Adam MickiewiczKonrad WallenrodPowieść historycznaZ dziejów litewskich i pruskich
Dovete adunque sapere come sono due generazioni da combattere….. bisogna essere volpe e leone.[1]
Machiavelli
Bonawenturze i Joannie Zaleskim na pamiątkę lata tysiąc ośmset dwudziestego siódmego poświęca Autor.
Wstęp
1
We krwi pogaństwa północnego brodził;
Już Prusak
[2] szyję uchylił w okowy
Lub ziemię oddał, a z duszą uchodził;
5Niemiec za zbiegiem rozpuścił gonitwy,
Więził, mordował, aż do granic Litwy
.
Po jednej stronie błyszczą świątyń szczyty
I szumią lasy, pomieszkania bogów;
10Po drugiej stronie, na pagórku wbity
Krzyż, godło Niemców, czoło kryje w niebie,
Groźne ku Litwie wyciąga ramiona,
Jak gdyby wszystkie ziemie Palemona
[3]
Chciał z góry objąć i garnąć pod siebie.
15Z tej strony tłumy litewskiej młodzieży,
W kołpakach rysich
[4], w niedźwiedziej odzieży,
Z łukiem na plecach, z dłonią pełną grotów,
Snują się, śledząc niemieckich obrotów
[5].
Po drugiej stronie, w szyszaku i zbroi,
20Niemiec na koniu nieruchomy stoi;
Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,
Nabija strzelbę i liczy różaniec.
Tak Niemen, dawniej sławny z gościnności,
25Łączący bratnich narodów dzierżawy,
Już teraz dla nich był progiem wieczności;
I nikt, bez straty życia lub swobody,
Nie mógł przestąpić zakazanej wody.
DrzewoTylko gałązka litewskiego chmielu,
30Wdziękami pruskiej topoli nęcona,
Pnąc się po wierzbach i po wodnym zielu,
Śmiałe, jak dawniej, wyciąga ramiona
I rzekę kraśnym
[6] przeskakując wiankiem,
Na obcym brzegu łączy się z kochankiem.
35Tylko słowiki kowieńskiej dąbrowy
[7],
Z bracią swoimi zapuszczańskiej góry,
Wiodą, jak dawniej, litewskie rozmowy,
Lub, swobodnymi wymknąwszy się pióry
[8],
Latają w gości na spólne
[9] ostrowy
[10].
40A ludzie? — ludzi rozdzieliły boje!
Dawna Prusaków i Litwy zażyłość
Poszła w niepamięć: tylko czasem miłość
I ludzi zbliża… Znałem ludzi dwoje.
O Niemnie! Wkrótce runą do twych brodów
45Śmierć i pożogę niosące szeregi;
I twoje dotąd szanowane brzegi
Topor z zielonych ogołoci wianków,
Huk dział wystraszy słowiki z ogrodów;
Co przyrodzenia
[11] związał łańcuch złoty,
50Wszystko rozerwie nienawiść narodów;
Wszystko rozerwie… Lecz serca kochanków
Złączą się znowu w pieśniach wajdeloty
[12].
I
Z Maryjenburskiej
[14] wieży zadzwoniono,
Działa zagrzmiały, w bębny uderzono:
55Dzień uroczysty w Krzyżowym Zakonie.
Zewsząd komtury
[15] do stolicy śpieszą.
Kędy zebrani w kapituły gronie,
Wezwawszy Ducha Świętego uradzą,
Na czyich piersiach wielki krzyż zawieszą
60I w czyje ręce wielki miecz
[16] oddadzą.
Na radach spłynął dzień jeden i drugi,
Bo wielu mężów staje do zawodu;
A wszyscy równie wysokiego rodu,
I wszystkich równe w Zakonie zasługi;
65Dotąd powszechna między bracią zgoda
Nad wszystkich wyżej stawi Wallenroda.
Sławą napełnił zagraniczne domy
[17]:
Czy Maurów ścigał na kastylskich górach,
70Czy Ottomana przez morskie odmęty,
W bitwach na czele, pierwszy był na murach,
Pierwszy zahaczał pohańców
[18] okręty;
I na turniejach, skoro wstąpił w szranki,
Jeżeli raczył przyłbicę odsłonić,
75Nikt się nie ważył na ostre z nim gonić
[19],
Pierwsze mu zgodnie ustępując wianki.
Nie tylko między krzyżowymi roty
[20]
Wsławił orężem młodociane lata,
Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty:
80Ubóstwo, skromność i pogarda świata.
Konrad nie słynął w przydwornym nacisku
Gładkością mowy, składnością ukłonów;
Ani swej broni dla podłego zysku
Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.
85Klasztornym murom wiek poświęcił młody;
Wzgardził oklaski i górne urzędy
[21];
Nawet zacniejsze i słodsze nagrody,
Nie przemawiały do zimnego ducha.
90Wallenrod pochwał obojętnie słucha,
Na kraśne lica pogląda
[23] z daleka,
Od czarującej rozmowy ucieka.
Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,
Czy stał się z wiekiem — bo choć jeszcze młody,
95Już włos miał siwy i zwiędłe jagody
[24],
Napiętnowane starością cierpienia —
Trudno odgadnąć.
ZabawaZdarzały się chwile,
W których zabawy młodzieży podzielał,
Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,
100Na żarty dworzan żartami odstrzelał
I sypał damom grzecznych słówek krocie,
Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie:
Były to rzadkie chwile zapomnienia…
I wkrótce lada słówko obojętne,
105Które dla drugich nie miało znaczenia,
W nim obudzało wzruszenia namiętne;
Słowa: ojczyzna, powinność, kochanka,
O krucyjatach i o Litwie wzmianka,
Nagle wesołość Wallenroda truły;
110Słysząc je, znowu odwracał oblicze,
Znowu na wszystko stawał się nieczuły
I pogrążał się w dumy tajemnicze.
Może, wspomniawszy świętość powołania,
Sam sobie ziemskich słodyczy zabrania.
115Jedne znał tylko przyjaźni słodycze,
Jednego tylko wybrał przyjaciela,
Świętego cnotą i pobożnym stanem:
Był to mnich siwy, zwano go Halbanem.
PrzyjaźńOn Wallenroda samotność podziela;
120On był i duszy jego spowiednikiem,
On był i serca jego powiernikiem.
Szczęśliwa przyjaźń! Świętym jest na ziemi,
Kto umiał przyjaźń zabrać ze świętemi.
Tak naczelnicy zakonnej obrady
125Rozpamiętują Konrada przymioty.
Konrad światowej nie lubił pustoty,
Konrad pijanej nie dzielił biesiady.
Wszakże, zamknięty w samotnym pokoju,
130Gdy go dręczyły nudy lub zgryzoty,
Szukał pociechy w gorącym napoju
[25];
I wtenczas zdał się wdziewać postać nową,
Wtenczas twarz jego, bladą i surową,
Jakiś rumieniec chorowity krasił:
135I wielkie, niegdyś błękitne źrenice,
Które czas nieco skaził i przygasił,
Ciskały dawnych ogniów błyskawice.
Z piersi żałosne westchnienie ucieka
I łzą perłową nabrzmiewa powieka,
140Dłoń lutni szuka, usta pieśni leją,
Pieśni nucone cudzoziemską mową,
Lecz je słuchaczów serca rozumieją:
Dosyć usłyszeć muzykę grobową,
Dosyć uważać na śpiewaka postać.
145W licach pamięci widać natężenie,
Brwi podniesione, pochyłe wejrzenie
Chcące z głębiny ziemnej coś wydostać:
Jakiż być może pieśni jego wątek?
Zapewne myślą w obłędnych pogoniach,
150Ściga swą młodość na przeszłości toniach…
Gdzież dusza jego? — W krainie pamiątek.
Z lutni weselszych tonów nie dobędzie;
I lica jego niewinnych uśmiechów
155Zdają się lękać, jak śmiertelnych grzechów.
Wszystkie uderza struny po kolei,
Prócz jednej struny — prócz struny wesela.
Wszystkie uczucia słuchacz z nim podziela,
Oprócz jednego uczucia — nadziei.
160Nieraz go bracia zeszli
[26] niespodzianie
I nadzwyczajnej dziwili się zmianie:
Konrad, zbudzony, zżymał się
[27] i gniewał,
Porzucał lutnię i pieśni nie śpiewał;
Wymawiał głośno bezbożne wyrazy,
165Coś Halbanowi szeptał po kryjomu,
Krzyczał na wojska, wydawał rozkazy,
Straszliwie groził, nie wiadomo komu.
Trwożą się bracia…
WzrokStary Halban siada
I wzrok zatapia w oblicze Konrada,
170Wzrok przenikliwy, chłodny i surowy,
Pełen jakowejś tajemnej wymowy.
Czy coś wspomina, czyli coś doradza,
Czy trwogę w sercu Wallenroda budzi:
Zaraz mu chmurne czoło wypogadza,
175Oczy przygasza i oblicze studzi.
Sprosiwszy pany, damy, i rycerze,
Rozłamie kratę żelaznego dworca,
Da hasło trąbą: wtem królewskie zwierzę
180Grzmi z głębi piersi, strach na widzów pada;
Jeden dozorca kroku nie poruszy,
Spokojnie ręce na piersiach zakłada,
I lwa potężnie uderzy — oczyma;
Tym nieśmiertelnej talizmanem duszy
185Moc bezrozumną na uwięzi trzyma
[28].
II
Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono.
Z obradnej sali idą do kaplicy:
Najpierwszy komtur, wielcy urzędnicy,
Kapłani, bracia i rycerzy grono.
190Nieszpornych modłów
[29] kapituła
[30] słucha
I śpiewa hymny do Świętego Ducha.
Hymn
Gołąbko Syjonu!
Dziś chrześcijański świat, ziemne podnoże
195Twojego tronu,
Widomą
[31] oświeć postacią
I roztocz skrzydła nad syjońską bracią.
Spod twych skrzydeł niech wystrzeli
Słonecznymi promień blaski,
200I kto najświętszej godniejszy łaski,
Temu niech złotym wieńcem skronie rozweseli;
A padniem na twarz syny człowieka,
Temu, nad kim spoczywa twych skrzydeł opieka.
Synu Zbawicielu!
205Skinieniem wszechmocnej ręki
Naznacz, kto z wielu
Najgodniejszy słynąć
Świętym znakiem twojej męki,
Piotra mieczem hetmanić żołnierstwu twej wiary
210I przed oczyma pogaństwa rozwinąć
Królestwa twego sztandary;
A syn ziemi niech czoło i serce uniża
Przed tym, na czyich piersiach błyśnie gwiazda krzyża.
*
Po modłach wyszli. Arcykomtur
[32] zlecił,
215Spocząwszy nieco, powracać do choru
I znowu błagać, aby Bóg oświecił
Kapłanów, braci i mężów obioru.
Wyszli nocnymi orzeźwić się chłody:
Jedni zasiedli zamkowy krużganek,
220Drudzy przechodzą gaje i ogrody.
Noc była cicha, majowej pogody;
Z dala niepewny wyglądał poranek;
Z odmiennym licem, z różnym blaskiem w oku,
225Drzemiąc to w ciemnym, to w srebrnym obłoku,
Zniżał swą cichą i samotną głowę;
Jak dumający w pustyni kochanek,
Obiegłszy myślą całe życia koło,
Wszystkie nadzieje, słodycze, cierpienia,
230To łzy wylewa, to spojrzy wesoło,
Wreszcie ku piersiom zmordowane czoło
Skłania — i wpada w letarg zamyślenia.
Przechadzką inni bawią się rycerze.
Lecz arcykomtur chwil darmo nie traci:
235Zaraz Halbana i celniejszych braci
Wzywa do siebie i na stronę bierze,
Aby z daleka od ciekawej rzeszy
Zasięgnąć rady, udzielić przestrogi.
Wychodzi z zamku, na równinę spieszy.
240
BłądzenieTak rozmawiając, nie pilnując drogi,
Błądzili kilka godzin w okolicy,
Blisko spokojnych jeziora wybrzeży.
Już ranek: pora wracać do stolicy;
Stają… głos jakiś… skąd… z narożnej wieży:
245Słuchają pilnie — to głos pustelnicy.
Jakaś nieznana pobożna niewiasta,
Z dala przybywszy do Maryi miasta —
Czy ją natchnęło niebo w przedsięwzięciu,
250Czy skażonego sumienia wyrzuty
Pragnąc ukoić balsamem pokuty —
Pustelniczego szukała ukrycia
I tu znalazła grobowiec za życia
[33].
Długo nie chcieli zezwalać kapłani,
255Wreszcie, stałością prośby przełamani,
Dali jej w wieży samotne schronienie.
Ledwie stanęła za święconym progiem,
Na próg zwalono cegły i kamienie:
Została sama z myślami i Bogiem;
260I bramę, co ją od żyjących dzieli,
Chyba w dzień sądny odemkną anieli.
U góry małe okienko i krata,
Kędy pobożny lud słał pożywienie,
A niebo wietrzyk i dzienne promienie.
265Biedna grzesznico! Czyż nienawiść świata
Do tyla
[34] umysł skołatała młody,
Że się obawiasz słońca i pogody?
