- Anioł: 1
- Bohater: 1
- Brat: 1
- Chrzest: 1
- Córka: 1
- Cud: 1
- Dziecko: 1
- Dziedzictwo: 1
- Gniew: 1
- Gość: 1
- Język: 1
- Kara: 1
- Klęska: 1 2
- Konflikt wewnętrzny: 1
- Koń: 1
- Lenistwo: 1
- Łzy: 1
- Małżeństwo: 1
- Matka Boska: 1
- Mężczyzna: 1
- Niebezpieczeństwo: 1 2 3
- Niemiec: 1
- Nienawiść: 1
- Niewola: 1 2
- Ogień: 1
- Okrucieństwo: 1 2 3
- Omen: 1 2
- Oświadczyny: 1
- Patriota: 1
- Pobożność: 1
- Podstęp: 1
- Pokój: 1 2
- Polityka: 1
- Postęp: 1
- Prawda: 1
- Proroctwo: 1 2
- Przekleństwo: 1
- Przemiana: 1
- Ptak: 1 2 3 4
- Religia: 1 2
- Rycerz: 1
- Sen: 1
- Smutek: 1
- Spotkanie: 1
- Śmierć: 1 2
- Ucieczka: 1
- Walka: 1
- Wiadomość: 1 2 3
- Wierność: 1 2
- Wierzenia: 1 2 3 4
- Więzienie: 1
- Władza: 1
- Wojna: 1 2
- Zazdrość: 1
- Zdrada: 1
- Zemsta: 1
- Zwycięstwo: 1
- Żałoba: 1 2
- Żołnierz: 1
Józef Ignacy KraszewskiAnafielasPieśni z podań Litwy
Pieśń druga[1]. Mindows[2]
Rodzicom,
co mam najlepszego,
ofiaruję
d. 25 marca 1842 r.
Mindows
I
1W Krywiczan grodzie
[3] zgiełk i zamięszanie
[4];
W murach zamkowych
kunigasów[5] poczty
[6]
Bajoras[7] stoją, zbrojne ludu tłumy.
Konie rżą, wyją psy i gwarzą ludzie.
5Ale nie poznasz po ich czołach, z mowy,
Co ich przygnało, co tutaj spędziło.
Stoją, nie jako na ligi zwołani,
Nie na wesołą ucztę, ni na wojnę,
Nie jak kiedy się ze zwycięztwa
[8] cieszą,
10I brańców
[9] palą wielkim Bogóm
[10] Litwy.
Na ich obliczu, zwycięztwa radości
Nie znać, ni żądzy łupów ani boju.
Twarze ich blade i usta ich drżące,
A oczy raz wraz na zamkowe mury
15Z trwogą, nadzieją, łzami się podnoszą. —
Jedni upadli na wałach znużeni,
Jakby z dalekiéj tylko co podróży,
Głowy oparli na żylastéj dłoni,
Drudzy cóś
[11] radzą, cóś po cichu gwarzą,
20A gdy się sługa przybliży zamkowy,
Milkną i patrzą, czekają i idą
Przeciw słów jego żebrzącém wejrzeniem,
Jak gdyby wieść im przynosił żądaną —
Straszną? Wesołą? Nie poznasz po licu —
25Cóż to, czy sąsiad stos wojny zapalił?
Czy z ruskiéj wieści złe przyszły wyprawy?
Czy Duńczyk na brzeg morski wylądował,
Czy Mongoł w Litwę i Ruś z ogniem kroczy?
Co ich spędziło? Czy łupu nadzieja?
30Czyli
[12] potrzeba obrony od wroga?
I czemuż wszyscy pospuszczali głowy,
Ciągle patrzając ku bramie zamkowéj?
O! nie strach wojny spędził kunigasów
35Głos poszedł Litwą — Ryngold
[17] wielki kona; —
I jak w posuchę pożar błota pali
Ognistym pasem, sunąc coraz daléj,
Tak wieść leciała skrzydły
[18] sokolemi,
Przez siedém puszczy
[19], aż do siódméj ziemi;
40I wszyscy wstali i miecz biały wzięli,
I szłyk
[20] na głowę i puklerz
[21] do ręki.
Siedli na konie, dzień i noc jechali,
Aż do Kryniczan grodu się dostali.
A Ryngold konał, ciężko, jak zwierz leśny,
45Którego strzelec srogą raną zwali,
Siły mu weźmie nie wyrwawszy życia —
Konał i skonać nie mógł olbrzym stary.
I z Nowogródka, od łoża Xiążęcia
[22],
50Ryngold umiéra — Lud padał od trwogi;
Gdy Ryngold umrze, wnet odżyją wrogi,
A Litwa, którą cisnął w silnéj dłoni,
Na sto rozpadnie części rozerwana,
Bezbronna stanie, sąsiadóm
[23] gospodą,
55Pastwiskiem koni Mogułów
[24] i Lachów.
Szła wieść jak
Maras[25] blada, aż do morza,
A kędy przeszła, twarze pobielały,
Zadrżały ręce, serca zastukały —
Starcy schylili ku mogiłom głowy,
60Młodym oszczepy w rękach się zachwiały,
A matki dzieci do piersi tuliły,
Jakby już wieścią wojny się straszyły.
Na zamkach wały sypali bajoras,
Po
kiemach[26] łuki gięli, smoląc strzały,
65Wszędzie milczenie głuche, smutek cichy.
A kunigasy, bajoras ciągnęli
Do Nowogródka zamknąć ojcu oczy,
Zobaczyć, kogo posadzi po sobie,
Któremu z synów odda miecz i czapkę,
70Którego
Krewe[27] ludowi ogłosi. —
I cicho było w Litwie jak przed burzą,
Gdy niebem ciągnie czarny obłok z dala,
Milczący jeszcze. Słonce świéci z góry,
A oczy ludzi patrzą już na chmury,
75I widzą burzę, co przyjdzie przed nocą.
W Krywiczan grodzie, na zamku, na górze,
W największéj izbie, przed ogniem gasnącym,
ŚmierćRyngold spoczywał na niedźwiedziéj skórze.
Nie olbrzym Ryngold, nie Kunigas wielki,
80Lecz starzec bliski stosu i mogiły —
I widać było w bladéj jego twarzy,
Jak gasło życie, siły uciekały, —
Bo w twarzy ludzkiéj maluje się dusza,
Jak kwiat nadbrzeżny w przezroczach jeziora.
85I widać było, jak płomień żywota
Czasem się wzmógłszy rumienił jagody,
Poruszał usta i oczy zapałał,
To znów przygasał, i oczy zmrużone
Mdłym wzrokiem patrząc w Wschód, wieczności stronę,
90Zdały się żegnać świat ten, witać drugi.
Ryngold umiérał, jak żył, w ciężkim boju,
I ponad łożem, na którém
[28] spoczywał,
Duch jego walkę z ciałem jeszcze toczył.
On rwał się uciec do ojców krainy,
95A długiém
[29] życiem niestargane ciało,
Nazad na ziemię, na świat ten ściągało.
Lecz już za walką, widny był zgon bliski,
Bo coraz rzadsze zgasłych oczów
[30] błyski
I coraz ciężéj słowa z ust się rwały,
100Jak dropie
[31] w polu spłoszone, co długo
Skrzydłami miecą, nim w górę podlecą.
Ręce olbrzyma zimny pot obléwał,
I już po biały miecz ów nie sięgały,
Którego podnieść ani by zdołały;
105Okiem nie wzywał towarzyszów
[32] boju,
Uchem nie czekał, rychło
[33] róg zadzwoni,
Konał milczący, na Wschód poglądając,
Skonać nie mogąc, a skonać żądając.
— Synów zawołać — synów! rzekł nareście
[34],
110Podnosząc głowę po długiém milczeniu;
Niech przyjdą tutaj i Montwiłł, i Trajnys
[35],
Niech Mindows przyjdzie. Gdzie synowie moi? —
Wyrzekł i skinął — znowu padł milczący,
Znów na Wschód patrzał oczy zamkniętemi.
115Wtém we drzwiach czarna zadrżała zasłona,
Wzniosła się, Montwiłł wszedł, za nim opadła.
Zadrżała znowu, i Trajnys wszedł drugi,
Wstrzęsła się jeszcze i Mindows najmłodszy
Z braćmi przed ojca łoże się przybliżył.
120
Choć z niewolnicy ruskiéj się urodził,
Najmłodszy wiekiem, najwyższy postawą,
Co się przy braciach jak jastrząb wydawał
W wróbli spod strzechy wypłoszoném stadzie.
125Mindows Ryngoldów
[37] syn, w którego oku
Błyszczała żądza boju, krwi pragnienie,
Nienasycona duma, wzgarda ludzi.
Prosty jak sosna, silny jak dąb stary,
Mądry jak Żaltis
[38], którego czczą w Litwie.
130
Wszyscy trzéj padli twarzą przed olbrzymem,
I szaty jego kraje całowali,
I żałośnemi jęki
[39] go witali;
Ale łzy w oczach żadnego nie było,
Tylko w Mindowsa oku rosy kropla
135Świéciła jedna, samotnie zwieszona.
— Powstańcie — Ryngold rzekł; wstali w milczeniu,
Jeden drugiego pożera oczyma.
Stoją; a radzi rzucić się na siebie;
Tak ich nienawiść wzajemna rozpala;
140Wtém głos Ryngolda w uszach im zatętni. —
Starzec się podniósł i oparł na dłoni,
Płonące jeszcze. — Widzicie, rzekł z cicha.
Mnie czas umiérać, dzisiaj jeszcze może
145Z ojcami będę we Wschodniéj krainie.
Wam Litwa na trzech. Czy ją rozedrzecie
Jak psy zbroczoną skórę po niedźwiedziu?
Mów, Montwiłł starszy, co ty zrobisz z Litwą? —
— Ojcze mój, panie! rzekł, Litwa spokojna,
150Wrogi jéj w jamach dyszą przestraszone —
Nikt nie napadnie, nikt dla mnie nie groźny,
Spokojnie będę po tobie panował,
Z zamku do zamku przejeżdżał na łowy,
Od kunigasów pobiérał daniny —
155Z Rusi mi srébro i futra przyniosą,
Znad morza będą słać wory bursztynu,
I białe miecze, i błyszczące zbroje.
Spokojną, oddam synom Litwę twoję,
Kiedy już nogą nie sięgnę strzemienia,
160I w dłoni łuku napiąć nie potrafię,
Ani oszczepem strzaskać łba wilkowi.
Nic mi nie braknie! — Już żonę i dzieci
Bogowie dali, dni starych pociechę.
A Litwa moja rozkwitnie w pokoju,
165Bo jéj wróg dotknąć nie będzie śmiał długo. —
Ryngold srébrzystą potrząsł
[40] tylko głową
I szemrał — Pokój! o pokoju marzy,
Łowach, daninach, o żonie i dzieciach!
Ślepy! — Z pogardą twarz zmarszczoną zwrócił,
170Dał znak, a Trajnys po bracie jął
[41] mówić.
— Ojcze! twojemu nie dam spocząć mieczu
[42],
Póki nie zgromię butnych kunigasów,
Póki zaległych nie ściągnę haraczów,
Mojéj nad sobą nie uznają władzy.
175Wiém, twemu sercu gorzéj bolą swoi,
Co się z obcemi łączą, niżli wrogi
[43].
Ja ich pogniotę. I każdy z wydziału
Co rok przyniesie i pokłon mi winny,
I dań zaległą. — Nie dam się im burzyć
180I wiązać z sobą i z nieprzyjacioły,
Jedną pić wodę; — własną krew rozléwać.
Nie zasnę, łuku nie zdejmę z ramienia,
Póki na Litwie sam nie będę panem! —
Ryngold wzniósł głowę, słuchał głosu syna,
185I oczy blaskiem żywszym mu jaśniały,
Ustami ruszał i dłonie mu drżały —
Mówił, on słuchał; skończył, spuścił głowę —
— Ty to dokonasz? rzekł, Trajnys! ty słaby!
Ty! — I znów z wzgardą oczy precz odwrócił.
190Kądziel prząść tobie i nócić
[44] piosenki,
A nie miecz biały i łuk brać do ręki,
Nie za haraczem złych ścigać poddanych. —
Spójrzał
[45], a Mindows oczy iskrzącemi
[46]
Ojca wzrok spotkał — lecz milczał ponuro.
195Nic nic rzekł — Tobie koléj, — Ryngold cicho.
Po czynach męża znać, a nie po mowie.
Patrz, ojcze, widzisz tę głównię
[48] z ogniska;
Biorę, druzgoczę, tak wrogów połamię
200Jako to drzewo! Oto miecz twój biały,
Co go niczyje nie dźwignęło ramię —
Miecz to olbrzyma, władam nim jak kłosem,
I biada ludóm
[49], na które go wzniosę. —
Rzucił miecz, umilkł — Ryngold wstał z posłania
205Drżący, lecz siły dobywszy ostatek,
A w oczach jego tyle życia było,
Jakby nie konał, nie patrzał przed chwilą
W Wschodniéj Krainy otwarte mu wrota.
— Tyś syn mój prawy! krzyknął, ty następca,
210Im dość wydziałów
[50]. — Tobie Litwa cała. —
Chciałeś pokoju, Montwiłł, siedź na Litwie,
Stara stolica moja, Kiernów, tobie,
Chociaż na Litwie i starym Kiernowie
Nié ma spokoju u nas i nie będzie!
215Lecz gorszy wydział na saméj granicy,
Kędy co chwila patrzą najezdnicy.
Nie dam Jaćwieży — Lach ci zasnąć nie da,
Nie dam Krewiczan, tu Rusin zagląda,
Ani Kuronów, po których już Niemcy
220Łakomą rękę z dala wyciągają.
PokójChciałeś pokoju! myślisz o pokoju!
Lecz kiedyż w Litwie było nam spokojnie?
Weź Kiernów, Niemiec rzadki gość w Kiernowie:
Z żoną i dziećmi przesiedzisz spokojny
225Czasy najazdu i granicznéj wojny.
A kiedy twoją najadą dziedzinę,
Masz się gdzie chronić, znajdziesz gdzie uciekać.
Ty, Trajnys, lubisz bój i żądasz boju —
Weź Żmudź, bajoras możni są na Żmudzi:
230Będziesz tam z niemi walczył o daniny,
I patrzał, by się z Niemcem nie wąchali.
Tobie, Mindowsie, miecz mój, Litwa cała,
Potrafisz hardych utrzymać lenników,
A karki krnąbrnych jak drzewce zgruchotać.
235Tyś po mnie panem, bracia ci poddani —
Słyszycie! Kiedy na wojnę zawoła,
Stać mu do boku, jakbym ja był żywy,
I wołał na was. Mindows syn mój prawy,
Bo w niego moja przelała się dusza,
240On miecz mój podniósł i nie puści z dłoni. —
Chciał mówić, upadł na twarde posłanie.
Sił mu zabrakło, tylko wskazał
Krewie[51],
Aby ze skarbcu
[52] płaszcz i czapkę nieśli,
Znamiona władzy. Naglił do pośpiechu,
245Bo już mu brakło głosu i oddechu,
I życia reszty, ciekły, jak z naczynia
Zbitego, woda lejąc się, ucieka.
Montwiłł z Trajnysem milczący stanęli,
Piérwszy raz w życiu na siebie spójrzeli
[53]
250Bez nienawiści, zazdrości i gniewu,
Szukali w sobie swych myśli, przeszłości.
— Zwołać bajorów, ryczał Ryngold stary,
Niech kunigasy, hołdownicy moi,
Bajoras śpieszą do mnie i smerdowie —
255Niech przyjdzie Krewe — Pan wasz, schylcie głowy,
Mnie czas do ojców, ja dosyć walczyłem,
Powracam do nich! Zostawiam wam syna,
On pan na Litwie, jemu miecz oddałem,
Mieczem on moim buntownych ukarze,
260Padnijcie przed nim, i bijcie mu czołem. —
I izba cała tłumem zaczerniała,
A wszyscy padli i czołem mu bili.
Krewe xiążęcą
[54] czapkę nań nałożył,
Płaszczem osłonił młodzieńcze ramiona,
265Ojciec miecz oddał. — Piérwsi wstydem zlane
Bracia mu dumne karki uchylili
[55],
Ale nie dusze. Duszami szarpała
Zazdrość, co gorzéj niż Poklus
[56] rwie serce,
Gorzéj niż wilcy
[57] dzicy szarpią ścierwa.
270Mindowe dumném pójrzał
[58] po nich okiem,
Jak niewolników zmierzył wzgardy wzrokiem,
I hołd jak winny
[59] od braci przyjmował.
Krewe Krewejta[60] przed wrota zamkowe
Wyszedł, i wołał cisnącym się tłumóm
[61]
275Imię Mindowsa, następcy. — Schwycone
Z ust do ust, strzałą na Litwę leciało,
Aż się o morskie obiło gdzieś brzegi,
I na wierzchołkach starych puszcz szumiało.
A w izbie konał Ryngold, olbrzym stary,
280Jak gdyby z mieczem oddał resztę życia;
Tak gasnął
[62] prędko. — I na Wschód patrzając
[63],
Wyzionął duszę wielką — Poleciała
Na Wschód sokolém
[64] skrzydłem w ojców kraju
Spocząć po bojach —
285— Mindows u nóg jeden
Klęczał ojcowskich i rękę całował,
Która już zimna, bezsilna leżała —
Martwa na wszystko, na wszystko skośniała
[65] —
I tknąwszy miecza nawet nie zadrżała. —
290
Mindows śmiertelny pot ocierał z czoła,
I oczy zamknął zagasłe na wieki.
Spojrzał po braciach. — Jad z oczu im błyskał.
— I biada zdrajcóm, dodał, zdrajcóm biada!
295Bo miecz Ryngolda nie będzie próżnował,
On nie ma pochew, aby się w nie schował,
Krwi pragnie! Dawno jéj już nie kosztował! —
A bracia stali, patrzali na siebie,
Ręce spuścili, czoła krwią oblane,
300Wstyd i gniew w fałdy pogiął, jako morze
Burza najeża falami gęstemi.
Milczeli, ale dusze ich się rwały
Zemstą targane — Stali i skinęli
Wzajem na siebie. — Zasłona zadrżała.
305Wyszli obydwa. — Mindows rzucił okiem.
Dojrzał przyszłości; na
smerdę[66] zawołał.
— Tikimas
[67], rzecze, idź, śledź braci kroki,
Oni nie darmo za ręce się wzięli
I wyszli zgodni. — Oni knują zdradę,
310Miej na nich oko. Znam ja moich braci,
I wrogów, co ich nie lękam się tyle. —
Z tamtemi w polu spotkam się, zwyciężę —
Ci w domu, we śnie, gryźć będą jak szczury
Drogą spokojność — i wierność lenników
315Złotem psuć swojém, łaski obietnicą.
Ślad w ślad za niemi. — A kiedy usłyszysz
Nie wieść o zdradzie, ale domysł zdrady,
Do mnie powracaj. — Lekarstwo na zdradę
W ręku mam silne — Ja ich uspokoję. —
320Tikimas głową skinął i na sercu
Rękę położył i zniknął z komnaty.
II.
W Krywiczan grodzie, na zamku, na górze
Wielki stos płonie, na stosie, olbrzyma
Ciało Ryngolda, co go wróg nie pożył
[68],
325Płomień pożéra; i serce mu mężne
Wyjada naprzód, i mądrą mu głowę
Wypala potém, i ręce mu silne
Krępuje więzy i na piersiach siada,
W oczy zagląda, źrenice wyjada.
330Nié ma olbrzyma! poleciał duch jego
Do ojców kraju, złotemi skrzydłami,
Na białym koniu żeglował przez chmury,
Widział lud wszystek jak na Wschód wędrował,
A sokół przed nim leciał złotopióry,
335Ogary za nim, za nim niewolnicy.
Widzieli wszyscy, jak go orszak duchów
We wrotach ze czcią, z radością przyjmował.
Jak stary Kunas z długą srébrną brodą
Rękę mu dawał, jak Kiernas, dąb Litwy,
340Konia powstrzymał i całował w głowę,
I jak Eglona na czoło olbrzyma
Sypała kwiaty i błogosławieństwa.
Widzieli wszyscy, jak w ojców orszaku
Na wieczne łowy i szczęście wędrował.
345Sutink, Iminus wiedli go pod ręce,
Złotą doń czarę
alusu[69] przepili,
A na cześć jego
burtynikas[70] stary
Śpiéwał pieśń długą, jak Niemen z Wiliją
[71].
Wszyscy ojcowie w milczeniu słuchali,
350Głową wstrząsali i w ręce plaskali.
Widział i śpiéwał
tilusson[72] ludowi,
Jak Ryngold ojców po kolei witał,
Jak go ojcowie z kolei witali,
I jak z Murgami
[73] poskoczył na łowy
355Z łukiem na barkach i oszczepem w ręku.
Mindows stał jeden przy ojcowskim stosie,
Braci nie było. Oni czoła skryli,
I oczu na świat pokazać nie śmieli,
W zakątach zamku bezsilni usiedli.
360I o nieszczęściu swojém rozmyślali.
Piérwszy raz, odkąd dziećmi być przestali,
Zeszli się bracia, Montwiłł ze Trajnysem,
I nienawiści wzajemnéj zabyli
[74],
Wspólną pałając ku Mindowsu
[75] bratu.
365— Trajnys! rzekł Montwiłł, pora nam o sobie
Pomyśléć, bracie! Na łożu śmiertelném
Ojciec postradał i serce, i głowę,
Dał miecz obcemu, Mindowsa następcą,
I naszym panem ogłosił po sobie.
370Będziemże cierpiéć i połknąwszy wzgardę,
Zostaniem jego sługami na zawsze?
Nie, Trajnys, myśmy prawa krew olbrzyma —
Mindows nie brat nasz, Mindows syn nieprawy,
Jemu nam służyć, nie nam schylać głowy.
375Będziemże cierpiéć? Nam Litwa na poły,
Tobie — mnie. — Jemu służba i niewola.
Ojciec już duszą nie na tym był świecie,
Kiedy dziedzicem cudze wybrał dziecię.
Damyż tak zostać? Trajnys! powiedz, bracie! —
380— Chciałem cię o to zapytać, Montwille,
Czy scierpisz dzieci swoje poddanemi,
I siebie w jarzmie. — Cóż ci po Kiernowie
I brzeżku ziemi, w któréj nie panować,
Lecz jęczeć będziesz musiał i rwać włosy,
385Ojcowskie ziemie widząc w obcych ręku.
Wiém, rzekł po chwili, ty mnie nienawidzisz,
Ja ciebie z twemi. — Lecz na bok niezgody,
Nam Litwę trzeba odebrać mu wprzódy,
A potém wrócim, gdy zechcemy, znowu
390W dawną nieprzyjaźń, w braterską nienawiść. —
— Co poczniesz? Montwiłł mówił bratu cicho,
Co poczniesz? jechać by nam do swych dzielnic
I zebrać wojska, i napaść Mindowsa,
Nim się wytrzeźwi szczęściem upojony,
395Zanim do niego głupi lud się zbieży.
Swoich z kiernowskich włości prędko zbiorę,
I nim się o nich dowié, tu przylecę.
Znam zamek, mnie tu od młodości znają.
Otworzą wrota, napadnę i zgniotę.
400Ty z swymi przybądź na czas Żmudzinami,
Nam na wpół Litwa cała, pęta jemu,
Lub śmierć, na którą niewolnik zasłużył. —
A Trajnys milczał i potrząsał głową.
— Zła, bracie, rada, nim ty do Kiernowa,
405Zanim ja na Żmudź dobiegę, on zwącha
Co go stąd czeka. Ty nie znasz Mindowsa:
Wzrok ma sokoli, a rękę Olbrzyma,
Spojrzy, przeczuje, zabije nas obu!
Zła rada, Montwiłł! — A jeśli tajemnie
410Nie weźmiem zamku, nie chwycim go w jamie,
Myśmy zginęli, on nam nie przebaczy.
Z nim kunigasy, bajoras, lud wielki.
Z nami kto pójdzie?? Zła rada! — I cicho
Jął mówić Trajnys. — Na co wojsko zbiérać?
415Daleko jechać, długo się sposobić,
Gdy wszystko można tu i zaraz zrobić?
Ty masz przyjaciół, i u mnie są druhy,
Do nich idź, rękę wyciągnij, pomogą.
Mindows przyjaciół nie ma w całym dworze,
420I nikt go nie znał do wczoraj, nie słyszał,
Że był na świecie. Zmówić się ze swemi;
Mindows spokojny, on pogardza nami,
Myśli, że już nas zdeptał jak robaki,
Że głowy podnieść nie będziemy śmieli. —
425Noc ciemna, Montwiłł, najlepiéj usłuży
Miecz ostry w ręku. Czego czekać dłużéj?
Dzisiaj go zabić, i paskudne ścierwo
Krukom wyrzucić za mury zamkowe! —
— A Montwiłł mruczał — Czy znasz ty Mindowsa?
430Chytry jak sarna, co się psom wywija —
Wiész ty, czy da się w łożu zamordować,
Jak stary niedźwiedź drzemiący w barłogu,
Co nic nie słyszy, śniegiem otrząśniony?
Cóż, jeśli chybim? — Kto nam rękę poda?
435Paść będzie tylko, dać pod nogi głowy,
I czekać stryczka lub ciężkiéj niewoli.
Nie mamy wojska; przyjaciół ratunek,
Krucha podpora; nie ruszaj jéj, cała
[76],
Ledwie ją dotkniesz, w proch się rozsypała —
440— A mamy złoto, srébro ruskie mamy —
Miecze i zbroje, konie, niewolniki
[77],
Kupim przyjaciół, kupim pomocniki
[78]. —
Tak mówił Trajnys — Montwiłł niedowierzał,
Milczał, to mruczał — Jechać nam do dzielnic
445I zebrać wojsko, i z wojskiem uderzyć.
— Na co nam wojsko, na jednego człeka?
Wstyd, Montwiłł, nas dwóch, a on jeden samy
[79];
Ty masz trzech synów. — Na zamku nas dzieli
Dwie ściany tylko; straż, co u drzwi czuwa.
450Trudnoż mu życie dziś odebrać jeszcze?
Idź ty do swoich, ja pójdę za swemi.
Zbierzmy przyjaciół, a nim stos ojcowski
Dogaśnie, drugą rzucim nań ofiarę,
Pójdzie na łowy z ojcem, ulubieniec!
455Lepiéj tam jemu, szeptał Trajnys cicho,
Na co nam czekać, czego zwlekać dłużéj?
Żeby on stosy do wojny zapalił,
Zgromadził ludu, zamki poosadzał,
Kupił przyjaciół, ujął kunignsów —
460I nas bezbronnych wziął, jak w gnieździe ptaki!
Jam widział w oczach, on nie będzie czekał,
Nie będzie bał się, namyślał i zwlekał —
My go nie weźmiem, on na nas uderzy —
I nie czas będzie! Dziś, dzisiaj, Montwille,
465Dzisiaj lub nigdy. — Kto ma jutro w ręku?
Jutro? A jutro on zabić nas może! —
— Dobrze, rzekł Montwiłł, idę, kunigasów
Zakupię sobie. — Ty nie żałuj srébra,
Podarków, słodkich słów i obietnicy. —
470Spójrzeli
[80] w oczy sobie i odeszli,
I oba stali milczący na progach,
I tak myśleli w swych duszach o sobie,
— Zabić Mindowsa i Montwiłła zabić,
Mnie Litwa cała, na co nią się dzielić? —
475
A Montwiłł myślał — Mindows syn nieprawy,
Trajnys mój młodszy, niechaj giną razem,
Mam ja trzech synów, im i mnie kraj cały —
Za jedném cięciem dwóch pozbędę wrogów. —
I poszli oba, a Tikimas wyjrzał
480Z zakąta, w którym wysłuchał rozmowy,
Śmiał się patrzając za odchodzącemi. —
— Nie tobie Litwa, rzekł, ni tobie panie!
Mindows Kunigas. Nie wam z nim się mierzyć.
Śmierć dla was obu, stosy i mogiła.
485Tikimas ogień znalazł pod popiołem —
Pójdzie do pana, uderzy mu czołem
I powié wszystko. Nagrodę dostanie
Sto osadników i srébra sto rubli!
O, poczekajcie, nie śpieszcie się cieszyć!
490Mindows się nie da ze śmiercią uprzedzić! —
I szedł do niego, padł na twarz przed panem.
—
Kunigas didis[81]! rzekł, śledzić kazałeś,
Już zwierz jest w kniei i czas iść myśliwym,
Bracia już na twą głowę się zmówili.
495Poszli dłoń złocić
bajoróm[82], przyjaciół
Kupować sobie. — Dziś nocą napadną;
Wszystko słyszałem. — Głowy ich dojrzały,
Czas zerwać, psóm
[83] twym oddać na pożarcie. —
— Prawdaż to? krzyknął Mindows. Wnet się zrywa,
500Prawda? Tyś widział, ty słyszałeś zdradę? —
— Na piorun Boga Perkuna, na brodę
Przysięgam, obu słyszałem jak knuli,
Aby Cię z życia haniebnie wyzuli.
Każ śledzić, poszli bajorów osaczać,
505Sieci stawiają na sług twoich wierność. —
— Sami w nie wpadną, rzekł Mindows, wiedziałem,
Widziałem wszystko — ale nie ich oczy
Ujrzą na stosie niewolnicy syna.
Xiężnéj
[84] synowie sami pójdą przodem
510Na gody z ojcem do Wschodniego kraju.
Zbierz ludzi, gdy zmrok padnie, przyjdziesz z niemi,
Każdy siekierę niechaj ma i stryczek.
Tutaj ich Mindows spotka. — Osadź wkoło
Wiernemi swemi. — Kiedy noc zapadnie,
515Przyjdą, to wpuścić do mojéj świetlicy,
Do łoża mego. — Teraz w ślad za niemi,
Bież
[85] za ich tropem, patrz, kto będzie z niemi,
I milcz jak mury. — Rzekł Mindows, powstaje,
Wyprawił sługę, sam pozostał z mieczem,
520Ostrza próbował, uśmiéchał się k niemu
[86],
I wyjrzał, prędko
Saule[87] w morze wpadnie,
A noc nadejdzie i
Menes[88], i gwiazdy.
III
Piérwsze już kury piały, w zamku cicho,
I cicho było na świecie. Noc letnia
525Z xiężycem
[89], z gwiazdy
[90] nad ziemią wisiała,
Nad wody para wlokła się, jak gdyby
Kipiały rzeki i wrzały jeziora.
W dali
pełeda[91] hukała samotna
Siedząc na dębie, i derkacz
[92] na błotach
530Krzyczał, i żaby kumały gwarliwe,
Jak lud, kiedy się do grodu zgromadzi,
O wojnie, łupach lub o sobie radzi.
Na nowogródzkim zamku cisza długa;
Lecz po xiężycu widać było cienie,
535Tam, sam, po wałach migające w dali;
Jacyś się ludzie schodzili, szeptali,
W ręku oręże, oszczepy dźwigali,
Szli, nikli, znowu wchodzili, czekali.
A Mindows nie spał, z wiernemi bojary
[93],
540On czekał zdrady, gotów był do kary,
I na Ryngolda wielkim mieczu sparty,
Wyglądał, rychło
[94] bracia nań naskoczą.
Pierwsze już kury piały, w zamku cicho,
Bracia knowali
[95], odkładali zdradę —
545I trzykroć za prog
[96] wyszli ze sługami,
I trzykroć nazad tchórzliwie wrócili.
— Niech uśnie Mindows, — do siebie mówili.
Kury znów piały. Trajnys rzekł do brata.
— Teraz czas, idźmy. — I z Montwiłłem idą.
550Trzech synów z białym mieczem poskoczyli:
Wikind, Towciwiłł i Erden najmłodszy.
— Ojcze! mówili, i my pójdziem z tobą,
Praweśmy wnuki Ryngolda, i miecz nam
Rozpala dłonie, zemsta pierś rozdyma.
555My z tobą, ojcze, na co pomoc obca?
Trzech, czyż jednego zdławić nie zdołamy? —
Lecz Montwiłł wstrzymał synów swych u proga.
— Wy nie pójdziecie, rzekł, młodeście dzieci,
Dla was i życie, i zemsta, i boje!
560Dość nas, zostańcie. — Kto wié! Bogi wiedzą,
Który z nas wróci, czyja krew popłynie!
Zostańcie, byście może ojca głowę
Pomścili potém. —
— Co mówisz? Montwille!
565Przerwał mu Trajnys, w górę miecz podnosząc;
Wątpisz, lękasz się! On jeden, nas tylu.
Chodźmy! czas; jutro rozprawiać będziemy!
Kury już piały dwa razy. — A Montwiłł
Skinął swym synóm
[97], aby pozostali.
570
I trzéj synowie miecze z rąk puścili,
I oczy smutno w ziemię utopili.
Stali na progu, za odchodzącemi
Długo, zazdrośni walki, spoglądali.
W ciszy szli bracia podwórcem zamkowym;
575Straży nie było, we wrotach zapory;
I szli wciąż, idąc, z Mindowsa szydzili.
— Tak pewny siedzi i śpi tak spokojny,
Jak gdyby prawe dziedzictwo po ojcu
Odebrał, jakby nie bał się nikogo.
580Patrzcie, we wrotach straży nie postawił,
Otworem wszystko! —
I szli daléj znowu,
Nigdzie nikogo. — Aż u drzwi świetlicy,
Kędy
[98] spał Mindows, stanęli, i razem,
585
Jak gdyby Gulbi
[99] jaki ich zatrzymał,
Wryci, z oddechem zapartym, jak słupy,
Stali. Nikt naprzód drzwi nie odryglował.
W ciemności jeden na drugich spoglądał,
Oczyma jeden drugiego popychał.
590
Aż Trajnys wyszedł i rygiel odsunął;
Tuż za nim wszyscy wpadli do komnaty.
Przez okno xiężyc
[100] świécił na róg izby;
Kędy Mindowsa twarde łoże było,
Rzucił się Trajnys z podniesionym mieczem,
595
I Montwiłł za nim, i bajory wierne,
Padli do łoża, padli — odskoczyli.
— Zdrada! zawołał Montwiłł, jego nié ma! —
— On jest!! — głos zawrzał, i z Ryngolda mieczem
Wpadł Mindows wściekły na wylękłych braci,
600
Ciął, i Trajnysa łeb rozpłatał w dwoje.
Padł Trajnys, jęczéć nawet nie miał czasu,
A Montwiłł ukląkł, miecz rzucił, i czołem
Proch zmiatał podły, przed nieprawym bratem
Błagał litości — Mindows deptał nogą
605Kark jego, pastwiąc się nad nim i szydząc.
— Litości na dziś! wołał; jutro znowu
Przyjdziesz tu w nocy, abyś jeszcze może
Prosił litości. — Jakżeś, hardy bracie,
Zgiął kark przede mną, synem niewolnicy!
610I śmierć nie lepszaż
[101] nad taką sromotę?
Patrz, nogą głowę xiążęcą
[102] twą gniotę,
I szydzę z ciebie, najgrawam
[103] z bojaźni!
O! nie przebaczę! Nie. We Wschodniéj Ziemi
Idź szukać ojca, ty z dziećmi twojemi. —
615— Z dziećmi, łkał Montwiłł. O! niechaj ja ginę,
Lecz za cóż one? O! pozwól żyć synóm,
Wydrzyj im ziemię, zostaw tylko życie —
Odbierz ojcowską tę lichą puściznę
[104],
Kiernow, co ojciec dał na pośmiewisko
620Starszemu swemu! Mindows! nie dość tobie
Zwycięztw
[105] i władzy? Cóż te słabe dzieci,
Cóż oni tobie? Niech choć one żyją! —
— Te słabe dzieci, to wilczęta młode,
Rzekł Mindows; teraz bawią się ze psami
[106],
625Lecz gdy im zęby porosną, to kiedyś
Poduszą owce i pójdą do lasa
[107].
O! nie, wybiję wilki i wilczęta! —
Skinął, wnet sługi Montwiłła porwali.
I w silnych rękach, za gardło schwycony,
630Skonał bełkocząc niewyraźnie — Dzieci! —
Uwiązać dzikim koniom do ogonów,
I puścić w lasy; miecza na nich szkoda;
Precz z niémi! — Słudzy milczących powiedli,
635A zamek zawrzał, zapłonął ogniami,
Zahuczał ludem, i nim kury trzecie
Zapiały, dziesięć dzikich biegło koni
Ze wrót zamkowych, po obszérnéj błoni,
Każdy za sobą wlokąc zdrajcy ciało,
640
Które się z życiem wrzeszcząc passowało
[109];
I wiatr donosił z dala tentent
[110] koni,
I jęki winnych. Potém tentent tylko,
Potém szmér głuchy — i cisza głęboka,
I krwawe tylko pozostały ślady
645Zbrodni, wycieczki i kary, i zdrady.
IV
W ciemnicy dzieci Montwiłłowe płaczą,
Siéroty śmierci niechybnéj czekają;
Trzech ich. Najstarszy Wikind gniewem pała,
Średni Towciwiłł ojca swego płacze,
650Najmłodszy Erden drży, śmierci się lęka;
A wszyscy razem patrzą i czekają,
Rychło siepacze drzwi lochu otworzą
I miecz lub stryczek przyniosą od stryja.
Lecz nié ma kata, i dzień jeden mija
655I drugi mija; o chlebie i wodzie
Jęczą siéroty pod zamkową wieżą,
Na mokréj słomie powiązani leżą.
A starszy jeszcze gniewem, zemstą pała,
I średni jeszcze ojca swego płacze,
660Najmłodszy męki lęka się i śmierci.
Siedém dni mija, i co dzień, co rana
Trzy dzbany wody i trzy bochny chleba
Przynosi strażnik, kładzie i odchodzi,
Słowa nie powié, słowem nie osłodzi
665Ciężkich mąk siérot. Na próżno go starszy
Wyzywa słowy, na próżno doń średni
Łzami się modli, na próżno najmłodszy
Jękiem go błaga, on słowa nie rzecze,
Nie spojrzy nawet, i jak wszedł, wychodzi.
670Siedzą siéroty pod zamkową wieżą,
Liczbę dni tracą, dzień nocy podobny,
Bo jak noc ciemny i jak noc milczący;
I nic nie słychać, tylko brzęk łańcucha
I jęki więźniów, dochodzące ucha
675Z dala, przewlekłe, bolesne, spod ziemi.
Już starszy gniewu cierpieniem postradał,
Już średni łez swych zapomniał po ojcu,
Już młodszy śmierci lękać się zaprzestał,
I wszyscy razem piersiami wyschłemi
680Wołali tylko — Powietrza, swobody,
Lub śmierci prędzéj i męczarnióm
[111] końca! —
A śmierć nie przyszła, i wrota zaparte
Stały jak wprzódy, i jak wprzódy
sargas[112]
Milczący, co dzień chleb nosił spleśniały
685I stęchłą wodę. I milcząc spoglądał
Na siérot troje, a jeszcze litości
Nie uczuł w sobie, i głosu im nawet
Z świata, z którego wygnani, nie przyniósł.
WięzienieSiedémkroć siedém błysnęło poranków,
690Siedémkroć siedém razy Saule
[113] świetne
Wpadło do morza i wstało obmyte;
Dwa razy Menes
[114] zmieniał twarz zrąbaną,
A wrota stały jak wprzódy zaparte
[115].
Cierpienia rosły w duszy siérot trojga,
695Jak mchy wilgotne na murach więzienia.
Pęta się wjadły w odrętwiałe nogi,
Wybladły lica, przygasały oczy,
I uszy dźwięków świata zapomniały,
A sargas ani śmierci, ni swobody,
700I nic nie przyniósł — prócz chleba i wody.
V
Schły w ciężkich więzach Ryngoldowe wnuki,
A Mindows nad ich głowami panował.
Braci nie było, nie lękał się zdrady,
A miecz Ryngolda wstrzymywał sąsiady
[116],
705I weszło Litwie pomyślności słońce,
Bo kunigasy, posłuszni Mindowie,
Kłonili czoła i nieśli daniny.
Nikt nie śmiał szemrać, ni podnosić głowy.
Tylko niemieckich Zakon wojowników
[117]
710
Ale sie jeszcze Volquin nie odważył
Wyciągnąć ręki po Mindowsa włości,
Bo był sam słaby, bo już miecz Ryngolda
Zostawił krésę
[120] na niemieckiéj zbroi.
715Czekali pory, czekali niezgody,
A braci z Niemiec wołali do siebie,
Oręże ostrząc na progach swych grodów.
Lecz cicho było w Litwie Ryngoldowéj,
Żmudź tylko stała przed Zakonem w trwodze.
720Kuroni w
kiemach[121] siedzieli spokojni.
Jaćwieże
[122] z pługiem chodzili po niwach,
I dłoń braterską Litwinóm
[125] dawali.
725Sypali wały,
zaborole[131] bili,
I słali Kniaziu
[132] bogate daniny.
Nie było w całéj Litwie kunigasa,
Co by Mindowsa sprzeciwił się woli,
Co by nie stanął do zamkowéj straży,
730Ludzi nie przysłał, odmówił daniny,
Lub skrył się w lasy i uciekł do wrogów,
Gdy do wrót poseł kołatał xiążęcy
[133].
PokójZ krwi braci zdrajców wyrósł kwiat pokoju,
Co ponad Litwą jasną wznosił głowę
735I liśćmi lud jéj osłaniał ubogi.
Lammechin królik
[134] u Kurów panował.
I Ryngold nawet pożyć
[135] go nie zdołał;
Na próżno co rok po haracz wysyłał:
Posłańce
[136] jego nigdy nie wracali,
740Lub pohańbieni, w żebraczém odzieniu,
Do domów swoich wlekli się, nie śmiejąc
Oczu pokazać na Krywiczan grodzie.
I Lammechina kraj cały splądrował,
745I krukom ucztę na długo zgotował,
A do ogonów końskich przywiązani
Kurów tysiące szli litewskie pługi
Ciągnąć i sypać horodyszczów
[137] wały.
Lecz nie porosły zielono mogiły;
750Już się Lammechin znów Litwie buntował.
Posłów Ryngolda z wieprzami postawił,
I bez rąk nazad do pana odprawił,
Kazawszy rzec im, że Kuronów dani
[138]
Unieść nie mogli i ręce stradali
[139]. —
755A Ryngold wówczas z Ruskiemi
[140] wojował.
I Dymitr Drucki szli wojskiem nad Niemen,
A ponad niemi stada kruków czarne
Płynęły chmurą na pobojowisko.
760i byli z niemi Kurdasa Moguły
[143],
I wielu kniaziów ruskich, i bojarów
[144], —
Już byli wielki Krywiczów gród wzięli,
I ponad Niemnem pustosząc ciągnęli.
Spotkał ich Ryngold nad rzeką, i trzy dni
765
WalkaTrwała tam walka zacięta, aż duchy
Z ciał lecąc, jeszcze w powietrzu walczyły.
I była uczta jastrzębióm i krukóm
[145].
A pole trupy ruskiemi
[146] usłane
Zwie się Mohilną, bo mogiły stoją
770Jak kretowiska po łące, széroko.
Kniaziowie ruscy do Łucka się gnali,
I w Łucku wojska mężnego płakali.
A Ryngold na Żmudź szedł Zakon wojować,
I miecz skrwawiony spłókać
[147] w Białém Morzu
[148],
775Lammechin kurski wzbił się dumą wielką,
Bo olbrzym nie miał czasu w dół spoglądać,
Zdeptać na ziemi drobnego robaka.
I potém znowu Ruś Ryngold plądrował,
780Nabrawszy jeńców, u końskich ogonów
W daleki połon
[151] Litwinów prowadził,
Gdzieś tam nad rzeki płakać ich osadził,
I panu pasznie uprawiać cudzemu.
Wielu tam trupy tylko dociągnęli
785Na Ruś, i krukom za pastwę służyli;
Wielu uciekło, i nazad do braci,
Wpół żywi, potém zwlekli się nierychło,
Gdy wojnie koniec i wszystko ucichło.
Litwini potém pod Torżek gonili,
790Paląc i pędząc od pługów, od roli
Ludu moc wielką, siwe skotu
[152] stada.
Gonił Jarosław kniaź Włodzimierowicz
Z Nowotorżany, na białym rumaku,
Jeńców im odbił, i Litwinów wielu
795Padło daleko od swych, w obcéj ziemi.
Twercy, Dmitrowcy, gdy pod Toropeczem
Na kark im siedli, jak kleszcze się wpili,
I krwią litewską napasłszy, za niemi
Na progi domostw, do Litwy gonili.
800Kurski kunigas tymczasem spokojny
Siedział, i Litwie urągał się dumny,
Ro Litwa posłów swoich nie pomściła,
Krwi swéj przelanéj, sromoty zniesionéj.
Aż Ryngold wielki skonał. — Mindows prędko
805
Ale nie prosić dani, nie targować;
Ponieśli łyka
[154], winniki i strzałę,
I miecz, i ogień. Mówili od pana.
— Jeśli do trzech dni dani nie oddacie,
810Jeśli włos spadnie z świętéj posłów głowy,
W dni siedém łyka przyjdą na dorosłych,
Winniki drobnym, strzały w pierś bojaróm
[155];
Miecz na twą szyję, Lammechinie dumny,
A ogień ziemi Kuronów wszérz i wzdłuż. —
815Lammechin słuchał, lecz posłów nie skrzywdził,
Tylko dzień jeden nic nie rzekłszy wstrzymał,
I myślał, radził zwoławszy bojary,
I znowu radził, aż do trzech dni zwlekał;
Na czwarty dań im zaległą oddali,
820I dary Kniaziu bogate wysłali,
Konie i futra, srébra i bursztyny.
Lammechin uznał Mindowsa nad sobą,
I przysiągł na swą brodę, z Kuronami
Stanąć, gdy stosy wojenne zapalą. —
825Tak wielki Mindows, nie podniosłszy miecza,
Kurów zwojował postrachem wyprawy,
A sam Lammechin do Krywiczan grodu
Przyszedł bić czołem Ryngolda synowi.
VI
Świéciło słońce litewskiemu światu,
830A Montwiłłowi synowie, w ciemnicy
Siedząc, płakali, ni słońca, ni drogiéj
Nie widząc ziemi. I młode ich lata
Płynęły, jako strumień trzęsawiskiem,
Błoty czarnemi i ciemnemi bory
[156].
835I nikt nie przyszedł słowem ich pocieszyć,
I nikt nie przyszedł pokarmić nadzieją.
A lata biegły na Litwie szczęśliwéj
Jasne, jako dni
Karwilis[157] miesiąca,
Spokojne, ciche, jak noce pogodne.
840Mindows sam jeden na Litwie panował,
A wróg i lennik Mindowsa szanował.
Raz na Krywiczan zamku, letnią porą,
Spoczął Kunigas po łowach szczęśliwych,
Kiernowskie lasy z łukiem i oszczepem
845Przebiegłszy, wrócił; za nim na stu wozach
Wieziono żubry, łosie i jelenie,
Dziki, niedźwiedzie. W zamkowym podwórcu
Wisiały skóry sączące posoką;
Na progu sługi łuki naciągali.
850Śmieli się, gwarząc i prawiąc o łowach.
Wtém
sargas[158], któren
[159] wrót zamkowych strzeże,
Rozdjął
[160] podwoje, wyglądał na drogę,
Jak gdyby gościa przeczuwał na szlaku.
— A, na Budintoj
[161] — rzekł, do zamku jedzie
855Poseł
Krewejty[162], z białą laską w ręku,
Z wieńcem na głowie. — Poznałem z daleka.
Na święto jakie, czy woła na wojnę?
Nie darmo do nas z krzywą laską śpieszy. —
Mówił, a szlakiem z daleka migała,
860Z laską podróżną, postać jakaś biała.
I widać było pobożnych wieśniaków
Tłumem za posłem biegących z pól,
numów[163],
Jak szaty jego białe całowali,
Czołem mu bili i zatrzymywali.
865On chwilę stawał, i znowu szedł skoro
[164]
Pruskim gościńcem do Krywiczan grodu.
A sargas patrzał; kiedy wrót był blisko,
Wrota na rozcież przed posłem otworzył,
I upadł na twarz: przeszedł wejdalota
870Most, zaborole, na podwórce śpieszył.
GośćSłudzy na jego widok się porwali,
Czekając słowa, milczeli i stali.
On z białą laską szedł aż do świetlicy,
Gdzie starszy smerda u ogniska siedział,
875I przyjął posła czarą miodu pełną,
Prosząc, by spoczął, aż oznajmi panu.
