieło
Pójdziesz z nami do Łysianki,
Tam to pohulacie!”
— „Chodźmy, chodźmy, atamanie,
Ojcze, ty mój, bracie,
Mój jedyny! Na kres świata
Polecę, dostanę,
Z piekła wyrwę, atamanie...
Na kres świata, panie...
Na kres świata. Och, nie znajdę,
Nie znajdę Oksany!”
— „Może znajdziesz. Jak ci imię?
Jeszcze nie pytałem.”
— „Mnie? Jarema.”
— „A nazwisko?”
— „Nazwiska nie miałem.”
— „Chyba bękart? Bez nazwiska —
Tak i pisz, Mikoło,
Na rejestrze. Niechaj będzie...
Niechaj będzie Goły.
Tak i zapisz!”
— „Ej, paskudnie!”
— „No, to chyba Znajda?...
— I to źle.”
— „No, to poczekaj...
Zapisz go Hałajda.”
Zapisali.
„No, Hałajdo,
Teraz pohulamy.
Znajdziesz dolę... a nie znajdziesz...
Ej, chłopcy, ruszamy!”
I Jaremie dali konia
Z obozu, luźnego.
To zapłacze biedaczysko,
To pieści karego.
Wyjechali za kołowrót;
Czerkasy pałają...
„Wszyscy, dzieci?”
— „Wszyscy, — ojcze!”
— „Hajda!”
Przeciągają
Po dąbrowie, ponad Dnieprem
Kozacze gawiedzie,
A za nimi kobiarz Wołoch,
Kiwając się, jedzie.
Dybie sobie na koniku
I śpiewa dziadulo:
„Hajdamacy, Hajdamacy,
Stary Maksym hula.”
Pojechali... a Czerkasy
Pałają, pałają...
Licho z nimi, ani spojrzą —
Śmieją się i łają
Szlachtę klętą. Ten gawędzi,
Ów kobzarza słucha.
A Żeleźniak jedzie przodem
I nastawia ucha.
Jedzie sobie, lulkę kurzy,
Do nikogo słowa.
Tuż milczący w ślad Jarema.
Zielona dąbrowa
I gaj ciemny, i Dniepr duży
I góry i pola,
Gwiazdy, nieba, ludzie, mienie
I żałosna dola —
Wszystko znikło; nic nie słyszy
I na nic nie baczy,
Jak zabity. Ciężko jemu,
Ciężko, a nie płacze,
Nie, nie płacze. Zła godzina
Łakomie wypija
Łzy gorące, ściska duszę
I serce obwija.
„Oj wy łezki, łezki drobne!
Omyjcież wy jego!...
Zmyjcie rozpacz... Ciężko! tęskno!
I morza sinego
I całego Dniepru nie dość,
By zmyć opętaną,
Duszę chyba zgubić młodą?
Oksano, Oksano!
Gdzie ty? Gdzie ty? Spojrzyj na mnie,
Rybko ulubiona!
Spojrzyj, serce, na Jaremę!
Gdzie ty? Może kona,
Może ciężko płacze biedna
I klnie umierając
Dolę swoję, w pętach pańskich
W więzieniu konając.
Może myśli o Jaremie,
Wspomina Olszanę,
Woła jego: „Serce moje,
„Obejmij Oksanę!
Obejmijmy się, sokole!
Na wieki zamrzemy!
Niechaj. Lachy znęcają się, —
My nie poczujemy!...”
Wieje wietrzyk zza Limanu,
Chyli się topola,
I dziewczyna, pochyli się,
Kiedy gnie niedola.
Posmuci się, pożałuje,
Zapomni... a może.
W kontusiku sama pani;
A Lach... Boże, Boże!
Piekłem skaraj duszę moją,
Męki wylej morze,
Pomstę swoją rozbij o mnie,
Lecz nie takim razem
W pierś uderzaj: rozerwie się
Choćby była głazem.
Dolo moja! serce moje!
Oksano! Oksano!
Gdzie ty jesteś, gdzie, ptaszyno?
I twarz zadumaną
Drobne, wrzące, łezki zlały.
Skąd też one w oku?
A Żeleźniak Hajdamakom
Zwolnić każe kroku.
Ejże, chłopcy! w las! Już dnieje
I konie ustają:
Popasiemy” — i cichutko
Wszyscy w las wjeżdżają.