Zaledwie w swoim zamknęła się grobie,
Nikt jej nie widział przy okienku wieży
270Przyjmować w usta wiatru oddech świeży,
Oglądać niebo w pogodnej ozdobie
I miłe kwiaty na ziemnym
[35] obszarze,
I stokroć milsze swoich bliźnich twarze.
Wiedziano tylko, że jest dotąd w życiu:
275Bo nieraz jeszcze świętego pielgrzyma,
Gdy nocą przy jej błąka się ukryciu,
Jakiś dźwięk miły na chwilę zatrzyma;
Dźwięk to zapewne pobożnej piosenki.
I z pruskich wiosek, gdy zebrane dzieci
280Igrają w wieczór u bliskiej dąbrowy,
Natenczas z okna coś białego świeci,
Jak gdyby promyk wschodzącej jutrzenki:
Czy to jej włosa pukiel bursztynowy,
Czyli to połysk drobnej śnieżnej ręki,
285Błogosławiącej niewiniątek głowy…
Komtur, tamtędy obróciwszy kroki,
Słyszy, gdy wieżę narożną pomijał
[36]:
«Tyś Konrad!… Przebóg, spełnione wyroki!
Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał!…
290
Chociażbyś jak wąż inne przybrał ciało:
Jeszcze by w twojej duszy pozostało
Wiele dawnego — wszak zostało we mnie!
Chociażbyś wrócił po twoim pogrzebie,
295Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie…»
Słucha rycerstwo: to głos pustelnicy!
Spojrzą na kratę: zda się pochylona,
Zda się ku ziemi wyciągać ramiona —
Do kogóż?… Pusto w całej okolicy.
300Z daleka tylko jakiś blask uderza,
Na kształt płomyka stalowej przyłbicy,
I cień na ziemi… czy to płaszcz rycerza?
Już znikło… Pewnie złudzenie źrenicy,
Pewnie jutrzenki błysnął wzrok rumiany,
305Po ziemi ranne przemknęły tumany
[37].
«Bracia! — rzekł Halban — dziękujmy niebiosom,
Pewnie wyroki niebios nas przywiodły:
Ufajmy wieszczym pustelnicy głosom.
Czy słyszeliście? Wieszczba o Konradzie:
310Konrad dzielnego imię Wallenroda!
Stójmy, brat bratu niechaj rękę poda;
Słowo rycerskie: na jutrzejszej radzie,
On mistrzem naszym!…»
[38]«Zgoda — krzykną — zgoda!»
I poszli krzycząc. Długo po dolinie
315Odgłos tryumfu i radości bije:
«Konrad niech żyje, wielki mistrz niech żyje!
Niech żyje Zakon, niech pogaństwo zginie!»
Halban pozostał mocno zamyślony;
Na wołających okiem wzgardy rzucił,
320Spojrzał ku wieży i cichymi tony
Taką piosenkę odchodząc zanucił.
Pieśń
Dno ma złociste i niebieskie lica:
Piękna Litwinka, co jej czerpa
[40] wody,
325Czystsze ma serce, śliczniejsze jagody.
Wilija w miłej kowieńskiej dolinie,
Śród tulipanów i narcyzów płynie:
U nóg Litwinki kwiat naszych młodzianów,
Od róż kraśniejszy i od tulipanów.
330Wilija gardzi doliny kwiatami,
Bo szuka Niemna, swego oblubieńca:
Litwince nudno między Litwinami,
Bo ukochała cudzego młodzieńca.
Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona,
335Niesie na skały i dzikie przestworza,
Tuli kochankę do zimnego łona,
I giną razem w głębokościach morza…
I ciebie równie przychodzień oddali
Z ojczystych dolin, o Litwinko biedna!
340I ty utoniesz w zapomnienia fali,
Ale smutniejsza, ale sama jedna…
Serce i potok ostrzegać daremnie!
Dziewica kocha i Wilija bieży:
Wilija znikła w ukochanym Niemnie,
345Dziewica płacze w pustelniczej wieży…
III
Gdy Mistrz praw świętych ucałował księgi,
Skończył modlitwę i wziął od komtura
Miecz i krzyż wielki, znamiona potęgi:
350Ciężyła nad nim, wkoło okiem strzelił,
W którym się radość na pół z gniewem żarzy,
I, niewidziany gość na jego twarzy,
Uśmiech przeleciał, słaby i znikomy:
Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,
355Zwiastując razem wschód słońca i gromy.
Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze
Napełnia serca otuchą, nadzieją:
Widzą przed sobą bitwy i zdobycze,
I hojnie w myśli krew pogańską leją.
360
Takiemu władcy któż dostoi kroku?
Któż się nie zlęknie jego szabli, wzroku?
Drżyjcie, Litwini! Już się chwila zbliża,
Gdy z murów Wilna
błyśnie znamię krzyża.
Nadzieje próżne. Cieką dni, tygodnie,
365Upłynął cały długi rok w pokoju,
Litwa zagraża. Wallenrod niegodnie
Ani sam walczy, ani śle do boju;
Stary porządek wywraca opacznie
[41].
370Woła, że Zakon z świętych wyszedł karbów
[42],
Że bracia gwałcą przysiężone śluby;
Módlmy się, woła, wyrzeczmy się skarbów,
Szukajmy w cnotach i pokoju chluby.
Narzuca posty, pokuty, ciężary,
375Uciech, wygody niewinnej zaprzecza,
Lada grzech ściga najsroższymi kary
Podziemnych lochów, wygnania i miecza.
Tymczasem Litwin, co przed laty z dala
Omijał bramy zakonnej stolicy,
380Teraz dokoła wsi co noc podpala
I lud bezbronny chwyta z okolicy;
Pod samym zamkiem dumnie się przechwala,
Że idzie na mszę do mistrza kaplicy…
Pierwszy raz dzieci z rodziców swych progu
385Drżały na straszny dźwięk żmudzkiego rogu.
Litwa szarpana wewnętrzną niezgodą;
stąd dzielny Rusin, stąd Lach niespokojny,
stąd krymskie chany lud potężny wiodą.
390Witołd, zepchnięty od Jagiełły z tronu,
Przyjechał szukać opieki Zakonu,
W nagrodę skarby i ziemie przyrzeka
I wsparcia dotąd nadaremnie czeka.
Szemrają bracia, gromadzi się rada:
395Mistrza nie widać. Halban stary bieży;
W zamku, w kaplicy nie znalazł Konrada.
Gdzież on? Zapewne u narożnej wieży.
Śledzili bracia nocne jego kroki;
Wszystkim wiadomo: każdego wieczora,
400Gdy ziemię grubsze osłaniają mroki,
On idzie błądzić po brzegach jeziora;
Albo klęczący, przyparty do muru,
Okryty płaszczem, aż do białej zorzy
Świeci z daleka, jak posąg z marmuru,
405I przez noc całą senność go nie zmorzy.
Często na cichy odgłos pustelnicy
Wstaje i ciche daje odpowiedzi;
Brzmienia ich z dala ucho nie dośledzi:
Lecz widać z blasku wstrząśnionej przyłbicy,
410Rąk niespokojnych, podniesionej głowy,
Że jakieś ważne toczą się rozmowy.
Pieśń z wieży
ŁzyKtóż me westchnienia, kto me łzy policzy?
Czy już tak długie przepłakałam lata,
Czy tyle w piersiach i oczach goryczy,
415Że od mych westchnień pordzewiała krata?
Gdzie łza upadnie, w zimny głaz przecieka:
Jak gdyby w serce dobrego człowieka.
Jest wieczny ogień w zamku Swentoroga
[43],
Ten ogień żywią pobożne kapłany;
420Jest wieczne źródło na górze Mendoga.
To źródło żywią śniegi i tumany:
Nikt moich westchnień i łez nie podsyca,
A dotąd boli serce i źrenica.
Pieszczoty ojca, matki uściśnienia,
425Zamek bogaty, kraina wesoła,
Dni bez tęsknoty, nocy bez marzenia:
Spokojność na kształt cichego anioła,
We dnie i w nocy, na polu i w domie
[44]
Strzegła mię z bliska, chociaż niewidomie
[45].
430
A mnie najpierwej żądano w zamęście;
Szczęśliwa młodość, szczęśliwe dostatki;
Któż mi powiedział, że jest inne szczęście?
Piękny młodzieńcze! Na coś mi powiedział
435To, o czym w Litwie nikt pierwej nie wiedział?
O Bogu wielkim, o jasnych aniołach,
Kamiennych miastach, kędy wiara święta,
Gdzie lud w bogatych modli się kościołach,
I kędy dziewic słuchają książęta,
440Waleczni w boju, jak nasi rycerze,
Czuli w miłości, jak nasi pasterze.
Gdzie człowiek, ziemne złożywszy pokrycie,
Z duszą ulata po rozkosznym niebie…
Ach, ja wierzyłam… bo niebieskie życie
445Już przeczuwałam, gdym słuchała ciebie!
Ach, odtąd marzę w dobrych i złych losach,
Tylko o tobie, tylko o niebiosach!
Krzyż na twych piersiach oczy me weselił,
W nim oglądałam przyszłe szczęścia hasło…
450Niestety! z krzyża gdy piorun wystrzelił,
Wszystko dokoła ucichło, zagasło!…
Nic nie żałuję, choć gorzkie łzy leję,
Boś wszystko odjął, zostawił nadzieję.
*
Nadzieję, cichym powtórzyły echem
455Brzegi jeziora, doliny i knieje.
Zbudził się Konrad i z dzikim uśmiechem:
«Gdzież jestem — wołał — tu słychać — nadzieje?!…
Na co te pieśni?… Pomnę
[46] twoje szczęście:
Trzy piękne córki było was u matki,
460Ciebie najpierwej żądano w zamęście…
Straszliwa żmija wkradła się do sadu,
A kędy piersią prześliźnie się błędną,
Usechną trawy i róże uwiędną,
465I będą żółte jako piersi gadu!
Uciekaj myślą i dni przypominaj,
Które byś dotąd pędziła wesoło,
Gdyby… Ty milczysz?…
ŁzyŚpiewaj i przeklinaj;
Niechaj łza straszna, co głazy przecieka,
470Nie ginie darmo; zdejmę szyszak z głowy,
Tu niechaj spadnie, niech mi pali czoło;
Tu niechaj spadnie, jam cierpieć gotowy:
Chcę znać zawczasu, co mię w piekle czeka».
Głos z wieży
«Daruj, mój miły, daruj mi, jam winna.
475Przyszedłeś późno, tęskno było czekać,
I mimowolnie jakaś pieśń dziecinna…
Precz mi z tą pieśnią!… Miałaż bym
[47] narzekać?
Znikomą chwilę: lecz tej jednej chwili
480Nie będę mieniać
[49] z całą ziemian zgrają
Na ciche życie przepędzone w nudzie!
Ty sam mówiłeś, że zwyczajni ludzie
Są jako konchy
[50], co się w bagnie tają:
Ledwie raz na rok, falą niepogody
485Wypchnięte, z mętnej pokażą się wody,
Otworzą usta, raz westchną ku niebu
I znowu wrócą do swego pogrzebu
[51].
Nie, jam na takie szczęście nie stworzona!
490Nieraz w pośrodku towarzyszek grona
Za czymś tęskniłam i wzdychałam skrycie,
I czułam serca niespokojne bicie.
Nieraz z poziomej uciekałam łąki,
I na najwyższym stanąwszy pagórku,
495Myśliłam sobie: gdyby te skowronki
Ze skrzydeł swoich dały mi po piórku,
Poszłabym z nimi i tylko z tej góry
Chciałabym jeden mały kwiat uszczyknąć,
Kwiat niezabudki
[52], a potem za chmury
500Lecieć wysoko! wysoko! i — zniknąć…
Tyś mię wysłuchał! Ty, skrzydły orlemi,
Monarcho ptaków, wzniosłeś mię do siebie!..
Teraz, skowronki, o nic was nie proszę:
Bo gdzież ma lecieć, po jakie rozkosze,
505Kto poznał Boga wielkiego na niebie
I kochał męża wielkiego na ziemi?»
Konrad
«
CierpienieWielkość! i znowu wielkość, mój aniele!
Wielkość, dla której jęczymy w niedoli!…
Kilka dni jeszcze, niech serce przeboli,
510Kilka dni tylko — już ich tak niewiele…
Stało się! Próżno po czasie żałować;
Bo Konrad płakał — ażeby mordować.
Po coś tu przyszła, po co, moja droga!
515Z klasztornych murów, z świątyni pokoju?
Jam się poświęcił na usługi Boga:
Nie lepiejż było
[53] w świętych jego murach
Z dala ode mnie płakać i umierać,
Niż tu, w krainie kłamstwa i rozboju,
520W grobowej wieży, w powolnych torturach
Konać i oczy samotne otwierać,
I przez niezłomne tej kraty okucia
Pomocy żebrać… a ja słuchać muszę,
Patrzeć na długą skonania katuszę,
525Stojąc z daleka, i kląć moję
[54] duszę,
Że w niej są jeszcze ostatki uczucia!…»
Głos z wieży
«Jeśli narzekasz, nie przychodź tu więcej!
Chociażbyś przyszedł, błagał najgoręcej,
Już nie usłyszysz! Już okno zamykam:
530Spuszczę się znowu w moją wieżę ciemną,
Niechaj w milczeniu gorzkie łzy połykam.