Poszedł: znużony usiadł wejdalota
U gościnnego ogniska i dumał.
A wkoło cicho niewolnicy stali,
880Słowa czekali, skinienia patrzali.
Przyszły kobiéty, i znużone nogi
Wodą obmyły, i szytym
[165] ręcznikiem
Otarły — potém pokarmy przyniosły,
Których połowę oddał wejdalota
885Kobolóm zamku, pół sługom zamkowym.
Sam wody napił się, placka skosztował.
Aż wrócił smerda. — Kunigas was czeka,
Rzekł — Idźcie za mną. — Otworzył podwoje,
I w głąb na zamek Ryngoldow prowadził.
890W prostéj komnacie pan Litwy spoczywał,
Na ziemi leżał na niedźwiedziéj skórze;
Dwa psy ogromne nogi mu lizały;
Na berle, w kącie, drzémał sokół biały;
Tuż tarcz wisiała, złotemi gwoździami
895Nabita, świecąc, jak niebo gwiazdami.
Po ścianach łuki, oszczepy i strzały,
Szłyki bogate, wielkie miecze białe.
Nad drzwiami, w murze, Kobol z żubrzą głową,
Sparty na kiju, nieruchomy stoi.
900W oknie zasłona wzniesiona, a przez nie
Widać gród cały, i wzgórza dalekie,
I lasy w głębi jak sinieją stare.
Wszedł wejdalota — Pokój tobie, panie,
I szczęście — rzecze u progu; twarz skłonił
905I Kobolowi oddał cześć pokorną. —
Krewe Krewejta Alleps mnie wysyła;
Z Romnowe
[166] idę, od dębu świętego,
Od straszliwego Perkuna ołtarza.
Krewe chce widzieć Mindowsa w Romnowe;
910On Bogów wolę ma jemu objawić,
I głos, co z dębu słyszał Bogów usty
[167],
Przyszłość wróżący. Nim siedém dni minie,
Czeka was Krewe. — Co Kunigas wielki
Odpowie Krewie? Ja nazad powracam. —
915A Mindows podniósł pochyloną głowę,
Słuchał i milczał — Potém rzekł kapłanu
[168].
— Nim siedém razy słońce w morze wpadnie,
Mindows przybieży na rozkaz Krewejty. —
Znów wejdalota skłonił się Kobolóm,
920Znów Xięciu
[169]; zamilkł i wyszedł z świetlicy;
I już się w izbie gościnnéj nie wstrzymał.
Dziedzińce przebiegł, mosty,
zaborole[170];
Mrucząc modlitwy, nazad śpieszył drogą.
Słońce zapadło, w ciemnościach na szlaku
925Świéciła w dali suknia jego biała,
Daléj i daléj coraz się migała,
Znikła nareście
[171]. Na zamku ruch, wrzawa;
Nim Menes wejdzie, Kniaź wyjeżdża w drogę;
Konie ze stajni wywodzą, siodłają,
930Słudzy biegają, psy wyją, rżą konie,
Oręże brzęczą i szeleszczą strzały.
Kunigas z kilką
[172] nie jedzie sługami,
Niemcy tam siedzą blisko od Romnowe;
Sto koni bierze z sobą i stu ludzi
935Zbrojnych, odważnych, Jaćwieży, Litwinów.
Każdy na plecach ma łuk, strzał secinę,
Każdy u boku biały miecz zza morza,
Za pasem pałkę i procę skórzaną.
I koń każdego doświadczony w biegu,
940Dwa dni, dwie nocy bieży bez noclegu.
Już xiężyc
[173] wyszedł skrwawiony na niebo,
Jakby zbroczony wczoraj mieczem słońca,
I jeszcze z licem nieobmytém rosą.
Mindows na pruskim już pędził gościńcu
945W pyłu tumanach. Wierni za nim słudzy
Wokoł jechali milczący, a okiem
Daleko naprzód przed konie gonili.
Brzask wschodni niebo ukrasił czérwono,
Gdy wpośród lasu, na łące zielonéj
950Wypocząć stali. I nim wyszło słońce,
Jechali znowu, cały dzień bez drogi,
Na zachód zawsze, lasy i polami,
Przepłyli
[174] rzeki, darli się puszczami,
Brzegami jezior śpiących kłusowali,
955A gdzie na drodze kiemy spotykali,
Wychodził starszy z chlebem przeciw panu
I bił mu czołem. Od sioła do sioła
Wiódł ich przewodnik nieznanemi szlaki,
Na rzekach brody wytykał mielizną,
960Brzegiem trzęsawisk twardą znaczył drogę.
Dzień i noc jechał Mindows niecierpliwy,
Ani dał zasnąć ludziom, spocząć koniom,
I nim siódmy raz czyste słońce wstało,
W dwóch rzek zakrętach ujrzeli Romnowe,
965Dokoła wodą, jak gród, opasane.
Święte się miejsce murami czerniło,
I starych dębów liśćmi zieleniło,
Nad których wierzchy dym gęsty się wznosił,
Płynący strugą niebieską do góry,
970Pod nogi wielkim trzem Bogóm
[175] litewskim.
Ujrzał dąb święty Kunigas, zsiadł z konia,
I z ludźmi ziemię pokornie całował,
A Bogóm wylał ofiarę dziękczynną
Za szczęsną podróż. Potém krętą drogą
975Jechali w lewo ponad rzeki brzegiem,
Aż u bram grodu nad wałem stanęli.
Tu już lud wielki czekał Kunigasa,
I stary Krewe wyszedł przeciw niemu
Z krewów, wróżbitów, wejdalotów tłumem;
980
Ewarte z laską, dwakroć zakrzywioną,
I
sigonoci[176], sznurem przepasani,
Z torbą na plecach i kijami w rękach,
Wielkim go krzykiem witali wesoło,
Podnosząc ręce, bijąc ziemię czołem,
985Kładnąc się wszyscy na Mindowsa drodze.
Sam jeden Alleps nie uchylił głowy;
Szedł prosto starzec poważny ku niemu,
I wiódł go z sobą przed Bogów ołtarze.
Z daleka one ogniami jaśniały,
990Trzy obok święty dąb obejmowały,
Z którego twarze trzech Bogów zczerniałe
[177],
Żółtemi oczy z bursztynu patrzały.
Pod gołém niebem trzy ognie gorzały,
Mur tylko czarny opasał je wkoło,
995Na nim wisiały żubrów, turów rogi
Oprawne w srébro, łuki i kołczany,
Zbroje, w ofierze Bogóm przyniesione,
Bursztynu bryły, i wieńce korali,
I z muszli morskich nizane równianki,
1000Kuronów dary, nadmorskich mieszkańców.
Były tam czaszki z nieprzyjaciół głowy,
Zbroje w niemieckich kuźniach wykowane
[178],
Miecze z dalekich krajów od zachodu,
A wśród nich w murze posągi drewniane.
1005Krasnemi barwy
[179] i kruszcem odziane,
Stały, jak stoją u zamczyska progu
Słudzy xiążęcy
[180], — straż starszemu Bogu.
Jedne na końskich nogach ludzkie ciała
Dźwigały z trojgiem głów i rąk sześciorą
[181],
1010Drugie z piersiami siedmią
[182] wezbranemi
Jakby siedm
[183] ziemi miały karmić niemi.
Siedziały w wieńcach ze kłosów i kwiatów.
Ówdzie Lietuwa z kocią stała głową,
Z mieczami w rękach, do wojny gotową.
1015Daléj Ragutis gruby w saniach leżał,
I w ręku czaszę trzymał napełnioną,
Dwojgiem ust pijąc słodki miód kowieński.
Walginy posąg czworo głów kończyło:
Owcza, wołowa, ptasia i wieprzowa,
1020Na cztéry strony zwrócone patrzały,
Czworaki rodzaj zwierząt zasłaniały
Od moru, chorób i w przednówek głodu.
Tam Tawals, straszny kobiécemu oku,
Śmiał się bezwstydnie, jak kozioł lubieżny,
1025Na szyi dary młodzieży dźwigając:
Sznury korali, muszli i bursztynu.
Ogromnym wężem stał Auszlawis
[184] Bożek,
Chorym pomocny, i z roztwartéj paszczy
Srébrnym językiem zdał się ludzióm grozić;
1030Na szyi jego ofiar tyle było,
Że skórę węża i kształty zakryło,
I u nóg jeszcze leżał stos bogatych
Darów, któremi kupowali zdrowie
I biedni kmiecie, i możni kniaziowie.
1035Lecz nie tu wszystkich Bogów razem czczono,
I oni tylko na Perkuna dworze,
Resztkami ofiar żywiąc się w pokorze,
Stali jak słudzy, strażnicy świątyni.
W konarach dębu trzéj wielcy Bogowie
1040Strasznemi głowy nad mury sięgali:
Perkun wpośrodku, z piorunami w dłoni,
Ze wzrokiem srogim i zmarszczoną twarzą;
Pokole czarne z rozczochranym włosem,
I Atrimp olbrzym, Bóg wody i morza.
1045Przed niemi płonął ogień na ołtarzach,
Żywiony ręką milczących kapłanów.
Tu im ofiary zabijano krwawe,
Któremi łaski błagano, lub karę
Odwrócić chciano od skazanéj głowy.
1050Tu upadł Mindows na twarz, rzucił dary.
Sam Krewe ogień Perkuna podsycił;
Podniósł się w górę! — płomień dobréj wróżby.
I wejdalotów dwóch z dębu świętego
Liści spleciony wieniec na Mindowsa
1055Włożyli głowę. A gdy krew bydlęcia
Wylano, kiedy skończono ofiarę,
Kunigas z Krewą wyszedł, i gościnę
Allepsa przyjął na nocleg w Romnowe.
— Jutro, rzekł starzec, nim słońce się wzniesie.
1060Staniesz sam jeden u dębu świętego;
Tam ci ogłoszę wielkich Bogów wolę. —
Mindows nic nie rzekł. Już dawno się Saule
Kąpało w morzach; noc gwiazdami tkana
Świat pod namiotem czarnym kołysała.
1065Ustał gwar, ognie pogasły, i jeden
Tlał się już tylko u dębu świętego.
Mindows się rzucił na niedźwiedzią skórę
I usnął twardo, jakby Brekszta
[185] sama
Powiek się jego dłonią swą dotknęła,
1070Lecz ledwie oczy jego się skleiły,
Wstrząsł się — bo straszny sen stanął przed duszą,
Krwią mu i ogniem potrząsał nad głową
Przyszłości czarną rozdziérając szatę.
I widział Mindows
[186], jak wrogi szarpały
1075Ojców dziedzinę, jak Litwę rozdarli.
W piersi jéj miecze Niemieckie stérczały,
I ruskie pęta nogi krępowały;
Lach z ran płynącą krew jéj pił i szalał.
Próżno Jaćwieże wkoło matki stali,
1080Próżno Litwini wroga odpędzali,
Próżno Krywicze u nóg jéj padali.
Trzech synów matko nieszczęsną przywiedli
I w ręce własnych nieprzyjaciół dali.
SenWidział na zamku Krywiczan krzyż złoty
1085I Bogów twarzą leżących na ziemi —
Ołtarze zbite, dęby wyrąbane;
W świętych jeziorach mogulskie się konie
Poiły, w gajach świętych zrąbywali
Na drwa, na chaty, Ragan
[187] dęby stare,
1090Jesiony, które potop pamiętały,
Jodły, co piérwsze wyrosły na ziemi. —
Straszny sen piersi uciskał Mindowsa;
Widział się w więzach, a na swojéj głowie
Koronę z kajdan złoconych ukutą,
1095Widział trzech synów, chociaż nie miał dzieci —
Dwoje ich we krwi, w czarnéj sukni trzeci.
I widział jeszcze swych braci pomszczonych,
Jak mu grozili, jak się najgrawali
[188],
Ćmy
[189] wrogów pędząc na Litwę spokojną,
1100Dmąc ognie, które po zasiewach biegły,
Wsie, grody, pola i lasy wyżegły,
Piersi Mindowsa piekły, ponad głowę
Wznosząc ramiona czérwone i płowe.
O, straszny sen był, i miotał się pod nim,
1105Jak pod niedźwiedzim pazurem, Kunigas,
A wyrwać nie mógł. I miotał straszliwie,
I jęknąć nie mógł, ani ust otworzyć,
Ni rąk poruszyć, ni ratunku wołać,
Ni ócz
[190] rozewrzéć i odegnać mary.
1110Tak noc ubiegła, a straszne widziadła,
Na chwilę z piersi Mindowsa nie spadły.
Czy Kaukie
[191] tak się mściły, że pokarmu
Nocnego dla nich u łoża nie było?
1115Już kury piały, gdy ciężkie powieki
Rozwarł Kunigas, i z piersi westchnienie
Wzleciało. Spojrzał — Brzask jaśniał na wchodzie,
A wszystko jeszcze w śnie ciężkim leżało.
Podniósł się, czas mu do dębu świętego,
1120Wyrocznią Bogów usłyszéć. Przed sobą
Ujrzał Allepsa; starzec z siwą brodą
Skinął nań ręką i zniknął we mroku;
Wstał wnet i za nim, przyśpieszając kroku,
Szedł przed ołtarze dymiące trzech Bogów.
1125Już się ofiara paliła przed niemi,
I wejdaloci ogień podsycali;
Alleps wszedł, skinął, zniknęli kapłani;
Mindows sam jeden ze starcem pozostał,
Który na ogień rzucał liście suche,
1130Bursztyn, żywicę, włosy z bydląt głowy,
I len, ofiarną posoką skropiony.
Dokoła cisza poranku leżała,
Sam ogień tylko potrzaskiwał, syczał.
Nagle gałęźmi stary dąb poruszył, —
1135Zaszeleściały; zda się, że Perkuna
ProroctwoPosąg się zatrząsł, i wpośród milczenia
Te słowa z dębu usłyszał Mindowe.
— W ciemnicy trzech jest — Przekleństwo nad głową! —
Krew dwóch wylana pomsty Bogów woła.
1140Trzech oddaj za dwóch. Niech idą swobodni. —
I wstrząsł się Mindows, i usta otworzył,
Chciał mówić, nie mógł. A milczenie znowu
Spadło nań; tylko ogień na ołtarzu
Trzaskał i świszczał. Weszli wejdaloci,
1145A Alleps podniósł Mindowsa za rękę,
I za świątynię czarną wyprowadził.
— Słowa wyroczni, rzekł Mindows, co znaczą? —
— Nie wiesz, Mindowsie, jacy to trzéj płaczą
W ciemnicy zamku, pod nogi twojemi,
1150Jakich dwóch zguba zemsty Bogów woła? —
— Wiém, na Perkuna! Dwa wilki zabiłem,
A troje wilcząt w ciemnicę wsadziłem.
Puścić ich? Jutro wyduszą mi stada.
Jutro na Litwę z wrogiem się sprzymierzą.
1155Puścić ich! Lepiéj niech gniją pod wieżą! —
A Alleps rzekł mu — Taka Bogów wola;
Uczyń, co zechcesz, lecz pomnij, o panie,
Straszny jest gniew ich, straszniejsze karanie
Więcéjże straszy cię otroków
[194] troje,
1160Niźli trzech Bogów gniew i ręka mściwa? —
Mindows milczący tylko skinął sługóm,
I żegnał starca. — Konia, wołał, konia! —
Bo sen mu jego przypomniał się straszny.
Przeczucie groźne piersi uciskało.
1165Koń stał. Złotego nie tknąwszy strzemienia,
Kunigas wsiadł nań i leciał, jak wicher,
Gdy na ramionach czarną chmurę niesie.
I on na czole dźwigał chmurę czarną!
Alleps spoglądał, lecz w mrokach porannych
1170Mignęły konie, potém tentent
[195] tylko
Dźwięczał nad rzeki brzegami, w pagórkach,
Odbity ciszéj, — uciekał, uciekał. —
I znowu cisza głęboka w Romnowe.
VII
Nad lasu wierzchołki wyniosłe
1175Dwie sosny głowami sięgają,
Na sosnach dwie pary gołębi
Wzlatują, szczebiocą, gruchają.
A sosny od ziemi spróchniałe,
Podcięte siekierą bartnika,
1180Zieloną gałęzią wiéwają,
Choć z dołu pożółkłe zsychają.
I dymią — Bo ogień dziuplami
Ku górze się wije milczący,
Rdzeń zjada i życie wypija.
1185I chwila, a wiater, co teraz
Gałęźmi wesoło kołysze,
Zawieje i sosny obali,
A łoskot po puszczy poleci,
I gdzie się gołębie podzieją?
1190Nad lasu wierzchołki wyniosłe
Dwie sosny głowami sięgają,
Na sosnach dwie pary gołębi
Wzlatują, szczebiocą, gruchają.
Puszcza myśliwych rogami dzwoniła,
1195I psy śpiéwały, goniąc za jeleniem.
Co żyło w lesie, darło się krzakami,
Łamiąc leszczynę bokami, głowami;
Leciały łosie i żubry z pastwiska
Spłoszone, w ciemne ukrywać się knieje,
1200A jeleń głowę uwieńczoną zwrócił,
Słuchał, poskoczył, znów stanął, i w biegu
Sadził przez drzewa, zawały, ruczaje.
Tuż za nim łanie tchórzliwe, nogami
Nie tknąwszy ziemi, leciały jak ptaki.
1205I stada kozłów pierzchały zdziwione,
Nie wiedząc, w którą uciec miały stronę.
Z tyłu myśliwy z łukiem się zasadził,
Z przodu ryś, zdrajca, czatował na drzewie,
Z boku ogary łajały, i coraz
1210Bliżéj ich głosy, coraz słychać było
Wyraźniéj szczeki radośne pogoni.
Aż meszka
[196] stary wywlókł się z łożyska,
Przeciągnął, oczy zaspane otworzył,
Najeżył szerścią
[197] i znowu położył;
1215Tylko łeb podniósł i z pogardą słucha,
Kto śmiał najechać bór jego spokojny.
Wilczysko szare, co wraca z obłowu
Obżarte, ciężkie, w głąb lasu umyka,
Patrząc dokoła. Tam lis żółty śpieszy
1220Do jamy swojéj na wzgórzu spokojnéj;
Strurchały zając pod krzakiem przypada,
A z drzew gałęzi zrywają się stada
Dzikich gołębi, spłoszonych cietrzewi,
I wron, i kruków, i gałek
[198], mieszkańców
1225Starego lasu, które czarną chmurą
Wznoszą się, krzycząc, i wzlatują górą.
Sokoł
[199] i jastrząb usłyszeli gwary,
I oba ciężko ze drzew się porwali,
Oba żeglują w powietrzu spokojnie,
1230Płynąc, jak łodzie po cichém jeziorze.
Lecz któż to puszczy przerwał ciszę długą?
Z dwóch stron dwa stada psów się odzywają,
I przeciw sobie idą i stawają.
Jakby wzajemnie spotkać się dziwiły.
1235
Mindows w podróży dzień łowóm
[200] przeznaczył.
— Któż śmié w téj kniei zapuszczać ogary? —
Mówił, i gniewny wysłał sług swych pięciu.
— Weźcie mi śmiałka, przywiedźcie przede mnie.
W milczeniu słudzy posłuszni skoczyli,
1240Lecz się zaledwie w krzaki zapuścili,
Dwu jeźdźców nagle stanęło przed niemi,
A nim czas mieli wyrzec jedno słowo,
Piérwszy ich ciężkiém przekleństwem powitał.
— Ktoście? zkąd
[201]? Jakiém prawem w moim lesie?
1245Związać, do zamku odesłać związanych! —
Milczeli, z strachu osłupieli słudzy —
Wtém Mindows przeciw nieznajomym skoczył,
Stanął — i słowa nie wyrzekł zdziwiony.
1250Twarzą zoraną marszczki głębokiemi,
Silny, barczysty, znać nie z meszką
[203] tylko
W puszczach się dawniéj sam na sam potykał.
Na twarzy miecza znaczne były ślady,
Jak stare drogi zarosłe darniną;
1255Jednego oka brakowało w głowie,
Usta, przecięte wpół, sine wisiały.
Straszny był jeszcze, ze brwią namarszczoną,
Z czołem jak chmury piętrzącym się w wały,
Postawą dębu starego, piorunem
1260Roztrzaskanego, z zdrowemi konary,
Wzniesioném czołem i barki silnemi,
Któremi jeszcze wiatróm
[204] się urąga.
Drugi myśliwy tak przy nim wyglądał,
Jak kwiat, co rośnie pod dębu gałęźmi.
1265Krew z mlékiem lice, wysmukły jak brzoza,
Co ponad krzaki wyskoczy schylone,
I wzniesie czoło liśćmi umajone.
Długie mu włosy na barki spływały,
Złotą przepaską tylko przytrzymane.
1270Lekki łuk, lżejszy kołczan miał na barkach,
A konik pod nim, jak śnieg piérwszy, biały,
Strojny był w złotém wyszytą purpurę.
Dziecię to słabe, czy młoda dziewica?
Łatwo odgadnąć spójrzawszy
[205] na lica.
1275Było w nich męzkie
[206], odważne spójrzenie,
Uśmiéch kobiécy, rumieniec dziecięcy,
Duma i zapał, i cóś jeszcze więcéj,
Czego i Bojan
[207] żaden nie wyśpiéwa.
SpotkanieI Mindows spójrzał, a serce mu w piersi
1280Zabiło silniéj, niż kiedy u łoża
Ojca ogniste polano druzgotał.
Słudzy stanęli, szeptali, patrzyli
Pańskiego wzroku, rozkazu czekali.
Stary myśliwy krzyczał na Mindowsa —
1285— Ktoś ty? na Bogi! — kto jesteś, zuchwały,
Co mi tu kradniesz w moim lesie zwierza,
I o dniu białym wypłaszasz mi knieje?
Mów! Słyszysz! — albo tą strzałą, na dzika
Gotową, serce harde ci przebiję. —
1290— A ty ktoś taki? — rzekł Mindows spokojnie.
— Nie pytaj! stary odpowiedział w gniewie.
Ja pytam ciebie, jam tu pan, mam prawo;
Jak śmiałeś w las mój puścić się z ogary? —
— Bom pan i lasu, i twój, i téj kniei! —
1295Rzekl Mindows, gniew swój hamując na chwilę.
— Cóż to? nie znasz mnie? Znać dawno z tych lasów
Nie wychodziłeś za domowe progi. —
Imię twe? stary! Chcę wiedziéć! słyszałeś? —
A stary oczy błyskał iskrzącemi.
1300Wargi mu drżały, potém ciekło czoło,
Marszczył brwi, patrzał. — Tyś Mindows! na Bogi!
Zawołał, albo nim się tylko zowiesz,
Abyś bezkarnie z cudzéj wyszedł kniei. —
— Jam Mindows! groźno Kunigas powiedział;
1305Uderz mi czołem, starcze, jedź do domu,
I daléj moich nie przerywaj łowów. —
Wahał się stary, lecz córka mu dumnie
Krzyknie — To kłamca! Mindows w Nowogródku.
Spójrzyj
[208]! — Także to
Kunigas wygląda?
1310Z pięcią sług w obcéj sam jeden by stronie
Polował w kniejach? — Tyś nie Mindows, kłamco!
Hola, dodała, związać, bo uciecze
[209].
To zbieg z kurońskich granic lub bajoras
Pruski, przed mieczem Niemieckim spłoszony. —
1315
Wtém Mindows dobył róg oprawny w złoto,
Zadął — I ziemia zatętniała wkoło,
Stu sług przebiło gałęzie splątane,
I milcząc swego otoczyli pana. —
Starzec nic nie rzekł, okiem Kniazia zmierzył,
1320Zsiadł z konia, upadł i czołem uderzył,
A wziąwszy nogę Mindowsa całował.
Córka na koniu przelękła została,
I lice drobną ręką zasłaniała.
Aż las się zatrząsł od Mindowsa śmiéchu —
1325— Gościnnie moi przyjmują poddani.
Córka to twoja? —
A bojar się podniósł
I odrzekł — Córka, panie! — Nie mam syna,
1330
Jedna mi ona po żonie została.
Córka, lecz serce męzkie
[211] w piersi bije;
Z łukiem na plecach jeździ ze mną w knieje;
A gdy raz Niemcy grodzisko napadli,
Na wałach stała, jak dzisiaj na łowach,
1335
I biła Niemców, jak bije jelenie. —
Mindows spoglądał, potrząsł czarną głową,
Jak dzik, gdy paszczę otworzy széroką.
— Na łowy, krzyknął, i do was, mój stary,
Pojadę chwilę odpocząć, do grodu —
1340Daleko jeszcze? — Tu w lasach, śród błota,
Zamczysko moje, na
wałundę[212] drogi. —
— Na łowy! daléj, — rzekł Mindows, i konia
Puścił ku lasu
[213]. — Psy zagrały znowu,
I w ciemnéj puszczy myśliwi zniknęli.
VIII
1345Nad lasy, doliny, pagórki,
Ze grzmotem, błyskaniem, łoskotem,
Szła burza i wszystko niszczyła,
I ptaki się kryły na drzewach.
I zwierza kopały się w jamy,
1350I ludzie do
numów[214] zbiegali,
I sokoł
[215], co leciał wysoko,
Spadł z skrzydły zmokłemi na gniazdo.
Lecz gniazdo nie było sokole,
Drozd małe w niém tulił pisklęta;
1355I sokoł znów lata wysoko.
A piskląt już nié ma na gnieździe. —
Trzy dni ubiegły w Sudymunta grodzie,
Trzy dni na łowach, na ucztach, w spoczynku.
Mindows trzy razy złotego strzemienia
1360Dotykał nogą, i wracał się znowu.
I pił, ucztował, nie mogąc odjechać.
Czy mu miód lepiéj z Sudymunta czary
Smakował biały, czy łowy szczęściły
W kniejach tutejszych?? — Już dzień wschodził czwarty,
1365Siodłali konie, Mindows żegnał starca.
— Niech Marti przyjdzie, rzekł, pożegnać pana. —
— Tak rano! Jeszcze śpi dziecię kochane. —
— Zbudzić je, — krzyknął Mindows niecierpliwie.
Posłali. — Wkrótce weszła piękna Marti,
1370Jeszcze współsenna i rumieńcem nocy,
Jak rosą kwiaty, pokryła. Nieśmiała
Do nóg się pańskich żegnając schylała.
Mindows płomienném pożerał ją okiem.
— Pojedziesz ze mną, rzekł, wskazując na nią,
1375Pojedziesz ze mną, ja cię xiężną
[216], moją
uczynię żoną. Już konie gotowe.
Pożegnaj ojca, ja biorę cię z sobą. —
Ona spójrzała
[217], i w oczach niebieskich,
Na jedném łza się srébrzysta zrodziła,
1380Na drugiem radość zapaliła jasna;
Ale gdy ojciec zajęczał boleśnie,
Dwie łzy po białéj stoczyły się twarzy.
— Panie! rzekł ojciec, mojemu dziecięciu
Cześć to za wielka. — Ty żartujesz, panie!
1385Marti przy ojcu do śmierci zostanie.
Stary Sudymunt wszystko już postradał,
Co kochał, co go cieszyło, co życie
Słodziło starca. — Jedna pozostała,
Jedna mu córka. Czy ten skarb ostatni
1390Wydrze Kunigas?? Wszak w Litwie szérokiéj
Tyle jest dziewcząt od Marti kraśniejszych! —
Mindows go groźném zatrzymał milczeniem.
— Ja chcę! — rzekł dumnie; wybieraj się w drogę. —
I stąpił naprzód. Sydymunt mu czołem
1395Uderzył do nóg — Nieszczęsne spotkanie!
Zawołał — Biada tym łowóm i dniowi!
Patrz, Xiążę
[218]! siwy włos na mojéj głowie,
Siwego włosa szczędzą i Bogowie;
Czyż ty się nad nim nie zlitujesz? Panie!
1400Czyż chcesz za wiernéj gościny nagrodę,
Skarb mój najdroższy uprowadzić z domu? —
Szyderskim śmiéchem Mindows odpowiedzał.
Stary się podniósł, a w oku już nie żal,
Nie łzy błyskały, lecz zemsty pragnienie;
1405Zacisnął usta i ręce, a stojąc,
Jak gdyby dziecię swém osłaniał ciałem,
Raz jeszcze usty
[219] jął błagać sinemi —
— Kunigas! weźmij wszystko, weźmij ziemię,
Weź moje stada, i barcie, i ludzi,
1410Zostaw mi córkę! — Dam okup, dam złota,
Ile zaważy Marti, dwoje tyle. —
Mindows znów śmiał się i zatrzymał chwilę.
— Gdzież złoto? krzyknął; zkąd
[220] ono u ciebie? —
— Pójdę, rzekł stary, zdobędę na wrogu,
1415Zburzę mu miasta, wytnę w pień mieszkańców,
Ile rozkażesz, przywiodę ci brańców,
Ile rozkażesz, przyniosę ci złota,
Lecz nie bierz córki, bo mi weźmiesz życie! —
— Coż mi twe życie, rzekł Kunigas szydząc.
1420Stary, spróchniały dębie, coś niezdatny
Ani na belkę do chaty wieśniaka,
Ani na twardy oszczep dla wojaka?
— Na koń, bo miecza dobędę, na Bogi!
Nie próbuj gniewu; gniew mój — gniew Perkuna! —
1425Sudymunt jeszcze do nóg mu się rzucił
I płakał gorzko. — Mindows pchnął starego,
OświadczynySzedł ku drzwiom, wiodąc Marti we łzach całą.
Lecz stary powstał i drzwi zaparł sobą.
— Nie pójdziesz! krzyknął, nie pójdziesz! chyba mnie
1430We własnym domu zabijesz na progu,
Zgwałcisz najświętsze gościnności prawo!
Nie weźmiesz Marti! Ja bym dziecię moje
Dał w szpony kruka, co rozdarł swych braci,
Co stos ojcowski krwią starszych obroczył,
1435Co w sercu nie ma dla sierot litości! —
Ja bym ci drogie oddał dziecię moje!!!
Nigdy! — Idź po mnie, zabij bezbronnego,
I śmiercią moją kup, jeśli chcesz, żonę! —
— Precz, Sudymuncie! — Mindows ku drzwióm kroczył,
1440Odpychał starca — on stał murem wryty,
Gniew coraz oczy bardziéj mu płomienił.
Skinał na sługi. — I wpadli siepacze.
Marti ojcowski oszczep pochwyciła;
Sudymunt sługi rozmiatał prawicą,
1445A Mindows, paląc się złością, szedł straszny,
Nic już nie słyszał, o wszystkiém zapomniał.
Pchnął; a Sudymunt upadł na kamienie
I krwią się oblał, jęczał i przeklinał.
Słudzy płaczącą Marti pochwycili. —
1450— Na koń! wrzał Mindows, na konie i w drogę! —
Wypadł w przedsienie, a głos gonił za nim —
— Przeklętyś, zdrajco, przeklęty na wieki!
Ty, twoje dzieci, ród twój, ziemia cała! —
Przeklęty! — Będziesz w ostatniéj godzinie
1455Na próżno także bronił twoich dzieci. —
I już z podwórca zamku uciekali,
A głos za niemi wciąż wołał — Przeklęty! —
Pędzili pół dnia, pędzili dzień cały,
Ptaki nad niemi i wiatry wołały,
1460Drzewa szumiały i rzeki — Przeklęty! —
IX
Marti jechała i gorzko płakała,
Za łzami drogi nie widać jéj było,
I słów Mindowsa nie słychać za łzami.
Pięknéj przyszłości obrazem, nadzieją,
1465Ona wpółmartwa w uszach ciągle miała
Ojcowskie słowo ostatnie — Przeklęty. —
A przed oczyma siwą jego głowę,
Skrwawioną strasznie, o kamień posadzki
Rozbitą, w prochu starzaną, zgniecioną.
1470Trzy dni, trzy nocy pędzili do grodu,
Czwartego ledwie, o zmroku, ujrzeli
Zamczyska wieże i mury czérwone,
Wodą, jak wstęgą siną, opasane,
I gród dymami siniejący z dala.
1475Mindows rozpuścił po gościńcu konie;
W godzinę stali u zamkowéj bramy.
Nazajutrz zamek zahuczał weselem.
Zwołano kniaziów, bojarów, kapłanów;
Kunigas Marti za żonę pojmował.
1480Marti z łez jeszcze nieotarte lice
Ukazać oczóm
[221] ciekawym musiała.
Z rozpuszczonemi na barki włosami
Siedziała w kącie Xięcia
[222] narzeczona,
O ojcu jeszcze dumając, o sobie,
1485I o przyszłości swojéj, krwią oblanéj.
Siedém dni uczta weselna tam trwała;
Mindows chciał zbrodnię zapomnieć; lecz w oku
Gniew wrzał mu jeszcze, i zgryzoty piekły
Serce xiążęce, i w uszach mu brzmiały
1490Wciąż jedne słowa — Przeklęty! przeklęty! —
Na próżno w rogi, w
lietaury[223] dzwonili,
Na próżno śpiéwy wesołe nócili
[224];
Wciąż jednym głosem w ucho Kunigasa
Wołał duch zemsty — Przeklęty! przeklęty! —
1495Złamałeś święte gościnności prawo,
A Bogi ciebie i ród twój ukarzą. —
Uciekał z tłumu, szedł do pięknéj Marti,
Lecz łzy jéj ojca przypomniały znowu,
I patrząc na nią, jakby na swą zbrodnię
1500Patrzał, i srożył, gniewał się i zżymał.
Siódmy dzień jeszcze na zamku święcili:
Noc była czarną osłoniona chmurą,
W świetlicach śpiéwy kobiéce dźwięczały,
Gorzał światłami gród Krywiczan cały,
1505W podwórcach beczki miód strumieniem lały,
U stołów starsi smerdowie, przybyłych
Przyjmując, rogi wychylali pełne.
Mindows uciekał od wszystkich, od żony,
Sam jeden wyszedł ku wrotóm zamkowym,
1510Z spuszczoną głową, z zaiskrzoném okiem,
Stanął na moście, oparty o wieżę,
I szarpał suknią na piersiach wzburzonych;
Za nim z daleka gwar został zamkowy;
Zaledwie uszu i śpiéwy, i mowy,
1515Z wiatrom dobiegły, niewyraźnym gwarem.
Tu cicho było; sargas jeden tylko
Z oszczepem w ręku po wałach przechodził.
Mindows stał, słuchał, i usłyszał — jęki!
Z głębi, zpod ziemi szły ku niemu głosy
1520Płaczliwe, ciężkie — i na głowie włosy
Wstały mu. Zdał się Sudymunta słyszéć,
Zdał się rozeznać w nich przekleństwa nowe.
Na ród swój cały i na swoją głowę. —
Słuchał, lecz uszy nie zwodziły; znowu
1525Głos szedł i jęki od wieży zamkowéj.
Jeden i drugi, i trzeci, i więcéj. —
To pojedyńczo boleśnie skomlały,
To razem wszystkie głośniéj się wznosiły. —
Mindows od wieży zawołał strażnika —
1530— Kto tu, rzekł, jęczéć śmie w dzień mój weselny?
Czyj to głos z ziemi na wierzch się dobywa? —
A strażnik pobladł, i usty drżącemi
Nie śmiał nic wyrzec, stanął martwym głazem.
Mindows go spytał znowu, i przekleństwo
1535Rzucił na sługę. — Przelękły, nieśmiało —
— Trzéj Montwiłłowi, rzekł, siedzą synowie,
I jak pisklęta nieustannie płaczą.
Wnet głębiej jeszcze zrzucę ich, byś, panie
Nie słyszał więcéj nienawistnych głosu. —
1540A Mindows myślał, z zachmurzoném czołem —
— Do mnie ich przywieść, rzekł, i zdjąć z nich pęta. —
Odszedł, a sargas smutnie potrząsł głową.
— Ostatnią sobie wypłakali chwilę —
Szeptał, i zeszedł w głęboką ciemnicę.
1545Na zgniłéj słomie siéroty leżały
Z spuszczoną głową, z przygasłemi oczy;
Twarze ich z dala wychudłe bielały,
A zdarte suknie ledwie osłaniały
Skostniałe członki z wilgoci i chłodu.
1550Starszy na rękach opartą miał głowę,
Średni do muru przyparł się barkami,
Najmłodszy leżał jęczący na ziemi.
Wszedł sługa, wszyscy obrócili oczy —
— Śmierć nam przynosisz? rzekł Wikind do niego;
1555O! niech Ci Bogi nagrodzą, człowiecze!
Lepsza śmierć jedna, niżli tysiąc co dzień,
W smrodliwym lochu, w pętach i niewoli;
Gdzież stryczek, gdzie miecz i siekiera kata?
Bracia, pójdziemy do ojca, do swoich. —
1560Zerwał się Wikind, podnieśli się młodzi;
Sargas w milczeniu pęta rozwiązywał,
I mówił do nich — Mindows was na zamek
Prowadzić kazał; kto wié, co gotuje,
Swobodę może, może przebaczenie! —
1565— O, nie, Wikind mu zawołał z rozpaczą,
On ojca zabił, stryja, nas zabije. —
I sciskał braci, rzucał się na szyję.
— Dziś w ziemi Wschodniéj będziemy z ojcami;
Skończone męki, życie utrapione.
1570Podnieś się, Erden, wstawaj, Towciwille!
Idziemy na śmierć! jaki dzień szczęśliwy! —
Sargas chciał szaty zdarte im odmienić. —
— Jakże staniecie przed nim w dzień wesela
W łachmanach starych, jak żebrak odarci? —
1575— Tak, rzekł mu Wikind, niech po sukni widzi
Co dusza nasza, co ciało cierpiało,
Jak się na szmaty zgniło, rozleciało—
Niech pęt czérwone policzy znamiona,
Bo łez i jęków nikt nam nie policzy. —
1580I wyszli bracia, Montwiłłowe dzieci,
I szli podwórcem zamkowym, wśród gwaru,
A kto ich postrzegł z biesiadników tłumu.
Myślał, że mary z Poklusa
[225] otchłani
Na ziemię cudem z rąk mu się wyrwały.
1585Tak lica blade, tak oczy zmęczone,
Tak ciała zbite, zsiniałe, zranione.
I szli przedsieniem, weszli do świetlicy;
Mindows przy ogniu siedział zamyślony,
Wzniósł oczy, spojrzał i powstał w milczeniu.
1590Ale litości nie widać w nim było,
Raczéj szyderski uśmiéch, co po wargach
Latał, jak jastrząb lata ponad niwą.
Wszyscy na braci oczy obrócili,
Nie śmieli żalu pokazać, lecz w duszy
1595Każdy żałował młodości zgniecionéj,
Kwiatu, któremu dzik rozrył korzenie.
Mindows z daleka patrzał na trzech braci —
— Wolniście, rzekł im, w świat idźcie, gdzie chcecie.
Na waszym ojcu zdrady się pomściłem;
1600Jak umiém karać, i wyście poznali.
Dość mi — i nie chcę znęcać się nad wami. —
Zawołał smerdę. — Każdemu sto koni,
Stu ludzi zbrojnych, trzy szaty, wór srébra,
I w świat! — Wasz ojciec postradał dzielnicę,
1605Wy nic nie macie. Z łaski méj wam daję
Czém w świat się puścić. — Dokoła nas kraje,
Łatwe zdobycze — Ruś wam stoi całą,
Jak niegdyś ziemia Krywiczan leżała;
Upadłe jabłko pod jabłonią starą,
1610Po które tylko schylić się i zgarnąć.
Idźcie; — trzy miecze, trzy dzielnice wasze.
Co miecz zdobędzie, niech głowa utrzyma.
Zbierzcie lud w Litwie, idźcie na Ruś razem,
A jeśli Bogi poszczęscą wyprawie.
1615Pomnijcie, żeście mnie winni i życie,
I kraje wasze, i hołd, i daninę.
Posłuszni stańcie, kiedy na was skinę.
A kiedy stosy wojenne zapalą,
Montwiłła dzieci niech piérwsze z oszczepem
1620Poskoczą wszystkie do boku Mindowy. —
Rzekł i na braci rzucił wzrok surowy.
Ci stali biedzi, milczący, a w głowie,
Jak sen im dziwny, szły Mindowsa słowa.
Starszy padł twarzą, upadli dwaj drudzy,
1625Milcząc przed panem uderzyli czołem.
Skinął i wyszli, a wieść zamek cały
Dziwna przebiegła — Mindows po raz piérwszy
Przebaczył! Dzieci Montwiłła uwolnił,
Obdarzył, z ludźmi wysłał na wyprawę! —
1630I nikt nie wierzył, wszyscy się cisnęli
Widzieć ich, dotknąć, i pytali wszyscy
— Co znaczy łaska? co kryje łagodność?? —
X
Siedm
[226] lat ubiegło, jak Montwiłła dzieci,
Z mieczem, z nadzieją, na Ruś wyjechali.
1635Mindows na Litwie swobodnie panował,
Kuronów więzy
[227] przywiązał złotemi,
Ugłaskał dzikich i połączył z swemi.
Mindows z Zakonem Niemieckim wojował,
Lecz Zakon jego, ani on Zakonu
1640Pożyć
[228] nie mogli; jak dwaj zapaśnicy,
Sparli się, stali i sił sprobowali
[229],
I nieruchomi trzeciego czekali,
Co by dopomógł zwycięztwem
[230] przeważyć.
A z Rusi wieści dziwne przybiegały,
1645I Mindows wierzyć nie chciał uszom swoim,
Posłańców z wzgardą i śmiéchem odprawiał.
Trzéj synowcowie
[231], Montwiłłowe dzieci,
Poszli, na Rusi trzy xięztwa
[232] zdobyli,
W trzech wielkich xięztwach siedzieli swobodni,
1650Żaden daniny Mindowsu
[233] nie płacił,
Żaden z pokłonem nie przysłał bojara
[234];
I Mindows wierzyć nie chciał głuchéj wieści,
Śmiał się, urągał, odgrażał, a czasem
Za miecz porywał i na Ruś iść żądał.
1655
Zwracał na Prusy, na Zakon, co z jaja
Kluł się, jak orzeł, coraz rosnąc w siły,
I już do lotu skrzydła podejmował.
Prawdą to było, czemu on nic wierzył.
1660Sprzyjały Bogi siérocéj wyprawie —
Pustą Ruś stała z mogulskich
[235] łupieży,
Lud rozproszony tułał się po lasach,
Warownych grodów wały zarastały,
Mury waliły, zaborole gniły,
1665I puszczyk z wierzchu wieży się odzywał.
Gdzie sioła były, popioły zostały,
Gdzie cerkwie święte — belki osmalone
Na czarnéj ziemi leżały zbroczone —
Na łąkach trawy spasły Tatar
[236] konie,
1670Na polach chwast się pożółkły kołysał,
Gdzieniegdzie tylko ślad życia pozostał
W świéżych mogiłach, w białych jeszcze krzyżach.
I weszli na Ruś odważne otroki
[237],
Zajęli zamki, lud z lasów zwołali,
1675Wały podnieśli, zaborole wbili,
I mury puste kamieniem podparli.
Lud wyjrzał z lasów, cisnął się pod grody,
I zasiał sioła, zamieszkał swe chaty,
Łąki zieloność okryła majowa.
1680Pola pod pługiem czerniały na nowo,
Cerkwie się święte żółciły na wzgórzach,
Wróciło życie, odwaga, nadzieje.
Tak Wikind Witebsk z garstką swego ludu
Podbił, i w zamku xiążęcym panował,
1685Towciwiłł Połock
[238] zajął pod moc swoją,
A tyle kraju krwi nie kosztowało,
Ni łez, ni boju, bo pustką leżało.
Z garstką tam ludzi wygnańcy przybyli,
1690Tysiące Rusi
[241] pod władzę podbili,
I z ludem swoim łącząc się, na wieki,
Litwy się Bogów, ojców swych zaparli,
I w cerkwi świętéj chrzest wszyscy przyjęli,
Krzyż całowali, na piersi nosili,
1695Chorągwie swoje krzyżami znaczyli,
Litewską pogan skórę precz rzucili.
Ale w ich duszy było pogan znamię,
Chęć zemsty trwała, gniew niezapomniany.
Złączeni z ludem, ostrzyli oręże
1700Na matkę swoją, na Mindowsa głowę.
I przez lat siedém zemstę swą kowali.
Siedém lat rękę kniazióm podawali,
Siedm lat z Zakonem szeptali po cichu.
Siedém lat wojsko tajemnie zbiérali.
1705Aż silni związki
[242] i wojskiem stanęli.
I rzekli — Pora za ojca, za stryja,
Za ciężką naszą młodych lat niewolę,
Pomścić się. Puścić ogień w Litwy lasy,
I kopytami roznieść zboże z łanów,
1710Mieczem do kropli wylać krew litewską,
Zasiać na miejscu grodów i siół mnogich,
Pustynie, zgliszcza, mogiły zielone —
Tryznę
[243] dla duchów sprawić niepomszczonych!
XI
W połockim zamku trzéj bracia na radzie,
1715Jak Litwę zniszczyć, stryja upokorzyć.
Każdy z nich swoje zdanie w szalę kładzie;
Jęli się spiérać, i waśnić, i sporzyć.
— Stójcie, rzekł Erden, najmłodszy z trzech braci;
Nam zgody trzeba, więcéj niżli rady,
1720Zgody trzem z sobą i zgody z sąsiady.
Mistrz nam swą pomoc obiecał, poprzysiągł,
I kniaź Daniłło
[244] do wojny gotowy.
Czegóż chcieć więcéj? Iść, bić i pustoszyć!
Na Nowogródek pociągniemy siłą,
1725A nim się Mindows zdziwiony obudzi,
Wpadniem, zabierzem; w świetlicy, gdzie ojciec,
Gdzie stryj zginęli, krwi się ich pomściémy
[245].
Mistrz Inflant
[246] swoich wysyła rajtarów,
Daniłło ruskich otroków
[247] nam daje,
1730Nasze trzy wojska nie pobiegą
[248] z placu.
O ojcze! pomścim świętéj twojéj głowy,
Na zbójcy twoim, na dzieciach i rodzie.
Do ostatniego zgnieciem niemowlęcia! —
— Lecz Litwę, myślisz, rzekł Wikind ponuro,
1735Łatwo zwojować, jak zgnieść pisklę w ręku!
O, nie! Ruś jeszcze Mohilnę pamięta;
Kto wié, co czeka — zwycięstwo czy pęta?
Śmierć może! Mindows oczyma sowiemi
W dzień i w noc patrzy i śledzi dokoła,
1740Zemstę gotuje, jak my tutaj jemu!
Nie wierzcie, bracia, zwycięztwu łatwemu.
Nie razem trzeba, koleją zaczepiać.
Znużyć go walką ciągłą, nieustanną,
I ze stron wszystkich obsaczyć
[249] jak zwierza,
1745Miotać nim, targać, aż postrada siły,
Wówczas dopiéro na Litwę padniemy,
Jak jastrząb pada na zlękłego ptaka. —
Mieczem i ogniem kraj cały przejdziemy,
Grody zdobędziem i ziemie zajmiemy. —
1750— Na imię boże! rzekł Towciwiłł średni,
Nikt nie wié losu i końca wyprawy,
Aż z niéj powróci, zrachować do domu
Część łupów swoich, albo swego sromu.
Wiedział Świętosław, że mu zponad
[250] Niemna
1755Nad Styr aż przyjdzie bez hełmu uciekać?
I ze Lwem
[251] razem z sromotnéj porażki
Wynieść miecz tylko złamany na dwoje,
Ranę i pamięć przegranéj, na duszy,
Tak ciężką, jako kamień na mogile? —
1760Szła Ruś naówczas w wielkiéj rati
[252] sile —
Kurdas im wysłał seciny Mogułów
[253],
Ściągnęli ludu chmury jak szarańczy,
Szli tłuszczą z szumem, ze śpiéwem, i wcześnie
Łyka na brańców kręcili po drodze.
1765A jak wracali!! krwią i łzami zlani!
Bracia!
Bóg chrześcijan
[254] wié, co będzie z nami!
I w imię Jego pójdziem pomścić ojca!
Czas już, zaprawdę, bo wiek w nas przygłuszy
I żądzę zemsty, i boju pragnienie,
1770I pamięć ojca, i naszych krzywd własnych. —
Ja pierwszy na się Mindowsa wywiodę,
Wyślę mu z wieścią starego Litwina —
On dani zechce, ja posły odprawię
Z urągowiskiem; Mindows przyjdzie z swemi.
