ZBIÓRKA KRYZYSOWA
Potrzebujemy 125 tys. zł do końca 2024 roku, żeby móc dalej funkcjonować. Dlaczego?

Szacowany czas do końca: -
Bolesław Leśmian, Klechdy polskie, Podlasiak
Wiedźma → ← Majka

Spis treści

    1. Bezdomność: 1 2 3
    2. Bieda: 1
    3. Bijatyka: 1
    4. Chleb: 1
    5. Ciało: 1
    6. Cień: 1
    7. Cisza: 1
    8. Drzewo: 1 2 3 4
    9. Dziki: 1
    10. Dźwięk: 1
    11. Erotyzm: 1 2
    12. Forma: 1
    13. Imię: 1 2
    14. Jedzenie: 1 2
    15. Kaleka: 1 2 3 4 5
    16. Kłótnia: 1
    17. Krew: 1
    18. Las: 1
    19. Lot: 1 2
    20. Milczenie: 1 2
    21. Motyl: 1
    22. Nadzieja: 1
    23. Natura: 1
    24. Niedoskonałość: 1
    25. Nuda: 1
    26. Obrzędy: 1
    27. Obyczaje: 1
    28. Oko: 1
    29. Pamięć: 1
    30. Pocałunek: 1 2
    31. Podstęp: 1
    32. Pogarda: 1
    33. Porwanie: 1
    34. Pożegnanie: 1
    35. Przemiana: 1
    36. Przemoc: 1
    37. Przestrzeń: 1 2
    38. Przysięga: 1
    39. Ptak: 1
    40. Pułapka: 1
    41. Rośliny: 1 2 3
    42. Rozczarowanie: 1
    43. Rozstanie: 1
    44. Słońce: 1
    45. Spotkanie: 1
    46. Strój: 1
    47. Śmierć: 1
    48. Światło: 1 2
    49. Świt: 1
    50. Tajemnica: 1
    51. Tęsknota: 1
    52. Ucieczka: 1
    53. Upiór: 1 2
    54. Uroda: 1 2 3
    55. Wiedza: 1
    56. Więzienie: 1
    57. Własność: 1
    58. Wstyd: 1
    59. Wzrok: 1
    60. Zabobony: 1
    61. Zmęczenie: 1
    62. Zwierzęta: 1
    63. Żebrak: 1
    64. Życie jako wędrówka: 1

    popr. błąd źródła: skapując (z gałęzi wraz z rosą błyski słońca) > skapujące; wpadł > wpadło;

    Bolesław LeśmianKlechdy polskiePodlasiak

    Spotkały się dwa zuchy,
    Ten ci ślepy, ów — głuchy.

    Przygadywka ludowa

    1

    KalekaByło ich dwóch: prawy — kulawiec, a lewy — jednoręki.

    2

    Ten ostatni posiadał jeno[1] lewicę, więc mu było dogodniej i ściślej podczas wędrówek nieustannych prawym, przegrody wszelakiej wyzbytym ramieniem z przyjacielem się stykać, a lewicy, którą wielce sobie ważył, swobodę i przestronność pozostawiać.

    3

    Obydwaj nawykli do tych niezmiennych a współzależnych względem siebie stanowisk, jak para dobranych szkap, w jednym chodzących zaprzęgu, z tą jeno z dala już postrzegalną różnicą, że kulawiec pod wpływem zawiłych wymogów mitrężnego kalectwa potykał się i poskakiwał, jakby co chwila pracowitym ułamkiem niedokończonej prawej nogi na świat cały wierzgał opryskliwie, a jednoręki maszerował żwawo, jeden krok dając na kilka przenośnych podrygów dygotliwego przyjaciela.

    4

    BiedaToteż jednoręki dzierżył głowę na karku statecznie i ze świadomie pionową przewagą nad kulawcem, który co krok tykwiastą półkolą połyskliwej łysiny wstrząsał luźnie i przymuszenie, niby podrzucany pełną pośpiechu bryką o zatwardziałych resorach, o ile wolno tak zamożnym porównaniem obarczać biedaka, wiedząc z góry, iż wolałby podrzuty wzmiankowanego inwentarza[2] niźli własnego kadłuba.

    5

    Zdawało się, iż głową swoją, niby stroskaną i boleściwą grzechotką, przyjaciela kosztem własnej niedogody zabawia nieustannie, aby mu wynagrodzić trud współwędrowania.

    6

    Idąc, czapę w ręku na odmachu trzymał i okrywał nią niespokojną głowę jeno w chwili postojów, w przeciwieństwie zresztą do druha, który ze swej czapy wprost odwrotny czynił użytek.

    7

    Tak czy owak, każdy swej strony trzymał się starannie, gdyż w razie nieoględnego miejsc pogmatwania wikłali się w zgubionym karygodnie kroku i jeden drugiemu stawał się nagle ciężarem nie do zniesienia i przeszkodą nie do usunięcia.

    8

    Zgryźliwy i nieustępliwy kulawiec narzekał wówczas na wściubską[3] lewicę przyjaciela i bezprawną obecność jej u boku wyczuwał, niby natłok zbyteczny i ciasnotę dokuczliwą.

    9

    Jednoręki zaś, łagodniejszego będąc przyrodzenia[4], kolanem jeno z lekka napominał i odstraszał szturchającą go na kształt ślepego wahadła nogę kulawca, której z kolei przypisywał namolną zbędność piątego koła u wozu. Przy czym ów wóz mimo woli za swoją i nietykalną własność uważał, a piąte koło za niedorzeczny i złośliwy pomysł zuchwałego przyjaciela.

    10

    Rzadko wszakże zamieszka taka się zdarzała.

    11

    W ostatnich szczególniej czasach przyjaciele wzajem na siebie uskarżać się nie mogli.

    12

    Wyruszając w drogę, obrzędowo niemal zajmowali swe lewe i prawe stanowisko, z tym jednak pomniejszym zastrzeżeniem, że jednoręki, mając na usługi dwie całkowite nogi, zajmował je pierwszy i od razu, kulawiec zaś czynił to z niepoprawnym, aczkolwiek nieznacznym opóźnieniem, zrywając się z miejsca jak do łamanego lotu i z podejrzliwą bacznością obskakując wyczekującego cierpliwie towarzysza.

    13

    Po czym szli zgodnie i umownie.

    14

    Jednoręki swe kroki powolne do szybkich podrygów kulawca dostosowywał tak umiejętnie, jak gdyby z uroczystymi przestankami[5] wtórzył na basetli[6] piskliwej krzątaninie smyka na strunach w nic, prócz własnego pisku, nie zasłuchanej skrzypki.

    15

    PrzestrzeńJeśli jednoręki trafem kulawca z oczu stracił, szukał go zawsze na prawo.

    16

    Kulawiec w tym samym wypadku na lewo zerkał nieomylnie.

    17

    Życie jako wędrówka, BezdomnośćDzięki obopólnej bezdomności, zawsze im bywało po drodze i myśl o rozłące, jako nierzeczywista i niewykonalna, nie miałaby dla nich ani znaczenia, ani zastosowania.

    18

    Obojętny był im kierunek zdybanej[7] drogi i obojętny podział świata na cztery dokładnie oznaczone strony.

    19

    Na dwie go zazwyczaj dzielili: lewą i prawą, a i ten podział zbyt był osobisty i miał na celu nie ujęcie w ład przestrzeni, jeno uporządkowanie ich wędrownego współstosunku i współkroczenia po powierzchni ziemnej.

    20

    Szli skądkolwiek — dokądkolwiek, a raczej — znikąd — donikąd, co, mimo jednakiej treści, dzięki rozłożystym w swym nieokreśleniu wyrazom sporszy[8] na pozór kęs świata zagarnia i uprzytamnia.

    21

    Świat, w ten sposób zagarniony i uprzytomniony, udzielał im wszystkich dróg na raz, a żadnej z osobna.

    22

    ŻebrakSzli po chlebie prośbowanym, nie pragnąc innego.

    23

    Przyszli na świat po to, aby co chwila, nieustannie i raz jeszcze znikąd donikąd przychodzić, jakby przyjście na świat prócz przyjścia żadnych innych skutków samo przez się za sobą nie pociągało.

    24

    Kulawcowi ten świat zdawał się — stromy i niedoskoczony, a jednorękiemu — niepochwytny i uboczny.

    25

    Jeden na tym stromym, a drugi na owym ubocznym świecie znajdowali czasami już to but, spłaszczoną przyszwą[9] w piach wbity, a dziurawą podeszwą ku niebu tak zwrócony, jakby właściciel, pod ziemię ze wstydu uciekając, na powierzchni w pośpiechu go zostawił, już to pergaminowo zesztywniałą na wietrze i rdzawymi zajadami popiętnowaną szmatę, która na próbne uderzenia kija odzywała się pohukiem drzwi, gwałtownie zatrzaśniętych, już to połowiczny rzemyk od niewiadomych raz na zawsze portek, nie tyle widać zgubiony, ile odrzucony jako zgoła bezużyteczny, a który mimo to, zaszyty w przeguby stężałego i kołami wytłoczonego błota, zdawał się napraszać na jakikolwiek postronny nawet i niewłaściwy mu użytek.

    26

    Własność, ObyczajePomiędzy obojgiem przyjaciół ustalił się zwyczaj milczący i surowy, że przedmiot na drodze znaleziony należał do tego, który go pierwszy zaoczył[10], nie zaś ręką dosięgnął lub nogą dla przyswojenia nadepnął.

    27

    Pierwszy bowiem warunek jednorękiemu, a drugi kulawcowi by nie odpowiadał.

    28

    Chociaż trudno było sprawdzić pierwotność zaoczenia, wszakże towarzysze oszczędzali sobie pod tym względem zawodów i nieporozumień.

    29

    Obydwaj tak rzetelnie i święcie dbali o nienaruszalność wspólnego obyczaju, że każdy ze czcią bogobojną usuwał się od prześlepionego przez siebie znalazku i nie rościł żadnych praw ani żalów do nabytej przez drugiego własności.

    30

    BezdomnośćPiechtami[11] kawał świata zdreptawszy[12], poznali skąpy nadmiar zabrakowanych i niczyich przedmiotów. Rozumieli przeto zbrodniczość i okrucieństwo grabieży, popełnionej na tak rzadkich, a zawczasu we wzrokowe posiadanie ujętych relikwiach. Te ostatnie miały dla nich szczątkowy urok sprzętów domowych i poufny czar osiadłego kędyś[13] na stałe zapiecka[14].

    31

    Koczując z miejsca na miejsce i wiedząc z góry, że nikt ich nigdzie nie czeka, dochrapali się wreszcie takiego samopoczucia, jakby nigdy i nigdzie ich nie było…

    32

    Rzec można, iż zanieistnieli w sobie.

    33

    Jednakim bez różnicy wzrokiem patrzyli na przedmioty martwe, na zwierzęta, na rośliny i na ludzi, bezwiednie równając wszystko do jednego kędyś prapoziomu…

    34

    ZabobonyRaz nawet ktoś wrażliwszy, gdy im jałmużnę podawał, stwierdził mimo woli, iż patrzą nań jak na pień lub na trupa, i uważając to za złą wróżbę, zaklął, splunął i odwrócił się od nich z niemiłym, aczkolwiek nieuzasadnionym uczuciem, że jest albo będzie wkrótce takim samym właśnie, zawczasu przez nich upatrzonym pniem albo trupem.

    35

    Nie mogli sobie widać pozwolić na zbytek oglądania świata pod rozmaitym kątem i z rozmaitego stanowiska.

    36

    Nie mieli zresztą ani kąta, ani stanowiska.

    37

    Świat ich żywcem roztrwonił w swych obszarach, jak dwa złamane i do obiegu niezdatne szelągi[15].

    38

    ZmęczenieI teraz oto szli znikąd — donikąd.

    39

    Zbliżyli się trafem do lasu i, od dawna zdrożeni, zgodnie, choć milcząco postanowili na jego widok wypocząć.

    40

    Las, PrzestrzeńNajczęściej w lasach przygodnej szukali przystani.

    41

    Była to zresztą przystań na drwiny i wypoczynek na opak. Po prawdzie bowiem mówiąc i zapatrując się na istotę rzeczy ze stanowiska bezwzględnie trzeciej osoby, należałoby raczej przypuszczać, iż wypoczywali nie w samym lesie, jeno w tym, co inni ludzie „widokiem lasu” przezywają, mając przy tym na myśli nie tyle las, ile własne oczy.

    42

    BezdomnośćZatrzymali się na samym przylesiu, nie śmiejąc wnikać głębiej — w szum i w cienistość, gdyż takie wniknięcie mogłoby przydać im podejrzany wygląd ludzi poszukujących kryjówki, a zbytnie zboczenie z drogi mogłoby narzucić im pozór zbiegów.

