Spis treści
Menażeria ludzkaOślica
1Gorączkowo Honorka zaczęła spowijać kwilące cichutko dziecko.
2A wyciągając długi — na trzy łokcie powijak, mówiła ochrypłym głosem:
3Ojciec, Dziecko, Ślub— Chodzi! Chodzi! Synulku!… pójdziemy na wesele twojego ojcaszka! Chodzi synulku, pójdziemy mu drużbować, ale nie ołtarz mu sprawimy, ni jakie weselenie, jeno[1] łaźnię gorącą, że aż mu w piętach postygnie!
4Stojąca obok barłogu, na którym leżało dziecko — kuma Kazimierzowa zaczęła nagle szlochać.
5— A bezbożnik! Wydziwiacz, rozbijaka! Taką ci uczciwą dziewczynę z dobrej drogi sprowadził i teraz nijakiej pamięci o niej nie ma!…
6Honorka szarpnęła silnie powijak.
7— On ci pamięci o mnie nie ma, ale ja go za to w pamięci mam i niech mi Pan Jezus i Matka Najświętsza ręce i nogi poułamuje, jeśli ja go do ołtarza dopuszczę!… Beze mnie i bez[2] tę dziecinę przejść musi!…
8— Prawdę masz! — przytakiwała kuma, obcierając łzy płynące gradem po tłustej i czerwonej twarzy — już ci takiej krzywdeczki to i Trójca Święta nie daruje. Ty się o swoje upomnij, Honorka, w twarz mu napluj — od młodej odciągnij, a swego nie daruj!
9— I nie daruję! — powtórzyła zacinając zęby dziewczyna.
10Wzięła duży szmat barchanowy[3], który się suszył koło pieca, i przytrzymawszy jeden koniec w zębach, dziecko nim owijać poczęła.
11Obracane jak piłka chłopię żałośnie płakać poczęło.
12— Cicho, psiakrew, chorobo jedna! A bodajżeś się zadławił własnym ozorem, ty kundlu zatracony! A bodaj cię mór wydusił! — wybuchnęła Honorka, drżąc prawie cała od wewnątrz tłumionej rozpaczy. I wstrząsnęła dzieckiem tak silnie, że aż jęknęło jak zdławione szczenię.
13Wówczas kobieta przypadła twarzą do barłogu i gryząc koc, w nadmiarze rozpaczy wołała:
14— A nie jęcz ty nad moją biedną głową — sieroto nieszczęśliwa… bo jeszcze mnie w zbrodnię jaką zepchniesz.
15Kuma Kazimierzowa pochyliła się nad klęczącą kobietą.
16— A dajże spokój, Honorko, dziecku i nie widziwiaj się nad tym robakiem!
17— Bez niego to wszystko, bez niego!
18Kazimierzowa wzruszyła ramionami.
19— Oj, ty oślico! — wyrzekła z powagą — jak to: bez niego te rzeczy się dzieją? Czy to on ci się kazał z tym pędziwiatrem wdawać? A toć jego, robaka, na świecie wtedy nie było, jakeście się złazili to w piwnicy, to w komórkach!
20I odebrawszy dziecko z rąk Honorki, sama je spowijać i ubierać zaczęła.
21— Nie w tym rzecz, aby nad niewiniątkiem pomstować — ciągnęła nosowym, monotonnym głosem — ale w tym rzecz, ażeby na czas do kościoła trafić i panu młodemu drogę mądrze zajść. — Słyszysz?
22Honorka klęczała wciąż koło tapczana, mnąc w wychudłych rękach potargany i zniszczony kocyk. Z małego okienka, umieszczonego wysoko w ścianie tuż nad posłaniem, płynęła jasna struga światła i biła wprost na twarz dziewczyny zniszczonej słabością i zgryzotą, która jej duszę szarpała.
23Nie odpowiedziała wprost na zapytanie kumy, lecz ściągając brwi, przez ściśnięte zęby wyszeptała:
24 25Kazimierzowa skończyła ubieranie dziecka i zdjąwszy z kołka ciemną chustkę, na plecy Honorki narzuciła.
26— Chodzi! — wyrzekła — chodzi, już czas!
27Po twarzy dziewczyny przemknął jakby cień przestrachu. Przymknęła oczy i pozostała chwilę nieruchoma, jakby do tapczanu przykuta. Kuma już stała owinięta w chustę, gotowa do drogi, huśtając lekko kwilące dziecko.