1775
Lepiéj się walczy, niż na cudzéj ziemi.
Ruscy go prędko z Połocka wygonią,
My siądziem na kark, pognamy do Litwy. —
Mówił, i wszyscy przystali na zdanie,
1780Zaraz starego zwołali Litwina,
I iść mu prosto na Litwę kazali,
A o synowcach oznajmić Mindowie,
Że się na Litwę zbierają i grożą,
Że urągają Kunigasa władzy. —
1785— Mów, rzekł Towciwiłł, tak, żebyś mu z serca
Gniew dobył wielki, żebyś go zapalił,
Żeby twéj mowy nie wysłuchał końca
I wyszedł na nas przed zachodem słońca.
XII
Przez bory, błota, puszczami, siołami —
1790Szedł z Rusi poseł w Mindowsa stolicę.
Zwał się on Letas
[256], wiek styrał na służbie
Niewdzięcznym panóm
[257]. Zsiwiały, schylony,
Jeszcze im służył, choć mu sił nie stało;
Chyba słowami, nie ręką być sługą.
1795Stary lis, znał on, gdzie jak począć było,
Gdzie chytrym, prostym, gdzie mężnym się zrobić,
Gdzie słowy, radą, gdzie posłużyć głową,
Gdzie ręką zbrojną i twardym oszczepem.
ZdradaDawniéj Mindowsa towarzysz młodości
1800I łowów sługa — doradźca
[258] swawoli.
Niejedną sarnę objechał on w zimie,
Nieraz na wdzięczne dziewczę naprowadził;
Teraz on został Towciwiłła sługą,
W Rusi wojował i przeżywał długo,
1805I wrosł
[259] do cudzéj jak do swojéj ziemi.
Stary znów Litwę młodych lat zobaczył,
Litwę, któréj się widzieć nie spodziewał,
Bo chrzest na Rusi przyjął ze swym kniaziem
I siadł już ziemię uprawiać spokojnie.
1810Z kijem wędrowca wszedł w kraj swój znajomy,
Usłyszał język, ujrzał swojskie twarze,
A w sercu, mchami starości porosłém,
Iskra się jakaś młoda odżywiła,
Którą wspomnienia jare rozdmuchały.
1815Szedł i nie suchém spoziérał już okiem
Na kraj, który go otaczał, wesoły
Tak, jak gdy młody z mieczem go przebiegał,
Z łukiem na plecach i procą u pasa.
I dawne Bogi w serce kołatały,
1820Dawne przesądy w głowie się plątały,
Dawnego życia nałogi wracały.
Powitał Kielo Dejwasa
[260] kamienie,
I święte gaje, i święte strumienie,
1825Z nałogu wracał w obyczaje stare.
Gdy
sigonotę[261] spotykał na szlaku,
Bił mu pokłony, kraj szaty całował,
Liście świętego dębu od kapłanów
Kupował w drodze i wieszał na szyi.
1830Popiół od Znicza ołtarzy miał w torbie,
I krew ofiarną na płótnie zsuszoną.
Kobolóm w chatach skłaniał się pokornie,
A gdy noc padła, idąc na postanie,
Krzyżem się zbroił od szatańskiéj siły. —
1835Bo w głowie jego dwa życia walczyły,
Dawne i nowe, a w obliczu ziemi,
W któréj przepędził młode swoje lata,
Wszyslko mu młode do piersi wróciło.
Już nowogródzki zamek witał stary,
1840Znane mu mury, i wieże, i wały,
Znane mu drzewa i domy; lud tylko
Nieznanych twarzy, inny, wzrosł tu młody;
Starzy ku ziemi od lat się schylili,
Ci wzrostem, tamci wiekiem się zmienili.
1845A zamek stary stał zawsze ten samy,
Jedna mu szczerba nie przybyła w murze,
Jedna mu cegła nie wypadła z boków.
Woda tak płynie, jak dawniéj dokoła,
Dwie wieże w górę harde wznoszą czoła,
1850I zaborole ostry grzbiet swój jeżą.
Za niemi widać straż wolnemi kroki
Idącą z hełmy, szłykami na głowie,
Mieczami w ręku, z dala świécącemi. —
Stary wszedł na próg zamkowy, drżąc w sobie;
1855Tak mu się żywo przypomniał wiek młody,
I panowanie Ryngolda olbrzyma.
— Bogi niech strzegą tego domu progów,
Rzekł w wrotach. — Jestem podróżny z daleka —
Chciałbym odpocząć — Z Rusi idę, bracie!
1860Dawniéj służyłem Kniaziowi waszemu.
Może mi dacie położyć gdzie głowę,
I przespać precz noc w podwórcu pod wroty. —
Sargas nań spójrzał
[262] i popchnął wzgardliwie.
— Precz ztąd, włóczęgo, — poszczują cię psami —
1865Zamek to pański, nie żebracza chata. —
— Na Litwież to ja? odrzekł Letas stary —
Nie wierzę uszóm i oczóm nie wierzę!
Dawniéj najlichszy żebrak o gościnę
U pana prosił i nie był popchnięty.
1870A za zgwałcenie gościny szła Maras
[263],
Czérwoną chustą trzęsąc nad siołami,
I ród występnych wysłała trupami.
Teraz. — A teraz, sargas odpowiedział,
Idź, bo na zamek Kunigas Mindowe
1875Przyjmuje tylko sług swoich i braci. —
— I jam też sługa — Letas odpowiedział;
Lecz stary sługa, niezdatny — dlatego
Pod wroty leżę i psami mnie szczują.
Spytajcie starszych, wszak Letasa znają,
1880Może w twarz spójrzą, i choć mi na twarzy
Lata deptały, poznają zmienioną. —
Nadeszli słudzy i patrzali z dala;
Letas niektórych zwołał po imieniu,
A choć w żebraczém i lichém odzieniu,
1885Poznany został. — Na zamek go wwiedli
I u ogniska rozpytywać siedli.
Kniaź wracał z łowów i postrzegł żebraka.
Skinął nań, Letas padł do nóg Mindowsa.
— Nie poznasz, panie, starego już sługi,
1890Z torbą żebraczą i siwemi włosy.
Jam Letas, panie, i z Rusi powracam!
Mindows zsiadł z konia i szedł do świetlicy,
Letasa z sobą przed ogień prowadził,
Usiadł na skórze i jął się go pytać.
1895— Wyszedłem, panie, z Towciwiłłem młodym
Na Ruś bogatą po łup i zdobycze.
Bogi szczęściły, podbiliśmy ziemię
Széroką — Końca i z najwyższéj góry
Nie zajrzysz wkoło. Lud z lasów powrócił
1900Do siół spalonych, na zgliszcza domowe.
Piękna Ruś, panie! Każdy z twych synowców
Xięztwo
[264] wziął, jakie sam wybiérał sobie.
Cuda tam, jakich nie ujrzysz na Litwie:
Futra bogate, naczynia złocone,
1905Bronie za morzem przez duchy robione,
Zbroje z żelaza i ze stali kute,
Stada ogromne i bydła, i koni.
I czegóż nié ma! Lasy zwierza pełne,
Rzeki ogromne, jeziora jak morza,
1910Dęby jak słupy niebo podpiérają,
Pola kłosami jak falą spływają.
Takie to ziemie Montwiłłowe dzieci,
Twoim orężem, o kniaziu, podbili.
Ale na Litwę zapomnieli swoją,
1915Na ciebie nawet zapomnieli, panie,
Swoich się Bogów wyrzekli i wiary —
Wszyscy chrzest w cerkwi Rusinów przyjęli,
I zaprzysięgli się na twoją zgubę!
Stary, jam na to nie mógł patrzéć długo,
1920Ja pamiętałem, żem był twoim sługą.
Rzuciłem wszystko, wziąłem kij żebraczy,
I tu do Litwy zawlokłem się mojéj. —
Mówił, a Mindows porwał się ze skóry,
Zacisnął pięści, tocząc wzrok ponury —
1925I pytał znowu, srożył się i zżymał,
A Letas ogień wybuchły poddymał.
I badał starca o xięztwach podbitych,
O ziemiach tamtych, o synowców spisku. —
Letas mu mówił, jako się zjeżdżali,
1930Jak Litwę-matkę napaść zamyślali,
Jak Mistrz Inflancki podał kniaziom rękę.
— O hańbo! krzyknął Mindows rozjuszony.
Jam ich na Rusi wyprawił podbicie —
Samem na siebie podał im oręże.
1935O, lepiéj było zdusić ich w ciemnicy,
Wilczęta, których nie ugłaszcze człowiek —
Lepiéj ich było oślepić, i z kijem
Wyprawić żebrać i modlitwy śpiéwać —
Lepiéj, o lepiéj stokroć jeszcze było
1940Z ojcem i stryjem wyprawić ich razem!
Lecz stójcie — Mindows ma miecz Ryngoldowy,
Miecz ten niejednéj spróbował już głowy,
Trzy mu się jeszcze na potém zostały,
Lecz na trzy jeszcze ostrza mu wystarczy. —
XIII
1945Wrzał Mindows gniewem, jak wrą jezior fale,
Gdy burza wzdyma, o brzeg rzuca niemi,
Jak wrą i szumią bory wichrem zgięte,
Gnąc swe konary i ścieląc po ziemi;
Jak orzeł, gdy mu z gniazda wezmą dzieci,
1950Jak dzik, gdy strzała uwięźnie mu w oku. —
Aż Letas z dala drżał przed gniewem jego. —
A głosem Kniazia nie Krywiczan zamek,
Nie gród Krywiczan jeden się rozlegał,
Głos jego Litwę przelękłą przebiegał;
1955Ludzie padali milczący, pobledli,
I cicho drżący nawzajem pytali —
Kogo Mindowsa straszny gniew obali? —
Stał stos z smolnego zrzucony łuczywa;
1960Stos to wojenny. — Kiedy się zapali.
Płoną po całéj Litwie wojny stosy,
Każdéj się góry wierzchołek zażega,
Z sioła do sioła ognisko przebiega,
Stanie się odbić nad morzem Kuronów,
1965Nad świętym Bugiem, nad Styru brzegami,
Nad Wilją
[265], Niemnem, błotnistą Prypecią.
I gdy stos wojny w nowogródzkim zamku
Zapalą, wojną Litwa się rozlega.
Co dźwignie oszczep, łuk naciągnąć może,
1970Wszystko wychodzi na skinienie pana.
Kniaziowie z zamków z swemi poczty śpieszą,
Bojary ludzi po siołach zgarniają.
I płacz po Litwie żon, niewiast i dzieci,
I jęk po Litwie na płomieniach leci.
1975A lud, co został po siołach bezbronny,
Pędzi się w lasy, za błotami kryje,
I słucha, rychło wróg wbieży w pustynie
Z mieczem i ogniem, mszcząc się za swe klęski?
O, stos to straszny — i długo stał zimny,
1980Aż urósł wielki, jak gniew Kunigasa.
Każdy dzień jedno dorzucał łuczywo,
Każdy dzień gniewu do serca doléwał,
I w wieczór jeden — płomień objął wielki
Suchy stos wojny; — błysnęło na zamku,
1985Buchły płomienie; na górach sąsiednich
Żółte im głowy stosów wtórowały.
A wkoło, jakeś pójrzał
[266], po równinie
Płonęły wszędzie, migały z daleka.
I słychać było płacz żon, jęki matek,
1990Krzyki dorosłych, giętych łuków chrzęsty,
I proc świstanie, i zmięszane
[267] głosy
Pożegnań, pieśni, wojennego śpiéwu.
Cała się Litwa płomieniem objęła,
I wrzała gniewem Kunigasa swego.
1995Starce, co jeszcze z Ryngoldem walczyli,
Co piérwsi w Rusi po Mogułach
[268] siedli,
Wiżos[269] wdziewali, szłykiem głowę kryli,
Z łukiem na plecach i oszczepem w dłoni,
Z pałką za pasem, biegli w swoich grodach
2000Łączyć się z starych dowodźców
[270] orszakiem.
Na progach
numów[271] żegnał się syn z matką,
I płakał, ciesząc
[272], że z łupem powróci; —
W grodach xiążęta
[273], bojary,
smerdowie,
Tłumy swych ludzi szykowali zbrojne,
2005A wejdalota błogosławił wojnę,
I przepowiadał zwycięztwa i sławę;
A
burtynikas[274] poległych imiona
W pieśniach potomnym podać obiecywał,
Nieśmiertelnemi uczynić na ziemi.
2010Ówdzie się z młodą Litwin żegnał żoną,
Dziecię na ręku jéj śpiące całował,
Wychodził, wracał, usiadał na progu,
Modlił Kobolóm, Kawie lał ofiary,
I szedł, i tęském ozierał się okiem,
2015Aż mu za lasem znikła chaty strzecha,
Męztwo
[275] z zapałem do serca wstąpiło.
Już gasły stosy, biegli wojownicy;
Pod nowogródzkim zamkiem usłał niemi;
Jakby mrówisko
[276] rozsypane nogą,
2020Czerniało z dala — wrzało i szumiało.
Daleko w polach, piesi, jezdni, tłumnie
Biegali, stali, leżeli, krzyczeli,
Pieśni śpiéwali i strzelali z łuków.
Jeszcze Kunigas nie dał znać do boju,
2025Czekali, a tuż drogami wszystkiemi
Lał się lud zewsząd, jak na wiosnę wody
Lecą z gór warcząc czarne, zapienione.
O, któż wypowié, co w Mindowsa sercu
Działo się, kiedy z okna zamkowego
2030Na lud swój pójrzał, nie mógł zliczyć tłumów,
A ciągle nowe ufce
[277] przybywały,
Aż, tak jak zajrzał, doliny usłały,
I gród ich pełen, i lasy sąsiednie,
A gwar nad wojskiem, jak szum puszczy staréj,
2035W powietrza falach ciągle się kołysze
I mile głaszcze Kunigasa ucho.
Pieśni wojenne nad tłumy żeglują,
Jak śpiéw słowika wiosną ponad krzewy.
Mindows wciąż słucha, sercem, duszą całą,
2040I czeka jeszcze — jeszcze ludu mało.
Aż gdy ich było jak piasku nad morzem,
Jak dészczu kropli, jako gwiazd na niebie,
Rzekł — Dość; — i z zamku na białym się koniu
Sam ruszył naprzód — A wnet wojsko całe,
2045Odgłosem jednym ochotnym zabrzmiało,
I z rykiem wściekłym za jego śladami
Biegło, leciało, rzucając oszczepy.
— Ha, synowcowie
[278]! wołał Mindows w gniewie,
Nie chcę ja inszéj od was teraz dani,
2050Jak głowy waszéj, ziem waszych i grodów,
Które, jak wodą, ludem mym zaleję.
ProroctwoSzli, aż gdzie stary dąb był ponad drogą
Tam wejdaloci ofiarę i wieszczbę
Czynili wojsku przed wielką wyprawą.
2055I braniec Rusin, z nagiemi piersiami,
Stał, krwią swą mając wróżyć im na drogę.
Czemuż tak rychło Mindows ztąd ucieka,
Czemuż do końca ofiary nie czeka?
Nikt nie wié — ale smutni wejdaloci
2060Spuścili głowy, ręce załamali.
Biada ci, ludu, — zła wieszczba na wojnę!
— Zła wróżba, — z cicha w tłumach powtarzają;
I zmilkły śpiéwy i zwolniały kroki,
I każdy westchnął, oczy zasmucone
2065Zawrócił jeszcze na rodzinną stronę —
Jakby ją żegnał, może raz ostatni.
Mindows się pędzi na swym koniu białym,
Za nim kniaziowie, starsi i bojary,
Z spuszczoną głową, milcząc w tropy jadą —
2070I lud się wlecze, lecz teraz leniwo.
Zła wróżba wszystkim odwagi odjęła,
Wojna straszniejsza niż wprzódy stanęła.
Patrzcie! Sam Mindows pośród drogi staje.
Coż znowu? drugaż jeszcze wróżba licha?
2075Żółta tam liszka
[279] przez zagony sadzi —
A liszka wrócić do domów im radzi;
Lecz któż powróci, kiedy serce pała
Gniewem i zemstą, kiedy siłę czuje,
I w swój upadek i w zły los nie wierzy?
2080Pojechał Mindows, wojsko się ciągnęło,
Poszli, tylko się bojaźliwsi starzy
W lasy rozpierzchli, do domów wrócili.
Młodszym na sercach piekła żądza boju,
I chciwość łupów, i sławy pragnienie. —
2085
Lecieli kracząc wojsku nad głowami;
I coraz większe, czarniejsze ich chmury,
Na próżno chcą je odegnać strzałami;
To się rozpierzchną, to w górę podniosą,
2090A lecą ciągle i kraczą złowrogo;
I gdzie się stada spotkają z nowemi,
Garną je w siebie. — Rzekłbyś, wojsko drugie
Powietrzem ciągnie, ostrząc dziób i szpony.
I słychać jako Litwie urągają,
2095Jak się paść trupy
[281] Litwinów zmawiają.
Tylko Jaćwieże wróżby się nie boją. —
Jaćwież się śmierci nie lęka, ni wojny;
On w pieśniach braci żyć pewien na wieki,
Umrze z pogodném w ustach pożegnaniem,
2100Z ręką na sercu! A duch jego leci
Prosto do Wschodniéj, do ojców ziemicy!
Jaćwieże naprzód pędzą niezlęknieni,
I pieśni wojny dzień i noc śpiéwają.
[282]
Jaćwiezka[283] pieśń wojenna
Bądź mi zdrowa, miła,
2105Bądź mi, ojcze, zdrowy!
I dziadów mogiła —
I ogniu domowy!
Bądź mi zdrowy, bracie,
Bądź mi zdrowa, żono!
2110Nie czas siedziéć w chacie,
Stosy zapalono.
Pójdę ja polować
Na wrogi, daleko —
Palić i rabować
2115Za dziesiątą rzeką.
Zastukam do chaty —
To wam przyniesiemy
Z Rusi łup bogaty.
2120Ojcu szatę drogą,
Matce pieniądz złoty,
Żonie zausznice
Zamorskiéj roboty.
A jeśli po roku
2125Bracia wrócą z wojny,
Nie płacz, ojcze miły,
Syn twój śpi spokojny!
Duch już w ojców kraju
Dziadóm
[285] się pokłonił,
2130I za cieniem wroga
Daleko pogonił.
O, nie żal nam życia,
Nie żal naszéj ziemi;
My w pieśni na wieki
2135Żyć będziem ze swemi!!
XIV
Widać już zamku połockiego mury,
I mętnéj Dźwiny
[286] czarne widać wody.
Mindows z radości zatrząsł się i gniewu,
Wojsko się jednym głosem odezwało.
2140A głos to wielki, jak głos morza w nocy!
Między Usaczem, Połockiem
[287] stanęli,
Doliny wielkim zalegli obozem.
O biada wrogóm! biada niskim siołóm
[288]!
2145Dziesięć lat trawa nie wyrośnie potém,
Dziesięć lat ludzie na zgliszcza nie wrócą. —
Litewski najazd, jak Maras
[289] niszcząca,
I niemowlętóm nawet nie przebaczy,
I starców siwych nie oszczędzi włosów! —
2150
Postrzegł lud ruski litewskie mrówisko
[290];
Jęknęły dzwony i ludzie jęknęli,
Popi przed święte szli modlić Ikony;
A tam w dolinie już ze Dźwiny piły
Konie Jaćwieży, Żmudzi i Kuronów.
2155Towciwiłł wyjrzał z zamkowéj wieżycy,
I plasnął w dłonie, i Bogu dziękował.
— Mindows już w ręku! — Wnet posłańce śpieszą
Do Mistrza Inflant, do Kniazia Daniłła,
Wikinda brata i brata Erdena.
2160— Mindows już stoi nad błotnistą Dźwiną,
Czas nam do walki, przybywajcie skoro. —
Lecą posłańcy — a Mindows spoczywa,
Widokiem zemsty przyszłéj pasie oczy,
I nieprzyjaciół straszy czarną zgrają.
2165Wnet się Litwini dokoła puszczają,
Lecą, i sioła, i gródki pustoszą,
Śmierć, głód i postrach na plecach roznoszą.
O ziemio ruska! biada, biada tobie!
Niedawno jeszcze Połowcy
[291] wnętrzności
2170Rwali ci, krew twą pełną dłonią pili;
Potém cię Moguł
[292] związał i zwojował,
Lud twój rozproszył i popalił grody,
I kędy przeszedł, zostawił pustynie,
Gdzie wilk wył bury i sowy krzyczały,
2175Gdzie krucy
[293] trupem ruskim się spasali.
O ziemio ruska! biada tobie znowu!
Chwila spoczynku nie wyszła, i Litwa
Znów resztę twoich idzie morzyć dzieci. —
Lecz nie płacz, Rusi, powstrzymaj łzy krwawe;
2180
Bóg twoich wrogów zaślepił, Bóg odjął
Siłę ich mieczóm, głowóm
[294] ich rozumy.
Oto już Mindows pod Połockiem leży,
Nad Dźwiną konie żmudzkie się spasają,
W Połocie
[295] Kuron kąpie się z Jaćwieżem;
2185Czemuż na mury zamkowe nie biegą,
Czemuż czekają aż się wrogi zbiorą,
I dają czasu siły nagromadzić? —
Dzień trzeci jasnym kończył się wieczorem,
A jeszcze Litwa obozem leżała,
2190Jeszcze wojenne nie zagrzmiały krzyki.
Letas w namiocie stał u nóg Mindowsa.
— Idź, rzekł Kunigas, idź do Towciwiłła,
Niechaj przychodzi czołem mi uderzyć.
Niech dań powinną natychmiast zapłaci,
2195A z wojskiem swojém idzie przeciw braci.
Powiedz, niech spojrzy w dolinę przed siebie,
A dość mu będzie, by nawet myśl walki
Odepchnął, jako szaloną myśl zguby.
Idź, dwa dni jeszcze namysłu, spoczynku —
2200A potém nie czas będzie łaski prosić.
Łeb jego będzie na wieży proporcem,
A ciałem kruki podzielą się czarne. —
— O panie! Letas rzekł, do nóg padając.
Znam Towciwiłła! Nie ślij mnie do niego;
2205On jako zdrajcę i zbiega ukarze.
Stary twój sługa, przy tobie zostanę. —
I wysłał Mindows dwu swoich posłańców.
Poszli — Dzień cały nazad nie wrócili.
Za niemi drugich dwu — I ci przepadli.
2210Tylko na murach połockich wisiały
Ćwierci ich czarną oblane posoką,
A ponad niemi sępy wzlatywały.
Dzień piąty jasném słońcem się zwiastował;
Mindows do boju swoim go naznaczył.
2215Od rana obóz poruszał się cały,
Lietaury[296] biły i rogi zagrzmiały,
A konie rżały w górę wznosząc głowy.
Z dala zaczerniał ludem wał zamkowy,
I ponad Dźwiną hufce się sunęły
2220W zbrojach żelaznych, w hełmach wyzłacanych
Ciągnęły brzegiem i w zamku się skryły.
Z drugiéj znów strony sznur sunął się długi
Do bram Połocka, a zamek rycerzy
Pożarł, jak morze ryby w sobie chłonie.
2225Widział to Mindows, rwał włosy na głowie,
Poznał po zbrojach inflantskie
[297] posiłki,
Poznał po śpiéwach Rusinów Daniłła,
I klął, że wczoraj zamku nie dobywał.
Za poźno było! Szły wojska z okrzykiem,
2230I drugi okrzyk z wałów odpowiedział,
Stali u rowu, co zamek obléwa,
I płynie czarną i głęboką wodą.
A Mindows ujrzał posłów swoich głowy
Wbite na pale u bramy zamkowéj,
2235I ciała ćwierci po murach wiszące.
— O hańbo! krzyknął, jeszcze szydzą ze mnie!
O zemsta! zemsta! — Wpław na wały razem! —
Rzucą się naprzód Litwini odważni
Na drugą stronę, lecz w połowie rowu,
2240Strzały chmurami na głowy im lecą,
Kamienie na nich posypią się gradem,
I z pędem wody bierwiona puszczone,
Tamują w pędzie, rozbijają, topią.
Jedni tonący do swoich ramiona
2245Wznieśli, ostatkiem głosu ich wołając,
Drudzy już na dnie w Poklusa otchłani
[298].
A Mindows zadrżał i most rzucać każe. —
Klecą więc drzewo i belki związują.
Na wałach zamku najgrawanie
[299] słychać,
2250Szyderskie śpiéwy wzlatują i strzały.
Rzucon most, lecą Jaćwieże na wały,
KlęskaPadają, drudzy po trupach wstępują.
Na próżno Ruś ich i Niemcy witają
Ostremi groty, kamieńmi, oszczepy
[300] —
2255Jaćwieże idą śpiéwając odważni.
Drapią się mężni Litwini za niemi,
Prusacy idą, idą Krywiczanie.
Aż most się ugiął pod ludu ciężarem,
Pod trupów mnóstwem i koni, i ludu —
2260Chrzęszczy, ugina, i zatrząsł, i łamie;
Wody Połoty
[301] niosą jego szczątki,
A ludzie toną, wołając ratunku.
Tam garstka tylko przy zamku została,
A na nią tysiąc z murów się wytacza,
2265I wkoło biorą, i mężnych Jaćwieży
Ilu tam poszło, tyle trupów leży.
Krzyk się zwycięztwa széroko rozlega,
Mindows rwie włosy, łaje i przeklina —
A krwi widokiem już wojsko rozżarte,
2270Rwie się na zamek, opasuje wkoło.
Na próżno zewsząd wodą go obléwa.
Sypią w rów chrósty
[302], drzewa i kamienie
Ciągną domostwa z spalonego sioła;
Trupy się nawet poległych zaparły,
2275By żywym usłać bracióm zemsty drogę.
Dzień cały próżno tamować chcą wody;
Trzy razy groblę sypali Litwini,
Trzy razy groblę wyrwali Rusini,
Aż słońce zaszło i noc czarna spadła —
2280Przerwała boje, pracy nie przerwała.
Wśród nocy piesi ciągną drzewa stosy,
Rzucają w rowy; las się cały wali —
Ziemię nadbrzeżną szłykami wynieśli,
Dawnych wojaków zrywają mogiły,
2285Kurhany znoszą, wykopują doły —
A Mindows z czołem zachmurzoném stoi:
I sen mu nawet nie spadł na powieki! —
Na zamku cicho, tylko się niekiedy
Biały płaszcz przemknie ukradkiem po wałach,
2290I błyśnie zbroja w pomroce stalowa. —
Litwini drzewa i chrósty
[303] gromadzą,
Pod nocy cieniem ścielą w zamek drogę.
Czyli Towciwiłł zasnął po zwycięztwie
[304],
I wroga bać się przestał? czy ucztuje? —
2295Czemuż nie słychać ni wojennéj wrzawy?
Ni strzały sypią, ni kamiéńmi
[305] z procy? —
Kury już piérwsze na grodzie zapiały,
Jeszcze Mindowsa żołnierze u rowu —
Reszta obozem leży po dolinie,
2300I ranni jęczą; a co wyszli cało,
Pokryte wstydem czoła ukrywają.
I drugie kury na zamku zapiały,
A Mindows nie spał, lud ciężko pracował.
Wtém nagle krzykiem ozwą się dokoła,
2305Lasy i wzgórza — ziemia zatętniała.
— Na konie! na koń! wróg nas opasuje —
Na koń! — I wszyscy z ziemi się porwali;
Popłoch i przestrach, i sama noc ciemna,
Naprzeciw Litwie pomagają wrogóm.
2310Zgiełk straszny. Każdy chwyta, co pod ręką;
Ten szczyt
[308] gdzieś w ziemi porzucił zabity.
I rwą się konie, i tłum z wrzaskiem leci;
Jedni się w Dźwinę rzucają przed wrogiem,
2315Pierzchają drudzy gościńcem ku Litwie —
Sam Mindows próżno lud swój w bój ustawia,
Na próżno krzyczy, posyła, przemawia,
Strach wszystkich serca, głowy opanował;
Czerń
[309],
kunigasy, starsi i bojary,
2320Cisną się naprzód. Nad szyją zlęknionych,
Błyska miecz Niemców, ostry miecz stalowy,
Strzały Kijowian świszczą nad głowami,
I chmury kruków, ze snu przebudzone,
Lecą na Litwę, o szłyki czarnemi
2325Biją skrzydłami, w oczy zaglądają,
I trupa licząc, radośnie krakają.
Biada ci, Litwo, bo wiele téj nocy
Wdów będzie płakać, i ojców, i matek;
Wielu nad Dźwiną wieczny sen umorzy
2330Bez stosu, śpiéwów, i łez, i pogrzebów!
Ludzie padają, jak las burzą ścięty,
Tam brańców wiążą, tam śpiących mordują:
A kędy przejdą pancerze stalowe,
2335Zmiotą i wszystko na ziemię obalą.
Mindows do boju nie wiedzie już ludu,
On sam ucieka z garścią swych bojarów —
A lud bez wodza, jak ciało bez głowy,
Rozpierzchły szuka w gęstwinach przytułku,
2340Za rzeki falą od mieczów schronienia!
Dzień wstał i krwawą oświécił dolinę;
Pokotem na niéj trup leży usłany,
Zbite namioty, skruszone oręże,
I ziemia czarną oblana posoką.
2345Gdzieniegdzie jęki, słabe słychać głosy
Rannych, co śmierci prędszéj przyzywają —
Inni w milczeniu leżą i konają,
Aby wróg z jęku nie szydził nad niemi.
Sam jeden Jaćwież, z poszarpaném ciałem,
2350Z rozbitą głową, nie stracił odwagi,
Śpiéwa konając i ze wroga szydzi,
Oczyma duszy patrzy w ojców stronę,
I w Wschodnią Ziemię, do pradziadów leci,
Matki ni żony nie płacze, ni dzieci!
2355
Z wstydem na czole, a gniewem na duszy.
Trzy dni tak leciał, trzy dni bez ustanku;
Za nim się reszty niedobitków pędzą,
Bezładne stado, które wilk rozpłoszył.
2360Stanął w granicach, zbiérać wojsko każe,
Rozesłał gońce po posiłki nowe,
Czeka na zbiegi, a gniewem się pasie,
A snu na chwilę nie przyjmie na oczy,
I sercu nie da odpocząć od złości.
2365Lecą bajoras do Litwy wysłani,
Nowe się wojska w obozie gromadzą,
I zpod
[313] Połocka wracające zbiegi
Stają schwytani w Mindowsa szeregi. —
Stanął Kunigas, przeliczył ich okiem,
2370— Dość, rzekł, pójdziemy na ziemie Zakonu;
Wojska ich teraz w Połocku ucztują,
Myślą, że ranny z ziemi nie powstanę,
I długo będę lizał swoją ranę. —
Rzekł, i w bezbronne Liwów ziemie wpadli;
2375Biada ci, ziemio, biada wam, mieszkańce
[314]!
Już łuny świécą; sioła, lasy, pola,
Ogniem zniszczone, zryte kopytami.
Gdzie przejdą, sypią za niemi mogiły,
Gdzie przejdą, — głuche zgliszcza i pustynie.
2380Lud próżno w lasy i błota ubiega.
Stadami w połon
[315] pędzą go Litwini,
Jak bydło wiążą i przed sobą gnają.
I brańcy płacząc wloką się za wojskiem,
2385Co śmierć po siołach z ogniem oszczędziła,
Spętane wloką na ciężką niewolę.
A Mindows leci, jak burza po ziemi,
Niszczy, co spotka, u nóg swoich ściele.
I nikt mu nie śmié nastawywać
[318] czoła;
2390Pobity, teraz mści się na Liwonach.
Przeszedł ich ziemię ogniem i mieczami,
Wpadł w Żmudź, w Zakonu posiadłości nowe,
I po nich morskim zalewem przepłynął,
Za sobą drogę ścieląc pustyniami. —
2395
Lecz spoczął wreście
[319] syt zemsty i mordów,
W lasach się z jeńcy
[320] obozem rozłożył.
Ogromne stada skotu
[321] za nim gnają,
I ludzi z bydłem pędzonych stadami.
Ogromne stosy łupów wojsko kładzie,
2400Palą ogniska, zwycięztwem
[322] się cieszą. —
Dosyć Mindowsu
[323] na dziś; odpoczywa.
Lecz jeszcze patrzy ponad Dźwiny brzegi,
Bo swego sromu
[324] nie mógł zetrzéć z czoła,
I krew Rusinów zmyć go chyba zdoła.
XV
2405Rozbity obóz w zielonéj dolinie
Śpiéwem zwycięzców i jękami brańców,
Płomieniem stosów smolnych się zażega
[325].
Kunigas usiadł na niedźwiedziéj skórze,
I wzrokiem rzuca na tłumy Liwonów,
2410Związanych, krwawych, zgnębionych, wybladłych,
Resztą się życia wlokących — w niewolę!
— Przyjdziesz, rzekł, Mistrzu, z połockiéj wyprawy
Do swego kraju z zwycięztw
[326] się weselić;
Przyjdziesz i znajdziesz zgliszcza tylko czarne,
2415I puste sioła, i zwalone grody,
Po drogach strugi czarnéj krwi i trupy!
Bogi nie dały, abyś szydził ze mnie —
Padłem, lecz jeszcze by się mścić, podniosłem!
Wrócę na Połock, kiedy ty usiądziesz
2420Płakać na zgliszczach swoich siół i grodów!
Wrócę na Połock, Towciwiłła głowę
Zatknąć na wieży, na postrach lennikóm. —
Mówił tak, dumał, znużony pochodem,
Pochylił głowę, usnął kołysany
2425Zemstą spełnioną i zemsty nadzieją.
Lecz cóż to w dali gęste lasy łamie? —
Czy żubr spłoszony w dalekie ostępy
Ucieka, młode prowadząc za sobą?
Czy niedźwiedź bartnik na sosnę się wdziéra?
2430Czy nowe pędzą stada niewolników? —
Nikt nie posłyszał, wszyscy śpią w obozie,
Tylko u ognisk brańcy jedni płaczą;
Siedzą podparci na rękach, skurczeni,
Grzeją się zziębli u resztek płomieni,
2435A po ich twarzy łzy płyną strumieniem.
Oni tam myślą, gdzie zgliszcza ich domów,
Gdzie braci, ojców leżą zimne ciała
Bez mogił, w polu, ptakóm
[327] pierś bezbronną,
Zranioną mieczem pogan, nastawując.
2440
Oni tam myślą, gdzie były ich chaty,
Pola żółtemi kłosami okryte,
A gdzie dziś stérczą osmalone słupy
I czarna ziemia popiołem zwalana.
Tak płaczą brańcy, a we śnie zwyciężcy
[328]
2445Do domów swoich, do braci wracają,
I swoich zwycięztw
[329] piosenkę śpiéwają.
A w lesie szumi! Cóż to lasy łamie?
Czy żubr spłoszony w dalekie ostępy
Ucieka, młode prowadząc za sobą,
2450Czy niedźwiedź bartnik na sosnę się wdziéra?
Czy nowe pędzą stada niewolników?
Nie; bo nie słychać jęku, ani krzyków,
I sto niedźwiedzi, sto żubrów tak w lesie
Nie chrzęszcze idąc, gałęźmi nie łamie!
2455
Brańcy podnieśli opuszczone głowy,
I gorącemi łzy
[330] spalone oczy.
Aż z lasu tysiąc głów mignie dokoła;
Za każdym dębem hełm świetny się błyszczy,
Z każdéj gałęzi łuk napięty wstaje,
2460I białe płaszcze świécą już z krzyżami.
Porwane więzy; rękami, zębami
Szarpią je brańcy, zrywają, zrzucają,
Chwytają głównie z ognisk przygaszonych,
Chwytają oręż od wrogów uśpionych.
2465Krzyk powstał wielki, puszcza się rozlega;
Wkoło krzyżaccy rycerze z łukami,
Wkoło już ruscy Daniłła wojacy.
Budzi się Litwa w pętach lub w skonaniu,
Z mieczem na gardle, i litości woła,
2470Brańcy swojemi wiążą ich pętami.
Mindows się porwał, snem to jeszcze sądzi,
Oczóm nie wierzy, krzyczy na bojarów.
Ale w tym zgiełku nikt głosu nie słyszy;
Nad głową strzały gradem polatują,
2475Walą się drzewa i gniotą zbudzonych,
Świszczą kamienie z procy rozpuszczonych,
Błyskają miecze nad Litwinów szyją,
Konie w ucieczce swych panów tratują,
Ogniska zgasłe wiatr rozwiał széroko,
2480Palą się jedni, jęcza i konają,
Drudzy na próżno litości wzywają,
Trzeci na próżno na swoich wołają,
Aby ich zgarnąć do poźnéj obrony.
A Mindows dopadł konia, i z bojary,
2485Tnąc knechtów, lasem przecina się z niemi.
Gonią go strzały, ludzie i kamienie,
Osaczą razem, orężem ich zwali,
Woła na swoich i pomyka daléj.
I gonią znowu, opasują kołem,
2490Lecz miecz Ryngolda stal jak drzewo płata,
I lecą zbroje i głowy na ziemię,
On znowu wolny, ku Litwie ucieka,
A zanim jeszcze białe płaszcze lecą,
I strzały świszczą. — Na próżno! na próżno!
2495Mindowsa w polu nie złapiesz, Krzyżaku,
Ani się mieczem dotkniesz jego głowy!
Ale cóż Mindows z bojary swojemi,
Gdy łup i wojsko w zasadzce zostało,
Gdy z tłumów ledwie garstka przy nim ludu,
2500Brańcy odbici, zdobycze porwane,
A wojsko leży w lesie na dolinie?
I stanął Mindows, i twarz zwrócił smutną
Ku swoim. Jęki uszu doleciały,
Krzyki go jeszcze na drodze dognały.
2505Nie mógł ich słuchać, mścić się nie miał siły,
Spiął konia, skinął, w Nowogródek leci —
Lecz jak powrócić na Litwę, do swoich?
Gdzie wojsko wielkie, gdzie jego rycerze?
Gdzie łupy mnogie, których wyglądają?
2510Mindows zsiniałą twarz osłonił szatą,
I nocą wrócił w nowogródzki zamek.
A ruskich brańców, co w pętach siedzieli,
Nazajutrz wszystkich wycięli siepacze.
XVI
2515Siedzi, jak braniec, smutny i znękany?
ŻałobaWłosy mu wiater rozwiéwa bezładnie,
Broda zczochrana, osłupiałe oczy,
I szata na nim, jako wyszedł z boju,
Zmięta, skrwawiona, uwalana błotem.
2520A jednak siedém dni minęło temu,
Jak padły w żmudzkich puszczach Litwy woje;
Jeszcze Kunigas nie zasnął, nie spoczął,
Jeszcze po swojem wojsku żal mu w duszy.
Z okiem wlepioném w siniejące góry,
2525Duma i targa szaty na swéj piersi,
I wzywa Bogi, i dzień ten przeklina,
Którego wyszedł w połocką wyprawę.
Aż Marti żona podchodzi ku niemu,
I tak go cieszy
[333] łagodnemi słowy —
2530— Panie mój, przestań gniewu i rozpaczy;
Nie pomści rozpacz, gniew wrogów nie zbije —
Myślmy o zemście, lecz myślmy spokojnie.
Mindows niedźwiedzią odwagę miał, siłę,
Teraz mu trzeba rozumu lisiego.
2535Daj wrogom z swego zwycięztwa
[334] się cieszyć,
I zapal stosy, i zbierz wojska swoje;
Nie zawsze jeden zwycięża, Mindowsie,
A kto ostatni, ten lepiéj zwycięży. —
— O, nie mów, Marti, rzekł Mindows surowo;
2540Marna pociecha, kobiéce to słowo.
Ty nie wiész, co to iść z zemstą i gniewem,
A zwyciężonym powrócić do domu,
Z sercem tak pełném rozpaczy i sromu
[335].
Ty nie wiész, co być zmuszonym uciekać,
2545Gdy ręka boju i krwi wroga pragnie,
Życie mizerne jak łania ratować.
Jest czego, Marti, rozpaczać bez końca —
A woje moje — Litwa i Kurony,
Leżą w Połocie, Dźwinie i na Żmudzi,
2550Bez mogił, stosu, korzyści i sławy.
O! czemum wilcząt nie podusił młodych,
Czemum ich, Bogów posłuchawszy woli,
Puścił, ażeby pojadły mi stada? —
Mówił, i smutnie utopiwszy głowę,
2555Znów patrzał kędyś na dalekie góry,
Znowu rwał brodę i szaty rozdziérał,
I zęby zgrzytał — krwawa łza mu ciekła
Z spiekłego, gniewem spalonego oka.
Aż Wojsiełk, dziecię, podchodzi ku niemu,
2560I raczki białe na szyi zawiesza,
I głaszcząc ojca, szczebioce, pociesza.
A Mindows westchnął i odepchnął dziecię,
W pierś się uderzył, wyleciał w podwórzec.
W podwórcu słudzy kupami stawali,
2565I cóś po cichu tajemnie szeptali.
Okryty kurzem, błotem, w zdartéj szacie
Goniec go spotkał i uderzył czołem.
— Biada nam, krzyknął, biada Litwie całéj!
Wróg ją pustoszy — Ruś niszczy i pali.
2570Płoną już stosy, lecz palą się sioła,
I lud ze strachem w lasy się rozbiega.
Towciwiłł jechał do Rygi
[336] do Mistrza,
Zbratał się przeciw nam z chrześcijanami,
Przeciw nam zawarł z Ruskiemi przymierze.
2575Ja wracam ztamtąd
[337]. Panie! już nie tajna
Zmowa na ciebie, spisek twych sąsiadów.
Towciwiłł nie już Kiernowa po ojcu.,
Lecz całéj Litwy spodziéwa się dumny;
Bogate dary przyniósł Inflantskiemu
[338],
2580Dał mu się ochrzcić, drugi raz dla drużby;
Mistrz mu już Litwę zdobyć obiecował
[339],
On Mistrzu
[340] krajów odstąpić połowę,
Żmudzi od Inflant, Jaćwieży, Podlasia —
Kniaziu Daniłłu z Kijowa — pół Rusi.
2585Kniaź Daniłł przysiągł z Wasylem
[341] przymierze —
Już pędzą w Litwę, już łuny wśród nocy
Świécą dalekie — Wchodzą nasze wrogi!
Ratuj nas, panie! Daszże nas w niewolę? —
Mówił, a wszyscy — Ratuj! — powtarzali.
2590A Mindows ręce załamał, zębami
Zgrzytnął, i posła nieszczęść popchnął nogą. —
— Wstań! rzekł — O, jeszcze Litwa nie zdobyta,
I jeszcze Mindows nie dźwiga kajdanów!
Towciwiłł wcześnie przedał
[342] zwierza skórę,
2595Zwierz jeszcze w lesie, ustrzelić się nie da —
Zapalić stosy i lud mój gromadzić. —
I wnet bojary na konie usiedli,
I biegli, biegli w cztéry Litwy strony,
W dziewięć pokoleń, lud wołać do boju.
2600Ale już straszną wieścią porażony
Lud sioła, chaty opuścił i grody,
Chronił się w lasy przed hydną
[343] niewolą,
Krył się za błota w niedostępne puszcze,
Za rzek koryta, trzęsawisk zapory.
2605Posłowie Kniazia wszędzie puste progi,
Wszędzie znaleźli tylko ściany gołe.
Lud ich nie słuchał; unosząc dostatki,
Pędził się w bory, klęską wystraszony.
Groźby bojarów, i kapłanów mowy,
2610I gniew Mindowsa nie wstrzymał ich w biegu.
Tak, gdy się stado rzuci w którą stronę,
Pędzą się wszystkie za piérwszą, przelękłe,
I dokąd idą, nie wiedzą; lecz lecą,
A strach za niemi ognistą ich miotłą
2615Pędzi daleko, aż padną znużeni.
Z wstydem wrócili Mindowsa posłańcy:
Garść ledwie ludu w nowogródzkim zamku,
Przy Kunigasie wierna pozostała;
A co dzień posły z straszną wieścią śpieszą,
2620Jak ptak złowrogi z krakaniem przed wojną.
Daniłł kijowski, Wasyl z Włodzimiérza,
Chmurami
[344] ciągną na Litwę otwartą;
Już na pagórkach Wołkowyska
[345] leżą,
I gród zdobyty, wycięte załogi,
2625
Leży w dolinach, bez wałów i wody.
Już podstąpili pod Słonima
[348] mury,
I kniaź, co trzymał załogę zamkową,
Uderzył czołem i otworzył wrota.
2630O hańbo! ciągną na Mindowsa zamek,
Na Nowogródek; dwa już wojska śpieszą,
I jak dwie rzeki płyną przeciw niemu.
Mindows policzył garstkę swego ludu —
Nie wstrzyma zamek napaści Rusina;
2635Nié ma czém
[349] wałów osadzić dokoła,
Nié ma z kim w pole wynijść
[350] na spotkanie!
I targał brodę, i przeklinał siebie.
A poseł posła z straszną wieścią gonił,
Nowemi klęski do serca uderzał.
2640Jesienne zbiory poszły z płomieniami,
Pola rozryte, spustoszone sioła,
I lud kupami pędzony w niewolę.
Nieprędko Litwa z klęski się podniesie,
Nieprędko Mindows stać może do boju. —
2645On pała zemstą, a woła pokoju —
Pokój go nową może nadać siłą. —
Jeśli przymierze odrzuci Daniłło,
Mindows w bój pójdzie, aby poledz
[351] w boju,
Aby nie widzieć hańby swéj i sromu,
2650A ludu swego nędzy i niewoli!
Z czołem od wstydu zlaném, krwawą twarzą,
Mindows swych posłów wysłał do Słonima.
Hardy Kunigas sam prosi pokoju,
I zemstą serce choć się burzy srogą,
2655Pokorę zmyśla, o przymierze prosi.
I nie dość posłów, nie dość próśb pokornych,
Mindows Daniłłu
[352] śle Wojsiełka syna
W zakład, że słowa dotrzyma danego.
Na próżno dziecię płacząc ręce k niemu
2660Wyciąga drobne, wracać chce do matki,
Na próżno Marti u nóg jego leży,
Za dzieckiem błaga, by go w wrogów szpony
Sam nie oddawał, własnéj krwi nie gubił.
Mindows i płaczu Wojsiełka nie słuchał,
2665Ani skarg matki, ani jéj przekleństwa.
On chce pokoju, nie patrzy, czém kupi;
Ojca by oddał za rok odpoczynku,
By wojsko zebrać, lud zegnać do boju,
Wyniszczyć wrogów — a do serca jego
2670Płacz dziecka, matki łzy nie przemawiają.
Wysyła posły — Skinął im, i rzecze —
— Jedźcie do kniazia Daniłła ode mnie,
Dajcie mu dziecię na zakład pokoju.
Zawrzeć przymierze na rok, na pół roku!
2675Dam mu co z Rusi, niechaj precz ustąpi. —
Towciwiłł na mnie puścił te ogary!
Chcą trzymać z Litwą, niech trzymają ze mną;
Towciwiłł nigdy nie będzie tu panem!
Ja go w proch zetrę! niech mój lud zgromadzę
2680Ze mną przymierze weźmie Ruś na Lachy,
Ja im przysięgi dotrzymam na Bogi,
Ja zakładnika własne daję dziecię.
Idźcie, zawrzyjcie pokój, jak możecie.
Pokoju trzeba dla Litwy! a potém —
2685O! potém sokoł
[353] znów wzleci wysoko,
Kiedy obcięte odrosną mu skrzydła. —
Poszli posłowie; dzień mija i drugi,
Mindows na wieży siedzi i pogląda
Na szlak daleko, zkąd
[354] wrócą posłowie,
2690I ile razy tuman się podniesie,
Serce uderzy, zaiskrzą się oczy.
Ku wrotom zamku łakomie poskoczy.
A tuman wiatry poniosą daleko,
A posłów nié ma; dni długie się wleką,
2695I nocy świécą łuny czérwonemi,
I nowogródzcy drżą mieszkańcy grodu.
Wróg bliżéj coraz, posły nie wracają.
Trzeci dzień mija, z wysokiéj wieżycy
Nie widać nawet tumanów w dolinie,
2700Tylko śnieg biały jął kłęby wielkiemi,
Wiatrem niesiony, rozścielać po ziemi;
Okrył świat białą narzeczonéj szatą,
Stanęły wody mrozami ujęte.
Ziemia skośniała
[355] i błota stężały.