    43

    Zaludnili więc sam widok lasu, jakby w celu uzupełnienia i ożywienia nieprzynależnego nikomu obrazu.

    44

    Zdawałoby się, że nawet las, w ścisłym tego słowa znaczeniu, był niedostępny dla tak rdzennie bezdomnych dziwadeł i wzbraniając im swej treści istotnej, udzielał jeno swych zielonych pozorów, które na swój sposób i na swoją potrzebę użytkowali wedle możności.

    45

    Las, do którego się dowlekli, niczym się dla nich nie różnił od tysiąca innych, po drodze spotkanych lasów.

    46

    ŚwitCieńNa świecie trwało jeszcze ciemne rano.

    47

    W powietrzu wszczął się pierwszy zamęt i popłoch myszatych[16] a ponikających w bławym[17] rozcieńczeniu zmierzchów.

    48

    Niektóre z nich, pierzchając[18] w rozsypkę, szukały piwnicznego schronu po jarach i krzewach. Inne, rozpraszając się stopniowo, jak koła na wodzie, ustępowały nieokreślonego w przestworach miejsca nowo przybyłym świtom.

    49

    ŚwiatłoNa niewidziane dawał się odczuwać kulisty i odległy pośpiech nadchodzącego spoza ziemi słońca.

    50

    Światło jego, dymne jeszcze i deszczowo mętne, nie rozwidniało przedmiotów, jeno odgraniczało je wzajem od siebie, złotawym kopciem[19] osiadając na zaoranym polu, które jeżyło i rozluźniało oku swe grzbieciaste zagony, połyskujące na załomach ziemistym i pochmurnym fioletem, niby kruszce wilgotne, tu i ówdzie siekierą zadraśnięte i podważone.

    51

    Od pola światło szło do lasu, lecz nie docierając szczelnie do drzew, pozostawiało pomiędzy nimi a sobą próżnię, majaczącą nikłymi przypomnieniami ubiegłej nocy.

    52

    DrzewoŁupliwa i krucha kora sosen, odstając na sękach, jedwabiście rdzawiła się w tym przyćmieniu przedporankowym, a różowomleczne pnie wilgotnych i zawsze chłodnawych brzóz, kędzierzawiąc się na zadrach zwitkami kredowego naskórka, to bielały, jak smukłe śnieżki, to różowiały przelotnie na kształt nóg bocianich, to znów plamiście migotały swym srokatym pręgowaniem.

    53

    Jedna tylko ponad rowem strzępiasta i ospowata od rosy pokrzywa blask przedwczesny złowiła swym najwyżej wystrzelonym liściem, który nad ciemniejszą odeń ziemią płonął jak samotny kaganek i wyprzedzając słońce, skupiał na włochatej powierzchni ukosem podaną złocistość niedostępnego jeszcze dla reszty świata poranku.

    54

    Pierwsze wróble, otrzepując na gałęziach pióra i dzioby, ćwierkały po jednemu i nie do końca…

    55

    Słychać było od czasu do czasu ich nagły trzepot i dreszcz wśród liści, ociekających kroplami rosy, przemieszanej z otrząśniętym po trosze pierzem.

    56

    DrzewoNa niskiej i niby na jeża ostrzyżonej murawie przyleśnej stał dąb ustronny i rozłożysty. Stał dosłownie, gdyż zdawało się, że w miejscu zetknięcia z murawą kończy się i nie zapuszczając w ziemię żadnych korzeni, samą podstawą rozszerzonego u dołu pnia gruntuje się i równoważy na jej powierzchni.

    57

    Obydwaj przyjaciele, przynagliwszy[20] ostatnich kroków, zbliżyli się jednomyślnie do tego dębu i usiedli pod nim, plecyma[21] wsparci o pień zawile pobrużdżony i mszysty.

    58

    Jednoręki zdjąwszy czapkę, plackiem położył ją obok na trawie i nogi przed się wyciągnął, jak chwilowo postronione[22] wiosła.

    59

    Kulawiec zaś, czapką łysy czerep[23] dla sposobności osłoniwszy, niecałą nogę skrzętnie podwinął pod siebie, a całą ostrożnie i niby do snu ułożył w kabłąk[24] na ziemi. Korzystając z jej pobliskości, ciemnym jak szylkret[25] paznokciem usunął z przegięciny[26] schodzonej pięty zbyteczny przytwierdek[27] nabytego po drodze błota.

    60

    Siedzieli niemal tyłem do siebie i poglądali na własne utrudzone i przebolałe nogi, jakby na tych nogach świat się dla nich w tej chwili kończył.

    61

    Jednoręki miał torbę niezmiernie długą i pakowną, choć pustą i zaledwo u dołu z lekka wypaczoną rogatym bezładem szczupłego a rozmaitego brzemienia.

    62

    Znać było, iż utrzymuje ją schludnie.

    63

    Lśniła się od zgrzebnej, zrudziałej na słońcu czystości.

    64

    Od czasu do czasu gładził ją dłonią, jak heblem, strącając z jej kosmatej powierzchni coś w rodzaju zawsze obecnych otrębów.

    65

    Przed każdym posiłkiem wyjmował z jej wnętrza znaleziony niegdyś w kałuży przy studni kubek blaszany i oglądał go z jednaką zawsze zadumą i skupieniem.

    66

    I tym razem wyjął ów kubek, obejrzał go troskliwie i wszechstronnie i z powrotem ułożywszy na dnie torby, wyciągnął w zamian suchar płaski i dowolnie pogięty. Położył go na czapce, jak na pokaz i przyglądał mu się przez chwilę, rozważając zapewne trafność jego kształtu i stopień pożywności.

    67

    Kulawiec był posiadaczem torby kusej i płytkiej, ale upchanej dostatnio i pękatej jak kobza[28].

    68

    Jedzenie, ChlebNa oślep i krzątliwie wynurzył z niej spory gleń[29] chleba i przyłapanym palcami rękawem potarł go po wierzchu, jakby dla nadania niezbędnego przed spożyciem połysku. Po czym oburącz rozłupał go na dwoje i na czworo, i smakowitym pochrzęstem ruchliwych szczęk uprzedzając wprowadzenie odpowiedniego do jamy ustnej kęsa, nastawił mu gościnnie dolnej wargi, jak dla przyjęcia komunii.

    69

    Chciał widocznie tą wargą przytrzymać w czas sypkie i rozrzutne okruszyny.

    70

    Światło, RoślinyTymczasem już jedna gałąź ciemnego jeszcze dębu rozwidniła się pokątnie[30] — soczysta od rosy i bursztynowa od wsiąkliwego blasku, a jednocześnie drobiazgowo rzezany[31] liść przeciwległej paproci wyprzejrzyściał i zielonkawym zmierzchem pobarwił szarą pod swym nakryciem ziemię, nadając jej pylnej powierzchni wklęsły pozór zagadkowo oświetlonego wnętrza.

    71

    PtakKukułka przez sen kukała w głębinie leśnej.

    72

    Jej piersiowe i parzyste okrzyki dolatywały z dala, od strony niewiadomej — i czasem tylko zdawały się pobrzmiewać tuż — w samej muszli zasłuchanego na chybił-trafił ucha, napełniając je po brzegi śpiewnym i rachubie dostępnym zgiełkiem.

    73

    Przyjaciele nie słuchali na pozór jej nawoływań, a mimo to, ilekroć zakowała[32], tylekroć w takt jej kowania poruszali bezwiednie żuchwami, w których chrupiał chleb, mięsożernie i pieczołowicie miażdżony.

    74

    Chleb ten, powietrzem przetknięty i świeżością poranku nasiąkły, upajał ich i przyprawiał o swoisty zawrót głowy, niby trunek mozolny i cierpliwy.

    75

    Zdawało im się, że jednocześnie z tym chlebem pożywają do wtóru i na odległość wonne powietrze porankowe, i parującą w pobliżu macierzankę, i dalszy od niej krzew smolistego jałowca, i skapujące z gałęzi wraz z rosą błyski słońca, które pośpiesznie dojrzewało.

    76

    Pożywali cały świat, który obecnie dla ich zgłodniałych oczu stał się nieograniczenie jadalny i dostępny wargom, jak pacierz.

    77

    Nie spodziewali się, że za chwilę zdarzy się wypadek, który im przerwie obrzęd tajemnego i zbyt osobistego użytkowania świata.

    78

    Stało się to, co się nie zawsze i nie każdemu przytrafia.

    79

    Stał się mniej więcej — cud.

    80

    Przemiana, UpiórŚmierćKruk, przelatujący nad lasem, zakrakał nagle na śmierć temu właśnie dębowi, pod którym siedzieli.

    81

    Dąb zrozumiał, że godzina niezwykłej śmierci nastała i że mu dano niemal umrzeć po ludzku, a nie po roślinnemu. Toteż zachwiał się dumnie w swych posadach, wykorzenił się z murawy i zanim kulawiec jednorękiemu, a jednoręki kulawcowi zdążył cokolwiek powiedzieć, przedzierzgnął się[33] w upiora i stanął pomiędzy nimi w miejscu, gdzie sam przed chwilą był jeno bezrozumnym oparciem ich pleców.

    82

    Upiór dębowy połapał się od razu w swym nowym na ziemi stanowisku. Nie zaznał wprawdzie ludzkiego życia, ale zginął śmiercią ludzką, więc ukształtował się na wzór upiorów ludzkich, zachowując jeno w postaci niepochwytny niemal szczegół, zdradzający dawne pochodzenie, a mianowicie jeden szczątkowy sęk nad prawym okiem, który sterczał ukradkiem jak dość wydatny przeżytek lub zbyt wygórowana rodzimka.

    83

    Zaledwo się zjawił, a już kilkakrotnie zdążył zmacać ów sęk palcami i za każdym razem machał dłonią, jakby chciał powiedzieć: „Wiedziałem, że tak będzie! ”

    84

    Tkwiło poza tym coś dąbczastego w jego potężnych barach, w pogmatwanych kędziorach bujnej czupryny i w dobrodusznym wyrazie szerokiej, i bezładnie brodatej twarzy. StrójPonieważ tylko człowiek przychodzi na świat lekkomyślnie nago, zaś upiory w dniu narodzin zapobiegliwie przynoszą ze sobą wszelką niezbędność, to znaczy jedyny na całą wieczność przyodziewek, tedy i upiór dębowy nie uchybił tym zwyczajom zagrobnym.

    85

    Miał, co miał, aleć nie można było orzec, iż nie miał albo — iż musiał dopiero krwawicą własną zdobywać sobie prawo do stroju i środki do istnienia.

    86

    Brakło mu bowiem wszelkich środków, a może nawet i wspomnianego prawa, ale nie brakło stroju i jakiego takiego istnienia.

    87

    Natura, RoślinyMiał kapelusz ze słomy w kształcie na bakier przywdzianej strzechy, kubrak z niewiadomego w żołędne wzory samodziału[34], kamizelkę z mchów, naśladujących od niechcenia spłowiały aksamit, a rajtuzy z łyka, o nogawkach sztywnych i niewiarogodnie luźnych. Spod rajtuzów wyzierały długie i podstawowo szerokie nożyska, zgoła bose, jakby w celu bezpośredniego stykania się z ziemią, która tylko w ten sposób dostępna bywa głębszemu wyczuciu i doznaniu.

    88

    Z punktu widzenia nawyków codziennych wyglądał niedorzecznie, jak przesadnie wielki zbieg okoliczności.

    89

    NudaDla dwojga przyjaciół wyglądał z bohaterska po zbójecku.

    90

    Nagłe jego przyjście na świat nie wywarło na nich głębszego wrażenia. Pozbawieni oparcia, nie opuścili nawet swych miejsc dotychczasowych. Spojrzeli na zjawionego upiora tak, jakby na wszelkie inne naokół przedmioty, równając go z owym prapoziomem, który bratał czy też niweczył wszelką różnicę i odrębność.

    91

    Dla tych znużonych oczu wszystko było zarówno obojętne, a obojętność owa usuwała zbyt uciążliwy i zapewne bolesny wysiłek zdziwienia.

    92

    Oczy te bezwiednie stroniły od przepychu zdziwienia, jak od niedostępnych bram zamkniętego pałacu.

    93

    Upiór z wolna prostował swe drgające jeszcze rozpędnym pośpiechem przeobrażeń członki.

    94

    Kulawiec na jego widok resztę niedojedzonego chleba i uciułanych[35] w ręku okruchów wsypał z powrotem do swej płytkiej torby.

    95

    — Dębowy… — szepnął porozumiewawczo do jednorękiego.

    96

    Imię— Dębowy — potwierdził jednoręki i przez oka mgnienie przyglądał się milczącemu dotąd upiorowi, jakby szperał we własnych a stosownych do chwili wspomnieniach.