28— Honorko! Cóżeś tak przykucła? Jak chcesz szkandał zrobić — to duchem[4] nam iść trza. Już czas!
29— Chwilę jeszcze, kumo! — prosiła Honorka — czegosić mnie teraz lęk ogarnia!
30Kazimierzowa żachnęła się z gniewu.
31— A ty oślico cholerna! — zawołała, kładąc dziecko na tapczan — ty nad tym robaczątkiem nijakiego „litosierdzia” nie masz! Toć na całe już życie przepadło ci wszystko, boć „hunor” i cnotę w oczach ludzkich ten zgniłek ci odebrał, a dzieciaka na rękę ci rzucił i troskać się o niego kazał. Jak się „obżeni”, tyle już prawa do niego nie masz! Już ci ni Bóg, ni ksiądz żadnej sprawiedliwości nie da. Jak żeniaty, to od wszystkiego ochronny! Ale ty od pędraka byłaś oślicą i słusznie cię nieboszczka matka tak przezwała! No! Czy to nie oślica? — kiedy jeszcze może co na swą stronę wyciągnąć… to kuca i mówi, że boja ma! Oj oślica ty! oślica!…
32Honorka podniosła się z ziemi i schwyciwszy dziecko na rękę, ku drzwiom szybko posunęła.
33— Chodźmy! — wyrzekła krótko, drzwi od stancji kopnięciem nogi otwierając.
34Oczy jej się świeciły, usta miała znów zaciśnięte i zębami przygryzione.
35— Nareszcie! — zamruczała kuma zamykając drzwi na kłódkę — aby go tylko dobrze po mordzie sprała i publikę zrobiła!…
*
36Nieszpory się skończyły, lecz świece przy wielkim ołtarzu gorzały wciąż, oblewając żółtym, migocącym blaskiem sczerniałe płótno, z którego bieliło się ciało Jezusa zawieszonego na krzyżu.
37Pomiędzy „wiernymi”, przepełniającymi lakierowane ławki, zapanował ruch i ożywienie wielkie.
38Jedna „siostra” zapytywała drugą — dlaczego nie gaszą świec, skoro już wszystkie piękne pieśni zostały wyśpiewane.
39— Zdaje się ślub jeszcze będzie — doszedł szept z ławek zajmowanych przez mężczyzn.
40Kobiety wdzięcznie pochyliły głowy.
41— Dziękujemy! Dziękujemy! — A czyj!
42— Subiekta[5] z cukierni i córki kolejnika!
43Wszyscy zaszemrali zadowoleni.
44Warto zostać, taki ślub to już parada. Kolejarze, wiadomo, lubią wszystko z pompą — a taki subiekt z cukierni to „osoba”.
45Tymczasem kościelny wyniósł dwie poduszki i przykląkłszy, układać je począł na stopniach.
46— Poduszki! — zaszemrało na ławkach.
47Lecz znów mężczyźni udzielają informacji bliższych co do osoby pana młodego.
48Kobiety składają z westchnieniem książki i owijając na rękach długie różańce, wyciągają szyje — ciekawe, żądne wiadomości o tych ludziach, którzy za chwil kilka jak papugi powtarzać będą słowa sakramentalnej przysięgi.
49— Więc cóż? Cóż? — pyta jedna przez drugą.
50Pan młody — tak! — zapewne, człowiek bardzo uczciwy, porządny, uczony nawet — zdolny, ma jakieś oszczędności. Kto wie! Może niedługo założy i cukiernię. Z takimi jak on „głowaczami” to wszystkiego spodziewać się można.
51Kobiety kiwają głowami, nagle spoważniałe, jakby ta dobra opinia, którą się cieszy ów subiekt, przejęła je szacunkiem i powagą. Kościelny wnosi kropidło i naczynie z wodą święconą.
52W ławkach powstaje znów szmer.
53— Kropidło!… patrzcie, kropidło!…
54Ale już dwa ścieśnione szeregi ustawiają się wzdłuż ławek, tworząc rodzaj alei bramowanej[6] ludźmi. Aleja ta od balustrady przeciąga się aż ku drzwiom głównym, które zakrystian w tej chwili na oścież otwiera. Turkot powozów, hałas uliczny, cały szum letniego, niedzielnego popołudnia wpada nagle w wilgotną ciszę kościoła.
