Spis treści
MedalionyKobieta cmentarna
1Droga do cmentarza prowadzi przez miasto pod tamtym murem. Wszystkie okna i balkony — dawniej pełne uwięzionych, stłoczonych ludzi, wyglądających na świat zza muru — są dziś bezludne. W przejeździe już od dawna widać na jakimś drugim piętrze to samo okno, zawsze otwarte, a za nim obwisły gzyms z poczerniałą firanką, suchy kwiat w doniczce i też zawsze otwarte drzwiczki od taniego kredensu, stojącego pod ścianą pokoju.
2Mijają miesiące i nikt nie podnosi gzymsu ani drzwiczek od kredensu nie zamyka.
3CmentarzDroga na cmentarz[1] powoli z miejsca żywych zamienia się na miejsce[2] umarłych. Ale, objęte pustą architektoniczną ramą, to miejsce jeszcze nie całkiem wyjęte jest z obrębu życia. Bo oto słychać i oto widać.
4Ponad najświeższą, młodziutką zielenią cmentarnych drzew — czarnymi chmurami wstępują ku górze kłęby dymu. Czasami przeszywa je długi płomień, jak wąska, czerwona, szybko migocąca szarfa na wietrze. Ponad wszystkim idzie przez niebo dalekie mruczenie aeroplanów.
5Mijają miesiące i to nie zmienia się, to trwa.
6ŚmierćZewsząd nadchodzą wiadomości o zgonach. Umarł P. w obozie, umarła K. na jakiejś małej stacji kolejowej, schwytana na ulicy i wywieziona. Ludzie giną na wszelkie sposoby, wedle wszelkich kluczów, pod każdym pretekstem. Wydaje się, że nie żyją już wszyscy, że nie ma się przy czym upierać, nie ma przy czym obstawać. Tyle jest wszędzie tej śmierci. W podziemiach kaplic cmentarnych trumny stoją rzędami i oczekują niejako w ogonku na czas swego pogrzebu. Śmierć zwyczajna, osobista, wobec ogromu śmierci zbiorowej wydaje się czymś niewłaściwym. Ale rzeczą bardziej wstydliwą jest żyć.
7Nic z dawnego świata nie jest prawdziwe, nic nie zostało. Ludziom dane jest przeżywać rzeczy niejako ponad stan. Przerażenie staje pomiędzy nimi i odgradza ich od siebie. Jeden dla drugiego o każdej chwili[3] staje się sposobnością do śmierci.
8Obraz świataRzeczywistość jest do wytrzymania, gdyż niecała dana jest w doświadczeniu. Albo dana niejednocześnie. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji, w echach wystrzałów, w dalekich dymach rozpływających się po niebie, w pożarach, o których historia mówi, że „obracają w perzynę”, chociaż nikt nie rozumie tych słów. Ta rzeczywistość, daleka i zarazem rozgrywająca się o ścianę[4], nie jest prawdziwa. Dopiero myśl o niej usiłuje pozbierać ją, unieruchomić i zrozumieć.
9Idziemy jeszcze raz cmentarną aleją. Odbywa się teraz uroczysty raut wiosenny umarłych. Umarłych dawno już i śmiercią zwyczajną.
10Mówią tylko swoje imię i nazwisko, mówią datę, rzadziej przypominają zawód swój i godności. Niekiedy w przejściu proszą półgłosem o westchnienie do Boga. Jest to niewiele. Są tam zawsze na tych samych miejscach i mówią wciąż to samo, odzywają się powściągliwie, skrępowani swoim konwenansem. Chcą tak zupełnie mało, nie narzucają się, nie zobowiązują nas do niczego. Zaledwie przypominają się pamięci, wystarcza im odrobina uwagi.
11Zachęty dodaje niekiedy ktoś z najbliższej rodziny — niejako wprowadza i zarazem ośmiela. Jakaś bezimienna żona z dziećmi, „kładąca mężowi tę pamiątkę”, mówi kamiennym szeptem, że był najlepszy. Jakaś córka, ze swej strony od dawna już nieżyjąca, ślubuje zielonymi od mchu literami przywiązanie najukochańszej matce.
12Ten jeden grób jest bez krzyża. Na cokole brązowego pomnika wypisano niezrozumiałe dziś słowa:
13…PATRZĄC Z WYSOKIEGO STANOWISKA EWOLUCJIW NIESKOŃCZONĄ OTCHŁAŃ PRZYSZŁOŚCI,DOSTRZEGAMY TAMNIE ROZPACZLIWE MROKI WIECZNEJ ŚMIERCI,LECZ ŻYWIĄCE BLASKIWIECZNEGO I WCIĄŻ POTĘŻNIEJĄCEGO ŻYCIA.[5]
Szpalerem umarłych nadciąga w tę stronę kobieta pielęgnująca kwiaty na grobach. Ma w rękach emblematy swej godności: miotłę i polewaczkę. Polewaczkę ustawia na płaskim kamieniu przy studni żelaznej i pompuje do niej wodę.