    97

    — Podlasiak? — zapytał wreszcie, zgadując zapewne nazwisko i kiwnięciem głowy nie tyle upiora, ile własny domysł witając.

    98

    — Podlasiak — potwierdził basem upiór, z rozkoszą i ciekawością przysłuchując się pierwszemu, który wymówił na ziemi, słowu. Widać podobało mu się, i samo słowo, i dźwięk własnego a nie znanego dotąd jeszcze głosu.

    99

    — Zgadłem, że Podlasiak! — pochełpił się jednoręki, zwracając się do kulawca. — Wszystkie Podlasiaki tak wyglądają, jakby zbytecznej na karku gęby co prędzej pozbyć się chcieli. Po tej chętce poznałem od razu, że Podlasiak!

    100

    — Nie miałem dotąd żadnego nazwiska, więc jakiekolwiek mi dasz, przyjmę z wdzięcznością — zauważył upiór niesłusznie posądzony o chęć pozbycia się nowo ukształtowanej gęby.

    101

    Kaleka— Podlasiaków dwóch znałem: niemowę i ślepca — przypomniał sobie nagle jednoręki. — Niemowa jeno w kucki pochlebczo siadywał i pojękując czekał cierpliwie, aż mu jałmużnę z łaski na wystawionych rzędem kolanach, niby na przyzbie, położą. A ślepiec — ten, psiawiara, jurny[36] był i nie w ciemię bity[37]. Po omacku tuż, za odgłosem najcichszych nawet kroków dybał[38], a tak trafnie pyskować umiał, że mu się żaden najzuchwalszy przechodzień nie oparł i nie sprzeniewierzył!

    102

    I jednoręki zapewne w imieniu ślepca pięścią pogroził wszystkim rzeczonym przechodniom.

    103

    — Żartować nie lubił! — dodał kulawiec, z uznaniem pokręcając głową.

    104

    — Znałeś go? — spytał jednoręki upiora.

    105

    — Po co mi te znajomości, kiedy i sam się czuję nie gorszym od tamtych Podlasiakiem? — odrzekł z dumą świeżo mianowany Podlasiak.

    106

    Kulawiec w twarz mu wprawnie, jak koniowi w zęby, zajrzał.

    107

    Uroda, Forma— W kogoś ty się udał? — rzekł z niesmakiem po dość mitrężnym namyśle. — Na człeka tak ledwo ledwo zakrawasz, jakbyś go naprędce i od biedy jeno zmałpował.

    108

    — Trudno! — odparł z westchnieniem Podlasiak. — Dość się na ten świat już to bokiem, już to łokciami przecisnąć, aby się mimo woli tym lub owym kształtem z gotowego inwentarza zarazić.

    109

    I Podlasiak rozwiódł dłonie na znak swej nieodpowiedzialności za własną urodę.

    110

    — A co ci tam nad prawym okiem sterczy we łbie, jak ten czop w baryle? — spytał znowu kulawiec i z nieproszoną dokładnością wskazał palcem sęk wiadomy.

    111

    — W tym właśnie sęk! — zawołał Podlasiak, wstydliwie obmacując wybitną pozostałość. — Los mnie obdarzył poznaką dziedziczną, która, właściwie mówiąc, bez żadnego uszczerbku mogłaby tkwić w miejscu daleko mniej widocznym.

    112

    — Nachyl się jeno, a wykruszę ci tę poznakę bez śladu — rzekł usłużnie jednoręki i wyciągnął chwytną lewicę.

    113

    — Unikam wszelkich poprawek i przeróbek! — odpowiedział pośpiesznie i niespokojnie Podlasiak. — Nigdy nie wiadomo, co jest potrzebne, a co zbyteczne. Sam Bóg może w ten doskwierny sposób duszę moją nad prawym okiem zakorkował, aby nie wywietrzała.

    114

    — Prawdę mówi — zauważył jednoręki z nagłą czcią dla wszelkiej w ogóle prawdy na tym świecie.

    115

    SłońceSłońce już wyjrzało od dawna i płonęło w rozmaitych skrytkach lasu, jak w tysiącu bezładnie rozproszonych alkierzach. Niektóre pnie złociły się wypukle, niby oszklone. Na poszyciu leśnym myszkowały tu i ówdzie samotne, w ciemności suto oprawne błyski i migoty, które zdawały się posiadać wagę i własnowolność odruchów.

    116

    Na powierzchni murawy rozpostarła się wyplatanka z cieni, powikłanych w krzyż i na ukos, jak powiewne sznurowania.

    117

    Nić pajęcza, łącząca pobliską sosnę z dalekim krzewem metalicznie zieleniejącego jałowca, barwiła się znikliwie, niby tęczowo nieobecna…

    118

    Oko widziało zawsze jej ciąg dalszy, zatracając w próżni niepochwytną resztę.

    119

    Podlasiak, ciepłotą poranka zagrzany, przeciągnął się i ziewnął w samo słońce.

    120

    Kulawiec, zachęcany jego przykładem, wydobył ze splecionych palców pochrzęst kolejny i usta do zamierzonego ziewnięcia rozwarł łakomie, lecz zamiast ziewnąć, zmarszczył się jak do zaciekłego śmiechu i łzawiąc ślepie, zaskomlał tak, jakby mu w szczękach zawiasa rdzawa rozluźniła się ku własnemu zadowoleniu.

    121

    — Bracia! — zawołał nagle Podlasiak, tkliwym spojrzeniem obdarzając obydwu przyjaciół. — Ludzie dobrzy! Wędrownicy wytrwali! Bogu dziękuję za to, żem was na samym wstępie do swego istnienia spotkał! Raźniej mi z wami w świat iść po szczęście, jako z dwojgiem wiader po wodę!

    122

    — Chce mu się tę duszę, ponad okiem zakorkowaną, do cna wygadać — zmiarkował w głos jednoręki.

    123

    Wstyd, Milczenie— Zbyt długo milczałem, korzeniąc się w ziemi i szumiąc ponad nią! — ciągnął dalej Podlasiak. — Dotąd jeszcze zachowałem tę wstydliwość roślinną, która dopiero po śmierci pozwala liściom stroić się i zdobić w przepychu tęczy, i zdradzać obecność barw tajonych za życia i wzbronnych sobie samym. O, przez długie lata byłem nieobliczalnie smutną ofiarą nieustannej i niestrudzonej wstydliwości!

    124

    — Gadaj bez wstydu, bo nie słucham — ośmielił go kulawiec i twarz odwróconą nastawił pilnie słońcu.

    125

    Podlasiak skrzyżował dłonie na żołędnych wzorach zbryzganej słońcem kamizeli.

    126

    Lot, Upiór— Stoję przed wami jako bywalec leśny i z tamtego świata wychodźca, bosymi stopami na ziemi rozkosznie utwierdzony! — zawołał głosem donośnym, postukując stopą o ziemię. — Nie wiem, jak długo jeszcze zdołam w pobok[39] was przebywać. Skoro tylko przypadkiem zbytnio się od ziemi odbiję lub odskoczę, czeka mnie pod przymusem niepohamowanych przeznaczeń, natychmiastowy i bezpowrotny odlot w niebiosy. Taka jest bowiem niedola każdego upiora: pociąg do rozpędu i bezpowrotność odlotu! Latawiec jestem, latawiec rodowity!

    127

    — Uchowaj Boże od takiej niedoli! — wtrącił z zadumą jednoręki i westchnął na wszelki przypadek.

    128

    — Trudno mu się wygadać, więc dziwaczy, aż mu się pypeć na języku uzbiera — zauważył kulawiec i uchyliwszy czapki, obłechtał palcami lśnistą łysinę.

    129

    Podlasiak zdmuchnął z wąsa muchę zieloną, która bzykając usiadła mu w pobliżu nozdrzy wraz z jaskrawiącą się w jej ruchliwym bisiorze szczyptą zdrobniałego słońca.

    130

    — Ludzie dobrzy! — zawołał znowu, życzliwie kiwając głową i uśmiechem popierając każde kiwnięcie. — Zanim wypadki nieprzewidziane oderwą mnie na wieki od powierzchni ziemi, chcę razem z wami posiąść na niej coś najcenniejszego! WiedzaPomyślmy tedy wspólnie, czego nam najbardziej najnieodzowniej dotąd brakowało?

    131

    Jednoręki z widoczną troską o wniosek, a kulawiec z niedowierzaniem pogrążyli się w zadumie.

    132

    Żaden z nich wszakże nie mógł jakoś odpowiedzieć na pytanie Podlasiaka, a i sam Podlasiak zdawał się gmatwać w myślach rozmaitych.

    133

    Wiatr powiał od lasu i przynosząc ze sobą ćwierkanie napotkanego po drodze ptactwa, rozproszył się po murawie, która na chwilę zafalowała, ukazując srebrzystą stronę niektórych ziół i traw włochatych.

    134

    — Czego nam brak? — powtórzył po głębokim milczeniu Podlasiak i z pytającą uwagą spojrzał po swych towarzyszach przygodnych.

    135

    — Łatwo spytać, a trudno odpowiedzieć! — rzekł jednoręki i pokiwał głową bezradnie.

    136

    Kulawiec przemilczał, coraz zapalczywiej oddając się namysłom.

    137

    Pytanie Podlasiaka zaskoczyło obydwu zbyt nagle, ogłupiając na chwilę bezczynną dotąd cząstkę duszy, w której się kryją tego rodzaju odpowiedzi.

    138

    — Przestworu[40] nam chyba nie brak — zawyrokował Podlasiak i wskazał dłonią pierwszą lepszą oddal przed oczyma.

    139

    — Nie brak — potwierdził jednoręki, posłusznie biegnąc wzrokiem za dłonią Podlasiaka. — Człek i wygodę ma, i rozkurczenie wszelakie.

    140

    Kulawiec trawę palcami poczesał.

    141

    — I chleba mamy pod dostatkiem — mówił w dalszym ciągu Podlasiak, przenosząc wzrok z pustawej torby jednorękiego, na pulchną torbę kulawca.

    142

    — Do jutra wystarczy — oświadczył jednoręki i po namyśle dodał: — Do południa.

    143

    Kulawiec torbę swoją poklepał pieszczotliwie.

    144

    — Do południa — powtórzył — do południa!

    145

    Twarz Podlasiaka rozjaśniła się nagłym pomysłem i poszerzyła z radości.

    146

    — Wiem, czego nam brak! — zawołał, uderzając się dłonią w czoło.

    147

    Oczy obydwu przyjaciół zwróciły się ku niemu.

    148

    Łaskawie przyjął ich spojrzenia i wyprostował się uroczyście.

    149

    Wiedział.

    150

    Przez oka mgnienie zdawał się upajać zdobytą nagle wiedzą.

    151

    Pocałunek— Pocałunku nam brak, pocałunku! — zakrzyknął wreszcie w echa leśne i dłonią potrząsnął w powietrzu, jakby komuś znak umówiony na odległość podawał.

    152

    Jednoręki podniósł zwieszoną dotąd w zamyśleniu głowę, a kulawiec czołgliwym susem przydźwignął się po ziemi ku Podlasiakowi i ucha jak lufy nastawił.

    153

    Tęsknota— Wyznajmy to sobie nawzajem, że nigdy żadna dziewczyna nie obdarzyła nas dotąd pocałunkiem! — zawołał Podlasiak i ręką na odlew machnął tak rozpaczliwie, jakby chciał własne słowa na samym ich wydźwięku pogruchotać.

    154

    Kaleka— A któraż to dziewczyna takim jak my pokrakom ust swych na chwilowy choćby poczęstunek udzieli? — spytał z urazą jednoręki, sierdziście spluwając na stronę. — Na taką jak my przynętę żadnej ryby nie złowisz! Stul raczej tkliwą gębę, zanim ci od żalu jeszcze nie spuchła!

    155

    — Nie przeszkadzaj mu, nie przeszkadzaj! — zaszeptał skwapliwie kulawiec. — Niech się wygada, bo go tęsknota jak cholera trapi!

    156

    — Po cóż nam tej cholery użycza? — żachnął się[41] jednoręki i zdzieliwszy pięścią na trawie poległą czapkę, wyrównał niezwłocznie wyżłobioną w niej wnękę.

    157

    Chyba po raz pierwszy w życiu tak się gorącował! Słowa Podlasiaka wyrwały go nagle z tej nałogowej drętwoty, która na kształt żółwiego pancerza chroniła go od napaści wszelkich nieziszczalnych mrzonek. Ogarnął go niepokój i zawrzała w nim słuszna niechęć do żalu, który do duszy zakradał mu się cichaczem. Czuł się jak wykolejeniec…

    158

    — Zgadzam się na to, że jesteśmy pokraczni — rzekł tymczasem zatrwożony nieco Podlasiak. — Jednemu brak ręki, drugiemu nogi, a trzeciemu sterczy nad okiem sęk, jako zgoła nieproszony postrach na dziewczęta.

