Molière Uczone białogłowy komedia w pięciu aktach 1672 tłum. Tadeusz Boy-Żeleński ISBN 978-83-288-2510-9 Wstęp Zbliżamy się do końca kariery pisarskiej Moliera. Niebawem, ściśle w rok po śmierci wiernej towarzyszki młodości, Magdaleny Béjart, i jemu śmierć zamknie powieki. Ale, jak gdyby chciał dać miarę tego, iż schodzi z pola w pełni twórczości i geniuszu, zalśni jeszcze tą komedią, jedną z najdoskonalszych, najtroskliwiej wypieszczonych w jego dziele. W przeciwstawieniu do większości swoich utworów z tej epoki, kreślonych pospiesznie na zamówienie dworu lub dla potrzeb repertuaru, tu Molier daje sztukę doskonale obmyśloną, długo trzymaną na warsztacie, będącą nieśmiertelnym wzorem „klasycznego” teatru. Widzieliśmy już nieraz, że Molier chętnie bierze za temat utwory z czasu swej młodości i, już jako mistrz świadomy sztuki, opracowuje je na nowo, rozszerza i pogłębia. Tak z Zazdrości Kocmołucha powstał Grzegorz Dyndała; z Latającego lekarza powstała Miłość lekarzem etc. Tu ważył się Molier na śmielsze zadanie, gdyż utwór, którego obrobienie zamierzył jak gdyby na nowo, nie był błahą pierwociną talentu, lecz komedią, której Molier zawdzięczał pierwszy tryumf paryski i która była w swoim rodzaju arcydziełem. Molier podejmuje po prostu jeszcze raz Pocieszne wykwintnisie; ten sam temat, inaczej ujęty, zmieni się w Uczone białogłowy. Pełen rozmachu szkic rozpostrze się w szerokie i soczyste malowidło, w obraz będący przekrojem domu, rodziny, społeczeństwa; karykaturalne maski zmienią się w wyraziste twarze ludzkie. Rozszerzy się sam przedmiot satyry. Kasia i Magdusia dublują właściwie jedną rolę; są to głupie gąski, *snobki*, których śmieszność i głupota leżą jak na dłoni. Tu pojęcie „kobiety wyższej” rozmieni się na trzy doskonale zróżniczkowane typy, bardziej wyczerpujące kwestię. Przede wszystkim Molier wyczuł nową odmianę gatunku „wykwintnisi”. Kasia i Magdusia oczytane były jedynie w romansach; tu mamy już typ kobiety, która posunęła się dalej w zdobyczach duchowych: w domu Filaminty uprawia się filozofię i fizykę, kokietuje się z łaciną i greką, z Platonem i Kartezjuszem. Jak często w swojej satyrze, tak i tu Molier przeczuł niejako przyszłość: ten typ kobiecy, wówczas należący do rzadszych, później, w XVIII w. — epoce margrabiny du Châtelet, pani d'Epinay, etc. — miał się stać bardzo znamiennym. Nie przepomniał Molier jeszcze raz wziąć w obroty działalności językoznawczej „wykwintniś”, owego puryzmu językowego, który już w niejednym utworze ściga swymi sarkazmami. Pod tym względem potomność zrehabilitowała nieco wyśmiane précieusy, przyznając im w dziedzinie oczyszczenia i wysubtelnienia języka niejedną zasługę. Znakomicie podchwycił Molier na wskroś kobiecy charakter „flirtu” z naukowością: Armanda *lubi* wiry Kartezjusza, Filaminta *lubi* jego „ciążenie światów”. Jesteśmy w epoce, w której jakiś labuś ułożył Kartezjusza w madrygały. Wreszcie, o ile Kasia i Magdusia miały ambicje wyłącznie światowo-erotyczne, o tyle tutaj rysuje się już dość wyraźnie program feminizmu, takiego jaki właściwie zrealizował dopiero wiek XIX. Godne uwagi jest zróżniczkowanie tych trzech charakterów kobiecych. Filaminty nie chciał uczynić Molier wyłącznie śmieszną i pospolitą; śmieszności jej są z rzędu tych, które właśnie chwytają się umysłów kobiecych wyrastających nad przeciętną miarę. Możemy wątpić, czy naukowa jej działalność przyniosła światu jaką korzyść; radosne jej zapewnienie, że „ludzi na księżycu spostrzegła wyraźnie”, budzi w nas pewną nieufność. Jakie mogą być jej płody literackie, to, wobec tego, iż znamy jej ideał — p. Trysotyna — jest również mocno podejrzane. Tyle jest pewne, że jej charakter nie jest płaski, wzniesienie nad „rzeczy ziemskie” jest szczere i że jej miłość nauki nie jest skwaszonym erotyzmem lub czystą próżnością, ale jest szczerym, choć może na nieprzygotowanym gruncie wyrosłym upodobaniem. Rysy charakteru kobiety naprawdę „wyższej” zaznaczył Molier w owym szlachetnym stoicyzmie, z jakim Filaminta znosi katastrofę majątkową, w jej naiwnej wierze w czystość intencji Trysotyna, w zachwycie wreszcie, z jakim przyjmuje szlachetny postępek Klitandra. Ta Filaminta nie jest na ogół niesympatyczna. Siostra Chryzala, Beliza, to chodzący anachronizm, przeżytek wczorajszego dnia. Pozostała starą romantyczką z epoki pałacu Rambouillet, gdy tymczasem „feminizm” zrobił postępy i wywiesił flagę naukową. I ona wprawdzie wykłada, za swą szwagierką, „punkt ciężkości w bryle” chłopcu, który bęcnął na ziemię; ale platoniczna erotomania, ozdobiona subtelnościami gramatycznymi, świadczy, iż mamy w tej Belizie okaz précieusy dawniejszego autoramentu. Armanda chciałaby być Filamintą, ale raczej jest kandydatką na Belizę. Zapatrzona w matkę, która jej imponuje, sili się na te same „orle loty”, ale czujemy, że jej skrzydełka są nie tyle orle, ile gęsie. Wiele przejęła z ciotki: ta miłość „oczyszczona ze zmysłów”, te lata wzdychań, których żąda, trącą również echem Pałacu Rambouillet i słynnej Julii d'Angennes. Jest to biedne stworzenie wykolejone, zatrute atmosferą, w której się wychowała; w głowie kłębią się jej wszelakie niestrawione filozofie, gdy młoda krew ściąga ją ku ziemi i ku „nieskromnym obrazom”, na które się tak otrząsa. Fałszywa ambicja każe jej dręczyć i odtrącać Klitandra, ambicja również każe jej go później wabić, i tak ta mała oschła duszyczka obija się po omacku, aby w końcu wszystko przegrać i zostać sama, skwaszona i zawistna. To jedna strona. Tym „uczonym białogłowom” przeciwstawia Molier drugi obóz: Henrykę, jedyny może bezwzględnie dodatni typ kobiecy, jaki nakreślił, dziewczynę prostą, uczciwą i pewną. Krytyka zrzędziła czasem, iż ta Henryka zbyt realistycznie patrzy na życie, zbyt mało jest *dziewicza* w swoim przekomarzaniu z Armandą (I, 1): ależ celem Moliera nie jest ideał dla grzecznych dzieci, ale *prawda*. Otóż, jeżeli ktoś przypuszcza, że żarciki, na jakie sobie pozwala Henryka w tej scenie z Armandą, są zbyt śmiałe, ten ma nieco naiwne pojęcia o konwersacji młodych panien między sobą. Można by zresztą wywodzić, iż owo starcie dziewiczego puszku z tej Henryki podyktowane jest głębokim instynktem artystycznym. Jak dzieci Harpagona są wyrazem atmosfery domowej, tak i Henryka jest poniekąd odbiciem tego domu, gdzie młodość jej spłynęła między matką filozofką a ojcem rubachą. Owocem tego dwoistego wychowania jest — uświadomienie; jest ta jasność, ta przedwczesna i aż nazbyt rozsądna trzeźwość w spojrzeniu na życie, która z Henryki czyni nie „uczoną białogłowę” wprawdzie, ale też „emancypantkę” i kto wie, czy nie najśmielszą duchem z czterech kobiet w sztuce. Marionetka Gorgoniego (Pocieszne wykwintnisie) rozwinęła się w ideał pantofla w osobie Chryzala, nieoszacowanego zarówno w swych gniewach, jak i w swych lękach, sięgającego szczytów naiwnego komizmu, np. w owym zwrocie: „Cóż, dzieci, czy zgadzacie się na te układy?” (V, 3) do zakochanej pary Henryki i Klitandra, ofiarując im „polubowne” rozwiązanie sporu domowego, polegające na tym, aby Klitander ożenił się z — Armandą. To są te dyskretne, ale nie najmniej olśniewające rysy geniuszu komicznego Moliera, zawierające w jednym zdaniu cały traktat psychologii. Sztuka ta dała, w dwieście lat po urodzeniu, początek zajadłym dyskusjom nad tym, jakie są pojęcia Moliera o wychowaniu i wykształceniu kobiet; czy on sam przemawia ustami Chryzala żądającego, aby kobieta nie wychylała się poza kuchnię i szatnię mężowską, czy ustami Klitandra, który przyzwala, aby kobieta „miała o wszystkim pojęcie”. Ta komedia zrobiła Molierowi wiele wrogów wśród nowoczesnych kobiet, które — czy rzecznikiem jego jest Chryzal, czy Klitander — okrzyczały go za „wstecznika”. To przykładanie nowoczesnej miary do komedii powstałej w XVII w. jest nieco ryzykowne. Powagę kwestii kobiecej stworzył dopiero fakt pracy zarobkowej kobiety z klas wykształconych; otóż, za czasów Moliera, praca zarobkowa nie istniała niemal dla mężczyzny, a cóż dopiero dla kobiety! Nie żądajmy więc od Moliera, aby się wypowiadał w tej kwestii; tak daleko on nie sięga. Widzi po prostu objawy, jakie niestrawiona nauka daje w nie dość przygotowanych mózgach kobiecych, i podstawia krzywe zwierciadło temu faktowi społecznemu; co w niczym nie przeszkadza pani Curie-Skłodowskiej odkryć radium. Jeżeli Filaminta je odkryje, w takim razie darujemy jej smutny los Chryzala; na razie odkryła dopiero — ludzi na księżycu. Ale w tym szerokim obrazie zawarty jest drugi obrazek, który kojarzy się z nim bardzo szczęśliwie. Mania naukowa splata się w domu Filaminty z literacką; jak Tartuffe łączył w jednej osobie jansenizm z molinizmem, tak te damy uprawiają nauki ścisłe, filozofię i płody wdzięcznej Muzy, poezję. I, jak w Wykwintnisiach satyra Moliera dobiera się energicznie do literaturki salonowej i alkowianej w osobie pociesznego markiza de Mascarille, tak tutaj przypuszcza do niej atak jeszcze bardziej bezpośredni, jeszcze ostrzejszy, tworząc wiekopomnego Trysotyna. Snadź przedmiot ten musiał Moliera szczególnie niecierpliwić, gdyż między jedną a drugą sztuką porusza go w Mizantropie, gdzie z niezwykłą i oryginalną śmiałością wplata w tok akcji lekcję estetyki ad hominem, w scenie sonetu Oronta. Jak Molier zróżniczkował starannie swoje „białogłowy”, tak i ten egzemplarz rozszczepia na dwa głosy: Trysotyn pięknoduch, autor madrygałów, i Wadius, pedant cuchnący greczyzną. Trysotyn kwitnie w atmosferze salonu, buja jak motylek wśród zachwyconych dam, które spłaca wzajemną monetą pochlebstwa; Wadius, cięższego kalibru, wymaga, aby go holować. I w świetnej scenie piętnuje Molier istotę wszystkich takich cénaclów literackich; pokazuje nam owo wieczne „towarzystwo wzajemnej adoracji”, w którym wystarcza jednej niezręczności, jednego uchybienia niemym statutom towarzystwa, aby niestrawne zachwyty zmieniły się w równie niestrawne obelgi. Ileż razy w życiu literackim przychodzą na pamięć te sceny z komedii Moliera! Molier bronił się (Improwizacja w Wersalu), kiedy mu zarzucano, że kreśli portrety, że zbiera wzorki z żywych ludzi; istotnie, zwykle obraz wyrastał poza model. I tu tak jest, niewątpliwie; bądź co bądź, obie te postacie — zwłaszcza Trysotyn — noszą cechy osobistej wycieczki, której Molier nie zaciera śladów, przeciwnie, podkreśla je. Sonet Trysotyna, jak również epigram na karocę, są *dosłownie* wyjęte ze zbioru utworów księdza Cotin. Pierwotne nazwisko figury Moliera miało brzmieć Tricotin; później przerobił je jeszcze jadowiciej na Trissotin (potrójny głuptas). Ksiądz Cotin, zresztą wówczas blisko siedemdziesięcioletni, członek Akademii, cieszył się w Paryżu uznaniem i popularnością jako poeta; komedia Moliera ośmieszyła go tak, że odtąd nie mógł się nigdzie pokazać; dokończył życia w opuszczeniu i melancholii. Ten i ów z komentatorów Moliera kręcił mocno głową nad tym atakiem Moliera, uważając, iż przekracza on może dozwoloną miarę. Ośmieszyć czyjeś wiersze — to wolno, mimo iż operacja ta przykrą jest dla pacjenta; to pozostaje w granicach krytyki literackiej. Ale przeźroczyście odmalować jakąś rzeczywistą postać, a później doczepić jej, już z czystej fantazji (siedemdziesięcioletni księżyna nie mógł być owym łowcą posagowym, jakim jest Trissotin), rysy będące ciężką ujmą dla charakteru, to rzecz, którą w literaturze spotyka się czasem, ale która, istotnie, może budzić wątpliwości. Trysotyn to jeden z najgwałtowniejszych przejawów satyry Moliera, o którym mówił ktoś ze współczesnych, że „szyderstwo jego było tak silne, iż działało niby uderzenie biczem; ten, którego ugodził, stawał się jak zapowietrzony, nie śmiano się doń zbliżyć”. Wplotły się tu i osobiste urazy do Cotina, których historię zbyt długo by opowiadać; ale zarazem był to epizod wielkiej walki o przyszłość literatury, jaką toczy Molier przez cały czas swojej działalności, i dzieło, które spełnia, jest dobrym dziełem. I Wadius jest portretem; przejrzystym portretem Ménage'a, jednego z nielicznych znawców greczyzny w XVII w. Kłótnia między Ménagem a Cotinem istotnie miała miejsce w jednym z salonów. Sonet Cotina „na febrę księżnej Uranii” pisany był dla grande Mademoiselle, stryjecznej siostry samego króla. Widzimy stąd, jak daleko idące prawa umiał wywalczyć Molier dla swej satyry i jak śmiało z nich korzystał, gdy chodziło o jego wierzenie i ideały. Klitander, wzorowy ale nie banalny honnete homme, jak go pojmowała ówczesna epoka, zamyka ten bogaty szereg figur. Jeżeli dodamy doń jeszcze Marcynę, której ustami przemówi z rubaszną prostotą zdrowy rozum ludu, ujrzymy — poza „rezonerem” Arystem — galerię żywych figur, między którymi zadzierzguje się równie żywa akcja, płynąca wyłącznie z ich charakterów, zgodna z powszedniością wypadków domowego kręgu, ale niemniej zajmująca. Uczone białogłowy to może ideał „wysokiej komedii”. Tu Molier wzniósł się najwyżej doskonałością faktury. Akcja pełniejsza i żywsza niż w Mizantropie, spoistsza niż w Tartuffie, który może ucierpiał nieco od musowych przeróbek; oczyszczona — poza zakończeniem — z konwencjonalizmu teatralnego: nie ma tu zupełnie owych powierników, służących i subretek teatralnych, walczących za miłość swoich państwa. Miłość Klitandra i Henryki ujęta jest po prostu, po