Bądź zdrów na wieki, bądź zdrów, mój jedyny!
I niech zaginie pamięć tej godziny,
W której nie miałeś litości nade mną!»
Konrad
535
Stój! A jeżeli prośba cię nie wstrzyma,
O ten róg wieży uderzę się czołem,
Będę cię błagał skonaniem Kaima…»
Głos z wieży
540Pomnij, mój luby, że jak ten świat wielki,
Dwoje nas tylko na ogromnej ziemi,
Na morzach piasku dwie rosy kropelki;
Że lada wietrzyk, z ziemnego padołu
Znikniem na zawsze: ach, gińmyż pospołu
[55]!…
545Nie na to przyszłam, ażeby cię dręczyć:
Bo niebu serca nie śmiałam zaręczyć,
Póki w nim ziemski panował kochanek.
Pragnęłam zostać w klasztorze i skromnie
550Oddać dni moje zakonnic usłudze:
Lecz tam, bez ciebie, wszystko wokoło mnie
Było tak nowe, tak dzikie, tak cudze…
Wspomniałam sobie, że po latach wielu,
Miałeś powrócić do Maryi-grodu,
555Szukając zemsty na nieprzyjacielu
I broniąc sprawy biednego narodu…
CzasKto czeka, lata myślami ukraca
;
Mówiłam sobie: on już może wraca,
Może już wrócił… czyż nie wolno żądać,
560Gdy mam żyjąca zakopać się w grobie,
Abym cię mogła raz jeszcze oglądać,
Abym przynajmniej umarła przy tobie?…
Pójdę więc, rzekłam, w pustelniczym domku,
Około drogi, na skały ułomku
565Zamknę się sama: może rycerz jaki,
Koło mej chatki przechodzący blisko,
Wymówi czasem kochanka nazwisko;
Może pomiędzy obcymi szyszaki
[56]
Ujrzę znak jego; niech odmieni zbroje,
570Niechaj na tarczy obce godła kładnie,
SerceNiech twarz odmieni… jeszcze serce moje,
Z daleka nawet, kochanka odgadnie;
Wszystko dokoła wyniszczać i krwawić,
575Wszyscy go przeklną — będzie jedna dusza,
Co mu z daleka śmie pobłogosławić!…
W cichej ustroni, kędy świętokradzki
Mych jęków nie śmie podsłuchać wędrowiec.
580Ty, wiem, że lubisz samotne przechadzki;
Myśliłam
[57] sobie: on może z wieczora
Wybieży
[58] z dala od swych towarzyszy,
Pomówić z wiatrem i z falą jeziora,
Pomyśli o mnie i głos mój usłyszy…
585Niebo spełniło niewinne życzenia!
Przyszedłeś, moje zrozumiałeś pienia
[59]!…
Dawniej prosiłam, by mię twym obrazem
Sny pocieszały, choć obraz był niemy:
Dziś, ile szczęścia! Dziś, możemy razem —
590Razem zapłakać…»
Konrad
«I cóż wypłaczemy?…
Na wieki wieków z twojego objęcia;
Gdy dobrowolnie dla szczęścia umarłem,
595Ażeby krwawe spełnić przedsięwzięcia.
Już uwieńczone zbyt długie męczeństwo!
Teraz stanąłem u życzeń mych celu,
Mogę się zemścić na nieprzyjacielu:
A ty mi przyszłaś wydzierać zwycięstwo!…
600Odtąd jak znowu z okna twej wieżycy
Spojrzałaś na mnie: w całym kręgu świata
Znowu nic nie ma dla mojej źrenicy,
Tylko jezioro i wieża, i krata…
Wkoło mnie wszystko wre wojny rozruchem:
605Śród trąb odgłosu, śród oręża szczęku,
Ja niecierpliwym, wytężonym uchem
Szukam ust twoich anielskiego dźwięku,
I dzień mój cały jest oczekiwaniem,
A gdy wieczornej doczekam się pory,
610Chcę ją przedłużyć rozpamiętywaniem:
Ja życie moje liczę na wieczory!
Tymczasem Zakon spoczynkowi łaje
[61],
O wojnę prosi, własnej żąda zguby,
I mściwy Halban wytchnąć mi nie daje:
615Albo dawniejsze przypomina śluby,
Wyrżnięte sioła
[62] i zniszczone kraje;
Albo, gdy nie chcę skargi jego słuchać,
Jednym westchnieniem, skinieniem, oczyma,
Umie przygasłą chęć zemsty rozdmuchać…
620Wyrok mój zda się przybliżać do końca,
Nic już Krzyżaków od wojny nie wstrzyma.
Wczoraśmy z Rzymu odebrali gońca,
Z różnych stron świata niezliczone chmury
Pobożny zapał w pole nagromadził,
625Wszyscy wołają, abym ich prowadził
Z mieczem i krzyżem na wileńskie mury…
A przecież — wyznam ze wstydem ! — w tej chwili,
Kiedy się ważą narodów wyroki,
Myślę o tobie, wynajduję zwłoki,
630Żebyśmy jeszcze dzień jeden przeżyli…
Jam miłość, szczęście, jam niebo za młodu
Umiał poświęcić dla sprawy narodu,
Z żalem, lecz z męstwem! — a dzisiaj, ja stary,
635Dzisiaj powinność, rozpacz, wola boża
Pędzą mię w pole: a ja siwej głowy
Nie śmiem oderwać od tych ścian podnoża,
Ażeby twojej nie stracić — rozmowy!…»
Umilknął. Z wieży słychać tylko jęki.
640W milczeniu długie przeciekły godziny;
Noc rozrzedniała
[63] i promyk jutrzenki
Już zarumienił lica cichej wody;
Pomiędzy liściem drzemiącej krzewiny
Ze szmerem ranne przewiewały chłody,
645Ptaszęta cichym ozwały się pieniem,
Umilkły znowu — i długim milczeniem
Znać dają, że się zbudziły za wcześnie.
Konrad powstaje, wzniósł ku wieży czoło,
Długo na kratę poglądał boleśnie.
650Słowik zanucił. Konrad naokoło
DuchSpojrzał: już ranek; opuścił przyłbicę,
W szerokie zwoje płaszcza twarz obwinął,
Skinieniem ręki żegna pustelnicę
I w krzakach zginął.
655Tak duch piekielny od wrót pustelnika
Na odgłos dzwonu porannego znika.
IV
Uczta
Był dzień patrona, uroczyste święto.
Komtury z braćmi do stolicy jadą;
Białe chorągwie na wieżach zatknięto:
660Konrad rycerzy ma uczcić biesiadą.
Sto białych płaszczów powiewa za stołem,
Na każdym płaszczu czerni się krzyż długi:
To byli bracia; a za nimi kołem
Młodzi giermkowie stoją dla posługi.
665Konrad na czele. Po lewicy tronu
Wziął miejsce Witołd
[64] ze swymi hetmany,
Dawniej był wrogiem, dziś gościem Zakonu,
Przeciwko Litwie sojuszem związany.
Już Mistrz powstawszy daje uczty hasło:
670«Cieszmy się w Panu!» Wnet puchary błysły
[65],
«Cieszmy się w Panu!» tysiąc głosów wrzasło,
Srebra zabrzmiały, strugi wina trysły.
Wallenrod usiadł i na łokciu wsparty
Słuchał z pogardą nieprzystojnych gwarów;
675Umilkła wrzawa, ledwie ciche żarty
Gdzieniegdzie przerwą lekki dźwięk pucharów.
«Cieszmy się — rzecze. — Cóż to, bracia moi,
Także
[66] rycerzom cieszyć się przystoi?
Zrazu wrzask pjany
[67], a teraz szmer cichy…
680Mamyż
[68] ucztować jak zbójce lub mnichy?
Inne zwyczaje były za mych czasów,
Kiedy na pełnym trupów bojowisku,
Śród gór kastylskich lub finlandzkich lasów,
Przy obozowym piliśmy ognisku.
685Tam były pieśni!… Między waszym gminem
Czyż nie ma barda albo menestrela
[69]?
Ale piosenka jest dla myśli winem».
Zarazem różni śpiewacy powstali.
690Tam Włoch otyły słowiczymi tony
Konrada męstwo i pobożność chwali;
Ówdzie trubadur
[70] od brzegów Garony
[71]
Opiewa dzieje miłosnych pasterzy,
Zaklętych dziewic i błędnych rycerzy.
695Wallenrod drzemał; piosenki ustały;
Nagle zbudzony przerwanym łoskotem,
Cisnął Włochowi trzos
[72] ładowny złotem:
«Mnie — rzekł — jednemu śpiewałeś pochwały,
Jeden nie może dać innej nagrody:
700Weź i pójdź z oczu!… Ów trubadur młody,
Który piękności i miłości służy,
Niechaj daruje, że w rycerskim gronie
Dziewicy nie masz, co by mu na łonie
Wdzięczna przypięła marny kwiatek róży…
705Tu róże zwiędły… Innego chcę barda,
Zakonnik-rycerz innej chcę piosenki:
Niechaj mi będzie tak dzika i twarda,
Jak hałas rogów i oręża szczęki
I tak ponura jak klasztorne ściany,
710I tak ognista jak samotnik pjany.
Dla nas, co święcim i mordujem ludzi,
Mordercza piosnka niech świętość ogłasza,
Niechaj rozczula i gniewa, i nudzi;
I znowu niechaj znudzonych przestrasza.
715Takie jest życie — taka piosnka nasza!…
Kto ją zaśpiewa?… kto?»
«Ja» — odpowiedział
Sędziwy starzec, który u podwojów
[73]
Między giermkami i paziami siedział.
720Prusak czy Litwin, jak widać ze strojów.
Brodę miał gęstą, wiekiem ubieloną,
Głowę obwiewa ostatek siwizny,
Czoło i oczy zakryte zasłoną,
W twarzy wyryte lat i cierpień blizny.
725W prawicy starą lutnię pruską nosił,
A lewą rękę wyciągnął do stoła
I tym skinieniem posłuchania prosił.
Ucichli wszyscy.
«Ja śpiewam — zawoła. —
730
Dziś jedni legli w ojczyzny obronie,
Drudzy, żyć nie chcąc po ojczyzny zgonie,
Dobić się wolą nad jej martwym ciałem;
Jak sługi, wierne w dobrym i złym losie,
735Giną na swego dobroczyńcy stosie.
Inni sromotnie
[74] po lasach się kryją,
Inni — jak Witołd, między wami żyją…
Sami spytajcie niecnych zdrajców kraju,
740Co oni poczną, gdy na tamtym świecie
Wskazani wiecznym ogniom na pożarcie,
Zechcą swych przodków wywoływać z raju?
Jakim językiem poproszą o wsparcie?
Czy w ich niemieckiej, barbarzyńskiej mowie
745Głos dzieci swoich uznają przodkowie?…
Żaden mi, żaden nie przyniósł obrony,
Gdy od ołtarza, stary wajdelota
[76],
Byłem w niemieckich kajdanach wleczony…
750Samotny, w obcej ziemi zestarzałem;
Śpiewak, niestety! śpiewać nie mam komu;
Na Litwę patrząc, oczy wypłakałem…
Dzisiaj — jeżeli chcę westchnąć do domu,
Nie wiem, gdzie leży mój dom ulubiony,
755Czy tam, czy ówdzie, czyli z tamtej strony…
Tu tylko w sercu, tu się ochroniło,
Co w mej ojczyźnie najlepszego było…
I te ubogie, dawnych skarbów szczątki
Weźcie mi, Niemcy, weźcie mi pamiątki!
760Jak zwyciężony rycerz na igrzysku
[77]
Zachowa życie, ale cześć utraca;
I dni wzgardzone wlekąc w pośmiewisku,
Znowu do swego zwycięzcy powraca,
I raz ostatni wytężając ramię,
765Broń swą pod jego stopami rozłamie:
Tak mię ostatnia natchnęła ochota.
Jeszcze do lutni ośmieliłem rękę:
Nuci ostatnią litewską piosenkę».
770Skończył i czekał Mistrza odpowiedzi.
Czekają wszyscy w milczeniu głębokiem:
Konrad badawczym i szyderczym okiem
Witołda liców i poruszeń śledzi
[78].
775Mówił o zdrajcach, jak się Witołd mienił
[79],
Zsiniał, pobladnął, znowu się czerwienił:
Dręczy go równie i gniew, i sromota
[80];
Na koniec, szablę ściskając u boku,
Idzie, zdziwioną gromadę roztrąca,
780Spojrzał na starca, zahamował kroku
I chmura gniewu nad czołem wisząca
Opadła nagle w bystrym łez potoku.
Powrócił, usiadł, płaszczem twarz zasłania
I w tajemnicze utonął dumania.
785A Niemcy z cicha: «Czyliż do biesiady
Przypuszczać mamy żebrające dziady?
Kto słucha pieśni i kto je rozumie…»
Takie odgłosy w biesiadniczym tłumie
Coraz żywszymi przerywano śmiechy;
790Paziowie krzyczą, świstając w orzechy:
«Oto jest nuta litewskiego śpiewu!»
Wtem Konrad powstał: «Waleczni rycerze,
Dziś Zakon, wedle starego zwyczaju,
Od miast i książąt podarunki bierze:
795Jak winne
[81] hołdy z podległego kraju,
Żebrak wam piosnkę przynosi w ofierze;
Złożenia hołdu nie brońmy starcowi,
Weźmijmy
[82] piosnkę — będzie to grosz wdowi.