2705A posłów nié ma, choć siedém dni mija;
Mindows wciąż siedzi. — Z wysokiéj wieżycy
Topi wzrok w białéj, dalekiéj przestrzeni.
Cicho jak w puszczy! smutno jak w mogile!
Ósmego ranka któś
[356] do wrót zapukał; —
2710Poseł xiążęcy
[357], lecz któż by go poznał? —
W łachmanach zdartych, w zwalanéj odzieży!
Włos rozczochrany, kij i torba w ręku!
Mindows naprzeciw posła swego bieży.
— Swarno! gdzie syn mój, towarzysze twoi? —
2715— Panie! rzekł Swarno, biada! wszystkim biada!
Wróg się z pokoju urąga, z przymierza,
Na Nowogródek wojsko jego zmierza.
Wojsiełka Daniłł wysłał do Słonima,
I w monastérze z popami osadził.
2720Nas w Wołkowysku
[358] trzymali pod strażą.
Jam jeden umknął; bijąc się lasami,
Dopadłem tutaj. — Tamci schną spętani.
Gdyśmy Daniłła obozu dognali,
Szliśmy ku niemu z gałęzią zieloną:
2725Twarzą na ziemię padliśmy przed kniaziem.
Dziecię twe, panie, płacząc przed nim klękło!
— Kniaziu! rzekliśmy, dość boju, krwi dosyć!
Chciałeś, i Litwę zniszczyłeś po woli
[359]!
Mindows z przymierzem ku tobie przysyła,
2730Chce ci być bratem, a w zakład pokoju
Syna własnego, krew swoją oddaje. —
Myśmy mówili, on dumnie twarz zwrócił,
I słów nie słuchał. — Mindows chce pokoju,
Rzekł, niech się ochrzci, niech odda Ruś całą.
2735Z pogany bratać wstyd nam i sromota.
Do Nowogródka pójdziem pokój robić. —
Mówił, i tyłem od nas się odwrócił.
Próżnośmy, leżąc u nóg, go prosili —
Syna twojego wysłał z swym bojarem,
2740Kazał go ochrzcić i postrzydz
[360] na mnicha;
Nas, skutych w więzy, w wołkowyskim grodzie
Trzymali Ruscy o chlebie i wodzie.
Tak Daniłł twoich posłów uszanował! —
A Mindows słuchał, nie dał gniewu znaku,
2745Twarz swą odwrócił i zamruczał tylko —
— Dobrze! niech idzie; mam lud, z ludem zginę!
Bogi tak chciały, bym upadł pożyty
[361]! —
Lecz nic! rzekł, biegąc
[362] do swojéj świetlicy,
Nie — Mindows jeszcze nie padnie przed niemi;
2750Wyciągnę rękę, Zakonu przymierze
Za kawał Żmudzi u Niemców zakupię.
Wojskami jego Daniłła pobiję,
A swojém potém wypędzę Krzyżaków. —
Mówił i dumał o ognisko sparty —
2755— Na jutro posły do Mistrza wyprawię. —
Towciwiłł dał mu połowę Jaćwieży,
Ja mu dam całych — jutro ich odbiorę!
Przysięgi zechce — przysięgnę sto razy!
Lecz niech mi wroga wyżenie
[363] z granicy!
2760Pożąda darów, dam bogate dary,
Pożąda ludzi, — wszystko — dla pokoju. —
Rok tylko, Litwa spocznie, i gdy skinę.
Znów wojsko zbiorę i moje odbiorę! —
XVII
Nazajutrz, ledwie świt szary na niebie,
2765Drzwi skarbcu Kniazia na oścież otwarto.
Skarbiec Mindowy nie był jeszcze pusty.
Trzy pokolenia kładły w niego łupy,
A rzadko stary Dozorca wyjmował. —
Drogiemi szaty uwieszone ściany,
2770Świécił złotogłów, jaśniały purpury,
Pawłoki kraśne, suknie srébrem tkane,
Pasy z spięciami bogato kutemi,
Z góry do dołu zawieszały ścianę.
Daléj, futrami jeżyła się druga,
2775Ruskich soboli pękami bez liku,
Kuny drogiemi, lisy
[364], niedźwiedziami.
Na lewo oręż połyskał bogaty,
Tarcze kamieńmi
[365] wokoł nabijane,
Gwoźdźmi złotemi, srébrnemi ubrane,
2780U dołu ostre, by je wbić do ziemi,
I jak za murem walczyć poza niemi.
Zbroje świécące, miecze, których ręce,
Jak gwiazdy niebios, na murze świéciły,
Kołczany z skóry kraśnéj
[366] i złoconéj.
2785Wpośrodku stosy naczynia złotego
I srébrnych konwi, sztab ze srébra kutych,
Leżały, stały w pół ściany wysoko.
Beczki srébrnemi ujęte okowy
[367],
Pieniędzy pełne, zabranych na Rusi.
2790Ogromne bodnie
[368], z kruszcu wyklepane.
Z wierzchem różnemi skarby nasypane —
A któż policzy, co w Mindowsa skarbcu
Bogactwa było? Co srébra? co złota? —
Wpośrodku czapka xiążęca
[369] leżała,
2795Z purpury szyta, perłami ubrana,
Z dołu sobolem puszystym odziana,
I znamię władzy, wielki miecz Ryngolda.
Co go nie dźwignął pospolity człowiek,
I laska drogim sadzona kamieniem.
2800Rano, tajemnie, wszedł Mindows; za sobą
Dwóch wiódł bojarów do skarbcu tajnego,
Sam najbogatsze futra powybiérał.
Najdroższą zrzucił purpurę ze ściany,
Największe nogą odsunął naczynia,
2805Sam misy srébrne odliczył ze stosu.
— To, rzekł bojaróm, dla Mistrza są dary;
Chciwy on, — złota nie popchnie od siebie,
Dumny on, — posły pochlebią mu dumie.
Idźcie ode mnie, wezwijcie pomocy.
2810Rusin na gardle miecz mi chłodny trzyma.
Piérwszy raz rękę podaję Mistrzowi,
Niech mi pomoże, niech wojsko przysyła.
Nie pożałuje, gdy Mindowsa zbawi. —
Powiedzcie, co jest w skarbcu moim złota;
2815Nigdy Towciwiłł nie widział go tyle.
Powiedzcie, ile na Litwie jest ziemi;
Towciwiłł dał im skórę, a zwierz żyje. —
Ze mną przymierze Mistrza pobogaci —
Niech przyśle lud swój, Mindows mu zapłaci.
2820Idźcie — dzień i noc śpieszcie, bo wróg nie śpi,
I choć go zima w pochodzie wstrzymuje,
Coraz bliższemi świéci mi łunami,
I coraz bliżéj do serca mi zmierza. —
Bojary czołem Xięciu
[370] uderzyli,
2825I szli, a niosąc z sobą dary drogie,
Dzień, noc do Mistrza z poselstwem śpieszyli.
Długo jechali, bo drogi zamiotły
Śniegi i wrogi, i jak zwierz lękliwy,
Puszczą i błoty
[371] sunąć się musieli,
2830Aby nie spotkać Daniłłowych ludzi.
A drogę gwiazdy wskazywały w nocy,
We dnie zimowe, blade, zmarzłe słońce.
Nieprędko wieże Marienburga grodu
Ujrzeli czarno wyniosłe na niebie.
2835Naówczas gałąź sośniny zieloną
Niosąc przed sobą, do wrót kołatali.
A świetny poczet był posłów Mindowy;
Bajoras Swarno przodkował im stary:
Siwe miał włosy, siwą po pas brodę,
2840Łagodne czoło, spokojne spójrzenie
[372],
Męztwo
[373] się z jego oka przebijało,
A usty
[374] mądrość przemawiała stara.
Swarno już przeżył wiele klęsk i boju,
I wiele szczęścia, i niedoli wiele.
2845Sam jeden został ze swojéj rodziny,
Wzdychał za ojcy
[375] i za braćmi swemi,
A życia nie miał za orzech dziurawy;
I Swarno wszędy do niełatwéj sprawy,
Gdzie męztwa trzeba, wymowy, rozumu,
2850Gdzie się nie wahać, choćby dać i głowę.
Za nim szedł Linko barczysty i silny,
Ręka poselstwa, jak Swarno był głową.
Postrach on wrogów, bo w boju ich miecie,
Jak drzewa burza, jako łodzie morze.
2855Z Pogezów
[376] rodu, znał pruski kraj cały,
Drogi przez puszcze i brody przez rzeki,
A gdzie zapukał do chaty wieśniaka,
Wszędzie gościnę dali mu ochotnie,
Bo brat był Prusom, choć wierny Litwinóm.
2860Trzeci był Spudo, do boju i rady,
Choć młodszy, stare miał serce i głowę;
Ni go łagodne namowy uwiodły,
Ni go pogróżki zastraszyć zdołały.
Silny na rękę, nieraz bój z niedźwiedziem
2865Skończył, przynosząc zdartą z niego skórę.
JęzykCzwarty Wargajło, co dziesięćkroć może
Posłował w Rusi, Prusiech
[377] i do Lachów.
Nieraz pił nawet w namiocie Moguła
[378]
Kobyle mléko z bawolego rogu.
2870On wszystkie świata miał w ustach języki:
Z Niemcy
[379] ich dziką rozmawiał się mową,
W Rusi z Ruskiemi, na Polsce z Lachami,
Mówił jak swojak, a nigdy mu słowa
Nie brakło jeszcze. I ludzie mówili,
2875Że z ptaki nawet po ptasiemu gadał,
Zwierzętóm dzikim wyciem odpowiadał,
I wiódł na sidła samiczém wołaniem.
Dziwny to człowiek; on, — poselstwa usta.
Reszta składali posłuszne im ciało,
2880I tak czynili, jak cztérech kazało.
Orszak był świetny; sto koni żmudzinów
Niosły posłańców, i dary, i sługi,
I kiedy Swarno zatrąbił u bramy,
Ledwie ostatni na most podjeżdżali.
2885Kraciastém
[380] oknem, wilczemi ślepiami
Niemiec się spójrzał
[381], otwor zaryglował,
A sam poleciał w głąb zamku z pośpiechem.
Długo posłowie przed wrotami stali,
Długo na próżno trąbili, czekali,
2890Aż z okna biały kaptur się wychylił.
I druga głowa. — Po prusku pytali —
— Czego chcą tutaj? po co przyjechali? —
Wargajło naprzód skłonił nizko
[382] głowę,
I rzekł im pruską pożyczając mowę:
2895— Kunigas didis, Mindows nas posyła
K wielkiemu kniaziu, waszemu Mistrzowi;
Dary bogate niesiemy od pana,
I słowa wielkie — pokoju i zgody.
Prosim nas wpuścić z gałęzią zieloną. —
2900Długo szeptano, zanim ich wpuszczono,
Aż z brzękiem żelaz rozpadły się wrota,
I Swarno wjechał naprzód, za nim drudzy.
Legli obozem w podwórcu zamkowym,
A starszych wwiedli do wielkiéj świetlicy,
2905Kędy i dary zniesiono bogate.
Było się Litwie
[383] podziwiać tam czemu,
Bo choć tam złota, srébra nie widzieli,
Ludzióm, orężóm, muróm
[384] się dziwili.
Tam ludzie w szatach żelaznych chodzili,
2910A to żelazo, jak liść cienki kute,
Miękko na ręku, na nogach leżało,
Zda się na każdy marszczek
[385] przystawało.
Wszystko z żelaza, a w Litwie ostremi
2915Kośćmi strzelali na wojnie rybiemi.
I ludzi insza była tam postawa,
Inszy ich język i inne oblicze,
Inszy obyczaj niż w Litwie i Rusi.
I gród ich cudny był; — tak się tam mury
2920Cienkie a silne wspinały do góry,
Tak okna w dziwne wyrzynane wzory;
Błony
[387] jasnemi choć zakryte były,
We wnętrze gmachu słońce przepuszczały.
W środku sklepienie, jak niebo nad głową,
2925Wysoko, śmiało gięło się w półkole,
Żadną podporą nigdzie nie wstrzymane.
Ściany różnemi jaśniały barwami;
Tam drzewa na nich, tam zamki widziałeś,
I ludzkie twarze zaklęte, milczące.
2930Aż Linko patrzał na te cuda długo,
I rzekł do Swarna — To duchy robiły,
Człowiek by tego żaden nie dokazał. —
Ale Wargajło kiwał siwą głową,
Nic nie rzekł, ale niczém się nie dziwił.
2935Dwóch w białych płaszczach szło ku nim rycerzy,
I posłów z sobą do Mistrza wezwali;
Bogate suknie posłowie wdziéwali,
A sługi, niosąc Mindowsowe dary,
Szli z niemi, kędy
[388] Mistrz ich oczekiwał.
2940Na wielkiéj sali, gdzie widno
[389] jak w polu,
Bo słońce okny wchodzi w nią wielkiemi,
Farbując na nich promień w barwy różne,
Mistrz w krześle siedział wysokiém, złoconém,
W żelaznéj zbroi, przy mieczu bogatym,
2945I w białym płaszczu, w złoconym szyszaku,
Na którym czarne pióra powiéwały.
Na piersiach czarny nosił krzyż na zbroi,
Płaszcz drugim krzyżem znaczony na boku,
Długi włos ciemny barki mu pokrywał,
2950I broda gęsta na piersi spływała.
Dokoła niego rycerze z mieczami,
W białych też sukniach, z czarnemi krzyżami,
Daléj zakonni bracia w czarnéj szacie,
Niemieckie pany i knechtowie zbrojni.
2955Weszli posłowie i skłonili głowy;
Swarno chciał mówić, lecz litewskiéj mowy
Mistrz nie rozumiał; Wargajło więc mądry
Słowa starszego Niemcowi tłumaczył.
— Panie! mówili, Mindows ci przysyła
2960Dary, a z niemi przyjaźni ofiarę;
Żąda on od was pokoju, przymierza,
Sąsiedzkiéj zgody, sojuszu bratniego.
Stańcie mu dzisiaj od Rusi w obronie,
A on wam stanie, gdy k niemu skiniecie.
2965Towciwiłł zdrajca zmówił się z kniaziami,
Wojuje Litwę, bierze nasze grody,
Z Inflant mu brat twój, kniaziu, dopomaga.
Lecz cóż Towciwiłł dać wam, panie, może?
Obietnic wiele, pokłony, nadzieje,
2970Śpiéwa on pięknie, lecz nie zniesie jaja.
Ubogie kniazię na Połocku siedzi,
A Litwę kraje, jak swoją częstuje.
Mindows jéj panem, bądźcie wy z nim lepiéj.
Oto wam dary przysyła w zadatek —
2975Da wam z swych skarbów, wydzieli z swéj ziemi,
Tylko mu wroga spędźcie natrętnego.
Towciwiłł pana swojego raz zdradził,
I was on zdradzi, gdy siły nabierze.
Mindows wam rękę daje, daje szczérze,
2980A kto na wielkim Kniaziu się zasadził,
Nie będzie wiary swéj w niego żałował. —
Mówił, a Mistrz go wysłuchał spokojny,
Dary on wdzięcznie od Kniazia przyjmował,
Za przyjaźń bratnią od serca dziękował.
2985— Cóż, rzekł, gdy Mindows poganin, przymierza
Mieć z nim nie możem, prawa nasze bronią.
Towciwiłł przyjął chrzest niedawno w Rydze,
Brat nasz, i jego trzymamy jak brata.
Nie wzgardzim dary, przyjaźnią sąsiada,
2990Ale za wiarę tylko wojsko nasze
Wyjść może w pole i bić się z wrogami.
Znak, który widzisz na piersiach wyryty,
Znak to jesl wiary i chorągiew boju;
Gdzie on, — dłoń nasza, gdzie są insze bogi,
2995Póki sił stanie, my tych ludów wrogi;
A pan wasz, Mindows, uczciż krzyż ten święty?
Zwali bałwany
[390]? przyjmie chrzest z swym ludem?
Naówczas oręż nasz jemu w obronie,
I cały Zakon za Mindowsa staje. —
3000Mówił, a posły milczeli; do ziemi
Wzrok się ich skłonił, z głowy schylonemi.
I stary Swarno po chwili odpowié.
— Mindows nie wiedział warunków przymierza.
Całemu kraju
[391] rzucić ojców wiarę!
3005To jedno, co pójść w niewolę swych wrogów.
Miałby się z ludem zaprzeć starych Bogów,
Których dziadowie, pradziadowie czcili?
Nie, Mindows tego nigdy nie uczyni,
Choćby miał kraj swój postradać i życie! —
3010— Wam to on mówił? — spytał Mistrz spokojnie.
— Mówił?! rzekł Swarno — nie, nie mówił słowy
[392],
Lecz trzebaż na to przestrogi i mowy?
Możeż inaczéj Mindows odpowiedziéć? —
Milczeli wszyscy. Mnich jakiś do ucha
3015Szeptał Mistrzowi tajemnicze słowa.
Długo Mistrz słuchał, potém odpowiadał,
Zwoływał drugich, umawiał się, radził;
A choć Wargajło nastawiał im ucha,
Mówili jakimś językiem zza morza,
3020Którego nawet i on nie rozumiał.
Aż stała rada. Mistrz powstał i rzecze —
— Dzięki za dary, ja sam z odpowiedzią
Do Nowogródka jutro z wami śpieszę;
Bezpieczneż drogi i pewne są szlaki? —
3025A Linko rzecze — Nie bójcie się, kniaziu!
Na moją brodę — lasami przejdziemy,
I włos nie spadnie wam, nikomu z głowy.
Jeśli jedziecie z słowami pociechy. —
Śpieszcie, na Bogi, bo Rusin zażarty
3030Na Nowogródek szarańczą się sunie,
I nie czas może będzie posiłkować,
Gdy tylko grodu zgliszcza zastaniemy! —
— Jadę więc, Mistrz rzekł. — Daniłło do domu
Pociągnął z łupem: głód i ciężkie mrozy
3035Gnały go ostrzéj niźli wroga strzały.
Teraz nie straszny, a gdy Mindows zechce,
Nigdy Daniłło strasznym mu nie będzie. —
Słysząc to posły, wznieśli ręce w górę,
I Bogóm swoim dziękowali głośno,
3040I kniaziu Mistrzu
[393] za dobrą nowinę.
XVIII
Kto szlakiem leci do Mindowsa grodu?
Jastrząb to leci czy białozor
[394] siwy?
Czy krucy
[395] lecą, czy kawki i sroki?
Bo czarno, biało i szaro migocą,
3045Pstremi machając nad sobą skrzydłami.
Nie białozory, jastrzębie i kruki —
W białych to płaszczach Mistrz jedzie z Krzyżaki,
A czarne suknie z białemi płaszczami
Jak skrzydła wieją, wiatrem uniesione.
3050I Mindows patrzy, a nie wié, czy wrogiem,
Czyli
[396] mu jadą w goście przyjacielem.
Ludem swym wały obsypał, a wrota
Stoją zaparte drągami przed niemi.
Aż stary Swarno przed Mistrza poskoczy
3055I skinie swoim, że z drużbą
[397] Mistrz jedzie.
Otwarli wrota. Sam Mindows w podwórcu
Kniazia Andrzeja, dając rękę, witał.
Rozkazał sługóm
[398], by ucztę gotować,
I jak rodzonych Krzyżaków przyjmować.
3060Rzekł, spełnion rozkaz. Wnet ogniska wielkie
Niecą na zamku, beczki miodu niosą,
I całe woły pieką się u ogniów,
Dla knechtów, służby i Niemców drużyny.
Nigdy tak Litwin wroga nie przyjmował.
3065Dawniéj on mieczem Zakon mniszy witał,
Dawniéj kładł stosy, by palić rycerzy; —
Teraz najstarsze wytoczył im miody.
Teraz im łapy opieka niedźwiedzie,
Jelenią pieczeń przyprawia, szpik żubrzy;
3070Teraz ich głaszcze, teraz im się kłania.
Wielki Mindowsie! gdzież jest pycha twoja?
Gdzie twa nienawiść, gdzie serce, co wczora
Na widok płaszcza białego tak biło,
Wznosiło ręce, lice czerwieniło?
3075Gdzie duma twoja? Wróg pod dachem Kniazia,
Mindows go raczy darami i słowy,
Ledwie że przed nim nie uchyla głowy.
Tak mówią starsi, bajoras, smerdowie,
Ciężko wzdychają na Litwy niedolę. —
3080Na to ci przyszło, Litwo ponękana,
By twoje wrogi z tobą się bratali,
My im pokorni nogi umywali!
O Bogi Litwy! gdzie gniewna twarz wasza?
Czy w niebo teraz, czy na inszą ziemię
3085Patrzysz? Perkunie! Czy gniew twój nas karze
Niewolą, gorszą niewoli sromotą?! —
Tak mówią starsi, bajoras, smerdowie,
Ciężko wzdychając na Litwy niedolę.
A Mindows Mistrza uracza i gości;
3090Na jego twarzy oznaki radości;
Po prawéj Niemca przy sobie posadził,
Bliżéj od ognia, na miękkiém wezgłowiu;
Coś mu po rusku gada, szepcze w ucho,
I dłoń podaje, i marszczy się groźnie,
3095I znowu czoło jasno wypogadza.
Patrzają Kruhlcy, dziwią się i smucą.
— Kiedyż to Mindows tak był z Niemcem zgodny?
On, co gdy dawniéj dotknął obcéj dłoni,
Jak gdyby węża spotkał, rękę sciskał
[399],
3100Gniew buchał słowy, gniew oczyma tryskał.
I dzień tak cały razem z sobą siedzą,
I drugi mija, jeszcze Niemiec w zamku;
Trzeci się kończy, koni nie siodłają.
A Mindows chodzi po swojéj świetlicy,
3105Czoło namarszczył, brwi zsunął, wzrok wtopił,
Duma głęboko, co mu Niemiec powié.
W głowie przewraca, za serce się chwyta,
I czasem ręką, jak gdyby odpychał,
Miota od siebie, to znowu spokojny,
3110Siedzi i duma. — Bajoras, kniaziowie
Sami nie wiedzą, co w Mindowsa głowie.
A Mistrz mu mówił, zaraz dnia piérwszego —
— Kunigas! z tobą nie będzie przymierze,
Póki ty w swojéj pozostaniesz wierze.
3115Myśmy tu przyszli, by pogan nawracać,
I krzyż wbić u was, połączyć was z sobą.
Porzuć swą wiarę — wyrzecz się swych Bogów.
My twoi, Kniaziu, bracia, sprzymierzeńce
[400]. —
Mindows się wzdrygnął i odskoczył zrazu.
3120— Ja! to uczynić! niech zginę z mym ludem! —
Mistrz umilkł, znowu — Nie będzie przymierza,
Rzekł mu; — z pogany
[401] prawa drużyć
[402] bronią.
Pójdziemy walczyć. Cóż zyskasz? Mindowe!
Co roku będziem twą Litwę plądrować,
3125Zwiążem się z Rusią, z wszystkich stron uderzym.
Nie dziś, to jutro na Mindowsa tronie
Siądzie Towciwiłł, naszym chrztem obmyty. —
— Towciwiłł zdrajca — rzekł Kunigas w gniewie;
On po mnie! Nigdy! prędzéj Świętą Rzekę
3130Wróbel wypije; prędzéj dłonią morze
Wyczerpie człowiek, niżli to być może! —
— Sami widzicie, mówił Mistrz powolnie,
Piérwsza wyprawa zbawiła
[403] was ludu;
Zajęte miasta, rozbiegli się wszyscy,
3135Syn twój u wroga; gdyby nie głód z zimą,
Może dziś Daniłł byłby na tym zamku,
Przy tém ognisku grzał się i ucztował! —
Mindows wciąż milczał i brew marszczył czarną.
— Patrzcie, Mistrz mówił, dokoła was krzyże,
3140Dokoła wiara wszędzie Chrystusowa
Kraje twe, panie, sciska
[404] i oblega.
Wszędzie pogańskie skruszono bałwany;
Kniaziowie złote włożyli korony,
Pan nasz, papież ich rzymski błogosławił.
3145I wszyscy, jedném związani przymierzem,
Razem idziemy. — I cóż wasze Bogi?
Alboż was w chwili nieszczęścia broniły?
Bóg nasz jest większy, nasz Bóg, Bóg to świata,
Jeden na wszystkich, a to Jego znamię! —
3150I wskazał na krzyż, — wszystkie siły złamie.
Nasz Zakon, Kniaziu, dowodem jest temu,
Z czemeśmy
[405] przyszli, co dziś jest, co będzie.
Czemuż się wasze Bogi nie broniły,
Gdy w Prusiech
[406] końmi targano bałwany,
3155Gdy święte gaje niszczyła siekiera?
Lepiéj by było iść wam z całym światem,
Nie przeciw światu targać się całemu,
Samiście jedni pozostali w błędzie.
Papież nasz, wiarę gdybyście przyjęli,
3160Ześle obrońców, da wam przyjacieli,
Na waszą głowę da koronę złotą,
Taką, o jaką ruski Daniłł prosi,
Jaką ma polski król, inni królowie.
Bóg nasz da mądrość, bogactwo i siłę,
3165
Bóg nasz, — Bóg wielki, Bóg nasz, — Bóg jedyny! —
— Słuchaj mnie, Niemcze! rzekł Mindows po chwili,
Jam się urodził w niéj, wyrósł, wychował,
Wiara z krwią w ciele, po mych żyłach płynie,
3170Wiara, to dusza, która żyje we mnie. —
Znam Bogi moje; oni życie drugie
Dadzą po śmierci, z ojcy
[407] w Wschodniéj Ziemi! —
— To nasz Bóg daje, rzekł Mistrz, wieczne życie,
A waszych Bogów kłamliwe są słowa.
3175Widzieliżeście wracające duchy?
Nieśliż wam ztamtąd
[408] nowiny dziadowie?
Nasz Bóg sam zstąpił na ziemię strapioną,
I sam swą wiarę na sercach zaszczepił. —
Mindows go słuchał. — Nigdy! rzekł z rozpaczą.
3180Lud mój za swoje da się posiec Bogi
[409],
Lud ich nie rzuci, ja ich nie porzucę!
On powié — Bogów opuścił — my jego.
Stanę się nędznym żebrakiem, tułaczem,
A Poklus
[410] ducha przez tysiączne wieki,
3185Za straszną zbrodnię, w Pragaras
[411] piec będzie. —
A dnia drugiego Mistrz u ognia znowu
Wczorajszą począł z Kunigasem mowę.
O! gdyby nie Ruś, gdyby nie strach wroga,
Mindows by mieczem usta mu na wieki
3190Zamknął, i przerwał nienawistne słowa.
Teraz zwalczony milczał, słuchał Niemca,
Choć jego słowa na duszę padały,
Jako grad pada na pola złocone.
Lecz wieczór, kiedy z rogiem miodu w ręku,
3195Weselszy, śmielszy, o swoich wyprawach
Jął mówić dawnych, o Ryngoldzie ojcu,
Mistrz nie śmiał słowa wtrącić do rozmowy.
Mindows by jego nie poszczędził głowy.
Z Mistrzem był czarny mnich jego Zakonu;
3200Mowę litewską dobrze on rozumiał;
Christjan
[412] mu imię, był Mindowsa wieku,
Ale go więcéj życie w murach zjadło,
Niż boje Kniazia; bo lice miał blade,
Twarz chudą, oczy głęboko zapadłe,
3205I włos już siwy srébrzył się na skroni.
Mnich był pokorny, cichy i łagodny,
Nie znał on gniewu, nie namarszczył twarzy,
Obelgi równo z łagodnemi słowy
Przyjmował milcząc i schylając głowy.
3210Już dnia drugiego on za Mistrza mówił,
Często Mindowsa zaczepiał o wiarę,
Jéj tajemnice, pochodnią wymowy,
Objaśniał ciemnym oczom poganina.
A Xiężna
[413] Marti, słuchając, wejrzenia
3215Zwrócić nie mogła, ani ust otworzyć,
Bo słowa jego szły prosto do duszy,
I w niéj jak pieśni najmilsze dźwięczały.
Kiedy Chrystusa malował im Boga,
I śmierć męczeńską, i życia ofiarę,
3220Ona płakała, przeklinając zbójców,
Gdy Mindows dziko uśmiéchał się tylko.
Nieraz on mowę przerwał Christjanowi,
I chrześcijańskiemu
[414] urągał się Bogu;
Naówczas Marti, w dół spuściwszy oczy,
3225Jakby za męża swego się wstydziła.
A Christjan, jakby nie słyszał słów jego,
Znowu spokojny nawracać poczynał;
Znów Marti oczy ku niemu się wzniosły,
I podziwieniem, ciekawością tlały.
3230Już dnia trzeciego Mistrz żegnał Mindowsa;
Kunigas jeszcze nie puszczał od siebie.
— Powiedz mi, rzecze, co będzie z przymierza? —
— Przyjm naszą wiarę, Mistrz mu odpowiedział,
Lud twój na wieki wybawisz i siebie.
3235Patrz, wszyscy wkoło już się w krwi obmyli,
Ty jeden jeszcze sam zostałeś z sobą.
Przyjm wiarę naszą — ona daje siłę,
Człowieka wznosi, niepożytym
[415] czyni,
Uczy odwrócić i znosić niedolę —
3240Wrogóm przebaczać. — Co? Mindows zakrzyczał,
Wrogóm przebaczać?! O, zła wiara wasza;
Przebaczyć! żeby z słabego się śmieli! —
— Tak, przerwał Cbristjan; Bóg nasz, — Bóg dobroci,
Krwawéj ofiary nie pragnie od dzieci,
3245Chce szczęścia wszystkich, zgody i pokoju. —
Bogi twe złe są, im z ludzi ofiary,
Im krwi potrzeba — Perkun wasz najwyższy
Jedną ma rękę zawsze w piorun zbrojną —
Nasz ręce łaski, przebaczeń ma pełne,
3250Nasz sam za lud swój na krzyżu umiérał,
I w chwili zgonu zabójcom przebaczył.
Kto wasze Bogi? — bezduszne bałwany,
Ręki
[416] ludzkiemi, przez was samych kute;
Nasz Bóg i wody, i te drzewa stworzył,
3255Które wy czcicie. — O, nawróć się, panie!
Tysiące ludu wyrwiesz z szpon złych duchów! —
— A gdy się ochrzczę, wy mnie wspomożecie?
I wrogów moich wygnacie ode mnie? —
— Tyś nasz naówczas, rzekł Mistrz, my swą siłą
3260Zasłonim ciebie, a ojciec nasz z Rzymu,
Wszystkim swym synóm dotknąć cię zabroni. —
I Mindows zamilkł, dumał niespokojny.
— Cóż, rzekł, gdy wiarę mych ojców porzucę,
Co lud mój powié, co rzekną sąsiedzi?! —
3265Że Mindows zdrajca, odstąpił swych Bogów,
I szyję poddał pod stryczek Zakonu. —
— Nie! Mistrz mu Andrzéj, ty większy niż kiedy,
Sławniejszy będziesz od swych przodków, panie!
Wstyd prawdę rzucić, by się fałszu chwytać,
3270Lecz nie wstyd błędy dla prawdy porzucać.
Pomyśl o wielki, o mądry Mindowe,
Jak na twém czole królewska korona
Pięknie by, jasno nad Litwą świéciła —
Jakbyś był wielkim monarchą i królem,
3275Gdybyś szedł z nami, ze światem szedł całym.
Cóżeś ty teraz? — Jak wyspa wśród morza,
Sam we swych błędach, od ludów zachodu,
Wiarą jak tamą i murem się grodzisz. —
Na was, na pogan, jak na zwierzę dzikie,
3280Z całego świata na wojny zwołują,
A nikt wam ręki, przymierza nie poda!
Ty zechcesz — skiniesz, i Litwa za tobą
Pójdzie, jak poszła Ruś za Włodzimiérzem
[417],
Jak Lachy poszli z królem Mieczysławem
[418].
3285I tamtych królów naród błogosławi,
Świat czci ich cały, kości ich wielbione
W świątyniach leżą, przed Boga obliczem;
Dusze ich stoją u Boga na niebie —
W koronie światła, szczęśliwości, sławy!
3290Tobie, Mindowsie, przystało być Litwie,
Czém byli Rusi Olga
[419] z Włodzimiérzem,
Polsce Dąbrówka
[420] z Mieczysławem królem. —
Mówił Mistrz, Marti z siedzenia powstała,
I nieruchoma pojąc się słuchała,
3295A rękę męża podejmując z wolna,
Mistrzowi z swoją w milczeniu podała.
A Mistrzu
[421] w oczach radość zabłysnęła.
— Przyjmiesz więc wiarę? o litewski królu! —
3300Spytał raz jeszcze. Marti powiedziała —
— Przyjmiem ją, panie, przyjmiemy ją z ludem. —
— Przyjmę, tak! przyjmę, rzekł Mindows Mistrzowi,
By wrogi pożyć, położyć pod nogi,
I zdeptać, zniszczyć, stratować, jak podłe
3305Robaki, co mi duszę wyjadają. —
Mnich Christjan klęczał, modlił się za pogan,
Modlił się płacząc, by ich Bóg oświécił,
I chęć im dawszy, dał władzę pojęcia
Tajemnic wielkich, dał cnoty téj wiary.
3310Wiedział jak ciężko rozstawać się z wiarą,
Co głaszcząc wszystkie zwierzęce popędy,
Dogadza zemście, rozkoszy nie broni;
Wiedział, jak ciężko zwlec skórę, co wrosła
Na duszy w latach siły i młodości. —
3315Modlił się, wiedząc, że cudu potrzeba,
Ufając, że Bóg da cud jego modłóm.
A gdy wstał, twarz mu świéciła radością,
Siły uczuciem, niebieską nadzieją.
Jął im tłómaczyć
[422] wiary tajemnice,
3320A Bóg go natchnął, że słowy jasnemi,
Jak słońce w pół dnia, szedł prosto w ich dusze.
Sam Mindows często ponury wzrok zwracał,
I zadziwiony słuchał mnicha długo,
A Marti w duchu już wiarę Chrystusa
3325Przyjęła była — Jéj Christjana mowa,
Nigdy się ciemną i długą nie zdała,
Zawsze pragnęła; gdzie rozumu siły
Słów nie dognały, serce zbiegło z niemi.
I święte słowa przyjęły się w duszy,
3330Jak ziarno w płodną rolę wyrzucone;
Ledwie jéj łono obejmie nasienie,
Krzew już zielony wybił się nad ziemię,
Rośnie, rozrasta, ku niebu podnosi,
I kwitnie barwy oczóm rozkosznymi,
3335I owoc słodki ustóm ludzkim daje.
XIX
W dwie strony lecą wieści rozczochrane:
Jedna z posłami litewskiemi jedzie
Na zachód, o chrzest prosić u papieża,
I ludy wita braterstwem w Chrystusie;
3340Druga po Litwie szérzy się, za sobą
Niosąca postrach, łzy i narzekanie,
Bo Mindows Litwie chce niemiecką wiarę
Narzucić, stare ojców zwalić Bogi.
Słyszy i drży lud, i z zgrozy truchleje,
3345Słyszą i lecą z tą wieścią kapłani;
A kędy
[423], stając na grobach olbrzymów,
Ludy zwołają, by w nich wzbudzić wiarę,
Wszędzie lud bieży z pałającą piersią,
I klnie Mindowsa, Niemców i Krzyżaki;
3350Na kości ojców, na ojców mogiłach,
Świętą przysięgą wiąże się, że skona
Wprzódy, niżeli uklęknie przed krzyżem.
Daléj i daléj wieść na Litwę bieży,
A kędy zajdzie, spokojność wyżenie
[424]
3355I łzy zostawia, strach zostawia blady. —
A wejdaloci z wierzchołka kurhanów,
Głosy wielkiemi lud z puszcz wywołują.
Dymią się po wsiach ofiarne ogniska,
Kozły ofiarne i kury padają.
3360Krwią ich skropiony lud z obliczem smutném,
Wraca się modlić Kobolóm swéj chaty.
Jaćwież usłyszał o Mindowsa zdradzie,
I Jaćwież przysiągł dać pod miecz niemiecki
Prędzéj swą głowę, niż przed krzyżem skłonić;
3365Pożegnał żonę, precz odepchnął dzieci,
Porwał za oszczep, siedzi w chaty progu,
I czeka walki, i Niemców wygląda.
Na Żmudzi świętéj nigdy burza letnia,
Co zwali lasy, wybije zasiewy,
3370Tyle łzów
[425], jęku, strachu nie wzbudziła,
Ile wieść straszna, że Mindows chrzest bierze,
Że posły ciągną do
Krewy[426] za morze,
Prosić, ażeby krzyż wbił ponad Litwą.
Wstrzęśli się wszyscy, a starcy mówili —
3375— Perkun nasz wielki, on spuści pioruny,
I noga Niemców nie wyjdzie ze Żmudzi. —
A wejdaloci szli rokując klęski,
Strasząc ich głodem, wojnę powiadając,
Ziemi trzęsienia, straszne wód wylewy,
3380Burze, pioruny, na niewierne ludy.
I drżeli wszyscy. Bajoras po zamkach,
Kunigasowie, starszyzna, lud wiejski,
Każdy drżał; wiary, którą wyssał z mlékiem,
Nie chcąc do piersi przyrosłéj odrzucić.
3385Tylko po zamkach na Rusi granicy,
Od Lachów brzegu, od niemieckiéj strony,
Starsi, co dawno z obcemi drużyli,
Co żony sobie chrześcijanki brali,
Jednakiém
[427] okiem na wszystko patrzali,
3390Czekali, myśląc — co z ludźmi, to z nami! —
Lecz nigdy jeszcze od stu lat nie było
Tylu pobożnych u dębu w Romnowe,
Tylu nad morzem u Znicza Praurimy,
Tylu u brzegów świętych rzek i jeziór
[428],
3395Tylu po starych gajach poświęconych,
Nigdy się tyle ofiar nie składało
W ręce kapłanów, nigdy u ołtarzy
Tyle się ogniów dzień i noc nie tliło.
Świątyń się mury tłumem opasały,
3400U brzegów rzeki, pod wierzby staremi,
Siedzieli starzy, nad Litwą płakali,
Młodzi na ojców mogiły wchodzili
I cienia dziadów na pomoc wołali.
A burtynikas z gęślą od wsi do wsi
3405Szli, wyśpiéwując swoje
dajnos[429] stare.
Kędy się gęśla ozwała, co żyło,
Biegło na głos jéj, jakby żegnać chcieli
Pamięć lat starych, która w pieśni żyje!
A Litwa była jak wielkie ognisko,
3410Kiedy je wodą kobiéta zaleje;
Na chwilę spadną płomienie, i czarny
Dym się podniesie, zwijając kłębami —
Wnet buchnął płomień silniejszy niż wprzódy.
XX
Był w on czas w Żmudzi kunigas, Mindowsa
3415Blizki
[430] pokrewny, Trojnata miał imię.
Nigdy z innemi na stryjowskim zamku
Chleba, w gościnie korząc się, nie prosił.
Aniś go widział na wojnie z innemi
U boku pana, na pańskim obozie.
3420W lasach głębokich, jak zwierz przeżył dziki
Młodość zieloną. Tylko na głos rogów,
Ze swoim ludem sam jeden się gonił;
Gdzie wojna była i krew lać się miała,
Sokołem padał, odlatał sokołem
[431].
3425Cudzéj nad sobą nie uznawał władzy,
Nie cierpiał pana — on sam panem sobie.
Nieraz Mindowsa szeptali dworacy,
Że Trojnat z wojskiem nie idzie z innemi,
Że na dwór jego bić czołem nie śpieszy. —
3430Lecz on był wszędzie, gdzie rogi zagrzmiały,
Dnia się nie spóźnił na pobojowisko.
I Mindows dumę synowca
[432] szanował,
Ani go na dwór ku sobie przywołał,
Dani corocznéj nie liczył tak ściśle.
3435Znać bał się — może kochał po kryjomu.
A Trojnat żył tak zamknięty w swym grodzie,
Dzieląc czas łowy, wojną, odpoczynkiem,
Przed ogniem swoim dumając domowym,
Lubiąc posłuchać
burtyników śpiéwa
[433],
3440Nieraz wieczory, nieraz nocy
[434] całe,
Dumał na łokciu oparty, gdy siwy,
Ślepy mu starzec nócił
[435] dziadów pieśni;
A wówczas piersi wznosiły się w górę,
Oko paliło, za oszczep porywał,
3445Wstrzęsał
[436] rękami, zębami zazgrzytał,
Niemców klnąc, Lachów, Tatar
[437] i Rusina.
Lecz niczém jego dla Lachów nienawiść;
Prędzéj Rusina ugościł wesoło,
3450Niźli na widok Niemca się utrzymał.
Jak psy żebraka, Niemca nienawidził,
Czuł go z daleka i wstrząsał się groźny,
Nie słuchał mowy, nie patrzał postawy,
Dość mu, że Niemiec, ażeby był wrogiem.
3455I Niemcy rękę Trojnata już nieraz
Przez zbroje stalne
[438] na karkach poczuli;
Nieraz on nowe grody ich popalił,
Wyciął załogi i mury rozwalił,
Nieraz ich w lesie wytropiwszy ślady,
3460Napadł znienacka w pierwospy
[439] na braci,
I krwawe łoże usłał dla uśpionych.
A nigdy złapać nie dał się Krzyżakóm,
Z zasadzek jak wąż uchodząc zpod
[440] trawy.
Wielka też była Krzyżowych nienawiść
3465Ku Trojnatowi; trzykroć z całą siłą
Szli pod gród jego, trzykroć go palili.
Zorali gruzy i potrzęśli solą;
I trzykroć jeszcze wzniósł się zamek nowy.
Jak gdyby szydząc z krzyżackiéj potęgi.
3470Trojnat z połockiéj powrócił wyprawy
I znowu dumał przy ogniu domowym,
Gdy wieść, co Litwą biegła niewstrzymana,
Na progu jego zamczyska upadła.
— Mindows się Bogów litewskich wyrzeka,
3475Mindows niemiecką przysiągł przyjąć wiarę.
Zatrząsł się Trojnat i za miecz pochwycił,
Łuk swój na plecy, procę wziął do pasa,
Spalił ofiarę Kobolóm zamkowym,
I konia dosiadł, i poleciał w Litwę.
3480Po drodze pytał, bo wieści nie wierzył,
A wszędzie płacząc lud mu odpowiadał.
— Posły Mindowsa już poszły na zachód.
Mistrz Andrzéj długo w Nowogródku gościł,
Przyjazne dłonie z Mindowsem złączyli;
3485Przyobiecał mu pomoc przeciw Rusi.
Już mnichy
[441] idą po Litwie z krzyżami,
Już palą dęby, święte łamią gaje,
A z wierzchu bramy nowogródzki Kobol
Upadł na ziemię i rozbił się w druzgi
[442]. —
3490Słysząc to leciał Trojnat prędzéj jeszcze;
Piekło go w piersi, ręka silna drżała,
A koń, co pana głos i myśl rozumiał,
Jak jeleń sadził przez knieje i bory,
Przepływał rzeki, na góry się drapał,
3495Nie stanął spocząć, nie odwrócił głowy,
Aż gdy stanęli u bramy zamkowéj,
Zsiadł Trojnat, wstrząsnął zasępione czoło,
Spójrzał
[443]. Mnich czarny na podwórcu siedział,
A wkoło niego gmin
[444] stojąc ciekawy,
3500Słuchał spokojnie nauk nowéj wiary.
W duszę Trojnata jakby Poklus
[445] rękę
Zanurzył ostre utopiwszy szpony —
Chciał ubić mnicha, — niepojęta siła
W miejscu go wryła i rękę wstrzymała.
3505Wtém starszy smerda czołem mu uderzył,
I do Mindowsa prowadził świetlicy.
Trojnat czarnego klnąc pominął mnicha.
W progu komnaty Mindows stał ponury,
I oczy ich się w milczeniu spotkały.
3510Trojnat Kobola u drzwi próżno szukał,
Nie znalazł, spójrzał, i za miecz u pasa
Chwytając, groźno spytał Kunigasa.
— Cóż to? czy Niemcy Litwę zwojowali?
Czyś ty niewolnik, czy niemiecki sługa,
3515Że czarnéj sowie hukać tu pozwalasz,
Na swoim zamku, Kniaziu, w uszy twoje? —
Nic nie rzekł Mindows, lecz okiem go zmierzył,
I ręką dał znak, ażeby umilknął.
— Milczéć nie będę, rzekł mu Trojnat dumnie;
3520Słyszałem wieści, wieścióm nie wierzyłem,
Chciałem sam ujrzéć, ujrzałem oczyma,
Dotknąłem ręką — i jeszcze nie wierzę.
Mindows więc wiarę swych ojców zaprzedał,
Mindows się zakuł w złocone kajdany,
3525Mindows to czyni! I lud swój, jak stado,
W ręce rzeżnika, na śmierć zaprzedaje! —
A Mindows jeszcze milczał uporczywy,
Ciągnąc Trojnata, do środka świetlicy
Weszli, a Żmudzin wciąż gniewny gardłował —
3530— Na drzewo mnicha, co pod twoim bokiem
Śmié lud od Bogów litewskich odwodzić;
Czyliś zapomniał, żeś syn Ryngoldowy,
Czy krew niemiecka w twoich żyłach płynie?
3535Czy matka twoja z psem się całowała,
Gdy ciebie, zdrajco, na świat wydać miała?
Tyś to, czy nie ty, niewolnicy synu,
Nadziejo Litwy, nieprzyjaciół strachu —
Mów, kto cię przywiódł na występek taki? —
3540Mindowsa oczy już gniewem pałały,
Już usta sine kołysząc się drżały.
— Jam to, zakrzyknął, ja jeszcze Mindowe!
A kto mnie nie zna, po ręku poczuje,
Żem ten sam jeszcze, co mych braci pożył!
3545Jam sprzymierzeniec Krzyżaków, a pan wasz.
Jutro bałwany litewskie wywrócę,
A kto niemieckiéj nie chce przyjąć wiary,
Niech idzie z ojcy do Wschodniego Kraju,
Starym się Bogóm ode mnie pokłonić!
3550Jam to, Trojnacie, lecz nie pogan kniaziem,
Królem litewskim Litwy chrześcijańskiéj.
Wielki
Bóg chrześcijan
[446] oświécił mnie z góry,
Precz wygnał Bogi Litwy z duszy mojéj! —
Mówił, a Trojnat do miecza się chwytał.
3555— To prawda, prawda! wielkim krzyknął głosem,
Prawda, żeś zdrajca, niewolnicy synu!
Prawda i prawda, że cię Litwa cała,
Zaprze jak wroga, jak obcego sobie,
Prawda, że głową nałożysz przymierze!
3560Spełnią się słowa i kara nie minie. —
— Wziąść
[447] go i zabić! — zakrzyczał Mindowe.
— Mnie zabić — mojéj krwi nie brakło jeszcze?
Zawołał Trojnat — nowym Bogóm swoim
Miłą z litewskiéj krwi chcesz dać ofiarę.
3565Weź, zabij; po to przyszedłem do ciebie,
Ażebym prawdę usłyszał z ust twoich,
I śmierć z twéj ręki odniósł, bym najpiérwszy,
Ojcóm twym poszedł twą zbrodnię zwiastować!
Zabij mnie — alboż trudno ci krew swoją
3570Przelać, wszak braci, wszak stryja zabiłeś,
Wszak się na klęski, na zbójstwa rodziłeś,
Wszak od Ryngolda stosu do téj chwili,
Krew Litwy lałeś wodą bez ustanku.
Zabij — Lecz słuchaj. — Litwa wre już cała:
3575Dziś moja, jutro twoja padnie głowa —
Jechałem, wszędzie płacz słyszałem tylko,
Przysięgi na śmierć, spiski na twą głowę —
Myślisz, że łatwo odwrócić od wiary?
3580Każ być sosnami; gdy się staną niemi,
Litwa się ochrzci i rzuci swe Bogi —
Myślisz, że łatwo odwrócić od wiary!
Widzisz tę rzekę, co do morza płynie;
Zawróć ją nazad, niech się w górę toczy!
3585Myślisz, że łatwo spędzić gmin groźbami!
Nie; my nie chcemy pokoju z Niemcami,
Niemieckiéj wiary, niemieckiéj opieki! —
A ręka, która tknie się naszych Bogów,
Wprzódy niż one zwali się na ziemię:
3590A głowa, co się przed krzyżem pochyli,
Pod krzyżem krwawa upadnie z tułowu
[448].