ludzku; sami mówią za siebie, i pierwszy to raz u Moliera miłość odzywa się z taką prostotą i powagą. Element farsy, który spotykamy jeszcze w Świętoszku (Orgon pod stołem), tutaj znika prawie zupełnie; nawet farsowy upadek Lepina spożytkowany jest dla rysu wysokiego komizmu. A w swoich najcelniejszych scenach komedia ta ujawnia taki artyzm w prowadzeniu dialogu, iż rodzi mimowolne uczucie zaplatania się o siebie instrumentów muzycznych. Doznawałem tego uczucia niezmiernie żywo, przekładając niektóre sceny; później dopiero dowiedziałem się, iż któryś z aktorów francuskich napisał rozprawkę o muzycznym prowadzeniu motywów w dialogu u Moliera. Uczone białogłowy OSOBY: * CHRYZAL, zamożny mieszczanin. * FILAMINTA, żona Chryzala. * ARMANDA, córka Chryzala i Filaminty. * HENRYKA, córka Chryzala i Filaminty. * ARYST, brat Chryzala. * BELIZA, siostra Chryzala. * KLITANDER, zalotnik Henryki. * TRYSOTYN, literat. * WADIUS, uczony. * MARCYNA, kucharka. * LEPINE, lokajczyk. * JULIAN, służący Wadiusa. * REJENT. Rzecz dzieje się w Paryżu, w domu Chryzala. AKT PIERWSZY SCENA PIERWSZA / Armanda, Henryka. / ARMANDA Co słyszę, moja siostro, więc ty jesteś bliską Rzucić słodką dziewicy godność i nazwisko? Małżeństwo się twym oczom w szczęścia stroi blaski? Mógłże powstać w twej głowie ten zamiar tak płaski? HENRYKA Tak, siostro. ARMANDA To „tak” twoje jest nie do zniesienia; Trudno go słuchać sercu bez odrazy drżenia. HENRYKA Lecz cóż widzisz w małżeństwie, siostro, co cię zmusza… ARMANDA Ach, mój Boże, pfe! HENRYKA Jak to? ARMANDA Czyliż twoja dusza Pojąć nawet niezdolna, jaką szpetną plamą Kala uczucia nasze już to słowo samo? Jak nieskromne obrazy oczom naszym kréśli, Przez jak brudne widoki wlecze nasze myśli? Ty nie drżysz przed nim, siostro? Ty byłabyś zdolną Przyjąć jego następstwa z chęcią tak powolną? HENRYKA W moich oczach następstwa owe są nie inne, Jak tylko mąż i dzieci, i życie rodzinne; I kiedy myślę o tym, nic nie widzę jeszcze, Co by w mym sercu miało wstrętu budzić dreszcze. ARMANDA Nieba! I takie związki twą rozkoszą całą? HENRYKA I cóż lepszego młodej dziewczynie przystało, Niż związać swoje losy, zgodnie z obyczajem, Z mężem kochanym, który nas ukocha wzajem, I wierzyć, że tych uczuć niezłomne ogniwo Życie całe wypełni słodyczą godziwą? Czyż mogą nas nie nęcić tak dobrane śluby? ARMANDA Boże! Jakże twój umysł niski jest i gruby! Jakże ty drobną czujesz się w świecie istotką, Skoro w kuchni się zamknąć jest twą chęcią słodką I żadne wyższe szczęście oczom twym nie świeci, Jak tylko król-małżonek i wrzaskliwe dzieci! Dla pospólstwa, dla grubo wyciosanych osób Pozostaw, siostro, życia tak poziomy sposób; Ty ku szczytniejszym celom podnieś swoje chęci: Niech wyższa rozkosz twoje pragnienia uświęci, I, z pogardą na zmysłów świat patrząc i ciała, Jak my, rozkoszom ducha chciej się oddać cała. Niech ci za przykład chlubny matka nasza staje, Której świat wszystek miano uczonej przyznaje: Jak ja, staraj się córką jej zostać prawdziwą; Dąż ku światłu, co w rodzie tym płonie tak żywo; Niechaj cię owa słodycz czarowna poruszy, Co przez nauki miłość wypływa nam z duszy. Miast skuta z mężem gnuśnieć w tym jarzmie wszetecznym, Z filozofią, siostrzyczko, złącz się ślubem wiecznym, Co wznosi nas wysoko ponad rodzaj ludzi I rozumu wszechwładztwo w sercu naszym budzi, Poddając jego prawom istotę zwierzęcą, Którą chucie pożądań niskich zawdy nęcą. Oto płomienie, oto czucia niezawodne, Co życie nasze całe wypełnić są godne; A ta miłość, co w sercu zwykłych kobiet gości, W moich oczach jest wartą jedynie litości. HENRYKA Niebo, którego głosu słuchać jest niezgorzej, Do przeróżnych nas zadań na tym świecie tworzy; I nie każdy wszak umysł posiada te cnoty, Z których filozof czerpie treść swojej istoty. Jeśli twoja myśl zdolną jest bujać w przestrzeni, W której tak górnie trawią życie swe uczeni, Mnie znów po ziemi stąpać losy przeznaczyły, I w drobnych troskach mierzyć słabe moje siły. Co niebo zsyła, tego nikt nie przeinaczy: Każda za swą skłonnością niech więc idzie raczej. Ty, przez swego umysłu geniusz znamienity, Wznoś się na filozofii niebosiężne szczyty, Podczas gdy moja dusza tu, na tym padole, Niech pozna wdzięk małżeństwa i przyziemną dolę. W ten sposób, choć odmienne ścigając przykłady, Obie możemy wstąpić w matki naszej ślady: Ty przez ducha i jego rozkosze szlachetne, Ja przez ziemskie uciechy, dla ciebie tak szpetne; Ty płodami natchnienia i myśli wspaniałej, A ja znów, siostro, tymi, co z gliny powstały. ARMANDA Jeśli kto chce się zbliżyć do jakiejś istoty, W tym niechaj szuka wzorów, co tworzy jej cnoty; Toż nie znaczy iść w ślady znamienitych osób, Gdy ktoś pluje i kaszle w ten jak one sposób. HENRYKA Lecz pomnij, że nie byłabyś tym, czymś się stała, Gdyby matka tak wzniośle na świat ten patrzała; I nie możesz się żalić na to, że jej zmysły Nie z samą filozofią w związek weszły ścisły. Nie żałujże i mnie więc, siostro, z swojej łaski, Tych marności, gdyś własnych dni im winna brzaski; I nie pozbawiaj świata rady surowémi Małego filozofka, co rwie się do ziemi. ARMANDA Widzę już, że zbyt trudno uleczyć cię będzie, Tak się zawzięłaś w swoim małżeńskim obłędzie; Niech wiem chociaż, do kogóż to wzdychasz tak ostro: Mniemam, nie do Klitandra chyba, moja siostro? HENRYKA I cóż by w mym wyborze było tak dziwnego? Czyż zbywa mu przymiotów? Czy nie wart jest tego? ARMANDA Nie; lecz tego do czynów uczciwych nie liczę, Aby w ten sposób cudze chcieć sprzątać zdobycze; Wszak ci to rzecz jest w świecie nazbyt dobrze znana, Że to ja byłam celem westchnień tego pana. HENRYKA Tak, lecz wzdychania owe to dla ciebie fraszki, Tyś wyższa jest nad takie poziome igraszki; Tobie małżeństwo ani w myśli nie postało I filozofia tylko ma twą tkliwość całą. Gdy więc miłość Klitandra nic cię nie obchodzi, Że inna chcieć jej może, cóż tobie to szkodzi? ARMANDA Głos rozumu, co kiełza zmysłów szał zwodniczy, Nie broni nam kadzideł kosztować słodyczy; I, chociaż jako męża nie pragnie się kogo, Uwielbień jego hołdy przyjemne być mogą. HENRYKA Jam mu też, moja siostro, nie broniła wcale, By nadal uwielbienie swe niósł ci wytrwale; I przyjęłam jedynie, kiedy w moją stronę Zwrócił płomienie, wprzódy przez ciebie wzgardzone. ARMANDA I te odepchniętego kochanka zapały Z zupełną się u ciebie ufnością spotkały? Mniemasz tedy, że szczere dla cię chęci żywi Serce, co mnie niedawno kochało najtkliwiej? HENRYKA Tak mi powiedział, siostro, i ja temu wierzę. ARMANDA Radzę, siostrzyczko, nie bądź zbyt ufną w tej mierze; Gdy mówi, że nie za mną, lecz za tobą ginie, Nie myśli tego lub też łudzi się jedynie. HENRYKA Nie wiem, lecz jeśli pragniesz, przystaję z ochotą, By po prostu Klitandra zapytać się o to: Oto nadchodzi; będzie mógł tedy najprościej Swym oświadczeniem wszelkie przeciąć wątpliwości. SCENA DRUGA / Klitander, Armanda, Henryka. / HENRYKA By stłumić myśl przez siostrę zbudzoną w mej głowie, Proszę, Klitandrze, niech się twe serce opowie; Zechciej oto rozstrzygnąć, w stanowczym wyborze, Która z nas do twych uczuć prawa rościć może. ARMANDA Nie, wcale twym płomieniom narzucać nie myślę, By miały cel swych pragnień określać tak ściśle; Rozumiem delikatność i wiem, jak się wzbrania Wstyd serca przed przymusem jawnego wyznania. KLITANDER Przeciwnie, pani; skłonność mego serca szczera Ogniów swoich bynajmniej tu się nie wypiera Ani też w ich wyborze na rozdrożu stoi; I wyznam głośno, jawnie, z głębi duszy mojej, Że tkliwe czucia, które dziś goszczą w mym łonie, Miłość moja i śluby wszystkie po tej stronie. Niech cię nie wzburza, pani, ten serca głos śmiały: Wszak z twojej woli sprawy tę postać przybrały. Twe wdzięki mnie uwiodły, i westchnienia moje Dość ci zdradziły wnętrza tkliwe niepokoje; Dusza moja niezłomną miłość ci przysięgła, Lecz po wyższą snadź zdobycz pycha twoja sięgła! Długo znosiłem, pani, brzemię twojej wzgardy; Władałaś mą istotą niby tyran hardy, Aż wreszciem znalazł sobie, dolą swą znękany, Bardziej ludzkiego władcę, mniej ciężkie kajdany. Znalazłem je w tych oczach, co dziś wszystkim moim; Ich blask odtąd jedynym chcę mieć szczęścia zdrojem; One mi osuszyły łzy swoim oddaniem I nie wzgardziły sercem, dla ciebie zbyt taniém. Dobrocią tą tak silnie je do się przykuły, Że nic go dziś nie wydrze z tej niewoli czułéj: I dlatego, śmiem błagać, pani, abyś we mnie Dawnych płomieni budzić nie chciała daremnie; Nie kusiła się serca zdobywać z powrotem, Co inną czyni pragnień najsłodszych przedmiotem. ARMANDA I skądże to mniemanie, że ktoś ma te chęci I że pańska osoba tyle kogoś nęci? Takie pojęcie dość mi się pociesznym zdało, A ta pretensja pańska aż nazbyt zuchwałą! HENRYKA Spokojniej, moja siostro. Gdzież zasad potęga, Co zwierzęce porywy w służbę ducha wprzęga I namiętnościom gniewu wędzidło nakłada? ARMANDA Gdy o zasadach mówisz, cóż to za zasada, By miłosne gruchania uprawiać tak skrycie, Bez wiedzy tych, od których w darze wzięłaś życie? Wiedz, że ich to jest prawem kierować twą dolą, Że kochać wolno wtedy, gdy oni pozwolą, Że o twym sercu ich ma stanowić orędzie I że zbrodnią jest samej rządzić się w tym względzie. HENRYKA Podziękować mi tylko za dobroć przystoi, Z jaką mi kreślisz drogę powinności mojej. Serce moje z przestrogi najchętniej skorzysta; By więc korzyść tych nauk była oczywista, Pospiesz się z tym, Klitandrze, niech twe słodkie prawa Życiodawców mych wola uświęci łaskawa; Przywilej serca mego wyproś sobie od niej I daj sposób, bym mogła kochać cię bez zbrodni. KLITANDER Idę wraz, by rodzicom zdradzić me płomienie: Czekałem jeno na to słodkie przyzwolenie. ARMANDA Tryumfujesz, siostrzyczko; i trudno wyraźniej Jawić, iż myślisz sobie, że ta rzecz mnie drażni. HENRYKA Ja, siostro? Ani trochę. Wiem, że twoje zmysły Od rozumu potężnych praw jeno zawisły I że, szczytną mądrością zbrojne, twoje oko Ponad słabostki ludzkie szybuje wysoko. Nie tylko nie przypuszczam gniewu, ale wierzę, Że wpływem swoim raczysz dopomóc mi szczerze, Poprzeć prośby Klitandra i uzyskać tyle, By przyspieszyć naszego związku szczęsną chwilę. Proszę cię o to, siostro, chciej, w dobroci swojej… ARMANDA Twój dowcipek, jak widzę, drwinki sobie stroi; Dumnaś bardzo, że serce z łaski ci rzucono! HENRYKA Chociaż rzucone, jednak nęci ciebie ono; I gdybyś to, czym niby gardzisz tak namiętnie, Mogła dziś zdobyć, trud ten podjęłabyś chętnie. ARMANDA W dalsze dyskursy z tobą wdawać się nie raczę: Nie warte odpowiedzi te brednie prostacze. HENRYKA Pięknie to z twojej strony i trudno, w istocie, Wyżej w umiarkowania posunąć się cnocie. SCENA TRZECIA / Henryka, Klitander. / HENRYKA Szczerość twa zaskoczyła ją ponoć niemało. KLITANDER Myślę, że dosyć słusznie jej się to dostało: I że wszystkie wybryki jej pychy szalonej Zasłużyły na taką odprawę z mej strony. Lecz, skoro mi już wolno, pójdę, w drodze gładkiej, Ojcu pani… HENRYKA Ważniejsze jest zacząć od matki. Ojciec łatwo zazwyczaj na wszystko się zgadza, Lecz cóż, gdy z zgodą w parze nie idzie tu władza; Dobroć zbytnia, przez niebo w serce mu włożona, Sprawia, że wszystkim w domu trzęsie jego żona. Ona rządzi i ona tu stanowczym tonem Oznajmia to, co święcie ma być wypełnioném. Chciałabym, byś pan dla niej, a także dla ciotki, Umiał się zrobić bardziej uprzejmy i słodki; Byś, nawet ich fantazjom schlebiając w potrzebie, Sympatię ich wzajemną pozyskał dla siebie. KLITANDER Tych dziwactw, w które matka pani dom ten stroi, Nigdy nie mogłem uznać, nawet w siostrze twojej, I doktorów w spódnicach mam w głębokim wstręcie. Owszem; niech ma kobieta o wszystkim pojęcie: Lecz drażni mnie uczoność owa, dziś u wielu Spotykana, co jeno popis ma na celu; I wolę, gdy kobieta wśród lada rozmowy Wszystkiego, co wie, zaraz nie wytrząsa z głowy. Niech swą naukę raczej wstydliwie osłania, Niech ma wiedzę, lecz nie dla ludzkiego mniemania, Nie cytuje autorów, zbyt górnie nie śpiewa I dowcipem najmniejszych słówek nie nadziewa. Matkę twą niewątpliwie ja wysoko cenię, Lecz nie sposób mi włożyć się w jej urojenie Ni dorzucić mój listek do zachwytów wieńca, Którymi stroi głowę swego ulubieńca. Jej cały pan Trysotyn nudzi mnie i złości; Gniewa mnie kult składany temu jegomości; Dziw mi, że matka stawiać chce w geniuszów rzędzie Błazna, z którego ramot już śmieją się wszędzie, Nudziarza, co, wciąż bazgrząc do dziesiątych potów, Papierów stertą cały targ zarzucić gotów. HENRYKA Poezja czy rozmowa równie w nim jest nudną I zgodzić się z twym zdaniem nie będzie mi trudno; Ale, że on na matkę miewa wpływ niemały, Musisz się dlań już zdobyć na słówko pochwały. Kochanek dla swej lubej chętnie karku nagnie, Wszystkich dla swoich uczuć zyskać wkoło pragnie I, aby dobrą notę kupić sobie wszędy, o pieska domowego nawet stoi względy. KLITANDER Masz słuszność; lecz cóż robić? To nie moja wina, Żem nie jest zdolny strawić tego Trysotyna. Nie potrafiłbym, mimo najszczerszej ochoty, Spodlić się tak, by chwalić obmierzłe bazgroty; Przez nie właśnie odsłonił mi się w świetle całem I, nimem go na oczy ujrzał, już go znałem. Odgadłem, przeglądając te ckliwe gawędy, To, co ta kompatura wnosi z sobą wszędy: To pojecie o sobie w swej pysze niezmienne, Tę wiarę niewzruszoną w swe przymioty cenne, Tę ufność, co się własnym sądem zadowala I w własnym