14Natura, Zwierzęta, CmentarzNa tym miejscu, już bliskim ogrodzenia, cmentarz jest cały zatopiony zielenią[6], groby leżą jak krótkie zagonki granatowych albo żółtych bratków. Kwitną i pachną konwalie, już za chwilę kwitnąć będą bzy. W powietrzu zielonym woła wilga, jak wołała każdej wiosny tam, przy domu dzieciństwa. Myszka polna chodzi drobniutko między bratkami, wspina się na ich łodygi, coś zjada.
15Na ciszę rozwartego szeroko nieba ponad cmentarzem co kwadrans wypływa od strony lotniska powolny aeroplan i zakreślając łagodny półokrąg, odchodzi poza mury getta. Nie widać rzucanych w ciszy bomb. Ale śladami jego przelotu po dłuższej chwili podnoszą się długie, wąskie zwoje dymu. Później dają się też widzieć płomienie.
16Kobieta cmentarna napełniła polewaczkę i odchodzi z nią w stronę kwiatów. Jest to ta sama, z którą rozmawia się tu niekiedy o rzeczach śmierci[7].
17W czasach grozy przychodzi się na cmentarz, jako na jedyne miejsce[8] spokoju i bezpieczeństwa, jak do ogródka przy domu rodzinnym. Jak pod najpewniejszy o tamtym czasie adres.
18Zachwiała i tą moją pewnością.
19Grób— Tutaj groby są lepsze — mówiła wtedy. — Tutaj groby są lepsze, bo tu jest sucho. Ciało leży i nie psuje się, tylko się wysusza. Tam na dołku, gdzie jest mokro, miejsca są tańsze. Tam tylko dwie trumny jedna na drugiej mogą leżeć.
20Miała usposobienie łagodne i czułe. Przy tym była kompetentna, mogła zawsze służyć radą, a nawet pociechą. Była pełna i biała, niczym nie przejmowała się zanadto, na wszystko mając wyrozumienie[9].
21— A tu jest wyżej — mówiła. — Tutaj jedną umarłą jak wykopali, to nic wcale nie była zmieniona. Mąż ją kazał wykopać. Była młoda kobieta i pochowana była w białej sukni. To i tę suknię miała na sobie całkiem białą. Jakby ją wczoraj pochowali.
22Nie było zrozumiałe, czemu ją kazał wykopać. Wytłumaczyła to tak:
23Samobójstwo— Wykopali ją na sprawę, bo zaskarżył doktorów w szpitalu, że jej nie dopilnowali. Ona po urodzeniu pierwszego dziecka wyskoczyła przez okno i zabiła się na miejscu. I nie było nad nią, jak się należy, opieki. Więc ją wykopali i zawieźli do szpitala na sekcję. A później przywieźli ją z powrotem i pochowali. Ale już nie miała na sobie białej sukni, tylko niebieską.
24Pochowali ją, ale też nie na długo. Nie minęło trzech miesięcy[10], jak znowu wyjmowali trumnę.
25 26— Dlatego, że ten mąż jej się powiesił i trzeba go było pochować. Pogłębili i wymurowali grób. I teraz tutaj leżą razem pochowani.
27Jak właściwie skończyła się sprawa przeciw doktorom, też jasne nie jest. Widocznie jednak nie zaspokoiła pretensji młodego małżonka, skoro ucieczki przed swym cierpieniem szukał w śmierci.
28Później przyszedł czas, gdy na cmentarz spadały pociski. Posagi i medaliony potłuczone leżały wzdłuż alei. Groby z otwartymi wnętrzami ukazały w pękniętych trumnach swych umarłych.
29Ale kobieta cmentarna wobec tej sprawy również zachowała wrodzony spokój.
30— Nic im nie będzie — powiedziała. — Nie umrą przecież drugi raz.
31PrzemianaTeraz jednak, gdy oto wróciła znowu po wodę, widać, jak jest zmieniona.
32— Co pani jest? Czy pani chorowała?
33Jej okrągła biała twarz poczerniała i schudła, czoło ma pomarszczone, jakby od ciągłego wysiłku, oczy błyszczą jak w gorączce.
34— Nie, nic mi nie jest takiego — mówi pochmurnie. — Tylko że ludzie wcale tutaj nie mogą żyć.
35Nawet jej głos jest niepewny, drżący i przyciszony.
36— Mieszkania mamy wszyscy zaraz koło muru, to u nas wszystko słychać, co się u tamtych dzieje. Już teraz każdy wie, co to jest. Do ludzi strzelają po ulicach. Palą ich w mieszkaniach. Po nocach krzyki takie i płacz. Nikt nie może ani spać, ani jeść, nikt nie może wytrzymać. Czy to jest przyjemnie tego słuchać?
37Rozejrzała się, jakby mogły ją słyszeć groby pustego cmentarza.
38Polak, Niemiec, Żyd— To także przecież ludzie, więc ich człowiek żałuje — wyjaśniła. — Ale oni nas nienawidzą gorzej niż Niemców.