55Przez kolorowe szyby wpadające promienie słońca kładą kolorowe plamy na głowach i grzbietach ludzi.
56— Przyjechali! Przyjechali! — dochodzi wołanie z tłumów zalegających stopnie perystylu[7].
57Jest to jednak fałszywy alarm.
58W progu kościelnym ukazuje się drużba w świecącym cylindrze i jasnym palcie narzuconym na ramiona. Dumny jest i wąsy ma podfryzowane żelazkiem fryzjerskim. Stojąc w progu kościoła, ogarnia jednym rzutem oka całą przestrzeń. Mrużąc oczy, zda się chce policzyć świece płonące na ołtarzu, po czym szybko, zaaferowanym krokiem przebiega wąskie przejścia, pozostawione wśród tłumu.
59— Drużba! Drużba! — szemrze tłum, popychając się i wyciągając szyje za znikającym we drzwiach zakrystii mężczyzną.
60Znów nowy napływ ciekawych tłoczy się pomiędzy bocznymi filarami kościelnej nawy. Pełno już jest i gwarno, kobiety półgłosem powtarzają sobie plotki o rodzinie panny młodej. Plotki te wyrastają spod ziemi; służą do zabicia czasu i skracają nudy oczekiwania.
61Koło drzwi wchodowych[8] słychać przyciszone śmiechy. Jakiś żartowniś opowiada dziwy o samej pannie młodej.
62— Ależ tak — podobno jakiś hrabia dołożył do posagu kilka tysięcy — ot! Z przyjaźni dla ojca.
63 64— Co pan chcesz, dziś takie czasy…
65I śmiechy zaczynają się w najlepsze, starsze kobiety sznurują usta i spuszczają oczy.
66Takie nieskromności w świętym miejscu, nie! — ci mężczyźni już żadnej wiary w sercach nie mają!
67Lecz śmiechy milkną, bo w progu pojawia się nagle Honorka z dzieckiem na ręku, w asystencji Kazimierzowej.
68Pojawienie się dwóch kobiet nie byłoby rzeczą niezwykłą, lecz Honorka, z której głowy spadła chustka, z twarzą pokrytą purpurowymi plamami, z pasmami włosów potarganych nad czołem i z konwulsyjnie zaciśniętymi wargami, wnosi z sobą jakąś ponurą grozę, która wydzielając się z jej całej postaci, każe zwrócić na dziewczynę oczy tłumu.
69Kazimierzowa oddała jej przed kościołem dziecko — uznając za stosowne, aby matka z dzieckiem pojawiła się przed wszystkimi, i tak stoi teraz Honorka, cisnąc gorączkowo milczące dziecko do piersi, stoi jak przykuta w progu, podniecając się w energii i rozpaczy, która jej biedną duszę szarpie.
70Oczy ma suche, bez łez, podsiniałe i z osłabienia prawie zezem patrzące.
71Stoi i zda się nie dostrzegać tłumu, który zbitą masą dokoła niej szemrze, z zwierzęcą ciekawością rzucając się na nową zdobycz. Lecz Kazimierzowa nie zasypia sprawy. Na widok oświeconego ołtarza oczy kumy nabiegają łzami. Poprawia chustkę i kiwa głową żałośnie.
72— Tak! tak! — zaczyna z początku stłumionym głosem — przyszliśmy do Pana Jezusa po sprawiedliwość i sąd Jego najświętszy! A niechże On naszą sprawę rozsądzi i nad sierotami zmiłowanie okaże!
73Tłum węchem przeczuwa skandal.
74Ten i ów przysuwa się do Honorki, stojącej ciągle w progu z dzieckiem na ręku.
75— A cóż to się wam krzywda jaka stała?
76Kazimierzowa znów głos zabiera.
77— Stała się nam krzywda ciężka, bo oto tę sierotę, co tu stoi, ten dzisiejszy pan młody sposponował[9], cnotę jej wydarł, żenić się przyrzekał i oto teraz z pędrakiem porzucił jak psa na rozstaju!…
78W tłumie zaszemrano i uciszono się nagle. Jakieś zimno smutku i kobiecej niedoli powiało nagle nad głowami obecnych.
79Mężczyźni instynktownie kurczyli się i pochylali głowy, kobiety otwierały szeroko oczy, wpatrując się w dziewczynę i w dziecko, które zdawało się być umarłym, tak leżało cicho wśród szmat i fałd chustki matczynej.