uwielbieniu gnuśnie się przewala; Co sprawia, że w próżności swej wszystko ma za nic, Że z wszystkiego, co spłodzi, sam rad jest bez granic I nie chciałby pomieniać swej rzekomej chwały Na wawrzyn bohatera, czynami wspaniały. HENRYKA By to widzieć, wzrok trzeba mieć nie lada jaki! KLITANDER Przejrzałem nawet jego zewnętrzne oznaki I odgadłem po wierszach, którymi nas darzy, Jak on musi wyglądać z postawy i z twarzy; Tak dobrze odtworzyłem sobie tego ciurę, Iż, natknąwszy się kiedyś na taką figurę, Że to jest pan Trysotyn, założyć się chciałem: To jeszcze nic; ciekawsze, że zakład wygrałem. HENRYKA Cóż za bajka! KLITANDER Nie: mówię, jak było w istocie. Lecz oto ciotka twoja; zostaw mi tę ciocię, Bym tajemnicę naszą wyznał jej otwarcie I u matki uzyskać zdołał jej poparcie. SCENA CZWARTA / BELIZA, KLITANDER. / KLITANDER Chciej mi zezwolić, pani, że płomień mój żywy Skorzysta ze spotkania chwili tak szczęśliwej I wypowie ci wszystko to, co miłość szczera… BELIZA Och, nie, nie: niech pan serca zbyt mi nie otwiera. Gdy chcesz, bym cię przyjęła w rząd mych wielbicieli, Wzrok jeno niech się waży mówić do mnie śmielej; Przestań na tym i nie chciej innymi wyrazy Kreślić żądań, co dla mnie kamieniem obrazy. Kochaj mnie, wzdychaj, ogniów swych czyń mnie przedmiotem, Lecz niech mi będzie wolno nic nie wiedzieć o tem. Mogę cierpieć, że dla mnie pan z miłości ginie, Póki niemych tłumaczów mieć będziesz jedynie; Lecz, gdy usta obnażyć spróbują twe rany, Na zawsze z przed mych oczu zostaniesz wygnany. KLITANDER Ze słów mych żadna dla cię, pani, nie wynika Obraza; westchnień moich celem jest Henryka; I przybywam tu właśnie błagać ciebie, pani, o poparcie miłości, którą żywię dla niej. BELIZA Brawo! Przyznać ci muszę, to ci się udało: Muszę cię za ten wybieg nagrodzić pochwałą; Rys ten, doprawdy, tyle sprytu w sobie mieści, Że więcej się nie zdarza spotkać i w powieści. KLITANDER Zbytecznym szukać, pani, wykrętów w tej mowie; Przeciwnie, szczerość moja błyszczy w każdym słowie. Wola niebios, świadoma snadź swoich zamiarów, Serce moje przykuła do Henryki czarów; Henryki słodkie oczy są mi szczęścia zdrojem, I zaślubić Henrykę jest pragnieniem mojem. Pani wiele tu może; błagam więc nieśmiało, Byś raczyła nas wesprzeć chęcią swoją całą. BELIZA Dokąd zmierza ta prośba, łatwo zgadnąć umiem, I co pod tym imieniem kryje się, rozumiem. Obraz w istocie zręczny: zatem również szczerze Odpowiem, co mi serce dyktuje w tej mierze: Że Henryka opiera się temu zamęściu I płonąć dla niej trzeba, nie marząc o szczęściu. KLITANDER Lecz po cóż z tego robić rzecz aż tak zawiłą I chcieć coś widzieć, o czym wcale się nie śniło? BELIZA Mój Boże, bez wykrętów. Przestań dłużej bronić Sekretu, który wzrok twój umiał mi odsłonić. Wystarczy, że przyjęto zwierzenia najskrytsze W przenośni, przez twą miłość obranej tak chytrze, I w tej szacie, co hołdy twe skromnie osłania, Zgodzono się cierpliwie znieść twoje wyznania; Byle twój zapał z żądzy oczyszczony grubej Niósł przed moje ołtarze czyste jeno śluby. KLITANDER Ależ… BELIZA Żegnam. Na dzisiaj to chyba wystarczy; I tak nie dosyć strzegłam serca mego tarczy. KLITANDER Ależ błąd pani… BELIZA Dość już. Patrz; rumieńcem płonę; Zbyt późno wstyd mój spieszy na moją obronę. KLITANDER Jeśli ja panią kocham, niechaj mnie powieszą; I proszę… BELIZA Nie, nie, uszy me nazbyt już grzeszą. SCENA PIĄTA KLITANDER / sam / Bierz licho tej wariatki szalone koncepta! Czy diabeł takie żarty babie w ucho szepta? Trzeba komu innemu zdać starania owe I znaleźć powiernika, co ma klepki zdrowe. AKT DRUGI SCENA PIERWSZA ARYST / rozstając się z Klitandrem i mówiąc jeszcze do niego / Tak jest; odpowiedź sam ci najpewniej dostawię; Będę parł, naglił, zrobię, co się da w tej sprawie. Ileż taki kochanek darmo się nagada I ile niepokoju w każdą chęć swą wkłada! Nigdy… SCENA DRUGA / CHRYZAL, ARYST. / ARYST Bóg z tobą bracie! CHRYZAL I z tobą wzajemnie, Bracie! ARYST Czy się domyślasz, kogo widzisz we mnie? CHRYZAL Nie, lecz jeśliś tak łaskaw, dowiem się w tej chwili. ARYST Powiedz mi, czy z Klitandrem dawnoście się zżyli? CHRYZAL Zapewne; dom nasz dosyć upodobał sobie. ARYST I cóż sądzisz, mój bracie, o jego osobie? CHRYZAL Że jest człekiem rozsądku, serca i honoru I że wśród najzacniejszych wart byłby wyboru. ARYST Pewne życzenie jego tutaj mnie przywodzi I cieszę się, że ceni go tak brat dobrodziej. CHRYZAL W Rzymie, przed laty, ojca nieboszczyka znałem. ARYST Doprawdy! CHRYZAL Tęgi szlachcic był duszą i ciałem. ARYST Podobno. CHRYZAL Po dwadzieścia osiem latek nam było, Chłopcy jak malowanie, aż popatrzeć miło. ARYST Wierzę ci. CHRYZAL U pań rzymskich bywaliśmy w cenie; Co to tam było gadań! Istne zatrzęsienie: Zazdrościli nam wszyscy. ARYST To świetnie się składa. Lecz pozwól: do przedmiotu nam wrócić wypada. SCENA TRZECIA / BELIZA wchodzi po cichu i nadsłuchuje, CHRYZAL, ARYST. / ARYST Otóż Klitander posłem mnie czyni wyznania, Że ku wdziękom Henryki chęci swoje skłania. CHRYZAL Co! Mej córki? ARYST Tak, bracie; ku niej miłość żywi I nigdy nie przemawiał kochanek żarliwiej. BELIZA / do Arysta / Nie, nie, słyszę, co mówisz. Nie wiesz, co to znaczy, I owe sprawy zgoła mają się inaczej. ARYST Jak to, siostro? BELIZA Klitander nadużył twej wiary I dla innej on święci miłosne zamiary. ARYST Żartujesz. Nie Henryka tych uczuć przedmiotem? BELIZA Nie; wiem to całkiem pewnie. ARYST Sam mi mówił o tem. BELIZA No, tak! ARYST Przychodzę tutaj przezeń ubłagany, Abym ojcu przedstawił jego czułe plany. BELIZA Dobrze. ARYST I miłość jego natrętnie mnie pili, By związek ten mógł odbyć się choćby w tej chwili. BELIZA Coraz lepiej. Misternie sklejona ta sprawka! Henryka, mówiąc prawdę, to pusta zabawka, Zasłona narzucona, pozór, w którym na dnie Kryją się inne ognie, znane mi dokładnie. Słowem, te rzeczy mają się inaczej wcale. ARYST Lecz skoro, siostro, wszystko wiesz tak doskonale, Kogóż on kocha tedy, wytłumacz nam jaśnie? BELIZA Chcecie wiedzieć? ARYST Tak. Kogóż? BELIZA Mnie. ARYST Ciebie? BELIZA Mnie, właśnie. ARYST He, he, siostrzyczko! BELIZA Proszę: co znaczy to: he, he? Czymże me słowa taką sprawiły uciechę? Łatwo zgadnie, kto przyjrzy się osobie mojej, Że o jedną się więcej zdobycz znów nie stoi: I Dorant, Damis, Kleont, ech!… Boże mój święty! Są dowodem, że wdziękom mym nie brak ponęty. ARYST Tak się w tobie kochają? BELIZA Aż do namiętności! ARYST Mówili ci to? BELIZA Żaden nie miał tej śmiałości; Nazbyt wielkie mniemanie żywią o mej cnocie, By który bodaj słówko szepnął w tym przedmiocie; Lecz hołd serc swych umieją w sposób bardziej wzniosły Zanosić pod me stopy przez milczące posły. ARYST Lecz Damis przestał bywać tu prawie zupełnie. BELIZA To aby czci tym głębszej okazać mi pełnię. ARYST Dorant, gdzie może, język swój ostrzy na tobie. BELIZA To zazdrość się objawia w tak krwawym sposobie. ARYST Kleont od dawna ponoć znalazł sobie żonę. BELIZA To aby swe uczucia zagłuszyć wzgardzone. ARYST Moja siostrzyczko, widzę, że ty bredzisz ostro. CHRYZAL / do Belizy / Takich majaków winnaś się wystrzegać, siostro. BELIZA Majaki! Za „majaki” dzięki ci pokorne; Majaki, ja! Majaki, ha, ha, to wyborne! Cieszą mnie bardzo owych majaków oznaki; Nic o tym nie wiedziałam, że miewam majaki! SCENA CZWARTA / CHRYZAL, ARYST / CHRYZAL U siostrzyczki coś w głowie… ARYST Tak, i co dzień rośnie. Lecz zacznijmy w zastępstwie znów gruchać miłośnie. Klitander tedy ręki Henryki uprasza: Pomyśl więc, jaka będzie w tym odpowiedź wasza. CHRYZAL Możnaż pytać? Przystaję, z serca, z duszy całej, I uważam ten związek za zaszczyt niemały. ARYST Wiesz sam, że on w majątki nie jest zbyt zasobny I że… CHRYZAL Za nic w mych oczach stoi wzgląd podobny; Dość mi na sercu jego w skarby tak bogatém; A przy tym z ojcem przecie żyłem jak brat z bratem. ARYST Pomów więc z żoną, by dla tego przedsięwzięcia Nastroić ją i… CHRYZAL Dosyć, biorę go za zięcia. ARYST Tak, lecz aby tym lepiej poprzeć twoje zdanie, Nieźle będzie, gdy ona też się zgodzi na nie. Chodźmy… CHRYZAL Żartujesz chyba? Na cóż się to zdało? W swym i w żony imieniu sam skończę rzecz całą. ARYST Ale… CHRYZAL Mnie wszystko zostaw i nie troszcz się o to. Pójdę jej rzecz oznajmić z największą ochotą. ARYST Ja spieszę do Henryki wybadać, co ona O tym myśli, i wrócę… CHRYZAL Rzecz już załatwiona; Idę się z żoną moją rozmówić w tej chwili. SCENA PIĄTA / CHRYZAL, MARCYNA. / MARCYNA To ci szczęście człowiecze; oj, dobrze prawili. Kto chce sukę utopić, ten mówi, że wściekła; A kto służbę wymyślił, niech nie wyjrzy z piekła. CHRYZAL Co się stało? Co ci to, Marcyś? MARCYNA Pan się pyta? CHRYZAL Tak. MARCYNA Stało się, że z domu mam pójść precz i kwita. CHRYZAL Ty, z domu? MARCYNA Jak psa pani wypędza człowieka. CHRYZAL Nic nie rozumiem. Jak to? MARCYNA I jeszcze przyrzeka, Że sto kijów dołoży mi, jak Bóg na niebie. CHRYZAL Nie, zostaniesz; ja bardzo jestem kontent z ciebie, Moja żona troszeczkę kąpana w ukropie; I nie pozwolę, aby… SCENA SZÓSTA / Filaminta, Beliza, Chryzal, Marcyna. / FILAMINTA / spostrzegając Marcynę / Jeszcześ tutaj, czopie! Ruszaj mi stąd, ty szelmo, umykaj mi z domu I nie waż się na oczy tu pokazać komu. CHRYZAL Pozwól… FILAMINTA Skończone. CHRYZAL Czyliż… FILAMINTA Ma się stąd wynosić. CHRYZAL Ale cóż uczyniła, jeśli mogę prosić… FILAMINTA Jak to! Więc ty jej bronisz? CHRYZAL Ja? W żadnym sposobie. FILAMINTA Przeciw mnie za nią stajesz? CHRYZAL Uroiłaś sobie; Ja chciałem tylko spytać, za jakie przewiny… FILAMINTA Czyżbym ją wypędzała bez żadnej przyczyny? CHRYZAL Tego wcale nie mówię; lecz zawszeć tak człeka… FILAMINTA Żądam, niech w tejże chwili za próg mi ucieka. CHRYZAL Więc dobrze, dobrze. Powiedz, któż ci tego wzbrania? FILAMINTA Nie znoszę, by nie dzielił ktoś mojego zdania. CHRYZAL Zgoda. FILAMINTA I gdybyś mężem był, jak się należy, Za moją sprawą pewnie ująłbyś się szczerzej. CHRYZAL Tak też czynię. / Obracając się do Marcyny / Ha, szelmo, tegoś tylko warta I słusznie moja żona ściga cię do czarta! MARCYNA I cóżem ja zrobiła? CHRYZAL / cicho / Nie wiem, na mą duszę. FILAMINTA Uporu tej łotrzycy niczym snadź nie skruszę! CHRYZAL Czy może o to na nią twe wzburzenie spadło, Że stłukła porcelanę jaką lub zwierciadło? FILAMINTA Czyżbym ją wypędzała? I czy mniemasz, proszę, Że o taką drobnostkę gniewem się unoszę? CHRYZAL / do Marcyny / Cóż tedy? do Filaminty Widzę, że coś zbroiła okrutnie. FILAMINTA I jak! Czyliż ja wszczynam bez przyczyny kłótnie? CHRYZAL Może przez jej niedbalstwo ktoś ze służby w domu Miski srebrne lub dzbany wyniósł po kryjomu? FILAMINTA To by była drobnostka. CHRYZAL / do Marcyny / Ho, ho! To coś ładnie! / do Filaminty / Czy ją samą złapałaś na tym, że nas kradnie? FILAMINTA Jeszcze o wiele gorzej. CHRYZAL Co! Gorzej? FILAMINTA O ile! CHRYZAL / do Marcyny / Jak to! Szelmo, ladaco! / do Filaminty / Próżno się już silę… FILAMINTA Z krnąbrnością, której żaden przykład nie poruszy, Mimo trzydziestu lekcji, zraniła mi uszy Gwarą zarówno szpetną, jak nieprawidłową, Którą Wogelas w dziele swym karci surowo. CHRYZAL I o to… FILAMINTA Jak to! Zawszeż jej plugawy nałóg Urągać ma bezkarnie pierwszej z wszystkich nauk, Gramatyce, co nawet królewską koronę Umie nagiąć pod swoje prawa niewzruszone! CHRYZAL Myślałem, że Bóg wie co zbroiła dziewczyna. FILAMINTA Jak to! Więc w twoich oczach niczym jest jej wina? CHRYZAL Ależ owszem. FILAMINTA Chcesz za nią się ujmować może? CHRYZAL Ani myślę. BELIZA W istocie, tak zostać nie może. Nigdy się nie chce trzymać prawidłowej składni, Chociaż ją obznajmiłyśmy z nią najdokładniej. MARCYNA Niechże więc pani bodaj kijem mnie zatłucze, A ja się tych michałków waszych nie wyuczę. FILAMINTA Bezwstydna! „Michałkami” zwać tę mowę szczytną, Z której soków rozumu wszystkie płody kwitną! MARCYNA Gdy człek z człekiem dogada się, cóż więcej potrza; A od takich wymysłów gęba nie jest słodsza. FILAMINTA Macież! Czyżby nie stracił cierpliwości święty? „Cóż więcej potrza!” BELIZA Mózgu w uporze zawzięty! Czyliż, mimo opiekę naszą tak wytrwałą, Nigdy cię nie nauczym mówić jak przystało? „Cóż” zamiast „czegóż” kładziesz, a „trza” zamiast „trzeba”: Drugi przypadek z czwartym mieszasz, wielkie nieba! MARCYNA Ja tam tak jak paniusia na książkach nie bita, Gadam tak, jak mój ojciec gadali, i kwita. FILAMINTA Och! I możnaż to ścierpieć? BELIZA Solecyzm straszliwy! FILAMINTA To morderstwo dla duszy na dźwięki wrażliwej. BELIZA Twój umysł, trzeba przyznać, dziwnie jest ubogi! „Ojciec” jest w pojedynczej, „gadali” znów w mnogiej Liczbie. Czy wiecznie będziesz walczyć z gramatyką? MARCYNA Co paniusi ubrdało się dziś z tą motyką? FILAMINTA O nieba! BELIZA Gramatykę gwałcisz raz po razu: Wszak winnaś pochodzenie znać tego wyrazu. MARCYNA Niech se skąd chce pochodzi, Bóg go wiedzieć raczy, A mnie ta nic do tego. BELIZA O, mózgu prostaczy! Jak pogodzić przymiotnik z formą rzeczownika, Jak czasownik odmieniać, o tym gramatyka Uczy nas właśnie. MARCYNA Kiedy ja powiem paniusi, Że ja nie znam tych państwa. FILAMINTA Cóż człowiek znieść musi! BELIZA To są nazwy wyrazów; i w tym sztuka leży, Aby je zgodzić z sobą wszystkie jak należy. MARCYNA A niechże się tam godzą albo kłócą zdrowe. FILAMINTA / do Belizy / Ech, Boże! Skończże już te gawędy jałowe. / Do Chryzala / Byś ją