- Choroba: 1
- Czas: 1
- Doskonałość: 1
- Dusza: 1
- Erotyzm: 1
- Grób: 1 2
- Motyl: 1 2
- Pies: 1
- Pokusa: 1
- Przemijanie: 1
- Rozkosz: 1
- Starość: 1
- Śmierć: 1 2 3 4
- Trup: 1
- Wieczność: 1
- Wspomnienia: 1
- Żałoba: 1 2 3
- Żebrak: 1
- Życie jako wędrówka: 1
pisownia łączna/rozdzielna: pokryjomu > po kryjomu; niema > nie ma; napozór > na pozór;
pisownia ó/u/o (leksyka): brózda > bruzda;
fleksja: niezbędnem > niezbędnym; oprzej > oprzyj;
interpunkcja: (Był w pobliżu tłum uczniów i był ptak na) drzewie I dziewczyna > drzewie, I dziewczyna;
Bolesław LeśmianDziejba leśnaŚmierć Buddy[1]
1
Poległ Budda, trawiony mgłą ślepej choroby.
Był w pobliżu tłum uczniów i był ptak na drzewie,
I dziewczyna, o której nikt dotąd nic nie wie.
5
PiesŚmierć opodal, we zgubne zwinięta pierścienie,
Czekała, jak pies wierny, na jego skinienie.
Uczył ją wlec obrożę i lizać złe pęta
I patrzał, jak w ślad za nim po snach się wałęta,
A dziś — choć się skłębiła nad wspólną otchłanią —
10Nawet jej nie pogłaskał i nie spojrzał na nią…
Było ponad potokiem drzew tyle a tyle, —
A kwiatów jeszcze więcej. Fruwały motyle.
WspomnieniaA on mówił do uczniów: «Czylim się spodziewał,
Że będę wspomnieniami zgon zimny zagrzewał?
15Pamiętam, jak bystrego dosiadłem Kantaki,
By odjechać na zawsze w ten świat byle jaki
[3], —
I pamiętam snu nędzę i noc lotusową,
Gdy się księżyc do reszty spełnił nad mą głową,
A jam poglądał duchem, co złudzeń unika,
20W przepaść rozkwieconego kędyś października.
CzasKrążyła w sokach drzewnych szalenizna czasu,
I jeziorniała nicość opodal śród lasu,
I chyliły się kwiaty nadmiarem brzemienia
W cienistość zgęstniałego od rosy istnienia,
25
PrzemijanieA ja, tropiąc kres bytu w kierunku ich woni,
Czułem dumną zniszczalność ust, piersi i dłoni,
Czułem, że duch mój, w leśną schwytany zieloność,
Potrafi zdławić w sobie czar i nieskończoność…
O, wytępić ślad gwiezdnej z błękitem łącznicy!
30
ŚmierćWymknąć się zwinnym sidłom pustej tajemnicy!
Stracić z oczu brzeg niegdyś znajomej rozpaczy!
Umrzeć, dopóki jeszcze śmierć trwa i coś znaczy!»
MotylI śmierć to słowo: umrzeć — pochwyciła mętnie
I węsząc zdobycz, dla niej zachowaną skrzętnie,
35Ku ciału śladem duszy podpełzła zawile.
Lecz dał znak. Śmierć odeszła. Fruwały motyle.
A on mówił: «Com widział w obłędnej pogoni
Za źródłem nieistnienia, gdzie się nic nie trwoni?
40W trwałość własnej żałoby i w uciszeń czary,
Gdy odziana w śnieżycy wzburzony gronostaj
Z płaczem o wszystkich zmarłych — wybiega na rozstaj!
Widziałem, jak się borów osoba liściata
Wyłania z pęt zieleni i bada głąb świata,
45Co powstał wbrew jej szumom i z myślą nie o niej, —
Liście zwiędłe — od niego, on od liści stroni…
A popiół, zamiast spocząć, w inny kształt się wciela:
Psem się staje u wrótni obcego mu domu
50Lub dziewczyną zdradzoną, co łka po kryjomu, —
Lub przypłodkiem tygrysim, lub dłonią zbrodniarza —
Trup na długość tej dłoni uchodzi z cmentarza —
I bruzda po umarłym czernieje w niebycie…
ŻebrakA gdziekolwiek poszedłem — szło za mną w krok życie,
55Szło, skomląc o kęs ciała i tucząc się troską,
Szło z tej nędzy człowieczej w tamtą nędzę boską.
Próżno jego czepliwej ujść pragnąłem zmorze:
Jest wszędzie — jest zawczasu — i nie być nie może!
Byłem w miazgach mdłych mroków, w tumanach bez treści —
60Lecz i tam się coś krząta, szemrze i szeleści!
Wiem: sen wieczny to tylko czasu w grobie strata,
Bo w najdalszych zakątkach i przerwach wszechświata
Nie ma zwłok dość umarłych, dość znikłego cienia
I pyłów dość nikczemnych — bez łez, bez istnienia!
65I jąłem wówczas walczyć z tym pyłem ostatnim —
Z tym szelestem, z tym szmerem na pozór tak bratnim…
Aż, krusząc najdrobniejsze istnienia kajdany,
Mój to twór! W nim się zmieszczę, mimo żądz ogromu!
70Grób na miarę nicości, nie znanej nikomu!
Ciemność, której nie tyka żaden promień słońca!
ŚmierćTrumna, gdzie nieskończoność dobiega do końca!
Zanim w niej się ułożę, zanim rzucę ziemię,
Niech jeszcze przed odjazdem śmierć poda mi strzemię.»
75
ŻałobaTo rzekłszy, w ślepie śmierci popatrzył tak bacznie,
Że pobiegła ku niemu, bledniejąc nieznacznie
I część ruchu w przydrożnym zostawiając krzewie.
Lecz dziewczyna, o której nikt dotąd nic nie wie,
Krzyknęła: — Nie umieraj! Chociaż nic nie znaczę
80Dla ciebie we wszechświecie, lecz spojrzyj, jak płaczę…
Nie umieraj! Raz jeszcze oprzyj się mogile! —
Więc dał znak. Śmierć odeszła. Fruwały motyle.
A dziewczyna szeptała: — Czas nagli! Śmierć — bliska!
Spójrz prędzej w moich oczu modre zmierzchowiska —
85Nie umieraj! Daremnie o nicość się kusisz!
Nie znalazłeś jej nigdzie! Po śmierci trwać musisz!
Pójdź ze mną w żal bez końca i pójdź w beznadzieję!
Wszystka teraz dla ciebie z całych sił istnieję…
90I schorzałość, co w oczach trucizną się jarzy.
Nie umieraj! Pieszczotą wyróżnię twe ciało,
By dla ciebie i dla mnie niezbędnym się stało!
Myśl zatopię w rozkoszy obłędnym bezkresie,
Aby nic nie myślała prócz tego, co chce się…
95Białą szyję potrafię giąć do twej rozpaczy —
I zrozumiesz, że rozpacz nic wówczas nie znaczy.
Żyj, dopóki me dłonie bieleją po świecie,
Dwa narzędzia pieszczoty, a usta — to trzecie!
Twego bólu do życia żaden grób nie schłonie! —
100
MotylI dziewczyna obydwie wyciągnęła dłonie
I usta doń zbliżyła, by go zmóc za chwilę.
Budda skinął. Śmierć przyszła. Fruwały motyle.