80Lecz kuma nabierała coraz większej śmiałości i pewności siebie.
81— A ino… nie po co innego my przyszły, ino po to, aby pannie młodej się sprezentować, publikę zrobić i nie dopuścić, aby ten wyrwipięta obżenił się na uczciwą wiarę.
82— Dobrze robicie! — podparła jakaś podeszła jejmość — dobrze robicie, takiemu się przepuścić nie godzi.
83— Tak! tak! — dorzucił siwy mieszczanin — zasługuje lekkomyślny człowiek na karę. Powinna go spotkać!
84— I spotka! — wołała kumcia składając palce — jako ta dziewczyna przysięgała sobie, że go spierze i do ołtarza mu dostępu nie da. Co, Honorka? Nie darujesz?
85— Nie daruję! — powtórzyła zdławionym głosem dziewczyna.
86Lecz tu i owdzie przyciszone śmiechy odzywać się zaczęły. Już i u ołtarza wiedziano, że będzie „publika” i jakaś dziewczyna z dzieckiem ślub „aresztować[10]” będzie.
87ErotyzmUciecha więc wśród tłumu wzrosła i objawiła się dość głośno. Jakiś zmysłowy prąd przebiegł nagle zgromadzonych ludzi i usta im do uśmiechu rozchylał. Kobiety patrzyły spod oka, sznurując usta, lecz na odsłoniętych karkach czuły wzrastającą w mężczyznach gorączkę zmysłową. Rzec można, że od stojącej na progu dziewczyny, z owocem swych nieuświęconych miłostek na ręku, biegły prądy ciepła i przenikały ciała cisnącego się tłumu. W ciszę i powagę kościelnych murów, jak tony miłosnej pieśni wpadła ta gama cielesnych pożądań i zdała się burzyć spokój świątyni. Siedzące w kruchcie baby pozwijały różańce w drżących dłoniach. Święty Panie! taki „szkandał” w kościele! Tu i owdzie dowcipnisie żartować zaczynają.
88Tak! tak! Orszak weselny już przybył. Nawet ten rak się troszkę pośpieszył… nie wiadomo, czy go prosili — ot! gość nieoczekiwany dla pana młodego!
89Kto wie! Może młodzi będą kontenci[11], że przyszli, ot, tak — do gotowego, a może i panna ze swej strony chowa jaką niespodziankę…
90Ten i ów ciśnie się przyjrzeć bliżej Honorce. Hm!… wychudła, źle zbudowana, głowa roztargana…
91 92— Mogła się choć uczesać uczciwie, kiedy szła na publikę między ludzi.
93Jakiś pan podszedł do niej i zajrzawszy jej w oczy, wyjmuje z kieszeni małą notatkę. Półgłosem zadaje dziewczynie zapytania, na które ona nie odpowiada wcale, patrząc ciągle w przestrzeń spod brwi ostro ściągniętych. Pan ów, nie zrażony milczeniem, nie odstępuje wszakże, tylko z kieszonki dobywszy ołówek, ślini go i coś w książeczce zapisuje.
94— Gazetnik!… gazetnik!… — szemrze tłum dokoła.
95Kazimierzowa uznaje za stosowne przemówić:
96— Nie w gazecie, ale tu na tablicy winna być wyryta opowieść o takim włóczydrągu, co uczciwe dziewczyny z dobrej drogi zmania[12]!
97— Nikt ją ta znów za łeb nie trzymał — wtrąca jakiś młody chłopak.
98Kazimierzowa obraca się jak na sprężynach.
99— Za łeb! za łeb!… Takie niewolenie słodką mową i przysięganiem to gorsza niż za łeb trzymanie!…
100 101 102 103Przysięga, SierotaNie wierzyć przysięganiu? A to coś nowego! Odkąd świat światem — Bóg przysięgania postanowił, a tych, co krzywo przysięgają, ciężko karze.
104— A jeszcze przysięganie sierocie? — woła tryumfująco Kazimierzowa — sierotę ukrzywdzić, to jak obrus z ołtarza ściągnąć!
105Wymowa jej i łzy kapiące po twarzy podbijają powoli wszystkich. Teraz miejsce przed wielkim ołtarzem opustoszało zupełnie, wszyscy cisną się do drzwi wchodowych, zgorączkowani, podnieceni tą sceną, jaka wybuchnie za przybyciem państwa młodych. Tu i owdzie stają na ławkach, zwłóczą z kątów krzesła, czepiają się chorągwi. Jasna, rozczochrana głowa Honorki stanowi teraz punkt świetlany, ściągający oczy całego tłumu, żądnego widowiska, łaknącego skandalu, choćby zań kobieta łzami zapłacić miała!
