Tadeusz MicińskiStrąceni z niebiosówKain[1]
1Wyszła mi z boru — w złocie warkoczy
z twarzą indyjskiej Bogarodzicy —
w błękitnych iskrach — w srebrnej przeźroczy —
nadksiężycowej wieszczka świątnicy…
5Ach, rozkochały się w niej moje tęskne oczy —
ach, — i zabrzęczał łańcuch mej ciemnicy.
Jak wulkan krwawy w łonie Arymana,
jak Samum, gdy się wichrami rozuzda —
tak we mnie otchłań — gwiazdami przetkana
10leciała w państwo słoneczne Ormuzda.
Ach, rozkochały się w niej moje tęskne oczy —
ach, i zabrzęczał łańcuch mej ciemnicy.
Nie wzbraniał mi jej smok, żelazna wieża,
zdradny labirynt, ni królewskie ramię —
15miłość zwycięży wszystko — wszystko złamie —
ale nie miłość drugą do pasterza
Więc Śmierć przyzwałem — i śmierć odtąd żyje —
i wszechświat cały grobowcem przywarła —
— — — czuję mdły powiew — —
20 — — w oczeretach gnije — —
z tęsknoty — u nóg mych — umarła.
Na pustej trzcinie rozpiąłem jej włos —
nad śniącą rzeką schyliły się drzewa —
wiatr cicho płacze — ptak mogilny śpiewa —
25to los mój — los!…
głębiny tajne pruć —
milczenia głuche mącić —
jako stracona łódź
od brzegu się odtrącić —
30mieć gwiazdy — gwiazdy rzucić —
i tylko piosnkę nucić —
to los mój — los!…
*
Magia mej duszy niechaj Cię wywoła
z zarzewia komet czy z mroku przepaści —
35przyjdź — ustroimy w lotus nasze czoła
i gibkie ciała nasze nard namaści.
Pachną mi dziwnie Twoje złote włosy,
jak prześwietlone senne kłosy.
Twych oczu lazur, jak górskie jeziora,
40w których się pławi czarna sykomora.
A Twoje usta, pachnące jak róże —
chłodne — jak płomień zaklęty w marmurze.
W ogrodach piersi kwitnące jabłonie,
jakoby księżyc w mgieł srebrnych oponie.
45Biodra toczone ze słoniowej kości,
jako indyjska świątynia miłości.
O przyjdź — na liściach zwiędłych piszę
ten sen mój obłąkany —
rzucam je w strumień łez moich wezbrany —
50niechaj w anielskie odpłyną zacisze — —
Ale mi włócznią swą miedzianą
potrząsasz — i groźna jak mrok —
roździerasz serce moje —
czarną pianą
55dysze mi toń — ja pieczar tych smok —
weź moje skarby i Twe zimne serce —
opasz — niech błyszczy!
Szmaragd Ci wspomni te zielone łąki,
po których szliśmy strojni w asfodele —
60rubin — czyścowe jeziora rozłąki —
i miłość, którą oddałaś w kościele
innemu — a dyament — moje serce dumne,
stopione w ogniach i rzucone w trumnę.
Na czole Twoim płomień chryzolitów,
65abyś widziała gwiazdy konające —
ortoklast zimny, smutny jak miesiące
zamrozi w oczach Twoich sen błękitów.
Ale ci jeszcze składam te szafiry
i perły jak chmury bezdomne,
70i krwawej jaszmy obłąkane wiry —
na znak, że Ciebie nigdy nie zapomnę —
pierścień Ci włożę z mrocznych karbonatów,
bo się spotkamy — za progiem tych światów.
*
75Kiedy Cię moje oplotą sny —
jak białe róże —
nie bój się kochać — ja — i ty
w nieba lazurze.
Ziemia, jak echo minionych dni,
80grające w borze,
a nasze duchy wśród martwych pni
wieszają zorze.
Serce mi splatasz koroną gwiazd,
hymnem warkoczy —
85podemną góry, wieżyce miast —
nademną — oczy.
Dziwnie się srebrzysz, aniele mój,
w tęczowem piórze —
fontanny szemrzą, gwiazd iskrzy rój —
90wonieją róże…
*
Jest serca kraj na modrej morza fali,
gdzie Centaur dzikiej poucza mądrości,
gdzie bór indyjskie rozwiesza wonności
95i w wodospadach rzeka się krysztali.
Tam żyjesz Ty — i Bóg mi Cię zazdrości —
i weźmie Cię — gdy serce moje spali.
*
Błękitnym echem letniej żarzy,
100szumem kwiecistych traw —
głęboko na dnie lśni i marzy
w czarze krateru staw.
Podziemnych duchów serce szklane
gra Bogu dziwną pieśń —
105jak Anioł dumne, nieskalane
przez łzy, ni pleśń.
Tu chciałbym marzyć w noc gwiaździstą
na czole mieć Twą dłoń —
i zejść przed jutrznią w uroczystą
110głęboką zimną toń.
Lecz wiem, że wznosząc nad anioły
rajów Ci oddam moc —
sam w głuche muszę iść padoły
w głęboką zimną noc.
115
*
Na księżycu czarnym wiszę
patrząc w gwiazd gasnących ciszę.
W mroku dumnym i bezgłośnym
ze strzaskaną harfą snów
120płynę — szukam jej —
nie odnajdę już.
Inferno
Wichry i dżdże — niebo od gromów rozdarte,
węże błyskawic i wycie szatanów —
125duch mój zgnieciony głębią Oceanów
szyderstwem kłuje swą zastygłą wartę.
— Ha, Belfegorze! doli twej zazdroszczę,
bo ogień chłonąc, jak ptak nieśmiertelny —
światów gasnących bard, książę udzielny —
130w Ławrach swych grzebiesz mar anielskich moszcze.
Skrzył fosforycznie, choć mróz lodowaty
ścinał me żyły. I wyciągnął skrzydło
i pot uronił na żelazne kraty —
syknęły z bólu — i pękły. Straszydło
135wszponia się we mnie swym wzrokiem bez powiek
i szepce: masz mnie — jam twój skryty człowiek.
Ananke
Gwiazdy wydały nademną sąd:
— wieczną jest ciemność, wiecznym jest błąd.
— Ty budowniku nadgwiezdnych wież
140— będziesz się tułał, jak dziki zwierz,
— zapadnie każdy pod tobą ląd —
— wśród ognia zmarzniesz — stlisz się jak lont.
A gwiazdom odparł królewski duch:
wam przeznaczono okrężny ruch,
145mojej wolności dowodem błąd,
serce me dźwiga w głębinach ląd.
Poszumy płaczą mogilnych drzew,
lecz w barce życia płynie mój śpiew.
Ja budowniczy nadgwiezdnych miast
150szydzę z rozpaczy gasnących gwiazd.