Pośród nas widzim książęcia Litwinów,
800Gośćmi Zakonu są jego wodzowie:
Miło im będzie pamięć dawnych czynów
Słyszeć, w ojczystej odświeżoną mowie.
Kto nie rozumie, niechaj się oddali.
805Niezrozumiałej litewskiej piosenki:
Jak lubię łoskot rozhukanej fali
Albo szmer cichy wiosennego deszczu,
Przy nich spać miło… Śpiewaj, stary wieszczu».
Pieśń Wajdeloty[83]
810Jej przyjście wieszcza odgadnie źrenica:
Bo jeśli słuszna
[84] wajdelotom wierzyć,
Nieraz na pustych cmentarzach i błoniach
Staje widomie morowa
[85] dziewica,
W bieliźnie, z wiankiem ognistym na skroniach,
815Czołem przenosi
[86] białowieskie drzewa,
A w ręku chustką skrwawioną powiewa
[87].
Strażnicy zamków oczy pod hełm kryją;
A psy wieśniaków, zarywszy pysk w ziemi,
Kopią, śmierć wietrzą i okropnie wyją.
820Dziewica stąpa kroki złowieszczemi,
Na sioła, zamki i bogate miasta:
A ile razy krwawą chustką skinie,
Tyle pałaców zmienia się w pustynie;
Gdzie noga stąpi, świeży grób wyrasta.
825Zgubne zjawisko!… Ale więcej zguby
Wróżył Litwinom od niemieckiej strony
Szyszak błyszczący ze strusimi czuby
I płaszcz szeroki, krzyżem naczerniony!
Gdzie przeszły stopy takiego widziadła,
830Niczym jest klęska wiosek albo grodów:
Cała kraina w mogiłę zapadła!
Pójdź do mnie, siądziem na grobie narodów,
Będziemy dumać, śpiewać i łzy ronić…
835
Między dawnymi i młodszymi laty:
W tobie lud składa broń swego rycerza,
Swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty!
Arko! tyś żadnym niezłamana ciosem,
840Póki cię własny twój lud nie znieważy;
O pieśni gminna, ty stoisz na straży
Narodowego pamiątek kościoła,
Z archanielskimi skrzydłami i głosem —
Ty czasem dzierżysz i broń archanioła
[88]…
845Płomień rozgryzie malowane dzieje,
Skarby mieczowi spustoszą złodzieje
[89],
A jeśli podłe dusze nie umieją
Karmić ją żalem i poić nadzieją,
850Ucieka w góry, do gruzów przylega
I stamtąd dawne opowiada czasy…
Tak słowik, z ogniem zajętego gmachu
Wyleci, chwilę przysiądzie na dachu;
Gdy dachy runą, on ucieka w lasy
855I brzmiącą piersią nad zgliszcza i groby
Nuci podróżnym piosenkę żałoby.
Trącając kości żelazem oraczem
[91],
Stanął i zagrał na wierzbowej fletni
860Pacierz umarłych; lub rymownym płaczem
Was głosił, wielcy ojcowie — bezdzietni…
Echa mu wtórzą
[92]. Ja słuchałem z dala.
Tym mocniej widok i piosnka rozżala,
Żem był jedynym widzem i słuchaczem.
865Jako w dzień sądny z grobowca wywoła
Umarłą przeszłość trąba archanioła,
Tak na dźwięk pieśni kości spod mej stopy
W olbrzymie kształty zbiegły się i zrosły.
Z gruzów powstają kolumny i stropy,
870Jeziora puste brzmią licznymi wiosły
I widać zamków otwarte podwoje,
Korony książąt, wojowników zbroje,
Śpiewają wieszcze, tańczy dziewic grono…
Marzyłem cudnie — srodze mię zbudzono!
875Zniknęły lasy i ojczyste góry!
Myśl, znużonymi ulatując pióry,
Spada, w domowe tuli się zacisze,
Lutnia umilkła w odrętwiałym ręku;
Śród żałosnego spółrodaków jęku
880Często przeszłości głosu nie dosłyszę!
Lecz dotąd iskry młodego zapału
Tlą w głębi piersi; nieraz ogień wzniecą,
Duszę ożywią i pamięć oświecą.
Pamięć naówczas, jak lampa z kryształu,
885Ubrana pędzlem w malowne obrazy,
Chociaż ją zaćmi pył i liczne skazy,
Jeżeli świecznik postawisz w jej serce,
Jeszcze świeżością barwy znęci oczy,
Jeszcze na ścianach pałacu roztoczy
890Kraśne
[93], acz nieco przyćmione kobierce…
Gdybym był zdolny własne ognie przelać
W piersi słuchaczów i wskrzesić postaci
Zmarłej przeszłości; gdybym umiał strzelać
Brzmiącymi słowy do serca spółbraci,
895Może by jeszcze w tej jedynej chwili,
Kiedy ich piosnka ojczysta poruszy,
Uczuli w sobie dawne serca bicie,
Uczuli w sobie dawną wielkość duszy
I chwilę jedną tak górnie przeżyli,
900Jak ich przodkowie — niegdyś całe życie.
Lecz po co zbiegłe wywoływać wieki?
I swoich czasów śpiewak nie obwini
Bo jest mąż wielki, żywy, niedaleki…
O nim zaśpiewam: uczcie się Litwini!
*
905Umilknął starzec i dokoła słucha,
Czy Niemcy dalej pozwolą mu śpiewać.
W sali dokoła była cichość głucha;
Ta zwykła wieszczów na nowo zagrzewać.
Zaczął więc piosnkę, ale innej treści,
910Bo głos na spadki wolniejsze rozmierzał,
Po strunach słabiej i rzadziej uderzał
I z hymnu zstąpił do prostej powieści.
Powieść Wajdeloty
Wieźli łupy bogate, w zamkach i cerkwiach
[94] zdobyte.
915Tłumy brańców
[95] niemieckich z powiązanymi rękami,
Ze stryczkami na szyjach, biegą
[96] przy koniach zwycięzców;
Poglądają
[97] ku Prusom i zalewają się łzami,
Poglądają na Kowno
— i polecają się Bogu.
W mieście Kownie pośrodku ciągnie się błonie
[98] Peruna
[99],
920Tam książęta litewscy, gdy po zwycięstwie wracają,
Zwykli rycerzy niemieckich palić na stosie ofiarnym.
Dwaj rycerze pojmani jadą bez trwogi do Kowna,
Jeden młody i piękny, drugi latami schylony.
Oni sami śród bitwy, hufce niemieckie rzuciwszy,
925Między Litwinów uciekli; książę Kiejstut ich przyjął,
Ale strażą otoczył, w zamek za sobą prowadził.
Pyta, z jakiej krainy, w jakich zamiarach przybyli?
Bo dziecięciem od Niemców byłem w niewolę schwytany.
930Pomnę tylko, że kędyś w Litwie śród miasta wielkiego
Stał dom moich rodziców. Było to miasto drewniane,
Na pagórkach wyniosłych, dom był z cegły czerwonej;
Wkoło pagórków na błoniach puszcza szumiała jodłowa,
Środkiem lasów daleko białe błyszczało jezioro.
935
Dzień ognisty zaświtał w okna, trzaskały się szyby,
Kłęby dymu buchnęły po gmachu; wybiegliśmy w bramę,
Płomień wiał po ulicach, iskry sypały się gradem;
Krzyk okropny: »Do broni! Niemcy są w mieście, do broni!«…
940Ojciec wypadł z orężem, wypadł i więcej nie wrócił.
Niemcy wpadli do domu. Jeden wypuścił się za mną,
Zgonił
[100], porwał mię na koń. Nie wiem, co stało się dalej,
Tylko krzyk mojej matki długo, długo słyszałem…
Pośród szczęku oręża, domów runących
[101] łoskotu,
945Krzyk ten ścigał mnie długo, krzyk ten pozostał w mym uchu.
Teraz jeszcze, gdy widzę, pożar i słyszę wołania,
Krzyk ten budzi się w duszy, jako echo w jaskini
Za odgłosem piorunu… Oto jest wszystko, co z Litwy,
Co od rodziców wywiozłem.
Pamięć, SenW sennych niekiedy marzeniach
950Widzę postać szanowną matki i ojca, i braci,
Ale coraz to dalej jakaś mgła tajemnicza,
Coraz grubsza i coraz ciemniej zasłania ich rysy.
Miałem imię Waltera, Alfa nazwisko przydano
[102]:
955Imię było niemieckie, dusza litewska została,
Został żal po rodzinie, ku cudzoziemcom nienawiść.
On sam do chrztu mię trzymał, kochał i pieścił jak syna;
Jam się nudził w pałacach, z kolan Winrycha uciekał
960Do wajdeloty starego. Wówczas pomiędzy Niemcami,
Był wajdelota litewski wzięty w niewolę przed laty,
Służył tłumaczem wojsku. Ten, gdy się o mnie dowiedział,
Żem sierota i Litwin, często mię wabił do siebie,
Rozpowiadał o Litwie, duszę stęsknioną otrzeźwiał
965Pieszczotami i dźwiękiem mowy ojczystej, i pieśnią.
On mię często ku brzegom Niemna sinego prowadził,
Stamtąd lubiłem na miłe góry ojczyste poglądać;
Gdyśmy do zamku wracali, starzec łzy mi ocierał,
Aby nie wzbudzić podejrzeń: łzy mi ocierał, a zemstę
970Przeciw Niemcom podniecał. Pomnę, jak w zamek wróciwszy,
Nóż ostrzyłem tajemnie; z jaką zemsty rozkoszą
Rżnąłem kobierce Winrycha lub kaleczyłem zwierciadła,
Na tarcz jego błyszczącą piasek miotałem i plwałem
[103].
Potem, w latach młodzieńczych, częstośmy z portu Kłejpedy
[104],
975W łódkę ze starcem siadali brzegi litewskie odwiedzać.
Rwałem kwiaty ojczyste, a czarodziejska ich wonia
[105]
Tchnęła w duszę jakoweś dawne i ciemne wspomnienia.
Upojony tą wonią, zdało się, że dzieciniałem
[106],
Że w ogrodzie rodziców z braćmi igrałem małymi.
980Starzec pomagał pamięci; on piękniejszymi słowami
Niźli zioła i kwiaty, przeszłość szczęśliwą malował:
Jakby miło w ojczyźnie, pośród przyjaciół i krewnych
Pędzić chwile młodości; ileż to dzieci litewskich
Szczęścia takiego nie znają, płacząc w kajdanach Zakonu?
985
Gdzie grzmiącymi piersiami białe roztrąca się morze
[108]
I z pienistej gardzieli piasku strumienie wylewa:
»Widzisz — mawiał mi starzec — łąki nadbrzeżnej kobierce?
Już je piasek obleciał. Widzisz te zioła pachnące?
990Czołem silą się jeszcze przebić śmiertelne pokrycie;
Ach, daremnie! Bo nowa żwiru nasuwa się hydra,
Białe płetwy roztacza, lądy żyjące podbija
I rozciąga dokoła dzikiej królestwo pustyni…
Synu, plony wiosenne żywo do grobu wtrącone
[109],
995To są ludy podbite, bracia to nasi Litwini;
Synu, piaski zza morza burzą pędzone — to Zakon!«…
Serce bolało słuchając. Chciałem mordować Krzyżaków,
Albo do Litwy uciekać: starzec hamował zapędy.
1000I na polu otwartym bić się równymi siłami;
Tyś niewolnik: jedyna broń niewolników jest zdrada.
Zostań jeszcze i przejmij sztuki wojenne od Niemców,
Staraj się zyskać ich ufność. Dalej obaczym
[110], co począć«.
1005Ale w pierwszej potyczce, ledwiem obaczył chorągwie,
Ledwiem narodu mojego pieśni wojenne usłyszał,
Poskoczyłem ku naszym, starca za sobą przywodzę.
Jako sokół wydarty z gniazda i w klatce żywiony,
Choć srogimi mękami łowcy odbiorą mu rozum
1010I puszczają, żeby braci sokołów wojował;
Skoro wzniesie się w chmury, skoro pociągnie oczyma
Po niezmiernych obszarach swojej błękitnej ojczyzny,
Wolnym odetchnie powietrzem, szelest swych skrzydeł usłyszy:
Pójdź, myśliwcze, do domu, z klatką nie czekaj sokoła».
1015Skończył młodzieniec; a Kiejstut słuchał ciekawie, słuchała
Córa Kiejstuta Aldona, młoda i piękna jak bóstwo.
Jesień płynie, z jesienią ciągną się długie wieczory;
Kiejstutówna, jak zwykle, w sióstr i rówiennic
[112] orszaku
Za krosnami
[113] usiada albo się bawi
[114] przędziwem;
1020A gdy igły migocą, toczą się chybkie
[115] wrzeciona,
Walter stoi i prawi
[116] cuda o krajach niemieckich
I o swojej młodości. Wszystko, co Walter powiadał,
Łowi uchem dziewica, myślą łakomą połyka;
Wszystko umie na pamięć, nieraz i we śnie powtarza.