Ja dziś, a ze mną jutro Litwa cała,
Do wrót twych będzie tą groźbą stukała —
I przyjdą wszyscy: starce
[449], żony, dzieci,
3595Piérwszy raz z prośbą, — ty wzgardzisz prośbami,
Drugi raz z groźbą, — groźby nie usłuchasz;
Trzeci raz z mieczem, — po twą głowę, Kniaziu! —
Mówił — lecz w więzach ostatnie już słowa,
Pieniąc się, skończył; bo na znak Mindowsa,
3600Pętlę na szyję niewolnik narzucił,
I ciągnął z sobą w ciemnicę głęboką.
— Twoje proroctwo pełni się na tobie,
Złowróżby
[450] ptaku, co mi śmierć zwiastujesz! —
Krzyczał Kunigas. — Lecz miecz Ryngoldowy
3605Nie tknie podłego niewolnika głowy —
Jutro lud ujrzy obnażone ciało,
Krukom na pastwę na wałach rzucone,
A kto z groźbami wybierze się do mnie,
Pójdzie się wprzódy z twym trupem poradzić. —
3610Wrzał długo Mindows; i ledwie świt ranny,
Słońce z kąpieli wschodzące zwiastował,
Kunigas stał już przed wroty
[451] ciemnicy,
A lud zwołany napełniał podwórzec.
Czemuż tak nagle lice mu pobladło,
3615Trzęsą się ręce, wargi posiniały.?
Wściekle się rzuca i ludzi rozbija? —
Czemuż tak szybko od zamkowéj wieży,
Do swéj świetlicy rozjuszony bieży?
Czemu nie każe zuchwalca ukarać?
3620A lud powoli szemrząc nazad płynie?
Trojnata nié ma, nié ma u wrót straży,
Uciekli nocą, a w lochu na ścianie
Stryczek pozostał tylko i siekiera.
XXI
Gdzie Trojnat leciał? — po Litwie, po Żmudzi,
3625Leciał na siwym koniu, w każdém siole
Stawał, i ludzi zwoływał w gromady,
Starców z siwemi głowy i brodami,
Młodych i dzieci, i córki, i żony.
I w każdém siole żal wielki rozpalał,
3630I w każdém siole klął Niemców przed ludem,
Jątrzył na mnichów, na Mindowsa zdrajcę —
Do wrót każdego zamczyska zatrąbił,
Za chleb gościnny płacąc im nadzieją.
Za nim, jak w lesie za pożarem idą
3635Płomień i dymy, szedł zapał, nienawiść —
Kobiéty u nóg bożyszczów
[454] płakały,
I kędy przeszedł, lud do walki wstawał.
A Trojnat pędził, gdzie święte Romnowe,
3640I stare dębu wznoszą się konary;
Chciał przed Allepsem, uchylając głowę,
Na bój śmiertelny wziąść
[455] błogosławieństwo;
Zbliżał się, ujrzał wielkie ludu tłumy,
Gwar, szum i krzyki usłyszał z daleka.
3645Ponaglił konia i u murów stanął.
Lecz się nie spodział takiego widoku; —
W starém Romnowe Krzyżacy gościli,
Konie ich piły z Świętéj Rzeki wodę,
A przeciw dębu, w rozbitym namiocie,
3650Mistrz Andrzéj z mnichy i pany
[456] ucztował.
Trojnata twarz się krwią i łzami zlała,
Miecz mu zastękał i ręka zadrżała,
Zsiadł z konia, w tłum się mieszając zebrany,
Patrzał i jęczał — Co tu Niemcy robią?
3655Po co tu przyszli? Zkąd
[457] te Litwy tłumy? —
I wejdaloci, jak żołnierz pobity,
Pierzchają, włosy rwąc, targając szaty,
Na ziemię bladą upadają twarzą,
Płaczą i jęczą, i klątwy strasznemi
3660Oczy Perkuna chcą zwrócić ku ziemi.
— Ojcze! rzekł Trojnat, wstrzymując ewarte,
Ewarte, co go znał od lat dziecięcych —
I u was Niemcy! Czego lud się zbieżał?
Na Bogi, powiedz, zkąd
[458] płacz ten i żałość? —
3665— Widzisz, rzekł Kapłan, Bogi opuściły
Litwę występną, skarały nas Bogi!
Niemiec na Prusy stąpił jedną nogą,
A drugą podniósł, oczekując chwili,
Gdy na litewskiéj postawi ją ziemi.
3670Chwila ta przyszła! Mindows zaparł Bogi,
Dawno już kapłan z krzyżackiego grodu,
Chodził do starca Allepsa tajemnie,
Dawno już wieści szérzyły się straszne,
Że Krewe wiarę swoją chce porzucić,
3675Pójść służyć Niemcóm, ołtarze wywrócić!
I nikt nie wierzył, tak jak nikt nie wierzy,
Z pogodnych niebios że piorun uderzy.
A prawda była!! Alleps zaparł wiarę,
W Krzyżaków ręce dał święte Romnowe.
3680Posłowie jego z białą laską biegli,
I lud zwołali, nie na święto stare,
Nie na ofiary! — na widok sromotny! —
Mówił i płakał gorzką łzą ewarte,
Oczy drżącemi zasłaniał rękami.
3685Aż zpod
[459] namiotu wyszli w płaszczach białych
Krzyżacy zbrojni, i szli pod dąb święty,
Przed którym zgasły ołtarz wywrócony
Leżał na ziemi i dymił resztami.
Lud płakał wszystek, ręce załamywał,
3690I kary tylko wyglądał od Bogów,
Czekając, rychło zatrzęsie się ziemia,
Rychło pioruny z nieba nań uderzą,
Wyleje morze i słońce zagaśnie,
I wichry wściekłe nad głową zahuczą. —
3695A była cisza i jasna pogoda,
I wpośród jęków górowały śpiéwy,
Któremi chwałę Bożą opiéwali
Chrześcijańscy
[460] mnisi, a szereg ich czarny,
Z krzyżem szedł z wolna ku dębu
[461] świętemu.
3700Tu Alleps stary, ze srébrzystą brodą,
W sukni zakonnéj, na piersi krzyż biały
Niosąc, szedł z niemi milczący i blady.
Lud ujrzał Krewe i jęk się podwoił,
I śpiéw zagłuszył, i popłynął w niebo,
3705Jak gdyby z serca jednego wyleciał
Przez jedne usta, tak silny, tak jedny! —
Umilkły tłumy, siekiery błysnęły,
Trzy razem dębu stary pień podcięły.
Lud płakał milcząc, kiedy Bogów twarze
3710Padły strzaskane na święte ołtarze;
A gdy do końskich ogonów wplątane
Perkuna, Pokla
[462], Atrympa olbrzyma
Posągi, jęły wlec się po téj ziemi,
Któréj świéciły opieką lat tyle,
3715Padł wszystek czołem, i łzami swojemi
Ziemię chciał obmyć, któréj Bogi tknęły.
A dąb stał jeszcze, choć go stal niemiecka
Ostremi zęby szczerbiła powolnie.
Wtém okrzyk wielki nad ludu głowami
3720Wzniósł się w powietrze, radośny
[463], zwycięzki
[464].
CudKapłan, co święte podrąbywał drzewo,
Stał ranny. Ostrze nań się obróciło,
I krew płynęła, a Litwa wołała —
— Boga chciał zabić, boska moc skarała! —
3725I mnisi stali w zdumieniu i trwodze,
Aż jeden wyszedł, stanął wyżéj ludu,
I rzekł, ku niebu twarz wznosząc natchnioną —
— Chrystusie Panie! wspomóż sługi Twoje,
Okaż, żeś prawdą — uczyń cud ludowi!
3730W imię Twéj matki, ucznia najmilszego!
Uczyń cud, Panie! Świętym krzyżem Twoim
Żegnam tę ranę; niech niebieska siła,
Co trędowatych, ślepych uzdrawiała,
Na nas niegodnych zleje się — o Panie! —
3735Modlił się klęcząc nad zranionym bratem,
Aż rana krwawa zamknęła się sama. —
Naówczas okrzyk dał się słyszéć drugi —
— Wielki
Bóg chrześcijan
[465], wielki
Bóg — wołali.
Wnet drudzy sami siekiery porwali,
3740I z czarnéj kory obnażone drzewo,
Coraz to szérszą szczerbą się rozwarło,
Zachwiało — z hukiem padając na ziemię.
— Tak padną wszyscy poganie, rzekł kapłan.
Tak padnie wiara fałszywa, tak padną
3745Wrogi bezsilne pod naszemi stopy!!! —
I Niemcy wszyscy wesoło wskrzyknęli
[466],
A Trojnat dopadł konia, i ze zgrozą
W Litwę poleciał z krwawą łzą na oku.
3750Żadna człowiecza moc jéj nie przełamie.
Na próżno ziemscy przeciw niéj mocarze
Stawiają mury, odgrodzą się wałem;
Leci z powietrzem, lud ją wciąga z tchnieniem,
Wysysa z mlékiem, we snach się nią poi,
3755Nie znając, w duszy przeczuwa ją swojéj.
I padną mury, wały się rozsypią,
Prawda zwycięzka
[467] wejdzie ponad ludy!
Bo Bóg śle prawdę, idzie siłą bożą,
A przed nią króle, mocarze się korzą.
3760Przed nią padają trupami zuchwali.
I wejdzie wszędzie, i wszystko obali.
Tak szła na Litwę Chrystusowa wiara:
A choć ją chwasty zarosłą wiecznemi,
Choć ją znalazła przed Bogi leżącą,
3765Cześć i ofiary bałwanóm niosącą,
Choć fałsz wiekami puścił w niéj korzenie,
I wrósł na sercach, i zapełniał dusze,
Życie przesiękło
[468] nim i tlało całe —
Bóg chciał, Bóg skinął, i wszystko upadło:
3770Bałwany konie rozniosły w doliny.
Święte się gaje na ziemię zwaliły,
A głowa wiary, Krewe chrztem obmyty,
Szedł lud nawracać, niosąc krzyż na piersi.
XXII
Pogodne niebo nad Litwą świéciło,
3775A w Litwie pełno łez i płaczu było,
Bo stare Bogi skruszył miecz krzyżacki,
Bo starą wiarę z serc ich chciał wygonić.
Już świętych gajów, jeziór
[469] i strumieni
Czcić zabroniono — I ognie pogasły
3780
Kiernowskich
[472] świątyń zaparte podwoje,
W Zantir
[473] krzyż wbity, ramiony czarnemi,
Panuje z dala spustoszonéj ziemi.
W Rikajoth ołtarz zburzyli Krzyżacy,
3785Na Świntorozie Znicz pogasł odwieczny,
I pusto, głucho; jak zajrzysz daleko,
Płacz tylko widać, jęki tylko słychać.
A na mogiłach, nocą, syny płaczą
Wspomnienia ojców, których nie zobaczą;
3790Kobole z chat swych schowali pod strzechy,
Kryjąc się dla nich z ofiarą ubogą.
A w Nowogródku dzień już wielki świta,
Dzień chrztu, dzień sławy; na Mindowsa głowie
Spocznie korona, którą Rzym mu skronie
3795Ozdobił, miłym nazwawszy go synem.
I pełen zamek rycerzy i gości,
Niemców i mnichów: z dalekiego kraju
Nieznane szaty, piérwszy raz zdumiały
[474]
Lud widzi, słyszy nieznane języki.
3800A Mindows dumnie wzniósł głowę nad wszystkich,
Z wesołém wrogów powitał obliczem,
I dłoń im podał, którą bił niedawno.
Niemcy, o zgrozo! patrzą jak panowie,
Rozkazy dają, królują na dworze,
3805Wszyscy posłuszni — bo srogie rozkazy.
— Śmierć nieposłusznym! — rzekł Mindows ponuro.
I mnisi szydzą z litewskiego ludu,
Palcem, jak bydlę, Litwę pokazują,
Wołają, patrzą, i jak zdechłe zwierzę,
3810Nogą popchnąwszy, zewsząd opatrują.
Lecz w sercu Litwy jest nienawiść jeszcze,
Jest zapał jeszcze, tleje ogień skryty.
Biada wam, mnisi, co niosąc krzyż boży,
Duchu Bożego na sercu nie macie.
3815Biada wam! Bóg się zaprze sług niewiernych,
I pokalanéj nie przyjmie ofiary.
Mistrz Andrzéj siedzi z Mindowsem w świetlicy,
A podle niego, na ławie, pisarze
Na skórach białych piszą jakieś słowa,
3820Które im Krzyżak cedzi od niechcenia.
Piszą i piszą — Mindows zamyślony
Słucha, nie słyszy, bo słów nie rozumié.
Patrzą świadkowie, pismu się dziwują —
A co w tém pismie
[475], oni nie pojmują.
3825Mistrz Andrzéj chytrze, szydersko się śmieje,
Niekiedy spyta Mindowsa nawiasem,
I znowu słowa pisarzóm swym rzuca,
Jak gdyby kości dla psów wygłodniałych.
— Daliście wiele, rzekł na koniec, Kniaziu:
3830Żmudź całą, Karszow i Wejzeńskie włości,
Wangę, Szaławją, lecz na cóż to liczyć?
Dzięki wam, Kniaziu! Zakon za twą duszę
Wiecznie się modlić, wspominać cię będzie.
I warta darów królewska korona,
3835Błogosławieństwo od ojca papiéża.
Na domiar darów, jeszcze daj nam jedno —
Macie dwóch synów, Ruklę i Repikę,
Trzeci w zakonie u Rusi, nie liczę,
Bo umarł światu i oddał się Bogu.
3840Kto wié, co leży w czarném czasu łonie?
Kto wie, jeżeli zamrzecie bez dzieci? —
Mindows się porwał — Co, Mistrzu, mówicie?
Bez dzieci!!! przecie synów dwóch u boku —
— Bóg to wié jeden, co wam przyszłość chowa.
3845Tém bardziéj, niczém obietnica wasza;
A dowód serca ku nam pozostanie —
O serce tylko chodzi nam, o panie!
Powiémy ojcu naszemu papiéżu
[476] —
Patrz, jak syn młodszy kocha swoich braci —
3850Patrz, pisze, jeśli bezdzietny dni swoich
Dokona w Bogu — dziedzictwo nam całe
Zostawi swoje, byśmy Bożą chwałę
Mnożyli po nim, i wiarę krzewili.
Mindowsie, Królu! — daj nam dobre słowo. —
3855Wzgardliwie Mindows twarz swoją odwrócił,
I ręką machnął, jak gdyby się godził.
Wnet Mistrz pisarzu
[477] nieznanemi słowy
Jął sypać gęsto, długo, i pod pióry
Sczerniała skóra. Jak ziarna na rolę,
3860Padały słowa, przyszłością nabrzmiałe. —
A Mindows milczał, na wszystko zezwalał. —
Co mu się stało? Niepojęta zmiana!
Mindowsże
[478] to był, wróg Niemców zajadły,
Mindows, co Prusy pustoszył od młodu,
3865Co Kurów sobie pociągnął od wiary,
I nowe stawiał po zgliszczach ołtarze? —
Onże
[479] to teraz kornie schylał głowę,
I rękę, co go cisnęła, całował?? —
Południe było, a niebo pogodne,
3870Czyste, nad grodem Krywiczan świéciło.
W dolinie tłumy zebrane szemrały —
Litwy bajoras, kunigas, smerdowie,
Prosty lud, gwałtem z starych puszcz przygnany,
Czekał chrztu, którym pokropić go miano.
3875W godowych szatach nawróceni stali,
Lecz smutne twarze, od wstydu czerwone,
Na ziemię patrząc, posępnie spuszczali.
Wpośród nich mnisi chodzili, co słowy
Niepojętnymi dla tłumu mówili. —
3880A miecz krzyżacki i krzyżackie zbroje,
Gęsto błyskały nad zwalczonych głowy.
W środku wysoko usłane siedzenie
Dla Króla Litwy i Królowéj stało —
I ołtarz przed niém, nad którym krzyż złoty,
3885Świécił odbitym słonecznym promieniem.
Ze wrót zamkowych wyszedł szereg długi,
I wił się jak wąż złoty po dolinie,
Aż sparł o stopnie królewskiego tronu.
Na tronie z Martą siadł wielki Mindowe,
3890Na prawo Andrzéj Mistrz Krzyżacki staje,
Dokoła w strojach świetnych Marszałkowie,
Starsi Zakonu, i Henryk Chełmiński
[480],
I arcybiskup Rygi, i mnich Christjan
[481].
Powstał nareście
[482] Mistrz i czytał zwoje,
3895Zamorskich krajów językiem pisane,
A wszyscy stojąc w milczeniu słuchali,
I jedni tylko wiedzieli Krzyżacy,
Co ojciec z Rzymu napisał do syna.
Biskup wnet Henryk do chrztu stał ubrany,
3900Mistrz wiódł Mindowsa i Marti Królowę,
Przed ołtarz święty, do łask bożych zdroju.
Lecz próżny obrzęd — gdy uchylał głowę,
Sercem niezgięty, stał jeszcze Mindowe
I nie pojmował znaczenia téj wiary,
3905Któréj wyznawcy zostawał imieniem —
Stał, dziko patrzał, szemrał przysiąg słowa,
A wzrokiem tonął w dalekiéj przestrzeni,
I myślą tonął w przyszłości pochmurnéj.
Lecz nie tak Marti białą wzięła szatę,
3910Ona i duszę czystą nią okryła,
Ona na krzyż ten z przestrachem patrzyła,
I kiedy głowę schylała przed Bogiem,
Duszą upadła przed Jego obliczem.
Mindows znów wstąpił na tron swój złocisty,
3915Przed którym teraz tłum się cisnął ludu.
Bajoras i czerń
[483] kropiono i chrzczono,
Lecz chrzest tak padał na zamknięte dusze,
Jako deszcz pada na skały wysokie,
3920I spływał po nich, nie dawszy im życia.
Posłuszni stali do świętych obrzędów,
Z pogańskiém sercem, z starą pogan duszą,
Milcząc ponuro, poglądając dziko.
Niejeden oczy gdy podniósł na mnicha,
3925Szukał na próżno oręża przy boku,
Procy u pasa macał niecierpliwy.
Nie było w tłumie radości okrzyków,
Gwarów wesołych, rozjaśnionych twarzy —
Długie milczenie wisiało nad niemi,
3930Tęsknota skrzydły tuliła szaremi. —
Znów do Mindowsa wstąpili kapłani,
I poświęconą nieśli mu koronę;
Berło błyszczące w prawicę mu dali,
Olejem świętym czoło pomazali,
3935Błogosławionym mieczem przepasali.
Lud patrzał na to i milczał zdumiony,
On miecz pojmował, nie pojął korony.
OmenPtakWtém spójrzą w górę, — ujrzeli nad tronem,
Jak kruk się czarny unosił powolnie,
3940Krakał złowrogo, długo toczył wkoło,
Ozwał się jeszcze i pociągnął w lasy —
I przyleciała kukułka i siadła,
Siedémkroć, siedząc, smutnie zakukała,
Jakby za siedém lat śmierć zwiastowała,
3945I nie widzieli wróżb mnisi, rycerze,
Którzy Christjana
[485] biskupem święcili,
Nie widział Mindows, co dumnie piastował
Ciężką koronę na wzniesionéj głowie —
I nie widziała Marti, któréj dusza
3950Radością nowéj wiary zajaśniała;
Ale lud widział i szemrał po cichu,
I pluł na wróżby i patrzał zpode
[486] łba
Na Niemcy, Króla, ołtarz i biskupa.
Wtém wstrząsł się Mindows, i z czoła korona
3955Padła na głowę Mistrzu
[487] Andrzejowi,
Padła i ciężko skronie mu zraniła,
I wpół rozbita na ziemię stoczyła.
Pobledli wszyscy; — lecz już czas na ucztę,
Znowu sznur długi do zamku się ciągnie;
3960I idą wszyscy w podwórce, gdzie stoły
Czekają gości, gdzie pod namiotami
Stary miód złotą wyléwa się strugą.
Pusto na tronie i pusto w dolinie,
3965I kraka, skrzydły żeglując czarnemi —
Kukułka kuka, a
peleda[488] z lasu,
Jak dzwon żałobny, wolno się odzywa,
I psy Mindowsa smutnym wyją głosem.
XXIII
Jak dawniéj rzeki do morza się toczą,
3970Juk dawniéj morze bije się o brzegi,
Jak dawniéj niwy zieloność przybiéra,
I drzewa szumią, i ptacy
[489] śpiéwają,
Jak dawniéj Litwie wschodzi roku ranek,
Wiosna zielona z wieńcami na głowie,
3975Jak dawniéj śpiéwa kukułka na lesie,
I sokoł
[490] biały toczy pod chmurami,
I sroki siedząc na płotach szczebiocą!
Jak dawniéj wszystko — a Litwa nie stara,
Inne w niéj wszystko — bo inna w niéj wiara.
3980Bogi, upadłe na ziemię, nie wstały,
I wejdaloci w tłumach zaginęli,
I świątyń mury mchem obrosłe stoją,
I wywrócone nie dymią ołtarze.
Wąż tylko, dawny mieszkaniec podziemia,
3985Z starą
raupuże[491] w swojéj został chacie,
Ostatni z dawnych Litwy Bogów żywy.
Nié ma świąt starych na Litwie wesołych,
Nié ma Kobolów ponad chaty drzwiami,
I krew ofiarna nie leje się więcéj.
3990A Litwin smutno spoziéra i wzdycha,
Wspomina lata niedawno ubiegłe,
I nad drewnianym pługiem zamyślony
Stoi na polu, łzę ręką ociéra,
Na swoich dziadów mogiły spoziéra,
3995I myślą z niemi pobratać się leci,
On, co ich więcéj nigdy nie zobaczy,
Bo im zaparte wrota chrześcijan
[492] raju.
Na miejscu świątyń czarne stoją krzyże,
Które ze strachem pomijają ludzie.
4000I stary tylko
sigonota[493] czasem
Siądzie na zgliszczu, wyciągając rękę,
W imię dawniejszych Bogów o jałmużnę
Prosząc przechodnia bojaźliwym głosem.
Smutno na Litwie, jakby po potopie,
4005Co wszystko stare pochłonął z wodami,
I uniósł w bezdnie do przeszłości morza.
Smutno na Litwie; i pieśni smutnemi,
Stary burtynik przeszłość przypomina,
A śpiéw mu płynie jak jedno westchnienie,
4010Jakby jęk jeden, jakby ciągłe łkanie.
Smutno na Litwie: Krzyżak od Mindowy,
Za kawał złota, co mu ciśnie skronie,
Wziął żyzne włości, poddanych tysiące.
Już nowe grody na Litwie powstają,
4015I czerwonemi mury się podnoszą;
Dumnemi szczyty wybiegły do góry,
Jak duszą chciwą Krzyżak nad sąsiady
[494].
I nie dość Niemcóm w tych krajach panować,
Które im na łup odrzucił Mindowe,
4020Gdzie lud krwawemi milcząc płacze łzami,
Nie dość im co dzień głębiéj miecz zapuszczać
W łono litewskie; najpiękniejsze ziemie,
Jak owoc z drzewa otrząsać dla siebie,
Nie dość, że co rok szérzéj się rozsiedli,
4025Że co rok słabszy Mindows, powolniejszy,
Oddaje więcéj poddanych i kraju,
Nie dość — panują jeszcze w pańskim dworze,
Piérwsi nad wszystkich. Mistrz rozkazy daje,
Mistrz szydzi z Króla, grozi mu, i nieraz,
4030Widziano w Litwie niemieckich rycerzy
Dumnie goszczących, jakby w swoim domu. —
Coż Mindows? czyli zardzewiał do boju?
Czy czarownego dali mu napoju,
Co siły wziął mu i męztwo
[495] osłabił?
4035Czy wstydu swego i hańby nie widzi?
Czy ludów swoich jęczenia nie słyszy?
Czy tak mu dobrze w krzyżackich okowach,
Jak źrebcu
[496] w stajni, przy niepróżnym żłobie?
Czyli zapomniał na Ryngolda ojca?
4040Czy się już nigdy w duszy poganina,
Nie ozwie dawna młodych lat piosenka?
Coż Mindows?? Mindows na swym zaniku siedzi,
Złotą koronę zamknął w skarbcu swoim,
Zniewagę swoją w głębinie swéj duszy;
4045Milczy i duma, i pokorny słucha
Co dzień dumniejszych, silniejszych Krzyżaków:
I nieraz jeszcze śle im złote dary,
Starszemu w Rydze i w Marij-grodzie
[497],
Z darami śle im miłéj drużby słowa,
4050I milczy, siedzi, i spokojny duma;
A kiedy spójrzy na bojarów twarze,
To czoło zmarszczy i oczy odwróci,
Bo każda twarz mu wyrzutem milczącym,
Bo z ust się każdych przekleństwa spodziéwa.
4055I w nocy cichéj huknienie
peledy[498],
Krakanie kruka strachem go przejmuje,
Na drzwi skrzypnienie z siedzenia się zrywa,
Miecza od pasa i ręki od miecza
We śnie nie zdejmie. I sen mu powieki
4060Tuląc, udręcza, na piersi usiada,
A jak sęp piersi szarpie, drze i krwawi.
I milczy, siedzi, słucha niespokojny,
I śle podarki Mistrzu
[499] krzyżackiemu,
A nad swym ludem, jak nad pardew
[500] stadem,
4065Wisi jastrzębiem z rozpiętemi skrzydły,
Ze krwawém okiem i ostremi szpony. —
Łzami cichemi lud przeszłości płacze
[501],
Z pokorą nagiął zakrwawioną szyję,
Po któréj Krzyżak szydząc stąpa dumny —
4070I milczą wszyscy, patrzą i czekają;
A burtynicy starą pieśń śpiéwają,
Wywodząc z piersi spleśniałe wspomnienia.
Śpiéw ich cichemi kończy się proroctwy —
— Dawna nam wiara, dawne czasy wrócą. —
4075I lud powtarza wzdychając — powrócą. —
Lecz próżno czeka i patrzy daleko —
Bo nic nie wraca — tylko Krzyżak leci,
I płaszczem białym, złotą zbroją świéci!
A w nocy ciemnéj, nieraz na mogiłach,
4080Lud się gromadzi, by ojców wspominać. —
Nieraz tam stare bojary się schodzą,
I
kunigasy razem z czernią
[502] płaczą —
Nieraz wieść głucha wpośród nich upadnie,
Jak kropla rosy — Ale wejdzie słońce,
4085I rosa — nazad do nieba powróci. —
Smutno na Litwie, bo Niemiec w niéj panem,
Smutno, bo Mindows, nie Mindows już stary,
Nie syn Ryngolda, — Niemców wychowaniec,
Niemców niewolnik, co lud swój zaprzedał
4090Za garstkę złota — za pokoju chwilę. —
Jak dawniéj rzeki do morza się toczą,
Jak dawniéj morze bije się o brzegi,
Jak dawniéj niwy zieloność przybiéra,
I drzewa szumią, i ptacy śpiéwają.
4095Jak dawniéj Litwie wschodzi roku ranek,
Wiosna zielona, z wieńcami na głowie,
NiewolaJak dawniéj śpiéwa kukułka na lesie,
I sokoł biały toczy pod chmurami,
I sroki siedząc na płotach szczebiocą —
4100Jak dawniéj wszystko — lecz Litwa już inna,
Z Litwy uciekły, — swoboda, wesele!
Dla Niemców teraz otwarta gospodą,
Dla Niemców niwy w zieloność się stroją,
Pola złotemi powiéwają kłosy,
4105Dla Niemców zdroje czystéj wody płyną,
Ptacy śpiéwają, gaj cienisty szumi —
I wszystko dla nich — Litwa dla nich cała,
Służebną dziéwką Zakonu została!!
XXIV
Płynęły lata; próżno Litwin patrzał,
4110Nic na gościńcu nie widać mu było;
Na próżno czekał i zemsty, i boju,
Karmił się wieścią, nadzieją fałszywą —
Dziś przyszła, jutro wiater ją odnosił,
A zawsze Krzyżak Mindowsa był panem,
4115A zawsze Mindows Krzyżaka był sługą,
A zawsze stękał lud w jarzmie na karku.
W Trojnata zamku smutek, cisza głucha;
Trojnat się więcéj z Żmudzi nie wychylił,
Rozpuścił sługi i pochylił głowę.
4120Siedział u ognia martwy, nieruchomy,
Czekał, wyglądał, rychło stos położą,
Poślą do ojców, do Wschodniego Kraju.
Więcéj on nie był na Mindowsa dworze,
Więcéj się z swego nie wychylił grodu.
4125Dokoła Żmudzią Krzyżacy owładli,
I on dań płacił i cierpiał, że z okna
Krzyż widział, wbity na staréj mogile,
Czerwony zamek na świątyni zgliszczu,
I miecz zardzewiał i łuk się rozciągnął,
4130I procę myszy pogryzły w kawałki.
On nie wziął więcéj ni miecza, ni łuku.
Nawet na łowy nie wyszedł z zamczyska —
I nikt go więcéj nie widział na Litwie.
Stary burtynik, towarzysz od młodu,
4135Z nim razem tylko pozostał na zamku;
On mu pieśniami wskrzeszał świetne czasy,
On życie jeszcze nadzieją w nim trzymał,
On ciężkie dzisiaj przeszłości wspomnieniem
Goił, zmazywał; i Trojnat w milczeniu
4140Słuchał Nergesa, a gdy głośniéj kiedy
Zaśpiéwał pieśni boju i zwycięztwa
[503],
Zaśpiéwał śpiéwem jaśniejszéj przyszłości,
Naówczas Trojnat przez okna otwarte
Wskazywał nowy Niemców gród czerwony.
4145Wskazywał miecz swój, rdzą czarną okryty,
Na łuk rozpięty, rozsypane strzały,
I choć nic nie rzekł, Nerges go rozumiał.
— Umrzéć nam tylko, Trojnat mawiał smutnie;
Więzy za twarde, nic ich nie pokruszy.
4150Niemcy nam w środek wpili się do duszy,
Oni panami i Litwy, i Żmudzi —
Kto wié, dziś może lub jutro starego
Pana téj ziemi, zpod
[504] dachu na słotę
Krzyżak wygoni z kijem za jałmużną.
4155Kto wié, czy przy tém ognisku ja długo
śmierci wyglądać i konać tak będę!
O, biada Litwie, Żemajtys, Kuronóm!
Obcy pan nasze dziedzictwo najechał.
Cóż jemu Litwa? czém on jest dla Litwy?
4160Ona mu polem boju i gonitwy —
On dla niéj wilkiem — z struchlałego stada,
Głodną paszczęką po jedném wyjada,
A resztę chowa na ucztę jutrzejszą.
Biada nam, biada! Bodajby, Nergesie,
4165Prędzéj powieki zamknąć i nie widziéć
Hańby dzisiejszéj, jutrzejszéj niewoli! —
— Posłuchaj, Nerges stary odpowiedział,
Bogi są wielkie; człek dziś tylko widzi,
A jutra nie zna, jutro w Bogów dłoni.
4170Biada, kto z strachu kona bez nadziei —
Słuchaj, kunigas, piosnkę ci zaśpiéwam. —
Nerges łuczynę
[505] do ognia dorzucił,
Rogiem się miodu pokrzepił do śpiéwu,
Starym u nóg swych leżącym ogaróm
[506]
4175Pogłaskał drżącą ręką łby wzniesione.
Wziął swoją gęślę, i Jaćwieżów mową
Taki śpiéw kniaziu Trojnatowi nócił
[507].
XXV
Uten.
Pieśń Negresa
Ponad Święta rzeką, na wysokim stosie,
Kukowojta ciało ligussoni palą,
4180I pieśni śpiéwają, a mieczem młodzieńcy
Od ciała złe duchy krzycząc odpędzają.
I na stos mu kładą — ogary lubione,
Siwego sokoła i konia żmudzina
[508],
I łuk z rogu gięty, i czaszę złocistą,
4185I ostatnią żonę, i żonę najdroższą,
I na stos mu kładą — biały miecz zza morza,
Szczyt
[509] skórą okryty, a złotem nabity,
I pieśni śpiéwają i ducha żegnają,
A pieśń jęki głuszą, żałobnemi śpiéwy,
4190Kobiéty, puściwszy na wiatr złote włosy,
Płaczliwie zawodzą — aż za trzecią puszczą
Widać dymy stosu, słychać jęk i płacze.
Spuścił sokoł
[511] młody ciężką smutkiem głowę,
4195Ręce silne złamał, oczy w łzach pływają.
A łzy to po ojcu; — nie wstyd ich, bo święte,
Świętsze niż ofiary krople krwi czerwone.
— Cóż ja teraz młody, woła, pocznę z sobą!
Żmudź wrogi dokoła pasem otoczyli;
4200Nié ma ciebie, ojcze! Idziesz z białym mieczem
Z Murgami
[512] na wozach gonić się ognistych,
Kunkietojów
[513] słuchać nieśmiertelnych pieśni;
Nié ma, ojcze, ciebie, i Żemajtys
[514] płacze,
Włosy rozpuściła, oczy potopiła,
4205Ręce załamała, stoi we łzach cała. —
I płakał tak rzewnie; kapłani nócili
[515],
A sokoł się biały nad stosem unosił,
I ganiał wróblęta z krzewów wystraszone.
I rzekł mu ewarte — Patrz, Utenie młody,
4210Jeden sokoł tylko, a walczy ze zgrają,
Przed jednym sokołem sta
[516] wróbli pierzchają. —
I w serce Utena odwaga popłynie.
Miecz mu zadrżał biały od gorącéj dłoni.
Aż ojca spalili i tryznę
[517] sprawili,
4215I kości schowali ponad Świętą Rzeką,
Na górze wysokiéj, na zielonym gaju,
Z kamienia na wierzchu zmarłego postawę
[518]
Wykuli i wbili, a lud mu się modli
[519],
I po dziś dzień miejsce Kukowojczys zowie.
4220A Uten szedł z mieczem wojować z Niemcami,
Ale stal ich twarda miękkiéj piersi broni.
Pałka się litewska o zbroję rozbiła,
I co dzień to głębiéj na Żmudzi gościli.
4225Wojował ich Uten i nie dał im rady,
Ustępować musiał przed silne sąsiady,
Aż Niemiec zuchwały w Żmudź zapuścił konie,
I pasał swe stada na żmudzkim zagonie,
I pił z Świętéj Rzeki brudną wargą wodę,
4230I krwią drogi znaczył, wytykał krzyżami,
Aż Utenu tylko dwa zamki zostało,
Dwa zameczki małe na puściznę
[522] całą.
Lud jęczał w niewoli i gryzł swoje pęta,
I czekał, i wzdychał do Żemajtys Bogów
[523].
4235Uten głowę zwiesił, siedział u ogniska,
I patrzał na ogień, jakby na stos własny;
I miecz mu zardzewiał, a nie śmiał do ręki
Wziąść
[524] i pójść na wojnę z Niemcami wojować.
Oj często sokoła wróble oskakują,
4240Póki siedzi w gniezdzie
[525], nad gniazdem wzlatują,
I szydząc świergocą, w oczy zaglądają; —
Ale rozpuść skrzydła, o biały sokole! —
Pójdą wróble stadem na dalekie pole,
Nie zajrzą do gniazda, walki nie wydadzą. —
4245Tak powstał i Uten, z ostatniego grodu
Wyleciał z rozpaczą, ponad Dźwiny brzegi
Biegł na koniu białym z bojary wiernemi,
A przed nim pierzchały knechtów liczne stada,
Jak wróble pierzchają przed białym sokołem,
4250Jak biegą
[526] zające przed czarnym ogarem.
Poszedł Uten z mieczem, ciął Niemców, i krzyże,
I zamki popalił, załogi wymorzył,
I wyrzezał knechtów, wypalił na stosach;
I Żemajtys znowu kosy
[527] zaplatała,
4255W wianek się zielony do niego ubrała,
I znowu śpiéwali w Kiernach pieśń wesołą,
A Uten na Żmudzi szczęśliwie panował,
Gród założył nowy nad jeziora brzegiem,
A Niemiec w swéj norze siedział przelękniony,
4260I na świat już biały nie pokazał głowy. —
*
Kunigas Trojnacie! tyś białym sokołem,
Co nad Litwą z Żmudzią powiéwasz skrzydłami,
Ty siedzisz na gniezdzie
[528], a wróble świergocą,
Ty siedzisz i słuchasz; lecz rozpuść swe skrzydła,
4265Pierzchnie tłum przed tobą, zadymią ołtarze,
I Niemiec na stosie ofiarą zgoreje,
I duchy się ojców we Wschodniéj Krainie
Z syna rozradują i sił mu dodadzą.
O Kniaziu Trojnacie! tyś Żmudzi sokołem;
4270Uderz w białe skrzydła, leć nad Litwę starą,
Znów Litwa warkocze zaplecie wesoła,
I w zielony wianek białą skroń ustroi;
I bojary
[529] — głowę szłykami nakryją,
I panem nad Litwą całą cię ogłoszą.
4275O Kniaziu Trojnacie! po co na twém gniezdzie
[530]
Śpisz lata tak długie, mieczu
[531] rdzewiéć dawasz
[532]?
Czas tobie poleciéć, czas już krew przeléwać.
O Kniaziu! nie słyszysz łzów
[533] i narzekania;
Bogi
[534] same znaki do boju ci dają.
4280Ziemia się zatrzęsła, Udegita
[535] stary,
Złoty miecz na jasnem wywiesił ci niebie,
Co nocy promiennym miga ci warkoczem
I do walki wzywa, walkę przepowiada.
Na zamki krzyżackie piorun bije boży.
4285Próżno swoim Bogóm ofiary składają,
Własne Niemców Bogi próśb ich nie słuchają.
O Kniaziu Trojnacie! dość tobie spoczynku,
Dość już rdzy na mieczu, dość łez na téj ziemi,
Rozpuść białe skrzydła, broń twojego ludu.
4290O Kniaziu Trojnacie! nie słyszysz jak huka
Nad Krzyżaków zamkiem
pełeda[536] wśród nocy,
Kukułki kukają, kruki czarném stadem
Krążą nad murami, śmierć im wróżą rychłą.
Weź za miecz twój biały, zapal wojny stosy,
4295I lud twój powstanie, pobieży za tobą,
I trupy krwawemi pomścisz Bogi twoje.
XXVI
Słuchał go Trojnat, i oko błyskało;
Znać w duszy pieśń mu burtynika grała,
Ale za miecz swój nie pochwycił jeszcze,
4300Nie wstał ze skóry i odrzekł powolnie —
Nie mnie sokołem, nie mnie być mścicielem;
I ja, i miecz mój, obydwaśmy
[537] starzy;
A Krzyżak w piersi Litwy rękę trzyma,
I jéj wnętrzności i życie wydziéra.
4305
LenistwoGdzie lud, co stanie do walki z Niemcami,
Gdzie są oszczepy do krwawego boju?
Oszczepem woły w pługu popędzają,
Łuki spalili na miejscu łuczywa
[538].
Pokój im smaczny i jarzmo niemieckie,
4310Bo w chatach siedzą i dzieci kołyszą,
I złote kłosy na polach zżynają. —
— O, nie, rzekł Nerges, Kunigas Trojnacie!
Ty siedzisz w gniezdzie
[539] sokolim wysoko,
I tyś nie widział, co się w Litwie dzieje.
4315Stoją oszczepy, łuków nie spalono,
A żnąc na polach nie pieją
[540] wesoło.
Schylone karki, posmucone dusze,
Bo gdzie są Bogi, gdzie nasze ołtarze??
Drżą, lada chmurka z nieba się ukaże,
4320Aby ich Perkun nie wybił swym grzmotem;
Niemiecka ziemia, ochrzczona mieczami.
O, nie! na Litwie, Kniaziu, nie wesoło,
I róg bojowy, gdy z jednéj rubieży
4325Na wojnę wyzwie, głos jego przebieży
Przez puszcze Litwy, przez rzeki i góry.
Cały lud wstanie, pójdzie i pokona. —
Chciał mówić Trojnat, wtém u drzwi zasłona
Nagle się umknie; trzech odartych ludzi
4330Wpadli ze łkaniem, i do nóg mu czołem.
Porwał się Trojnat — Co wam? ludzie! — rzecze.
— Przebacz! wołali, my niewinni temu. —
— Coż wam przebaczyć? — Podnieśli się z ziemi,
Trojnat ich poznał. — Trzéj to jego słudzy,
4335Trzy dni jak z dary
[541] wysłał ich starszemu
Bratu, co w pruskiéj zamieszkał granicy;
Trzy dni minęły, jak poszli z darami.
Teraz wracali z próżnemi rękami.
I starszy rzekł mu — Szliśmy za rozkazem
4340Na włości Niemców — W lesie nas spotkali
Niemieccy knechci, i wszystko wydarli,
W pęta związali; zaledwieśmy z życiem
Uciekli nocą. —
Trojnat buchnął gniewem.
4345
— Wiedzieliż
[542], czyje od was wydziérali? —
— Stośmy
[543] im razy błagając mówili,
Ale szyderstwy
[544] nam odpowiadali. —
— I pan twój, rzekli, nasz, i co ma, nasze;
Niech dzięki złoży, że jeszcze mu ogniem
4350
I mieczem do wrót starych nie stukamy,
Że nie przychodzim po pogańską głowę. —
— Dość, wrzasnął Trojnat, dość tego, na Bogi!
Lub oni moją, lub ja ich mieć będę!
Konia i sługi!! — zakrzyknął, miecz stary
4355
Porwał ze ściany i wylał ofiarę.
Zdumieni słudzy z daleka patrzali,
Jak szłyk wdział czarny, zbroił się do drogi,
W skórzane wiżos obuł silne nogi,
Lecz słowa więcéj nie wyrzekł; w milczeniu
4360
Nocą wyjechał za zamkowe mury,
Konia ku Litwie gościńcem skiérował.
Uderzył nogą i z wichrem poleciał.
A kędy leciał, jak wiatr liście spadłe
Podnosi z ziemi i ze sobą niesie,
4365
Tak on Litwinów spadłe serca wznosił,
I niósł za sobą na nadziei skrzydłach.
Wszędy po Żmudzi, po litewskich siołach
Radość na chmurnych zabłyskała czołach. —
Trojnat na Niemców prowadzić chciał woje
[545]!
4370
Trojnat ich wyzwał, aby na głos rogu
Stanęli wszyscy pod chorągiew starą,
Znamię
[546] przez
krewów niegdyś poświęcone.
I lud biegł za nim, słowa jego słuchał,
Jako na wiosnę piérwszego słowika,
4375
Jako przed wiosną żórawich
[547] zawodów.
Gdzie tylko słowy w pierś ludu uderzył,
Piersi, jak głośny
lietauros[548], wtórzyły,
I wojną wrzały, i wojnę głosiły.
XXVII
I jechał daléj, jechał bez spoczynku,
4380Trzy dni, trzy nocy; czwartego nad rankiem,
Ujrzał Krywiczan grodu mur czerwony,
Stanął we wrotach, szedł pieszo w podwórzec.
Inny już teraz był zamek Mindowy:
Nie widać łowów, wojny przygotowań,
4385Nie rżą tu konie, nie wyją ogary;
Sokoły młode nie trzepią skrzydłami,
Otroki
[549] mieczów nie ostrzą na progach,
I ciżby nié ma, co dawniéj ochotna
Wszystkiemi wroty do zamku płynęła;
4390Nie słychać głosu probowanych rogów,
Nie widać łupów na wrogach zdobytych,
Ani skór zwierząt na łowach zabitych.
Głuche milczenie na zamku gościło;
Niewielu dworzan przed wroty siedziało,
4395W sinią dal smutnie, ponuro patrzało.
Ogary spały z najeżonym włosem,
Wychudłe; czasem łeb wznosiły czarny,
Smutnie zawyły, i znowu spuszczały.
Zarósł mchem dawniéj gościnny podwórzec,
4400Rzadkiemi teraz deptany nogami.
Milczały ściany, i cisza dokoła,
Jak na zwaliskach spalonego sioła,
Siedziała, palec na ustach trzymając.
Czasem mnich czarny sunął się dziedzińcem,
4405I w ciemnych przejściach, jak duch nocny, znikał.
Czasem się znowu śpiéwy nieznajome
Ze drzwi dalekich ponuro ozwały.
I stanął Trojnat, i zmierzył oczyma
Pustynię — dawną litewską stolicę.
4410— Otoż, rzekł w duchu, co Niemcy zrobili
Z twojego domu, z twéj duszy, Mindowe!
Spętali ręce i duszę spętali;
Każą ci konać w ciszy i pokoju,
W gnuśnym spoczynku, w odludnéj komnacie! —
4415I szedł, i stanął na świetlicy progu,
Gdzie Mindows gnuśniał w haniebnym spoczynku,
Stanął i patrzał. — I toż to Mindowe!! —
Mindows na skórze niedźwiedziéj spoczywał,
Ręce na piersiach założone trzymał,
4420Oczy w ognisko wlepione bez ruchu —
Sam jeden, pusto w komnacie szérokiéj,
Nogi bez wiżos, bok bez białéj broni,
Włos rozpuszczony żałobnie po skroni. —
Nawet ognisko nie jasno pałało;
4425Ledwie w niém główni
[550] dwie zagasłych tlało.
Stanął i patrzał Trojnat, a Mindowe
Usłyszał szelest, podniósł ciężko głowę,
I oczy martwe wlepił w twarz Żmudzina.
— Mindows to? Trojnat zbliżając się rzecze,
4430Mindows to gnuśnie u ognia spoczywa,
Gdy Litwa z Żmudzią, dwie siostry rodzone,
Płaczą i smutną pieśń pogrzebną wiodą.
Mindows to jeden, bez sług, bez przyjaciół?
Wiernego miecza, sokołów, ogarów?
4435Otóż co mnichy
[551] zrobili już z ciebie —
Martwca
[552], co chłodne ciało u ogniska
Grzeje, i czeka stosu i mogiły.
Zapomniał wojny i lęka się wroga!
Tyżeś to Mindows, ów syn Ryngoldowy,
4440Co miecz Ryngolda dźwignąć byłeś zdolny,
Coś swoich braci twarde zwalił głowy?
Tyżeś to, powiedz, czy duch twój tu przyszedł
Na ziemię dawną, obaczyć się z swemi,
I u ogniska rodzinnego płakać?
4445O wstyd ci, hańba, gnuśny Kunigasie!
Pęta na nogach, jarzmo na twéj szyi.
Ty nie śmiész nawet strzęsnąć się, zaryczéć,
Ażeby lasy twój ryk usłyszały,
Ażeby ludy ku tobie przybiegły,
4450I srogie pęta twoje rozwiązały.
O! wstyd, Mindowsie, tobie niańczyć dzieci,
Nie ponad Litwą i Żmudzią panować! —
Sromoto! lud lwój i wiarę przedałeś.
Ziemię twą mnichóm, w kawałki rozdartą,
4455Rozdałeś, jako szatę dla żebraków.
Podły, i nawet krwią nie zajdą lica,
I wstydu nie masz, by ci oblał skronie,
I miecza nie masz zabić się ze wstydu.
A twoi wierni, druhy twoje, Niemcy,
4460Patrz co po Litwie panując zrobili.
Krew rozléwają, niewiasty sromocą,
Dzieci od matek gwałtem wydziérają,
Lud pędzą zamki budować na siebie,
Żelazna pletnia na grzbietach skrwawionych!
4465Ty śpisz, ty siedzisz gnuśny u ogniska,
I jęków drzémiąc nie słyszysz Mindowsie! —
Patrz co twe druhy robią w twojéj ziemi.
Tyś jest niewolnik, oni tu królowie;
Dali ci złotą koronę na głowę,
4470Ażeby oczy nią zasłonić tobie.
Już wkrótce przyjdą i ciebie zakują,
Jak mnie chcą zakuć: obedrą cię z mienia,
Jak mnie odarli. Wierne druhy twoje —
Siedém dni ledwie łupieztwu
[553] minęło,
4475Posłałem sługi do pruskiéj granicy;
Wrócili słudzy z rękoma próżnemi,
Niosąc szyderstwo i odgróżki mnichów.
Powiedz, Mindowsie, wiecznież ty spać będziesz?
Nigdyż już na nich nie dobędziesz miecza?
4480Zgrozo! tyś nie jest Litwin, ty nie pan nasz.
Krew niewolnicy zimna w tobie płynie,
Leniwe zwierzę, co w ciepłém łożysku.
Dajesz bezbronny dusić się ogaróm. —
Mówił, krwią lice Mindowsa się kryło,
4485Wargi mu drżały, i powstał, i szukał
Miecza dokoła, a miecza nie było.