wyrzucił za drzwi, więc cię nie uproszę? CHRYZAL Ależ owszem. / Na stronie / Ustąpić trzeba jej po trosze. / Głośno do Marcyny / Idź, nie drażnij już pani, odejdź stąd, Marcyno. FILAMINTA Co! Tak sobie poczynasz z zuchwałą dziewczyną! W ceremonie się jakieś bawisz z tą łajdaczką! CHRYZAL Ja? Gdzieżby? Ostro Ruszaj zaraz! Łagodniej, półgłosem Idź już, idź, biedaczko. SCENA SIÓDMA / Filaminta, Chryzal, Beliza. / CHRYZAL No, zatem już odeszła; stało ci się zadość; Lecz nie powiem, bym dzielił w tym względzie twą radość: Wypędziłaś dziewczynę roboczą i wierną, I, dla głupstwa, dom szkodę poniesie niezmierną. FILAMINTA Chcesz zatem, bym ją wiecznie cierpiała przy sobie, By uszy me dręczyła w najsroższym sposobie, Tok języka gwałciła bez najmniejszych względów Barbarzyńskim chaosem wysłowienia błędów, Wyrazów skoszlawionych, w które, dla okrasy, Tka swe przysłowia, dobre dla ulicznej masy? BELIZA To prawda, że już trudno jest wytrzymać czasem, Jak ona wciąż na udry idzie z Wogelasem; Lękam się, iż mnie kiedy przyprawią o spazmy Jej ciągłe kakofonie albo pleonazmy. CHRYZAL Cóż stąd, że z Wogelasem zgodzić się nie umie, Jeśli na kuchni za to dobrze się rozumie? Już ja wolę, że kiedy obiera ziemniaki, Z czasownikiem źle zgodzi tam przysłówek jaki I na gminnych wyrażeń sto sobie pozwoli, Niż kiedy spali mięso lub rosół przesoli. Żyję z dobrej polewki, nie z pięknych orzeczeń: Wogelas nie nauczy, jak się robi pieczeń; I sam Malherbe z Balzakiem, choć pieją tak górnie, Gdyby ich zamknąć w kuchni, staliby jak durnie. FILAMINTA Gminność tej myśli w głowę uderza jak ćwiekiem! Jakiż upadek komuś, co się zwie człowiekiem, Grzęznąć tak bez ustanku wśród ziemskich kłopotów, Zamiast swe skrzydła prężyć do górniejszych lotów! I cóż znaczy to ciało nędzne, łachman biedny, By warte było bodaj myśli naszej jednej? Czyż nie winniśmy raczej zdusić w swoim łonie… CHRYZAL Ciało moje, to ja sam; muszę więc dbać o nie. Łachmany, niech tak będzie, ale moje własne. BELIZA Ciało z duchem spojone jest, bracie, to jasne; Lecz, jak nas uczy mędrców pojęcie najszersze, Duch przed ciałem mieć zawsze winien miejsce pierwsze; I główną naszą troską, najważniejszym krokiem, Jest żywić go nauki życiodajnym sokiem. CHRYZAL Jeśli w ten sposób ducha waszego żywicie, To z tej strawy go czeka bardzo nędzne życie; Żadnej troski nie macie o to, żadnej pieczy, Aby… FILAMINTA Ach, ach! Ta „piecza” uszy mi kaleczy, Dziwna się z tego słowa dobywa stęchlizna. BELIZA Że dobrze myszką trąci, to ci każdy przyzna. CHRYZAL Mam wam prawdę powiedzieć? Słuchajcie więc obie, Niech już raz zrzucę wreszcie, co mam na wątrobie: Za wariatki was mają; i choć nie przykładam… FILAMINTA Co? Co? Co? Co? CHRYZAL / spłoszony, do Belizy / Do ciebie, moja siostro, gadam. Na najmniejszy *solecyzm* w mowie jesteś tkliwa, Lecz w czynach twoich więcej solecyzmów bywa. Te książki wasze, to są bezpotrzebne graty: Prócz grubego Plutarcha, w którym me rabaty Prasuję, w piecu spalić warto kram ten cały, A niechby się rozumy doktorom zostały. Nieźle byłoby, sądzę, również ściągnąć z dachu Lunetę długą, przedmiot ludzkiego postrachu, Również sto innych figlów, co mieszkanie zdobi; Nie podglądać co tam kto na księżycu robi, A tym, co w domu słychać, zająć się czasami, Gdzie wszystko dzisiaj chodzi do góry nogami. Nie idzie to z pewnością nikomu na zdrowie, Gdy żona kram z nauką zakłada w swej głowie: Kształtować po bożemu umysł swoich dziatek, Służby doglądać, w domu ład trzymać i statek, Baczyć, czy się w dochodach wydatek pomieści, Oto jej filozofia, to rozum niewieści. Nasi ojcowie pewnie w głowie mieli olej, Gdy mawiali, że taka jest stworzenia kolej I że kobieta doszła swych rozumów miary, Gdy pozna co opończa, a co szarawary. Ich żony nie czytały, lecz dom wiodły suto; Kuchenne sprawy były im światłą dysputą, A ich księgami igły, nici i tamburek, Którymi sporządzały wyprawy swych córek. Dzisiejsze damy zgoła inną wzięły postać: Wszystkie piszą, chcą gwałtem autorkami zostać; Żadna wiedza dziś nie jest zbyt górną kobiecie, A w moim domu bardziej niż gdziekolwiek w świecie. Zgłębia się tu sekrety i ziemi, i nieba, I wszystko tu umieją prócz tego, co trzeba. Wiedzą, jak księżyc chodzi, jak gwiazda polarna, Saturn, Mars i Wenera: korzyść z tego marna Dla domu, bo, gdy kwitnie mądrość znamienita, Co się tam w garnkach dzieje, o to nikt nie spyta. Służba również do waszych dostraja się tonów I miast miotły wszelakich chwyta się andronów. Rozumować w tym domu dziś zabawą całą, Aż to rozumowanie zeń rozum wygnało!… Jedno, czytając książkę, pieczeń mi przypali; Drugie, gdy ja pić wołam, właśnie wiersze smali: Słowem, toście zdołały sprawić w czas niedługi, Że mam w mym domu służbę, a nie mam usługi. Pozostała mi bodaj ta dziewczyna biedna, Co zarazy uniknąć zdołała choć jedna, I oto wypędzacie ją z wielkim hałasem Za to, że nie dość dobrze żyje z Wogelasem. Mówię siostrze, że żółć mnie zalać wnet gotowa: (Bo, jak rzekłem, do ciebie stosuję te słowa); Przejadła mi się wreszcie w domu ta łacina, A zwłaszcza dość mam tego pana Trysotyna! Wszak to on otumanił was przez swoje wiersze: Wszystko, z czym się odezwie, to brednie najszczersze, Każdym słowem sensowi zdrowemu urąga, I za jego pięć klepek nie dałbym szeląga. FILAMINTA Trudno w podlejszych słowach dać myśl bardziej niską. BELIZA Widziałże kto komórek grubsze zbiorowisko, Z bardziej gminnych atomów duszę ulepioną? I jaż z krwi tejże samej mogę być zrodzoną? W rozpacz mnie wtrąca ciężką wspólność naszej rasy; Odchodzę, wstyd unosząc z niej po wszystkie czasy. SCENA ÓSMA / Filaminta, Chryzal. / FILAMINTA Cóż, czy jeszcze na sercu coś ci pozostało? CHRYZAL Mnie? Nic. Nie mówmy o tym więcej; już się stało. Przejdźmy do innej sprawy. Twa starsza dziewczyna Zżyma się, o małżeństwie gdy kto jej wspomina; To kawał filozofki; niechaj i tak będzie; Najmniejszych ci zarzutów nie czynię w tym względzie: Lecz, że młodsza jej siostra zgoła znów jest inną, Mniemam, żeby Henryczce naszej się powinno Poszukać męża… FILAMINTA Owszem; już myślałam o tem, I zwierzę ci się z moich zamiarów przedmiotem. Pan Trysotyn, co ludziom kością w gardle stoi I co nie miał zaszczytu zdobyć łaski twojej, Jest tym, którego właśnie wyborem się szczycę, I lepiej wiem od ciebie, co trzeba Henryce. Wszelka dysputa tutaj byłaby stracona I rzecz ta jest przeze mnie już postanowiona. Rozgłaszać tego niech się mój pan mąż nie trudzi; Sama o tym z twą córką chcę pomówić wprzódziej. Są przyczyny po temu; i miej to w pamięci, Że, gdybyś pisnął, zaraz poznam, co się święci. SCENA DZIEWIĄTA / Aryst, Chryzal. / ARYST Spotkałem twoją żonę, wnoszę z tego zatem, Że musiała rozmowę tu mieć z panem bratem. CHRYZAL Tak. ARYST I z jakimże skutkiem? Cóż na to twa żona? Dostaniemy Henrykę? Rzecz już załatwiona? CHRYZAL Nie ze wszystkim. ARYST Odmawia? CHRYZAL Nie odmawia wcale. ARYST Zatem waha się jeszcze? CHRYZAL Nie waha się; ale… ARYST Cóż więc? CHRYZAL Ona o innym całkiem zięciu śpiewa. ARYST O innym? CHRYZAL Tak, o innym. ARYST Jakże się nazywa? CHRYZAL Pan Trysotyn. ARYST Trysotyn? On? Twojej dziewczynie…? CHRYZAL Tak, ten, co wierszem gada ciągle po łacinie. ARYST I tyś się na to zgodził? CHRYZAL Ja? Niech mnie Bóg chroni! ARYST I cóżeś odpowiedział? CHRYZAL Nic; do takiej broni Się uciekłem, by sprawę uchylić skutecznie. ARYST W istocie, świetny sposób! Roztropnie a grzecznie! Czyś bodaj za Klitandrem przemówił dwa słowa? CHRYZAL Nie, bo, skoro o innym zięciu była mowa, Sądziłem, iż wyrywać z tym nie zda się na nic. ARYST W istocie, że przezorność twoja nie ma granic, Powiedz, bracie, czy ty się sam nie wstydzisz tęgo? Godzisz się, by mężczyzna był takim ciemięgą, Aby, siedząc w ten sposób pod pantoflem żony, Dla swej woli nie znalazł ni słówka obrony? CHRYZAL Oj, braciszku, inaczej by-ć się o tym rzekło, Gdybyś wiedział, co znaczy mieć w swym domu piekło. Ja lubię ciszę, zgodę, wywczasy spokojne, A żona moja straszna, gdy rozpocznie wojnę! Filozofia w jej oczach jest zaletą rzadką, Lecz to jej nie przeszkadza być wściekłą furiatką; I mimo wszystkie wzniosłe skłonności jej duszy Lada drobiazg w niej zaraz całą żółć poruszy. Niech się kto jej przeciwi bodaj na pół słowa, Już burza najstraszliwsza na tydzień gotowa. Skoro zacznie, ze strachu jestem na pół żywy, Nie wiem, gdzie się mam schować: to smok jest prawdziwy; I gdy dom drży calutki w piekielnej rozterce, Jeszcze jej muszę mówić: „Duszko moja, serce!” ARYST Żartujesz chyba sobie. Powiem ci więc szczerze, Że zło jedynie z twego tchórzostwa się bierze; Na słabości twej tylko wspiera się jej władza I miękkość twa nadmierna na ów tron ją sadza. Sam oddaje jej berło w ręce brat dobrodziej, Potem się dziwi jeszcze, że go za nos wodzi. Co! Więc nie możesz, cierpiąc taką rzeczy postać, Raz się odważyć na to, by mężczyzną zostać? Zmusić, by twych rozkazów słuchała niewiasta I zdobyć się na słowo: „Ja tak chcę i basta!” Bab kilku ustępując nagonce zuchwałej, Pozwolisz swego dziecka los zniweczyć cały, Całe swe mienie przelać na tego pajaca Za to, że im łaciną w babskich łbach przewraca? Wierszorób, co jedynie przez usta twej żony Filozofa, poety mianem jest ochrzczony, Mistrza, co w czułych rytmach nad wszystkich się wznosi, A o którym świat zgoła znów inaczej głosi! Jeszcze raz ci powtarzam: to są czyste żarty, I za takie mazgajstwo śmiechu byłbyś warty. CHRYZAL Masz słuszność; źle zrobiłem; lecz dziś brat zobaczy, Że do tej sprawy wezmę się zgoła inaczej. ARYST Piękne postanowienie. CHRYZAL Wszak to sensu nié ma, Gdy żona swego męża pod pantoflem trzyma. ARYST Słusznie. CHRYZAL Mej łagodności zbyt już nadużyła. ARYST To prawda. CHRYZAL Ma powolność zbyt uległą była. ARYST Z pewnością. CHRYZAL Dziś być musi przez wszystkich uznanem, Że córka jest mą córką, żem ja tu jest panem I że za tego pójdzie, z kim ja ją zaślubię. ARYST To się nazywa mówić. Otóż tak cię lubię. CHRYZAL Wszak sprzyjasz Klitandrowi; znasz jego mieszkanie, Powiedz mu, niech mi tutaj w tejże chwili stanie. ARYST Idę, lecę w te pędy. CHRYZAL Długo się cierpiało; Lecz odtąd już mężczyzna ze mnie gębą całą! AKT TRZECI SCENA PIERWSZA / Filaminta, Armanda, Beliza, Trysotyn, Lepine. / FILAMINTA Usiądźmy tu spokojnie, wysłuchać w skupieniu Tych wierszy, których waga jest w każdym odcieniu. ARMANDA Płonę z niecierpliwości! BELIZA Po prostu wariuję! FILAMINTA / do Trysotyna / Każdy drobiazg pańskiego pióra mnie czaruje… ARMANDA Nieci urok, co w duszy trwa po wszystkie czasy. BELIZA To są dla ucha mego wymyślne frykasy. FILAMINTA Naszych tęsknych udręczeń nie przedłużaj, proszę. ARMANDA Uspokój je. BELIZA Daj poznać te lube rozkosze. FILAMINTA Żądze me twój epigram zaspokoi tylko. TRYSOTYN / do Filaminty / Biedne dziecię, świat ledwie ujrzało przed chwilką: Los jego niewątpliwie wzruszać panią może, Bom urodził je właśnie tu, na twoim dworze. FILAMINTA Bym je kochała, starczy ojca jego miano. TRYSOTYN Uznanie twoje matką będzie mu przybraną. BELIZA Ileż poloru! SCENA DRUGA / Henryka, Filaminta, Beliza, Armanda, Trysotyn, Lepine. / FILAMINTA / do Henryki, która chce odejść / Zostań! Gdzież ty chcesz uchodzić? HENRYKA Lękałam się tak miłej rozmowie przeszkodzić. FILAMINTA Zbliż się tutaj i wytęż wszystkie swe organa, A wnet spotka je rozkosz niewypowiedziana. HENRYKA Wybacz, matko, lecz ja mam dowcipu zbyt mało I daru do tych uciech jakoś mi nie stało. FILAMINTA Nic nie szkodzi: chcę również mówić z tobą potem, By cię obznajmić z pewnym dość ważnym przedmiotem. TRYSOTYN / do Henryki / O naukach snadź pani niewiele rozumiesz I starczy ci za wszystkie, że czarować umiesz. HENRYKA Ani jedno, ni drugie; i wcale przed panem… BELIZA Ach, pomyślmy o naszym dzieciątku kochanem. FILAMINTA / do Lepina / Dalej, krzeseł! Bądź trochę żwawszy do posługi. / Lepine przewraca się. / Widzicie błazna! Pada mi tutaj jak długi, Chociaż uczyłyśmy go o ciał równowadze! BELIZA Nie wiesz, trutniu, co w tobie zniszczyło tę władzę? I żeś widać z swej osi przesunął na chwilę To, co punktem ciężkości nazywamy w bryle? LEPINE Domyśliłem się tego, kiedy już leżałem. FILAMINTA / za odchodzącym Lepinem / Gamoń! TRYSOTYN Że nie jest ze szkła, jego szczęściem całem. ARMANDA Wszędzie pan siejesz dowcip. BELIZA Łowisz go jak wędką. / Siadają. / FILAMINTA Niechże pan teraz ucztę swą zastawia prędko. TRYSOTYN Dla głodu, jaki raczą okazywać panie, Zbyt skromne będzie jedno z ośmiu wierszy danie, I sądzę, że biesiady nie przeciążę wcale, Jeśli przy epigramie czy tam madrygale Dam przystawkę sonetu, o której powiada Sama księżna, iż smaczek wytworny posiada. Szczypta soli attyckiej kryje się w nim na dnie, Sądzę więc, że i paniom do smaku przypadnie. ARMANDA Ach, któż by o tym wątpił. FILAMINTA Nie traćmy więc czasu. BELIZA / przerywając Trysotynowi, ilekroć ten zaczyna czytać / Luby dreszcz w sercu moim odczuwam zawczasu. Całe życie poezji mogę słuchać chętnie: Zwłaszcza czułe wierszyki uwielbiam namiętnie. FILAMINTA Gdy będziemy przerywać, nie rozpocznie, wierzcie. TRYSOTYN So… BELIZA / do Henryki / Cicho, ty tam, mała. ARMANDA Ach, niech czyta wreszcie! TRYSOTYN SONET NA FEBRĘ KSIĘŻNEJ URANII. Gdzież twa przezorność, niebogo, Że przyjmujesz tak wspaniale I gościsz tak okazale Swą nieprzyjaciółkę srogą. BELIZA