1025Walter mówił, jak wielkie zamki i miasta za Niemnem,
Jakie bogate ubiory, jakie wspaniałe zabawy,
Jak na gonitwach waleczni kopije kruszą rycerze,
A dziewice z krużganków patrzą i wieńce przyznają.
1030I o Niepokalanej Syna Bożego Rodzicy,
Której postać anielską, w cudnym pokazał obrazku.
Ten obrazek młodzieniec nosił pobożnie na piersiach;
Dziś Litwince darował, gdy ją do wiary nawracał,
Gdy pacierze z nią mówił; chciał wszystkiego nauczyć,
1035Co sam umiał; niestety, on ją i tego nauczył,
Czego dotąd nie umiał: on nauczył ją kochać.
Słyszał z ust jej litewskie już zapomniane wyrazy.
Z każdym wskrzeszonym wyrazem budzi się nowe uczucie
1040Jako iskra z popiołu: były to słodkie imiona
Pokrewieństwa, przyjaźni, słodkiej przyjaźni, i jeszcze
Słodszy wyraz nad wszystko, wyraz miłości, któremu
Nie masz równego na ziemi, oprócz wyrazu — ojczyzna.
«Skądże — pomyślał Kiejstut — nagła w mej córce odmiana,
1045Gdzie jej dawna wesołość, gdzie jej dziecinne rozrywki?
W święto wszystkie dziewice idą zabawiać się tańcem,
Ona siedzi samotna albo z Walterem rozmawia.
W dzień powszedni dziewice trudnią się igłą lub krośną
[117],
Jej z rąk igła wypada, nici plątają się w krośnach,
1050
Wczora postrzegłem, że róży kwiatek wyszyła zielono,
A listeczki czerwonym umalowała jedwabiem.
Jakże mogłaby widzieć, kiedy jej oczy i myśli
Tylko oczu Waltera, rozmów Waltera szukają?
1055
Skąd powraca? — z doliny; cóż w tej dolinie? — młodzieniec
Ogród dla niej zasadził. Jestże
[118] ten ogród piękniejszy
Niźli me sady zamkowe? — (pyszne Kiejstut miał sady,
Pełne jabłek i gruszek, dziewic kowieńskich ponęta).
1060Nie ogródek to wabi.
OknoZimą widziałem jej okna;
Cała szyba tych okien, co obrócone do Niemna,
Czysta jakby śród maja, lód nie zaciemił
[119] kryształu;
Walter chodzi tamtędy, pewnie siedziała u okna
I gorącym westchnieniem lody na szybach stopiła.
1065Ja myśliłem, że on ją czytać i pisać nauczy,
Słysząc, że wszyscy książęta dzieci swe uczyć zaczęli…
Chłopiec dobry, waleczny, jak ksiądz w pismach ćwiczony:
Mamże
[120] go z domu wypędzić? On tak potrzebny dla Litwy;
Hufce najlepiej szykuje, sypie najlepiej okopy,
1070Broń piorunową urządza, jeden mi staje za wojsko…
Pójdź, Walterze, bądź zięciem moim i bij się za Litwę!»
Że tu koniec powieści; w waszych miłosnych romansach,
Gdy się rycerze pożenią, kończy trubadur piosenkę,
1075Tylko dodaje, że żyli długo i byli szczęśliwi…
Walter kochał swą żonę — lecz miał duszę szlachetną;
Innym krajom skowronek miłość i rozkosz obwieszcza;
1080Biednej Litwie co roku wróży pożary i rzezie.
Ciągną szeregi krzyżowe niezliczonymi tłumami;
Już od gór zaniemeńskich echo do Kowna zanosi
Wojska mnogiego hałasy, chrzęst zbrój, rżenia rumaków.
Jak mgła spuszcza się obóz, błonia szeroko zalega,
1085Tu i ówdzie migocą straży naczelnych proporce,
Jak łyskania przed burzą. Niemcy stanęli na brzegu,
Mosty po Niemnie rzucili, Kowno dokoła oblegli.
Dzień w dzień od taranów walą się mury i baszty,
Noc w noc miny burzące kopią się w ziemi jak krety,
1090Pod niebiosami ognistym wznosi się bomba polotem
I jak sokół na ptaki z góry na dachy uderza,
Kowno w gruzy runęło, Litwa do Kiejdan
uchodzi;
W gruzach runęły Kiejdany, Litwa po górach i lasach
Broni się; Niemcy dalej ciągną, plądrując i paląc.
1095Kiejstut z Walterem pierwsi w bitwach, ostatni w odwrocie.
Kiejstut zawsze spokojny: od dzieciństwa przywyknął
Bić się z nieprzyjacielem, wpadać, zwyciężać, uciekać;
Wiedział, że jego przodkowie zawsze z Niemcami walczyli,
Idąc w ślady swych przodków bił się i nie dbał o przyszłość.
1100
Znał potęgę Zakonu, wiedział, że Mistrza wezwanie
Z całej Europy wyciąga skarby, oręże i wojska;
Prusy broniły się niegdyś, starły Prusaków Teutony;
Litwa pierwej czy później równej ulegnie kolei;
1105Widział niedolę Prusaków, drżał nad przyszłością Litwinów.
«Synu — Kiejstut zawoła — zgubnym ty jesteś prorokiem;
Z oczu mi zdarłeś zasłonę, aby otchłanie pokazać.
Kiedy ciebie słuchałem, zda się, że ręce osłabły,
I z nadzieją zwycięstwa z piersi uciekła odwaga.
1110Cóż poczniemy z Niemcami?» «Ojcze — Walter powiadał —
Wiem ja sposób jedyny, straszny, skuteczny, niestety!
Może kiedyś objawię…» Tak rozmawiali po bitwie,
Nim ich trąba ku nowym bitwom i klęskom wezwała.
Kiejstut coraz smutniejszy, Walter jak mocno zmieniony!
1115
Żona, RadośćDawniej, chociaż nie bywał nigdy zbytecznie wesoły,
— W chwilach nawet szczęśliwych lekki mrok zamyślenia
Lice jego przysłaniał — ale w objęciach Aldony
Dawniej miewał pogodne czoło i lice spokojne,
Zawsze ją witał uśmiechem, czułym pożegnał wejrzeniem.
1120Teraz, zda się, że jakaś skryta dręczyła go boleść;
Cały ranek przed domem z założonymi rękami,
Patrzy na dymy płonących z dala miasteczek i wiosek,
Patrzy dzikimi oczyma; w nocy porywa się ze snu
I przez okno krwawą łunę pożarów uważa.
1125
«Co mnie? będęż spokojnie drzemał, aż Niemcy napadną,
sennego związawszy, w ręce katowskie oddadzą?»
«Boże uchowaj, mężu! straże pilnują okopów».
«Prawda, straże pilnują, czuwam i szablę mam w ręku:
1130A kiedy wyginą straże, wyszczerbi się szabla…
Słuchaj, jeśli starości, nędznej starości dożyję?…»
«Bóg nam zdarzy pociechę z dziatek…» «Wtem Niemcy napadną,
Żonę zabiją, dzieci wydrą, uwiozą daleko
I nauczą wypuszczać strzałę na ojca własnego!…
1135Ja sam może bym ojca, może bym braci mordował,
Gdyby nie wajdelota…» «Drogi Walterze, ujedźmy
Dalej w Litwę, skryjmy się w lasy i góry od Niemców».
«My odjedziem, a inne matki i dzieci zostawim.
Tak uciekali Prusacy: Niemiec ich w Litwie dogonił.
1140Jeśli nas w górach wyśledzi?…» «Znowu dalej ujedziem».
«Dalej? dalej, nieszczęsna? dalej ujedziem za Litwę?
W ręce Tatarów lub Rusi?…» Na tę odpowiedź Aldona
Pomieszana milczała: jej zdawało się dotąd,
Że ojczyzna jak świat jest długa, szeroka bez końca;
1145Pierwszy raz słyszy, że w Litwie całej nie było schronienia.
Załamawszy ręce, pyta Waltera, co począć?
«Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom,
Skruszyć potęgę Zakonu: mnie ten sposób wiadomy.
Lecz nie pytaj, dla Boga! stokroć przeklęta godzina,
1150W której od wrogów zmuszony chwycę się tego sposobu!»
Więcej nie chciał powiadać, próśb Aldony nie słuchał,
Aż na koniec płomień zemsty, w milczeniu karmiony
Klęsk i cierpień widokiem, wzdął się i serce ogarnął;
1155Wszystkie wytrawił uczucia, nawet jedyne uczucie,
Dotąd mu żywot słodzące, nawet uczucie miłości.
Tak u białowieskiego dębu jeżeli myśliwi,
Ogień tajemny wznieciwszy, rdzeń głęboko wypalą:
Wkrótce lasów monarcha straci swe liście powiewne
1160Z wiatrem polecą gałęzie, nawet jedyna zieloność,
Dotąd mu czoło zdobiąca, uschnie korona jemioły.
Długo Litwini po zamkach, górach i lasach błądzili,
Napadając na Niemców lub napadani wzajemnie.
Aż stoczyła się straszna bitwa na błoniach Rudawy
[123],
1165Gdzie kilkadziesiąt tysięcy młodzi
[124] litewskiej poległo,
Obok tyluż tysięcy wodzów i braci krzyżowych.
Niemcom wkrótce posiłki świeże ciągnęły zza morza;
Kiejstut i Walter z garstką mężów przebili się w góry.
Z wyszczerbionymi szablami, z porąbanymi tarczami,
1170Kurzem, posoką
[125] okryci, weszli posępni do domu.
Walter nie spojrzał na żonę, słowa do niej nie wyrzekł;
Po niemiecku z Kiejstutem i wajdelotą rozmawiał.
Nie rozumiała Aldona, serce tylko wróżyło
Jakieś okropne wypadki. Gdy zakończyli obradę,
1175Wszyscy trzej ku Aldonie smutne zwrócili wejrzenie.
Walter patrzał najdłużej z niemej wyrazem rozpaczy;
Wtem gęstymi kroplami łzy mu rzuciły się z oczu,
I przepraszał za wszystko, co ucierpiała dla niego.
1180«Biada — mówił — niewiastom, jeśli kochają szaleńców,
Których oko wybiegać lubi za wioski granice,
Których myśli jak dymy wiecznie nad dach ulatują,
Których sercu nie może szczęście domowe wystarczyć.
SerceWielkie serca, Aldono, są jak ule zbyt wielkie:
1185Miód ich zapełnić nie może, stają się gniazdem jaszczurek…
Daruj, luba Aldono! dzisiaj chcę w domu pozostać,
Dzisiaj o wszystkim zapomnę, dzisiaj będziemy dla siebie,
Czym bywaliśmy dawniej; jutro…» — i nie śmiał dokończyć.
Jaka radość Aldonie! Zrazu myśli nieboga,
1190Że się Walter odmieni, będzie spokojny, wesoły;
Widzi go mniej zamyślonym, w oczach więcej żywości,
W licach dostrzega rumieniec. Walter u nóg Aldony
Cały wieczór przepędził; Litwę, Krzyżaków i wojnę
Rzucił na chwilę w niepamięć, mówił o czasach szczęśliwych
1195Swego do Litwy przybycia, pierwszej z Aldoną rozmowy,
Pierwszej w dolinę przechadzki i o wszystkich dziecinnych,
Ale sercu pamiętnych, pierwszej miłości zdarzeniach.
Za cóż tak lube rozmowy słowem jutro przerywa?
I zamyśla się znowu, długo na żonę pogląda,
1200Łzy mu kręcą się w oczach, chciałby coś wyrzec i nie śmie?
Czyliż
[126] dawne uczucia, szczęścia dawnego pamiątki
Na to tylko wywołał, aby się z nimi pożegnać?
Wszystkie rozmowy, wszystkie tego wieczora pieszczoty,
Czyliż będą ostatnim blaskiem świecznika miłości?…
1205Darmo się pytać. Aldona patrzy, czeka niepewna
I wyszedłszy z komnaty jeszcze przez szpary pogląda.
Walter wino nalewał, mnogie wychylał puchary
I wajdelotę starego na noc u siebie zatrzymał.
1210Dwaj rycerze z tumanem rannym spieszą się w góry,
Wszystkie by straże zmylili — jednej nie mogli omylić,
Czujne są oczy kochanki: zgadła ucieczkę Aldona!
Drogę w dolinie zabiegła; smutne to było spotkanie.
«Wróć się, o luba, do domu; wróć się, ty będziesz szczęśliwa.
1215Może będziesz szczęśliwa, w lubej rodziny objęciach;
Jesteś młoda i piękna, znajdziesz pociechę, zapomnisz!
Wielu książąt dawniej o twą starało się rękę;
Jesteś wolna, jesteś wdową po wielkim człowieku,
Który dla dobra ojczyzny wyrzekł się — nawet i ciebie!
1220Bywaj zdrowa, zapomnij; zapłacz niekiedy nade mną:
Jako wiatr na pustyni; błąkać się musi po świecie,
Zdradzać, mordować i potem ginąć śmiercią haniebną.
Ale po latach ubiegłych imię Alfa na nowo
1225Zabrzmi w Litwie i kiedyś z ust wajdelotów posłyszysz
Czyny jego. Natenczas, luba, natenczas pomyślisz,
Że ów rycerz straszliwy, chmurą tajemnic okryty,
Jednej tobie znajomy, twoim był kiedyś małżonkiem
I niech dumy uczucie będzie pociechą sieroctwa».