— Na
[554] ci miecz, wołał szydersko doń Trojnat,
Kądziel zapewne mnichy dali tobie!
Nie masz czém nawet ukarać zuchwalca,
4490Co pod twym dachem w oczy tobie pluje.
Na ci miecz, Mindows, lecz umiészże jeszcze
Zwiędłemi palcy za miecz ująć twardy? —
I śmiał się. Mindows budził się z uśpienia,
Niezrozumiałą tłómaczył
[555] się mową.
4495— Trojnacie! rzekł mu, tyś jest wróg Krzyżaków,
Słuchasz złych ludzi; co oni ci winni? —
— Oni niewinni! tak, oni niewinni!
Oni są czyści, wdzięczność im na wieki!
Wdzięczność, że Bogów zrzucili ołtarze,
4500Że nas spętali, że z mienia odarli —
Krew naszą piją, łzy naszemi poją,
Na karkach naszych grody sobie stroją,
I co dzień szmaty ziem twych drą ci nowe,
By je przyłączyć do ziemi Zakonu. —
4505— Oni nam lepszą — dali nową wiarę —
Oni — A Trojnat rwał Mindowsa mowę —
— Nie mów, rzekł — Słowa nie z serca ci płyną,
Wstyd swój chcesz pokryć dziurawemi szmaty,
Wstyd ci, a nie chcesz zeznać swego wstydu,
4510Bo nie masz siły złego już naprawić!
Lecz słuchaj, Kniaziu, słuchaj mnie, Mindowe!
Tyś jeszcze silny; byleś zerwał pęta,
Lud twój się cały popędzi za tobą.
Te ziemie, które z swych krajów oddałeś,
4515Wrócą do ciebie — Ruś ci dam w przymierze,
Prusy przyjętą wiarę znów porzucą,
I one pójdą z tobą, za swe Bogi.
Powstań, o! powstań, rozbudź się, do ręki
Weź miecz Ryngolda i procę Utena;
4520Idź, a gdzie w rogi zatrąbisz do boju.
Co żywe wstanie — dzieci i kobiéty,
Pójdą kamieńmi
[556] ciskając na Niemca!
Wszyscy swe życie za wiarę położą.
Bo po swych Bogach cała Litwa płacze! —
4525I powstał Mindows i ręce otworzył.
— Prawdaż, rzekł — prawda, co mówisz? Trojnacie!
Jest z kim wojować? będzie kim zwyciężyć?
Lud mój czy wstanie, czyli pójdzie ze mną?
— Patrz, rzekł mu Trojnat, widzisz krucze stado,
4530Co na tych gajów opadło wierzchołku?
Cisza w niém, ani śród gałęzi czarnych
Widać już ptaków. Ot jeden się zrywa,
Krzyknął płaczliwie, i z lasu całego,
Chmura się czarna w jedną chwilę wzniosła.
4535Tak lud litewski zerwie się, Mindowsie,
Na jedno twoje ku niemu skinienie.
Oszczepy, łuki wezmą i pobiegą;
A nim trzy razy słońce się obmyje,
Białego płaszcza nie będzie na Litwie,
4540Biały płaszcz będzie mogiły pokrywał. —
— Lecz nim dziesięć kroć słońce się obmyje,
Rzekł Mindows ciężko, od Pregeli
[557], Dźwiny,
4545I białe płaszcze będą w Litwie mściły;
A znowu lud mój w lasy się rozbieży,
Mindows sam jeden w swym zamku zostanie,
Jak kiedy posły wysyłał do mnichów.
I wówczas padnie Mindows i nie wstanie! —
4550— Nie, krzyknął Trojnat — Lachów Tatar straszy,
Pilnują strzechy, nie puszczą z rąk broni.
Ruś twoja, panie, dam ci ją w przymierze;
Kuroni znowu do ciebie się zwrócą,
Prusy swą wiarę i mnichów porzucą.
4555A jednych Niemców łatwo nam pokonać.
O! uderz w rogi, na głos twój przybieży
Tysiące ludu z Żmudzi i Jaćwieży. —
A Mindows dumał i potrząsał głową —
— Nie, nie, Trojnacie, tyś nie poznał ludu,
4560Ty nie znasz Litwy, ty marzysz jak senny.
Lud pójdzie z nami; lecz tęskno mu stanie
Za chatą swoją, spokojem domowym,
I rzuci oręż, i w lasy poleci.
Ty nie znasz ludu. Ruś się czai, czeka
4565Na głos lietaurów, przybieży rozdziérać
Pastwę
[562] gotową. I Lach znajdzie chwilę
Odbiedz
[563] od domów, by Litwę plądrować.
Kuroni zamków krzyżackich się boją.
Prusy swych dawnych Bogów zapomnieli. —
4570— Co mówię, Trojnat rzekł z ręką na piersi,
Na to na dawne przysięgnę ci Bogi.
Jam przeszedł krajem i podsłuchał głosu.
Ja wiém, czém piersi ludu twego biją.
I z Prus mnie nieraz wiater zalatywał,
4575Niejeden Kuron jęczał już przede mną.
Mindowsie! — słowo — a pójdę i wojsko
Spędzę, jak chmury szarańczy straszliwe. —
— Idź, rzekł Mindowe — idź, rób, ja z daleka
Patrzać się będę; kiedy lud mój stanie,
4580I ja z nim pójdę. — Idź, bo tutaj szpiegi
Słów może naszych za drzwiami słuchają. —
Zwrócił się Trojnat, spojrzał poza siebie,
Ale w ciemnościach nic widać nie było,
Tylko z daleka jakby szelest sukni
4585Powlókł się, zginął na ciemnych przedsieniach.
— Pomnij, Mindowsie, tyś rzekł, — pójdę z ludem, —
Trojnat mu szeptał — Ja przyjdę po ciebie,
Nie sam już jeden, z tysiącami ludu —
Pomnij, bo Litwy gdy nie będziesz wodzem,
4590Najpiérwszym swoich poddanych tyś wrogiem.
Ja sam ci strzałę w pierś poślę kłamliwą,
Ja sam ci wydrę twe serce zajęcze.
Pomnij!! — I wyszedł, podwórzec przebiéga,
Na konia siada, w czwał
[564] leci i znika;
4595A Mindows usiadł u ognia i duma,
Piersi mu tchnieniem ciężkiém się podnoszą,
I serce bije gwałtowniéj i chyżéj.
Wtém z bocznéj weszła komnaty Królowa,
Z dziecięciem jedném, co u piersi ssało,
4600Drugie przy matce wesołe igrało.
Weszła, a Mindows nie widział, nie słyszał,
On myślą latał po krwawym już boju.
Aż mały Rukla bliżéj zaświergotał,
I z dumań zbudził Mindowsa wielkiego.
4605Strząsł myśli Mindows, wzniósł głowę, tuż żona
Milcząca stoi, z dziecięciem u piersi;
Patrzy na niego smutnie zamyślona;
I jakby chciała w oczach jego czytać,
Tak wzrok swój śmiało topi w jego wzroku.
4610— Mindowsie! rzekła, jam wszystko słyszała;
Drugi raz zdrajcą ty jesteś, Mindowe!
Raz lud swój, wiarę swych ojców zdradziłeś,
A teraz lepszą chcesz porzucić wiarę,
Teraz chcesz znowu przyjaciół swych przedać
[565].
4615Krzyżacy, Królu, przyjaciele twoi;
Oni koronę dali ci na głowę,
Oni na duszę lepszą wiarę dali.
Rzuciłeś Bogi litewskie bezduszne,
Poznałeś chrześcijan
[566] jedynego
Boga,
4620I znów chcesz zstąpić do fałszu dawnego!
O panie! spojrzyj na tych dzieci dwoje;
Przyszłość im straszną, może śmierć gotujesz —
Za co? Za Bogi z kamienia i drzewa!
Za Bogi, które krew piją, i łzami
4625Poją się, jako najsłodszém
mieciones[567].
Pomnij, że w walkę idziesz z całym światem.
Wszyscy się wezmą za wzgardę swéj wiary;
Ty padniesz, Królu, ty i twoje dzieci. —
I obcy przyjdzie siąść na twą stolicę —
4630Trojnat ci wojnę szepcze, jak wąż w raju,
O którym mnisi uczyli nas biali.
On z wojny karmię
[568] dla siebie wyniesie;
Chce ciebie zrzucić, aby sam królował,
Stanie na piersi twéj, by dosiądz
[569] tronu,
4635I nogą popchnie cię, kiedy upadniesz.
O panie! nad twą ulituj się duszą —
Panie! nad dziećmi ulituj się swemi! —
— Milczeć, kobiéto, i kądziel prząść tobie,
Rzekł Mindows dziko, zgrzytając zębami.
4640Milczéć, na Bogi! lub zmilkniesz na wieki —
Alboż kobiéty uczyć mężów mają! —
Rzekł, i ponurém potoczył wejrzeniem,
I dziécka swego odepchnął usciski,
Wskazując na drzwi, by wyszła, Królowéj.
4645I wyszła Marti, zléwając się łzami,
A jeszcze Mindows pogonił ją słowem —
— Milczéć, kobiéto, i kądziel prząść tobie,
A nie kłaść palców, kędy wrota skrzypią! —
XXVIII
Dzień był niedzielny; z kaplicy zamkowéj
4650Dzwon na modlitwę nowochrzczonych wzywał.
Leci próżno dwakroć, trzykroć się odzywał,
Lud nie chciał słyszeć do modlitwy znaku;
Tylko bajoras z Mindowsa orszaku,
U wrót otwartych, z spuszczonemi głowy
4655Stali, a przy nich Biskup Christjan
[570] smutnie
Na pustą drogę od grodu poglądał.
I łzę miał srébrną na zamgloném oku,
Bo nikt nią nie szedł. A już tydzień trzeci
Próżno zwołuje nieposłuszne dzieci,
4660Próżno tych, których chrztem niedawno darzył,
Łagodném słowem chce utrzymać w wierze.
Lud słów nie słucha, ucieka od niego;
A gdy do dzieci zbliży się Litwinów,
Matki na ręku tuląc je unoszą —
4665Starcy kapłana nie chcą słuchać głosu,
I milcząc nikną w ciemnych numach swoich.
Przyjdzie dzień Pański, próżno dzwon zwołuje,
Milczy gród, milczą okoliczne sioła,
A lud się w puszcze i pola rozbiega.
4670I Christjan płacze nad ślepotą ludu,
Modli do Boga, błaga z niebios cudu. —
Lecz czas nie przyszedł — Bóg modlitwóm głuchy,
I dziś dzwon jęczy dwa razy, trzy razy,
Christjan spogląda, — nikogo na drodze.
4675Na mieście rozruch i wesołe krzyki,
A przed kaplicą kapłan, chłopiąt dwoje,
Kilku bojarów i kilku Krzyżaków.
Mindows przez okno wygląda zamkowe.
Patrzy on drogą; brew, co oko kryła,
4680Wzniosła się w górę, wzniosła, rozmarszczyła.
Gdy na Biskupa spoziéra z wysoka.
Jak śmiéch szyderski przez usta przelata,
I jakby radość w twarzy się maluje.
Christjan podchodzi bliżéj, skłonił głowę,
4685Łzawemi oczy spogląda na drogę,
W pustą kaplicę; — i u Króla wzrokiem
Odstępstwa przyczyn zda się wypytywać.
Kunigas milcząc odrzekł mu spójrzeniem
[571],
Wzruszył ramiony, i gdzie indziéj głowę
4690Zwrócił, gdzieś patrzy w dal na sine góry,
Aż tuman widać na pruskim gościńcu,
I coraz bliżéj, coraz sunie bliżéj,
Christjan nań oczy ciekawe posyła,
Ręce założył, myślą gdzieś ucieka;
4695Widać wyraźniéj wpośrodku tumanów,
Czarnych bachmatów najeżone głowy,
I hełmy czarne, rozsypane grzywy,
Rozsiane szaty jak skrzydła nad niemi. —
Krzyżacy jadą; na sukni, na zbroi
4700Połyska znamię braci, znak zbawienia;
Christjan ich poznał, podniósł ręce w górę,
Dziękuje Bogu, który mu ich zsyła.
W kaplicy pustéj, u świętéj ofiary,
Będzie miał kilku pobożnych słuchaczy.
4705Czwarty raz dzwonek na modlitwę woła,
Ale już na nią, zdjąwszy hełmy z czoła,
Śpieszą Krzyżacy kurzawą okryci —
Mistrz to jest Pruski i Komtur z Ragnety,
I braci kilku, rycerze i knechty.
4710
Mistrz ledwie wyjął ze strzemienia nogę,
Mindowsa słowy, skinieniem nie witał,
Wszedł do kaplicy, ukląkł przed ołtarzem,
Potém dokoła wzrok ciekawy toczył,
I widząc pusto, gdy Christjana zoczył,
4715Spytał go gniewny zdziwioném wejrzeniem.
Biskup w łzach oczy podniósłszy ku niebu,
Opuścił ręce, zwiesił smutny głowę,
I zdał się mówić — Lud opuścił wiarę! —
GniewA w licu Mistrza gniew począł się żarzyć,
4720Oko zpod
[572] powiek wywarło się czarne,
Zbroję żelazną oddech jął unosić,
I płaszczem miotać gniew w piersiach wezbrany.
Pomyślał chwilę, zwrócił się z pośpiechem.
— Komturze! rzecze, weź braci i knechtów,
4725Na gród leć z szablą, napiętemi łuki,
Przypędź niewiernych trzodę do kościoła,
A gdy się oprą, nieposłuszni staną,
Chrzcij krwią i mieczem pogan zatwardziałych. —
Stał Komtur, Mistrz mu dał rozkaz po wtóre,
4730Ukląkł i powstał, na zamek królewski
Szedł wolnym krokiem, jak do swego domu.
Mindows choć widział, choć wszystko usłyszał,
Chociaż się zatrząsł na słowa rozkazu,
I pięść zacisnął, i posiniał cały,
4735Ale nic nie rzekł. — Od okna odbieżał,
Poszedł w głąb zamku, starszego na dworze
Wysłał powitać Mistrza dobrém słowem.
Na gród Krywiczan leci Niemców zgraja,
Pomiędzy ludu tłum jak piorun pada,
4740Niezrozumiałym wołając językiem,
Strasząc orężem, przeraźliwym krzykiem,
Wskazując ręką na górę zamkową.
Litwa się tłoczy pod dachy swych numów
[573],
I cieką drogą; kobiéty i dzieci
4745Płacząc się pędzą i pod strzechą chronią,
Za niemi Niemcy rozbiegli się gonią.
Lud leci, ciśnie, pcha się i wywraca,
Konie spłoszone tratują na drodze
Upadłych starców i bezsilne dzieci,
4750Które na słońcu jesiennem się grzały.
Połowa ludu wcisnęła się w domy,
Połowa krzycząc zbija się w gromadę;
Knechci ją mieczem ku zamkowi gnają,
Depczą kopyty, strzałmi popychają;
4755Wielu upadło we krwi ubroczonych,
I stratowanych, zabitych, ranionych.
Krzyżacy ku nim odwracają głowy,
Szydząc — Mieczami niewierni ochrzczeni,
Nie zdradzą wiary, zostaną zbawieni! —
4760
Z wrzaskiem przed progi kaplicy wpędzony
Tłum zaległ jęcząc podwórzec zamkowy.
Dzwon na modlitwę odezwał się znowu,
I Christjan wyszedł bezkrwawą ofiarę
W obliczu pogan za pogan sprawować.
4765Milczenie, jękiem przerywane głuchym,
Boleśnie w uszy kapłana uderza;
Nie takich chciał on słuchaczy z Litwinów,
I nie o takich Boga swego błagał.
Teraz on za nich modli się ze łzami,
4770Kielich ofiarny napełniając niemi.
Mistrz klęczy, patrzy na skrwawione twarze,
Na zdarte plecy, na wylękłe lica,
I szydzi w swojéj cudzoziemskiéj mowie;
Szyderstwo mimo ludu przelatuje,
4775Ale ze twarzy poznał Litwin wroga.
I spuścił oczy, i jęki powściąga,
Aby zły człowiek z boleści nie szydził. —
Już po ofierze, Mistrz wyszedł za wrota,
A lud z podwórca popłynął w milczeniu;
4780Jedni ranionych nieśli, drudzy ze krwi
Twarze i plecy idąc ocierali,
Inni zabitych zbierając po drodze,
Pieśnią żałobną nad niemi płakali.
XXIX
Cisza. Mistrz w wielkiéj ucztuje świetlicy,
4785Wokoło niego bracia, biesiadnicy,
Bojary, których swém złotem przekupił,
Komtur, do rady towarzysz i broni,
Bracia zakonni, co u końca stoła
[574],
Milcząc, ostatki uczty spożywają.
4790Na piérwszém miejscu, w bogatéj zasłonie,
Marti siedziała na wzniesionym tronie.
Ona ku wierze serce swe skłoniła,
I jéj posłańcom duszą rada była.
Obok niéj Rukla z Repiką, synowie,
4795U nóg na złotém siedzieli wezgłowiu.
Lecz Mindows kędy
[575]?? Chmurne Mistrza czoło; —
Kunigas uczcie odmówił przodkować,
Bojaróm kazał swych gości przyjmować;
Nikt nie wié, czemu nie ukazał twarzy.
4800Bez niego smutna biesiada, miód stary
Nie szumi w rogach, głowy nie zawraca.
Na próżno Marti uśmiéchem łagodnym,
Słowy słodkiemi pić i jeść zaprasza.
Duszy i głowy biesiadzie brakuje.
4805Mistrz smutny siedzi, i coraz z pode
[576] łba
Spojrzy na swoich, da znak jakiś, milczy,
To na Królowę zwróci wilcze oczy,
To na stół wlepia pochmurne wejrzenie.
O! nie tak dawniéj w nowogródzkim zamku
4810Ucztował Krzyżak, nie z takiém obliczem,
Kiedy mu Mindows z swéj ręki róg żubrzy
Podawał pełen kowieńskiego miodu.
Nie tak wśród uczty cicho tu bywało.
Teraz, zaledwie szepty się rozminą,
4815Zaszumią ciche, jak gałęzie w lesie,
Skrzydłami ptaka w przelocie ruszone.
I znowu cisza. Tylko niewolnicy
Stąpają cicho, naléwają czasze,
4820Zatętniał zamek, Mistrz zapłonął twarzą,
I spytał okiem — Kto nowy przybywa,
Kto o téj porze z zamku się oddala? —
Królowa skinie na swego bojara,
I niespokojna o wieści go pyta —
4825— Powiedz, co w zamku za tentent
[580] i rżenie? —
On zniknął, chwilę w przedsieniu zabawił,
I z upragnioną wieścią nazad wraca —
— Kunigas, rzecze, na Sądu Dolinę,
Jedzie do ludu. — Mistrz dosłyszał słowa,
4830I róg złocony gruchotał zębami.
— Jechać, rzekł swoją mową do Komtura.
Jechać, gdy gościa powinien przyjmować? —
Ha! tak to? tak już? On mi to zapłaci,
I będzie wiedział, co pruski Mistrz może. —
4835Czy nim, jak sługą, wolno mu pomiatać.
Chociaż korony królewskiéj na głowie
I berła nie ma — lecz daje korony
I z głów zdejmuje, które szał obłąka.
Stara się w sercu poganina duma
4840Ozwała, ludu buntem wywołana. —
I szeptał jeszcze, a trwożliwe oko
Marti, na próżno słów tajne znaczenie,
Z ruchu i oczu wybadywać chciało.
Mistrz usty śmiał się, i jakby rozprawiał
4845O dawnych sprawach, swobodne miał czoło.
Kończąc się ku niéj obrócił pogodny,
Na dwoje chłopiąt poglądał troskliwie,
I matkę o nich jął się wypytywać,
Ona spokojna, bo nie widzi burzy,
4850Śmiejąc się, złote głaszcząc synów włosy,
Młodszego bierze na kolana swoje,
Róg mu złocony do ustek przytyka,
Słodkim napojem piérwszy raz go nęci.
Tak uczta idzie, a Mindows za grodem,
4855Siadł na koń, w Sądu Dolinę pośpiesza.
Był w niéj dąb stary, pod którym od wieka
Kunigas siadał sądzić ludu sprawy,
Bojary rady otoczony swemi.
Dwónastu
[581] starców pod dębu konary
4860Na mchem obrosłych siadało kamieniach;
Z kolei wszyscy wyroki dawali,
Kunigas słowem sprzeczny sąd rozstrzygał.
Niegdyś w konarach dębu Perkun siedział,
Teraz tam w górze biały krzyż zatknięto,
4865Ale kamieni starych nie zabrano,
Ale pamięci miéjsca nie zniszczono.
Tu Mindows jechał z starszemi bojary —
Pod dębem sądu miéjsce i plac kary.
Winni krwią swoją stary pień broczyli.
4870Lub na gałęziach drzewa obwieszeni.
Na pastwę krukom, a na postrach złemu,
Długo sinemi ciałami świécili:
A kości spadłe na zielonéj trawie
Bielały, póki ziemia litościwa,
4875Co niewinnego i winnych pokrywa,
Nie wzięła reszt
[582] ich w macierzyńskie łono.
Przed
Kunigasem dzieccy
[583] na gród śpieszą
I w rogi trąbią, na Sądy wołając.
Każdy z żałobą
[584] niechaj pod dąb śpieszy,
4880Winnego wlokąc przed pańskie oblicze;
A stanie mu się wedle praw, co z wieka
Z ust do ust idą, od dziadów podane.
Dawniéj mężowie, starcy i kobiéty,
I dzieci biegły na Sądu Dolinę.
4885Tysiące ludu u dębu stawało:
Jedni z żałobą, a drudzy z obroną,
Inni, o łaskę prosząc, bili czołem,
Inni słuchali, by kiedyś swym dziecióm
[585]
O Kunigasa Sądach i o karze
4890Powiedzieć, ucząc ich sprawiedliwości.
Teraz na próżno dzieccy przez gród jadą
I trąbią w rogi, do domostw stukają;
Nikt nie wychodzi na Sądu Dolinę.
Zasiadł Kunigas, zasiedli bojary,
4895Dolina pusta jak zajrzał daleko.
Nikt nie szedł z grodu, nie przybieżał
[586] z sioła.
Aż gniew na czoło wystąpił Mindowsa,
I usta zaciął, i miecz ciśnie w dłoni.
Posyła sługi, aby lud zwołali;
4900I jadą, znowu wracają i stoją,
A nikt nie idzie — i pusto dokoła.
Kunigas powstał, wzrok potoczył krwawy.
— Nikt więc dziś do mnie nie przyjdzie już z ludu?
Nikt nie ma krzywdy, nikt łaski nie żąda? —
4905Aż starzec siwy pod dąb się przybliża,
Stanął, i głową trzęsąc osrébrzoną,
Sparty na kiju, na Kniazia spoziéra.
Swalgon[587] to niegdyś, weselnym kapłanem
Był on, a teraz z jałmużn ludzkich żyje,
4910I śmiało w oczy pogląda Mindowie,
Nie zląkł się czoła, nie zląkł brwi zmarszczonych.
— Nikt tu nie przyjdzie, rzekł w chwilę powolnie;
Po co do ciebie? Tyś tu nie jest panem —
Niemiec nad tobą i nami panuje.
4915Spójrz na te plecy, — krwawe na nich rany;
Niemiec to pędził do swego kościoła.
Pod twoim zamkiem, Kunigas Mindowe!
Tyś patrzał, śmiał się, nie broniłeś swoich,
Boś lud swój przedał za czapkę złoconą,
4920Boś Bogi przedał za szczyptę pochlebstwa. —
O! nikt nie przyjdzie — bo czegóż od ciebie,
Łaski czy sądu mają się spodziéwać?
Sprawiedliwości nié ma, kto jéj w sercu
Nie ma — i po nią nie idą do ciebie.
4925Łaski! Tyś łaski oddał Niemcom wszystkie;
Po cóż do ciebie? Z pokrwawionym grzbietem
Pójdzie z podarkiem Litwa, i przed wrogiem
Uderzy czołem, sądu jego prosić! —
Słuchał Król, milczał, nie wybuchał gniewem,
4930Patrzał na starca, i siedział oparty.
Dumając o czémś, ręką gniotąc czoło.
Swalgon na kiju zwieszony wciąż mruczał.
— Milcz! rzecze starszy bojar do swalgona,
Milcz! Sameś starą przyniósł w stryczek głowę,
4935Wiesz, że śmierć karą za zuchwałą mowę. —
— I po śmierć szedłem, odrzekł swalgon stary;
Po śmierć! bo ciężkie teraz nasze życie —
I dość już żyłem, i nadto widziałem,
Czego ojcowie nie dumali nasi,
4940Czegom nie marzył. Od wojny i moru,
Od głodu gorsze, wszystkich kar Perkuna.
Widziałem pana, co przedał poddanych,
Widziałem ludzi, co wiarę przedali,
Wrogów, co z wrogi
[588] drużbiąc
[589] się, bratali,
4945W sokolém gniezdzie
[590] czarne kruków plemię! —
Coż ujrzę więcej i czego żyć dłużéj?
Czas umrzeć, każcie zdjąć mi z karku głowę,
I u świętego dębu tu pochować. —
Mindows powstaje, oczy w górę zwrócił;
4950Usta mu drgały, wstał, podniósł prawicę,
A już siepacze starca pochwycili,
Myśląc, że da znak kary na zuchwalca. —
— Puścić go! krzyknął, niech idzie swobodny. —
I usiadł na koń; zdziwiony dwór cały
4955Na pana swego poglądał zwątpiały.
— Puścić! powtórzył Mindows niecierpliwie.
Idź, starcze, Litwą, rzekł głosem stłumionym,
Powiedz, coś mówił, powiedz, jak słuchałem,
I żeś ztąd
[591] odszedł swobodnie i cało;
4960Pojmie lud po tém
[592], co się ze mną stało. —
Swalgon przyklęknął i podnosi dłonie.
— Panie! pod konia cisnąc się zawoła,
Prawdaż, com słyszał, prawda, co widziałem? —
Ale Kunigas już do zamku czwałem
4965Poleciał z swoich bojarów orszakiem. —
Wstał starzec, ku wsi pociągnął się szlakiem,
Lecz nieraz jeszcze odwracając głowy,
Stawał i patrzał ku górze zamkowéj.
Nieraz znów w ziemię wzrok topiąc zamglony,
4970Myślał, podchodził, i stawał, i wracał;
To ręce w górę, to głowę podnosił.
Dziękował Bogóm
[593], czy ich o co prosił?
XXX
Koniec biesiadzie. Mistrz powstał od stoła
[594].
Lecz mu biesiada nie rozjaśnia czoła;
4975I tak jak wprzódy milczący, ponury,
Usiadł u okna, patrzy się w podwórzec.
Na drogę oczy nieruchomie wlepił,
Ręką paciórki
[595] od pasa odczepił,
I liczy, usty mrucząc cóś drżącemi.
4980Aż wraca Mindows i tętni dziedziniec;
Mistrz przeciw niemu wychodzi z świetlicy.
Stali, spójrzeli. Niemiec rękę daje,
Król potrząsł głową, wejrzeniem powitał,
I wszedł z nim razem. Siedzą, milczą jeszcze.
4985Mistrz przebąkiwać zaczyna cóś z cicha.
Ale łagodnie, ale tak pieszczono
[596],
Jak gdyby jeszcze rozmawiał z Królową.
Cedził po słówku, dobrał każde słowo,
Do serca razem mówiąc i do dumy.
4990— Królu mój! rzecze, czego nad twém czołem
Smutek ja widzę, w sercu boleć muszę?
Ty tak szczęśliwy, tak wielki, potężny,
Wkrótce największy z mocarzów północy.
Przy naszych radach, przy naszéj pomocy,
4995Zwojujesz wrogów, zabierzesz ich kraje,
Széroko państwo rozciągając twoje.
Królu! dlaczegoż smutek na twém czole?
I powiedz, czego jeszcze ci nie staje? —
A Mindows rzekł mu — Serca mego ludu. —
5000I zamilkł Niemiec, i głos podniósł znowu.
— Na co ci serca? masz miecz w silnéj dłoni,
Który, gdzie każesz, nieposłusznych goni. —
Głowa, co nie chce ugiąć się przed tobą,
Upadnie z karku, tocząc się w mogiłę.
5005Na co ci serca, gdy siłę masz? Panie! —
A Mindows rzekł mu — Cóż, gdy sił nie stanie?
— Z nami ci, Królu, nie zabraknie siły.
Tyś zwątpił, miałżebyś się wahać w wierze?
Chciałżebyś z nami rozerwać przymierze?
5010Z nami? wiernemi przyjaciółmi twemi,
Których rękami tyś Król twojéj ziemi—
Mówił mu Krzyżak. — Słuchaj, rzekł Mindowe,
Nie zawsze mieczem rządzić i postrachem —
Ostatek serca dzisiejszym zamachem —
5015Od siebie, wiary, mnieście oderwali —
Przyjdzież kto teraz do ołtarzy Boga,
Do których pędzą mieczem zakrwawionym?
Wczoraj z wyrzuty biegł pokrewny do mnie,
Trojnat, któremu sto wozów zabrano,
5020Kiedy za waszą wstąpiły granicę.
Trojnat na Żmudzi silny; na cóż było
Niechęcić ku mnie, zrażać go od siebie.
Biegł mi swą krzywdę położyć pod nogi,
I mówił — Toż to przyjaciele nasi?
5025Cóż wróg gorszego zrobi czasu wojny? —
Mistrzu! — Trojnata rozkaż oddać mienie. —
Mistrz rwał się z ławy, i ostre spójrzenie
Na Króla rzucił, dobywając głosu.
— Trojnat powinny
[597] tobie, lecz, o Królu,
5030Zdrajca, Zakonu nieprzyjaciel główny.
On nie chciał przyjąć Chrystusowéj wiary,
A jego zamek — zbiegowisko złego,
Mrówisko
[598] zdrajców. Przez względy dla ciebie,
Dotąd gom
[599] w kupę nie zmienił popiołów.
5035Po co słał dary na pruskie granice? —
Podkupić starszych i bunty podsycać.
Do naszych zamków kołatał on niemi,
Słuszna, żeśmy je na zdrajcy zabrali. —
— Słał je, Król rzecze, w Prusiech
[600] bratu swemu.
5040Oddać potrzeba. —
— Nie oddam — Mistrz woła,
Na Boga mego, szczypty nie powrócę.
A będzie jęczał i będzie się rzucał,
Pójdę, na cztery rogi gród zapalę,
5045
Budę łotrowską, jakby na szyderstwo,
I wrót mych jeszcze stojącą na straży, —
— Zamilczcie! Mindows krzyknął z oburzeniem.
Trojnat mi krewnym. —
— Trojnat mi jest wrogiem.
5050
Odparł Mistrz, pięścią o ławę uderzył,
I będzie wrogiem, jak mój Bóg mi Bogiem. —
Mindows wstał milcząc, i raz jeszcze rzecze —
— Mistrzu! po twojéj przyjaźni mi trzeba,
Byś jego mienie z rąk wypuścił cało.
5055Z płaczem się u mnie powrotu domagał,
Na oczy z wami przyjaźń mi wyrzucał. —
— Nie! i nie stokroć Mistrz gniewny zawoła
Imię Chrystusa, to najdroższe imię —
A klnę się na nie, że mu nic nic wrócę.
5060Znam go — on milczy! cichy, bo bezsilny;
Lecz daj mu siły, na nas je obróci. —
— Kup go, tę krzywdę nagradzając, Mistrzu! —
— Kupię go, kiedy upadnie mu głowa,
Gdy rąk związanych podnieść nie podąży,
5065Nigdy inaczéj. Znam ja serca tajnie.
On zawsze wrogiem; dumne pogan dziecię,
Niechaj zna Zakon, gdy go Zakon gniecie. —
— Mistrzu! przysięgi pośpieszne, rzekł Mindows;
Oddasz mu mienie — ja wymagam tego —
5070Ja chcę, byś oddał, i zło z tego wróżę. —
— Zło!! Mistrz wykrzyknął. — Jakież zło być może?
Cóż Litwa z Żmudzią przeciwko Zakonu?
Co Trojnat z Żmudzi, ty z twojego tronu,
Gdy wkoło wrogi na skinienie nasze
5075Wpadną, rozerwą posiadłości wasze?? —
Nic nie rzekł Mindows, upadł na siedzenie.
Blady był, częste pierś wznosiło tchnienie,
A z oczu widać, jaka w jego duszy
Walka się toczy nienawiści z trwogą.
5080To czoło wzniesie i błyśnie oczami,
To spuści czoło i oczy utopi,
Uderzy ręką i opuści obie.
Mistrz się przechadza dumnie, końcem miecza
Bije podłogę, językiem nieznanym
5085Na pogan klątwy straszliwemi bucha.
— Mistrzu! doń
[601] Mindows, radą i prośbami
Wzgardziłeś memi, odpychasz od siebie? —
Niemiec się z gniewu otrząsł i obrócił.
— Królu! zginając rzekł jedno kolano.
5090Za cóż za wrogiem prosisz u Zakonu?
Tyś brat nasz; z nami trzymaj, nie ze swemi,
My tobie wszystkiém, i pókiś ty z nami,
Żadna cię siła nie wzruszy na świecie —
Bo papież rzymski — pan całego świata;
5095Słowem on Króle stwarza, słowem zrzuca.
Tyś chrześcijanin, pomazaniec Boga.
Poganin tobie ni krewnym, ni bratem,
Zapomnij o nim. Myśmy słudzy twoi,
Gdy czynić każesz, co czynić przystoi. —
5100Wstał; lecz Mindowsa nie złamał pokorą,
Słowy pustemi. On został milczący,
Ponury, smutny, i gości swych zimno,
Nie tak jak dawniéj ochotnie przyjmował.
Nim noc zapadła, już skinieniem głowy
5105Żegnał on Mistrza, do swojéj świetlicy
Śpieszył się — dumać zamknięty sam z sobą.
XXXI
Nazajutrz, ledwie trzeci kur zaśpiéwał,
Mistrz wstał i suknię niespokojny wdziéwał,
I cicho szepcząc kapłańskie pacierze,
5110Ze stołu kartę po karcie podnosił,
Wlepiał w nie oczy, rozmyślał nad niemi,
Czytał, czytając sciskał ramionami,
I zbudził śpiące chłopię, co u proga
Na garści słomy spokojnie, głęboko,
5115Snami młodości i znużenia spało.
Zbudził, na karty skórzane mu wskazał,
W których już palcem niespokojnym zmazał
Jedno, a drugie nakreślił u góry.
— Siadaj, rzekł chłopcu, pisz mi kartę nową;
5120Jak tutaj stoi, pisz mi słowo w słowo.
Opuść zmazane, dodaj, co dodałem,
I śpiesz, Komtura zwołaj, niech przychodzi,
I Biskup Christjan
[602], — dla ważnéj narady. —
Słudzy pobiegli, on duma i duma,
5125To karty czyta, to ciska zwojami,
To patrzy w wielkie wiszące pieczęcie,
To usty jakieś wyrzuca przeklęcie.
Śmieje się, marszczy, zastanawia, marzy,
A wszystkie myśli widać mu na twarzy,
5130Jak widać w stoku
[603] przezroczystym na dnie
Liść, który z wierzby schylonéj upadnie.
Usiadło chłopię z kartą na kolanie,
Oczy w pargamin
[604] żółty wlepia śpiące,
Po białéj karcie wodzi cugi drżące,
5135I tak jak senne wiły się marzenia,
Wije litery w kształt kwiatów i ptaków,
W kształt ludzkich twarzy i rysów szatana;
To znów drobnemi litery, jak makiem,
Usypie czarno kartę rozwieszoną.
5140Wszedł Christjan
[605]. Mistrz mu łagodnie się skłonił,
I Komtur za nim, w czarny płaszcz owity;
Weszli, stanęli trzy wśród izby cienie.
Stali. Mistrz wkoło potoczywszy wzrokiem,
Rzekł do Christjana — Ojcze! źle u ciebie;
5145Na twoich ręku Litwę i Mindowsa
Złożyłem, w twojąm powierzył opiekę.
Powiedz, co się tu, ojcze, u was dzieje,
Jaki tu ogień zpod
[606] popiołów tleje?
Trzeba go zalać, zagasić go trzeba.
5150Mindows ponury, milczący, a z lica
Patrzy, bodajbym nie zgadł, tajemnica.
Serce już jego dalekie Zakonu;
Z ludem mu bije. Lud warczy, choć leży,
Zerwie się wkrótce i na rzeź pobieży,
5155Mindowsa szatan jakiś podbuntował.
Nie takim był on, gdy nas potrzebował,
Coś złego wróżę — trzeba Litwie radzić.
I ciszéj dodał — Innego na czele
Z rąk naszych kogo nad niemi posadzić. —
5160A Christjan milczy, łza mu z oczu płynie,
I z cicha rzecze — Zgadliście, o panie!
Źle z Litwą; któś ją tajemnie podżega.
Co dzień mniéj było ludu u ołtarzy,
Aż nikt nie został. W lasy się gdzieś kryją,
5165I tam bałwanóm stare ognie palą.
Mindows przez szpary patrzy na niewiarę;
I jemu jeszcze słodkie błędy stare —
I jemu cięży dłoń nasza na głowie,
Marzy i milczy. Biada, gdy wypowié,
5170Co w duszy jego milcząc się zebrało,
Zawczoraj Trojnat przyleciał tu czwałem,
Wpadł do świetlicy i długo cóś prawił,
I krzyczał głośno, i nie usiadł za stół,
Rogu nie wypił, nie przyjął gościny;
5175Koń stał i czekał u bramy zamkowéj.
A ledwie kilka zmówiłem pacierzy,
Tentent
[607] się znowu rozległ po zamczysku,
Poleciał nazad do rodzinnéj Żmudzi. —
— On uknuł zdradę, on już zbiera ludzi —
5180Komtur Ragnety poszepnął Mistrzowi.
— Więc śmierć mu, zdrajcy! Mistrz krzyknie z zapałem,
Niech z zamku jego zgliszcza tylko dymią!
Nim do stolicy wrócę, na gród jedźcie,
Wziąść
[608] buntownika, a szatrę rozwalić. —
5185— Wyjechał, Christjan opowiadał daléj,
Weszła Królowa, która u drzwi stała,
I wié, co mówił, bo wszystko słyszała.
Weszła — i jęki słychać tylko było.
Chwila, — ucichło; Mindows sam pozostał,
5190Długo ciężkiemi myślami się chłostał;
Nazajutrz, wiecie, jak was przyjął, panie! —
Wiém wszystko, widzę, Mistrz gniewnie zawoła,
Na dłoni zdrada, dowodów nie trzeba.
Lecz biada zdrajcóm!! — Podajcie mi radę. —
5195Komtur rzekł — Czekaj; zdrada na wierzch spłynie,
Wówczas koronę zrzucić mu i z głową.
Zostaną dzieci ze słabą Królową,
Tyś opiekunem i ojcem przybranym,
Litwę masz w ręku, i uczynisz z niemi,
5200Co sam zapragniesz, dla dobra Zakonu. —
A Christjan rzecze — Znam kraj, z kijem w dłoni
Przeszedłem sioła, grody i hradyszcza
[609],
Byłem w ich chatach, jadłem razem z niemi,
I jedną myślą nieraz z niemi żyłem,
5205I z jednéj czary miód gościnny piłem.
Lud dobry — Wielu nawróciłem słowy,
Że krzyż całując, przyjmowali wiarę. —
Cóż? Gdym plecami do nich się obrócił,
Każdy Chrystusa dla Perkuna rzucił.
5210Nieprędko jeszcze oświecą się wiarą,
Płaczę! Lecz widzę, Bóg od nas twarz swoją
Odwraca gniewny od niemiłych dzieci.
O! nie tak, Mistrzu, nawracają ludy,
I nie tak pasą owce Chrystusowe —
5215Ty mieczem walczysz, miecz na twoją głowę
Zwróci się, wedle słów Pisma Bożego.
My winni, panie, kiedy nas odbiegą
[610] —
Nie dusz zbawienia, korzyści szukamy.
Nie dobra ludu, doczesnych dóbr sobie;
5220A kto nawraca orężem i siłą,
Imię Chrystusa ten na próżno wzywa;
A kto nawraca dla korzyści swojéj.
Ten pracy gorzkiéj owocu nie zbierze.
Idźmy jak bracia, nawracajmy szczérze,
5225Naówczas ludy uznają w nas braci;
Owoc sowity za trudy zapłaci.
I ujrzym słońca wiary choć jutrzenkę,
Nad biédną ziemią w pomnikach leżącą;
Ujrzym wschód ziarna na Chrystusa roli,
5230Bóg błogosławić będzie, i pozwoli
Bogatém pracy dusznéj
[611] cieszyć żniwem.
Nie walczyć z niemi, lecz się trzeba zbracić,
Łagodném słowem zakraść się do duszy.
Niechaj zapomną o dniach nieprzyjazni
[612],
5235Sypmy im dary, pociechę, osłodę.
Serc nie nawrócim zemstą i żelazem.
Bo z tych, co padną, wyrosną mściciele.
Powoli wiarą karmmy dzicz zbłąkaną,
Jak Jezus karmił rzeszę wygłodniałą
5240Chlebem i rybą — pokojem i zgodą.
Oślepłe oczy na światłość otworzą!
Gotujmy rolę, w którą słowo boże
Padnie i zejdzie
[613], gdy się dni wypełnią. —
Skończył, a Mistrz mu z uśmiéchem odrzecze —
5245Kapłańskie słowa i mnisze to rady,
Lecz niemi, ojcze, nie podbijesz ludu.
Mieczem nawracać, strachem trzeba złamać,
Połowę wyciąć, aby ochrzcić drugą.
Nie na to miecz nam do boku wiązano,
5250Byśmy niewiernych słowy nawracali.
Krzyż by nam tylko, kij dano pielgrzymi,
Gdybyśmy słowy wiarę szerzyć mieli. —
Lecz dość. Wy znacie Króla i Królowę,
Co ona myśli, co myśli Mindowe? —
5255— On, Christjan mówił — Jego nikt nie zbada;
W duszy ma walkę, co mu patrzy z oczu,
Ale tajemnic płocho nie wygada.
Ku wierze zimny, z szyderskiém spójrzeniem
Na tajemnice najświętsze spogląda,
5260Ona — nam sprzyja — ona — zgody żąda,
I całą Litwę nawrócić by chciała.
Ale cóż może kobiéta u boku
Męża, co nie da niewieściemu oku
W duszę swą spójrzéć, kierować myślami? —
5265— Dobrze, Mistrz rzecze: gdy ona za nami,
Zdrowa twa rada, przyjmę ją, Komturze! —
Ostatnia próba, dziś nowe przymierze,
Król mi przysięże, nowe nada ziemie:
Szerzéj me prawa w téj karcie spisane,
5270I z niemi kiedyś dopomniéć się stanę
Wszystkiego kraju, którym Zakon z łaski
Jeszcze mu tylko zarządzać pozwala.
Jeśli się oprze poganin zuchwały,
Pokaże zdradę, i nie ujdzie cały. —
5275Mówił, gdy szelest na komnaty progu —
Wbiegli bojary od Króla z pokłonem.
— Król, pan nasz, rzekli, chce Mistrza odwiedzić. —
— W porę! Mistrz szepnął. Czekam u drzwi pana,
Wdzięczen za łaskę. — I już ku drzwióm śpieszy,
5280Gdy Mindows w nich się ukazał witając
Mistrza skinieniem ręki, a Komtura
Głowy schyleniem, Biskupa półsłowem.
Wszedł, a z nim słudzy, lecz skinął, by w dali,
U progu jego rozkazów czekali.
5285Szeptał Mistrz jakieś dzięki za gościnę.
— Przestańcie, Mindows rzekł, nie teraz pora
Mówić o próżném, gdy ważniejsze czeka —
O zwrót
[614] zdobyczy prosiłem was wczora;
Dzisiaj przyszedłem prośbę mą ponowić. —
5290— Panie! Mistrz rzecze, nie dręcz mnie prośbami,
Na które muszę, choć nie chcę, odmawiać.
Trojnat swéj głowy niech na karku strzeże,
A co postradał, tego nie odbierze. —
— Na prośby moje królewskie, — rzekł Mindows.
5295— Na Boga mego kląłem się, klnę jeszcze,
Nie wrócę szczypty z słusznego obłowu. —
A Mindows zamilkł, chodzi po komnacie,
Rzekł do Biskupa — Pomóżcie mi, ojcze!
Wy lepiéj od nich lud litewski znacie:
5300Kto go na sercu obrazi, on długo
Krzywdę pamięta, mści się krzywdy swojéj.
Także wam trzeba téj drobiny mienia, ___
Takżeście wielkie skarby tam zabrali? —
Nic już Mistrz nie rzekł, lecz pochylił głowę,
5305I milcząc, twarz swą od Króla odwrócił.
— I jam, rzekł, z prośbą, ale mię odmową
Nie popchniesz, Królu! — słuszna prośba moja.
Lat kilka zbiegło naszemu przymierzu;
Czas, co żre wszystko i wszystko spożywa,
5310Słowa zaciéra, przysięgi rozrywa,
Zżarł karty stare i pamięć braterstwa.
Trzeba nam sojusz poprzysiądz
[615] na nowo;
Dawne warunki, dawne tylko słowo,
Powtórzyć jeszcze i odnowić z nami.
5315Ojciec nasz, papież, słał do nas z listami,
Rozkazał nowym węzłem związać z wami.
Błogosławieństwo swoje ci przesyła,
Jako wiernemu synowi Kościoła;
Pragnie od syna, ażeby odnowił,
5320Co przy chrzcie przysiągł, bo mu oddał w pieczę
Kraje skrzydłami Zakonu objęte.
W karcie przymierza kraje nasze stoją,
I ten warunek, że gdy Bóg przeznaczy
Umrzéć wam, Królu, bez dziedziców prawych,
5325Zakon twym synem przybranym zostanie. —
Król stał i słuchał, uśmiéch wargi krzywił,
Oczy gniew mrużył, dłoń piekło pragnienie
Krwi, wojny, boju, zemsty za spodlenie.
— Na cóż powtarzać, co się raz przyrzekło?
5330Alboż nie dosyć jest jednéj przysięgi?
Krzywoprzysiężców czeka wasze piekło,
Wyście to z waszéj czytali mi księgi —
Będzież ważniejsze co się dwakroć rzecze?
Mistrzu! nasz ojciec z swych dzieci żartuje,
5335On im nie ufa, gdy przysiąg wymaga.
Nasze przymierze niezłamane stoi.
Chce je połamać, kto się o nie boi. —
Potrząsnął głową. Mistrz mu — Lecz, nie starych,
Nowych ja przysiąg domagam się, panie!
5340Lud wasz porzuca raz przyjętą wiarę,
Wy do niéj ludu nie zmuszacie swego,
Od chrztu już lata bez owocu biegą,
Czas zacząć szczepić Chrystusowe słowo. —
— Szczepcie, rzekł Mindows z uśmiéchem pokrytym,
5345Dałem swobodę, i dziś jéj nie przeczę.
Czegóż wam braknie? Nie dośćże krwi ciecze?
Nie leżąż trupy u kościołów progu?
Macie ofiary dla swojego Boga. —
— Nie takich ofiar Bóg nasz, Królu, żąda. —
5350— Nie takich?? Mindows pochwycił złośliwie,
Wyścież je sami położyli wczora —
Wy znacie lepiéj, jakiemi go błagać!
Ja, jakem przyrzekł, tak będę pomagać. —
— Oto jest karta nowego przymierza —
5355Rzekł Mistrz — pieczęci twéj brak tylko, panie! —
— Pieczęci mojéj nie będzie tu nigdy! —
— Zrywacie przyjaźń! zakrzyczał Mistrz głośno,
Chcecie więc wojny? —
— Chcę od was spokoju —
5360Mindows odpowié — nie łamię przymierza —
Trwa i po dziś dzień, a wyście je sami
Kruszyć zaczęli Trojnata grabieżą.
Waszych to przysiąg odnowić by trzeba,
Ale ich nie chcę, — znam, co one ważą
[616]! —
5365— Trojnat! wy jeszcze, Królu, za Trojnatem?
On ci, czy Zakon milejszym jest bratem?
Zakon od ciebie wymaga przymierza —
Przysiąż je — albo wojna z tobą, panie! —
A Mindows hardo podniósł dumnéj głowy.