106Honorka tymczasem stoi ciągle milcząca, nie zdając się zwracać uwagi na zaciekawienie i wzruszenie, którego jest przyczyną. Wpatruje się w świece migocące na ołtarzu i jak błyskawica tak przed nią przesuwa się rok ubiegły, w którym tyle bólu i smutku zaznała.
107Widzi pana Teodora, jak zza kontuaru[13] rzuca na nią spojrzenia, które niby ukrop w jej żyły wlewają. Gdy ją państwo, u których za młodszą służyła, posyłali po sucharki do herbaty, biegła z radością, a przed drzwiami cukierni stała długo, nie mogąc ośmielić się wejść i przemówić do pana Teodora, który jak święty z obrazka wydawał się jej na tle błyszczących luster zdobiących półki bufetów. Imponował jej niezmiernie, pomimo że Honorka do nieśmiałych dziewczyn nie należała wcale i niejednego „chłopa odstawiła” wcale tęgo, gdy na udry pomiędzy nimi poszło. Lecz wobec Teodora zapominała języka w gębie i stała tak przed kontuarem, cała w płomieniach, bełkocząc i siejąc po ziemi miedziaki trzymane w garści. On mrużył oczy, uśmiechał się, żartował — przyzwyczajony do dominowania nad kobietami, z niedbałością pięknego samca. I nawet później, gdy już posiadał ją o szarej godzinie wśród stęchlizny piwnicy lub duszącej atmosfery strychu — Honorka — zawsze pozostawała nieśmiałą, przerażoną jego pięknością, zdławioną — z oczyma łez pełnymi, nie śmiejąc poruszyć się, uczynić jednego gestu, odetchnąć głośniej. A gdy wreszcie — porzucona, zapomniana przez swego uwodziciela, któremu oddała z jakąś pokorą klejnot swego dziewictwa, uczuła się matką — doznawała głuchej nienawiści, gniewu na samą myśl o tym człowieku. Nie napastowała go, nie chodziła za nim, urodziła dziecko zacisnąwszy zęby — i w duszy swej zaczęła gromadzić całe morze jadu, które groziło lada chwila wylaniem.
108Kuma zawiadomiła go przecież o urodzeniu dziecka, lecz piękny subiekt mruknął coś tylko i wzruszył ramionami.
109Gdy Kazimierzowa scenę tę przed barłogiem położnicy odtwarzała, Honorka wlepiła w nią oczy od gorączki błyszczące.
110— Łajdak! — wyrzekła przez zaciśnięte zęby.
111Pierwszy to raz głośno wymówiła na niego obelgę.
112 113Lecz powoli, podniecana przez Kazimierzową, dawała folgę swemu żalowi. Zapominała, jak wyglądał sprawca jej nieszczęścia, nie widząc go tak dawno, nie odczuwała już przygniatającego wpływu, jaki wyższością swą, elegancją i całym obejściem[14] na nią wywierał. Rozpacz przepełniała jej serce i wstrząsała nią całą. Widok dziecka podniecał ją. Chwilami zdawało jej się, że jest zdolna zamordować mężczyznę, który rzucał ją brutalnie o ziemię, aby później — na wiadomość o jej nędzy i cierpieniu wzruszać ramionami z pogardą. „Ścierwo sobacze!” — mówiła, szarpiąc pazurami aż do krwi pierś swoją od pokarmu wzdętą — „Zgiń! Przepadnij! Oślepnij! Zgnij do kości!”. Zdawało się jej, że miłość, jaką miała dla Teodora, wymarła w niej od dawna, że nic prócz żalu, gniewu i nienawiści, nic już w głębi swej duszy nie chowa.
114Na wiadomość o ślubie subiekta wybuchnęła wreszcie całą wściekłością, na jaką tylko cierpliwe i nieśmiałe istoty zdobyć się umieją.
115Kazimierzowa podsunęła jej myśl wstrzymania ślubu i zrobienia publicznego skandalu. Uczepiła się tego projektu natychmiast, gorączkując się, podniecając — przeklinając bezustannie. Ani jednej łzy nie miały jej oczy, chwilami zdawała się być obłąkaną.