Cóż za śliczny początek! ARMANDA Niby od niechcenia! FILAMINTA U niego słowo każde w puch lekki się zmienia. ARMANDA „Gdzież twa przezorność!” Jak to wykwintnie się snuje! BELIZA „Gościć nieprzyjaciółkę” nad wszystkim góruje. FILAMINTA Uwielbiam to „wspaniale” i to „okazale”, Te dwa przysłówki z sobą brzmią tak doskonale! BELIZA Dalej słuchajmy, dalej! TRYSOTYN Gdzież twa przezorność, niebogo, Że przyjmujesz tak wspaniale I gościsz tak okazale Swą nieprzyjaciółkę srogą. ARMANDA „Gdzież twa przezorność!” BELIZA „Gościsz swą nieprzyjaciółkę!” FILAMINTA „Wspaniale i okazale!” TRYSOTYN Wypędź ją najkrótszą drogą, Niech opuści piękne sale, Bo ta niewdzięczna, zuchwale Godzi na twą istność drogą. BELIZA Chwileczkę! Niechże mi pan odetchnąć pozwoli. ARMANDA Niech się nam pan nacieszyć da wszystkim do woli. FILAMINTA Przy tych wierszach tak dziwnie coś w duszy nam śpiewa, Iż chwilami się zdaje, że człowiek omdlewa. ARMANDA Te „piękne sale”, jak to powiedziane wdzięcznie! Jak pan tu metafory umiał użyć zręcznie! FILAMINTA Ach, w tym „najkrótszą drogą” jakiż wdzięk szalony! Ten ustęp, moim zdaniem, jest nieopłacony. ARMANDA „Najkrótszą drogą” we mnie również podziw budzi. BELIZA „Najkrótszą drogą” słyszeć sto razy nie znudzi. ARMANDA Chciałabym ten wiersz stworzyć. BELIZA Wart całego dzieła. FILAMINTA Czy każda z was tak dobrze jak ja go pojęła? ARMANDA i BELIZA Och! Och! FILAMINTA Wypędź ją „najkrótszą drogą”; Znaczy: stanowczość twoja niech na nic nie zważa, Niechaj jej ostateczność żadna nie przeraża. Och, to „najkrótszą drogą” jest bardzo wymowne! Nie wiem jak kto, lecz dla mnie to brzmienie dosłowne Wiąże się w domyślników tysiączne ogniwa. BELIZA To pewna, że niejedna się w tym rzecz ukrywa. FILAMINTA / do Trysotyna / Czyś pan choć czuł, gdyś tworzył to „najkrótszą drogą”, To wszystko, co te słowa obudzić w nas mogą? O tym, co ono mówi, czyś myślał choć chwilę? I czyś świadomie włożył w nie dowcipu tyle? TRYSOTYN He, he. ARMANDA „Niewdzięczna” również me serce uwiodło: Wypędź febrę niewdzięczną, niegodziwą, podłą, Której płacą za naszą gościnę — choroba. FILAMINTA Słowem, równie są wdzięczne czterowiersze oba. Przejdźmyż do tercyn; już się doczekać nie mogę. ARMANDA Ach, jeszcze raz nam powtórz tę „najkrótszą drogę”. TRYSOTYN FILAMINTA, ARMANDA i BELIZA „Najkrótszą drogą!” TRYSOTYN FILAMINTA, ARMANDA i BELIZA „Piękne sale!” TRYSOTYN FILAMINTA, ARMANDA i BELIZA Och, ta „niewdzięczna” febra! TRYSOTYN FILAMINTA „Twoją istność drogą!” ARMANDA i BELIZA Och! TRYSOTYN FILAMINTA, ARMANDA i BELIZA Och! TRYSOTYN FILAMINTA Już nie mogę! BELIZA Omdlewam! ARMANDA Rozkoszy zbyt wiele! FILAMINTA Tysiąc dreszczyków słodkich przebiega po ciele! ARMANDA „Do kąpiel wieziesz ją? Dobrze!” BELIZA „Bez miłosierdzia utopże”… FILAMINTA „Ją tam swoją własną ręką”. „Własną swą ręką, tak, utopże ją tam, w kąpielach”. ARMANDA Jak po kwiatach się pośród pańskich wierszy kroczy. BELIZA Gdzie się zwrócić, tam powab jakiś ciągnie oczy. FILAMINTA Każda strofa otwiera nam światy nieznane. ARMANDA To są ścieżynki drobne różami zasłane. TRYSOTYN Więc, w oczach pań, ten sonet… FILAMINTA Czarujący, boski: Nie oddałabym za nic jednej jego zgłoski. BELIZA / do Henryki / Jak to! Ty cudów owych słuchasz z takim chłodem! Dziwnie to świadczy bardzo o twym sercu młodem. HENRYKA Do jakiej kto stworzony, taką chce grać rolę; Widać nie moje miejsce w tak wykwintnym kole. TRYSOTYN Jeśli, czytając, z pani cierpliwością igram… HENRYKA Bynajmniej. Ja nie słucham. FILAMINTA Ach, prędzej! Epigram! TRYSOTYN „Na czerwoną, wyzłacaną karetę, ofiarowaną pewnej zaprzyjaźnionej damie.” FILAMINTA Każdy tytuł rzadkiego coś już w sobie mieści. ARMANDA Gotuje nas niejako do powabów treści. TRYSOTYN Miłość mi więzy swoje sprzedaje tak drogo… FILAMINTA, ARMANDA i BELIZA Ach! TRYSOTYN Że resztki mych dostatków ledwie starczyć mogą; I gdy oglądasz tę piękną karocę, Na której złota się tyle migoce, Że miasto olśniewa całe I Lais mej mnoży chwałę… FILAMINTA Ach, „Lais moja!” znać w tym umysł wykształcony. BELIZA Dla mnie formy finezje warte są miliony. TRYSOTYN I gdy oglądasz tę piękną karocę, Na której złota się tyle migoce, Że miasto olśniewa całe I Lais mej mnoży chwałę… Wiedz, że te piękne złote na czerwonym wieńce To wszystko moje są złote czerwieńce. ARMANDA Och! Och! To zakończenie niespodziane zgoła. FILAMINTA Nikt mu w igraszce słownej dorównać nie zdoła. BELIZA To nadzwyczajne! „Złote na czerwonym wieńce To moje złote czer-wieńce! ” FILAMINTA Nie wiem, czym jest przez niego tak oczarowana, Lecz, doprawdy, od chwili gdy poznałam pana, W wierszu czy prozie nic mu nie widzę równego. TRYSOTYN / do Filaminty / Gdyby pani nam chciała pokazać coś swego, My byśmy znowu mogli podziwiać z kolei. FILAMINTA Z wierszy nic nie mam; w zamian nie tracę nadziei Wnet mu przedstawić, gdy to pana nie przestraszy, Ośm rozdziałów z projektu akademii naszej. Platon, kiedy ogłaszał swych dumań wyniki, Dał nam jedynie zamiar swojej Republiki; Ja mój pragnę uwieńczyć rzeczywistym skutkiem I spisałam już prozą rzecz w zarysie krótkim. Wyznaję, że nie mogę patrzeć bez zgryzoty, Jak umysłu naszego krzywdzą dziś przymioty; I czas nareszcie pomścić, to każdy mi przyzna, To poniżenie, w które spycha nas mężczyzna, Myśli nasze kierując na błahostki same I zamykając szczytną do światłości bramę. ARMANDA Tak; to jest nazbyt ciężka naszej płci zniewaga, Że po dowcipie naszym jeno się wymaga, By płaszczyk lub spódniczka stały mu się światem Lub by żył lada haftem nowym lub brokatem. BELIZA Trzeba się wydrzeć z tego sromotnego działu I umysł nasz w podniebia wydźwignąć pomału. TRYSOTYN Dla dam jestem najgłębszą czcią zawsze przejęty, I jeżeli uwielbiam ich oczu diamenty, Również ducha ich blaski podziw budzą we mnie. FILAMINTA Płeć nasza mu oddaje podziw ten wzajemnie. Jednak chcemy okazać mędrków kliczce dumnej, Co w sobie tylko widzieć chce wiedzy kolumny, Że i kobietom rola ta nieźle przystała I że również uczone mogą tworzyć ciała, Rzecz całą wiodąc nawet roztropniej a śmielej; Łącząc to, co dotychczas zazwyczaj się dzieli, Gruntowność wiedzy żeniąc z wdziękiem wysłowienia, Naturę przenikając drogą doświadczenia, Kwestie wszelakie ważąc w sposobie dokładnym, Przyjmując każdy pogląd, nie wiążąc się żadnym. TRYSOTYN Ja z perypatetycznych teorii się wiodę. FILAMINTA Ja znów w abstrakcjach cenię platońską metodę. ARMANDA Dla mnie wśród nich Epikur to najtęższa głowa. BELIZA Teorię drobnych ciałek jam przyjąć gotowa, Lecz z próżnią się nie mogę zgodzić; mówiąc szczerze, Bardziej mi się podoba nasz wszechświat w eterze. TRYSOTYN Kartezjusza zasadę magnetyczną cenię. ARMANDA Ja lubię jego wiry. FILAMINTA Ja światów ciążenie. ARMANDA Spieszno mi, byśmy mogły rozpocząć zebrania I przystąpić czym prędzej już do odkrywania. TRYSOTYN Do pracy pań nadzieje wiąże ludzkość duże: Niezbyt wiele tajemnic jest dla was w naturze. FILAMINTA Ja wnet ważnym odkryciem męski świat podrażnię, Bo ludzi na księżycu spostrzegłam wyraźnie. BELIZA Ja ludzi nie widziałam: za to tym się szczycę, Żem tam, jak was tu widzę, poznała dzwonnice. ARMANDA Będziemy się zajmować po równi fizyką, Historią, moralnością, wierszem, polityką. FILAMINTA Ja zwłaszcza pragnę zgłębiać moralności prawa: Najwyższych duchów na tym opiera się sława; Lecz we mnie stoicyzmu hasło podziw budzi I twórca jego dla mnie jest najpierwszym z ludzi. ARMANDA Z kolei się języka prawidła naznaczy: Niejedno się skieruje w nim zgoła inaczej. Każda z nas, bądź z rozsądku, bądź z fantazji czystej, Poprzysięgła w odrazie zachować wieczystej Pewne imiona, nazwy, przysłówki lub słowa, Które jedna dla drugiej skreślić jest gotowa: Te bez wytchnienia ścigać będziemy śmiertelnie I tym otworzym naszą wysoką uczelnię, By ogłosić proskrypcję, która w całej grozie Potępi te wyrazy i w wierszu, i w prozie. FILAMINTA Lecz najpiękniejszy projekt Akademii naszej, Zadanie, od którego nic nas nie odstraszy, Chlubny zamiar, co poklask pozyska wspaniały U wszystkich pięknych duchów potomności całej, To będzie tępić brudne zgłoski bez wytchnienia, Co w najpiękniejszych słowach są źródłem zgorszenia, Co trutniom dostarczają zbyt łatwej igraszki I w lichych żartownisiów wślizgują się fraszki; Te dwuznaczniki szpetne, których tyle mieści Język nasz, obrażając jawnie srom niewieści. TRYSOTYN Oto idea z myśli szlachetnych wysnuta! BELIZA Wkrótce pokażem panu gotowe statuta. TRYSOTYN Z góry pewien mądrości ich jestem i wdzięku. ARMANDA My, z praw naszych, będziemy władzę miały w ręku: Wiersz czy prozę pod sąd nasz poddać muszą wszyscy; Rozum mieć będziem tylko my i nasi bliscy; Każdemu wyrok srogi jakąś łatkę przypnie, My jedne pisać będziem mądrze i dowcipnie. SCENA TRZECIA / Filaminta, Beliza, Armanda, Henryka, Trysotyn, Lepine. / LEPINE / do Trysotyna / Panie, jegomość jakiś mówić z panem żąda: Cały czarno ubrany, słodziutko wygląda. TRYSOTYN Mój uczony przyjaciel, co błaga już dawno, By mógł poznać rodzinę z talentów tak sławną. FILAMINTA Chciej go wprowadzić: pełne panu prawa dajem. / Trysotyn idzie naprzeciw Wadiusa. / SCENA CZWARTA / Filaminta, Beliza, Armanda, Henryka. / FILAMINTA / do Armandy i Belizy / Postarajmyż się godnie uczcić go nawzajem. / Do Henryki, która chce odejść / Dokąd? Mówiłam chyba dosyć zrozumiale, Że jesteś mi potrzebna. HENRYKA Nie pojmuję wcale… FILAMINTA Zostań: wnet ciekawości twej zadość się stanie. SCENA PIĄTA / Trysotyn, Wadius, Filaminta, Beliza, Armanda, Henryka. / TRYSOTYN / przedstawiając Wadiusa / Oto człowiek, co marzy, by mógł poznać panie; Przedstawiając go, pani, przed oblicze twoje, Żem profana tu przywiódł, o to się nie boję Być obwinionym: wart jest zasiadać w tym gronie. FILAMINTA Wystarczy, że go pańskie tutaj wiodą dłonie. TRYSOTYN Dzieła starych autorów na wylot posiada I po grecku z pewnością nikt go nie przegada. FILAMINTA / do Belizy / Po grecku, och! Po grecku! Chciej pan siadać, proszę. BELIZA / do Armandy / Ach, po grecku! ARMANDA Po grecku! Cóż to za rozkosze! FILAMINTA Więc pan umie po grecku? … Ach, pozwól mi, panie, Przez miłość dla greczyzny to ucałowanie. / Wadius całuje również Belizę i Armandę. / HENRYKA / do Wadiusa, który ją również chce ucałować. / Przepraszam pana, ale nie rozumiem greki. / Siadają. / FILAMINTA Greckie dzieła cześć moją posiadły na wieki. WADIUS Lękam się, czy, wiedziony gorącym zapałem Poznania pań, natrętnym się oto nie stałem; Czy im momentów światłych zabaw nie zabiorę… FILAMINTA Panie, greka nie może być nigdy nie w porę. TRYSOTYN Zresztą, to mistrz prawdziwy i prozy, i wierszy, I nietrudno zdobędzie poklask pań najszczerszy. WADIUS Ach, to autorów naszych przywarą jest częstą, Że rozmowę czytaniem szpikują zbyt gęsto; Przy stole, na przejażdżce, w alkowie czy w sieni, Ci lektorzy nużących wierszy nieznużeni! Nie wiem, czy jest w mych oczach rzecz równie obrzydła, Jak autor, co gdzie może, wciąż żebrze kadzidła, I co, nad pierwszym lepszym używszy przemocy, Zamęcza go płodami swych bezsennych nocy. Nigdym podobnej rzeczy pojąć nie był w stanie; I pod tym względem z Grekiem pewnym dzielę zdanie, Co poskramiał swe ucznie, mieniąc srogim grzechem Czytanie swych utworów z zbyt wielkim pośpiechem. Oto ulotny wierszyk, którego przedmiotem Zwada kochanków; sąd wasz rad usłyszę o tem. TRYSOTYN Przed wszystkimi twe wiersze prym wiodą niezmiennie. WADIUS W twoich Wenus i Gracje królują promiennie. TRYSOTYN W słów doborze celujesz misternym a gładkim. WADIUS Ithos z pathosem łączysz z darem iście rzadkim. TRYSOTYN Pańskie eklogi stylem swoim znamienitym Zaćmiewają Wirgila razem z Teokrytem. WADIUS W odach zespalasz wielkość z wdziękiem wprost nieznanym I Horacy pozostał daleko za panem. TRYSOTYN Możeż być coś milszego nad pańskie piosenki? WADIUS Czyż zdoła coś prześcignąć sonet pańskiej ręki? TRYSOTYN Najmniejsze twoje rondo to poemat mały. WADIUS Cóż przewyższy dowcipem pańskie madrygały? TRYSOTYN W balladach zwłaszcza jesteś pan podziwu godnym. WADIUS W rymowanych końcówkach mistrzemś niezawodnym. TRYSOTYN Gdyby Francja nie była na piękno tak głucha… WADIUS Gdyby nasz wiek oceniać umiał twory ducha… TRYSOTYN W złotej karocy dziś byś objeżdżał stolicę. WADIUS Lud zdobiłby posągiem twym każdą ulicę. / Do Trysotyna / Hm! Oto ta ballada; i będę tak śmiały Prosić… TRYSOTYN O febrze zna pan już sonecik mały, Która księżnę Uranię ciągle dręczy pono? WADIUS Tak, w jakimś towarzystwie wczoraj go mówiono. TRYSOTYN Czy wiesz pan, kto autorem? WADIUS Nie pytałem o to, Bo cały sonet straszną zdał mi się lichotą. TRYSOTYN Jednak mnóstwo zachwytów obudził dokoła. WADIUS To niestety wartości dodać mu nie zdoła, I, gdybyś go pan słyszał, zgodziłbyś się ze mną. TRYSOTYN Swoje mniemanie wpierasz pan we mnie daremno; Wszak mało kto na taki sonet się zdobędzie. WADIUS Niech mnie Bóg od podobnych chroni w każdym względzie. TRYSOTYN Ten, kto lepszy napisze, jeszcze się nie rodził; A za dowód wystarczy, żem to ja go spłodził. WADIUS Pan? TRYSOTYN Ja. WADIUS Hm, nie rozumiem zatem, co się stało. TRYSOTYN Widać łaski w twych oczach znalazłem zbyt mało. WADIUS Musiałem być widocznie jakiś roztargniony Lub ten, co czytał, ujął rzecz z fałszywej strony. Lecz porzućmy już sprzeczkę. Zatem ta ballada… TRYSOTYN Dla mnie ballada mało wartości posiada: Dawno już czas jej minął; starzyzna niemodna. WADIUS Mimo to w oczach wielu zachwytu jest godna. TRYSOTYN Być może; ja zaś do niej wstręt stanowczy czuję. WADIUS Wartości jej to pewnie zgoła nie ujmuje. TRYSOTYN To zatęchłych pismaków rodzaj ulubiony. WADIUS Dziw zatem, że naganę spotyka z twej strony. TRYSOTYN Dość niezdarnie ubierasz mnie w swoje przymioty. / Wszyscy wstają. / WADIUS Na mnie chcesz rzucić ciężar własnej swej głupoty. TRYSOTYN Ejże, nędzny bazgraczu, tak cię złość uniosła? WADIUS Ejże, ty wierszokleto, zakało rzemiosła! TRYSOTYN Śmieciarzu literacki, rabusiu wytarty! WADIUS Chamski łbie!