5370— Grozisz mi wojną? Toż to wasza wiara
Ogień i wojnę pod gościnną strzechę
Rzucać ci każe? Z tém przybyłeś do mnie? —
Mistrz głos i mowę na razie odmienił.
— Królu! rzekł słodzéj
[617], ty zmuszasz do wojny,
5375Czemuż bo staréj przyjaźni nie wznowić?
Mógłżebyś druhóm
[618] przymierza odmówić?
Sprzyjasz Trojnatu
[619] i przestraszasz zdradą,
A gdy przymierze przed cię nowe kładą,
Odwracasz oczy i serce od niego.
5380Cóż Zakon z takiéj przyjaźni ma wróżyć?
Że stary sojusz nie może nam służyć.
Nowych potrzeba — Daj pieczęć swą, panie! —
A Mindows na to — Wróć Trojnata mienie. —
— Poprzysiąż, Królu! — Ty wróć, co zabrałeś! —
5385— O! nie, na Boga! — Więc nie chcę przymierza.
— Więc wojna? Królu! — Nie poczynam wojny,
Ale gdy Zakon raz w rogi uderzy,
Mindows na skórze długo nie zależy. —
Rzekł, i za rękę Mistrza w okno wiedzie.
5390— Patrzaj na góry dalekie, co w mroku
Rannym szarzeją na sinym obłoku,
I stoją głowy lasami obrosłe,
Spokojnie wiatrem kołysząc porannym.
Tak śpi i Litwa, tak Mindows śpi jeszcze;
5395Lecz skinę — z gór tych stosy się zapalą,
I z lasów lud się wytoczy w doliny.
Skinę, i pożar po Litwie poleci.
Wy chcecie wojny — przyjmuję wyzwanie. —
Mistrz się tak śmiałéj nie spodziewał mowy,
5400I znów jął prosić łagodnemi słowy —
— Królu! tyś nie jest pogańskim już xięciem
[620],
Tyś syn papieża, tyś jest brat nasz w wierze;
Tobież wojować z nami, z braćmi twemi,
Co ci koronę włożyli na głowę,
5405W twe serce wiarę zaszczepili nowę? —
— Koronę z głowy, wiarę z serca zrzucę —
Rzekł Mindows — pójdę, do swych Bogów wrócę.
Wy chcecie wojny, lud mnie mój usłucha,
Pójdzie, i cały za Bogi powstanie. —
5410— Któż wojny pragnie? — Mistrz jeszcze odpowié;
Zakon pokoju, Zakon chce przymierza.
Odnowić przyjaźń, przysięgi odnowić —
Miecza on z pochew nie wyjmie na brata,
Póki brat gwałtem nie popchnie mu ręki.
5415Pieczęć twa, Królu — pokój — biję czołem. —
— Trojnata mienie — Mindows odpowiedział.
— To wróg nasz, jego śmierć okrutna czeka,
A Zakon dotąd dla poprawy zwleka! —
— Więc nie przymierza, ale wojny chcecie,
5420I wasz Bóg widzi — wy w wojnę ciągniecie! —
— Słowo, Mistrz rzecze — rozważcie, o Królu!
Złamane dawne przysięgi, przymierze —
Cały świat chrześcijan
[621] na odstępcę spadnie,
Ruś pójdzie z nami. — Pomnij rok, gdy z dary
5425Przysłałeś posły, prosząc drużby naszéj —
Ten rok powróci, i znowu na Litwę
Tłumy się z krzyżem i mieczem potoczą.
Tyś jeden — Trojnat Żmudzią nie zawłada;
Zakon ją ochrzcił i w swych ręku trzyma —
5430Tyś jeden, tobie przymierzeńców nié ma,
A w twoich druhach jest zawiść i zdrada —
My jedni wierni i do końca twoi. —
Czas jeszcze, Królu! Gdy ten próg przestąpię,
Już po nim będzie — Pomnij na swe dzieci;
5435Z twéj głowy, z ich głów korona upadnie —
Silniejszy naszéj nie sprostałeś sile;
Dziś, gdy w mym ręku twoich krajów tyle —
A Mindows szydząc jął Mistrza prześmiéwać —
— Kraj wasz na karcie spisany — na ziemi
5440W moich jest ręku — wam imię, mnie ludzie —
W sercach się jeszcze dawna wiara tleje;
Za nią, gdy skinę, wnet wszyscy polecą —
I Prusów wzruszę, gdy wyciągnę dłonie,
I Kurów z dymnych wywołam szałasów.
5445Grody są wasze. — W zamkach otoczeni
Będziecie pastwą głodu i płomieni!! —
Mistrz umilkł, groźnie marszczył czoło dumne,
A Christjan
[622] przykląkł, całując kraj szaty,
I błagał Króla pokornemi słowy —
5450— Miałżebyś, panie, gubić duszę twoją —
Odstąpić Boga prawego na wieki? —
Łaskaw dla pogan, co nie znają wiary,
Bóg nasz odsyła po śmierci w te kraje,
Gdzie nié ma srogiéj męki i katuszy —
5455Ale on ciężki dla odstępców duszy —
Strasznie przez całą wieczność ich pokarze! —
— Dość, ojcze! — Mindows — słyszałem sto razy;
Nie chcę ja waszéj odstępować wiary,
Wy sami chcecie i wojny, i zdrady —
5460Czyliż nie trzymam przysięgi — z sąsiady?
Kraje nachodzą, które w drużbie żyją? —
Wziąłemże własność, zniszczyłem włość czyją? —
A wy —
— Nie kończcie, Królu, Mistrz zawoła.
5465
Raz jeszcze proszę — chcecie drużby naszéj?
Wojna czy pokój? —
— Wojna mnie nie straszy —
I ja was pytam, drużby czyli boju
Chcecie ode mnie? —
— Przymierza, pokoju!
5470
Oto list, pieczęć każ przywiesić, panie! —
— Trojnata własność —
— Nigdy! —
— A więc wojna!
Wojna! — I Mindows ku drzwiom się obrócił,
5475
Skinął na sługi — Niech zapalą stosy! —
Krzyknął. I dymy wzniosły się do góry,
Płomień wstrzelił nad zamkowe wieże,
A sto płomieni z gór mu okolicznych
Żółtemi głowy wnet odpowiedziało. —
5480— Wojna! — lud jednym odezwał się głosem;
A posły, niosąc żagiew zapaloną,
W dziewięć pokoleń Litwy się rozbiegli —
Za niemi radość, krzyki i wesele,
Jakiemi dawno kraj się nie rozlegał;
5485Za niemi tłumy, wyrastając z ziemi,
Biegły z łukami, oszczepy, procami;
Starce i dzieci, i niewiasty słabe,
Co żyło,
numy rzucając otworem
[623],
Pod gród Mindowsa dumnie się cisnęło.
XXXII
5490
Milcząc, z ponurą, gniewliwą i bladą
Twarzą Krzyżacy od Mindowsa jadą;
Patrzą na stosy, a w sercu ich płonie
Taki sam ogień, krwawych bojów chciwy.
Przez ciemne lasy, krętemi szlakami,
5495Ciągną noc i dzień do Marij-grodu
[624].
Za niemi goni krzyk ludu radosny,
Jak ptasząt śpiéwy, wróżby młodéj wiosny.
Za niemi gonią wojennego tłumu
Gwary zapału, nienawiści krzyki,
5500I przekleństw tyle, ile na ich głowie
Włosów jest, ile w morzu kropel wody.
Wesołą Litwę rzucili za sobą,
Włości żmudzkiemi jechali do domu. —
Lecz Żmudzi starsza siostra wyciągnęła
5505Rękę, Żemajtys na nogi powstała,
Oczy przetarła i pieśni wtóruje.
Mistrz szarpie płaszcz swój i bije się w czoło,
I mścić odgraża ogniem i mieczami.
Już w Prus granice wstąpili — o trwogo!
5510I tu wzburzony lud, zamki się palą,
Biją ofiary przy ogniach kupami,
Ludzie ze śpiéwy cisną się staremi,
I Bogów dawnych czcząc, czołem im biją.
Już zakopanych dobyli bałwanów,
5515Wśród dróg na słupach stoją znów, i twarzą
Czarną Krzyżaków sile urągają.
Ujrzawszy Mistrza lud nie bije czołem,
Ani się ciśnie całować strzemienia,
Podnosi pałki, dosiada swych koni,
5520I długo wrzeszcząc męczy się w pogoni.
Mistrz blady, dwakroć zwraca się, Komtura
Bada wejrzeniem, skarży mu się wzrokiem;
A wszyscy milczą, jadą, bo gniew taki
Nie da się w słowa zamknąć, wydać mową. —
5525Litwa zerwała z Zakonem przymierze,
Krzyże zwalone na sąsiedniéj Żmudzi;
Jeszcze raz Prusy, na głos pobratymców,
Wiarę już dawniéj wszczepioną rzucili!
Nim Mistrz dojechał do swojéj stolicy,
5530Dwóch posłów biegło spotkać go z wieściami;
A jakie wieści!! — Kuroni się wznoszą,
Liwoni bratnie posłyszeli głosy.
Ognie domowe zgasili, szłyk wzięli,
Ciągną za braćmi, za ojców swych Bogi.
5535Jaćwieżska ziemia śpiéwem się rozlega,
Pieśnią radości, wieszczbami zwycięztwa
[625].
Pieśń jak dészcz w maju na ziemię upada,
I rosną męże pod kroplmi
[626] żyznemi.
Zda się, że w puszczy każdy dąb ich rodzi,
5540Że w polu z każdéj powstają mogiły,
Że z chat po dziesięć zpod
[627] strzechy wychodzi.
A w każdym mężu za dziesięciu siły.
XXXIII
Widziałeś kiedy, gdy bociany młode
Z gniazda się po raz pierwszy porywają,
5545I wkoło niego nieśmiałe latają;
A stary ojciec pogląda za niemi,
Oczyma dzieci przeprowadza swoje? —
Tak Mindows patrzy z nowogródzkiéj wieży
Na lud, co zewsząd w bój z wrogami bieży.
5550Jeszcze on nie wdział szłyka, i do boku
Miecza Ryngolda nie przypasał jeszcze, —
Czeka i patrzy, a serce mu w piersi
Skacze, jak ptaszę, co ze szpon sokoła.
Długo dręczone, wyrwać się podoła.
5555Nie ten już Mindows, który u ogniska
Lat tyle milcząc ponury przesiedział;
Barki schylone wzniósł, jak się po burzy
Chylony wiatrem dąb znowu odgina,
I czoło podniósł, i rozjaśnił oczy,
5560Wesół, nadziei wzrokiem wkoło toczy,
A kędy pójrzy
[628], gdzie myślą pobieży,
Widzi tłum zbrojny i chumry rycerzy.
Naówczas serce harde piersi wzdyma,
Ręką po oręż do boku się ima,
5565I woła starych wróżbitów, kapłanów,
Stokroć zagląda w wróżby, pyta losów,
Słucha wyroczni niepojętych głosów.
Nie jedne piersi jeńców już rozbito,
A krew z nich strugą płynęła szczęśliwą!
5570Codziennie posły od Trojnata biegą,
Nowiny niosąc od kraju wesołe;
Wszędy za wiarę i Bogi lud wstaje,
I płyną tłumy, i ciągną się zgraje,
Wyją jak wilcy
[629] głodni pośród nocy,
5575Krzycząc, aby ich na Niemca prowadzić.
Od morza brzegów tajne Kurów posły,
Poddaństwa znamię, wieść buntu przyniosły
Z na śmierć gotowych Podlasia Jaćwieży.
Zarosły Junda do Mindowsa bieży;
5580Ze Żmudzi sławnéj czcią dla starych Bogów,
Tłum się już straszny przyciągnął dla wrogów,
I podle zamku położył obozem.
Wre całe państwo, wrą Prusy rwąc więzy,
Które im Zakon na szyję narzucił —
5585Prusak do dawnych Bogów już powrócił,
I stare z Litwą braterstwo odnowił —
Szaleje Mindows z wielkiego wesela;
Na zamku wojną zajęte, co żyje.
Poseł za posłem, szpieg za szpiegiem goni —
5590Tam lecą dzieccy, tam zbrojne orszaki.
Dzień i noc tętni podwórzec zamkowy;
Kunigas do snu nie położy głowy,
Nie spoczął chwili, sam lud swój zwołuje.
Zachęca, karmi, uzbraja i poi
5595Miody staremi i młodą nadzieją.
A Marti płacze w niewieściéj komnacie;
Jéj nie tak łatwo nową wiarę rzucić:
Ona do serca kobiéty przystała,
Z krwią się jéj, myślą, uczuciem zmięszała
[630].
5600Na próżno Mindows śle jéj wejdalotów,
Ona odpycha litewskich kapłanów,
Ona krzyż cisnąc na piersi zbolałéj,
Modli się jemu. — Małych dzieci dwoje
Uczy tajemnie chrześcijańskiéj
[631] modlitwy;
5605Sercem przeczuwa ona złe dla Litwy.
Ona wie, że Bóg chrześcjan wielkim Bogiem,
A Zakon Jego tajemnic tłómaczem
[632].
Na te do wojny zgotowane tłumy
Patrzy, jak na śmierć idących, wyklętych.
5610I widzi we snach — po litewskiéj ziemi
Krew, która płynie rzeki czerwonemi
Widzi mogiły trupów, co się wznoszą
Jak sine góry w cztéry strony świata,
I ogień widzi, co na wiatru skrzydłach
5615Z płomiennym mieczem leci rozjuszony —
A po nim — głucho w Litwie spustoszonéj
Do matki z dziećmi u piersi małemi
Wróg na mogiłach płaczące — pościnał.
I stada kruków, jedyni dziedzice,
5620Krzyczą z sowami w szérokiéj pustyni.
Tak Marti marzy, łzami dzieci głowy
Zlewa, i łzy swe oddechem gorącym
Wysusza, cisnąc do piersi swéj synów —
A Mindows z łez się urąga i strachu.
5625I tysiąc przekleństw usty zwalanemi
Rzuca na wiarę wyznawaną wczora.
Na próżno u nóg jego Marti leży
I błaga męża słowy, co kamienie,
Co by wzruszyły zwierzę rozjuszone —
5630On szydzi ostrzéj, najgrawa
[633] się srożéj,
W kościele uczty Raguta odprawia,
A krzyże dzikim koniom do ogonów
Powiązać kazał, w lasy puścić z niemi.
Tak Mindows srogi mści się na téj wierze
5635Upokorzenia swojego, niewoli
I hańby, która dotąd jeszcze boli —
XXXIV
Wieczór był; w zamku ognie zajaśniały,
A wkoło ognisk lud rozłożył mnogi,
Menes[634] pół twarzy wychylił zza chmury,
5640I szedł, powoli wznosząc się do góry.
Wiatr od zachodu szumiał w chmurach dziki,
Niosąc daleko wojsk zebranych krzyki,
Bijąc się piersią o mury zamkowe.
Leciał, znów wracał, upadał i wznosił,
5645I świszczał głosy duchów nieziemskiemi.
A kiedy ucichł, w puszczy niedalekiéj
Ozwał się strasznéj wróżby krzyk
peledy[635],
Bąk w trzęsawiskach jak strażnik zawołał,
Czajka ze gniazda od dzieci spłoszona
5650Krzyknęła biedna macierzyńskim strachem,
I stada kruków, i wron z drzew wierzchołków
Krakały, tuląc pod skrzydłami głowy.
Niebo pochmurne było, i na ziemi
Smutno pod nocy skrzydłami czarnemi,
5655Pod wichru Pana rozdąsaném skrzydłem.
Menes[636] krokami stąpał powolnemi,
Jakby się na wschód chciał jeszcze powrócić,
I wpół odbytą pielgrzymką porzucić.
A w zamku gwarnie, szumnie i wesoło;
5660Choć wicher świszcze, choć Peledy huczą,
Wszędzie trzaskają ogniska łuczywa,
A każde liczna otacza drużyna,
Róg z miodem z ręku do ręku przechodzi,
I piosnka z ust się na usta przenosi.
5665Dawne swe dzieje sobie powiadają,
Smolą oszczepy, łuki wyginają.
Palą się ognie w świetlicach zamkowych,
W wielkim podwórcu, przed wroty wielkiemi,
I za wałami w Żmudzinów obozie,
5670Mięszają
[637] blaski ognisk i odgłosy
Pieśni i gwarów, wykrzyków i zwady,
A wicher szumi, a krucy krakają
[638],
A chmury czarną pędzą na wschód zgrają.
Mindows wychylił obnażoną głowę,
5675Nadstawia uszu na wrzawy bojowe;
One mu milsze niżli głos słowika,
I wicher miło w jego uszach szumi,
I chmury czarne jak przyjaciół wita.
Kruków zaprasza na niemieckie trupy,
5680Wiatry na zgliszcza niemieckiéj stolicy,
Puhaczów
[639] prosi, by w uszy krzyczały,
I z serc odwagę do reszty wygnały.
On słucha, ludu głosami się poi,
A czasem piosnkę, co mu lata młode,
5685Co jaką wspomni zwycięztwa
[640] przygodę,
Kiedy do uszu doleci, uchwyci
I sam zanóci
[641] — Aż wicher zawyje,
I głos mu szumem potężnym pokryje.
Wtém gdy wiatr upadł, pogasły ogniska,
5690Tentent
[642] się rozległ — Razi jego uszy,
I mimowolnie odbija się w duszy.
Sam nie wié, czemu tentent go przejmuje,
Czegoś się lęka, spodziewa i czeka,
Wesołe czoło bez przyczyny chmurzy.
5695We wrotach głosów kilka się ozwało,
W podwórcu kilka kopyt zatętniało,
I któś już kroczy do świetlicy proga.
— Kto tam? — zakrzyczał Kunigas; sam bieży,
Staje i patrzy.
5700A w czarnéj odzieży,
Z długiemi włosy, młodą jeszcze twarzą.
Na któréj złoty mech się wysypywał,
Wchodzi człek jakiś i przed nim poklęka;
Pochylił głowę, kędziory jasnemi
5705
Po prochu powlókł i pomiótł po ziemi.
Potém niebieskie wzniósł na Kniazia oczy,
I słowa, milcząc, czekał niespokojny.
— Ktoś ty? Kunigas groźno go zapyta.
Posłaniec zgody, czy posłaniec wojny?
5710
Z sukni Rusina znać! Po co przybyłeś? —
— Czyliżeś nawet nie poznał mnie, panie!
Chłopię mu głosem rozpłakanym rzecze;
Czyliś tak bardzo zapomniał o synu,
Że ci twarz jego nawet nie przypomni? —
5715Wykrzyknął Mindows — Wojsiełk!! tyś to? synu! —
Ręce mu obie na szyję zarzucił,
I błogosławiąc w czoło go całował.
— Zkąd
[643] idziesz? kędy
[644] lat przebyłeś tyle?
Mów, u ogniska grzéj się domowego! —
5720Krzyknął na sługi — Wtém Marti przypada,
Z twarzą spłakaną, bez głosu i blada,
I pocznie syna sciskać, błogosławić,
Tysiącem pytań narzucać na niego,
Tysiącem pieszczot macierzyństwa swego,
5725Długie tęsknoty nagradzając sobie.
— Wojsiełku! rzecze, myśmy cię umarłym
Mieli, i nieraz płakali po tobie.
Rzadka wieść do nas dobiega od Rusi,
I tych nie stało; myśmy w sercu naszém
5730Pogrzebli ciebie, opłakali stratę.
O! Bóg to wielki, co cię nam powrócił.
Tyś nasz! tyś z nami, abyś nas nie rzucił! —
— Matko! mój ojcze! smutno Wojsiełk powie,
Jam nie swój, nie wasz, świat nie dla mnie waszy;
5735Mnich jestem biédny, bez rodu, imienia,
Modlitwom, Bożéj służbie poświęcony.
Przyszedłem jeszcze raz w życiu zobaczyć
Was, potém znowu powrócę do braci,
Do méj izdebki, do mego kościoła,
5740Z których mnie nic już na świat nie wywoła,
Bom się przysięgą zobowiązał życie
Na Bożéj służbie spędzić, w monastérze. —
— Tyś chrześcijanin?! krzyknął Mindows w gniewie.
Rusin mi syna przerobił na wroga,
5745Ale ty swego musisz rzucić Boga,
Wrócić do dawnych, jak ja powróciłem. —
— Wojsiełku! matka ze łzami przerywa,
Zostań przy wierze, nie porzucaj wiary;
Dość i za nasze przestępstwa już kary,
5750Niech nad twą głową nie wisi miecz Boży. —
— Milczeć, kobiéto! rzecze Mindows srogo;
Ty zrzuć te suknie, weź szłyk, i do boku
Oręż przypasuj — idź za mną na wojnę.
Cała się Litwa zbieżała do boju.
5755Syn Kunigasa pójdzie ze swym ludem. —
A Wojsiełk na to — Jam świętą przysięgą
Życie pokoju wziął na wieki ciche.
Nie mnie z orężem iść na wrogów Litwy,
Modlić się tylko za was i świat cały.
5760Boga mojego nie rzucę, bo w sercu
Wszczepiona wiara wrosła już głęboko —
A kto ją poznał, kto światło niebieskie
Ujrzał, ten więcéj w ciemności nie wróci —
Kto wziął tę suknię — w grobie jéj nie zrzuci.
5765Jam ciebie, ojcze, szedł za wiarę błagać;
Ty ją poznałeś, i tyś ją porzucił.
Ku złym się duchóm z modlitwą obrócił,
A z sobą ciągniesz lud swój na przepaście.
Błagam cię, ojcze, nie gub duszy swojéj,
5770Błagam cię, powróć do Chrystusa Boga! —
— I po toś przyszedł, byś ojcu twojemu
Rady przynosił, rzekł Mindows — starszemu?
Po toś w domowe zajrzał znów grodzisko,
Byś pamięć dawnéj wojny i sromoty,
5775Złą wróżbę z sobą przyniósł nieszczęśliwy?
Ale ty ojca nie znasz jeszcze swego —
Z niego masz życie — śmierć możesz mieć z niego.
— Śmierć! wtórzył Wojsiełk; Bóg mój dał mi siłę
Śmierci urągać —
5780— I urągać ojcu? —
Wołał Kunigas, popchnąwszy go nogą.
A matka w swoje chwytając objęcia,
Oczy na męża biadając zwracała.
— I ty, i syn twój, niepoczciwe plemię,
5785
Nie krew litewska, nie moja w nim płynie —
Wołał im Mindows. Jam rzucił swe Bogi,
Abym dał usnąć Zakonu potędze,
Abym dał w siły porosnąć ludowi —
Lecz w sercu miałem i mam ich jedynie;
5790
Was szał opętał, niemiecka zaraza;
Ciebie Rusini przeuczyli w swego. —
Biada wam, biada obojgu, z twą matką! —
I ku drzwiom podszedł, ode drzwi powrócił,
Smerdóm[645] swym kilka słów po drodze rzucił,
5795Milczał, a z gniewu trząsł się jeszcze cały. —
Wojsiełk wstał, ojcu pod nogi się wlecze.
Całuje, łzami gorącemi zléwa —
— Posłuchaj syna, o ojcze mój drogi!
O panie! daj się prośbami ubłagać.
5800Bóg chrześcijan
[646] Bogiem prawdy i światłości;
Już wiarą Jego objęły świat cały,
Aż na granicach Litwy się opiéra,
O twoje piersi, ojcze, się rozbija —
Daj ją swojemu ludowi, a wieki
5805Imię twe będą błogosławić długie. —
— Zdrajco! chcesz, bym się dał w ręce Zakonu,
Lub w pęta ruskie! Wysłał cię kto pewnie,
Abyś Mindowsa rozbroił słowami,
Bo drżą sąsiedzi i miecza się boją.
5810Kajdany tobie, zdrajco, i śmierć tobie! —
— Tegożem tutaj idąc się spodziéwał.
Rzekł Wojsiełk klęcząc, gdym ojcowski zamek
Witał wejrzeniem, witał serca biciem,
By mnie tu więzy, sroga śmierć czekała
5815Za to, żem przyszedł z słowami pokoju.
Uderzyć czołem tobie ojcze, matko!
Wróg mnie nie wysłał, sam szedłem do ciebie,
I nie ze zgodą, ojcze, dla Zakonu. —
Walcz z niemi, jako ze złemi sąsiady —
5820Lecz na cóż przeciw Bogu się podnosisz? —
— Chrześcijanin
[647] na nich, rzekł Mindows, nie pójdę —
Z krzyżem na piersi na ich krzyż uderzyć —
Litwini Bogów swoich wielkim głosem
Wołają, dawnych ofiar i ołtarzy;
5825A ty, posłańcze wroga bezrozumny,
Radzisz mi wojnę razem i przymierze —
Dopóki Mindows z Zakonem się bratał,
Lud się go zaparł — Lud wraca do niego,
Bo Mindows do swych dawnych Bogów wrócił. —
5830— Ojcze! więc wszystko na ziemi utracić,
Śmierć ponieść raczéj, niżli zgubić duszę —
Nad niebo chrześcijan
[648] przenosisz zwycięztwo
[649],
I szczęścia chwilę nad raj, wieczność całą! —
— Raj wasz niemiecki, — nie chcę tego raju!
5835Gdzie bym z Niemcami, Rusią i Lachami
Siedział, nie mogąc podnieść na nich ręki —
Mnie ojców moich czeka Ziemia Wschodnia! —
Marti płakała, tuląc twarz swą w dłoni,
Wojsiełk opuścił głowę, i znów nogi
5840Ojcu całował, pełzając po ziemi.
— Precz, zdrajco! słowy ani łzy twojemi
Nie wzruszysz mnie już — dość hańby i sromu,
Czas podnieść głowę i więzy pokruszyć. —
O! dobrze Litwie, dobrze Litwie było,
5845Póki jéj Zakon nie wpił się do boku,
Jak wilk do brzucha koniowi się wpija,
Dopóki sama, swobodna od morza
A gdzie stąpiła, ludy podbijała —
5850Przyszli, przynieśli wojny i niewolę!
O! ja nie usnę, póki téj gadziny
Gniazda nie najdę, nie wybiję dzieci. —
Precz ty, kobiéto, z łzami do kądzieli,
Precz ty ode mnie, nieposłuszne chłopię!
5855Mindows nie darmo stos wojny zapalił,
I krew go chyba krzyżacka ugasi. —
Rzekł, skinął, — weszli bojary
[652] z łykami:
Wskazał im syna, wołał — Do ciemnicy
Wrzucić posłańca wrogów — Rusi szpiega. —
5860Wojsiełk słów nie mógł znaleść
[653] w ustach drżących,
A Marti płącząc ku mężu bieżała.
— Okuj mnie, woła, a puść wolno syna!
Czyż nie masz nawet ojcowskich wnętrzności,
Czyż tak dopełniasz świętéj gościnności,
5865Gdy krew twa własna pod twój dach się chroni?
Mindowe! na twe zaklinam cię Bogi,
Każ go rozwiązać. — Nemejas i Peskja
Pomszczą na tobie zgwałconéj gościny —
U nóg twych leżę — zrób co zechcesz ze mną,
5870Zlituj się — albo wiąż i matkę razem,
I dzieci resztę —
Stał Mindows i słucha;
Brew zmarszczył strasznie — Precz mi z tą kobiétą! —
A Marti w więzy kładła ręce swoje,
5875I syna ciałem schudłem
[654] zakrywała.
Bojary stali odpychać nie śmiejąc.
Sam Mindows porwał jéj rękę, odrzucił,
I pchnął. Aż z słabéj niewiasty przed chwilą,
Co łzy błagała i u nóg leżała,
5880Silna i straszna Litewka
[655] powstała.
Taką raz pierwszy ujrzał ją Mindowe.
W oczach jéj gniewy wybuchłe błyskają,
Drżą wargi sine i pięści się wznoszą,
Skoczy wilczycą, co szczenięcia broni —
5885I nie prośbami do Mindowsa woła,
Nie zniża głowy, nie uchyla czoła. —
— Mindowsie! krzyczy — nie tknij go — śmierć tobie,
Jeśli Wojsiełka nie puścisz swobodnie —
Ja śmierć ci zadam, ja mą własną ręką
5890We śnie zabiję, uduszę jak zwierza,
Co do kolebki przypełznął dziecięcéj —
Śmierć tobie, matki przekleństwo i żony —
Krew na twą głowę, zbójco rozjuszony! —
Jam słaba — słaby mocnego zwycięża,
5895Żądło gadziny z nóg obala męża.
Ja tobie będę żmiją i gadziną,
Ja padnę błagać u mojego Boga
Zemsty na ciebie! Chrystus nie wysłucha!
Ja Bogóm Litwy poniosę ofiary,
5900Ja lud poburzę, ja zbójców zapłacę —
Krew dam za śmierć twą, za twe życie — życie!
To syn mój Wojsiełk! — Bojary! słyszycie!
To jego dziecię, dziecię mych wnętrzności! —
On chce je zabić, jak zabił swych braci —
5905I ojca mego — jak was był zaprzedał
Rzeźni Zakonu — jak znowu zaprzeda.
Jeśli upadnie. — Jego wiążcie, zdrajcę —
Wolność wam — skarby! ocalcie mi syna!! —
Wrzał Mindows gniewem, a bojary stali.
5910Na biédną matkę, na niego patrzali,
I syna wiązać pańskiego nie śmieli.
— O matko! — Wojsiełk rzecze — niech ja ginę —
Ty żyj — dwóch braci pierś twoja osłania —
Dla mnie czém życie? Jam się zaparł życia —
5915Jam przysiągł dać je za Chrystusa wiarę! —
Podawał ręce i nastawiał szyję. —
Mindows stał słupem — Wtém ze drzwi zdyszany,
Włosy splątane, rozczochrana broda,
Zbryzgany błotem, z sukniami w nieładzie,
5920Wpada posłaniec z laską w ręku białą,
Mówić nie może, zwalił się na ziemię,
I ręce tylko do góry podnosi —
Zaledwie słowo — Zwycięztwo
[656]! — wymówił.
Zatrząsł się, na Wschód poglądając, kona. —
5925Tuż za nim drugi z pośpiechem nadbiega,
I zamek wielkim krzykiem się rozlega.
— Zwycięztwo! Łado! — wołają — O Łado! —
— Czyje zwycięztwo? — Mindows posła pyta.
Drugi posłaniec temi mówi słowy —
5930— Trojnat, Kunigas, bije czołem tobie —
Wysłał trzech gońców od pruskiéj granicy,
Z wieścią zwycięztwa i szczęścia życzeniem;
Trzydzieści zebrał tysięcy on ludu,
I bieżał z niemi kraj Niemców pustoszyć;
5935A kędy
[657] przeszedł, ogień z krwią buchały,
Gdzie się ukazał, ludy drżąc pierzchały. —
Szliśmy Prusami na Czerneńskie włości,
Wzięli Orzymów, trupów legły stosy —
Kobiéty same zagnano w niewolę,
5940Bo nie zostało dziecię, ni pacholę —
A matkóm wrogów rozpróto
[658] wnętrzności,
Ażeby więcéj synów nie rodziły. —
Kościoły chrześcijan
[659] popiołami leżą —
Kapłani końmi dzikiemi stargani.
5945Trupy ich krucy z mięsa obdziérają,
I ze zwycięztwa
[660] naszego się cieszą. —
Płock wzięty, xiążąt
[661] sprzymierzonych miasto,
Poszło w popioły, załoga pod topor —
W połon
[662] niewiasty, łupom skarby wielkie.
5950I Prusóm mniszym srodze się dostało!
O! takiéj uczty dawno nie bywało. —
Zakon się zaparł na warownych grodach,
Lecz przyjdzie ogień i głód — ich wyduszą. —
Mówił posłaniec, a Mindows radosny
5955Słuchał go, ręce podniósłszy do góry. —
Do Marti ucha nie leciały słowa;
Ona o syna swojego truchlała,
Rękę pośpiesznie Wojsiełkowi dała. —
Powstał, a gdy lud płynął do komnaty,
5960On wyszedł z malką, na podwórzec śpieszy.
— Uciekaj! — Marti woła, i w uścisku
Chciałaby wstrzymać, a lęka się chwili
Utracić jednéj, i sama odpycha.
— Uciekaj, synu! powtarza mu z cicha,
5965W lasy bież
[663] ciemne przez szlaki tajemne;
Ja ojcu twemu na pomstę zostanę —
Uciekaj ścieżki, manowcy błędnemi,
Bo pogoń pójdzie, bo wyśle za tobą,
Kiedy ze swojéj radości ochłonie. —
5970Na głowę jego kładnąc
[664] drżące dłonie,
— Bóg chrześcijan
[665] z tobą! rzekła raz ostatni;
Jedź, synu! — Wojsiełk już na konia skoczył,
I wrota minął, i pędził gościńcem;
A za nim matki niespokojne oko,
5975Łzami zalane, w ciemności patrzało;
I gdy w oddali za nim przetętniało,
Kiedy gdzieś zniknął w głębi puszczy ciemnéj,
Klękła, i krzyż swój na piersi zwieszony
Całując, za nim szlak pusty żegnała.
XXXV
5980W rogu świetlicy blada lampa świéci,
Rzuca blask drżący ponad głowy dzieci —
Śpią one. Złoty włos ich pomięszany,
Spojone usta, rączki na ramiona
Wrzucili sobie, i w bratnim uścisku,
5985Snami dusz w kraju wieczności spoczęli.
Nad niemi Marti klęczy, i modlitwę
Cichą za dzieci do Boga posyła;
A łzy srébrzyste płyną zpod
[666] powieki
Na głowy synów, na piersi ich białe.
5990Marti ich chrześcijan
[667] Bogu poleciła,
Chrystusa matki za niemi prosiła:
Ona zna boleść, — sama matką była.
Sama po synu, za synem płakała.
Czuje zgon blizki
[668]; bo Mindows szalony
5995Zwycięztwem
[669] Litwy i odstępstwem syna,
Srogiemi męki chce probować żony,
Ażeby Boga swego odstąpiła.
ŚmierćA Marti w sercu modli się do Boga,
Żeby jéj męki nie dał dożyć srogiéj —
6000Bo słaba, męczarń lęka się i siebie —
Bóg ją wysłuchał — I oto w modlitwie
Twarz się promieni, łzy płynąć przestają.
Oczy wlepione na niebo patrzają —
I radość w nich się nadziemska maluje.
6005Po raz ostatni swe dzieci całuje,
I jeszcze łzami swemi błogosławi.
Potém krzyż złoty kładzie pod ich głowy,
Modli się jeszcze, pada na posłanie,
Czując, że z niego więcéj już nie wstanie.
6010Po dwakroć zrywa się, oczy podnosi
Na dzieci swoje — i upada znowu —
Usnęła — śpi już snem szczęśliwych ludzi,
Z którego nic ją więcéj nie obudzi,
Nawet dziecięcia płacz ukochanego.
6015Usnęła — nad nią niebo się otwiéra,
Chrystus Pan jasne ukazał oblicze.
Promienną głowę, Boskie oko swoje,
Którego jedno gdzie padnie spójrzenie
[670],
Rozbija ciemność i burze uśmierza,
6020I na raj ziemię oschłą z łez przemienia.
A wkoło niego archaniołów cztéry
Błyszczą uwite w wielki wieniec złoty.
I na świat patrzy, i serce swe dzieli
6025Miłością Boga i miłością ludzi;
Niebieską, białą osłoniona szatą.
I stóp jéj czarny trup węża zgnieciony,
Na czole wieniec z siedmiu gwiazd spleciony;
Z serca Jéj promień na ziemię upada,
6030Promień miłości, co objął świat cały,
I na Jéj syna odbił się obliczu. —
AniołI widzi Marti niebieską krainę,
Widzi, jak z niebiós po złotym promieniu
Anioł się śmierci spuszcza nad jéj łoże,
6035Nie straszny potwór, co życie wydziera,
Z kośćmi suchemi i wygasłem okiem,
Biały to poseł szczęśliwéj wieczności,
W szacie ze światła, z gałęzią zieloną
Pokoju, szczęścia! — z złotemi skrzydłami —
6040Na jego ustach uśmiéch się kołysze,
W oczach łza błyszczy, na wpół łza wesoła,
Wpół łza litości — Nią płacze po stracie,
Z temi, z któremi zmarły się rozdziela.
O! jak łagodnie przymyka powieki,
6045Jak lekko duszę na ręce przyjmuje,
Żadna tak matka dziecięcia nie tuli;
I jak ją pieści, gdy z nią w niebo leci! —
Oto u łoża Marti w głowach staje,
Czeka jéj duszy — Już w jego objęciu,
6050I białą szatą otulił już drżącą —
Leci z nią — Marti pół w niebie, a jeszcze
Dwakroć od nieba za dziećmi swojemi
Duszą się matki zwróciła ku ziemi.
Rankiem wszedł Mindows do żony świetlicy,
6055Z nim dwóch ewarte i dwóch wejdalotów,
Słudzy, siepacze za niemi cisnęli —
I stali w progu, iść daléj nie śmieli.
Marti leżała blada na pościeli.
Ale ust tchnienie już nie poruszało,
6060Życia na licu, w rumieńcu nie było,
I piersi wpadłych oddech nie podnosił.
Złożone ręce, zamknięte powieki —
Weszli, a hałas nie zbudził uśpionéj —
Tylko się dzieci porwały z posłania,
6065I dwoma głosy matki zawołały.
Mindows stał nad nią niemy i wybladły,
Trup żywy jeszcze nad nieżywym trupem. —
— Umarła! — krzyknął, i zamilkł ponuro,
Aż płacz dziecięcy zdrętwiałego zbudził.
6070— Na konia! woła, na wrogi, za wiarę! —
Leci w podwórzec zjadły, bez pamięci,
— Na koń! na wojnę, na mnichy
[671], na Lachy! —
Wypadł najpierwszy, za nim tłum się goni,
I całe wojsko zpod zamku się rusza,
6075Rozwija, wielkim boju krzyczy głosem,
W ślad bieżąc, kędy podkowy złotemi
Koń jego drogę wybija przed niemi.
XXXVI
Biada téj ziemi, w którą koń Mindowsa
Bieży, za sobą wiodąc ludu tłumy;
6080Bo kędy czarną powieje on grzywą,
Sypie z niéj iskry, i sioła goreją;
Kędy on parsknie, mór nozdrzami bucha,
Ludzie padają, zwierz rycząc ucieka —
I pusto, ani ujrzysz w siołach człeka,
6085Ani bydlęcia w spokojnéj zagrodzie,
Ani kłosami wyzłoconych łanów.
Tylko szlakami leżą trupów stosy,
I pędzą stada bydląt, niewolnika:
I słychać pieśni zwycięzkiéj
[672] odgłosy,
6090Jak się z płaczliwą zwyciężonych mięsza.
Mindows na Lublin goni lacką ziemią.
Drewniany zamek oblega płomieniem;
Wpadł, zniszczył, wrócił z łupem i jeńcami.
Danjel
[673] Halicki w ślad za nim się goni,
6095I zgliszcza puste osadza swojemi.
Zaledwie wrócił w nowogródzki zamek,
Połockie posły czołem biją jemu,
Proszą na wojnę przeciw Smoleńskiemu.
6100Mindows chorągiew trzechtwarzą
[676] rozwija,
Leci na Smoleńsk, pustoszy krainę,
A powróciwszy, zastał Tatar
[677] doma.
Więc na Tatary gna z ludem, i z granic
Wypchnął najezdców
[678] i zatrzasnął wrota.
6105Nie śmie wróg napaść — Mindowsa poznali:
Ręka spoczęła i siły nabrała;
Na kogo wzniesie ją, nie ujdzie cało.
Zaledwie zima pochody strzymała,
Ale wre w sercu żądza niezgaszona,
6110Pragnie krwi jeszcze: długo wojnę zwlekał,
Bezczynny leżał, na to święto czekał.
Teraz niełatwo zrzuci szłyka z czoła,
I do sąsiadów o pokój zawoła.
Wrócił na zamek, spojrzał po świetlicach.
6115Naprzeciw ojcu wyszło dzieci dwoje,
Same, i nié ma komu wieść za rękę.
Pusto na zamku, pusto! Jeszcze słychać
Pogrzebu wonie; w niewieściéj komnacie
Sprzęty jak dawniéj rozrzucone leżą:
6120Kądziel zerwana, krośna
[679] niedotkane.
Jak gdyby Marti wyszła w sad za rutą,
Jakby za różą wyszła w las zielony,
Jakby ze sługi na łąkę wybiegła,
6125Lub płócien swoich bielących się strzegła.
Mindows dziesięćkroć do świetlicy wkroczył,
Jak gdyby szukał czegoś; a gdy zoczył
Krosna milczące, kądziele porwane,
I rąbki białe kurzawą zwalane,
6130Wrócił znów, siedział u ogniska długo,
Wysyłał patrzeć pogody na dworze,
Czy z wojskiem swojém już w pole wyjść może?
A zawsze sługa odpowiadał — Panie!
Zawieje kręcą śniegami białemi,
6135Że ani nieba, ani widać ziemi. —
Znowu
Kunigas usiadał
[682] na skórze,
Na ogień patrzył, to po zamku kroczył,
I błędnym wzrokiem aż do komnat toczył,
W których Królowę zdał się widzieć jeszcze.
6140Raz wieczór szumiał śnieżystą zawieją,
W ognisku węgle niedogasłe tlały;
Mindows gdzieś myślą uciekł w dawne boje.
Pamięcią wojny znów odbywał swoje,
Gdy w ucho jego — pieśń kobiéca wleci —
6145Zerwał się, bieży do świetlicy dzieci,
I szybko podniósł ode drzwi zasłonę —
Spojrzał i stanął, a oczy zdziwione
Słupem się wryły — Nie postąpił krokiem.
Nie wyrzekł słowa długo. — Cóż zobaczył? —
6150Królewską kądziel w ręku białogłowy,
U stóp jéj dwoje bawiących się dzieci. —
Ona śpiéwała — Piosnka tak wesoła,
Dawno od zamku ścian się nie odbiła;
Ona śpiéwała, i w swém śpiéwie cała
6155Kędyś pieśniami w kraj pieśni uciekła.
I Mindows patrzał. Nie Marti to z grobu
Powstała młodszą, bo nie Marti lice;
Twarz jéj weselsza, ognistsze źrenice.
I głos nie Marti Królowéj, a przecie
6160Inna, a tamtéj podobna; tak kwiaty,
Na jednéj oba kwitnące łodydze,
Jednéj są barwy, woni, choć ich lica
Nie jedne obu. — Zamężna? dziewica? —
Kto ona? — myślał, i postąpi ku niéj.
6165Naówczas z ławy zerwie się kobiéta.
Uciekać pocznie — On goni i pyta —
— Ktoś ty? — odpowiedz. — Nie służebna moja?
Nie z dworu mego, obca, znać ze stroju,
Ruskie to szaty. — Ktoś ty, i zkąd
[683] tutaj? —
6170Klękła kobiéta, i podniósłszy oczy,
Mówić mu zacznie — Przebacz, Kunigasie!
Jam siostra Marti cioteczna, na pogrzeb
Zjechałam tutaj, bo nie było komu
Xiążęcéj
[684] żonie płakać na pogrzebie;
6175Przybyłam, żal mi sierot było rzucić,
I od dnia do dnia odkładam powrócić.
A tam mąż czeka i gniewa się może! —
Jutro ztąd
[685] jadę, dziś wieczór ostatni,
Chciałam się dziećmi méj siostry nacieszyć. —
6180— Po cóż od sierot, rzekł Mindows, się śpieszyć?
Czy na xiążęcym zamku źle wam może,
Małe wam izby, niewygodne łoże?
Lub sług wam mało, nudno saméj jednéj? —
— O! nie, nie źle mi! — lecz nudno za swemi,
6185Doumand sam został, i nie wojny pora.
On u ogniska siedzi, nié ma komu
Pieśnią lub słowem dum rozerwać smutnych. —
— Doumand, rzekł Mindows z szyderskim uśmiéchem,
Znajdzie pociechę, zapomni o stracie;
6190Wam gdy tu dobrze, zostańcie przy bracie. —
I siadł u ognia, skazał Doumandowéj
Kądziel rzuconą i piosnkę przerwaną
Kończyć. — Kobiéta długo się wzdragała;
Uciekać myśli, jednak nie ucieka,
6195I twarz odwraca, a patrzy zpod oka,
Dąsa się niby, usta w uśmiéch strojąc.
Aż wpół ją porwał Mindows i posadził.
I kazał śpiéwać — Ona milczy jeszcze,
Nić długą ciągnie, białą ręką zwija,
6200To spuści oczy, to wzniésie na niego.
A tak jéj wdzięcznie zawstydzonéj, gniewnéj,
Że Mindows patrzy wciąż na Doumandowę,
Zapomniał piosnki i oczy w nią wlepił.
Aż dzieci poczną cóś bełkotać do niéj,
6205I ona ku nim rumianą twarz skłoni,
Pieści się z niemi, na kolana bierze,
Włos złoty głaszcze i całuje w czoło.
Kunigas patrzy — Trzeba dziecióm matki,
Trzeba i mnie żony — niech im matką będzie,
6210A dla mnie żoną. — Wstał, po izbie kroczy.
— Zostaniesz tutaj, rzekł jéj; do Doumanda
Gońca ślę jutro, by ciebie nie czekał. —
Wyszedł, i zaraz szlakiem ruskim bieży
Spudo z podarki w xiążęcą stolicę.
6215Nazajutrz xiężna topi we łzach lice.
— Pozwól mi jechać, do swoich powrócić! —
Mindows się śmiéje — Alboż źle ci ze mną?
Pozostań tutaj — Dziś w nocy duch Marti
Nad łożem mojém ukazał się biały,
6220I mówił do mnie, bym cię wziął za żonę;
A jak duch kazał, ja zrobię, na Bogi! —
Za dwa dni xiężnie łezka znowu z oczu
Wytrysła biała, i prosi Mindowsa —
— Puść mnie do męża, odpuść mnie do domu;
6225Po moich smutno, i mąż mnie przeklina. —
— Mąż cię zapomniał i wziął sobie drugą;
Tyś moją, Marti! — duch cię mnie poślubił.
Niech Doumaud milczy, bo włość mu najadę. —
A dnia trzeciego xiężna jeszcze prosi,
6230Ale tak cicho, że słów jéj nie słychać.
Kunigas nic już na prośby nie mówi —
Lecz przyszedł wieczór, — on u nóg jéj siedzi.
Ona go pieśnią litewską kołysze;
A rano ledwie z kobiécéj świetlicy
6235Wychodzącego widzą domownicy. —
Już dnia czwartego milczy Doumandowa,
Nie prosi wracać do męża i domu.
A na jéj czole nié ma kropli sromu
[686].
W drogich bursztynów sznury się ubrała,
6240Perłami włosy złote posplatała,
Kraśnemi szaty piersi osłoniła,
I śpiéwa w oknie stojąc jak jaskółki,
Kiedy do gniazda na wiosnę przylecą.
A dnia piątego Mindows na Doumanda
6245Wspomniał, i ona usta mu zatuli.
Śpiéwać zaczęła, zagłuszyła słowa,
I zaśpiéwała — Jam nie Doumandowa;
Kunigas wielki zaślubił mnie sobie,
Dał sznury pereł i bursztynu sznury,
6250Dał szaty złote i szaty z purpury —
Do ubogiego grodu nie powrócę.
Pana mojego na wieki nie rzucę. —
Aż dnia szóstego goniec z Rusi śpieszy;
O Doumandowéj mąż wieści się pyta —
6255Kiedy mu wróci, dawno po pogrzebie,
Czegóż się bawi w nowogródzkim zamku? —
Gońca ode wrót odegnali słudzy;
A ona stała w okienku wesoła.
I złote włosy czesała śpiéwając;
6260Gońca widziała, jakby nie widziała.
Perły nizała i piosnkę śpiéwała.
XXXVII
Zimowe śniegi na górach topnieją,
I ode wschodu ciepłe wiatry wieją;
Ziemia się czarna zielonością stroi,
6265Lasy strząsnęły szron z gałęzi swoich.
Ptaki w powietrzu szczebiocą wesołe,
Ciągną żórawie
[687], dzikich gęsi stada,
I bocian szuka nad krynicą żeru:
Czuć wiosnę, słychać — Mindows spójrzał
[688] w pole,
6270I wysłał konne na szlaki pacholę.
Pacholę wraca — Ziemię wiatr osuszył,
Koń już nie grzęźnie. Tylko w rzekach wody
Zebrane, warcząc toczą się ku morzu.