1230
«Jedziesz, jedziesz!» — krzyknęła i zatrwożyła się sama
Słowem jedziesz: to jedno słowo brzmiało w jej uchu.
Nic nie myśliła, o niczym pomnieć nie mogła; jej myśli,
Jej pamiątki, jej przyszłość, wszystko splątało się tłumnie:
1235Ale sercem odgadła, że nie podobna powracać,
Że nie podobna zapomnieć. Oczy zbłąkane toczyła,
Kilka razy Waltera dzikie spotkała wejrzenie:
W tym wejrzeniu już dawniej nie znajdowała pociechy
I zdawała się szukać czegoś nowego, i wkoło
1240Oglądała się znowu… Wkoło pustynie i lasy.
W środku lasu samotna błyszczy za Niemnem wieżyca
Był to klasztor zakonnic, chrześcijan smutna budowa.
Na tej wieżycy spoczęły oczy i myśli Aldony,
Jak gołąbek porwany wiatrem śród morskiej topieli,
1245Pada na maszty samotne nieznajomego okrętu.
Walter zrozumiał Aldonę; udał się za nią w milczeniu,
Opowiedział swój zamiar, taić przed światem nakazał,
I u bramy — niestety! straszne to było rozstanie —
Alf z wajdelotą pojechał. Dotąd nic o nich nie słychać.
1250Biada, biada, jeżeli dotąd nie spełnił przysięgi,
Jeśli zrzekłszy się szczęścia, szczęście Aldony zatruwszy…
Jeśli tyle poświęcił i dla niczego poświęcił…
Przyszłość resztę pokaże… Niemcy, skończyłem piosenkę…
*
«Koniec już, koniec» — wielki szmer na sali —
1255«I cóż ów Walter? jakie jego czyny?
Gdzie? nad kim zemsta?» — słuchacze wołali.
Mistrz tylko jeden śród szumnej drużyny
Siedział milczący z pochyloną głową.
Mocno wzruszony, porywa co chwila
1260Puchary z winem i do dna wychyla.
W jego postaci zmianę widać nową:
Różne uczucia w nagłych błyskawicach,
Po rozpalonych krzyżują się licach;
Coraz to groźniej czoło mu się chmurzy,
1265Usta drżą sine, obłąkane oczy
Latają niby jaskółki śród burzy,
Wreszcie płaszcz zrzuca i na środek skoczy:
«Gdzie koniec pieśni? wraz mi koniec śpiewaj!
Albo daj lutnię!… czego drżący stoisz?
1270Podaj mi lutnię, puchary nalewaj,
Zaśpiewam koniec — jeśli ty się boisz!
Nieszczęście wróży jak nocnych psów wycie:
Mordy, pożogi wy śpiewać lubicie,
1275Nam zostawiacie — chwałę i zgryzoty…
Jeszcze w kolebce wasza pieśń zdradziecka
Na kształt gadziny obwija pierś dziecka
I wlewa w duszę najsroższe trucizny,
Głupią chęć sławy i miłość ojczyzny!…
1280Ona to idzie za młodzieńcem w ślady,
Jak zabitego cień nieprzyjaciela;
Zjawia się nieraz w pośrodku biesiady,
Aby krew mieszać w puchary wesela.
Słuchałem pieśni… zanadto, niestety!…
1285Stało się, stało… Znam cię zdrajco stary!
Wygrałeś!… Wojna, tryumf dla poety!
Dajcie mi wina, spełnią się zamiary!
Wiem koniec pieśni… Nie — zaśpiewam inną!…
Kiedy walczyłem na górach Kastylii,
1290Tam mnie Maurowie ballady uczyli,
Starcze, graj nutę, tę nutę dziecinną,
Która w dolinie… o! był to czas błogi —
Na tę muzykę zwykłem zawsze nucić.
Wracajże starcze!… bo przez wszystkie bogi
1295Niemieckie, pruskie…»
Starzec musiał wrócić,
Uderzył lutnię i głosem niepewnym
Szedł za dzikimi tonami Konrada,
Jako niewolnik za swym panem gniewnym.
1300Tymczasem światła gasnęły na stole,
Rycerzy długa uśpiła biesiada;
Lecz Konrad śpiewa: budzą się na nowo,
Stają i w szczupłym ścisnąwszy się kole,
Pilnie zważają każde pieśni słowo.
Ballada
Alpuhara
1305Już w gruzach leżą Maurów posady,
Naród ich dźwiga żelaza;
Bronią się jeszcze twierdze Grenady,
Ale w Grenadzie zaraza.
Broni się jeszcze z wież Alpuhary
[127]
1310Almanzor
[128] z garstką rycerzy.
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
Jutro do szturmu uderzy.
O wschodzie słońca ryknęły spiże,
Rwą się okopy, mur wali;
1315Już z minaretów błysnęły krzyże,
Hiszpanie zamku dostali.
Jeden Almanzor, widząc swe roty
Zbite w upornej obronie,
Przerznął się między szable i groty,
1320Uciekł i zmylił pogonie.
Hiszpan na świeżej zamku ruinie,
Pomiędzy gruzy i trupy,
Zastawia ucztę, kąpie się w winie,
Rozdziela brańce
[129] i łupy.
1325Wtem straż oddźwierna wodzom donosi:
Że rycerz obcej krainy
O posłuchanie co rychlej prosi,
Ważne przywożąc nowiny.
Był to Almanzor, król muzułmanów.
1330Rzucił bezpieczne ukrycie,
Sam się oddaje w ręce Hiszpanów
I tylko błaga o życie.
«Hiszpanie — woła — na waszym progu
Przychodzę czołem uderzyć,
1335Przychodzę służyć waszemu Bogu,
Waszym prorokom uwierzyć.
Niechaj rozgłosi sława przed światem,
Że Arab, że król zwalczony,
Swoich zwycięzców chce zostać bratem,
1340Wasalem obcej korony».
Hiszpanie męstwo cenić umieją:
Gdy Almanzora poznali,
Wódz go uścisnął, inni koleją
[130]
Jak towarzysza witali.
1345
Wodza najczulej uścisnął,
Objął za szyję, za ręce chwytał,
Na ustach jego zawisnął.
A wtem osłabnął… padł na kolana…
1350Ale rękami drżącemi
Wiążąc swój zawój do nóg Hiszpana,
Ciągnął się za nim po ziemi.
Spojrzał dokoła, wszystkich zadziwił:
Zbladłe, zsiniałe miał lice,
1355Śmiechem okropnym usta wykrzywił,
Krwią mu nabiegły źrenice.
«Patrzcie, o giaury
[131]! jam siny, blady…
Zgadnijcie, czyim ja posłem?…
Jam
[132] was oszukał: wracam z Grenady;
1360Ja wam zarazę przyniosłem!…
Pocałowaniem wszczepiłem w duszę
Jad, co was będzie pożerać…
Pójdźcie i patrzcie na me katusze,
Wy tak musicie umierać».
1365Rzuca się, krzyczy, ściąga ramiona,
Chciałby uściśnieniem wiecznym
Wszystkich Hiszpanów przykuć do łona;
Śmieje się — śmiechem serdecznym.
Śmiał się — już skonał — jeszcze powieki
1370Jeszcze się usta nie zwarły:
I śmiech piekielny został na wieki
Do zimnych liców przymarły.
Hiszpanie trwożni z miasta uciekli:
Dżuma za nimi w ślad biegła;
1375Z gór Alpuhary nim się wywlekli
Reszta ich wojska poległa.
*
«Tak to przed laty mścili się Maurowie:
Wy chcecie wiedzieć o zemście Litwina?…
Cóż? jeśli kiedy uiści się w słowie,
1380I przyjdzie mieszać zarazę do wina…
Ale nie — o nie! — dziś inne zwyczaje,
Książę Witołdzie: dziś litewskie pany
Przychodzą własne oddawać nam kraje
I zemsty szukać na swój lud znękany!
1385Przecież nie wszyscy… o! nie, na Peruna!
PijaństwoJeszcze są w Litwie… jeszcze wam zaśpiewam…
Precz mi z tą lutnią!… zerwała się struna,
Nie będzie pieśni!… ale się spodziewam,
Że kiedyś będą… Dziś… zbytnie puchary…
1390Zanadto piłem… Cieszcie się i bawcie…
A ty Al… manzor, precz mi z oczu stary!
Precz mi z Albanem!… samego zostawcie».
Rzekł i niepewną powracając drogą,
Znalazł swe miejsce, na krzesło się rzucił,
1395Jeszcze coś groził; uderzywszy nogą
Stół z pucharami i winem wywrócił.
Na koniec osłabł, głowa się schyliła
Na poręcz krzesła; wzrok po chwili gasnął
I drżące usta piana mu okryła,
1400I zasnął.
Rycerze chwilę w zadumieniu stali.
Wiedzą o smutnym nałogu Konrada,
Że gdy się winem zbytecznie zapali,
W dzikie zapały, w bezprzytomność wpada,
1405Ale na uczcie — publiczna sromota! —
Przy obcych ludziach, w bezprzykładnym gniewie!
Kto go podniecił? Gdzie ów wajdelota?…
Wymknął się z ciżby i nikt o nim nie wie.
Były powieści, że Halban przebrany
1410Litewską piosnkę Konradowi śpiewał:
Że tym sposobem znowu chrześcijan
Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał.
Ale skąd w Mistrzu tak nagłe odmiany?
Za co się Witołd tak srodze rozgniewał?
1415Co znaczy Mistrza dziwaczna ballada?…
Każdy w domysłach nadaremnie bada.
V
Wojna
Zapędów ludu i nalegań rady;
Dawno już cały kraj o pomstę woła
1420Za Litwy napaść i Witołda zdrady.
Witołd, co wsparcia u Zakonu żebrał
Dla odzyskania wileńskiej stolicy,
Teraz po uczcie, gdy wieści odebrał,
Że wkrótce ruszą w pole Krzyżownicy,
1425Zmienił zamiary, nową przyjaźń zdradził
I swych rycerzy tajnie uprowadził.
W zamki Teutonów, leżące po drodze,
Wszedł z wymyślonym od Mistrza rozkazem,
A potem, oręż wydarłszy załodze,
1430Wszystko wyniszczył ogniem i żelazem.
Zakon i wstydem, i gniewem zagrzany,
Krzyżową wojnę podniósł na pogany.
Wychodzi bulla
[134]: morzem, lądem płyną
Nieprzeliczone wojowników roje;
1435Możni książęta, z wasalów drużyną,
Czerwonym krzyżem ozdabiają zbroje;
A każdy na to swe życie poślubił,
Aby pogaństwo ochrzcił — lub wygubił.
Poszli ku Litwie: i cóż tam sprawili?
1440Jeśliś ciekawy, wynidź na okopy,
Spojrzyj ku Litwie, gdy się dzień nachyli:
Zobaczysz łunę, co niebieskie stropy
Krwawym płomieni ruczajem
[135] obleje.
Oto są wojen napastniczych dzieje;
1445Łacno
[136] je skreślić: rzeź, grabież, pożoga
I blask, co głupie rozwesela zgraje,
A w którym mędrzec z bojaźnią uznaje
Głos, wołający o pomstę do Boga.
Wiatry pożogę coraz dalej niosły,
1450Rycerze dalej w głąb Litwy zabiegli,
Słychać, że Kowno, że Wilno oblegli;
W końcu ustały i wieści, i posły.
Już w okolicy nie widać płomieni
I niebo coraz dalej się czerwieni.
1455Darmo Prusacy z podbitej krainy
Brańców i mnogich łupów wyglądają;
Darmo ślą częstych gońców po nowiny:
Spieszą się gońcy, i — nie powracają.
Srogą niepewność gdy każdy tłumaczy,
1460Rad by doczekać chociażby rozpaczy.
Huczą po górach, zawalają drogi:
I znowu z dala na niebiosach świeci
Północne zorze? czy wojny pożogi?
1465Coraz widoczniej razi blask płomieni,
I niebo coraz bliżej się czerwieni.
Z Maryjenburga lud patrzy ku drodze.
Już widać z dala: kopie się przez śniegi
Kilku podróżnych… Konrad! Nasi wodze!…
1470Jakże ich witać? zwycięzce? czy zbiegi?
Gdzie reszta pułków?… Konrad wzniósł prawicę,
Pokazał dalej ciżbę rozproszoną:
Ach, sam ich widok zdradził tajemnicę!…
RobakBiegą bezładnie, w zaspach śniegu toną;
1475Walą się, depcą jak podłe owady
W ciasnym naczyniu ginące pospołu;
Pną się po trupach, nim nowe gromady
Dźwignionych
[137] znowu potrącą do dołu.
Ci jeszcze wleką odrętwiałe nogi;
1480Ci w biegu nagle przystygli do drogi,
Lecz ręce wznoszą i, stojące trupy,
Wskazują w miasto jak podróżne słupy.
Lud wybiegł z miasta strwożony, ciekawy,
Lękał się zgadnąć i o nic nie pytał,
1485Bo całe dzieje nieszczęsnej wyprawy
W oczach i twarzach rycerzy wyczytał.
Nad ich oczyma mroźna śmierć wisiała.
Harpija
[138] głodu ich lica wyssała.
