Konstanty Ildefons Gałczyński Dzikie wino Koło tych pagórków piaszczystych, które księżyc po kolei odsłania jeden po drugim, jeden po drugim, ptaki śpią, tylko droga się srebrzy i Wisła świeci jak latarnia — jest cisza, jakby Szopen przed chwilą zamilkł, lecz niech struna się przypomni srebrna jak te koleiny, zapląsają chmury z sosnami, z pagórkami, dzikie wino pocznie szeptać z dzikim winem; no, i już masz polonez. Przeklęte polskie serce! Diabli wiedzą, co to jest: w liniach skrzypiec i pagórków tego szukaj, w dzikim winie na szybie: szepty zaśpiewne i niebiosa bohaterskie, i wrzawa nad niebiosami, i pory roku jak struny skrzypcowe, cztery, cztery: wiosna, lato, jesień i zima, i wiatr w struny, i deszcz w struny, i grad w struny, i blask w struny, bas śnieżny i słowicza szalona kwinta, Wisła pod smyczkiem, srebro wiślane, Wisła pod palcem, ta, co śpiewa najwyżej struna, rzeka na skrzypce sopranowe naciągnięta, a z worka czasu chmury, ptaki, horyzonty wielogłosowe i jesień fruwająca, i ogromne lato; i chmury nad skrzypcami, i liście tuż nad smyczkiem, i te pagórki faliste, i wiatr, i światła wszystkie. * Na liściu dzikiego wina trudno jest zmieścić Warszawę i gwiazdę Wenus nad nią, a jednak w jakiejś trudnej podróży to on ci przypomni Warszawę, ten liść — na wszystkich kontynentach, we wszystkich miastach, zaułkach i labiryntach. Na liść dzikiego wina jak na mapę ojczyzny patrzę; tu węgiel, mówię; tu morze jak Kochanowski rozśpiewane, a tutaj, mówię, góry, a tutaj równiny. a wszystko razem jak fotografia ukochanej; ognie portów, lampy w oknach, maszyny i ludzie, nasi ludzie, budowniczowie pogody, i słońce, słońce, słońce, które przodem pójdzie przez ogrody, ogrody, ogrody; i wiatr, i wiatr w liście, i znów wyrażalna trudno nuta, drzazga cudowna pod sercem samym. Powiedz, skąd jesteś, nuto; powiedz, skąd płyniesz, nuto, nuto-latarnio idąca przed nami. To w niej, w tym błysku nagłym: twarz jakaś, chmura jakaś, jakiś sierpień, dom, dzikie wino — i — jak burza odetchniesz, lecz nie deszcz będzie płakać, to łzy twoje szczęśliwe popłyną; gościńce złote wszystkie, rzeki wszystkie chóralnie zejdą się w twoim sercu, ziemia ciebie przyciągnie, księżyc ciebie dopadnie i po polsku ci powie: «Dobry wieczór!» A to jest dzikie wino. Rozszumiało się ono, zestroiło głos do głosu w pieśni, dzikie wino — dokoła; dzikie wino — noc wesoła; krzyczą liście: «My tutaj jesteśmy, nad tym oknem, nad tą lampą niezagasłą, rozgadane jak jesienna plucha — jakich Trenów, jakich Ballad i romansów można by się jeszcze w nas dosłuchać!» O, dzikiego wina nocy, czarne blaski rozsypane muzyką śnieżno-ciemną! Nocy, w której jak w pokoju babki i liść, i ptak, i gwiazda bawią się ze mną. Osowieje liść, gdy mrok go najdzie, ptak w gąszcz frunie, zaś gwiazda do nieba, pokój babki zniknie, czas szumiący swoje wody będzie toczył i rozlewał. * Ileż to lat, ileż to lat trzeba chodzić po dniach, po nocach, po schodach, po piętrach, do ilu łomotać drzwi, w ilu szukać książkach, światłach, muzycznych instrumentach! Po jakich drogach, co się w deszczu mylą, zaplątują w niebieskich zachmurzeniach, w ilu miastach z latarniami! o, w