    159

    — Śmieszliwe są, śmieszliwe! — zauważył pośpiesznie kulawiec i palcem ostrzegawczo pogroził w powietrzu.

    160

    — Raz go baba, za zbyt dokładne podpatry[42] zwarkoczoną[43] do prania bielizną tak na kładce obiła, że o własnym przodku zapomniawszy, tyłem od niej w poskokach koźlich zmykał i dopiero za wsią do utrafionej plecyma drogi należycie pyskiem zgłupiałym się odwrócił — objaśnił jednoręki, potrząsając w stronę kulawca pięścią tak napominawczo, jakby to zapewne na jego widok rzeczona baba uczyniła.

    161

    Kulawiec nieznacznie poprawił się na swym miejscu.

    162

    — Śmieszliwe są, śmieszliwe! — powtórzył bez potrzeby i spojrzał na Podlasiaka z przesadną stanowczością.

    163

    Podlasiak nie zwracał na niego uwagi.

    164

    Uśmiechnął się zagadkowo i poszczypując obiecująco brodę, poruszył próbnie wargami, jakby je chciał zaprawić do wygłoszenia nie byle jakiej nowiny.

    165

    — Znam jedną taką dziewkę, której nic nie odstraszy i która się na żaden widok nie wzdrygnie! — rzekł wreszcie powoli i z dumą, osnutą na wyłącznym posiadaniu cennej wiadomości.

    166

    Jednoręki głową uparcie pokręcił, zaprzeczając z góry wszelkim domniemaniom łatwowiernego Podlasiaka.

    167

    — Cóż to za dziewka? — spytał łapczywie kulawiec i z drapieżną ciekawością zaczaił się oczyma na odpowiedź.

    168

    Podlasiak ze wzrastającą dumą spojrzał na obydwu przyjaciół.

    169

    Dziki— Dziwożona! — oznajmił zwycięsko i ujął się pod boki, aby w ten sposób nadać swemu odkryciu zuchowatej pewności buńczucznego[44] stwierdzenia.

    170

    — Nie dla naszej gęby strawa! — rzekł jednoręki i machnął lewicą, aby się jednocześnie opędzić od narzuconej pokusy i od cytrynowego motyla, który załamując się w locie, zajął mu pół oka migawkowym i pierzchliwym cieniem.

    171

    — Skąd ona i czyja? — spytał kulawiec, ciekawy szczegółów, z których mógłby coś pewniejszego na przyszłość wywróżyć.

    172

    — Niczyja — odparł hardo Podlasiak.

    173

    — Dobrze się składa, że niczyja! — pochwycił kulawiec. — Co niczyje, to i nasze być może. A skąd?

    174

    — Skąd? Nie wiadomo! — odpowiedział Podlasiak. — Chyba zewsząd, bo i leśna jest, i ruczajna, i górska, i wszelaka. Już od lat kilku w lesie przebywa. Erotyzm, Drzewo, KrewRaz ją tylko widziałem, raz jeden jedyny. Byłem jeszcze wówczas dębem, przykutym do miejsca i do własnego milczenia. O samym świcie wynurzyła się z krzewów sąsiednich i podbiegła do mnie żywa, swawolna, obłyśnięta rosą i powiewająca w warkoczach, czepliwymi strzępami złachmaniałych od kurzu pajęczyn. Zanim zdążyłem cień swój za wiatrem do stóp jej bosych dorzucić, objęła mnie oburącz i ciepłe, nagie ciało przystosowała szczelnie do mojej szorstkiej kory. A potem pokąsane przez komary i obrzmiałe wargi przywarła mocno do sęka, który obecnie nad okiem sterczy mi zatwardziale. Pewno świerzbiały ją i ciążyły od nadmiaru krwi nabiegłej, bo zakrwawiła je o ten sęk i uciekła z powrotem do lasu, ciesząc się po drodze śmiesznym widokiem krwi, która jej z warg w dłoń nastawioną skapywała.

    175

    Podlasiak zamilkł i palcem potarł sęk nad prawym okiem.

    176

    Jednoręki i kulawiec ze czcią na ów sęk teraz spojrzeli. Widok naocznie sprawdzonego sęka napełnił ich jakąś nadzieją.

    177

    — Może dlatego właśnie ten sęk, mimo woli, jako pamiątkę zachowałem — dodał Podlasiak po chwili namysłu.

    178

    Erotyzm, NadziejaKalekaJednoręki spoważniał.

    179

    — Jeśli jej sęk nie odstraszył, to może i brak prawicy na przeszkodzie nie stanie — rzekł, powątpiewając z lekka o prawdzie słów własnych.

    180

    — Po ciemku ją, po ciemku zaskoczyć, żeby do raniusieńkiej zorzy posprawdzać nas oczyma nie mogła! — zaszeptał kulawiec mrużąc przekrwione powieki i chciwie zachłystując się ciepłym podmuchem własnego szeptu.

    181

    — Niech sprawdza! — zaprzeczył odważnie Podlasiak. — Chcę właśnie, aby mnie sprawdziła i mimo to, sprawdzonemu od stóp do głów, przyznała prawo otrzymania pocałunku!

    182

    — Jeśli jej komary warg zawczasu nie pokąsają, pewnikiem ich o sęk nad twoim ślepiem raz jeszcze nie pokrwawi — zauważył nieprzyjaźnie kulawiec.

    183

    — A nuż pokrwawi! — schlebił sobie czupurnie[45] Podlasiak. — Nawiasem mówiąc, komarów w lesie nie brak… A zresztą, zobaczymy! PrzysięgaPamiętajmy wreszcie z góry o tym, że tylko jeden z nas może być wybrańcem, a dwaj pozostali muszą z odkurem[46] się pogodzić, na hańbie poprzestać i wyzbyć się tak sercowych, jak pięściowych uroszczeń do warg, które ich jako niezdatnych pominą. Przysięgnijmy sobie tedy zawczasu, że ani kijem, ani pięścią, ani kolanem, ani innym zwyczajnym w takich razach narzędziem nie będziemy poszukiwali na wybrańcu odszkodowania, ani też wywalczali praw do udzielonego jednemu z nas pocałunku. Pierwszy oto przysięgam i pierwszy będę dbał o wypełnienie umówionych warunków!

    184

    I Podlasiak na znak przysięgi wzniósł ku niebu potężną dłoń, wprowadzając ją w blask słońca i płosząc z pobliskiej sosny zakłopotanego niezwłocznie jej widokiem wróbla.

    185

    Obydwaj przyjaciele poszli za jego przykładem, z tą wszakże różnicą, że jednoręki swoją dłoń, jako ulubioną jedynaczkę, wzniósł wysoko i troskliwie, niby na pokaz, a kulawiec, oględnie przebierając palcami, nie doniósł dłoni do możliwego kresu, jeno zwichnął w napiąstku i zatrzymał w połowie drogi, jako na dostatecznej dla sprawy wysokości.

    186

    — Przysięgam i w twarz sobie za to napluć nie pozwolę! — rzekł jednoręki, z góry zapewne przewidując hańbę, z którą jako niezdatny do pocałunku, będzie się musiał wkrótce pogodzić.

    187

    — Tyś przysięgał, Podlasiak przysięgał, więc i ja przysięgam — dorzucił kulawiec, po kolei wytykając wzniesioną do przysięgi dłonią swych towarzyszów, a na ostatku własną osobę.

    188

    Czyn spełnionej przysięgi wywarł na wszystkich osobiście przez każdego pogłębione wrażenie oraz związane z przysięgą zamiary przeniósł nagle ze świata mrzonek w świat radośnie dostępnej rzeczywistości.

    189

    Nawet jednoręki zaniepokoił się pilnie i otarł usta rąbkiem rękawa.

    190

    Podlasiak rozszerzył oczy i zdawał się podziwiać towarzyszy, wespół z nim obarczonych powagą uroczystej przysięgi i doniosłością spodziewanych przygód.

    191

    Kulawiec obejrzał niecałą nogę i po namyśle poprawił szmaty, w które była u dołu, jak w ścisły pokrowiec, spowinięta.

    192

    — Gadaj teraz, gdzie się dziewka ukrywa? — zagadnął Podlasiaka. — Pewno pod gołym niebem samopas gdziekolwiek stojłuje, głupiejąc jak ta jałoszka[47], gdy się w nic zaopatrzy?

    193

    — Śpieszno ci? — zapytał z wyrzutem jednoręki, karcąc kulawca oczyma za trafność i zaraźliwość pośpiechu, który i jemu wbrew woli się udzielał.

    194

    — Nie po jałmużnę idę! — odparł zuchwale kulawiec i z powikłanym wysiłkiem powstał z ziemi.

    195

    Jednoręki też powstał i uderzony prawdą słów kulawca, wytrzeszczył oczy i oddech na chwilę zataił. Na jednym jego policzku zjawił się wypiek nierówny i smużysty.

    196

    — Zmiarkował od razu! — rzekł do Podlasiaka, wskazując ramieniem przyjaciela i chełpiąc się jego zgadliwością.

    197

    — Gdzie dziewka? — zakrzyknął podniecony własnym powodzeniem kulawiec i niecałą nogą, jak kilofem w murawę głucho uderzył.

    198

    — W dziupli! — odszepnął tajemniczo Podlasiak i wysuniętą naprzód głowę podał usłużnie słuchaczom tak, jakby ją właśnie ze wspomnianej dziupli znienacka wynurzył.

    199

    — Daleczko? — spytał kulawiec, złuskując czapkę ze śliskiej jak woskowana posadzka łysiny, co czynił zawsze, gdy w drogę wyruszyć zamierzał.

    200

    — Nie bardzo! — pocieszył go Podlasiak. Drzewo, Pamięć— Jest tu w głębi lasu dąb pewien, krewniak mój dawny, a w tym dębie — dziupla, a w tej dziupli — pszczoły. Dziwożona łasa jest na miód i pszczołom go stale wyjada. O tej właśnie godzinie i w tej właśnie dziupli zazwyczaj przebywa i nie zważając na ukąszenia pszczół, najsutsze plastry miodu pożera. Wiem o tym, gdyż pozostała we mnie reszta wiedzy roślinnej, która w drzewach tkwi bezsłownie, pod postacią sennego i wonnego krążenia życiodawczych soków.

    201

    Podlasiak mimo woli, pod wpływem zapewne dawnych upodobań, liznął dolną wargę językiem.

    202

    — Trafisz do dziupli? — spytał kulawiec.

    203

    — Na ślepo! — upewnił Podlasiak.

    204

    — Nie traćmy czasu! — zatrwożył się nagle jednoręki.

    205

    — A więc w drogę! — zawołał Podlasiak i ująwszy jednorękiego pod lewe, a kulawca pod prawe ramię, ruszył zamaszyście naprzód, zdradzając w równym biegu stateczną dziarskość powozowego konia, wobec którego bezładnie skoczny i wierzgliwy kulawiec zdawał się narownym i zabrakowanym wierzchowcem.

    206

    Rozpędna i nieco rozbrykana trójca wykolejonych ze wszelkiego ładu i składu niecierpliwców, ze stajennym rumorem wpadła w samą głąb lasu, niepokojąc rozdudnioną bezprawnie ziemię hultajskim tętentem pięciorga bosych stóp, które migały niemal po kuglarsku na kształt niewiadomego użytku klepek, podrzucanych na przemian w zarówno niewiadomym celu.

    207

    Podlasiak, jako urodzony szybkonóg, szeroką piersią na przełaj rozpruwał przerażone własnym poświstem powietrze, torując w ten sposób drogę słabszym od siebie towarzyszom.

    208

    Biegli coraz chyżej i nieodwołalniej, już to posapując i głośno połykając własne, skrócone biegiem oddechy, już to pokrzykując dorywczo i nieprzewidzianie, aby nawzajem siebie rozzuchwalać i podżegać do coraz niepochwytniejszego pędu przed oczy!

    209

    Łamali po drodze krzewy i zarośla, które nabywszy od nich niestosownego trzepotu, zaznaczały swój lęk obfitym dreszczem zdmuchniętych z liści na liście świateł i powszechnym popłochem błędnie przetasowanych cieni, z mrugliwą bacznością wracających na utracone miejsca.

    210

    Czasem maleli, zapadając się w jary i wądoły[48], a czasem urastali ponad siebie, tratując wzgórza i puszyście obrzmiałe mrowiska, błękitniejące nagłą próżnią otrzymanego od nich w przelocie, na kształt policzka, śladu stóp, na oślep rozbieganych.