Tu słychać trąby litewskiej pogoni,
1490Tam wicher toczy kłąb śniegu po błoni,
Opodal wyje chuda psów gromada,
A nad głowami krążą kruków stada.
Wszystko zginęło, Konrad wszystkich zgubił!…
On, co z oręża takiej nabył chwały,
1495On, co się dawniej roztropnością chlubił:
W ostatniej wojnie lękliwy, niedbały,
Witołda chytrych sideł nie dostrzegał,
A oszukany, chęcią zemsty ślepy,
Zagnawszy wojsko na litewskie stepy,
1500Wilno tak długo, tak gnuśnie oblegał!…
Kiedy strawiono dobytki i plony,
Gdy głód niemieckie nawiedzał obozy,
A nieprzyjaciel wkoło rozproszony
Niszczył posiłki, przecinał dowozy,
1505Codziennie z nędzy marły Niemców krocie,
Czas było szturmem położyć kres wojny,
Albo o rychłym zamyślać odwrocie:
Wtenczas Wallenrod ufny i spokojny
Jeździł na łowy albo w swym namiocie
1510Zamknięty knował tajemne układy
I wodzów nie chciał przypuszczać do rady.
I tak w zapale wojennym ostygnął,
Że ludu swego niewzruszony łzami,
Miecza na jego obronę nie dźwignął:
1515Z założonymi na piersiach rękami,
Cały dzień dumał lub z Halbanem gadał…
Tymczasem zima nawaliła śniegi
I Witołd, świeże zebrawszy szeregi,
Oblegał wojsko, na obóz napadał…
1520O, hańbo w dziejach mężnego Zakonu! —
Wielki mistrz pierwszy uciekł z pola bitwy!…
Zamiast wawrzynów i sutego plonu,
Przywiózł wiadomość o zwycięstwach Litwy!…
Czyście widzieli, gdy z tego pogromu
1525Wojsko upiorów prowadził do domu?…
Robak boleści wywijał się z lica,
Ta wielka, na pół otwarta źrenica,
1530Jasne z ukosa miotała pociski,
Niby kometa grożący
[139] wojnami,
Co chwila zmienna, jak nocne połyski,
Którymi szatan podróżnego mami,
Wściekłość i radość połączając razem,
1535Błyszczała jakimś szatańskim wyrazem!
Drżał lud i szemrał. Konrad nie dbał o to;
Zwołał na radę niechętnych rycerzy;
Spojrzał, przemówił, skinął — o sromoto!
1540W błędach człowieka widzą sądy Boga:
Bo kogóż z ludzi nie przekona — trwoga?
*
W Maryjenburgu wiem ja loch podziemny:
Tam, gdy noc miasto w ciemnościach zagrzebie.
1545Schodzi na radę trybunał tajemny
[140].
Tam jedna lampa na podniebiu sali
I w dzień, i w nocy się pali;
Dwanaście krzeseł koło tronu stoi,
Maska
Na tronie ustaw księga tajemnicza,
1550Dwunastu sędziów, każdy w czarnej zbroi;
Wszystkich maskami zamknięte oblicza,
W lochach od gminnej ukryli się zgrai,
A larwą
[141] jeden przed drugim się tai.
Wszyscy przysięgli dobrowolnie, zgodnie,
1555Karać potężnych swoich władców zbrodnie,
Nazbyt gorszące lub ukryte światu.
Skoro ostatnia uchwała zapadnie,
I rodzonemu nie przepuszczą bratu;
Każdy powinien gwałtownie lub zdradnie,
1560Na potępionym dopełnić wyroku:
Sztylety w ręku, rapiery u boku.
Jeden z maskowych zbliżył się do tronu
I stojąc z mieczem przed księgą zakonu,
Rzekł: «Straszliwi sędziowie!
1565
Człowiek, co się Konradem Wallenrodem zowie,
Nie jest Wallenrodem.
Kto on jest? — nie wiadomo. Przed dwunastu laty
Nie wiedzieć skąd przyjechał w nadreńskie krainy.
1570Kiedy hrabia Wallenrod szedł do Palestyny,
Był w orszaku hrabiego, nosił giermka szaty.
Wkrótce rycerz Wallenrod gdzieś bez wieści zginął;
Ów giermek, podejrzany o jego zabicie,
Z Palestyny uszedł skrycie,
1575I ku hiszpańskim brzegom zawinął.
Tam w potyczkach z Maurami dał męstwa dowody
I na turniejach mnogie pozyskał nagrody:
A wszędzie pod imieniem Wallenroda słynął.
Przyjął na koniec zakonnika śluby
1580I został Mistrzem — dla Zakonu zguby.
Jak rządził, wszyscy wiecie. Tej ostatniej zimy,
Kiedy z mrozem i głodem, i z Litwą walczymy,
Konrad jeździł samotny w lasy i dąbrowy,
I tam miewał z Witołdem tajemne rozmowy.
1585Szpiegowie moi dawno śledzą jego czynów,
Wieczorem pod narożną skryli się wieżycą;
Nie pojęli, co Konrad mówił z pustelnicą:
Lecz, sędziowie, on mówił — językiem Litwinów!…
Zważywszy, co nam tajnych sądów posły
1590Niedawno o tym człowieku doniosły
I o czym świeżo mój szpieg donosi,
I wieść już ledwie nie publiczna
[142] głosi:
Sędziowie, ja na Mistrza zaskarżenie kładę
O fałsz, zabójstwo, herezyję, zdradę».
1595Tu oskarżyciel przed zakonu księgą
Ukląkł i wsparłszy na krucyfiks rękę,
Prawdę doniesień zatwierdził przysięgą
Na Boga i na Zbawiciela mękę.
Umilkł. Sędziowie sprawę roztrząsają:
1600Lecz nie ma głosów ni cichej rozmowy:
Ledwie rzut oka lub skinienie głowy
Jakąś głęboką, groźną myśl wydają.
Każdy z kolei zbliżał się do tronu,
Ostrzem sztyletu, na księdze Zakonu
1605Karty przerzucał, prawa cicho czytał,
O zdanie tylko sumienia zapytał,
Osądził, rękę do serca przykłada —
I wszyscy zgodnie zawołali: «biada»!
I trzykroć echem powtórzyły mury:
1610«Biada»! W tym jednym, jednym tylko słowie
Jest cały wyrok. Pojęli sędziowie:
Dwanaście mieczów podnieśli do góry
Wszystkie zmierzone — w jedną pierś Konrada,
Wyszli w milczeniu, a jeszcze raz mury
1615Echem za nimi powtórzyły: «biada!»…
VI
Pożegnanie
Zimowy ranek; wichrzy się i śnieży.
Wallenrod leci śród wichrów i śniegów;
Zaledwie stanął u jeziora brzegów,
Woła i mieczem bije w ściany wieży:
1620«Aldono — woła — żyjemy, Aldono!
Twój miły wraca, wypełnione śluby,
Oni zginęli, wszystko wypełniono».
Pustelnica
«Alf?… To głos jego!… Mój Alfie, mój luby!
Jakże! już pokój? ty powracasz zdrowo?
1625Już nie pojedziesz?»
Konrad
«O! na miłość Boga,
O nic nie pytaj!… Słuchaj, moja droga,
Oni zginęli… Widzisz te pożary?
1630Widzisz? To Litwa w kraju Niemców broi!…
Przez lat sto Zakon ran swych nie wygoi.
Trafiłem w serce stugłowej poczwary;
Strawione skarby, źródła ich potęgi,
Zgorzały miasta, morze krwi wyciekło…
1635Jam to uczynił; dopełnił przysięgi —
Straszniejszej zemsty nie wymyśli piekło!
Ja więcej nie chcę — wszak jestem człowiekiem!…
Spędziłem młodość w bezecnej obłudzie,
W krwawych rozbojach… Dziś, schylony wiekiem,
1640Zdrady mię nudzą; niezdolnym do bitwy;
Bóg mię oświecił. Ja powracam z Litwy;
Ja owe miejsca, twój zamek widziałem,
Kowieński zamek… już tylko ruiny…
1645Odwracam oczy, przelatuję cwałem,
Biegę do owej, do naszej doliny:
Wszystko jak było owego wieczora,
Gdyśmy dolinę żegnali przed laty:
1650Ach! mnie się zdało, że to było wczora!…
Kamień, pamiętasz ów kamień wyniosły,
Co niegdyś naszych przechadzek był celem?
Stoi dotychczas: tylko mchem zarosły,
Ledwiem go dostrzegł, osłoniony zielem.
1655Wyrwałem zielska, obmyłem go łzami;
Siedzenie z darni, gdzie po letnim znoju
Lubiłaś spocząć między jaworami;
Źródło, gdziem szukał dla ciebie napoju:
Jam wszystko znalazł, obejrzał, obchodził.
1660Nawet twój mały chłodnik
[144] zostawiono,
Com go suchymi wierzbami ogrodził….
Te suche wierzby, jaki cud, Aldono!
Dawniej mą ręką wbite w piasek suchy:
Dziś ich nie poznasz; dzisiaj piękne drzewa
1665I liście
[145] na nich wiosenne powiewa,
I młodych kwiatów unoszą się puchy!…
Ach, na ten widok pociecha nieznana,
Przeczucie szczęścia serce ożywiło;
Całując wierzby padłem na kolana
1670Boże mój, rzekłem, oby się spełniło!
Obyśmy, w strony ojczyste wróceni,
Kiedy litewską zamieszkamy rolę,
Odżyli znowu; niech i naszą dolę
Znowu nadziei listek zazieleni!…
1675Tak, wróćmy! Pozwól!… Mam w Zakonie władzę,
Każę otworzyć… Lecz po co rozkazy?
Gdyby ta brama była tysiąc razy
Twardsza od stali, wybiję, wysadzę;
Tam cię, o luba! ku naszej dolinie.
1680Tam poprowadzę, poniosę na ręku;
Lub dalej pójdziem… Są w Litwie pustynie
[146],
Są głuche cienie białowieskich lasów,
Kędy nie słychać obcej broni szczęku
Ani dumnego zwycięzcy hałasów,
1685Ni zwyciężonych braci naszych jęku…
Na twoim ręku, u twojego łona.
Zapomnę, że są na świecie narody,
Że jest świat jakiś — będziem żyć dla siebie!…
1690
Wróć, powiedz, pozwól!…»
Milczała Aldona,
Konrad umilknął, czekał odpowiedzi.
Wtem krwawa jutrznia błysnęła na niebie:
«Aldono, przebóg! ranek nas uprzedzi,
1695Zbudzą się ludzie i straż nas zatrzyma,
Aldono!…» — wołał, drżał z niecierpliwości;
Głosu nie stało
[147], błagał ją oczyma.
I załamane ręce wzniósł do góry,
Padł na kolana i żebrząc litości,
1700Objął, całował zimnej wieży mury.
Pustelnica
Ale spokojnym — Bóg mi doda siły,
On mię zasłoni przed ostatnim ciosem…
Kiedym tu weszła, przysięgłam na progu
1705Nie zstąpić z wieży, chyba do mogiły,
Walczyłam z sobą — dziś i ty, mój miły,
I ty mi dajesz pomoc przeciw Bogu!…
Chcesz wrócić na świat — kogo? nędzną marę!
Pomyśl, ach pomyśl! jeżeli szalona
1710Dam się namówić, rzucę tę pieczarę
I z uniesieniem padnę w twe ramiona —
A ty nie poznasz, ty mię nie powitasz,
Odwrócisz oczy i z trwogą zapytasz:
Ten straszny upiór, jestże
[148] to Aldona?…
1715I będziesz szukał w zagasłej źrenicy,
I w twarzy, która — ach, myśl sama razi!
Nie, niechaj nigdy nędza pustelnicy
Pięknej Aldonie oblicza nie kazi
[149]!…
Ja sama… wyznam… daruj, mój kochany!
1720Ilekroć księżyc żywszym światłem błyska,
Gdy słyszę głos twój; kryję się za ściany;
Ja cię, mój drogi, nie chcę widzieć z bliska!…
Ty może dzisiaj już nie jesteś taki,
Jakim bywałeś, pamiętasz, przed laty,
1725Gdyś wjechał w zamek z naszymi orszaki:
Lecz dotąd w moim zachowałeś łonie,
Też same oczy, twarz, postawę, szaty:
Tak motyl piękny, gdy w bursztyn utonie,
Na wieki całą zachowuje postać…
1730Alfie, nam lepiej takiemi pozostać,
Jakiemi dawniej byliśmy, jakiemi
Złączym się znowu — ale nie na ziemi!…
Doliny piękne zostawmy szczęśliwym:
Ja lubię moją kamienną zaciszę
[150],
1735Mnie dosyć szczęścia, gdy cię widzę żywym,
Gdy miły głos twój co wieczora słyszę…
I w tej zaciszy można, Alfie drogi,
Można by wszystkie cierpienia osłodzić,
Porzuć już zdrady, mordy i pożogi,
1740Staraj się częściej i raniej
[151] przychodzić.