39Zdawała się urażona mymi słowami naiwnej perswazji.
40— Jak to, kto mówił? Nikt nie potrzebował mówić. Sama wiem. I każdy pani powie to samo, kto ich zna. Że niechby tylko Niemcy wojnę przegrały, to Żydzi wezmą i nas wszystkich wymordują… Pani nie wierzy? Nawet same Niemcy to mówią. I radio też mówiło…
41Wiedziała lepiej, do czegoś jej była potrzebna ta wiara.
42Poprawiła polewaczkę na kamieniu przy studni i na nowo pompować zaczęła wodę. Gdy skończyła, podniosła głowę, jeszcze nadąsana. Zmarszczyła czoło i niespokojnie zamrugała oczami.
43— Nie można wytrzymać, nie można wytrzymać — powtórzyła.
44Trzęsącymi rękami zaczęła wycierać sobie twarz z łatwych łez.
45Rozpacz, Samobójstwo, Ofiara— Najgorsze jest to, że dla nich nie ma żadnego ratunku — mówiła cicho, jakby wciąż bojąc się, że kto usłyszy. — Tych, którzy się bronią, oni zabijają na miejscu. A tych, co się nie bronią, wywożą samochodami tak samo na śmierć. Więc co oni mają robić? Podpalają ich w domach i nie dają im wyjść. To matki zawijają dzieci w co tam mają miękkiego, żeby ich mniej bolało, i wyrzucają z okna na bruk! A później wyskakują same… Niektóre skaczą z najmniejszym dzieckiem na rękach…
46 47— Z jednego miejsca od nas było widać, jak ojciec wyskakiwał z takim mniejszym chłopcem. Namawiał go, ale ten chłopiec się bał. Stał już na oknie i jeszcze się łapał za ramę przed tym ojcem. I czy go ojciec zepchnął czy jak — tego nie było widać. Ale obaj zarazem, jeden za drugim spadli.
48Znowu zapłakała i drżącymi rękoma wycierała twarz.
49— I nawet jak tego nie widać, to my słyszymy. To słychać tak, jakby coś miękkiego klapnęło. Plask, plask… Wciąż tak wyskakują, wolą wyskoczyć, niż się za życia spalić w ogniu.
50Nasłuchiwała. W miękkim nawoływaniu się ptaków cmentarnych rozeznawała dalekie głosy ciał upadających na kamienie. Dźwignęła polewaczkę i odeszła z nią w stronę żółtych i granatowych bratków na grobach. Niebem nadpływał nowy samolot od strony lotniska i wielkim zakolem zdążał ponad mury getta.
51Rzeczywistość jest do zniesienia, gdyż jest niecała wiadoma. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, w strzępach relacji. Wiemy o spokojnych pochodach ludzi idących bez sprzeciwu na śmierć. O skokach w płomienie, o skokach w przepaść. Ale jesteśmy po tej stronie muru.
52Kobieta cmentarna widziała to samo i słyszała. I dla niej jednak rzecz tak przeplotła się z komentarzem, że zatraciła swą rzeczywistość.
Przypisy
cmentarz — chodzi o warszawski Cmentarz Powązkowski, graniczący bezpośrednio z gettem; wzmiankowana niżej „rzeczywistość o ścianę” to rzeczywistość getta za murem cmentarnym. [przypis edytorski]
zamienia się na miejsce umarłych — dziś popr.: zamienia się w miejsce umarłych. [przypis edytorski]
…PATRZĄC Z WYSOKIEGO STANOWISKA EWOLUCJI W NIESKOŃCZONĄ OTCHŁAŃ PRZYSZŁOŚCI, DOSTRZEGAMY TAM NIE ROZPACZLIWE MROKI WIECZNEJ ŚMIERCI, LECZ ŻYWIĄCE BLASKI WIECZNEGO I WCIĄŻ POTĘŻNIEJĄCEGO ŻYCIA. — ten tekst znajduje się na cokole pomnika nagrobnego ojca autorki, Wacława Nałkowskiego (1851–1911), polskiego geografa, pedagoga, publicysty i działacza społecznego; badacze podkreślają, że zdanie to stanowi esencję poglądów Nałkowskiego, zaznaczają również odniesienie do myśli Charlesa Darwina (1809–1882): „Wzniosły zaiste jest to pogląd, że Stwórca natchnął życiem kilka form lub jedną tylko, i że gdy planeta nasza, podlegająca ścisłym prawom ciążenia, dokonywała swych obrotów, z tak prostego początku zdołał się rozwinąć i wciąż rozwija nieskończony szereg form najpiękniejszych i najbardziej godnych podziwu” (O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, Warszawa 1959, s. 515). [przypis edytorski]
przychodzi się na cmentarz, jako na jedyne miejsce — dziś raczej: przychodzi się na cmentarz, jako jedyne miejsce. [przypis edytorski]
na wszystko mając wyrozumienie — dziś raczej: dla wszystkiego mając zrozumienie. [przypis edytorski]