… FILAMINTA Ech, panowie, to są chyba żarty? TRYSOTYN / do Wadiusa / Idź no, oddaj, co z kogo zdarły twe grabieże, Niechaj Grek i Rzymianin co swoje zabierze. WADIUS Z powrozem cię u szyi pod Parnas powleką, Żeś Horacego zrobił w wierszach swych kaleką. TRYSOTYN Dużoś swą książką zdobył sławy i pieniędzy! WADIUS Twój wydawca w szpitalu gdzieś tam kona z nędzy. TRYSOTYN Imię moje wysoko jaśnieje nad tobą. WADIUS Tak, autor Satyr zajął się twoją osobą. TRYSOTYN Twoją również się zajął. WADIUS Ale poznać można, Że ze mną on obchodzi się bardzo z ostrożna. Tu i ówdzie, nawiasem, ledwie czasem przytnie W gronie innych autorów znanych nam zaszczytnie; Tobie zaś i spokoju chwili nie zostawi I świat twoją osobą raz po razu bawi. TRYSOTYN To właśnie tylko może mnie podnieść w mej dumie: Ciebie jak mizeraka on pomieścił w tłumie; Mniema, iż by cię zgnębić, dosyć raz uderzyć I szkoda sił, by z tobą powtórnie się mierzyć; W mej osobie godnego widząc przeciwnika, Raz po razu z zapałem się ze mną potyka; I pewnie by swych ciosów nie ponawiał wiecznie, Gdyby mniemał, iż zdławił mnie już ostatecznie. WADIUS Me pióro cię nauczy gwizdać po kościele! TRYSOTYN Mojemu, by cię zniszczyć, nie trzeba zbyt wiele! Wierszem, prozą, łaciną, greką, ja ci stanę! TRYSOTYN U księgarza Barbina już ja cię dostanę! SCENA SZÓSTA / Trysotyn, Filaminta, Armanda, Beliza, Henryka. / TRYSOTYN Moich porywów za złe mi panie nie bierzcie: Twojegom zdania, pani, bronił tylko wreszcie, Broniąc sonetu, który znieważył tak srodze. FILAMINTA Mam nadzieję, iż panów niebawem pogodzę; Mówmy o innej sprawie. Heniu, bliżej proszę; Nie od dzisiaj niepokój ciężki w sercu noszę, Iż w tobie żadna ducha iskierka nie płonie: Lecz mam sposób, by zbudzić ją wreszcie w twym łonie. HENRYKA Troszczysz się o mnie, matko, zgoła nadaremnie, Uczoność tam pociechy nie będzie mieć ze mnie; Ja lubię żyć swobodnie i ani mi w głowie Dowcipu przednie kunszta ścigać w każdym słowie; Tej ambicji, wyznaję, zupełnie mi zbywa. Z moją głupotą czuję się bardzo szczęśliwa; I wolę się wyrażać z prosta, pospolicie, Niż mózg nad konceptami suszyć całe życie. FILAMINTA Tak; ale mnie to razi i nie pragnę wcale Folgować w moim rodzie podobnej zakale. Piękność lica jest nikłą ozdobą jedynie, Co niby kwiat przekwita, niby płomyk ginie, Z wierzchnią jedynie naszą powłoką zrośnięta; Lecz piękność duszy trwała jest i nieodjęta. Długom tedy szukała, jaką w ciebie drogą Wlać krasę, której lata naruszyć nie mogą, Jak w twym umyśle wiedzy rozniecić pochodnię I poznania pragnienie tchnąć w ducha łagodnie: Ażem wreszcie uznała, iż będzie najprościej, Złączyć cię z mężem, słynnym z umysłu bystrości. / Wskazując na Trysotyna. / Oto on; odtąd, wolą rodziców łaskawą, Zwać go przyszłym małżonkiem masz wszelakie prawo. HENRYKA Ja, matko! FILAMINTA Niech no panna fochów mi nie stroi. BELIZA / do Trysotyna / Rozumiem cię: twe oczy żebrzą zgody mojej, By z inną związać serce, w którym ja panuję. Owszem, zezwalam; chętnie pana ustępuję Dla małżeństwa, co przyszłość bez troski ci znaczy. TRYSOTYN / do Henryki / Wyrazy mego szczęścia niechaj pani raczy Przyjąć; i radość, jaką z tak chlubnego stadła Serce me… HENRYKA Z wolna; jeszcze klamka nie zapadła: Niech się pan tak nie spieszy. FILAMINTA Cóż to za gadanie! Czy wiesz, że… Dość. Jak każę, tak też się i stanie. / Do Trysotyna / Zostawmy ją; już ja ją prędko uspokoję. SCENA SIÓDMA / Armanda, Henryka. / ARMANDA Znać, jak matka gorąco dba o szczęście twoje; I doprawdy, że trudno w chlubniejszym wyborze… HENRYKA Jeżeli taki chlubny, ty go przyjmiesz może. ARMANDA Nie mnie, siostro, lecz ciebie on żąda w małżeństwo. HENRYKA Ja ci go oddam chętnie, ceniąc twe starszeństwo. ARMANDA Gdybym jak ty małżeńskie pieściła zamiary, Pewnie bym skorzystała rada z twej ofiary. HENRYKA Gdybym jak ty bazgraczy darzyła podziwem, Związek ten byłby dla mnie zaszczytem prawdziwym. ARMANDA Jednakże, choć skłonności nasze są tak różne, Posłuch rodzicom obie wszak jesteśmy dłużne; Władza matki kierować winna twym wyborem; I daremnie się łudzisz, że próżnym oporem… SCENA ÓSMA / Chryzal, Aryst, Klitander, Henryka, Armanda. / CHRYZAL / do Henryki, wiodąc przed nią Klitandra / Chodź, córko, musisz nagiąć się do mego planu, Zdejm rękawiczkę; podaj rękę temu panu I wiedz, że losy twoje wiecznie są złączone Z tym, któremu tu oto daję cię za żonę. ARMANDA Przeciw temu siostrzyczka bronić się nie będzie. HENRYKA Rodziców trzeba słuchać, siostro, w każdym względzie, Rozkazom ojca przeto muszę być powolną. ARMANDA Wolą matki, jak mniemam, też gardzić nie wolno. CHRYZAL Cóż to znaczy? ARMANDA Nic, tylko obawiam się szczerze, Że matka ma odmienne życzenia w tej mierze I że innego męża… CHRYZAL Cicho tam, ty sroko! Idźże filozofować z nią razem głęboko, Ale się nie wtrącajcie, kiedy ja co robię, powiedz jej to i przestrzeż w stanowczym sposobie, Że się jej ciosać kołków mi na łbie nie uda. No, chodźmy. SCENA DZIEWIĄTA / Chryzal, Aryst, Henryka, Klitander. / ARYST Przewybornie. Działasz istne cuda. KLITANDER Ileż radości! Jak mam dobroć tak łaskawą… CHRYZAL / do Klitandra / Dalej, podaj jej rękę i marsz mi, a żwawo! Możesz ją odprowadzić. O, jak się to cacka! / Do Arysta / Rozczula mnie, doprawdy, ta para tak chwacka; Raźniej mi dźwigać jakoś moje stare kości I przypominam latka młodzieńczych miłości. AKT CZWARTY SCENA PIERWSZA / Filaminta, Armanda. / ARMANDA Przeszła, doprawdy, miarę krnąbrność tej dziewczyny! Posłuszeństwa pozory wzięła jak na drwiny; Lecz serce jej bynajmniej nie czekało pory, Aż głos ojca uświęcić raczy te amory, Idąc zaś tak skwapliwie za jego rozkazem, Wolę matki z radością deptała zarazem. FILAMINTA Jeszcze ja jej pokażę wkrótce, czyje prawa Rozumu głos jedynie za słuszne uznawa, Czy ojcu jej, czy matce rządzić tu przystało; Czy forma, czy materia, czy duch, czy też ciało. ARMANDA Należało choć z tobą rzecz omówić wspólnie; I ten młokos poczyna sobie dość szczególnie, Skoro wbrew twojej woli chce twym zięciem zostać. FILAMINTA Wcześniej niż mniema, zmieni się ta rzeczy postać. Podobał mi się, owszem, widziałam go rada U stóp twych, choć obycia niewiele posiada. Że piszę, wiedział przecież, i, patrzcie mi gbura! Nigdy nie pragnął poznać czegoś mego pióra. SCENA DRUGA / Klitander wchodzi po cichu i słucha niepostrzeżony, Armanda, Filaminta. / ARMANDA Nigdy bym na twym miejscu nie ścierpiała, matko, By on się miał ożenić z tą małą dzierlatką. Mniemam, że to nikomu w głowie nie postoi, Iż, mówiąc to, chcę bronić własnej sprawy mojej I że nikczemna zdrada z tego pana strony, By cień żalu w mej duszy zostawia tajony. Przeciwko takim ciosom umie serce moje We filozofii znaleźć potężną ostoję; Z jej wyżyn drobiazg taki oczom naszym znika; Lecz nie zniosę, gdy matkę moją ktoś dotyka. Honor twój nie pozwala uznać jego chęci; Takiej odrazy nie da się zatrzeć w pamięci. W rozmowach ze mną nigdy, niech mi matka wierzy, O tobie nie wyrażał się tak jak należy. FILAMINTA Błazen! ARMANDA Gdy imię twoje świat poważa cały, Dotąd praw nie zyskałaś do jego pochwały. FILAMINTA Brutal! ARMANDA Gdym mu czytała wiersz twój, myślisz może, Że on dostrzegł zalety w jakim twym utworze? FILAMINTA Zuchwalec! ARMANDA O to kłótnie z nim staczałam wiecznie; I nie zgadłabyś nigdy, jak on niedorzecznie… KLITANDER / do Armandy / Za pozwoleniem, pani. Może by się zdało Łagodniej i uczciwiej rzecz rozważyć całą. Cóż złego ci zrobiłem? Za cóż na mą głowę Tysiącznymi pociski zwracasz swą wymowę, Czemuż mnie pragniesz zgubić i wszystkie sposoby Są ci dobre, by wzbudzić wstręt do mej osoby? Powiedz, mów, skąd pochodzi ten twój gniew straszliwy? Poddaję się pod matki wyrok sprawiedliwy. ARMANDA Gdyby w istocie nawet gniew był mą pobudką I ten zarzut odeprzeć mogłabym dość krótko. Wartyś tego: kto miłość raz uczuł namiętną, Tak silne wyryć winna w sercu jego piętno, Że wolej mu jest mienie i życie postradać, Niźli nowym uczuciem kłam pierwszemu zadać. Hańbą jest dziś to deptać, co się czciło wczora, I nad serce niewierne ja nie znam potwora. KLITANDER Lecz czyliż niewiernością nazywać przystoi To, co jeno jest skutkiem własnej dumy twojej? Niechęć twoja to owej zmienności przyczyna I, jeślim cię obraził, jej tylko to wina. Me serce ujarzmiły zrazu twoje wdzięki: Dwa lata trwało wiernie wśród miłosnej męki I nie było służb, starań, poświęceń w tej mierze, Których bym najskwapliwiej nie niósł ci w ofierze. Lecz daremnie me serce tkliwym ogniem pała, Tyś na chęci me słodkie nieczułą została. Czym ty wzgardziłaś, w darze wreszcie niosę innej: Powiedz zatem: ty, pani, czy jam tutaj winny? Czym ja chciał zmiany, czyś mnie sama ku niej pchała? Czym ja ciebie porzucił, czyś ty mnie wygnała? ARMANDA Więc to u pana wzgardę dla twych chęci znaczy, Że chciałam je wyzwolić z skorupy prostaczej, Że pragnęłam wydobyć z niej te ognie czyste, W których miłości leżą uroki wieczyste? Więc nigdy dla mnie odczuć pan nie byłbyś zdolny Skłonności, od pożądań zmysłów twoich wolnej: I nie pojmujesz zgoła nieziemskich słodyczy Związku serc, w którym ciała głos za nic się liczy? Umiesz kochać jedynie tą miłością grubą, Której materii spójnia przynętą i chlubą, I, by wzmocnić twój zapał, w wytrwaniu zbyt krótki, Potrzebne aż małżeństwo, ach, i jego skutki! To szczególna, w istocie, miłość! Jakże mało Takie uczucie duchom szlachetnym przystało! Ich dążeniom są obce zmysłowe porywy! Serca jedynie spaja ich płomień tak żywy. Jak rzecz niegodną siebie rzuca wszystko inne Ten, w czyim sercu płoną te żary niewinne; Pierś jego tylko czyste wydaje westchnienia I nie wie, co to żądzy są plugawe drżenia. Żadna myśl sprośna szczytnym tym związkom nie przeczy, Kocha się dla kochania, nie dla innych rzeczy; Duchy jeno przenika miłosne zarzewie I człowiek, że ma ciało, nawet o tym nie wie. KLITANDER Co do mnie, pani, wyznać ci otwarcie muszę, Że, daruj, ale równie ciało mam, jak duszę, I obojgu na równi snadź jestem podległy: W tych subtelnych odcieniach nie jestem dość biegły, Niebo mi odmówiło filozofii takiej, Stąd ciało z duszą u mnie trzyma krok jednaki. Nie ma nic piękniejszego, jak pani powiada, Nad związki te, którymi duch jedynie włada, Nad te serc obcowania, myśli splot najtkliwszy, Których nie mąci zmysłów żaden podmuch żywszy; Lecz dla mnie te finezje to zbyt ciężka próba: Jak mnie winisz, natura ma nieco jest gruba: Przyznaję, że gdy kocham, to już całym sobą I chcę, by mnie też całą kochano osobą. Sądzę, że nikt mi uczuć tych bardzo nie zgani; I, choć nie chcę obrażać chlubnych dążeń pani, Widzę, że ludzkość sprzyja wielce mej metodzie I że małżeństwo dotąd jest ogromnie w modzie; Owszem, za tak szlachetną rzecz je świat uważa, Iż, kiedym chciał prowadzić panią do ołtarza, Nie sądziłem, iż chęć ta sama w sobie mieści Powód jakiejś obrazy dla duszy niewieściej. ARMANDA Dobrze więc, dobrze; skoro, mimo wszystkie względy, Koniecznie chcesz nasycić swe niskie popędy; Skoro na to, by trwale zawładnąć twym duchem, Trzeba się związać z tobą cielesnym łańcuchem, Jeśli matka rozkaże, będę już skazana, By to… o co ci chodzi, uczynić dla pana. KLITANDER Już nie pora; dziś innej me pragnienia święcę; I byłbym podłym, gdybym to serce dziewczęce Zawiódł taką odmianą, zdeptał duszę młodą, Której dobroć w twej wzgardzie była mi osłodą. FILAMINTA Czyż się panu w istocie o mej zgodzie marzy, Gdy Henrykę zamierzasz powieść do ołtarzy? I czyś w swym zaślepieniu nie słyszał ni słowa, Że inna partia dla niej jest tak jak gotowa? KLITANDER Ech, pani, zechciej wybór swój rozpatrzyć z bliska I racz mi choć oszczędzić tego pośmiewiska, Abym palcami miał być wytykany wszędzie, Żem z panem Trysotynem w jednym stawał rzędzie! Słabość do gryzipiórków, co twoją chorobą, Mogłaż mnie skarać lichszą rywala osobą? Dosyć mamy pismaków, którym dziś dokoła Zły smak epoki naszej w wieńce stroi czoła; Lecz Trysotyn nikogo w błąd już nie wprowadzi I, co wart jest, to wszyscy przyznają mu radzi. Wszędzie wiedzą, prócz w domu tym, czym on w istocie, I wyznaję, żem nieraz dziwił się ochocie, Z jaką pani pod niebo wynosisz bez mała Brednie, do których byś się sama nie przyznała. FILAMINTA Jeżeli o nim zgoła inaczej pan trzyma, To, że innymi patrzysz niźli my oczyma. SCENA TRZECIA / Trysotyn, Filaminta, Armanda, Klitander. / TRYSOTYN / do Filaminty / Z ważną nowiną tutaj przybiegam tak wcześnie; Ładne rzeczy nas dzisiaj mogły spotkać we śnie: Świat jakiś ziemi naszej przebiegł tuż pod nosem, Wiru naszego promień krzyżując ukosem; Gdyby nasz glob był trafił, pojmujecie panie, Że rozbiłby ją w sztuki niby szklaną banię. FILAMINTA Na inny czas odłóżmy