    211

    Kulawiec miotał na strony i niezrozumiale potrząsał zacietrzewioną w locie głową, która z niedorzeczną starannością obskakiwała najżmudniejsze ścieżki i zakamarki leśne, jak nosata i brodata piłka, ubiegająca się o uciążliwe pierwszeństwo w grze, obliczonej na pośpiech i na utratę wszystkich na raz zmysłów.

    212

    Zdyszani i obłyśnięci łechtliwym i zawiesistym potem wbiegli na polanę, gdzie cisza sennie dostosowując się do miejsca, zdawała się posiadać ten sam, co polana, obręb i tę samą otworzystość. Zielony poblask trawy ślepił na chwilę zaskoczone nagłą widownią[49] źrenice.

    213

    Podlasiak wyrzuconą pod kątem nogę znieruchomił, na kształt mocarnego hamulca i jak dbały o całość zaprzęgu woźnica, osadził na miejscu oszołomionych własnym galopem towarzyszy.

    214

    Przystanęli, aby się odsapać i uporządkować bezład uwięzłych w gardle oddechów. Na uboczu polany stał dąb olbrzymi z dziuplą, która połyskując w słońcu żylastą wypuklizną spróchniałego obrzeża, ukazywała swą głąb szczerbatą, jak paszcza bezzębna i rozwarta do raz na zawsze stłumionego okrzyku.

    215

    Ułudną możliwość i pogróżkę tego okrzyku czuć było w chwilach zamilkania rozćwierkanego poprzez liście ptactwa.

    216

    — Tam! — szepnął Podlasiak i wskazując palcem dziuplę, przywarł niezwłocznie ów palec do ust na znak baczności.

    217

    Jedzenie— Ciszkiem do niej, ciszkiem, żeby nie uciekła! — ostrzegł półgłosem kulawiec, badawczo obzierając dziuplę.

    218

    — Nie ucieknie! — pocieszał siebie samego jednoręki. — Do własnej torby ją złowię, jak niegdyś zająca.

    219

    — Rok temu zając mu z żyta do torby wskoczył przypadkiem — objaśnił, ściszając głos, kulawiec. — Przyłapał go natychmiast i pacierz z radości odmówił. Sam go obielił i sam na żużlach zrumienił, ale jeść nie mógł, bo od mięsiwa odwykł i zapach pieczystego o bolesne mdłości go przyprawiał. A ja, choć też nienawykły, całego zająca, patrząc na owe mdłości, schrupałem do szczętu.

    220

    I kulawiec zaśmiał się ochryple stłumionym śmiechem, który podkreślił udatność i pożywność smakowitego zdarzenia.

    221

    Dotąd jeszcze, po rocznej przerwie, było w tym śmiechu coś poobiedniego.

    222

    — Nie umknął Bóg mej torbie zająca, nie umknie i dziewczyny — rzekł jednoręki i ze czcią zdjął torbę z ramienia, jakby była i jego, i Boga wspólną własnością.

    223

    — Bylebyś mdłościami na widok tej ponęty nie wydziwiał, boś nienawykły — wtrącił uszczypliwie kulawiec i mrugnął porozumiewawczo na Podlasiaka.

    224

    Podlasiak mrugnięcia nie zrozumiał.

    225

    — Do dziupli, ludzie dobrzy, do dziupli! — szepnął z zapałem i przytrzymując dłońmi sztywne, do wahadłowych ruchów skłonne rajtuzy, powędrował na palcach ku dębowi.

    226

    Jednoręki też na palcach jął się do mety posuwać, a kulawiec za pomocą ostrożnych z przestankami poskoków, jak świerszcz, w ślad za nimi przemiejscawiał się po trawie.

    227

    I zatajonym oddechem, utrudniając sobie każdy krok i obwarunkowując go wysnutymi naprędce prawidłami umiejętnego stąpania, dotarli wreszcie do dziupli.

    228

    Dotarli bladzi od wzruszenia, prócz zresztą Podlasiaka, który w tej chwili właśnie był czerwony jak upiór.

    229

    Cisza, Dźwięk, MilczenieNawzajem dali sobie dłońmi znaki, których nikt dokładnie nie zrozumiał, lecz których niezbędność każdy głęboko odczuwał.

    230

    Tak czy owak, wszyscy trzej przyczyniali się usilnie do obfitego wytwarzania grobowej wokół dębu ciszy, przerywanej jeno powiewem odbitego od trawy i dorzuconego do gałęzi wiatru, który się po liściach ze wzmożonym szumem a z osłabłym lotem rozpraszał.

    231

    Niespokojne pszczoły, opukując dąb czujną kończyną kosmatego tułowia, roiły się u samego wnijścia[50] do dziupli i nadając jej pozór złociście jątrzącej się rany, ukazywały we mroku wnętrza dalszy ciąg robaczliwego wrzenia.

    232

    Jednocześnie z głębi dębu dolatywał odgłos pilnej krzątaniny i echowego szmeru, jaki zazwyczaj odzywa się z przytkniętego do ucha pudła milczącej na pozór basetli.

    233

    Odgłosy te i szmery nie uszły uwagi zaczajonych nasłuchiwaczy niedomówień leśnych.

    234

    Wszyscy trzej radosnym kiwnięciem głowy stwierdzili w milczeniu obecność w dębie dziwożony.

    235

    W tej chwili właśnie, wypłoszona z dziupli garść pszczół, ziarniście przesypując się w locie, pogłębiła się w powietrzu i w złotą gęstwę skupiając rozluźnione na mgnienie szyki, wpadła z powrotem do mrocznego otworu.

    236

    Po ich właściwym brzęku znać było, iż bronią zaskarbionych w dębie miodów.

    237

    Podniecony ich widokiem, jednoręki przytroczył do pobrzeża dziupli swą torbę i lewicą poszerzył u góry jej otwór tak, aby mogła pochłonąć wszelką z dębu wyzioniętą zawartość.

    238

    Dwaj pozostali towarzysze stanęli mu po bokach gwoli przecięcia możliwej ucieczki.

    239

    Oszalałe w swej zawziętości pszczoły nie ominęły zbliżonej do nich lewicy.

    240

    Jednoręki otrzymał niezwłocznie kilka poszczególnych ukąszeń, lecz mimo to trwał mężnie na pozyskanym stanowisku i z dumą spoglądał na zaszczytnie zbolałą, a łupu i żądeł chciwą lewicę, w której obecnie spoczęły poniekąd losy trojga spiskowców.

    241

    Nie mógł jej niczym zastąpić. Łączyła go teraz z tajemnicą wnętrza, jak żywy i czuły most, po którym ból, zmieszany z rozkosznym dreszczem oczekiwania, przedostawał się do spiekłego na słońcu ciała.

    242

    Uderzyły nań wary[51]. Kilka razy zgrzytnął zębami i zacisnąwszy warg, natężył wszystkie mięśnie jedynej dłoni, aby ją zatwardzić na ból i siłować się z nim, jak z nieznośnym brzemieniem.

    243

    Siłował się wszakże niedługo.

    244

    ZwierzętaBrzęk pszczół w spróchniałym wnętrzu zawrzał nagle z tak ostateczną mocą, że na niewidziane czuć w nim było szczelnie zbitą i żywcem kłębiącą się miazgę zbiorowej i uzbrojonej w żądła zaciekłości.

    245

    Stróżujące u wnijścia czatownice[52] zawirowały kręgiem po obrzeżu spajając swe drobne ciała w ruchliwą i wydłużoną wstęgę, podobną do złocistej i rwącej się na jadowite strzępy gąsienicy, która co chwila zdawała się najeżać innym pyszczkiem i zakańczać innym ogonem.

    246

    PułapkaRozwarta do okrzyku paszcza dziupli wydała znienacka jęk dziewczęcy, który brzmiał obco i nie licował z jej bezzębnym i zgrzybiałym podniebieniem.

    247

    Zasłyszawszy ów jęk, kulawiec skwapliwie pochylił się ku dębowi i dłońmi wsparł się o węzłowate kolana. Podlasiak na oścież rozwarł gębę i oddawszy ją wyłącznie zasłuchaniu, poniechał na niej wszelkiego wyrazu.

    248

    Jednoręki z błyskawiczną szybkością poprawił torbę, sposobiąc ją do zamierzonego celu.

    249

    PorwaniePowtórny i głośniejszy jęk, wiosennie zgłuszony bujnymi ścianami dębu, wydobył się na rozćwierkane ptactwem powietrze i w ślad za nim tanecznie zwinne ciało z wiewiórczą rzutkością i z przeraźliwym krzykiem wyskoczyło z dziupli i skiełznąwszy[53] się po sękach, jak śnieżny ochłap, wpadło do nastawionej torby.

    250

    WięzienieJednoręki kurczowo zdławił zgrzebną gardziel pakownego wora, który całkowicie połknął upatrzoną ofiarę i oderwawszy wór od dęba, zwycięsko uniósł go w górę przy chóralnym wrzasku obydwu towarzyszy i przy rzęsistym brzęku pszczół, który się zdawał brzękiem rozżarzonego na ich skrzydłach słońca.

    251

    Nigdy jeszcze torba jego żebracza nie była tak szczodrze upchana i w tak ponętną zaopatrzona strawę!

    252

    Ofiara miotała się w niej zapalczywie, jak ryba w sieci, szukając na próżno jakiegokolwiek wyjścia w zmierzchliwym i kosmatym wnętrzu, którego przędza, tu i ówdzie rozrzedzona, przeświecała słońcem na kształt popękanej w drobne skazy okiennicy.

    253

    — Żywa, żywa, żywa! — wrzeszczał Podlasiak i bezrozumnie wymachiwał rękami, znaglony nieposkromioną radością na widok sprężystych podrygów zasobnego wora.

    254

    — Głowiasta! — oświadczył nagle z piskliwym zachwytem kulawiec i wskazał na powierzchni torby okrągłą jak bochen wypukliznę, która niewątpliwie zdradzała obecność wycofanej w oka mgnieniu i do innego miejsca wściubionej głowy.

    255

    — Waży tyle co dzban jagód — zawyrokował jednoręki i coraz wyżej wznosząc ciskającą się na stronę torbę, ruszył naprzód, a co chwila kroku przynaglał.

    256

    Podlasiak i kulawiec pośpieszyli za nim, trzymając się pobliża torby i nie tracąc z oczu jej rozpaczliwych odruchów.

    257

    — Na polanie ją złożyć! Niech się udobrucha i złagodnieje! — doradzał kulawiec w przerwach pomiędzy jednym a drugim w ślad za torbą poskokiem. — A jeśli woli, niech się w torbie prześpi i sił dla nas nabierze!

    258

    — Nie pozwolę na żadną względem jej warg natarczywość! — zawołał Podlasiak, podstawiając dłoń na wypadek możliwego upadku rozszalałej torby. — Niech sama wedle chęci wargami rozporządza!

    259

    Jednoręki, milcząc, przystanął i na samym środku polany złożył wór, który nagle ucichł i zarysował na jednej stronie kształt skulonego grzbietu.

    260

    Wór najwidoczniej siedział na trawie.

    261

    Trzej towarzysze przykucnęli wokół niego, jak wokół ogniska dla bezpośredniej rozgrzewki.

    262

    Jednoręki nie wypuszczał ze zbolałej lewicy krwawo zdobytego skarbu. Trzymał go za górny węzeł jak za czuprynę.

    263

    Dzień wypołudniał i polana, siwiejąc od skwaru, stalowo majaczyła w słońcu, które lśnistą mrzonką przepajało jej zieleń, chętnie zanikającą w oślepłym na wszystko blasku.

    264

    W trawie wrzało od owadów, jak w wonnym ukropie.

    265

    Kulawiec, przykucnięty na ziemi i drzemliwy od blasku i upału, żuł zerwaną mimowiednie macierzankę i wywiewał półgębkiem jej lotny zapach, który mu prawdopodobnie zastępował w tej chwili pożądaną skądinąd woń brakującej machorki[54].

    266

    — Ciała w bród! — zawołał poprzez utarte w zębach ziele i obmacał dłonią wór, który dotykiem połechtany, marszczył się tu i ówdzie i wzbraniał mu się nieznacznym dreszczem.

    267

    Podlasiak usunął jego dłoń natrętną.

    268

    — Nie bój się! Nic ci złego nie zrobimy! — rzekł głosem drżącym i spojrzał na wór z tkliwością i rozmarzeniem.

    269

    — Nasza jesteś, więc się w torbie na osobności do tej myśli wdróż i dziewczęcego uporu zawczasu obniechaj! — dodał pośpiesznie kulawiec i uraczył wór nagłym a zalotnym szturchańcem.

    270

    — Nie pożądamy nic, prócz pocałunku! Jednego tylko pocałunku! — tłumaczył się z westchnieniem Podlasiak i wyciągnął do wora błagalnie rozkraczone dłonie rzucając nimi na lnianą powierzchnię dwa palczaste i palmowe na pozór cienie.