116Teodor, którego kontury w jej wyobraźni zatarły się zupełnie, przedstawiał jej się jako zwierzę znienawidzone, wstrętne, plugawe, któremu chciała skoczyć do oczów i zdeptać za krzywdę jej uczynioną. Nie widząc go — czuła się silną, mocną, jakkolwiek coś w jej wnętrzu szarpnęło się trwożliwie, gdy kuma zawołała jeszcze w stancji: „już czas!…”
117Lecz tu — w kościele, przed ołtarzem oświetlonym jarząco, w chłodnej atmosferze świątyni — jakaś moc wstępuje w nią powoli, lecz moc to jakaś dziwna, jakby boleść jej umniejszająca. Nie modli się, a przecież zda jej się, że ktoś dokoła niej szepce modlitwy, pacierze…
118Nie modlitwy to jednak szepcą dokoła, tylko żarty, uwagi, słowa ciekawości.
119Tłum cały aż drży z pragnienia takiego „grubego skandalu”.
120Taka rzecz nieczęsto się trafia.
121Nareszcie turkot zajeżdżających kół oznajmia przybycie gości weselnych.
122Nie dorożki to — ale karety przywożą państwa młodych i liczną drużynę, karety z białymi lejcami, umyte i lśniące w promieniach słońca.
123 124W tłumie powstaje nie szmer, lecz jakiś krzyk ciekawości ludzkiej.
125Krzykiem tym publiczność zda się chce podniecić Honorkę do zrobienia skandalu. Jak zwierzę wygłodniałe rzuca się na padlinę, tak tłum ten, chciwy wrażeń, drży z radości i nieszczęśliwą do ukazania swej zranionej duszy popycha.
126Wolno — z szumem jedwabiu wchodzi orszak weselny do kruchty[15].
127Przodem idzie panna młoda, wysoka blondynka, o płaskiej twarzy i kręconych włosach. Z bezczelnością niemal dźwiga koronę dziewiczą, tonącą w obłokach białej iluzji. Idzie, pewna siebie, uśmiechnięta, wysuwając naprzód watowany biust jedwabnego stanika. Prowadzą ją drużbowie we frakach i glansowanych rękawiczkach. Przed tym białym zjawiskiem tłum usuwa się instynktownie, pozostawiając opartą plecami o filar Honorkę. Panna młoda przechodzi próg i wolno, poprzedzana przez dziadka kościelnego, sunie do ołtarza, a tren jej sukni, wlokący się po ziemi, pozostawia za sobą jakby smugę świetlaną…
128Lecz Honorka zda się nie spostrzegać nawet przejścia panny młodej. Teraz drży cała i blada jest jak opłatek. Gdy karety zajechały przed kościół, doznała nagle jakby silnego uderzenia z tyłu głowy. Tchu jej zabrakło, serce jej młotem wali…
129Nagle — wśród jasności słonecznej ukazuje się sam pan młody.
130Jest dziś piękniejszym niż kiedykolwiek.
131Frak nowy leży na nim jak ulany, włosy zafryzowane, twarz starannie wygolona, spinki u koszuli złote i wielkie jak złotówki.
132Z tryumfem spogląda w głąb kościoła na ołtarz jasno oświetlony i bawi się brelokami u zegarka.
133Dwie drużki w lekkich sukniach, z wachlarzami i włóczkowymi pelerynkami, prowadzą go, śmiejąc się ochotnie.
134Oczy wszystkich zwracają się teraz w stronę Honorki…
135Co to będzie! Co to będzie!… Czy da mu w papę? Czy go po prostu nawymyśla i w oczy napluje!
136Lecz — o dziwo… dziewczyna na sam widok Teodora blednie jeszcze więcej i oczy przymyka. On — nie widzi jej wcale, zajęty teraz jedną z drużek, która upuściła na ziemię koronkową chusteczkę.
137I nagle — Honorka, kurcząc się i starając zniknąć sprzed oczu wszystkich, zasuwa się powoli za filar — wybuchając cichym, zdławionym płaczem.
138Na próżno kuma stara się ją popchnąć naprzód, na próżno osoby otaczające ją dokoła pochylają się ku niej i szepcą słowa zachęty. Ona jedną ręką ciśnie do piersi dziecko, drugą czepia się filaru, a z oczów jej płyną strumienie łez gorących.
139— Nie mogę! Nie mogę! — szepce, łkając cicho.