dysertację o tym; Znudzilibyśmy gościa tak błahym przedmiotem: Ten pan, gdzie może, walczy w nieuctwa obronie, A do wiedzy wszelakiej jawnym wstrętem płonie. KLITANDER Ta prawda złagodzoną być winna wszelako W pewnej mierze; przypuśćmy, mam nienawiść taką, Lecz dla wiedzy, co ludzką istotę zatraca. W zasadzie jest to piękna i szlachetna praca, Lecz wolałbym nieukiem być na każdy sposób, Niźli zostać uczonym na kształt pewnych osób. TRYSOTYN Co do mnie, ja w tym pewno panu nie przywtórzę, By wiedza mogła zepsuć coś w ludzkiej naturze. KLITANDER Ja zaś twierdzę, że w słowie zarówno, jak w czynie, Nauka czasem głupców wytwarza jedynie. TRYSOTYN Też paradoks! KLITANDER Choć mówić misternie nie umiem, Bez kłopotu bym dowiódł, co o tym rozumiem; A choćby argumentów zabrakło w tym względzie, O przykłady dość głośne trudno mi nie będzie. TRYSOTYN Wątpię, czy tym sposobem pan coś dowieść zdoła. KLITANDER Nie potrzebuję szukać ich daleko zgoła. TRYSOTYN Co do mnie, nie wiem, gdzie pan te przykłady zoczy. KLITANDER Widzę je tak wyraźnie, że aż kłują w oczy. TRYSOTYN Mniemałem, jeśli głupców kolebki ktoś szuka, Że nieuctwo ich rodzi, ale nie nauka. KLITANDER Mylił się pan; i mogę zaręczyć z mej strony, Że głupszym od nieuka jest głupiec uczony. TRYSOTYN Powszechne przekonanie zwalcza twe maksymy, Skoro nieuk i głupiec są to synonimy. KLITANDER Jeśli z słów pokrewieństwa chcesz dowody upiec, To jeszcze bliższe sobie są mędrek i głupiec. TRYSOTYN U jednego głupota jest naga zupełnie. KLITANDER U drugiego nauka pomnaża jej pełnię. TRYSOTYN Wiedza ducha przymioty podkreśla wyraźniej. KLITANDER Błazen, nabity wiedzą, ją i siebie błaźni. TRYSOTYN Nieuctwo wielki urok musi mieć dla ciebie, Skoro tak za nim kopie kruszysz w tej potrzebie. KLITANDER To pewna, że nieuctwo szczególnie ten ceni, Komu są znani bliżej niektórzy uczeni. TRYSOTYN Ci niektórzy uczeni więcej trochę warci Od tych, co się ich ścigać kuszą najzażarciej. KLITANDER Tak, o ile na własnym ich polegać zdaniu, Ale przeciwnie znowu, w tych drugich mniemaniu. FILAMINTA / do Klitandra / Zdaje mi się, mój panie… KLITANDER Pani mi daruje. Lecz, by walczyć, ten pan się sam na siłach czuje: Owszem, tak dzielnie na mnie nastaje w tej matni, Że, broniąc mu się, wkrótce wydam dech ostatni. ARMANDA Lecz cierpkość twa, co rośnie z każdą słów wymianą I co… KLITANDER Drugi sojusznik! Daję za wygraną. FILAMINTA W walce są dozwolone wszelakie sposoby, Byle tylko dotykać rzeczy, nie osoby. KLITANDER Ech, Boże! Wszak obrazy nie było z mej strony, A z szyderstwem ten pan jest dobrze oswojony; Nie takie weń godziły już groty i strzały, A ufności we własną wartość nie zachwiały. TRYSOTYN Trudno się dziwić panu, że mnie tak naciska I że tak twardo broni swego stanowiska: Pan bywa wszak u dworu, to wszystko tłumaczy. Dwór, jak wiadomo, wiedzy uznawać nie raczy; Sprzyja temu nieuctwu, które my tak ganim; Pan zatem jako dworak ujmuje się za nim. KLITANDER Biedny ten dwór w istocie; jak go to niemile Musi ranić, gdy słyszy, jak wiecznie, co chwilę, Przeciw niemu pomstuje gryzipiórków stado, Co wszystkie swe zawody na barki mu kładą I co w jego złym smaku, w jego sądach ciasnych, Radzi by znaleźć winę niepowodzeń własnych. Daruj, panie Trysotyn, lecz, choć bez wątpienia Mam należny szacunek dla twego imienia, I tobie, i kolegom twoim by przystało Poskramiać ku dworowi wzgardę tak wytrwałą. Dwór może nie jest taki głupi ostatecznie Jak wy, panowie, wmówić to chcecie koniecznie; Zdrowy sąd i pojęcie o wszystkim posiada, Tam się nasz smak kształtuje, tam też i ogłada, I ta znajomość świata pewnie nie mniej warta Niźli naszych bazgraczy uczoność wytarta. TRYSOTYN Tego dobrego smaku piękne widzim skutki. KLITANDER W czymże brak jego widzisz, spytam bez ogródki? TRYSOTYN W czym widzę? Wszak ci wiedzy gdy rozważym żniwo, Razjusz i Baldus Francji są chwałą prawdziwą. A mimo wdzięczność, jaką ojczyzna im dłużną, Łask i hojności dworu czekają na próżno. KLITANDER Współczuję panu i twej tak skromnej przenośni, Co nie pozwala zasług swoich podnieść głośniej. Spytam więc, aby pana nie zaczepiać wcale, Cóż dla państwa zdziałali owi dwaj mądrale? Jakąż korzyść oddali mu służbą ofiarną, Aby dwór o niewdzięczność oskarżać tak czarną I krzyk podnosić wszędzie, iż hańbą się plami, Że do ich stóp nie spieszy ze swymi darami? Bardzo potrzebna mądrość ich Francji, za katy! I z książek, które płodzą, dwór diablo bogaty! Patrzcie mi trzech cymbałów, co łeb pusty w górę Wystawia, iż oblekli go w cielęcą skórę: Zaraz za pierwsze w państwie mają się umysły; Od ich pióra los krajów i koron zawisły! Myślą, że za najlżejszym ich bazgrot rozgłosem Pensje, zaszczyty rosnąć im winny przed nosem, Że świat cały powinien im oddawać względy, Że sława ich imienia rozlega się wszędy, Że w nauce nie mają równych na tej ziemi, Bo wiedzą to, co inni wykryli przed niémi; Bo lat trzydzieści mieli i oczy, i uszy, Bo każdy z nich przez nocy tysiąc łeb swój suszy, Aby go zapaskudzić łaciną, greczyzną, Umysł swój naładować zakutą stęchlizną, Starych szpargałów wchłonąć lada łachman tani! Ludzie, co swą nauką chodzą jak pijani, Biegli tylko w łatwości pustego paplania, Do niczego niezdatni, bez sądu, bez zdania, I którzy przez swą śmieszność posiedli tę sztukę, By każdemu obrzydzić wiedzę i naukę! FILAMINTA Nazbyt się pan unosi; ten wybuch gwałtowny W tym wypadku jest dla nas aż nadto wymowny; Imię rywala, co cię wyprzedził w miłości… SCENA CZWARTA / Trysotyn, Filaminta, Klitander, Armanda, Julek. / JULEK Uczony, co przed chwilą bawił tutaj w gości, A któregom jest sługą jak on mym zwierzchnikiem, Śle mnie do ciebie, pani, z tym oto liścikiem. FILAMINTA Jaką bądź mi wiadomość niesiesz z jego strony, Dowiedz się, przyjacielu, że tylko gawrony Wpadają do pokoju, mieszając rozmowę; Że przez służbę załatwia się sprawy takowe, Gdy się jest pokojowcem, znającym swą rolę. JULEK Zanotuję to, pani, w moim protokole. FILAMINTA / czyta / Jak widzę, by ten zamiar, sercu memu drogi, Zniszczyć, podali ręce sobie wszystkie wrogi! Ha, czyn ten budzi we mnie gorącą ochotę, By spełnić coś, co zdepce ich złość i niecnotę, I pokazać dowodnie, że szał ich zawiści Miast odmienić me plany, tym rychlej je ziści. / Do Julka / Zanieś odpowiedź panu swojemu co żywo i powiedz mu, że ceniąc chęć jego życzliwą I chcąc okazać, ile dla mnie wagi mieści Ta przestroga tak cenna, tak szlachetna w treści, / Wskazując Trysotyna / Za pana wydam córkę jeszcze tej godziny. SCENA PIĄTA / Filaminta, Armanda, Klitander. / FILAMINTA / do Klitandra / Pan zaś, jako serdeczny przyjaciel rodziny, Zechcesz może w kontrakcie stanąć nam za świadka; Uprzejmie proszę o to, jako Heni matka. Armando, ty co rychlej rejenta mi sprowadź I uprzedź siostrę: ma się do ślubu gotować. ARMANDA Uprzedzać moją siostrę? To zbytek, prawdziwie! Wszak ten pan się postara z pewnością gorliwie Zanieść jej tę nowinę w najszybszym sposobie I zbuntować ją, ile zdoła, przeciw tobie. FILAMINTA Zobaczymy, kto większą ma w tym domu władzę I czy jej do ołtarza dziś nie doprowadzę. SCENA SZÓSTA / Armanda, Klitander. / ARMANDA Żal mi serdecznie pana, że się coś nie święci, Aby się miały spełnić twe gorące chęci. KLITANDER Wytężę jeszcze, pani, mą gorliwość całą, By mi się twoich żalów oszczędzić udało. ARMANDA Boję się, że rezultat niezbyt świetnym będzie. KLITANDER Być może, iż zawiedzie się pani w tym względzie. ARMANDA Pragnęłabym niezmiernie. KLITANDER Jestem przekonany I wierzę, że życzliwie wspomożesz me plany. ARMANDA Aby ci się przysłużyć, wszystkich sił dobędę. KLITANDER Za co, wedle sił swoich, wdzięczny pani będę. SCENA SIÓDMA / Chryzal, Aryst, Henryka, Klitander. / KLITANDER Jeśli pan mnie nie poprze, z kretesem przepadłem: Małżonka pańska jawnie gardzi takim stadłem I Trysotyna tylko pragnie dla Henryki. CHRYZAL Doprawdy, że to jakieś są szczególne bziki! I cóż ona w nim widzi, w swoim Trysotynie? ARYST To, że ma szczęście wiersze składać po łacinie, To mu łask twej małżonki otwiera podwoje. KLITANDER Dziś wieczorem chce jeszcze złączyć ich oboje. CHRYZAL Dziś wieczór? KLITANDER Tak, dziś wieczór. CHRYZAL Ja rzecz trochę zmienię I na złość jej dziś wieczór was z sobą pożenię. KLITANDER Wezwała już rejenta dla spisania aktu. CHRYZAL Ja go zaś dla innego zawezwę kontraktu. KLITANDER / wskazując Henrykę / A siostra ma pouczyć panią tejże chwili, Że chęciom matki próżno sprzeciwiać się sili. CHRYZAL A ja jej każę, aby z córki obowiązku Bezzwłocznie się stroiła do innego związku. Już ja im wnet pokażę, czy ktoś ma tu prawo, Wbrew mej woli kierować domu mego sprawą! / Do Henryki / Tu czekaj: my obmyślim coś w tym przedsięwzięciu. Proszę za mną, mój bracie, i ciebie, mój zięciu. HENRYKA / do Arysta / Starajcież się, by wytrwał w tym pięknym zamiarze. ARYST Wszystko uczynię, co się potrzebnym okaże. SCENA ÓSMA / Klitander, Henryka. / KLITANDER Choć pomoc tak przychylna wspiera sprawę moją, Serce twe najsilniejszą jest dla mnie ostoją. HENRYKA Możesz ufać na wieki w jego płomień żywy. KLITANDER Gdy ono po mej stronie, muszę być szczęśliwy. HENRYKA Widziałeś, jak je chciano pogwałcić w wyborze. KLITANDER Póki ono mi sprzyja, o nic się nie trwożę. HENRYKA Wszystko zrobię, by mogła się ziścić chęć słodka, A jeśli mimo wszystko zawód nas w tym spotka, Znam schronienie, co mnie już na wieki przygarnie I złamanego serca utuli męczarnie. KLITANDER Niechajże niebo broni, abym w tej potrzebie Takich dowodów uczuć doznawał od ciebie. AKT PIĄTY SCENA PIERWSZA / Henryka, Trysotyn. / HENRYKA O tym małżeństwie przez mą matkę planowanym Chciałabym w cztery oczy wprzód pomówić z panem I sądzę, wobec tego, co widzisz dokoła, Że może głos rozsądny przekonać cię zdoła. Wiem, iż wraz z moją ręką pan sobie to wróży, Że wniosę mu do domu posag wcale duży; Lecz ten pieniądz, łakomy tak dla zwykłych ludzi, Wszak w prawym filozofie żądzy nie obudzi, A nicość dóbr doczesnych, świetności blask pusty, Głosisz pan, mniemać wolno, nie samymi usty. TRYSOTYN Toteż nie to zrodziło me tkliwe zapały; Twe lica, twój wzrok razem bystry i nieśmiały, Twój powab, wdzięki twoje, to bogactwa owe, Co sprawiły, iż dla cię postradałem głowę: Tym skarbom święcę swoje najżywsze płomienie. HENRYKA Za uczucie tak wzniosłe wdzięcznam nieskończenie; Ile zaszczytu dla mnie w nim, dobrze rozumiem I żal mi, że odpłacić go wcale nie umiem. Szacunku złożę panu, jakie chcesz, dowody, Lecz bym mogła go kochać, są pewne przeszkody. Uczuć swych ani chęci serce nie rozdwoi: Otóż Klitander z dawna mieszka w duszy mojej; Wiem, że pan go przymioty swoimi zwycięża; Że krzywdzę sama siebie, biorąc go za męża, Że twe talenty warte zbudzić miłość we mnie, Że nie mam racji, słowem; lecz cóż, to daremnie; I całym mym rozsądkiem ledwie tyle zmienię, Żem zła sama na siebie o to zaślepienie. TRYSOTYN Dar twej ręki, o którą zabiegać się śmiałem, Odda mi serce, co dziś Klitandra udziałem, I czułe me starania, tuszyć sobie mogę, Do twej miłości z czasem znajdą słodką drogę. HENRYKA Nie; pierwszym mym uczuciom serce jestem dłużną I drogi doń, to pewna, szukałbyś na próżno. Myśli moje otwieram panu bez obawy, Wszakże nie ma w nich ujmy dla twej czci lub sławy. Ów żar miłosny, co się nieci w sercach ludzi, Nie jest zalet następstwem ni od nich się budzi: To czysty kaprys: nieraz ledwo możem sobie Zdać sprawę, co ujęło nas w jakiejś osobie. Ach, gdyby się kochało z wyboru, z rozsądku, Pan byś całą mą tkliwość posiadł od początku, Lecz, wiadomo, w te względy miłość się nie bawi. Niech więc w mym zaślepieniu pan mnie już zostawi I nie zbroi się wolą matki niewzruszoną, Co mnie, wbrew chęci mojej, chce zrobić twą żoną. Uczciwy człowiek w młodej nie szuka dziewczynie Tego, co gwałt rodziców daje mu jedynie; Ofiary z niej dla siebie czynić nie pozwoli I, gdy chce zyskać serce, to po dobrej woli. Niechże pan mojej matki więc nie doprowadza, By śluby moje miała zniweczyć jej władza; Wyrzecz się mnie; niech inna, szczęśliwsza, otrzyma Hołd serca, które równych sobie wiele nie ma. TRYSOTYN Jakże ci w tym me serce może być powolne? Daj mu rozkazy, które wykonać jest zdolne; Lecz cofnąć ci swą miłość czyliż może ono, Dopókiś wdzięków czarem jest opromienioną I dopóki me oczy urokiem niebiańskim… HENRYKA Ech! Skończmy te androny, z przeproszeniem pańskim. Wszak masz pan swoje Irys, Filis, Amaryle, Których wdzięk opiewałeś wierszem razy tyle I którym duszy twojej tkliwe niepokoje… TRYSOTYN Tam przemawiał mój talent, a nie serce moje; Poeta jeno sławił te piękne zwodnice, Lecz czucia swe oddałem uroczej Henryce. HENRYKA Ech, doprawdy… TRYSOTYN Choć słowo to panią obraża, Me serce się w swych chęciach tak łatwo nie zraża. Miłość ma, dotąd skromnie przed tobą ukryta, Od tej chwili radośnie swoją panią wita; Nic mi obrazu twego nie wydrze z pamięci I, chociaż bóstwo moje potępia me chęci, Ja nie umiem odtrącić pomocy matczynej, Co chce mi oddać pragnień mych przedmiot jedyny; I bylebym uwieńczyć mógł płomień tak słodki, Bylebym posiadł ciebie, mniejsza mi o środki. HENRYKA Lecz czyli pan rozważył, na co się naraża Ten, kto swą żonę gwałtem wlecze do ołtarza? Że to nie jest bezpiecznie — muszę rzec już jasno — Zaślubiać pannę mimo jej ochotę własną; I że odwet kobiety niewolonej siłą Może dla