    271

    — Ozwij się, tłuścioszku, pókiśmy jeszcze dobrzy i nasłuchiwaniem jeno dokoła ciebie robotni! — zawołał kulawiec, pokasłując domyślnym i zaczepnym śmieszkiem.

    272

    — Ozwij się, ozwij! — powtórzył z kolei Podlasiak, tym samym słowom nadając odcień modlitewny.

    273

    Wór milczał uparcie.

    274

    — My nie z przymusem, lecz z prośbą! — ciągnął dalej Podlasiak, potwierdzając wobec wora szczerość tych słów za pomocą długiego nacisku dłonią swej własnej piersi. — I o co z prośbą? O pocałunek! Nie zaznaliśmy dotąd ani jednego! Nie zdarzył się, nie przytrafił! Pocałunku nam chce się, pocałunku! Jednemu tylko z nas warg na oka mgnienie użycz! Wybór wolny masz! Palcem jeno wskażesz albo brwią skiniesz na wybrańca!

    275

    Nastąpiła chwila ogólnego, nie wyłączając wora, milczenia.

    276

    Dwie spojone ze sobą ważki, dwoiście szafirowiejąc w młyńcu powietrznym, z kwiatu na kwiat z suchym szelestem przefrunęły.

    277

    Spotkanie— A ilu was tam jest? — ozwała się niespodzianie dziwożona z wnętrza torby żebraczej.

    278

    — Trzech! — odpowiedział kulawiec, ukazując bez potrzeby zresztą trzy palce. — Gdy cię z torby na świat wynurzym, poznasz mnie po głosie…

    279

    — A jak wyglądasz? — spytała dziwożona.

    280

    — Moja to rzecz, nie twoja! — odparł z przekąsem kulawiec i opryskliwie odwrócił twarz od wora.

    281

    — A ten drugi, co pociesznym basem gada, jak wygląda? — zaciekawiła się w torbie dziwożona.

    282

    — Nie najlepiej, nie najlepiej! — odrzekł ze szczerym smutkiem w głosie Podlasiak. — Jeśli mi wolno odgrzebać dawne wspomnienia, łączy nas niejaka znajomość. Już mnie raz widziałaś w lesie… Wargi, przez komary pokąsane, o mój sęk aż do krwi potarłaś. Nie był to wprawdzie pocałunek, a jednak… tkwiła w tym jakaś przelotna zażyłość i chwilowa poufność! Przypomnij no sobie!

    283

    — Dąb? — zaśmiała się nagle dziwożona i napełniła wnętrze wora klaśnięciem drobnych dłoni.

    284

    — Dąb, lecz odmieniony nie do poznania! — usprawiedliwiał się prawdomówny Podlasiak.

    285

    — Upiór! — poprawił go niewczesny kulawiec.

    286

    Podlasiak nie zaprzeczył.

    287

    Wór zawahał się przez chwilę, jakby dla namysłu.

    288

    — A ten trzeci czemu dotąd milczy? — spytała znowu dziwożona.

    289

    — Ręki mu jednej brak, więc milczy dla tymczasowej niepoznaki — wytłumaczył złośliwie kulawiec.

    290

    — Szkoda ręki! — odpowiedziała z woru dziwożona.

    291

    Jednoręki potwierdzająco kiwnął dłonią, lecz słowem się nadal nie ozwał.

    292

    — Duszno ci w torbie? — spytał ze współczuciem Podlasiak.

    293

    — Duszno! — pochwyciła pośpiesznie dziwożona.

    294

    — Wynurzymy ją z torby! — rzekł Podlasiak troskliwie i stanowczo.

    295

    — Niech pierwej na niewidziane przyrzecze, że nie odmówi jednego choćby pocałunku! — zaniepokoił się kulawiec. — Ma w torbie przestronność i zacisze wszelakie! Może czekać, siedzący albo i leżący! Na niewidziane niech przyrzecze!

    296

    — Nie chcę na niewidziane! — krzyknęła z oburzeniem dziwożona i niecierpliwie tupnęła nogą w ciasnym wnętrzu przymusowej siedziby.

    297

    — A co uczynisz, jeśli się przypadkiem twym ślepiom nie spodobamy? — spytał kulawiec i twarz do wora po odpowiedź przysunął.

    298

    — Nie pocałuję nikogo! — odrzekła dziwożona ze stanowczością, potrząsając worem.

    299

    Oko, Wzrok, Przemoc— Na mój rozum, trza jej zawczasu, jak temu słowikowi, ślepie wyłupić! Inaczej nam wówczas zaśpiewa! — poradził kulawiec i dwa palce ułożył w widła ruchliwe, którymi od biedy można by było dwoje na raz oczu wyłupić.

    300

    Wór niespokojnie wzdrygnął się na trawie.

    301

    — Nie pozwolę na to! — wrzasnął Podlasiak. — Oczu jej najbardziej mi właśnie potrzeba!

    302

    — I mnie! — szepnął jednoręki, który dotąd trwał w zupełnym milczeniu.

    303

    — Niech patrzy! Niech patrzy! — wołał Podlasiak, pięścią bijąc się w piersi, jakby chciał zawczasu odpokutować i rozgrzeszyć niebezpieczną żądzę odbicia swej postaci w oczach dziwożony.

    304

    — Niech patrzy — powtórzył jednoręki.

    305

    Wszyscy trzej, dotychczas przykucnięci, powstali nagle z ziemi.

    306

    Ciało, Uroda— Niech patrzy — powtórzył głośniej jednoręki i zanurzywszy dłoń w swej torbie żebraczej, wyłonił zowąd pokąsane przez pszczoły i lepkie od miodu ciało, które ostrożnie i ze czcią złożył na ciepłej od znoju trawie obok zapadłego w nagłej próżni wora.

    307

    Myśliwe spojrzenia trzech zwolenników nieprzynależnego nikomu jeszcze pocałunku z przedwstępną zadumą badały dziwożonę.

    308

    Była drobna i wiotka i pomimo jędrności biodrzystego ciała nie mogła, na oko przynajmniej, usprawiedliwić danej łakomie przez kulawca nazwy tłuścioszka.

    309

    Zbyt wielkie rzęsami kosmato najeżone oczy i zbyt purpurowe, i wypukłe jak zaraźliwy ponętny liszaj wargi zdawały się z nieznośnym mozołem mieścić w utulnie szczupłym owalu ogorzałej twarzy.

    310

    Zielony żuk, połyskliwie gmatwając się w jej wyświechtanym na słońcu i krótkim jak lwia grzywa warkoczu, co chwila i bez skutku zrywał się do niedołężnego lotu.

    311

    Wyrzucona ze zmierzchu wora na blask południa broniła się słońcu zmrużonymi na chwilę oczyma.

    312

    — Niech patrzy! Niech patrzy! — wrzeszczał jak obłąkany Podlasiak, zarzucając w tył głowę i rozkrzyżowując ramiona.

    313

    ObrzędyJednoręki przez oka mgnienie przyglądał się dziwożonie, a potem, wzniósłszy oczy ku niebu, jął szeptem odmawiać pacierz, jak to czynił wówczas, gdy zająca w niespodziewanym darze otrzymał.

    314

    Ponieważ nigdy nie żegnał się niepowołaną do tej czynności lewicą, więc i tym razem czterykroć jeno szarpnął ułomnym ramieniem, o dopełnionym na odległość i ustronnie znaku krzyża napomykając sobie samemu.

    315

    Ten nabożny wysiłek potwierdził w bacznych oczach kulawca wartość zdobyczy.

    316

    — Ładny dziewczak! — rzekł, pocmokując ze znawstwem wargami.

    317

    Niedoskonałość, PogardaDziwożona tymczasem przetarła oczy i kolejno przyjrzała się trzem zalotnikom, którzy w milczeniu poddawali się badawczemu przeglądowi. Na twarzy jej zjawił się wyraz przestrachu i rozczarowania. Z nagłym oburzeniem kopnęła wór, tuż obok na trawie poległy.

    318

    — Nie bój się wora, dziewczyco! Już nie powrócisz do niego! — pocieszył ją jednoręki.

    319

    Dziwożona wsunęła klinem obydwie dłonie w ściśnięte i z lekka na bok odchylone kolana i skuliwszy się w ramionach, milczała. Nie miała zapewne nic do powiedzenia.

    320

    Podlasiak zdążył zauważyć, że na jednej jej dłoni tkwiła kurzajka, a na dużym palcu drugiej obierał się różowy paznokieć.

    321

    — Jeszcze raz nas obejrzyj, dziewulinko płochliwa! — szepnął nieśmiało.

    322

    Łatwo było postrzec, że o ile kulawiec nazywał dziwożonę zwięźle dziewczakiem, o tyle jednoręki udzielał jej rozwleklejszego miana dziewczycy.

    323

    Podlasiak mówił zdrobniale: dziewulinka.

    324

    — Jeszcze raz od początku… — powtórzył ciszej.

    325

    — Nie chcę! — odparła z dąsem dziwożona.

    326

    — Nie zbytkuj! — pogroził jej palcem na nosie kulawiec.

    327

    Dziwożona wzruszyła ramionami.

    328

    Uroda, Kaleka, Rozczarowanie— Jesteście inni, zupełnie inni! Nie tacy, jakich mi się w worze po ciemku zachciewało! — skarżyła się, odymając wargi i srożąc oczy. — I w dodatku, temu brak ręki, a owemu nogi!

    329

    — A po co ci moja noga? I bez niej się obejdzie! — zgromił ją kulawiec.

    330

    Jednoręki nic nie powiedział, jeno ukosem spojrzał na spuchniętą od żądeł lewicę.

    331

    — A tamten trzeci po co ma sęk nad okiem? — spytała z wyrzutem w głosie dziwożona.

    332

    — To ten sam, ten sam! — przypomniał jej Podlasiak powołując się na wiadomy z sękiem wypadek.

    333

    Dziwożona spojrzała na niego ze złością.

    334

    — Po co sęk nad okiem, po co? — krzyknęła ze ślepym uporem i gniewnie uderzyła pięścią o trawę.

    335

    Podlasiak struchlał i zbladł, jak przyłapany na gorącym uczynku winowajca.

    336

    — Wybór masz wolny… — szepnął głosem drżącym i spuściwszy głowę, znieruchomiał od wstydu.

    337

    — Wybór, wybór! — przedrzeźniała go dziwożona, podrzucając ramionami. — Same przeszkody i nic ponadto!

    338

    — Nie nagromadzaj przeszkód! — ostrzegł ją zawczasu kulawiec.

    339

    Dziwożona pokazała język czerwony jak mak i wklęsły jak czółno.

    340

    Pocałunek— Wybieraj, póki czas! — zawołał kulawiec.

    341

    — Nie mogę! — odparła dość krzykliwie dziwożona.

    342

    — Zmuś się! — pisnął kulawiec i pięścią powahał w powietrzu.

    343

    Dziwożona z rozpaczą załamała dłonie.

    344

    — Przecież mi się wargi pokurczą od niechęci! — tłumaczyła się żałośnie. — Albo zacznę płakać tak, że nikt mnie uspokoić nie zdoła!

    345

    W głosie jej drgnęły dźwięki przyobiecanego płaczu.

    346

    — A my i rozpłakaną połasuchować się potrafimy… — odpowiedział kulawiec, mrużąc oczy.

    347

    Dziwożona stropiła się na chwilę.

    348

    — Nikogo nie pocałuję! — krzyknęła z nagłą stanowczością i ukrywszy głowę w dłoniach, zwinęła się w kłębek na trawie jak szczenię, które przed pieszczotliwą napaścią swych dręczycieli broni się za pomocą upartego odwracania od nich oczu.

    349

    — Mówiłem! — przypomniał z wyrzutem w głosie kulawiec. — Nie spodobaliśmy się i basta! Trzeba ją było w worze na oślep pomęczyć tak, żeby potem sił i tchu nie miała na wybryki i odmowy przekorne.

    350

    Podlasiak i jednoręki nic nie odrzekli.

    351

    Kulawiec końcem kija zmacał pogięty jak fala kark zwiniętej w kłębek dziwożony.

    352

    — Dziczysz się czy oswajasz? — zapytał.

    353

    Dziwożona podniosła nagle głowę i rozpołowiła dłońmi spadłą na twarz i niciasto skrzącą się grzywę. Snadź powzięła nowe postanowienie.

    354

    — Chodźmy razem do pierwszego jaru, tam się przestanę dziczyć i jednego z was wybiorę — rzekła z udaną ochotą i trwożnie zerkając po obecnych, wskazała dłonią głąb lasu, gdzie pierwszy jar się znajdował.

    355

    — Do jaru, ludzie dobrzy, do jaru! — zawołał z zapałem Podlasiak.

    356

    — Do jaru! — zawtórował jednoręki.