140Organy tymczasem huczą przeraźliwie, pan młody przechodzi kruchtę i idzie pewnym, śmiałym krokiem, kłaniając się lekko znajomym wśród tłumu.
141Kuma próbuje raz jeszcze podburzyć Honorkę.
142— Bój się Boga! Nie bądź oślicą! Despekt[16] sobie robisz nadaremny!… Wstań, leć! Jeszcze czas! Tyle ludzi czeka!… Honorka, nie bądź oślicą!…
143Lecz Honorka nie rusza się z miejsca. Na widok Teodora dawny lęk ją ogarnął.
144Gdy stanął tak teraz przed nią piękny, uśmiechnięty, zdrów, wystrojony — gdy go poczuła znów od siebie kilka kroków — nie! — ona nie mogła rzucić się na niego, krzycząc tak, jak to sobie ułożyła, i pluć mu w twarz, i dziecko pokazać. Nie! Nie! Raczej woli umrzeć, niż taką rzecz zrobić.
145Tłum, zawiedziony w swych nadziejach, szybko zwrócił się do ołtarza, gdzie już ceremonia ślubu się zaczynała. Złocista kapa księdza migała ponad głowami ludzi. Głuchy szmer niechęci i gniewu przebiegał szeregi. Jak to? Nie będzie skandalu? Cóż sobie myśli ta głupia dziewczyna, zwodząc ludzi w ten sposób?… e! — kto wie — to pewnie jakaś ulicznica, to dziecko, kto wie, czy to pana młodego, skoro ona nie śmie do oczów mu stanąć…
146Tak! tak! Taki porządny mężczyzna wie, co robi, jeśli porzuca. Już musiał mieć w tym swoją rację…
147Niektórzy wszakże usiłują bronić Honorkę.
148 149 150 151 152 153— Wszystko jedno, dość, że stanąć do oczów nie śmiała. Chodźmy lepiej do ołtarza.
154 155Teraz wszyscy cisną się do ołtarza, przed którym ksiądz zamienia młodej parze obrączki. Wśród ciszy kościelnej słychać skrzeczący głos panny młodej i basowy głos księdza, mówiących na przemiany przysięgę małżeńską:
156— Ja — ja, Stanisława, Stanisława, biorę — sobie — sobie…
157Koło filara, poza który ukryła się Honorka, zrobiła się pustka. Dziewczyna klęczała sama, szlochając cicho. Kuma Kazimierzowa, czując się obrażoną, wyszła z kościoła, czerwona z doznanego wstydu.
158Schodząc ze wschodów, poprzysięgła sobie szmaty Honorki wyrzucić na cztery wiatry.
159O! nie — mogła mieć litość nad nędzą tej idiotki, ale tolerować jej głupotę i brak odwagi w dopominaniu się o swoje prawa, a wreszcie na narażenie Kazimierzowej na pośmiewisko i podejrzenia ludzkie, że broniła nieczystej sprawy — na to Kazimierzowa przystać nie chce i nie może.
160Tymczasem ceremonia ślubna szła dalej nieprzerwanie. Pan młody przysięgał czystym, dźwięcznym głosem i z podniesionym czołem odpowiadał wyraźnie na zapytanie księdza:
161— Nie ślubowałeś komu innemu wiary małżeńskiej?
162 163Powoli zaczął podbijać i ujmować tłum cały i przeciągać na swoją stronę. Jego jasne spojrzenie, kark dobrze wymyty, frak wpadający do stanu[17] — imponowały ciżbie. W ogóle ślub cały, orszak weselny szeleszczący jedwabiem, srebrna tkanina sukni panny młodej i jej biust obciągnięty materią — wszystko to podbijało zgromadzenie i sprawiało jak najlepsze wrażenie.
164Honorka ze swą rozczochraną głową, obtarganą chustką i dzieciakiem spowitym w szmaty traciła sympatię i ci, którzy usiłowali przez chwilę trzymać jej stronę, umilkli — zwyciężeni.
165Tymczasem ona klęczała ciągle koło filara, płacząc i płacząc bez końca. Zdawało się, że jakiś strumień nieprzebrany z oczów jej spływa. Cała jej rozpacz, gniew, uraza, boleść w łzach tych topniała i jeno dziecko tuliła do twarzy, mocząc szmaty, którymi owinięte było. Organy jęczały, wstrząsając jej duszą do głębi. Jak robak zdeptany wiła się na zimnych flizach świątyni, cała drżąca od bólu, którego określić nie była w stanie. Czuła dobrze swą krzywdę, ale kryła się z nią w cieniu, i choć on tam był o kilka kroków — nie chciała mu się już narzucać z nędzą swoją.
