Spis treści
- Śmiech: 1
Menażeria ludzkaŻabusia
1Była jasną blondynką, jasną jak słońce promienne…
2Drobna jej, maluchna buzia; różowa i biała, śmiała się jakimś dziecinnym, naiwnym śmiechem, żłobiącym w pulchnych policzkach dwa rozkoszne dołki.
3Z całej jej postaci zdawała się wydzielać woń właściwa różowym hiacyntom, a gdy ubrana w różową matinée[1] przesuwała się ze śmiechem z pokoju do pokoju, jakaś srebrna smuga znaczyła jej przejście, smuga, którą pozostawia po sobie wschodząca jutrzenka.
4ŚmiechŚmiała się ona zawsze, ta rozkoszna, jasnowłosa kobietka — śmiała się leżąc jeszcze w kołysce, potem u kratek konfesjonału — wreszcie u stopni ołtarza, gdy wlokła za sobą szumiący tren jedwabnej białej szaty.
5Śmiech powitał nawet krzyk jej córki — bo nawet w cierpieniach umiała coś zabawnego wynaleźć.
6Była bardzo pobożną i co dzień prawie biegała do kościoła.
7Miała ładną książeczkę oprawną w kość słoniową i zbrudzoną na kartkach, które czerniły się modlitwą Za męża i rodzinę.
8To była jej świąteczna książka — na co dzień miała wielkiego Dunina, którego czytała, strzelając oczkami na lewo i prawo lub przechylając główkę na atłasową kołdrę swego eleganckiego łóżka.
9Lubiła łakocie i miała pod poduszką kilka daktyli, które jadła przebudziwszy się w nocy, chichocząc jak szalona.
10Przepadała za wanilią i miała jej zawsze pełne kieszenie, lubiła grać w loteryjkę, przy tym szachrowała dość zręcznie.
11Córkę swoją — małą, pucołowatą dziewczynkę — przezywała „Nabuchodonozorem[2]”, a męża „Rakiem”. Siebie samą, jakkolwiek miała na chrzcie św. imię Zofii, nazywała „Żabusią”. Często siadywała na dywanie i bawiła się z córką, przy czym następowała kłótnia o zabawki, które matka z córką wydzierały sobie wzajemnie.
12Mąż, dobry, poczciwy filister[3], urzędnik w jakimś towarzystwie asekuracyjnym, podkręcał wąsa i uśmiechał się z zadowoleniem.
13— Dziecinna! Ach, jaka dziecinna ta moja Żabusia!
14Ona z krzykiem zrywała się z ziemi, siadała na kolanach męża i rozpoczynała śpiewać…
15
Śpiewając, wyciągała z mężowskich kieszeni pieniądze i z powagą dawała mu dziesięć groszy:
16— Masz, Raku, na czarną kawę!…
17Resztę pieniędzy chowała do toaletki. I Rak poddawał się tej tyranii, jakkolwiek dziesięć groszy dziennie, nawet dla urzędnika w towarzystwie ubezpieczeń, chyba za mało!…
18Jakże się jednak sprzeciwić tej rozkosznej istocie, która z całą naiwnością patrzy mu w oczy i biały, pachnący karczek do pocałunków nadstawia? Brał Rak ową wytartą dziesiątkę i całował Żabusię, znajdując w tym wiele rozkoszy.
19Była więc bożyszczem całego domu.
20Kochał ją mąż, pomimo że tyranizowała go nieznacznie.
21Kochało dziecko, pomimo że wydzierała mu zabawki i wyrywała włosy, czesząc dwuletnią dziewczynkę à la Mikado[5].
22Kochały sługi, pomimo że grymasiła bezustannie i czasem całe ranki siedziała w kuchni.
23Nad wszystko jednak ubóstwiali ją rodzice.
24Tych dwoje starych ludzi w Żabusi swej widziało uosobienie cnót i doskonałości wszelakich.
25Żabusia — jedyne, wypieszczone dziecko — za wzór była wszystkim kobietom stawiana…
26A gdy co wieczór zgromadzono się dokoła stołu oświeconego wiszącą lampą, Żabusia, wycinająca lalki z tektury lub lepiąca abażury, była punktem koncentrującym wszystkie spojrzenia.
27Ku niej zwracano się, uśmiechano, przesyłano pieszczotliwe słowa.
28Ona — różowa, biała, wesoła — poddawała się tym pieszczotom, tej wielkiej miłości, jaka ją otaczała, kąpiąc się niejako w cieple przywiązania i rozsiewając dokoła promienie szczęścia rodzinnego. Każdemu odwzajemniała się dobrym słowem, uśmiechem, a drażniąc Nabuchodonozora, głaskała dziecko po głowie; potrąciwszy sługę, uśmiechała się do niej, nazywając „poczciwą idiotką”…
29Nie — stanowczo nikt się nie mógł na Żabusię gniewać, lecz przeciwnie, każdy musiał ją uwielbiać jako wcielenie dobroci, wdzięku i prostoty…
30
Była ona uosobieniem kobiecości.