    357

    — Niechta! — dorzucił, machając dłonią, kulawiec.

    358

    Podlasiak ujął lewą, a jednoręki prawą dłoń dziwożony i trzymając ją za dłonie, jak się trzyma swawolne i nieposłuszne dziecko, pobiegli we wskazanym kierunku.

    359

    Kulawiec pomknął obok, aby mieć na oku dziwożonę i wybredzając w podskokach, starał się im nadać trudny do uznania pozór figlarnej i nieprzymuszonej zalotności.

    360

    Biegli żwawo poprzez gąszczary i przesmyki leśne.

    361

    Jabłkowite plamy pokruszonego o gałęzie słońca i liściaste wzory altanowo pokratowanych cieni przesuwały się po ich twarzach, piersiach i nogach, i znacząc szybkość ich biegu swym w przeciwną stronę odlotem, oddawały ich władztwu następnych cieni i kół słonecznych.

    362

    Dotarli wreszcie do pierwszego jaru.

    363

    — Chciałaś jaru, masz jar — rzekł kulawiec, podejrzliwie i ukosem poglądając na dziwożonę.

    364

    — Zdawało mi się, że nad jarem łatwiej mi będzie o namysł i o wybór, alem się pomyliła! — oświadczyła nagle zdyszana biegiem dziwożona. — Nie chcę jaru, nie chcę jaru! Biegnijmy dalej do pierwszego strumienia! Nad strumieniem się namyślę i wszystko powiem!

    365

    — Do strumienia, ludzie dobrzy, do strumienia! — wrzasnął uradowany nową obietnicą Podlasiak.

    366

    — Do strumienia! — pochwycił jednoręki.

    367

    — Niechta! — dorzucił znowu kulawiec i znowu machnął ręką.

    368

    Wszyscy z jednoczesnym pośpiechem ruszyli z miejsca i dobieżawszy do strumienia, przystanęli.

    369

    Nad brzegiem gęstwiły się gibkie i kolejno wiatrem targane szarfy połyskliwych tataraków, które naruszając strzelistego a wrodzonego im ładu, gmatwały się co chwila i ześlizgiwały wzajem po sobie.

    370

    Toń wodna migotała spoza nich, jak spoza sztachet chwiejnych i nieustalonych.

    371

    U przeciwległego pobrzeża, stalaktytowe smugi odbitej na oślep zieloności zwisały aż do dna — głębsze na pozór od samego strumienia i niedostępne niepokojem marszczącej się z lekka powierzchni. Zdawały się zielonym i spadzistym znijściem[55] do nieskończenie dalekich i na opak wybujałych przeciwświatów…

    372

    MotylNa najwyższej kończynie osamotniałego w swym górowaniu tataraku kołysał się przesadnie do swej małości rozwahany motyl, który przeświecał czerniawą tkanką białych jak płótno i szczelnie zemkniętych skrzydeł.

    373

    Dziwożona, trzymana za ręce, piersią podała się naprzód ku wodzie i odętymi nozdrzami zaczerpnęła ożywczej i zawsze świątecznej woni tataraku.

    374

    Rośliny— Jedną mi dłoń wypuśćcie na swobodę! — napierała się, zerkając błagalnie na Podlasiaka. — Chcę tylko dostać tataraku! Lubię tatarak!

    375

    Podlasiak wypuścił z ręki jej dłoń drobną i niemal dziecinną.

    376

    Zanurzyła ją natychmiast po ramię w zarośla i wyrwała zowąd jedną łodygę, która ze śliskiej uwięzi wyprała się z jedwabnym poświstem, znaglającym zatkwionego opodal motyla, do przesunięcia się na drugą stronę smukłej kończyny, za pomocą skrzętnego przebierania czworgiem nóg, zachwiewanych brzemieniem chylącego się na bok żagla…

    377

    Różowy i żłobkowaty korzeń zabarwił się w słońcu soczystym połyskiem eterycznie wonnej błony.

    378

    Dziwożona wcisnęła go pomiędzy wargi i zanurzyła w jego miąższ swe białe, ostre zęby.

    379

    Syciła tatarakiem ów głód, który kiedy indziej zmusza ciało do tarzania się w wonnej trawie lub do strząsania na siebie chłodnej rosy z gałęzi napotkanego po drodze drzewa.

    380

    Wszyscy trzej towarzysze za jej przykładem zerwali po tataraku i gryząc wilgotne korzenie, poglądali spod oka na nieposłuszną i nieujarzmioną brankę.

    381

    — Słodkawogorzki — oświadczyła nagle dziwożona, oblizując zwilgotniałe od tataraku wargi.

    382

    — Słodkawogorzki — oznajmił z kolei Podlasiak z taką stanowczością, jakby chciał stawić opór wszelkim zaprzeczeniom.

    383

    — Słodkawogorzki — potwierdził z głęboką zadumą jednoręki, pilnie i nabożnie zajęty niespodzianą wyżerką.

    384

    Obydwaj mimo woli starali się przypodobać dziwożonie zgodnością smaku i pokumać się z nią jednakim a poufnym wnioskiem podniebień.

    385

    Kulawiec, milcząc, ssał swój tatarak.

    386

    Ni stąd, ni zowąd wydało się wszystkim trzem zalotnikom, że niezwłocznie po spożyciu tataraku dziwożona ogłosi swój wybór.

    387

    Tatarak wkrótce zjedzono do szczętu.

    388

    Nastąpiła chwila ponownego wyczekiwania.

    389

    Spojrzenia obecnych skrzyżowały się na purpurowych wargach dziwożony.

    390

    — Gadaj! — krzyknął pierwszy kulawiec, niecierpliwie wychuchując z gęby zapach połkniętego tataraku.

    391

    — Nie mogę, nie mogę! — zawołała dziwożona, tuląc do piersi obydwie dłonie. — Zdawało mi się, że nad strumieniem wszystko się wyjaśni. Wybaczcie mi! Znów się pomyliłam! Nie chcę strumienia! Biegnijmy dalej — do pierwszego rozstaju! Na rozstaju namyślę się i powiem!

    392

    I dziwożona wskazała palcem ową stronę, gdzie się znajdował niezbędny dla jej namysłów rozstaj.

    393

    Tym razem ani Podlasiak, ani jednoręki nie powitali nowej obietnicy radosnymi okrzykami. Milcząc, pobiegli we wskazanym kierunku.

    394

    Kulawiec zaś machinalnie powtórzył swoje: „Niechta!” — i po dawnemu machnąwszy dłonią, w koźlich niemal poskokach w ślad za nimi podążył.

    395

    Dobiegli do rozstaju i znów przystanęli.

    396

    — Chciała rozstaju, ma rozstaj! Niech gada! — gorącował się kulawiec. — Nie będę za nią dalej, jak wyżeł, z wywieszonym jęzorem po próżnicy biegał! Niedawno z wora wylazła, a już miejsca na świecie znaleźć dla siebie nie może.

    397

    — Na rozstaju wszystko powie! — oświadczył w imieniu dziwożony Podlasiak.

    398

    — Tak samo powie, jak nad jarem i nad strumieniem! — gardłował kulawiec, podrygując niecałą nogą.

    399

    — Co rozstaj, to nie jar i nie strumień — zauważył nagle jednoręki, wysuwając powyższy wniosek, z przychylnych dla całego zgromadzenia, ale zgoła niewiadomych przesłanek.

    400

    PodstępDziwożona wstrząsnęła złocistą grzywą i schyliwszy głowę na bok, kolejno spojrzała na wszystkich.

    401

    Tajemnica— Powiem coś, co mam do powiedzenia — obiecała tajemniczo. — Powiem, ale szeptem i każdemu na osobności…

    402

    — Zgoda! — zawołał z ponownym wybuchem radości Podlasiak. — Na osobności, tylko na osobności!

    403

    — Pewno, że takie rzeczy tylko na osobności się gada — stwierdził z nagłym przekonaniem jednoręki. — Wie ona lepiej od nas, co czynić na oczach ludzkich, a co na stronie…

    404

    — Pogadamy z nią na osobności — rzekł kulawiec. — Niech tylko jeden drugiemu wręcza ją ostrożnie, żeby nie uciekła.

    405

    — Najpierw z upiorem pogadam! — zawołała wesoło dziwożona i uśmiechnęła się ukradkiem do Podlasiaka.

    406

    — Na bok reszta! — krzyknął Podlasiak, podniecony otrzymanym uśmiechem.

    407

    Kulawiec i jednoręki usunęli się na ubocze.

    408

    — Jesteśmy sam na sam — rzekł Podlasiak, do głębi wzruszony swym obecnym stanowiskiem.

    409

    — Zaraz ci coś szepnę, jeno się nachyl, boś za wysoki — odparła dziwożona.

    410

    Podlasiak nachylił się ku niej.

    411

    — Nie chcę kulawca! Rozumiesz? — szepnęła mu do ucha dziwożona i niespodzianie wyrwała mu z brody najbardziej pogmatwany kędzior.

    412

    — Rozumiem — odpowiedział Podlasiak i z dumnym poczuciem rozbudzonej niejasno nadziei spojrzał na wyrwany kędzior.

    413

    — Na pamiątkę, dziewulinko? — spytał domyślnie.

    414

    — Na pamiątkę — potwierdziła dziwożona, spuszczając oczy.

    415

    Podlasiak potarł dłonią miejsce pozbawione kędziora i rzucił na zabrakowanego kulawca spojrzenie pełne politowania.

    416

    Po chwili dał znak kulawcowi, aby się zbliżył z kolei i wręczywszy mu dziwożonę, pośpieszył do jednorękiego.

    417

    Kulawiec zawczasu nachylił się ku dziwożonie.

    418

    — Pyskuj! — zawołał z powziętą z góry na wszelki przypadek urazą.

    419

    — Nie chcę jednorękiego… Rozumiesz? — szepnęła mu do ucha dziwożona i znienacka zdzieliła go pięścią w policzek tak mocno, że kulawiec natychmiast przymarszczył owego policzka, aby sprawdzić stopień przykrego znieczulenia.

    420

    Wszakże uderzenie pięścią obudziło w nim poniekąd nadzieję, jak wszelka wprawdzie dotkliwa, ale trafna w zasadzie pieszczota…

    421

    — Rozumiem — szepnął z uśmiechem i pogardliwie spojrzawszy na jednorękiego, przywołał go ruchem dłoni.

    422

    Jednoręki przybiegł pośpiesznie, jakby się bał karygodnego w danym razie opóźnienia.

    423

    Kulawiec wręczył mu dziwożonę, a sam skocznie pomknął do Podlasiaka.

    424

    — Ze mną, dziewczyco, nie rób żadnych ceregieli — rzekł jednoręki. — Daj odprawę i zbądź kłopotu.

    425

    — Nie zbędę… — odparła, rumieniąc się, dziwożona.

    426

    Jednoręki postrzegł ów rumieniec.

    427

    — Mam się nachylić? — spytał pokornie.

    428

    — Nie — odrzekła dziwożona i wspięła się ku niemu na palcach.

    429

    — Szeptać będę! — uprzedziła go z uśmiechem.

    430

    — Dosłyszę! — odpowiedział radośnie.

    431

    — Nie chcę upiora… Rozumiesz? — szepnęła tajemniczo dziwożona i wyszperawszy okiem na jego opuchniętej od ukąszeń dłoni najboleśniejsze miejsce, rozdrapała je nagle różowym i drobnym jak perła paznokciem.

    432

    Jednoręki syknął z bólu i z rozkoszy, która się wraz z bólem narzuciła.

    433

    — Rozumiem! — rzekł z zachwytem, czując, że otucha wstępuje mu do duszy. Ze współczuciem spojrzał na zabrakowanego Podlasiaka.

    434

    — Już! — zawołał w stronę obydwu towarzyszy. — Skończone!

    435

    — Już! Już! — zakrzyknął Podlasiak i wraz z kulawcem zbliżył się do dziwożony.

    436

    KłótniaTrzej zalotnicy dumnie i zawiadacko poglądali wzajem na siebie…

    437

    — Teraz, gdy już wszystko wiadomo… — zaczął uroczyście Podlasiak.

    438

    — A jużci, że wiadomo… — przerwał mu jednoręki.

    439

    — Ciekawym tylko, co wiadomo — spytał kulawiec i splunął w stronę jednorękiego.

    440

    — Dwaj pozostali powinni się usunąć… — ciągnął dalej Podlasiak.

    441

    Dziwożona milczała ze wzrokiem utkwionym w ziemię i mięła w dłoni kędzior ujęty brodzie Podlasiaka.

    442

    — Im prędzej się usuną, tym lepiej! — zawołał kulawiec i dał nagłą sójkę w bok jednorękiemu.