Na polach sucho, i ruń się zieleni.
6275— I czas na wojnę — Mindows wnet zawoła,
Rozsyła gońce po siołach, po grodach —
Wojsko się zbiera w zamkowéj dolinie.
Dobrze Mindowsu
[689] u ogniska leżeć
I słuchać pieśni kobiécéj, co brzęczy
6280Jak śpiéw słowika po rosie majowéj.
Ale nie uśpisz wilka słodkim śpiéwem; —
Kunigas w zamku nie usiedzi długo. —
Śniegi stopniały, czas w krzyżackie włości.
I już trzytwarza chorągiew powiéwa,
6285W rogi zatrąbią, w
lietaury[690] uderzą;
Poswisły
[691] strzały, wzniosły się oszczepy.
— Na Niemca! tłuszcz się ozwie jednym głosem,
Na Niemców! lasy wtórzą im swym szumem,
Na Niemców! — krucy nad głowami kraczą.
6290A Mindows stanął na swoich wojsk przedzie,
Krzyknął — Na Niemca! — w Liwów
[692] włości jedzie.
XXXVIII
Nie darmo wróżył wejdalota stary
Pomyślną wojnę i łupy bogate.
Krzyżackie zamki zbiérają po drodze,
6295Krzyżackie włości, jak we żniwo pole,
Zmiatają idąc; ścierń po nich zostaje.
Ściernią mogiły i
kiemów[693] zwaliska.
A kędy pójdą z chorągwią czerwoną,
Trzech Bogów Litwy twarzą naznaczoną,
6300Wszelki lud czcząc ją do wojska się łączy.
Posłowie Kurów, na drodze spotkali,
Bili Mindowsu
[694] czołem i prosili —
— Wybaw nas, panie, zpod władzy Zakonu;
My twoi dawno, my Litwinów bracia,
6305Krzyże podepczem, Znicze zapalemy
[695].
Pójdź w ziemię naszą, podaj nam prawicę.
Na nasze karki, na Karszowskiéj włości.
Zakon wzniósł zamek, łańcucha ogniwo,
Którym chce związać nas, jak związał Prusy. —
6310Mindows rzekł — Dobrze — i w Kurów kraj jedzie,
Ujrzał zamczysko na górze wysokiéj,
Którą Jerzego ochrzcili Krzyżacy.
Zamek Karszowin czerwienił wieżami,
I dumny siedział, jako pan na tronie,
6315Na kraj patrzając, co u stóp mu leżał.
Mindows ze swemi do zamku przybieżał,
I skinie ręką, pędzi tłuszcz na mury:
Ludzie jak mrówię
[696] drapią się do góry,
Obstąpią wkoło i ognie podłożą.
6320Wzniosły się dymy, i krzyki, i wrzawa,
Trzy dni płomienióm pastwy dostarczają.
Trzy dni Krzyżacy w ogniu się trzymają.
Czwartego powiał wicher, padły wrota,
Wali się wojsko i radośnie woła,
6325Morduje mnichów, knechtów i rycerzy.
Czarnym pomostem Niemców wojsko leży;
A płomień chodzi w podwórcu zamkowym,
I szuka sycząc, co by pożarł jeszcze.
Nic nie zostało. Ale łupy mnogie
6330Wywiodła Litwa, zbroje i oręże
Na Litwie rzadkie, kunigasów chluba,
Bojarów skarby, podziwienie tłumu;
I bydła stada, i szat drogich skrzynie.
Jeszcze żarł płomień niedogasłe gruzy,
6335I dym się siny nad niemi unosił,
Nadbiegli szpiegi, że wojsko Krzyżaków
W Koruńskie włości toczy się ogromne.
Aż tentent
[697] kopyt słychać już z daleka,
I chrzęsty zbroi, i rumaków rżenie,
6340I Niemców ciche przedbojowe pienie.
Duńczycy z niemi, z niemi Niemców siła,
Z krzyżem na piersi, wojować przybyła;
Chorągwi tyle, ile sosen w puszczy,
A hełmów tyle, ile w polu trawy.
6345A drzewców tyle, ile trzcin nad wodą.
Idą i palą, pustoszą kraj własny,
Idą i wszędy Mindowsa pytają,
Ślą przeciw niemu, bić się z nim żądają.
Mindows rzekł — Walki chcą, będą ją mieli!
6350Stoję nad Durem i nie ruszę krokiem;
Niech przyjdą do mnie, tu w polu szérokiem,
Jest się gdzie wojskom, kto lepszy, rozprawić.—
Rozbili szałas, ognie rozłożyli,
Stanęły czaty, — padła noc spokojna:
6355Słuchają wszyscy. Tętni za puszczami.
Chrzęszczą już zbroje, rżą Niemców rumaki.
A ich nie widać! I dzień wschodzi drugi,
Już tentent
[698] bliżéj, pieśni wyraźniejsze,
Ich nié ma jeszcze — Mindows wysłał szpiegi,
6360Szpiegi ich za dzień idąc nie widzieli —
I poczną dumać Litwa i Żmudzini —
— Wielka tam siła, gdy jak morze z dala
Szumi tententem
[699], i pieśnią, i rżeniem.
Lecz wielkie Bogi, i Mindows nasz wielki! —
6365
A Mindows wysłał w manowce wojaka.
Z Kurów on rodem. Bez pałki, w odzieży
Prostéj, jak gdyby szedł dopatrzéć barci;
Poszedł, i dwa dni nie widać go było,
Trzeciego wrócił, a za nim tuż w tropy
6370Krzyżackie wojsko czarną wali chmurą.
On cóś, upadłszy czołem, szepcze Kniaziu,
A Mindows wesół, ofiarę gotuje,
Oręż wybiera, przemawia do ludu,
Nadział
[700] skórzaną zbroję, wziął miecz biały,
6375Stoi, i szydząc patrzy jak w równinie,
Wychodząc wojsko długo się rozwinie:
I pod namioty nad rzeką spoczywa.
Patrzy — nad wojskiem kruków stado leci;
On kruków wita — litewskie to kruki,
6380Piérwsze zaczęły bój z nieprzyjacielem,
W drodze rzuconych kosztowały trupów,
Szpony ich ostre, dziób od krwi czerwony.
Nie darmo kraczą, nie darmo tu lecą.
— Witajcie, kruki! Jutro dla was uczta
6385Ze łbów niemieckiéj braci i Duńczyków,
Jutro upadnie duma Zakonników,
Ze łbami starszych, z trupy niewolników.
Jutro!! — I patrzał. Za obozem szary
Tłum się zebranych Kuronów rozłożył,
6390Kuronów, których gwałtem przypędzono
By zwiększyć liczbę, jeżeli nie siły.
Skinął bojaru starszemu, i szepnie —
—Pójdziesz do braci, mów, co czynić mają,
Niechaj na Bogi ojców pamiętają! —
6395Nazajutrz ledwie Aussra
[701] się rumiana
Na niebo toczy, ledwie dzień szarzeje,
Ruch na obozie Krzyżaków panuje,
Wojsko przez Dur się przechodzić gotuje.
Zatknięte tyki, gdzie bród przebyć mają,
6400Słudzy oznajmić Kniaziu przybiegają,
On wojsku leżéć, oczekiwać znaku
Każe. Sam stoi, i w rannym dnia świcie
Patrzy milczący, ręką sciska
[702] brodę.
Oczy zatopił w czarny tłum swych wrogów,
6405Cóś szepcze. Czyli modli się do Bogów,
Czy klątwą bije, gdy mieczem nie może.
Już świt poranny na hełmach niemieckich
Połyskać zaczął, już we słońca wrotach,
Złote zasłony barwy się kraśnemi
6410Stroiły, w górę unosząc powolnie.
Już ptastwo
[703] w puszczy śpiéwać poczynało,
I rosa znikać. Na wozie złocistym
Łado
[704] wyjeżdża. Jeszcze długim sznurem
Ciągną się Niemcy zza Duru, za niemi
6415Kuroni idą. Oko ich Mindowsa
Szuka, nie widzi w końcu wojsk, jak wczora.
W pośrodek siebie Krzyżacy ich wzięli:
Znać im nie wierząc, upewnić się chcieli.
I już dwa wojska nic z sobą nie dzieli:
6420Oba na jednéj stanęły równinie.
Czekają oba, aż wódz na bój skinie;
W milczeniu krwawém mierzą się spójrzeniem,
I klną się w sercu bijącém od gniewu.
Mistrz na pagórku stanął i pogląda,
6425Zarzucił okiem na tłum Litwy cały,
Wzgardliwie głową wstrzęsa i ramiony;
Potém ku swoim w drugą zwraca stronę,
I na pancerze, na oręż pogląda,
Któremi zbrojni krzyżowi rycerze.
6430— Na zgubę swoją przyszli, dumny rzecze,
i noga ztąd ich żywo nie uciecze.
Dobrze im kraje bezbronne plądrować,
Niewiasty wiązać i starców kłaść trupem;
Lecz kiedy przyjdą na ostrz naszych mieczów,
6435Pałki litewskie i litewskie łuki,
Nie tak im łatwo o zwycięztwo
[705] będzie. —
Wtém syn Pipina, Macho nawrócony,
Podejdzie, głowę skłaniając z pokorą,
I Mistrzu
[706] pocznie temi mówić słowy —
6440— Panie! do boju ciasno nam z tą tłuszczą;
Konie nam spłoszą, gdy strzały wypuszczą,
I zgiełk nastanie, i tył mimo woli
Podać możemy. Lepiéj zsiadłszy z koni,
Pieszo się z niemi uganiać po błoni.
6445I tak nas więcéj, i lepiéj orężnych;
Zwycięztwo w ręku. Z końmi na te tłumy
Nic nie poradzim: przyjmij dobrą radę. —
Mistrz zwrócił głowę — Na koniach, bez koni,
Trupy to pewne i wygrana nasza!
6450Liwonów nawet i Kurów nie liczę;
Źle zbrojni, ledwie na liczbę cóś znaczą.
My sami garść tę zdusim, zanim słońce
Krok ujdzie w górę. —
Wtém rękę podnosi,
6455
A Macho bieży, wszyscy z koni skoczą
I czarnym wałem na Litwę się toczą.
Mindowsa wojsko murem milcząc stoi;
Już krzyk bojowy rozległ się w powietrzu,
Już biegną Niemcy, oni jeszcze krokiem
6460Nie drgnęli z miejsca — Chorągiew czerwona
Stoi na drzewcu zwinięta, spuszczona.
Już twarze Niemców poznać można było.
Już psie ich wrzaski dochodziły uszu.
Dopiéro Mindows gniew tłumiony długo
6465Puścił, jak wicher puszcza Pramżu
[707] z dłoni.
I chmura strzał się w powietrze podniosła,
Chorągiew z wiatrem powiała wschodowym,
Jaćwieże pieśń swą pogrzebną zanócą
[708],
I pójdą wszyscy, jak wał morski idzie,
6470Złamali szyki, wywrócili zbrojnych,
Cisną się w Niemców skupione szeregi.
Dwa wojska, jak dwaj zapaśnicy starzy,
Zwarły się z sobą, że widzóm
[709] się zdało,
Jeden człek, jedno nieforemne ciało.
6475Tak wojska w jeden wielki kłąb się gniotą,
Cisną Krzyżowych, przyparli do rzeki,
A wtém Kuroni, co szli z Krzyżakami,
Pieśń swą pogańską nagle gdy zanócą
[710],
Na swych się panów z orężem obrócą,
6480I siec ich poczną. Tak z dwóch stron sciśnieni
W śmiertelnych bolach
[711] Niemcy się szamocą.
Na próżno oręż żelazny i zbroje,
Nic nic pomogą. Mistrz na odwrót woła,
Gdy ujrzał zdradę Kuronów, i wojsko
6485Sciśnięte
[712] zewsząd, walczące z rozpaczą.
Ale ucieczka zaparta
[713] żelazem,
Co bronić miało; okuci, pod zbroi
Padli ciężarem, by nie powstać więcéj.
Konie daleko, za Kuronów zgrają
6490Swobodne rwąc się, po błoniu hasają.
Do nich przez Kurów przebić się nie mogą.
Już wielki zastęp Niemców martwy leży,
Po grzbietach jego Litwa depcze nogą.
Oręż wydziéra, z nim za resztą goni —
6495Jednych Dur w sinéj pochłonął już toni,
Drudzy o litość wołając, na ziemi
Leżą zgnieceni zbrojami własnemi.
A pieśń litewska nad głowy ich leci,
Coraz weselsza i głośniejsza coraz;
6500Nócą
[714] ją Liwy, Kury i Jaćwieże,
Litwa, Prusacy, jednéj matki dzieci.
Chorągiew boju w krwi zmyta, czerwieńszą
Stała
[715], i wieje zemstą i mordami,
A przy niéj Mindows z mieczem podniesionym,
6505Obnażył piersi, rozwiał mu wiatr włosy,
Broda jak brzozy gałęzie się chwieje,
Oczy jak wilcze ślipie w nocy świécą.
Leci i rąbie, i tratuje Niemców.
Już Mistrz uchodził, gdy Mindows go zoczył,
6510I poparł konia, i Niemca doskoczył.
— Zaczekaj! krzyczy, czas się z sobą zmierzyć.
Długom ja musiał kłamać wam pokorę,
Niech ci choć życie za mój wstyd odbiorę! —
I tnie go mieczem, gdzie hełm nie krył z tyłu,
6515W skórzany kaftan, wnet razu poprawi,
I Mistrz spadł z konia, w krwi się swojéj pławi.
A Mindows nogą zdeptał dumne czoło,
Plunął mu w oczy, proszącemu łaski.
— Życia! byś moje wydarł, wilcze
[716] wściekły.
6520Zawołał, życia! — masz tam drugie życie,
Na lepszym świecie, w który wy wierzycie,
Idzże na ucztę z Poklusem i Niołą
[717]. —
A gdy krew trysła, wziął w dłoń krwi niemieckiéj,
6525I pił ją ciepłą, jak strumienia wody
Pije zwierz w upał, szukając ochłody.
Potém na gardle stojąc wrogów wodza,
Potoczył wzrokiem. Aż jaśniéj mu czoło
Myślą, jak wieńcem, stroi się wesołą:
6530Bo mało Niemców w lasy się schroniło,
I nié ma komu walczyć, a w dolinie
Czarny Zakonu ścierw
[718] drgający leży;
A nad nim Litwin pastwi się, odziéra,
XXXIX
6535Litwa po boju nad Durem wydycha
[722];
Jeńców przed szałas Mindowsa przywiedli;
I stoją Niemcy nadzy i wybledli,
Z spuszczoną głową, z oczy zagasłemi;
Litwa się pastwi i nęci
[723] nad niemi.
6540Do serc im, śmiejąc się, z łuków strzelają.
Porą
[724] wnętrzności, oczy wyrywają,
Końmi dzikiemi członki ich targają —
Tak ich zwycięztwo
[725] owiało swym szałem,
I krew niemiecka zawróciła głowy.
6545Mindows się patrzy, na niedźwiedźiéj skórze
Leżąc — i oczy lśnią mu się weselem,
Bo jeszcze mści się nad nieprzyjacielem.
Wtém przyjdzie k niemu
[726] wejdalota stary,
Stanął i głową potrząsa srébrzystą.
6550— Zwycięztwo
[727], rzecze — Litwa się weseli,
Bogi je dały, a Bogóm ofiary
Nié ma ze wrogów — Starym obyczajem,
Najlepszy jeniec szedł na stos po bitwie.
W krzyżackich ręku jużeście obrzędów
6555Swych zapomnieli, cudzych ucząc błędów. —
Mindows tłum jeńców gnać kazał ku sobie.
— Wybierz, rzekł starcu — Niechaj los rozstrzyga. —
Wziął garść orzechów; dziesięć pełnych było,
A jeden pusty — Jeńców jedenastu.
6560I w szłyk
[728] wrzucili losy, ciągnąć każą —
Mindows się patrzy, i znajomą twarzą
Uderzon
[729], powstał — Hirchas! tyś w niewoli! —
Zawołał, patrząc na Niemca, co z boku,
Z głową na piersi, z rozpaczą na oku,
6565Stał milcząc, czekał ciągnienia kolei.
Hirchasa Mindows znał, bo mieszkał długo
Z Christjanem
[730] w zamku, był Christjana sługą,
Potém kapicę mniszą w zbroję zmienił,
Poszedł na wojnę — i popadł w niewolę.
6570— I jam tu z braćmi, rzekł, na moją dolę
Nie płaczę, Królu, nad twoją boleję!
Ja życie ziemskie, tyś wieczne utracił. —
Mindows się rozśmiał. Wtém szłyk Hirchasowi
Podnieśli — Orzech wyciągnął dziurawy.
6575— Na stos z nim, na stos! — krzyczy tłum wśród wrzawy,
A Mindows powstał, nakazał milczenie.
— Drugi raz losy ciągnąć — rzecze w gniewie;
Ten człowiek ze mną spał pod jednym dachem,
Niech wyjdzie wolny, daruję mu życie. —
6580— Życie! rzekł Hirchas, potrząsając głową;
Cóż życie warto, gdy jedno twe słowo
Może mi dać je, odebrać je może? —
— Ciągnij więc losy drugi raz, Hirchasie,
I rzuć w szłyk życie, kiedy niém wzgardziłeś. —
6585Drugi raz znowu koléj szłyk obchodzi;
W milczeniu każdy orzech swój ogląda.
Czwartym stał Hirchas, znów los śmierć mu daje.
— Bogi chcą! na stos — krzyczą ludu zgraje,
Na stos go! na stos! Bogóm na ofiarę! —
6590Mindows brew zmarszczył — Wejdaloto! rzecze.
Na śmierć Hirchasa dozwolić nie mogę.
Ciągnąć raz jeszcze — niech staje z innemi,
Jeśli raz trzeci — Ledwie rzekł te słowa,
Zgraja się znowu wściekłym ozwie wrzaskiem.
6595Hirchas raz trzeci wyjął orzech śmierci,
I spuścił głowę. — Dzięki za twą łaskę,
Panie, rzekł cicho; Bóg to mój, nie wasi,
Chce mojéj śmierci, bym na klęskę braci,
Na hańbę mego nie patrzył Zakonu. —
6600Zwrócił się, poszedł; wnet z lasu lud kłody
Przyniósł, i suchych gałęzi zgromadził.
W środku doliny stos wzniósł się wysoki,
Na niego w zbroi, hełmie, na rumaku,
Hirchas poskoczył. Ogień wejdaloci
6605Podniecą zewsząd, i płomień do góry
Szyję wyciągnął, dymem sinym bucha;
I pieśni ryczą, i Litwa dokoła
Z drzewcem na koniach pędza się po błoni,
Złe duchy od swéj ofiary odpędza.
XL
6610— Nie czas nam bujać, nie czas się weselić,
I leżéć, patrząc na niemieckich trupów.
Oto stos zdartych z nieprzyjaciół łupów —
Łupy kapłanóm i wojsku podzielić,
I daléj z wojną! póki nowéj głowy
6615Didalis
[731] Zakon z ziemi nie podniesie.—
Tak mówił Mindows; na głos jego mowy,
Wodze się wszyscy zebrali dokoła.
I Trojnat przyszedł i usiadł na skórze.
— Piérwsza część Bogóm, Mindows daléj rzecze,
6620Druga mnie, panu, trzecią lud podzielić —
Bojarom moim ze skarbu nagrodzę. —
Milczeli wszyscy. Trojnat wzniósł się tylko,
Wstał, i na łupy wyciągnął dłoń silną.
— Czekaj, Kunigas! rzekł, podział niesłuszny.
6625Coż temu będzie, co podżegł tę wojnę,
Który lud zebrał i pierwszy prowadził,
Zażegł stos wojny — zwyciężył, gdyś jeszcze
W zamku swym leżał ospały, bezczynnie? —
Zatrząsł się Mindows. — Walczyłeś i łupy
6630Wziąłeś z Mazowsza, rzekł, wszak jeńcy twoi
Poszli na okup. Ja do części wówczas
Nie szedłem z tobą, za łupem nie słałem.
Pełny twój skarbiec, pełny zamek lackich
Zbroi, naczynia, i sukien, i koni;
6635Więcéj masz pono, niż ja w Nowogródku. —
— Bo więcéj mnie się niż tobie należy,
Rzekł Trojnat dumnie — przyszedłeś gotowe
Zbiérać, gdziem potem i krwią zasiał własną
Przyszłe zwycięztwo
[732]; gdym lud twój poburzył,
6640Uderzył trwogę, i ciebie z twéj nory,
Hańbą w twarz bijąc, wywlókł mimo woli. —
— Milcz! wrzasnął Mindows; ktoś ty, byś z tą mową
Śmiał do Mindowsa uszu się przybliżyć?
Ktoś ty? — poddany. —
6645— Kto? jam równy tobie!
Trojnat zakrzyczał, taż krew we mnie płynie;
Jam panem Żmudzi, Kurów i Jaćwieży,
Ty Litwy panem, i mnie się należy
Taż cześć co tobie — ten udział co tobie. —
6650— Należy, Mindows ze złością odpowié,
Cześć, jakąm bracióm wyrządził zuchwałym;
I udział twój cię nie minie, Trojnacie!
Chceszli ujść cało, siedź w zamku spokojnie,
Wezwę na wojnę — przyjdź służyć na wojnie,
6655A dumę swoją i język powściągaj,
Abyś się kiedyś znów stróżóm zamkowym
W ciemnicach jeszcze nie kłaniał pokorniéj,
Niżeli dawniéj. — I ręką znów wskazał
Trzy łupów działy — Jedną wejdaloci
6660Na wozy kładną, wiozą do Romnowe,
Drugą bojary tłum zebrany dzielą,
Trzecią za szałas Mindowsa zanieśli. —
Trojnat zamilczał, ale chmurne oko
W pierś się Mindowsa topiło głęboko,
6665I patrzał długo, dumał, nim na konia
Siadł, i z swym ludem popędził ku Żmudzi.
XLI
Rok ubiegł — Zakon podniósł smoczą głowę,
Znów niesie wojnę, znowu lud gromadzi,
I znowu Litwa z braćmi idzie społem,
6670Zwycięztwem
[733] śmielsza, odważna nadzieją.
Znów Zakon klęskę krwią zapisał swoją,
Bo ledwie płaszcze Krzyżacy przywdzieli,
I na koń siedli, kraj, co niszczyć mieli,
Sam się uczynił pustynią, by wroga
6675Nie karmić sobą. — Siół mieszkańcy sami
Ogień we własnych podniecają numach,
Z dziećmi na barkach w głąb lasów się gnają.
Za bagna, w gęste puszcze się chowają.
I przyszedł Krzyżak, zdumiał się pustynią,
6680Głód go wycieńczył. Trojnat przyszedł z tyłu,
Napadł i odarł. Obóz pruski wzięto,
Bezsilne wojsko padło pod pałkami;
Ledwie kto został, by klęski nowinę
Zostałym bracióm na zamkach zwiastować.
6685Z łupów, próżnemi wory ładowanych,
Dziesięć Mindowsu
[734] posłał Trojnat wozów.
— Skarbów nie trzeba, dość ich w Nowogródku;
Wory posyłam, by je miał w co chować —
Rzekł Trojnat słudze. — Jeden nazad wrócił,
6690Resztę na dębach Kunigas wywieszał,
Grożąc Trojnatu zemstą swoją krwawą;
A Trojnat śmiał się, z pieśni radośnemi,
Z ludem swym ciągnął nazad do swéj ziemi.
XLII
Znowu rok mija; — wojną spustoszone
6695Krzyżackie kraje pustyniami leżą,
A Mindows patrzy za zdobyczą świéżą.
— Nie jeden Trojnat Lachów będzie łupił,
Pójdę ja na nich! — rzekł. Na Ruś śle gońce,
6700Na lackie ziemie obudwu ich prosi.
— Jak wy beze mnie, jam bez was nieśmiały;
Razem nas lacka siła nie pokona. —
I Daniłł przyjął i Swarno przymierze.
Poszli na Płockie, a co krwi się lało,
6705Co łupów wzięli, co jeńca przygnali,
Długo to lackie serce pamiętało,
I długo w pieśniach ten najazd śpiéwali.
*
Trojnat nie poszedł na Lachów z Mindowsem;
On w sercu gniew swój rozżarza, hoduje.
6710On długo czeka, długo zemstę duma,
Ale nie wrzuci kamieniem do wody
Krzywdy swéj nigdy — i póki mu bije
Serce pod piersią, w niém i zemsta żyje.
I Mindows swoją pamiętał urazę,
6715Lecz nie śmiał wojny nieść w Trojnata ziemie —
Jedna krew obu, jedno obu plemię;
I zna odwagę, zna siłę Trojnata:
Bo Trojnat w Żmudzi, jak Mindows na Litwie,
Panem — nikt przeciw nie podniesie czoła,
6720A na róg jego cała Żmudź powstanie,
Na rozkaz jego pójdzie choć na braci. —
I nieraz stary burtynik mu śpiéwa
Takiemi pieśni w wieczory zimowe,
Jakby chciał z piersi wydobyć rozkazu,
6725Iść na Krywicze i na Nowogródek.
Nieraz bojary o skarbach Mindowsa
Szepcąc mu cicho, żądzę podpalają,
Nieraz za jego przymierze z Zakonem
Błotem obelgi na niego rzucają.
6730A Trojnat milczy i nie chmurzy czoła,
Ale co myśli w duszy, nikt nie powie —
Bo myśli jego w siwéj siedzą głowie,
Jak psy zamknięte: nie ujrzysz, aż w kniei,
Kiedy wybiega za zwierzem w pogony,
6735I w piersi jego leży tajemnica,
Jak na dnie wody bursztynowa bryła.
Gdy burza wstanie, to bursztyn wyrzuci.
I nieraz gwarzą przy ognisku starzy —
— Trojnatu
[737] panem być by nad wszystkiemi,
6740I Żmudź, i Litwę trzymać w silnéj dłoni;
Nikt by się wówczas na nią nie poważył,
Bo Trojnatowe męztwo
[738] wszyscy znają.
Wiary on swojéj nie sprzedał Krzyżakóm,
A komu przysiągł raz, tego nie zdradził. —
6745I Trojnat nieraz słucha szeptów dworu,
Ale tak słucha, jakby wiatrów szumu,
Jezior mruczenia i ptasiego śpiéwu.
Tymczasem wiek mu coraz bieli głowę,
I oczy gasną, ramiona się chylą.
6750Częściéj u ognia Trojnat, niż na łowach,
I częściéj pieśni burtynika słucha,
Nawet uważniéj nadstawia jéj ucha;
A kiedy dumą pieśń w serce zadzwoni,
To zmarszczki schodzą z wyłysiałéj skroni,
6755I myśl się jakaś jasna po niéj snuje.
Kiedy Mindowsa wspomną przy nim imię,
Nie wzgardą dawną to imię przyjmuje,
Lecz z gniewem szepcze niepojęte słowa,
Których znaczenie próżno chcą odgadnąć.
6760A ludzie wiedzą, że kiedy Trojnata
Wargą gniew w słowach wylany poruszy,
Wkrótce on mieczem i ręką zawłada.
Trojnat nie darmo dwa razy Doumanda
Na jego zamku tajemnie odwiedził,
6765I Doumand, mówią, zemstę jakąś knuje,
A choć pozornie głowę korną chyli,
To żal mu żony i tęskno mu po niéj;
I wychudł z złości, któréj braknie siły.
Jeździł on na Ruś i powrócił z Rusi
6770Z rozpaczą tylko! — Odtąd w Żmudź śle gońce,
Z Trojnatem często na łowy się zjadą,
I długo w nocy u ogniska gwarzą,
Nim się na jednéj skórze spać układą,
Co mówią, nie wié nikt, bo obu mowa
6775W tak ciche, tajne ubiéra się słowa,
Że duch jéj nawet podziemny nie słyszy.
Darmoż te tajnie i narady wspólne?
Darmo już Trojnat lud w swéj ziemi zbiéra,
Doumand kryjomo Rusinów gromadzi?
6780— Nie darmo — szepczą żmudzcy bojarowie,
— Nie darmo — stary burtynik powtarza.
Ale czas płynie; dniami, miesiącami,
Z założonemi on siedzi rękami,
I tylko czasem wyjeżdża na łowy,
6785
Na ciche znowu z Doumandem rozmowy.
XLIII
Na zamku swoim znów siedzi Mindowe,
Bezczynny, pieśni słuchając kobiécéj.
Nigdy on w lata swoje dawniéj młode,
U kolan Marti dni tylu nie siedział —
6790Nigdy jéj pieśni nie słuchał tak długo,
Nigdy tak miło jéj się nie uśmiéchał.
I Marti sługą tylko jego była,
Marti wieczerzę u ognia warzyła,
Dziecię kołysząc, lub przędąc z kądzieli
6795Złoty len na swą xiążęcą
[739] namitkę;
Lub w krosnach szyła kraśnemi barwami
Rękawy koszul białych, jak jéj ciało,
Kraśnemi barwy, jak rumieniec lica.
A jeśli kiedy pieśń z ust jéj płynęła,
6800To smutna, cicha, jako ruczaj w lesie
Szumi samotny, i sercu tęsknemu
Miło jéj słuchać. — Mindows takiéj pieśni
Słuchać nie lubił, uciekał z komnaty,
Tam u swojego ogniska spoczywał.
6805Inna bo piosnka Doumandowéj żony:
Wesoło, ciągle wesoło świergocze,
I tak jak ona śmieje się, szczebioce;
Staremu uśmiéch na usta wywoła,
Młodemu dumę napędza na czoło.
6810Inna bo, inna Doumandowa żona:
Dzień cały w nowe stroi się przybory,
Bieży nad strumień, patrzy, czy do twarzy,
I zmienia chustki, zapaski, korale,
I nowém kwieciem coraz skroń ubiéra,
6815Z któréj nie schodzi uśmiéch i pogoda.
I Mindows dla niéj nieraz dzień przesiedział
Dłużéj niż myślał, i nieraz dniem wrócił
Prędzéj niż przyrzekł. Gdy jechać na wojnę,
To serce jego bije niespokojne,
6820To stokroć swoim bojaróm nakaże
Strzedz
[740] jéj jak oka w głowie — I posyła
Gońców z daleka to z darami dla niéj,
To z dobrém słowem, to z troską o zdrowie.
W całéj bo Litwie drugiéj takiéj nié ma,
6825Z takiemi usty, z takiemi oczyma,
I z taką kosą
[741], co wstążki jasnemi
Spleciona, jeszcze wlecze się po ziemi;
Z tak białą piersią i z takim uśmiéchem,
Z takiém na ustach i w sercu weselem. —
6830Gdy Mindows troską czoło swe zachmurzy,
Ona, jak wietrzyk wiejąc przeciw burzy,
Burzę i gromy daleko rozwieje.
Gdy gniew na sine usta mu wystąpi,
Ona uscisków
[742] i próśb nie żałuje;
6835Póty na swoich kolanach kołysze,
Póty go usty drobnemi całuje,
Dopóki gniewu nie odpędzi z twarzy,
I innym ogniem serca nie rozżarzy.
Nie darmo Doumand posły za posłami
6840Śle, żony swojéj do siebie przyzywa,
Nie darmo włosy wyrwał sobie z głowy,
I nocy jednéj nie zasnął spokojnie,
Nie darmo żalu po niéj, gniewu tyle.
— Weź ziemie moje, przez posły powiadał;
6845Nie tyle ważył, gdybym je postradał.
Ile jéj stratę — boś życia połowę
Wziął mi z nią z domu, bo piersi rozciąłeś,
I z piersi serce zakrwawione wziąłeś. —
Lecz darmo prosił i darmo zaklinał:
6850Mindows milczeniem zbywał jego posły,
A zamiast żony podarki mu dawał. —
Doumnand podarki nazad mu odsyła,
I milczy teraz, ale milcząc knuje.
Dwakroć do żony słał szpiegi tajemnie,
6855Dwakroć ich Mindows na zamku wywieszał,
A teraz oba milczą — Mindows myśli,
Że się pocieszył po żony utracie,
I inną z sobą na zamku posadził.
Lecz Doumand w sercu i miłość ma dawną,
6860I gniew ten samy; lecz je kryje w duszy,
By lepiéj uwiódł i podszedł go skorzéj.
Tymczasem Roman Dubrawski nad Dnieprem
Puścił zagony po Mindowsa kraju,
I pali sioła, i zajeżdża grody,
6865I łupy bierze, pędzi lud w niewolę. —
Doumand do pana śle swoje pacholę
Z tą wieścią smutną —
— Mam lud z sobą zbrojny;
Każesz mi stanąć, jam gotów do wojny,
6870
I Roman kniaź swe zuchwalstwo przypłaci.
Pójdę na niego i w więzach przywiodę. —
— Pójdziemy razem, Mindows posłóm rzecze;
Długo już siedzę bezczynny u ognia.
Niech kniaź wasz z ludem w mój zamek przybywa.
6875
Ściągnę ja swoich, i razem pognamy.
Odbijem łupy, w Rusi pohulamy. —
I poszli posły z Kniazia odpowiedzią.
Na nowogródzkim zamku stos się pali,
Na górach ognie błysnęły w oddali,
6880
I jak széroka Litwa, lud gromadzą.
Rano Trojnatu znak na wojnę dali —
On od ostatniéj wyprawy, ze Żmudzią
Nie stał ni razu do Mindowsa boku —
Teraz — o dziwo! — słuchają rozkazu —
6885— Zbiérać się ludzióm i wojskom gromadzić —
Sam na koń siędzie i ludzi powiedzie.
Gdzie? — W Nowogródek — burtynikas stary
Szepcze, wyprawie nie chcąc dawać wiary.
Ale już Trojnat na siwego
[743] wskoczył,
6890I z swemi ludźmi gościńcem potoczył.
— Kto u wrót zamku? — pyta się Mindowe.
— Trojnat! — bojary powiedzieli z cicha.
— Pożno przypomniał posłuszeństwo swoje —
Mindows rzekł z gniewem; lecz gniew pohamował,
6895Bo właśnie Trojnat w próg izby wstępował,
I pochyliwszy ubieloną głowę,
Naprzód powitał Kobole zamkowe,
Potém Mindowsu
[744] bił czołem w milczeniu.
Mindows się dziwił pokorze, w spójrzeniu
[745]
6900Szukał zuchwalstwa, wymówek, i z gniewem
Wybuchnąć pragnął, czekając rozmowy.
Trojnat zimnemi powitał go słowy,
O dawnych zajściach nie wspomniał Mindowie,
I pytał tylko — Gdzie z wojną pójść mają? —
6905— Roman Dubrawski nad Dnieprem plądruje,
Rzekł Mindows dumnie. Bez pomocy waszéj
Zniósłbym garść jego — Dawnoście już z nami
Na wojnę razem, Trojnacie, chodzili,
I dziś my się was widziéć nie spodzieli. —
6910— Z Zakonem walka ustała do czasu,
Rzekł Trojnat, w lackie sam nie pójdę ziemie,
Wojny zachciałem i do was przybyłem.
Pewniście bez nas; — nie zawadzi siła,
A łupów nie chcem, Mindowsie, od ciebie,
6915Dosyć nam swoich łupów i zdobyczy —
I siadł na skórze, u ognia się grzeje.
Milczą obadwa, obadwa z niewiarą
Patrzą na siebie z pode
[746] łbów, to znowu
Wiodą rozmowę, a słowa ich z sobą
6920Sieką się, jako w wojnie miecze wrogów.
Wtém wrzawa w zamku, wojenne odgłosy —
Doumand z swém wojskiem przybywa wezwany.
Mindows się podniósł i smerdę z rozkazy
Do Doumandowéj wysłał potajemnie.
6925On wszedł, a Mindows nie poznał po twarzy,
Tenli
[747] to, co go, gdy z Rusią wojował,
Widział na wojnach, nieraz biesiadował
U jednych ogniów, u jednego stoła?
Nie ten to Doumand; choć go wiek nie schylił,
6930Choć włosa lata nieliczne nie wzięły,
Ale go troski zjadły i tęsknota.
Zagasłe oczy głęboko gdzieś wpadły,
Policzki suche, zmarszczone, pobladły,
Usta się sine scisnęły, zacięły,
6935Na czole zmarszczki, jak bróźny
[748] na polu,
A w każdéj siedzi i wzrasta cierpienie.
A z każdéj widać i nocy
[749] bezsenne,
I długie żale, i tęsknicy wiele.
— Doumand! — rzekł Trojnat, i — Doumand! — powtórzył
6940Mindows zdziwiony, podchodząc ku niemu.
Stanęli. Doumand dziki wzrok ponurzył,
I nagiął karku, i panu swojemu
Czołem bił kornie, a gdy schylał czoło,
To krwią się zlało i oczy nabrzmiały,
6945Płomień z nich buchnął, a usta mu drżały.
Jak liść osiny od jesiennéj burzy.
— Cóż Roman? — Roman, Doumand mu odpowié,
Wciąż idzie daléj, wciąż pustoszy ziemie!
Śpieszyć na niego, biedz przeciw potrzeba.
6950Daléj z łupami, gdy pogoń usłyszy,
Gdzieś się ukryje w puszczach i przypadnie. —
— Jutro — rzekł Mindows. — Jutro — Trojnat wtórzył,
A mówiąc — Jutro — wzrok w Doumanda wnurzył,
I pchał głęboko, aż do jego duszy.
6955Skinęli sobie. Mindows nic nie widzi.
Ognia poprawił i usiadł na skórze,
Wyciągnął rękę do Doumanda dłoni.
— Tyś druh mój wierny, rzecze mu z uśmiéchem,
I gniewu w sercu twojém wszak już nié ma?
6960Wszakżeś po żonie pocieszył się twojéj?
Jedna kobiéta wartaż tyle żalu? —
A Trojnat dodał — Jam siwy i stary,
Ale za młodu takżem nie miał żony.
Człeka zepsuje łatwo głos pieszczony,
6965Łatwo mu wojnę odradzi, gdy w domu
Jest go zabawić, jest przytrzymać komu. —
Stradałeś
[750] żony, dobrze ci, Doumandzie!
Teraześ wolny, do boju gotowy;
I nie żal czasu, i nie żal ci głowy,
6970Nie żal ci życia. Kiedy wróg napadnie,
Ty od dnia do dnia nie będziesz odwlekać,
Rano znać dadzą, wieczór na koń siędziesz.
A Mindows troskę wziął na stare lata,
Ot patrz, jak dawno u kolan jéj leży,
6975Ruś go wyzywa, na Lachów nie bieży,
I przędzie z żoną u złotéj kądzieli,
I piosnką babską tylko się weseli.
Jest bez nas komu wojowników rodzić.
6980A nasze wojny, to są dzieci nasze,
Pożyją one dłużéj niż my, panie!
Z niejednéj jeszcze potomstwo powstanie,
Co nasze imię po świecie rozsławi. —
Mówił, a Mindows zwrócił się ku niemu,
6985I szydząc z niego — Myślicie, Trojnacie,
Że sami tylko wojować umiécie,
I sami tylko w pole wyciągacie
Wieczorną dobą, lub o rannym świcie!
Ale i Mindows nie zapomniał jeszcze
6990Oszczepem władać i lud swój prowadzić;
Ani go pieśnią przykuła do domu
Kobiéta, ani starość, ani trwoga.
Mindowsa znają széroko sąsiedzi,
Że nie z kądzielą, nie u krosien siedzi. —
6995
A Doumand milczał, wciąż mu usta drżały,
To blednął, znowu czerwienił się cały,
To niespokojny rzucał się po skórze.
Już kury piały — za dębowym stołem
Siedzieli jeszcze, jeszcze ucztowali,
7000A róg przechodził od ręki do ręki.
Mindowsa czoło jaśniało pogodą,
Usta nadzieją zwycięztwa
[751] się śmiały,
Już liczył łupy, już jeńców związywał,
Kniazia Romana zamykał w ciemnicę.
7005A Trojnat patrzał i potrząsał głową,
I wzgardą każde wtórzył jego słowo.
— O Kniaziu! rzecze na koniec, jest u mnie
Stary burtynik; on i wróżyć umié,
I pieśni śpiéwać o ojców przygodach,
7010I prawić dzieje dawniejszego świata.
Nieraz on mówił o strzelcu, co w bory
Szedł na niedźwiedzia i spotkał bojara,
A bojar spyta — Dokąd to? mój bracie! —
— Na łowy idę; niedźwiedź upatrzony,
7015Pójść go wziąć tylko. — Nuż bojar o skórę
Niedźwiedzia mówić. A strzelec za srébra
Sztukę ja sprzedał. I w bór. — A coż w borze?
Niedźwiedź go rozdarł. Nie chełp się przed czasem,
Kniaziu! Alboż wiész, kto z nas żyw powróci
7020Z wyprawy naszéj? co z niéj przyniesiemy? —
Mindows się śmieje z wróżby i powieści.
— A złe wam myśli, to wróćcie do domu;
Będzie i bez was zadławić go komu. —
Wtém powstał z ławy, idzie do świetlicy,
7025A słudzy świeżą słomę kniazióm niosą,
I ogień niecą, i skóry miękkiemi,
Wysłali łoże szérokie na ziemi.
Ale im do snu nie kleją się oczy.
Zaledwie Mindows z izby, oni oba
7030Stanęli, radzą, ludzi swych zwołali,
Długo rozkazy tajemne dawali,
I mieczów ostrzy ręką probowali
[752];
A Trojnat, straże ustawiwszy wkoło.
Odesłał sługi i u ognia siedzi.
XLIV
7035Już kury pieją raz drugi, noc bieży,
Jeszcze się ogień w świetlicy Trojnata
Pali, i jeszcze nie spoczęli oba.
Cicho na zamku, tylko szmer stłumiony,
Jak szepty ludzi, to z wiatrem się wznosi,
7040To milknie znowu, i cisza głęboka.
A na podwórcu migają się cienie,
Po dwa i po trzy; już zamku przedsienie
Pełne Żmudzinów, już straże u bramy
Zabite leżą na zamkowym wale.
7045I straż Doumanda osadziła wrota;
Bojar Trojnata do świetlicy wpada.
— Kunigas! czas już; zamek nasz, dokoła
Naszych już ludzi opasany strażą.
Dwóch tylko u drzwi Mindowsa wartuje,
7050
Nim ranek wejdzie, powrócą bojary,
Za resztą ludu wysłani po siołach,
I Mindows jeszcze może walczyć z niemi.
Teraz czas, panie! Gdy zdradę wywietrzy,
7055Uciec nam może, zna kryjówki grodu.
Idźmy. — I Doumand porwie się z pościeli,
— Idźmy! zawoła; dościeśmy czekali,
Dosyć kłamali, dosyć przecierpieli;
Idźmy! — I Trojnat za miecz swój pochwycił,
7060Rozwarli wrota, a zdrajca prowadził.
Pod drzwi komnaty podstąpili z cicha;
Na progu straże rozciągnione spały,
Lecz pochwycone krzyku nie wydały,
I jęk stłumiony zgon tylko zwiastował.
7065Doumand szedł naprzód, bo zemstą wrzał cały,
Słowa rzec nie mógł, a usta mu drżały,
Ręce się trzęsły i serce mu biło
Miłości siłą i rozpaczy siłą.
Przeszli komnatę jedną — cisza wkoło,
7070Drugą — i u drzwi sypialnéj świetlicy
Stanęli. Ucho chciwe Doumand wkleił —
Dwa słychać tylko, dwa tyłko oddechy,
Jedno westchnienie długie, w śnie zrodzone.
I wpadli nagle. Na miękkiéj pościeli,
7075Mindows na piersiach Domnandowéj żony
Leżał w śnie piérwszym; jéj ręce na szyi
Jego związane, a usta na czole
Leżą różane. Obok szaty zdjęte,
Kraśne odzieże, błyskotki przeklęte,
7080Któremi serce przekupił kobiéce.
Ujrzał to Doumand, i nim Mindows oczy
Rozkleił, mieczem rozpłatał mu głowę.
Zraniony jeszcze porwał się, i z rykiem
Padł jak zwierz dziki. Kobiéta zbudzona
7085Krzycząc się zrywa, na kolana rzuca.
Wtém Trojnat skoczył i poprawi razu.
Mindows krwią spłynął, zatoczył się, pada,
A Doumandowa przed mężem swym blada,
Wyciąga dłonie, pełznie do nóg jego.
7090— Panie! — zawoła. On nie słuchał głosu,
Za włosy porwał, miecz w piersi utopił.
— Kraśne ci szaty uszył twój Mindowe,
Kraśniejsze Doumand daje ci na drogę!
Dobrze wam było żyć razem na ziemi,
7095Idźcież we dwojgu do jednéj mogiły. —
Mówił, i oczy w twarz żony utopił.
Ujrzał ją Doumand, poznał ukochaną,
Zemsty zapomniał, miłość przypomina,
I miecz wyrywa, i siebie przeklina,
7100Z piersi przebitéj krew usty wysysa,
Woła, na ręce bierze i podnosi,
U martwéj jeszcze przebaczenia wzywa.
Na próżno! — oczy zagasły, śmiertelny
Całun na bladéj rozesłał się twarzy,
7105Głowa opadła. Jednym znakiem życia
Krew, z białéj piersi płynąca potokiem.
Ale już Doumand na trupa Mindowy
Upada, zemstą pragnie się napoić.
A Trojnat stoi, spójrzał
[755], z myślą nową
7110W dalsze świetlice szalony poskoczył.
Wtém Mindows wstaje, za nim się potoczył,
Cały krwią zlany, z najeżonym włosem,
Z wzniesioną pięścią; — Doumanda obalił,
Dognał Trojnata, za szyję u proga
7115Chwycił i jego na ziemię wywrócił.
Depcze nogami; — chce mówić, — nie słowa,
Głos tylko jakiś z piersi się dobywa,
Głos niewyraźny, stłumiony, warkliwy,
Jak zwierza, kiedy pod myśliwca strzałą
7120Padłszy, chce jeszcze raz tchnąć piersią całą.
Ale nierówna walka ich i siły;
Powstaje Trojnat, trzeci raz ciął mieczem,
A jeszcze ducha nie wypędził z ciała.
Ostatkiem życia Mindows nań się rzucił,
7125I skonał, cisnąc w bezsilném objęciu.
— Dzieci swych bronisz, wilcze, Trojnat woła:
Nie — nie! ja życia szczenięciu twojemu
Nie dam jednemu! wszystkie wymorduję! —
Słuchaj mnie: z tobą ród twój ginie cały —
7130Słuchaj! jam długo zemstę w piersi chował,
Nie żebym w końcu słaby ją darował! —
Mówi, i ręce rozrywa, i bieży.
Gdzie na posłaniu dwoje dzieci leży;
One z przestrachu powtulały głowy,
7135I cicho płaczą; i ojca, i matki,
I swych służebnych na próżno wołają.
Wywlókł ich Trojnat z posłania za włosy,
Rzucił na ziemię i zdeptał nogami,
Rozkrwawił mieczem, aż z rozdartéj piersi
7140Dziecięce dusze w mękach uleciały.
XLV
Na nowogródzkim polu czyja to mogiła,
Ogmmném ciałem swojém garść kości pokryła?
Mindowsa to mogiła, jak Mindowsa sława
Stara, wielka, na poły zapadła do ziemi.
7145Szły przez nią pokolenia, deptając nogami,
Przysypując swém ciałem, wygryzając boki
Pługiem, co głębiéj co dzień rył ją i rozrywał.
A nad nią nieraz wieśniak pieśń Mindowsa śpiéwał,
A nad nią nieraz stanął i westchnął podróżny.
7150I nieraz starce, siedząc z dziećmi na kolanach,
Prawili im o wielkich Mindowsowych bojach,
Nieraz pieśnią, powieścią, z grobu wywołany,
Wstał olbrzym z snu, i głową sięgając w obłoki,
Z wielkim mieczem Ryngolda wznosił się nad ludem,
7155Cieniem swoim przyszłość im i jutro zakrywał.
Teraz — teraz zarosła mogiła chwastami,
I olbrzym już nie wstaje, bo spróchniał w mogile,
Jak pamięć jego między Litwą już spróchniała.
I pusto na mogile, i pusto dokoła;
7160Tylko pszczoła zabrzęczy, szuka w chwastach miodu,
Tylko ptaszek przeleci, smutno zaświergocze,
Tylko człek czasem przejdzie i westchnie po cichu.
I z Mindowsa mogiły tylko kurhan mały,
I z Mindowsowéj sławy ledwie tylko imię!