męża skończyć się bardzo niemiło? TRYSOTYN Z pogodnym czołem zniosę, co mi wróżą losy: Mędrzec przygotowany jest na wszystkie ciosy, W duszy jego, wyzutej z poziomych słabości, Troska o takie rzeczy zgoła nie zagości I nie kłopoce w myślach się ani na chwilę O to, czemu zapobiec nie jest w jego sile. HENRYKA W istocie filozofia pańska mnie zachwyca; Nie przypuszczałam, że w niej cnót tylu skarbnica I że dzięki niej, patrząc na takie przypadki, Człowiek się na heroizm zdobywa tak rzadki. Ta moc duszy, co panu ma słodzić twą dolę, Warta, by otworzono jej najszersze pole; Godna jest znaleźć kogoś, kto by ją z zapałem Nieustannie dobywał na jaw w świetle całem; Że zaś ja nie poczuwam się na siłach wcale, Aby hart twój ujawnić w całej jego chwale, Pozostawiam to innej i przysięgam panu, Że nie myślę z nim dzielić małżeńskiego stanu. TRYSOTYN / odchodząc / Zobaczym, czy do końca będzie tak zawzięta; Tam już musieli chyba sprowadzić rejenta. SCENA DRUGA / Chryzal, Klitander, Henryka, Marcyna. / CHRYZAL A, jesteś tutaj, dziecko; rad jestem niezmiernie; Pójdź, spełnij swą powinność posłusznie i wiernie, I ugnij swoją wolę przed ojca rozkazem. Z twoją matką rozprawię się wreszcie tym razem; A, by jej lepiej dopiec, sam tu po kryjomu Sprowadziłem Marcysię z powrotem do domu. HENRYKA Jak można najroztropniej rzecz prowadzisz całą. Oby tylko, mój ojcze, nic cię nie zachwiało; Coś postanowił, ostro do celu doprowadź I nie daj sobą zbytniej dobroci kierować. Jako ty rozkazałeś, tak niechaj się stanie I nie daj, aby matka przeparła swe zdanie. CHRYZAL Jak to! Czy mnie uważasz za jaką fujarę? HENRYKA Niech Bóg broni! CHRYZAL Za durnia, popychadło stare? HENRYKA Któż to mówi, mój ojcze? CHRYZAL Czym niezdolny może, Gdym coś zamyślił, wytrwać w stanowczym oporze? HENRYKA Ależ owszem. CHRYZAL Czy w wieku, w którym jestem oto, Nie godzi mi się rządzić mą własną ochotą? HENRYKA Z pewnością. CHRYZAL I że może, w mej słabości podłej, Pozwolę, by mnie baby w domu za nos wiodły? HENRYKA Ależ, mój ojcze… CHRYZAL Ejże! Cóż to wreszcie znaczy? Nauczę cię, jak z ojcem masz gadać inaczej! HENRYKA Jeżelim cię dotknęła, to wbrew chęci mojej. CHRYZAL Do mojej woli wszystko się tutaj dostroi. HENRYKA Bardzo dobrze, mój ojcze. CHRYZAL Ja jeden mam prawo Rządzić, ale nikt inny. HENRYKA Tak, ojczulku; brawo! CHRYZAL Jam tu głową rodziny z niewzruszonym głosem. HENRYKA Zgoda. CHRYZAL I córki swojej ja rozrządzam losem. HENRYKA Och, tak! CHRYZAL Nikt mi przeciwić się tutaj nie może. HENRYKA Któż by śmiał o tym wątpić? CHRYZAL I w męża wyborze Pokażę ci, że tylko ojca twego wola Coś znaczy, a nie jakaś matczyna swawola. HENRYKA Ach, ja do tych rozkazów najchętniej się nagnę: Zmuś mnie do posłuszeństwa: tego tylko pragnę. CHRYZAL Zobaczymy, czy żonie moja władza święta… KLITANDER Oto idzie i wiedzie już z sobą rejenta. CHRYZAL Brońcież mnie wszyscy. MARCYNA Dobrze. Już ja tam pomogę, Gdyby panu spróbował ktosik włazić w drogę. SCENA TRZECIA / Filaminta, Beliza, Armanda, Trysotyn, Rejent, Chryzal, Klitander, Henryka, Marcyna. / FILAMINTA / do Rejenta / Zdałoby się odmienić wasz styl nieco stary I tchnąć weń ozdobności wykwintniejszej gwary. REJENT Nasz styl jest bardzo dobry i podrwiłbym głową, Gdybym w jego formułach zmienił bodaj słowo. BELIZA Ach, cóż za barbarzyństwo włada tym plemieniem! Proszę pana przynajmniej, nauki imieniem, By tam, gdzie posag w frankach i funtach się znaczy, Przez miny i talenty opisać go raczej, A w miejsce daty wpisać Idy i Kalendy. REJENT Także coś! Durniem by mnie okrzyczano wszędy, Gdybym się zastosował do takich grymasów. FILAMINTA Za wcześnie snadź z barbarią walczyć naszych czasów! Proszę więc, chciej pan miejsce zająć przy tym stole. / Spostrzegając Marcynę / Co! Ta bezwstydna jeszcze mnie tu w oczy kole? I któż to śmiał ją wpuścić do mojego domu? CHRYZAL W swoim czasie opowie się co, jak i komu. Ważniejsza rzecz tu musi wprzód być wyjaśniona. REJENT Przystąpmy do kontraktu. Gdzież jest narzeczona? FILAMINTA Wydaję młodszą córkę. REJENT Tak niby wynika. CHRYZAL / wskazując Henrykę / Oto jest właśnie ona: zowie się Henryka. REJENT Wybornie, a pan młody? FILAMINTA / wskazując Trysotyna / Małżonkiem jej czynię Tego pana. CHRYZAL / wskazując Klitandra / Ja zasię zezwalam jedynie, By zaślubiła jego. REJENT Dwaj panowie młodzi! Tego nie ma w zwyczaju. FILAMINTA / do Rejenta / O cóż panu chodzi? Pisz pan, pisz, że Trysotyn mym zięciem zostanie. CHRYZAL Że mym zięciem Klitander, pisz pan, drogi panie. REJENT Porozumcież się państwo na wszelkie sposoby I zgódźcie co do pana młodego osoby. FILAMINTA Proszę się zastosować do mego zlecenia. CHRYZAL Pisz pan tak, jak kazałem; niech pan nic nie zmienia. REJENT I kogóż teraz słuchać mam w tej głupiej roli? FILAMINTA / do Chryzala / Jak to! Ty się sprzeciwiać chciałbyś mojej woli? CHRYZAL Ja nie ścierpię, by córkę mą ktoś brał za żonę Dlatego, że gotówki nieco mam złożone. FILAMINTA W istocie ktoś się troszczy tutaj o pieniądze! Mędrzec ma inne troski na świecie, jak sądzę. CHRYZAL Słowem, za zięcia tylko Klitandra uznaję. FILAMINTA / wskazując Trysotyna / Ja zaś za męża córce tego pana daję. Mój wybór dziś się ziści; nie ma i gadania. CHRYZAL Ejże! Bardzo coś pewna pani swego zdania! MARCYNA Nie babska rzecz przewodzić (i ja, choć kobita, Wiem, że chłop ma we wszystkim górą być) i kwita. CHRYZAL Dobrze mówi. MARCYNA I źle się w takim domu dzieje, Kędy kokosza głośniej od koguta pieje. CHRYZAL Otóż to! MARCYNA Śmieją wszyscy się z męża niezdary, Którego baba w domu nosi szarawary. CHRYZAL Tak! MARCYNA Gdybym miała męża, niech mi państwo wierzy, Chciałabym, żeby w domu rządził jak należy, Nie chciałabym, by ludziom miał być pośmiewiskiem; A gdybym mu się nadto nastawiała z pyskiem, Zanadto wydziwiała, wyszczerzała zęby, Niechby mi tam po trochu poturbował gęby. CHRYZAL To mądrze powiedziane. MARCYNA Pan ma olej w głowie, Że chce dla swojej córki chłopa co się zowie. CHRYZAL Tak. MARCYNA Czemuż, choć kawalir jest jak malowany, Nie chcieć Klitandra? Po cóż znów, przez boskie rany, Wpychać jej mędrka, co wciąż strzępi se ozora? A toć jej męża trzeba, a nie profesora; I skoro jej nie w głowie gryka i łacina, Po jakiegoż jej licha pana Trysotyna? CHRYZAL Dobrze. FILAMINTA Nic jej nie wstrzyma; uszy nam rozedrze! MARCYNA Mędrki takie są dobre, ale na katedrze; I, choćbyście mi państwo nie wiem co gadali, Nie chciałabym za męża mieć uczonej lali. Te wszystkie księgi w domu, to wymysł kaduczy: Z książek się tam małżeństwa człowiek nie nauczy I, gdybym kiedy miała z kim już zawrzeć stadło, Chcę męża, co by mnie miał za swe abecadło; Niech, z przeproszeniem pani, będzie nieuczony, I niech jeno doktorem będzie od swej żony. FILAMINTA / do Chryzala / Skończone? Dosyć długo już słuchałam może Godnej tłumaczki twojej? CHRYZAL Ma rację, nieboże. FILAMINTA A ja powiem, nim nową tyradę rozpocznie, Że, co każę, spełnionym być musi bezzwłocznie. / Wskazując Trysotyna / Henryka będzie żoną tego oto pana. / do Chryzala / Nie próbuj odpowiadać: to sprawa przegrana; A jeśli Klitandrowi dałeś swoje słowo, Starsza córka za męża jest go wziąć gotową. CHRYZAL Hm! Tak by można sprawę ukończyć bez zwady. / Do Henryki i Klitandra / Cóż, dzieci? Czy zgadzacie się na te układy? HENRYKA Co! Mój ojcze! KLITANDER / do Chryzala / Co! Panie! BELIZA Trudno by nie było Znaleźć ofiarę bardziej jego sercu miłą: Jednak my cierpim tylko miłości żar wieczny, Wolny od ziemskich pyłów, niby blask słoneczny: Może w nią wchodzić myśli substancja promienna, Lecz wygnana na zawsze istota przestrzenna. SCENA CZWARTA / Aryst, Chryzal, Filaminta, Beliza, Henryka, Armanda, Trysotyn, Rejent, Klitander, Marcyna. / ARYST Przykro mi, że zakłócić muszę to wesele Wieściami, co utrapień zwiastują zbyt wiele. Dwa listy mi przysłano dla was, z których treści Mogę wnosić o waszej okrutnej boleści. / Do Filaminty / To pełnomocnik pani na me ręce pisze. / Do Chryzala / To dla ciebie, z Lyonu. FILAMINTA Cokolwiek usłyszę, Cóż może duchom naszym być troski przedmiotem? ARYST Czytaj pani; w tym liście właśnie piszą o tem. FILAMINTA / czyta / CHRYZAL / do Filaminty / Co, twój proces przegrany! FILAMINTA I cóż stąd wynika? Mego serca bynajmniej ten cios nie dotyka. Oszczędź mi, proszę, twojej skargi tak poziomej I jak ja, z hardym czołem przyjmij losu gromy. / Czyta / Skazana? Cóż to znaczy? Dość szczególne słowo; Właściwe dla zbrodniarzy. ARYST Masz słuszność, bratowo I oburzenie twoje rozumiem wybornie: Sąd winien był napisać, że prosi pokornie, Byś zechciała zapłacić, w dobroci łaskawej, Te czterdzieści tysięcy i koszta rozprawy. FILAMINTA Zobaczmyż drugie pismo. CHRYZAL O nieba! Pójdziem chyba o torbie żebraczej! FILAMINTA Wstydź się, mój mężu; wstydź się! Cóż ten drobiazg znaczy: Prawego mędrca żadna klęska nie pogrzebie I, chociaż wszystko straci, posiada sam siebie. Kończmyż sprawę, z wyboru naszego szczęśliwi. / Wskazując Trysotyna / Jeszcze jego majątek nas wszystkich wyżywi. TRYSOTYN Nie, pani; chciej powstrzymać się od tego kroku. Widzę, że to małżeństwo wszystkim solą w oku; Narzucać się nie pragnę i choć wielce cenię… FILAMINTA Dziwnie nagle mu przyszło to zastanowienie; I to właśnie w momencie, gdy strata majątku… TRYSOTYN Uporem jej zrażony byłem od początku; Raczej wolę się wyrzec tych związków słodyczy, Niźli niewolić serce, co innego życzy. FILAMINTA Widzę dziś jasno, widzę, nie na twoją chwałę, Dokąd zmierzały tutaj twe chęci wytrwałe. TRYSOTYN Niech pani we mnie widzi, co się jej podoba; Nie dbam, jak się w jej oczach wyda ma osoba: Lecz nie jestem człowiekiem, który ścierpieć może, Gdy go ktoś w dumie jego rani i honorze. By znano moją wartość, żądać mogę śmiele, A gdzie mi nie są radzi, do nóżek się ścielę. SCENA PIĄTA / Aryst, Chryzal, Filaminta, Beliza, Armanda, Henryka, Klitander, Rejent, Marcyna. / FILAMINTA Jak odsłonił swą duszę chciwością zbrukaną I jakże splamił chlubne filozofa miano! KLITANDER Jam nie filozof żaden; lecz, nie mówiąc wiele, Z całego serca los wasz najchętniej podzielę I, razem z mą osobą, prośbę tutaj składam, Byście raczyli przyjąć wszystko, co posiadam. FILAMINTA Zachwyca mnie to szczytne poświęcenie twoje I chęci twego serca chętnie zaspokoję. Oddaję ci Henrykę: twe cnoty najrzadsze… HENRYKA Nie, matko; ja inaczej teraz na to patrzę I pozwól, że odrzucić muszę to zamęście. KLITANDER Jak to! Pani byś chciała złamać moje szczęście I dziś, gdy oto możem bez przeszkody wszelkiej… HENRYKA Wiem o tym, że majątek posiadasz niewielki I pragnęłam gorąco połączyć się z tobą, Gdym wiedziała, że razem z kochaną osobą Bierzesz wiano, co może poprawić twe losy. Lecz, odkąd spadły na nas tak dotkliwe ciosy, Dość cię kocham, by dzisiaj przez związek takowy Naszym nieszczęściem twojej nie obarczać głowy. KLITANDER Każda dola wraz z tobą radosną mi będzie, Bez ciebie rozpacz jeno czyha na mnie wszędzie. HENRYKA Miłość zawsze przemawia tak w pierwszym zapale; Poniewczasie dopiero przychodzą nam żale. Wszak nic tak nie podgryza siły tego węzła Niż potrzeba, w codziennych kłopotach ugrzęzła; I nieraz obie strony winią się wzajemnie o troski, którym umknąć silą się daremnie! ARYST / do Henryki / Czy to jedyny powód, który ci dziś każe Wzbraniać się, byś z Klitandrem poszła przed ołtarze? HENRYKA Ach, wszystkie moje chęci wszak ku niemu biegą: Miłości zbytek tylko dzieli mnie od niego. ARYST Niech was tedy w pragnieniach wspólnych nic nie wstrzyma. W wieściach, którem wam przyniósł, słowa prawdy nie ma; To był podstęp wojenny i tym kłamstwem małym Tej oto czułej parze pomóc nieco chciałem, Otworzyć oczy siostrze i dowieść tą próbą, Że na swym filozofie zawiedzie się grubo. CHRYZAL Bogu chwała! FILAMINTA Ja także niebu składam modły Za to, jak się oszuka ten nikczemnik podły; Swojej niskiej chciwości zasłużoną karę Otrzyma, kiedy ujrzy tę szczęśliwą parę. CHRYZAL / do Klitandra / Że ją dostaniesz, bratku, nie wątpiłem o tym. ARMANDA / do Filaminty / Moją krzywdę radości swej czynisz przedmiotem? FILAMINTA Trudno, sam los to wyrył na przeznaczeń karcie; Ty, córko, w filozofii masz pewne oparcie I znajdziesz hart, którego nic w świecie nie wzruszy. BELIZA Niech się strzeże, bo obraz mój utkwił mu w duszy; Niejeden się tak żeni w przystępie zwątpienia I życie swoje całe w męczarnię zamienia. CHRYZAL / do Rejenta / Dalej, ułóż pan kontrakt, jak rzekłem w tej mierze I do mej woli stosuj się w każdej literze. ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/moliere-uczone-bialoglowy. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest w domenie publicznej. Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Molier, Dzieła, tom trzeci, tłum., oprac. i wstęp Boy, tom szósty, Instytut Wydawniczy "Bibljoteka Polska", Warszawa 1922. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Łukasza Jachowicza. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Tadeusz Boy-Żeleński, Paulina Choromańska, Wojciech Kotwica, Paweł Kozioł, Magdalena Świekatoń. Publikację wsparli i wsparły: Jacek Bąk, anna lemańczyk, Michał Torbiński, Michał Torbiński, Urszula Muszyńska, Karolina, nub, Joanna Zajączkowska, Marcin Krysiński, Anna, Patrycja, Kamila i Krzyś, Zbigniew makowski, Ewa Kościelna, mw. ISBN-978-83-288-2510-9