31Miała tyle tkliwości w spojrzeniu, w głosie, w ruchach łaszącej się kotki, że rozkosz było patrzeć, gdy na paluszkach skradała się, by uszczypnąć drzemiącego męża lub nasypać pieprzu w otwartą buzię córki…
32Śmiała się przy tym rozkosznie i wdzięcznie przeginając, zasypywała pieszczotami przerażonego męża lub skrzywioną dziecinę… mówiła przy tym cieniuchnym głosikiem:
33— Nie gniewaj się na Żabusię!…
34Więc mąż uśmiechał się do tego białoróżowego zjawiska, dziękując Bogu, że dziecinne usposobienie żony pozwoli mu nie lękać się o naruszenie z jej strony wierności małżeńskiej…
35I rzeczywiście — kręcąca się po domu z wesołą piosenką na ustach, ubijająca piankę w kuchni, przyszywająca guziki do mężowskiego palta lub nicująca[6] krawaty, była uosobieniem kochającej żony i „milutkiej” kobiety.
36Miewała jednak chwile, w których przychodziły jej na myśl poważniejsze refleksje.
37Na przykład po przeczytaniu Pani Bovary, zamknąwszy książkę, usiadła u nóg męża.
38W ręku trzymała kawałek newchatelu[7], lecz nie gryzła go, ale pogrążyła się w zadumie.
39Mąż, czytając „Kuriera”, nie przerywał ciszy.
40— Wiesz, Raku — wyrzekła wreszcie — ta kobieta to zdradzała męża… niegodziwa, prawda?
41— Hm — odparł zagadnięty — jeżeli mąż był niedołęga…
42 43Żabusia porwała się nagle jak szalona.
44— To nie upoważnia! — wołała — i ty, Raku, jesteś niedołęgą, a przecież cię nie zdradzam!…
45 46— Nie ma… o! Upiec na rożnie taką kobietę… nic jej nie usprawiedliwia… to potworne!… W dodatku pani Bovary miała dziecko, o, takiego Nabuchodonozora!…
47I tu Żabusia, porzuciwszy ser, chwyciła w objęcia córkę, która głośnym krzykiem zaprotestowała przeciw temu gwałtowi.
48Rodzice tymczasem spoglądali po sobie.
49O, tak! — oni wychowali Żabusię w świętych tradycyjnych przepisach cnoty i surowości. Ona wie, czym się brzydzić na świecie, co jest nikczemnością, fałszem i podłością…
50 51Anioł domowego ogniska, który śmiechem swym troskę z czoła męża spędza, jest chlubą i podporą rodziców, troskliwą i czułą matką!…
52To anioł ta Żabusia, kręcąca się w tej chwili po pokoju z szelestem jedwabnego szlafroczka…
53Uosobienie wdzięku, miłości, niewinności, cnoty!…
54Nagle Żabusia zatrzymuje się w tańcu.
55Spogląda na zegar i kołysząc się, z wolna podchodzi ku mężowi.
56— Żabusię głowa boli! — mówi, sadzając córkę na kolanach męża. — Żabusia pójdzie na spacer…
57— Będę ci towarzyszył… — woła mąż.
58— Nie chcę! — protestuje z miluchnym dąsem — pójdę sama! Rak tu zostanie i będzie Nabuchodonozorowi cacka[8] ustawiał!…
59 60 61 62— Pójdziesz, jak wrócę… wtenczas dam ci dziesiątkę, inaczej z czym Rak do cukierni pójdzie?
63 64— Żabusia tak chce! — woła młoda kobieta, uśmiechając się zalotnie. — Żabusia bardzo prosi, główka ją tak boli!…
65Rodzice uważają za stosowne interweniować.
66— Ależ idź, drogie dziecię!… Przejdź się! — mówi ojciec.
67— Pobladłaś, cierpisz widocznie — dodaje matka.
68I za chwilę przez pokój, w którym jest zgromadzona cała rodzina, przesuwa się Żabusia w nowym sukiennym kostiumiku, okładanym szynszylami.
69Wygląda jak młodziuchne dziewczątko w tym obcisłym żakieciku, a nowe buciki skrzypią z każdym krokiem.
70Całuje ręce rodziców, mężowi nadstawia usta do pocałunku, córkę głaszcze po głowie i żegnana, obdarzona pieszczotami, staje jeszcze w w progu, przesyłając pocałunki końcami palców, ubranych w duńską rękawiczkę.
71— Pa!… pa!… — woła — Pa, Raku, pa, Nabuchodonozorze!… pa, mamusi i ojczusiowi… a niech Rózia za pół godziny po sucharki pójdzie!… pa!!!
72I cicho znika we drzwiach, pozostawiając po sobie gamę srebrzystego śmiechu i wspomnienie uosobienia niewinnego wdzięku kobiecego.