166Gdy go zobaczyła, gdy ta mara jej nocy bezsennych znów stała się ciałem, stanęła przed jej oczami w pełni życia i majestatu wszechpotęgi męskiej — ona upadła na kolana, zwyciężona, bezsilna, drżąc z bólu i w poczuciu swej nędzy.
167— A was wszystkich tu obecnych biorę za świadków, jako to małżeństwo zostało prawnie i przykładnie zawarte.
168Po czym ksiądz zaczął żegnać i kropić obecnych, którzy czynili znaki krzyża i obcierali z nosów i policzków krople święconej wody.
169Organy zabrzmiały wesołym marszem.
170Koło ołtarza ruch się zrobił niemały, poczęto znów się tłoczyć, zaglądać w oczy pannie młodej i drużkom. Wreszcie cały orszak z szumem, szelestem i śmiechem posunął ku wyjściu.
171Karety jedna po drugiej podjeżdżać zaczęły. Przechodnie zatrzymywali się na chodnikach, grupy dzieci cisnęły się do drzwiczek powozów.
172Tren panny młodej pokrył się cały kurzem i szare smugi ciemniały na fałdach jedwabiu. Pani Teodorowa pociemniała ze złości pod obłokami dziewiczego welonu.
173— Psiakrew, cholera! — wymówiła wsiadając z furią do karety.
174Za nią wskoczył Teodor, naciągając na plecy zielonkawe króciutkie palto, podbite żółtawym jedwabiem.
*
175W kościele Honorka pozostała sama. Kościelny sprzątał poduszki, zaginał rogi dywanu.
176Honorka płakała ciągle, czując jakby ogień pod czaszką. Piersi i plecy bolały ją jakby od silnych uderzeń pięścią. Czuła dobrze, iż wszystko się dla niej skończyło, że teraz już nawet żyć nie może nadzieją jakąkolwiek. Zrozumiała, że nigdy nie będzie miała dość odwagi, aby stanąć przed człowiekiem, któremu wszakże oddawała się z uległością suki, i powiedzieć mu w oczy:
177— Uczyń cokolwiek dla mnie, którą zaprzepaściłeś, i dla dziecka, które spłodziłeś!…
178Kościelny przeszedł kilkakrotnie koło niej, dzwoniąc kluczami.
179Wiedział, co ją sprowadziło do kościoła, dostrzegł ją wśród tłumu jeszcze przed ślubem, gdy stała groźna u progu i mówiła przez zaciśnięte zęby:
180 181Widząc, że płacze ciągle, nie poruszając się z miejsca, podszedł do niej i potrącił ją lekko.
182— Wstawać i iść do domu… nic już tu nie wyklęczycie.
183Ona podniosła głowę i przez łzy zalewające jej oczy spojrzała w ciemną przestrzeń kościoła. Spojrzała i naraz cała przyszłość stanęła jej przed oczami.
184Dziecko drzemiące u jej piersi zaciążyło jej bez miary.
185— O Jezu! — szepnęła przymykając oczy.
186Lecz kościelny niecierpliwił się naprawdę.
187— Idźcież sobie — cóż to, myślicie tu nocować?
188Powoli, z wysiłkiem, dziewczyna podniosła się z klęczek i ku drzwiom kierować się poczęła. Łzy dwiema strugami płynęły jej znowu z oczu zbolałych.
189Potknęła się o krzesło, wreszcie odnalazła drzwi i wysunęła się na ulicę.
190Gdy drzwi się za nią zawarły[18], kościelny chwilkę się zamyślił, cień smutku przemknął po jego starej, zawiędłej twarzy.
191Nagle ramionami wzruszył i podnosząc przewrócone krzesło, wyrzekł krótko:
192 193Tymczasem Honorka zagłębiała się wolno w ulicę, po której sunęły świątecznie przystrojone tłumy, szła, kołysząc lekko kwilące cicho dziecko i idąc, ocierała łzy płynące z oczu strumieniem.
Przypisy
perystyl (z gr.) — termin architektoniczny: przedsionek wsparty na kolumnadzie. [przypis edytorski]