Gdybyś… posłuchaj… wokoło równiny
Chłodnik podobny owemu zasadził
I twoje wierzby
kochane sprowadził,
I kwiaty, nawet ów kamień z doliny…
1745Niech czasem dziatki z pobliskiego sioła,
Bawią się między ojczystymi drzewy,
Ojczyste w wianek uplatają zioła,
Niechaj litewskie powtarzają śpiewy —
Piosnka ojczysta pomaga dumaniu
1750I sny sprowadza o Litwie i tobie —
A potem, potem, po moim skonaniu,
Niech przyśpiewują i na Alfa grobie…»
Błądził bez celu, bez myśli, bez chęci.
1755Tam góra lodu, tam puszcza go nęci:
W dzikich widokach i w naglonym biegu
Znajdował jakąś ulgę, utrudzenie.
Ciężko mu, duszno śród zimowej słoty;
Zerwał płaszcz, pancerz, roztargał odzienie
1760I z piersi zrzucił wszystko — prócz zgryzoty.
Już rankiem trafił na miejskie okopy;
Ujrzał cień jakiś, zatrzymał się, bada…
Cień krąży dalej i cichymi stopy
Wionął po śniegu, w okopach przepada.
1765Głos tylko słychać: «biada, biada, biada!»
Alf na ten odgłos zbudził się i zdumiał,
Pomyślił chwilę — i wszystko zrozumiał.
Dobywa miecza, i na różne strony
Zwraca się, śledzi niespokojnym okiem:
1770Pusto dokoła, tylko przez zagony
Śnieg leciał kłębem, wiatr północny szumiał;
Spojrzy ku brzegom, staje rozrzewniony,
Na koniec wolnym, chwiejącym się krokiem
Wraca się znowu pod wieżę Aldony.
1775Dostrzegł ją z dala, jeszcze w oknie była:
«Dzień dobry! — krzyknął — przez tyle lat z sobą
Tylkośmy nocną widzieli się dobą:
Teraz, dzień dobry !… jaka wróżba miła!
Pierwszy dzień dobry, po latach tak wielu!
1780Zgadnij, dlaczego przychodzę tak rano?»
Aldona
«Nie chcę zgadywać; bądź zdrów, przyjacielu!
Już nazbyt światło
[152], gdyby cię poznano…
Przestań namawiać… Bądź zdrów, do wieczora,
Wyniść
[153] nie mogę, nie chcę».
Alf
1785«Już nie pora!…
Nie, kwiatów nie masz: więc nitkę z odzieży
Albo z twojego warkocza zawiązkę,
Albo kamyczek ze ścian twojej wieży.
1790Chcę dzisiaj — jutro nie każdemu dożyć —
Chcę na pamiątkę mieć jaki dar świeży,
Który dziś jeszcze był na twoim łonie,
Na którym jeszcze świeża łezka płonie;
Chcę go przed śmiercią na mym sercu złożyć,
1795Chcę go ostatnim pożegnać wyrazem…
Widzisz tę bliską, przedmiejską strzelnicę?
Tam będę mieszkał. Dla znaku, co ranek,
Wywieszę czarną chustkę na krużganek.
1800Co wieczór lampę u kraty zaświécę:
Tam wiecznie patrzaj. Jeśli chustkę zrzucę,
Jeżeli lampa przed wieczorem skona:
Zamknij twe okno, może już nie wrócę…
Bądź zdrowa!…»
1805Odszedł i zniknął. Aldona
Jeszcze pogląda zwieszona u kraty,
Ranek przeminął, słońce zachodziło:
A długo jeszcze w oknie widać było
Jej białe z wiatrem igrające szaty
1810I wyciągnięte ku ziemi ramiona.
«Zaszło na koniec» — rzekł Alf do Halbana,
Wskazując słońce z okna swej strzelnicy,
W której zamknięty od samego rana
Siedział, patrzając w okno pustelnicy:
1815«Daj mi płaszcz, szablę. Bądź zdrów, wierny sługo,
Pójdę ku wieży. Bywaj zdrów na długo,
Może na wieki… Posłuchaj, Halbanie,
Jeżeli jutro, gdy dzień zacznie świecić,
Ja nie powrócę, opuść to mieszkanie.
1820
SamotnośćChcę, chciałbym jeszcze coś tobie polecić…
Jakżem samotny! pod niebem i w niebie
Nie mam nikomu, nigdzie, nic, powiedzieć
W godzinę skonu, — prócz jej i prócz ciebie!…
Bądź zdrów, Halbanie! Ona będzie wiedzieć:
1825Ty zrzucisz chustkę, jeśli jutro rano…
Lecz cóż to? słyszysz?… W bramę kołatano».
«Kto idzie?» — trzykroć odźwierny zawołał;
«Biada!» — krzyknęło kilka dzikich głosów.
Widać, że strażnik oprzeć się nie zdołał
1830I brama tęgich nie wstrzymała ciosów.
Już orszak dolne krużganki przebiega,
Już przez żelazne pokręcone wschody
[154],
Do Wallenroda wiodące gospody
[155],
Łoskot stóp zbrojnych raz wraz się rozlega.
1835Alf, zawaliwszy wrzeciądzem
[156] podwoje,
Dobywa szablę, wziął czarę ze stoła,
Poszedł ku oknu: — «Stało się!» — zawoła,
Nalał i wypił. — «Starcze! w ręce twoje
[157]!»
Halban pobladnął. Chciał skinieniem ręki
1840Wytrącić napój, wstrzymuje się, myśli;
Słychać za drzwiami coraz bliższe dźwięki,
Opuszcza rękę: — «To oni, — już przyśli
[158]».
«Starcze! rozumiesz, co ten łoskot znaczy?
I czegóż myślisz? Masz nalaną czaszę,
1845Moja wypita… Starcze, w ręce wasze!»
«Nie, ja przeżyję — i ciebie, mój synu!…
Chcę jeszcze zostać, zamknąć twe powieki,
I żyć — ażebym sławę twego czynu
1850Zachował światu, rozgłosił na wieki.
Obiegę
[159] Litwy wsi, zamki i miasta;
Gdzie nie dobiegę, pieśń moja doleci;
Bard dla rycerzy w bitwach, a niewiasta
Będzie ją w domu śpiewać dla swych dzieci;
1855Będzie ją śpiewać — i kiedyś w przyszłości
Z tej pieśni wstanie mściciel naszych kości…»
Na poręcz okna Alf ze łzami pada,
WzrokI długo, długo ku wieży pogladał,
Jak gdyby jeszcze napatrzyć się żądał
1860Miłym widokom, które wnet postrada.
Objął Halbana; westchnienia zmieszali
W ostatnim, długim, długim uściśnieniu.
Wchodzą, wołają Alfa po imieniu:
1865«Zdrajco! twa głowa dzisiaj pod miecz padnie!
Żałuj za grzechy, gotuj się do zgonu!
Oto jest starzec, kapelan Zakonu:
Oczyść twą duszę i umrzyj przykładnie!»
Z dobytym mieczem Alf czekał spotkania.
1870Lecz coraz blednie, pochyla się, słania;
Wsparł się na oknie i tocząc wzrok hardy,
Zrywa płaszcz, Mistrza znak na ziemię miota
[160],
Depce nogami z uśmiechem pogardy:
«Oto są grzechy mojego żywota!…
1875Gotowem umrzeć
[161]: czegóż chcecie więcej?
Z urzędu mego chcecie słuchać sprawy?…
Patrzcie na tyle zgubionych tysięcy,
Na miasta w gruzach, w płomieniach dzierżawy!
Słyszycie wicher? pędzi chmury śniegów:
1880Tam marzną waszych ostatki szeregów!
Słyszycie? Wyją głodnych psów gromady…
One się gryzą o szczątki biesiady!
Ja to sprawiłem! Jakem
[162] wielki, dumny:
Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem,
1885Jak Samson
[163] jednym wstrząśnieniem kolumny
Zburzyć gmach cały i runąć pod gmachem!…»
Ale nim upadł, lampę z okna ciska.
Ta, trzykroć kołem obiegając błyska,
1890Na koniec legła przed czołem Konrada;
W rozlanym płynie tleje rdzeń ogniska,
Lecz coraz głębiej topi się i mroczy,
Wreszcie, jak gdyby dając skonu hasło,
Ostatni, wielki krąg światła roztoczy
1895I przy tym blasku widać Alfa oczy:
Już pobielały — i światło zagasło.
Krzyk nagły, mocny, przeciągły, urwany…
Z czyjej to piersi? Wy się domyślicie;
1900A kto by słyszał, odgadnąłby snadnie
[164],
Że piersi, z których taki jęk wypadnie,
Już nigdy więcej nie wydadzą głosu:
W tym głosie całe ozwało się życie…
Tak struny lutni od tęgiego ciosu
1905Zabrzmią i pękną; zmieszanymi dźwięki
Zdają się głosić początek piosenki:
Ale jej końca nikt się nie spodziewa.
Taka pieśń moja o Aldony losach
[165];
Niechaj ją anioł harmonii w niebiosach,
1910A czuły słuchacz w duszy swej dośpiewa.
Przedmowa do wydania źródłowego z 1861 r.
1911Naród litewski, składający się z pokoleń Litwinów, Prusów i Lettów[166], nieliczny, osiadły w kraju nierozległym, nie dosyć żyznym, długo Europie nieznajomy, około trzynastego wieku najazdami sąsiadów wyzwany był do czynniejszego działania. Kiedy Prusowie ulegali orężowi Teutonów[167], Litwa, wyszedłszy ze swoich lasów i bagnisk, niszczyła mieczem i ogniem okoliczne państwa i stała się wkrótce straszną na północy. Dzieje nie wyjaśniły jeszcze dostatecznie, jakim sposobem naród, tak słaby i tak długo obcym hołdujący, mógł od razu oprzeć się i zagrozić wszystkim swoim nieprzyjaciołom, z jednej strony prowadząc ciągłą i morderczą z Zakonem Krzyżowym wojnę, z drugiej łupiąc Polskę, wybierając opłaty u Nowogroda Wielkiego[168] i zapędzając się aż na brzegi Wołgi i Półwysep Krymski. Najświetniejsza epoka Litwy przypada na czasy Olgierda i Witołda[169], których władza rozciągała się od Bałtyckiego do Czarnego Morza. Ale to ogromne państwo, zbyt nagle wzrastając, nie zdołało wyrobić w sobie wewnętrznej siły, która by różnorodne jego części spajała i ożywiała. Narodowość litewska, rozlana po zbyt obszernych ziemiach, straciła swoją właściwą barwę. Litwini ujarzmili wiele pokoleń ruskich i weszli w stosunki polityczne z Polską. Sławianie, od dawna już chrześcijanie, stali na wyższym stopniu cywilizacji; a lubo[170] pobici lub zagrożeni od Litwy[171], powolnym wpływem odzyskali moralną przewagę nad silnym, ale barbarzyńskim ciemiężycielem i pochłonęli go, jak Chiny najeźdźców tatarskich. Jagiellonowie i możniejsi ich wasale stali się Polakami; wielu książąt litewskich na Rusi przyjęło religię, język i narodowość ruską. Tym sposobem Wielkie Księstwo Litewskie przestało być litewskim, a właściwy naród litewski ujrzał się w dawnych swoich granicach, jego mowa przestała być językiem dworu i możnych, i zachowała się tylko między pospólstwem. Litwa przedstawia ciekawy widok ludu, który w ogromie swoich zdobyczy zniknął, jak strumyk po zbytecznym wylewie opada i płynie węższym niżeli pierwej korytem.
1912Kilka już wieków zakrywa wspomniane tu zdarzenia. Zeszły ze sceny życia politycznego i Litwa, i najsroższy jej nieprzyjaciel, Zakon Krzyżowy; stosunki narodów sąsiednich zmieniły się zupełnie; interes i namiętności, które zapalały ówczesną wojnę, już wygasły; nawet pamiątek[172] nie ocaliły pieśni gminne. Litwa jest już całkiem w przeszłości[173]; jej dzieje przedstawiają z tego względu szczęśliwy dla poezji zawód[174], że poeta, opiewający ówczesne wypadki, samym tylko przedmiotem historycznym, zgłębieniem rzeczy i kunsztownym wydaniem zajmować się musi, nie przywołując na pomoc interesu, namiętności lub mody czytelników. Takich właśnie przedmiotów kazał poszukiwać Szyller[175]:
«Was unsterblich im Gesang soll leben
Muss im Leben untergehen».
«Co ma ożyć w pieśni, zaginąć powinno w rzeczywistości».
1913(Trzecie to już dzieło polskie ogłaszam w stolicy Monarchy[176], który ze wszystkich królów ziemi liczy w państwie swoim najwięcej plemion i języków. Będąc zarówno Ojcem wszystkich, zapewnia zarówno wszystkim wolne posiadanie dóbr ziemnych i droższych jeszcze dóbr moralnych i umysłowych. Nie tylko zostawia poddanym swoim istniejącą wiarę, zwyczaje i mowę, ale nawet zatracone albo do upadku chylące się pamiątki dawnych wieków, jako dziedzictwo należne przyszłym pokoleniom, wydobywać i ochraniać rozkazuje. Jego szczodrobliwością wsparci uczeni przedsiębiorą pracowite podróże dla wyśledzenia i zachowania pomników fińskich; Jego opieką zaszczycone towarzystwa uczone kształcą i pielęgnują dawną mowę Lettów, pobratymców litewskich. Oby imię Ojca tylu ludów we wszystkich pokoleniach wszystkimi językami zarówno sławione było.)[177]