*
73Przeciągły pocałunek przerwał ciszę.
74Wśród bladego światła przyciemnionej lampy zamajaczyła nagle drobna postać kobieca, powstająca z otomany.
75Kaskada jasnych włosów, rozsypana na zarumienione ramiona, drżała złotawym blaskiem; oczy błyszczącym fosforycznym ogniem migotały u tej kobiety, jak dwa błędne ogniki; usta namiętnie rozchylone, zgniecione w świeżym pocałunku miłosnym, zachowały jeszcze wilgoć zmysłowej ekstazy.
76Wszystko w tej postaci tchnęło zmysłowością, szałem bachantki[9] poddającej swą pierś pod uściski satyra[10].
77Stanęła, wyciągając ręce wysoko nad głową, przechylając się w tył, wciągając jakby w siebie cząstkę miłosnego dreszczu.
78Stojący przed nią mężczyzna zapalał właśnie papierosa.
79 80— O, nie, nie — odparła kobieta — muszę wracać, aby podejrzeń nie ściągać.
81I zaczęła szybko nakładać żakiecik i resztę ubrania. On jej pomagał, szukając po całej pracowni porozrzucanych drobiazgów, które przed chwilą zrywali oboje drżącymi od namiętności rękami.
82Kapelusz zapadł gdzieś poza wielkie sztalugi, trzeba było go szukać… odsuwać draperię.
83Oczy ich spotkały się, ręce splotły się w uścisku. Cała bezgraniczna zmysłowa potęga zadrgała w tym jednym spojrzeniu. Gorąco aż biło od tych dwojga młodych ludzi ukrytych w cieniu odosobnionej pracowni malarskiej na ustronnej ulicy.
84— Kiedy cię zobaczę?… — zapytał mężczyzna, cały drżący pod wpływem dotknięcia jej rąk rozpalonych.
85 86— Nie wiem, kiedy się wyrwę, niełatwo to przychodzi…
87On wstrzymywał ją jeszcze, obejmując miłosną pieszczotą.
88 89Kobieta spojrzała mu znów w oczy.
90Zielone błyski strzeliły spod jasnych rzęs…
91— Szaleńcze! — wyszeptała zdławionym od wzruszenia głosem — czyż ja mogę istnieć, nie widząc cię dni kilka?…
92A do progu już zwrócona, dodała pieszczotliwie:
93 94Portiera[11] zapadła, kobieta znikła pozostawiając po sobie całą smugę płomiennej namiętności drgającej w powietrzu.
95Mężczyzna postał chwilkę, uśmiechając się jakoś ironicznie.
96Po czym otrząsnął się, położył na otomanie i gwiżdżąc walca, zapalał zgasłego papierosa.
97
Nabuchodonozor tęsknił bardzo do mamy. Tęsknił i Rak, tęsknili i rodzice siedząc dokoła stołu, na którym nakrywano do herbaty.
98Na białym obrusie rozstawiono filiżanki, a stary ojciec upominał pokojówkę:
99— A uważaj, aby samowar gotował się dobrze, bo pani pewno zmarznięta powróci…
100A matka układała sucharki, chowając lepiej lukrowane na spód, aby tylko dla Żabusi się zostały.
101— Zimno jest, gdzie też ona tak długo bawić[12] może? — wyrzekł wreszcie mąż.
102— Wstąpiła pewnie do kościoła — w adwent lubi przecież tam chodzić wieczorem — odrzekła matka.
103 104 105 106Tylko Nabuchodonozor pociągał noskiem, bo cierpiał na katar okropnie.
107Nagle drzwi otwarły się z trzaskiem.
108 109Cała była jeszcze różowa, w oczach grały dogasające namiętne blaski.
110Wszyscy rzucili się do niej z krzykiem:
111 112Ona witała kolejno każdego, rozsypując całusy jak grad cukierków. Opowiadała przy tym wiele o zimie i o modlących się ludziach po kościołach.
113Organy pięknie grają, świec masy płoną, a Żabusia siedziała w kąciku, a potem na spacer pięknie poszła…
114Zrzuciła żakiecik i przygładziła rozrzucone włosy.
115— Herbatki! Prędzej! — wołał ojciec.
116— Ja naleję!… — dodawała matka. — Biedactwo przeziębło, gotowa zachorować.
117Ale Żabusia siedziała już na kolanach męża i śpiewała:
118
Nabuchodonozor uszczęśliwiony opierał swą główkę o suknię, patrząc w oczy matki, w których gasły kolejno zmysłowe ogniki.
119— Masz dziesięć groszy — wołała Żabusia dając mężowi monetę — idź, zabaw się ty teraz… biedny… Raku!
Przypisy
bachantka (mit. rz.) — ogarnięta szałem kobieta z orszaku Bachusa, boga wina. [przypis edytorski]