ilu nieskończonych próbach, oczekiwaniach, doświadczeniach — ażeby znaleźć jakieś jedno zdanie, które do serca komuś wejdzie i zostanie, parę słów ułożonych w dziecinny gwiazdozbiór, a ten nad czyimś oknem będzie sunął, świecąc w noc zimową i powie ktoś: «Cóż, noc niebrzydka!» Bo trudno jest za włosy chwycić treść wzburzoną, rytm odmienny jak księżyc, ten sam księżyc, który Beethoven z nieba zerwał i w sonatę wepchnął. * Rzeczywistości, nasza muzo, ziemio brzozy i palmy, flago czerwonousta przez horyzonty wszystkie! Rzeczy mroczne, niemrawe rękom opór stawiają, ręce świat kształtujące słońce unieśmiertelnia. Jako fala za falą wysiłek za wysiłkiem, nie ma już oceanów, my jesteśmy ocean. Flaga naszej radości płynie wąwozem czasu, czasy rozkołysane jak pszenica wysoka. Po całym lecą świecie naszej myśli nasiona. Czas wieniec nam uplata. Wróg zębów nie pozbiera. A to złote błyskanie to los nasz na kowadle. Flago czerwonousta rozśpiewana jak wicher! Rzeczywistości, muzo, człowieku, rzeko, gwiazdo, domie mój, nocy moja, liściu dzikiego wina! * Nad oknem, na murze, a liście takie duże — zielone, zielone, dzikie wino zielone. O każdej godzinie wiatr szumi w dzikim winie — zielone, zielone, dzikie wino zielone. Uroda, przyroda, za nic byś jej nie oddał — zielone, zielone, dzikie wino zielone. Za siedmiu morzami napełni oczy łzami — zielone, zielone, dzikie wino zielone. I we śnie przypłynie dom cały w dzikim winie — zielone, zielone, dzikie wino zielone. I niebo, i księżyc, i wino się rozsrebrzy — zielone, zielone, dzikie wino zielone. Zaszepce na szybie, myślisz, że słuchasz skrzypiec — zielone, zielone, dzikie wino zielone. Pod serce jak nuta. I powiesz: tak, to tutaj — zielone, zielone, dzikie wino zielone. Ten dach i te okna, i noc jak narzeczona — zielone, zielone, dzikie wino zielone. * Tańczy noc, rozśpiewała się po pagórkach, po kotlinach, tańczy noc, roztańczyła się w wieńcu z dzikiego wina. Klaszcze Wisła, wszystkie fale klaszczą, a nad Wisłą klaszcze wiklina, klaszcze niebo wysoko, noc tańczy w wieńcu z dzikiego wina. A to przecie wiatr dmie w srebrne pasma chmur, a każda chmura inna. Tańczy noc, jak bardzo srebrna gwiazda, w wieńcu z dzikiego wina. A to przecie najzwyklejsze liście, zwykły księżyc, co liście odciemnia — tylko że ten trylik tak srebrzyście, tylko że ten bas jak skała: ziemia. I pieśń ziemi, co jak skrzypce woła — i te strofy, co jak chmury płyną — strofy — chmury — noc czuła, wesoła — i szumiące dzikie wino, dzikie wino — koło tych pagórków piaszczystych, które księżyc po kolei odsłania, jeden po drugim, jeden po drugim, ptaki śpią, tylko droga się srebrzy i Wisła świeci jak latarnia. Pierwodruk: „Życie Literackie” 1953, nr 38. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/galczynski-dzikie-wino/. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Konstanty Ildefons Gałczyński, Wybór poezji, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1967. Wydawca: Fundacja Wolne Lektury Publikacja zrealizowana w ramach biblioteki Wolne Lektury (www.wolnelektury.pl). Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aleksandra Sekuła, Justyna Wieczorek.