    443

    — Przysiągłeś, że bez bójki się usuniesz! — krzyknął jednoręki, grożąc spuchniętą lewicą. — Kulawych nam nie trzeba!

    444

    — Nam? Jakim — nam? — wycedził przez zęby kulawiec.

    445

    — Wiem, co mówię! — odparł jednoręki i spojrzał na dziwożonę.

    446

    Dziwożona milczała uparcie.

    447

    — Musimy wprzód wyznać sobie nawzajem, co każdemu z nas dziewulinka na osobności szepnęła — zawołał Podlasiak, czując, iż zaszło jakieś nieporozumienie.

    448

    Nikt wszakże nie słuchał już jego rady.

    449

    Bijatyka— Usuń się, pókim cię jeszcze pięścią pomiędzy oczy nie uderzył! — krzyknął kulawiec i uderzył jednorękiego pomiędzy oczy.

    450

    — Uciekaj tyłem, jak od baby na kładce! — zaryczał nagle jednoręki i pchnął przeciwnika tak, że ów ostatni dał w tył kilka przymusowych odskoków.

    451

    — Kładka — kładką, a dziewczak — dziewczakiem! — wrzasnął odepchnięty i zaczerpnąwszy w garść ziemi, sypnął nią w oczy jednorękiemu.

    452

    Postanowił, widać, oślepić rozwścieczonego przyjaciela.

    453

    — Precz w tył! Precz w tył! — wołał niemal obłędnie jednoręki i mrugając oczyma, porwał kulawca za gardło. — Nie tkniesz dziewczycy, bo nie z twego chlewu!

    454

    — Ludzie dobrzy! — jęknął przerażony Podlasiak. — Nie łamcie przysiąg wobec niewinnej dziewulinki!

    455

    Pięści kulawca hulały niewzbornie wokół przytwierdzonej do gardła lewicy, lecz twarz jego zsiniała, a białka krwią nabiegły. Ostatkiem sił rozwahał ułomną nogę i niby potwornym taranem uderzał nią w przeciwnika.

    456

    UcieczkaPodlasiak, który dotąd trzymał za rękę dziwożonę, rzucił się nagle ku zacietrzewionym[56] przyjaciołom, aby rozejm pomiędzy nimi uczynić.

    457

    Nie wiedząc, jak spojonych w walce przeciwników rozdwoić, chwytał na przemian to spuchniętą lewicę, to rozwahaną na oślep nogę kulawca…

    458

    Dziwożona tymczasem, korzystając z bójki, cisnęła o ziemię zgmatwany kędzior i ciszkiem a chyżo wymknęła się na wolność…

    459

    LotPodlasiak pierwszy spostrzegł jej ucieczkę i opuściwszy walczących, dał w ślad za nią nieludzkiego susa.

    460

    Wszakże w zapale i popłochu odbił się zbytnio od ziemi i posłuszny przeznaczeniom, z okrzykiem „Żegnajta! ” uleciał, nie chcąc, w niebiosy.

    461

    Nic innego nie zdążył powiedzieć na odlotnem.

    462

    Jego postać ciężka i olbrzymia bezpowrotnie i z przestankami wzbijała się ku błękitom, a targane wiatrem sztywne rajtuzy wydawały odgłos podobny do żałosnego turkotu odjeżdżającej na zawsze bryki…

    463

    Drugi z kolei kulawiec zauważył wszystko, co się stało. Dziwożona przebiegła obok niego, myśląc, że zajęty bójką nic nie widzi.

    464

    Wyrwał się z uścisków omdlałej z bólu dłoni i skoczył przed się, aby zbiega pochwycić.

    465

    Wszakże przez zbytnie roztargnienie pokwapił się naprzód kulawą nogą i runął, jak długi, na ziemię.

    466

    Teraz dopiero jednoręki zoczył uchodzącą.

    467

    Miał ją niemal no podorędziu, więc pośpiesznie wyciągnął dłoń, aby dziwożonę w czas zatrzymać, ale w nadmiarze wzruszenia wyciągnął właśnie tę dłoń, której nie miał…

    468

    Dziwożona z radosnym i dzikim krzykiem uchodziła w głąb lasu — wolna, wyśmiewna, niedościgła…

    469

    Zanim kulawiec zdążył powstać z upadku, znikła w rozbłyskanej słońcem zieleni.

    470

    Dwaj przyjaciele, milcząc, spojrzeli wzajem po sobie.

    471

    Obydwaj zrozumieli, że bójka, którą toczyli przed chwilą, stała się już zbyteczna.

    472

    Popołudniowe cienie z wolna gromadziły się pomiędzy drzewami. Szum chodził wierzchem lasu, nie przenikając do głębi.

    473

    — Ładny był dziewczak — rzekł wreszcie kulawiec i spojrzał na przyjaciela.

    474

    Jednoręki wyciągnął z torby kubek blaszany, obejrzał go starannie i schował z powrotem.

    475

    — Nie popsuła? — spytał kulawiec.

    476

    — Nie popsuła — odparł jednoręki.

    477

    — A chleba nie wyżarła? — spytał znowu kulawiec.

    478

    — Wyżarła — wyznał z westchnieniem jednoręki.

    479

    — Tatarakiem go, widać, przegryzała… — domyślił się kulawiec.

    480

    Jednoręki rozejrzał się naokół.

    481

    Imię, Rozstanie, Pożegnanie— A Podlasiak gdzie? — zapytał z niepokojem.

    482

    — Do nieba go zaniosło! — odparł kulawiec, palcem niebo wskazując. — W pogoni za dziewczakiem odbił się zbytnio od ziemi i odleciał bezpowrotnie. Podlasiakiem go nie nazywaj, bo dla nas jeno owo nazwisko niestosowne przybrał, lecz wzbijając się ku niebu, wobec Pana Boga prawdziwe imię wyznać musiał.

    483

    — Jakże mu było na imię? — spytał ciekawie jednoręki.

    484

    — Żegnajta — odpowiedział kulawiec. — Takie imię, że dość je przed kimkolwiek wymówić, aby już tyłem do ciebie się odwrócił…

    485

    — Podlasiaków dwóch znałem, a Żegnajty ani jednego — przypomniał sobie nagle jednoręki.

    486

    Wiatr powiał od lasu i odął z lekka na piersiach kulawca rozchełstaną w bójce koszulę.

    487

    — Czas nam w drogę! — rzekł nagle kulawiec i zajął zwykłe po prawej stronie stanowisko…

    488

    — Czas! — powtórzył jednoręki i poprawił torbę na plecach.

    489

    Obydwaj zgodnym krokiem ruszyli w jednaką zawsze drogę.

    490

    — Żegnajta! Żegnajta! — rozlegało się coraz wyżej i coraz ciszej w promiennych od słońca przestworach.

    491

    Lecz zadumani przyjaciele nie słyszeli dalekich okrzyków zapodzianego w niebiosach upiora.

    492

    Szli znowu — donikąd.

    Przypisy

    [1]

    jeno (daw.) — tylko. [przypis edytorski]

    [2]

    inwentarz — tu: pojazd, sprzęt. [przypis edytorski]

    [3]

    wściubski — wścibski; taki, który się wściubia, tj. pcha się wszędzie nieproszony. [przypis edytorski]

    [4]

    przyrodzenie — natura; tu: charakter, usposobienie. [przypis edytorski]

    [5]

    przestanek (daw.) — przystanek , przerwa. [przypis edytorski]

    [6]

    basetla — polski ludowy instrument smyczkowy o niskiej skali, kształtem przypominający wiolonczelę. [przypis edytorski]

    [7]

    zdybany — tu: znaleziony, przypadkowo przyjęty. [przypis edytorski]

    [8]

    sporszy — większy. [przypis edytorski]

    [9]

    przyszwa — górna część buta, przyszyta do podeszwy. [przypis edytorski]

    [10]

    zaoczyć — zobaczyć. [przypis edytorski]

    [11]

    piechtami (gw.) — pieszo, na piechotę. [przypis edytorski]

    [12]

    zdreptać — przejść, przemierzyć pieszo. [przypis edytorski]

    [13]

    kędyś (daw.) — gdzieś. [przypis edytorski]

    [14]

    zapiecek — posłanie na piecu, najcieplejsze miejsce w chałupie. [przypis edytorski]

    [15]

    szeląg (daw.) — drobna moneta; miedziak (por. powiedzenie Znać kogo jak zły szeląg). [przypis edytorski]

    [16]

    myszaty — tu: koloru myszy, szarawy. [przypis edytorski]

    [17]

    bławy — bladoniebieski, modrawy (por. bławatek). [przypis edytorski]

    [18]

    pierzchać — uciekać, rozbiegać się. [przypis edytorski]

    [19]

    kopeć — gęsty, ciemny dym; sadza. [przypis edytorski]

    [20]

    przynaglić — popędzić, przyspieszyć. [przypis edytorski]

    [21]

    plecyma (gw.) — plecami (dawna forma liczby podwójnej). [przypis edytorski]

    [22]

    postroniony — odłożony na bok, odsunięty. [przypis edytorski]

    [23]

    czerep — czaszka, głowa. [przypis edytorski]

    [24]

    kabłąk — przedmiot zakrzywiony, wygięty w łuk. [przypis edytorski]

    [25]

    szylkret — rogowa warstwa na pancerzu morskich żółwi, używana daw. do wyrobu grzebieni i figurek. [przypis edytorski]

    [26]

    przegięcina — łuk, zagięcie. [przypis edytorski]

    [27]

    przytwierdek (neol.) — rzecz. utworzony od czas. przytwierdzić. [przypis edytorski]

    [28]

    kobza — tu: dudy, instrument muzyczny złożony z miecha skórzanego i przytwierdzonych do niego piszczałek. [przypis edytorski]

    [29]

    gleń, zdr. glonek (daw.) — duża kromka, kawałek chleba. [przypis edytorski]

    [30]

    pokątnie — po cichu, sekretnie, tajemnie. [przypis edytorski]

    [31]

    rzezany (daw.) — szlifowany, rzeźbiony. [przypis edytorski]

    [32]

    zakować (reg.) — zakukać. [przypis edytorski]

    [33]

    przedzierzgnąć się — przemienić się. [przypis edytorski]

    [34]

    samodział — grube płótno tkane ręcznie. [przypis edytorski]

    [35]

    uciułany — uzbierany. [przypis edytorski]

    [36]

    jurny — pełen temperamentu, żywotności. [przypis edytorski]

    [37]

    nie w ciemię bity (fraz.) — niegłupi, sprytny, zaradny. [przypis edytorski]

    [38]

    dybać — czyhać na kogoś a. na coś; znajdować kogoś a. coś. [przypis edytorski]

    [39]

    w pobok — obok. [przypis edytorski]

    [40]

    przestwór — przestrzeń. [przypis edytorski]

    [41]

    żachnąć się — oburzyć się. [przypis edytorski]

    [42]

    podpatry (neol.) — podpatrywanie, przyglądanie się. [przypis edytorski]

    [43]

    zwarkoczony — spleciony w warkocz. [przypis edytorski]

    [44]

    buńczuczny — pewny siebie, zawadiacki. [przypis edytorski]

    [45]

    czupurny — zawadiacki , bojowniczy. [przypis edytorski]

    [46]

    odkur — tu: odmowa, odrzucenie. [przypis edytorski]

    [47]

    jałoszka — młoda krowa niemająca jeszcze potomstwa. [przypis edytorski]

    [48]

    wądół — dolinka z płaskim dnem i stromymi zboczami. [przypis edytorski]

    [49]

    widownia — tu: widok. [przypis edytorski]

    [50]

    wnijście (daw.) — wejście. [przypis edytorski]

    [51]

    war — gorąco. [przypis edytorski]

    [52]

    czatownica — strażniczka. [przypis edytorski]

    [53]

    skiełznąć się — ześliznąć się, spłynąć. [przypis edytorski]

    [54]

    machorka — gatunek tytoniu, zawierający dużo nikotyny, ale o nieprzyjemnym zapachu. [przypis edytorski]

    [55]

    znijście (daw.) — zejście. [przypis edytorski]

    [56]

    zacietrzewiony — zawzięty, podekscytowany. [przypis edytorski]

    15 zł

    tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

    35 zł

    tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

    55 zł

    tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

    200 zł

    tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

    500 zł

    Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

    20 zł /mies.

    Dziękujemy, że jesteś z nami!

    35 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

    55 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

    100 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

    Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

    Dane do przelewu tradycyjnego:

    nazwa odbiorcy

    Fundacja Wolne Lektury

    adres odbiorcy

    ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

    numer konta

    75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

    tytuł przelewu

    Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

    wpłaty w EUR

    PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

    Wpłaty w USD

    PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

    SWIFT

    WBKPPLPP

    x
    Skopiuj link Skopiuj cytat
    Zakładka Istniejąca zakładka Notka
    Słuchaj od tego miejsca